Kurhan otoczony jest barierą antyteleportacyjną. Jeśli chcesz odnaleźć to miejsce musisz rzucić kością:
Spoiler:
Parzysta - po długiej tułaczce odnalazłeś stary zaniedbany i zapieczętowany magią kurhan. Nieparzysta - krążysz w kółko, nie jesteś w stanie nawet się tu zbliżyć.
Mawia się, że w tym miejscu spoczywają szczątki pierwszego wilkołaka, najstarszej jasnowidzki Nowego Orleanu oraz wiedźmy- matki magii voodoo. Budowla jest zapieczętowana silną i przeklętą magią. Jeśli masz w kuferku minimum 5 punktów z czarnej magii możesz podejść do budowli i ją podziwiać bez szkód fizycznych. Jeśli nie masz tylu punktów robi Ci się bardzo niedobrze ilekroć próbujesz podejść do budowli na odległość chociażby dwóch metrów. To bezcenny zabytek, a w powietrzu wyczuwalne jest silne natężenie magii. Tutaj wydarzyło się kiedyś coś złego...
Autor
Wiadomość
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Blondwłosa czarownica nie była do końca pewna czym kierowała się wychodząc do Lucasa z propozycją wzięcia udziału w nie do końca legalnym rytuale - ciekawość, chęć zabawy, pociąg do niebezpieczeństwa, jaki w sobie miała? A może wszystko jednocześnie złożyło się na to, że o umówionej porze zjawiła się przed domkiem Sinclaira. Ubrana w typowo wakacyjną sukienkę sięgającą do połowy ud, tupała w miejscu, czekając aż jaśnie pan postanowi ruszyć swoje cztery litery. - Nie musisz się stroisz, nic nie ukryje twojej brzydoty! - krzyknęła, wiedząc doskonale, że ją usłyszy. Kiedy pojawił się w końcu na progu obdarzyła go szerokim, uroczym uśmiechem, od razu chwytając za dłoń i pospiesznie ruszając w miejsce, gdzie odbyć miał się rytuał. W ostatnim czasie często zdarzało się jej spóźniać, jednak tym razem chciała być o czasie, by przypadkiem nie ominęła ich arcyważna informacja. - Od dziś masz zakaz jedzenia słodyczy - oznajmiła starając się przybrać poważny ton głosu, niejako nawiązując do tego, że je ich zdecydowanie za dużo, jak wspomniała mu na wizie. Oczywiście chłopak wciąż wyglądał doskonale i to tylko ona trochę przesadzała prawie biegnąc. Dopiero kiedy wsiedli do łódki uspokoiła się trochę w ciszy i skupieniu kierując ją zaklęciem ku brzegowi. Nie przypuszczała, że tak wiele osób odważy się wziąć udział w całym przedsięwzięciu, niemniej jednak widok niektórych zupełnie jej nie dziwił. Widząc Finna @Finn Gard, uśmiechnęła się do niego machając dłonią. Ostatnio ich relacja trochę się ociepliła z czego brunetka nie mogła być niezadowolona, dalej zobaczyła Willa, a zaraz koło niego Violette i Nancy, wszystkim pomachała, by ostatecznie uwagę skupić na starym czarodzieju uważnie słuchając jego słów. Mimowolnie gdy wspomniał o tatuażach dłonią dotknęła miejsca gdzie dzień wcześniej widniała niezapominajka, teraz zamaskowana zaklęciem. Nie miała na sobie biżuterii ani innych ozdób których musiałaby się pozbywać. Zdjęła jedynie gumkę z włosów odrzucając ją gdzieś na bok, pozwoliła, aby blondyn kosmyki kaskadą spadły na jej plecy i ramiona; przeczesała je dłonią. Sięgnęła po olejek, który pachniał tak charakterystycznie, że ciężko było pomylić go z czymś innym, prawdopodobnie została do niego dodana amortencja. - Tylko się przypadkiem we mnie nie zakochał po tym rytuale - powiedziała do swojego towarzysza, już nie raz eliksir zakochania spłatał jej figla.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Można było im wiele zarzucić. Że byli młodzi, a przez to mniej doświadczeni życiowo. Że nie byli wystarczająco uważni, skoro umknęła im informacja na temat przyprowadzenia ze sobą osoby towarzyszącej. Ba! Co poniektórzy mogliby nawet zarzucić im brak odpowiedzialności przez to, że zdecydowali się przystąpić do obrządku jako nieznajomi. Nikt jednak, patrząc na nich, jak próbując ze wszystkich sił przejść ten etap rytuału, nie mógłby stwierdzić, że są tchórzami i brakuje im odwagi. Po prostu robili, co trzeba, aby dojść do wyznaczonego sobie celu, korzystając przy tym z dosyć nieoczywistych rozwiązań. – Twoje insynuacje mnie ranią. Dogłębnie – parsknął śmiechem. – Perfekcja wymaga czasu, to chyba normalne? Ignacy skończył poprawiać jeden ze znaków na plecach Irène. – O ile nie zaczniesz pluć jadem i transformować się w krwiożerczego człowieka-aligatora. Wtedy nie wiem, czy bym ryzykował, ani czy by mnie wpuścili – skomentował z kwaśnym uśmiechem. – Ale w przeciwnym wypadku, myślę, że mogłabyś śmiało wyczekiwać, aż się zjawię w progu. Na wieść, że dziewczyna jest zmuszona zaczynać od początku, jęknął cicho, ale życzył jej od razu powodzenia. Trudno było winić którekolwiek z nich za jakieś mankamenty na tym etapie. Ledwo się znali, na oczy widzieli się po raz pierwszy, a nikt nie mówił, że uczestnicy rytuału muszą od razu pretendować do miana mistrza malunków na ciele i sztuki tatuażu. Realistycznie patrząc na całą sprawę, zapewne większość zebranych tu ludzi miała problemy z narysowaniem prostego rysunku, nie mówiąc już o tych zawiłych wzorach Ebenezera. Ale jak mówiła myśl przewodnia tego wypadu – zaufajmy dzikiej magii! – Może były częścią ich życia codziennego. Teraz chodzimy do fryzjera, żeby zrobić coś z włosami, a po całym zabiegu płacimy i wychodzimy. Może dawno, dawno temu, gdy człowiek chciał ściąć włosy, musiał brać udział w czymś takim – rozgadał się, zachęcony przede wszystkim tym, że Irène najwidoczniej też do milczków nie należała. – A potem przychodził wioskowy fryzjer i mówił „Nie, nie! Nie mogę Ci ściąć włosów do ramion, bo runa X powinna być zielona, a nie czerwona”. Jeśli wierzyli w jakieś bóstwa, to może bali się je obrazić nawet niewłaściwym kolorem. Stąd ta troska o dokładność przy takich obrzędach. Westchnął donośnie, chcąc zaczerpnąć powietrza. Takie słowotoki bywały męczące, jednak miały też swoje dobre strony. Lubił od czasu do czasu wyrzucić z siebie kakofonię przypadkowych myśli i teorii na dany temat. Pozwalało to popuścić wodze fantazji i dać się ponieść własnej wyobraźni ubarwionej znanymi faktami historycznymi i wiedzą o danej kulturze. Poza tym wynikało z tego często ciekawe dyskusje. – Kapelusz z pawich piór i spódniczka z trawy. Taka nowa moda – zaśmiał się cicho, nie chcąc się niepotrzebnie ruszać, aby nie zepsuć pracy Krukonki. Przeszło mu przez myśl, że być może ta noc wcale nie będzie taka zła. Z początku martwił się, iż będzie między nimi dosyć sztywno, przez to, że praktycznie zostali zmuszeni do bycia razem w parze, jednak gdy zorientował się, że dziewczyna nie ma nic przeciwko zwykłej rozmowie w tych przedziwnych okolicznościach, miło się zaskoczył. Przede wszystkim był zadowolony z tego, że może jakoś odwrócić zarówno swoją, jak i jej uwagę od tej niezręczności, którą pewnie w mniejszym lub większym stopniu odczuwali, poprzez dzielenie się swoimi licznymi teoriami, które wymyślał praktycznie na bieżąco.
Zgodnie z jej przypuszczeniami, Luizjana okazała się być pełna niespodzianek. Nie było dnia, żeby siedziała w domku i bez zajęcia, a przecież wciąż pozostawało jeszcze tyle miejsc do odwiedzenia! Musiałaby chyba umieć władać czasem, żeby pójść wszędzie tam, gdzie by chciała. Wakacji to na pewno jej nie starczy, zatem postawiła na wybieranie tych co ciekawszych lokacji i wydarzeń, bo oczywiście i w nie obfitował wyjazd. W Nowym Orleanie roiło się od muzyków, a Krawczyk już nie raz została porwana przez jednego z lokalnych mężczyzn do tańca, czy tego chciała, czy nie. Zawsze jednak uśmiechała się pogodnie, bo niby tak błaha rzecz, a jak potrafiła poprawić humor! Do tych ciekawszych wydarzeń można też było bez wątpienia zaliczyć rytuał dziękczynny. Słyszała pogłoski, które jedynie zwiększały jej zainteresowanie, więc niemal od razu zgodziła się pójść razem z Willem, choć gdzieś z tyłu głowy tłukła jej się myśl, że przecież nie ma zielonego pojęcia, w co się pakuje. Incydent przy drzewie wisielców tylko upewnił ją w tym, że lokalna dzika magia może być cholernie niebezpieczna, ale mimo to nie zamierzała nie wykorzystać okazji wzięcia udziału w rytuale. Skoro uczestniczyły w nim tak młode osoby, to nie powinno to być kto wie jak groźne, prawda? Chris jednak milczał jak zaklęty, nie chcąc wydusić z siebie nawet jednego słowa, więc pozostawało cierpliwie czekać. Powiedział jedynie, że nie będzie mógł się koło niej kręcić, a Puchonka tym razem nie wiedziała, czy powinna się cieszyć, czy żałować. Dopiero kiedy płynęli łódką na wysepkę dotarło do niej, że to już dzisiaj. T e r a z. Wcześniej jakby nie zdawała sobie z tego sprawy, ale od razu po uświadomieniu sobie tego jednego małego, acz ważnego szczegółu poczuła, jak oddech lekko jej przyspiesza, a ciało pokrywa się gęsią skórką. Co ich czekało? Odpowiedź na to pytanie miała poznać już niedługo i choć nim dobili do brzegu ponownie pojawił się cień niepewności, to jednak błyskawicznie go przegoniła, nie pozwalając na rozgoszczenie się w swoim umyśle. Nic by to pożytecznego nie przyniosło, tego była pewna. - Ja też - odpowiedziała krótko po pewnym stanięciu na lądzie. W pełni podzielała ekscytację Fitzgeralda, ale nieco zrzedła jej mina, kiedy usłyszała, co mają zrobić na początku. Nagle stało się jasne, dlaczego najlepiej było przyjść z bliską sobie osobą. Ich znajomość... cóż, długa nie była, ale całkiem dobrze się dogadywali. Nie zmieniało to jednak faktu, że dosłownie w momencie poczuła się mniej pewna siebie, a na twarzy pojawił się cień zmieszania. Wydawało jej się to zbyt intymne, ale z drugiej strony przecież mieli tylko nabalsamować swoje ciała i namalować na nich kilka znaków. Nic więcej. To ona sobie niepotrzebnie dopowiadała, choć niewątpliwie mniej oporów miałaby, gdyby przed nią stała dziewczyna. - Spokojnie, przecież nie ucieknę - powiedziała, widząc jego pytające spojrzenie. Nie miała zamiaru rezygnować tylko dlatego, że nieśmiałość przejmie nad nią władzę. W gruncie rzeczy nie miała się czego wstydzić; lubiła swoje ciało i nie miała problemów z jego odsłanianiem, po prostu sytuacja była dość nietypowa i to sprawiało, że w głowie dziewczyny pojawiły się pewne wątpliwości. Zaraz zresztą posłała Willowi delikatny uśmiech i zaczęła zdejmować z siebie całą biżuterię, na którą składała się bransoletka i naszyjnik, z którego zapięciem przez chwilę się siłowała. Włosy miała rozpuszczone, buty zdjęła wcześniej, więc pozostawało tylko to samo zrobić z koszulką. Tylko. - Nie, radź sobie sam - odparła, ale w jej głosie słychać było nutę rozbawienia. Poszła w ślady chłopaka i zdjęła górną część ubioru, wcześniej odwracając się do niego tyłem. Złożyła koszulkę i położyła ją przy skale, na leżącym tam naszyjniku i bransoletce. Spodenki postanowiła zostawić, bo były krótkie, więc nie powinny uniemożliwiać narysowania na udzie runy. Sięgnęła po balsam i najpierw rzecz jasna powąchała go, wzdychając z zadowoleniem, kiedy wyczuła pomarańczę i goździki. To połączenie działało na nią niesamowicie silnie. - Nie jestem pewna, ale to chyba zawiera amortencję - powiedziała, zaczynając rozprowadzać balsam po ramionach chłopaka. Mógł to być zwykły zbieg okoliczności, nie miała w końcu jak potwierdzić swoje przypuszczenia. Zapach jednak tak na nią podziałał, że wszystkie wcześniejsze wątpliwości zeszły gdzieś na dalszy plan i spokojnie przechodziła do smarowania kolejnych części ciała Ślizgona, kończąc na plecach. - Myślisz, że zanim zacznę malować znaki, to trzeba chwilę odczekać aż balsam się wchłonie? - spytała, rozcierając jego pozostałości po wierzchu swoich dłoni, żeby palce mogły swobodnie nabrać barwnika.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie miał tak właściwie pojęcia, na co się zgodził, ale to nie miało znaczenia. Przynajmniej na razie. Znajdowali się w końcu na mokradłach, a to było miejsce, po którym mógł wędrować godzinami, zresztą podejrzewał, że nie wydarzy się nic niesamowitego, czy niezwykłego. Zerknął nieco niepewnie na łódkę, po czym uniósł brwi, bo tego akurat się nie spodziewał, nie miał jednak najmniejszego problemu z tym, by do niej niemalże wskoczyć. Nie było mu również zimno, chociaż wybrał się na to nocne spotkanie w krótkich spodenkach i lnianej koszuli. Poprawił okulary, które zsunęły mu się nieznacznie w stronę czubka nosa, a później zaczął się uważnie rozglądać, by zorientować się, że Oliver chyba został na brzegu. Popatrzył jeszcze w tamtą stronę, ale niczego konkretnego nie dostrzegł, uznał zatem ostatecznie, że być może duch po prostu nie miał ochoty uczestniczyć w tym rytuale, może z jakiegoś powodu tego nie lubił, cokolwiek takiego. Właściwie to dało się po mężczyźnie zauważyć, że był zaciekawiony tym, co ich czeka, ale na pewno nie zakładał, że czeka ich jakieś zdejmowanie ozdób, butów, pozbywanie się tatuaży i generalnie, jakby to ujął powrót do natury. Zarumienił się lekko, gdy dowiedział się, gdzie dokładnie należy namalować wskazane znaki, ale była inna kwestia, która teraz bardziej go ciekawiła - na całe szczęście dowiedział się jednak od Ebenezera, że nie musi zdejmować na razie okularów, dzięki czemu przynajmniej będzie widział, co właściwie wyprawia i nie potknie się po pierwszym kroku. - Trochę trudno byłoby jechać teraz w góry i znowu szukać tych bransoletek - powiedział tylko i uśmiechnął się lekko. Sam musiał jedynie zdjąć i odstawić na bok buty. Nie nosił żadnych ozdób, bo te jedynie przeszkadzałyby mu w pracy, a podczas wakacji nie czuł potrzeby, by to jakoś zmieniać, podejrzewał nawet, że mogłyby go w pewien sposób mierzić, uwierać i powodować, że cały czas odsuwałby je na bok. I choć Josh podejrzewał, że czuje się skrępowany, to właściwie wcale tego nie czuł - bardziej ekscytację, oczekiwanie, nieco ciekawości - nic zatem dziwnego, że zerknął w bok, by przekonać się, czy rozpozna kogoś z przybyłych, ale ostatecznie spokojnie usiadł na ziemi w gęstwinie, którą wybrał Josh. Zabawne było patrzeć na niego, kiedy nagle zaczął się krępować, a Chris właściwie zupełnie nie wiedział czemu go to bawiło. W końcu sam powinien być naprawdę zażenowany, a poza pewną nutą niepewności, nie było w nim jednak żadnego lęku. Przynajmniej na razie, bo kto wie, co wydarzy się za chwilę. Być może, w jakiś pokrętny sposób, podchodził do tego jak do spotkania z akroamntulą, jak do wyzwania, które zostało mu rzucone, a on nie może od tego uciec, nie może tego zostawić za sobą, po prostu musi sobie z tym poradzić. - Odważny jesteś, skoro chcesz pływać z aligatorami, gawialami i błotowijami - stwierdził na to, unosząc lekko brwi, jakby chciał go zapytać, czy aby na pewno jest pewien tego szalonego pomysłu, a nawet parsknął pod nosem, bo nie mógł jakoś pominąć tego, że Josh się stresuje. Nawet on to widział, co było już dość niesamowite. Pokręcił lekko głową, kiedy mężczyzna zapytał o tatuaże, a później sam sięgnął z ciekawością po balsam, by zaraz poczuć odurzający zapach kardamonu i na moment zamknął oczy, po czym otworzył tylko jedno i zerknął na Josha. - To gorsze od herbaty - stwierdził i uśmiechnął się lekko, nie zwracając zupełnie uwagi na to, że policzki zaczęły mu płonąć.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
- Hm, w dawnych czasach czarowanie wyglądało inaczej. Znaczy wiesz... pewnie codziennie organizowano jakieś rytuały i dlatego mamy iść się przygotować. - sięgnęła do swoich rozpuszczonych i już długich włosów, rozdzieliła je na dwie warstwy i następnie splotła ze sobą, aby móc za chwilę je zarzucić na plecy by nie przeszkadzały gdy będzie cokolwiek robić. Powinna przewidzieć, że będą musieli używać ciał, mogła chociażby zapytać mamy albo brata, ale nie, ona bujała w obłokach i w swoim zakochaniu zapominała czasem o paru rzeczach. Zerknęła do glinianego naczynka i oczywiście balsam faktycznie miał zapach amortencji. - Mmm... naprawdę ładnie pachnie. Co czujesz? - zapytała i oswajała się powoli z myślą, że zostanie do końca rytuały na tej upiornej wyspie po to, aby Boyd mógł w tym uczestniczyć nawet kosztem jej komfortu. Niestety nie spodziewała się jak ciężko będzie zrobić ten śmiały krok, aby jednak odkryć trochę swojego ciała i pozwolić nie tylko na oględziny ale też dotyk. O ile to drugie może nieść jedynie przyjemność, tak z pierwszym nie mogła się pogodzić. To było skomplikowane, chciała, by Boyd ją zaakceptował z tą wyimagowaną tuszą, ale też jednocześnie panicznie obwiała się osądu. Kochała tego chłopaka i za nic w świecie nie chciała go stracić. Na moment objęła swoje ramiona jakby chciała tym gestem zatrzymać w sobie ciepło i odnaleźć wewnątrz serca jakąkolwiek odwagę. Uśmiechnęła się blado z jego żarciku ale też nie potraktowała tego poważnie, bo inaczej mogłaby wyjść na niezłą paranoiczkę. Wystarczająco mocno potrzebowała jego zachęty i wsparcia, by się ruszyć, a więc nie będzie przecież teraz stresować się pierdołą dotyczącą podglądania przez Ebenezera. Byli naprawdę dobrze schowani, a więc tylko Boyd ją widzi... w półmroku, a wtedy istnieje szansa, że nie dostrzeże jak bardzo jest gruba, nieforemna i jaką ma chłopięcą sylwetkę. Przedstawił jednak ten proces w taki sposób, że zdjął z jej barków ogrom zażenowania. Nie dość, że mogła pierwsza zacząć (o Merlinie, ona zaraz się przewróci, on jest bez koszulki, jakionjestzbudowany, jamamgodotknąćoMerliniezarazumrę) to jeszcze mogła udawać, że to olejek. Odebrała od niego i uśmiech i balsam, wyraźnie podniesiona na duchu. Zamoczyła dłoń w substancji i trochę drżącą ręką rozprowadziła ją najpierw na jego barku. - Nie zdziwi cię to, ale czuję kwiaty. Róże, chyba fiołka i trochę skoszonej trawy. - mówiła nieco ciszej i śledziła tor swojej dłoni, gdy balsam osiadał cieniutką warstwą na jego skórze. Od razu też (zanim miała stchórzyć) sięgnęła po pergaminy i barwniki, aby zacząć malować na nim te wszystkie runy i skomplikowane znaki. - Nie łaskocze cię? - zapytała, gdy stała za jego plecami i malowała znak między łopatkami. Wielokrotnie musiał usiąść, aby mogła sięgnąć chociażby do karku. Raz na jakiś czas udało się jej zaśmiać, gdy coś jej nie wyszło albo gdy wyjaśniała który znak jest namalować najtrudniej. Nie mogła zaprzeczyć samej sobie, że przesuwanie dłońmi po jego plecach czy torsie nie sprawiło jej przyjemności. Gdyby nie był wilgotny od barwników i balsamu to chętnie schowałaby się w jego ramionach właśnie teraz, gdy były tak odkryte. Przez to wszystko zrobiło się jej bardzo gorąco i była przekonana, że rumieniec dotarł już do całego ciała. Po namalowaniu wszystkiego (a zajęło to wbrew pozorom trochę czasu) oraz wytarciu dłoni objęła nimi policzki Boyda i oparła ich czoła o siebie, zamykając przy tym oczy. Wiedziała, że będzie musiała się trochę odsłonić, ale najpierw potrzebowała uspokoić się przy jego ciepłym oddechu i cudownym zapachu jaki teraz na sobie nosił. - Ufam ci. - szepnęła drżącym głosem, choć wcale nie to chciała powiedzieć, bowiem na jej usta cisnęły się magiczne i głębokie "kocham cię". Nie chciała go jednak teraz straszyć, a więc zmieniła słowa na odrobinę inne. Gdy odsunęła się od jego twarzy spostrzegła, że ich kryjówka zalśniła od ogników, które postanowiły otoczyć Boyda jakby chciały pokazać go całemu światu. Obserwowała to z zapartym tchem, a gdy miał balsam już w ręku, tak samo jak barwnik to zadrżała na ten widok, jednak nie chciała się wycofywać. Naprawdę mu ufała, chciała to udowodnić, ale nie umiała zdobyć się na zdjęcie bluzki. Musiał wszystkim zajmować się sam, bo ona znieruchomiała tak napięta jakby miała iść na ścięcie. Chciała go za to przeprosić, ale nie umiała tego ubrać w słowa.
Ostatnio zmieniony przez Bonnie Webber dnia Wto Lip 21 2020, 21:49, w całości zmieniany 1 raz
Łódka. Czy to naprawdę musiała być łódka? Nie mogli spotkać się w środku lasu? Trzeba przyznać, że to dość mocno ją przerażało, tym bardziej że nie było tutaj żadnych wioseł, a o stabilności mogła chyba w ogóle zapomnieć. Dzielnie jednak weszła na pokład, pozwalając na to, by to Ślizgon ich prowadził, przynajmniej tak długo, jak była w stanie to wytrzymać. Ostatecznie bowiem zaczęła robić się blada z przerażenia. - Fill, proszę... - rzuciła w końcu cicho, bo jednak wcale nie czuła się tak pewnie, kiedy łódka bujała się, czy kiedy płynęli zygzakiem. Nie zakładała, żeby mieli wpaść do wody, czy, nie daj Merlinie, żeby chłopak robił to wszystko celowo, ale i tak nieco się obawiała, w końcu nie miała bladego pojęcia, co może ją spotkać, co może się wydarzyć i czuła, że mięśnie jej się napinają. Uspokoiła się, dopiero gdy znaleźli się na brzegu i rozejrzała się uważnie, orientując się nagle, że nie ma przy niej Chrisa. Nie wiedziała, w którym dokładnie momencie zniknął, ale uznała to za dziwne, skoro do tej pory duch chodził za nią wszędzie, krok w krok. Odgarnęła niesforne kosmyki za ucho, a następnie wysłuchała tego, co ma do powiedzenia ich tutejszy, cóż, przewodnik. Aż ją zatkało. Poczuła się nieco dziwnie, a później po prostu, nieco jak robot, dała się zaprowadzić w spokojne, ustronne miejsce, gdzie ostrożnie zsunęła bransoletki z lewego przegubu, kolczyki, ozdobne wpięcia we włosach, zsunęła również buty i usiadła na swoich nogach, wygładzając nieco luźną spódnicę. Czuła się niepewnie, dość mocno spięta, bo chociaż zdawała sobie sprawę z tego, jak mocno magią jest nasycone to miejsce, to te wszystkie uwagi o konieczności zdjęcia ozdób, czy wskazania dotyczące miejsc malowania znaków, dość mocno ją peszyły i w efekcie, przypadkiem, wrócili do momentu, kiedy dziewczyna zdecydowanie zbyt mocno się spinała. - Dobrze... chociaż nie wiem, czy zrobię to jak trzeba - przyznała, a później sięgnęła po pojemniczki z balsamem i na chwilę się zatrzymała. Pachniały... ładnie. Bardzo ładnie i zastanawiała się przez dłuższą chwilę, co dokładnie czuje, a gdy sobie już to uświadomiła. - Amortencja! Na Merlina, czym ci to pachnie? - spytała, nieco oszołomiona i podsunęła Fillinowi trzymane naczynie, nim ostatecznie zanurzyła palec w balsamie i spojrzała na chłopaka. - To na pewno rytuał dziękczynny dla magii? - spytała niepewnie.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Decyzja o wzięciu udziału w rytuale należała do tych całkowicie spontanicznych. Dowiedział się o nim zupełnym przypadkiem i właściwie nie wnikał nawet w szczegóły - nie starał się wiele dowiedzieć na jego temat, bo swoim zwyczajem bezmyślnie brnął przed siebie, chcąc pochłonąć jak najwięcej bodźców i ciekawych wrażeń. Cieszył się, że udało mu się wyruszyć w tak odległą podróż i jeszcze zarobić na tym kilka groszy, dlatego próbował czerpać z dóbr Luizjany pełnymi garściami. Nie ma zresztą sensu ukrywać, że tajemnicze obrzędy wzbudzały w nim nie tylko ciekawość, ale i głód wiedzy; tego typu magia, tak różniąca się od ich pojmowania mocy, mogła nieść ze sobą nieskończone możliwości. Wspomniano mu, że najlepiej jest przyjść z bliską osobą... wybór padł więc na Bruna. Nie był pewien, czy wypada mu w ogóle odzywać się do chłopaka, w końcu wyjechał prawie że bez słowa, zostawiając go w niedopowiedzeniu. Spodziewał się, że Gryfon będzie wściekły... ale nie byłby sobą, gdyby mimo wszystko nie spróbował mu tego zasugerować. Nie miał tu wielu bliskich osób, a pomijając wszelkie fizyczne walory Tarly'ego, które tak dobrze do niego przemawiały, zwyczajnie lubił spędzać z nim czas. Umówił się z nim na miejscu i dotarł tam na ostatnią chwilę, szybko odnajdując go wśród zebranych. Zatrzymał się obok bruneta, trącając go na przywitanie ramieniem i uśmiechając się zaczepnie. — Jak rytuał będzie za słaby, to mam coś dobrego na potem — porozumiewawczo poklepał się po kieszeni spodni, w której schował co nieco do spalenia. Po chwili dotarło do niego, że być może wyglądało to dwuznacznie, ale właściwie nie miał już czasu na wyjaśnienia, bo musieli wsiadać do łódki, która przeniosła ich na wysepkę. Stella wyglądała na urażoną, że tak bezczelnie zostawił ją samą, ale, cóż, nie miała wiele do gadania. Duchy i dzieci głosu nie mają, a ona pasowała do obu tych grup. Potem też już się nie odezwał, bo jakiś typ wszedł na pagórek i wyglądał na takiego, co to za próbę przeszkadzania może wytoczyć ci proces. Nie wiedział, jak wyglądają koszty sądownictwa w Stanach Zjednoczonych i wolał nie ryzykować, że znów będzie musiał się tym martwić. Shercliffe ostatnim razem wystarczająco go wystraszył. Kiedy skończył gadać, roześmiał się szczerze. — A to dobre. Ci Amerykanie to jednak zupełnie inni niż Anglicy. Sorrki. — Uśmiechnął się rozbrajająco i stał w najlepsze, czekając, aż powie coś jeszcze, ale nic podobnego nie nastąpiło, a na domiar złego reszta zaczęła stosować się do polecenia. — Bo to żart, nie? — Dodał, a w ton jego głosu wkradła się nuta zwątpienia. Podrapał się po głowie i z powątpiewaniem spojrzał na swoją gęsto usianą malunkami rękę. A to przecież zaledwie część tego, co na sobie miał, ba – niezbyt duża część. — Umiesz rzucić to zaklęcie? — Wątpliwości narastały i powoli zaczął rozglądać się za pomocą. W oczy rzuciła mu się Morgan, która na transmutacji zawsze zbierała najlepsze oceny. Zapewnił Bruna, że zaraz wróci i podszedł do Gryfonki. — Ahoj, Morrgan. Ebananazara chyba trochę przegrzało popołudniowe słońce, nie? Umiałabyś ukryć jakoś moje tatułaże? — Spojrzał przepraszająco w stronę chłopaka, który jej towarzyszył, ale ten też miał co robić, więc chyba nie przeszkadzał im aż tak bardzo. — Tylko... nie wymazuj tego trytona, da?
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Zauważył ten cień zmieszania, który pojawił się na jej twarzy, kiedy stary Ebenezer poinstruował ich co należało zrobić w pierwszym etapie przygotowań i nie obwiniał jej za to, bo jednak nie każdy do takich spraw podchodził z równą swobodą co chociażby on sam i dobrze sobie z tego zdawał sprawę. Podejrzewał, że to może być dla niej nie do końca komfortowa sytuacja, szczególnie biorąc pod uwagę ich niezbyt zażyły stopień relacji i choć nie miałby jej ani trochę za złe, gdyby z jakiegoś powodu uznała, że to nieco za dużo i postanowiła się wycofać, to jednak po cichu liczył, że tego nie zrobi. Nie było w tym w końcu nic zdrożnego tak naprawdę – chodziło jedynie o wtarcie balsamu w skórę i namalowanie na niej kilku znaków w odpowiednich miejscach. Szkoda też byłoby tracić tak interesujące – i najpewniej jedyne w swoim rodzaju – doświadczenie z tak trywialnych powodów. Uniósł więc kącik ust w zadowolonym uśmiechu, gdy usłyszał jej słowa. — To dobrze. W sumie nie miałabyś chyba nawet za bardzo gdzie uciekać, wokół jedynie mokradła pełne aligatorów — stwierdził, nie mogąc się przed tym powstrzymać i błysnął przy tym zębami w szerszym uśmiechu. Spoglądał jak zgodnie z poleceniem wyzbywa się swojej biżuterii i już miał zaoferować jej jakąś pomoc z naszyjnikiem, z którym walczyła ładną chwilę, ale koniec końców zdołała uporać się z nim samodzielnie. — No weeeź, nie bądź taka — odparł z jakże czarująco-rozbrajającym uśmiechem na ustach, choć cały efekt nieco psuło rozbawienie, które dało się wyczuć i w jego głosie. Zdjąwszy swoją koszulkę, niedbale ją poskładał i rzucił gdzieś na bok; nie da się ukryć, że rudzielec zdecydowanie nie miał powodów do wstydu, jeśli chodzi o własne ciało – dzięki regularnym treningom, związanych z quidditchem i nie tylko, jego mięśnie rysowały ładnymi, wyrazistymi liniami pod skórą. Mimowolnie – można rzec wręcz w odruchu bezwarunkowym, w końcu był tylko facetem – przesunął spojrzeniem wzdłuż jej talii, kiedy zwróciła się do niego tyłem, żeby zdjąć własną koszulkę, musząc przyznać, że wyglądała bardzo zgrabnie. Spojrzenia oczywiście nie odwrócił, ale jednocześnie nie było w nim nic nachalnego, mogącego jej przysporzyć dodatkowego dyskomfortu. Nachylił się odrobinę w jej stronę, gdy wspomniała o dodatku amortencji w balsamie, żeby móc lepiej poczuć jego zapach i kiwnął przytakująco głową, gdy w jego nozdrza wkręciła się znajoma mieszanka woni kojarząca mu się z samymi przyjemnymi rzeczami. — Wątpię, żeby to mogło mieć normalnie tak specyficzny zapach jak pasta polerska do mioteł połączona z wyprawioną skórą, poranną rosą i nutą żelków owocowych, więc stawiam, że jest w tym amortencja — odparł z wyszczerzem, wodząc za dziewczyną spojrzeniem, kiedy zabrała się do dzieła. Stał niemal bez ruchu, poruszając się jedynie tak, żeby ułatwić dużo drobniejszej Puchonce zadanie, gdy zaszła taka potrzeba. Na pewno była w stanie poczuć, że był zupełnie rozluźniony, kiedy rozprowadzała balsam na kolejnych częściach. — Chyba? — mruknął, spoglądając w dół na swoją delikatnie lśniącą od świeżo nałożonego balsamu skórę. — Trudno w sumie stwierdzić, a stary tego akurat nie sprecyzował. — Wzruszył ramionami, a jego wzrok z powrotem skupił się na sylwetce Krawczykówny.
To nie było do końca tak, że się peszył, co nie był pewien, jak będzie reagować na wszystko Chris, a dotychczasowe zdarzenia sugerowały głęboki rumieniec i napięcie mięśni. Jakie więc było zaskoczenie Josha, kiedy dotarło do niego, że jedyną osobą, która odczuwa pewne skrępowanie, jest on sam. Przyglądał się chwilę Chrisowi, gdy ten siedział po prostu w gęstwinie i… Zaraz, czy on się z niego podśmiewał? Uniósł dłoń, żeby przesunąć nią po brodzie, nie potrafiąc przestać się uśmiechać. Nawet nie wiedział, w którym momencie zaczął uśmiechać się szeroko, aż pojawiły się dołeczki w jego policzkach. Opuścił barki, dopiero teraz czując, jak bardzo był spięty. Poważnie? Czy gajowy był tak swobodny przez rytuał, czy otoczenie? Jeśli las, gęstwina, puszcza, miały być kluczem do możliwości zbliżenia się do niego, to dlaczego odkrywał to dopiero teraz? Spojrzał prosto na Chrisa, zbliżając się do miejsca, gdzie siedział, aby klęknąć przed nim i przysiąść na piętach. - Staram się nie odbiegać daleko od amatora spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami - odpowiedział lekko, a jego spojrzenie zabłyszczało wesołością. Gdyby nie to, że mowa była o gajowym, powiedziałby, że mężczyzna zaczął z nim flirtować. Zdawało mu się, czy naprawdę taka była prawda? Niezależnie od odpowiedzi, w tej chwili miał nadzieję, że rytuał się nie skończy i będzie trwał. Nie wiedział, co jest zaplanowane dalej, ale podobała mu się postawa Chrisa, wyraźne rozluźnienie i… radość? - Ale prawdę mówiąc, dawno nie pływałem i odczuwam tego brak - dodał w ramach wyjśnienia. Zaśmiał się cicho pod nosem, gdy została przypomniana nieszczęsna herbata. Na samo wspomnienie robiło mu się dziwnie, ale musiał przyznać, że otwarła mu wtedy oczy na własne pragnienia względem Chrisa. Ciekaw był, co będzie, gdy obaj mieli być potraktowani amortencją, jednocześnie mając nadzieję, że balsam jest jednak słabszy w działaniu niż była herbata. - Na moje szczęście, będzie działać na nas dwóch, a nie tylko na mnie… Zdradzisz zapach? - spytał, przekrzywiając lekko głowę, po czym zsunął spojrzenie na tors gajowego, a później na swój, pozbawiony koszulki. - Wygląda na to, że ty możesz zacząć przygotowania - stwierdził, rozkładając nieznacznie ramiona na boki i nieruchomiejąc. Był ciekaw, czy Chris rzeczywiście zacznie balsamować go, a później zastawiać znaki, czy nie. Świadomość, że jeden należy namalować na brzuchu, a drugi na udzie, wywoływała dreszcz podniecenia wzdłuż jego kręgosłupa, ale starał się nie dać po sobie poznać, jak bardzo rusza go sam początek święta. Był ciekaw, co będzie działo się dalej, ale wpierw musieli przejść przez sam początek. Nie umknęło jego uwadze, że policzki gajowego zaczęły pokrywać się rumieńcem, a przynajmniej tak odbierał ciemniejszy nagle ton jego skóry.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Freja Nielsen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : śnieżnobiałe włosy; pojedyncze rzemyki na nadgarstkach
Coraz bardziej doceniała obecność Patricii towarzyszącej jej dzielnie w większości pieszych wędrówek po Nowym Orleanie. Wiedza, którą posiadała, była doprawdy nieoceniona, i choć niektóre historie mroziły krew w żyłach oraz zmuszały język do wyrzucania z ust najgorszych epitetów, to dziewczyna dzieliła się również wieloma anegdotami z życia przepełnionymi aurą ciepła, miłości i szczęścia. - Życie nie jest czarno-białe! - powtarzała co rusz, starając się łagodzić frelowe nastroje, gdy ta zbyt emocjonalnie reagowała na nasycone cierpieniem niewinnych istot opowieści. Duch kilka dni temu napomknął niezobowiązująco o zbliżającym się rytuale, który skutecznie przyciągnął uwagę Krukonki. Dzikość luizjańskiej magii hipnotyzowała, a splatana wieloma barwami przez Patricię historia rozbudziła w żyłach nieposkromioną ciekawość. - Zawsze możesz poprosić tego miłego chłopca o towarzystwo... - zasugerowała na odchodne, pozostawiając Freję w niemałej konsternacji. Czasu zostało niewiele, a Aslan mógł mieć już inne plany, w których za żadne skarby nie chciała mu przeszkadzać. Z zaproszeniem go zwlekała do ostatniej chwili, pisząc do niego naprędce chaotyczną wiadomość w momencie, w którym czuła, że nie jest w stanie dłużej walczyć z opadającymi sennie powiekami. Naskrobała nieporadne zaproszenie, zanim resztki rozumu kazałyby jej przestać się kompromitować i po chwili przepadła w pościelach, a przepływające przez jej umysł sny były niespokojne, zapewne przez stres związany z potencjalnym odrzuceniem złożonej przez nią propozycji. Rano składała się z mieszanki zażenowania i nieopisanej radości - wstyd brał się z tego, co ujrzały jej oczy, a co w nocy wyszło spod jej dłoni, natomiast szczęście było ściśle powiązane z faktem, że Aslan się zgodził. Zgodził się! Niemal pisnęła z uciechy, co spotkało się z bacznym spojrzeniem Patricii uśmiechającej się znacząco, ale jej reakcja nosiła w sobie ogrom ciepła i wsparcia. Była w trakcie odpisywania na rodzinne listy, kiedy dostała kolejną wiadomość. Niemal wywróciła oczami na widok wspominki o jednym warunku, zakładając odgórnie, że będzie musiała przebiec wokół lasu w bawolej chuście na głowie, albo obdarzać go cały najbliższy semestr skrupulatnie pisanymi notatkami. To, co ujrzała, wprawiło ją w osłupienie - miała wrażenie, że serce zaraz połamie jej żebra, bo urosło do niebotycznych rozmiarów, a po chwilowym braku tętna cała krew pchnęła jej płuca do szybszego pobierania tlenu, zaś serce łomotało donośnie. Dłonie drżały dostrzegalnie, kiedy przez następnych dziesięć minut formułowała odpowiedź, i choć kąciki ust ją bolały od szczerego uśmiechu, to w głowie po chwili zaczęła kiełkować niepewność i strach. Co, jeśli nie będzie w stanie jej dostatecznie ukryć przed jego wzrokiem? Jak się teraz zachowywać? Jak do siebie odnosić? - Naprawdę przepraszam, że tak na ostatnią chwilę, ale stwierdziłam, że musisz to przeżyć - razem ze mną, chciała dodać, ale w porę ugryzła się w język, nie przestając ukradkiem taksować go lśniącym z radości tęczówkami. Wieczór był ciepły, a w powietrzu unosił się zapach nieznanego; cała dygotała pod wpływem tajemniczej aury, której pierwiastki miały zostać niedługo odkryte. Dobry nastrój pozwolił jej nie odpyskować na prześmiewcze komentarze Aslana z powodu jej stroju (te, bo ci skrzydła zamokną!), kiedy zasiadali do przeznaczonej im łodzi. Nie mogła jednak tkwić w tej harmonii bez końca: - Fy faen, możesz przestać tak wymachiwać tą różdżką? To nie jest patyk! Zaraz wypadniemy, no naprawdę... - poskarżyła się, a kiedy w końcu dopłynęli do brzegu jeszcze przez kilka długich minut czuła, jak mocno wali jej serce. Nie tylko z powodu czającej się za rogiem przygody, ale i nowej sytuacji, w której się z Aslanem znaleźli. Pozornie wszystko było po staremu. Pozornie, bo dokładnie czuła pod skórą, że każde wypowiadane przez nich słowo rozbrzmiewa w nieco innej intonacji, niż zwykle. Zajęli miejsce gdzieś na uboczu, chowając swe sylwetki między krzakami, nad którymi tańczyły pojedyncze świetliki. Wtedy też Ebenezer zwrócił zebranym uwagę, że pierwszym etapem rytuału będzie jak najdokładniejsze przygotowanie ciała do dalszej podróży, co wiązało się z wyzbyciem zbędnych akcesoriów. Z żalem wrzuciła swój muszelkowy naszyjnik do ogniska, jednocześnie pozbywając się obuwia, które odstawiła na bok. - Twoje tatuaże... - zauważyła cichutko, ale Aslan uspokoił ją, że wszystko pod kontrolą i zaraz sobie z tym fantem świetnie poradzi. Naprawdę nie chciała, aby go zdyskwalifikowano. Nie chciała zostawać tu sama. To, z czym przyszło im się zmierzyć, wywołało na jej twarzy rumieńce i kiełkującą w sercu w szybkim tempie niezręczność. Nie walczyła ze srebrnymi kosmykami, które opadały jej na twarz, mając nadzieję, że zgrają się z nocnym niebem i zakryją nieco jej zawstydzenie. Ostrożnie zanurzyła palce w udostępnionych balsamach, a za moment zalała ją fala zapachów tak dobrze znanych, że aż zakręciło jej się w głowie. - Co czujesz? - zapytała zaintrygowana, podejrzewając, że mają do czynienia z dodatkiem Amortencji w przygotowanych barwnikach. Zaczęła od jego obojczyka i przedramion, starannie unikając kontaktu wzrokowego. Nie miała wcześniej żadnego pojęcia, z jakiego rodzaju magią i czynnościami będą mieli do czynienia. Myśl, że Aslanowi mogło przemknąć przez głowę, że doskonale znała przebieg rytuału sprawiał, że miała ochotę rozpłynąć się w powietrzu. Umierała za każdym razem, gdy zderzała się ze świadomością krzyczącą, że jej towarzysz mógł pomyśleć, iż przytargała go tutaj, aby móc sobie bezkarnie podotykać jego ciało. Było jej doprawdy niezręcznie, dlatego starała się rozprawić z zadaniem jak najszybciej. Jego skóra była przyjemnie ciepła o delikatnej fakturze, której nie do końca się spodziewała. Odetchnęła dość głośno, kiedy ostatecznie uporała się z runami, a pierwszy problem napotkała podczas malowania tatuażu między łopatkami. - Ciągle mi ucieka - powiedziała przepraszająco, czując, jak wzbiera w niej irytacja. Ile jeszcze mogła prosić o to, by Colton tkwił w bezruchu? Ona sama miałaby już serdecznie dość. - Przepraszam, ale chyba będę musiała go zmyć i zacząć od początku - westchnęła, pozbywając się upierdliwca i zaczynając od nowa. Z przerażeniem dostrzegła, że skóra Aslana jest czerwona w miejscach, po których przemieszczał się niezdyscyplinowany tatuaż. - Chyba trochę cię... poobcierał. Ale już robi się bledsze, spójrz - wyjaśniła zrozpaczona, bo za nic nie chciała mu zaszkodzić swoim brakiem artystycznych umiejętności. Ostatecznie byłaby całkiem zadowolona z osiągniętego przez siebie efektu, ale teraz role miały się odwrócić. Ta świadomość skutecznie ją paraliżowała.
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Miał wrażenie, że ostatnie kilka godzin to dziwny (acz przyjemny) sen. Z odmętów świadomości zbudziła go wiadomość, która zawierała w sobie propozycję nie do odrzucenia – jakiś przedziwny rytuał. Ale nie miał się co oszukiwać. Czegokolwiek nie zaproponowałaby mu Freja, zgodziłby się bez mrugnięcia okiem. Był w stanie pójść za nią na koniec świata; i chociaż żadna taka deklaracja nie padła z jego ust na głos, to dobrze zdawał sobie z niej sprawę. Dziewczyna mogła nie odwzajemniać tych uczuć, ale chciał ją chronić. Chciał być dla niej (od)ważny. Chciał po raz pierwszy w życiu być lwem. Godnym swego imienia. Nie wiedział co podkusiło go do napisania tego. I gdy tylko wiadomość pofrunęła do Freli, świat zawirował przed jego oczami. Co on najlepszego zrobił? Wystawił ich znajomość na próbę, której mogła nie przetrwać. Zadał pytanie, na które satysfakcjonująca odpowiedź była tylko jedna. Co do kurwy zmusiło go o poproszenie ją o, pożal się Merlinie, randkę? Jego twarz zmieniała swe barwy – z bladej na siną, następnie przechodziła w niezdrową zieleń, aby ostatecznie zakończyć na bieli. Najchętniej zapadłby się pod ziemię, gdyby nie to, że naprawdę chciał usłyszeć krótkie i bardzo proste tak. Gdy ten moment nastąpił, wyrzucił swe ręce w górę i zdusił w sobie krzyk. Jego współlokatorzy spali i nie chciał im się tłumaczyć co jest powodem tej radości. Tylko z Lyallem planował podzielić się tym niewyobrażalnym szczęściem. A że nie było go obok, musiał w samotności, pod osłoną nocy, celebrować małe-wielkie zwycięstwo. Krok naprzód, który mógł zaprowadzić go w miejsce, o którym od dawna, po cichutku śnił. Rosie skomentowała to wszystko przewróceniem oczami – wciąż była obrażona, że zabrał Nielsen do wesołego miasteczka.
Chwila, w której ujrzał Freję, uniosła jego serce w okolice podniebienia. Z trudem przełknął ślinę, maskując zażenowanie uśmiechem – najszerszym na jaki było go stać. Co się z nim działo? Podszedł do dziewczyny i kiwnął głową na znak zrozumienia. – No spoko, i tak nie spałem. Najwyżej oboje zginiemy – zakpił i jednocześnie posłał jej pokrzepiające spojrzenie, ignorując to, że kilka godzin temu zebrał się na odwagę zaproszenia jej gdzieś jako ktoś więcej niż przyjaciel. Aslan, jesteś taki żałosny, upomniał się w myślach. Nie potrafił uspokoić skołatanego serca, które podpowiadało mu coraz to gorsze głupoty. Na przykład nieadekwatne skomentowanie jej stroju (wyglądała tak pięknie, że brakowało mu słów). Na przykład złowrogie kołysanie łódką, które uznał za świetny żart. Na przykład wymachiwanie różdżką na prawo i lewo w ramach ostrzegawczego gestu. Był tak sobą zażenowany, że ostatecznie postanowił tego nie komentować. Dla obopólnego dobra. Odkąd z jego strony padła ta przedziwna propozycja, zaczął się w jej obecności zachowywać jak rasowy cymbał, który pierwszy raz na oczy widział kobietę. Ale zdawał sobie sprawę, że ktoś taki jak Freja, zdarza się bardzo rzadko. Musiał zrobić wszystko, aby tego nie spierdolić. Wyszedł z łódki, starając się zachować powagę, co było niezmiernie ciężkie. Zazwyczaj pozwalał sobie na różne żarty, rozładowujące atmosferę – dzisiaj ostrożnie ważył każde słowo, bo ich spotkanie nabierało oficjalnego znaczenia. Posłusznie podreptał za Freją na ubocze. I gdy Ebenezer zaczął wszystko tłumaczyć, jego trybiki działały na najwyższych obrotach. – Coś wymyślę, Frels – uspokoił dziewczynę, otulając ją ciepłym spojrzeniem. Nie chciał jej niepotrzebnie stresować. Ale jak miał przygotować ciało i pozwolić na nim cokolwiek malować, skoro wyglądało jak celtycka pisanka? Z pomocą przyszedł mu Elio, który siedząc kawałek dalej, wspomógł go odpowiednimi zaklęciami, maskującymi nadmiar tatuaży. Podziękował przyjacielowi i wrócił szybko do Krukonki. Nie potrafił ani na sekundę zostawiać jej samej. Przecież obiecał sobie, że się nią zaopiekuje. Dlatego tu właśnie przyszedł. Czuł się.. łyso i nieswojo bez tatuaży, ale był zbyt spięty, aby móc wydusić z siebie jakiekolwiek wyrazy. Początkowo je robił na złość rodzicom, w ramach buntu. Od dłuższego czasu stanowiły część niego samego. I dzisiaj, dla dobra rytuału, musiał się ich pozbyć. To samo było ze wszelką biżuterią i rodowym sygnetem, które zdjął i odłożył obok ubrań. Przymknął na chwilę oczy - nie podobał mu się ten etap. Równocześnie przeoczył frelowe rumieńce, słodko zdobiące jej twarz. Drgnął pod wpływem jej dotyku i im dłużej to trwało, tym większe odczuwał dreszcze. Palce Krukonki, a także zapach robiły swoje – czuł się błogo. – Na pewno woń pergaminu – powiedział od razu, dopiero po kilku sekundach orientując się jak kujońsko to brzmi. – A także cynamon i.. brzoskwinię – dodał, raz po raz zaciągając się tą przyjemną wonią. To wszystko pachniało tak znajomo. – Ty też? – spytał, ciekawy tego czy oboje czują to samo. Ciało Aslana grało przedziwną symfonię, dyrygowaną przez dłonie Freli. Runy i tatuaże, które tworzyła na jego skórze, były znacznie przyjemniejsze w procesie robienia niż te w profesjonalnym studio. Rozkoszował się tym momentem – nie miałby nic przeciwko, aby trwał on w nieskończoność. – Nic nie szkodzi – wymruczał zaspany. Był bliski zaśnięcia, ale w jednym miejscu poczuł nieprzyjemne pieczenie. – Przywykłem do długiego i nieprzyjemnego tatuowania – przypomniał jej, a delikatny uśmiech zatańczył w kącikach jego ust. W zasadzie nigdy nie pytał Nielsen co sądzi o tatuażach, których kolekcję skrupulatnie powiększał. Czuł spory dyskomfort w miejscu, w którym nanosiła poprawki, ale nawet się nie skrzywił. Wciąż w głowie majaczyła mu wizja, że Freja może odwołać ich przyszłe spotkanie w każdej chwili. A przecież tak cholernie mu zależało. Obejrzał efekt końcowy i pokiwał zadowolony głową. – Zrobisz mi następną dziarkę – obiecał. – Ale to ja wybieram wzór – zastrzegł. Z automatu wolał uchronić się przed jakimś upośledzonym ghulem na czole. Kiedy dała mu znać, że jest gotowa, przystąpił do swojej części zadania. Delikatnie wodził palcami po jej skórze, starając się jak najdelikatniej naznaczyć frelowe ciało runami. Nie chciał jej przestraszyć, zawstydzić ani, co gorsza, sprowokować do niepotrzebnych uwag. I wszystko szło naprawdę dobrze. Dopóki ich twarze nie znalazły się zbyt blisko. W jednej sekundzie jak magnes pomknął w kierunku jej ust (przedramiona nieznacznie się musnęły), aby już za chwilę zostać odrzuconym na niewielką odległość. Miejsce, w którym przed momentem stykał się z jej skórą, piekło go niemiłosiernie. Spróbował je rozmasować, ale to nic nie pomogło. Błyskawicznie wstał i pomknął w kierunku Frei, od razu podając jej swą dłoń, aby mogła swobodnie się podnieść. – Nie wiem co się stało, to jakoś tak samo, nie mam pojęcia co to było – tłumaczył się nieporadnie.
Irène Ouvrard
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175
C. szczególne : krótko ścięte włosy, francuski akcent, runa Algiz na śródstopiu (spód)
W zamierzchłych czasach nie do pomyślenia byłoby to, że do rytuału przystępowały osoby o odmiennym stopniu czystości krwi – tak powszechnie uważano, zanim wybuchła mała afera nakazująca wszechobecną akceptację par mieszanych. Wryło się to w mgliste wspomnienia Irène mocno, ale przecież rzutem nawet najbystrzejszego oka nie można było określić jak wysoko Ignacy mógł być w magicznej hierarchii. Dziewczyna mimo swojego wygadania zdawała się robić przerwy, gdy miała okazję na zawieszenie na nim dłuższego spojrzenia intensywnie zastanawiała się nad tym z kim tak naprawdę obcowała. Odrzucenie na bok wszelkich „ale” odbywało się stopniowo, między jednym rozgarnięciem palcami swoich krótkich włosów, a ochlapaniem kości policzkowej, którą połaskotała mała muszka. — To zabawne, że akurat to przyszło Ci na myśl. Sama sobie jestem sprawcą swojej fryzury, nigdy nie lubiłam się z fryzjerami ale nie powiedziałabym tego samego o Tobie. — Miała wystarczająco dużo czasu do tego, żeby w półmroku stworzonym przez tlące się w czarkach małe płomienie, zwrócić uwagę na lekko rozwichrzoną fryzurę rozmówcy, dla podkreślenia swoich słów ujmując między opuszki placów kilka jego cienkich pasm włosów. — Sam byś sobie tego nie zrobił. Wioskowy mocno Cię skroił o galeony, muszelki czy paciorki? — Uśmiechnęła się pod nosem jawnie sugerując, że nie miał wystarczających umiejętności pamiętając o tym, że nie był drugim Leonardem da Vincim – to nie szło ze sobą w parze, posługiwanie się nożyczkami lub różdżką, odpowiednim zaklęciem układającym fryzurę, a malowanie to dwa różne światy, ale było już o wiele za późno na głębokie przemyślenia w tej sprawie. Bajdurzyła. Miało to wiele wspólnego ze starannie skrywanym zdenerwowaniem ale też z obecnością zapachu który towarzyszył im obu przez cały obrzęd malowania swoich ciał. To, co czekało w wakacyjnym domku nie miało teraz najmniejszego znaczenia. — Zdajesz sobie sprawę z tego, że tej nocy, możemy obrazić wszystkie te bóstwa za jednym razem? — Ostrożnie nachyliła się nad jego uchem. kiedy skończyła poprawianie wzoru. Musiała uważać żeby przez własną nieuwagę nie przylgnąć do świeżego malunku między jego łopatkami, dlatego też stanęła na palcach, a później zmyślnie go wyminęła, przystając naprzeciwko. — Zastanawiałeś się już nad tym, jakie kary mogą czekać nas za to, że w gruncie rzeczy... będziemy oszukiwać? — Zapytała, nim nie zaczęła nie zbyt dyskretnie porównywać znaków jakie na sobie nosili. Pech chciał, że nigdy nie była zbyt dobra z run. Mało tego, w szkole miała z nich bardzo słabe wyniki więc nie wiedziała na co się piszą. Mogli przez własną niewiedzę sprzedać swoje dusze, zezwolić na wyrośnięcie rogów czy ogonów albo zgodzić się na to, że co noc będą budzić się z jakimś zabawnym okrzykiem albo co dzień, przez godzinę mieć potworną czkawkę. — Zawsze chciałam zrobić coś tak nieodpowiedzialnego. — Przyznała. Dreszcz ekscytacji skutecznie podsycał w niej chęć wykonania następnego kroku nad przepaścią. — Zostanie ofiarą mody, noszenie amuletów z mchu i paproci i paradowanie pół nago? Hmmm... A co na to wszystko komary i kleszcze? — Dotknęła swojego ramienia upewniając się, że wszystko jest już w porządku i gdy tylko nadarzyła się okazja, sięgnęła po swoje zrzucone ówcześnie ubrania. Zawahała się jednak, mnąc je w dłoniach. — Obrażą się, jak jednak coś na siebie założymy? — Przechyliła głowę pytająco, jak gdyby znał odpowiedź na wszystkie pytania. Liczyła na to, że zainteresował się tematem trochę bardziej dogłębnie ale wszystko wskazywało na to, że oboje mieli błądzić po omacku licząc na łut szczęścia.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
- Nie zapominaj, że przy brzegu nadal czekają łódki - przypomniała, dłonią machając gdzieś w kierunku, z którego - jak jej się wydawało - przyszli. Wskoczenie do jednej z łódek nie powinno sprawić większych problemów, o ile rzeczywiście znajdowały się one w miejscu, w którym zostały zostawione. Niewykluczone bowiem, że stary Ebenezer użył jakiegoś zaklęcia czy Merlin wie czego i odesłał je na tyle daleko, żeby uniemożliwić potencjalnemu uciekinierowi drogę powrotną. - Poza tym jak się chce, to wszystko się da, więc na pewno znalazłabym jakiś sposób - dodała z nieco pewniejszym już uśmiechem. Nawet i krokodyle mogłyby się okazać jej niestraszne, ale jakoś nie spieszyło jej się, żeby się o tym przekonać. Zgodziła się tutaj przyjść z Willem, więc czmychnięcie nie wchodziło w grę, bo chyba czułaby się po tym jeszcze gorzej, niż po pierwszym etapie przygotowawczym. Poza tym naprawdę nie musiało być tak źle i ta bariera tkwiła tylko i wyłącznie w jej głowie. Wystarczyło ją przełamać i - teoretycznie - po problemie. - Jaakaa? - zapytała marudnym głosem, celowo przeciągając samogłoski i spoglądając na niego z niewinnym wyrazem twarzy. Odwlekała trochę moment zdjęcia koszulki, ale nie mogła tego robić w nieskończoność, bo musieli w końcu zacząć, żeby zdążyć namalować te wszystkie runy i tatuaże. Czuła na sobie wzrok chłopaka, ale sama też nie pozostała mu dłużna i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w jego tors, który przyciągnął jej uwagę, kiedy tylko się odwróciła. Miała już okazję widzieć Ślizgona bez koszulki, ale wtedy mogła uciec gdzieś wzrokiem, a teraz jedynym ratunkiem pozostawały skały lub krzaki. Nie oszukujmy się - żadne z tych dwóch nie było zbytnio interesujące. Odchrząknęła, wracając do rzeczywistości. - Napatrzyłeś się już? - rzuciła zarumieniona, krzyżując ramiona na piersiach. Unikała jego spojrzenia, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że sama nie była lepsza i nie było najmniejszych szans, żeby tego nie zauważył. Sięgnęła więc po balsam i na nim skupiła swoją uwagę. - Och... Czyli jednak. Pomarańcza z goździkiem wydawała się całkiem możliwą opcją, ale skoro ty czujesz coś zupełnie innego, to sprawa chyba jest jasna - powiedziała, jeszcze zanim przeszła do pierwszego etapu przygotowań do rytuału. Po jakimś czasie do jej nozdrzy dotarł również charakterystyczny, nieco słodkawy zapach starych książek. Co jak co, ale godzinami mogłaby siedzieć i po prostu wąchać tę mieszankę. - Dobra, to może spróbuję. Najwyżej Ebenezer będzie musiał cię ratować - powiedziała, nie mogąc powstrzymać wypływającego na twarz uśmiechu i sięgnęła do koszyka po barwnik, którego zaraz trochę nabrała na palce i wzięła się do roboty. Zaczęła od dziwnego znaku na udzie i nad pępkiem, a jej policzki oczywiście znowu przybrały czerwony kolor, który starała się ukryć, zasłaniając się włosami. Chociaż na początku miała ochotę je mimo wszystko związać w jakiegoś koka na czubku głowy, to jednak na coś się przydały rozpuszczone. Miała też nadzieję, że jest dostatecznie ciemno, żeby w razie czego mrok zakrył rumieńce, ale w razie gdyby oba te "sposoby" nie zadziałały, to i tak błyskawicznie znalazła się za plecami chłopaka, zabierając się za namalowanie tatuażu na jego prawej łopatce. Nie spieszyła się, chcąc jak najdokładniej odtworzyć wzór, nie wiedziała bowiem, jakie konsekwencje może nieść ze sobą nawet jedna źle wykonana kreska. Dopiero kiedy kończyła runę nad obojczykiem, jej uwagę przyciągnęły przedramiona Ślizgona, na których czarne zawijasy powinny wysychać. Właśnie, powinny. Westchnęła przeciągle, robiąc ostatnie pociągnięcie palcem. - No i trochę lipa. Zobacz - zwróciła się do Willa, łapiąc go za rękę i pokazując mu runę na przedramieniu, która lekko się rozmazała. Nie było tragicznie i wystarczyło to jedynie trochę wyczyścić i... poprawić. Każdy z osobna, bo jak się okazało, nie tylko te na rękach postanowiły spłynąć. - Wiesz, że będę musiała to wszystko zrobić jeszcze raz? Przepraszam, powinnam była zaczekać, żeby ten balsam jednak wysechł - mruknęła, przeczesując dłonią włosy i nawet nie zwracając uwagi na to, że palce miała umorusane barwnikiem. Musiała zacząć żmudną pracę od samego początku, więc żeby nie tracić czasu i nie kazać chłopakowi stać tak bez końca, zaczęła od razu. Może poszło jej trochę szybciej, może nie - nie miała zegarka, żeby to sprawdzić - ale z pewnością było łatwiej, niż za pierwszym razem, bo wystarczyło jeszcze raz prześledzić namalowane już wzory i usunąć rozmazania. - Myślę, że teraz powinno być już dobrze - powiedziała, kiedy skończyła i odsunęła się na niewielką odległość, aby rzucić okiem na runę nad obojczykiem i sprawdzić, czy tym razem trzyma się, jak Merlin przykazał.
- Czyli grozi nam wzajemne podgryzanie? - odparła, tłumiąc chichot. Cała otoczka była dziwna, odrobinę komiczna, nieco elektryzująca. Arotmat trawy i czekolady działał na nią mocniej, niż chciała przyznać, szczególnie, gdy przesuwała dłońmi po ciele dziewczyny, a później przyklękła przed nią. Woń ulubionego deseru nakłaniała ją do sprawdzenia, czy przypadkiem skóra Hanael nie smakuje również czekoladą, ale powstrzymywała się przed tym. Pamiętała jak głupio jej było po urodzinach Nancy przez przekazanie butelki. Do jej uszu dotarły słowa blondynki, na które przerwała malowanie znaku, unosząc głowę, aby z zaczepnym uśmiechem spojrzeć na nią od dołu. - Nie tak szybko? Czyżbyś wyobrażała sobie podobna sytuację? - spytała z dosłyszalną prowokacją w głosie. Domyślała się, że nie chodziło dokładnie o takie zajęcie, co prędzej o wicie się z bólu u jej stóp przy okazji kolejnych ćwiczeń, ale odrobina zaczepki nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Amortencja wmieszna w balsam przyjemnie rozluźniała i gdy już uporała się ze znakami na ciele Krukonki, z małym problemem w trakcie, który szybko poprawiła, stanęła w oczekiwaniu na jej ruch. Przyglądała się dziewczynie, gdy kreśliła na niej kolejne symbole, mając wrażenie, że skóra ją mrowi pod wpływem dotyku. Wydawało jej się, czy Whitelight o wiele lepiej je malowała? Przynajmniej żaden znak, czy tatuaż, nie zaczął nagle uciekać po jej ciele. Czuła się dobrze, na tyle, żeby przymknąć na moment oczy, wsłuchując się w ciszę otoczenia. Czyżby na całą wysepkę były narzucone czary, że nie było słychać innych rozmów, bądź śmiechu? A może tylko one tak się bawiły, a reszta była poważna? - Możemy spróbować je zapamiętać i odtworzyć później, gdy wrócimy do zamku. Może nasz Zakazany Las też się do tego nada - zaproponowała, przesuwając spojrzeniem po swoim ozdobionym w tej chwili ciele. Nagle jej uwagę przykuła trawa, na której stały. Była tak żywa wcześniej, czy nagle zaczęła zachowywać się jak po eliksirze wzrostu dla roślin? Już miała o to pytać, gdy wokół niej zaczęły zbierać się świetliki. Cóż, ich blask dodawał magii do reszty otoczki, ale czy to było normalne. Spojrzała prosto w oczy Hans, nie kryjąc uśmiechu, który rozciągał się na pół jej twarzy. - Dzikia magia… Jak myślisz to efekt tych znaków? - spytała, odganiając ruchem dłoni świetliki sprzed twarzy.
Czy wzięcie udziału w obrzędzie, który miał charakter dziękczynny dla prastarej magii, był jakby nie patrzeć niebezpieczny, przez co nie do konca legalny, było dla Lucasa czymś bez czego mógł się obejść? Oczywiście. Ale dlaczego miałby nie zgodzić się na propozycję, z jaką wyszła Levasseur, skoro ona chciała spróbować, to i chłopak nabrał przez to chęci. Jaśnie pan - jak uroczo określiła go blondynka - tego ranka, nie mógł z niczym zdążyć. Ledwie wrócił ze śniadania, a miał wrażenie, że dziewczyna juz stała pod ich domkiem, popędzając go. Prychnął tylko, słysząc jej słowa, po czym uśmiechnął się pod nosem. Lubił te jej docinki, choć często zachowywał się jakby bylo wręcz przeciwnie, a to dlatego, żeby tylko podpuścić Gabs, aby rzucała ich więcej w jego kierunku. - Myślisz, że stary bardzo się wnerwi jak przyjdziemy pare minut po czasie? - zagadnął, stając w progu, po tym jak wreszcie odnalazł czystą koszulkę, która nie odsłaniała ramion. Już wystarczająco przez te kilka dni był pogryziony przez insekty, wolał dzisiaj nie ryzykować kolejnego ich ataku. - Niby czemu?! - wypalił niemal natychmiast, po usłyszeniu jej słów, jak już ruszyli w miejsce, gdzie miał odbyć się rytuał. - Przecież jestem w dobrej formie, a to nie moja wina, że Tobie tak bardzo spieszy się do tego brodacza... - dodał po chwili, dorównując jej kroku. Następnie wsiedli do łodzi, która przez mokradła zaprowadziła na wysepkę, otoczoną gąszczem różnej maści krzewów i roślin. Zgodnie z wszystkimi wytycznymi starca, prowadzącego ten obrzęd stanęli gdzieś w ustronnym miejscu, wysłuchawszy wszystkiego do końca. Musieli zdjąć z siebie wszelką biżuterię, odsłonić głowę, ręce i stopy. Ślizgon zrzucając zegarek z lewego nadgarstka, zahaczył wzrokiem o niewielki napis i przeklął w myślach. Musiał znaleźć kogoś, kto mógłby mu go zakryć zaklęciem, bo niestety sam tego nie potrafił. Ściągając buty, rozejrzał się i jego wzrok padł na parę, lokującą się niedaleko nich. Postanowił poprosić byłą prefekt naczelną, którą znał jedynie z widzenia o to, aby pomogła mu z tatuażem. Podobno tego typu znaki na skóre mogą przywoływac złe duchy. Nie chciało mu się jakos w to wierzyć, ale nie chcial ryzykować. Kiedy już napis na jego ręce został tymczasowo zakamuflowany za pomoca magii, mógł skupić się na samym przebiegu pierwszego etapu obrzędu dziękczynnego. Spojrzał porozumiewawczo na Gab, kiedy usłyszeli na czym będzie on polegać. - Przykro mi, Levasseur, że będziesz musiała dotykać mojego szpetnego ciała. Mam nadzieję, że jakoś to przeżyjesz. - mruknął do niej, rozbawiony, a następnie zrzucił koszulkę przez głowę i podwinął nogawki spodenek, tak aby dziewczyna miała dostęp do wszystkich miejsc, o których wspomniał przed chwilą Ebenezer. Kiedy Puchonka sięgnęła po mazidło, którym mieli się oboje wzajemnie natrzeć, też poczuł ten intensywny aromat, jednak w pierwszej chwili nie skojarzył tej woni Dopiero kiedy Gabrielle odezwała się do niego, żartując o zakochaniu się, skojarzył, że ma na myśli zapach amortencji. Uniósł brwi, nieco zaskoczony, tym co dotarło przed momentem w jego nozdrza. Czuł wyraźnie miętowy aromat. Czysty, rześki, ziołowy... Przecież to nie było to co pamiętał kiedy kilka lat temu pochylił się nad kociołkiem, mając pierwszy raz do czynienia z eliksirem miłosnym. Wtedy był to ewidentnie zapach czystej pościeli, połączonej z lawendową nutką. Tych dwóch zapachów nie dało się ze sobą pomylić. A więc jak to się stało, że chłopakowi zmieniło się to co czuł, kiedy miał styczność z amortencją? I dlaczego był to ten intensywny zapach akurat tej rośliny? - Gabs, z czym kojarzy Ci się mięta pieprzowa? - spytał zaintrygowany tym zjawiskiem, kiedy ta kończyła już nakładac balsam na jego ciało i odsunęła się od niego. Może to on coś przeoczył. Coś co zdążyło się zmienić, a on tego nie zauważył. Na moment rytuał stał się czymś mniej ważnym, bo chłopaka gryzła ciekawość, związana ze zmianą jego eliksiru miłosnego.
Ostatnio zmieniony przez Lucas Sinclair dnia Pią Lip 24 2020, 14:03, w całości zmieniany 1 raz
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Victoria średnio ubawiła się na łódce, a ja zastanawiam się czy może po prostu lgnął do mnie dziewczyny, które nie przepadają za wodą. Może moim powołaniem jest nauczyć pływać wszystkie niewiasty czy coś. W każdym razie zaprzestaje zabaw kiedy widzę, że Viks się denerwuje i próbuję zagadać ją, by porzuciła nieprzyjemne myśli i dość szybko lądujemy na brzegu, by słuchać szalone pomysły starego dziada. Zanim znajdujemy sobie miejsce, Boyd kitrasi się do mnie, bym usunął mu zaklęciem transmutacyjnym nasz niezbyt udany tautaż który mamy od jakiegoś czasu. Ja również usuwam swój, pytając ziomka czy aby na pewno mi się udało. W końcu wracam do Viks, wymieniam się porozumiewawczymi spojrzonkami z ziomkiem i już znajdujemy z Viki uroczy zakątek w którym ta zdejmuje swoje liczne ozdoby. Siadam na przeciwko dziewczyny po turecku, kiedy już pozbywam się swojej koszulki. Na tą rewelację dziewczyny na temat balsamów, zanim w ogóle pyta o zapach ja już pochylam się nad kremem i wącham intensywnie. Wąchałem już kiedyś amortencję, więc wiem jak pachnie w moim przypadku. - Jak zwykle. Jak mój strych przy otwartym oknie; a w Dublinie dopiero padało - mówię ponownie czując woń miasta po deszczu oraz starych przedmiotów. Jednak mam wrażenie, że jest tym razem kilka nowych nut, a uleciał mi zapach znanych perfum, które kiedyś wyczuwałem dość wyraźnie. - Zmienił mi się trochę. Nie czuję jednej rzeczy. A za to doszło wydaje mi się, że to trochę... jakiś dodatkowy zapach - mówię, nie zbyt wprost, bo wydaje mi się, że to piwko, ale mogę się mylić, a nie chcę, żebyś mnie uznała za alkoholika czy coś. - O i cynamonu. Tych ciastek - stwierdzam ze zdumieniem, bo nie podejrzewałbym się o takiego fana (ciastek, piwka to wiadomo), ale przypominam sobie, że przecież ostatnio w naszym mieszkaniu dość często je czułem, więc zakładam, że teraz kojarzą mi się się z nowym miejsce, które zdążyłem pokochać. - A ty? - pytam szczerze zainteresowany, po czym wyciągam przed siebie ręce, uznając, że będą najlepszym początkiem na malowanie skóry. - Może po prostu nikt nam nie powiedział za co dziękujemy - zauważam, patrząc podejrzliwie na starego dziada, który mam wrażenie że zaplanował tu jakieś wielkie swatanie.
1 - zapomniałeś namalować jednego ze znaków. Twój towarzysz z niewiadomego powodu dostaje zawrotów głowy, traci temperaturę ciała i musi usiąść, a Ty powinieneś zorientować się czego zapomniałeś i szybko to naprostować. Do końca etapu Twój towarzysz jest przemarznięty, a jego usta sinieją. Napraw swój błąd. Gdy to zrobisz stopniowo powoli efekt zimna będzie słabnąć, by w drugim etapie rytuału zniknąć.
Gdybym tylko mogła, chętnie wzięłabym udział we wszystkich atrakcjach jakie oferuje Luizjana. Nie jestem jednak w stanie być w kilku miejscach na raz, muszę więc wybierać rozważnie. Rytuał dziękczynny brzmi tajemniczo, nic więc dziwnego, że chcę wziąć w nim udział od momentu kiedy się o nim dowiaduję. Zachęcam do tego samego Chloé i razem wybieramy się na spotkanie przygodzie. Już od samego początku czuję dziwną atmosferę tego miejsca, chociażby dlatego, że Malborkwald postanawia poczekać na mnie w pokoju, a nie dotrzymywać mi kroku jak zazwyczaj albo znikać bez słowa, żeby potem pojawić się niespodziewanie. Kiedy już jesteśmy na miejscu, znajdujemy sobie miejsce za jakimś głazem, wydaje się całkiem odpowiednie, z jednej strony wielki kamień, dzięki czemu można podglądać w razie potrzeby innych, a z drugiej krzaczki, które skutecznie nas tam odgradzają. - To wyskakujemy z ubrań. - Uśmiecham się szeroko do przyjaciółki, żadna z nas nie ma chyba większych problemów ze swoim ciałem, dlatego zdejmuję od razu żółtą sukienkę w kwiatki, którą dzisiaj na siebie założyłam. Pod spodem mam dwuczęściowy kostium, więc w zasadzie jest prawie jak na plaży, tylko tyle, że tak naprawdę jesteśmy w lesie. Rozplątuję też włosy, czochrając je od razu dłonią, żeby jakoś się ułożyły. Biżuterii żadnej na sobie nie mam, więc kiedy Chloé też jest gotowa, możemy przystąpić do maziania się olejkiem. - Jak ci to pachnie? - pytam kiedy podczas smarowania wydaje mi się, że rozpoznaję w zapachu armotencję. Ta cześć jest całkiem prosta - w końcu nic nie może pójść źle. Inna sprawa ze znakami i tatuażami. Nie mam zbyt wielkiego talentu do rysowania, ciężko powiedzieć, żeby miała go w ogóle. Nabieram palcem barwnik i zaczynam od tego na brzuchu. Całkiem się staram, robię to powoli i dokładnie ale i tak jakoś tak wychodzi, że o jednym zapominam. Odrywam się od tego całego malowania, myśląc, że teraz moja kolej na bycie ozdobioną. Nie od razu zauważam, że z Chloé jest coś nie tak, nie mówiąc już o skojarzeniu tego z brakiem jednego znaku.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Pradawny rytuał oczywiście brzmiał niezwykle zachęcająco i nie było opcji, by mogła go ominąć, a jako, że trzeba było się zgłosić do niego w parach to nie wyobrażała sobie, by miała do tego wybrać kogoś innego niż Nancy. Miała tylko nadzieję, że pradawna magia tym razem nie wytnie im jakiś niezbyt przyjemnych numerów i wszystko przebiegnie dokładnie tak jak powinno. - Hej - przywitała się jak zwykle dosyć krótko, uśmiechając się na widok Puchonki, która już czekała na nią przy brzegu koło jednej z łódek. Miała nadzieję, że nie kazała Williams zbyt długo na siebie czekać. Chciała wyjść nieco szybciej z domku, ale pewne sprawy nieco ją spowolniły. I może normalnie przekazanie Strauss dowodzenia nad łódką byłoby dobrym pomysłem, ale z pewnością nie kiedy męczyła ją paskudna choroba morska, która trzymała ją wyjątkowo mocno tego dnia. Całe szczęście, że w żołądku nie miała już nic, co mogłaby zwrócić przez burtę, ale wciąż czuła się kiepsko, a wyprawa łódką choć prosta była nieco wyboista. Nawet pomimo dosyć przydatnych wskazówek oraz porad ze strony Thomasa, który starał się je nawigować do celu podróży. Całe szczęście to wszystko ustało, gdy w końcu udało im się dobić do brzegu. Postanowiła przy okazji zostawić również swoje obuwie w łodzi skoro do rytuału należało przystąpić bez okrycia stóp oraz zbędnych ozdób. Swoim spojrzeniem również dosyć szybko napotkała, podchodzącego do niej rudzielca, którym był @William S. Fitzgerald. I oczywiście wiedziała od razu, że ma on do niej pewną prośbę. Jak dobrze, że ostatnio poduczyła się nieco transmutacji, prawda? - Co ty byś beze mnie zrobił, Fitz? - spytała nieco zaczepnie, sięgając po różdżkę, aby przy pomocy Abscedo zamaskować znajdujące się na jego skórze tatuaże. Całe szczęście nie było to jakoś szczególnie skomplikowane i czasochłonne. Dlatego po chwili poklepała jeszcze szybko Ślizgona po piersi, na której jeszcze przed chwilą widniała wykonana ciemnym tuszem czaszka węża. - No, proszę. Teraz jesteś gotowy. Nie ma za co. Dopiero wtedy mogła się w pełni skupić na Puchonce i pociągnąć ją za rękę w jakieś ustronne miejsce, gdy tylko przyszła pora na to, by przygotować się do całego rytuału. Miała tylko nadzieję, że wszystko pójdzie tak jak trzeba. Z początku nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jakie znaczenie dla Nans może mieć podobny wstęp do rytuału. Sama bez większych oporów pozbyła się swojej koszulki na ramiączkach i właśnie zastanawiała się nad tym czy powinna również zdjąć i tak dosyć krótkie szorty, gdy nagle zorientowała się, że zdecydowanie Williams jest tym dużo bardziej skrępowana. Krukonka uśmiechnęła się do niej, czując nagle też przypływ nerwowości, bo nie bardzo wiedziała jak powinna dodać dziewczynie otuchy. W końcu to nie było nic wielkiego, prawda? - Hej, nie denerwuj się tak - powiedziała jedynie, sięgając do lewitującego w pobliżu kosza i sięgając po znajdujące się tam balsamy i barwniki. Jednak skoro Nancy wydawała się już w pełni gotowa do tego, by jako pierwszą namalować odpowiedni znak na skórze, Strauss uśmiechnęła się jedynie delikatnie i chwyciła jej dłoń, by ułożyć ją na swoim ciele tuż poniżej mostka. - Jest okej... Rób co musisz - zapewniła ją jeszcze, licząc, że to zapewnienie jej wystarczy.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Sama nie rozumiała, dlaczego czuła się tak skrępowana całą tą sytuacją. Przecież to nie było nic wielkiego, a jednak coś ją blokowało, coś kazało pompować krew mocniej niż zazwyczaj, wywołując rumieńce na policzkach. Nikt jej nie powiedział, że to będzie tak wyglądać! Nikt nie ostrzegał, że trzeba się będzie rozbierać! Całe szczęście, że Will podszedł do nich, zanim zdążyła zdjąć z siebie ubrania, bo już zupełnie spłonęłaby z zażenowania. Absurd kobiecej logiki. Strój kąpielowy na plaży? Nie ma problemu! Ktoś zobaczę cię w bieliźnie? Dramat! Wzięła kilka głębokich wdechów, by nieco się uspokoić i zachowywać się normalnie, a przynajmniej stwarzać takie pozory. Williams! Ogarnij się! Na szczęście Strauss przejęła inicjatywę. Uniosła zagubione spojrzenie, kiedy Viola odezwała się uspokajającym tonem i uśmiechnęła się delikatnie. Nawet nie próbowała się tłumaczyć, bo sama nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć na swoją obronę. Kiedy jej partnerka skierowała jej własną dłoń na swoje ciało, Nancy poczuła kolejny raz jak jej serce przyspiesza, wybijając jakiś szalony rytm, a twarz płonie jeszcze bardziej niż wcześniej. Miała jedynie nadzieję, że w panującym dookoła półmroku nie będzie tego specjalnie widać... - To zaczynam. - szepnęła cicho i powoli, drżącymi z emocji rękami zaczęła rozsmarowywać balsam na brzuchu Krukonki. Z zafascynowaniem badała bladą skórę, zwykle skrytą pod warstwami ubrań. Starała się być czuła i delikatna, jakby obawiała się, że dziewczyna zaraz od niej odskoczy, ale z każdym kolejnym ruchem coraz bardziej się rozluźniała i coraz chętniej muskała palcami kolejne, niezbadane dotychczas fragmenty ciała Strauss. Powoli obeszła ją dookoła, by zająć się plecami i tam również rozsmarować magiczny balsam. Przejechała dłonią wzdłuż kręgosłupa, później po ramionach, rękach, barkach, z każdą kolejną chwilą napięcie opadało, a dłonie stawały się coraz bardziej śmiałe i wcale nie miała ochoty kończyć tak szybko tego zadania... Czas jednak uciekał, a ona miała do wykonania jeszcze runy i tatuaże, co było zdecydowanie większym wyzwaniem. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jedyne co może wyjść spod jej pędzla to jakaś katastrofa, dlatego ze sporą dozą niepewności sięgnęła po niezbędne narzędzia i zabrała się do roboty. Ze skupioną miną kreśliła kolejne linie na brzuchu Violetty, starając się z całych sił zrobić to jak najlepiej i jak najdokładniej. Niestety ręce wciąż nieco jej drżały, a bliskość ciała Strauss dodatkowo ją rozpraszała i nic nie wychodziło tak, jakby chciała. Kilka razy musiała poprawiać obrazek, bo ciągle za bardzo odbiegał od tego, jak powinien wyglądać, ale po paru próbach musiała się poddać i przejść dalej, bo czas uciekał, a przecież jeszcze Viola musiała wykonać swoje zadanie. Dawała z siebie wszystko przy każdym kolejnym znaku, niestety nie można było powiedzieć, żeby wyglądało to dobrze. - Pięcioletnie dziecko zrobiłoby to lepiej... Przepraszam... - mruknęła z rezygnacją, odkładając barwnik i pędzel do kosza i stanęła naprzeciwko Krukonki, tym razem już bez większego skrępowania. Spojrzała na nią, uśmiechając się niepewnie i zgarnęła włosy na bok, by ułatwić jej dostęp do swoich pleców. W napięciu czekała na ponowne zetknięcie się ciał, zastanawiając się, czy temperatura jest tego wieczora taka wysoka, czy to tylko jej jest tak gorąco.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
— Zakładając oczywiście, że nadal tam są — odpowiedział na jej wzmiankę o łodziach, rozkładając przy tym ręce, bo rzeczywiście jeden Merlin raczy wiedzieć czy stary nie zabezpieczył się jakoś, żeby nikt nie zwiał przed końcem rytuału, szczególnie, że był on przecież nie do końca legalny. — Z tym nie mam zamiaru się kłócić — dodał ze śmiechem na jej dalsze słowa; jak to się w końcu mówi, dla chcącego nic trudnego. Miło jednak, że wizja macania i bycia macaną nie skłoniła jej do wykonania taktycznego odwrotu. — No taka nooo — odparł, wykonując przy tym bliżej nieokreślony gest rękoma, mając przy tym nieco głupawy uśmiech na twarzy; widać było, że kompletnie się zgrywał i dobrze przy tym bawił. Ślizgon nawet nie próbował udawać, że było inaczej i wcale się na nią nie patrzył czy tam jedynie przypadkiem zahaczył spojrzeniem o jej sylwetkę, bo zrobił to jak najbardziej intencjonalnie. Nawet błysnął garniturem śnieżnobiałych zębów, kiedy zwróciła mu uwagę, a na jej policzkach zawitały przy tym dodające jej uroku plamy różu. Nie da się ukryć, że Fitzgerald lubił w podobny sposób wpływać na płeć przeciwną, więc ich widok sprawił mu przyjemność. — Nie chcę nic mówić, ale… przyganiał kocioł garnkowi — wytknął jej, podtrzymując przy tym swój wyszczerz i wykonując przy tym wymowny ruch brwiami. Oczywiście, że zauważył jak spojrzenie Puchonki pozostawało przez dobrą chwilę wbite w jego obnażony i dobrze umięśniony tors; musiałby być chyba kompletnie ślepy, żeby to przeoczyć, bo nie była w tym ani trochę dyskretna. Absolutnie mu to jednak nie przeszkadzało, nie miał bowiem żadnego problemu z eksponowaniem swojego ciała; często zdarzało mu się chociażby ćwiczyć bez koszulki. Nie ma też co się czarować – podobne spojrzenia podbijały jego i tak już wygórowane męskie ego. Kiwnął przytakująco głową, gdy oznajmiła, że dla niej ten balsam pachnie zupełnie inaczej; w tym momencie nie miał już żadnych wątpliwości, że jego receptura z jakiegoś powodu została wzbogacona eliksirem miłosnym. — Ciekawe czy ten dodatek ma jakiś konkretny cel, czy stary uznał, nie wiem, że tak będzie zabawniej czy coś? — rzucił z wyraźnie słyszalnym rozbawieniem w głosie, nie przestając wodzić za nią wzrokiem; oczywiście na tyle na ile był w stanie, bo jednak patrzenie na nią, kiedy zajmowała się jego plecami, szybko stawało się ciut niewygodne. Musiał przyznać, że było coś przyjemnego w tym jak jej drobne dłonie wodziły po jego skórze; może nie do tego stopnia, żeby aż wywoływać dreszcze, ale zdecydowanie zaliczyłby to do miłych doznań i nawet przeszło mu przez myśl czy to czasem w jakiejś części nie jest zasługą dodatku amortencji. Przekonał się już na własnej, hehe, skórze, że wcale nie trzeba jej pić, żeby mogła jakoś wpłynąć na człowieka. — Mimo wszystko mam nadzieję, że interwencja Ebenezera nie będzie jednak konieczna — zaśmiał się, by następnie obserwować jak tym razem zabiera się do kreślenia farbami znaków, począwszy od tych na brzuchu i udzie. Przez osłaniającą ją kurtynę rudych włosów i dodatkowo panujący wokół półmrok rozświetlany jedynie niewielkimi płomieniami nie był w stanie zbyt dobrze przyjrzeć się jej twarzy i dostrzec, że ta przybrała obecnie barwę dojrzałego pomidora; może to nawet lepiej, bo zapewne nie omieszkałby tego w jakiś sposób zaczepnie skomentować. Podobnie jak przy nacieraniu stał przez większość czasu w bezruchu, żeby niepotrzebnie nie utrudniać jej zadania. Mimo tego i tak coś musiało oczywiście pójść nie tak, żeby czasem za fajnie nie było. — Cóż, no to teraz już wiemy — odparł, kiedy ujęła jego rękę, żeby pokazać mu runę z rozmazanymi konturami. — Ej, w porządku, to w końcu nie tak, że jesteśmy jakimiś ekspertami od kreślenia run na ciele, nie? Chyba że o czymś nie wiem — dodał z uniesionym w zawadiackim uśmieszku kącikiem ust i lekkim wzruszeniem ramion, typowo dla siebie odrobinę bagatelizując cały ‘problem’; jak mus to mus, bo lepiej jednak nie próbować się przekonywać co by się mogło stać, gdyby było coś nie tak z tymi znakami. Ponownie więc zamarł, by Krawczykówna mogła spokojnie poprawić każdy z nich. Przymus przejścia przez to ponownie okazał się dość nużący i męczący, ale dzielnie wytrwał do końca. — No i ładnie — skomentował, przyglądając się tym symbolom, które oczywiście był w stanie dojrzeć; w przeciwieństwie do pierwszego podejścia, teraz ‘czuł’ je na sobie, co chyba było dobrym znakiem. — Dobra, teraz twoja kolej — oznajmił po krótkiej chwili, podnosząc na nią wzrok i sięgając po pojemniczek z balsamem. Podejrzewał, że zmiana ról może być dla niej zdecydowanie mniej komfortowa, więc starał zrobić to sprawnie i bez zbędnego ociągania. Podobnie jak ona zaczął od przedramion, by stopniowo przechodzić do nabalsamowania kolejnych części ciała dziewczyny, nie zatrzymując się nigdzie dłużej niż było potrzeba. Przy nacieraniu pleców zgarnął dłonią jej włosy i odsunął na jej ramię, dostrzegając przy tym plamy czerni wśród rudych kosmyków. — Wtarłaś sobie we włosy nieco barwnika — odezwał się, palcami przesuwając po tym kosmyku, gdzie było go najwięcej. Skończywszy, odsunął się od niej o krok i nauczony jej doświadczeniem zdecydował się odczekać aż balsam zacznie schnąć nim przejdzie do malowania symboli. Wolałby uniknąć powtórki z rozrywki.
Nie wszystkie tradycje były warte kontynuowania. Wprawdzie w społeczeństwie czarodziejów status arystokracji utrzymywał się w tej samej formie dużo dłużej, niż w przypadku mugoli, gdzie należący do niej osoby zostały sprowadzone do co najwyżej funkcji reprezentacyjnej, jednak trudno było nie zauważyć, że z każdym kolejnym pokoleniem, ludzie stawali się coraz mniej uprzedzeni i przykładali mniejszą wagę do statusu krwi swoich bliskich. Nie zdziwiłoby go ani trochę, gdyby w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat, rodziny szlacheckie stałyby się jedynie ciekawostką, romantycznym reliktem przeszłości, na który spogląda się z nostalgią. Ach, gdyby babka Ignacego poznała jego teorie, zapewne czekałaby go kłótnia stulecia. – Oh nie! To nie to miałem na myśli – powiedział pewnie, bo wcale nie miał zamiaru jej urazić. – Na początku chciałem przytoczyć przykład kosmetyczki, jednak z usług takowej raczej nie korzystam, więc sięgnąłem po coś nieco bardziej... przystępnego. Spojrzał na nią. Zdecydowanie czuł potrzebę, aby sprostować swoją poprzednią wypowiedź. – Na wszystkie trzy rodzaje walut – przyznał ze śmiertelną powagą. - A kiedy już udało mi się znaleźć ostatnie paciorki, stwierdził, że to za mało i muszę jeszcze zrobić trzy fikołki, aby w ogóle wpuścił mnie na strzyżenie. Traumatyczne przeżycie, ale wydaje mi się, że było warto. Dotknął bezwiednie swoich włosów, jakby chciał się upewnić, że wciąż tam są i wszystko jest z nimi w porządku, po czym zaśmiał się cicho. W sumie to dziewczyna miała sporo racji. Sam nigdy by nie doprowadził fryzury do akceptowalnego stanu, a dbanie o dobrą prezencję, mimo wszystko, tego wymagało. Mógł kupować sobie ciuchy na własną rękę, dbać o maniery i swoją kondycję fizyczną, jednak podobnie jak dosyć spory odsetek ludzi stąpających po tym świecie, nigdy nie było mu dane poznać tajników sztuki fryzjerskiej. Właściwie to nawet się o to za bardzo nie starał. Pewnie i tak nie okazałby się zbytnio utalentowany w tej dziedzinie. – Nie zakwalifikowałbym naszej próby wyjścia obronną ręką z tej bezprecedensowej sytuacji jako oszukiwania – odparł po chwili zamyślenia. Oczywiście, wygłaszając tę opinię, kierował się przede wszystkim własnymi odczuciami i pragnieniem uniknięcia kłopotów. Akurat, jeśli chodziło o podpadniecie Ebenezerowi lub dzikiej magii Nowego Orleanu, o doprowadzenie do takiej sytuacji było na dosyć niskiej pozycji jego listy rzeczy do zrobienia. Fakt, dobranie się do pary z kimś obcym było co najmniej nietypowe, jednak nie kategorycznie zakazane. Gdyby taki pomysł groził poważnymi konsekwencjami, zapewne zostaliby o tym poinformowani, a skoro żadna tego typu wiadomość nie dotarła do ich uszu, to równie dobrze mogli uznać, że wykorzystują lukę w niedoskonałym systemie. Luki były dobre. Pozwalały na dowolną interpretację pewnych zasad i zakazów, a jeśli ktoś miał co do tego jakieś ale, to można było bardzo łatwo stworzyć swoją linię obrony, bazując właśnie na nieścisłościach i niepełnych informacjach. Wystarczyło tylko odpowiednio dobrać słowa i przedstawić swoją perspektywę. – Cóż, teraz masz całkiem niezłą okazję. W końcu mówi się, że wakacje to czas szaleństw, czyż nie? – wyszczerzył zęby w rozbrajającym uśmiechu, spoglądając w ciemne niebo. W sumie ostatnie dni, pomimo oczywistych zagrożeń powiązanych z pobliskimi bagnami, mógł z powodzeniem zaliczyć do tych pozytywnych. Całkiem nieźle się bawił, nawiązał kilka nowych znajomości, zabłądził parę razy przez ducha na mokradłach. Ciekawe, co jeszcze miało go spotkać w nadchodzących tygodniach? – Nie, żebym zabraniał ci się okryć, ale myślę, że tak – zaczął kiwać głową z kwaśną miną. – Myślę, że mogą się obrazić. Sam nie miał zbyt dużych problemów z brakiem niektórych elementów ubioru. Gdyby miał zgadywać, to powiedziałby, że czas spędzony w szkolnej drużynie miał na to spory wpływ. Co tu dużo mówić, szatnia zdecydowanie pomagała wyzbyć się w pewnym stopniu wstydu i uczyła, aby nie zwracać uwagi zbyt dużej uwagi na spojrzenia innych ludzi, o ile nie były one zbyt natarczywe. Innym problemem była pogoda. Wprawdzie było lato i nawet teraz było dosyć ciepło, jednak natura potrafiła być nieprzewidywalna, a oni byli teraz na jakiejś wysepce. Gdyby zebrała się burza, która rozpędziłaby ich ubrania na cztery wiatry, mogłoby to być dosyć mało przyjemne doświadczenie.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Naprawdę nie miała większego problemu z tym, by pokazać się przed Puchonką w naprawdę skąpym stroju. Być może to przez to, że przywykła już poniekąd do tego, że inni widzieli ją w podobnym stanie. Chociażby przy okazji treningów Quidditcha, gdy wszyscy przebierali się w jednej szatni, nie zwracając zbytnio uwagi na fakt w jakim negliżu znajdowali się pozostali. Przyglądała się temu jak Nancy powoli zaczyna znaczyć jej skórę kolejnymi znakami, które nakazał im wykonać Ebenezer. Musiałą przy tym przyznać, że cały ten balsam pachniał naprawdę przyjemnie. Trochę jak wrzosy, stary pergamin i... preparaty do konserwacji miotły? Chwila... czy to była amortencja? Była tego niemal pewna po tym jak omawiali ten eliksir w czasie jednych z zajęć. I doskonale wiedziała jak pachniał on dla niej. I choć rozkoszowała się dotykiem Williams na swojej skórze, czując jak chłodny barwnik zaczyna znaczyć jej skórę w określonych wzorach. I choć objawy choroby morskiej zdawały się minąć odkąd przybiły do brzegu wyspy to teraz na nowo czuła jak zaczyna robić jej się słabo oraz lekko kręcić w głowie. Przynajmniej tym razem nie zbierało jej się na wymioty. Oczywiście nie sądziła, że mógł to być efekt niezbyt starannie wykonanych przez Nancy malunków, które zabrały jej dosyć sporo czasu. - Na pewno nie jest tak źle - zapewniła ją z niezbyt pełnym przekonania uśmiechem, a następnie sama umoczyła palce w barwniku i spoglądając jeszcze w oczy Puchonki, by upewnić się czy na pewno ta nie ma nic przeciwko temu, sięgnęła do jej ciała, by wysmarować je tajemniczymi olejkami z nutką amortencji, które miały za sobą pozostawić ślad o odpowiednim kształcie. Co prawda Strauss nie miała wiele czasu i być może dlatego nie skupiała się zanadto na wszystkich uznaniach lub przeszkadzało jej też w tym dosyć kiepskie samopoczucie, ale w innych okolicznościach na pewno spędziłaby o wiele więcej czasu na tym, by powoli badać opuszkami palców każdy fragment skóry studentki. Teraz jednak nie mogła pozwolić na to, by się rozproszyć. Nieważne jak bardzo miała ochotę na to, by przysunąć się bliżej i zapomnieć o całym tym rytuale. Zamiast tego jednak starannie odtworzyła każdy z tatuaży i innych run, aby nie sprowadzić na Nancy jakiś nieszczęść przez wykonanie dosyć kiepskiej roboty i uśmiechnęła się zadowolona z siebie, gdy udało jej się to wprost idealnie.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
kostkę rozegram w następnym poście i wtedy wkleję kodzik
O pradawnej magii wiedział niewiele. W pewnym sensie fascynowały go siły i moce zaczerpnięte wprost z natury, w jakimś stopniu chciał zgłębiać te tajniki, ale w głównej mierze kierował się jedynie zwykłą ciekawością. Trochę też tym dziwnym obrządkom nie ufał, a po ostatniej Celtyckiej Nocy... podchodził do eksperymentów z pewną rezerwą. Jego ciekawskie i dociekliwe usposobienie jednak wygrywało z obawami przed potencjalnym kacem moralnym dnia następnego lub kompletnym postradaniem zmysłów podczas rytuałów. I, podobnie jak w przypadku Lazara, decyzję o dołączeniu do tego dziwnego przedsięwzięcia podjął w ostatniej chwili. Tak na zasadzie "a dlaczego by nie". Czasami był głodny ryzyka, czasami lubił biec w nieznane, więc teraz nadarzała się ku temu okazja wprost idealna. Do tego wizja spędzenia nocy w towarzystwie przystojnego Rosjanina była bardzo kusząca. No może trochę będzie niezręcznie, ale jednak. Nie spodziewał się, że Lazar zaproponuje mu spotkanie, a już na pewno nie obstawiałby takiego miejsca. Wybaczył mu jego zniknięcie, gdy tylko go zobaczył. Ot, wszelka gorycz wyparowała bądź dość skrzętnie ukryła się wewnątrz brunkowskiego serduszka. I po prostu nie poruszał tego tematu, nie pytał o nic, nie oczekiwał wyjaśnień. Przecież i tak nic między nimi nie było, prawda? O co miałby mieć pretensje? Do kumpla?! Więc traktował to jako ciekawy eksperyment, jako kolejne zabawienie się i okazję do złapania niezłej fazy. A przynajmniej chciał, by w ten sposób myślał Lazar... - No teraz to mnie zaciekawiłeś. - rzucił, uśmiechając się lekko i zastanawiając, czy powinien brnąć w te dwuznaczności. Bądź co bądź... w ich przypadku było to niebezpieczne. Wsiedli do niewielkiej łódki i popłynęli w kierunku, który najprawdopodobniej był właściwy. Jeszcze nie mieli otępiałych mózgów, więc na tym etapie powinni sobie poradzić. Sterowanie różdżką nie należało do najtrudniejszych, a i woda była dość spokojna. Gdy wyszli na brzeg i Bruno dostrzegł tego starego czarodzieja (który miał chyba jakieś milion lat), nie mógł w pełni skupić się na jego przemowie. Cały czas rozpraszał go cudaczny wygląd dziaduszka i cała ta... patetyczność. Wzrok Tarly'ego wędrował po licznych zdobieniach szaty i długiej brodzie Ebenezera. Wzmiankę o ubraniu, biżuterii i tatuażach jednak usłyszał... - Nie wygląda na takiego, co by żartował. - zmarszczył czoło, wciąż wlepiając wzrok w starca, jakby był okazem w ZOO - Poczucie humoru powstało, jak on już był smutnym mędrcem. - prychnął, rozbawiony swoim własnym żarcikiem, a potem odwrócił się do swojego towarzysza i, nie kryjąc tonów bezradności w głosie, dodał - Niestety. Jestem słaby z transmutacji. Wątpię, żeby zadziałało. - naprawdę chciał mu pomóc i w ten sposób mu zaimponować, ale cóż... Nie był orłem w tej dziedzinie. Ba! W transmutacji nie był nawet gawronem. Był małym wróbelkiem ze złamanym skrzydłem i pokrzywionym dziobem... Pozostawało liczyć na Morgan. Tylko czy zostawianie tatuażu trytona było na pewno dobrym pomysłem? Bruno nie wtrącał się w decyzje Lazara, bo i on sam nie zważał zbytnio na reguły i zasady jakiekolwiek. Właściwie co mogło pójść nie tak, jeśli nie dostosują się w pełni? On sam nie posiadał żadnych zdobień na ciele, włosy ciągle miał rozpuszczone i zmierzwione, ale pozbywanie się nowiutkich Conversów trochę go bolało. Dlatego, w ramach tyciego buntu, nie zdjął ich.
Hanael Whitelight
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : Jasne, niemal białe włosy, przeszywające spojrzenie
Cała ta sytuacja bawiła ją coraz bardziej. Nie potrafiła zachować powagi, mimo podniosłego wstępu w wykonaniu starego czarodzieja. Pozostawało mieć nadzieję, że nie oberwie im się za te śmiechy, albo co gorsza nie zostaną usunięte z obrzędów, czy coś w tym stylu. To z pewnością byłaby duża strata, biorąc pod uwagę to jak zabawnie wszystko się zaczynało. Mimo że pierwsze spotkanie z Gryfonką przebiegło w całkiem pozytywnej atmosferze, to nie spodziewała się, że po tak krótkim czasie będzie czuła się przy niej tak swobodnie. Wciąż nie wiedziały o sobie nic, a miała wrażenie jakbyś mały się od lat. To była dla niej zupełna nowość. - Pachniesz smakowicie, ale nie podgryzam ludzi na drugim spotkaniu. Zazwyczaj... - stwierdziła próbując opanować kolejna salwę śmiechu i szlag trafił poważna atmosferę, poważnego rytuału. Nie przejmowała się tym jednak specjalnie, bo przyszła tu, żeby dobrze się bawić i właśnie to robiła. Wszystko było tak jak być powinno. Przynajmniej na razie. Nawet nie do końca udane tatuaże Lou zamiast ją zirytować, bardziej ją bawiły. Czy to była wina amortencji, czy to jakiś naturalny urok Gryfonki? - Być może... - mruknęła w odpowiedzi na kolejne pytania, a jej kąciki ust ponownie ułożyły się w tajemniczym uśmiechu. Nie fantazjowała o zadawaniu bólu, ale ich nocne spotkanie rzeczywiście wzbudziło pewne wyobrażenia. W końcu padły tam poważne obietnice i mimo, że Lou postanowiła wykorzystać jej ofertę na rytuale, to nie wydawało się, żeby przekreślało to ich wspomniany trening. Coś czuła, że będzie wręcz przeciwnie. - Mhm, o ile te znaczki dają coś więcej niż porost trawy i przeciąganie owadów, bo nie wiem jakby to nam miało się przydać w zakazanym lesie... - parsknęła, wyobrażając sobie jak zamiast świetlików lgną do nich inne, nieco mniej przyjazne owady, zamieszkujące zakazany las. No mało praktyczna sprawa, chyba że poza tym znaki miały jeszcze jakieś inne super moce. Choć może to była kwestia czegoś innego, bo na sobie nie zauważyła podobnych efektów. - Chyba coś spartoliłaś, bo do mnie nie lecą... - stwierdziła z rozbawieniem. - Myślisz, że możemy się ubrać, czy mamy latać po okolicy w bieliźnie? Mogli powiedzieć wcześniej, to bym chociaż ubrała ładniejsza... - dodała jeszcze, rozglądając się dookoła, by podejrzeć co robią inne pary, ale wszyscy byli dobrze ukryci.
Zazwyczaj też nie miała tego problemu, a jednak przed Violettą uruchamiały się w niej pewne blokady, spowodowane najpewniej tym, że chciałaby pokazać się przed nią w jak najlepszej odsłonie. Gdyby wiedziała wcześniej może założyłaby na siebie coś ładniejszego, niż zwykłą, sportową bieliznę? A może przeciwnie, może by stchórzyła i wykręciła się z rytuału, w obawie o to jak zostanie odebrana? Bezsensowne myśli uparcie krążyły gdzieś w okolicach jej świadomości, wywołując odruchy wskazujące na zawstydzenie i budząc różne kompleksy. Nie wyglądała przecież idealnie, a przed Strauss bardzo chciała się tak prezentować, chociaż zwykle nie zwracała na to większej uwagi... Uspokoiła się dopiero po chwili, kiedy zobaczyła, że dziewczyna nie odsuwa się od jej dotyku, a cała atmosfera zrobiła się nieco lżejsza. Powoli udzielał jej się klimat wydarzenia, a przyjemne, świeże powietrze, które zalęgło w okolicy po burzy dodatkowo ją relaksowało. [i]Chwila, czy dzisiaj padało?[/b] Przez chwilę próbowała sobie przypomnieć, ale ostatecznie wzruszyła ramionami i skupiła się na swojej towarzyszce, nieświadoma zupełnie tego, że właśnie nacierały się olejkami z amortnecją. Wyłapując jej pytające spojrzenie kiwnęła jedynie głową, uśmiechając się delikatnie. Absolutnie nie miała nic przeciwko, wręcz przeciwnie, tęskniła za jej dotykiem, szczególnie po wieczorze w latarni. Zamknęła oczy, kiedy dłonie Strauss dotknęły nagiej skóry, a z gardła chyba nawet wyrwał jej się cichy pomruk. Dla niej to była wyjątkowa chwila, pełna intymności, choć zdawała sobie sprawę, że dla jej partnerki było to pewnie jedynie wykonanie powierzonego zadania. Wciąż nie potrafiła jej rozgryźć i wciąż nie do końca rozumiała pewne zachowania, ale powoli uczyła się je akceptować. Na zrozumienie przyjdzie jeszcze czas. Uważnie obserwowała jak Krukonka w pełnym skupieniu wykonuje znaki, które prezentowały się o niebo lepiej niż te namalowane przez Williams. Gdyby nie ogólna atmosfera rozluźnienia, to pewnie zrobiłoby jej się jeszcze bardziej głupio niż przed chwilą, ale obecnie niespecjalnie się czymkolwiek przejmowała. Może jedynie tym, że Violetta nie jest wystarczająco blisko... - Oh... Są piękne... - powiedziała cicho, kiedy studentka zakończyła swoją robotę, a Nancy mogła obejrzeć nowe tatuaże. Były perfekcyjnie odwzorowane. Mało tego! Miała wrażenie, że od razu poczuła się jakoś lepiej. Czy trawa pod jej stopami nie zrobiła się trochę bardziej zielona? Chwilę później dodatkowo otoczyła ja grupa świetlików, na co nie mogła zareagować inaczej, niż głośnym westchnieniem zachwytu. - Niesamowite... - szepnęła, wyciągając rękę do malutkich światełek i obserwując otoczenie z zafascynowaniem. Teraz już wyraźnie czuła roztaczająca się dookoła magię. @Violetta Strauss
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Chyba się boję. - przyznała z nerwowym uśmiechem, dość sztucznie rozciągającym się na ustach, jednak mocno liczyła na to, że w trakcie rytuały to wszystko jeszcze się jakoś miało odmienić. Choć niemądre wymagania Ebleblezara wcale tego nie ułatwiały. Bose stopy, brak tatuaży, biżuterii, rozpuszczone włosy. - Obowiązki wzywają, co? - musieli się rozdzielić, zanim przeszli do właściwej części swojego wspólnego rytuału, bo obydwoje usłyszeli wołanie o pomoc. Lazar Grigoryev. - Tusz pod skórą na pewno przywołuje złe duchy. A ukrycie go na godzinę jest w stanie je wszystkie oszukać. - westchnęła na cały ten bezsens, w którym potrafiła dostrzec najwyżej tyle wątpliwej mądrości, że do rytuału należało podejść takim, jakim było się stworzonym. Cokolwiek to znaczyło, bo przecież kilkanaście i więcej lat życia było w stanie sporo zmienić w ludzkim ciele. Żeby nie powiedzieć - wszystko. - Lazz, jeżeli cokolwiek wiem o szamanach, druidach i innych czarownikach to tyle, żeby im się nie narażać. - jej ton był zmartwiony i pełen obaw, ale przede wszystkim wybrzmiewał doświadczeniem starej specjalistki od obrywania klątwami po podpadnięciu jakiemuś obłąkanemu znachorowi. - To co z tym Królem Wód? - zapytała po rzuceniu zaklęcia już na wszystko, co Grigoryev jej wskazał i na kilka punktów, o których udało mu się zapomnieć. Zostawiła decyzję co do trytona ostatecznie jemu samemu, a po zakończeniu rzucania uroków życzyła mu powodzenia i wróciła na wybrane do rytuału miejsce, które dzieliła ze Swansea.
- Stary zbol. - narracja Ebenezera i jego kolejne polecenia brzmiały jak zaskakująco nieudolne próby zrobienia im wszystkim niekoniecznie poprawnego moralnie psikusa. Jej podejrzenia wcale nie osłabły, kiedy w pobliżu rozniosła się dość odległa, ale nadal słodka i ujmująca jej zmysły woń konwalii. Była chyba jeszcze na tyle świadoma i ostrożna, by rozpoznać w tym amortencję. - Nie psuję Ci zabawy? - zapytała dość ostrożnie, bo w końcu odkąd się tutaj pojawiła miała ciągle tylko wątpliwości i podejrzenia, nie potrafiąc uwierzyć w żadne efekty tego, co w najbliższych minutach mieli tutaj wyprawiać. Wyprzedzając odpowiedź, zrzuciła z siebie pomarańczowy t-shirt, zostając w czarnym, sportowym staniku i treningowych szortach. Jej ubiór dotychczas w ogóle zresztą wyglądał, jakby wybierała się co najmniej na jogging po plaży z przerwą na tor przeszkód u Avgusta, a nie magiczny rytuał, ale czy to jeszcze kogokolwiek mogło dziwić? Sięgnęła dłonią do wiszącego w powietrzu koszyka z akcesoriami niezbędnymi do rytuału, opuszką wskazującego palca przesunęła po buteleczce z balsamem, która jakby na życzenie podzieliła się swoją zawartością, a następnie cofnęła dłoń, by skierować ją w stronę Krukona i ostrożnym ruchem nadgarstka zostawić kroplę balsamu na czubku jego nosa. Jej pytający wzrok całkiem jasno wyrażał zainteresowanie tym, co czuł pod wpływem eliksiru.
Ostatnio zmieniony przez Morgan A. Davies dnia Pią Lip 24 2020, 11:10, w całości zmieniany 2 razy