Kurhan otoczony jest barierą antyteleportacyjną. Jeśli chcesz odnaleźć to miejsce musisz rzucić kością:
Spoiler:
Parzysta - po długiej tułaczce odnalazłeś stary zaniedbany i zapieczętowany magią kurhan. Nieparzysta - krążysz w kółko, nie jesteś w stanie nawet się tu zbliżyć.
Mawia się, że w tym miejscu spoczywają szczątki pierwszego wilkołaka, najstarszej jasnowidzki Nowego Orleanu oraz wiedźmy- matki magii voodoo. Budowla jest zapieczętowana silną i przeklętą magią. Jeśli masz w kuferku minimum 5 punktów z czarnej magii możesz podejść do budowli i ją podziwiać bez szkód fizycznych. Jeśli nie masz tylu punktów robi Ci się bardzo niedobrze ilekroć próbujesz podejść do budowli na odległość chociażby dwóch metrów. To bezcenny zabytek, a w powietrzu wyczuwalne jest silne natężenie magii. Tutaj wydarzyło się kiedyś coś złego...
Autor
Wiadomość
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Wywróciła oczami na jego słowa, wyrzucając przy tym ręce w powietrze, jakby chciała powiedzieć "Niemożliwy jesteś". W sumie chcąc przemknąć się do łódek, trzeba było uniknąć czujnego oka starego Ebenezera, a to mogło nie być łatwym zadaniem. Na wysepce były jednak drzewa, więc w ostateczności gdyby coś w trakcie przygotowań poszło nie tak... Momentalnie jednak przypomniała sobie swoją ostatnią wspinaczkę i przeszedł ją dreszcz. Ta opcja raczej odpadała. - Dobra, postaram się nie być taka noo - obiecała z tańczącym na wargach uśmiechem. Jednocześnie wiedziała, że dotrzymanie słowa tym razem będzie ciężkie, bo nie wiedziała, o co dokładnie chodzi, ale zbytnio się tym nie przejmowała; w końcu mówili to bardziej w żartach, niż na poważnie. - Pretensje możesz mieć tylko i wyłącznie do siebie, bo to nie moja wina, że jesteś tak dobrze zbudowany - stwierdziła nadal zarumieniona, unosząc ręce w geście niewinności. Odwróciła jednak spojrzenie pewna, że Fitzgerald doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że działał na kobiety tak, a nie inaczej. Ona za to nie paradowała w samym staniku przed ludźmi, więc nic dziwnego, że spłonęła rumieńcem. Zupełnie inaczej było w przypadku bikini lub biustonosza sportowego, choć tak naprawdę wszystkie wymienione jakość bardzo się od siebie nie różniły. Dziwna sprawa. - Zabawniej? Naprawdę uważasz działanie amortencji za zabawne? - spytała gdzieś zza jego pleców, ponieważ to na nie nakładała akurat balsam. Znieruchomiała na chwilkę, dosłownie moment, aby zaraz powrócić do przerwanej czynności. O ile sobie przypominała, to nigdy jeszcze nie znalazła się pod wpływem tego eliksiru i chwała Merlinowi za to. Również nie dolała go nikomu do herbaty czy coś w tym stylu, bo zwyczajnie uważała to za, no, dość słabe zagranie, lekko mówiąc. - Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć, ale skoro pierwszy etap tak nas zaskoczył, to boję się pomyśleć, co będzie w kolejnych - dodała zaraz, wierzchem dłoni odgarniając z czoła kosmyk rudych włosów. W głowie kołatało jej się jeszcze jedno pytanie - czy amortencja w tym kremie będzie działać tak samo jak przy jej spożyciu, czy nie? Doprawdy, Chris mógł ją nieco uprzedzić o czekających rozrywkach, które zapewniał im Ebenezer. - Tak, masz mnie. Co noc bawię się w odprawianie rytuałów i składam bogom ofiary, ale teraz dla niepoznaki udaję, że nie wiem, co i jak się robi - powiedziała, usiłując utrzymać kamienny wyraz twarzy, jakby to była najszczersza prawda. Nawet mogłoby się to udać, gdyby nie błyszczące oczy, które wszystko zepsuły. No cóż, dobrym kłamcą to ona nigdy nie była. Męczyło ją to ponowne malowanie wszystkich run i tatuaży, a raczej poprawianie ich po śladzie, co przypominało jej trochę książeczki dla dzieci, w których przerywaną linią widniały jakieś słowa czy szlaczki. Tutaj jednak potrzebna była zdecydowanie większa precyzja, bo każda nierówna linia czy pominięcie jakiejś malutkiej kropki mogło równać się z konsekwencjami, o których nawet nie chciała myśleć. No i cierpliwość - w końcu trzeba było poświęcić na to trochę czasu, mimo iż było to tylko jeżdżenie palcem po namalowanych już wzorach i ewentualne delikatne usuwanie rozmazań. W końcu, z westchnięciem ulgi odłożyła barwnik do koszyczka i jedynie skinęła głową, kiedy usłyszała, że teraz jej kolej. Starała się nie kręcić, ale było to naprawdę ciężkie, zważywszy na to, że Krawczyk miała straszne łaskotki. Próbowała zająć myśli czymś innym z nadzieją, że to pomoże ustać jej w miejscu, ale efekty wcale nie były tak zadowalające, jakby sobie tego życzyła. Zamiast się rozluźnić, co chwila mimowolnie się spinała, kiedy tylko palce chłopaka rozprowadzały balsam po najwrażliwszych miejscach. I tak cud, że nie zaczęła się wiercić się w cztery różne strony jednocześnie. Drgnęła, czując jak pod wpływem jego dotyku rude kosmyki załaskotały ją po karku i obojczyku. - Umm, tak myślałam, dzięki - wydukała, bezwiednie gładząc dłońmi włosy, żeby tylko czymś się zająć, bo zaraz normalnie nie wytrzyma i naprawdę zacznie się kręcić na wszystkie możliwe strony. Nic więc dziwnego, że ledwie widocznie odetchnęła z ulgą, kiedy się od niej odsunął i nadszedł czas na czekanie. Przez chwilę stała, nie odzywając się, ale w końcu uznała, że może lepiej uprzedzić Ślizgona przed ewentualnym oberwaniem z łokcia w brzuch. - Gdybyś jeszcze nie zauważył, to mam okropne łaskotki i czasem zdarzy mi się zrobić jakiś niekontrolowany ruch, dlatego może lepiej... uważaj - powiedziała, zaciskając usta. Nie chciała mu przecież zrobić krzywdy ani nic, a też nie wiedziała, ile jeszcze da radę stać w miarę spokojnie, bo każdy ma jakieś granice.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie stresował się, bo tak po prawdzie nie traktował tego, przynajmniej na razie, jako czegoś niesamowicie intymnego. Wydawało mu się to po prostu fascynujące, inne, odsłaniało przed tym nie tajemnice, jakie dało się spotkać tylko w tej okolicy, gdzie magia zdawała się być zupełnie inna. Pewnie byli tacy, którzy nie zwracali na to uwagi, ale dla niego było to coś nowego, coś niespotykanego, więc chciał się po prostu przekonać, jak do tego podejść. Na dokładkę znajdowali się na mokradłach, pośród dzikiej roślinności, która roztaczała dookoła swój wieczorny zapach i nie mógł pozostawać na to obojętny. Trawa pokrywała się rosą, ziemia zdawała się być wilgotna, wszystko, co ich otaczało, miało w sobie niezapomniany czar i to mu odpowiadało, tutaj czuł się tak naprawdę na miejscu, a speszenie Josha jakoś go bawiło, chociaż nie wiedział zupełnie - czemu. To też było coś, z czym do tej pory nie miał styczności, więc spoglądał na to z zaciekawieniem, jednocześnie orientując się, że może pozwala sobie na nieco zbyt wiele. W końcu naśmiewał się z niego w dość łagodny sposób, którego nie umiał jednak zupełnie powstrzymać. Od kiedy Walsh nie próbował jednak wciskać mu tych bezsensownych komplementów i kiedy zaczął się w końcu normalnie zachowywać, kiedy po prostu zaczął być sobą, a nie kimś na pokaz, wszystko układało się samo, niesamowicie prosto i Chris właśnie z tego korzystał. - Możemy wybrać się później nad jezioru. Tutaj prędzej popływałbyś na dnie - powiedział prosto, mimo wszystko wiedząc doskonale, jak wielkie niebezpieczeństwo czai się na mokradłach, co chciał podkreślić. To, że ciągnęło go, by znaleźć te wszystkie zwierzęta, jakie się tutaj kręciły - to jedno, czymś zupełnie innym był jednak zamiar świadomego pływania w zbiornikach wodnych, w których mogły przebywać i robiły to chętnie. Chris nie był aż takim szaleńcem, żeby na własne życzenie tracić nogę, czy robić coś podobnego. To prawda, że trudno było znaleźć coś, czego naprawdę się bał, ale mimo wszystko nie chciał zapraszać niebezpieczeństwa do siebie, nie był takim ryzykantem, żeby tańczyć na linie nad przepaścią, aczkolwiek można było takie właśnie odnosić wrażenie, gdy brało się pod uwagę jego występy ostatnimi czasy. Nawet te diabelskie sidła, w końcu mógł sobie z nimi nie poradzić i skończyć o wiele gorzej niż z kilkoma siniakami. Albo choćby i te lilie na jeziorze, które zdecydowanie nie zaliczały się do czegoś przyjemnego, a spotkanie z nimi na długo wyryje się zapewne w jego pamięci. Wciąż nawet niepokoił się, czy aby na pewno skrzaty sobie z nimi poradzą i nie wydarzy się tam nic złego. Teraz jednak miał inne rzeczy na głowie, z całą pewnością o wiele ciekawsze niż walka z plującymi w niego roślinami, od których niemalże nie stracił wzroku. Przynajmniej na jakiś czas. - Nie, to tajemnica. Możesz spróbować zgadnąć - odpowiedział. Jego policzki właściwie już płonęły, ale mimo wszystko czuł się dość swobodnie, przynajmniej do momentu, kiedy musiał dotknąć Josha. Mimowolnie naprężył mięśnie i poczuł, jak na jego rękach występuje gęsia skórka, na którą nie mógł nic poradzić. Owszem, malował na jego twarzy w czasie tej nieszczęsnej imprezy Leo, ale to jednak było coś innego, teraz zaś Josh siedział przed nim w gęstwinie, gdzie nie było ich w ogóle widać i było to w pewien sposób deprymujące. I fascynujące. Na swój sposób, bo Chris nie zaliczał się do osób, które o czymś podobnym fantazjują, nawet nie bardzo wiedział, co miałby z tym fantem zrobić, ale jednak serce biło mu nieco szybciej. Stracił na chwilę dech, kiedy wyrysował starannie pierwszy z symboli na brzuchu Josha. Jeśli to nie było coś intymnego, to chyba był święty. Odetchnął głębiej, a później uniósł spojrzenie i na moment zawiesił się na jego ciemnych oczach, by potrząsnąć głową i wrócić do zadania, jakie zostało przed nim postawione, ale już się nie odzywał, bo nie było słów, którymi mógłby to wszystko po prostu przerwać. Kreślił kolejne znaki, na koniec zostawiając ten na plecach i przykucnął za Joshem czując, jak przechodzi go dreszcz, obejmujący niemalże całe jego ciało. - Twoje włosy pachną pastą miotlarską - mruknął bardzo cicho, a później aż zasłonił usta pięścią, bo to wyrwało mu się samo. Nie mógł się już bardziej zarumienić, bo i tak przypominał barwą dorodnego buraka. Żeby jakoś sobie z tym poradzić i nie musieć się na tym skupiać, zdjął okulary, by zsunąć przez głowę koszulę, na moment schować się w fałdach jej materiału i teraz znowu, oczywiście, chwilowo nic nie widzieć.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Mogłaby opowiedzieć Fillinowi czemu dokładnie nie lubiła wody, ale jakoś bała się, nie znosiła mówić tego na głos i robiła to jedynie w porywach emocji, co nie zdarzało się jej zbyt często. Opowiedziała wszystko Finnowi, kiedy niemalże ją przypadkiem utopił, ale to była zupełnie inna sytuacja, teraz po prostu zieleniała z niepewności i cieszyła się, że dość prędko dotarli na miejsce, nie umiała jednak przyznać się, że ma zdecydowanie złe skojarzenia z tym, gdzie się znajdowali. Woda, woda, woda, to był nawet jej bogin, ten przerażający potwór, który wyskoczył na nią na zajęciach z obrony i na egzaminie, a ona myślała, że żołądek wywróci się jej na drugą stronę. Nie chciała się jednak na tym zupełnie skupiać, więc po prostu usiadła w miarę wygodnie, aczkolwiek nadal była nieco zażenowana tym, co ma się wydarzyć i wolała skoncentrować się na czymś tak prostym, jak zapach amortencji. W jej odczuciu nie było to coś, co powinna ukrywać, a na słowa Fillina uśmiechnęła się lekko, bo brzmiało to intrygująco. - Chodzi ci o zapach ulic i dachów? - zapytała, by zaraz lekko przekrzywić głowę, a później uśmiechnęła się nieco szerzej. - Jak placek wiśniowy. Gorący, parujący, pełen owoców i słodkiej wanilii, przyjemnie chrupiący - powiedziała na to, nieco rozbawiona. To była woń, która kojarzyła się jej z domem, bezpieczną przystanią, ciepłem rodzinnych spotkań, zakradaniem się do kuchni, gdzie skrzaty doskonale wiedziały, co powinny dla niej przygotować. To był smak dzieciństwa, ale i ostoi, jaką kochała całym sercem i nie czuła najmniejszej nawet potrzeby, żeby wyprowadzać się z domu rodzinnego, by szukać przygód poza jego progami, przynajmniej na razie. Wiedziała, że większość studentów wynajmuje mieszkania, ale jej w ogóle nie było to potrzebne do szczęścia. - Nie mam pojęcia, czy dobrze je narysuję - powiedziała, jakby się bała, że może coś zepsuć i usiadła nieco wygodniej, starając się odtworzyć, krok po kroku, właściwe znaki. Na razie nie czuła się jeszcze taka skrępowana, skoncentrowana na zadaniu, w pełni, co było po niej widać, bardziej bawiła się tym malowaniem znaków, niż peszyła obecnością Fillina, czy faktem, że siedział przed nią bez koszulki. W końcu widywała już tak chłopaków, a na razie, w przeciwieństwie do niektórych, nie poczytywała tego jeszcze jako czegoś niesamowicie intymnego. - Hej! - rzuciła nagle, nieco rozbawiona, a jednocześnie skonsternowana, bo znak nieoczekiwanie zaczął uciekać po ciele Fillina. Próbowała go złapać, ale to przypominało nieco ściganie mrówki i raczej na nic się nie zdawało, w akcie rozpaczy zmyła zatem znak, westchnęła i zabrała się ponownie do malowania. - Och! Nie boli cię to? - zapytała, gdy dostrzegła jakieś niewielkie zaczerwienienia. Niby nic, ale jednak być może ten balsam nie działał za dobrze na chłopaka? Uniosła spojrzenie, by przypatrywać mu się przez moment z wielką uwagą, starając się dostrzec, czy na pewno ma się dobrze, czy może jednak niekoniecznie.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
W odpowiedzi na jej gest błysnął zębami w szerokim wyszczerzu z rodzaju „wiem, że i tak mnie lubisz”. Ot, cały Fitzgerald po prostu. Chłopak wprost uwielbiał się droczyć i drażnić, był to zresztą jeden ze sposobów w jaki okazywał swoją sympatię tym, którzy zdołali ją sobie zaskarbić, a Aleksandra bez wątpienia już wliczała się do tego grona. Na zapewnienie także zareagował uśmiechem, samemu też chyba nie bardzo wiedząc co właśnie uzyskał. Ale czy to było w sumie ważne? Cała ta wymiana zdań w istocie miała bardziej żartobliwy niż poważny charakter i inaczej nie powinno się tego traktować. — Niby dlaczego miałbym? Szczególnie, że czystą przyjemnością jest usłyszeć podobne słowa z ust uroczej dziewczyny — odpowiedział, przyoblekając usta w swój firmowy uśmiech i puszczając w jej kierunku oczko. Nie da się ukryć, że Fitzgerald poczuł się jeszcze milej połechtany jej stwierdzeniem i to pomimo tego, że jak najbardziej był świadom jak reaguje na niego spora część damskiej populacji Hogwartu — Ironia, Krawczyk, mówi coś? — odparł, prawdopodobnie nie do końca dobrze wypowiadając przy tym jej nazwisko (polski nie był mu w ogóle znany) i choć miało to formę przytyku, to w jego głosie nie było ani krzty złośliwości. Mogła nawet dostrzec uniesiony nieznacznie kącik ust, gdy zerknął za siebie. Zaraz jednak ów uśmiech nabrał nieco cierpkości. — W żadnym razie nie uważam tego za zabawne, wręcz przeciwnie, tym bardziej, że nawet opary tego dziadostwa w pewnych okolicznościach są w stanie zrobić człowiekowi wodę z mózgu. — Pokręcił lekko głową. Po tych słowach mogła się domyślić, że on sam miał bliższą styczność z eliksirem miłosnym w takiej właśnie formie. Osobiście uważał pojenie kogoś amortencją za zagrywkę naprawdę niskich lotów i dodatkowo akt absolutnej desperacji; sam wprawdzie bywał w stanie posuwać się daleko, jeśli chciał osiągnąć swój cel, ale do czegoś takiego w życiu by się nie zniżył. — A tam, na pewno nie będzie tak źle. — Machnął od niechcenia ręką. — To w końcu tylko niezbyt legalny rytuał ku czci dzikiej i pierwotnej magii, co złego może się stać? — rzucił jakże pocieszająco w odpowiedzi na jej słowa z uśmiechem szelmy na ustach. W głębi sam jednak też miał nadzieję, że amortencja w tym wydaniu jest pozbawiona swoich zwyczajowych właściwości i nie będą mieć z jej tytułu dodatkowych… atrakcji. — Uuu, no ładnie. Powiedz jeszcze, że tańczysz przy tym nago otulona jedynie światłem księżyca? — palnął na jej stwierdzenie, bo to było silniejsze od niego, choć bez najmniejszego trudu wychwycił ten blask w oczach kompletnie rujnujący cały efekt, jaki chciała uzyskać. Naprawdę musiałaby się postarać, żeby go zwieść. Oczywiście czuł jak pod wpływem jego dotyku Puchonka zaczyna się spinać i wiercić, w szczególności w momentach, kiedy dłońmi zahaczał o pewne konkretne punkty na jej ciele, dość szybko łącząc to z faktem, że rudowłosa musiała być dość wrażliwa na łaskotki; raz czy dwa nawet przerwał, jeśli za bardzo się kręciła. Przy balsamowaniu to jeszcze pół biedy, bo łapy miał całkiem duże, więc nie musiał tego robić aż tak dokładnie, żeby pokryć powierzchnię jej skóry. Zdecydowanie gorzej będzie, jeśli zacznie mu się tak wić, kiedy już przejdzie do malowania symboli; to mu znacząco utrudni zadanie i może wszystko wydłużyć, a to się chyba żadnemu z nich nie uśmiechało. — Możesz mnie w takim razie uznawać za ostrzeżonego — odparł ze śmiechem, poprzedziwszy to skinięciem głowy na znak, że owszem, zauważył jej drobną przypadłość. Nie ma co, ale sam też wolałby jednak nie oberwać z łokcia w brzuch czy nawet pysk, gdyby nie daj Merlinie znalazł się na trajektorii jego lotu. Odczekawszy wystarczającą chwilę na to aż balsam przeschnie i nie będzie ryzyka, że – podobnie jak wcześniej z niego – tusz będzie spływał, rudzielec zabrał się do dzieła. Nabrał barwnika na palce i zaczął od nakreślenia znaków na jej przedramionach; usiłował to zrobić jak najstaranniej, ale duże dłonie nie były w takich precyzyjnych robotach zbyt pomocne i szło mu to odrobinę topornie. Ostatecznie nie można im było jednak niczego zarzucić, szczególnie zważając na jego raczej mierne możliwości malarskie. Po tym zajął się runą na karku, by następnie naznaczyć jej plecy, pozostawiając tym samym najbardziej newralgiczne miejsca na sam koniec. Znalazłszy się z powrotem przed nią skupił się najpierw na tym na lewym udzie, jako ostatni biorąc na celownik symbol nad pępkiem. Już go w zasadzie skończył, gdy przyuważył kątem oka nieznaczny ruch jej ręki; albo przynajmniej mu się wydawało, że zauważył i w czystym odruchu, pamiętny jej ostrzeżenia sprzed chwili, chciał się obronić przed ewentualnym ciosem po prostu ją chwytając. I to tak niefortunnie, że symbole na przedramionach się zetknęły. Nawet nie miał czasu zareagować. W jednej chwili miał wrażenie, że słyszy ciche skrzenie i wyczuwa jak powietrze wokół zaczyna drżeć od mocy, a w następnej zaliczył krótki lot, lądując jakieś pół metra dalej. Skóra na przedramieniu w miejscu zetknięcia piekła i była wyraźnie zaczerwieniona, choć sam symbol zdawał się nienaruszony. — O kurwa, co to było? — Na twarzy Ślizgona odmalowało się autentyczne zdumienie, ale szybko się z tego otrząsnął i pozbierał, by od razu ruszyć w stronę Aleksandry, którą niespodziewany wybuch magii również odrzucił. — Wszystko gra? — zapytał, wyciągając w jej kierunku dłoń, żeby pomóc jej się podnieść.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nic nie powiedział, spojrzał tylko na nią z niewyraźną miną, która najlepiej pokazywała, że podziela jej zdanie. Mogła być też, rzecz jasna, wywołana podróżą łódką, bo bliskość wody i pokonywanie jej na wątpliwie wytrzymałej łupinie nigdy nie napawały go radością i spokojem. Gdyby była tu Elaine, najpewniej przybrałaby biało-zielone barwy, a do łódki trzeba by ją wsadzić siłą. Czy dalej miało być gorzej, czy wręcz przeciwnie – najgorsze mieli już za sobą? Puścił oczko do pani kapitan, oddalając się nieznacznie w stronę Aslana, dla którego pozbycie się z ciała wszystkich pokrywających je malunków musiało być nie lada wyzwaniem. I bez jego prośby by do niego przyszedł, wiedział, że kumpel mimo dobrych stopni nie jest mistrzem transmutacji i szczerze mówiąc, wolał, by sam nie kombinował ze zmienianiem wyglądu swojego ciała. Mówiąc krócej – martwił się, choć oczywiście nie dał tego po sobie poznać.
— Ukrywanie sztuki, co za bluźnierstwo — mruknął, gdy w końcu niezaprzeczalnie mieli z Morgan czas dla siebie. Zerknął w stronę starego czarodzieja, którego imię zdążył już puścić w niepamięć. Edgar? Jak Fairwyn, a Fairwyn to też zgred, więc wszystko się zgadza. — Stanął na górce, żeby nic mu nie umknęło — skwitował, mrużąc oczy, ale ostatecznie wzruszył ramionami i zaczął się rozbierać. Na pierwszy ogień poszedł rodowy sygnet, na drugi buty i skarpetki; zawahał się przed ściągnięciem z siebie koszuli – w tej sytuacji okazało się to wyjątkowo krępujące. Rozebrałby się przed nią bez wahania w każdej innej scenerii, ale tu, na łonie bagiennej natury, ze starym dziadem stojącym gdzieś nad nimi i świadomością, że poza nimi znajduje się tu kilka lub kilkanaście innych par, czuł się zawstydzony i kompletnie zbity z tropu. — Trochę tak — przyznał, unosząc kącik ust w bladym uśmiechu — ale najchętniej ubrałbym cię z powrotem — dodał ciszej, dokładając do tego delikatne wzruszenie ramion. Nie miał ochoty dzielić się tym widokiem z kimkolwiek innym i nic go nie obchodziło, że ten stary zboczeniec przeprowadził najpewniej setki takich rytuałów. Nie chciałby się tym dzielić nawet z samym Merlinem. — Daj — wyciągnął jej z palców buteleczkę z balsamem i przysunął się bliżej. Nachylił się nad jej szyją i trącił ją nosem, wycierając w nią balsam, którym go ubrudziła. Woń amortencji dotarła do niego z małym opóźnieniem, dopiero teraz zrozumiał to pytające spojrzenie. — Liście czarnej herbaty — szepnął, nachylając się do jej ucha. Jednocześnie wylał na dłoń trochę balsamu i zaczął nacierać nim piegowate plecy. — Truskawki i... chyba pergamin. A twoja? — wyprostował się i objął ją obiema rękoma, naznaczając amortencją dekolt i brzuch swojej towarzyszki. Dawał staremu zbolowi wszystko, czego ten mógł chcieć... ale nie chciał też, by to wszystko było zwykłą formalnością. Nogi i ręce potraktował nieco bardziej po macoszemu, chcąc jak najszybciej sięgnąć po barwiące smarowidło. Okazało się, że kaligrafia miała mu się w końcu przydać do czegoś, co wykraczało poza pergamin. Nałożył balsam na palec i wyrysował nim wzór na brzuchu Moe zgodnie z instrukcjami. Odsunął się nieco, by z daleka ocenić swoje dzieło; był całkiem zadowolony. — Czujesz się jakoś inaczej? — przeniósł na nią pełne zainteresowania spojrzenie. Rysowanie wzorków spodobało mu się na tyle, że dyskomfort, jaki do tej pory sprawiał mu rytuał, znacznie zmalał. Obawiał się tylko momentu, w którym to jemu przyjdzie wystawiać się na działanie dłoni pani kapitan – musiał się do tego rozebrać i martwił się, że podsycana amortencją bliskość przyprawi go o niekontrolowany i dobrze widoczny entuzjazm. Kiedy skończył, a Morgan była ozdobiona nie tylko malunkami, ale i krążącymi wokół nich świetlikami, niespiesznie sięgnął do guzików swojej koszuli, w końcu ją rozpinając; denerwował się.
Irène Ouvrard
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175
C. szczególne : krótko ścięte włosy, francuski akcent, runa Algiz na śródstopiu (spód)
Pomimo tego, co usłyszała od Ignacego zdecydowała się, na wciągnięcie na swój chudy, nie zbyt cieszący jakiekolwiek oko zad parę szortów. W tylną kieszonkę pamiętliwie wcisnęła różdżkę, w obawie przed tym, że bez niej nie będą mogli w porę wydostać się z wyspy, gdy przyjdzie na to czas. Wzruszyła ramionami, a później rozłożyła ręce w geście bezradności. — W takim razie, niech mnie porwie jakieś licho. — Zmrużyła oczy, czekając na owe, a gdy to nie przybyło spojrzała dyskretnie na rozmówcę. Niezręczność odchodziła w zapomnienie, kiedy miało się „spodnie w tym związku” i nawet jeśli miało by to uczuci ulotne, krótkotrwałe i mizerne to wystarczało, żeby wywołać na jej umorusanej twarzy subtelny uśmiech. Co po niektóre runy, szczególnie jedna na udzie, skrzyła się coraz to mocniej. Teraz była już bardzo wyraźna, drażniła oczy przyzwyczajone do mroku jasnoniebieskim światłem wywołując zdumienie. Dyskretnie wskazała na jego obojczyk tam również obserwując podobne zjawisko, a gdy ten zainteresował się własnym ciałem, Irène zaczęła rozglądać się po okolicy. Szukała swoim spojrzeniem czegoś, co mogłoby zająć im czas nim przystąpią do następnego etapu i nim chłopak się obejrzał zniknęła mu z pola widzenia. Pojawiła się równie nagle, wychodząc zza upstrzonego w prymitywne ozdóbki drzewa niewprawnie niosąc pod pachą jakieś badyle, które później okazały się białymi, nakrapianymi kwiatami o długich, na wpół przeźroczystych witkach przypominających dmuchane szkło. — Licho się na mnie jednak nie skusiło. — Teatralnie przyłożyła dłoń w okolice piersi, mniej więcej tam, gdzie znajdywało się serce nim nie machnęła na Ignacego „kwiatową różdżką” celując w niego, jak w intruza co to się na wpół nagi, panosił po nie swoim terenie. — Wychodzi na to że będę musiała zadowolić się pojedynkiem z Tobą... — Mruknęła, a później wcisnęła mu jedną z łodyżek w rękę szybko, prawie na palcach podbiegając do miski z pachnącym olejkiem, żeby zamoczyć w nim główkę nieco zmaltretowanego kwiatu. Chlusnęła na niego sowicie, ani myśląc o tym, że mogłoby to przyczynić się do rozpuszczenia tatuaży. Wydawało się jej, że są już wystarczająco suche i nie zedrze ich nawet obsesyjne drapanie się, ale równie dobrze mogła potwornie się mylić. — A masz! — Zaśmiała się. Ciekawiło ją to, czy wszyscy obecni na wyspie mieli równie postrzelone pomysły. Irène uznała, że traktowanie sprawy poważnie można przysporzyć im tylko zbędnych zmartwień więc im mniej będą myśleć, a więcej działać pozwalając porwać się spontanicznym pomysłom tym mniej będą płakać jeśli coś pójdzie nie po ich myśli. Zakradła się, szybkim ruchem nadgarstka jak najprawdziwszą szpadą celując w jego nos, celem wywołania nie zbyt romantycznego ataku kichania zwiastującego przewagę.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
- Nie sądzę żeby był z tego powodu zadowolony - odpowiedziała na jego pytanie ze wzruszeniem ramion przyspieszając kroku. Mogła się jedynie domyślać, jak zareaguje staruszek kiedy swoim spóźnieniem niejako zakpią z pierwotnej magii. Śmiała twierdzić, choć była to jedynie hipoteza wysnuta na podstawie tego, co zdradziła jej Claudia, że ten rodzaj magii potrafił mścić się na osobach, które niezbyt poważnie podchodziły do sprawy. Mając tą świadomość Gabrielle postanowiła tym razem pojawić się o czasie, bo i bez owej zemsty ostatnimi czasy prześladował ją pech, po co dokładać do tego jakiś urok lub co gorsza klątwę? Słysząc jego kolejne pytanie roześmiała się głośno, odwróciła się stronę chłopaka patrząc wymownie na jego brzuch i choć zarys mięśni był na nim wyraźnie widoczny, Gabrielle jakby ignorowała ten fakt, wmawiając mu zupełnie co innego. - Bo jesteś grubasem - oznajmiła, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Niedługo zaczniesz się toczyć zamiast chodzić - dodała, bardzo rozbawiona wizją Lucasa w postaci wańki wstańki. Na szczęście chłopak nie próbował dłużej stawiać oporu i na miejsce - głównie dzięki blondynce - dotarli o czasie. Idąc za przykładem innych znaleźli jedno z ustronniejszych miejsc, kryjąc się w wysokiej trawie. Zgodnie z wytycznymi Ebenezera mieli najpierw za zadanie namalować wzajemnie na swoich ciałach runy, które starzec określił jako rytuał dziękczynny dla magii pierwotnej. - A co jeśli odpadną mi dłonie gdy cię dotknę? - zapytała udając przerażenie, choć sam proces malowania się wzajemnie nie był dla niej żadnym problemem. Nie wstydziła się nawet tego, że aby Lucas mógł dobrze wykonać swoje zadanie musiała rozebrać się do bielizny; byli przyjaciółmi. Kiedy chłopak zrzucił z siebie ubranie Levasseur z wyraźnym rozbawieniem zakryła oczy dłońmi. - Weeeeź,zaraz oślepnę! - krzyknęła, uspokajając się dopiero po chwili. Chwyciła w dłonie mazidło, które konsystencją przypominało balsam, prawie natychmiast wyczuwając znajomą woń słodkich winogron, mięty i tytoniu. Nim zajęła się rysowaniem run na ciele przyjaciela, sama pozbyła się wierzchniego odzienia, stojąc teraz przed nim w samej bieliźni. Dopiero kiedy zdała sobie sprawę, że przy Lucasie nie czuje najmniejszego skrępowania zrozumiała dlaczego na rytuale mieli pojawić się z bliską osobą. Zdjęła szorty, odkładając je na bok, po czym ukazała palce w maści. Zaczęła kreślić runy na ciele Ślizgona zgodnie z kolejnością, którą podał mężczyzna i choć nie była w tym najlepsza, to szło jej to dość dobrze, a każda kreska wykonana została poprawnie. Spojrzała na niego z dołu zaskoczona pytaniem, zmarszczyła delikatnie nos. Jej zapach mięty kojarzył się tylko z jedną osobą. -Chcesz mi powiedzieć, że lecisz na Rowle'go? - zapytała całkiem poważnie, choć miała ochotę się roześmiać.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Chciała jeszcze coś odpowiedzieć, ale zamiast tego chwilę na zmianę po prostu otwierała i zamykała buzię, co musiało wyglądać komicznie, aby ostatecznie jedynie pokręcić w rozbawieniu głową. Policzki płonęły jej chyba jeszcze bardziej niż wcześniej, o ile to w ogóle było możliwe, ale cóż biedna mogła na to poradzić? - Tak, nie musisz mi podawać słownikowej definicji. I nie mogę słuchać, jak kaleczysz moje nazwisko, Fitzgerald - powiedziała, teatralnie się krzywiąc. W gruncie rzeczy bowiem wcale nie wymawiał go aż tak niepoprawnie, a poza tym wiedziała, że szeleszcząca wymowa była problematyczna dla obcokrajowców. Zresztą dla niej kłopotliwe byłoby prawidłowe przeczytanie czegoś po - dajmy na to - francusku, a i czeski po tylu latach przerwy zapewne sprawiłby jej problemy, co było zupełnie naturalne, bo nikt nie był w stanie posługiwać się nie wiadomo iloma językami świata. Podziwiała osoby, które znały ich po kilka i się w tym wszystkim nie gubiły. Sama czasem mieszała polski z rosyjskim, zwłaszcza kiedy rozmawiała z rodzicami matki. Nie skomentowała w żaden sposób jego dalszych słów, wyczytując z nich, że w przeciwieństwie do niej miał styczność z amortencją i doświadczenie to najwyraźniej do miłych nie należało, czemu w zupełności się nie dziwiła. Słyszała historie o szaleńczo zakochanych nastolatkach - bo zwykle to oni posuwali się do takich czynów - którzy liczyli na to, że... nie, w sumie to nawet nie wiedziała, na co mogli liczyć. Na to, że obiekt ich westchnień nagle się w nich zakocha i będą żyć długo i szczęśliwie z gromadką dzieci? Przecież powszechnie było wiadomo, że ten eliksir nie do końca miał takie działanie. Ciarki przechodziły ją na samą myśl, że ktoś kiedyś mógłby ją tak wykorzystać, bo tak to właśnie postrzegała. - Hmm, no nie wiem, może Ebenezer złoży nas wszystkich w ofierze i taki będzie nasz koniec? - odparła, zerkając przez ramię, jakby czarodziej miał stać tuż za nią i ukarać ją za te słowa. Nonsens. Z drugiej strony nie mogła mieć pewności, że nie ma jakiegoś trzeciego oka i magicznie wyostrzonego słuchu, w końcu był podobno stary jak świat... - Oh, wstydziłbyś się! - prychnęła, starając się udawać przy tym naprawdę oburzoną i pacnęła go w ramię, na tyle jednak lekko, żeby nie pozostawić na skórze czerwonego śladu. - Na to pytanie ci nie odpowiem. Nie mogę zdradzać wszystkich sekretów, wiesz, jeszcze ściągnę na siebie nieszczęście czy coś - wytłumaczyła po chwili, chcąc, żeby brzmiało to jak najbardziej naturalnie, jakby rzeczywiście tak to właśnie wyglądało. Nie miała pojęcia, jak się odprawia jakieś rytuały, więc pozostawały jej jedynie takie wymijające odpowiedzi. Ale kto wie, może po tej nocy wkręci się w temat i zostanie kiedyś takim żeńskim odpowiednikiem Ebenezera? - Zobaczymy czy będziesz się tak śmiał, kiedy skończysz ze złamanym nosem, jak jeden z moich starszych braci - powiedziała zupełnie poważnie, patrząc na niego. Tak, zdarzyło się kiedyś, że przypadkiem machnęła łokciem i świetna zabawa się skończyła. Oczywiście zaklęcie szybko załatwiło sprawę i nawet uraz nie pozostał, bo i tak była atakowana łaskotkami. Innym razem tak niefortunnie odepchnęła siostrę, że ta poleciała do tyłu, potknęła się i wpadła wprost na wiszące półki, o które trochę rozwaliła sobie głowę... Kolejny wypadek przy pracy, ale przecież sami sobie byli winni, bo doskonale wiedzieli, jak ich młodsza siostra reaguje! Spokojne stanie, kiedy chłopak miał malować na jej ciele znaki, wydawało się być zadaniem niemożliwym do wykonania. Miała wrażenie, że całe swoje opanowanie i siłę włożyła w to, żeby nie wiercić się podczas balsamowania, a i tak wtedy niezupełnie jej się to udało. Mówiąc szczerze, praktycznie w ogóle. Teraz gdy miał skupiać się na poszczególnych partiach ciała dłużej, musiała, po prostu musiała wytrzymać, aż namaluje te cholerne symbole, które wcale nie były proste i wymagały czasu. No i było całkiem dobrze, nawet udało jej się nie wiercić, ale już pod sam koniec ruszyła ręką i wszystko poszło nie tak. Nie wiedziała nawet, co dokładnie się stało. W jednej sekundzie stała, aby w kolejnej poczuć jakieś dziwne napięcie wiszące w powietrzu i z impetem wylądować na tyłku dobre pół metra dalej od swojego poprzedniego położenia. - Sama chciałabym wiedzieć - syknęła, rozcierając łokieć, który lekko zarył o ziemię. Krew się nie polała, więc było dobrze, przynajmniej dopóki nie dostrzegła zaczerwienienia na przedramieniu. Momentalnie, jak na zawołanie wręcz, poczuła okropne pieczenie w tym miejscu. - Chyba tak - odparła, niepewnie dotykając jego dłoni swoją, jakby spodziewała się, że zaraz znowu ich od siebie odepchnie. Nic takiego się jednak nie stało, więc ujęła ją już pewniej i z pomocą chłopaka stanęła na nogi, żeby zaraz otrzepać tył spodenek, które po upadku się ubrudziły. - Nic się nie rozmazało? - spytała jeszcze, odwracając się do niego plecami, bo tam akurat nie mogła dojrzeć run i upewnić się, że z nimi wszystko było w porządku. Nie widziało jej się poprawianie ich ani u Ślizgona, ani żeby on ponownie musiał to robić u niej.
Ciemne spojrzenie błysnęło zadowoleniem, gdy Chris sam zaproponował, że mogą iść nad jezioro. Bardzo podobał mu się ten pomysł, ale liczył, że nie będzie tego, aż tak widać. - Trzymam za słowo, że pójdziemy. W takiej sytuacji pływanie po dnie mnie nie interesuje - odparł lekko. Rzeczywiście, nie pałał ogromną chęcią do pływania z aligatorami, czy nuti. Wolał przejść się z Chrisem nad jezioro i tam spróbować się wygłupiać. Zakładał, że mężczyzna potrafi pływać, a przynajmniej nic nie wskazywało, żeby było inaczej. Chciał korzystać z obecnego humoru gajowego, który wydawał się być rozluźniony, jak nigdy dotąd w jego obecności. Podobało mu się to, o wiele bardziej, niż dawał po sobie poznać. Nie miało nawet znaczenia, że przez chwilę mężczyzna się z niego podśmiewał. Nie wiedział w czym tkwi sekret, ale powoli widział różnicę w zachowaniu, gdy zwyczajnie komplementował go, albo komentował rumieńce, a ostatnimi spotkaniami, gdy rozmawiali o wszystkim, tylko nie o nim, a przynajmniej nie w tak bezpośredni sposób, może nieco dziecinny, jak wcześniej. Nie dla zabawy, a dla prawdziwej chęci poznania. Chciał coś odpowiedzieć w sprawie amortencji, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Zamiast tego uśmiechał się lekko, nieco zaczepnie, gdy Chris przymierzał się do rozpoczęcia przygotowań. Wciąż był nieco oszołomiony swobodą gajowego, nie mogąc nadziwić się ile zmienia otoczenie. Nie spodziewał się jednak, że jego własne reakcje mogą być tak silne. Owszem, nie fantazjował zazwyczaj, a już szczególnie nie o leśnym otoczeniu, ale nie był ślepy. Dostrzegał okoliczności, w jakich są i wiedział, co mógłby zrobić, gdyby nie sam rytuał. Wstrzymał mimowolnie oddech, gdy tylko poczuł dłonie Chrisa na swoim ciele. Nie, to zdecydowanie nie przypominało malowania po twarzy, które było po prostu przyjemne. To było coś więcej i nie potrafił w pełni nad sobą panować. Wiele wysiłku kosztowało go trzymanie rąk przy sobie i siedzenie nieruchomo, a co dopiero mówić o zwykłych reakcjach na taką przyjemność. Może to był po prostu dotyk, ale cała otoczka była nad wyraz intymna, żeby mógł być na nią obojętny. Nie przymykał oczu, aby mieć nad sobą kontrolę, co szybko okazało się złudne. Przyglądał się intensywnie Chrisowi, z lekkim uśmiechem na twarzy, gdy ten kreślił na nim znaki, nieznacznie pochylony nad nimi. W chwili, gdy mężczyzna podniósł głowę, aby zawiesić się spojrzeniem na jego oczach, Josh poczuł gwałtowną falę gorąca kumulującą się w podbrzuszu. Miał nadzieję, że jego spojrzenie nie płonie w tej chwili, ale nie potrafił oderwać spojrzenia od błękitnych tęczówek. Szczęśliwie Chris wrócił do stawiania następnych znaków, a on sam mógł próbować odsunąć myśli od mrowienia, jakie czuł za każdym razem, gdy tylko palce gajowego przesuwały się po nim, nakładając kolejne porcje barwnika. Skup się na czymś innym! Łatwiej pomyśleć, niż zrobić, szczególnie, gdy nie chciało się psuć panującej atmosfery. Nie mógł jednak zapanować nad gęsią skórką jaka na moment pojawiła się na jego karku, gdy usłyszał ciche słowa Chrisa. Był tak blisko? Odchylił odrobinę głowę, aby spróbować spojrzeć na mężczyznę z lekkim uśmiechem. - Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza - niemal szepnął, wracając głową do poprzedniej pozycji, aby po wciągnięciu głęboko powietrza, odwrócić się przodem do Chrisa. Ten jeden raz cieszył się, że mężczyzna zdjął okulary i nie może go widzieć zbyt dokładnie, bo wciąż nie potrafił w pełni opanować przyjemnego gorąca w podbrzuszu. Wziął balsam w dłonie i wpierw zajął się jego rozprowadzaniem po skórze, nie komentując, że teraz i on będzie pachniał pastą miotlarską. Podejrzewał, że jedynie maniacy quidditcha uznaliby ten zapach za atrakcyjny, zaś dla wielu był drażniący. Zagryzł nieznacznie wargę, zdając sobie sprawę, jak wygląda Chris bez koszuli, dostrzegając mięśnie, zwykle ukryte pod koszulami. Nie potrafił powstrzymać się od spokojniejszego, wręcz wolniejszego nakładania balsamu, aby pod pretekstem dokładności, badać palcami fakturę jego skóry, starając się nie myśleć o tym, co jeszcze mógłby zrobić. Barwnik. Znaki. Skup się! Wziął do ręki barwnik, zaczynając powoli kreślić znaki na brzuchu Chrisa, próbując z całych sił myśleć tylko o tym. Nie było to proste, więc spróbował oderwać myśli od jego ciała. - Stawiałbym na zapach związany z lasem, albo jakiś kwiat… Twoja amortencja - szepnął, w trakcie malowania znaku na obojczyku mężczyzny, nachylając się nad nim nieznacznie, aby starannie rysować kolejne linie. Najwyraźniej jednak nie był na wszystkim tak skupiony, jakby chciał. Zapomniał o jednym na przedramieniu, co nie od razu zostało przez niego zauważone. Przechodząc za plecy Chrisa zupełnie zaczął tracić głowę, powstrzymując się od objęcia go, albo muśnięcia ustami jego barku. W końcu narysował ostatni znak, przesunął po nim palcem, dla sprawdzenia, że wszystko dobrze namalował i wrócił przed mężczyznę. Wciąż czuł się oszołomiony przez nakład air balsamu, otulającą Chrisa mieszankę zapachu cynamonu i pasty miotlarskiej, więc nie od razu zwrócił uwagę na wyraźnie oznaki wychłodzenia. - Chris? Masz sine usta… - Zauważył nagle, wyraźnie zaniepokojony. Zmarszczył brwi, szybko myśląc nad powodem takiej reakcji. W końcu nie było zimno, a balsam zdaje się delikatnie rozgrzewał. Wtedy dostrzegł brak jednego znaku na drugim przedramieniu gajowego. - Cholera, moja wina… Zaraz będzie dobrze - mruknął, pospiesznie mocząc palec w barwniku, drugą dłonią łapiąc za jego rękę, aby wygodniej wyrysować brakujący znak. Po wszystkim przyjrzał mu się uważnie, a dostrzegając wyraźne oznaki wychłodzenia postanowił zaryzykować. - Trzeba cię ogrzać - dodał, zwyczajnie przysuwając się tak, aby objąć go ramionami od tyłu, żeby ogrzać sobą mężczyznę. Jednak w chwili, w której ledwie dotknął jego pleców torsem, usłyszał skwierczenie znaków na swoim obojczyku i łopatce Chrisa, ale nim zdążył zareagować, jakaś siła odrzuciła ich od siebie. Upadł na plecy i chwilę leżał tak w zaskoczeniu, żeby zaraz cicho się zaśmiać. - Chyba nie można się dotykać…
- Nieprawda! Nawet gdybym obrabował to Miodowe Królestwo, to nigdy bym sie nie toczył, bo mam dobrą przemianę materii, o! - odparł, z udawanym poruszeniem, kiedy blondynka zaczęła wypominać mu jego miłość do słodyczy. Lubił się z nią w ten sposób przegadywać, nawet jeśli robili to za kazdym razem, jak tylko ze sobą rozmawiali. Chyba weszło im to troche w nawyk. Po zapoznaniu sie ze wszystkimi wytycznymi i wskazówkami co do pierwszej części obrzędu i odpowiednim odsłonięciu ciała, trzeba było wreszcie przejść do rzeczy. Zaśmiał się cicho, słysząc słowa dziewczyny, po czym posłał jej spojrzenie pełne udawanego politowania. - Jak Ci odpadną, to wtedy się będziemy martwić -mruknął, a kiedy w następnej chwili pozbył się swojego ubrania i zastał widok Gab zasłaniającej sobie oczy, prychnął rozbawiony. - Masz racje, zamknij oczy i poświęć się w imię naszej przyjaźni - powiedział, nadal ciągnąc temat jego "brzydoty". Sam zerkając na ciało Puchonki, które ta odsłoniła i paradując przed nim, rysowała kolejne znaki na jego skórze, szybko wpadł na to, jak mógłby się na niej odegrać. - Levasseur, warto było stać w kolejce po ładną buźkę, jak inne czekały po duży biust? - zagaił nagle, zerkając na nią wrednym uśmieszkiem na twarzy, a tylko jego oczy go zdradzały, błyszcząc z rozbawienia.- Dobrze chociaż, że masz te swoje "willowe" sztuczki... - dorzucił po chwili z satysfakcją, czując mocniejszy nacisk jej dłoni na swoim obojczyku. Kiedy zdał sobie sprawę czym pachnie jego amortencja, nie był w stanie powiązać tej woni z żadną sytuacja, a tym bardziej z osobą. Za to Gab i owszem. Wytrzeszczył oczy, słysząc jej sugestie, po czym zaśmiał się. - Rowle pachnie miętą? Nie zauważyłem. Myślisz, że jestesmy sobie pisani? - spytał, nabijając się ale jednocześnie był ciekawy tego na czym stoi ich relacja, jednak to nie był czas i miejsce na takie rozmowy. Jeszcze tego brakowało, żeby nieobecny Charlie zepsuł mu jedyną możliwość zmacania najlepszej przyjaciółki. - Okej, teraz moja kolej. - oznajmił, odbierając od niej naczynie z balsamem oraz drugi pojemnik z magicznym barwnikiem i wydął usta, omiatając jej ciało wzrokiem. Uśmiechnął się głupkowato, zatrzymując spojrzenie na jej brzuchu. - Mam nadzieje, że nie masz łaskotek i nie narobisz nam wstydu - zażartował, pochylając się, aby zacząć nacierać tamto miejsce pachnącą mazią. Ten miętowy aromat przywodził mu na myśl pewne przyjemne wspomnienia, ale problem tkwił w tym, że nie wiedział które konkretnie... Nagle, kiedy poprawiał runę między łopatkami dziewczyny, ta zaczęła sunąc po jej skórze, jakby nagle ożyła, na co Sinclair zareagował głębokim zdziwieniem. Próbował zatrzymać znak na plecach, jednak bezskutecznie, malowidło uciekło gdzieś po ramieniu dziewczyny i zatrzymało się na jej łokciu. - Cholera. Wredna ta runa - mruknął pod nosem, po czym zaczął ścierać ją w ręki dziewczyny, aby chwilę później zamoczyć palce w barwniku i zacząc od nowa. Prostując się i oceniając swoją pracę, a także poniekąd sprawdzając, czy malunek zostaje na swoim miejscu czy ponownie ucieka, Lucas zauważył kilka zaczerwienień na plecach Gab i skrzywił się nieznacznie i przejechał opuszkami palców drugiej ręki po tym obszarze. - Boli Cię to? - spytał z wyraźną troską w głosie. Wiedział, że to jego wina, bo gdyby nie ta uciekająca runa, na pewno taki odczyn skóry by się nie pojawił.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
W momencie, w którym dziewczyna zaczęła zakładać spodenki, Ignacy na wszelki wypadek taktownie odwrócił wzrok w drugą stronę, co by jej nie peszyć zbytnio. – Jeśli wyrośnie Ci przez to ogon, a ciało zostanie pokryte łuskami, to nie mów, że cię nie ostrzegałem – zastrzegł twardo. Co więcej, mógł zrobić? Przedstawił swoją opinię na ten temat już wcześniej, a nie miał najmniejszego zamiaru zachowywać się jak jakiś dzikus i żądać, aby natychmiast się rozebrała. Przekonywanie dziewczyny, aby tego nie robiła, chociażby dla własnego bezpieczeństwa także mijało się z celem. W końcu chciała zrobić coś nieodpowiedzialnego, a co więcej wydawała się nad wyraz zdecydowana. Kim był, aby ją powstrzymywać? Rozumiał jej decyzję, tak samo, jak powody, którymi prawdopodobnie się kierowała, chociaż się z nią w pełni nie zgadzał. Osobiście przemyślałby każdy swój krok bardzo poważnie, zanim cokolwiek by zrobił, skoro w grę wchodziła dzika magia, tak inna od tej wykorzystywanej przez nich na co dzień oraz wysokie prawdopodobieństwo narażenia się Ebenezerowi, który był jeszcze większą niewiadomą niż tutejsza energia magiczna. Kiedy Irène wskazała na jeden z symboli na jego ciele, powiódł spojrzeniem w to samo miejsca, a jego usta ułożyły się w zaskoczeniu w kształt litery „o”. Cóż, coś zdecydowanie zaczęło się dziać. Kolorowe błyski od razu go zaciekawiły. Czy była to reakcja na jego nastrój? A może samoistnie się rozpalały, gdy runa pozostawała na ciele wystarczająco długo, aby w jakiś sposób połączyć się z właścicielem? Jak długo utrzyma się ten efekt? Czy ilość świecących znaków będzie miała wpływ na dalszą część rytuału? Zastanawiało go, czy wydziela się z nich, chociaż minimalnie ciepło, jednak powstrzymał się od dotykania. Kto wie, do czego mógłby doprowadzić? Ryzykowałby pewnie nie tylko uszkodzeniem wyników pracy Irène, ale także nieświadomą ingerencją w zasadzie zupełnie obcego rodzaju magii. Czasami, jednak lepiej było nie ulegać ciekawości i trzymać się z dala od ryzyka. – Tylko dlatego, że jeszcze cię nie dorwało, nie oznacza, że nie czai się w ciemnościach – zwrócił uwagę na oczywistą oczywistość, kręcąc głową wyraźnie rozbawiony. Spojrzał na nią zdezorientowany, jednak po chwili, zdecydował się dołączyć do tej małej zabawy. Był to równie dobry sposób na spędzenie czasu pomiędzy pierwszymi dwoma etapami obrzędu, jak każdy inny. Niestety brak mu było odpowiedniej do tej sytuacji szybkości, a plan dziewczyny okazał się znakomity. Gdy tylko woń olejku dostała się do jego nozdrzy, Puchon upuścił nietypową różdżkę, chcąc zasłonić obiema dłońmi twarz i jakoś powstrzymać nieoczekiwane kichnięcie. Wolał oszczędzić wszystkim ludziom przebywającym w pobliżu wątpliwej przyjemności kontaktu z jego zarazkami. – Rozbroiłaś mnie, czyli wygrałaś – stwierdził z pewnym zawodem w głosie, jednak szybko odzyskał werwę, gdy atak kichania już minął. – Aczkolwiek sędziowie mogliby powiedzieć, że oszukiwałaś, a twoje zachowanie było wybitnie mało sportowe. Zacmokał, udając dezaprobatę, a po chwili usiadł z powrotem na swoim miejscu. Sięgnął po kwiat, który wcześniej upuścił i powąchał go, trzymając w odpowiedniej odległości od twarzy. Nieco zbyt intensywny, jak na mój gust, pomyślał, wkładając sobie ostrożnie kwiatek za ucho. Z drugiej strony tutaj wszystko wydawało się bardziej intensywne. Jedzenie było smaczniejsze, powietrze zdawało się słodsze, a bagna cuchnęły bardziej niż niektóre okazy omawiane podczas lekcji eliksirów lub zielarstwa. Takie uroki Luizjany. – Teraz to naprawdę brakuje mi tylko tej spódniczki z trawy do tańca – skomentował, rozglądając się na wszystkie strony.
- Mm. Zastępujemy tusz losowymi bohomazami. Prawdziwa magia. - poparła jego dezaprobatę, choć na tym wolała skończyć marudzenie, a zamiast tego skupiła się na zadaniu i... ucieczce od spojrzeń Ebleblezara. Wydawało jej się, że znała na to sposób. Tylko, czy jej użycie magii nie miało się zaraz skończyć katastrofą? - Chyba trochę uprzykrzę mu życie. - to by było na tyle ze słów, że lepiej byłoby nie podpadać przeklętym znachorom i szamanom. Klątwy voodoo jeszcze na sobie nie miała. Na szczęście zdecydowała się na przekorne czarowanie przed całym rytuałem. Ale ostatecznie przecież mogli mieć ze sobą różdżki, prawda? Kiedy Elijah odebrał od niej buteleczkę, postanowiła pobawić się w czyniącą machlojki magiczkę. - Herbivicus. - wyszeptała, celując świerkiem w otaczające ich, niewystarczająco niestety wysokie rośliny, na których pomoc liczyła względem podglądania, gdyby to osiągnęło jakiś niebezpieczny poziom natręctwa. Te na zawołanie wyciągnęły łodygi ku górze, całkiem skutecznie oddzielając ich od spojrzeń. Teoretycznie właśnie taki był plan, prawda? Dla każdej pary niewielkie ustronie, gdzie można było skupić się na rytuale. Cóż, teraz prawie dałoby się zapomnieć o całym tym sąsiedztwie. - Moja chyba trochę straciła na wyrazie. Choć nadal czuję konwalie. - być może było jej tutaj zbyt mało, albo po prostu nie musiała działać? Albo wyczuwany zapach miał zamiar jeszcze się zmienić w najbliższym czasie? Byle nie na jakieś woski, czy inne pasty do drewna, na ćwierkające świergotniki. Chyba nie była na tyle zapatrzona w Quidditch. A już na pewno nie w konserwację magicznego rynsztunku. - Musimy się kiedyś wybrać do Twojej herbaciarni. - 'jego'? W pewnym sensie mógł ją właśnie w taki sposób postrzegać, jeżeli zostawił tam jakąś część swojej kariery przed zdecydowaniem się na fotografię. Pierwsze kroki zawsze na długo zapadały w pamięć. Jakie miały być jej własne? - Ostrożnie. - pouczyła go z poważną miną, lekko chwytając go przy tym za ramię, jakby faktycznie chciała co najmniej spowolnić jego ruchy. - Już Boyd wywróżył mi trojaczki. Cokolwiek znaczy ten symbol, lepiej, żeby nie podbijał stawki. - zaśmiała się nerwowo, nawet nie kryjąc zmieszania, choć właściwie sama sobie je zorganizowała. W końcu chodziło tylko o rozładowanie atmosfery, prawda? - Co zrobiłeś? - zapytała po wszystkim, widząc ogniki, zieleniejącą trawę pod sobą i samej czując, jakby wstąpiły w nią zupełnie nowe siły witalne. Obserwacje trochę ją najwyraźniej przeraziły, a przynajmniej właśnie to chciała teraz pokazać. Czyli na trojaczkach jednak nie miało się skończyć, co? Czy Morgan miała właśnie od tego wszystkiego jakąś niepoważną głupawkę? Musiała szybko ochłonąć. - Teraz ja. - zadeklarowała, chcąc z jednej strony mieć już ten etap za sobą, ale i, być może w jeszcze większym stopniu, chcąc powtórzyć na Swansea cały proces balsamowania i rysunków.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Poniekąd przyjaźń Gabrielle i Lucasa była swego rodzaju wojną prowadzoną na słowa, gdyż nigdy nie szczędzili sobie niewybrednych komentarzy często uderzających w czułe punkty, jednak z odpowiednią dozą sympatii oraz wyraźnym rozbawieniem w głosie nigdy nie miały one negatywnego wydźwięku. Puchonka zdążyła przyzwyczaić się głupiego poczucia humoru chłopaka, jednocześnie odkrywała, że przy nim czuje się naprawdę swobodnie. Będąc w towarzystwie Ślizgona wydawała się być trochę inną osobą, zupełnie jakby budził w niej naturę dziecka, którego zachowanie często przejawiał on sam. I choć czasem naprawdę ją to irytowało, zwłaszcza kiedy potrzebowała poważnej porady, to koniec końców nie potrafiła zbyt długo się na niego gniewać. W dodatku chłopakowi zdarzały się przebłyski inteligencji, o którą wielu go nawet nie podejrzewa, a ona miała szczęście poznać tą twarz Sinclaira. - Tylko wiesz, że jeśli oślepnę to będziesz musiał robić za moją laskę? - zapytała, otwierając w końcu oczy i w zabawny, choć sugestywny sposób porusza brwiami. Oczywiście w wypowiedzi blondynki ukryte zostało drugie dno i tylko od inteligencji Lucasa zależało, czy zrozumie jej wyraźną aluzję. Dłoń dziewczyny zatrzymała się gwałtownie w połowie linii, jaką zaczęła kreślić, a jej spojrzenie pełne złości skupiło się na twarzy bruneta. Zamiast jednak prychnąć tym samym pokazując lekceważący stosunek to jego słów lub po prostu nazwać go idiotą, którym rzeczywistości bym, rozciągnęła usta przyklejając do nich wredny uśmieszek. - A warto było wpychać się przede mną w kolejce po ten biust? - zapytała jakby z wyrzutwem i choć głos miała spokojny, wręcz poważny to w tęczówkach zielonych oczu Puchonki dostrzec można było wyraźne rozbawienie. Kręcąc głową wróciła do kreślenia rozpoczętej runy, a kiedy wspomniał o sztuczkach uszczypnęła go w udo, na tyle mocno by poczuł. - Się lepiej ciesz, że nie użyłam ich jeszcze na tobie - oznajmiła, choć gdy tylko wypowiedziała te słowa przez umysł przemknęła jej wizja, jak Lucas mimowolnie poddaje się jej urokowi. - Z resztą, ty ulegasz mi i bez tego - dodała po chwili wyraźnie rozbawiona. Czy w tych słowach było chociaż odrobinę prawdy? Czasem zdarzało się, że Gabrielle przekonywała Ślizgona do czegoś czego nie koniecznie początkowo chciał, lecz działo się to tak rzadko, że ciężko było uwierzyć w istnienie takiego przypadku. Zaznaczaj Ślizgon miał własne, wręcz nienaruszalne zdanie, które blondynka bardzo szanowała. Dla niej dużym zaskoczeniem było przede wszystkim to, że oboje w zapachu amortencji wyczuwali miętę, choć zapewne każde z nich posiadało zupełnie inne wspomnienia związane z wonią tej rośliny. Gabrielle przypominało się jej pierwsze spotkanie z Charlim, które dało początek ich zakręconej reakcji, jednocześnie sprawiając że dziewczyna zapomniała o bólu złamanego serca. Prawy kącik ust Gab mimowolnie uniósł się do góry. - Tak, sądzę że pisane wam jest jak w książkach "żyli długo i szczęśliwie" - odpowiedziała cytując dobrze znany slogan kończący każdą bajkę czy też baśń o księżniczce i księciu na białym koniu. - Tylko musicie podzielić się rolą księcia i księżniczki - zaśmiała się, kończąc kreślić ostatnią z run. Ruchem nadgarstka nakazała chłopakowi obrócić się wokół własnej osi, by raz jeszcze mogła zobaczyć czy wszystkie znajdują się w odpowiednich miejscach, a przede wszystkim czy nic się z nimi nie dzieje. - Czujesz jakąś zmianę? - zapytała patrząc na niego z wyraźnym zainteresowaniem chociaż jego wygląd w jej opinii nie uległ dużej zmianie. - To bierz się do roboty, Sinclair zamiast na mnie patrzeć. Popodziwiasz mnie kiedy indziej - powiedziała jakby z wyrzutem, prychając cicho. - Już zrobiłam sobie, przychodząc tu z tobą - odpowiedziała i choć słowa dziewczyny wydawały się mieć ostry wydźwięk, tak naprawdę był zwykłym przytykiem okraszonym dźwięcznym śmiechem Gab. Stanie spokojnie w jednym miejscu nie było czymś co sprawiało Gabrielle radość, wręcz przeciwnie budziło swego rodzaju dyskomfort wywołując mrowienie na ciele. Utrzymanie ciała w jednej pozycji, aby runy wyszły prawidłowo dla osoby, która rzadko kiedy wysiedziała w jednej pozycji pięć sekund było drogą przez mękę. Zmarszczyła czoło słysząc mruknięcie Lucasa. - Zepsułeś coś? - zdążyła tylko zapytać, kiedy poczuła dziwne łaskotanie najpierw między łopatkami, następnie mknąć gdzieś przez ramię na prawym łokciu kończąc. Spojrzała na swoją rękę widząc runę w miejscu, gdzie na pewno nie powinno jej być. Zmarszczyła nos, zgadzając się na to, by Ślizgon spróbował raz jeszcze, choć poczuła na skórze dziwne pieczenie. Zignorowała to uczucie, jedynie lekko przygryzając dolną wargę. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że teraz na jej ciele poza ugryzieniami insektów pojawiały się jeszcze czarowne plamy. Syknęła cicho spinając mięśnie, kiedy chłopak opuszkami palców z wyraźną troską oraz delikatnością dotknął jednego z zaczerwienionych miejsc. -Nie bardzo - skłamała wiedząc doskonale, że Lucas zacznie za taki stan rzeczy obwiniać siebie. Odwróciła się do niego twarzą. - NIe przejmuj się, teraz dorównam brzydotą tobie - powiedziała, i jak przystało na dobrą przyjaciółkę rozłożyła ręce chcąc go przytulić. Kiedy się do niego zbliżyła, nie zdążyła nawet całkowicie zamknąć na nim dłoni, kiedy powietrze między nimi jakby zaiskrzyło, do uszu dziewczyny dobiegł dziwny syk, a potem gwałtownie odrzuciło ją od przyjaciela. Z głośnym jękiem bólu upadła na ziemię obijając sobie tyłek.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Skinął tylko nieznacznie głową na jego słowa. W końcu nie zamierzał się wykręcać, oczywiście o ile nie wydarzy się coś, co znowu ich zupełnie podzieli, a tego również nie mógł wykluczać. Ostatecznie bowiem ich relacje były dość burzliwe, niemniej jednak po fatalnym początku wakacji, kiedy Chris naprawdę był na niego wściekły za tę niemądrą imprezę, wszystko zdawało się układać na nowo, wartościować po swojemu, a to gajowemu odpowiadało. Dość łatwo było dostrzec, jak się uspokoił, jak przestał się jeżyć, kiedy tylko przestał być traktowany tak, jak wcześniej. I gdyby Josh zapytał go, z czym się to wiązało, to pewnie nawet dokładnie nie umiałby mu wyjaśnić tego prostego uczucia spokoju i zadowolenia, jakie się w nim pojawiło, tego poczucia, że tak naprawdę teraz mają szansę poznać się, a nie stawiać się w jakichś z góry określonych rolach, do których najpewniej żaden z nich nie pasował, tak po prostu. Wolał, żeby wszystko poukładało się po swojemu, w swoim własnym tempie, dokładnie tak, jak chciało, bez zakładania czegokolwiek z góry, a kiedy przestali wreszcie zwracać uwagę na to, jaki sam Chris jest, co dokładnie czuje i czemu wiecznie się tak spina, kiedy tylko Josh rzuca niemądrymi komentarzami, wszystko nagle okazało się o wiele łatwiejsze, o wiele przyjemniejsze i tak naturalne, że teraz mężczyzna po prostu nie czuł skrępowania. Oczywiście, do czasu. Owszem, dotknięcie Josha nie było, teoretycznie, żadnym większym problemem, w końcu nie miał złych intencji, czy na odmianę - zupełnie konkretnych zamiarów. Ale jednak przesuwanie palcami po jego ciele powodowało, że Chris doskonale czuł, że wzdłuż jego kręgosłupa przebiega dreszcz, że ma gęsią skórkę, że serce mocno mu bije. To nie było coś, co wpisałby w ramy normalności, ale z drugiej strony - był dorosłym mężczyzną i nie powinien zachowywać się jak nastolatek, który wszędzie dopatruje się nie wiadomo czego albo wstydzi się Merlin raczy wiedzieć czego. Odetchnął nieco głębiej, starając się nad sobą zapanować, ale niespodziewanie ten oczywisty zapach, który chyba podświadomie kojarzył mu się już z Walshem, dotarł do niego ze zdecydowanie większą mocą niż do tej pory. Zamrugał, a później rzucił jedynie cicho, że to nic złego i mu w niczym nie przeszkadza, na całe jednak szczęście chwilę później nie mógł już zbyt dobrze widzieć Josha, co pomagało mu się nieco uspokoić. Przynajmniej do momentu, kiedy musieli zamienić się rolami. Wciągnął gwałtownie, głęboko, powietrze i poczuł, że jego wnętrze zrobiło się dziwnie puste. Naprężył wszystkie mięśnie, czując jednocześnie, że nawet włoski na karku nieznacznie mu się od tego wszystkiego podnoszą. Był tak oszołomiony, że nawet nie był w stanie powiedzieć czegokolwiek na temat tego, żeby może jednak nieco się pospieszył, nie wspominając o tym, że zaczęło mu się robić coraz zimniej, a na pytanie o amortencję już w ogóle zapomniał języka w gębie. Mimowolnie jednak uniósł ręce, by objąć się nimi, kiedy poczuł, że jest coraz bardziej lodowato, kiedy Josh zwrócił uwagę na jego stan. - Zi-zimno mi - zdołał jedynie wydukać, bo faktycznie miał wrażenie, że wrzucono go do jakiegoś lodowatego jeziora, w którym miał spędzić następnych kilka godzin, a to nie było nic przyjemnego, a dotyk ciepłej dłoni Walsha jedynie zdawał się go parzyć. Nie mówiąc już o tym, co Josh próbował zrobić później. W głowie Chrisa właściwie momentalnie zaczęły wrzeszczeć wszystkie możliwe alarmy, ale zanim zdążył powiedzieć mu, żeby się odsunął i absolutnie tego nie robił, poczuł coś na kształt wyładowania i chwilę później leżeli już na ziemi, odrzuceni od siebie i zupełnie chyba oszołomieni. - Jakoś nie bardzo mnie to rozgrzało...
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Gdy tylko usłyszał o rytuale, Shawn nawet się nie zastanawiał i pognał szukać Nessę, by przedstawić jej całą sytuację. Na jego szczęście zgodziła się współuczestniczyć w tym, niekoniecznie legalnym, przedsięwzięciu – w dwójkę zawsze raźniej i też ostatnio powiedzieli sobie, że będą razem spędzać więcej czasu również w tego typu miejscach, nie tylko na przyjemnościach, choć ten rytuał wcale ich nie wykluczał. Wyruszyli razem, Reed zaś trzymał między palcami swój odwieczny atrybut – zapalonego papierosa, którego dym wypełniał jego płuca. Ciekawość pożerała go od środka, sama tożsamość Ebenezera wcale nie była mu obca i sama perspektywa spotkania go, napawała mężczyznę entuzjazmem i energią, by jeszcze mocniej uczestniczyć w rytuale. On też miał się odbyć na wysepce, do której dostać się mieli łódkami. Ich dębowa łódka bujała się leniwie na wodzie, gdy oboje do niej weszli i wypłynęli. Shawn sterował dłonią, pozwalając sobie sterować bezróżdżkowo, trzymając swój magiczny patyk w wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki. - A, tak. Z tego co się dowiedziałem, tatuaże muszą zostać zamaskowane. Samemu się na tym nie znam tak, jak ty. Poradziłabyś sobie z moimi? – Zapytał, wpatrując się w rudowłose bujne włosy dziewczyny, opadające na jej ramiona. By ukryć blizny, Shawn używał maści, w tej jednak sytuacji zaklęcie powinno wystarczyć, choć samemu nie miał wystarczającej wiedzy z transmutacji, a wiedział, że Lanceley miała. Na brzegu dowiedzieli się o pozostawieniu wszelkiej biżuterii – Reed musiał pozostawić jedynie zegarek, oprócz tego nie miał niczego ze sobą – na szczęście jego proteza nie była zaliczana jako „dodatek”, zresztą nawet jakby chciał, to nie mógłby się jej pozbyć – była ona permanentnie przydzielona do jego ciała przez Blaithin. Znaleźli sobie prywatne miejsce, które było małą polanką otoczoną drzewami, wysokimi krzewami i paprociami. Brunet rozciągnął się, wyciągając ręce do góry i ziewnął przeciągle. Mimo jego zaspanej postawy, tak naprawdę to nie potrafił usiedzieć w miejscu z podekscytowania. Wysłuchawszy wcześniej poleceń starego czarodzieja, wzięli się do roboty. - Pozwolisz, że zacznę? – Zaproponował, w głowie w pełnie przekonując samego siebie, że cała ta intryga w jego głowie spowodowana była jedynie rytuałem, a nie również bliskością, jaka ponownie zaistniała między tą dwójką. Shawn zaczął malować specjalne runy, zacząwszy od pępka, przechodząc potem do kolejnych części ciała Nessy, czasem odrywając wzrok i wpatrując się w jej oczy. W żaden sposób nie skomentował tego, choć jego głowa wręcz kipiała z gorąca i jakiegoś niezrozumiałego dla niego uczucia, czuł się wręcz jak nastolatek, który dawno nie widział kobiety z tak bliska. Nim jednak skończył, doszedł do wniosku, że jego znaki i tatuaże zaczynają zanikać. - Czekaj, bo chyba spieprzyłem sprawę – przyznał, podchodząc raz jeszcze do próby namalowania sygnatur, uśmiechając się pod nosem, przyznając w duszy, że z jej perspektywy z pewnością to wyglądało jak jakieś nieuczciwe zagranie z jego strony. Nim skończył, pot pojawił się na jego czole, sam też pozbył się w międzyczasie kurtki, która jedynie mu przeszkadzała i pozostał w białej podkoszulce bez rękawków. Dziwnie się czuł, patrząc na swoje ramiona i nie widząc to charakterystyczniejszych tatuaży, ale miał świadomość, że to było tylko chwilowe. - Teraz twoja kolej. – Oznajmił i ściągnął górną część ubrań, by umożliwić jej łatwiejsze nałożenie znaków. Jego wcześniejsze „podniecenie” całą sytuacją powoli zanikało, zastępując je naturalnością i swobodą.
Nie pamiętał dokładnie od czego zaczęła się ich znajomość, być może poznali się przez Charliego albo spotkali na jakiejś imprezie, gdzie ich sobie przedstawiono. Wiedział jednak, że praktycznie od samego początku to tak wyglądało. Przekomażania, złośliwe zaczepki, zagryzanie na kazdym niemalże kroku. Jednak żadne z nich nigdy nie brało tego na poważnie. Zauważyli, że moga śmiać się z siebie nawzajem i sprawia im to dziką satysfakcję, choć osoby wokół nich słyszą ostrą wymianę zdań, przyprawioną nie raz ironicznym śmiechem. Im to odpowiada, więc dlaczego miałoby być w tym coś złego? Usłyszawszy jej kolejne słowa, zmarszczył brwi, patrząc na nią podejrzliwie. - Komu zrobie przez to łaskę...? - przekręcił, unosząc brwi w wyrazie lekkiego zdziwienia, a po chwili wytrzeszczył oczy i zamrugał kilka razy. - ... laske?! Nigdy w życiu! Może i jesteś moja przyjaciółką, ale aż tak sie nie poświęce - dodał, jednocześnie rozbawiony i przerażony tym co dziewczyna mu proponuje. - A jeśli chodzi o wykorzystanie mnie jako Twoją laskę... - przestał się nabijać, patrząc na nią wymownie - To zależy, bo nie wiem, co będzie wchodziło w zakres moich obowiązków. Nigdy nie byłem LASKĄ - ostatnie słowo zaznaczył wyraźnie, próbując po swojemu, głupkowato wybrnąć z jej dowcipu. Nie było co spodziewać się po nim jakiś przejawów inteligencji. Zwykle tylko w stosunku do profesorów, na lekcjach nie wykazywał się swoim (nie oszukujmy sie) prostackim poczuciem humoru. Czasami też w interakcjach z nowopoznanymi osobami powstrzymywał się od tego. Ale z Gabs? Tutaj nie miał ograniczeń. Dziewczyna juz i tak ma go za głupola, który tylko sie popisuje. I poniekąd miała racje. Sinclair wiedział, gdzie uderzyć, żeby jednocześnie Puchonkę zakuło, ale także aby wywołaś w niej swego rodzaju impuls, który popchnie ją do dalszej wymiany "ognia". Nie było co się oszukiwać, Levasseur była naprawdę piękną dziewczyną, jednak musiał być opryskliwy względem niej, żeby wiedziała, że on tez potrafi posłać w jej kierunku nie jedną wredna uwagę. Zaśmiał się, kiedy wypaliła do niego z tekstem na temat jego klatki piersiowej. Chwycił się demonstracyjnie za swoje "piersi", jakby oceniając ich rozmiar, po czym spojrzał na blondynke. - Fakt, niedługo będę musiał pożyczać od Ciebie staniki, z którymi nie trafiłaś rozmiarem. - zażartował, wyobrażajac sobie siebie w damskiej bieliźnie i aż sie wzdrygnął. Chwilę później nieznacznie podskoczył, tym razem za sprawą lekkiego uszczypnięcia, którym poniekąd ukarała go dziewczyna. - Masz racje, cieszę się, że nie musze udawać zachwytu Twoja osobą - rzucił perfidnie, zerkając na jej reakcje, a kiedy zobaczył jej wyraz twarzy, ścisnął usta w dziubek, jakby chciał poslać jej niewidzalnego buziaka. Może i oboje wyczuwali podobną woń w balsamie, którym Gab własnie nacierała jego ciało, jednak na pewno nie mieli na myśli tej samej osoby. Sinclair musiał jeszcze troche poczekac, zanim dojdzie do tego, skąd w jego eliksirze miłosnym nuta mięty pieprzowej... - To ja będę musiał byc ta księżniczką, bo Charlie nie jest wystarczajaco piękny - uznał, śmiejac się pod nosem, kiedy obracał się wokół własnej osi, a Puchonka oceniała swoje malunki na jego ciele. - Hmm, troche jakby... mrowi skóra w tych miejscach. - odparł, próbując opisać to uczucie, które w tej chwili odczuwał gdzieniegdzie na swoim ciele. - Ale to zaraz sama sie przekonasz - rzucił, jeszcze przed tym, jak zabrał od niej mazidła i wziął się do roboty, przygotowując jej ciało do rytuału. Prychnął tylko, uśmiechając się pod nosem, kiedy ta stwierdziła, że przynosi jej wstyd jego towarzystwo. Mógł powiedzieć "vice versa", ale zbyt pochłonęło go rysowanie na jej lewej łopatce tatuażu, aby mógł jeszcze przy tym rozmawiać. Po kilku minutach zawziętej walki ze uciekajacym znakiem, który ostatecznie został zmyty z ciała Gab i od nowa narysowany, przeraził się nieco czerwonymi plamami na skórze, które pozostały dziewczynie na plecach. - Wybacz, musiałem coś spartolić... - mruknął, widocznie skruszony, choć słowa dziewczyny nieco go uspokoiły. Kiedy odwróciła się do niego, chcąc się przytulić, zaśmiał się i zbliżył do niej, jednak nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Po chwili poczuł pieczenie na brzuchu i wyraźny syk, a potem Puchonkę odrzuciło na jakas odległość i wylądowala na ziemi. Momentalnie znalazł się obok niej i wyciągnął do niej rękę, aby pomóc jej wstać. - Hej, żyjesz? Co to było? - odezwał się po chwili, nieco zdezorientowany. - Chyba dzika magia wyczuła, że nie chciałas mnie szczerze przytulić. - skomentował, rozbawiony, aby nieco rozluźnić atmosferę. Zawsze to robił i zawsze działało.
Uśmiechnął się, gdy Bonnie zdradziła mu zapach swojej amortencji - rzeczywiście, bardzo do niej pasował, a dodatku oboje mieli w niej wspólny składnik, co nie wiedzieć czemu go ucieszyło, choć przecież to nie było nic wyjątkowego. - Też czuję trawę! Będziesz pachniała jakbyś siedziała na boisku z kuflem guinnessa i polerowała miotłę moim ulubionym środkiem - odparł, trochę się podśmiewając pod nosem, bo zdawał sobie sprawę, że to niekoniecznie musi brzmieć dla niej apetycznie; wiele osób uważało, że te detergenty do sprzętu miotlarskiego zwyczajnie śmierdzą, o piwie już nie wspominając. Jemu jednak się podobało, tak samo jak bardzo podobało mu się uczucie towarzyszące dłoniom Bons wędrującym po jego ciele, mimo tego że trochę ciężko było mu się tak zupełnie zrelaksować i odciąć od tego, że rzecz działa się w jakimś skalnym zaułku w towarzystwie starego dziada i piętnastu innych par- gdyby potrafił się zupełnie rozluźnić i nie brać pod uwagę okoliczności, to doświadczenie byłoby jeszcze przyjemniejsze. Potwierdził, że wszystko w porządku, gdy dziewczyna upewniała się, czy podczas malowania znaków nic go nie łaskocze, choć trochę tak było, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało; chłodny barwnik na palcach Bons delikatnie muskał jego skórę i nie było w tym nic nieprzyjemnego. Gdy skończyła swoje dzieło, którego efektu nie widział, ale wierzył, że jest dobry - czy cokolwiek złego mogłoby wyjść spod jej rąk? nie wydawało mu się - i zbliżyła się, w odpowiedzi na jej słowa obdarzył ją krótkim pocałunkiem i lekkim uśmiechem, bo sam nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć. Zapewniała, że mu ufa, a cały czas wyglądała, jakby drżała ze strachu i miała ochotę uciec, co przeczyło samo sobie i trochę go konsternowało. - Pięknie, twoje runy nasłały na mnie jakieś robale - mruknął żartobliwie, sięgając po mazidła, gdy otoczyła go cała zgraja ogników; nie dostrzegał w tej scenie górnolotnego piękna i machnął ręką, by odgonić od twarzy jednego z owadów. Skóra pod wysychającymi szybko tatuażami mrowiła intensywnie gdy czekał chwilę, aż Bons umożliwi mu pomalowanie jej balsamem, ta jednak stała nieruchomo - Musisz się trochę rozebrać żebym mógł to zrobić - przypomniał; bądźmy szczerzy, zdarzało mu się myśleć o wzajemnym zdejmowaniu z siebie ubrań, ale w jego wyobraźni odbywało się to w znacznie przystępniejszym otoczeniu i, przede wszystkim, bez przymusu - Chociaż, jak nie chcesz to nie musisz. Posmaruję ci tym balsamem ręce, a do run sobie odsłonisz po kawałku co będzie trzeba - zadecydował po namyśle, stwierdzając, że to wyjście miało być rozrywką, a nie stresem. Jeśli Bons nie miała ochoty mu się pokazywać roznegliżowana, to nie będzie jej zmuszał; wiedział, że nie protestowałaby wprost, jakby zaczął z niej zdejmować bluzkę, ale to jaka była spięta mówiło samo za siebie. Jak powiedział, tak zrobił, uprzedzając wcześniej, że zaczyna; rozprowadził warstwę pachnącego kremu po tych częściach ciała Bonnie, do których miał dostęp, a gdy skończył, prędko zabrał się za malowanie run i tatuaży, po prostu odsuwając fragmenty przeszkadzającego mu w tym materiału jej ubrań. Jasne, że chętnie by zdjął jej wszystko i dużo wolniej, dokładniej zbadał każdy skrawek jej skóry, ale to zdecydowanie nie były odpowiednie do tego okoliczności. Udało mu się namalować wszystkie znaki prawidłowo i dość szybko; poczuł ulgę, że nic nie schrzanił, bo talent do rysunku miał żaden, a nie wiedział, czy złe wykonanie ich nie miałoby jakichś fatalnych skutków. - Gotowe - oświadczył, opuszczając delikatnie jej koszulkę na łopatki, by nie rozmazać ostatniego malunku; całe szczęście, że wysychały bardzo szybko. - Przeżyłaś? - posłał dziewczynie uśmiech i korzystając z tego, że już nie kleił się od balsamu, wyciągnął ramiona by ją przytulić; ledwo jednak ją dotknął, rozległ się głośny trzask, a niewidzialna siła odepchnęła go na sporą odległość, aż wpadł na jakiś rosnący obok krzaczek. - Kurwa, co jest - mruknął i wygramolił się z gałęzi, by wrócić szybko do Bons - W porządku? Nie wiem co to było, chyba jakiś zakaz dotykania... Może w poprzednich edycjach uczestnicy za bardzo swawolili po amortencji - powiedział, rozkładając bezradnie ręce, bo to znaczyło, że będą musieli powstrzymać się nawet od przypadkowego zetknięcia.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Nie musiał niczym mu imponować, a raczej – tak czy inaczej mu się to udawało. Odetchnął zresztą z pewną ulgą, że nie jest w aż takim stopniu gorszy od swojego dzisiejszego partnera. Jako absolwent szkoły powinien radzić sobie przecież z magią, a tymczasem przerastała go sztuczka z ukrywaniem tatuaży. Spojrzał Moe prosto w oczy, wahając się przez czas trwania jednej sekundy. Może mniej? — Mnie też nie warto, ty się nie martw, Morrgan, ty ciesz się rytułałem — uśmiechnął się do niej z odsłoniętymi zębami, chcąc potwierdzić tym swoje słowa. Może trochę przekonać samego siebie. Był silny i nawet jeśli nie był wybitnym czarownikiem, to coś tam przecież potrafił. Ebananazar w tym wieku powinien dobrowolnie zejść mu z drogi, jeśli miał w tym siwym łbie jeszcze trochę rozsądku. — Ociec zostaje. To ważny tatułaż. — zawyrokował ostatecznie, a w zamian zsunął nieznacznie krawędź bokserek, ukazując zapisane tuszem podbrzusze i wzruszając przy tym niewinnie ramionami. Żeby dać zetrzeć z siebie wszystkie malunku, musiał rozebrać się aż do bokserek; pierwszy raz w życiu dziękował sobie, że nie uległ niedawnej pokusie dodatkowego ozdobienia swojego ciała, przez które musiałby zdjąć i majtki. Podziękował dziewczynie i usiadł w końcu na trawie obok Bruna. — Nie ściągasz butów? — z czającym się na wargach uśmiechem przeniósł wzrok od trampek aż do twarzy Bruna. Sięgnął do swojej szyi, niechętnie odpinając brzęczące ozdoby, które tak uwielbiał. Potem wyciągnął z uszu kolczyki i zawahał się, marszcząc brwi. Sięgnął po różdżkę, powiększył jakiś w miarę płaski kamień, położył na nim wszystkie ozdoby i wyciągnął kolczyk również z języka; skoro wszystko, to wszystko. Ostrożnie odłożył srebrną kuleczkę i resztę kolczyka na kamień i westchnął, nie patrząc na Bruna. — Czuję się nagi — przyznał cicho, pocierając dłonią ramię, które zwykle usiane było malunkami. Cały ten rytuał coraz mniej mu się podobał – na rozkaz jakiegoś dziada zrzucił z siebie wszystko, co było częścią jego charakteru. Wszystko w nim buntowało się przeciwko takiej uległości i czuł, że przy kolejnym ograniczeniu coś w nim w końcu pęknie. Czuł się zresztą przede wszystkim dziwnie: ogołocona skóra nie była dla niego normalnym widokiem, tatuaże towarzyszyły mu od lat, a wraz z nimi świadomość, że zostaną z nim na zawsze. Choć wciąż na nim były i jedynie przykrywała je magiczna iluzja, w niczym mu to nie pomagało. — Daj mnie zacząć — wziął w ręce pierwszy olejek i roztarł go na dłoniach. Wolał działać, zamiast siedzieć i myśleć nad tym jak bardzo jest mu tutaj nieswojo. Widownia ani trochę mu nie przeszkadzała, jeśli Ebananazar by sobie tego życzył, mógłby pójść i na tę przeklętą górkę, a smarowidła nakładać na Bruna językiem. Było mu pod tym względem wszystko jedno, taki był z niego bezwstydnik. Uniósł brew wyczekująco. — Szto, protestujesz? — ale wcale nie czekał na odpowiedź, po prostu wpakował mu dłonie pod koszulkę i kiedy wtarł w jego skórę pierwszą porcję olejku, ściągnął z niego koszulkę, odkrywając szczupłe ciało. Wcierając olejek w do tej pory niedostępne fragmenty skóry, zmarszczył brwi po raz kolejny tej nocy. — Ty czujesz to? — nachylił się nad brunowym torsem, by silniej zaciągnąć się kuszącym zapachem. Albo Tarly przerzucił się na mandarynkowo-ciasteczkowe kosmetyki, albo... — To chyba amortencja. Ja... ja nie wiedział, że tak to będzie wyglądać. Przepraszam, możemy stąd iść i nie brać udziału w tych durnotach... Zdenerwował się i przede wszystkim zrobiło mu się głupio. Ich relacja była niejasna głównie przez wybryki amortencji i wolałby unikać jej wpływu kiedy chodziło o Bruna. Chciał mieć pewność, że to wszystko jest prawdziwe i nawet jeśli dodatek eliksiru do olejku był znikomy, to czuł z jego powodu dyskomfort. Jeśli Bruno nie zechciał opuścić miejsca rytuału, Lazar nasmarował jego ciało do końca i sięgnął po barwiącą maź, którą miał narysować na jego ciele wzory. — Nie będzie ładnie — ostrzegł go szczerze; artysta był z niego żaden, gdyby było inaczej, to pewnie zamiast stania za barem wybrałby tworzenie tatuaży. Pępek, prawe udo, obojczyk, przedramiona i łopatki – błądził palcem po gładkiej skórze, odnajdując w tym przyjemność i swego rodzaju spokój. Może to właśnie dlatego kiedy popatrzył na całokształt swojego dzieła, zacmokał z niezadowoleniem. — Tu jest jakieś takie blade. Obawiam się, że będę musiał to poprawić. O nie, tylko nie to — ostatnie słowa wypowiedział tonem, który zdecydowanie przeczył ich treści; uśmiechnął się i z błyszczącymi rozbawieniem oczami poprawił wszystkie malunki, czerpiąc radość z tej chwili nadprogramowej bliskości. Chyba za nim tęsknił.
Ostatnio zmieniony przez Lazar Grigoryev dnia Sob 25 Lip 2020 - 19:11, w całości zmieniany 1 raz
Nie była zainteresowana nielegalnymi atrakcjami dostępnymi w Luizjanie, jednak entuzjazm w oczach Shawna i podszepty Quinn sprawiły, że im bardziej owoc wydawał się Lance zakazany, tym mocniej chciała go zerwać. Chociaż nie było to w jej stylu, nie mogła się powstrzymać i zgodziła się na wzięcie udziału w bliższym poznaniu starej magii. Tworzenie projektu nowego modelu wiolonczeli musiało poczekać. Ebenezer wzbudzał chyba ciekawość towarzyszącemu jej Shawnowi, którego z taką energią nie widziała od dłuższego czasu, co wywołało na ustach dziewczyny krótki, ledwo zauważalny uśmiech. Skoro on jej pomogła z nauką i troszczył się o nią na swój pokrętny sposób, mogła coś dla niego zrobić – nawet jeśli wymagało to przepłynięcia się łódką na jakąś wysepkę, gdy ledwo utrzymywało się na wodzie. Gdzieś w środku poczuła fale wdzięczności dla Fillina, że chociaż tego ją zdążył nauczyć. Usiadła wygodnie, opierając się dłońmi o drewniane siedzisko, a karmelowe ślepia co rusz spoglądały w przecinaną taflę wody, w której było coś hipnotyzującego. - Hmm? -wyprostowała głowę, lustrując go wzrokiem, gdy zaczął mówić. Nie było to coś zaskakującego, przy starych zwyczajach tatuaże nie zawsze były mile widziane, zwłaszcza gdy nie było się wikingiem. - Oczywiście mój Drogi. Sięgnęła po różdżkę, zaciskając palce na rękojeści i skierowała rdzeń w stronę Reeda, niewerbalnie rzucając czar ukrywający zdobienia na ciele, co sprawiło, że nie mogła powstrzymać się od próby wyobrażenia go sobie bez nich. Przywykła do jego zdobień, więc nic dziwnego, że przyglądała mu się dłużej, niż powinna, wcale się z tym nie kryjąc. Zaśmiała się cicho, kręcąc głową. - Pewnie wyglądasz aż nazbyt niewinnie, Shawn. Gdy dotarli na brzeg, musieli zostawić wszelkie ozdoby ciała i kazał jej nawet rozpuścić związane w warkocz włosy, na co uniosła na ułamek sekundy brew, ostatecznie zsuwając z nich frotkę i pozwalając rozsypać się im po ramionach i plecach. Od wilgotnego powietrza powstawały łagodne loki. Dostrzegła też Lucasa, który poprosił ją o pomoc z zamaskowaniem tatuażu. Gdy tylko zdobienie ślizgona zniknęło, wsunęła różdżkę do kieszeni szortów i zdjęła kolczyki, a także zostawiła torebkę z pierścionkiem na łańcuszku wewnątrz oraz bransoletką. Grzecznie ruszyła za nim w poszukiwaniu odpowiedniego i ustronnego miejsca, którym okazała się niewielka polanka pomiędzy świerkami oraz krzewami paproci, które były dość urokliwe. Najpierw się przeciągnęła, a potem położyła różdżkę obok siebie i opadła na miękką trawę na kolana, siadając w ten sposób. Oparła dłonie na udach, posyłając mu pytające spojrzenie i ignorując podszepty w głowie, które chyba były sprawką jej ducha. - Oczywiście. Mam się rozebrać, tak? - dopytała dla pewności, łapiąc za krańce bluzki i zsuwając ją z siebie, aby zostać w czarnej górze od kostiumu, która wydała się jej w jakiś sposób bardziej odpowiednia, niż koronkowa bielizna, którą zwykle wybierała. Poprawiła czarny materiał, zgarniając do tyłu kaskady włosów, żeby mu nie przeszkadzały. Dziwne, że balsam pachniał tak przyjemnie, dziwnie znajomo. Piernikiem? Pomarańczą? Wydała z siebie ciche mruknięcie zamyślenia, które zbiegło się z dreszczem na bladej skórze pozostawionym przez chłodny balsam, którym rysował znaki i runy. Zerkała z ciekawością, odwzajemniając jednak spojrzenia, gdy tylko je zauważała. Było w tym coś naprawdę magicznego, bo trudno było się jej skupić tylko i wyłącznie na rytuale, a ignorować przyjemne łaskotanie, rozchodzące się po ciele. - Może to kwestia balsamu. Całkiem sprawnie Ci szło. - zauważyła z delikatnym wzruszeniem ramion, posyłając mu krótki uśmieszek i przymykając oczy, aby pozostać nieruchomo jeszcze przez chwilę. Nie chciała utrudniać mu zadania, skoro musiał poprawić koloryt namalowanych znaków. Przyjrzała się jego dziełu, łapiąc w międzyczasie za misę ze świeżą porcją balsamu. Zanurzyła w nim palec, mieszając krótko, jakby był prawdziwą farbą. - Gotowy? Uprzedzam, że nie malowałam wcześniej po skórze. - mruknęła, przysuwając się nieco, bo przez swoje niewielkie gabaryty, miała znacznie krótsze ręce. Położyła misę na kolanach, ruchem głowy zgarniając włosy na plecy, bo usilnie próbowały rude kosmyki w nią wpaść i zaczęła powolnie rysować, zaczynając, jak on wcześniej – od pępka. A skupiła się na tym tak, jakby od tego zależała jej przyszła kariera, delikatnie nakładając substancję i obserwując powstające kształty. Przez ten zapach nie było to najprostsze, zwłaszcza że do pomarańczy doszła również woń nikotyny i perfum Reeda. Westchnęła cicho, nawet nie zwracając uwagi, jak blady policzek zarumienił się delikatnie. Czy tu było tak gorąco? Nieco dłużej tworzyła nad obojczykiem, natomiast na łopatce czy udzie, poszło nadzwyczaj sprawnie. - Widzisz? Tutaj też słabo kryją. Ewentualnie, też coś popsułam.-mruknęła przepraszająco, patrząc na niego z dołu, bo pewnie zajęło jej to dłużej, niż powinno i mógł być zmęczony. Nessa była jednak perfekcjonistką, potrafiła godzinami siedzieć nad poprawieniem czegoś i chociaż dla większości ludzi zrobienie wszystkiego od nowa mogło być wybitnie męczące, jej nie przeszkadzało. Zamieszała barwnik, nakładając wszystko od nowa. Linia za linią barwiła się na nowo, kolory odżywały, a dopiero gdy skończyła, uśmiechnęła się pod nosem i wyprostowała, odstawiając miskę na bok i prostując głowę, aby na niego spojrzeć. - Co dalej? - zapytała z ciekawością, pozwalając sobie przeczesać palcami rude pasma. Wyjątkowo nie miała czerwonych paznokci, stawiając na zieleń z domieszką srebra.- Czujesz, jak przyjemnie mrowi Ci skóra w miejscach malunku, gdy wysycha? Ciepło.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
— Zapraszasz mnie na randkę? — uśmiechnął się znad rysowanego na jej ciele znaku i przeniósł na nią na moment błękitne spojrzenie. Nigdy nie odmawiał dobrej herbaty, a pani Puddifoot miała ją niezaprzeczalnie najlepszą, ale nie czuł, by była to dalej jego herbaciarnia – nawet jeśli zostawił w niej kawał swojego serca. Miał nadzieję, że kiedy skończy studia, będą mogli mówić o jego herbaciarni i mieć przy tym na myśli zgoła inne niż tamto miejsce. To były jednak odległe plany, by nie powiedzieć – marzenia. Zasłona z wybujałych roślin dobrze się sprawdzała i wkrótce poczuł się zupełnie swobodnie. Czy było to zresztą takie dziwne? Przebywał w towarzystwie ukochanej osoby, oddając się precyzyjnemu wyrysowywaniu znaków na jej ciele; pomijając kwestię nadprogramowej widowni, brzmiało to jak przepis prosty na zrelaksowanego Swansea. Zawahał się, gdy złapała go za rękę. Prawdę powiedziawszy, wystraszył się, że zrobił jej jakąś krzywdę; szczerze wierzył, że znaki, które powoli zajmowały kolejne fragmenty jej ciała, mają w sobie dużą magiczną moc i są tak samo zdolne do czynienia dobra, jak i krzywdy. Jeśli by przyrównać je do znanych mu run, można było śmiało zakładać, że wystarczy niepoprawnie postawiona kreska, by całość nabrała zupełnie innego znaczenia. Wystraszyła go, ale kiedy dokończyła, pokręcił głową, z rozbawieniem, wypuszczając z siebie wstrzymane nieświadomie powietrze. — Płeć też ci zdradził? — zapytał z przekąsem. Nie przepadał za tym Gryfonem, ale starał się tego w żaden sposób nie okazywać, nie miał przecież prawa zniechęcać jej do osób, które uważała za bliskie. Trzeba było się z tym pogodzić. — To nawet nieźle, i tak zawsze chciałem mieć bliźniaki. Może któremuś trafiłaby się metamorfomagia? Ciekawe czy Walczący Z Dziarami prowadzi rytuały płodności... Część jego wypowiedzi była jak najbardziej szczera, ale im dalej w las, tym więcej było w tym skrywanego żartu. Pozerkiwał na nią, patrząc czy się nabrała, choć chochliki w oczach coraz silniej zdradzały jego niecny postępek. Posiadanie potomstwa było czymś, co niewątpliwie chciał wpisać w swój życiorys, ale to nie był czas, by myśleć o tym na poważnie. Podejrzewał, że nie nastąpi jeszcze przez ładnych parę lat. Wytarł dłoń w chusteczkę, gdy w końcu udało mu się dobrnąć do końca i sięgnął do guzików swojej koszuli, by w końcu odsłonić przed nią swoją skórę. — Nie wiem, chyba nic. Może to po prostu ty? — dostrzegł zmianę otoczenia i niewątpliwie go dziwiła, ale przecież podążał tylko za instrukcjami. Może odpowiednia precyzja miała mu się w końcu w czymś przydać? A może jego modelka była po prostu na tyle urocza, że zachęcona znakami przyroda chciała – jak jakiejś leśnej bogince – oddać cześć? W to drugie był w stanie uwierzyć bez wahania. Miał przecież oczy.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Ich randki dotąd kończyły się w większości odniesionymi obrażeniami - co najmniej fizycznymi. Ile ich było i które spotkania należało do nich zaliczać? Mimowolnie uśmiechnęła się łagodnie na samą myśl o wydarzeniach z poprzednich wakacji, które mniej lub bardziej przyczyniły się do dalszych losów tej znajomości. - Tak bez siniaków? - zawód w jej głosie brzmiał prawie realnie, zupełnie jakby zdążyła przywyknąć, że musiało się skończyć na choćby przypadkowo zdobytych 'pamiątkach', co w tak zacisznym i przytulnym miejscu, jak herbaciarnia, raczej nie miało przyszłości. Być może właśnie tego potrzebowała? Nie mówiąc już o tym, że magia takich miejsc przemawiała do niej niemalże równie mocno. A może bardziej chodziło o towarzystwo? - Chyba nie. Albo za bardzo zamarłam, żeby pamiętać. - przyznała z taką otwartością, jakby mogła sobie na zawołanie przywołać panikę i załamanie, które przeżyła pod wpływem 'błogosławieństwa' jakiejś irlandziej bogini, czy innego draństwa. Aż nią zatrzęsło na wspomnienie brzucha ciążowego. Z całą stanowczością nie planowała tego dla siebie w żadnym najbliższym czasie. - Przecież najlepsze cechy przechodzą dopiero na wnuki. - po części podjęła jego myśl o potomstwie, choć chyba tylko dlatego, że słyszała w niej dystans i cierpliwość. Czy w takim razie u wnuków zapowiadało się na połączenie metamorfomagii z animagią? Wtedy już nikt nie śmiałby się z zielonych słoni, czy niebieskich tygrysów, mając je za odrealnione. Nie, żeby życzyła komukolwiek formy słonia... - No jasne, rytuał zmienił mnie w driadę. Od teraz jestem Opiekunką tej wyspy. - zakpiła zaczepnie, choć nie było w tym wiele wyśmiewania jego słów. Doceniała jego kunszt i wprawę, które sprawiły, że już teraz mogłaby skończyć ten rytuał. A przecież jeszcze wszystko było przed nimi. Nie mówiąc już o tym, że powinna dopełnić również swojej części. - Może być chłodne. - ostrzegła przekornie, kompletnie nie mając litości podczas nakładania pierwszych warstw balsamu na plecy Krukona. Przy kolejnych ruchach i w dalszym pokrywaniu jego skóry już oszczędzała mu cierpień, rozcierając wcześniej ciecz w dłoniach. Czy to wpływ amortencji wywołał u niej nieco zbyt długie wodzenie palcami po jego karku? Potem już była grzeczna, chyba, żeby uznać za przewinienie patrzenie mu w oczy podczas nacierania torsu, a potem również ud. Zabawa z barwnikami poszła jej wyjątkowo sprawnie, a przy tym okazało się, że miała z tego sporo radości. Zrewanżowała się symbolem na brzuchu, wyszeptując jednocześnie 'trojaczki', jakby i jego czekał po tym wszystkim poród, a potem oznaczyła odpowiednio jego przedramiona, udo, obojczyk i plecy. Ku jej zdziwieniu, efekt ogników powtórzył się, czego nie dało się pomylić z pojawieniem się większej ich ilości przez tajemniczą aurę Davies. - Jak się czujesz? - zapytała ostrożnie, spodziewając się, że zaraz wokół nich wyrośnie jakiś nowy zagajnik i zlecą się baśniowe zwierzątka na czele z Bambim. Czekała też cierpliwie, aż wyrosną mu rogi, żeby mógł być pełnoprawnym Faunem. Zresztą - nie byłby to jego pierwszy rogaty raz.
- Muszę kiedyś sprawdzić jak ten środek pachnie. - zakomunikowała, chcąc poznać Boyda nawet i z tej strony, choć trzeba przyznać, że była mocno zaskoczona takim połączeniem zapachów. Z pewnością trudno będzie jej zrozumieć i znaleźć w tej mieszance coś relaksującego, ale też wiedziała, że każdy ma swoje oddzielne zdanie na temat zapachu. Z zapartym tchem rozprowadzała balsam, a potem barwniki i nie mogła ukryć napięcia, kiedy nadszedł efekt końcowy. Pocieszył ją tym krótkim buziakiem, potrzebowała tego zapewnienia, że wszystko jest w porządku. Udało się jej nawet zdobyć na słabszy uśmiech i mogła teraz na dobre wsłuchiwać się w dzikie łomotanie swojego serca, gdy przyszło co do czego. Powtarzała sobie w myślach gorliwie, że to jak smarowanie kremem do opalania. Wyobrażała sobie, że jest ładna i leżą na plaży, a żeby się nie poparzyć potrzebują drobnej ochrony. Oczywiście prosi o pomoc Boyda, nikogo innego; to nic, że jest ciemno, zimno, a jednocześnie od wewnątrz muskało ją ciepło. - To romantyczne ogniki, ale dobrze, niech będą robale, które chętnie Fuj by zjadł. - tak jak i on próbowała żartować, aby zamaskować swój stres co oczywiście kiepsko jej wyszło. Pobladła kiedy padł komunikat, że musi się trochę rozebrać. W ciemnościach może nie było tego widać, ale naprawdę była teraz przerażona i na końcu języka miała jednak ochotę zrezygnować z rytuału, byleby pominąć ten etap. Zbierało się jej na płacz ale nie chciała tego pokazywać, aby Boyd nie poczuł się dotknięty. Przełknęła rosnącą w gardle gulę i zdobyła się jedynie na skinięcie głową. Odsłanianie kawałek po kawałku niektórych obszarów nie będzie złe. Jakoś przetrwa, jednak odsłonięcie brzucha... to było straszne. Gdy malował znak nad pępkiem to była tak sztywna jak struna. Nie odezwała się nawet słowem, oddychała płytko i starała się myśleć o ciepłych dłoniach, a nie o wielkich niedoskonałościach swojego ciała. Boyd na szczęście ani razu nie skomentował jej tragicznej budowy co tylko potwierdziło, że kocha właściwą osobę. Serce miała gdzieś na wysokości gardła; Boyd nie ociągał się z malowaniem jednak dla Bons trwało to wieczność. Gdy skończył to trochę się trzęsła, z ulgą naciągnęła na siebie z powrotem bluzkę i teraz mogła cieszyć się, że jest ciemno i nie widać jej bladej twarzy. Wygięła drżące usta w niezbyt udanym uśmiechu i skinęła głową na znak, że jest okej choć wcale nie było bo wciąż nie potrafiła się rozluźnić. Ochoczo schowałaby twarz w jego ramionach jednak gdy Boyd tylko ją dotknął poczuła jakieś wibracje w powietrzu i odepchnęło ich od siebie. Sama Bons przytrzymała się półki (i zrzuciła stamtąd niechcący jakieś naczynie). Od razu ruszyła do Boyda bo ten wylądował aż na tyłku. - Nic mi nie jest, tobie widzę, że też nie. - rozmasowała bark i popatrzyła uważniej na chłopaka. To, że skóra piekła było nieistotne, zbyt zestresowana była aby teraz się tym przejmować. - Nie mam pojęcia, może barwniki były zaczarowane to dlatego ogniki do ciebie lgną, a mnie nie można teraz dotknąć bo coś nas odpycha? - zmarszczyła brwi i popatrzyła na swoją dłoń. Jeśli miała tu nie zemdleć z dyskomfortu to nie mogła stać samotnie na tym zimnie. Odsunęła jednego ognika i splotła swoje palce z palcami Boyda nawet jeśli miałoby znowu ich odepchnąć. Musiała upewnić się w jakiś sposób, że Boyd dalej chce z nią być po tym co widział na jej ciele. - A ty... wszystko w porządku? - zapytała ostrożnie, jakby kryło się pod tym pytaniem znacznie więcej. Popatrzyła nań z niepokojem czy aby nie uśmiecha się zbyt formalnie i czy nie jest jakoś dziwnie powściągliwy.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Nawet nie próbował się kryć ze swoim szelmowskim uśmiechem, kiedy Puchonce najwyraźniej zabrakło słów i jedynie otwierała oraz zamykała usta niczym plumpka wyciągnięta z wody, a jej policzki nabrały przy tym barwy jeszcze dojrzalszego pomidora. Rudzielec czuł wręcz pewną satysfakcję w tym, że udało mu się sprawić, że aż zaniemówiła. — No to akurat nie moja wina, że można sobie przy nim prawie język połamać. — Rozłożył ręce, jednocześnie wzruszając przy tym nieznacznie barkami w odpowiedzi na jej ‘zarzut’ o złą wymowę. Trochę to może przerysował, bo w gruncie rzeczy nie było aż tak trudne, ale wiadomo o co chodzi. Największym problemem było dla niego pojęcie, że połączenie ‘c’ i ‘z’ tworzy w zasadzie inną literę, więc wymawiał je osobno; reszta to po prostu kwestia jego akcentu. Ślizgon potarł się palcami po podbródku, jakby zastanawiał się nad jej słowami, by zaraz wzruszyć barkami. — Nie wiem, czy byłbym bardzo zaskoczony takim obrotem sprawy, zważając na całą tą otoczkę tajemnicy wokół tego wszystkiego — odparł, mimowolnie spoglądając przy tym w kierunku, gdzie ten stary dziad stał na tym swoim podwyższeniu. Merlin jeden go wie tak naprawdę. Nie był w końcu w stanie wyciągnąć od nikogo żadnych bardziej szczegółowych informacji odnośnie rytuału, poza tym, że można było na nim wiele zyskać lub stracić, no i że był niezbyt legalny. — Ej! Ja tylko grzecznie pytam — rzucił z cichym śmiechem, gdy oburzona pacnęła go w ramię, unosząc jednocześnie ręce w obronnym geście; w żadnym razie nie wyglądał przy tym jakby się wstydził swoich słów, ba, uczynna wyobraźnia nawet podsunęła mu odpowiedni obraz, ale tym nie miał zamiaru się z nią dzielić. — Ach, rozumiem… chyba. Ściąganie na siebie gniewu bóstw czy tam innych leśnych duszków brzmi jak raczej kiepski pomysł. — Pokiwał głową, mając przy tym minę jakby doskonale wiedział o czym mówi, choć tak naprawdę nie miał zielonego pojęcia, bo na rytuałach nie znał się ani trochę; w sumie to chyba nawet pierwszy z prawdziwego zdarzenia w jakim brał udział. — W każdym razie jakbyś potrzebowała kiedyś kogoś do asysty, to wiesz gdzie mnie szukać — dodał, bo to było silniejsze od niego, błyskając przy tym zębami w szerszym uśmiechu i puszczając jej oczko; oczywiście wszystko było utrzymane w tonie żartu, jak w sumie cała ta wymiana zdań i wcale jej właśnie nie próbował składać jakichś niemoralnych propozycji czy coś. Chyba. — Nie byłby to mój pierwszy złamany nos w karierze — przyznał ze wzruszeniem ramion i swoim typowym uśmiechem na ustach, wciąż zdając się nie brać jej ostrzeżeń do końca poważnie. Taka prawda, wypadki chodzą po ludziach, szczególnie jeszcze, kiedy gra się na pozycji ścigającego i jest się celem dla tłuczków. — Ale bez obaw, mam całkiem niezły refleks w razie czego. Mając w pamięci to, jak słabo szło jej ustanie w miejscu podczas balsamowania, mógł jedynie zgadywać jak wiele wysiłku musi ją kosztować stanie praktycznie bezruchu, kiedy barwnikiem malował dość złożone symbole na poszczególnych częściach jej ciała. Musiał je dokładnie odwzorować, a to wymagało niestety czasu, tym bardziej przy jego nikłym uzdolnieniu artystycznym w malarstwie. Wszystko zdawało się jednak zmierzać ku szczęśliwemu końcowi bez strat w nosach, ale oczywiście nie mogło być przecież tak idealnie, prawda? — W porządku, wydaje mi się, że te runy jakoś weszły ze sobą w interakcję, więc powinno być dobrze tak długo, jak się znowu ze sobą nie zetkną — stwierdził, widząc jej niepewną minę, kiedy wyciągnął rękę, żeby pomóc jej się podnieść; prawdę mówiąc, choć tego po sobie nie pokazał, sam miał odrobinę obaw, że znowu ich odrzuci, kiedy tylko się dotkną, ale szczęśliwie nic takiego nie nastąpiło. — Ewentualnie to po prostu jakieś zabezpieczenie przed tym, żeby uczestnicy za bardzo się ze sobą nie spoufalali — dodał dla rozluźnienia atmosfery, gdy już oboje stali z powrotem na nogach, szczerząc przy tym zęby w jej kierunku — Nie, wszystkie wyglądają, jak trzeba — oznajmił po dokładnych oględzinach znaków na jej plecach, uważając przy tym, żeby żadnego nie dotknąć, bo taka powtórka z rozrywki też mu się nie uśmiechała. — Jak moje? — zapytał również odwracając się do niej plecami, żeby mogła sprawdzić czy z malunkami tam jest wszystko w porządku.
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Moja para to:@Mefistofeles E. A. Nox Wynik kości 2 - Mefu jest blady i kręci mu się w głowie
- To normalne? Że to się tak buja? - mruknął do Mefisto, wczepiając się palcami w deskę, na której siedział w dość drobnej jak na ich dwójkę łódce, nawet nie kryjąc wymalowanego w jasnym spojrzeniu niepokoju, zostawiając pokłady samokontroli na czas, gdy nie będą już sami. Z ulgą przyjął zbliżanie się do brzegu, a więc i do płytszych rejonów jeziora, dopiero wtedy rozluźniając się nieco i wypuszczając deskę spod zdrętwiałych od naporu palców. Strzyknął kłykciami i posłał Mefisto uśmiech, który mówił nic innego jak "przeżyłem", zaraz pochylając się, łapiąc swoje buty i przyczepioną do dzioba linę, by z wesołym pluśnięciem skoczyć na płycizny, nie poświęcając ani jednej myśli temu, że magia mogłaby spłatać mu figla. Jego ostrożność działała dość wybiórczo, pozwalając zaniepokoić się zaginięciem w ciemnej toni, jeśli ich łódka wywróciłaby się w połowie drogi, ale ślepo wierząc, że brzeg jest brzegiem, a mielizna mielizną, nawet jeśli jego Wilk ostrzegał go wcześniej przed magicznym kierunkiem ich wyprawy. Chwycił linę pewniej, napinając mięśnie, by pokonać łódką opór, który próbowała stawić przed częściowym wciągnięciem jej na brzeg, po chwili już przewiązując sznur do pobliskiego drzewa i prosząc Mefisto o poprawę, dość pewny tego, że jego wiązanie na kokardkę nie jest zbyt profesjonalnym węzłem, a jednak nie mogąc powstrzymać się od cichego “ta-daaa”, gdy pokazywał Wilkowi swoje dzieło, wyraźnie oczekując za nie pochwały w postaci krótkiego pocałunku. To, co działo się później, gdy przedarli się już przez krzaki do miejsca docelowego, było już dla niego czystą abstrakcją. Zgubił się w połowie otrzymywanych poleceń, rozpraszając się epickością białych włosów Ebenezera lub próbując zorientować się czy dostrzega kogoś znajomego, musząc później polegać na pamięci Mefisto, potrzebując, by ten przekazywał mu dość konkretne polecenia, co do zasad i wytycznych jakie dostali. Nie tracił jednak na pogodności i spokoju. - Przynajmniej początek jest dość łatwy - wymruczał, przysuwając się do Mefisto, by ściągnąć z niego koszulkę, nie kryjąc się z tym, że zarówno spojrzenie, jak i opuszki palców chciały dobitnie pożegnać się z tatuażami, które będą musiały za chwilę zniknąć pod naporem zaklęć. Gdy jego najpiękniejsze płótno było już gotowe, sięgnął po balsam z Amortencją, trąc go między dłońmi, gdy brew już drgnęła mu zaczepnie, poganiana do tego przez lekki uśmiech. - Mhm, teraz rozumiem, czemu chciałeś na to przyjść - zauważył, stając za nim i rozprowadzając po jego barkach mieszankę, która wonnością niewiele różniła się od oryginalnego zapachu Mefisto, dłońmi wpadając w masujące ruchy, chcąc przedłużyć nieco ten etap przygotowań. Dobrał nieco balsamu, opadając ciepłem ciała na wilcze boki, pochylając się do jego karku, by przy pozostawieniu tam drobnego muśnięcia ust móc zaciągnąć się lepiej przyjemnych zapachem. Nie mógł pożałować poświęconego na bliskość czasu, nawet wtedy, gdy zdał sobie sprawę, że brakuje go na staranne wykonanie tatuaży na pozbawionym ich ciele. - Jakby… I tak by nie mogły dorównać perfekcji tych, które masz normalnie… - mruknął, unosząc spojrzenie na zieleń jego oczu, gdy kreślił tatuaż na obojczyku, chcąc uciszyć poczucie winy, że szpeci swojego Wilka zbyt niechlujnymi liniami, dość pewny tego, że ten wymaluje na nim kształty godne uwiecznienia na trwałe. - Myślisz, że to serio ma jakieś magiczne znaczenie czy to tylko tradycja? - spytał, skupiając się tym, by palce jak najszybciej przemknęły po wyznaczonych do malunków miejscach, chcąc już odsunąć się, by z lekkiego dystansu móc podziwiać wyrzeźbione ciało swojego chłopaka, które nawet pod tymi kilkoma tatuażami wydawało się niezwykle nagie, gdy pozbawione było gwiazd, roślinnych splotów, a przede wszystkim bogini na brzuchu i czaszki na cześć Utopii. - Mefu? Wszystko okej? Za dużo zapachów? - spytał, nie mogąc pozwolić spojrzeniu na swobodne uwielbienie, bo to pomknęło już do troskliwego zmartwienia, nie widząc na twarzy Wilka spodziewanego zadowolenia, które przecież było tak oczywiste w takich chwilach ich bliskości.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Zerknął na Sky'a czujnie, poprawiając uścisk dłoni na różdżce, którą pomagał sobie w sterowaniu łódki. Też czuł niespokojną wodę, ale nie chciał otwarcie przyznawać, że wydawało mu się to podejrzane. Miał ochotę zasugerować nadmiar magii, zaraz dochodząc do wniosku, że brzmi to głupio nawet jako luźno rzucona myśl. Więcej sensu miało to, że sporo płynących na wysepkę łódek wzburzyło taflę. - Lepiej? - Dopytał, ale w gruncie rzeczy byli już przy brzegu, a jego niespokojny pasażer rzucił się do wody. Mefisto zebrał się nieco ostrożniej, spojrzeniem kontrolując jeszcze, czy przypadkiem czegoś nie zgubili. Pomógł Puchonowi wyciągnąć łódkę na brzeg, cichym śmiechem komentując jego kokardkę i faktycznie trochę (bardzo) to zabezpieczenie zmieniając. - Co, nie jesteś w nastroju na mocniejsze wiązanie? - Dopytał, wychylając się do pocałunku, którego wcale nie chciał zbyt szybko przerywać. Ale musieli iść dalej, musieli słuchać i wykonywać polecenia, zatem chwilę później wilkołak krzywił się z wyraźnym niezadowoleniem, próbując możliwie jak najszybciej pozbyć się całego ciążącego mu żelastwa. Przynajmniej miał doświadczenie, majstrując przy kolczykach co każdą pełnię, choć i tak czuł się nieco głupio, gdy walczył z kolczykiem w języku. Co za wymysły... Zdusił w sobie drobną frustrację tym, że tego typu informacje powinny zostać podane wcześniej, żeby potem człowiek nie grzebał przy czułych miejscach nieszczególnie sterylnymi rękoma. Nie żeby Mefisto nie wierzył w magię chroniącą okolice tak zwanego kurhanu, który kurhanem nie był. - Dość łatwy? - Mruknął z rozbawionym niedowierzaniem, zerkając jeszcze w stronę zawiniątka z kolczykami, jak gdyby chciał się upewnić, czy nie zniknęło. - Potrzebuję chwili - ostrzegł Sky'a, nie specjalizując się w Abscedo nawet w połowie tak dobrze, jak sobie by tego życzył. Rzucał je kilkukrotnie, przesuwając różdżką wzdłuż całego ciała, czekając aż czarne wzory posłusznie się ukryją. I musiał przyznać, że było to warte przyjemnego zapachu i delikatnych muśnięć puchonich dłoni, wobec czego Mefisto mruknął z zadowoleniem, pochylając lekko głowę do przodu. - Nie myśl tak, jest super - skarcił go szybko, pozerkując na obojczyk na tyle, na ile mógł. Starał się zbytnio nie przyglądać swojemu ciału, widząc w nim pewną obcość, gdy brakowało zebranych na przestrzeni lat tatuaży. - Te wzory są wyjątkowo trudne. Nie wiem jak ma je w pełni odwzorować ktoś, kto nie jest profesjonalistą - przyznał cicho, czując się coraz dziwniej z tym drobnym mrowieniem zasychających symboli. Zamrugał, zastanawiając się na ile normalne były te zawroty głowy, które złapały go gdzieś pomiędzy jednym tatuażem, a drugim. - Myślę... że gdzieś w tej tradycji musi być trochę magii... Ja- w porządku, tak. Trochę mi słabo - przyznał, potrząsając głową w próbie odzyskania jakiejś kontroli nad własnym organizmem. Nie było mu wcale wiele lepiej, kiedy zakrywał tatuaże Sky'a i zabierał się za ozdabianie jego ciała, chociaż przynajmniej miał się na czym skoncentrować. I faktycznie zależało mu na tym, żeby te dziwne wzory przenieść jak najlepiej. - Kocham cię dotykać - mruknął mu do ucha przy pierwszej lepszej okazji, bo myśli pływały sobie niesfornie, podczas gdy dłonie nabrały typowego dla tatuażysty profesjonalizmu. - Kocham twoje ciało. Kocham to, że jesteś mój - dokończył powoli, ważąc te słowa, by odpowiednio wybrzmiały w tym łagodnym szepcie. - Jak się czujesz? - Dopytał, pochylając się do poprawienia już i tak nienagannej linii, byle tylko zminimalizować ryzyko wystąpienia jakiegoś problemu. Chciał, żeby było perfekcyjnie. Żeby Sky czuł się idealnie, zapamiętał tę noc na zawsze i nie żałował ani przez sekundę, że nie robią czegoś bezpieczniejszego i legalniejszego.
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Twój barwnik blaknie zbyt szybko... a może spływa po ciele Twojego towarzysza bo balsam nie wysechł? Choć namalowałeś wszystko prawidłowo to musisz poprawić kolorystykę wszystkich run/znaków/tatuaży. To dosyć męczące nie tylko dla Ciebie ale i Twojego towarzysza.
Kiedy Sophie zapropnowała udział w rytuale, o którym się dowiedziała, Chloé zgodziła się od razu. Nie zwykła odmawiać takich przedsięwzięć, zwłaszcza tych, które miały jakiś związek z mrokiem i mistyką, a może nawet mogłyby być trochę niebezpieczne? W końcu tu, w Luizjanie, różne rzeczy mogły się przydarzyć. W związku z tym, kiedy nadszedł czas, razem z Sophie opuściła pensjonat i ruszyły w stronę kurhanu, gdzie miał odbyć się rytuał. Miejsce było bardzo tajemnicze, czuć było, że jest przesycone magią i zdaje się, że nie taką najbielszą. Uczestniczy gromadzili się, a Chloé mogła rozpoznać sporo znajomych twarzy. - Szykuje się ciekawe wydarzenie - szepnęła do Sophie. Każda para miała znaleźć sobie swoje miejsce do odprawienia rytuału, więc ślizgonki usiadły tak, aby widzieć w pewnym stopniu inne pary, ale też tak, aby zachowana była doza prywatności. Zaśmiała się cicho na słowa Sophie. - Zaczyna mi się coraz bardziej podobać - stwierdziła i bez zbędnych ceregieli pozbyła się ciuchów i butów, pozostając, podobnie do przyjaciółki, w stroju kąpielowym. Włosy miała rozpuszczone, ale musiała zdjąć kilka sznurkowych bransoletek i kolczyk z nosa, co chwilę jej zajęło. Potem mogły przystąpić do balsamowania, Sophie rozpoczęła. - Mmm, bardzo ładnie - rzekła, wyczuwając zapachy, które czuła, gdy miała okazję powąchać amortencję. Całkiem to było przyjemne, gorzej zrobiło się podczas malowania znaków. Nagle dostała dziwnych zawrotów głowy i momentalnie zrobiło jej się zimno. Wcześniej położyła się, ale teraz musiała usiąść, żeby nie odlecieć. - Zrobiło się strasznie zimno, to normalne? - zapytała, a usta z pewnością jej zsiniały. W końcu udało im się zauważyć, że Sophie nie namalowała jednego znaku. Gdy to zrobiła, Chloé zaczęła wracać prawidłowa temperatura ciała. Nadeszła jej kolej i Chloé spieszyła się nieco, jako że chwilę czasu straciły na naprawieniu jej stanu. Chloé nie miała problemu z odworowaniem znaków, była wszak artystką, ale te po chwili albo spływały lekko, albo barwnik blakł. Prawdopodobnie nie poczekała wystarczająco, aż balsam wyschnie. Swansea musiała to poprawić. Sapnęła ze zniecierpliwienia, ale zabrała się do pracy. Ogólnie cały ten etap wykończył je bardziej niż powinien.