- Widzę, że ty też nie grzeszysz nagannym humorem. - Powiedziałam, a po chwili obie śmiałyśmy się jak dwie szajbuski. Po chwili zdałam sobie sprawę, że wszyscy siedzący na sali patrzą na nas jak na ostatnie kretynki, a mój brzuch nadal szalał. No cóż, w końcu ta sałatka to moja dzienna porcja warzyw. Więcej już jeść nie będę, więc władowałam sobie ogromną ilość warzyw na talerz. Tak samo uczyniłam z talerzem siedzącej naprzeciwko Elliott, uśmiechając się do niej. - Jesteś chuda jak patyk, dziewczyno. Powinnaś też coś jeść. - Dodałam, widząc jej zdezorientowaną minę. - A teraz, ładnie, siup. - Nabiłam na widelec sałatę i wcisnęłam jej do buzi. Sama później też sobie władowałam. Pewnie wyglądałyśmy teraz jak chomiki, z pełną ilością jedzenia zgromadzonego w policzkach.
Czy lubiła męczyć mężczyzn? Patrząc na to jak z niektórymi ostatnio pogrywała, niestety, ale po prostu było to prawdą. Ostatnio bardzo polubiła takie zwodzenie. Szczególnie, że lubiła ich też zostawiać z niczym, z marzeniami na jej temat. Lubiła być zdobywaną, mniej jednak, być zdobytą. - Och, więc pewnie muszę przemyśleć swoje postępowanie - odparła bez większego zainteresowania i przekonania, gdy Quentin mówił coś tam o tym, że niedobrze postępuje, czy coś takiego. Miała fajne usprawiedliwienie; przepraszam, ale to leży w naturze wili. Właściwie tak rzeczywiście było, pewnych rzeczy nie da się zupełnie wyrzec, czy też zdusić. Eff uniosła lekko brew patrząc jak chłopak pali w Wielkiej Sali. Okej, sama była niewolnikiem tego nałogu, ale raczej ograniczała się do Pokoju Wspólnego, albo jakiegoś pomieszczenia gdzie nie kręcą się zastępy nauczycieli. Ignorując to, dziewczyna wzięła swoją torebkę i szybko wsadziła do niej bransoletkę. Z tego co zauważyła, Gryfonka nadal nie dostrzegła, że coś jej ubyło. Bardzo dobrze, lepiej żeby nie robiła zamieszania na Wielką Salę, jeszcze by zechciała by przeszukano innych. Prefekt wypadłaby wówczas w nieco niekorzystnym świetle. - Czyżbyś parał się jeszcze jakimiś innymi profesjami? - Zapytała niezbyt poważnie, słysząc to jego ostatnie stwierdzenie na temat tego, że jakaś blondyneczka wysyła mu pieniądze. Co też dla Fontaine zabrzmiało rzeczywiście dość dziwnie. Chociaż mimo tego wydźwięku, domyśliła się, że pewnie nie ona jedna skorzystała z "usług" Szwajcara. Cholera, to naprawdę wszystko brzmi dwuznacznie. - Więc mój drogi, wyczekuj listu od Effie Fontaine - powiedziała podnosząc się z miejsca i poprawiając ubranie. Jednak zamiast sobie od razu pójśc, zrobiła tylko dwa kroki i będąc za plecami chłopaka, niespodziewanie nachyliła się nad nim. Szybciutko wzięła z jego chudych dłoni papierosa i prędko, zaledwie raz się nim zaciągnęła. - Zazwyczaj palenie w takim miejscu, w towarzystwie prefekta naczelnego jest kiepskim pomysłem - wyjaśniła, oddając mu papierosa, a słowa te wypowiadając dość cichym tonem, ciągle pochylając się nad nim, a wolną ręką podpierając się na jego ramieniu. - Do zobaczenia utalentowany Quentinie, może jeszcze kiedyś mi się przydasz - dodała i nie przedłużając tej chwili, gdy znajdowała się na tyle blisko niego, że czuła jego zapach, po prostu się odsunęła. Odgarnęła swoje długie włosy na plecy i jak zwykle pewnym krokiem skierowała się do wyjścia z Wielkiej Sali. Mimo, iż czuła ogromną satysfakcję z tego, że zdobyła to co chciała mieć już od dawna, to musiała czym prędzej pozbyć się tej swojej niewygodnej zawartości torebki.
Super, Quentina pewnie mogłaby zwodzić bez przerwy, bo był wyjątkowo mało odporny na jej urok. Może im mniejsza masa tym gorsze przystosowanie? To na pewno to. - Miło, że czegoś cię nauczyłem – powiedział wesoło, wyobrażając sobie jak Effie po jego słowa staje się być nagle inną osobą. Cóż to by było! A jeśli chodzi o to, że miała to w naturze, to skoro człowiek został stworzony nago, to jego naturą mogłoby być, że chodzi bez ubrania. A jednak Quentin tego nie robił. Och nie chodzi o to, że był niewolnikiem, po prostu nie miał co zrobić z papierosem, przez jej cenne włosy w papierośnicy. Zresztą co zrobią, wyrzucą go w trakcie roku z Iteriusa? No proszę was. - Tak, jeśli chcesz tobie będę świadczył niektóre usługi za darmo – powiedział rozbawiony jej skojarzeniem. Musi to zaproponować w sumie Dexterowi, pewnie miałby duży popyt. Każdy w pracy chciałby łączyć przyjemne z pożytecznym, więc byłoby dla niego idealnie. - Będę wyczekiwał z utęsknieniem – oznajmił, całkiem szczerze, bo przecież tyle galeonów piechotą nie chodzi, prawda? Już miał jej kiwnąć głową na pożegnanie, kiedy ta pochyliła się nad nim i zabrała papierosa. Zapach pół- wili uderzył mu do głowy i nagle musiał powstrzymać się od tego, żeby nie złapać ją i nie przyciągnąć do siebie. Cały spięty skupiał się na torze swojego papierosa. W zasadzie nie miał pojęcia co tam do niego powiedziała. Prefekt naczelny? Przecież on sam był prefektem, hehe, mógł robić co chciał. Sekundy mijały a on musiał tkwić pod pochyloną wilą starając się nie stracić nad sobą kontroli. - Ta…- mruknął tylko na jej słowa, nie mogąc wysilić się na nic innego. W końcu dziewczyna odsunęła się, a on zapragnął ją przyciągnąć z powrotem do siebie. Odwrócił szybko w głowie, ale ta już kołysząc biodrami i zarzucając włosy do tyłu. Kiedy zorientował się, że gapi się na nią z otwartą buzią, wypił do końca swój napój i również wstał z miejsca. - Pieprzone wile – mruknął zirytowany swoją wcześniejszą bezradnością i wyszedł z WS.
Cóż za impertynencja, bezczelność...! Ściągać Ioannisa z samego rana (o 15), aby się ubrał, zjadł coś i pojawił na lekcjach. Głupi "koledzy" z dormitorium, cholerne kujony i nudziarze... Och, czyżby znowu narzekał? Nic nowego, nikogo nie powinno to dziwić. Ostatnio co tylko otwierał oczy, to już miał ochotę kogoś zwyzywać, chociażby za pozostawione otwarte okno. Doprawdy nie wiem, o co mogłoby mu chodzić. Może zbyt dawno nie uprawiał seksu. Nie mam pojęcia. W każdym razie wygramolił się z łóżka i mamrocząc coś pod nosem po grecku zakotwiczył się w męskiej łazience, by doprowadzić się do stanu używalności i ubrać, by nie świecić golizną. Wszak wszyscy padliby z wrażenia, włącznie ze skrzatami, i kto by mu wtedy zrobił jeść? Otóż to, nikt! Dlatego wyjątkowo postanowił być wyrozumiały dla hogwarckiego społeczeństwa. Ach, dziękujmy mu za to. A potem słysząc burczenie w brzuchu udał się chwiejnym krokiem do Wielkiej Sali. Na posiłek, po prostu. Nie w żadnych celach towarzyskich, interesach, ani tym podobnych sprawach. Jakże to przyziemne, prawda? Rozejrzał się nieprzytomnie po pomieszczeniu, podrapał po głowie i skinął głową do kilku znajomych, przewijających się w pobliżu drzwi. Ziewnął ostentacyjnie i przejechał ciemnymi tęczówkami po zgromadzonych przy stole krukonach. Wywrócił oczami na widok opasłych ksiąg i ruszył w ich kierunku. Ostatecznie usiadł na swoim miejscu, a raczej na nie bezwładnie opadł i podparł brodę rękoma. Co by tu zjeść? Prześlizgnął się spojrzeniem po serwowanych potrawach, by ostatecznie sięgnąć po pieczonego kurczaka, ziemniaki i gotowaną marchewkę. Wybornie. Gdzieś mu mignął sok dyniowy, na który miał ochotę zwymiotować, ale wspaniałomyślnie się powstrzymał. Zamiast tego dolał sobie do szklanki lemoniady i rozpoczął mozolne przeżuwanie posiłku, udając, że nic dookoła niego go nie interesuje. Nic bardziej mylnego.
Sketch umówił się Angie Davis na kawkę w Wielkiej Sali. Otworzył ogromne wrota i szczeka mu opadła. To co zobaczył, mało co go nie zwaliło z nóg. Dreptał powoli w stronę stołu oznaczonego kolorami jego domu. Siadł i zaczął wpatrywać się w górę, podziwiając ten zaczarowany sufit. Tak się zachwycił ,że aż spadł z ławki. Nie zdążył wstać aż ktoś wkroczył do Wielkiej Sali. Podniósł się, poprawił włosy i zaczął się rozglądać kto to idzie.
Angie jakoś miała dziś nadzwyczaj mało siły, przeważnie tylko popychała drzwi, a dziś jakoś się nie dało. Po chwili zauważyła, że po prostu nie są odchylone, jak to miewa przeważnie miejsce, jej błąd. Była ciekawa, czy Sketch już jest, więc idąc salą wesoło podskakiwała, jak to miała w zwyczaju. Nikt nawet nie zwracał już na to uwagi, i bardzo dobrze! - Yeah, jesteś! - Zajęła miejsce przy stole Ślizgonów, tyle, że odwracając się do niego (do stołu) plecami. - Co słychać? - Widziałam jak cię wywaliło, haha. - Śmiała się, ale tak jakoś... miło?
Usiadł na ławce,wstał i znow usiadł. Zaczął przyglądać się Angie. Poprawiając sobie swoje nieuczesane włosy. Nagle zaczął okropnie głośno się śmiać. Gdy przestał, podniósł się z ławki, podszedł do dziewczyny, obrócił się, dwa razy podskoczył i powiedział: - Miło Cię widzieć blondyneczko, nic się nie zmieniłaś. Nadal jesteś taka wredna. U mie nic nowego oprócz tego ,ze zawitałem do waszej szkoły. A u ciebie co słuchać nowego? Gdy skończył swój monolog usiadł na ziemi przed kolanami Angie.
Wiedziała, że osobowość Sketcha jest dość, mhm... niespotykana? Ale nie spodziewała się, że usiądzie jej przed kolanami, i w dodatku na ziemi, ale to był wariat, nie do wiary! W sumie było jej to na rękę. Poszarpała mu włosy, które przed chwilą sobie poprawiał, od tak, żeby go podenerwować. Opierała się o blat stołu, a więc wpinał się on w jej plecy. Niezbyt wygodnie. W dodatku zaschło jej w gardle, dobrze, że akurat tutaj się umówiła z Krukonem. - Właściwie to jak ci się podobało w Durmstrangu? Tam lepiej niż tutaj? - Spojrzała na niego wzrokiem pełnym zaciekawienia - Bo ja zawsze byłam zafascynowana ich nauczaniem, podobno strasznie dużo czarnej magii, mmm. Zmrużyła lubieżnie oczka. Jakby to było miło tak kuć zakazane zaklęcia! Hogwart nie był szkołą, która wysyłałaby w świat dużą ilość osób parającą się tą dziedziną magii. Dla Angie, niestety. - Co u mnie? Mhm... wczoraj uczestniczyłam w grupowej walce. Zaczęło się od kolesia i panienki, a potem dołączył jeszcze jeden chłopczyk. - Postanowiła nie wymieniać imion. - Ale może napijemy się czegoś? W jej ręce po chwili wylądowała szklanka pełna gorącej kawy rozpuszczalnej. Gdyby wzięła parzoną, to pewnie już by jej nie było. Shewring zwykł je uwielbiać!
Wyrwał jej szklankę z kawą, wziął łyka i jej oddał. Postanowił wstać z ziemi, żeby nie narazić się na następne czochranie włosów. Drażniło go to. W końcu to on był od dokuczania. - Doooobra ta kawa nawet - uderzając delikatnie dziewczynę w nos. - Ach czarna magia, cieszy cie to ? Nie dziwie się. A może popatrzymy jak się zwijasz z bólu co ? Jedno zaklęcie niewybaczalne nie zaszkodzi. Zaśmiał się ironicznie. Okręcił się dookoła. Kucną przed Davis - Nie przeszkadza Ci to, że nie mogę usiedzieć w miejscu? A nawet jak przeszkadza to i tak to nic nie zmieni haha. Wracając do Ciebie, co to za bitka ? O co poszło ? Wstał uśmiechając się do Angie - Mi tez możesz zamówić kawkę? Najlepiej parzona. - Popatrzył na nią, próbując robić słodkie oczka. Szkoda ze był w tym okropnie tandetny. Wyglądał jak upośledzony.
Stół Ślizgonów zawalony był masą smakowicie wyglądających rzeczy. Skrzaty musiały się napracować, a przecież nie było specjalnej okazji. No ale one to przecież lubiły, a ostatnio nie było zbyt wielu uroczystości. W dużych miskach znajdowały się różne rodzaje makaronów, a obok nich stały słoiczki z rozmaitymi sosami, tak by każdy mógł sobie zrobić swoje własne spagetti. Na okrągłych talerzykach porozkładane były jakieś kolorowe ciasteczka, a na podłużnych pocięty na kawałki blok czekoladowy. Mniam, zawsze uwielbiały go z Bell. Davis nie była na tyle głodna by uraczyć się głównym daniem, ale bloku sobie nie odmówiła. Gdzie nie gdzie ustawione były także babeczki z wróżbą w środku. Na umieszczonych w nich karteczkach można było ją przeczytać i określić jakie się ma dziś szczęście. Blondynka postanowiła później jakiejś spróbować. Sketch zrobił nagły ruch ręką, by dostać szklankę z kawą, którą trzymała panna Davis. Mało brakowało a pozostawiłby on ślady na jej ubraniu, ale na szczęście kawa rozchlapała się nie po jej ubranku, a po prostu po ziemi. - Ej, ona była moja! - Jej usta zwęziły się. Jak on mógł! Przecież wolał parzone. - A co, sam sobie nie umiesz załatwić kawuuuni? - Jej głosik niby brzmiał słodko, ale przepełniony był również ironią. Zlała jego słowa dotyczące wrodzonego ADHD, zresztą lubiła osoby, które się czymś wyróżniały, a sama za spokojna nie była. - W sumie to o mnie. - Skwitowała pytanie o bójkę. - Widzisz jaka ja popularna? - Uśmiechnęła się wesoło na to wspomnienie. Przesunęła parzoną kawę w stronę chłopaka, a sama wzięła sobie drugą, przygryzając czekoladowy blok. - A ty nie chcesz czegoś słodkiego? A może ci szkodzą, albo jeszcze bardziej pobudzają, co? W ogóle da się jeszcze bardziej?
Chłopak się trochę zmieszał po tym jak kawę wylał na ziemie. Zrobiło mu się okropnie głupio.Dostał aż od tego okropnym wypieków na twarzy. Sketch wziął ogromnego łyka kawy, otarł sobie usta i pogłaskał Angie po ramieniu. - Przepraszam Cie nie chciałem, żeby to tak wyszło. Wcale nie jestem taki nerwowy i pobudzony. Po prostu się ciesze ze Cię widzę to źle ? Obrócił się od Davis i zaczął coś wywijać nożem w bloku czekoladowym. Widocznie Angie zaczęła się już nudzić. A szkoda bo Sketch bardzo ja lubi, aczkolwiek musi uważać bo wie ,ze ma chłopaka. A nie chce w nowej szkole wpychać się w problemy. Skończywszy krajankę bloku czekoladowego odwrócił się w stronę dziewczyny i z wielkim uśmiechem, podniósł czekoladę na której widniał napis " Lubie Cię ". - Do dla Ciebie Blondyneczko! Wybaczysz mi ? Wstał od stołu z blokiem w reku i zaczął podawać go Davis. - Kurw... O mały włos. Wybacz - Mało brakowało, a niezdarny chłopak upuścił by na panienkę cały blok czekoladowy. Tego już by mu na pewno nie wybaczyła. Z lekkim uśmiechem go odłożył i wziął następnego dużego łyka kawy. W odbiciu tafli kawy zauważył ze już nie ma tych wstrętnych, upokarzających wypieków.
Gdy poczuła dotyk Sketcha na ramieniu, po jej ciele rozeszły się przyjemne dreszcze. Przypomniała sobie, jak spotkali się w jednym ze Szkockich pubów, i w ogóle jak go poznała. Przez to nawet nie zauważyła wypieków, które pojawiły się na twarzy chłopaka. - Wręcz przeciwnie Sketchy (Skeczi ;d), ale może zrezygnuj z kilku kaw w ciągu dnia, bo cię nosi, chociaż to w sumie nawet zabawne, wiesz? Krukon na chwilę był czymś pochłonięty, ale jako, że odwrócony był do niej plecami, nie mogła rozgryźć co, a zresztą przecież zajadała się swoim ukochanym blokiem czekoladowym, a co może być ważniejsze, nieprawdaż? Bum, i znów był do niej przodem, a w jego ręku znajdowała się czekolada z intrygującym napisem, można było go różnie odczytać. Ucieszyła się, że ją lubi. Już miała go odbierać, gdy na jej oczach wymalowało się przerażenie. Uff! Cóż za fart, nie dobrudził jej, inaczej kazałaby mu się czyścić! W końcu głupie chłoszczyść nie załatwi problemu. Wrrr, no ale nie musiała się denerwować. Całe szczęście! - Na lajcie, heh. Nic się nie stało, ale prawie, grr. - Zawarczała groźnie, ale w jej oczach widać było promyki radości. - Paaaalić mi się chceeee Sketchyyyy! Raz, raz! Może jemu też chce się palić i wyjdą na błonia? Czy korytarz, albo gdziekolwiek, gdzie nikt ich nie przyłapie. Gorzej jeżeli jednak nie. Odsunęła nie dopitą kawę i podniosła się z ławeczki. Jej wzrok padł na klasyfikacje domów. Ich był pierwszy! - Haaa, spójrz. - Wskazała ręką kierunek. - Jesteśmy pierwsi, a wy trzeci. Dobrze, że w szkole są jeszcze Gryfoni, bo byście byli ostatni. No i jak to przegrywać z Puchonami? - Podpuszczała go, ale co tam!
Sketchy spojrzał na tabele która mu wskazała Angie i nie był z niej zadowolony, bo jak on może nie być pierwszy, a bardzo lubi uczucie bycia najlepszym. - Oj tam, Oj tam blondyneczko, przyszedłem ja teraz do szkoły to zobaczysz, jak szybko Krukoni wyjdą na pierwsze miejsce.Jak chcesz możemy się założyć kto zyska więcej punktów dla swojego domu z obrony przed czarna magia cwaniaczku. Chłopak wstał z ławeczki i usiadł na ziemie nie zwracając uwagi na to, że znów może zostać rozczochrany. - Po robocie nie gadamy o robocie Ślizgonko ty!. Powiedział to nawiązując do punktacji miedzy domami. - Powiadasz ze chce Ci się palić tak ? Hmm... mi szczerze mówiąc po tej cudnej, i słodkiej kawce tez się trochu chce - wstał bardzo szybko. Angie patrzyła na niego tak, jak by obawiała się, że znów przez jego nad pobudliwość coś się niemiłego stanie. I ani trochu się nie myliła. Chłopak rzucił się, jak dziki tygrys na dziewczynę i wpadli pod stół Ślizgonów. Mało brakowało a Davis by uderzyła głowa w kant stołu. Spojrzała na niego bardzo groźno, ale z nutka zaciekawienia. Shewring wyciągnął paczkę papierosów z bluzy, wyciągnął jednego i zaczął szukać zapalniczki.
Krukoni na szczycie dzięki niemu? Dajcie spokój! Mogą co najmniej stracić trochę punktów, przez to jak się zachowuje, a nie je zyskać. Przecież to taki wariat, właściwie to czy on myśli zanim coś zrobi? Według Davis na pewno nie, ale może ktoś był innego zdania. Trach! Wylądowała wraz z Krukonem pod stołem, i trochę się obtłukła. Słychać było głośne "Ał!", ale nikt nie zwrócił na to uwagi. O tej porze mało kto bywał w Wielkiej Sali. - Co ty robi... - Nie dokończyła. Shewring wyjął swoją paczkę szlugów, ale jej nie poczęstował! Ach jakiż on wredny, ale za to ona nie uraczy go swoim LMkiem! Ma za swoje. Jego papieroski na pewno nie są tak dobre, jak te jej. Wsadziła rękę do kieszeni swojej bluzy i wyjęła swoją papierośnicę. W niej miała pewność, że zawartość się nie pognie, a przy takim świrusie jak Sketch, dobrze było się zabezpieczać. - Ty chcesz zarobić punkty dla domu, a palimy pod stołem, zauważyłeś, haha? Za to są ujemne. Krukonowi nie przystoi tracić ich w taki sposób. No ale fajnie tak, w końcu coś z adrenalinką, musimy uważać, żeby ktoś nas nie zauważył. Na razie nic nie zagraża. Pierwsza wyjęła zapalniczkę, ale upadła na ziemię z cichym stukiem. Gdy ją podniosła wpierw odpaliła oczywiście sobie, kto tu jest ważniejszy, ha! Potem również sama odpaliła jemu, w końcu mógłby jej jeszcze odebrać tak drogi sprzęt. - Ciekawie, jak ten unoszący dym wygląda z pozycji widza. - Szturchnęła go z łokcia, od razu zaciągając się swoim LMkiem.
Czyż ta Davis nie jest wredna? Urodzona Ślizgonka! Zamiast odpalić Sketch'owi to odpaliła sobie. Pff, zero wychowania. Najpierw gościom potem sobie. Jak Slytherin ma najwięcej punktów to pewnie nawet sam dyrektor nie wie. - Ujemne punkty? Za co? Za to, że sprawdzamy stan bezpieczeństwa Wielkiej Sali?. A jak by tak czasem się paliła? Za to powinno być 10 punktów dla Krukonów! - powiedział to z taka energią, że uderzył głową w spod stołu, z którego spadła babeczka. Postanowił ją zjeść. Zanim jednak zaczął ją spożywać popatrzył na Angie jaka będzie jej reakcja. Podmuchał ciasteczko i złamał na pół. Jak wypadało na po żądnego mężczyznę podzielił się z Davis słodkim wypiekiem. Zauważył ze w środku jest karteczka. Wziął szybko trzy buchy Lm'a i przeczytał na głos wróżbę: - "Uważaj" Pomiął karteczkę i wyrzucił pod stół Krukonów. - Ha, co to za wróżba, " Uważaj" pff to nie jest wróżba, pewnie już się im wymyślać nie chciało lenie jedne. Popatrzył na dziewczynę, i zobaczył w jej oczach radość. Ciekawe czemu się cieszy? Ona zawsze musi być uśmiechnięta. Dziwna natura kobiety. Nagle Sketch próbował się szybkim ruchem podnieść, nagle krzyknął i wybuchnął w końcu śmiechem. Śmiał się bardzo długo. A okazało się ,ze tak się zagapił na oczka dziewczyny ze aż sobie wypalił dziurę w spodniach i poparzył udo.
Popiół skiepywany przez panienkę, z dumnego domu węża, upadał na podłogę pod stołem. Zresztą podobnie było z tym, który - w pewien sposób - należał do Sketcha. Jak oni brudzili, że im nie wstyd! Wujek Angie nie byłby z niej dumny, a może by i był? Wreszcie nie paliła na widoku, no przynajmniej tak jakby nie. Jak to, stół nie jest dobrą kryjówką? Nie znacie się! - No tak, rzeczywiście powinni cię nagrodzić punktami. Gorzej jakbyś sprawdzając to bezpieczeństwo podpalił, któryś ze stołów. - Spojrzała na paznokcie swojej lewej ręki. Kolorek się zmywał, wypadało go poprawić. - Nooo, wreszcie się czegoś nauczyłeś Sketchy. - Dodała biorąc od niego babeczkę i wcinając ją od razu. Przy okazji kończyła też papieroska. Krukon zaczął na głos czytać wróżbę, która wypadła z babeczki, i oczywiście ją komentować, stwierdzając, że jest jakaś nieudana, czy coś w tym stylu. Ona patrzyła na niego, coraz bardziej wesoło. - Haha, no widzisz, trzeba było uważać, o! - Słychać było jej nacisk na ostatnie słowo. Się chłopak zdziwił jak wróżby potrafią być dopasowane. W momencie wyskoczył spod stołu, a ona za nim, od razy rzucając peta na ziemię i przydeptując. Ajć, jaka niedobra! W spodniach Shewringa widniała teraz dziura, nie duża, bo nie duża, ale jednak. - Hohoho, widzę, że pozbywasz się powoli swojego ubrania, ale w takim uczęszczanym miejscu? Zażartowała idąc na środek Wielkiej Sali. Gdy już się tam znalazła uniosła głowę i wbiła wzrok w jej sklepienie. Niebo w końcu wyglądało w miarę pogodnie, nie lało, ani nie sypało, ale to jeszcze nie lato. Wpadła na ciekawy pomysł. - Ey, co ty na to, żeby się wybrać do pokoju czterech pór roku? Zażądamy sobie lata i będziemy się mogli poopalać, albo co tam wymyślimy. To jak? Chyba, że się boisz, że będzie ci tak gorąco, że będziesz się musiał rozebrać... chociaż to, to raczej nie, w końcu już w pewien sposób odkrywasz nóżkę. - Uczepiła się tej dziury jak rzep psiego ogona, ale przynajmniej miała dobrą zabawę.
Angie podrywa Sketcha ? Niee! Na pewno nie. To jest niemożliwe, przecież ona ma swojego chłopaka. Jaki ten szkot głupi. Od razu by chciał żeby taka ładna blondyneczka się za niego brała, pff za niego ? Za Sketcha ? Za KRUKONA !? Niee,... a szkoda. - Co masz do mojej dziury w spodniach ? I co się tak patrzysz w ten sufit? Ptaska zobaczyłaś? - zaśmiał się Shewring. Wyczołgując się z pod stołu, zobaczył karteczkę z wróżba pod stołem Krukonów. Postanowił ja wziąć. Czołgał się powoli i powoli, aż w końcu ku niej dotarł. Chwycił ją zębami, podrzucił do góry i schował do kieszeni. Wstał. Podbiegł ku Angie, chwycił ja za uda i uniósł wysoko wysoko wysoko do góry. - Ja się wstydzę? Nie mam czego ha, możemy tam iść, ale ty prowadź, bo ja nie wiem gdzie to jest. Wiesz co ... - i głos Sketcha się w tym momencie urwał. - ...Nie ważne. Mmmm lato, ach. Chce tego ! - krzyknął okropnie głośno, aż sam się przeraził swojego głosu. Poczuł coraz większy ciężar na rekach i postanowił opuścić Davis na ziemie. Oczywiście nie przyznając się jej, ze zrobiło mu się ciężko, bądź mówić dziewczynie, że nie jest.. Hmmm.. nie jest lekka, a może to Sketchy jest taka slaby? - Dobra dobra, dość tego dobrego bo jeszcze mnie twój chłoptaś zabije. A ja nie chce umieeeerać !! - w tym momencie chłopak wydawał się jak by nie żartował.Ha to było dobre, Sketch nie żartował ! ? ha ha. A jednak teraz nie żartował. Odruchowo chwycił Angie za rękę, lecz nagle pościł. Ale z niego jest głupek. Czy on nie myśli co mówi? Gada, żeby pogadać? Okaże się w pokoju czterech pór roku. i Ruszył powolnym krokiem w stronę drzwi do WS, zaglądając przez ramie czy Angie idzie.
Jak można spać do tej godziny? Zupełnie bezsensowne! Tracić dzień na sen, który, przynajmniej w jej przypadku, nigdy nie był za przyjemnym przeżyciem. Nie lubiła spać dłużej, niż sześć godzin, wydawało jej się wtedy, że cofa się do okresu, kiedy to przeszła na parę dni na drugą stronę. Och, tak strasznie tęskniła za możliwością manipulowania wszystkim, co ją otaczało! A jednocześnie kurczowo uczepiła się życia. Nie mogła się zdecydować, która forma egzystencji jej pasuje. To trochę irytujące. Nie lubił Krukonów? Och, jak on mógł! Przecież to tacy… sztywni ludzie, nie odpowiada mu to? Nie, żeby ona uważała go za takiego, skąd! Powiedziałabym, że Czarka chętnie wysłucha jego narzekań i pozwoli nawet na siebie nakrzyczeć, bo w końcu jest jej przyjacielem, ale zapewne nie wytrzymałaby zbyt długo mimo szczerych chęci. Cierpliwości nie miała za grosz, więc to mogłoby się źle skończyć dla niej, dla niego i najpewniej całego otoczenia. A tak przy okazji… powinien przestać karmić swoje już i tak przerośnięte ego. Nie wyobrażam sobie skrzatów padających na widok jego klaty. Czarka wstała dziś bardzo wcześnie. Jak zwykle zresztą. Po krótkim joggingu po błoniach, wykąpaniu się i doprowadzeniu do porządku, olała wszelkie zajęcia i zadania domowe, by posiedzieć w Pokoju Wspólnym Slytherinu i poczytać trochę mugolskich magazynów. Jednym słowem – nudy. W końcu podniosła swoje szanowne cztery litery i ruszyła do Wielkiej Sali, żeby coś przekąsić. I kogo tam zastała? Janka! Czyli jednak nie porwali go kosmici? To dobrze. Brakowałoby go jej. - Cześć, mój wiecznie niezadowolony przyjacielu. – Pochyliła się nad nim i dała mu buziaka w policzek, po tym usiadła koło niego, posyłając reszcie Krukonów pełne politowania spojrzenie. Bosz, jakie kujony! Po chwili zastanowienia sięgnęła po łososia i krokiety ziemniaczane. Mniam.
OMG, ależ jestem głodna! Zjadłabym centaura z kopytami! Nie no moze centaur to przesada, ale budyniu nie odmówię! Jest mój ukochany- czekoladowy! Kochane skrzaty domowe, gdyby nie one teram musiałabym głodna chodzić! Budyń, budyń, budyń! Pyszota, pyszota, pyszota! I sok pomarańczowy! Jestem w raju, tylko kiedy ja to wszystko zrzucę?!
Cornelia była tak strasznie głodna tego poranka. Ale co może na to poradzić? Jak się jest w ciąży, to albo jest się zmęczonym, albo źle się człowiek czuje, albo nagle przejawia wilczy apetyty. I ta trzecia rzecz właśnie ją dopadła. Dlatego też o dziwo wczesnym rankiem – o 10:30, tak, to jest wczesny ranek dla niej – wybrała się do Wielkiej Sali. Chwilę wcześniej wykonała poranną toaletę upinając swoje troszkę przykrótkie włosy i wysoki koczek i maskując odrobiną pudru podbite oko oraz szramy na policzku. Nie ma to jak pamiątka po ostatniej bójce z koleżanką. Ubrała na siebie długie, czarne rurki – powinna korzystać z tego, że się w nie jeszcze mieści. Do tego dołączyła czarną bluzkę z krótkim rękawkiem i napisem „Princess” na plecach po czym ruszyła do Wielkiej Sali. Od wejścia czując te wszystkie zapachy uśmiechnęła się delikatnie. Podeszła do stołu Gryffonów i nałożyła sobie na talerz pięknie wyglądającą jajecznicę w ilość, o której potocznie mówi się „tyle, co kotek napłakał”. Corin je dość mało, ale często. Ale mniejsza o tą zbędną informację. Grzebała łyżką w daniu rozglądając się za kimś ciekawym. Ale cóż. Zero osób, z którymi mogłaby zacząć przyjazną rozmowę.
A tam, spanie to całkiem przyjemna odmiana od użerania się na co dzień z głupimi ludźmi. Dlatego Ioannis uciekał w tą stronę coraz częściej, odmawiając sobie uczestnictwa w większości zajęć lekcyjnych. Ale chyba nikt specjalnie za nim nie tęsknił, on za nimi też nie. Poza tym, dzięki fantastycznym kontaktom z różnymi uczniakami, ma na bieżąco notatki ze wszystkich przedmiotów, więc może spać spokojnie. Wszak jest zajebisty w łóżku - potrafi przeleżeć w nim cały dzień! Jednak kiedyś wypadało nakarmić swój boski organizm, dlatego nic dziwnego, iż objadał się teraz przepysznym obiadem. Zarejestrował przybycie kilku znajomych osób, jednak wciąż udawał, że nie ma pojęcia o tym, co się dzieje dookoła niego. Poprawił przyciasny kołnierz koszuli, przejechał dłonią po włosach i zastukał kilka razy widelcem o brzeg talerza. W końcu sięgnął po kawałek chleba. - Morello, wyglądasz dziś brzydko jak zwykle - odezwał się w końcu, nieco zachrypniętym głosem i patrząc na swoje jedzenie, również cmoknął ją przelotnie w policzek. Gdyby nie fakt, iż nie rozglądał się za bardzo, to pewnie dostrzegłby to jej spojrzenie i zapewne zawtórowałby jej swoim, ale niestety jedzenie pochłonęło go bez reszty. O ironio. - Czyżby psidwaki zjadły ci cały zapas papieru korespondencyjnego? A może walczyłaś ostatnio z centaurami, że nie znalazłaś czasu na napisanie do mnie czegokolwiek? - mówił jakże pretensjonalnym tonem. - Naprawdę, zwykłe "kocham cię" by wystarczyło - dodał po chwili, a po jego twarzy przemknął cień uśmiechu. Potem jednak wpakował sobie ziemniaka do gęby i powoli przeżuwał.
Marco Ramirez
Wiek : 37
Dodatkowo : Opiekun Ravenclawu, Animag (Pantera), Zaklęcia bezróżdżkowe
Marco Ramirez pojawił się w sali z Morpheusem, który miał pomagać w prowadzeniu klubu pojedynków. Nauczyciel zadecydował, że stworzenie czegoś takiego pozwoli na przywrócenie szkole jako takiej normalności, skoro zewsząd przybywały wieści o nielegalnych imprezach i różnych używkach. Trzeba było jakoś zachęcić "dzieciaki" do nauki, powlepiać nieco szlabanów za wszechobecną samowolkę i uporządkować wszystko, co było zaniedbane. Dwaj nauczyciele przygotowali pomieszczenie na pierwsze spotkanie klubu pojedynków. Odsunęli stoły na boki, aby umożliwić większą swobodę, oraz ustawili kilka podestów, na których mieli walczyć uczestnicy.
Zaczynamy pierwsze spotkanie klubu pojedynków <3 Lista zapisanych oraz zasady: tu Wciąż można się dopisać!
PS. NIE WALIĆ MI POSTÓW NA MILION STRON W WORDZIE. Nie mam czasu żeby wszystkie czytać, jak zaczniemy walczyć to miło by było żeby odpisy były krótkie i dynamiczne - czytaj: sama akcja dotycząca zaklęć, bez przemyśleń postaci typu "jestem sama on mnie nie kocha och nie co ja zrobię będę płakać pójdę się zabić", DZIĘKUJĘ.
No, to skoro nie mogę pisać dużych postów (A właściwie w ogóle nie mogę tutaj pisać, bo mam przecież szlaban...) to powiedzmy tak: Cornelia weszła do sali rozglądając się ciekawsko. Oczywiście nie pokazała tego – ostatnimi czasy mało emocji wyrażała. Ale w jej oczach można było dostrzec zainteresowanie całą tą sytuacją. Lubiła walczyć, nawet bardzo. Może w bardziej mugolskim stylu, ale na zaklęcia też sobie poradzi. Będzie mogła się podszkolić i w ogóle. Ubrana w czarne, krótkie spodenki i czarna bluzkę rozejrzała się za kimś znajomym. Pusto. Chyba jak na razie jest sama. No i jest jeszcze ten dziwny, długowłosy nauczyciel, któremu kiwnęła głową na przywitanie.
Dracon Nicholas Uchiha, bo tak właśnie zwał się ten chłopak zapisał się do klubu pojedynków – pewnie był wtedy pijany, bo w ogóle tego nie pamięta – a skoro to zrobił, to wypadałoby iść na spotkanie i złoić komuś dupę na miły początek dnia. Miał nadzieję, że nie będzie musiał walczyć z nikim, kogo nie chce uszkodzić, a więc Abi, czy Corin. Przede wszystkim z tą pierwszą. Ikuto się nie dał wyciągnąć, więc będzie siedział i się nudził. Wszedł w rurkach i koszuli – tak wiem, nie pasuje jako strój do walki. Cmoknął w czoło swoją Gryffonkę po czym stanął w pierwszym, lepszym byle jakim miejscu i się gapił. A tak, i druzgotał otoczenie jak to miał w zwyczaju. Aura zła i inne głupoty.
Frederick też postanowił przyjść i się sprawdzić. Co prawda, zapisał się w ostatniej chwili i niezbyt lubił zaklęcia, ale chciał się sprawdzić i trochę potrenować. Miał nadzieję, że nie będzie musiał walczyć z nikim bliskim i z nikim dobrym, żeby się jakoś nie ośmieszyć. W końcu był Krukonem, powinien być dobry we wszystkich zajęciach! A więc trochę poddenerwowany wszedł spokojnie do Sali, rozglądając się dookoła. Trochę się tu zmieniło na rzecz spotkania. Stanął sobie gdzieś na boku, oparł o ścianę i czekał. Oczywiście kiwnął grzecznie głową nauczycielowi, bo jakże inaczej. No i uśmiechnął się do Corin, co było dość dziwne u niego, ale w zaistniałej sytuacji... okej, miało nie być rozmyślań, więc koniec.
No dobra, idziemy na spotkanie klubu pojedynków. Kaoru sam nie wiedział kiedy i po co się zapisał, no ale skoro już to zrobił to trzeba iść. Nie miał zbytnio nastroju, ale o tym pisać mi nie wolno, więc tego nie zrobię. Napiszę zatem, że wolnym krokiem skierował się ku Wielkiej Sali. Lubił zaklęcia i był z nich całkiem dobry, więc czemu nie. Niewiele osób było jak na razie co było w sumie dziwne, pojedynki to świetna rzecz. Kiwnął głową do Corin, pozostałych dwóch chłopaków nie znał i sobie gdzieś tam stanął czekając na rozpoczęcie.
I Pana o imieniu Felix Jerome nie mogło zabraknąć w tym klubie pojedynków. Jego powody zapisania się były w sumie bardzo proste. Mianowicie w przyszłości -o ile obiecująco zda studia- chce zostać obrońcą uciemiężonych niewinnych czarodziei, czyli szlachetnym Aurorem. Z drugiej strony włóczenie się po Hogwarcie każdego dnia zaczęło mu poważnie doskwierać, i kompletnie nic, a nic się nie działo przez ostatnie kilka miesięcy. W skrócie... NUDA. Ubrany w ciasne (ale nie rurki!) jeansy i czarną koszulkę z napisem "I don't care" wkroczył na salę, lustrując wzrokiem potencjalnych kombatantów. Czy byli groźni dla Jerome? cóż, wyjdzie na arenie.