- Widzę, że ty też nie grzeszysz nagannym humorem. - Powiedziałam, a po chwili obie śmiałyśmy się jak dwie szajbuski. Po chwili zdałam sobie sprawę, że wszyscy siedzący na sali patrzą na nas jak na ostatnie kretynki, a mój brzuch nadal szalał. No cóż, w końcu ta sałatka to moja dzienna porcja warzyw. Więcej już jeść nie będę, więc władowałam sobie ogromną ilość warzyw na talerz. Tak samo uczyniłam z talerzem siedzącej naprzeciwko Elliott, uśmiechając się do niej. - Jesteś chuda jak patyk, dziewczyno. Powinnaś też coś jeść. - Dodałam, widząc jej zdezorientowaną minę. - A teraz, ładnie, siup. - Nabiłam na widelec sałatę i wcisnęłam jej do buzi. Sama później też sobie władowałam. Pewnie wyglądałyśmy teraz jak chomiki, z pełną ilością jedzenia zgromadzonego w policzkach.
Autor
Wiadomość
Anthon Vestroy
Wiek : 55
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Stał ostro spóźniony przed wielka salą. Słyszał gwar zabawy uczniów i studentów. Po chwili namysłu przeszedł przez lustro i po drugiej stronie ukazał się jako... DUM DUM DUUUUUM Lord Voldemort. Cóż lepsze takie przebranie niż jakieś dziwadło z mugolskiego horroru. Różdżkę schował do wewnętrznej kieszeni. zaczął badać swe przebranie, które było cholernie dobre. Trzeba będzie to lusterko później wykorzystać, bo jest lepsze niż eliksir wielosokowy. Przez głowę przeszła mu myśl, ze może przestraszyć uczniów, ale co tam przecież to haloween i mają się bać. Przypiął sobie do piersi chustkę w czaszki i poszedł do stolika. usiadł przy nim, wziął szklankę z ponczem i obserwował bawiących się. Z przyzwyczajenia jego ręka była blisko różdżki, a wzrok przyzwyczajony od tylu lat bacznie obserwował każdego z osobna.
Wcale nie tylko ideały! Znalazłoby się jeszcze kilka rzeczy, nawet drobnostek, które skutecznie uszczęśliwiały kapryśną Królewnę. Problem z nimi był taki, że trzeba było odgadnąć je samemu, inaczej nie ma zabawy. A przynajmniej nie tak fajnej i zajmującej! - Ujdzie w tłoku? - Powtórzyła ze zdumieniem, a bródka zadrżała jej tak, jakby zaraz miała wybuchnąć donośnym płaczem. Albo zrobić mu awanturę na środku sali, przy tych wszystkich... nieżywych osobistościach, co niewątpliwie byłoby dla niego ogromnym wstydem! Załamałby się i umarł. Jeszcze raz. W każdym razie, rozpogodziła się znacznie, na widok jego starań. Całkiem sprytne rozwiązanie, to trzeba przyznać. Kiedy otrzymała już swoją obrączkę, zjadła swojego cukierka, również zachowując papierek, po czym wyciągnęła swoją różdżkę i powtórzyła to małe czary-mary z wielką dumą. Tak, umiała to powtórzyć! Bezbłędnie, wymierzona idealnie, no nie ma po prostu na co narzekać. - Spodziewałam się brylantów, ale mogą być i takie - stwierdziła przeciągając westchnienie i podała mu pierścionek. - Potrzebujemy księdza lub króla. Gdybyśmy byli na statku, wystarczyłby kapitan, ale nie jesteśmy. - Zamyśliła się na dłuższy moment, wzrokiem wyszukując kogoś odpowiedniego do poprowadzenia tak ważnej ceremonii. - Czy naprawdę nie mógł tu zawitać jakiś ksiądz? Przecież jest tyle martwych, demonów, potencjalnych chętnych na egzorcyzmy... Nie rozumiem tego. - Mówiąc to, pokręciła głową z niedowierzaniem. - Ale szykuj, szykuj, może jakiś wpadnie w międzyczasie! A ja podopinguję cię psychicznie - stwierdziła ostatecznie z dumą spowodowaną tak cudownym pomysłem i wyszczerzyła do niego swoje śnieżnobiałe ząbki. Czy żywa, czy martwa, dalej mogłaby grać w reklamie pasty do zębów.
przepraszam ze tak beznadziejnie, ale mam malo czasu ;x
Preferowała zapalniczki, z racji iż ich obsługa nigdy nie była jej obca. Wychowała się przecież jako zwykłe dziecko, które jako jedyne z rodziny nabyło magiczne zdolności nie wiadomo skąd. Obsługę zapałek miała opanowaną, lecz nie przepadała zbytnio za tym środkiem aż nazbyt zależnym od siły podmuchu czy szczęścia. Różdżka była najbezpieczniejszą i najłatwiejszą jednocześnie opcją, lecz nie wiedzieć czemu, blondynka dość często uciekła się do pomocy zapalniczki, a ta zawsze bezpiecznie spoczywała w jej kieszeni. - Co za pech. - Skomentowała uszczypliwie, ostentacyjnie mlaskając wargami i zza sukiennej falbany wydobyła kolejnego papierosa, którego wsunęła pomiędzy wargi, by za moment odpalić go zapalniczką i zaciągnąć się głęboko dymem. Uniosła brwi zdumiona gdy pospieszył się ze swoją tożsamością, tą prawdziwą. Lecz tak czy inaczej nie zrobiło jej to większej różnicy bo nazwiska i tak nie kojarzyła. - Czy istotą tego spotkania nie była anonimowość ? - Zapytała, uśmiechając się do mężczyzny. Jednakże uznała, że skoro i tak nie mieli ze sobą nigdy do czynienia warto byłoby zawrzeć nową znajomość. - Mam na imię Adele. - Przedstawiła się, ruchem dłoni odgarniając włosy z ramion.
E tam jedna ręka. Jak się ma dwie to zawsze lepiej. No wiesz... dajmy na to, wszystkie najlepsze części ciała są podwójne. Szczególnie u białogłowych. Trudno byłoby sie przyzwyczaić do braku możliwości dziesięciu palców. Tyle samo bierze udział w procesie pisania, choćby teraz. O przed chwilą użyłem kciuka, a a teraz wskazujących, serdeczny, mały niewiele robi, czasami się przydaje O teraz jak przykład sie przydał. Milutko. No i wiadomo, jedna ręka jest do ciekawych spraw, a inną zawsze równie ciekawe sprawy można wyłączać, w nagłym wypadku. - Niee. Częste mysie skraca życie. A ja już żyje ponad wiek. Po prostu się nie pocę. No wiesz, rexona 24/7 i takie tam różne - Trzeba mieć własne sposoby na wszystko. A po co komu mycie skoro i tak się nie poci, a brudny przesadnie nie jest? Nie robi mu też różnicy czy jest ciepło czy zimno, więc marnowanie wody na stanie pod prysznicem i grzanie się w ciepłym strumieniu nie jest opłacalne. Zużywanie wody w wannie jest dla Edłorda zwyczajnym marnotrawstwem, co tu kryć. A swoją drogą, ja to na Pudelku obeznany jestem, a ty widzę, niezbyt. Piękny on jest już z piękną Kristern S. od hohoh albo i dłużej. Ukrywali się, ale wszystko wyszło, he he he. Teraz tylko czekać na wspaniały ślub. Nie zdziwiłbym się jakby plotki o nim rozeszły się tuż przed premierą ostatniej części ostatniej części. NIEWAŻNE. - Nie gryzę ludzi. Miałem zamiar ukąsić chodzący i gadający chwast. A chwasty to nie ludzie, z tego co mi wiadomo - Edłord był przecież geniuszem z biologi. Chyba nawet na tym przedmiocie poznali się w szkole z Bellą i od razu Kalen zachwycił ją swoim niesamowitym intelektem przy okazji uświadamiając jej jaka jest głupia, beznadziejna i że śmierdzi i nie warto przy niej długo siedzieć. To zdecydowanie była miłość od pierwszego wejrzenia. Przeznaczenie, które musiało w końcu nadejść i okazało się wspaniałe dla obojga. Zupełnie jak teraz na balu, to widać po tej parze na kilometr.
No dobra, też sobie nie wyobrażam pisania jedną ręką, zajmowałoby mi to o wiele więcej czasu, denerwowało i w ogóle. Matko, jeszcze zaczęłam teraz sprawdzać do czego przy pisaniu używa się serdecznego i małego palca. Dobra, z tymi ciekawymi sprawami też brzmi logicznie, inaczej mówiąc, nie ma co dawać sobie rąk do odcięcia, bo z jedną świat się nieco komplikuje, a przedyskutowaliśmy tylko dwa aspekty w których mimo wszystko obie się przydają. A takowych jest jeszcze cała masa. Poison podejrzliwie na niego spojrzała, ale cóż, rzeczywiście nie poczuła nic co skłoniłoby ją do gwałtownego odsunięcia się od Edłarda. A tak swoją drogą, to zupełnie zapomniałam o tym, że wampiry rzeczywiście pewnie nie muszą się zbyt często myć. Ale idąc tym tropem, sądzę, że Pattison na tyle zżył się z rolą, że nie tylko realnie zaczął kręcić z Kirsten, ale i niczym wampir uznał, że nie musi się często myć. To wszystko tłumaczy. Powinien częściej grywać w innych filmach. Przy okazji, nie rozumiem jak mógł zagrać Daliego z tym swoim typem urody. No dobrze, ale wróćmy do plotek. Rzeczywiście moje wizyty na pudelku niestety nie są zbyt częste, ale sądzę, że gdyby działo się coś niewiarygodnego jak np. niemyjący się Pattison, to i tak usłyszę to od kogoś innego. E tam, i tak nie będą razem długo. Czyli gdzieś tak po zakończeniu sagi zmierzchu, zapewne nastąpi ich zupełnie niespodziewane rozstanie. Ale oczywiście nie żebym nie wierzyła w ich prawdziwą miłość i takie tam. A przy okazji zupełnie się nie orientuję na jakim etapie jest ta saga i jaka część teraz wchodzi do kin, bądź też już weszła. Ale co się dziwić, jak ja ani nie widziałam ostatniej części Pottera. Wstyd. Pokręciła głową, kiedy Edłard oświadczył, że chciał ją ugryźć, bo przecież nie jest człowiekiem. No dobra, miał po trochu racji, ale ciiicho, przecież się z nim od tak nie zgodzi. Zamiast przyznać mu ją, ta przyłożyła palec na jego ustach, jakby chcą je zatkać, by nie opowiadał tych niemądrych rzeczy. - Ale Edłard nie gryzłby swojej Belli nawet jak ta byłaby gadającym chwastem – odparła tłumacząc mu tą prostą sprawę. Ach co za genialne wnioski. Edłard oczywiście, że nie gryzł swojej ukochanej. On był tak idealny, że był ponad jakieś tam pragnienie krwi, chociaż ona pachniała tak kusząco. Ach ten niesłychany Kalen. A w Pamiętnikach Wampirów i Czystej Krwi to Ci tylko gryzą te swoje biedne dziewczyny. I nie, wcale w Czystej nie jest to co najmniej interesującym elementem. No nieważne. Tak czy owak, miejmy nadzieję, że masz rację i rzeczywiście to przeznaczenie okaże się wspaniałe dla obojga.
Pokiwał głową marszcząc przy tym brwi. - Fajnie by było, jakby wychodziło na Karaiby... - westchnął z rozmarzoną miną. Chciałby się tam kiedyś dostać, w końcu było to zupełnie odmienne miejsce niż zimna, wiecznie ponura Moskwa... Uśmiechnął się słysząc jej kolejne słowa. Kiwnął łepetyną ponownie wprawiając w ruch uszy. - Niech będzie. - stwierdził, a kiedy potargała mu czuprynę głośno się zaśmiał, po czym cicho zamruczał. Rozejrzał się po stole chwytając za swój kubeczek, który swoją drogą przed chwilą odłożył, i ponownie wypełnił go ponczem. Upił kilka łyków wbijając spojrzenie w swoją partnerkę. - Tup... Ja bym wolał... Nie. Wtedy nie rozumiałbym żadnych zakazów, bo wszystkie wypowiadane w złości nie i tak byłyby imieniem. - wzruszył delikatnie ramionami. Zaiste jego tok myślenia bywał czasami dosyć dziwaczny. Chociaż z drugiej strony było to całkiem niezłe wyjście z sytuacji. Czym prędzej dopił napój ponownie odstawiając kubek, przetarł usta rękawem i wyszczerzył w uśmiechu zęby. - Zapraszam na krótki taniec! Krótki, bo ani nie umiem tańczyć ani nigdy nie czułem się na siłach do tańca, a jak za długo jestem aktywny to później mam zły humor. - pokiwał lekko głową i wyciągnął do dziewczyny kę ugiętą w łokciu, by mogła złapać go pod ramię. On już ją poprowadzi na parkiet jak przystało na dobrze wychowanego kocura...
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Ten dzień był magiczny. Tak go zapamięta.. Jednakże coś ją męczyło. Nikogo tutaj nie rozpoznawała. Wiedziała, że Simon nie przyjdzie ani Matias itd.. Właśnie.. Z tym ostatnim to dawno nie miała kontaktu. Nawet zapomniała, że ktoś taki istnieje. Dziewczyna podążyła do wyjścia.. Wpierw wyjęła mugolski aparat i zrobiła zdjęcie tej sali oraz samej sobie. Fotka pt "Słit focia na nk". Wyszczerzyła ząbki do zdjęcia oraz zrobiła piękne oczęta. Da to Simonowi, zapewne. Postrzelała kościami przed wyjściem z balu.. Wydawało jej się to jakieś fajne. Dziwna była ostatnio.. - A teraz ten bal przechodzi do dziejów zapomnianych.. Nadchodzi nowa chwila- Pomyślała to zdanie i przeszła przez lustro. Wyszła z balu już jako Morgane. Taka jaka była. Tak czy siak bal się jej udał. Potańczyła i ma głupie zdjęcie.. Jedno będzie ją gnębić.. Nikogo teraz po za Simonem nie ma. Może w sumie ma aż jego.. Tylko, że.. On miał kogoś, a ona była sama. To toksyczne, chyba. Pomazała się truskawkowym błyszczykiem i podążyła w jakimś obcym jej kierunku. Tam gdzie nogi ją zaprowadzą. Oby gdzieś gdzie można napić się czegoś gorącego no ii.. Żywego.
Anthon Vestroy
Wiek : 55
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Po paru godzinach balu stwierdził, że nie ma tu czego szukać i lepiej zająć się swoimi sprawami. Wstał od stołu, dopił resztkę ponczu, spojrzał jeszcze raz po sali i skierował się do wyjścia. No czas iść planować lekcje. Ostatnie szybkie spojrzenie na bawiących się. Jeden krok i po drugiej stronie lustra pojawił się już w swej złej belferskiej osobie jako profesor Anthon Vestroy. Odwrócił się i zaczął badać owe lustro z każdej strony i przysiągł sobie po raz drugi, że je zabierze, więc wyciągnął różdżkę skierował na lustro i powiedział - Geminio! W tym momencie pojawiła się dokładna kopia owego zwierciadła. No a teraz trzeba wrócić do gabinetu. Jeszcze raz skierował różdżkę, tym razem na oryginał mrucząc. - Mobilicorpus! Skierował się ku skrzydłu studenckiemu prowadząc lustro różdżką przed sobą.
Dzieci byłyby jak z bajki, ale ja też stawiam na to, że urodziłyby się bliźniaki, a jeden byłby z ektoplazmy. Co prawda to Ingrith Fayre (reszta imion) Nyx miała rodzić ektoplazmatyczne dzieci, ale w tym przpadku Venice rówież się do tego nadawała. Drugi berbeć zapewne miałby cudowne rude włosy (z natury sama miała takie, a w połączeniu z Kapelusznikiem... na pewno byłoby bardzo lisio) i wielkie, zielone oczy (o zgrozo, takowe też posiadała). Czyli rozkoszne, wredne dzieciaki, a co odziedziczyłyby po rodzicach? W to może nie wnikajmy? Fantazje i tak zaszły już dość daleko. Ależ ja niczego nie wykluczam, a jakby tego było mało - magia i wódka. Więc w sumie droga do zżycia się na balu była bardzo prosta i krótka. Na przyszłość zapamiętam, że przykłuwanie uwagi przez owego osobnika nie jest wymagane. - Zostawmy to jako niespodziankę na koniec balu - dodała, rozważając opcję pokazania się w swej prawdziwej odsłonie. Zawsze mogła pomajstrować przy swoim wyglądzie i trochę go postraszyć, na przykład wielkimi, krzaczastymi brwiami, zajęczą wargą i zezem, a do tego wypadające włosy i rysy sześciedzięciolatki. Nie musiał wiedzieć, że wcale tak nie wygląda. W każdym razie nie uśmiechało jej się zdradzanie swoich zdolności, bo zawsze dobrze było mieć coś, co da się wykorzystać w różnych niecnych celach. Bardzo różnych. - No to widzisz, masz okazję. Sądzę, że laleczka Chucky byłaby rada z takiej sytuacji - zażartowała trochę nieudolnie. Wybaczmy, bo zdolności aktorskie przejmował w tym wypadku partner, tak jak było umówione. - Tego też możemy spróbować, tylko trochę dalej od rzeki. Chociaż w sumie można wylądować i w niej, czemu nie? - no ba, perspektywa wylądowania w ponczu była bardzo ciekawa. Tylko gdyby tak mieć tyle wódki, żeby zrobić rzekę drinkową, byłoby zdecydowanie weselej. Sam poncz nie był tak fazowy. - Może lepiej nie. Trzeba będzie znaleźć coś innego - skomentowała, unosząc się nad rzeką. Ona w sumie była boso, nie musiała się martwić mokrymi butami, dlatego chwilę później także wylądowała w pomarańczowej cieszy. - Może poszukamy w zamku? Jestem pewna, że gdzieś muszą być wielkie pokłady sherry, tylko Hampson je ukrył - oświeciła go swoją genialną rozkminą. Szczerze mówiąc już próbowała szukać swojego ulubionego alkoholu w zamku, ale poza kuchnią jakoś jej się nie udało.
Cassandra powoli wygrzebała się z łóżka. Korespondencja z Finnem, jak zawsze dodawała jej siły. Dziewczyna szybko ubrała dużo za dużą koszulkę, która wyglądała, jakby wyjęła ją z szafy ojca. Nie miała siły na nic innego. Szybko wyszczotkowała zęby i rozczesała włosy, a dormitorium zalała słodka fala wanilii. Następnie Cassie się pomalowała. Tak, dobrze słyszycie! Pomalowała się! Stwierdziła, że wygląda jak trup więc szybko chwyciła liner i namalowała dwie równe kreski tuż nad rzęsami, po czym szybkimi ruchami sprawiła, że pokrył je tusz. Puder sobie darowała, przyjechała tylko usta błyszczykiem. Już miała wychodzić, kiedy zorientowała się, że przecież jest na boso! Szybko ubrała czarne kozaczki i już naprawdę opuściła dormitorium. Dotarła do Wielkiej Sali przed Finnem. Usiadła przy stole Ślizgonów i utkwiła wzrok w stole. Ciekawy miała punkt obserwacji, nie ma co.
Wpadł do sali niedługo po niej. I jak obiecał- na głowie miał okropnie słodką, różową czapkę z króliczymi uszkami, a w dłoni trzymał termos. Ubrał się jak zwykle w szary, pasiasty sweter, spod którego wystawały rękawy, białej (choć już nie tak bardzo) koszuli i kilka rzemyków, których nie zdejmował od kilku dni. Pewnie niedługo trzeba będzie je z niego ściągać za pomocą piły mechanicznej. Szybko wypatrzył ją wśród innych uczniów i podkradł się do przyjaciółki od tyłu. Nachylił się nad jej prawym ramieniem i "bubnął" do ucha. Uśmiechnął się przy tym szeroko, prezentując rząd równych, białych ząbków, w które jego rodzice swego czasu sporo zainwestowali ciągnąć go do dentysty. Próchnica bardzo upodobała sobie jego biedne i niewinne zęby. -Okłamałaś mnie. Wcale nie wyglądasz na chorą. Ładnie, jak zwykle zresztą- siadł koło niej i podsunął termos pod nos, uśmiechając się zachęcająco. Miał nadzieję, że jego herbata jakoś poprawi jej humor. Była to jedna z niewielu rzeczy, które potrafił sam zrobić.
Cassie siedziała spokojnie, nie wadząc nikomu wpatrywała się w stół. Gdy ktoś (oczywiście, owym „ktosiem” jest Finn, któżby inny?) „bubnął" jej do ucha, aż podskoczyła przerażona. - Boże, wykończysz mnie prędzej niż ten rak –powiedziała, po czym roześmiała się na widok jego czapki. Cmoknęła go delikatnie w policzek. Jak dobrze, że nie mogła go zarazić. Gdyby było inaczej, Finn konałby razem z nią, gdyż dziewczyna zawsze cmokała go na powitanie. - Wcale Cię nie okłamałam. Ja nigdy nie kłamię Finn, tego jednego możesz być pewien. A jak już skłamię to tylko z miłości – uśmiechnęła się, mówiąc mu to, co Pruchon znał już zapewne na pamięć. Cassandra wzięła termos i uśmiechnęła się zadziornie. Nalała sobie i Finnowi ciepłej herbatki, otuliła kubek rękoma i spojrzała przyjacielowi w oczy. - Jak można mieć problemy z Eliksirami? To najprostszy przedmiot na świecie! Wykuć, zdać, zapomnieć! A i tak nie zapomnisz, bo jak coś robisz to tego tak łatwo nie zapominasz! Więc słucham, jakie masz usprawiedliwienie? – ton jej głosu był oschły, ale gdy mówiła, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Wiedziała od dawna, że oceny Finna z tego szlachetnego przedmiotu pozostawiają sobie wiele do życzenia. Cóż, każdy miał jakąś słabość, prawda?
To prawdę, te słowa znał aż za dobrze i zawsze tylko kręcił głową, gdy je słyszał. Tak było i tym razem. Uśmiechnął się z powątpiewaniem i poklepał dziewczynę po głowie. Wciąż jednak nie zdejmował czapki, która tak przyjemnie grzała go w głowę. Dostał ją kiedyś od babci, a uszy na mrozie zaczynały poruszać się śmiesznie. Zdarzało się, że gdy Finn wkładał tą czapkę latem ta zmieniała kolor z różowego na szary. -Wiesz, że nigdy ich nie rozumiałem- jęknął zrozpaczony i wydął wargi, niezadowolony. -Znaczy... coś tam rozumiem. Ale gość od eliksirów jest na mnie strasznie cięty! Okropność, no- prychnął. -Uwziął się na mnie. Wiesz... nie chodzi o to, że nie umiem spamiętać tych składników i formułek. Ale, gdy podczas ważenia eliksirów on tak na mną dyszy to...- wzdrygnął się. Dobra, może przesadzał. Ale tylko troszkę. W końcu każdy mógł wykuć na pamięć przeróżne formułki, składniki i ich zastosowanie. Finn miał ten problem, że pod presją zapominał wszystko, czego się tak uczył. Ale może nie uczył się tak jak powinien? Przez pewien czas naprawdę wkuwał eliksiry ile wlezie, a jego oceny i tak nie uległy poprawie. Więc dał sobie spokój.
- Tak, wiem. Ale musimy coś z tym zrobić. Nie możesz przecież oblać Eliksirów! Masz jakiegoś nauczyciela, czy kogoś załatwić ? –szczerze mówiąc, Cassie nie miała pojęcia, kogo mogłaby Finnowi załatwić, ale chciała okazać się pomocna. Zwłaszcza, że przez ostatnie tygodnie zachowywała się jak egoistka. No cóż, prawdę mówiąc Cassandra Elizabeth Donavan była egoistką, ale mniejsza o to. W końcu Finn ją akceptował, prawda? Ha, ktoś kto zna dobrze panienkę Donavan jak nic stwierdził by, że Pruchon porwał się z motyką na słońce. Ale mu się udało. Cassie do tej pory nie wie, jak jej przyjaźń z Finnem przetrwała. Mimo tego, jaki styl życia prowadziła, mimo jej choroby, mimo tego, że nie miała gdzie wracać na wakacje. Zawsze mogła liczyć na tę jedną osobę. Na swojego przyjaciela. Wiedziała też o wszystkich jego rozterkach, marzeniach, planach. Potrafiła spojrzeć mu w oczy i odgadnąć o czym myśli. Cass była lepsza od psychologa normalnie! - Wiesz co? Mam ochotę na coś szalonego – rzuciła, po czym zdjęła czapkę z głowy Finna, nałożyła ją na głowę i uśmiechnęła się słodko. Chciała powiedzieć Finnowi wszystko. Wyżalić mu się. Ale najpierw, prognęła się... pobawić. Jak mała, dziesięcioletnia dziewczynka. Oczywiście wszelki alkohol, narkotyki i papierosy były zabronione. Na szczęście Cass umie się bawić na trzeźwo. A co do Finna... niech lepiej coś wypije.
-Villemo miała mi kogoś załatwić- wzruszył lekko ramionami. -Pomogła mi trochę w bibliotece, ale nie za wiele- dodał, wracając myślami do czytelni i książek. W zasadzie powiedziała mu tylko czym jest Bezoar, ale przecież to wiedział. A przynajmniej wydawało mu się, że wiedział. Bo po minie byłej dziewczyny stwierdził, że jednak coś mu nie poszło. Co do przyjaźni między Cass a Finnem to... tak, była dość dziwna. Każdy dziwił się, jak ta dwójka ze sobą wytrzymuje. Na pierwszy rzut oka wydawali się całkowicie różni- i tacy byli. W większości spraw byli jak ogień i woda. Interesowali się czymś zupełnie innym, mieli także odmienne zdanie na wiele spraw. Finn był raczej grzeczny i ułożony (by nie wypił), a Cassandra szalona i nieco zwariowana. Może nawet więcej niż "nieco". Ale, gdy przyjrzeć im się bliżej łatwo dostrzec, że są dla siebie ważni. Holender troszczy się o dziewczynę, jak o własną siostrę. Nieba by jej przychylił, zerwał gwiazdkę z nieba i jeszcze oddał swoje żelki, gdyby tylko poprosiła. Mógł z niej czytać jak z otwartej księgi i wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć, że coś jest nie tak. Potrafił ją rozbawić, a ona doceniała jego specyficzne poczucie humoru i nie obrażała się, gdy nazywał ją "głupią". Do tego bardzo mu pomogła, gdy myślał, że nie ma po co żyć i pozwoliła wyżalić mu się. -A co takiego masz zamiar zrobić?- spytał, nie protestując, gdy zabrała mu jego ukochaną czapkę. Poprawił ją jej jedynie na głowie, uśmiechając się przy tym pod nosem. Słodko w niej wyglądała.
Villemo. Cassie o mało nie spadła z ławki. Chodziło mu o tą Villemo? Jego byłą dziewczynę? Kobietę, która wkrótce rozpierdoli świat? Miała mu dawać korki? Ten świat już do reszty zwariował. - Chodźmy gdzieś, gdzie można w spokoju porozmawiać. Nawet znam takie miejsce – uśmiechnęła się słodko. Finn wiedział, że niektóre pomysły Cassie powinny nigdy nie wyjść z jej głowy (nie wierzycie? Oto niektóre z cudownych pomysłów panienki Donavan : spacery po obręczy mostu, tańczenie w deszczu w samej koszulce, nocne przechadzki po zakazanym lesie, wkradanie się do łazienek prefektów i urządzanie tam imperzy), ale dziewczyna miała nadzieję, że jej przyjaciel jej choć trochę ufa. Przecież nie posłałaby go na pewną śmierć! Chyba. Cóż, zaraz się o tym przekonamy. Cassandra poprawiła czapkę, w której wyglądała uroczo i pociągnęła chłopaka za rękę pędem pobiegli schodami na siódme piętro. A później na dach.
/przepraszam, że tak krótko. Cierpie na chwilowy brak weny, a posty pisać trzeba ^^/
No cóż, ten świat był wyjątkowo mały. Finn nigdy nie opowiadał Cassandrze o swojej "dziewczynie", gdyż tak naprawdę nawet nie miał pewności, czy może tak o niej mówić. Ich "związek" był raczej krótki i burzliwy, zakończony dość brutalnym zerwaniem ze strony Finna, co było tylko czystą formalnością. Ale żeby Cass nie słyszała tych wszystkich plotek? Musiała być naprawdę bardzo zajęta. Wszyscy tylko o tym mówili, doszukując się w zerwaniu drugiego dna. Kto zerwał? Dlaczego? Przecież Villemo jest taka piękna! Finn to kretyn, że wypuścił z rąk taką dziewczynę. Do tego każdy dodawał jeszcze coś od siebie. Jedni mówili, że to Finn zdradził Villemo z jakimś chłopakiem, inni że Villemo była tą złą i niedobrą, a Finn to taki poczciwy i dobry chłopak. -Dokąd ty mnie ciągniesz?- spytał, śmiejąc się i chwycił ją pewniej za rękę. Ufał dziewczynie, co nie zmieniało faktu, że nie raz w jej towarzystwie obawiał się o swoje życie.
To bardzo proste. Chyba właśnie po to się urodził. Każdy ma jakiś dar, prawda? Jedni są świetnymi pływkami, inni są niesamowicie w eliksirach, albo w wymyślaniu skomplikowanych zaklęć. A inni kradną. Quentin rzadko rozmawia o tym co robi. Chociaż gdyby komukolwiek udałoby się skłonić do tak dużego zaufania, w Szwajcarze prawdopodobnie pojawiałaby się równie wielka zapalczywość i pasja, jak kiedy Latif mówi o Quidditchu. Ale pewnie nikt tego nigdy nie zobaczy. Tłum to jego żywioł, ludzie są skupieni na tym, żeby dotrzeć do innego miejsca, zupełnie nie interesują się ludźmi przechodzącymi obok, potrąceniami. Po pierwsze trzeba znaleźć cel. A Tricheur całkiem niedawno poznał kolesia z Ravenclawu, który wcześniej opowiadał swoim znajomym ile kosztował zegarek, który dostał według tradycji w dzień siedemnastych urodzin. Dlatego Quentin kiedy wchodził do Wielkiej Sali i zobaczył, że chłopak w tym samym momencie wychodzi, zaczepił go, by się z nim przywitać i zamienić parę słów. Podobno w tym domu są inteligentni osobnicy, on tego nie zauważył. Sterował różdżką z rękawa, bardzo ostrożnie otwierając zegarek, zsuwając z ręki właściciela, równocześnie rozmawiając z nim i gestykulując żywo drugą ręką. Kiedy zauważył, że ten chce podnieść rękę, machnął dłonią, w której trzymał różdżkę, a drugą wykonał nagle gest jakby chciał się podrapać po nodze, zgarniając w rzeczywistości spadający zegarek. Jego rozmówca nic nie poczuł, w końcu Quenio znał odpowiednie zaklęcia, żeby nie czuł zsuwającego się zegarka. Tricheur długo się tego uczył. Ale chyba nie wypada, żeby złodziej ze Szwajcarii nie umiał kraść zegarków, prawda? Kiedy zmierzał do swojego stołu wpadł na jakąś obcą dziewczynę. Uśmiechnął się do niej uprzejmie i przeprosił, a ona odwzajemniła uśmiech, najwyraźniej sądząc, że zainteresował się nią. Ale on zainteresował się zawartością jej kieszeni i kiedy odszedł dalej przeliczył szybko ilość pieniędzy wyciągniętą z szaty i schował je do kieszeni czarnych rurek. Usiadł przy stole i zadowolony z owocnej przerwy obiadowej, sięgnął po ziemniaczki!
Jej dni mijały bardzo podobnie, dość prosto. Może za parę lat będzie wdzięczna za ten dziwny rok, w którym znalazła sporo czasu na wertowanie książek. I tych o miksturach i tych o sztuce. Czasem czytanie było tylko patrzeniem się na kartki i przewracaniem kolejnych stron, bo żadne ze słów nie chciało pozostać w jej głowie. Wtedy zwykle łapała się na analizowaniu i szybko zamykała rozdział, szukając towarzystwa. Ostatnio było jej to bardzo potrzebne. Tak było i tego dnia, gdy do południa próbowała przeanalizować techniki średniowiecznych malarzy. Oprócz dwóch nazwisk nic nie zostało w jej pamięci. Szybko pozbierała swoje rzeczy i udała się tam, gdzie teraz była większość Ślizgonów, do Wielkiej Sali. Obiad średnio ją interesował, ani nie była głodna, ani nie miała ochoty na to co serwowali. Ostatnio więcej skupiała się na deserach niż na głównych daniach. Blondwłosa szybko przemknęła przez środek pomieszczenia i zajęła wolne miejsce przy stole należącym do jej domu. Niestety w jej towarzystwie były tylko jakieś Ślizgonki, a z tymi ostatnio nie chciało się jej rozmawiać. Fontaine niezmiennie wolała męskie towarzystwo. Popijając gorącą kawę i leniwie przeczesując końcówki włosów obserwowała salę bez większego zainteresowania. Wszystkich już tyle razy widziała, że spoglądanie na nich nie należało do zbyt porywających zajęć. Nieco dalej dostrzegła Ethana, ucznia Ravenclaw, chłopaka z dobrego domu, którego Eff miała okazję kiedyś poznać. Nawet się wiele nad tym nie zastanawiała, tylko od razu wstała z miejsca i udała się w jego kierunku. Rozmawiał on z jakimś drobnym chłopakiem, którego kompletnie nie znała. Właściwie chyba nigdy go nie widziała, czyżby Iterius? Przechodząc przez pełną salę i znajdując się coraz bliżej ich dostrzegła coś bardzo dziwnego. Nieznajomy chłopak wykonał jakiś dziwny ruch, który w istocie był łapaniem zegarka spadającego z ręki Krukona. Eff zrobiła wielkie oczy i automatycznie nieco zwolniła nie odwracając wzroku od złodzieja. Ciemnowłosy zamienił jeszcze może z dwa słowa i ruszył dalej, zostawiając Krukona bez zegarka i bez świadomości, że coś mu zginęło. Półwila nawet się wiele nie zastanawiała, po prostu ruszyła poprzez salę za Szwajcarem. Nie musiała długo czekać na coś nowego, bo ten wpadł na jakąś dziewczynę. Niby nic takiego, ale szybko zorientowała się, że po tym niewinnym zderzeniu chłopak liczy w dłoni jakieś pieniądze. Fascynujące, przydatne umiejętności. Półwila spokojnym krokiem ruszyła za chłopakiem, by jak gdyby nigdy nic, przysiąść się obok niego. Nieistotne, że był to stół Iteriusa. Miała w głowie pewną myśl, a i chyba chciała coś sprawdzić. - Wiedziałam, że znajdę tu syrop waniliowy - powiedziała sięgając po niego i nalewając do pustego kubka, następnie zalała to kawą i upiła nieco napoju. Po tym jak gdyby nigdy nic skierowała swoje zielone tęczówki na ciemnowłosego chłopaka, chwilkę mu się przyglądając. - I może znajdę tu też ludzi o przydatnych umiejętnościach - powiedziała z delikatnym uśmiechem, gdy zwróciła się do niego. - Powiedźmy, że ktoś na tej sali ma coś, co jest mi bardzo potrzebne, a czego ta osoba strzeże i nie odda dobrowolnie, jednak ja za to bym trochę zapłaciła - stwierdziła odgarniając włosy na plecy i obserwując swojego nowego znajomego dość uważnie. - Czy myślisz, że można mi jakoś w tej kwestii pomóc? - Zapytała formując tą rozmowę dość przewrotnie i zupełnie nie wprost. Oczywiście miała nadzieję, że domyślił się, iż nie przyszła do niego przypadkowo.
Nieświadomy niczego Quentin chyba stracił odrobinę czujność w czasie pobytu w Hogwarcie. Po prostu tutaj, tak samo jak w Hiszpanii, niewiele osób go znało, więc wszystko mu uchodziło płazem. W Szwajcarii było inaczej, czuł na sobie ciekawskie spojrzenia, kiedy pojawiło się sporo plotek na temat jego nietypowym hobby. Pewnie dlatego nie był na tyle przezorny, żeby rozejrzeć się dookoła. Co by było gdyby to nie niedobra pół- wila zobaczyła co robi, tylko nauczyciel albo grzeczny Puchon? Niedobrze Quentin, starzejesz się. Tricheur jadł spokojnie to co właśnie sobie nałożył, rozglądając się dookoła. Po części, żeby wypatrzeć któregoś z jego równie ułożonych i prawych przyjaciół co on, po części, żeby znaleźć inne ofiary. Na chwilę przestał obserwować otoczenie, żeby wyciągnąć rękę po jakiś napój i nalać sobie do pucharu. W tym samym momencie poczuł obciążenie na miejscu obok niego i usłyszał niezwykle przyjemny dla ucha głos. Odwrócił na chwilę głowę w stronę osoby, która to do niego powiedziała i pewnie przez to odkładając sok, postawił go na jakimś sztućcu, przez co wylał sporą ilość. Quentin zerknął na sok, zaklną dosyć szpetnie, ale po niemiecku, i machnął różdżką, usuwając mokrą plamę ze stołu. Wsadził różdżkę z powrotem do kieszeni i ponownie spojrzał na dziewczynę, która się do niego przysiadła. Jego wcześniejszy wyraz, głębokiego zdumienia, który wcześniej zagościł na jego twarzy, zanim wylał sok, przerodził się w badawcze spojrzenie. Oto jego towarzyszka była jedną z najpiękniejszych kobiet które widział, oprócz wili. Pamiętał, że Dexter wylądował z jakąś na ostatniej imprezie, ale to zdecydowanie nie była ta sama. Parę razy pewnie mu mignęła przed oczami, trudno, żeby tak nie było, ale nigdy się jej nie przyglądał, zawsze był przekonany, że to jedna i ta sama piękna dziewczyna. Dopiero teraz widział, że się mylił. Tak był skupiony na podziwianiu jej urody, że zapomniał nawet zapytać jej o cokolwiek. Ale nie musiał, bo szybko wyjaśniła powód dla którego wybrała miejsce obok niego. Oczywiście poczuł się odrobinę rozczarowany, że to nie jego urok osobisty, a zdolności skłoniły ją do tego, żeby usiadła obok niego, ale to pewnie jej uroda podsunęła mu tą nieuzasadnioną chęć do spotkania się z nią. Tricheur musiał zerknąć z powrotem w swój talerz, żeby zrozumieć o czym do niego mówi. Uniósł do góry brwi, kiedy doszedł do niego sens jej słów i szybko rozejrzał się dookoła. - Może głośniej? – wysyczał łapiąc puchar, by napić się z niego. Zorientował się, że musiała zauważyć co robi, zganił się za swoją nieuwagę. Pewnie jeszcze chwilę pogniewałby się za to co mówi i kazał jej spadać, ale kiedy znowu na nią zerknął, zrozumiał, że nie będzie potrafił tego zrobić. Moema błagała go od początku Iteriusa o coś związanego z kradzieżą, kiedy zauważyła jak kradnie. Ale Moema nie wyglądała jak blondynka siedząca obok niej. - Zależy w jaki sposób byś zapłaciła – odpowiedział na początku dość frywolnie i w swoim stylu, odkładając nóż i widelec. Na jedzeniu póki co się nie skupi. Jednak szybko porzucił beztroski ton i przyjrzał jej się dokładniej. - I zależy czy będzie wymagać to dużej fatygi – powiedział powoli. W zasadzie zawsze odmawiał, ale naprawdę tym razem nie potrafił. Kiedy zauważył, że znowu jest skupiony na jej olśniewającym wyglądzie i fantazjach z nią w roli głównej, zmarszczył brwi. - Masz w sobie krew wili? – zapytał z ciekawością przenosząc wzrok na jej włosy. Ani w Hiszpanii, ani w Szwajcarii nie poznał takiej kobiety, a tutaj było ich aż dwie.
Zupełnie porzuciła już myśl, że miała tu poszukać jakiegoś Ślizgona z którym to mogłaby spędzić popołudnie. Chwilowo skupiła się na czymś zupełnie innym, a do tamtego tematu zawsze jeszcze zdąży powrócić. Meredith Doherty, nudna i prawa Gryfonka, posiadała coś, co Fontaine bardzo chciała mieć w swoim posiadaniu. Nie mogła na niej użyć swojego uroku, nie mogła się przy niej pokręcić przez jakiś czas, a następnie dostać to co chce. Nie działało to na nią. Frustrujące. Przypomniało jak bardzo ograniczone są jej możliwości, z których tak właściwie ostatnio wyjątkowo lubiła korzystać. Pomyślałby kto, że kiedyś nie chciała się przyznawać do swojego pochodzenia. Niemieckie przekleństwo jej nowego kolegi w pierwszej chwili dało jej do myślenia, czy on w ogóle zna Angielski. Przez chwilę był tak zajęty doprowadzaniem do porządku wokół siebie, że dziewczyna tylko go obserwowała nic nie mówiąc. Dopiero lekki uśmieszek wykwitł na jej ustach, gdy ten wysyczał, by mówiła jeszcze głośniej. Cóż, przynajmniej nie musi podjąć prób tłumaczenia swoich słów na inny język. - Ależ mogę, zwłaszcza w towarzystwie tamtego chłopaka - odparła spokojnie sięgając po swój kubek z kawą. Lekko zamieszała w nim łyżeczką, po czym parę razy uderzyła nią o blat, zastanawiając się nad kolejnymi słowami Szwajcara. - W idealny sposób. Przekazując Ci do ręki sumę lepszą niż ta którą wyciągnąłeś z kieszeni tamtej dziewczyny - upiła kilka łyków ciepłego napoju. O wiele lepszy był z syropem. - Bo domyślam się, że pieniądze Cię całkiem interesują? Po tym co dziś zobaczyłam, jestem przekonana, że nie będzie to tak ciężkie zadanie. - Odparła posyłając mu dość uprzejmy uśmiech. Skoro potrafił wziąć zegarek krukonowi, to dla niej będzie potrafił wziąć bransoletkę. Zaraz po tym przeniosła wzrok na dziewczynę nieopodal. Rudowłosą Gryfonkę, która obecnie jadła obiad w gronie przyjaciółek. - Bransoletka tej rudowłosej dziewczyny, którą ma na lewej ręce, ma dla mnie pewną wartość i bardzo by mi się przydała - uznała, że nie będzie się wdrążać w szczegóły. Ową biżuterię było widać stąd. Była ona srebrna i wyglądała na dość ciężką. Najwyraźniej wiekowy okaz. Fontaine chciała ją posiadać nie tylko dlatego, że był to interesujący egzemplarz, ale i dlatego, iż kiedyś należał do jej rodziny. W wyniku pewnych komplikacji, stracili go na rzecz jakiejś szlamowatej rodziny. Chłopak nieco ją wtrącił z rozmyślań, gdy wspomniał o krwi wili. W pierwszym momencie spojrzała na niego dość zaskoczona, bo myślami była zupełnie gdzie indziej. - Nawet nie tak mało, połowę krwi - odparła zastanawiając się po cóż mu to wiedzieć. Zwykle ludzie nie pytali, domyślali się, albo słyszeli. Jakoś nie zwykła rozmawiać na ten temat. - Pięćdziesiąt galeonów? - Zapytała wracając na ten swój tor rozmowy. Właściwie tkwiła też w tym jakaś chęć obserwowania jak Szwajcar zabiera jej tą bransoletkę. To było interesujące.
Effie Fontaine miała szczęście, że Quentin nie umiał też czytać w myślach, bo gdyby dowiedział się, że martwiła się faktem, iż może on nie rozumieć angielskiego, z pewnością nie powstrzymałby się od tego, żeby trochę z niej pożartować. W końcu jak pół- wila pokazuje mu zażarcie na migi czego chce, byłoby bardzo ciekawym zajęciem. Ale niestety nie wiedział tego, więc od razu wydało się, że rozumie angielski język. Oczywiście dobrze, że nie wyraziła na głos swoich obaw, bo Quentin raczej nie pochwaliłby jej ilorazu inteligencji. - Myślisz, że szantażowanie mnie, pomoże ci odzyskać to co tam chcesz? – zapytał po raz kolejny unosząc brwi. Zajął się bardzo powoli na powrót swoim jedzeniem, cały czas uważnie jej słuchając. Kiedy patrzył się na swój talerz, przynajmniej nie rozpraszała go uroda dziewczyny. Jak dziewczyna zaczęła mu tłumaczyć jak mu zapłaci i dlaczego uważa, że to dobry pomysł wywrócił oczami. Nie zrozumiała uwagi. Odłożył po raz kolejny sztućce, chociaż nie zdążył nic nawet wsadzić do buzi. - A może wolałbym co innego niż pieniądze? – zapytał kładąc dłoń na jej kolanie i uśmiechając się chytrze. Przez parę sekund sprawdzał jej reakcję, próbując nadać swojej twarzy przekonujący wyraz, co nie było trudne, bo rozpływał się kiedy patrzył na pół- wilę. Był chyba to bardzo podatny. W każdym razie w rzeczywistości oczywiście chciał tylko pieniędzy, więc nie tłumacząc się z żartu odwrócił się tam gdzie siedziała Gryfonka. Oczywiście od razu zauważył, że nie będzie to zbyt łatwe. - Żeby zabrać jej to, będę musiał ją zmusić do wstania, to nie takie proste – powiedział udając zafrasowanie i upijając łyk swojego soku. – A widzę, że niespecjalnie przejmiesz się jeśli poproszę o 30 galeonów więcej. Kto wie ile dostałbym za tą bransoletę, gdybym sprzedał ją w jakimś sklepie. I chyba nie byłabyś zadowolona, kiedy okaże się, że będziesz musiała szukać jej w sklepie w Bernie, co? Tricheur nie mógł się powstrzymać od tego, żeby trochę sobie nie pogadać. Ale w końcu ona mu groziła, więc on również mógł to robić. Z uwaga wysłuchał to co mówiła o swoim pochodzeniu i na chwilę z powrotem zerknął na jej włosy. - I dorzucisz mi parę swoich włosów – powiedział w końcu uśmiechając się do niej serdecznie. - Mają podobne właściwości co te u twojej matki? – zapytał, po czym bez pytania wziął między długie palce jej włosy i przepuszczał je delikatnie przez palce. – Chyba trochę mniej wilowate, co? Ale idę o zakład, że mają podobne właściwości. Oczywiście dopóki ktoś się nie zorientuje, że nie są do końca prawdziwe. Kolejne słowa raczej mruczał pod nosem, kiedy sprawdzał je włosy. Włosy wili trudno było zdobyć, a mogły być wykorzystywane na przykład do różdżek, powinien za to dostać trochę kasy. W końcu zostawił je w spokoju i zaczął obserwować jakie ruchy wykonywała ruda Gryfonka.
A nie powinien podchodzić tak sceptycznie do tego, iż zastanawia się czy zna Angielski. Dajmy na to, że pochodzi z jakiegoś kraju gdzie uczył się kilku różnych języków, w tym najmniej Angielskiego, bowiem nim posługiwał się najrzadziej. Idąc dalej tym tropem, gdy byli w Hiszpanii, chyba całkiem normalnym było, że nie znali języka swoich gospodarzy? No więc właśnie, wcale nie musiał znać Angielskiego. A to, że jej to przeszło przez głowę raczej nie wynikało z braku inteligencji, a świadomości bycia wielu różnych ewentualności. - To zależy od tego, jak ważne jest dla Ciebie, by twoje zdolności pozostały w sekrecie - odparła nadal pewnie swego. W międzyczasie wzięła ze stolika kruche ciastko i zajęła się jego jedzeniem. Dopiero powróciła spojrzeniem do swego rozmówcy, gdy ten postanowił jeszcze bardziej dokładnie wyrazić dwuznaczność swojej propozycji. Oczywiście, że od początku słyszała w tej ofercie podwójne dno. Bez przesady, co jak co, ale Fontaine w tej kwestii miała całkiem spore wyczucie. Co nie zmienia faktu, że celowo skierowała rozmowę wyłącznie na pieniądze. Teraz położyła ręce na jego dłoniach, które spoczywały na jej kolanach. - Na taką ofertę trzeba nieco bardziej zasłużyć - jednak nie brzmiało to ostro, a na jej ustach wykwitł cwany uśmieszek i zaraz zsunęła jego ręce z jej drobnych kolan. A że Quentinowa propozycja nie była prawdziwa, szybko się upewniła, gdy kontynuowali tą biznesową rozmowę. Właściwie dawno z nikim nie dobijała targu, nie zakładała się... i tak dalej. Oczywiście uważnie słuchała chłopaka, chociaż w ogóle nie podobała się jej część dotycząca sprzedaży. - Naprawdę sądzisz, że jeśli jest warta tysiące, to ona chodziłaby w niej na obiady? - Zapytała odrobinę sceptycznie, uświadamiając mu, że nie dostanie za nią zbyt wiele. Chyba powinna rozważyć opcje z oczarowaniem go, żeby jej tu nie groził jakimiś sprzedażami. Tak rzadko wykorzystywała urok. - Maksymalnie sześćdziesiąt galeonów i nie więcej niż dziesięć włosów - powiedziała zdecydowanym tonem, dając mu do zrozumienia, że albo tyle, albo pogodzi się ze stratą biżuterii. Niezbyt podobało się jej, że zaczął się tu zajmować jej włosami, kiedy ona próbuje coś uzgodnić. Dlatego też pociągnęła za kosmyk który trzymał i odrzuciła go na plecy, tak by pozostawał poza jego zasięgiem. Poza tym jeszcze nic nie zrobił, niech więc tu nie kombinuje. - Ich właściwości są wystarczająco dobre, ale jak chcesz możemy zrezygnować z nich w dobijaniu targu - powiedziała jeszcze. Nie chciała jednak by Szwajcar próbował podbić cenę, albo się wycofać, więc jej dłoń jakoś powędrowała na jego udo, na chwilę tam pozostając. Spoglądając mu uważnie w oczy i przybierając bardzo przyjemny uśmiech cicho jedynie zapytała. - Więc rozumiem, że wszystko już ustaliliśmy?
Ten sposób myślenia jest o tyle nierozsądny, że język angielski jest popularny na całym świecie. Więc gdyby go nie znał po jakiemu dogadałby się w Hiszpanii. Na migi? Chyba jakby nie porozumiewali się językiem powszechnie uważanym za koniecznym do porozumiewania się z innymi narodowościami to miałby zdecydowany problem nie tylko cokolwiek się nauczyć, ale też porozumieć z kimkolwiek. I wciąż obstawiam, że to nie jest logiczne myślenie, ale jak już to za duże rozważanie prawie niemożliwych ewentualności. W każdym razie Quentin był zirytowany, że wciąż mu grozi. - Jeśli myślisz, że nie mam sposobów na to, żeby inni zapomnieli o moich zdolnościach to się mylisz. Więc z łaski swojej przestań mi grozić – powiedział, wciąż patrząc się na swój talerz. Po jakimś czasie odkrył, że znacznie łatwiej jest mówić jej nieprzyjemne słowa, kiedy na nią nie patrzy. Ależ z niego cwaniak! Parsknął śmiechem na jej słowa i posłusznie zabrał blade ręce z jej kolan. - Czyli widzę, że nie wykluczasz tej opcji – powiedział z cwaniackim uśmiechem spoglądając na nią. Błąd, szybko odwrócił wzrok, by poobserwować rudowłosą dziewczynę. W końcu tu chodzi o pieniądze, nie może być nie skupiony przez jakieś czary wili. - Kto wie, kobiety są strasznie próżne – stwierdził teatralnie kręcąc głową i wznosząc oczy do góry. Nie miał pojęcia jaką wartość ma bransoleta, będzie wiedział dopiero kiedy ją dotknie. Kiedy usłyszał jej warunki wywrócił oczami i nic nie odpowiedział. Na dodatek zabrała mu włosy, jak próbował coś ustalić. A potem znowu coś zaczęła smęcić, a na domiar złego położyła mu rękę na kolanie. Zaskoczony nie mógł już skupiać się jedynie na jedzeniu i musiał spojrzeć jej w oczy. Przez chwilę milczał jak zaczarowany, po czym wstał posłusznie, jakby planował to od zawsze i zaczął iść w stronę rudej dziewczyny. Dopiero kiedy był w połowie drogi zorientował się co robi. - Pieprzone wile – mruknął po niemiecku i złapał pierwszy lepszy puchar po drodze. Znalazł się przy dziewczynach i uśmiechnął się do nich miło. - Możecie mi podać trochę… tego – zapytał, bo nie miał pojęcia co było w dzbanku obok Gryfonki, która uśmiechnęła się miło do niego i podała mu napój. Szwajcar nalał sobie do pucharu i odstawił go na stół. Zagadał jeszcze do dziewczyn coś, czego Effie nie mogła dosłyszeć i wyciągnął prawą rękę, najwyraźniej się przedstawiając. Rudowłosa podała mu dłoń, a on ściskając ją pewnie, rozpiął bransoletę. Już niby odchodził, ale potknął się o nieistniejącą rzecz i część napoju wylała się na talerz naprzeciwko dziewczyny. Ta podskoczyła z miejsca, by sok nie pobrudził jej szaty. Zrobiło się małe zamieszanie, w czasie którego Quentin złapał ją za nadgarstek, odłożył puchar i drugą ręką niezauważalnie wyciągnął różdżkę. Przepraszał ją raz po raz, kiedy szybko wyczyścił talerz i nawet zapytał czy w ramach rekompensaty spotka się z nim na kawę. Gryfonka zarumieniła się i burknęła coś o tym, że nie ma nic przeciwko, a Tricheur obdarzył ją kolejnym serdecznym uśmiechem i wrócił na swoje miejsce. Usiadł koło Effie. Jej koleżanka była zbyt zajęta plotkowaniem o całym zdarzeniu z dziewczyną obok, dlatego nie zauważyła braku bransolety. Zaś Quentin spojrzał na Ślizgonkę i wyciągnął lewą dłoń, by otworzyć ją na chwilę i dość mosiężną biżuterię, która przed chwilą była na nadgarstku jego Gryfonki. Zanim jego towarzyszka zdążyła ją zabrać, szybko zamknął ją znowu w dłoni. - Jeśli włosy okażą się nic niewarte stracisz to szybciej niż zyskałaś – ostrzegł ją, ale wciąż nie oddał swojej zdobyczy, tylko czekał spokojnie na działania pół- wili.
Drobny uśmieszek przebiegł jej po ustach, gdy ujrzała, że chłopaka najwyraźniej całkiem mocno drażniło to co mówiła. Właściwie miała bardzo wielką ochotę nadal się spierać i wyjaśnić mu, że natomiast ona ma swoje niezawodne sposoby by ludzie jej uwierzyli. Oczywiście jednak tego nie zrobiła. Byłoby to straszną głupotą, biorąc pod uwagę fakt, że przyszła do niego z pewnym interesem. Dalsze drażnienie mogłoby nie przynieść pożądanych efektów. Oczywiście nie mogła nie ukazać rzędu białych ząbków w uśmiechu, gdy usłyszała jego kolejne słowa. - Raczej po prostu lubię zostawiać innym choć drobną nadzieję - odparła sprytnie. A tak, tak jasne, bo przecież Fontaine była niebywale miłosierna. To chyba swoją drogą pasowało do kolejnej jego wypowiedzi, tej dotyczącej próżności. Niestety, w tym wypadku się nie mylił. - Nie będę udawać, że jest inaczej - po prostu wzruszyła ramionami, bo przecież po co miałaby zaprzeczać w tak oczywistej sprawie. Co prawda Fontaine nie znała blisko zbyt wielu kobiet, jednak wiedziała po sobie i po swojej najbliższej przyjaciółce, że to stwierdzenie jest bardzo trafne. Oczywiście blondynka z wielką satysfakcją przyjęła to, jak Quentin reaguje na jej drobny czar. Ostatnio coraz częściej przekonywała się jak wykorzystywanie uroku może być przyjemne. Kiedy chłopak wstał, ani na moment nie odrywała od niego wzroku. W pewnym sensie nakłoniła go do tej kradzieży, bo jeszcze raz chciała zobaczyć jak to robi. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziała. Z zaintrygowaniem patrzyła na ten swoisty spektakl. Na fałszywą uprzejmość, równie nieprawdziwą przeszkodę na drodze i zapewne niezbyt szczerą rozmowę. Czy właśnie odrobinę imponowało jej jak ktoś kradnie? Cała sytuacja nie trwała zbyt długo, Tricheur zaraz wrócił do Fontaine. Za jego plecami widziała jeszcze jak nieświadome dziewczyny plotkują i patrzą wesoło za chłopakiem, który właśnie sprytnie je oszukał. - Spokojnie, będą dobre - odparła i powoli sięgnęła po kosmyk swoich włosów. Szybko odliczyła odpowiednią ilość, a zaklęciem Diffindo, je odcięła. Ponoć jeśli wila zetnie włosy, te nigdy już takie nie odrosną. Coś jak Roszpunka! Tylko bez świecenia w ciemnościach. No proszę i mamy nawet złodzieja, to się nam bajka rozegrała w Hogwarcie. Zwinęła obcięte włosy w okrągły kosmyk, a drugą dłonią powoli otworzyła rękę chłopaka, w której trzymał bransoletkę. Pierw położyła na niej włosy, a potem podniosła biżuterię, szybko zamykając ją w swojej dłoni. Okej, nie miała pewności na ile te włosy będą dobre, ale postanowiła absolutnie nie dawać tego po sobie poznać. - Jednak nie mam przy sobie tylu pieniędzy, ale jak będę wiedzieć jak się nazywasz, dostaniesz je listem jeszcze dziś - powiedziała kładąc dłoń w której miała bransoletkę na swoje kolano. Chyba musiałby zapolować w ramach odwetu na coś innego, bo i tak nie zamierzała w tym chodzić po Hogwarcie. Z resztą Margaret zaraz mogła podnieść panikę w szkole, więc Eff doskonale wiedziała, że najbezpieczniej będzie zaraz wysłać zdobycz do Dorset.
No więc całe szczęście, że przestaliby się w końcu spierać na ten temat. Chociaż pewnie gdyby Quentin podniósł głowę znad talerza, na którym ubywało jedzenia w szybkim tempie i zobaczył jej uśmieszek, zirytowałby się jeszcze bardziej i kto wie, może nie byłby wcale taki uległy. Ale na szczęście dla niej ni podniósł wzroku w tym momencie, dopiero kiedy powiedziała kolejne słowa, które akurat całkiem go rozbawiły. - W twoim przypadku to równoznaczne stwierdzenie z tym, że lubisz męczyć mężczyzn. To bardzo niedobrze, skoro ty masz każdego, nie znaczy, że możesz zabawiać się resztą – paplał Quentin, kiedy rozważał całą akcję. Były to raczej jego luźne myśli, które zapychały czas i mógł obmyślić jak zabrać bransoletę. Kiwnął tylko głową kiedy potwierdziła jego słowa. Próżność kobiet poznał akurat bardzo dobrze. Po dość sprawnej akcji Tricheur był raczej zadowolony z siebie i przez chwilę przewracał w dłoniach bransoletę, która jego zdaniem nie była zbyt ładna, więc zakładał, że ma dla jego nowej koleżanki inną wartość. Ale to nie jego sprawa, więc tylko obejrzał ją, nie pytając po co jej ona. Kiwnął głową, kiedy po raz kolejny powiedziała, że będą dobre. Pewnie ona nigdy tego nie sprawdzała, ale nie chciało mu się znowu mówić co się stanie, jeśli okażą się one felerne. A na pewno nie byłby zadowolony. Co do pieniędzy Quentin nie zgodziłby się, gdyby nie był pewny, że dziewczyna może mieć tyle pieniędzy. A wystarczyło spojrzeć na jej ubrania, żeby stwierdzić, że może posiadać taką sumą. Szwajcar wyjął swoją papierośnicę. Okazało się, że jest całkiem zapchana, więc musiał wyjąć jednego papierosa, by wsadzić delikatnie włosy pół- wili. A ponieważ nie miał co zrobić z papierosem podpalił go, rozglądając się wcześniej za kimś kto mógłby go za to upomnieć. Nauczycieli czy tam prefektów! - Jeśli ich nie dostanę myślę, że nie za trudno będzie mi ciebie znaleźć – przypomniał jej jeszcze na wszelki wypadek. Wystarczyło na nią spojrzeć, żeby zorientować się, że nie byłby to żaden problem. - Jestem Quentin Tricheur – przedstawił się w końcu zaciągając się papierosem i odsuwając od siebie pusty talerz. - A ty jak się podpiszesz na liście? Bo nie jesteś jedyną ładną blondynką wysyłającą mi pieniądze. Ostatnie słowa mówił dość beztroskim tonem i można było uznać to za dowcip, jak i na poważnie. W zasadzie była to prawda, ale Quentin stwierdził, że fajnie to też brzmiało jako żart, więc pół- wila może sobie pomyśleć co chce.