- Widzę, że ty też nie grzeszysz nagannym humorem. - Powiedziałam, a po chwili obie śmiałyśmy się jak dwie szajbuski. Po chwili zdałam sobie sprawę, że wszyscy siedzący na sali patrzą na nas jak na ostatnie kretynki, a mój brzuch nadal szalał. No cóż, w końcu ta sałatka to moja dzienna porcja warzyw. Więcej już jeść nie będę, więc władowałam sobie ogromną ilość warzyw na talerz. Tak samo uczyniłam z talerzem siedzącej naprzeciwko Elliott, uśmiechając się do niej. - Jesteś chuda jak patyk, dziewczyno. Powinnaś też coś jeść. - Dodałam, widząc jej zdezorientowaną minę. - A teraz, ładnie, siup. - Nabiłam na widelec sałatę i wcisnęłam jej do buzi. Sama później też sobie władowałam. Pewnie wyglądałyśmy teraz jak chomiki, z pełną ilością jedzenia zgromadzonego w policzkach.
- Jak nie jak tak! - Wyszczerzyła się. Rozglądnęła się po sali. Parę zaciekawionych spojrzeń, wiele zapełnionych dezaprobatą i jeszcze więcej palców skierowanych niby dyskretnie w ich stronę. Wzruszyła ramionami i odwróciła się do Lily akurat w chwili, gdy ta nakładała jej ogromną ilość warzyw na talerz. Rozdziawiła buzię, patrząc na nią niezrozumiale, co okazało się błędem, bo po chwili miała w niej pełno sałatki. - Nie jestem chuda jak patyk, tylko wysportowana. - Pokazała rudej język. Taki dziecinny gest, od którego używania nie mogła się odpędzić. - Popatrz lepiej na siebie chudzielcu. Próbowała nie wybuchnąć śmiechem i nie udałoby się jej to, gdyby nie fakt, że konsekwencją tego byłoby oplucie całego stołu jedzeniem.
- Wysportowana.. hm.. może i tak. Ale... ja też jestem wysportowana! - Obruszyłam się. - W końcu nadawałabym się na idealnego Ścigającego. Kurcze, Lilka... I po co sie chwalisz? No, ale - "Jeśli masz talent, to go pokaż", w moim przypadku to się nie zdaje, bo chyba jeszcze nikt nie widział jak latam. Może i to dobrze, bo bywam dość niezdarna. W końcu przełknęłam końcówki sałaty, które stanęły mi w gardle i dopiero teraz zdołałam się normalnie odezwać. - Wiesz co... gdybym siedziała tu sama, z całą pewnością nie dostarczyłabym innym takiej rozrywki jak tutaj teraz z tobą. - Zaśmiałam się. Polubiłam Elliott. Jest naprawdę fajna. No i szczera. Teraz trapi mnie tylko jedno - czy ona też mnie chodź trochę polubiła. Nie byłoby to dla mnie takie istotne, gdyby nie to, że jest to pierwsza osoba z którą rozmawiam od początku roku szkolnego. No, nie liczyć nauczycieli. Teraz, gdy sobie o tym wszystkim przypomniałam, zmarkotniałam. Tak dawno nie widziałam już moich starych przyjaciół. Nie odzywali się do mnie, od czasu skończenia szkoły. Otrząsnęłam się ze smutku, a zaraz potem znowu nakleiłam uśmiech na twarz, chcąc wymazać swoje myśli.
-Hmm... - Okiem znawcy zlustrowała Lily z góry do dołu. - No, powiedzmy, że jesteś wysportowana. Idealny Ścigający powiadasz? Może kiedyś pokażesz mi jak latasz i dasz mi kilka wskazówek. Ja niestety najlepsza w te klocki nie jestem, choć utrzymać się na miotle umiem. - Uśmiechnęła się, wspominając swój pierwszy lot, podczas którego o mało nie zawisła na drzewie. Było to co prawda parę lat temu i trochę od tamtego czasu ćwiczyła, lecz nadal było jej daleko do takiej Lily chociażby (zapewne, bo w końcu jeszcze jej nie widziała). - Ooo, tak. Nikt nie robi z siebie takiego pośmiewiska jak ja. - Szczerze się zaśmiała. - Chociaż ty nie zostajesz ani trochę w tyle. Zauważyła cień smutku przebiegający przez twarz towarzyszki, ale postanowiła o nic nie pytać. Jak będzie chciała, to w końcu sama powie. No nie? Dobra, należała do osób ciekawskich, na tyle, że trudno było jej wytrzymać bez tego typu informacji, więc mimo usilnych starań z jej ust wydał się cichy jęk i równie ciche pytanie: - Wszystko okej? Głupi, niewyparzony jęzor. Zdążyła tylko pomyśleć.
Wyobraziłam sobie siebie uczącą Elliott latania za złotym zniczem, po czym dziewczyna wpada z miotłą na mnie, a potem razem robimy fikołka w powietrzu i twardo lądujemy w kałuży błota. Nie umiałam powstrzymać chichotu. W sumie... byłoby to bardzo pouczające doświadczenie. - Zawsze warto sobie polatać na miotle w towarzystwie. - Odparłam. Spłonęłam rumieńcem, kiedy usłyszałam, że pyta jak się czuję. Dlaczego nie potrafię utrzymać nerwów na wodzy?! Czy ja zawsze muszę okazywać targające mną uczucia. Westchnęłam. W końcu, jeśli chcę zdobyć zaufanie dziewczyny, nie powinnam jej okłamywać. - Eh, nie jest za dobrze. - Powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się na znak, żeby się mną nie przejmowała i że to nic takiego.
- Z czego się tak śmiejesz? Mam coś na twarzy? - Przejechała ręką w okolicy ust, ale nic tam nie znalazła. No to załatwione. Tylko... nie dzisiaj. Po taaakiej porcji sałatki, nie wejdę na miotłę. Czy Lily się zarumieniła czy tylko jej się wydawało? Oho, zawstydziłam ja. No tak... w końcu nie każdy lubi mówić o swoich uczuciach nowo-poznanej osobie, która w dodatku zachowuje się jak dziecko. - Co cię gryzie? Jeśli nie chcesz mówić to zrozumiem, dopiero co mnie poznałaś itp. Ale wiesz, wtedy będę mogła ci pomóc bardziej precyzyjnie. Na razie mogę jedynie cię pocieszyć, przytulić czy rozbawić, ale to jak szukanie winnego po ciemku. - Co ona gada? Majaczy jak nic. Cudownie.
- Nie, nie. - Zaprzeczyłam. Naprawdę dobrze się czułam, z tym, że znów ktoś się o mnie martwi. Darzę szybkim zaufaniem, i tak też było tym razem. Zaczęłam wyrzucać z siebie potok słów, niektóre były całkowicie niedopasowane do siebie. Eh, jakby to zacząć? - Czułaś się kiedyś odizolowana od świata? Lub nie.. inaczej. Załóżmy, że miałaś wielu przyjaciół, którzy byli starsi od ciebie, i praktycznie znaliście się od zawsze. No i teraz wszyscy ci przyjaciele są z jednego rocznika i kończą szkołę. Zostajesz sama, ale zbytnio ci to nie przeszkadza, bo masz wielką pewność, że ta znajomość się po prostu nie urwie. A tu się okazuje, że wszyscy powyjeżdżali za pracą, lub mają tyle roboty że nie mają na nic czasu. A ty masz ciągle wrażenie, że któryś z nich jednak wyśle list, że pamięta. No i codziennie budzisz się z taką cholerną nadzieją, i za każdym razem zostaje po niej tylko żal i rozczarowanie. - Wyrzuciłam to z siebie. Poczułam nagle ulgę, oraz jakąś pojedyncza lekką ciecz na policzku. Dotknęłam ją dłonią. Łza? Nie. Nie możliwe. Przez chwilę wpatrywałam się w ten niezidentyfikowany przeze mnie "kawałek" wody, słuchając mojego wyraźnego bicia serca.
Z zainteresowaniem słuchała słów dziewczyny. Wiedziała, że dość dużo ją to kosztuje, więc była jej podwójnie wdzięczna. - Tak, coś o tym wiem. Albo inaczej... potrafię sobie to wyobrazić. Może oni po prostu boją się do ciebie napisać po tak długim czasie? Może wstydzą się, że tak cię zaniedbali. Napisz do nich. Nic nie stracisz, a możesz wiele zyskać. Jeśli odpiszą, będziesz mieć pewność, że pamiętają. A jeśli nie... cóż... przynajmniej będziesz wiedziała na czym stoisz. Nie będzie to raczej przyjemne, ale lepsze to, niż nic. - Uśmiechnęła się pocieszająco. Na własnej skórze wiedziała, jak to jest. - Parę lat temu przeprowadzałam się z Australii do Walii. Musiałam wtedy opuścić moją przyjaciółkę, którą znałam praktycznie od zawsze. Miałyśmy utrzymywać kontakt, pisać do siebie. Nic z tego nie wyszło a ja cały czas łudzę się, że jednak napisze. Że da oznak życia. Sama chciałam do niej napisać, ale ona nie wie, że się tu uczę. Nie wiem, jak mam jej powiedzieć po tylu latach, kim tak naprawdę jestem.
- Oh. - Wymknęło mi się, słysząc ile to dziewczyna się nacierpiała. Zrobiło mi się strasznie jej żal. Jako że siedziałyśmy na samym końcu stołu, obeszłam go i usiadłam obok Elliott, którą objęłam ramieniem. - To trudne. - Mruknęłam. - Obje mamy teraz po górkę, ale z drugiej strony uważam, że nie powinnyśmy rozpamiętywać przeszłości. Tak jest najtrudniej, ale najlepiej. - Uśmiechnęłam się zachęcająco. Nic nie wiadomo jak się dalej potoczy nasze życie. Wiedziałam tylko, że moja towarzyszka ma podobny problem do mnie, ale jednak całkowicie inny. Rzecz polegała na tym, że ona jednak mogła napisać list do przyjaciółki, a ja nawet nie miałam pojęcia co się z moimi przyjaciółmi dzieje, i gdzie są, żeby podać dokładne miejsce. A co jeśli coś im się stało? Wolę nie wpuszczać do głowy takiej myśli. - Wszystko będzie ok. - Powiedziałam, czochrając ją po gładkich, prostych i schludnie ułożonych włosach, które wyglądały na wyjątkowo zadbane, z porównaniem do moich sterczących kłosów.
Uśmiechnęła się i położyła głowę na ramieniu Lily. - Nie rozpamiętujmy przeszłości, bo jej nie zmienimy, nie myślmy o przyszłości, bo jej nie przewidzimy. Liczy się tu i teraz. Tak, skąd ja to znam. - Roześmiała się. - Czym się interesujesz? - Zapytała nagle, pragnąc zmienić temat. Musiała się czegoś dowiedzieć o tej dziewczynie. Zaufała jej, więc teraz czas ją poznać. Może trochę na odwrót, ale to nie było ważne. Zaschło jej w gardle od tego ciągłego śmiania się i rozmawiania, więc sięgnęła po wodę. No i oczywiście. Z wrodzoną wręcz gracją i koordynacją ruchów, wylała zawartość szklanki na stół. -Chłoszczyść - No... i po krzyku. Mimo to jakimś dziwnym sposobem odechciało jej się pić. Ciekawe...
Uśmiechnęłam się do dziewczyny, widząc, jak zaklęciem pozbywa się wylanej wody ze stołu. - Interesuję się praktycznie wszystkim. Lubię pisać wiersze i opowiadania, czasem bywam muzykalna, ale jak na razie śpiewam tylko pod prysznicem - zaśmiałam się. - No i lubię rysować. Kiedyś rodzice namawiali mnie do sprzedania kilku swoich szkiców, ale ja to robię dla przyjemności, a nie dla pieniędzy. - powiedziałam szczerząc zęby. - A ty czym się interesujesz? - zapytałam po chwili. - Wyglądasz na uzdolnioną dziewczynę. Tak mi się wydaje. - Dodałam, przypominając sobie, że przecież nie należę do osób, które potrafią innych przejrzeć i rozgryźć. Może dlatego, ze nie jestem zbytnio spostrzegawcza.
- O tak... Śpiewanie pod prysznicem to jest to. - Zaśmiała się. - Jeśli chodzi o mnie, to talentu pisarskiego raczej nie mam. Albo nie... na pewno go nie posiadam. Za to kocham sport! Sztuki walki, szermierka i sporty ekstremalne to jest to. - Rozmarzyła się. Nie pamiętała, kiedy miała ostatnio okazję rozwinąć się pod tym względem. Jakże miło byłoby trzymać w ręku floret lub poczuć na sobie delikatną tkaninę stroju do Taekwondo czy Judo. Jak przyjemnie byłoby wspiąć się na szczyt jakiejś góry czy chociażby ścianki do wspinaczki. - Oprócz tego gram na niektórych instrumentach. No wiesz... gitara, fortepian, harfa. A! Często fotografuję. Mam w dormitorium pełno różnych aparatów, na które oszczędzałam w zasadzie przez całe życie. Trochę tego jest. Chciałabym się nauczyć kiedyś grać na skrzypcach, ale to raczej marzenie ściętej głowy. - Roześmiała się, widząc, jakie spojrzenie posłał jej Sir Nicolas, który ponownie wleciał do Wielkiej Sali.
Uważnie słuchałam dziewczyny i jej ciekawej wypowiedzi na temat zainteresowań. Kiedy skończyła, potaknęłam na znak zrozumienia, a zaraz potem zobaczyłam Prawie Bezgłowego Nicka, który się wzdrygnął i puścił nam znaczące spojrzenie, słysząc pewnie całą naszą rozmowę. Który już raz przelatywał obok nas? Zaśmiałam się. - Jesteś półkrwi? - Zapytałam, dopiero teraz zdawając sobie sprawę z tego, że nie mam zielonego pojęcia, co to jest szermierka. To znaczy... nawet jeśli jest to znane wśród czarodziejów, to nigdy o niej nie słyszałam i nie mam bladego pojęcia o co w tym chodzi. Za to góry... Często jeździłam z moim wujkiem w góry. Ale zazwyczaj to po prostu łapałam go za rękę i on teleportował nas na sam szczyt. Czy to to samo? Także ucieszyłam się o wzmiance na temat instrumentów. Hm, może nawet mogłybyśmy założyć zespół? Uśmiechnęłam się do Elliott, uważnie wypatrując w niej wszelkich oznak wrogości. Nie chciałam, żeby poczuła się zdezorientowana przez moje pytanie.
Spojrzała na Lily, słysząc z jej ust dość dziwne pytanie. W końcu uśmiechnęła się do dziewczyny, by ta nie wzięła spojrzenia za objaw wrogości czy czegoś podobnego. - Nie. Jestem czystej krwi, ale często spotykałam się z mugolami, do których nic nie mam. Stąd te może się wydawać, dziwne pasje. Szczerze mówiąc nie słyszałam, by czarodzieje grali w coś takiego jak szermierka. Wiesz... to coś podobnego do... albo inaczej. Machasz sobie floretem, szpadą albo szablą. Od broni zależy, w które miejsce powinno się trafić przeciwnika. Zazwyczaj są w niej zamontowane urządzenia elektryczne, które powiadamiają sędzię i graczy o trafieniu. Ale dość o tym. Pewnie nie do końca cię to interesuje, jeśli w ogóle. - A ty? Jesteś czystej krwi?
- Osobiście ja też nie mam nic do mugolaków, chociaż z żadnym nigdy nie rozmawiałam. - pośpiesznie dodałam, widząc jej minę. Taa, pewnie pomyślała sobie to, co zawsze sobie myślą o mnie ludzie - "Posiada TO nazwisko, na pewno gardzi mugolami". Skrzywiłam się lekko. Mimo tego byłam już przyzwyczajona do dziwnych odruchów czarodziei, kiedy o to pytam. Pewnie sobie wtedy myślą, że zamierzam od razu w nich rzucić Avadą, czy innym zaklęciem. Postanowiłam o tym już więcej nie rozmyślać i pospiesznie zabrałam się do odpowiedzi na jej pytanie. - Nie, jestem czystej krwi i... sama nawet nie wiem czy kiedykolwiek mieliśmy mugola czy charłaka w rodzinie. - zastanowiłam się. Trochę przekręciłam temat na inne tory, więc dodałam: - Moi rodzice nie są zbyt tolerancyjni. Zwłaszcza jeśli chodzi o czystość krwi. - mruknęłam krzywiąc się. Poczułam, jak wzbiera się we mnie gniew. A niech to... Nienawidzę, kiedy mama z tatą rozmawiają głośno o swoich poglądach, a teraz właśnie to samo zrobiłam ja. Czyżbym zmieniała się w takie dziwadło jak oni?
- Mugole nie są źli. Znaczy... są normalni. Tacy jak my, tylko nie mają magii. Życie z nimi w symbiozie byłoby pomocne dla obu stron. - Uśmiechnęła się. - Niektóre osoby już tak mają, że ich nie tolerują. Bywa i niestety trudno jest coś z tym zrobić. Nie miała pojęcia, jak można nie lubić zwykłych ludzi. Byli tacy, jak czarodzieje, tylko może nawet jeszcze bardziej wytrwali, w końcu musieli sobie radzić bez magii. Mięli o wiele trudniej od nich. Właśnie to najbardziej fascynowało Elliott. - Nie ważne jest to, jakie poglądy mają twoi rodzice. Ważne, co ty o tym myślisz i czy się z tym zgadzasz czy nie. - Uśmiechnęła się ciepło do Lily. Tego typu rozmowa była dość drażliwa, więc spróbowała zmienić temat. - Mówiłaś, że jesteś muzykalna... Może mi coś zaśpiewasz?
Było mi miło, słysząc słowa z ust Elliott. Poczułam się bardziej śmiała, ale słysząc jej pytanie znowu się lekko zmieszałam. Postanowiłam jednak, że jej zaśpiewam. Zdecydowanie nie teraz, nie przy ludziach, ale kiedyś na pewno. - No, byłoby miło poznać opinię innej osoby co do mojego śpiewu. Może jednak kiedy indziej. Jeśli się nie sprawdzę, to wolę nie mieć przy tym świadków. - Zaśmiałam się. - Może ty też coś mi kiedyś zagrasz. Wtedy mi się coś przypomniało. - Mówisz, że chciałabyś grać na skrzypcach? - Zapytałam. - Mój wujek, ten z którym jeździłam w góry, grał. Często go wtedy obserwowałam. Może kiedyś, w jakichś niewyjaśnionych okolicznościach znajdziemy się w trójkę w jednym miejscu, i wtedy na pewno bym go poprosiła o udzielenie ci lekcji. - Zaśmiałam się. To nie byłoby łatwe, ale nie nieuniknione, bo wujek nosił zawsze swoje skrzypce ze sobą.
- Jasne, nie ma sprawy. Później. Może spotkamy się kiedyś w Pokoju Wspólnym Gryfonów, to ja coś zagram, a ty zaśpiewasz. - Uśmiechnęła się uroczo. Miała szczerą nadzieję, że na jednej rozmowie się nie skończy. - Byłoby świetnie, gdyby to się udało. Jeśli twój wujek jest ma anielską cierpliwość, bo lubię sobie pomarudzić i poburczeć w trakcie nauki. Tak dla urozmaicenia. No i czasem zdarza mi się odpłynąć. - Taa... "czasem" to mało powiedziane. Na lekcjach prawie zawsze odpływała gdzieś daleko, myśląc o różnych mniej lub bardziej przyziemnych miejscach i rzeczach. Kiedyś o mało co nie spowodowała wybuchu na lekcji eliksirów. Zapobiegła temu tylko dlatego, że koleżanka przed nią ją upomniała. Od tego czasu starała się być skupiona, co nie zawsze jej się udawało, ale cóż. No i co? Znowu to robiła. - Nie jestem pewna, czy już o to nie pytałam, ale gdzie mieszkasz? - Zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie o czym wcześniej rozmawiały.
- Wujek na pewno by się ucieszył słysząc, że miałby przyjemność kogoś uczyć. Zawsze, kiedy u niego jestem to mnie namawia do nauki. - Zaśmiałam się. - Mieszkam na Privet Drive. Moja rodzina mieszka tam od pokoleń. - Powiedziałam, uśmiechając się. Tak bardzo chciałabym odwiedzić mój rodzinny dom. Teraz wygląda całkowicie inaczej niż kiedyś. Jest przytulny, odnowiony i nie do poznania. Rozpłynęłam się, wspominając rozpoznawalny zapach cynamonu, czyli ulubiony zapach świeczek matki, zawsze równo poukładane w hallu. Niemal go czułam. Uwielbiałam mój pokój, odklejony na ścianach tysiącami plakatów mojej ulubionej drużyny quidditcha, moje ciepłe, wielkie i drewniane łóżko z baldachimem, o tak wygodnym materacu, jakby wypełnionym milionem białych puchatych piórek, o kubku gorącej czekolady i siedzeniu na sofie, oglądając ze starego mugolskiego telewizora, który kiedyś przyniósł dziadek, moje ulubione seriale. Taak, moja rodzina zdecydowanie gardziła mugolami, za to wszyscy byli uzależnieni od mugolskich rzeczy, takich jak telewizja, czy papierosy, których było u nas pod dostatek. Drgnęłam, szybko kręcąc głową i otrzepując się z myśli. - A ty... gdzie mieszkasz? - Zapytałam Elliott. Ale sie zamyśliłam. Ile byłam "nieaktywna"? Dwadzieścia minut?
Zauważyła, że dziewczyna się nad czymś zamyśliła i rozmarzonym wzrokiem patrzyła przed siebie. Z zainteresowaniem przyglądała się jej twarzy. Nagle dziewczyna się ocknęła. - W Dolinie Godryka. - Teraz to ona się zamyśliła. Szeroki parapet, fioletowy pokój oświetlony blaskiem Księżyca, pełno papierów walających się po podłodze, pełno plakatów przywieszonych na ścianach, kącik muzyczny z miejscem na gitarę i harfą, stojący w drugim kącie rowerek do ćwiczeń, schowek na sprzęty sportowe, regał z parunastoma grubymi albumami i jej ukochanymi książkami. Ah... jak ona za tym tęskniła. - Moja mama prowadzi hodowlę hipogryfów. Cudowne zwierzęta. Strasznie za nimi tęsknię. - Zrobiła smutną minę. - Za rodzicami też, ale to oczywiste.
- Oh, hipogryfy? - Zainteresowałam się. - Zawsze mnie te zwierzęta fascynowały, niemal tak samo, jak testrale. Pewnie często pomagasz swojej mamie, zazdroszczę ci - zaśmiałam się. - Moi rodzice są aurorami, ale nie ma się właściwie czym chwalić - mruknęłam. - Opowiedz mi trochę, jak to wygląda u ciebie. Co robicie z tymi hipogryfami? - zapytałam bezsensownie, ale i tak byłam zafascynowana. Ze skupieniem wpatrywałam się w Elliott, czekając, aż mi opowie jak to jest mieć stado hipogryfów.
Widząc zafascynowanie dziewczyny, uśmiechnęła się, choć bardziej do siebie, niż do niej. - Są naprawdę mądre i łagodne. Cóż... karmimy je, oswajamy z ludźmi, pomagamy w nauce latania i polowania małym hipogryfom i dbamy, by nie chorowały. Nic specjalnego, kiedy się to słyszy, ale gdybyś to zobaczyła i co ważniejsze - poczuła. Sama słodycz. - Zaśmiała się. - Chociaż czasami zdarzają się nieprzyjemne incydenty. Raz jeden z nich o mało nie zjadł mi sowy, która obecnie jest na emeryturze. Innym razem któryś postanowił, że wybierze się do miasta, a jeszcze inny o mało nie zrzucił mojego taty z grzbietu podczas latania.
Z zaciekawieniem słuchałam opowieści dziewczyny. Zauważyłam, że odkryłyśmy kolejną rzecz, która nas w jako-takim przypadku łączy. Widząc jej rozmarzone oczy i uśmiechniętą twarz, sama też się uśmiechnęłam. Rozejrzałam się po Wielkiej Sali, i zauważyłam, że siedzimy tutaj kompletnie same. Wszyscy już dawno odeszli od stołów. Dziewczyna także chyba nie zdawała sobie z tego sprawy, bo nadal zamyślona dumała nad swoimi rozmyślaniami. - Popatrz. - Mruknęłam, kiwając głową na stoły innych domów. Kiedy oni wyszli? Nie słyszałam kroków. Przecież niedawno dopiero co gapili się na nas z szeroko rozszerzonymi jadaczkami.
Rozejrzała się z zaciekawieniem po sali, po czym zamarła. Sala opustoszała nie wiadomo jak i kiedy. Przecież... przecież... Ach, nieważne. Miała wielką ochotę, by opuścić to pomieszczenie. Nie lubiła wielkich, opustoszałych sal, w których echo wyjawiało się i najzwyczajniej w świecie powtarzało ich słowa. Nie, żeby się go bała. Co to, to nie. Po prostu czuła się niekomfortowo. - Hmm... może się gdzieś przejdziemy? - W jej głosie słychać było nadzieję. W każdym razie w jej odczuciu.
Uśmiechnęłam się, słysząc, że Elliott także chce jak najszybciej opuścić to miejsce. - A co proponujesz? - zapytałam z nadzieją. Bałam się, że gdy wyjdziemy z Sali, inne osoby już dawno będą czekać na dziewczynę i razem z nimi pójdzie w swoją stronę, a ja znowu zostanę sama. Z drugiej strony, szczerze w to wątpię, gdyż Elliott nie wydaje mi się taka. Może ja po prostu wszystko wyolbrzymiam? Ah, zapewne znowu zawodzi mnie moja jakże wybujała wyobraźnia.
No właśnie... gdzie pójdą? Elliott nigdy nie była dobra w wymyślaniu miejsc do spotkań. - Sama nie wiem... Wolałabym nie zmarznąć. Może po prostu pójdziemy do Pokoju Wspólnego Gryfonów? Ciepło, kominek i wygodne kanapy. Czego chcieć więcej? Powoli wstała z miejsca i rozejrzała się po sali. Na samą myśl o pustce, jaka tu panowała, się zatrzęsła.