- Widzę, że ty też nie grzeszysz nagannym humorem. - Powiedziałam, a po chwili obie śmiałyśmy się jak dwie szajbuski. Po chwili zdałam sobie sprawę, że wszyscy siedzący na sali patrzą na nas jak na ostatnie kretynki, a mój brzuch nadal szalał. No cóż, w końcu ta sałatka to moja dzienna porcja warzyw. Więcej już jeść nie będę, więc władowałam sobie ogromną ilość warzyw na talerz. Tak samo uczyniłam z talerzem siedzącej naprzeciwko Elliott, uśmiechając się do niej. - Jesteś chuda jak patyk, dziewczyno. Powinnaś też coś jeść. - Dodałam, widząc jej zdezorientowaną minę. - A teraz, ładnie, siup. - Nabiłam na widelec sałatę i wcisnęłam jej do buzi. Sama później też sobie władowałam. Pewnie wyglądałyśmy teraz jak chomiki, z pełną ilością jedzenia zgromadzonego w policzkach.
Trzeba przyznać, że wieczór naprawdę zapowiadał się miło. Skoro sukienka się poplamiła, to chyba ją powinna przebrać i dać uczniowi szlaban za tą akcję. Niby to „przypadek” ale powinna być przecież ostrą psorką tak? Niestety sytuacja nagle została przerwana przez jednego z uczniów Slytherinu. Spoglądała zaskoczona na sytuację. Przyglądała się bardzo dokładnie chłopakowi, który to im przeszkodził tak, jak swojemu „partnerowi”. Więc ucieknie jeszcze szybciej, niż myślała. Nie podobało jej się to, że akurat z tym chłopakiem. Był jakiś dziwny ale... No przecież jak mówiłam wcześniej nie zrobi sceny zazdrości. Kiwnęła głową, użyła zaklęcia chłoszczystość na sukience i zniknęła gdzieś w tłumie... Nie wiedziała dlaczego, ale naszła ją pewna myśl. „Żadna dziewczyna nie ma ze mną szans. Ale to nie była dziewczyna...”.
Bo ty się nie znasz, nie rozumiesz filozofii Gilberta i w ogóle weź zal mi cie, ogarnij się Iza, bo sperme masz we włosach te sprawy. Matko kochana, ja nie rozumiem jak potem ktoś może mówić, że ja mam taki przesadnie luźny, nonszalancki i chaotyczny styl, no ludzie kochani. Pozdrawiam. - Ty się nade mną znęcasz, to jest nielegalne. Ale w łóżku, nie pogardzę - Uśmiechnął się cwaniacko poruszając brwiami w górę i w dół dla lepszego efektu podrywu. Na pewno się zaraz na to złapie i wreszcie mu się odda, a on nie będzie musiał umierać ze świadomością, że nie puknął własnej narzeczonej. - Też mnie za niego wzięłaś, pasujemy do siebie - No tak, on ją lizał po mordzie, to ona może mieć smycz. Szczeniaki, he he. Nawet drzemało w nich to samo zwierze. Jakim cudem mają inne patronusy to ja nie wiem, to na pewno błąd i paskudne zrządzenie losu, który był zazdrosny, że z nikim nie jest w stanie stworzyć tak superowej pary jak ta dwójka no i próbuje rozbić ich związek. Ale nic z tego kochaniutki, tej miłości nie pokonasz! - Komu machasz?! - Zapytał odsuwając się krok w bok w celu namierzenia owego celu. No normalnie już podwijał rękawy w koszuli kiedy sobie przypomniał, że ma przecież bluzkę z krótkim rękawem, więc efekt nie mógł być aż taki superowy jak chciał. Ale za to poprawił swój zajebisty kapelusz lepiej osadzając go na głowie, a nie tak hipstersko, że przy gwałtowniejszym ruchu spadnie i pewnie trafi prosto w kałuże jaką Gilbert zrobił niedaleko ponczem.
Odpowiednie proszki odpowiednio wprowadziły Vanberga w o wiele milszy nastrój, o wiele bardziej imprezowy. A przecież był bal, duża sprawa, jak już nawet pisał swojej dzisiejszej partnerce, nie można na takich okazjach zamulać. Przecież wiedział to wyśmienicie. Nie zamierzał stracić dnia, myśleć nad tym co Tricheur oświadczył, o wiele fajniej było wyłączyć myślenie i bawić się dalej. Z resztą chyba nie tylko on był w lepszym nastroju, Rosa wydawała się nieco upojona alkoholem, a w jego krwi szalały narkotyki. Teraz zapewne mogli podbijać cały świat. I kiedy sobie siedzieli ładnie na huśtawce, a Vanbergowi świat wirował trochę mocniej, słuchał jej opowieści piąte przez dziesiąte. Nie miał pojęcia kim byli Ci ludzie wymienieni z nazwisk, ale na pewno byli super ciekawymi ludźmi, którzy go niezbyt interesowali. Bardziej go zainteresowały słowa o ginie, na które powiedział tylko "A własnie!", po czym sięgnął po butelkę. Szklanka była daleko zgnieciona na drobny mak, więc chłopak bogato pociągnął z butelki, po czym znów dolał Rosie. Kiedy na niego spojrzała ogłaszając ten super pomysł w pierwszej chwili odgarnął jej włosy, które opadały jej na twarz, a które przecież tak przeszkadzały. W sumie początkowo nie kojarzył o czym ona mówiła. Od parunastu minut jego postrzeganie świata było jakby trochę zaburzone. W końcu uznał, że tak, Dyanne trzeba wykurzyć ze sceny, oni zaśpiewają lepiej! Niespodziewanie więc dość gwałtownie poderwał się z miejsca w jednej ręce dzierżąc gin, a drugą trzymając za dłoń Rosę. - To świetny pomysł, chodźmy tam szybko, zaśpiewamy tam razem Sex on fire! - odparł bardzo entuzjastycznie od razu chcąc iść na scenę i jakoś wykurzyć stamtąd tą rudą. Może na przykład tajemniczo się zakradną, popchną ją i zrzucą ze sceny?! Super myśl, trzeba to od razu zrealizować. Plan podbijanie koncertu rozpoczęty. A wybór piosenki? No oczywisty, śpiewał to na okrągło na tych swoich koncertach, no i miało taki ładny tytuł. Tak jest, idziemy się drzeć do mikrofonu. - Na trzy cztery wbiegamy na scenę i ją zrzucamy w tłum? - Zapytał oczekując od Rosy reszty jej super planu na zdobywanie Hogwartu, bądź też ewentualnej akceptacji wersji mniej delikatnej, tej wymyślonej przez Vanberga. Z resztą, może sposób nieco brutalny, ale na pewno byłby skuteczny.