- Widzę, że ty też nie grzeszysz nagannym humorem. - Powiedziałam, a po chwili obie śmiałyśmy się jak dwie szajbuski. Po chwili zdałam sobie sprawę, że wszyscy siedzący na sali patrzą na nas jak na ostatnie kretynki, a mój brzuch nadal szalał. No cóż, w końcu ta sałatka to moja dzienna porcja warzyw. Więcej już jeść nie będę, więc władowałam sobie ogromną ilość warzyw na talerz. Tak samo uczyniłam z talerzem siedzącej naprzeciwko Elliott, uśmiechając się do niej. - Jesteś chuda jak patyk, dziewczyno. Powinnaś też coś jeść. - Dodałam, widząc jej zdezorientowaną minę. - A teraz, ładnie, siup. - Nabiłam na widelec sałatę i wcisnęłam jej do buzi. Sama później też sobie władowałam. Pewnie wyglądałyśmy teraz jak chomiki, z pełną ilością jedzenia zgromadzonego w policzkach.
Dziewczyna posłuchała chłopaka. Wzięła jeden z plasterków sera, po czym ostrożnie włożyła go do buzi. Szczerze- nigdy nie jadła tak pysznego żółtego sera, a miała już okazję kilka razy próbować tego przysmaku, w końcu na samym początku swojego życia mieszkała we Francji. Raz po raz patrzyła na Mike'a, który zajadał się jajecznicą. -Wiesz co...? A może swoją przyszłość powiążę z medycyną? Co powiesz na to, jeślibym chciała pracować w Szpitalu Świętego Munga? - nagle wypaliła.
Chłopak przerwał posiłek po pytaniu dziewczyny, przez chwilę spoglądał na Quai bardzo uważnie po czym powiedział. - Medycyna to ciężka sprawa, ale w twoim przypadku widać że dasz sobie z tym radę, pomysł jest jak najbardziej trafiony tylko musiałbyś większą uwagę skupić na zielarstwie i medycynie zaklęć. Wziął trochę jajecznicy w kierunku ust, w pewnym momencie zatrzymał i dodał. - ja większą uwagę przykładam do Eliksirów.
Dziewczyna miała tendencję do nagłych, bezsensownych pytań, czy stwierdzeń. Zauważyła, że Mike nie był zażenowany jej dziwnym wypowiedzeniem. -Ja tam mogę przeboleć każdy przedmiot... Ale także największą radość sprawiają mi Eliksiry, nawet wtedy, gdy coś pokręcę ze składnikami. Quai popatrzyła na swój pusty talerz, a zaraz potem na półmiski z jedzeniem. Największą uwagę skupiła na białych jajkach sadzonych. -Boże...-złapała się za głowę.- Całkowicie zapomniałam o swoim zwierzaku.- Czym prędzej wstała od stołu, poprawiając wymiętą szatę. - Pewnie lata, biedny po całym dormitorium. - cały czas mówiła o swoim śnieżnobiałym szczurze, Masonie, którego usposobienie nie dało mu żyć poza klatką... - Dziękuję ci, Mike za to, że chciałeś ze mną zjeść kolację. Było mi na prawdę miło. - wyszczerzyła się. - Do zobaczenia! - pomachała chłopakowi i ruszyła w stronę wyjścia Wielkiej Sali.
Quai wybiegła z Wielkiej Sali, Mike jeszcze spojrzał na dziewczynę jak znika za rogiem ogromnych drzwi. Kontynuował jedzenie jajecznicy której na talerzu zostały prawie resztki, zagryzając chlebem dokończył jajecznice. Po czym sięgnął w kierunku kawałka piernika na krętym i ozdabianym talerzu. Wziął piernik w lewą rękę i ruszył w kierunku wyjścia. Mijając ogromne drzwi spostrzegł że do sali przybywało ludzi zamiast ubywać widocznie to przez tą pogodę wszyscy zrobili się tak głodni. Mike zniknął za rogiem wielkich drzwi dokładnie w tym samym miejscu gdzie nie dawno przechodziła Kurkonka.
Siedząc w Pokoju Życzeń straciła poczucie czasu. Musi być już koło siódmej, pomyślała. Jak ona dawno nic nie jadła. Jakby wraz z odejściem mugolki straciła zmysł smaku. Teraz również nie czuła głodu. Mimo to postanowiła wyjść z ulubionego pomieszczenia w zamku. Pomyślała, że pójdzie się jeszcze przejść zanim wróci do Pokoju Wspólnego. Wyszła z pomieszczenia. Drzwi natychmiast zniknęły. Ruszyła długim, szerokim korytarzem w kierunku schodów. W sprawie tego gdzie ma pójść postanowiła zdać się na intuicję. Trwając w lekkim zamyśleniu mijała kolejne piętra. Gdy się ocknęła ze zdumieniem spostrzegła że stoi przed wejściem do Wielkiej Sali. Jakie licho ją tu przygnało?! Skoro już tu jestem to wejdę. Przekroczyła próg i oparła się o ścianę zakładając ręce na piersi. Rozejrzała się wokoło. Zawsze podziwiała to wspaniałe pomieszczenie. Te ogromne okna, lampy gdzie niegdzie, o tak, było tu bardzo jasno. No i ten sufit! Podniosła głowę. Fragment nieba na sklepieniu nie wyglądał zachęcająco. Spojrzała w okno. Tak, zanosi się na deszcz. Kolacja właśnie się rozpoczęła. Przy czterech stołach siedziało dość sporo osób. Nauczycieli jeszcze nie było. Panna Silverstone stała jeszcze chwilę wsłuchując się w szum rozmów i chichotów rozchodzących się po sali. Wyłapała także dźwięk widelców uderzających o kielichy bądź talerze. Nagle naszła ją niezwykła dla niej samej myśl, że dawno z nikim nie rozmawiała. Nic dziwnego, uchodziła wśród uczniów za dziwaczkę, outsiderkę i wredną sukę. Pod wpływem impulsu postanowiła że tak dłużej być nie może, przecież nie jest taka! To nie wina tych wszystkich ludzi, to nie MOJA wina, że Marie nie żyje! Widocznie tak miało być. Ale to nie powód by wciąż unikała ludzi. - Tak dalej być nie może. Kuso...-wyszeptała ulubione japońskie przekleństwo ruszając w stronę stołu Ślizgonów. Wracała do życia.
Quai weszła do Wielkiej Sali pewnym krokiem. Szukała znajomych twarzy w tłumie, w szczególności kogoś z Krukonów, lecz zauważyła Tori. -Victoria ! - krzyknęła przez całe pomieszczenie. Sama nie wiedziała co ją napadło, żeby gadać właśnie w tej chwili ze Ślizgonką. Nudziło jej się? Pewnie tak... Potrzebowała towarzystwa? Jak najbardziej. Po prostu chciała wepchnąć coś pomiędzy zwykłymi obowiązkami i nacieszyć się słuchając słów innych.
Siedziała właśnie na końcu stołu zastanawiając się jak przyjmą ją inni gdy się odezwie. Wtem usłyszała znajomy głos wołający jej imię. Odwróciła się i z zainteresowaniem spojrzała w stronę z której ktoś ją wołał. Zauważyła Quai, rudowłosą koleżankę z Domu Kruka. Dziewczyna wyglądała na zdumioną że woła właśnie ją, Tori. I wcale się nie dziwię, przeszło brunetce przez myśl. Wstała i z lekkim uśmiechem pomachała koleżance. Tak, z uśmiechem! Victoria po raz pierwszy od czterech lat uśmiechnęła się zwyczajnie, a nie złośliwie. Ślizgonka z pewną gracją ruszyła w stronę Qaui Valette aby się przywitać. Ze zdziwieniem zdała sobie sprawę że to właśnie z Krukonką od dawna chciała porozmawiać, nieświadomie szukając jej wzrokiem. Bała się jednak tego jak może zostać przyjęta. Teraz, gdy Quai sama wyraziła chęć rozmowy, poczuła ulgę. Nawet nie wiedziała jak bardzo brakowało jej normalnego życia. I pomyśleć, że tego odkrycia dokonała tu, w progu wielkiej sali. Powoli zbliżała się do Quai. - Cześć...- wyszeptała nieśmiało patrząc w te duże, znajome, łagodne oczy.
Quai uśmiechnęła się do niej ciepło, po czym odsunęła się od stołu Ślizgonów, lekko spłoszona ich świdrującymi w nią oczami. -Tak dawno cię nie widziałam, Tori.- Powiedziała o wiele głośniej niż koleżanka.- Co powiesz na Hogsmeade w którąś sobotę? Albo nawet po lekcjach... Chyba nie macie tak dużo zadane?- Quai niemalże wybuchnęła. Sama się sobie dziwiła, że potrafiła tak szybko i tak dużo gadać. Ale w zasadzie to było lekko oczywiste. Dla znajomych stawała się całkowicie inna. Tak jakby zrzucała zimny i oschły płaszcz zostawiając ciepłe, przyjazne i otwarte przyodzienie.
Spojrzała na koleżankę z uśmiechem. Dziewczyna jak widać nie gniewała się na nią za jej zachowanie. Ale to już minęło, Tori znowu jest sobą. - Jasne, że z tobą pójdę. W sumie to nawet nie wiem co dzieje się na lekcjach. Ostatnio wiele wagaruję.- przyznała. -Dawno nie gadałyśmy. I wiesz, przepraszam...za mnie, za to jaka byłam. Obiecuję, że już taka nie będę. - Roześmiała się perliście. Dziwne, że po tylu latach wciąż pamiętała jak to się robi, i było to tak szczerze że sama się zdziwiła. - Powiedz mi, co u ciebie słychać, Quai?
Panna Valette wręcz nie chciała się gniewać na Tori, bowiem koleżanka tak bardzo przypominała ją samą... Popatrzyła prosto w oczy Silverstone, tak, aby widzieć swoje rude włosy w jej źrenicach. -Nic nie szkodzi, Victorio. - Uśmiechnęła się blado przypominając sobie niemiłe sytuacje, w których pani Silverstone rzeczywiście nie była do wytrzymania. - A co do wagarów, to chyba musimy poważnie porozmawiać. - Tutaj udała głos starszej, zdenerwowanej kobiety, po czym wybuchnęła śmiechem. Nie mogła pojąć, jak to jest nie lubić się uczyć i zwiewać z lekcji. Jeszcze nigdy nie ominęła żadnego przedmiotu... No, może tylko wtedy, kiedy złapało ją na prawdę solidne przeziębienie i pielęgniarka chciała przywiązać Quai do łóżka, żeby tylko to wredne choróbsko jeszcze bardziej się nie rozwinęło i zaraziło innych uczniów. Gdy Quai usłyszała "Co u ciebie słychać?" lekko się zmartwiła. Nie działo się u niej dobrze, bowiem poznała jedno z ważniejszych uczuć- miłość. Nie chciała zwierzać się znajomej, bo nie znała jej na tyle dobrze, by obciążyć ją ciężarem dotrzymania sekretu, więc mruknęła tylko: -Nic ciekawego, Vic. Wszystko po staremu...- Czym prędzej zmieniła temat. - Więc kiedy chcesz się przejść na piwo kremowe ?
Oho, najwyraźniej Quai miała jakieś problemy którymi nie chciała się z nią podzielić. No cóż, może gdy poznają się bliżej...Rozbawila ja mysl powaznej rozmowy o wagarach. Usmiechnela sie pod nosem. -Dobrze mamo. Porozmawiamy w domu,ok? - wydusila wybuchajac smiechem. Byla szczesliwa ze Valette jej wybaczyla. Po chwili przybrala powazna mine. -A tak na serio. Obiecuje, ze gdy tylko odbedzie sie jakas lekcja na ktora powinnam chodzic od razu sie na nia wybiore. Mam nadzieje ze wystarczy ci moje slowo? Nie chcialabym wiazac sie Przysiega bo a nuż stanie sie cos co przeszkodzi mi w realizacji postanowienia i co wtedy?- chichoczac popatrzyla na Krukonke. Albo jej sie wydawalo albo dziewczyna posmutniala. Uslyszala slowa "piwo kremowe" i ze zdumieniem odkryla ze wlasnie na nie ma teraz ochote. -Piwko? Hmmm. No nie wiem. Myslisz ze teraz nie jest na nie za pozno? W zasadzie od dawna mialam ochote przejsc sie do Hogsmeade tylko nie zdawalam sobie z tego sprawy. A wiec co ty na to? (Przepraszam, cos mi sie stalo z polskimi znakami)
Quai uśmiechała się cały czas patrząc na Ślizgonkę. -To ty nie wiesz, że wieczorami najlepiej się pije piwo kremowe? Szczególnie w zimie. Pomyśl: na dworze śnieg pada, chłód jak cholera, a ty, siedzisz w pubie i popijając gorący napój patrzysz na przechodniów na ulicy, którzy próbują zmagać się z żywiołem. - Quai przypomniała sobie jak rok temu spędziła święta. Nad kuflem piwa kremowego z białym Mason'em w kieszeni. - Jak dla mnie możemy tam iść już teraz. Ja stawiam ! - Zaśmiała się oczekując reakcji Tori, która o dziwo już po kilku zdaniach stała jej się o wiele bardziej bliższa.
Tori zauważyła że Quai jakby poweselała. Brunetka także czuła się całkiem dobrze. - Ah, no tak. Racja. Tak dawno nie byłam na piwku że zapomniałam jak to jest. Tylko wiesz, myślałam...Jesteś Krukonką, nie wychodzenie późno z zamku aby wcześnie wrócić, mądrość, przestrzeganie zasad i te sprawy...- dała rudowłosej przyjaznego kuksańca w bok.- Ty stawiasz? No dobra, skoro nalegasz. Ale następnym razem ja płacę! Równowaga musi być! - Zaśmiała się. - A więc idziemy! Hogsmeade, dwie wariatki idą na twój podbój, strzeż się!- Udała marszowy krok machając rękoma. To odosobnienie trwało chyba zbyt długo. Teraz gdy w końcu z kimś rozmawia zaczęło jej odbijać. Ale to chyba dobrze. Nie chciała już dłużej być poważną, oschłą i wredną małpą. Tak, świetnie zdawała sobie sprawę jaka była i było jej z tego powodu głupio. Marie na pewno nie byłaby zadowolona z tego jak zachowuje się jej przyjaciółka. Zmieni się, dla Marie, dla siebie, dla Quai i dla reszty ludzi z którymi kiedyś się zadawała.
Quai zaśmiała się głośno, po czym spojrzała na stół Krukonów, przy którym zajadali się uczniowie. Dziewczyna miała wielką ochotę coś zjeść, jednak wolała napoić się towarzystwem Tori. "Może po drodze coś złapię." - pomyślała, po czym powtórzyła chód Victorii. Przeszły tak całą salę, z uśmiechami na twarzy niczym żołnierze idący na należyty im odpoczynek. // zacznij pisać w Hogsmeade.
Bal rocznicowy był zwykle największym w trakcie roku szkolnego. To właśnie ten dzień obchodzono chyba najgłośniej. W tym roku Gareth Hampson postanowił, że będzie się on zbiegać ze świętem Halloween. Czyżby chciał zaoszczędzić na kosztach? Ponoć ostatnio ma nieco problemów... kto wie, czy i nie tych finansowych? Miejmy tylko nadzieję, że nie stanie się to jakimś nowym zwyczajem i nie zacznie wiązać ze sobą tak wszelakich innych uroczystości, bo chyba nikt nie chciałby mieć balu walentynkowego połączonego z wielkanocnym? Tego dnia przygotowania rozpoczęły się już wcześnie rano, a skrzaty szczelnie zamknęły drzwi do Wielkiej Sali. Nawet posiłki wydawano jedynie przez uchylone wrota, tak by przypadkiem, któryś z ciekawskich uczniów nie podejrzał, cóż takiego szykowanego jest na ten specjalny wieczór. O godzinie szesnastej drzwi do Wielkiej Sali stanęły otworem, jednak nic nie było widać, poza wielkim lustrem, które zajmowało całe przejście. Jego złota rama dokładnie przylegała do framug. Początkowo uczniowie mogli zupełnie nie wiedzieć o co chodzi, ale jeden ze starszych nauczycieli szybko wyjaśnił, by każdy myśląc o tym, w co chce być przebranym, przechodził kolejno przez lustro. Otóż zwierciadło przez które musieli przejść, było zaczarowane tak, że gdy uczeń przechodząc przez nie, myślał o stroju, jego ubranie odpowiednio się przemieniało. To samo dotyczyło fryzury, czy makijażu. Co więcej, tafla potrafiła nawet nieco zmieniać rysy twarzy. A należy pamiętać, że to miała być impreza, gdzie nikt nie będzie potrafił się rozpoznać, więc zmiany dokonywane przez magiczne zwierciadło, były naprawdę imponujące. Jednak należy mieć na uwadze, że to zaklęcie działało tylko wewnątrz tego pomieszczenia. Wychodząc, każdy wracał do normalnego wyglądu. Gdy już uczeń przekroczył taflę lustra, trafiał na niezwykle udekorowaną Wielką Salę. Wnętrze było wyjątkowo przyciemnione, światła padały jedynie z dyni, wewnątrz których znajdowały się świece. Nad głowami uczniów zamiast czystego nieba, unosiły się gęste, ciemne chmury, gdyby ktoś postanowił się im chwilę przyjrzeć, mógłby dostrzec, że układają się w formy związane z Halloweenem, czyli od dyni, po koty, na tiarach czarownic skończywszy. Dookoła sali, na filarze wysokości stolików, płynęła pomarańczowa rzeka o szerokości pół metra. Jak się okazywało, był to poncz, dlatego też na brzegu filaru były ustawione kieliszki. Pod sufitem z prawej strony lewitowały czekoladki o kształcie związanym z obecnym świętem. Jeśli tylko uczeń nieco podskoczył, mógł złapać czekoladkę dla siebie. Oczywiście na wprost zaczarowanego lustra, nie mogło także zabraknąć sceny. Tym razem na jej deskach stanął zespół Gwardia Pottera i gdy tylko niemal wszyscy uczniowie znaleźli się w sali, charyzmatyczna wokalistka przystąpiła do występu, a w pomieszczeniu zaczęła się unosić gęsta, zielona mgła.
Bale od samego początku zajmowały szczególne miejsce w życiu towarzyskim Hogwartu. Tym razem będzie wyjątkowo interesująco, zwarzywszy na to, że niektórzy tutaj tryskają pomysłami na prawo i lewo. On sam zaśmiał się perliście wygładzając pelerynę, która ciągnęła się za nim długa jak noc. Kto by pomyślała, że zmuszony będzie posłużyć się czymś tak banalnym. Mugole to mieli pomysły…mimo znikomych kontaktów ze światem czarodziei zaskakiwali go na każdym kroku, choćby teraz. Ciekawe jak długo będzie musiał w tym chodzić, bo wypicie kilku głębszych będzie nie lada wyzwaniem, zważywszy na hełm. Czego się nie robi dla odrobiny zabawy? Ostatnie godziny przed balem poświęcił wielu interesującym czynnościom, poczynając od chuchania przez otwory w hełmie a kończąc na zabawie mieczykiem. Podsumowując zrobił chyba wszystko, co mógł, aby wczuć się w rolę, zwłaszcza owy miecz wywołał na jego twarzy niemały zachwyt, aż czuję jak ciemna strona się przybliża, wręcz wita go z otwartymi ramionami. Sam nie mógł się sobie nadziwić, że cieszył się z tego przebierania jak dzieci na święta, chociaż mogło też chodzić o uroczą partnerkę, jaką miał nadzieję spotkać…jedno jest pewne, jaka by nie była z nim nudzić się nie będzie. Zawsze preferował nieco bardziej wyszukane sposoby umilenia sobie życia i z pewnością właścicielka bransoletki z sowami to doceni. Dotarłszy na miejsce rozejrzał się po Sali by wybrać dogodne miejsce na poszukiwanie swojej ofiary, lub, jak kto woli partnerki. Widząc, że towarzystwo się już zbiera, nastrój sam mu się udzielił. No i niech żyje bal.
Ostatnio zmieniony przez master of puppets dnia Sob 8 Paź - 16:31, w całości zmieniany 1 raz
Nie miał pojęcia z jakiego powodu wybiera się w ogóle na bal, ale najwyraźniej zaczęła nudzić mu się skrajna samotność, separacja. Od początku przyjazdu do Hogwartu spotkał się ledwie z kilkoma członkami Iteriusa, nie wspominając w ogóle o tworzeniu jakichkolwiek zażyłości z innymi studentami Hogwartu... o uczniach w ogóle nie mówiąc. Jednakowoż gdy dowiedział się, że odbywa się bal, a bal wiąże się z przebraniami, uznał to za doskonały pomysł. Zalążek szaleństwa w jego głowie podpowiadał mu , by urządzić maskaradę, na jedną noc stać się kim innym - nie tyle z wyglądu, co z charakteru. Wszedł zatem do Wielkiej Sali. Twarz miał zupełnie niepodobną do normalnych swoich rysów, głowa była większa, lysa, a co najważniejsze - pełna powbijanych w nią dlugich, ostrych igieł. Miał na sobie kombinezon przypominający skórzaną togę, trochę mistyczną, trochę groteskową, w odcieniach czerni i czerwieni. Na todze znajdowała się również zupelnie niepasująca do reszty wizerunku przypinka z dynią. Ciekaw był kto będzie miał dzisiaj zaszczyt poznać jednego w swoim rodzaju Pinheada, który tylko tej nocy mial zamiar być innym człowiekiem niż zazwyczaj. Hum hum...
Rozpoczął się tragiczny halloweenowy bal, o tragicznej godzinie 16:00, a gdy tylko zegar wybił ową porę, Tragic Clown postanowił zwlec swój zgrabny, acz tragiczny tyłek ze swojego tragicznego łóżka w tragicznym dormitorium i wolnym, majestatycznym, tragicznym krokiem udać się wprost do Tragicznej Wielkiej Sali. W głębi duszy niezwykle tragicznie się cieszył, iż nie musi sobie sprawiać odpowiednio tragicznego stroju, albowiem patent z tragicznym lustrem zwalniał go od tego tragicznego obowiązku, co za ulga. Przepychając się przez tragiczny tłum uczniów, Tragic Clown wreszcie dopchał się do tragicznej sali, w której miał się odbyć owy tragiczny bal. Rozejrzał się z zachwytem, widząc, jak wszyscy dookoła przyjmują cudowne tragiczne postacie, niektóre zabawne, inne przerażające, a jeszcze inne obłędnie seksowne (Crucio). Chwila paniki – gdzie jest moja tragiczna przypinka? O, tu jest – i Clown był gotowy do tragicznej imprezy. - Tragicznie – westchnął rozmarzony, traktując to słowo jako największy wyraz swej uciechy. Wszystko jest dziś na opak, prawda? Następnie postanowił ulokować swoją bransoletkę z listkami w jakimś awangardowym miejscu, na przykład na swoim tragicznym czerwonym nosie. Perfekcyjnie! Wszak na ręce i tak nikt by jej nie zauważył, a poza tym Tragic Clown jako człowiek szalenie stylowy stwierdził, iż nie pasuje mu do zakrwawionych rękawów szalonego tragicznego kubraczka w kolorowe kropki. Gdy już wszystko było gotowe, osobnik postąpił kilka kroków do przodu, nieco kulawo, albowiem był nieprzyzwyczajony do szalonego rozmiaru tragicznych butów clowna, i zaczął się rozglądać po tragicznej Sali by dostrzec kogoś tragicznie znajomego… a nie, zaraz, i tak nikogo nie rozpoznaje. Come to daddy, mruknął Tragic Clown złowieszczo w swoich myślach, zacierając rączki na samą myśl o tym, cóż też zrobi ze swoim partnerem, mwahaha.
Małej Mi towarzyszył dziś zupełnie irracjonalny lęk. Pewność siebie i niepoprawny optymizm zastąpiła zacięta mina i łypiący niepewnie wzrok. To naprawdę dziwny widok, w porównaniu z codziennym uosobieniem tej panienki. A wszystko to dlatego, że nie wiedziała, czego ma się spodziewać po dzisiejszym balu. Słyszała już na ten temat tyle plotek, że nietrudno było się w nich zatracić. Niektóre były tak absurdalne, że aż prawdopodobne. Teraz dopiero zdała sobie sprawę, że chyba niezbyt przepada za niespodziankami. Wolałaby już wcześniej wiedzieć, kto jest jej partnerem i móc sobie swobodnie z tego żartować. Oby za chwilę ten nastrój minął, bo jeszcze ktoś posądzi ją o kostium kostuchy. A widząc jej bladą twarz, miałby ku temu powody. Gdy weszła do Wielkiej Sali, poczuła wzrastającą dezorientację. Spodziewała się unoszących się nad sufitem świec i lewitujących po sali dyni, które straszyły jedynie lękliwych pierwszorocznych. A tutaj zupełne zaskoczenie, przed nią stało ogromne i piękne lustro, na którym nie było żadnej instrukcji obsługi, nawet drobnym maczkiem. Na szczęście, ktoś nagle wyjaśnił, w jakim celu znajduje się tutaj ten przedmiot i na ustach Małej Mi pojawił się lekki uśmiech. No proszę, tego z pewnością się nie spodziewała. Zmarszczyła brwi i zaczęła zastanawiać się nad szałowym kostiumem. Oczywiście, jak na złość nic ciekawego nie przychodziło jej do głowy. Dlatego postanowiła, zgodnie z przybranym nowym pseudonimem, wyobrazić sobie siebie w czerwonej sukience i rudych włosach. A to dopiero metamorfoza, ciężko będzie ją rozpoznać, ale chyba właśnie o to chodzi, prawda? Pewnym krokiem przeszła przez lustro, poprawiając przypinkę z czaszką, która miała być jej znakiem rozpoznawczym. Kto by pomyślał, że nawet po takiej przemianie, będzie prezentowała się równie kusząco, co zawsze. Dopiero teraz miała okazję rozejrzeć się po Wielkiej Sali, której dekoracje prezentowały się wyśmienicie. Aż zachciało jej się tańczyć i szaleć i zupełnie zapomniała o strachu, który jeszcze przed chwilą prawie ją paraliżował. Przejechała ręką po nowych, rudych włosach, poprawiła rąbek czerwonej sukienki i skierowała się w stronę jednego z filarów. Z tego miejsca miała doskonałą widoczność, więc istniało prawdopodobieństwo, że gdzieś w tłumie wypatrzy przypinkę z czaszką. Oby to był ktoś, z kim będzie mogła świetnie się bawić. Bo Mała Mi naprawdę lubiła śmiać się i szaleć.
Zanurzyła się w tafli, wynurzając się już z burzą loków i twarzą porcelanową o oczach dużych, rażących błękitem kontrastując z czernią niby to rozmazanego makijażu okalającego od powiek aż po kość policzkową. Usta ni to pokryte krwią ni szminką i ubranie jakieś poobdzierane, jakby dopiero co szarpał je wiatr. Jak ulał wpasowała się w scenerię wielkiej Sali, która dziś, rodem z horroru, gościła same okropieństwa. Jedyne co jej pozostało z ubrania sprzed zatopienia się w lustrze była bransoletka z muliny, ciasno opinająca przegub jej dłoni i wciśnięta za nią chusta w pajęczyny, którą zabrała ze sobą bardziej z przymusu aniżeli z wewnętrznej potrzeby posiadania jej bowiem wydała się jej ona wyjątkowo szpetna. Humor miała dziś wyjątkowo dziwny, trudno było go sprecyzować. Wyjątkowo łatwo udało się jej wpasować w klimat hallowen i niczym zjawa płynęła pomiędzy stolikami gromiąc wzrokiem każdą, ciekawie zrobioną osobę. Beznamiętnie cmokała w kierunku kolejnego wampira, popijała sok dyniowy, paliła czy też znikała gdzieś nagle w strugach gęstej mgły. Czuła się jak zombie wśród żywych, bez emocji znudzona brakiem towarzystwa i brakiem zabawy. Nawet muzyka, choć całkiem w jej stylu, nie dawała jej żadnej satysfakcji, a jedynie irytowała słowami i zbyt szybką melodią. Niezadowolona stanęła gdzieś z boku, parskając pod nosem zupełnie jakby była koniem, któremu podsunięto pod włochate wargi kostki cukru, choć w przypadku blondynki był to raczej papieros, którego popalała nienaturalnie wolno.
Halloween - dzień w którym wszystko może się zdarzyć. Dobra, nie będę, aż tak dramatyzować. Może więc od początku zacznę. Dziś Halloween, dzień w którym uczniowie będą się dobrze bawić. A szczególnie ona, ta co napędziła się tym wydarzeniem,a za cholerę nie miała żadnego stroju. To się nazywa dobre przygotowanie. Wstając rano od razu zauważyła, że to właśnie w tym dniu będzie impreza Halloweenowa. Załamała się brakiem pomysłu na strój i gorączkowo przeszukiwała swoją skrzynię z ubraniami by coś wykombinować. Po kilkugodzinnym główkowaniu znalazła jedno opakowanie samoprzylepnych karteczek. I w taki oto sposób ona miała pomysł na strój. Obkleiła się cała różowymi i pomarańczowymi karteczkami. Nie było to dość łatwo. Nikt jej nie pomógł, bo to przecież tajne w koggo się przebierze. Podczas ,,ubierania się" myślała nad konkretną nazwą swojego stroju oraz jakim ona niby potworkiem będzie. Kartkowy Potwór, Chodząca mądrość czy Kartka Cię Zje - takie oto dziewczyna miała pomysły. Starała się być oryginalna, lecz chyba jej to nie wychodziło. Zanim skończyła na zegarku dochodziła już upragniona godzina 16.00. Od razu zerwała się z pokoju i czym prędzej szła, tfu! Biegła jak szalona do wielkiej sali. Przebiegła pół Hogwartu po czym staneła przy samym pomieszczeniu cała zasapana, czerwona i spocona. No! Teraz mogą się jej bać. Lecz co to? Strój jej się zepsuł. Co to ma być? Niewiasta zaczęła gorączkowo zastanawiać się co ma zrobić, lecz przed jej oczyma zobaczyła to cacuszko. Było to wielkie zwierciadło. Nie wiedziała o co tu chodzi i zaczęła obracać się jak ogłupiała. Na szczęście pojawił się pewien nauczyciel i wytłumaczył jej wszystko. Aż się zdziwiła i od razu podeszła do lustra. Była tak podekscytowana, że nie wiedziała w kogo się przebrać. Po jakimś czasie do jej głowy wpadł doskonały pomysł. Będzie drugim Dzieckiem Rosemary i tak się stało. Z blond włosów stały się czarne i nieco przetłuszczone oraz długie mierzące aż do pasa. Na twarzy dziewczyny pojawiły się jakieś czerwone plamki przypominające krew, lecz mam nadzieje, że to nie prawdziwa. Strój dziewczyny był calutki biały, sięgający aż do kostek. Po rozszarpane i także widniało na nim kilka czerwonych plam. A co do stóp....właśnie! Nie ma żadnego obuwia tylko bose nogi. Żeby było charakterystycznie. I już! Odstawiona i gotowa do balu. A ona się martwiła, że nie będzie miała oryginalnego stroju. Jeszcze tylko trzeba wyjąć przypinkę z kotem i i przyczepić ją do stroju tak aby była widoczna dla tajemniczego partnera. Tak swoją drogą ciekawe kim on będzie. Od razu weszła do sali a w jej oczach było wielkie wow! Wszystko była takie piękne i bardzo dobrze przygotowane. Na scenie grał fajny zespół, którego dziewczyna nie kojarzyła, ale od razu jej się spodobał. Podeszła gdzieś do stolika i czekała na tego, który ma się pojawić z przypinką z kotem.
Wkroczył do sali, z chrzęstem stali, delikatnie pobrzękującym mieczem u boku. Jego opancerzone nogi i ręce, poruszały się subtelnie i płynnie, Ciało jego zakrywała czarna poszarpana szata, która okrywała go od stóp po głowę odzianą w matową stalową maskę.Jego strój Urozmaicała przypinka z kociołkiem mała srebrna wpięta wewnątrz szaty pojawiająca się czasami i pobłyskująca odbijając światło świec. Zajął miejsce opodal Lorda Vadera, pozostając cichy oczekując nadejścia partnerki która miała nadejść niedługo. Obserwował przybyłych wyszukując tej jednej mając spokojną nadzieję na miły wieczór. Wyciągnął swój miecz i postawił go przed sobą, kładąc obie dłonie na jego rękojeści. Czekał.
Dzielna Baba Jaga w podskokach zmierzała do wielkiej Sali, na nogach, bo pech chciał, że ekspresowa miotła, którą zazwyczaj się poruszała nie zgodziła się jej towarzyszyć. Ucieszyło to niezwykle Babę Jagę bo nie miała ona zamiaru targać ze sobą kawałka drewna, a i spacer dobrze zrobi jej na figurę. Również haczykowaty nos zostawiła w pokoju co by nie odstraszać potencjalnego obiadu. Właściwie nie było w niej nic z wiedźmy, jedynie demoniczny humor nagle ją nawiedził dodając jej postaci nieco dramaturgii. W wielkiej Sali była raczej elfem w balerinach z anemiczną twarzą, rudymi warkoczami i piórkami wplecionymi pomiędzy kosmyki. Skryta pod kapturem, z przypinką z kociołkiem, szczerzącą się nieodpowiednio do scenerii pomieszczenia. Stopą ugodziła w mgłę i niemal od razu rozpoczęła poszukiwania partnera o gadżecie identycznym do tego na jej piersi. Odnalazła go stosunkowo szybko. Trudno było zresztą nie dostrzec tej ogromnej maski i miecza na którym zaciskał obie dłonie. Pomknęła w jego kierunku, nieuprzejmie spychając na bok osobę, która zajmowała miejsce obok niego i posłała dumny uśmiech ów rycerzowi, wypinając w jego kierunku klatkę piersiową by dostrzegł łączący ich element. - Fajna głowa. – Orzekła z uznaniem, spoglądając na ogromny ‘kask’ towarzysza. – Możesz mówić Baba Jaga. – Dodała zaraz po tym, jakby jednak nie dostrzegł tego w jej stroju, co możliwe było, a nawet bardzo prawdopodobne.
Tadam, bal czas zacząć. Pierwszy etap: lustro, wyglądające swoją drogą na dość podejrzane, ale postanowiła zaufać organizatorom zabawy i nie pytać o jego pochodzenie. Etap drugi: strój. Całe szczęście, że wcześnie wymyśliła już coś konkretnego; dzięki temu mogła teraz zaoszczędzić nad bezsensownym głowieniem się, z którego pewnie i tak nic wielkiego ani powalającego by nie wyszło. Sukienka Królewny Śnieżki. Po przejściach. Gdzieniegdzie nieco zakrwawiona, co miało dodawać kreacji elementów charakterystycznych dla obchodzonej uroczystości i święta. Ach, co za piękna historia! Księżniczka, znienawidzona przez swą macochę, w trakcie ucieczki znajduje schronienie w małej chatce należącej do siedmiu krasnoludków, z którymi szybko się zaprzyjaźnia. Niestety, szpony podstępów okazują się potężniejsze i dosięgają nieszczęsną nawet tam, za pomocą zatrutego jabłka odbierając jej życie. Jednak żadna bajka nie może skończyć się w ten sposób, toteż na ratunek wyrusza poszukujący pięknej żony książę, który dziwnym trafem dociera do domku zapłakanych krasnoludków, całuje swą najnowszą ukochaną i tym sposobem ożywia ją. Potem zakochani przysięgają sobie dozgonną miłość i wierność małżeńską. Sielanka, istna sielanka. Do momentu, w którym Książę nie poznaje młodszej od siebie o przynajmniej piętnaście lat ślicznotki i nie postanawia zdradzić swej żony. Ta, niestety, dowiaduje się o zdradzie i zabija niewiernego, by ukojenia szukać na halloweenowym balu. Urokliwie. Weszła więc na salę, odsłaniając swoją bransoletkę z kamieniami, tak, by potencjalny partner mógł ją rozpoznać. Nie dostrzegła tymczasem nikogo z tym samym symbolem, toteż ruszyła w stronę imponująco prezentującej się rzeki z ponczu. Chwyciła jeden z kieliszków i nie siląc się nawet na zbędną ostrożność, przysunęła go w stronę strumienia. A gdy wystarczająco się napełnił, powróciła nim w stronę ust i upiła kilka łyków, z zainteresowaniem rozglądając się po pomieszczeniu. Trzeba przyznać, że tym razem się postarali. Widocznie muszą mieć naprawdę poważną okoliczność, żeby bardziej się wysilić.
Od zawsze podchodziła do tego typu imprez bardzo sceptycznie, jednak w ostatecznych rozrachunku i tak się na nich pojawiała. Owszem, może i przeszkadzała jej ta sztuczna uprzejmość wśród ludzi, ale przecież nie mogłabym ominąć sensacji, które zawsze towarzyszą szkolnym balom. To ktoś przesadzi z alkoholem, ktoś kogoś przyłapie na zdradzie. Niezła uciecha dla pięknej outsiderki, prawda? Widok ogromnego lustra troszkę ją zdziwił. Nawet bardziej niż troszkę, ale do tego to ona się nie przyzna. Przybrała minę zupełnie zdystansowanej, niezaskoczonej osóbki i wysłuchała instrukcji. Sama nie wiedziała, jak chce wyglądać. Oczami wyobraźni widziała siebie w przylegającej fioletowej sukni i intensywnie czerwonych włosach. Ach, to był dopiero zniewalający efekt. W jej stroju nie zabrakło również chustki w różdżki, dzięki której miała zostać rozpoznana przez swojego partnera. Swoją drogą, naprawdę podobał jej się ten pomysł z anonimowymi, nie znanymi wcześniej partnerami. W końcu jakiś element zaskoczenia w szarym, ponurym życiu. Pewnie podążała środkiem Sali, starając się eksponować chustę. Bo jej dzisiejszy towarzysz gdzieś tu przecież musi być!
Nie spodziewał się, że pójdzie na ten bal, ale co z tego? Należy coś w końcu z życiem zrobić, najlepiej jest się zabawić. Nie miał jednak ochoty na głupkowate straszenia i przebieranki, nie bawiło go to już od pewnego czasu. Niestety, tajemna siła nakazała mu spojrzeć jednak w lustro, tak dla zabawy. Dlaczego akurat ON mu przyszedł do głowy, tego nie wiedzą nawet najstarsi górale. Cóż, trudno się mówi. Jak już tak jest, niech będzie. Ze śmiechem na ustach wszedł do Wielkiej Sali, przynajmniej od razu miał świetny humor. Lawirował w tłumie niczym prawdziwy gangster szukając tego z kim go dopasowano w owy tajemniczy sposób. Obracał w palcach swój równie tajemniczy rekwizyt licząc, że nie trafi na jakiegoś skończonego debila albo kogoś kogo się faktycznie przestraszy, w niezbyt pozytywnym sensie. Niestety, jego obawy były wręcz prorocze. To co zobaczył nie było tym czego oczekiwał. To czego oczekiwał powinno mieć o wiele większe cycki - O kur...O clown - Podsunął swojemu seksownemu towarzyszowi jego bransoletkę pod nose, obracając ją parę razy w palcach. bransoletka z listkami, tego nie dało się nei zauważyć. - Joł! - Stwierdził w koncu już o wiele bardziej ostrym i ziomalskim stylu, tak jak trzeba.