- Widzę, że ty też nie grzeszysz nagannym humorem. - Powiedziałam, a po chwili obie śmiałyśmy się jak dwie szajbuski. Po chwili zdałam sobie sprawę, że wszyscy siedzący na sali patrzą na nas jak na ostatnie kretynki, a mój brzuch nadal szalał. No cóż, w końcu ta sałatka to moja dzienna porcja warzyw. Więcej już jeść nie będę, więc władowałam sobie ogromną ilość warzyw na talerz. Tak samo uczyniłam z talerzem siedzącej naprzeciwko Elliott, uśmiechając się do niej. - Jesteś chuda jak patyk, dziewczyno. Powinnaś też coś jeść. - Dodałam, widząc jej zdezorientowaną minę. - A teraz, ładnie, siup. - Nabiłam na widelec sałatę i wcisnęłam jej do buzi. Sama później też sobie władowałam. Pewnie wyglądałyśmy teraz jak chomiki, z pełną ilością jedzenia zgromadzonego w policzkach.
Właśnie, dlaczego Olivka nalegała, by iść na bal? To było dziwne, nawet jak na nią. Chyba może po prostu tęskniła do normalności. Tęskniła, aby ludzie choć trochę pozytywnie ją postrzegali. Aby powoli... się zmienić? Choć było to niewykonalne, niczym syzyfowa praca, ale w głębi duszy wciąż jeszcze wierzyła, że może, kiedyś, gdzieś tam... chociaż trochę uda jej się przezwyciężyć wszelakie lęki i fobie. Ale to jeszcze taaak długa droga, że... może czas zacząć od balu, czyli pokazać się w towarzystwie? Jednak gdyby Padraic się nie zgodzi, z pewnością by się nie wybrała. Sama by sobie nie poradziła w tym tłumie nieprzychylnych osób. On był jej podporą i kimś, przy kim się uspokajała. Paradoksalnie, bowiem sam wyglądał na nieźle zestresowanego! Biedaczek. Ale trudno, skoro już tutaj są... pokręcą się chwilę, a potem wyjdą, dobry plan, czyż nie? Grunt, żeby dać znać, że byli, odbębnili, a potem się niezauważenie zmyć. Tak, oboje razem z całych sił próbowali sprawić, aby wyglądali całkiem znośnie. I na szczęście im się to udało! Chociaż pewnie i tak nikt nie zwróci na nich uwagi, ale dobra, co tam! Nie bądźmy drobiazgowi. W ogóle dobrze, że nie musieli tańczyć, to pewnie wyglądałoby dziwacznie w ich przypadku. Chociaż ona jako-tako umiała się ruszać, ale i tak nie miała na to ochoty. Stojąc przy stoliku zatem spoglądała na innych. Na ich kreacje, partnerów. Wyglądali naprawdę ładnie! Uśmiechnęła się gdzieś przelotnie do Colina, Andrzeja i kilku innych znanych jej osób. A potem powróciła wzrokiem do Padraica, który ewidentnie coś mówił. Położyła mu rękę na ramieniu i spojrzała spokojnie w oczy, uśmiechając się ciepło. - Nie, dziękuję. Wolałabym abyś się za to tak nie stresował - powiedziała raźnie. Ha, łatwo było jej mówić! Chwilowo czuła się lepiej, ale czasem panikowała gorzej niż on. Póki co jednak nie miała powodu, dlatego postanowiła wspierać przyjaciela, o.
Oj tak, tak. W końcu nie każdy posiadał idealną, zgrabną pupcię, prawda? A gdy już ktoś taką miał, to inni mieli okazję zachłannie się na nią pogapić. W końcu chyba po to one były - do eksponowania, nie? A to, że niektórzy nie mieli się czym chwalić, to był to tylko i wyłącznie ich problem. A tak na marginesie... Kath obczaiła Kolina z przodu i z tyłu i uwierzcie, on na pewno ma co eksponować, hłe hłe. Ano właśnie, jak to się w końcu stało, że K &K (och jak to pięknie brzmi) się zaprzyjaźnili? Pewnego razu po prostu przypadkiem się spotkali i przywitali słowami typowo hipisowskimi w stylu: "Kath, siostro, lubię cię!", "Kolin, bracie, też cię lubię!". No i takim oto sposobem nasza słodka para się zapsiapsiółkowała. I dzięki temunie muszę wchodzić w szczegóły, bo ja NAPRAWDĘ NIE WIEM co się potem zdarzyło. O Merlinie! Czyżby Kath upiła Kolina, a potem bo cieleśnie wykorzystała za jednym z krzaków? A może po prostu minęli się i nie spotkali aż do tej chwili? A może coś innego, o czym juz nigdy nie zdołają się dowiedzieć? Och, jakie to smutne. Dobra, dobra, może i mister Fitzgerald musiał tak długo na nią czekać, ale jak wcześniej wspomnianio - było warto. Z resztą, gdyby nie ten czas, który Katherine spędziła przed lustrem, efekt byłby całkowicie przeciwny, a przeciez Kolin nie chciałby iść na bal z klaunem, prawda? Kath naprawdę nie obraziłaby się, gdyby się dalej gapił na jej cycki. Po to własnie założyła tę kieckę, a przyznajmy, że przecież sama miałaby wielką ochotę zerwać z niego tę słitaśną koszulko- piżamkę. Podniosła twarz w tym samym momencie, w którym Puchon na nią popatrzył. Miała ochotę coś powiedzieć, skomentować, jednak po chwili już tonęła w jego błękitnoniebieskich oczętach, z których czaru nie potrafiła się oderwać. KURFA! WEŹCIE KTOŚ JĄ WALNIJCIE BO ZACHOWUJE SIĘ JAK IDIOTKA! - Ta- aaa... Taa- taaa-k...Taaak - wydukała, po chwili jednak opanowując się na tyle, żeby móc dalej normalnie mówić - Bardzo chętnie z tobą się połamię...ekhem...zatańczę. Nawet jeśli miałabym skończyć w gipsie. - Chciała dodać, że z nim to mogłaby nawet skończyć z wieży, utopić się czy bógwiecojeszcze, ale to nie wchodziło z jej imidżem zuej i okrutnej czarownicy, więc grzecznie trzymała gębę na kłódkę.
Jestem zdecydowanie za młoda na takie rozrywki. Udało się mi jednak przekonać samą siebie do przyjścia na bal, co samo w sobie jest sporym sukcesem. Miałam nadzieję, że znajdę tutaj Ailina, w jakiś niepojęty sposób brat zniknął mi sprzed oczu dzisiejszego ranka. Bez niego czuję się pusta, mogłabym spalić świat bez mrugnięcia i do tego z uśmiechem na ustach. Ciężko jest być "nową", że też matka wpadła na tak genialny plan. Akurat pod koniec roku, a już miałam przygotowane prowizoryczne zaklęcie połączone z pułapką na myszy. Specjalnie dla tego oszołoma, naszego nowego nauczyciela OPCM. Nie mogę zrozumieć, jak mogli nam to zrobić... Dobra, może coś tam rozumiem. Ta broń była naprawdę cenna, a i ojciec powinien być w jednym kawałku. Kurcze to naprawdę nie moja wina, że zaklęcie odbiło rykoszetem w osobę strzelającą... Moje rozmyślania przerwał widok Wielkiej Sali. Dla mnie Hogwart był morzem możliwości , tyle zaklęć ochronnych nałożonych na te stare mury... Ileż to rzeczy można wypróbować, nie przejmując się zbytnio konsekwencjami. Sala była udekorowana przepięknie. Na każdej wolnej przestrzeni tłoczyli się uczniowie i studenci. Spoglądałam na to może nie z zachwytem, ale z pewnym zainteresowaniem. Nie przeczę, czuję się trochę "nie na miejscu". Wszędzie są jakieś mizdrzące się pary. A ja co? Ot gówniara w zwykłej, białej sukience i z biżuterią z kamieni . Naprawdę mam nadzieję, że braciszek tutaj jest. Nie mam ochoty stać sama w kącie...
Gdyby Hanka wiedziała, że Dżoelowi zagrał Mroczny DJ na jej widok zapewne zeszłaby na zawał albo umarła w jakiś równie romantyczny sposób, a następnie ożyła w postaci ducha i już zawsze nawiedzała Dżoela w jego łazience. Do tego jednak nie dojdzie bo Glau idąc w kierunku Francuza cały czas się zastanawiała czy czasem się jej makijaż nie rozmazał albo czy fryzura wygląda dobrze no i najważniejsze czy prezentuje się tak jakby niewiele ją ten bal obchodził. Przecież Joel nie może sobie pomyśleć, że spędziła kilka godzin szykując się, choć przecież tak było. Ależ się dziewczyna rozpromieniła jak usłyszała od niego, że świetnie wygląda. Od razu walnęła w jego stronę szerokim uśmiechem. - Też świetnie wyglądasz. - Odpowiedziała i nie dlatego, że chciała być miła. Szczerą prawdę mówiła, bo Joel zawsze i niezależnie od sytuacji wyglądał świetnie. Nie widziała jeszcze jak jego loki prezentują się po przebudzeniu, ale na pewno są tak super jak zawsze. Taka już kolej rzeczy, koty zawsze będą śmierdzieć i pozostaną fałszywe, a Garcon będzie super ekstra ciachem do schrupania. Potem do niej dotarło, że serio będą musieli tańczyć. Ba, oni wychodzą pierwsi i prowadzą innych. To się dziołcha zestresowała teraz. I nawet powtarzanie sobie, że wszystko będzie okej nie zlikwidowało nieprzyjemnego uczucia w żołądku. Dała się poprowadzić Joelowi, starając się nie myśleć o tym, że wszyscy na nią patrzą. Przecież Garconowi życia nie zniszczy jak zawali ten taniec, chyba. Jakoś jej szedł ten taniec, choć przyznać się może, że raz, ale tylko jeden, nadepnęła na Dżoelową stopę, rekompensując się za to jedynie niemym przepraszam i nikłym uśmiechem. Nawet nie wstydziła się za to aż tak, a to był spory sukces.
Regis nie miał wymówki, żeby nie iść na bal, choć nie chciał na niego iść, ale poniekąd był zmuszony, jako pracownik Hogwartu. Wszak teraz zegnano uczniów z wymiany, tych wyjeżdżających i to wstyd, żeby go tam nie było! Dyrektor zasugerował mu także, żeby znalazł sobie parę, no co za człowiek! Ale dobra, posłuchał się go. Pierwszą osobą, jaka przyszła mu do głowy, była Naleigh (no nie no, słyszę tą ulgę). Nie ma się czemu dziwić, wbrew pozorom, jakie próbował stworzyć, panna Neglect była bliską mu osobą. I nie wyobrażał sobie w ogóle, żeby miał iść z kimś innym. Dlatego też zaprosił ją, wiedząc, że ta przyjmie jego ofertę. Zaraz sobie przypomniał, jak musiał chodzić na bale organizowane przez jego, jakże kochaną, rodzinkę. Wtedy uwielbiał tam bywać, ale czego się spodziewać po rozpieszczonym paniczyku, który tylko czekał na okazję, by olśniewać swą osobą? Teraz Regis wiedział, że tamto zachowanie było głupie, jednak... część arystokratycznych nawyków pozostało. Jak bal, to bal, dlatego też ubrał się w smoking, który wydawał mu się najbardziej odpowiednim na tę okazję. Gdy już się ogarnął (wiedział, że wyglądał olśniewająco, no cóż, miał narcystyczne odruchy), udał się wreszcie do zamku no i przybył do Wielkiej Sali. Trochę źle się czuł, że się spóźnił, ale... bywa. Wypatrywał sylwetki Naleigh przez dobrą chwilę, a gdy w końcu ją zobaczył... oniemiał. Wyglądała bosko, po prostu. Stał tak i gapił się na nią, gdy w końcu uświadomił sobie, że musi wyglądać dziwnie. Doprowadził się do porządku i podszedł do dziewczyny, a potem ujął jej dłoń. - Przepraszam, że musiałaś na mnie czekać - rzekł, a potem złożył na jej dłoni pocałunek.
O niczym innym Haru nie myślała, z wyjątkiem balu. O tak! Jak można zapomnieć o tak ważnym wydarzeniu w życiu Haruki. Strasznie się tym podnieciła i miała powody. Bo otóż, idzie na bal z takim jednym bardzo zacnym skrzatem. A teraz uwaga uwaga. Proszę o fanfary oraz krzyki zazdrości, otóż nasza Haru idzie z Irkiem. O tak! Tyle, że z tego wszystkiego zapomniała zaprojektować swoją sekretną sukienkę, no vo przecież dziewczyna jest zatłoczona tymi wszystkimi zleceniami, no ale cóż, lepiej przyjść w pierwszej lepszej oraz nudnej kiecce, niż w jakiś dżinsach, trampkach i bluzie czy nawet w jej jakimś fikuśnym projekcie, bo przecież nikt by jej nie wpuścił w jej zwariowanym projekcie. W ogóle to żadni ludzie nie znają na modzie, no ale cóż. Weszła baaardzo dumnym krokiem do sali w skromnej kiecce.Kiedy znalazła się w sali rozejrzała się po czym zauważyła, że jest Olivka, z jakimś gostkiem. Cóż, może Irek znajdzie Haru. Miejmy nadzieje. A tak w ogóle to na tym bardzo ważnym wydarzeniu może jakoś zbajeruje skrzata i przyjmie ją do swojej bardzo zacnej elity. Oj no co, można pomarzyć. Podeszła do Olivki. -Heeej Śliwka! - przywitała dziewczynę po czym uściskała ją jak każdą przyjaciółkę. Także pomacha jej towarzyszowi i uśmiechnęła się. -Co tam u Ciebie? - zapytała po czym wzięła do ust ciastko. Jejku, kiedy ten Irek przyjdzie?
Ostatnio zmieniony przez Harukichi Yamato dnia Nie Cze 19 2011, 08:16, w całości zmieniany 1 raz
Gdyby sie zastanowić, to może i dobrze byłoby, żeby Olivia stała się normalną osobą, bo byłoby jej łatwiej w życiu, prawda? Ale... czym tak naprawdę jest normalność Jak mozna ją zdefiniować? Poza tym, przynajmniej się wyróżniała i te właśnie jej fobie sprawiły, że tamtego dnia Padraic zwrócił na nią uwagę i chciał jej pomóc, co doprowadziło do relacji, jaka łączyła ich w chwili obecnej. Poza tym, on wiedział, że gdyby odmówił, to by nie poszła wcale. A nie chciał robić jej przykrości, poza tym, jej nie potrafił odmówić, dlatego też się zgodził. Wiedział, że robi to dla niej i czuł się z tym dobrze, pomimo stresu przed wyjściem. Dobrze, że nie prosiła go o taniec, bo niestety, ale Padraic nie potrafił tańczyć i obawiał się, że po prostu mogłoby się to skończyć tragicznie, na przykład podeptaniem nóg Olivii, którą trzeba byłoby dostarczyć do Skrzydła Szpiaalnego. A wiedzcie, Ahearn był do tego zdolny! Wszak tyle różnych rzeczy mu się przykrych przytrafiało, nieprawdaż? W każdym razie wróćmy do tej uroczej parki, która stała sobie z boku, obserwując tańczące pary. - N-nie wiem, czy dobrze, że t-tu przyszliśmy - odparł niepewnie. On sam czuł, że, gdy tylko nadarzy się okazja, zabierze stąd Śliwkę. I oboje odetchną z ulgą, tak. Odsunął się troszkę, gdy przyszła przyjaciółka Olivii, której imienia nie potrafił wymówić, niestety. Pomachał jej, uśmiechając się przy tym (jakże uroczo), a potem rozejrzał się po sali i zorientował się, że zbierało się w środku coraz więcej ludzi.
Ostatnio zmieniony przez Padraic Ahearn dnia Nie Cze 19 2011, 12:17, w całości zmieniany 1 raz
Wielka sala wyglądała naprawdę imponująco a może tylko się jej wydawało? mimo ze tyle lat spędziła w Hogwarcie wielka sala nadal była dla niej magiczna, to sklepienie udające niebo- nic piękniejszego nie widziała poza tymi murami. Prawdę mówiąc Beatrice wcale nie była zachwycona tym ze musi być jedną z opiekunek na balu, ”odękam swoje i zawijam”Pomyślała patrząc na schodzącą się młodzież ”ciekawe co tym razem wywiną” pomyślała przyglądając się im.
Szczerze mówiąc, Naleigh również nie wyobrażała sobie pójścia na bal z kimś innym niż Regis. Owszem, miała mnóstwo znajomych, którzy nadawali się na partnera, ale.. Dziwnie by się czuła wiedząc, że przyszli osobno, choć nawet nie są parą. I nigdy nią nie będą. Nie mylił się, bo według NNN właśnie tak wyglądał. Idealnie. Wcale jej nie przeszkadzało, że tak stał i na nią patrzył (co prawda zapomniała zasłonić blizn, jednak ten drobny szczegół wyleciał jej z głowy). Wtedy i ona bezkarnie mogła wodzić oczami po jego ciele, hy hy. No okej, wolała go nieubranego, ale w smokingu prezentował się naprawdę dobrze. Spojrzała mu prosto w oczy, po czym delikatnie się uśmiechnęła. - Jestem tu dopiero od pięciu minut, w tym cztery szukałam ciebie - odparła, a następnie wstała oraz pociągnęła go w stronę parkietu. - Chodź, zatańczymy - poprosiła. Średnio chciało jej się ruszać ze swojego miejsca, tu było znacznie wygodniej. Poza tym, obserwując niektórych tańczących obawiała się o swoje patykowate nogi. Po chwili już wirowali na środku wraz z innymi. - Co cię zatrzymało? - spytała z czystej ciekawości, jednocześnie starając się nie zgubić kroku. Merlinie, kiedy ona ostatnio tańczyła? I TO WALCA?!
Właśnie, byłoby zdecydowanie lepiej. Miałaby więcej przyjaciół i znajomych, czułaby się wszędzie swobodnie, robiłaby rzeczy, które uważane są powszechnie za normalne, a które dla Olivki stanowiły barierę nie do przebicia. I przez to była dziwolągiem, obiektem kpin, które raniły ją bardzo za każdym razem, jak słyszała gdzieś jakiś stłumiony śmiech za swoimi plecami. Nawet, kiedy nie dotyczył jej, miała wrażenie, że to właśnie o nią chodzi. To było okropne uczucie. I może, gdyby była taka jak inne dziewczyny, może Samael żywiłby w stosunku do niej jakieś cieplejsze uczucia? Może po prostu wydawała mu się zbyt dziwna, zbyt nudna, zbyt mdła i dlatego to wszystko się tak strasznie skomplikowało? Cóż, gdybać można. Tak, a ona była mu naprawdę bardzo wdzięczna z tego powodu. I wiedziała, ile siły go to wszystko kosztuje, zresztą u niej było podobnie. Hm, może są masochistami? No ona to na pewno! Ona poniekąd się domyślała, jaka jest z nim sytuacja. Zresztą i tak się czuła trochę winna, że go przygarnęła w to miejsce, nie miałaby już serca namawiać go na tańczenie, mimo, iż w sumie mogłaby być z tego niezła zabawa! - Ja też nie wiem - odparła cicho i wciąż przyglądała mu się uważnie, po czym westchnęła. - Obiecuję, że niedługo stąd pójdziemy, dobrze? - spytała, tym razem uśmiechając się lekko. I jeszcze miała coś powiedzieć, kiedy dopadła ich Haru. Och, dobra, uwielbiała tą dziewczynę, ale to jej ściskanie było nieco krępujące. Nie mniej jednak Olivka uśmiechnęła się niepewnie i nawet wydała z siebie dźwięk, który miał przypominać śmiech, ale wyszło raczej niezdarnie. - Hej - odpowiedziała jej w końcu, kiedy ten jakże bliski kontakt (hehe) się skończył. - W porządku, podziwiamy właśnie salę - rzuciła spokojnie w jej stronę. - A, to jest Haru, a to jest Padraic - przedstawiła sobie osoby, wskazując na nich ręką. No, wypadałoby, aby się poznali, obydwoje byli jej najlepszymi przyjaciółmi przecież!
Ależ on miał szczęście! Nic tylko pozazdrościć. Joel sprzątnął mu sprzed nosa uroczą Hanię, a Ireneusz został bez pary na bal. No ale musiał sobie jakoś poradzić, prawda? Wszak miał tak świetnie uszyty strój łudząco podobny do.. pizzy? Tak, tak! Musiał zmienić imidż. Poza tym, ludzie zbytnio kojarzyli go z ogórkami, co oczywiście mu nie przeszkadzało, ale przecież trzeba być wszechstronnym. Niestety, ale godzinę przed wyjściem dowiedział się, że to bal pożegnalny. BAL. A to się równa z eleganckimi strojami. Ostro protestował, ale jako nauczyciel chcąc nie chcąc był zmuszony dostosować się do poleceń dyrektora. Miał niecny plan, aby przebrać się ukradkiem pod stołem, jednak szybko z niego zrezygnował. Po prostu założył czarny garnitur, przygładził włoski, zjadł kiszonego i wyszedł. Po drodze postanowił zgarnąć panienkę Primrose. Wiedział, że u niej ostatnio nie było najlepiej, a o członków Elity dbał prawie jak o siebie i Irkę, która swoją drogą siedziała mu na ramieniu. Droga z lochów do dormitorium Gryfonów nie zajęła mu kilkunastu minut, a dosłownie parę sekund! Ha, wykorzystał skrzacie możliwości i się grzecznie teleportował. Na widok Audrey uśmiechnął się szeroko. Wyglądała cudnie! Weszli na salę odrobinę spóźnieni, ale co tam. Ważne, że są! Obawiał się, iż Haru będzie troszkę zła, ale musi zrozumieć. Po pierwsze - obowiązki. A po drugie Elita. Co chwila spoglądał w górę, aby zobaczyć kto mu mówi "dzień dobry" bądź "siemano, Irosław!" i tego typu przywitania. Ach, jak on kochał te wszystkie dzieciaczki! Zauważył Gryfonkę, gdzie rozmawiała ze Śliwką i studentem, którego kojarzył z widzenia. No, parę razy z nim zamienił słowo czy dwa. - Nie bij, wiem, że się spóźniłem - pokiwał smutno głową. - No, Haru to jest Audrey, Aud to jest Harukichi - przedstawił je sobie, coby nie wyjść na idiotę, o.
Zbliżało się lato, z upragnieniem kończył się dla Valentina ten rok szkolny. Zapewne będzie pierwszą osoba, która opuści ten zamek, czym prędzej chcąc być poza jego murami. I choć spędził tu siedem lat, nie wiedział na czym polegało przywiązanie większości osób do tego szarego zamczyska. Nigdy nie chciał nawet spróbować tego pojąć. Paryż, Paris. Dla niego wiecznie rozbrzmiewała ta sama melodia, może to było Non, je ne regrette rien? Nie, nie zamierzał wrócić w najbliższą jesień, ani nawet w tą kolejną. Chociaż kto wie, gdzie za parę miesięcy zawędruje Favreau. Uznał, że przyjdzie na ostatni bal, chcąc nasycić się świadomością, że już niebawem to wszystko zostawia. Wyśmienicie się składało, że przynajmniej tym razem dano wolną rękę co do wyboru partnerów. Nie zamierzał brać udziału w tych absurdalnych losowaniach, które niekiedy miewały tu miejsce. Zaprosił więc uroczą Francuzkę, dziewczynę, która niejednokrotnie już przydawała mu się jako modelka, gdy nieustannie musiał poprawiać swoje projekty. Colette była pod tym względem ideałem pełnym cierpliwości. Co więcej, tego dnia dziewczyna zechciała pójść na bal w jednym z jego projektów. Była to ciemna sukienka o dość ponurym charakterze. Czy pasowała do osobowości Colette, nie potrafił odpowiedzieć, za to nie miał problemów ze stwierdzeniem, że wyglądała w niej zupełnie idealnie. Jej typ urody definitywnie pasował do projektu. Weszli na sale razem, a Valentin i tym razem ubrał się w sposób dość dla siebie charakterystyczny. Jakiż byłby jego wizerunek, bez choćby jednego starego zegarka na łańcuszku? Tym razem w czerwono srebrnym odcieniu. Rozpięta marynarka była jego własnej roboty, zrobił ją z ciemnego, dobrego materiału. Miał też na sobie koszulę w czarno białe paski. Spodnie równie ciemne co góra. Jednak na szyi miał luźno przewieszony szalik, a raczej chustę z niebywale delikatnej tkaniny o szkarłatnej barwie. - Oui - odparł przyglądając się nieco niechętnie pełnej sali. - Mamy. Choć niechętnie to mówię - Nie, raczej nie chodziło tu tyle o tłumu na sali co o fakt, że mówiąc o Hogwarcie używał stwierdzenia "my mamy". Za drobną rękę złapał Colette, kiedy tylko uznał, że przecież musi zatańczyć z ową utalentowaną baletnicą. - Zatańczmy - rzekł do niej, niezwłocznie chcąc zmierzać bardziej w stronę tańczących osób. Nie, raczej nie często miał ku temu okazje, jeszcze rzadziej z tego korzystał. Tym razem jednak przecież musiał nasycić się faktem, że to już teraz ostatni raz. Jeszcze na moment powędrował spojrzeniem po pozostałych uczniach, by zobaczyć, kto taki wybrał się na bal.
Stał tak i stał, cały czas podpierając ścianę i myśląc o tym, jak to frajersko wygląda stojąc sam. Byle tylko Nev go nie zobaczyła, bo jeszcze by pomyślała, że jest nieudacznikiem większym niż w rzeczywistości i przyszedł tu sam. Tego by chyba nie przeżył, albo ona by nie przeżyła… trudna decyzja, ale wszystko jest do zrobienia. Z braku laku zainteresował się osobami tańczącymi już walca… cóż… była tam i w/w dziewoja, która tańcowała z jakimś czarnoskórym gościem w różowej kiecce… znaczy garniaku… Andrzej nie zna się na modzie, więc nie jest w stanie profesjonalnie określić, cóż owy chłopak miał na sobie. Zapewne był to sukienkogarnitur. Lecz coś zgoła innego przyciągnęło teraz uwagę Andrzeja. A raczej ktoś zgoła inny… ach, ach! Przecież oto nadchodziła jego Kasia Ogrodnik! Jaka ona była dzisiaj piękna! Jaka cudowna! Oczywiście, zawsze taka była, ale dzisiaj jeszcze bardziej, choć nie podejrzewał, że tak się w ogóle da. - Łał – wymruczał tylko, kiedy się do niego zbliżyła. – Wyglądasz jak bogini. Ale wiesz… czegoś tu brakuje. Niechętnie odsunął ją od siebie na szerokość ramion i przyjrzał jej się z udawanym sceptyzmem, po czym założył jej na głowę (bardzo delikatnie, żeby nie zniszczyć jej cudownych loczków) kaktusową czapeczkę. - No! Teraz idealnie. – Mruknął, znów przyciągając ją do siebie i składając na jej słodkich usteczkach delikatny pocałunek. Uwielbiał to robić, mógł wtedy wdychać jej prześliczny zapach, trzymać ręce na talii… ach! Stop! Zaraz się tu nam rozpłynie i zostanie z niego mokra plama. Pociągnął ją, więc na parkiet, żeby też sobie ponakurwiać walca. - Co tam u Żelka i ferajny?
Dobrali się zatem idealnie, jeżeli wziąć pod uwagę ich, oględnie mówiąc, niechętny stosunek do większych spędów wśród ludzi, których niekoniecznie cenili albo po prostu nie znali. Chociaż Colette przebywała w zamku przecież znacznie krócej niż Valentin, który wcale nie rozsiewał delikatnych skinień głową czy innych gestów powitania wśród uczniowskiej i studenckiej części gości. Wyjątkowo cieszyła ją jednak możliwość spędzenia z nim chociaż tego wieczora; nawet pomimo bytności obojga w tym samym czasie i miejscu, nieczęsto mieli okazję spotkać się w samym zamku. Być może chłopak nie był tego świadomy, ale Indigo ceniła go jako artystę. Zawsze miała słabość do obdarzania szacunkiem utalentowanych osób, przyjaźniła się przecież z malarzem Raphaelem, z Marlene, która również była szalenie wyróżniająca się w fachu modelki. Również i Valentin miał miejsce wśród tej wąskiej liczby person, a dzisiejsza kreacja zupełnie oddawała już jego kunszt projektancki i perfekcjonizm w każdym szczególe dzieła. Arcydzieła. Trzeba przyznać, że odstawali nieco od tłumu jednolitych balowych kreacji. Tworzyli dość specyficzny duet, ale tym lepiej się składało, bo każde z nich było bardzo indywidualne, chociaż baletnica zawsze starała się kryć w sobie wszelkie pokłady cech, które mogłyby ją wyróżnić i starała się wtopić w tłum, przemknąć niezauważenie. - Satysfakcjonuje cię to, że to już koniec, prawda? - powiedziała cicho, przesuwając palcem po fakturze wzorów sukienki. Jak najdelikatniej mogła, właściwie samym opuszkiem palca, gdyż zbyt obawiała się, że uszkodzi tak misternie tworzoną kreację. Chociaż intrygował ją sposób wykonania tych obrazów, postanowiła nie zagłębiać się w techniki krawieckie. Prawdziwy magik nie zdradza swoich sztuczek. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że wciąż operuje angielskim, chociaż wydawał jej się we własnej mowie kulawy i niejednoznaczny. Przerzuciła się więc zaraz na płynną francuszczyznę, a jej głos od razu stał się nieco pewniejszy, chociaż nie głośniejszy i inny w tonie. - Hogwart, te zimne mury, nie pasują mi do ciebie. Wyjeżdżam do Paryża po zakończeniu tego roku, też się tam wybierasz? Gdy zaproponował taniec, natychmiast przestała mówić i uśmiechnęła się tylko subtelnie. Nie musiał jej długo namawiać, wszak to był cały sens jej istnienia, jedyna rzecz, w której mogła błyszczeć, jedyna dziedzina, w której nie była przeciętna. Zbliżyli się niezwłocznie do centrum sali, włączając się w wirujące w często niezgrabnym tańcu pary. Przesunęła jedną dłonią po jego ramieniu, ustawiając ją w dogodnej do tańca pozycji, drugą oplotła jego dłoń. - Tańczyliśmy już kiedyś, na bankiecie w Fouquet Barriere. Z tego co pamiętam, chociaż kilka wypitych wówczas lampek szampana może zamroczyć mój osąd... jesteś doskonałym partnerem w walcu.
Slyterinie, Grig w garniturze. Chyba będzie musiała sobie dobrze zapamiętać tą chwile. Ale co tam z resztą garnitur, Grig tańczący walca to dopiero było coś! Cóż za niezapomniany wieczór. Oczywiście kiedy go ujrzała posłała mu uśmiech i tak, widziała, że się mu podobała. Ale zdecydowanie uroczo wyglądał, kiedy musiał się pozbyć czerwonej szminki, którą pozostawiły usta Effie. Czy panna Fontaine umiała dobrze tego walca? Och tak, przecież była mistrzynią tańców towarzyskich! Właściwie zapomniała, że mają tańczyć, poza tym to i tak facet zwykle w takich sytuacjach prowadził, więc uznała, że przecież jakoś sobie poradzi, prawda? No właśnie, tylko, że Grig nie chciał jak na złość wcale nie chciał teraz dominować. Chociaż tak naprawdę, nie zdradzając tego, czerpała pewną przyjemność z tego, że Grig nawet nie próbując czegokolwiek udowadniać, daje się jej poprowadzić. Czemu on zwykle nie był taki uległy? Ach tak, jakby był, to przecież nawet nie byłaby zainteresowana poznawaniem go. W tej chwili jednak oboje jakoś ten cholerny taniec wykonywali. Blondyna spoglądała jak to inni tańczą, by mniej więcej to wykonać. Coś tam wiedziała też na temat walca, bo przecież matka zadbała o edukację Eff w sprawach, które Hogwart nie obejmował. Czyli przykładowo sztywny taniec, który wykonuje się na uroczystościach. Może na co dzień przeklinała wymysły rodzicielki, ale w tej chwili nawet była z tego zadowolona, oczywiście tylko minimalnie! Walc im jako tako wyszedł, ale i tak odetchnęła z wielką ulgą, gdy muzyka ucichła, by rozbrzmiały charakterystyczne dźwięki dla tego zespołu. - Idę się czegoś napić. W końcu nie wiem czy jeszcze nam raz nie każą tańczyć - powiedziała z lekkim przerażeniem i szybciutko ruszyła w stronę stolików. Były tam różne wazy z błękitnym ponczem. Nalała sobie nieco by spróbować. Jak przypuszczała, smakował dość słabo. Otworzyła swoją małą, czarną torebkę i wyciągnęła z niej niewielką butelkę, jej zawartość szybko przelała do najbardziej oddalonej wazy. Miała ochotę na nieco mocniejszą wersję ponczu. Butelkę wrzuciła gdzieś pod stolik, a sama niezwłocznie nalała ponownie do kieliszka owego mocniejszego napoju. O tak, teraz smakował zdecydowanie dobrze.
To miała być chyba swego rodzaju ironia. Pieprzona kompozycja klamrowa, prawda? Od balu tak naprawdę zaczął się jego Hogwart. Jego pierwszy i ostatni rok w tej szkole, który zmienił całe jego życie, zmienił jego jako człowieka, wszystkie koleje losu. Na tej samej sali, w październiku, trafił przecież na żółtą chustę, Bell Rodwick. Ale Bell marzyła już tylko o tym, by wymknąć się szalonemu gajowemu. Więc niedługo zajęło mu odnalezienie panny Lancaster, by tej nocy zmienić ją jeszcze w panią Phersu. I był za nim rok pełen wrażeń, jesień pełna szczęścia, zima horroru, wiosna rozczarowania. Zyskał i stracił wszystko na przełomie tych kilku miesięcy. Żonę, dzieci, dwadzieścia kilogramów własnej masy. Cóż, przynajmniej to ostatnie w jakimś stopniu udało mu się odzyskać i nie był już chodzącym, straszącym uczniów wyglądem upiora wrakiem człowieka. Dlatego za bardzo zabawne uznał polecenie Hampsona, by on, jako [naprawdę nie wiem, co Gareth tutaj powiedział, nie słuchał go zupełnie, zajmując się śledzeniem wędrówki muchy po jego tiarze] jakiśtamktośtam nauczyciel zasłużony, bla, bla, bla, zamknął walec wraz z prefekt naczelną, niedoszłą żółtą chustą, panienką Bell Rodwick. Jakie to wszystko, cholera, śmieszne. I jeszcze był zobligowania do założenia szaty wyjściowej. On, Morph, który ostatnio nie mógł rozstać się choćby na chwilę ze swoją kurtką ze smoczej skóry, musiał założyć wyjściową szatę. To był jeden wielki żart, ale Morpheus znosił wszystko dzielnie, więc założył butelkowozieloną, czy jaki to tam kolor, szatę i stawił się na bal. - I znów się tu spotykamy - powitał cicho swoją walcową partnerkę, wzdychając cicho. Zdobył się na nikły uśmiech. Cóż, nie oczekiwał od niej choćby próby podjęcia rozmowy, mając w pamięci ochotę, z jaką podjęła się ucieczki przed nim ostatnim razem. Wkroczyli na parkiet jako ostatnia oficjalna para. Palił go ten bal, palił w gardle demonami przyszłości. Albo po prostu naprawdę źle przełknął szkocką whiskey i wciąż tkwiła mu w gardle. Rany, dobrze że nie zionął chociaż na nią alkoholowym wyziewem. Żucie mięty czasem faktycznie działa cuda, heheh.
Szczerze mówiąc w tym miejscu znalazłem się tylko z dwóch powodów, siostra i...no mniejsza o to. Bale już dawno mi się znudziły zazwyczaj staruszkowie plotkowali, ewentualnie podejmowali próby zaciągnięcia siebie nawzajem do łóżka. I gdzie tu jakakolwiek zabawa? To raczej obowiązek! Siostrę odnalazłem od razu, nikt tak się nie odznacza jak ona, ta biała sukienka wspaniale do niej pasowała. Stanąłem koło niej, nasze stroje tworzyły ładny kontrast ponieważ miałem na sobie czarny strój młodego panicza stylizowany na dziewiętnasty wiek. Nic lepszego oraz gorszego nie udało mi się z walizek wygrzebać. - I jak świat już bezpieczny? - zapytałem figlarnie przyglądając się siostrze. Miałem świetny humor od rana błąkałem się po Hogwarcie szukając co ciekawszych miejsc. Ariana Aine była zajęta rozpakowywaniem się, więc wykorzystałem okazję, mam nadzieję że zrobię jej niespodziankę odkryciami. - I jak pierwsze wrażenia? - ja jak dotąd miałem mieszane, nie do końca byłem przekonany czy ta szkoła to odpowiednie miejsce dla nas. Ale istniał jeden niezaprzeczalny plus tego miejsca i zamierzałem się tą myślą podzielić na głos. - Pamiętajmy że tym razem nasi kochani rodzice nie mają żadnego wpływu na kadrę nauczycielską, a to już atut. - na tą myśl uśmiech wypłynął na moich ustach.
W zasadzie Rocio zbyt długo nie nabyła się w tym Hogwarcie. Kiedy dowiedziała się, że jej kochany braciszek tu zostaje zrobiło jej się bardzo smutno, bo gotów była nawet wracać z nim do Meksyku. Ale tak to, no cóż, jej nic przesadnie nie trzymało w Anglii. Co prawda spotkała sporo uprzejmych i spoko ludzi, ale spora ich część również wyjeżdżała. W każdym razie, trudno, panna Rosado najwyżej będzie wypłakiwać się całe dnie i noce z tęsknotą za bratem, albo przyjedzie tu na jakiś czas. Jednak aktualnie miała iść na bal pożegnalny. W zasadzie trochę się zdziwiła, kiedy to Dimtiri poprosił ją, żeby była jego partnerką, ale zgodziła się ze słonecznym uśmiechem. Miała nadzieję, że będzie mogła go trochę rozweselić i odciągnąć od nałogu. Wybór stroju był trochę trudny, ale Rocio oczywiście sobie poradziła. Przebierała wśród różnych, kolorowych sukienek, aż w końcu jej wybór padł na cudowną pseudobambusową sukienkę. Oczywiście bez tej śmiesznej czapki, bo w końcu ona miała swoje barwne afro. Makijaż zrobiła sobie niezbyt mocny, bo w końcu i tak miała zdrową, ciemną skórę. Jednak szczerze mówiąc Rocio trochę za wcześnie się przygotowała i stwierdziła, że może się chwilę zdrzemnąć. Niewiadomo czy przypadkiem nie przegapiłaby całego balu, gdyby nie Fazi, który zaczął ją gryźć po uchu. Jak dziewczyna zorientowała się która jest godzina zerwała się z łóżka i pobiegła do Wielkiej Sali, a za nią leciała jej papuga. Powietrze rozwiewało jej pasma z sukienek ukazując w pełni czekoladowe nogi. W końcu wbiegła do środka i odesłała papugę, która usiadła gdzieś na górze. - Och Dimitri, jestem taką sierotą – powiedziała kiedy tylko zobaczyła Rosjanina. Wszyscy byli już w trakcie tańczenia walca, więc dziewczyna pociągnęła go na chwilę na parkiet i chwilę potańczyła ten dziwaczny, angielski taniec. Kiedy przerwali tym razem pobiegła do Manuela i pocałowała go w policzek, mamrocząc pod nosem hiszpańskie czułe słówka i witając się z Nev. Po chwili już wróciła do swojego partnera i wzięła go pod rękę. - Wracasz do Durmstrangu czy zostajesz? Podobało ci się w Anglii? Tu jest strasznie zimno i oschle nie sądzisz? Chociaż w zasadzie jesteś z Rosji, pewnie tam jest jeszcze gorsza pogoda? – Trajkotała panna Rosado, ciągnąc swojego partnera w stronę stolików. W tym czasie rozglądała się po sali i próbowała zignorować fakt, że LSD wygląda bardzo ładnie, więc szybko wlepiła zaciekawione spojrzenie w Dimisia.
Bal pożegnalny. Merlinie, to był bal pożegnalny. Żegnają się, będzie dużo uścisków, rzewnych pożegnań, ale to później. Dzisiaj był ten bal, wiec trzeba się bawić, co nie? A przede wszystkim wystroić, bo przecież miała być partnerką nie kogo innego, jak Jaydona Murrey'a! No dobra, Jay miał tu akurat trochę mniej do rzeczy, bo Bruk wystroiłaby się nawet jeśli miałaby iść z kimś innym, ba! Nawet gdyby miała przyjść na ten bal sama, co akurat nie wchodziło w grę, no ale, dobra, powiedzmy, że dla niego pindrzyła się tak bardziej. Przed lustrem spędziła jednak... Dużo czasu. Chciała wyglądać dobrze, bardzo dobrze, idealnie, właśnie dla niego. Lubiła go jak mało kogo, starała się, żeby nie zawiódł się wyborem właśnie takiej, a nie innej partnerki. Ubrała na siebie dość prostą, a mimo wszystko wytworną, czarną kieckę, w której, cóż, jak sama nieskromnie twierdziła wyglądała co najmniej przyzwoicie. Naturalnie kręcone, ciemnobrązowe włosy spięła w luźny koczek, zostawiając kilka pasm luźno opadających na blade obojczyki. Całość uwieńczyła jeszcze nad wyraz łagodnym (hehe,znając upodobania ślizgonki!) makijażem, jakimiś kolczykami w uszach i voila! Mamy pięknego Bruka, który już pewnym krokiem cisnął sobie na bal. No dobra, ten krok cwaniaka to był tylko taki, powiedzmy pokerfejs, bo tak naprawdę ślizgonka denerwowała się jak diabli! Bo przecież ona i jej szukana godzinami sukienka miała podobać się przede wszystkim Jay'owi, a zaraz potem całej reszcie, żeby nikomu przez myśl nie przeszło, że student umawia się z jakimś nieruchawym dziewczęciem, hehe. Dobra, zatem do wielkiej sali zawędrowała w momencie, w którym reprezentanci nakurwiali walca na środku parkietu. Hym, hym, co tam reprezentanci, miała znaleźć swojego partnera, co akurat nie było trudnym zadaniem, gdyż Dżejdon stał sobie luzacko przy wejściu w otoczeniu (co dziwne!) nie kilku fungirlsów, a dymu papierosowego. - Czy ty aby za długo nie palisz? - spytała na przywitanie, ale pogodnie, żeby nie zabrzmiało to jak jakieś wyrzuty. Następnie podeszła bliziutko studenta, tak, żeby być z zasięgu jego ręki, a jednocześnie, żeby mógł podziwiać efekt godzinnych starań brunetki. I właściwie nie zrobiła przy tym nic więcej, bo nie miała bladego pojęcia, na co powinna sobie pozwolić przy ich obecnych relacjach, cóż. - Długo czekałeś? - spytała.
No tak, czyż Grig w garniaku nie był wyjątkowo seksownym obrazem? Na pewno zapamięta Effi tą chwilę w obliczu tak pociągających widoków. No dobra, może i Orlov tańczący walca dla odmiany nie był aż tak przyjemną rzeczą do oglądania, ale to można pominąć. I zdecydowanie to ona dziś pobijała go urokliwością wyglądu. No cóż, tym razem Orlov nie wykazywał zupełnie chęci dominacji. Wszystko zwalił na Effie jak paradoks. Zawsze to on chciał być górą w ich niby związku, a kiedy przydałoby się, żeby faktycznie pokierował ich i to dosłownie, zrzucał wszystko na Effie. No może nie do końca, bo w końcu musiał jakoś zacząć i wybadać, czy dziewczyna aby na pewno zna ten taniec. Na całe szczęście szło jej całkiem nieźle. A ponieważ Grig przynajmniej pamiętał dobrze kroki, chociaż nie potrafił wychwycić melodii, żeby iść do rytmu, całkowicie oddał się pannie Fontaine. I w zasadzie średnio obeszło go to, że miała satysfakcję z tego, iż ona go prowadzi. Po prostu uważał, że dzisiaj to jej rola. Cóż Grig z przyjemnością podziękowałby jej mamie, w końcu na pewno ucieszyłaby się widząc jakim rozsądnym i spokojnym mężczyzną był niby chłopak jej córki. Ale Orlov i tak często mylił kroki i szedł źle. W końcu na Boga miał utrudnione zadanie. Jak mógł się skupić w ogóle na poruszanie w różne strony, kiedy miał przed sobą Effie w tej czerwonej sukience. Myśleć o walcu, kiedy jego ręka wodziła po jej biodrze a on sam patrzył się na jej odkryte obojczyki. W końcu koniec. Jeszcze większa ulga niż po turnieju. Kiwnął głową na słowa Effki, chociaż zmroziło go na chwilę kiedy wspomniała, że mogą jeszcze raz m kazać tańczyć. - Mam nadzieję, że żartujesz – mruknął niechętnie. Kiedy ta poszła po picie Orlov przebił się do Korotyi, by przywitać się z nim i poklepać po plecach oraz poznać jego przeuroczą partnerkę. W każdym razie po chwili wrócił do swojej partnerki. Stanął za na ostatniej imprezie. Ponownie złożył głowę na jej ramieniu by nasycić się jej uroczym zapachem. Złożył delikatny pocałunek na jej gładkiej szyi, pozostawiając sobie w pamięci wszelkie doznania, którym towarzyszy ten zwyczajny gest. - Co ty kombinujesz? – zapytał stając w końcu obok niej. Sam zaś wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki dość dużą butelkę wódki i szybko wlał do pierwszej szklanki, tylko prowizorycznie rozcieńczając z ponczem. Orlov wyjął zapalniczkę i zaczął wodzić ogniem wzdłuż stołu. Sam zaś ziewnął na chwilę, zakrywając buzię kubeczkiem. - Pewnie żałujesz, że skończył się turniej? I nie możesz już biegać po Hogwarcie z Lavrovem? – zagadał pijąc odrobinę alkoholu.
Bal? Bal, bal, bal... Przez ostatni tydzień nie słyszał o niczym innym jak tylko o tym balu, więc jakże mógł zapomnieć, w żadnym razie! Ponad to, był umówiony z Simonem, więc nie mógł nie iść. Pieprzyć fakt, że szykował się od rana, pewnie jak większość dziewczyn na sali, które nawiasem mówiąc, wyglądały cudownie! W przeciwieństwie, do niego, chociaż nie dało się ukryć, że... cóż, jego strój rzucał się w oczy, szczególnie krawat. Nie mógł sobie jednak odpuścić, kiedy mama w liście przysłała mu zdjęcie tego stroju, który specjalnie zrobiła dla niego babcia! To takie słodkie! I nie, nie traktował tego jak tandetny sweterek z owczej wełny który strasznie drapie. Ten strój był obłędny! Nawet o kolor nie chodziło, a raczej o ogólne samopoczucie Namisia od rana. Po tym, jak Alexa, niby w żarcie, rzuciła, że z Simonem wezmą ślub i coś o zaręczynach, ubzdurał sobie, że krukon faktycznie mu się oświadczy... I co on wtedy zrobi?! Z taką, a nie inną myślą, wmaszerował do wielkiej sali z wysoko zadartą głową. Od razu podszedł do stołu, by nalać sobie ponczu. No na trzeźwo tego nie wytrzyma raczej! Musiał tylko uważać, aby nie rozmazać makijażu i nie ubrudzić się niczym, reszta pójdzie z górki, na pewno! Rozglądał się uważnie, dostrzegając wiele znajomych twarzy. Stał jednak dalej przy stole na uboczu, nie chcąc nikogo nagabywać swoją osobą. Jak będzie ktoś chciał z nim gadać, co wątpliwe, to sam się zgłosi, o.
Cóż… określenie „nie do życia” nie było zbyt precyzyjne, bo po przebudzeniu była wręcz bardzo żywa. Za żywa, jak na osła. Z osłem zawsze kojarzył jej się kreskówkowy Kłapouchy, a on tylko siedział lub leżał całe dnie narzekając na świat. Nie była do niego podobna ani trochę. Nawet w jednej setnej, choć i jej zdarzały się gorsze dni. Wypiła zbyt dużo czekolady z likierem, albo… może to była whisky? Whatever… Kiedy tak przebijała się przez tłum zgromadzony w Sali, zauważyła LSD, która zdecydowanie ZBYT DOBRZE wyglądała w sukience, którą miała na sobie. Ale cóż… i tak nadal pozostawała głupiąjędząktóranieliczysięzuczuciamiinnychijestnawiedzonawdodatkubrakujejejpiątejklepki. Takie zdanie przyjęła i będzie się go trzymać. Czuła się delikatnie nie na miejscu w krótkiej sukience z tygrysem, która mimo tego, że była przecudowna, nie pasowała nijak na bal. Teraz jednak już nic nie zrobi. Przechodząc obok znajomych osób, uśmiechała się do nich, a widząc Irka z dwoma uczennicami jej banan na twarzy jeszcze się powiększył. Szczęściarz z niego. Najdziwniejszy w tym wszystkim był fakt, że ani pierwsza, ani druga dziewczyna nie była Hanką, co poważnie zaniepokoiło studentkę. Czyżby się pokłócili? Hania z Dżoelem, Irek z Haru i jeszcze jakąś dziewoją, o co chodzi? Tu potrzeba detektywa! Jednakże zajmie się tym później, bo wieczór ma zarezerwowany dla zgoła innej duszyczki. Boris wpadł w jakiś dziwny stan odrętwienia, kiedy tylko ją zobaczył i zaczęła się poważnie zastanawiać, czy to aby nie jakaś alergia na jej osobę. Rozważała dwie opcje: walnąć go po głowie, żeby się ocknął, albo odsunąć się na bezpieczną odległość. Tygrys nie był jej jednak pod tym względem przychylny, bo obudził się zanim zdołała podjąć jakąkolwiek decyzję. Uśmiechnęła się na jego słowa. - No nie wiem, nie wiem… polemizowałabym. – Mrugnęła do niego. Walc, walc… nie bardzo lubiła tańczyć tańce klasyczne. Były przerażająco nudne, wolne i melancholijne. Ale cóż… to wszystko trzeba przeeeeżyć. Rzucała wyraźnie podenerwowanemu Borisowi uspokajające uśmiechy i spojrzenia, dając tym samy do zrozumienia, że według niej jest mistrzem tańca i zdania nie zmieni, nawet jeśli ją podepcze. Hm… chyba jednak nie dałby rady wyczytać tego z jej miny, choćby bardzo chciał. W każdym razie, nie przeszkadzało jej to, że czasami mylił kroki. Trzask. Zbita szklanka. I jak za pociągnięciem magicznej różdżki Court zdaje sobie sprawę, że Rosjanin jest dla niej kimś więcej niż tylko przelotnym flirtem. Kolejny trzask, tym razem w jej głowie. Podnosi się szeroki mur najpierw przerażenia, potem radości, na końcu strachu. Mokra ręka. Zawrót głowy. Zwolnione tempo. Zgrzyt. W końcu to nie film. Czas dalej biegnie, a ta chwila, w której dziewczyna zdaje sobie sprawę z czegoś tak dla niej ważnego zajmuje, co najwyżej jedną sekundę. - Ja… ja muszę na chwilę wyjść… rozumiesz… kobiece sprawy… przepraszam… - szybki pocałunek, szelest materiału i Court już nie ma w Wielkiej Sali. Show must go on, Borisie. Nie, żadne kobiece sprawy jej nie wzywały. Czerwona kartka – kłamstwo.
No tak oczywiście, przecież Effie zawsze pozwalała mu dominować! Jak widać, ktoś tu puścił wodze fantazji. Oczywiście panna Fontaine pierw musiałaby zostać skonfudowana, by nie prowadzić z nim pewnej walki o dominacje. Jak było, gdy trafili do wrzeszczącej chaty? Czy to czasem własnie nie ona zaczęła przejmować kontrole? Właściwie tak było zawsze, z większym bądź mniejszym skutkiem przecież próbowała jakoś z nim w tej kwestii walczyć. Ale takie to już uroki pokręconego charakteru Effki. Czy żartowała z tym kolejnym tańcem już niebawem miało się okazać. Przecież zawsze w razie czego, może uciec przed zakończeniem balu. A przynajmniej raczej nie planowała powtarzać tego dramatycznego tańca. Musieli interesująco wyglądać, gdy oboje potajemnie dolewali alkohol do swoich napojów, a przynajmniej dość szaleńczo. Właściwie on pił niemal samą wódkę, na co Eff tylko lekko się skrzywiła. Te ich Rosyjskie specyfiki raczej nie grzeszyły dobrym smakiem. Chociaż owszem, pewnie były bardzo skuteczne, gdy ktoś chciał się szybko upić. Nawet chciała coś tam powiedzieć na temat tego ponczu, jednak Grigori na tyle wybił ją swoim pytaniem, że uniosła brwi spoglądając na niego dość zaskoczona. Zazdrosny? To pytanie owszem, było totalnie absurdalne, bo jakoś dotychczas nie myślała o tym, że brakuje jej uciekania przed członkami jury Tańca z Borisem, czy też chowania się przed wściekłym gryfem (swoją drogą ciekawe co stało się z króliczkiem), bowiem jednak chłopak póki co kojarzył się jej raczej z pokonywaniem tych okropnych przeszkód. Upiła swojego napoju i w jakiś dziwny sposób się uśmiechnęła. - Ach, bieganie po zamku z Borisem? - Powtórzyła jakby przypominając sobie co się wtenczas takiego działo. Oczywiście wtedy działo się BARDZO wiele, na przykład zaplanowali ślub. - Właściwie ciekawe gdzie on jest - powiedziała, zagryzła krwisto czerwone usta i automatycznie zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. Co z tego, że odkąd tu przyszła, owy chłopak nawet nie wpadł jej do głowy. Skoro Grigori tak o niego pyta, może sobie zaraz przypomnieć, prawda? I zaraz dostrzegła studenta. O ironio właśnie jakaś dziewczyna od niego odeszła. Pomachała mu więc i posłała miły, ciepły uśmiech. Przecież gdyby od początku wiedziała, że to był turniej, na pewno byłaby sympatyczniejsza.
No tak, Jaydon stał tylko w towarzystwie papierosa przy ścianie, ale z pewnością gdyby chciał już dawno miałby towarzystwo. Nawet właśnie bezczelnie patrzył się na jakąś stojącą samotnie dziewczynę, która zdawało się uśmiechnęła się do niego. Ale wtedy na chwilę opuścił wzrok i zobaczył niedaleko siebie zmierzającą w jego stronę Bruk. No cóż, chłopakowi zdecydowanie pochlebiałoby, gdyby usłyszał myśli dziewczyny. Na przykład, że specjalnie dla niego tak się odstawiła lub, że starała się, żeby nie zawiódł się wyborem takiej, a nie innej partnerki. Ale dobrze, że nie mówiła tego na głos, w końcu kto chciałby, żeby i tak wygórowane już ego Jaya jeszcze bardziej się zwiększyło. Uśmiechnął się na jej widok. Lubił w niej to, że dość mocno się malowała, bo wszystkie inne dziewczyny były zupełnie naturalne, więc nie miał nic przeciwko jej upodobaniom związanym z makijażem. To w sumie dość irracjonalne, bo ponoć mężczyźni lubili bardziej delikatne dziewczyny bez zbyt dużej ilości tapety, ale Jaydon był przekonany, że nie ma nic lepszego obudzić się obok dziewczyny, która wcześniej miała makijaż, a teraz go nie ma i stwierdzić, że wciąż jest śliczna, ot co. W każdym razie pomijając w końcu tą dość głupią kwestię i wracając do balu, Jay uśmiechnął się promiennie widząc swoją partnerkę. - Brooklyn, wyglądasz przepięknie. Nie mogłem wybrać lepszej partnerki – powiedział na powitanie, szybko odrzucając papierosa. - Może i za długo palę – powiedział rozbawiony jej słowami. Przejechał dość bezczelnie wzrokiem po jej odkrytych ramionach, zatrzymując spojrzenie na dekolcie i powstrzymując się od jakiegokolwiek zbyt nierozważnego ruchu. - Ale zdecydowanie było warto czekać – dodał kładąc dłoń na jej biodrze i ostatni słowa mówiąc bardzo cicho, wprost do ucha dziewczyny. Przy okazji musnął wargami jej policzek na przywitanie. Na parkiecie już bansowało wiele par, więc Jay spojrzał na swoją partnerkę i wziął ją pod rękę. - W sumie nigdy nie przepadałem za takimi formalnymi tańcami, ale chyba musisz odpowiednio zakończyć naukę w Slytherinie? – Bo w końcu o ile się nie mylił Bruk teraz miała iść na studia. Więc to był ostatni bal, kiedy była Ślizgonką. Trzeba było spróbować wszystkiego, szczególnie, że miała takiego partnera, co nie? Murrey zaciągnął ją na parkiet. Złapał ją za rękę, a drugą dłoń ułożył na biodrze przysuwając ją do siebie na tyle ile mógł. Teraz ona mogła sobie wdychać jego perfumy, a on jej słodki zapach. Prowadził lekko dziewczynę od czasu do czasu pozwalając sobie na nieznaczne wędrówki dłonią po jej talii.
No dobra bez przesady, nie takie wodze fantazji. Może i faktycznie PRÓBOWAŁA za każdym razem sama przejąć stery całej imprezy, ale Grig robił wszystko, żeby jej to się nie udało. I pomimo tych ciągłych walk, to przecież on był większy i silniejszy, więc z łatwością mógł ją sobie ustawić. Ona przejmowała kontrolę? To chyba tylko przez ten jej czar. W każdym razie, owszem, była dobrym przeciwnikiem do konfrontacji. I kiedy miał ochotę z kimś powalczyć to zawsze mógł na nią liczyć. Ale czy przypadkiem to na pewno wystarczy do jakiegokolwiek związku? Nawet niby związku? A może jakby chcieli to ich relacje nie opierałyby się na dogryzaniu i kłótniach. Przecież w garderobie teatralnej nawet chyba był moment w którym Effka mówiła dość szczere słowa do rozłoszczonego Griga i potrafiła go nieźle podnieść na duchu. Oj tak, słowo „dramatyczny” pewnie idealnie oddawało ich własny taniec. A przynajmniej Rosjanina. A co za tym idzie obniżał też ocenę umiejętności tanecznych pół- wili. Dlatego lepiej niech sobie stoją i piją ten alkohol. Z pewnością było to całkiem interesujące. Czyżby nie potrafili się już bawić bez alkoholu? Istny skandal, prawda? Grigori na chwilę speszył się sam swoim pytaniem. W zasadzie dopiero po chwili zorientował się, że Effie mogła całkowicie nie tak jak chciał odebrać jego pytanie. Nie chodziło mu bowiem zupełnie o postać Borisa, bo przecież nie jest na tyle głupi, żeby być zazdrosny o chłopaka, z którym musiała rozwiązywać jakieś idiotyczne turniejowe zadanie. Chodziło mu bardziej o to, że powinno jej się skojarzyć to z turniejem i zupełnie nie miał zamiaru jej dogryzać Borisem. Po prostu akurat natrafił na niego wzrokiem i skojarzył mu się z ostatnim zadaniem, więc wspomniał i o tym. I już chciał po jej pierwszych słowach wytłumaczyć, że chodziło mu tylko o to, że musiała akurat razem z nim biegać po Hogwarcie, a nie o samą jego osobę, ale w tym momencie dziewczyna z czystej przekory stwierdziła, że go poszuka. Zdziwiony Orlov patrzył jak szuka wzrokiem jego dobrego kolegi. Na dodatek pomachała do niego wesoło i uśmiechnęła się uroczo. No cóż takiej reakcji się zupełnie nie spodziewał. Już prędzej, że mu dogryzie o zazdrość i będzie musiał się tłumaczyć, ale nie natychmiastowego działania. - Chyba został sam na parkiecie. Aż szkoda go, co? – zapytał pozornie miłym tonem, upijając spory łyk alkoholu. Już nawet nie chciał się tłumaczyć, skoro ona zaczęła taką dziwną grę, nie zamierzał nie podnieść rękawicy. Oczywiście miał cichą nadzieję, że nie pokłócą się o taką głupotę, przez własne niezrozumienie.
No dobrze. Może i był silniejszy i takie tam, ale no własnie, Eff jednak miała ten swój czar, który ostatnio zaskakująco chętnie wykorzystywała. Dlatego też ich walka była jakoś tam wyrówna. Więc niech sobie tu Grig nie opowiada o jakiejś ciągłej dominacji nad panną Fontaine, bo na to to ona by nie pozwoliła. Właściwie Eff całkiem dobrze się bawiła prowadząc z nim te gierki. Dogryzali sobie, prowadzili konfrontacje, przecież ona to lubiła, i to jak. Nie, to na pewno nie mogło wystarczyć. Przecież nie mogli tylko na tym, oraz późniejszym godzeniu w jakichś nietypowych miejscach, opierać tego wszystkiego. A przynajmniej nie na długo. Póki co wystarczało. I właściwie było bardzo szkoda, że chłopak nie wyjaśnił o co mu chodziło. Że nie pomyślał, by jej przerwać, że cholera, ten jeden raz nie wszedł jej w odpowiednim momencie w słowo! Zamiast tego znów zaczęli prowadzić jakąś niebezpieczną grę. Właściwie trudno stwierdzić, dlaczego od razu coś uczyniła, zamiast powiedzieć coś na temat jego zazdrości. A raczej to było dość jasne. Przecież teraz ona chciała go zobaczyć zazdrosnego. Czyż oni nie byli dla siebie zbyt toksyczni? Wbiła wzrok w Orlova uważnie go obserwując. Trochę czuła się jak jakiś badacz, odkrywała jego reakcje. Chciała zobaczyć co będzie dalej. Uśmiechnęła się jakoś dziwnie, odstawiła kieliszek na bok, po czym obróciła i uważając na tren w długiej sukience, ruszyła przez salę w kierunku Borisa. Zatrzymała się, kiedy już znalazła się w pobliżu chłopaka, nawet nie obracając w stronę Griga. Effie Fontaine, czemu nie powiedziałaś swojemu niby chłopakowi, żeby sobie nie żartował? I dlaczego nie padło to stwierdzenie, że bardziej byłoby Ci szkoda tutaj jego zostawić? - Pomyślałam, że korzystając z okazji, podziękuję za wyjątkowe prowadzenie w tym ostatnim etapie turnieju. Jednak żałuję, że nie wiedziałam, iż to wszystko jest zadaniem, albo że chociaż nie przyszło mi to do głowy - odpowiedziała z pewnym politowaniem dla siebie samej. O tak, teraz czuła się trochę głupiutko, że nie okryła czym były tamte wydarzenia w zamku. To było tak oczywiste, chyba musiała być zbyt zajęta działaniem, by dobrze pomyśleć. Swoją drogą, jakie to znajome... - Tak czy owak, po głębszym zastanowieniu odpuściłam ten pozew i już nie musisz się go spodziewać - że też ona jeszcze pamiętała po tym całym zamieszaniu jak to się Boris jej przedstawił! Uśmiechnęła się z pewnym rozbawieniem i stwierdziła, że poszuka jakichś papierosów w swojej torebce, szybko zajęła się jej przeglądaniem.