- Widzę, że ty też nie grzeszysz nagannym humorem. - Powiedziałam, a po chwili obie śmiałyśmy się jak dwie szajbuski. Po chwili zdałam sobie sprawę, że wszyscy siedzący na sali patrzą na nas jak na ostatnie kretynki, a mój brzuch nadal szalał. No cóż, w końcu ta sałatka to moja dzienna porcja warzyw. Więcej już jeść nie będę, więc władowałam sobie ogromną ilość warzyw na talerz. Tak samo uczyniłam z talerzem siedzącej naprzeciwko Elliott, uśmiechając się do niej. - Jesteś chuda jak patyk, dziewczyno. Powinnaś też coś jeść. - Dodałam, widząc jej zdezorientowaną minę. - A teraz, ładnie, siup. - Nabiłam na widelec sałatę i wcisnęłam jej do buzi. Sama później też sobie władowałam. Pewnie wyglądałyśmy teraz jak chomiki, z pełną ilością jedzenia zgromadzonego w policzkach.
Powoli zsunęła dłonie z twarzy chłopaka i delikatnie się uśmiechnęła. Przeniosła wzrok na nadgryzionego kurczaka. - Nie jestem głodna - Powiedziała nieco rozbawiona, usiadła przy stole i pociągnęła chłopaka za rękę aby spoczął obok niej. - Jak mi mija dzień? Pozytywnie, lekcje nie były jakoś męczące i szybko się skończyły. A co u Ciebie? - Zapytała z nutką ciekawości w głosie, cała Elizabeth.
Charlie dokończył kurczaka ze smakiem. Znów zrobiło mu się gorąco więc rozpiął swój sweter. Pod spodem miał biały, obcisły podkoszulek na ramiączkach. - Mój dzień upłynął pod stosem notatek, wypracowań i prac. - odpowiedział w skrócie - Nienawidzę takich dni, są ciężkie i nudne. Na szczęście już się powoli kończy - dodał z uśmiechem, pokazując wszystkie swoje zęby. Charlie lubił się uśmiechać, sądził, że charakter człowieka można poznać po oczach i po uśmiechu. Poczucie humoru i ogólny optymizm Elizabeth bardzo przypadł do gustu Nauczycielowi.
Dziewczyna zachichotała złośliwie na kąśliwe słowa chłopaka, nie przestają trzeć dynamicznie swojego mundurka. To zdecydowanie nie było w jej stylu... Publiczne okazywanie złośliwości osobie, która nie była w stosunku do niej perfidnie niemiła. Ewentualnie przesiadywała z Ingrid, Anielą i Rose godzinami w Pokoju Wspólnym, "komplementując" jej ubiór, zachowanie i iloraz inteligencji. Zaś o tym nie mogła się dowiedzieć, więc Francesca później bez żadnych spięć mogła przystać na wypad do Hogsmead, by nazmyślać na kolejne ofiary nad piwem kremowym. Chłopak przesunął się do niej i dziewczyna w tym samym momencie zastygła, obracając powoli twarz w jego stronę. O tak, uroda Steve'a przybrała na sile i dziewczyna zaczęła oddychać nieco wolniej, próbując uspokoić bicie serca i ignorować urodę tego półboga. Przecież to, na rogate pitole gargulców, zwyczajny student, tyle że wcale nieskąpo obdarzony przez naturę pewnymi wdziękami! Gdy nieco się już opanowała, poczuła jego niezwykle przyjemny oddech przy uchu. Automatycznie przybliżyła się ku niemu, tak, że dotknął jej ucho wargami. I to właśnie ten niewinny dotyk przywrócił ją do świata żywych i uspokoił. Sens jego pytania dotarł do niej dopiero po paru sekundach, co wykraczało poza normę. - Mniej więcej. - Wyszeptała, tym razem przybliżając się do niego. Zapach musztardy mieszał się z zapachem jej perfum, co nie było zbyt przyjemną mieszanką, ale przynajmniej musztarda nie pachniała już tak intensywnie. - Ta blondynka to Julia. Często przychodzi na zajęcia dla uczniów. Nie widzę w tym sensu, ale cóż... - Westchnęła cicho, po czym obrzuciła je przelotnym spojrzeniem. - A tej drugiej kompletnie nie kojarzę. - Wywróciła ramionami, po czym niechętnie odsunęła się od niego. - Już, już... - Odparła powoli, podziwiając rezultat swoich szorowań. Plama okazała się niemalże niedostrzegalna.
Czy życie w świecie chodzących ideałów miałoby sens? Gdyby każdy był taki sam, bez żadnych wad, za które by się go kochało, czy chcielibyście żyć w takim świecie? Bo Ślizgonka nie. Tak właśnie tłumaczyła sobie papierosa, który jakimś dziwnym trafem wylądował jej w ustach. Że to tylko jedna mała wada, która odróżnia ją od reszty szarych uczniów. W końcu każdy ma jakieś wady. A że ona ma ich znacznie więcej niż inni, to już nie jej wina, nie? W końcu co z tego, że zraża każdego, kogo napotka? Co ją to obchodzi? Ona zna swoją wartość, i wie, że gdyby tylko chciała, władałaby tą szkołą. Ale jej się nie chce. Lenistwo to jej kolejna, jakże cenna wada. Wyrzuciła niedopałek paskudztwa, trującego jej zdrowie i weszła do Hogwartu. W środku było o wiele cieplej. Mimo, że śniegu już prawie nie było, mróz sprawiał, że uszy i policzki były całe czerwone. Panna Williams zdjęła kurtkę i pewnym krokiem, niczym modelka na wybiegu weszła do Wielkiej Sali. Wiedziała, że przyciąga spojrzenia. W końcu o to chodziło. Miała na sobie workowatą bluzkę, aż do kolan, z dekoltem. Pod spodem legginsy i skórzane kozaczki. Oczy, dla odmiany zostawiła nietknięte, ale na skroni miała namalowane mieniące się gwiazdki, podkreślające kolor jej oczu. Włosy które miała rozpuszczone, bezwładnie opadały jej na ramiona. Z gracją usiadła przy stole Ślizgonów. Wiedziała, że ludzie nadal się jej przyglądało. Uśmiechnęła się do siebie, sięgając po dzbanek z herbatą. Powoli sączyła napój, rozglądając się za kimś znajomym. Niestety, nikogo nie dostrzegła. Szkoda. Upiła kolejny łyk ciepłej herbatki. Siedzenie na miejscu nie było dla niej, ale i tak nie miała gdzie iść. Ani z kim. Cholera. Czemu tu jest tak nudno? Avril zacmokała, tępo wpatrując się w stół.
Gdy Simon upewnił się że Namida nie idzie z nim. Jego serce zaczęło ważyć 1000 ton. Czuł ze zranił przyjaciela.Czuł że musi być mu cholernie przykro. Chciał wrócić na dach, przytulić Namidę jak młodszego brata i powiedzieć że wszystko się ułoży. Ale moment! Simon nie miał młodszego brata. Nie umiałby się zachować. Został wychowany na twardego Hiszpana. Nie mógł okazywać słabości tak czy nie?! Krukon ze spuszczoną głową wszedł do WS. Czuł się koszmarnie. Usiadł przy stole krukonów, ale, po chwili zdjął płaszcz i bluzę zostając w podkoszulku. Na jego ramieniu widniał całkiem nie dawno zrobiony tatuaż. Gitara,czerwona. Chłopak żałował ze w pobliżu nie ma żadnego ostrego noża albo czegoś czym mógłby sobie poranić brutalnie rękę. Przez własną głupotę na głowę Simona zwalił się ciężar wszystkich spraw,śmierci Daniela....Az normalnie chciało mu się płakać...
Jane szybkim krokiem weszła do Wielkiej Sali. Z miejsca dostrzegła Simona. Uśmiechnęła się delikatnie i podeszła do niego. Nasz mały, rudy chochlik objął przyjaciela i mocno go przytulił. Cieszyła się, że nic mu nie jest. Poczuła, jak z serca spada jej kamień. Usiadła obok. - Cześć –powiedziała cicho. Miała chrypkę, jeszcze po chorobie. Jane już się wypłakała. Szczególnie nocą, łkała w poduszkę. Ale było już lepiej. I to zdecydowanie. I to głównie dzięki Elliott, Sigrid i Natanielowi. Krukonka nie wiedziała, jak spłaci dług wdzięczności wobec nich.
-O, Cześć-przytulił Jane podniósł głowę ukazując swoja twarz. Rana nadal była widoczna,bardzo widoczna. Simon nie płakał ani razu. Nie wolno mu było płakać. Simon po prostu zakładał blokadę w swoim umyśle,Co troszkę pomagało,ale nocą było najgorzej..nie mógł się uchronić przed koszmarami.
Jane nie myślała już o swojej ranie. Wiedziała, co sądzi o tym Nataniel, i że najprawdopodobniej ma racje. Zresztą, kiedy on nie miał racji? Czyli im dłużej Jane będzie opłakiwać Daniele i żyć w poczuciu winy za to co się stało, rana będzie krwawić i ropieć. Niestety. - Jak się czujesz? –spytała szeptem, przyglądając mu się z troską. Bała się o niego i nie ukrywała tego. Ona już taka była. Bała się o wszystkich, była niezwykle uczuciowa i miała manię ochrony świata. Taka była, i nikt tego nie zmieni.
-Dobrze mały chochliku-Simon uśmiechną się do Jane. Znów w jego mózgu pojawiła się blokada.Nie chciał bezsensownie martwic Jane,i tak już miał się nie najlepiej. Simon niestety nie miał tak dobrego przyjaciela jak Jane miał Nataniela i nie wiedział ze nie powinien tka robić. Obwiniał się o to że nie uratował Daniela,że pozwolił aby porwali Namidę. Wmówił sobie że wszystkie nieszczęścia w cukierni to jego wina.
Jane też się obwiniała za to co się stało w cukierni. Za to, że wyciągnęła tam Elliott i Math. Że to dla niej przyszedł tam Daniel. Nie macie pojęcia, jakie miała poczucie winy. - Simon –szepnęła – Nie kłam mnie, proszę. Wystarczająco się martwię. Gdy kłamiesz, boje się o ciebie jeszcze bardziej. Spojrzała mu w oczy. Powoli i przenikliwie badała go swoimi zielonymi oczyma.
Simon popatrzył w jej zielone równie smutne jak jego własne oczy i westchnął: -Jane-odgarnął zbłąkany kosmyk za jej ucho-Nie martw się o mnie...Proszę.-uśmiechnął się nikle. Dobrze wiedział ze prosić Jane aby sie nie martwiła to tak jak powiedzieć rzece aby przestała płynąć. Prośba z kosmosu..
Nie martw się Jane. Jasne. Łatwo powiedzieć. Czy Jane kiedykolwiek się nie martwiła? Ona należała do osób, które wiecznie się zamartwiały. O wszystkich. Czasem nawet przyłapywała się na tym, że zastawiała się, czy z Naomi wszystko w porządku! Jedną z bardzo niewielu osób, za którymi Jane nie przepadała. - Dobrze wiesz, że i tak będę się zamartwiać. Więc po prostu powiedz mi, co ci leży na sercu. Będzie mi o wiele prościej. Krukonka nie wiedziała, co chciała usłyszeć. Była pewna, że nie tylko ona tęskni za Danielem. Ale czy, słysząc te słowa z ust przyjaciela poczuje się lepiej? A może wręcz przeciwnie? No cóż, niedługo się dowiemy.
-Nie ma momentu abym o nim nie myślał...-Simon spuścił wzrok-Każdy nieznajomy ma jego twarz...Jego głos,jego oczy,jego śmiech.-zaczął się bawić rękoma. W końcu musiał o tym z kimś porozmawiać,a Jane,była najlepsza osobą...W końcu ona też straciła kogoś bardzo ważnego. Oczywiście Daniel winny sposób był ważny dla Jane...inaczej dla niego ale efekt jego śmierci w dwóch duszyczkach był jeden,ogromna pustka smutek..poczucie winny. -Nie potrafię sobie wybaczyć-ciągnął dalej-że go nie ochroniłem,że choćby własnym ciałem nie zatrzymałem zaklęcia...myślę że było by lepiej gdybym to ja-nie dokończył-oszczędziłbym bólu wielu osób...
To przeczucie nie opuszczało mnie odkąd z "hukiem" nie wyszłam z przyjęcia urodzinowego. O ile takie wyjście można było nazwać hucznym... Ściskając pod szatą różdżkę odnowiłam niewerbalnie tarczę... Protego może i nie było zbyt mocnym zaklęciem, ale na podstawowe uroki winno w zupełności wystarczyć. Przy pasku czułam stalowe ostrze. Takie środki bezpieczeństwa, powinnam je już dawno podjąć. A raczej ponownie wprowadzić w życie. Przez parę błogich tygodni łudziłam się, że moje pochodzenie, fakt bycia ostatnim potomkiem rodu przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. A tu co? Ludziom nie podoba się mój punkt widzenia, moje wychowanie. Ale chyba najbardziej rani brak zrozumienia ze strony przyjaciół... Kurde przecież przyjaciele są po to by pomóc ci się zmienić, by trwać przy tobie...a nie jeszcze mieszać cię z błotem u swoich stóp i stóp innych. Nie miałam jednak tego za złe. Zachowałam się jak wredna suka i owszem, ale na bogów ta sytuacja była taka groteskowa, taka przerysowana. Plamiła pamięć o moim kuzynie i to doprowadziło mnie do chłodnej furii... Już skończ o tym Sig myśleć, weź się w garść i z uśmiechem na ustach zjedz pysznego tosta z konfiturą różaną. - Kurde.. Ze złością trzasnęłam ręką w stół. Powinnam wylądować w Domu Węża, byłoby mi zdecydowanie łatwiej. Zrobiłam pierwszy kęs. Cierpko-słodki smak drażnił moje podniebienie. Czy w szkole jest może jakiś alchemik? Już wiem, co powinnam zrobić. Dokończyłam posiłek i wyszłam z sali. Miałam nadzieję, że kogoś takiego znajdę. W oczach igrały mi niebezpieczne iskierki...
Wielka Sala, cud architektoniczny, a nikt nie docenia go w świetle nocy, fakt większość osób śpi lub coś kombinuje, Sala jest pusta, drobne kaganki oświetlają ciemność, jest w tym coś magicznego, sala pełna zawsze dźwięków rozmów śmiechów, przepełniona ciszą, zwykle pełna osób teraz pusta. Wszedł i stanął spoglądając na sufit, z zamkniętymi oczami rozkoszował się ciszą, po chwili rozluźnił się i usiadł przy stole studentów, wkrótce zjawiła się tam filiżanka z herbatą, czajniczek pełny tego napoju, mógł się rozkoszować spokojem, kiedy popijając herbatę czytał traktat alchemiczny z XI wieku.
Tamara nie przestrzegała pór posiłków, dlatego ominęła kolację, już któryś raz z rzędu. Jednak po jakimś czasie stawała się głodna, toteż udawała się w końcu do Wielkiej Sali w nadziei, że znajdzie tam jeszcze jakieś jedzenie. Zwykle znajdowała tam jeszcze coś, czego skrzaty nie zdążyły jeszcze sprzątnąć - jakieś ciasto albo sałatkę. Dzisiaj też przyszła, jednak zauważyła, że nie była sama, co było dla niej dziwne. Jednak ta osoba była zajęta czytaniem czegoś, dlatego ona nie przeszkadzała jej, tylko zajęła się sobą. Wzięła kawałek ciasta czekoladowego i zaczęła go spożywać.
oni powinni się znać, bo są oboje z Durmstrangu, nie uważasz?
Usłyszał że ktoś zakłócił ciszę sali swoim przybyciem, podniósł wzrok znad książki: uśmiechnął się, kiedy zrozumiał kogo licho niesie, tylko jedna osoba którą znał i słyszał że uczęszcza na te zajęcia mogła pojawić się tak późno w sali jadalne. Odłożył filiżankę i książkę, Uśmiechnął się, po czym po rosyjsku zwrócił się spokojnie, do przybyłej:- Kogo to moje oczy widzą czyż to nie Tamara Aleksiejewna , co cię tu sprowadza.- Wstał i zaczął się zbliżać do koleżanki z Durmstrangu
Jane słuchała go w osłupieniu. Rozumiała Simona doskonale, ona miała to samo. Brak Daniela odczuwała każda komórka jej ciała. Ogromne poczucie winy, że to ona go tam zaciągnęła. Ale nie mogła pozwolić, by Simon też się obwiniał! NIE MOGŁA ! I już ! Nachyliła się i mocno go przytuliła, podczas gdy on jeszcze mówił. Odczekała, aż skończy i szepnęła mu do ucha. - To nie jest twoja wina. Ani moja. Nikt nie mógł tego przewidzieć. Nie mogę pozwolić, byś się obwiniał. Bo wiem do czego to prowadzi. Nie pierwszy raz straciłam kogoś bliskiego. Musisz być silny. Ja też zamierzam. Łzy nie wrócą mu życia. A i tobie nie pomogą. Zdała sobie sprawę, że mówi prawdę. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Życie jest okrutne. Potem się umiera. Taka jest kolej rzeczy. Trzeba było się z nią po prostu pogodzić, choć w niektórych chwilach, nie jest to proste. Tak, jak w tej.
Była w trakcie jedzenia ciasta, gdy usłyszała głos, którego nie spodziewała się tu usłyszeć. Miała wrażenie, że to były jakieś omamy słuchowe. O mało co nie zakrztusiła się tym ciastem. Jednak spojrzała w stronę, z której dochodził głos i przekonała, że się nie przesłyszała. Przełknęła to, co miała w ustach. - Aleksandrze Branowiczu, jestem tu na wymianie studenckiej - odparła cicho - i proszę mnie więcej tak nie straszyć - dodała trochę nerwowo. Warto nadmienić, że zwyczaj późnego jedzenia wyniosła z Durmstrangu, dlatego też dla Aleksandra nie było to raczej dziwne - często się widzieli przy takiej okazji.
- Zaraz Straszyć co to już nie można kulturalnie zakraść się od tyłu, i przywitać się- Spojrzał na Tamarę- wiesz przecież jak trudno zmienić nawyki- uśmiechnął się szelmowsko- Mam nadzieje że wystraszyłem wystarczająco- Siadł przy niej bez pytania, po czym przywołał do siebie wszystkie odstawione rzeczyAccio, spokojnie wziął filiżankę i spojrzała na Tamarę- Tam ty się tą metodą żywienia po nocy wykończysz, wzięłabyś coś solidniejszego, lub zdrowszego a nie ciasto-, i do tego stare, zaraz pośle kogoś po coś normalnego do jedzenia.
[i]
Ostatnio zmieniony przez Aleksander Brendan dnia Pią 11 Mar - 20:47, w całości zmieniany 1 raz
- Dobrze wiesz, że nie lubię, jak to robisz, jednak to i tak cię przed tym nie powstrzymuje - rzekła, patrząc na Aleksandra. Nie lubiła zbytnio, gdy ktoś zakradał się do niej, bo zawsze bała się, że to ktoś, kto chce na nią napaść. Nie aprobowała tego zbytnio nawet, gdy robił to ktoś bliski. Ale im wybaczała to, no nie mogła się gniewać zbyt długo za takie drobnostki. - Żyję i mam się dobrze, nie bój się, nic mi się nie jest - odparła, ukrywając fakt, że przecież wcale tak dobrze z nią nie było. Ale nie miała ochoty o tym mówić.
- Dobra Dobra, Co powiesz na coś na uczczenia Spotkania- Popatrzył na Tam- Na razie mam tylko herbatkę, ale powiedz słowo, to załatwię co trzeba- uśmiechnął się- Jak minęły Ci wakacje, w końcu ostatnio wdzieliśmy się bodajże na zakończeniu roku. Dalej kręcisz z Dimitrim, bodajże Go widziałem kręcącego się po okolicy, też jest na wymianie.- Spytał popijając herbatkę i patrząc jej w oczy, coś mi umknęło czy co, myślał, ale jak nie chce to nie powie, już tak z nią jest,trzeba to szanować.
- Chętnie napiłabym się czegoś mocniejszego, szczególnie, że jest ku temu okazja - odpowiedziała spokojnie. Po pytaniu o wakacje próbwała sięgnać umysłem do tamtego okresu, ale nic. Nadal tego nie pamiętała i nie zanosiło się, by szybko miała odzyskać brakujące wspomnienia. - Tak, dalej jestem z Dimitrim - odpowiedziała, uśmiechając się mimowolnie na myśl o nim - a co do wakacji, to ich nie pamiętam. Nie pamiętam pewnego okresu z mojego życia - dodała smutno. Bo to wcale fajne nie było, na pewno nie chcielibyście znaleźć się w jej sytuacji, jestem tego pewna.
- Jak coś mocniejszego to się da załatwić, Co powiesz moja droga na odnowienie znajomości z 12. Ostatnio wyszła mi całkiem dobra, i poprawiłem recepturę nie ma po niej kaca a film się nie urywa.-Popatrzył w jej kierunku- Co do pamięci powiedz słowo moja droga, a zaraz na życzenie sporządzę eliksir pamięci o jaki nie śniłaś, ale to Twój wybór. Ale wracając do 12.- Odwrócił się -Berth- Skrzatka pojawiła się- Bądź tak miła i dostarcz nam dwa kieliszki, jakąś zakąskę, i butelkę 12, jeśli można to schłodzonej.- Znikła- Pamiętasz Berth, moja skrzatka domowa, jest tak miła że towarzyszy mi w szkole, przydaje się kiedy potrzebuję coś, zdobyć.- Uśmiechnął się na widok kieliszków butelki i talerzyka z pasztecikami, które zjawiły się na stole- Pozwolisz - rozlał do kieliszków- Twoje Zdrowie Iechyd da
Gdy usłyszała z ust Aleksandra wzmiankę o Dwunastce, mimowolnie skrzywiła się nieco. Pamiętała (to jeszcze pamiętała), jak obudziła się rano z ogromnym bólem głowy w jakimś dziwnym miejscu, więc jakoś nie była chętna zbytnio do ponownej degustacji tego trunku. Jednak musiała sprawdzić, czy rzeczywiście już nie będzie po nim mieć kaca. No, na pewno nie będzie, jak się nie urżnie w trzy dupy. - Nie wiem, czy chcę pamiętać - odparła cicho. W istocie, obawiała się swych wspomnień. Bała się, że nie były one zbyt dobre. Że zaskoczą ją za bardzo i zmienią wszystko. Obserwowała, jak skrzatka usługuje Brendanowi, po czym, gdy on już nalał alkohol do kieliszka, wzięła go i podniosła lekko do góry. - Twoje zdrowie - rzekła, po czym skosztowała trunku.
Wypił, zadowolony że poprawił recepturę, poprzednio zapomniał o powtórnej destylacji, a schłodził też jakoś pechowo, ale jak to mówią Błądzić rzeczą ludzką. Wypił po chwili poczuł przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele i spojrzał w kierunku Tam, czy nalewać kolejną kolejkę. -Tak więc nie chcesz eliksiru, twoja wola, jak będziesz chciała to mnie znajdziesz, zawsze to potrafiłaś.- Uśmiechnął się, sięgnął po pasztecika.- Jak podobają Ci się studia w tym razem na mojej ziemi.