Tutaj docierają jedynie odważni pływacy, którzy nie tylko nie boją się złamać szkolnego regulaminu ale też w nosie mają plotki o zamieszkiwanej tutaj kałamarnicy.
W tym miejscu obowiązuje rzut kostką za każdym razem bez względu na ilość przeprowadzonych tu przez postać wątków. Miejsce to jest niebezpieczne.
Spoiler:
1, 2 - nawet pomimo zdolności pływackich (które prawdopodobnie Cię tu przywiodły?) nie zawsze da się ochronić przed niespodziewanymi atakami… spod wody. Podczas pływania nagle coś oplata się wokół Twojej kostki i ciągnie Cię mocno pod taflę. To bardzo uparty glon i o ile dajesz sobie radę z utrzymaniem głowy nad wodą, tak zostałeś tu unieruchomiony na dwa posty i po upływie czasu Twoje zabiegi uwolnienia się przynoszą oczekiwany efekt. Do końca tego wątku bardzo dokucza Ci ból nogi - na skórze masz czerwone pręgi po glonie i najlepiej jest użyć na Twojej kończynie wywaru ze szczuroszczeta bądź innych zabiegów rozgrzewających.
3, 4 - tafla wody jest spokojna, ptaszki ćwierkają, nic Ci nie przeszkadza ani nie wadzi. Masz szczęście! Możesz pływać tutaj bez obaw, że coś zechce się Tobą poczęstować.
5, 6 - świadomie bądź nie mijasz wysypisko przepięknych lilii wodnych. Sęk w tym, że połowa z nich jest czymś… zarażona o czym poświadczają dziwne kropki na płatkach. Dorzuć kostką, by sprawdzić czy efekt zarażenia nie przejdzie na Twój organizm: Parzysta - niestety niechcący (a może z ciekawości celowo?) musnąłeś jeden z dziwnych lilii. To wystarczyło, aby kielich kwiatu otwarł się i splunął na Ciebie zgniłozielonym pyłem - do końca tego wątku i przez Twój następny szczypią Cię mocno oczy, a gałki zmieniają kolor na żółty. Jeśli nie użyjesz na powiekach eliksiru oczyszczającego ran oraz wiggenowego (bądź za pomocą zaklęć/posta w SS na minimum 2000 znaków) to istnieje ryzyko, że na pewien okres czasu utracisz wzrok. Nieparzysta - wyminąłeś wszystkie zarażone lilie. Niechcący musnąłeś rozłożysty liść jednej z nich i poza chwilowym odrętwieniem kończyny nic Ci nie będzie.
- Świetny wybór - zaśmiała się, chociaż wiedziała, że to przecież ze względu na nią wybrał Śnieżną Krainę. Nie mniej jednak nie narzekała na takie rozstrzygnięcie sytuacji. Gwen nie wiedziała, czy Max da radę z nią wytrzymać na dłuższą metę. Von Ingersleben uwielbiała zwiedzać różne miejsca. Po za tym nie potrafiła na dłuższą metę usiedzieć w jednym miejscu. Na razie jeszcze daje radę, ale czy się zmęczy? - W takim razie musimy się wrócić do zamku i się przebrać. Jak sama nazwa wskazuje jest tam zimno. Zwinę jeszcze coś kuchni do jedzonka, bo możemy nieco zgłodnieć. Gwen cieszyła się jak dziecko na tę wycieczkę. Była wtedy w swoim żywiole. Nie cierpiała bez ruchu. Musiała wędrować, spacerować. Robić cokolwiek. - A zatem chodźmy.
Curtis, zachęcona pewnymi krokami Raphaela, również delikatnie postawiła stopę na lodzie. Później drugą. Lód wydawał się gruby, Juvinall nie widziała jakiegokolwiek niebezpieczeństwa, co, u osoby o podobnej wyobraźni, było chyba dość niespotykane. Niestety, Australijka która spędziła całe swoje życie w Coffs Harbour i okolicach, naprawdę lekkomyślnie podeszła do całej sprawy, chwytając puchona za dłoń mocniej i szurając martensami w głąb zamarzniętej tafli. W pewnej chwili Curtis puściła rękę puchona i rozpędziwszy się, klapnęła na lód, przejeżdżając parę metrów na siedząco. Dziko się zaśmiewając, kiwnęła na De Neversa, aby zrobił to samo. To dziwne, ale wreszcie poczuła się lepiej. Jakby przyćmiewając ten delikatny strach przed lodem, który mógłby się rozpaść pod ich ciężarem, wreszcie coś poczuła, przerywając nudę i marazm, które ostatnio sama sobie zaserwowała, wpadając tym samym w wyjątkowo skrajną chandrę. Być może miała i ona powrócić, ale teraz, patrząc w to białe niebo, Curtis niespecjalnie się tym przejmowała. Energicznie wstała, wcale nie zwracając uwagi na niepokojące odgłosy, które zaczął wydawać lód pod stopami jej oraz jej kompana. - Moglibyśmy się ścigać, ale najpierw musiałabym skrócić twoje nogi przynajmniej o połowę, żeby mieć chociaż cień szansy... - stwierdziła, udając, że się zastanawia. - Myślisz, że ostra krawędź lodu nada się do tej operacji?
Raz, dwa, trzy. Jeden krok, drugi, trzeci. Hop. Było ślisko, było krucho, ale nie zdawali sobie z tego sprawy. Raphael roześmiał się, przesuwając ślizgiem po tafli jeziora, która zatrzeszczała niebezpiecznie, ale Puchon zupełnie się tym nie przejął. Czasem robił głupie rzeczy, bo zwyczajnie nie myślał nad konsekwencjami i w głowie mu się nie mieściło, że JEMU mogłoby się coś stać. Trochę dlatego, że szalenie wierzył we własne szczęście, a trochę dlatego, że gdzieś tam z tyłu głowy tkwiło przeświadczenie, że jest w stanie kształtować nie tylko własny los, ale i różne zdarzenia i może okiełznać los. Dlatego czasem do drażnił. Nie przez odwagę, bo tej cnoty Raph nie posiada, w każdym razie nie w nadmiarze, ale przez poczucie, że jest władcą rzeczywistości, którą może ugniatać, jak kawałek plasteliny, zależnie od swojej woli. Swoją drogą, poważnie się martwię, żeby Curtis nie przeziębiła sobie jajników, bo to podobno okropnie boli! Raphael spojrzał krytycznie na swoje nogi, potem obrzucił wzrokiem nogi panny Juvinall i rozłożył bezradnie ręce, dając do zrozumienia, że to nie jego wina, wcale ich nie wybierał i w ogóle bardzo mu przykro. - Szkoda by było takiego ładnego lodu w odcieniu złamanej bieli - powiedział prawie poważnie, robiąc kilka kroków w kierunku swojej towarzyszki. - Obawiam się, że upaprałbym go krwią w sposób co najmniej nieestetyczny... - stwierdził z żalem, po czym zamarł, marszcząc brwi. Chyba to jego instynkt samozachowawczy wreszcie doszedł do głosu, niestety, za późno, bo w tym momencie tafla lodu trzasnęła i Raphael wpadł do lodowatej wody. Jego brązowe oczy rozszerzyły się z przerażenia, a palce wpiły rozpaczliwie w lód. Oczywiście różdżkę miał w kieszeni spodni, które również znalazły się pod wodą, i nie mógł po nią sięgnąć, zresztą wcale nie miał takiego zamiaru. - CURTIS!!! - wrzasnął przeraźliwie, próbując się wygramolić na lód, co oczywiście tylko pogorszyło sprawę, bo tafla nie mogła utrzymać jego ciężaru. Miał wrażenie, że przeraźliwe zimno paraliżuje jego nogi, rozchodzi się po całym ciele. Zaczął szczękać zębami, wpijając się paznokciami w lód...
Projekt Aleksa szybko miał okazję zostać wypróbowany. Od kilku dni Morpheus, Archibald i Ralph Withman spędzali w nich długie godziny pod wodą, transmutując wszystko co się da w elementy składające się powoli na ogromny wrak statku wraz z kompletnym, równie zrujnowanym wyposażeniem. Jakość znajdujących się w środku przedmiotów była zatem odpowiednio marna, co nieco ułatwiało zadanie, lecz i tak wymagało bardzo długiej i pieczołowitej pracy. Hełmy wypełnione od środka powietrzem pozwalały również na komunikowanie się pod wodą, choć trzeba było mówić bardzo głośno i wyraźnie, by znajdująca się obok osoba mogła usłyszeć i zrozumieć wypowiadane słowa. Poradzili z tym sobie, rzucając na swe gardła zaklęcie Sonorus. Podwodna przestrzeń wypełniona była tubalnymi, głębokimi dźwiękami roznoszącymi się w specyficzny sposób w tym środowisku. Hałas przyciągnął nawet na miejsce kilka zainteresowanych trytonów, z którymi Morpheus bardzo chętnie porozmawiał i załatwił sobie nawet zaproszenie na odwiedziny ich w wiosce. - Będziesz musiał rzucić na mnie cichaczem Sonorus na lekcji, bo mi pewnie nie wyjdzie i będzie klapa - zwrócił się Morph do Archibalda, nawiązując do swojej nie najlepszej ręki do rzucania takich uroków. Kończyli właśnie uszczelniać magicznie wrak, by móc zająć się transmutacją słodkiej wody w słoną, by stworzyć odpowiednie warunki wewnątrz statku. Zmieniało to trochę gęstość i wyporowość wody, jednak był pewien że kombinezony z rekiniej skóry opracowane z Aleksem sprawdzą się doskonale i w środku.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Archibald chętnie podjął się pomocy w zamienianiu wszystkiego co popadnie w elementy wraku. Ostatnio przebyte szkolenie idealnie wpasowało się w czas, bo po nim czuł się rzeczywiście pewniej w dziedzinie transmutacji. Był w świetnym humorze, bo widok towarzyszy w kombinezonach był doprawdy epicki, chociaż sam pewnie wyglądał tak ponętnie jak oni! Już czekał na pierwsze osoby, które mówią, że nie założą kostiumu opracowanego przez Brendana, onieśmielone ciałami profesorów. No cóż, o ile na Morpheusie rekinia skóra opinała się zacnie, bo na mięśniach, Blythe prezentował się nieco inaczej, bo był trochę bardziej kościsty, ale kto by się przejmował! - Świetny projekt kostiumu, szkoda że żaden kapelusz nie będzie pasował mi do hełmu - pożalił się Morpheusowi pierwszego dnia całej akcji, przyglądając się swoim kościstym kolanom. Super, zawsze marzył o chwaleniu się swoimi nóżkami na lekcjach! - Brendan ma taki fetysz? - zapytał jeszcze, zanim weszli do jeziora. Kiwnął głową, dając znać, ze rzuci zaklęcie, a potem zajął się zamianą wody na słoną, ciągle głowiąc się nad tym, co szykuje Phersu. Podejrzewał że znalazł coś ciekawego na tych swoich rejsach, ale za cholerę nie kminił po co mu do wszystkiego wrak. Więc ostatecznie dał sobie spokój i skupił się na zadaniu, bo okazało się, że pod wodą jest trudniej niż zazwyczaj. W końcu jednak, przy pomocy Withmana, uporali się z wodą i mogli się wynurzyć, przy okazji stwierdzając, że kostiumy działają tak świetnie, jak wyglądają.
- Coś się wykombinuje - stwierdził wesoło, podpatrując w jaki sposób do zamieniania wody zabiera się Withman, by zaraz powtarzać jego zaklęcia bardzo pewnym tonem, jakby sam wiedział to wszystko od początku. A często zdarzało mu się przecież zapomnieć! Kiedy po kilku godzinach wszystko było dopięte już (prawie) na ostatni guzik, Morph podziękował gorąco swoim kolegom za wyczerpującą pracę. Z Ralphem pożegnał się zapewne na dłuższy czas, ale Arch wyraził chęć przybycia na lekcję, także jemu rzucił tylko jowialne "do zobaczenia".
Po jakimś czasie zasłużonego odpoczynku skontaktował się z Clementem i wraz z nim przetransportował istoty do środka wraku statku, by miały jakiś czas na zaklimatyzowanie się w środowisku. Potrzebne było im do tego co najmniej kilkanaście godzin, dlatego nauczyciel wykorzystał je na długą noc ożywczego snu.
Zajęcia rozpoczęły się po południu. Morpheus i Clement pojawili się na skraju jeziora, oczekując na przybycie uczniów. Na miejscu był już również, jak zwykle punktualny Archibald. Wszyscy przebrani już byli w magicznie ulepszone kombinezony z rekiniej skóry, a w rękach dzierżyli hełmy. W dwóch wielkich skrzyniach obok znajdowały się właśnie te elementy odzienia. Zadbali również o kilka prowizorycznych przebieralni!
pierwsza kostka 1, 3 - nie możesz przyzwyczaić się do faktury kombinezonu, hełm wydaje ci się zbyt duży i jest ci w nim zbyt gorąco - ogólnie jest ci strasznie niewygodnie i niekomfortowo i uczucie to towarzyszyć ci będzie już do końca lekcji 2, 5 - kombinezon i hełm definitywnie sprawiają, że z początku czujesz się niezbyt pewnie, ale gdy wejdziesz już do wody, szybko przyzwyczajasz się do nowej sensacji 4, 6 - czujesz się, jakbyś założył na siebie drugą skórę, idealnie dopasowaną i wygodną; w przypadku późniejszych kostek dotyczących poruszania się pod wodą będziesz mógł rzucać jeszcze jedną kostką w przypadku porażki (będę zaznaczać, kiedy można!)
Gdy oczekiwana ilość uczniów zjawiła się już na miejscu i przebrała się w odpowiednie stroje, Morph powitał ich wszystkich skinięciem głowy. - Dzisiaj nauczycie się o stworzeniach, które występują jedynie w klimacie słonowodnym, a za ulubione miejsce życia obrały sobie wraki statków. Czy ktoś z was ma może pomysł, skąd zatem pochodzą? - zapytał, przesuwając wzrokiem po grupce. Jedna ze szkół zagranicznych słynęła bowiem z tego ostatniego.
pierwsze dwie osoby, które udzielą prawidłowej odpowiedzi na pytanie (kraj lub szkoła) otrzymają punkt do Historii Magii!
- Wraz z panem Wellingtonem... - Tu skinął na stojącego obok niego gajowego i uśmiechnął się szeroko. - Mieliśmy okazję odkryć te istoty podczas szkolenia z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Wśród tubylców są powszechnie znane, chociaż mało komu udaje się zarejestrować spotkanie z nimi ze względu na ich niezwykłe właściwości kamuflujące. Podrapał się w brodę, korzystając tego, że to jedna z ostatnich chwil, kiedy może to zrobić, gdyż później przykryta będzie hełmem. - Profesor Brendan i ja przygotowaliśmy dla was specjalne kombinezony, dzięki którym relatywnie swobodnie i szybko będziemy mogli poruszać się w przestrzeni podwodnej. Hełmy wypełnione są powietrzem, a jeśli chcecie mieć możliwość komunikowania się pod wodą, polecam rzucić na siebie zaklęcie Sonorus. Pokiwał głową, uśmiechając się do wszystkich ciepło. - Moje zajęcia znane są z tego, że owocują w ofiary. Ale nie martwcie się, może zasilony dodatkowym gronem pedagogicznym tym razem do tego nie dopuszczę! Heheheh. Kto Morpha znał, wiedział, że nie żartuje. Nawet dostrzegł tu jedną ze studentek, Lunarie, której kiedyś na jego zajęciach mantykora wyrwała rękę. Ciekawe, czy zrezygnuje zatem z udziału w zajęciach!
druga kostka parzyste - zaklęcie Sonorus nie udaje się. możesz poprosić kogoś o rzucenie zaklęcia na Ciebie i rozegrać to w fabule (ale tylko jedną osobę i ona też musi rzucić kostką), jeśli i to się nie uda - resztę lekcji musisz posługiwać się językiem migowym lub pisaniem świetlistych liter pod wodą. nieparzyste - zaklęcie Sonorus udaje się, będziesz mógł mówić i być słyszanym pod wodą
osoby mające ponad 15 punktów z zaklęć nie muszą rzucać tą kostką, zaklęcie udaje im się bez problemu, mogą też pomagać innym bez rzucania kostką, jeśli zostaną o to poproszeni i wykonają zadanie w fabule
Kiwnął porozumiewawczo głową do Archa, by ten rzucił na niego Sonorus, póki jeszcze uczniowie byli zajęci tym samym. - Idziemy! - zawołał, a wielokrotnie głośniejszy głos Morpha potoczył się basowym echem po błoniach. Archibald wyczarował również na torsie każdej osoby świecące imię i nazwisko - inaczej byliby nie do rozpoznania w identycznych strojach i hełmach. Zaczęli wchodzić do jeziora dziarskim krokiem. Przed nimi dość długa droga.
trzecia kostka 1, 6 - przeszedłeś całą drogę bez większych problemów - masz czas na rozejrzenie się po podwodnej faunie i florze, koniecznie wspomnij o przynajmniej jednym okazie rośliny lub zwierzęcia, jakie wyjątkowo ci się spodobało. 2, 5 - nastąpiłeś na Plumpka - stworzonko skubie twój kombinezon, lecz nic mu się nie dzieje. możesz zignorować stworzenie i iść dalej, bądź zawiązać jego odnóża w supeł i dać prądowi wodnemu porwać biedaka w siną dal. 3, 4 - wydawało ci się, że dostrzegasz w oddali szczuroszczeta, lecz chcąc się upewnić, podążasz za nim przez chwilę. to wystarczy, byś zgubił się na ciemnym i głębokim już dnie jeziora. lepiej znajdź kogoś, kto pomoże ci wrócić do grupy.
Lunarie bardzo cieszyła się na lekcje z Morphem, bo pamiętała jak zajebiście było na poprzednich. Smoki, mantykory, wyrwane członki (w tym jej ręka!), jak miała nie kochać jego zajęć? Dzikie Zwierzęta były jej ulubionymi wykładami, kiedy jeszcze w Hogwarcie istniał Wydział Naturalny. SORI NIE MOGŁAM SIĘ POWSTRZYMAĆ Pojawiła się dość punktualnie. Trochę chwiała się na nóżkach, ale ciężko było powiedzieć, czy to ze zmęczenia, czy z stanu nietrzeźwości. Tak czy owak, kosmicznie spodobały jej się szare, elastyczne kombinezony z rekiniej skóry. Gdy przebrała się w swój, miała wrażenie, że wlazła ciałem do raju. Skóra była miękka i cudownie chłodna, opinała się na niej idealnie. Czuła się doskonale. Hełm też jej się podobał, był takim postapokaliptycznym marzeniem. Trochę nieuważnie słuchała nauczyciela, zachwycając się dalej swoim strojem, więc nie wyłapała, że zadał wszystkim jakieś pytanie. A kiedy przyszło do rzucania zaklęcia Sonorus... najwyraźniej dalej była tak rozkojarzona, że nie wyszło. Nim jednak zdążyła coś z tym fantem zrobić, wszyscy zaczęli wchodzić już do jeziora. Machnęła na to ręką i poszła za nimi, podekscytowana perspektywą porozumiewania się świetlistymi literami. Droga pod wodą też zachwycała - chyba jednak naćpaną LSD. Zapatrzyła się bardzo długo na zwykłą kłodę drewna, będąc przekonaną, że trafiła na świetnie ukrywającego się Błotoryja. Okazało się, że jednak nie, jest to tylko spróchniała kłoda spoczywająca na mulistym dnie, ale Gryfonce i tak bardzo się podobało. Nadgoniła jednak szybko grupę, mówiąc sobie w duchu, że to i tak mógł być Błotoryj, tylko taki, który zajebiście dobrze się ukrywa. Poruszanie się w magicznym kombinezonie pod wodą przypominało nieco sensację po zjedzeniu Lodowych Kulek. Było trochę jak lewitacja kilka cali nad ziemią, choć w tutaj w końcu opadało się na dno. Rozglądała się też po uczniach, niemożliwych do rozpoznania w identycznych kombinezonach, gdyby nie wyryte na ich piersiach, świecące litery z personaliami. Było to trochę przerażające w tej ciemnej, zimnej toni. Jakby szli na śmierć. Dobry nastrój jakoś szybko jej minął.
6 - kombinezon=druga skóra 4 - nieudane Sonorus, ale tak chciałam, więc nikogo nie prosiłam <3 1 - droga poszła świetnie, zafascynował ją Błotoryj-niebłotoryj
Super. W tym całym marazmie ta lekcja miała być czymś, co mogło ją wreszcie pobudzić do życia. Bo nie żyła. A już na pewno nie ostatnio. Było trupio w jej życiu, ona była trupem. Może już nim nawet śmierdziała? Nie była pewna. Teraz, kiedy szła nad jezioro, czuła wreszcie tę nutę podekscytowania, które czuje się, kiedy masz zrobić coś niesamowitego. Czy tak pachnie przygoda? Ryzyko? Chęć poznania czegoś nowego? Chyba tak! Uśmiechała się. Wyglądała z tym aż nienaturalnie dziwnie, przynajmniej biorąc pod uwagę ostatnie tygodnie. Dumnie trzymała różdżkę, przemierzając kolejne metry, aż przystanęła, patrząc z zachwytem na to, co czwórka nauczycieli zrobiła z hogwarckim jeziorem. Pospiesznie zaczęła zakładać swój super skafander, jednakże kiedy ubrała się już kompletnie, czuła się trochę dziwnie. Chciała spytać Lunarie, czy również odczuwa taki dyskomfort, ale ona poszła już dalej, coraz bardziej zanurzając się w wodzie. I ona zrobiła to samo. Czuła przyjemnie mącącą jej ciało ciecz, aż w pewnym momencie wpadła w lekką panikę, że może się udusi pod wodą. Nic z tego jednak nie następowało, więc odetchnęła z ulgą. Znów chciała odezwać się do Deceiver, lecz kiedy zaczęła mówić, spostrzegła się, że słowa, które się z niej wydobywają, są strasznie ciche. Spróbowała więc zaklęcia sonorus, jak polecił im profesor Phersu i... o dziwo się udało. Jej głos był donośny i niósł się echem w najbliższym otoczeniu. Zabawne, bo... nie była zbyt gadatliwą osobą. - Republika Południowej Afryki - odparła na pytanie nauczyciela, kiedy nikt się nie kwapił do odpowedzi. Delinger wzruszyła ramionami, bardziej ciekawa tego, co czeka na nich tam dalej, w tym wraku. Spostrzegłszy wzrokiem ponownie gryfonkę, chwyciła ją za rękę, ale nie dlatego, że się bała, nie, nie! Po prostu dawno się nie widziały, więc uznała, że wspólna wędrówka będzie dużo lepsza od samotnego tułania się po podwodnych szlakach! Dzięki temu obie dotarły na miejsce bez szwanku i niebezpiecznych przygód. Kątem oka widziała jedzące kombinezony plumpki i błąkające się inne istoty w tej toni, coraz bardziej oddalając się od grupy. - Nie odpisałaś mi na list - rzuciła w końcu do Lunarie, lecz nie z wyrzutem, raczej z troską. Może znów działo się coś złego, a jej przy niej nie ma. Czuła się źle z tą świadomością, szczególnie, że z nią też nikt nie bywał. Po prostu, gdzieś obok, z gotowym do przyjęcia płaczu ramieniem. Choć tak rzadko to robiła, to sama świadomość była pokrzepiająca. - Super tu - skomentowała na koniec, wodząc wzrokiem po dobrodziejstwach podwodnego życia. Była zadowolona, że ruszyła się wreszcie ze swojego mieszkania, biblioteki i książek.
Nie zauważyła Levee. Później, kiedy już wszyscy założyli hełmy, a Lunarie nieobecnym wzrokiem przesuwała po ich imionach i nazwiskach na kombinezonach, tym bardziej nie miała jak jej dostrzec. Uśmiechnęła się do przyjaciółki z Salem, choć dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że cała mimika jest ukryta pod hełmem. Pokiwała zatem głową entuzjastycznie, gdy dostrzegła personalia dziewczyny, a potem zwiesiła lekko głowę i wzruszyła ramionami, gdy tubalny głos Krukonki dobiegł jej uszu. Nie sprawdzała poczty od jakiegoś czasu i nie odpisywała na żadne wiadomości, pochłonięta niszczeniem się na nowo. Zacisnęła trochę mocniej palce na dłoni Liv, po czym zakreśliła różdżką kilka kształtów. W ciemnej toni słowa uformowały się jarzącym blaskiem, istniejąc przez sekundę i zaraz kończąc żywot.
Spójrz tam.
Wskazała palcem przed siebie. Przed nimi zaczynał rysować się nieco upiorny, jeszcze ciemniejszy wrak potężnego statku. Choć zapewne w środku znajdowała się masa przerażających i zabójczych rzeczy, i tak nie mogła się doczekać!
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Rasheed oczekiwał na lekcje z pewnym niepokojem. Jemu również obiło się o uszy to, że zajęcia z profesorem Phersu potrafią mieć różne skutki, dlatego na jego zajęcia szedł dzisiaj z dużą rezerwą. Spodziewał się dosłownie wszystkiego, ale chyba nie tego, że ktoś przetransmutuje czy tam zaczaruje jezioro tak, aby dostosować je do prowadzenia podwodnej lekcji. To… zrobiło na nim serio duże wrażenie, a to jest dużo jak na niego, ale mimo wszystko nie dał po sobie poznać tego, jak bardzo spodobała mu się wizja pozwiedzania dna, nawet jeśli musieli wbić się w dziwne, niewygodne stroje, które podobno były wykonane ze skóry rekina. Cóż, zrobić? Musiał założyć także swój, chociaż wcale nie był z tego faktu zadowolony, ale nie narzekał, nawet gdy się okazało, że hełm był za duży… um, a przynajmniej tak mu się zdawało, bo wewnątrz było mu teraz niemiłosiernie gorąco. Tak to jest jak nie nosi się obcisłych kombinezonów w wolnych chwilach! Pomstował przez chwilę w myślach na to, że nie zaczarowano ich dodatkowo tak, aby były wygodne, bez znaczenia jaką budową ciała odznaczał się uczestnik lekcji, bo to wiele by ułatwiło. Nie można jednak mieć wszystkiego! Albo wygoda, albo wiedza, hehs. Całe szczęście z Sonorusem nie miał najmniejszych problemów i rzucił je na siebie, jeszcze przed założeniem hełmu, w którym poczuł się jak w klatce. Nie lubił takich dziwnych wynalazków, jednakże biorąc pod uwagę sytuacje, to naprawdę był tolerancyjny. Sharker nie przepadał za niewygodą, a dzisiaj sam z siebie postanowił zejść pod wodę i wziąć udział w nielubianej lekcji onms. - Drakensberg - odpowiedział na pytanie, uzupełniając tym samym odpowiedź Leeve i mając nadzieję, że się nie pomylił. Średnio ogarniał te wszystkie szkoły, a ta była pierwszą jaka przyszła mu do głowy. Zszedł pod wodę, a pierwsze co zrobił to… nastąpił na Plumpka. - Och - wyrwało mu się wtedy, ale nie zrobił nic żeby zaszkodzić zwierzęciu, ba nawet spróbował je jakoś ugłaskać kilkoma ruchami, jednak nie znał się na zwierzętach aż tak dobrze by wiedzieć czy to co robi ma jakiś sens. Zbliżał się więc po prostu do wraku, razem z innymi, coraz bardziej zaciekawiony i żądny przygody.
Levee nawet nie zwróciła uwagi na te śmieszne, jarzące się imiona i nazwiska na kombinezonach. Dopiero kiedy szła tak sobie pod wodą z Lunarie i kiedy ta przystanęła, spojrzała na to, że faktycznie. Mimowolnie chciała spojrzeć na swój korpus i zobaczyć te literki, ale jednak hełm to uniemożliwiał. Dała więc sobie spokój, przedzierając się przez wodę. To było zabawne, poruszać się w jej toni. Szczególnie, że na takiej głębokości woda miała większą gęstość. Jeżeli dodać do tego obecność soli, ta jeszcze bardziej wzrastała przez aktywność jonową i... stop. Wyłącz na moment mózg Delinger i po prostu daj się ponieść chwili! Z Deceiver nie było to trudne, dlatego dała się jej prowadzić. Sądziła, że jednak jej coś odpowie, ale zamiast tego otrzymała wzruszenie ramionami (chyba! tutaj wszystko wyglądało inaczej), po czym ujrzała jaskrawy napis, który zaraz szybko zniknął. Nie mniej posłuchała się jej i przeniosła swój wzrok w dal. Wrak był równie piękny i tajemniczy co zapewne niebezpieczny. Szalone ogniki zatańczyły w jej sercu, które zaczęło na pewno podskakiwać i koziołkować na samą myśl o tym, że mogłyby tam pójść i naprawdę spenetrować statek. Przypomniały jej się te wszystkie bajki o piratach, ryzykownych abordażach i łowcach skarbów. I aż jej się oczy zaświeciły. - Okradnijmy go - powiedziała do niej. Córka zmarłego policjanta i matki już-nie-aurorki, która ją wyklęła. Tak, to miało sens.
Farai nie była zachwycona tak jak inni. Zapewnie wynikało to z faktu, iż uczyła się pięć lat w Drakensberg, zatem podwodne życie, wraki statków i niezbadane ich tajemnice nie robiły na niej takiego wrażenia, jakie powinno. Nie, żeby szła więc tutaj ze skwaszoną miną, nie, nie! Miała bardzo dobry humor, pomimo tragicznej porażki z treningiem gryfonów, ale cóż, przynajmniej wiedziała, że w tym domu też są ludzie, którzy wypinają dupę na obowiązki. SAMO ŻYCIE. Nie mniej teraz szła na zajęcia z lekkim uśmiechem na twarzy, bo złość jej już trochę przeszła. Kiedy przyszło do ubierania kombinezonu, miała trochę obaw, ale kiedy go wreszcie założyła, czuła się w nim... idealnie. Jak gdyby był stworzony po prostu dla niej. Dlatego stała tak chwilę na brzegu, co rusz wykonując jakieś gesty, nie mogąc uwierzyć, że tak świetnie leży. W końcu jednak zanurzyła się w wodzie wraz z innymi, nie patrząc już na nic. Wszak była dzielną wychowaną Godryka, musiała więc być nieustraszona! Dlatego nie myślała w ogóle o fakcie, że kostium mógłby przeciekać albo coś i wtedy by się udusiła. Raczej zastanawiała się nad tym, jak daleko zajdzie, bo mimo wszystko w Drakensberg nie udało jej się wejść do wraku, bo nurkowanie bez odpowiedniego oporządzenia było jednak trudne. Może teraz los się do niej uśmiechnie? Chyba w to zwątpiła, bowiem kiedy profesor polecił rzucić zaklęcie sonorus, aby było ich lepiej słychać, gdy mówią, coś poszło nie tak i w rezultacie wciąż mówiła cichuteńko, tak, że nikt poza nią jej nie słyszał. Mruknęła więc jakieś przekleństwo w języku afrikaans, stwierdzając, że tak właściwie to i tak nie miała do kogo mówić. Poprzednie osoby odpowiedziały na pytanie nauczyciela, lecz nawet gdyby tego nie zrobiły, ona by się nie odezwała. Z prostej przyczyny - dla niej odpowiedź była zbyt banalna, chciała dać się wykazać innym. I nawet była mile zaskoczona, że ktoś z tego towarzystwa tak bardzo orientował się w tak odległych krainach. W każdym razie nie było czasu na ceregiele, a że Osei zawsze się gdzieś spieszyła, tak teraz postanowiła pognać (hm, dziwne słowo w kontekście chodzenia pod wodą) w stronę oddalającej się grupki. Już miała zrobić kolejny krok, kiedy stanęła na Plumpce. Doskonale wiedziała, co się robi z tego typu stworzonkami, zastanawiała się jednak, czy nie lepiej go zabrać ze sobą? Może skrzaty przygotowałyby z niej jakieś danie? Nie, nie chciało jej się tachać różdżki i jeszcze jakiejś ryby, więc po prostu zawiązała jej odnóża w supeł, a potem patrzyła, jak porywa ją prąd "morski". Zapewne trytony będą jej wdzięczne! I po tym przedsięwzięciu zaczęła iść dalej wraz z grupą.
4,4,5
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde była podekscytowana perspektywą tych zajęć, co było dobrym znakiem, bo ostatnio niewiele rzeczy było w stanie ją poruszyć i wprawić w dobry nastrój. O losie, jej humor gwałtownie się popsuł w momencie, kiedy założyła na siebie ten nieszczęsny strój - w hełmie było jej niemiłosiernie gorąco, miała wrażenie, że lada moment się udusi, a jej kostium był niewygodny i uwierał ją pod pachami. Czuła się paskudnie, ale miała nadzieję, że wrażenia z tej lekcji zrekompensują jej tę niewygodę. Zaklęcie też jej nie wyszło. Była na siebie zła, czuła się zażenowana i prawdę mówiąc miała ochotę zaszyć się gdzieś w kącie. Dlaczego wszystko szło nie po jej myśli? Podeszła do Levee, której z jakiegoś powodu wcześniej nie zauważyła, uśmiechnęła się do niej i do towarzyszącej jej Lunarie, gestem prosząc przyjaciółkę o pomoc. Nie lubiła przyznawać się do porażek, ale tym razem chyba nieszczególnie miała wyjście, jeśli nie chciała do końca zajęć posługiwać się językiem migowym. Mimo wszystko ten podwodny świat był fascynujący. Isolde rozglądała się wokół z zachwytem, w gruncie rzeczy nie żałując, że na chwilę obecną nie może się odezwać ani słowem, bo i tak nie potrafiłaby tego wszystkiego wyrazić. Na jej piersi jarzyły się litery, rozpraszające lekki półmrok panujący pod wodą. Wszystko było niezwykłe, inne, w jakiś sposób harmonijne. Nagle dostrzegła w oddali coś, co mogło być szczuroszczetem. Ruszyła za nim, chcąc się upewnić, ale... ale stworzenie zniknęło w głębinie, zostawiając ją daleko za sobą - bezradną i zagubioną wśród ciemności. Zagryzła usta i zastanawiając się, co robić. W którą stronę ruszyć? Gdzie podziała się reszta grupy? Jak mogła być tak głupia?
Nie czekając na odpowiedź Lunarie, wyrwała się z zapatrzenia na wrak, bowiem podeszła do nich... Isolde. Tak wywnioskowała po tym śmiesznym napisie na jej WYPUKŁEJ KLATCE PIERSIOWEJ, BO KOSTIUMY TAKIE OBCISŁE WOW, gdyby była facetem, albo chociaż bi, zapewne pokontemplowałaby dłużej nad jej biustem, ale niestety, nie wprawiło ją to w zachwyt, tylko po prostu pomachała przyjaciółce. - Cześć Is - odezwała się donośnym głosem, lecz kiedy dziewczyna jej nie odpowiedziała, a coś do niej pokazywała, stwierdziła, że coś jest nie tak. Zrozumiała więc, że chyba zaklęcie sonorus jej nie wyszło, dlatego jako super pomocna koleżanka wyciągnęła swoją rączkę i rzuciła na nią czar, dzięki któremu tamta mogła mówić. Super. Tak jak prawdziwy superbohater, o to chodziło. Nie dała rady jednak nad tym dłużej pomyśleć, bowiem kiedy obróciła na chwilę głowę w kierunku Deceiver, żeby ją poinformować, że musiała komuś pomóc, tak gdy wróciła wzrokiem do Bloodworth, tej już nie było. Zaskoczona Delinger próbowała odszukać ją wzrokiem, ale nic to nie dało.
1
Ingrid Westerberg
Rok Nauki : VII
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : ścigająca, UWAGA! Oszukana orientacja :||||
I kolejna lekcja w nowej szkole. Indze podobało się to, jak kreatywni byli wszyscy lokalni nauczyciele. Ostatnim razem wpadła na zajęcia z milionem piłek próbującym uderzyć każdego, kto w ogóle spróbuje się wzbić w powietrze na miotle, teraz zaś wydawało się że wszyscy wejdą w głębiny hogwarckiego jeziora. Ruda cieszyła się niezmiernie na taką możliwość, a gdy Phersu pokazał im skrzynie z kombinezonami, prawie podskoczyła z radości. Momentalnie wyciągnęła egzemplarz dla siebie, schowała się w jednej z przebieralni i tam - nieco się zawiodła. Niespecjalnie pasował jej ani hełm, ani sam kombinezon, ale stwierdziła, że póki co nie będzie się martwić. Będąc nieprzyzwyczajoną do swojego nowego stroju, nie dosłyszała za bardzo pytania profesora, a kiedy już wreszcie zrozumiała, o co chodzi, parę osób zdążyło udzielić odpowiedzi. "To nic" - myślała - "i tak jestem beznadziejna z ogólnej historii, nie?", jednakże nie było to tak pokrzepiające, jak mogłoby się wydawać. Tak samo jak to, że Morpheus przyznał się do ponoszenia ofiar na lekcjach. Lepiej być nie mogło, panie kapitanie! Dobrze, że jego aura sprawiała, iż Ruda darzyła go jakimś zaufaniem. Ograniczonym, co prawda, ale nadal zaufaniem. Z wyrysowanymi na torsie personaliami, Szwedka zaczęła się powoli zanurzać w wodzie, kurczowo trzymając różdżkę. Wszystko byłoby bardzo proste, gdyby jej niebieskie oczy nie dostrzegły jakiegoś ruchu niedaleko na prawo. Łatwo się domyślić, że ciekawska panna postanowiła sprawdzić, cóż to takiego, a kiedy już zorientowała się, że chyba ma przywidzenia, grupy nie było. Dookoła tylko ciemność. Pierwszym, co nawiedziło umysł dziewczyny, była oczywiście panika - kto zachowałby pełnię zdrowego rozsądku w takiej sytuacji? Krzyczała raz, drugi, trzeci. Nigdzie nie było jednak widać żadnego światełka, które symbolizowałoby nadchodzący ratunek. Ale cóż, światło samo w sobie jest przecież dobrym pomysłem. - Lumos Maxima - mruknęła Ingrid, wypuszczając kulę światła nad siebie, zupełnie jak lampkę, pod którą często siedziała, czytając w domu książki. Następnie przyszła pora na błąkanie się po dnie jeziora, w poszukiwaniu reszty uczniów, a najlepiej panów profesorów. Kulę ciągnęła oczywiście za sobą, niczym balon na sznurku. Dreptała tak dobrych pięć minut, do czasu aż zobaczyła, jak coś delikatnie psuje wszechobecny mrok. Momentalnie ruszyła w tamtą stronę, nie wykonując żadnych gwałtowniejszych ruchów, bowiem całe to światło powinno być już wystarczające. Widząc napis "Isolde Bloodworth" uśmiechnęła się lekko, a potem powiedziała, że już wszystko będzie dobrze. Nie ma to jak szóstoklasistka pocieszająca drugoroczną studentkę, co? Niemniej, złapawszy blondynkę za dłoń, zaczęła iść dalej. Jakie szczęście, że po kilku kolejnych minutach zdołały odnaleźć resztę grupy, a młodsza (i o dziwo wyższa!) dziewczyna mogła wreszcie odwołać swoją wielką, świetlistą kulę. Szczerzyła się cały czas, ale co z tego, skoro hełm i tak wszystko zasłaniał?
/ kostki 5 i 3, na Sonorusa nie trzeba było rzucać, pomoc Isce czyli powrót do grupy c: /
Deven był pod wielkim wrażeniem samego pomysłu, nie mógł się doczekać, kiedy znajdą się pod wodą. Jak wiadomo, Indianin momentami bardziej należał do świata zwierząt niż ludzi, a jeszcze nigdy dotąd nie miał okazji znaleźć się pod wodą na tyle długo, by dobrze się temu wszystkiemu przyjrzeć, mieć styczność ze podwodnymi istotami, które z pewnością musiały być fascynujące! Kostium był okropny. Quayle czuł się w nim idiotycznie - nie był przyzwyczajony do noszenia obcisłych ubrań, a co gorsza było mu strasznie gorąco w tym hełmie. Zacisnął jednak zęby, bo przecież nie będzie się skarżył jak jakaś baba! Trudno, wszystko ma swoją cenę, a jeśli właśnie tym musiał okupić możliwość odbycia podwodnej wycieczki... to cóż, niech i tak będzie! Po chwili zauważył Farai, idącą kawałek przed nim. Chciał ją zawołać, ale nie był w stanie, bo głos nie mógł się przebić przez barierę, jaką stanowił hełm. Próbował rzucić na siebie zaklęcie sonorus, ale chyba nie mógł się skoncentrować, bo nic z tego nie wyszło. Zdeterminowany przyspieszył kroku i po prostu złapał ją za rękę pod wpływem jakiegoś głupiego, trudnego do wyjaśnienia impulsu. Posłał jej niepewny uśmiech, w gruncie rzeczy ciesząc się, że ma tak dobrą wymówkę i może po prostu milczeć. Obserwował zmagania Farai z plumpką, która wyraźnie chciała spróbować, jak smakuje kombinezon dziewczyny. Uśmiechnął się pod nosem, po czym rozejrzał się bacznie wokoło. To takie dziwne. Gdyby nie zaklęcie "sonorus", dzięki któremu część czarodziejów mogła się porozumiewać między sobą werbalnie, dno jeziora byłoby idealnie ciche i spokojne. Nagle w oddali dostrzegł trytona o delikatnie lśniącym, srebrnym ogonie. Wpatrywał się w nich niemal bez ruchu, nieznacznie tylko poruszając płetwą i sprawiając wrażenie, jakby ich oceniał. Deven poczuł się odrobinę niezręcznie, ale nie dał tego po sobie poznać - po prostu szli dalej, czując na sobie baczne spojrzenie trytona. Po chwili zniknął gdzieś w głębinie, a Deven z jakiegoś powodu poczuł ulgę. Miał obok siebie Farai, wędrowali po dnie hogwarckiego jeziora. Świat jest taki dziwny.
3, 2, 6
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Rozglądał się wokół siebie, zafascynowany podwodnym światem. Nigdy wcześniej nie odważył się na to, aby tak na dobrą sprawę popływać w jeziorze, a teraz miał ku temu idealną okazję. Mógł zobaczyć tyle magicznych, podwodnych stworzeń oraz roślin. To było dla niego jednocześnie fascynujące, jak i dziwne. Ostatnie miesiące bardzo go zmieniły, wszak nigdy by nie pomyślał, że tak bardzo zacznie zależeć mu na nauce, a już zwłaszcza na tym, aby wybrać się na opiekę nad magicznymi stworzeniami. Okej, na przyjściu niespecjalnie mu zależało, ale to, co zobaczył po zejściu pod wodę bardzo mu się spodobało i w duchu był wdzięczny nauczycielowi za zorganizowanie takich zajęć, chociaż nadal był nieco zmartwiony opcją tego, co mogą zastać we wraku. Nie bardzo uśmiechała mu się opcja utraty ręki czy czegoś tam, ale znając moje szczęście w kostkach to jeszcze na dodatek mu się umrze, och, taki peszek. No cóż, na coś trzeba umrzeć, a że niezbyt miał ochotę na wrzucenie go do trumny, o ile coś z niego zostanie, w stroju ze skóry rekina, w dodatku tak obcisłym, że niedługo będzie trzeba amputować mu jaja, to zamierzał walczyć o to, aby chociaż wynurzyć się dopóki będzie miał ku temu siły bądź okazję. Ewentualnie jedno i drugie! Także ten, z wypisanymi personaliami na sobie, Rasheed tuptał sobie pod wodą radośnie, kierując się wciąż w stronę wraku i gdzieś po drodze rejestrując, że niektórzy odłączali się od grupy. - Co za młotki - pomyślał wtedy, bo to było bardzo nierozważne zachowanie! Dobra, dobra, jakby zobaczył coś równie ciekawego, to pewnie sam by się ruszył, żeby sprawdzić co to, ale marudzenie na innych zawsze w modzie, nie? No to ten… Gdzieś po drodze rzuciło mu się w oczy to, że jakaś sierota nie potrafiła poprawnie rzucić zaklęcia sonorus. Uśmiechnął się pod nosem w dość nieprzyjemny sposób, dlatego dobrze, że miał jednak na głowie ten głupi hełm, bo nie mogli go do razu uznać za hejtera! - Sonorus - mruknął pod nosem, celując w Devena różdżką, co zważywszy na to, jak zachowywał się jego głos w wodzie, będący również pod wpływem zaklęcia, zabrzmiało dość głośno i nienaturalnie, ale co tam! Boże, Rasheed robiący dobre uczynki, koniec świata, trzymacie się!
Naya z uśmiechem na twarzy przybyła na lekcje, która dzisiaj odbywała się w nietypowych warunkach. O dziwo, nie spóźniła się, a nawet była jedną z pierwszych osób. Entuzjazm szybko opadł, po tym, jak dziewczyna założyła kombinezon. Był on po prostu niewygodny. Czuła się jakby zaraz wszystko miało z niej spaść, a ona nic nie mogła na to poradzić. Ponadto było jej w nim potwornie gorąco. Zmarszczyła brwi i trochę się wkurzyła, ale co mogła zrobić? Po chwili nauczyciel zadał pytanie, ale nie znała na nie odpowiedzi...Zresztą parę osób już na nie wcześniej odpowiedziało. Aby móc swobodnie porozumiewać się w wodzie, należy rzucić na siebie zaklęcie Sonorus. Dziewczynie bez problemu się to udało, co w małym stopniu ją zdziwiło. Uśmiechnęła się pod nosem i zadowolona schowała różdżkę. Po chwili weszli do wody, a dziewczyna poczuła chłód rozprzestrzeniający się po jej ciele. Przeszył ją niemiły dreszcz. Kilka sekund później udało się jej opanować sytuację i nie było jej już tak zimno. Świat podwodny od zawsze ją fascynował. W efekcie oglądania i podziwiania nieznanych jej miejsc, nastąpiła na Plumpka, który zaczął skubać kombinezon dziewczyny. Na szczęście nic się nie stało, a Naya zignorowała stworzenie i spokojnie ruszyła za grupą.
Bęc, bęc, bęc. Dotarł i Madness, co nie? Nawet punktualnie, no prawie. I od razu zaczął się zastanawiać czy czegoś przypadkiem nie zaćpał. Ciężko mu było stwierdzić czy kombinezony mu się podobały, podejrzliwie się im przyglądał, ale zaraz jak tylko założył jeden z nich stwierdził, że to nie dla niego. Było mu zdecydowanie nie tak jak powinno. Najchętniej od razu zdjąłby go z siebie i poszedł gdzieś… daleko. Ale nie mógł odpuścić lekcji, która miała się odbyć w jeziorze. Przecież liczył na to, że znajdzie jakiś skarb. Taki prawdziwy, a jakąś skrzyknę z duchem… Naiwnie myślał, że może szybko pierwsze uczucie dyskomfortu zniknie, a póki co na nic takiego się nie zanosiło. Sapnął tylko niezadowolony i próbował jakoś iść naprzód. Co pewnie komicznie wyglądało, ale póki co dzielnie zaciskał zęby, żeby nie przeklinać głośno. Próbował jakoś inaczej ułożyć hełm, który był w chu… bardzo niewygodny i przez to nawet nie dotarło do niego, że nauczyciel zadał jakieś pytanie. Zresztą i tak by na nie odpowiedział, bo przez kombinezon nie mógł się zbytnio skupić. Dlatego jak przyszło do rzucania zaklęcia wziął głębszy oddech zanim w ogóle spróbował. - Ha! - krzyknął uradowany kiedy zaklęcie Sonorus wyszło mu bez zarzutu. Przynajmniej jedna rzecz mu się udała. Widać może i kombinezon nie był dla niego idealnym strojem, ale nie rozpraszał go na tyle, że nie mógł sprawnie posługiwać się różdżką. Nadal próbował jakoś poprawić hełm i resztę stroju kiedy wchodził do wody, skupiając się nad tym tak mocno, że o mało nie przewrócił się zanim jeszcze jego stopy dotknęły wody. Miał nadzieję, że jak już do niej wejdzie okaże się, że poruszanie się w kombinezonie będzie o wiele prostsze. Póki co jeszcze niezrażony do lekcji ruszył razem z wszystkimi. Cicho tylko przeklinając pod nosem, bo poruszanie się i w wodzie również nie było proste. Kiedy wszedł na Plumpka znów się zachwiał i tym razem musiał się na kimś przytrzymać, aby nie upaść. Nie wiedział na kim się wparł, ale jakoś w tym momencie mało go to interesowało. Zawsze to lepsze niż robienie z siebie pośmiewiska. Jeszcze by mu brakowało tego, aby wszyscy sobie wskazywali na niego palcami. - Giń potworze - powiedział mściwie, kiedy złapał stworzonko i związał mu nóżki. Patrzył z satysfakcją jak porywa je prąd i szybko znika z zasięgu wzroku. Wiedział, że prędzej czy później znów na jakiegoś Plumpka trafi i już czekał, aby tylko zrobić z nim to samo. Tak mu się spodobało. Wolno podążał za innymi rozglądając się uważnie na boki. Podwodny świat był… musiał przyznać, że całkiem mu się podobało tutaj. A spowalniający go kombinezon nawet przestał go tak bardzo irytować. Mógł spokojnie przyjrzeć się wszystkiemu co mijał i nawet nie przeszkadzało mu zbytnio, że odstawał od grupy, która prężnie parła naprzód.
Nareszcie jakieś zajęcia, gdzie może przydać się kondycja lub sportowy charakter. Katniss była szczęśliwa, stojąc i słuchając nauczycieli oraz obserwując uczniów. Jako jedna z pierwszych wskoczyła w strój i założyła cały ekwipunek, jakby wewnętrznie czując, gdzie, co i jak założyć. Pasowało idealnie! Mogła poczuć się jak delfin albo rekin. W pływaniu zawsze brakowało jej takiej płynności i braku oporu, które to gwarantował strój, jaki miała aktualnie na sobie. Dodatkowy plus do zajęć. Następnie wraz z poleceniem nauczyciela, rzuciła na siebie zaklęcie Sonorus, żeby mogła wołać pomocy, gdyby jakiś tryton ją porwał. Rozejrzała się. Nikogo już nie było na brzegu. Szybko wdreptała do wody. Jakie to było magiczne! Może ona była spokrewniona z jakąś foczką czy coś? Czuła się w wodzie znakomicie. Mogła oglądać bogactwo podwodnego świata bez konieczności wynurzania się co chwilę i tarcia oczu. Katniss postanowiła wykorzystać tę okazję i jej głowa obracała się, gdy tylko dostrzegła gdzieś jakiś ruch. Tu uczniowie, tu też...a tam? Eee, to jakaś zaginiona się znalazła. Gryfonka spacerowała sobie, ciesząc się i delektując chwilą, kiedy zobaczyła syrenę. Prawdziwą syrenę! Jej długie włosy falowały w wodzie, tworząc gęstą sieć. Katniss nie ruszała się, żeby nie wypłoszyć kobiety, która na nią machała, jakby zachęcając do podążenia za nią. Dziewczyna jednak wiedziała z książek, że syreny bywają zwodnicze, więc zachwycona, popatrzyła na nią jeszcze jakiś czas, po czym odwróciła się, żeby nie kusić losu i dołączyła do reszty grupy.
Kiedy tylko usłyszała o lekcji ONMS pomyślała, że musi być super. I to nie dlatego, że uwielbiała magiczne stworzenia, właściwie, to jakoś wyjątkowo za nimi nie przepadała, szczególnie po spotkaniu z hipogryfem na ostatniej lekcji, ale bardzo zaciekawiło ją to, że lekcja miała odbyć się w jeziorze. Mieli pływać po powierzchni? A może będzie podróż w głębiny łodzią podwodną? Nie mogła się doczekać. Na zajęciach pojawiła się punktualnie. Wszystko wyglądało dziwnie, przy brzegu leżał cały stos kombinezonów, a poza chyba nauczycielem ONMS (jak dobrze, że nie lekcji nie prowadziła Mallory, Laura wyjątkowo jej nie polubiła i nie miała ochoty więcej musieć z nią rozmawiać) było mnóstwo innych. No dobra, może nie znowu mnóstwo, ale kto to widział, żeby na lekcji był więcej niż jeden profesor? Musiało się szykować coś poważnego! Wysłuchała wyjaśnień, a potem założyła kombinezon i hełm. Chociaż z początku patrzyła na ten strój dość sceptycznie, okazało się, że wcale nie jest taki zły, wręcz prawie, że nie czuła, że ma go na sobie. Poszła też za rada profesora Phersu i rzuciła na siebie Sonorus. Już po chwili wchodziła do wody. Strasznie dziwne było to uczucie, czuła lekki chłód, ale nie było ani trochę mokro, w dodatku wydawało się, że może poruszać się pod wodą niemalże tak samo swobodnie jak na ziemi. Szli po dnie, coraz głębiej i głębiej. To było strasznie dziwne i jakoś tak niepokojące, Laura rozglądała się zafascynowana całym podwodnym światem. Jeszcze nigdy nie widziała go z takiej perspektywy i zapewne więcej nie zobaczy. Nagle zobaczyła w pobliżu małe stworzonko, wyglądające zupełnie jak chochlik. Skrywał się za wodorostami i obserwował uczniów, Laura przyśpieszyła kroku, coby nie zostać z tyłu sam na sam z tym niewiadomo czym. Nie miała pojęcia co to może być, nie interesowała się specjalnie zwierzętami, a już na pewno nie wodnymi. Po chwili znowu znalazła się w otoczeniu identycznych, szarych postaci, które można było rozróżnić jedynie po świetlistych napisach, a i to nie było możliwe, kiedy byli odwróceni tyłem. Było niesamowicie i nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć te tajemnicze stworzenia z Afryki, które chyba były celem dzisiejszej lekcji. Musiało być w nich coś wyjątkowego, skoro schodzili do jeziora specjalnie po to, żeby je zobaczyć.
To zdecydowanie nie był dzień Leonardo. Mimo że wydawało się, że wreszcie uda mu się pokonać drugie zadanie w tym cholernym projekcie Złoty Sfinks, cały czas natrafiał na jakieś trudności. Chyba był ostatnią osobą, przynajmniej z grupy Vesper, która została z niepokonanym duchem. W dodatku ten cholerny duch zniszczył mu różdżkę. Gdy trafił na lekcję po długim błądzeniu po błoniach, okazało się, że właśnie wychodzą. Założył na siebie kostium, w którym czuł się jak ryba w wodzie. Super! W jego szkole często pracowali w takim kostiumiku. Jego nora różdżką nie pozwoliła mu jednak na poprawne wykonanie zaklęcia. Leo zdenerwował się strasznie i zaczął pisać świetlistymi literami: POMÓŻCIE MI. Miał nadzieję, że ktoś zlituje się nad biednym przyjezdnym i rzuci na niego zaklęcie, tak aby mógł się normalnie ze wszystkimi komunikować. Trochę to męczące nie móc nic powiedzieć. W wodzie okazało się, że Leonardo, widząc jakieś stworzonko, pobiegł w jego stronę, oddalając się od grupy. Straszne rzeczy. Czy ktoś będzie na tyle dobry, żeby pomóc mu wrócić do grupy?
(4, 6, 4) niech ktoś pomoże Leo w obu przypadkach, obojętnie kto
Znajdowała się z tyłu grupy, wsłuchując się w słowa Morpheusa. Dopiero teraz zrozumiała dlaczego nazywali go kapitanem. Obserwowała jezioro, w myślach odpowiadając sobie na zadane przez profesora pytanie. Nie było sensu przekrzykiwać się przez tłum ludzi. Na lekcję zwalili się przyjezdni. Kto ich tu prosił? Spojrzała po wszystkich krzywiąc się nieznacznie na ich widok. Jakby Hogwart i bez nich nie był już zbyt tłoczny. Nikt nie powinien jej się dziwić, że miała zły humor. Ostatnie dni raczej nie przyniosły jej szczęścia. Przegrany pojedynek akurat na czas Złotego Sfinksa. Ramię nadwyrężone na treningu, dopiero świeżo wyleczone oparzenia. Czy mogło być gorzej? Jasne, Mogło. Ktoś mógł na przykład wymyślić grzebanie się w wodzie. Spojrzała raczej sceptycznie na kombinezon, jaki mieli na siebie przywdziać, ale mus to mus. Zrobiła co kazali, stojąc teraz ze splecionymi na piersi rękoma, oczekując wejścia do wody. Na darmo nie miała ochoty sterczeć tu w skafandrze. Ku jej zdziwieniu i uldze, strój ten nie zdawał się szczególnie uciążliwy. W zasadzie szło się do niego przyzwyczaić, prawie w ogóle nie było go czuć. I słusznie. Przynajmniej tyle z tego dobrego. Dlatego nie rozumiała narzekań innych osób, które marudziły na dyskomfort. Serio? No cóż, różni ludzie bywają. Weszła do wody, rzucając wcześniej na siebie zaklęcie. Sonorus nie należał chyba do trudniejszych. Z tego samego powodu miała powody coraz bardziej nie lubić przyjezdnych, którzy widocznie nawet z tym mieli problem. Od razu pod wodą wyłapała czujnym okiem osobnika głupio miotającego się bez możliwości komunikacji, kreślącego w powietrzu prośbę o pomoc. Westchnęła ciężko, ale podeszła do niego, stwierdzając, że będzie to dobry sposób na sprawdzenie skuteczności zaklęcia: — Sonurus — mruknęła, wystawiając w jego kierunku różdżkę, zanim pociągnęła go gwałtownie za kołnierz kombinezonu dorzucając w złości — gdzie leziesz?! Tam głosu raczej nie znajdziesz — i przeciągnęła go w stronę grupy, zatrzymując się gwałtownie, przyglądając się plumpce podgryzającej jej stopy. Pomachała nogą, pozbywając się jej z kombinezonu i podpłynęła do niej, marszcząc brwi, co nie było widoczne przez hełm na głowie. — To plumpka? — zadała pytanie nowemu znajomemu, zapominając o swojej wcześniejszej niechęci do chłopaka — LEO?! — ponagliła go, spoglądając na napis na jego piersi, nakreślony przez nauczyciela. Ale co do istoty lumpki upewniła się, dostrzegając jej długie odnóża, a pod nią morskie ślimaki. Zgarnęła je do rąk, nie chcąc zostawić ich na jej żer — Trzymaj — podała je swojemu nowemu koledze, jakby te ślimaki były mu koniecznie do szczęścia potrzebne.
4 (kombinezon jak druga skóra), 4 (ale nie musiałam rzucać, czyli udane), 6 (bezbłędnie pokonywana droga)
Perspektywa lekcji w jeziorze prezentowała się świetnie, Astrid nie trzeba było długo przekonywać. Uznała, że to idealny moment na poznanie trytonów i przedstawienie im swoich tajnych planów dotyczących nauki latania na smokach. Weserberg była pewna, że przy użyciu odpowiednich zaklęć, które pewnie znała jej najukochańsza Rid, będzie w stanie zapewnić trytonom wygodne ułożenie się na grzbiecie smoka i całą resztę - możliwość swobodnego oddychania na przykład. Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciła uwagę (chyba nie tylko ona!) były kombinezony i przecudowne hełmy. Przechyliła lekko głowę i ściągnęła nieco brwi, obserwując kolejne osoby, wychodzące z przebieralni. Nie wyglądało na to, żeby te wdzianka były wygodne, ale niektórzy czuli się dobrze. Aurelia w końcu zdecydowała się na chwycenie kostiumu i przebrała się szybko, żeby nie blokować kolejki i wejść do jeziora jak najszybciej. Nie czuła się pewnie w rekiniej skórze, coś uwierało i przeszkadzało, nie dopasowywało się wcale tak dobrze jak w zamyśle. Jednak największy problem miała z ogarnięciem włosów, które zajmowały cały hełm, jeśli się je wciskało na siłę, a jeśli zostawiało luźno, ciężko było poruszać głową, bo ciągnęło. Ostatecznie zdecydowała się na drugą opcję, ale do wody wlazła nieco skrzywiona. Fakt, w jeziorze było już wygodniej, ale dalej nie był to szczyt marzeń. Musiała wyglądać przecudownie, kiedy woda uniosła jej długie włosy, wystające spod hełmu! Próbowała rzucić na siebie zaklęcie Sonorus, ale stwierdziła, że coś jest nie tak w formule, bo przecież Suronos brzmi lepiej. Miała szczęście, że wymawiając przekształconą wersję zaklęcia nie zdążyła skierować różdżki w swoje gardełko (zupełnie zapomniała, że w jeziorze wszystko działa trochę inaczej, a woda ma inną gęstość niż powietrze), bo promień czaru pomknął w górę, wylatując zgrabnie ponad poziom jeziora i tworząc zjawiskową fontannę. Ups. Postanowiła nie próbować dalej. Rozglądała się zaciekawiona, gdzieś w tle dostrzegając Ingrid. Chciała do niej podejść, ale przeszkodziła jej w tym plumpka. Blondynka uznała, że to całkiem urocze stworzonko, ale skubanie kostiumu absolutnie jej nie przekonało, więc związała rybce nóżki i obserwowała chwilę, jak odpływa. Zasalutowała jej z powagą, a potem dołączyła do grupy, nucąc pod nosem jakąś piosenkę, która istniała tylko w jej głowie, ale na pewno była bardzo podwodna i przygodna.
Benjamin nawet się cieszył na tą lekcje. W końcu to jedna z pierwszych w nowej szkole. Dodatkowo gdzieś tam w Pokoju Wspólnym słyszał, że ten cały Pershu to dość ciekawy i.. niekonwencjonalny nauczyciel. W związku z tym, jeszcze bardziej się ucieszył na fakt tej lekcji. Dalsze wypadki tylko go utwierdziły w przekonaniu że gość był całkiem interesujący. Na wysepkę przybył przed czasem. No jakoś tak kwadrans przed. Widział, jak ludzie się zbierali i w ogóle. Zaintrygował go fakt tak dużej ilości nauczycieli obecnych na zajęciach. Ciekawe było, że gość powiedział otwarcie o swoich lekcjach, a także niebezpieczeństwie, z którym były związane. Gdy tylko nakazał wszystkim ubrać kombinezon, Benek w spokoju podążył do prowizorycznej przebieralni by ubrać swój kostium. Wyglądał dość zabawnie. No, ale może był nawet wygodny? Kto wie. Chłopak zabrał się za przymiarkę by po chwili stwierdzić, że jest cholernie nie wygodny. Nie dość, że go drapał to jeszcze do chuja wafla był tak ciasny. Paradoksalnie hełm, który założył na głowę nie był, aż tak cudowny. Wręcz przeciwnie - był duży. Zbyt duży, wręcz ogromny. I NIE PRZEPUSZCZAŁ POWIETRZA! Serio, Soons nie wiedział, czy to on miał jakieś za duże wymagania, czy może faktycznie wziął strój nie w tym rozmiarze? Rozważając nad tym, poprawiając swoje ubranie i przeklinając pod nosem wyszedł zza parawanu, słyszał jakieś słowa o zwierzakach. Coś słyszał. Ojciec kiedyś wspominał, niestety magiczne stworzenia nie były jakoś do końca jego konikiem. Trudno, trudno. Tak bywa. Za to niektórzy z jego kolegów, jak widział mieli większą od niego wiedzę. Okej, a więc szli pod wodę. No to było do przewidzenia, skoro zakładali już te dziwne i niewygodne w dodatku kostiumy. Rzucić zaklęcie Sonorus. Nic prostszego. Chłopak zrobił wszystko co potrzebne, wymówił zaklęcie, niestety bezskutecznie. – Przepraszam! Czy ktoś mógłby mi pomóc z tym Sonorusem?! – rzucił głośno, co by go wszyscy słyszeli. Po wszystkim wszedł do wody, gdzie czekała na niego kolejna atrakcja. Mieli zwiedzać jakiś podwodny statek. Chłopak nieco odstając od grupy – o co nie trudno w tym stroju – płynął w wyznaczonym kierunku, kiedy skminił że nastąpił na Plumpka, którego dość nieładnie potraktował, wiążąc mu nogi w kokardę i mahając na pożegnanie, kiedy tamten popłynął z prądem.
Wędrówka po korytarzach szkoły zajęła mu wiele czasu. Wciąż się biedny gubił, schody zdecydowanie z nim nie współpracowały i zawsze go prowadziły na przeciwległy koniec zamku niż ten do którego zmierzał. Nawet wychodzenie wcześniej nie przynosiło pożądanych efektów, bo i tak się spóźniał. Dodatkowo denerwował się tym, że jeszcze nie dostał widomości o pierwszym zadaniu. Zastanawiał się wiele czasu nad tym czy jej przypadkiem nie przeoczył. Nie zauważył czegoś co powinien i teraz… Nie, nie, nie. Prężnym krokiem udało mu się dotrzeć nad jezioro. Już z daleka widział kosmiczne kombinezony do których nie podszedł jednak zbyt ufnie. Jak tylko jeden z nich założył wiedział dlaczego. Niewygodnie mu było i to bardzo. Nawet trudno mu było utrzymać poprawnie różdżkę. Zaklęcie, które mieli na siebie rzucić nie wyszło mu zupełnie, ale nie zrażał się od razu. Może nawet i lepiej, będzie musiał sobie poradzić inaczej, a to zawsze jakaś miła odmiana. Kiedy wchodził do wody poczuł, że kombinezon przestaje być problemem. Ucieszył się z tego powodu, bo już myślał, że przez całe zajęcia będzie mu niewygodnie. Tak, teraz było mu zdecydowanie lepiej. Nie wiedział kto idzie obok niego, nie był w stanie nikogo rozpoznać przez stroje, ale na szczęście mieli na kombinezonach ponapisywane swoje imiona przez co było trochę łatwiej. Krzyknął, a przynajmniej poruszył ustami kiedy zobaczył, że Astrid jest tutaj. A przynajmniej tak wyczytał z plakietki na kombinezonie. Na chwilę zapomniał, że nie może mówić i zaraz zaczął machać do niej nerwowo, ale nie był pewien czy go w ogóle zauważyła. Ruszył w jej kierunku, ale zaraz coś poruszyło się między roślinami i zaczął iść w tamtym kierunku. Nie znał się zbytnio na magicznych zwierzętach i nie wiedział czy mądrze robi, ale to był silniejsze od niego. I głupie. Bo został teraz sam. Dookoła nie widział nikogo, a nawet nie mógł krzyknąć… To znaczy mógł, ale słychać go i tak nie było. Wychodzi na to, że poruszał tylko ustami jak ryba wyjęta z wody. Pięknie! Nie wiedział nawet czy teraz lepiej będzie stać w miejscu i prosić Merlina, aby ktoś go odnalazł czy szukać reszty na własną rękę.
2 - się przyzwyczaił do kombinezonu 4 - nie mówi pod wodą, ale może niech tak zostanie 3 - się zgubił… pomóżcie ktoś! spoko, spoko już mu pomagają <3