Tutaj docierają jedynie odważni pływacy, którzy nie tylko nie boją się złamać szkolnego regulaminu ale też w nosie mają plotki o zamieszkiwanej tutaj kałamarnicy.
W tym miejscu obowiązuje rzut kostką za każdym razem bez względu na ilość przeprowadzonych tu przez postać wątków. Miejsce to jest niebezpieczne.
Spoiler:
1, 2 - nawet pomimo zdolności pływackich (które prawdopodobnie Cię tu przywiodły?) nie zawsze da się ochronić przed niespodziewanymi atakami… spod wody. Podczas pływania nagle coś oplata się wokół Twojej kostki i ciągnie Cię mocno pod taflę. To bardzo uparty glon i o ile dajesz sobie radę z utrzymaniem głowy nad wodą, tak zostałeś tu unieruchomiony na dwa posty i po upływie czasu Twoje zabiegi uwolnienia się przynoszą oczekiwany efekt. Do końca tego wątku bardzo dokucza Ci ból nogi - na skórze masz czerwone pręgi po glonie i najlepiej jest użyć na Twojej kończynie wywaru ze szczuroszczeta bądź innych zabiegów rozgrzewających.
3, 4 - tafla wody jest spokojna, ptaszki ćwierkają, nic Ci nie przeszkadza ani nie wadzi. Masz szczęście! Możesz pływać tutaj bez obaw, że coś zechce się Tobą poczęstować.
5, 6 - świadomie bądź nie mijasz wysypisko przepięknych lilii wodnych. Sęk w tym, że połowa z nich jest czymś… zarażona o czym poświadczają dziwne kropki na płatkach. Dorzuć kostką, by sprawdzić czy efekt zarażenia nie przejdzie na Twój organizm: Parzysta - niestety niechcący (a może z ciekawości celowo?) musnąłeś jeden z dziwnych lilii. To wystarczyło, aby kielich kwiatu otwarł się i splunął na Ciebie zgniłozielonym pyłem - do końca tego wątku i przez Twój następny szczypią Cię mocno oczy, a gałki zmieniają kolor na żółty. Jeśli nie użyjesz na powiekach eliksiru oczyszczającego ran oraz wiggenowego (bądź za pomocą zaklęć/posta w SS na minimum 2000 znaków) to istnieje ryzyko, że na pewien okres czasu utracisz wzrok. Nieparzysta - wyminąłeś wszystkie zarażone lilie. Niechcący musnąłeś rozłożysty liść jednej z nich i poza chwilowym odrętwieniem kończyny nic Ci nie będzie.
Tak, muszę przyznać, iż ta jakże urocza, piękna, zimowa pogoda niczym z mugolskiej reklamy z ową sławną ciężarówką coca-coli była doprawdy cudowna i niezmiernie zachęcająca do wyjścia na dwór. Musiała być naprawdę wspaniała, skoro potrafiła sprawić, że Największy Przeciwnik Przebywania Na Błoniach Zimą, mianowicie nasz piękny Holdenik, zmusił się do opuszczenia zamku chociaż na moment. Bez konkretnego celu, czy raczej z nadzieją, że nie znajdzie go siostrzyczka, która ostatnimi czasy bardzo upodobała sobie dopadanie go, gdy był sam i męczenie. Brr! Ubrany wcale nie lepiej niż Veronique, bowiem jego strój, pozornie identyczny (tak! tró metal glany rządzą!), był uboższy o ową skórzaną kurtkę. Tak, trzeba być naprawdę aż tak genialnym jak on, by pojawić się zimą na błoniach w doprawdy zacnym, ale niezbyt nadającym się do takich spacerów tiszerciku z wizerunkiem jakiegoś przypadkowego imprezowicza z pióropuszem na głowie. No, ale mniejsza o ten podejrzany nadruk; poruszyłam kwestię jego ubioru po to, by uświadomić wam, jak zimno mu było, nie po to, by zagłębiać się w jakieś mało istotne szczegóły takie jak pióropusze. Wracając jednak do głównego wątku; pojawił się nad jeziorem ot tak (podśpiewując pod nosem Cztery osiemnastki), z zamiarem spacerowania dookoła tudzież podziwiania widoku z miejsca, jednakże nie był w stanie wykonywać żadnej z tych czynności przez czas dłuższy niż trzydzieści sekund – już miał zatem wracać do zamku, by z pokorą przyjąć los ofiary Astridki, jednak po chwili dojrzał gdzieś niedaleko bardzo mu znany, rudy łeb. Wspaniale! Ruszył chwiejnie w stronę postaci, ślizgając się po lodzie, lecz warto zaznaczyć, iż jego wrodzona zwinność, refleks itp. itd. pozwoliły mu zachować względną równowagę. Ha! - WITAJ VEROSŁAWO! – zawołał z odległości paru metrów; tuż po wykonaniu tej czynności poczuł, że zamarza mu gardło i w ogóle cały przełyk. O jak miło.
Nie nacieszył się długo tą chwilą bo czuł się jakby, spał albo jakby był w transie. Obrócił się i zobaczył Martina. Ekhe Pana Blacka... -Dzięki eee... Ma eee Bla... Panie Black dziękuje. Nie mógł wymówić przecież Martin utrzymywał nie najgorsze kontakty ale w szkole musiał mówić do niego Pan Black. Dziewczyna bardziej się martwiła niż cieszyła na spotkanie z Davidem. Ale po chwili powiedziała mu że to Twan spetryfikował mnie. O nie nie darował mu ale to potem. Leżał na lodzie a Angie kucała jednym zamachem ręki wziął dziewczynę na lód i oby dwoje na nim leżeli. Dziewczyna nigdy nie lubiła być na dole więc David był na dole a ona na nim jak kiedyś w schowku chociaż tak było ciepło ale brudno tutaj czystko ale zimno. Były minusy, ale cóż dawno nie widział się z ukochaną osobą. Zobaczył że ciągle ma jego naszyjnik. -Ciągle go nosisz? Widać że była to dziewczyna która czuła coś do Davida, reszta wyrzuciła by naszyjnik od tak do śmieci. Szepnął dziewczynie że ją kocha chociaż ona nigdy mu tego nie wypowiadała. Sam nie wiedział czy coś do niego czuje. -A co z Shakurem? Też znika jak ty? Dotknął kosmyku włosów dziewczyny, jak zawsze włosy były hmm... miłe w dotyku? Jeżeli można tak to napisać. Tym razem dziewczyna zaczęła całować chłopaka. Dawno się nie widzieli a czuli do siebie tą moc. Magia ich przyciągała nie taka jak w świecie Hogwartu, magia świat? Też nie magia miłości tak właśnie o nią chodziło.!
David zainteresował się naszyjnikiem, który sam jej podarował. Bardziej pasowało do niego określenie medalik, gdyż nie był jakiś szczególnie wystawny, chociaż musiała przyznać, że dużo dla niej znaczył. A, D. Dwie literki, a tyle mogły znaczyć. Większość pewnie myślała, że to po prostu jej inicjały... Ach! Jak bardzo ta większość się myliła. - No, jak widzisz. - To było obojętne, tylko z pozoru. Dzisiaj jednak ciężko było jej być obojętną. Szczególnie teraz, gdy leżała na Davidzie. Chwilę, które z nim spędziła wracały natężone. Wydawało się jakby to było wczoraj. - Nie mogłabym przestać. - Może by się zarumieniła, ale jakoś te słowa były dla niej takie naturalne. Tak za nim tęskniła, że teraz prócz tego, że sama zaczynała go całować, i to tak gwałtownie, raczyła go również zwykłymi buziakami, chociażby w policzek. Chciała mu odszepnąć, że ona go też. Przecież to czuła, prawda? W myślach jednak zastanowiła się znów czy te ploty o laskach, do których kręcił na boku to prawda. Wyrzuciła je z głowy. - Ja ciebie też. - Odparła również cicho, tak jakby się bała tych słów. Może z czegoś to wynikało. Jednak teraz nie mogła mu tego nie odpowiedzieć. Czuła to. Przynajmniej w tym momencie. Uśmiechnęła się. - A gadałam z nim parę godzin temu przy posągu w Skrzydle Studenckim. Musicie się w końcu zgadać na coś do zapalenia. Pamiętam jak odwalaliście. - Zaśmiała się na samą myśl tego co odwalali jakiś czas temu.
Shakur podbiegł do Angie i Davida, wpadając przy tym w poślizg i spadając na nich. - Yoo. - Przywitał się z Davidem pomagając mu wstać i się ogarnąć. - Sory, to przez ten je*any lód! - Tłumaczył się czarnoskóry chłopak. - Mam tu coś na rekompensatę... - Na jego twarzy pojawił się jednoznaczny uśmiech. Rozglądnął się w około, upewniając się, że nie zostanie przyłapany przez jakiegoś nauczyciela. Było to ostatnią rzeczą, której chciał w tym momencie.
Jane stała i patrzyła, jak osób na lodzie przybywa. Coś tłoczno tutaj. Nie ma już w Hogwarcie spokojnych miejsc. A ona chciała tylko pomalować. Zrezygnowana usiadła na brzegu jeziora, patrząc na ludzi. Wszyscy byli w dobrym humorze, tak jak ona...No, prawie wszyscy. Właśnie do Pruchona i jakiejś dziewczyny, której dotąd nie zauważyła podbiegł jakiś Gryfon. Poślizgnął się i upadł na nich. Jane chciała podejść, pomóc im wstać, ale uporczywy głosik w jej głowie miał racje. Dziewczyna jest za dobra. Siedziała więc tylko, obserwując całe zdarzenie. Mimo woli uśmiechnęła się. Ta sytuacja ją bawiła. Cudze nieszczęście ją bawiło ! Chrząknęła, by przyprowadzić się do porządku. Nie będę śmiać się z ludzi -postanowiła w myślach. Czerwono włosa wzięła swoje rysunki, usiadła trochę dalej i znów zaczęła szkicować. Tym razem zamarznięte jezioro na którym ludzie bez przerwy się wywracają. To może być fajna pamiątka.
Po jakimś czasie opanowali się tym że nie widzieli się ho ho i jeszcze więcej. Chociaż bo ja wiem? Jednak nie mogli się opanować... Dziewczyna odpowiedziała na jego oznajmienie, chociaż powiedziała to cicho jakby ktoś za nią był a może się po prostu wstydziła? Po jakiejś minucie? Poczuł ciężar, przecież Davis nie przytyła w minute? Ah jednak był to Shakur. Wstał i zostawił Angie. -Stary witam się ze swoją dziewczyną a ty mi tu wbijasz. Chwilowo go wkręcał, po czym podali sobie ręce i przytulili się(tak jak to bywa z nimi) -Spoko wyjmuj masz blanty czy coś do wciągania? Podał rękę Angie.
Shakur chyba się zawiesił, bo nie odpowiadał dłuższy czas. Davis złożyła ręce na piersi i czekała na rozwój sytuacji. Wreszcie się spotkała z Davidem, a tu jak na złość pojawiał się Smith i sprawiał, że Thomson znów zakręcał się na zioło i resztę tych używek. Uśmiechnęła się zastanawiając czy po prostu nie odejść, ale jednak zrezygnowała, po cichym westchnieniu. - No Shak, masz coś dobrego? - Zapytała rozglądając się. Stanowczo za dużo jarał, takie zawiechy? Dziewczyna zastanawiała się kiedy i Dav zacznie je mieć. Poprawiła włosy i podreptała chwilę w miejscu. Od razu zrobiło się cieplej
Znudzona czekaniem podniosła nauczyciela. Uśmiechnęła się zadowolona i chwyciła Lis za rękę, ciągnąc ją po lodzie. Zaśmiała się cicho. Po dłuższej chwili stanęła i oparła się rękoma o kolana, sapiąc delikatnie. Trochę się zmęczyła. Nie powinna robić z siebie konia pociągowego. Nie, żeby Lis była wielka jak pociąg czy coś. Nigdy w życiu. Chodzi o sam fakt ciągnięcia. Podjechała do Jane, która siedziała właśnie pod drzewem i szkicowała. Usiadła koło niej i oparła głowę na jej ramieniu, przyglądając się szkicowi, który jej przyjaciółka właśnie tworzyła. Jezioro wyglądało jak żywe. Jeśli można tak powiedzieć o jeziorze. W każdym razie było bardzo... realistycznie przedstawione. O właśnie! Tego słowa szukała. - Ile bym dała, by umieć tak rysować. - Powiedziała cichym głosem. Trochę do Jane, ale głównie do siebie.
Zagapiła się na rysunek, gdy nagle poczuła głowę Eli na swoim ramieniu. Uśmiechnęła się do niej, malując dalej. Właśni zaczynała pogrubiać kontury, co było w jej rysunkach dość charakterystyczna, gdy usłyszała głos przyjaciółki. - Ile bym dała, by umieć tak rysować. Jane zaśmiała się. - Ile ja bym dała, aby tak grać na pianinie.- znużonym głosem zaczęła wyliczać -Ile ja bym dała, aby być taka odważna. Ile ja bym dała, by tak świetnie się z wszystkimi dogadywać. Ile ja bym dała... Zaśmiała się i szturchnęła dziewczynę. - Daj spokój. Nie ma czego zazdrościć. Lata praktyki. To wszystko. Wzruszyła ramionami i mrugnęła do dziewczyny.
- Ile bym dała, by tak pięknie śpiewać. Ile bym dała, by jeździć na miotle tak, jak ty. Ile bym dała, by mieć taki włosy... - zaśmiała się cicho. Ciekawa rzecz. O ile na fortepianie można się nauczyć grać, o ile można wyćwiczyć rysowanie i jazdę na miotle, nie można wyćwiczyć swojego charakteru. Można wprowadzać jakieś drobne zmiany, to jasne. Ale całkowicie zmienić się nie można. Zawsze zostaje w człowieku jakiś fragment dawnego "ja". Przed którym nie można uciec, ani się schować. Jej odwaga na przykład została wiele razy wystawiona na próbę, jednak nikt ani nic nie mogło jej złamać. Ktoś powiedziałby "lata praktyki", ona odpowiedziałaby "cząstka mnie". - Do rysowania i śpiewania trzeba mieć przede wszystkim talent. Bez tego ani rusz. - Uśmiechnęła się. - Trzeba w to włożyć pasję. Inaczej wszystko zostanie tylko nic nieznaczącym obrazem czy piosenką. A ty masz w sobie tą pasję, a tego nie da się wyćwiczyć. - Spojrzała w oczy przyjaciółce i wyszczerzyła się, odsłaniając bieluśkie zęby.
Przez chwilę ją zatkało. - Wow...Elliott... może masz racje. Ale im dłużej coś robisz, tym jesteś w tym lepszy. Możesz mieć talent i go zmarnować, jeśli nie będziesz ćwiczył. Zresztą, akurat tobie nie trzeba tego tłumaczyć.. sama najlepiej wiesz. Ile byś osiągnęła, gdybyś nie ćwiczyła grania na fortepianie i jedynie przechwalała się tym że masz słuch ? Spojrzała przyjaciółce w oczy i nagle dotarło do niej coś, co nie było ani trochę związane z tematem, na który rozmawiały. Jane miała przyjaciółkę. I to taką najlepszą. Bez której nie wyobrażała sobie teraz życia. Eli była dla niej jak siostra. Taka z którą może o wszystkim porozmawiać, z wszystkiego się zwierzyć. To dzięki niej Jane ma teraz o wiele więcej znajomych i to dzięki niej nie boi się tego co przyniesie jutro. Była osobą, za którą Krukonka skoczyłaby w ogień. To dziwne, bo do niedawna uważała, że prawdziwa przyjaźń już nie istnieje. W dzisiejszych czasach, naprawdę ciężko znaleźć kogoś, kto byłby dla kogoś tak samo ważny, jak Elliott dla Jane.
- Kompletne zero. Ćwiczenie czyni mistrza, jest dokładnie tak, jak mówią. Każdy diament trzeba szlifować, by stał się piękny. Z talentami jest tak samo. - Uśmiechnęła się zadowolona. - Ja na przykład mam talent do pakowania się w kłopoty oraz do wpadania gdzieś, gdzie nie powinnam. Zaśmiała się, ale to była prawda. Ileż to razy na coś/kogoś wpadała akurat w sytuacji, w której ważna była dyskrecja. Ileż to miejsc odnalazła właśnie dzięki temu "talentowi". Miejsc niesamowitych lub nieprzyjaznych. Różnie bywało. Niezliczenie wiele razy wpadała w kłopoty z powodu nieuwagi czy zamyślenia. Ale czasami zdarzały się przypadki, dzięki którym postrzegała tę umiejętność, jako zaletę. Rzadko, ale się zdarzały. Przyjrzała się uważnie przyjaciółce i zauważyła pewną zmianę w jej zachowaniu. - Wszystko w porządku? Zamarłaś tak jakoś... - Zmarszczyła brwi.
Zaśmiała się. - Przepraszam. Jakoś tak ostatnio myślę ile w moim życiu się zmieniło. Głównie dzięki tobie. Spojrzała na przyjaciółkę. Szczypały ją policzki i uszy. Robiło się coraz zimniej, a ona siedziała pod drzewem ze szkicownikiem w ręku. Gdyby się ruszała, z pewnością byłoby jej cieplej, ale cóż.... Było jej miło, z głową przyjaciółki na ramieniu. NIe chciała nawet drgnąć. To chyba świadomość tego, że jest przy tobie osoba, której na tobie zależy. A może po prostu lenistwo ? Kto wie... Szybkim ruchem nabazgrała pod rysunkiem "Janet" i schowała szkicownik. - Dziękuje. Uśmiechnęła się przyjaźnie.
Przyglądała się Jane. Temu rudzielcowi, który jeszcze niedawno brzydził się swoich włosów i czuł się przez nie wyobcowany. Teraz dziewczyna oswoiła się z nimi, a przynajmniej tak jej się wydawało. Czy to dzięki niej? Coś tam zrobiła, ale głównie sama Krukonka się do tego przyczyniła. - Moje również. Dzięki tobie. - Zaśmiała się cicho i zmierzwiła przyjaciółce włosy. Po chwili dotknęła swoich policzków. Były zimne. Jak każda partia jej ciała zapewne. Same dłonie były niemal skostniałe z zimna. Schowała je pospiesznie do kieszeni. Że też nie wzięła rękawiczek. - Za co? Przecież nic wielkiego nie zrobiłam. To raczej ja powinnam ci dziękować, że ze mną wytrzymujesz. - Wyszczerzyła się do Jane.
Jane uśmiechnęła się, czując, że usta też jej już odmarzły. Przygryzła wargę. - Jak się stąd nie ruszę, to będzie ze mnie jedynie czerwony sopel. Powiedziała do Elliott, wstając. Pomachała do Twana i Lis, oraz do grupki nieznajomych stojącej obok, spojrzała jeszcze na siedzącą Elliott. - Idziesz, czy zostajesz ? -spytała- Masz sine usta. Uśmiechnęła się krzywo i znowu zadrżała.
Elliott czuła się, jakby wszystko miała sine. Ba! Wydawało jej się, że wyszła z lodówki. Brakowało tylko zapachu szynki, warzyw i innych rzeczy znajdujących się w tym mugolskim urządzeniu. Rzecz bardzo przydatna, aczkolwiek mogliby pomyśleć o udoskonaleniu jej. Zresztą nieważne. Nie będzie się tu teraz rozczulać nad lodówką. - Zdecydowanie idę. - Jednym susem wstała i podjechała do Lis, po czym odruchowo ją przytuliła, potem pomachała jeszcze pozostałym. - Gdzie się wybieramy? - Było jej całkowicie obojętne, gdzie pójdą. Ważne, żeby było tam ciepło i przytulnie. Zmieniła szybko łyżwy na zwykłe buty i zarzuciła sobie plecak na plecy.
- Gdzie się wybieramy? Spytała Elliott i te słowa sprowadziły Jane na ziemię. Spojrzała w niebo. Wypad do sklepu miała już z głowy bo zaraz zrobi się ciemno. Westchnęła cicho. - Obojętne. Ja chcę tylko, abym mogła znów spokojnie ruszać palcami u stóp -zaśmiała się- Może chodźmy do Pokoju Muzycznego ? Albo jakiegoś innego miłego miejsca ?
- Może do Tęczowego pokoju? Dawno tam nie byłam. - Uśmiechnęła się zachęcająco. Pokój był niesamowity. Jak sama nazwa mówi... tęczowy. Lubiła tam chodzić, gdyż uważała, że odzwierciedla jej naturę. Naturę optymistki i wariatki. Pociągnęła Jane w stronę zamku. Delikatnie, ponieważ chciała usłyszeć jeszcze zgodę... lub ewentualnie protest, co do miejsca, do którego mają się wybrać.
Zaśmiała się, gdy przyjaciółka pociągnęła ją w stronę zamku. -Oki. Jeszcze nigdy tam nie byłam. Ruszyła, mijając po drodze pierwszoklasistów, którzy z bananami na twarzach rzucali w siebie śnieżkami. Jakie życie było wtedy proste. Westchnęła cicho i ruszyła za Eli.
Felix nie mial zamiaru topic sie w wysokich "kilometrowych" zaspach, wiec przed wyjsciem chwycil jedna z miotel-byle jaka. Swojej nie mial zamiaru brac. Jeszcze by sie zatracila w tym sniegu, a co wtedy by zrobil bez "Zygfryda" no tak, Zygfryd to jego miotla. I co z tego, ze ja nazwal!? zreszta, nie wazne. No wiec przylecial w koncu z zawieszonymi lyzwami za sznorowki na tylnym koncu miotly. Chwile obserwowal zebranych. Jakis mlodzieniec robil zmyslne figury na lodzie z gracja baletnicy, az Felixa zemdlilo. Grupka dziewczyn przygladala mu sie. Hyh... calymi stadami przylaza. Zreszta... nie jego sprawa. Gdy w koncu zakonczyl sukcesem zmudne wciaganie lyzw na stopy i zapinanie tych wszystkich pasow, stanal na lodzie troche krzywo. Buum! wyrabal sie. Nie jezdzil zbyt czesto. Zaczal po jakims czasie sunac powoli po lodzie, az porzadnie przyspieszyl lekko pochylajac tulow do przodu. Caly on... rozpedzal sie do Maximum, a potem jechal z zawrotna predkoscia z pobladla twarza, nie wiedzac jaki bedzie tego skutek. Jednak nie tym razem. Potrafil juz opanowywac skrety (BRAWO!) Wiec poruszal sie szybko po nierownym ksztacie co jakis czas wykonujac ostry zakret.
W Zamku nudy, więc Hayley postanowiła się przejść. Wybrała swoje ulubione miejsce - jezioro. Podążyła w jego kierunku, patrząc pod nogi i brnąc przez śnieg. Trochę głupio zrobiła, wkładając swoje trampki - po dwóch krokach były już całkowicie przemoczona i z każdym krokiem wydawały z siebie pluski i ciamknięcia. Ale obecnie zimno było Hayley niestraszne; myślała raczej nad sposobami bezbolesnej utraty przytomności i/lub pamięci. Doszła do jeziora i podniosła głowę. Zdziwienie odmalowało się na jej twarzy, gdy zobaczyła kogoś jeżdżącego na łyżwach. Cóż, takich pomysłów to ona nie miała. Chociaż w sumie ten był dobry. Może wpadnie do przerębli i zamarznie? To by była dobra opcja! Uśmiechnęła się na samą tę myśl i weszła ostrożnie na jezioro; warstwa lodu była jednak dość gruba, nie było czym się przejmować. W mokrych trampkach pociamkała w stronę jeżdżącego. - Czeeeść - przywitała się ospale, przystając niedaleko krukona.
Pedzil rozradowany po "lodowisku" slyszac przytlumiony szum wiatru w uszach, ktory lodowaty rozbijal sie o jego i tak juz zaczerwieniona twarz. Mimo, ze byl jak w skowronkach (jak to nasz Felix) nie ukazywal tego po sobie, wstrzymujac pokerowa twarz. Zawsze mogl rabnac o jakies drzewo, lub co innego, wiec adrenalina niemal go rozpierala, a bicie serca bylo przyspieszone. Jednak nic go nie przygotowalo, co mialo stac sie zaraz. Uslyszal jakby znajomy glos, i zapominajac, ze pedzi na lyzwach, ustawil nie tak noge,i poslizgajac sie i wywijajac kozla do przodu nogami wyladowal na plecach i cicho jeknal. -Auuu! Bol nie byl nie do wytzrymania, wiec nie zlamakl kregoslupa. Ledwo sie podniosl, spogladajac gniewnie przymruzonymi oczyma na osobe, ktora spowodowala jego wypadek. O! Hayley! anielica o zabojczych oczach. Mimo swoich mysli nie ukazal po sobie niczego podobnego.
Patrzyła, jak Felix pędził na łyżwach. Początkowo sądziła, że zignorował jej uprzejme przywitanie, ale chwilę później przewrócił się efektownie na plecy. Auć, to musiał boleć. - Ups - mruknęła dziewczyna, przekonana, ze to jej wina. Pewnie się jej przestraszył, bo w końcu wygląda jak wygląda. Albo po prostu dostał nagłych torsji na dźwięk jej głosu i nie zdążył wyhamować. Chcąc naprawić szkodę, podeszła do niego szybkim krokiem, żeby pomóc mu się podnieść, ale zamarła w pół kroku, widząc gniewne spojrzenie, jakie jej posyła. Zmieszana, podrapała się w głowę, ledwo powstrzymując rozpacz pojawiającą się na twarzy. Dlaczego ona tak fatalnie dogaduje się z ludźmi? Chyba wszyscy w zamku mają jej dosyć, nawet ktoś, z kim prawie nie spędza czasu, jak Felix. Właściwie chyba tylko Lauren, Elliott i Constantine nie mieli jej całkowicie dość. - Yhm, wybacz - powiedziała, przygładzając jedną ręką włosy, drugą zaś metodycznie wiercąc sobie dziurę w kieszeni dżinsów. - Nie chciałam... przeszkadzać.
Stal, gromiac ja spojrzeniem, lecz tak na prawde nie gniewal sie, choc powinien byl. Nie potrafil sie na nia prawie wcale gniewac. Spojrzal w jej stalowe, zdezorientowane i zaklopotane oczeta. Twarz pokerowa nadal bylo widac i nic wiecej, ale w duchu pekal ze smiechu patrzac na jej zachowanie i zaklopotanie- byla taka urocza. Jego prywatna boginka, rusalka, ktora jeszcze o tym nie wie. -Nic sie nie stalo, ale nastepnym razem uwazaj. Poslal jej pelne stoickiego spokoju spojrzenie. -Hayley, tak? Udal, ze zapomnial imienia. Nikt pod zadnym pozorem nie mogl nawet podejrzewac, nawet takiego przeblysku miec, ze Felix darzy dziewcze czyms powazniejszym.
Skurczyła się pod jego spojrzeniem. Założyła włosy za ucho i opuściła rękę. Musiałą uciec wzrokiem; nie wytrzymała. Czuła się, jakby Felix ją oceniał, a nie znosiła być oceniana. Zawsze miała wrażenie, ze dostanie Trolla. Albo i gorzej. Że nie zmieści się w skali, jest taka beznadziejna. - Hm. - Cóż za powalająca elokwencja. Ale niby dlaczego miała bardziej uważać? Przecież nie wpadła na niego, tylko się przywitała. To on powinien uważać, patrzeć pod nogi, o. Ona chciała być po prostu towarzyska, no. - Dobrze, będę. - No, tak. - Potwierdziła. Łał. Może nie był pewien, ale prawie pamiętał jej imię. Poczuła się wyróżniona, ale tylko na chwilę, bo zaraz stwierdziła, że pewnie zapamiętał ją dzięki jej niezdarności albo głupiemu zachowaniu. Taka już była jej dola. - Tak, Hayley - powtórzyła. - A ty jesteś Felix, o ile się nie mylę? Cóż, może nawet miła pogawędka z tego będzie. Przedstawienie się sobie już mają za sobą.
Skulila sie i uciekala wzrokiem. Hah! trzeba dbac o reputacje czlowieka bez duszy. Plecy go troche bolaly, trzeba przyznac. Podparl sie rekami o plecy i wycagnal do tylu. Bol powoli ustepowal. Cieplo ogarnelo jego cialo, gdy uslyszal swoje imie. Poczul sie przyjemnie polechtany. Ale jak na zlosc nadal- poker face. -Zgadza sie. Przestapil z jednej nogi na druga i zalozyl rece na wysokosci piersi, przygladajac jej sie z zainteresowaniem. -Wiec, co tutaj robisz, Hayley? W tak zimny i nieprzyjemny dzien. Niemalze przeszywal ja spojrzeniem dzikich oczu, wygladajacych jak pancerze skarabeuszy.