Tutaj docierają jedynie odważni pływacy, którzy nie tylko nie boją się złamać szkolnego regulaminu ale też w nosie mają plotki o zamieszkiwanej tutaj kałamarnicy.
W tym miejscu obowiązuje rzut kostką za każdym razem bez względu na ilość przeprowadzonych tu przez postać wątków. Miejsce to jest niebezpieczne.
Spoiler:
1, 2 - nawet pomimo zdolności pływackich (które prawdopodobnie Cię tu przywiodły?) nie zawsze da się ochronić przed niespodziewanymi atakami… spod wody. Podczas pływania nagle coś oplata się wokół Twojej kostki i ciągnie Cię mocno pod taflę. To bardzo uparty glon i o ile dajesz sobie radę z utrzymaniem głowy nad wodą, tak zostałeś tu unieruchomiony na dwa posty i po upływie czasu Twoje zabiegi uwolnienia się przynoszą oczekiwany efekt. Do końca tego wątku bardzo dokucza Ci ból nogi - na skórze masz czerwone pręgi po glonie i najlepiej jest użyć na Twojej kończynie wywaru ze szczuroszczeta bądź innych zabiegów rozgrzewających.
3, 4 - tafla wody jest spokojna, ptaszki ćwierkają, nic Ci nie przeszkadza ani nie wadzi. Masz szczęście! Możesz pływać tutaj bez obaw, że coś zechce się Tobą poczęstować.
5, 6 - świadomie bądź nie mijasz wysypisko przepięknych lilii wodnych. Sęk w tym, że połowa z nich jest czymś… zarażona o czym poświadczają dziwne kropki na płatkach. Dorzuć kostką, by sprawdzić czy efekt zarażenia nie przejdzie na Twój organizm: Parzysta - niestety niechcący (a może z ciekawości celowo?) musnąłeś jeden z dziwnych lilii. To wystarczyło, aby kielich kwiatu otwarł się i splunął na Ciebie zgniłozielonym pyłem - do końca tego wątku i przez Twój następny szczypią Cię mocno oczy, a gałki zmieniają kolor na żółty. Jeśli nie użyjesz na powiekach eliksiru oczyszczającego ran oraz wiggenowego (bądź za pomocą zaklęć/posta w SS na minimum 2000 znaków) to istnieje ryzyko, że na pewien okres czasu utracisz wzrok. Nieparzysta - wyminąłeś wszystkie zarażone lilie. Niechcący musnąłeś rozłożysty liść jednej z nich i poza chwilowym odrętwieniem kończyny nic Ci nie będzie.
Próbowałam się podnieść, ale niestety ciągle leżałam na tej zimnej i śliskiej posadzce. Nagle zobaczyłam zbliżającą się do mnie Jane, która zaproponowała mi pomoc. Popatrzyłam na nią zmrużonymi oczami, wypatrując w niej fałszywych oznak, że jeśli ja do niej wyciągnę rękę, ta ją opuści i powie żebym sobie radziła sama. Nie, ona by chyba tak nie zrobiła. Ja, owszem, ale ona? Nie byłam pewna, czy jej zaufać. W końcu uznałam, że nie będę "niszczyć" swojej dumy (lub raczej mojego nadętego ego, o którym świetnie wiedziałam.) - Nie, dzięki. - Odparłam chłodno, choć tak naprawdę w duchu pragnęłam jej pomocy. Kolejne próby wstawania zdały się na nic.
Jane zaśmiała się w duchu. Tak...mega ego i to "ja wszystko umiem" było cechą charakterystyczną każdego ślizgona. I pomyśleć że ona też by taka była, gdyby tiara nie spełniła jej prośby. Jane popatrzyła na Lis jeszcze raz, tym razem odrobinie pobłażliwie. Po chwili jednak wzruszyła ramionami. Po co ma się narzucać ? - Uważaj żeby się nie przeziębić -mruknęła, niezbyt uprzejmie. No cóż, nie zależało jej za bardzo by zyskać sympatie ślizgonki.
David gapił się na Twana, a Twan na Davida, urocze! Wbijając ostrza łyżew w głęboki śnieg, chłopak dotarł do puchona, a raczej nieco z niego, tak, że jedną ręką mógł oprzeć znajdującego się niedaleko drzewa. Zgarnął z gałęzi trochę śniegu, po czym poskakał jak królik (starając się nie wywalić, co mu trochę czasu zajęło ale przynajmniej osiągnął swój cel) od obklejonego ubraniem Davida, uniósł ręce i powoli, powolutku zaczął na niego prószyć śnieg. Czyż nie powinno to teraz zadziałaś tak, jak pierze na osobę oblaną słomą? Niewątpliwie, tak musiało być. Twanik rozdziawił usta z zadowolenia, po czym chciał wrócić na lód zanim tamten na niego nakrzyczy czy coś, ale po raz kolejny tego dnia, pięknie się wyrżnął, aż walnął głową w zamarznięta wodę.
Twan skakał za nim co było dziwne i głupie. David nie przejął się tym zbyt i szedł dalej. Ale gdy chłopak go dogonił i sypnął na niego śnieg. U brr.. tak nie wolno. Od razu go nie było ale wyrżnął się na lodzie. David podszedł do niego i pchnął go. Chłopak znów się wywrócił ale tym razem o dziewczynę która leżała. Niby miał iść do Hogwartu ale co mu tam usiadł pod drzewem chyba dębem i przyglądał się.
Jane w mgnieniu oka znalazła się przy chłopaku. - Żyjesz ?-spytała, kucając przy nim. Przez dwie sekundy ich spojrzenia się spotkały. Dziewczyna odwróciła głowę, patrząc tak jakby nad nim. - Będzie guz. Ale chyba nie pierwszy dzisiaj co ? Posłała mu przyjazny uśmiech, po czym wstała. Odczekała jednak chwile, by sprawdzić, czy Twanowi nie trzeba będzie pomóc wstać.
Elliott obserwowała całą scenę rozgrywającą się między dziewczynami. Nie wiedziała, co sądzić o Ślizgonce. Wszyscy z domu Węża byli tacy... dumni i samowystarczalni, ale bez przesady. Kątem oka zauważyła, że Twan próbując oddalić się od owego chłopaka, który wcześniej pływał w jeziorze, wywalił się. Podjechała do niego z wyciągniętą ręką. Dobra... Jane już ją uprzedziła. Nieważne. Podjechała w stronę dębu z uniesioną brwią. - Można wiedzieć w czym ci Twan zawinił? - Spytała siedzącego chłopaka.
Co prawda przytomności nie stracił, ani nic strasznego mu się nie stało, ale tak mocno walnął w szczękę, że przez chwile miał wrażenie, że zaraz mu wypadnie czy też pokruszy się w malutkie kawałeczki. No nie ważne, co dokładnie. Po prostu nie będzie już zdatna do użytku. Zacisnął mocno powieki, starając się przyćmić pulsujący ból. Zaraz to monstrum, jak go postanowił od dziś nazywać, popchnęło go, przez co przejechał niezły kawałek nim zatrzymał się obok Lis. Przewrócił się wolno na plecy i spojrzał na pochylającą się nad nią rudowłosą Jane. Dla odmiany, on wzroku nie odwrócił. - Chyba nie żyję - powiedział cicho.
Jane zaśmiała się. - Zadbam żebyś miał fajny pogrzeb -obiecała i wyciągnęła w jego kierunku dłoń. Uśmiechnęła się odsłaniając idealnie równe, białe ząbki, a w jej oczach pojawił się charakterystyczny błysk, którego naprawde ciężko było nie zauważyć.
Ah już chyba mogło to być pewne zaczepił Dava by dziewczyny zauważyły go. Hm napewno. Gwizdnął przez palce. -Twan nowe dupy? Ekhem chyba jednak a chłopak dalej leżał , chyba nic mu się nie stało. A co mu tam?
- Chciałbym mieć trumnę wyściełaną białym materiałem, a na sobie tę czapkę i czerwony szalik... - dotknął tego, w co był ubrany i uśmiechnął się delikatnie do Jane, przymykając przy tym oczy, tak, że ledwo ją widział spod powiek. Naprawdę bardzo starał się wyglądać jak ktoś umierający... ale może powinien być bardziej blady, a jego głos słabszy. Mimo wszystko, złapał rękę dziewczyny i wstał, starając się przy tym jej nie wywalić, co było naprawdę baaaaaaaardzo możliwe. Otrzepał się trochę, poprawił czapkę oraz rękawiczki i akurat jego uwagę przykuły słowa Monstrum. Spojrzał na niego ciekawie, zastanawiając się o co właściwie mu chodzi. Zdjął powolutku łyżwy, założył swoje nieprzemakalne butki, które nadal stały nienaruszone na kupce roślinek i podszedł do pana M. - Co powiedziałeś? - spytał, przekrzywiając przy tym zabawnie głowę.
Pada sobie śnieg, chmurki latają sobie po niebie, a Veruś krew zalewa. Przyszła nad jezioro, bo musiała się wyciszyć i uspokoić po niefajnym incydencie, który zaszedł w lochach, ponieważ Ver bardzo nie lubiła, gdy się jej przeszkadzało, a tym bardziej w spokojnym siedzeniu pod chłodną ścianą Niestety, po raz kolejny wykazała się wielką głupotą, bo ubrała się za lekko na taką pogodę. Mianowicie, miała na sobie czarną koszulkę z logiem zacnego mugolskiego zespołu o nazwie Bullet For My Valentine, czarne rurki, skórzaną ramoneskę i oczywiście glany (tak, wyglądała zupełnie jak tró metal!). I było jej za zimno. Jednakże wrodzone lenistwo nie pozwoliło jej na powrót do zamku, by chociażby nałożyć inną kurtkę. Stanęła więc i zaczęła gapić się na zlodowaciałe jezioro. A że Veronique, jako osobie, która bardzo szybko się nudzi, przestało się to podobać, to postanowiła sprawdzić, jak bardzo ten lód jest śliski. Weszła w związku z tym na ów zacne lodowisko i omal się nie wywalając, zaczęła podążać na przód. Doprawdy, fascynujące zajęcie.
Śnieg padał a David zauważył Ver, hm... Wyprostował nogi, i wyjął papierosa. Po czym schował go, sam nie wiedząc dlaczego. Twan ciągle nie wstawał może mu się coś stało? A co go to interesowało zaczepił go. Rzucając w niego śniegiem mógł to potraktować jako żart,ale tak nie było. Twan po chwili wstał otrzepując się ze śniegu. Widać było że słowa Davida wkurzyły Twana aż wyszedł na plaże która teraz była pokryta warstwą śniegu. Zdjął łyżwy w których ostatnio kicał do Davida. Ubrał buty i podszedł do Davida. -Powiedziałem czy to twoje nowe dupy. A co? Coś nie pasuje.
Dziewczyna zaśmiała się. - Zapamiętam. Pomogła chłopakowi wstać, tym samym łapiąc go pod ramię, by się nie wywrócił. Gdy Twan stał już na nogach uśmiechnęła sie do niego i wróciła do Elliott, która nadal stała nad brzegiem zamarzniętego jeziora. Na butach radziła sobie prawie tak samo dobrze jak na łyżwach. Jane odgarnęła z czoła czerwone włosy i spojrzała na chłopaka, który przewrócił Twana a wcześniej pływał w jeziorze. Brr....Jane zadrżała na samą myśl.
Angie wyruszyła w stronę jeziora. Śnieg skrzypiał pod jej stopami, co w sumie sprawiało, że uśmiech nie znikał z jej twarzy. Tak jakoś rozśmieszał ją ten odgłos. Nigdy nie wiedziała czemu mówią, że śnieg skrzypi, a teraz już to rozumiała. Podeszła ku swojemu ulubionemu pniaczkowi, który i tak w tym momencie był cały zaśnieżony, więc i nie miała zamiaru na nim siadać. Cała by się domoczyła! Poprawiła szalik, który miała na szyi i rozglądnęła się. Nie tak daleko stała grupka ludzi. Wśród nich rozpoznała Davida. Uśmiechnęła się automatycznie na myśl o spędzonych z nim chwilach, ale nie miała zamiaru podbijać ku zgromadzonym. Był tam Twan, a ona go tak nie lubiła, ach! Miała ochotę zawołać w stronę Thomsona "hey", albo coś w tym stylu, ale stwierdziła, że jeżeli chłopak będzie chciał, to sam ku niej podejdzie. Jak ona by się wtedy cieszyła. Zostawił by tego głupiego Gryfona i panienki właśnie dla niej, mmm... Poprawiła swój Ślizgoński szalik i weszła na lód. - Gdzie moje szlugi... - Zaczęła niespokojnie przeszukiwać kieszenie. W końcu znalazła paczkę papierosów w kieszeni kurtki i wyciągnęła jednego. Palenie na lodzie, to zdecydowanie nie był dobry pomysł, ale miała na to wyje... noo, mało ją to obchodziło. Wiedziała, że Dav pali, więc może to i papieroski miały go skusić? Pewnie, że dziewczyna wolałaby żeby się koło niej zjawił właśnie ze względu na jej osobę, ale jeżeli nie było innego wyjścia, to można było go ku sobie przyciągnąć i tak. Zaciągnęła się i po chwili wypuściła dym. - David, David, David. - Mówiła sobie w myślach. Tak przecież na pewno go przyciągnie! Bała się jedynie, że te plotki, o jego zarywaniu do każdej fajnej laski okażą się prawdą. Tego by nie chciała. Oj nie.
Siedział z głową zniżoną a Twan stał nad nim. Już go to denerwowało uderzył by go ale... jednak nie w nowym roku postanowienie nie lej takich smarków to i tak było kłamstwo no ale cóż. Ponownie wyjął papierosa i go schował. Patrzał to na Ver to na Twana. Poprawił czapkę z daszkiem, po czym zawiązał adidasa. Widział nogi jakieś osoby która wchodzi na lód mało go to interesowało, pff... kim by nie była ta osoba nie interesuje go to i kropka. Mało przez Twana widział bo zasłaniał mu widok na jezioro ale zobaczył Angie? Nie to nie możliwe, przecież ona go zostawiła dla jakiegoś frajera. Chociaż może to tylko plotki albo ktoś robił sobie żarty za Davida. Przetarł oczy. I tak sobaczył Angie czyż to nie sen? Wstał, -Twan przesuń dupsko. Ale chłopak nie reagował pchnął go David lekko przynajmniej teraz się nie wywrócił. Ruszył a raczej pobiegł na lód, i ujrzał samom w sobie piękną Angie której nie widział od lata. Już był na lodzie i prawie się wywrócił gdy nie Angie którą złapał w ostatnim momencie. -Angie... Pocałował dziewczynę unosząc ją tak jak kiedyś w schowku. Najzabawniejsze było to że gdy całował dziewczynę ona miała dym od papierosa który przeniósł się też do ust Davida.
W końcu jakoś udało mi się wstać. Trzymając się ledwo na nogach, zaczęłam przyglądać się całej sytuacji która zaszła między chłopakami. A poza tym, leżąc tak na lodzie zrozumiałam, że powinnam nieco bardziej przystopować, jeśli w ogóle chcę kiedyś znaleźć jakieś znajomości. To nie było do mnie podobne, ale to nie jedyna rzecz, która mnie ostatnio zmieniła. Jakoś udało mi się do ślizgać na początek jeziora, a potem spokojnie stanąć na śniegu. Niedaleko stała Elliott, a obok niej David. Bez zastanowienia podeszłam do nich, przysłuchując się o czym rozmawiają. Miałam nadzieję, że gdy chłopak odejdzie, będę miała okazję zamienić z dziewczyną chociaż słówko. Tym razem bez tej całej szopki i wrednej, bezsensownej gadki.
Co on sobie myślał? Tak nazywać jego... no, koleżanki. Idiota jeden. A nie, przepraszam, jak wiadomo, miano prawdziwego idioty jest zarezerwowane dla pewnej osoby, dlatego David musiał zadowolić się czymś takim jak debil, czy też wspomniane wcześniej monstrum, z małej literki, gdyż szacunku do niego nie odczuwał ani trochę. - O taak, co mi nie pasuje - powiedział okropnie wesoło, stojąc z założonymi rękami i patrząc się na puchona, poszukując w jego wyglądzie kolejnych oznak, że jest wielkim nieudacznikiem. - Chyba mówisz o sobie, monstrum. Obejrzał się, żeby zerknąć w co też tak się wpatruje i wcale go ten widok nie zdziwił. Angie, Angie! Ah joooj, nic dziwnego, że tę dwójkę tak do siebie ciągnęło, byli na bardzo podobnym poziomie, chociaż Twan zdolny byłby stwierdzić, że ślizgonka jednak nieco nad Davidem górowała. Też go popchnął. Co on sobie myślał? Teraz,kiedy jako tako odzyskał równowagę, zdolny był to wszystkiego. Polazł za monstrum, po drodze wyciągając różdżkę (co w jego przypadku było bardzo rzadkim widokiem, gdyż magii używał jedynie w ostateczności) i wbił patyk w ramię chłopaka. O. - Pertificus Totalus - wyszeptał zaklęcie. I NAPRAWDĘ nie było szansy, by ono na mostrum nie podziałało. Zadowolony więc, że padło unieszkodliwione, całkowicie zignorował ślizgonkę i ślizgając się na butach (nie chciało mu się znowu zakładać łyżew, które zawiesił na gałęzi drzewa) dopadł Verci. Ach, jak miło ją było widzieć, po tym całym, okropnym dniu! Rozpędził się trochę i zatrzymał na niej, przez co obydwoje padli na twardy lód. - Cześć, Verciu - wyszczerzył się do niej, po raz kolejny dzisiejszego dnia, leżąc.
Spacer dzisiaj to przyjemność padał śnieg a i słoneczko trochę świeciło. Szedł sobie Martin Black stary dobry znajomy mugola który przysłał mu nowe rękawiczki w których było cieplutko. Szedł i szedł wpadając nie raz w zaspy. Aż doszedł do jeziora które było zaczarowane zimą. Paru uczniów leżało na podłodze Angie była przerażona gdyż ktoś tuląc się do niej został spetryfikowany. Ciekawe kogo to sprawka na jeziorze była tylko ona Twan i Ver. Twan by tego nie zrobił bo on taki nie jest, Ver. Ver mogła by ale trzymała się nie jako tako z Davidem. Chociaż nie miał pewności czy to David był spetryfikowany. Przecież do Angie nie jeden chłopak zarywał. Może znalazła nowego? Ależ skądże to był David kto by był na tyle głupi by w zimę chodzić w samej bluzie. A pan Black ubrany był w skórzaną brązową kurteczkę,jeansy niebieskie, buty jak to buty zimowe, a czapeczka była koloru także brązowego. Rękawiczki były mugolskie ale jak już mówiłem(pisałem) były ciepłe, były one niebieskie. Co nie pasowało do Martina no ale. Czar petryfikacji powinien być zakazany dla uczniów albo najlepiej powinien być zakazany dla każdego. Teraz trzeba odczarować Davidka. Poszedł na lód i się wywrócił. -Cholera za stary już jestem na to coś. Uśmiechnął się do osób które go obserwowały. Wstał i podszedł do Angie. -Witaj Davis, dawno Cię nie widziałem gdzie się ukrywałaś? Mruknął coś ale na Davida to nie podziałało. Hmm -Widziałaś kto to zrobił? Użył innego zaklęcia i David był wolny chociaż, to pewnie jakiś uczeń bo musiał użyć czaru za plecami Davida, z uczniem młodszym David by sobie poradził a ze starszym by wojował więc jakiś tchórz rzucił na niego zaklęcie. Poklepał chłopaka po barku i poszedł przez zamarznięte jezioro. Szedł niezły kawałek a potem się wrócił.
A formułka zaklęcia, to co? Dzis nic nie usuwam :D Nie lubie pisac formulek(nie che mi sie wchodzic w spis zaklec) a widzialem ze pare osob pisalo bez formulki Hmm, niech ci będzie, wybaczam.
Co on sobie myślał? Dupy?! Dupy?! Oj, najchętniej zdrapałaby mu z twarzy ten jego zadowolony uśmieszek. Jak można być tak chamskim? Elliott takim gościom najchętniej zafundowałaby mocny i skuteczny cios w krocze. Mimo że wszystko w niej rwało się, by spełnić to pragnienie, nie zrobiła nic. Przemoc z takiego powodu była czymś niepotrzebnym i przede wszystkim niezgodnym z tym w co wierzyła. Zresztą... Twan już załatwił sprawę za nią. Teraz ten...idiota leżał spetryfikowany na lodzie. I kto był górą? No i okazało się, że on. Zaraz po rzuceniu zaklęcia na lodzie pojawił się nowy nauczyciel zaklęć, który odczarował gościa i zapytał, kto mu to zrobił, po czym ruszył w naszą stronę i się glebnął. Z cichym westchnieniem podjechała do mężczyzny i wyciągnęła w jego kierunku rękę. - Nic się panu nie stało? - Spytała zdobywając się na uśmiech. Coś tłoczno zrobiło się na jeziorze. Klepnęła się w czoło. Zapomniała... przed upadkiem profesora Lis stanęła przy niej najwyraźniej chcąc pogadać. Dała jej znak ręką, że zaraz wraca i spojrzała ponownie na nauczyciela.
Stałam tak, nie za bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Poczułam się jak idiotka, wśród której są sami nieznani ludzie. Cóż, tak było. Zobaczyłam, jak Elliott pomaga nauczycielowi wstać z posadzki i przypomniałam sobie, że tak samo chciała mi pomóc Jane. Ktoś stojący z boku (tak, jak teraz ja) mógł sobie pomyśleć na mój temat źle, kiedy perfidnie zrezygnowałam z pomocy Krukonki. Elliott wyraźnie pokazała mi ręką, że zaraz wraca, podeszłam trochę bliżej niej, a potem mruknęłam najciszej, jak tylko potrafiłam. - Emm. Ten, no. - Zaczęłam, przygryzając wargę. - Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem tutaj najmniej lubiana i uważana za "czarny charakter", ale mnie na prawdę da się lubić. - Powiedziałam jeszcze ciszej. Jejku, jeszcze tak głupio się nigdy nie czułam. Byłam chyba od góry do dołu czerwona. Przez cały ten czas miałam spuszczoną głowę. Miałam nadzieję, że dziewczyna odbierze to jakoś coś w stylu przeprosin. Po co ja to wszystko robię? Nie miałam pojęcia. Chyba naprawdę jest coś ze mną nie tak.
Spojrzała zdziwiona na dziewczynę. - Wiesz, znamy się tylko kilka minut. Nie mnie oceniać jaka jesteś. Jeśli o mnie chodzi... masz czystą kartę. Nigdy nie kieruję się pierwszym wrażeniem. - Uśmiechnęła się delikatnie do Lis. Ten mały incydent z Jane... eh... to było nieważne. Gdyby była w tej sytuacji, co Ślizgona i podeszłaby do niej jakaś nieznajoma, też zrezygnowałaby z pomocy. Choć najprawdopodobniej uśmiechając się wtedy do owej osóbki i mówiąc ze śmiechem, że taką aż niezdarą nie jest i sobie poradzi. Ale to tylko kwestia charakterów, których (zdaniem Elliott) nie powinno się zmieniać. Jest się, jakim się jest i tyle. Nic dodać, nic ująć. Popatrzyła na swoje łyżwy i skrzywiła się z niezadowoleniem. Na czubku jednej z nich widoczna była mała, czarna kreska, która wyraźnie się odróżniała od bieli pozostałej części buta. Zmyła ją palcem i z zadowoleniem przyjrzała się czystemu już obuwiu. To jest to. Elliott była wyczulona na punkcie czystości, szczególnie tej części ubioru. Nawet mała skaza na ubraniu była dla niej istną męczarnią i czym prędzej ją zmywała.
Skrzywiłam się trochę. Tyle trudu zajęło mi zebranie w sobie sił, a zamiast tego usłyszałam coś w stylu: "nic nie szkodzi"? Cóż, jakbym była na miejscu Gryfonki, to bym pewnie temu komuś wygarnęła i nie dała drugiej szansy, ale z drugiej strony nawet ucieszyło mnie to, że nie zrobiłam żadnego złego wrażenia na dziewczynie. - W takim razie, możemy spróbować jeszcze raz? - Zapytałam, uśmiechając się szczerze. Tak, to był mój pierwszy szczery uśmiech od... tak właściwie to nawet nie pamiętam. - Jestem Lis Carter. - Wyciągnęłam do niej dłoń, nie przestając się uśmiechać. Cóż, założyciel domu węża na pewno nie byłby ze mnie w tym momencie dumny, ale co nam zawsze powtarzała Tiara Przydziału? Przecież tu nie chodzi o wzajemną wrogość od pokoleń, tylko o to, żeby nasze wspólne domy w końcu zaczęły z sobą współpracować.
Oczywiście... coś tam jednak szkodzi, ale nie jej. PP się wydziera, że powinna raczej odpowiedzieć Lis, że ta jest niezrównoważona psychicznie, ale PP sam taki jest, więc go nie słucha. PP momentalnie się obraża i przestaje się odzywać, co Elliott komentuje jedynie cichym westchnieniem ulgi. Tiaa... bełkot autorki jest dość niezrozumiały dla osób niewtajemniczonych czy też normalnych. Wyjaśnienie: PP=Pan Psycholog. Upierdliwy głosik w głowie Elliott. Nie... to nie choroba. Raczej wytwór wyobraźni. Ale dobra... autorka się lekko zapędziła. Wracamy do fabuły. - Miło mi cię poznać Lis, Elliott Redbird. - Z uśmiechem uścisnęła rękę dziewczyny. Spojrzała zdezorientowana na nauczyciela, który nadal leżał na lodzie. Zastanawiała się, czy nie pomachać mu przed twarzą ręką, ale to mogłoby mu się wydać niegrzeczne, więc zaniechała pomysłu.
Jane stała patrząc na chłopaka wielkimi oczyma. Dupy ? DUPY ?! Zagotowało się w niej. - Debil -mruknęła pod nosem i nagle ogarnęła ją dziwna ochota by zafundować pruchonowi wizytę w Skrzydle Szpitalnym. Okazało się, że Twan załatwił sprawę za nią. Ale na nasze nieszczęście, chwile po tym zjawił się nauczyciel, który odczarował chłopaka. -Cholera-szepnęła Eli do ucha. Gdy nauczyciel się wyglebił, zaśmiała sie w duchu, ale podobnie jak przyjaciółka ruszyła mu z pomocą. Coś dużo dziś pomagasz. Może powinnaś przestać być taka dobra ? W końcu wejdą ci na głowę- mówił cichy głosik w jej głowie. Jane szybko go stłumiła. Od zawsze była dobra i chciała by tak zostało. Gdy pojechała do nauczyciela, w tym samym momencie co Elliott powiedziała. -Nic się panu nie stało ? Zaśmiała się. - Fux, stawiasz kremowe piwo -szepnęła do niej, tak aby nauczyciel nie usłyszał. Po chwili podjechała do nich Lis. Jane odsunęła się kawałek, by nie podsłuchiwać. Z natury była ciekawska, ale to nie byłoby za uprzejme.
Zaśmiała się z tej przedziwnej sytuacji. Jane zaczynała myśleć podobnie do niej. Biedaczka... Ale zaraz, zaraz. Zaczęły do niej dochodzić słowa dziewczyny. Kremowe piwo, stawiać, ona... - Ey... dlaczego ja? Fifty - fifty. - Powiedziała pokazując przyjaciółce język. Ruda już chciała odejść, ale Elliott przecież nie może na to pozwolić. Musi się głuptasek przełamać. Podjechała do odchodzącej dziewczyny i chwyciła ją za rękę. - Z tą osóbką też możesz zacząć od nowa. - Puściła oczko do rodzielca, po czym uśmiechnęła się do Lis.
Ten głos... Davis odwróciła się i chwilę później była już całowana. Przez niego! Jak ona dawno nie czuła tych jego delikatnych ust, w ogóle nie pasowały do jego osoby. On był postacią dosyć, mhm... twardą? Na pewno nerwową, a jego usta działały, całkowicie temu przecząc, kojąco. Blondynka nie mogła się jednak nacieszyć Davidem wystarczająco długo. Chłopak po chwili upadł, uderzyło w niego zaklęcie. Dziewczynie zaczęło się to wydawać nierealne, czyżby spała? Uszczypnęła się delikatnie, ale zabolało. Dopiero po chwili spostrzegła, że stał koło niej nauczyciel, musiała wyglądać na kompletnie roztrzęsioną. Zorientowała się, że papieros, którego paliła spadł na lód i już nie mogła się nim rozkoszować. Jej usta przyjęły formę dzióbka, aby po chwili wrócić na swoje miejsce. Spotkanie z Davidem było dużo przyjemniejsze. Nie mogła temu zaprzeczyć. - To tu, to tam. Głównie dosyć późnymi porami się przechadzam. - Odparła gdy dotarł do niej głos nauczyciela. Miała nadzieję, że się nie powtarzał. - Dav! - Uklękła na lodzie, przy chłopaku, który powoli odzyskiwał świadomość. Nie przejmowała się tym, że zaraz jej kolana miały być mokre. Zresztą nie tylko one. - Jak się czujesz? - Przejechała dłonią po jego policzku, przez chwilę nie spuszczając spojrzenia z jego wzroku. Martinl mógł poczuć się ignorowany, ale w tym momencie nie obchodziło jej to. - Wreszcie cię spotykam, dużo o tobie myślałam. - Oznajmiła. Już nie miała w głowie tych dziewczyn, do których podobno zarywał.