Tutaj docierają jedynie odważni pływacy, którzy nie tylko nie boją się złamać szkolnego regulaminu ale też w nosie mają plotki o zamieszkiwanej tutaj kałamarnicy.
W tym miejscu obowiązuje rzut kostką za każdym razem bez względu na ilość przeprowadzonych tu przez postać wątków. Miejsce to jest niebezpieczne.
Spoiler:
1, 2 - nawet pomimo zdolności pływackich (które prawdopodobnie Cię tu przywiodły?) nie zawsze da się ochronić przed niespodziewanymi atakami… spod wody. Podczas pływania nagle coś oplata się wokół Twojej kostki i ciągnie Cię mocno pod taflę. To bardzo uparty glon i o ile dajesz sobie radę z utrzymaniem głowy nad wodą, tak zostałeś tu unieruchomiony na dwa posty i po upływie czasu Twoje zabiegi uwolnienia się przynoszą oczekiwany efekt. Do końca tego wątku bardzo dokucza Ci ból nogi - na skórze masz czerwone pręgi po glonie i najlepiej jest użyć na Twojej kończynie wywaru ze szczuroszczeta bądź innych zabiegów rozgrzewających.
3, 4 - tafla wody jest spokojna, ptaszki ćwierkają, nic Ci nie przeszkadza ani nie wadzi. Masz szczęście! Możesz pływać tutaj bez obaw, że coś zechce się Tobą poczęstować.
5, 6 - świadomie bądź nie mijasz wysypisko przepięknych lilii wodnych. Sęk w tym, że połowa z nich jest czymś… zarażona o czym poświadczają dziwne kropki na płatkach. Dorzuć kostką, by sprawdzić czy efekt zarażenia nie przejdzie na Twój organizm: Parzysta - niestety niechcący (a może z ciekawości celowo?) musnąłeś jeden z dziwnych lilii. To wystarczyło, aby kielich kwiatu otwarł się i splunął na Ciebie zgniłozielonym pyłem - do końca tego wątku i przez Twój następny szczypią Cię mocno oczy, a gałki zmieniają kolor na żółty. Jeśli nie użyjesz na powiekach eliksiru oczyszczającego ran oraz wiggenowego (bądź za pomocą zaklęć/posta w SS na minimum 2000 znaków) to istnieje ryzyko, że na pewien okres czasu utracisz wzrok. Nieparzysta - wyminąłeś wszystkie zarażone lilie. Niechcący musnąłeś rozłożysty liść jednej z nich i poza chwilowym odrętwieniem kończyny nic Ci nie będzie.
Och co on najlepszego zrobił? Nawet nie wiedział w co się wpakował. To jest najgorsze co mógł zrobić. Boże miej w opiece tego kretyna. - No cóż… wystarczy mi taka odpowiedź – nie potrzebował więcej, tyle mu starczy. Widocznie też tak uważał i nie miał zamiaru zaprzeczać. Miała coś w sobie… i były to cycki! Oczywiście Nick… masz rację. Nie umiał się powstrzymać. Oblizał usta, ale dalej się nie ruszył. Dlaczego? Czemu nie może zrobić tego kroku do przodu? Przeczucie? Nie… Cholera jasna. Ruszył się w końcu się ruszył, ale… czemu do tyłu! CZŁOWIEKU CZEMU SIĘ OD NIEJ ODSUWASZ. Mój kochany de Gold się popsuł… przepraszam panią, czy zna się pani na naprawianiu dupków? Już chciał zaproponować, że odprowadzi ją do dormitorium czy coś, ale ona wpadła na lepszy pomysł. Kobieto... jesteś okrutna. Na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek i objął ją zadowolony. - Masz rację, jesteś genialna – podobała mu się ta pozycja, tylko najbardziej obawiał się tych łyżew – Nie masz się o co bać…
Cycków, to akurat w tej całej plątaninie zajebistości było najmniej. Otóż była to kobieta, a tak to już jest, że wszystkie zawsze narzekają na swoje krągłości. I Elishia również do nich należała. Bardziej by powiedziała, że jest super bo jest popierdzielona. I musiał przyznać, że nudzić się z nią nie można było. Chyba, że miała zły dzień i ryczała co chwila bez powodu. To jedyna ewentualność, którą przetrwają tylko najtwardsi! - Ty pizdo – Mruknęła po czym najzwyczajniej w świecie wolną ręką zdzieliła go w czubek głowy – Czy ty sugerujesz, że nie jestem seksowna i Ci nie stanie?! - Nie ma to jak dostać ochrzan nie za to, że ją bezczelnie objął tylko za fakt, że sobie znalazła w tej całej jego krótkie wypowiedzi jakąś obrazę. Ja się tej kobiety po prostu boję.
Ledwo się odważył coś powiedzieć, a ta już go zbeształa. Westchnął nie zadowolony. I umarł teatralnie na lodzie. Chociaż taka śmierć mogłaby być w miarę przyjemna, z dziewczyną na sobie… musiałby się zastanowić… Nie, jest za młody, a przede wszystkim zbyt przystojny, żeby umierać. Świat rozpaczałby za długo po takiej potwornej stracie. Och cieszcie się, że jest wytrzymały i nie da się go zabić za szybko. - Eeee wręcz przeciwnie…? – jak miał to wyjaśnić, żeby nie pogrążyć siebie? Nie ma szans, za każdym razem, nie ważnie co powie, pogrąży siebie, albo po prostu przegra… - Ach kobiety… mogę ci to wynagrodzić w jakiś sposób – szantaż był zawsze dobrym sposobem.
Byłoby naprawdę smutno gdyby Nicholas umarł. Faktycznie musi uważać, bo Elishia ze swoją nadludzką siłą go zabije i co? I młody człowiek do piachu pójdzie! No, tak czy siak tym razem obyło się bez krwi i trupów, ale za karę za udawanie dźgnęła go w żebro. A niech go chociaż poboli w ten sposób. Chociaż wolałaby się dowiedzieć, gdzie ma gilgotki. - Wynagradzaj – Tylko tyle mu powiedziała majtając łyżwami w powietrzu. Niech się sam zastanawia i domyśla jak jest taki mądry i doskonały. W końcu jak widać bardzo mu zależało na tym, żeby się na niego nie obraziła. Oh rozkoszny jak szczeniaczek!
Nie licząc nadludzkiej siły dziewczyny dochodziły zdolności Lisha i co wtedy? Jak ona to wszystko skumuluje to skończy się to katastrofą. Nasz biedny blondasek bez życia… Aż się łezka kręci w oku. Dźgnięcie w żebro sprawiło tylko tyle… właściwie nic się nie stało. Spoglądał na nią rozbawiony. Ona go drażni, zaczepia, dokucza, a mu to nic nie robi. To jest takie… komiczne… No nie licząc Mysi, gdzie na sam dźwięk czuł, że dostaje dreszczy. Och chłopak miał łaskotki… ale trzeba trafić w odpowiednie miejsce, a to nie jest takie proste. Słysząc jej wypowiedź uśmiechnął się chytrze i wziął jedną rękę kładąc na jej ustach. - Masz trzy bramy, brama numer jeden, brama numer dwa, brama numer trzy, za każdą z nich kryje się nagroda, wybieraj – wyszeptał, a jego głos stał się kilka tonów niższy i taki… głęboki. Ja jaka autorka wyobrażając sobie ten głos, poczułam ciarki na plecach.
Powinni zrobić w jakiejś grze RPG postać jej imieniem (… Hm, Deja Vu!), to niszczyłaby wszystkich i wszystko kiedy tylko by tego zapragnęła. Niestety była jedynie zwykłą Elishią, która mogła jedynie się cieszyć, że może z kimś choć sobie pożartować na temat jej niesamowitych zdolności, które kończyły się w momencie, gdy nie umiała blondyna nawet porządnie dźgnąć w żebra. To też poczęła poszukiwać gilgotek wiercąc się na nim niemiłosiernie. Boczki, brzuch, pachy... I co, znalazła? I ją przeszły ciarki, jednak zamiast się podniecić i zemdleć tylko go obfukała – trzeba trzymać fason zawsze i wszędzie, no nie? - Wybieram bramkę numer dwa, ale masz mi powiedzieć co było w pozostałych – Szepnęła oczekując na koniec tego niesamowitego konkursu. Jednocześnie jej ręce przeskoczyły na lód i poczęły tworzyć o lód werble.
Ależ umiała go dźgnąć w żebra i to porządnie! Ale to on był jakiś taki zmutowany i dlatego nic się nie działo, przy jej strasznych torturach. Niestety panno Brockway, ale nie udało się pani odnaleźć tego jednego punkty, który sprawia, że chłopak nie potrafi się opanować. Na szczęście. - A więc werble są… – wydukał i spojrzał na nią z oczekiwaniem – pod bramką numer jeden było… jakże cudowne i niesamowite przytulanie się do mojej osoby – Nicholas serio? SERIO? – pod bramką numer trzy było… uwaga, uwaga cudowny i niepowtarzalny pocałunek ode mnie – ja się zaczynam bać co jest pod bramką numer dwa… biedna Elishia, współczuję jej. - A więc za bramą numer dwa jest… – nastała cisza, a on wpatrywał się w oczekiwaniu na większe werble – Za bramą numer dwa znajduje się… termos wypełniony gorącą czekoladą, która leży gdzieś tam. – nie odrywał od niej wzroku, chciał zobaczyć jak zareaguje na to wszystko.
Nie miała pomysłu na inny punkt, dlatego gilgotki zostały olane i można było wyczuć jej zawiedzenie. Biedna, biedna Lish się nie po pastwiła na nim dzisiaj w żaden sposób, a tyle przecież miała planów! On mówił, a ona z każdą chwilą gapiła się na nią z coraz bardziej dziwaczną miną. Potem jej twarz nagle spoważniała jakby ją obraził swoimi słowami. Milczała jeszcze chwilkę po tym, a następnie złapała go za włosy i zmusiła do podniesienia się do góry. Zatrzymała zaledwie 2 centymetry przed swoimi wargami oczywiście uważając, by nie zderzyli się nosami. - Skarbie. Bramka numer jeden i numer trzy jest żałosna. Gdybym chciała to sama mogłabym sobie to wziąć. Mogłabym ciebie... Wziąć – Tak, dobrze myślisz. Słowo „wziąć” użyte za drugim razem w dość mocny sposób powiedziało mu o swobodzie, w jakiej mogłaby z nim teraz, na świeżym powietrzu, zacząć uprawiać seks. - Ale wybrałam czekoladę – To mówiąc wstała z niego na tyle szybko, by łatwo było się wyrwać i by jej drugi raz nie załapał. Upewniając się, że nie zrobiła mu łyżwą krzywdy odjechała w stronę miejsca, w którym miała się znaleźć czekolada. W pewnym momencie odwróciła się jadąc tyłem. - Doczołgasz si... - Nie dane jej było dokończyć, bo to jest geniusz nr 1, który już uwaga drugi raz w tym tygodniu potknął się o ten sam konar wystający ponad taflę jeziora. I tak oto siedziała na tyłku. No żesz kutfa!
Nie wiem czy dziewczyna dostrzegła tą przenośnie z bramkami. Nawet jakby wybrała numer jeden czy numer trzy i tak by wygrała czekoladę… no ale nie ważne. Kiedy pociągnęła go za włosy uśmiechnął się chytrze. Ta dziewczyna… coraz bardziej mu się podobała, coraz bardziej jej pożądał. Te zmiany charakteru były delikatne, ale na tyle intensywne, że chciał więcej i więcej. Za niedługo okaże się, że chłopak uzależnił się od niej jak od ciężkich narkotyków, a nie wyjdzie jej to na dobre. Ostrzegam tylko. Kiedy się wywaliła prychnął pod nosem i zaczął się śmiać. - Chyba nie tylko ja mam takie niezwykłe zdolności – powiedział i wstał. UDAŁO MU SIĘ PODJECHAĆ KAWAŁEK! To był sukces, wyciągnął dłoń w jej stronę i czekał, aż jej pomoże. Był przygotowany na to, że pociągnie go do siebie, ale co to da jak on ledwo stoi?
Jasne, że dostrzegła. Są dobrzy w droczeniu się ze sobą nawzajem. O to w tej całej relacji chodziło. W tym czuła się swobodnie, przyjemnie. Nie musiała się stopować, bo wiedziała, że nawet jeśli w którymś momencie sama zabrnie za daleko i się z nim przeliże, to nie zmieni to podejścia jakie ona ma do niego. Co się działo w jego głowie – nie widziała? Nawet się nad tym nie zastanawiała. - Odpadł mi tyłek – Podsumowała swój upadek kiedy tylko do niej dotarł. Oczywiści gdy jechał nie omieszkała tego nagrodzić brawami. Trzeba doceniać jego jakże ogromne postępy na lodowisku! W każdym razie nie zamierzała go po raz kolejny upokarzać. Starczy chyba tego na dzisiaj. Wstała i trzymając go... W sumie asekurując doprowadziła do twardego gruntu. Tam przebrała łyżwy. Nie bolały ją stopy... Nieee, na pewno nie dlatego, że więcej leżała niż jeździła. Odszukała czekoladę i natychmiast nalała ją sobie o dołączonego kubka. Upiła łyk. Od razu jej się zrobiło przyjemnie, to był dobry pomysł. Wypiła połowę jakimś cudem ignorując to, że palił ją przełyk (not. Buhaha Miki ;>). Potem wystawiła resztkę cieszy w jego strony wskazując palcem na krawędź, z której piła. - Masz, nawet obślintane żeby lepiej smakowało – Wyszczerzyła się do niego. Ta to potrafi być na zmianę porąbana i seksowna.
On sam nie wiedział co się w jego głowie działo, ale relacja droczenia się nawzajem była niesamowita. Nigdy się nie spodziewał, że spotka taką dziwną dziewczynę. No ale spotkał i cóż na to poradzi? Nic. Całe szczęście że go nie pociągnęła, już wystarczająco dużo razy upadł tutaj i nie potrafił nawet wstać, jak on się dla niej poświęca, a co najlepsze zapomniał dlaczego… No i w końcu zeszli z tego piekła na ziemskim padole (cokolwiek to znaczy ;3) i ściągnął z siebie łyżwy szczęśliwy – chociaż tego nie okazywał tak bardzo jak można było się wydawać. Pomyślał o wszystkim… wiedział, że na pewno zrobi się zimno więc zaiwanił, nawet nie wiem skąd, czekoladę i przyniósł ją po prostu. Jak coś planuje, to zazwyczaj do porządku. Obślintane Zaśmiał się w duchu i odebrał od niej kubek pijąc… właściwie nie zwrócił uwagę z której strony, po prostu się napił. - Chyba lubisz tworzyć nowe słowa…
Wpatrywała się w niego w ciszy dopóki nie zwrócił jej uwagi. Zaśmiała się cicho. - Nie robię tego specjalnie. Tak po prostu jest i z tym się nie dyskutuje. Ale póki mnie rozumiesz, to jest spoko – Kiwnęła głową jakby dla potwierdzenia samej sobie, że jest racja w tym co mówi. Zerknęła na niego. Słońce już powoli zachodziło. Spędzili tu naprawdę dużo czasu, kto by pomyślał? Jeszcze raz na niego spojrzała. Był naprawdę przystojny na tle zachodu, choć zdecydowanie bardziej by jej się podobał w nocy z księżycem za sobą. Wtedy to naprawdę robiłby efekt. Jak taki mroczny wilkołak – niebezpieczny i zabójczy. - Muszę iść – Wydukała nagle chyba nawet nie mając pojęcia, że to wydobyło się z jej ust. Nie podeszła. Nie podarowała mu ani przytulaska, ani cmoknięcia. Zrobiła krok do tyłu unosząc rękę w geście pożegnania i ruszyła w stronę zamku. Po prostu w którymś momencie mu zniknęła za śnieżnymi pagórkami. Jak duch.
Nie mógł być bardziej zachwycony. Bliskość Bird nie wprawiała go w zakłopotanie, wręcz przeciwnie! Spodziewał się czegoś gorszego, a tu proszę. Chodził rozluźniony, za rączkę, cały czerwony po tym szalonym pocałunku... Ach, łapanie za krawat. Dotarli nad jezioro dość szybko, przy okazji nieco im się poszczęściło i ominęli największe tłumy. Birdie pewnie miała rację - nie było jeszcze nieprzyjemnie zimno, ale skwar się z nieba nie lał. Shane mimo wszystko uznał pływanie w jeziorze za naprawdę dobry pomysł. Zupełnie zapomniał o wielkiej kałamarnicy i... No, miejmy nadzieję, że ona też zapomniała o nich! - To co, do wody? - uśmiechnął się szeroko, bo panna Lewis chyba nie przewidziała faktu, że nie ma na sobie kostiumu kąpielowego. Był bardzo ciekawy jej zachowania, więc zdejmując szatę co rusz zerkał w jej stronę. On sam nie miał najmniejszego problemu, aby zostać w bokserkach. Całkiem lubił swoją sylwetkę, więc czemu trochę nie poszpanować przed Gryfonką? - Idziesz? - zaczął wchodzić tyłem do wody, podziwiając swoją towarzyszkę. Kto by pomyślał, że tak spędzi jedno z pierwszych wrześniowych popołudni?
I wzajemnie! Nawet nie spodziewała się, że pójdą nad to jezioro za rękę. Czuła się trochę... Nieswojo, bo ostatnim razem szła za rękę w wieku piętnastu lat z chłopakiem, z którym zakończyła związek dość nietypowo. Opluła go, kiedy zażądał od niej dowodu miłości. No tak, mógł jej nie prosić o takie głupoty! Hmpf, co za pacan... Na samą myśl aż w niej wrzało ze złości! Chociaż, w tym momencie tak się nie stało. Teraz trzymała Shane'a za rękę i było jej z tym dobrze. Nie mogła się złościć, kiedy szła tak beztrosko obok Niego nad jezioro. Gdy zatrzymali się na brzegu, puściła do Niego oczko i splotła ramiona na piersi. Obserwowała Go z leciuteńkimi wypiekami na twarzy, jak bezwstydnie rozbierał się przed nią z szaty. Świetnie, miała co podziwiać! Nie dało się ukryć, że Carswell miał niczego sobie ciało. - No jasne, że do wody! - oświadczyła, zsuwając z ramion czarną szatę. Ułożyła ją delikatnie na trawie, by nie urazić kotka, który spał w kieszeni. Zgarnęła go, zanim tutaj przyszli... No co? Mógłby się zgubić samotnie na błoniach, a tego nie chciała! Kiedy szata odłożona, poluzowała krawat i jego już zupełnie niedelikatnie rzuciła na trawę. Nie sądził chyba, że będzie wstydziła się swojego ciała? Przecież nosiła bieliznę, więc... W czym problem? Zdjęła z siebie białą koszulę, spódniczkę i nawet zakolanówki, stojąc przed Nim w gaciach w malownicze krówki i czarnym staniku. - Idę! - oznajmiła, idąc w Jego stronę. Weszła do wody aż po uda i poczuła, jak przez jej ciało przechodzą dreszcze, a ramiona pokrywają się gęsią skórką. - Och... Jest zimniejsza, niż mi się zdawało. - mruknęła, wzdrygając się. Dobrze, że miała normalny stanik, bo miałby naprawdę NIEZŁY widok!
No cóż, Shane był nastoletnim chłopakiem, który nigdy nie był w poważniejszym związku. Taka sytuacja jednocześnie go kłopotała, jak i, naturalnie, cieszyła. Czuł się nieco głupio, obserwując Bird, bo czy to nie wyglądało niewłaściwie? Mimo to, on czuł na sobie jej spojrzenie, gdy ściągał szatę. Obiecał sobie, że nie będzie się gapił, ale Gryfonka bez krępacji pozbyła się ubrań i pozostała jedynie w bieliźnie, co zupełnie zmieniło jego podejście. Oczy jakby odmówiły posłuszeństwa, bo nie mógł oderwać od niej wzroku. Wyglądała tak pięknie, tak idelnie... Gdy tylko weszła do wody, przyciągnął ją do siebie i objął w talii. Ich twarze znajdowały się blisko, a ciała stykały się w łagodny sposób. Faktycznie, jezioro do najcieplejszych nie należało. Lato dobiegało końca, mogli się tego spodziewać. Jednak Carswell jakby nie odczuwał chłodu, obecność Birdie kompletnie odrywała go od rzeczywistości. Był w innym świecie, w takim, w którym nie istniały niedogodności. Niska temperatura? Co za różnia, skoro mógł zatopić się w spojrzeniu panny Lewis? - To co, cykorzysz? Uciekasz na brzeg się rozgrzać? - uniósł wyzywająco brew. W myślach mógł wiele, ale jego usta jakby nie chciały wypuścić zbyt miłych słów. Zresztą, gdyby nagle zaczął słodzić, byłoby dziwnie. To nie było w jego stylu - jasne, dopadały go różne myśli. Pomimo to, lubił się podroczyć i pożartować. - Ja to się chyba trochę przepłynę... - dodał jeszcze, puszczając dziewczynę i z pluskiem nurkując. Wiedział, że mocno ją zachlapał i ciekaw był jej reakcji. Skrzyczy go, czy podejmie wyzwanie? Wynurzył się kawałek dalej, z uśmiechem na ustach odgarniając z twarzy mokre włosy.
Rozumiała Go. Rozumiała poczucie zakłopotania i nie miała zamiaru mówić Mu, że nie ma prawa się teraz na nią patrzeć. Ona patrzyła na Niego, kiedy się rozbierał, więc to byłaby hipokryzja, gdyby teraz kazała Mu się odwracać. Lepiej darować sobie tę szopkę, i tak by patrzył. Zresztą, nie miała się czego wstydzić. Miała ładne, szczupłe ciało i mógł na nie popatrzeć. No w końcu nie rozbierała się do rosołu, tak!? Swoją drogą, to nawet jej schlebiało... Oczywiście, póki nie zacząłby rzucać w jej stronę jakichś ordynarnych tekstów. Wtedy prawdopodobnie rozmawialiby zupełnie inaczej, ba! Shane mógłby nawet zaprzyjaźnić się bliżej z jej pięścią. Więc może niech nie próbuje sypać takimi żarcikami. Nie oponowała, gdy przyciągnął ją do siebie. To było przyjemne i inne od wszystkich innych przytulasów w jej życiu. Na dobrą sprawę nigdy nie miała okazji do zbliżenia z żadnym chłopakiem... Takiego, jak teraz. Czuła na skórze Jego skórę, ciepłą i miłą w dotyku. Miała dreszcze, ale nie była pewna, czy dlatego, że było jej zimno, czy też temu, że Shane był tak blisko. Chyba skłaniała się ku tej drugiej opcji. Pochyliła głowę, dotykając czubkiem nosa Jego karku. - Zamiast marudzić, Ty byś mnie rozgrzał, a nie... - zarechotała wesoło, odsuwając się od niego. Przeciągnęła się z kocim pomrukiem i kiedy Ślizgon ochlapał ją, zaśmiała się jeszcze głośniej. Nie miała zamiaru się na Niego wściekać. Co to, to nie! Nigdy nie była jedną z tych dziewcząt, które ochlapane wodą piszczą, krzyczą i zachowują się, jakby miały zaraz się od tej wody rozpuścić. Skoro rzucił jej wyzwanie, ona się tego podjęła i także zanurkowała, chociaż z początku lodowata woda niemalże ją sparaliżowała. Wynurzyła się po chwili, odgarniając z twarzy ciemne włosy. Popatrzyła na Niego swoimi jasnozielonymi oczami, w których były figlarne błyski. - Chyba nie myślałeś, że tak łatwo się poddam, co? Jestem Gryfonką! Jestem córką Matthewa Lewisa, który był żołnierzem i Coralie Eisley, która znosi mojego ojca! Nie mogę nie być dzielna! - oświadczyła, dumnie wypinając pierś... Po czym wybuchnęła głośnym, radosnym śmiechem. Podpłynęła do Niego, ochlapując Go wodą, co teraz chyba nie robiło im różnicy.
Wodne walki przywoływały sporo wspomnień, zdecydowanie pozytywnych. Shane lubił pływać, więc kiedy tylko mógł zabierał ze sobą brata. Nierozłączne bliźniaki już od najmłodszych lat potrafiły pluskać się tak, aby cały basen miał ich dość. Teraz, gdy Bird wcale się nie denerwowała, te wspomnienia powróciły. Shane i Thorne, pomimo swoich różnic, świetnie się dogadywali. - Co, taka mało samowystarczalna jesteś? - rzucił z udawanym zdziwieniem. Chętnie by ją rozgrzał tak, jak wcześniej (a może bardziej?), ale nic w nadmiarze. Teraz nadszedł czas na trochę śmiechu. Nie znali się aż tak dobrze, żeby całe spotkania spędzać na mizdrzeniu się po kątach. Dobrze, że Gryfonka nie zareagowała piskiem, albo czymś takim. Prawdopodobnie utraciłaby przez to w oczach Carswella naprawdę dużo, a przecież szkoda. Trzeba umieć się bawić, a udawanie księżniczki to żadna zabawa. Jeśli Shane miał mieć jakiś typ dziewczyny, to byłyby to pewne siebie i chociaż w jakimś stopniu zaradne. Bird jak narazie idealnie się wpasowywała w kryteria. - O nie, groźna Gryfonka! Drżę ze strachu. - zawołał teatralnie, wkładając w swoje słowa całą masę ironicznych nut. Cieszył go fakt, że przy Birdie mógł zachowywać się naturalnie. Nie udawał grzecznego i milutkiego, żartował w swoim stylu i, jak narazie, nie spotykała go żadna nagana. - To się dopiero nazywa fala zagłady... - zaśmiał się, gdy dziewczyna go ochlapała. Cmoknął ją w policzek
Jeśli udało jej się przywołać swoim zachowaniem miłe wspomnienia u Shane'a, to była z siebie zadowolona. Lubiła Go, a więc jeśli On był zadowolony dzięki temu pływaniu, to i ona mogła uznać, że się cieszy. Widzicie? Tak łatwo naszego małego Birda zadowolić! Niewiele potrzeba, by wywołać uśmiech na jej buźce, niesymetrycznej i niespecjalnie ładnej, jeśli ktoś nie lubi dosyć... Oryginalnej urody. Cóż, do klasycznej piękności było jej bardzo, bardzo daleko! Ale przynajmniej była oryginalna, a Birdie lubiła oryginalność. Ma się rozumieć, nie przesadną, ale ta w jej wydaniu była w porządku... I może zakończmy ten temat, bo biedna Ptaszyna wyjdzie zaraz na narcyza. - Chciałam dać Ci powód do tego, żebyś poczuł się potrzebny, ale jeśli tak, to mogę rozgrzać się sama, Shane! - odparła z rozbrajającym, łobuzerskim uśmiechem. Miał rację. Co za dużo, to niezdrowo. Teraz niech się pośmieją, a potem będzie co nadrabiać, czyż nie? Bo to, że to nadrobią... Ach, Birdie w to nie wątpiła! Jeśli o zaradność idzie, to dziewczyna starała się być jak najbardziej niezależna. Od wszystkich. Nienawidziła prosić o pomoc, nienawidziła czegoś nie umieć... Nienawidziła, kiedy ktoś próbował traktować ją jak księżniczkę. Nie była pieprzoną księżniczką i nigdy nie będzie. Nigdy nie chciała nią być! Jak już, to chciała być jak Mulan. - Powinieneś! Tchórzliwy Ślizgonie! - zawołała ze śmiechem i znów Go ochlapała, tym razem mocniej. Potem ugryzła Go pieszczotliwie w brzeg ucha i zanurkowała, by odpłynąć kawałek dalej od Shane'a, tym samym uciekając przed pewną zemstą za to chlapanie i niecne gryzienie.
Cóż, chyba każdy lubił czuć się potrzebny. Shane wcale nie był wyjątkiem, choć akurat w tej chwili czuł się całkiem niezależnie. Poza tym, nieźle się bawili! Powoli zaczął przyzwyczajać się do chłodnej wody, otaczajacącej jego ciało niczym obcisły płaszcz. Ślizgon raz jeszcze zanurkował, po czym wynurzył się i potrząsnął głową, aby pozbyć się z oczu mokrych kosmyków włosów. - Ja jestem tchórzliwym Ślizgonem? - obruszył się odruchowo, mrużąc oczy z powodu kolejnego chlapnięcia. Bird ugryzła go zadziornie w płatek ucha, a chłopak mimowolnie zaczął się zastanawiać, w jaką stronę zmierza ich relacja. Nie lubił chyba zbyt szybko rozwijających się znajomości i choć jak narazie towarzystwo panny Lewis bardzo mu odpowiadało, to zaczynał się nieco martwić. Z dość beznamiętną miną rzucił się w toń za uciekającą Gryfonką. Chłód, który dopiero co zaakceptował, zaczynał doskwierać mu na nowo, postanowił więc zapamiętać, aby niedługo wyciągnąć swą towarzyszkę na brzeg. Chlapnął mocno, unosząc lekko kącik ust. - Nie marźniesz przypadkiem? - zagadnął.
A no, trudno powiedzieć, żeby bawili się źle. Na dobrą sprawę, Bird chyba nie pamiętała, kiedy ostatnio było jej tak wesoło. Shane miał poczucie humoru, był milutki... Lubiła go, tego była pewna. Ale czy chciała od Niego czegoś więcej, poza pocałunkami i nieszczególnie śmiałym dotykiem? A no, tego to już nie była taka pewna. Ona sama była raczej była taka, że lubiła przelotne znajomości (ale nie myślcie sobie, że sypiała z każdym napotkanym chłopakiem, który wpadł jej w oko! Aż tak podobna do swojego ojca nie była, żeby sypiać z każdą osobą, która się nawinie). To dawało jej poczucie wolności... Ale też pustki, kiedy kolejna znajomość po prostu się kończyła. Dziwne uczucie. Nie była pewna, czy chciała, by znajomość z Nim tak się zakończyła. Zmarszczyła łagodnie nos, kiedy Shane do niej podpłynął. Utkwiła w Nim wzrok, splatając ramiona na piersiach. W przeciwieństwie do Niego, nie przyzwyczaiła się jeszcze do zimnej wody i usta miała już sine od lodowatej toni. - Marznę, a co? - spytała, rozcierając ramiona dłońmi. Zdawało jej się, że nie tylko woda była zimna, ale i atmosfera między nimi w jednej sekundzie zrobiła się bardziej... Na poważnie. Zerknęła na Niego i uśmiechnęła się, o zgrozo, niepewnie! To nie zdarzało się u niej zbyt często. Nie odezwała się jednak więcej, tylko odwróciła i dopłynęła do brzegu, wychodząc z wody. Całe jej ciało było pokryte gęsią skórką, a ona sama dygotała okropnie. - Następnym razem wybij mi z głowy tak kretyński pomysł, jak kąpiel w jeziorze jesienią. Następnym razem wykąpiemy się latem. - mruknęła, szczękając zębami. Kucnęła przy swoich szatach, grzebiąc po kieszeniach. Nosz... Niech to szlag. Nie mogła teraz znaleźć różdżki! I obawiała się, że została w dormitorium. Super, super. Będzie ubierać szaty na mokrą bieliznę? Na pewno będzie wyglądać perfekcyjnie w białej koszuli i czarnym staniku.
Shane miał skomplikowany charakter. Gdyby jakiś znawca chciał się wypowiedzieć, pewnie dopasowałby mu osobę delikatną, wytrwałą. Kogoś, komu najpierw pozwoliłby się poznać. Dopiero póżniej mogliby przejść do czegoś poważniejszego - gdy te irytujące cechy Ślizgona zostałyby przysłonięte przez odkryte zalety. Bo te zalety były! Może i nie było tak łatwo ich znaleźć, ale dało się. Szkoda tylko, że jak narazie jedynie Naeris udało się poznać chłopaka naprawdę nieźle. Coś w Carswellu drgnęło, gdy tak patrzył na Bird. Chciał ją poznać. Była ciekawa, uparta, zabawna... Ale była też bardzo żywiołowa. Nie wiedział, czy chce się związywać, czy też nie. Miał nadzieję, że nie oczekuje od niego zbyt wiele zbyt szybko - tego nie mógłby jej dać. Najzwyczajniej w świecie nie wiedział, czego chce. Bał się, że ich relacja posunie się do przodu za energicznie, a potem zakończy się wyjątkowo nieprzyjemnie. Bo jak inaczej miało być? Ślizgon odpychał od siebie osoby, a jego charakter był zbyt zmienny. Kwestia czasu, gdy tylko będzie za coś zły i wyżyje się na Bird. Gryfonka z kolei wyglądała na osobę, która nie pozostanie dłużna i nie da sobie wchodzić na głowę. - To może wyjdźmy? - zaproponował, a dziewczyna zaraz ruszyła na brzeg. Coś w jej uśmiechu było niepewnego i Shane westchnął w duchu, bo już się oziębił. Czemu tak miał? Nie wiedział. Przewidywanie jego humoru było jak granie w ruletkę. On sam nie wiedział, czego się po sobie spodziewać. Zwyczajnie nie mógł zapanować nad niektórymi emocjami, które go pochłaniały. Wyszedł z wody za Bird, nie przerywając ciszy. To ona odezwała się pierwsza, najwyraźniej niezadowolona z zaistniałej sytuacji. Również pochylił się nad swoimi rzeczami, ale on znalazł różdżkę bez problemu. Chwilę wahał się nad zaklęciem, obracając przedmiot w dłoni, a koniec końców postanowił użyć go wpierw na sobie. Jeszcze tylko brakowało, aby uszkodził Lewis... Mruknął 'Silverto', przesuwając końcem różdżki z pewnej odległości nad swoim ciałem. Od razu zrobiło mu się cieplej. Najwyraźniej zaklęcie suszące wyszło mu całkiem nieźle! Z lekko połechtaną dumą powtórzył czynność nad Bird, która chyba zapomniała różdżki. - Niech będzie lato. - zgodził się, zakładając swoje szaty nieco leniwie. Nie wiązał już krawatu, przecież byli po zajęciach. Planował szybko zakopać się pod kołdrą w swoim dormitorium, ewentualnie posiedzieć w Pokoju Wspólnym. Może i lochy nie były najcieplejszym miejscem w Hogwarcie, ale bez przssady. On lubił kwaterę Slytherinu. - Chodźmy do zamku - rzucił, gdy jego towarzyszka była już gotowa do drogi.
Birdie nie była pewna, ale oni z Shanem chyba zaczęli od dupy strony, bo przecież najpierw się na siebie rzucili w pocałunkach, a dopiero teraz zaczęli w jakiś normalniejszy sposób się komunikować, już bez pocałunków... Ale dziewczyna skłamałaby, gdyby powiedziała, że to jej się nie podobało. Wbrew pozorom, była pieszczochem. Lubiła się całować, przytulać i, krótko mówiąc, migdalić. Było to dla niej przyjemne i nie miała zamiaru narzekać na to, jak zaczęła się ich znajomość. Wiedziała też, że chciała ją kontynuować i miała nadzieję, że uda się im lepiej poznać. W końcu Shane wyglądał na osobę wyjątkowo interesującą i zdecydowanie inną od typowego Ślizgona. Chociaż... Nie powinna w ogóle oceniać innych pod względem domu, do jakiego trafili. Nieważne. Swoją drogą - jeśli Carswell naprawdę bał się, że Bird będzie od razu chciała od niego związku... To zdecydowanie muszą się lepiej poznać. Miała dopiero siedemnaście lat i związku nie były jej w głowie. Nie widziała powodu, dla którego miałaby się w to pakować. Raz się wpakowała, jak była młodsza i wcale nie wspomina tego najlepiej. Chyba po prostu się zraziła tym wszystkim i jakoś tak... Musi dorosnąć. Zdecydowanie musi dorosnąć. - To chodź. - powiedziała do niego, kiedy już wychodziła z wody i prawie była na brzegu. Stojąc tak w samej bieliźnie i drżąc z zimna, obserwowała go uważnie (z całych sił starając się nawet nie zerknąć tam, gdzie nie powinna! Bokserki to jednak co innego niż kąpielówki... Ale nie zerkała, nie zerkała! Grzeczna Ptaszyna!), czekając, aż coś zrobi. No hej, ona tu zaraz zamarznie! I kiedy wreszcie skierował różdżkę na nią, odetchnęła cicho z ulgą. Tego właśnie potrzebowała... Kiedy już ją wysuszył, ubrała się pospiesznie, wciskając krawat do kieszeni. Rozejrzała się za kociakiem z lekko zmarszczonym nosem. Na spacer się wybrała, menda jedna. Podeszła do kotka, który odszedł parę metrów od nich i ujęła go w dłonie, wracając zaraz do Shane'a. - Aż tak chcesz się znowu ze mną kąpać? To co, w lato już na waleta? - zarechotała wesoło i puściła Mu oczko, tuląc do siebie małą, futrzaną kuleczkę, która drżała i miauczała cicho, najwyraźniej głodna. - Zdecydowanie musimy wrócić do zamku. Koteł jest chyba głodny... - mruknęła, pokazując Mu kociaka. - Patrz, jak się trzęsie. Biedactwo. Rozczuliła się, znów przytulając zwierzątko do siebie. To śmieszne, ale najbardziej czuła była właśnie dla zwierząt. Drapieżna mogła być w stosunku do mężczyzn, ale do takich bezbronnych stworzonek jak mogła nie być czuła? - Ciekawe, czy jak dorośnie, będzie chciał zeżreć moją papużkę.
Shane nie wiedział, co Bird chodzi po głowie. Jedynie ledwo rozumiał to, co nękało jego łepetynę! Chyba za dużo myślał, bo robił się coraz bardziej zmęczony. Marzenie o ciepłym łóżku wydawało się bliższe z każdym krokiem, który kierowali w stronę zamku. Jeszcze tylko chwila i pochłonie go szmaragd i srebro, najpiękniejsze kolory, tak bardzo domowe dla Ślizgona. - Ja? To twoja propozycja. - zauważył z lekkim zaskoczeniem. On w życiu nie planowałby przyszłych wakacji już teraz. Kto wie, co wydarzy się przez rok? To masa czasu na zepsucie relacji! - No, skoro kot jest głodny... - wsunął dłonie do kieszeni, przyspieszając nieco. Zaraz Birdie kompletnie się przestawiła na tryb niańczenia kotka i pozostał sam ze swoimi myślami. Takie rozczulanie się trochę go irytowało, w szczególności teraz. Spacerowali razem, jak narazie! Ale koteczek przekierował całą uwagę na siebie, podczas gdy Shane nie miał zamiaru o nią walczyć. Dotarli do zamku dość szybko, chociaż może to po prostu Ślizgon tak się wyłączył. Nie był osobą, która wymusza uśmiech - na pewno nie zbyt często. Dlatego dość poważnie spojrzał na swoją towarzyszkę, mając nadzieję, że nie zabrzmi zbyt chłodno. - Do zobaczenia - rzucił krótko, tak swobodnie, jak tylko dał radę. Bez wahania skręcił do lochów, gotów na odpoczynek.
I tak oto rozpoczynał się najlepszy sezon w roku! Prince nie potrafił nie lubić zimy głównie z tego względu, że oznaczało to lodu pod dostatkiem. Nie musiał kombinować i chodzić na lodowiska, a w tych zamkniętych chwilami czuł się klaustrofobicznie. Poza tym dużym problemem okazały się zakłócenia magiczne, przez które niekiedy zaklęcia mrożące przestawały działać. Prince kompletnie nie wyobrażał sobie, żeby jego łyżew miała zatopić się w miękkiej brei, która powinna być nieugiętą taflą. Skoro grudzień nadszedł, a pierwszy śnieg zaczął pruszyć z nieba, to Shercliffe błyskawicznie zakręcił się w szkole obok profesor - tfu, dyrektor - Bennett. Liczył na to, że skorzysta z tradycji Hampsona i upewni się, że szkolne jezioro zamrożone jest na kość, tak aby można było pewnie na nie wskakiwać. Gdy tylko otrzymał potwierdzenie, wysłał sowę do @Maili Lanceley. Energicznym krokiem dotarł nad jezioro, a ponieważ skończył lekcje chwilkę wcześniej, to zjawił się przed przyjaciółką. Spoglądając na krystaliczną taflę odczuwał nieokiełznaną ekscytację i najchętniej wbiegłby tam, byle tylko poczuć bijący od powierzchni chłód. Zagryzł mocno wewnętrzną stronę policzka i zmienił buty na swoje ukochane czarne łyżwy. Nie miał ubrań szczególnie grubych, raczej po prostu sportowe i trzymające ciepło. Planował rozgrzać się w ruchu. Parę pewnych kroków i już znajdował się na jeziorze, pozostawiając za sobą drobne smugi. Chciał cieszyć się pierwszym lodowiskiem tego sezonu razem z przyjaciółką, dlatego ją zaprosił - rzecz w tym, że Prince nie potrafił stać bezczynnie, nie w takiej sytuacji. Zanim się zorientował już pojechał kawałek dalej, żeby móc wkręcić się w pełne gracji piruety.
Maili kochała zimę prawie tak bardzo jak fortepian i czekoladowe żaby. Uważała, że ten czas jest prawdziwie magiczny i wcale nie chodziło tutaj o rzucanie zaklęciami. Biały puch na ziemi sprawiał, że wszystko stawało się tak niesamowicie piękne, że dziewczyna mogła spędzać czas na dworze całymi godzinami. A raczej mogłaby, gdyby potrafiła się odpowiednio ubrać... Praktycznie zawsze kończyło się na szczękaniu zębami i niemal fioletowymi wargami, ale uparcie powtarzała, że nie ma potrzeby powrotu do ciepłego pomieszczenia. Wyszła akurat z przedostatniej lekcji kiedy otrzymała list od Pince’a. Nakreśliła szybko trzy słowa na odwrocie i odesłała pergamin z powrotem. „Weź łyżwy” dzwoniło jej w uszach i od razu zalała ją fala wspomnień tych licznych prób jeżdżenia po tafli lodu. Nie było tak, że dziewczyna była kompletną łamagą. Lubiła sporty, nawet bardzo. Jednak akurat to szło jej opornie, nawet bardzo opornie. Całe szczęście ani ona, ani Prince nie zrezygnowali jeszcze z podejmowania prób jakiejkolwiek nauki. Prawdę mówiąc Prince był uparty jak osioł i Maili zrezygnowała już z odmawiania mu łyżew, bo w końcu zaciągnąłby ją siłą na ten lód. Siedziała na ostatniej lekcji zniecierpliwiona, jak na szpilkach. Myślała tylko o tym, co będzie po lekcjach. Jeszcze nigdy nie znalazła się w pokoju wspólnym puchonów tak szybko. Przewróciła do góry nogami cały kufer w poszukiwaniu pary łyżew, a nie mogąc ich znaleźć po prostu wysypała całą jego zawartość na łóżko. Kiedy trzymała już je w rękach zasunęła zasłony, żeby inne dziewczyny nie posądzały ją o bałaganiarstwo. Oczywiście mogła posprzątać zaklęciem, ale ostatnio bała się w ogoóle chwytać różdżkę w rękę, więc doszła do wniosku, że zwyczajnie posprząta jak wróci. Nie chciała kazać Princowi czekać. Przebrała się w koszulkę termiczną, ciepły sweter, szal i rękawiczki, oczywiście pomijając czapkę. Owszem Maili miała w posiadaniu jedną. Nigdy jej nie nosiła, ale mama wkładała nakrycie głowy do kufra dziewczyny, kiedy ta tego nie widziała, łudząc się, że młoda Lanceley zmądrzeje. Cóż, te czasy jeszcze nie nadeszły. Wychodząc z zamku lekko zadrżała, ale na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Popędziła przez szkolne błonia i tym samym zrobiło jej się dużo cieplej. Lekko dysząc dotarła na miejsce. Stanęła na brzegu patrząc jak Prince kręci te swoje obroty i pokręciła głową z niedowierzaniem. - Przyznaj się, gdzie przyczepiasz te sznurki? – powiedziała i spojrzała w górę, jakby ich szukając. – Zdradź mi swój sekret, Książę. Usiadła na ziemi i zrzuciła swoje buty, by po kilku chwilach wsunąć na nogi białe łyżwy, które nawiasem mówiąc były jej troszkę za duże. Kiedy tylko je zawiązała podniosła wzrok na chłopaka, wyrażając swoje lekkie powątpiewanie w słuszność tego pomysłu. Może jazda na łyżwach po prostu nie była jej dana? Prince uczył ją od tylu lat, a jej umiejętności sprowadzały się do prostej jazdy, czasem udało jej się skręcić, ale o hamowaniu już nie było mowy.
Kochał łyżwiarstwo i dzień bez wskoczenia na lód uważał za stracony. Praktycznie zawsze znajdował chwilę czasu, aby zakręcić się choć odrobinę po zamarzniętej powierzchni. Bardzo pomagały w tym czary, które utrzymywały lodowisko w Dolinie Godryka w wyśmienitym stanie, a teraz zapewniały mu dodatkową rozrywkę tuż pod nosem, w Hogwarcie. Poza tym w końcu ludzie nie patrzyli na niego jak na idiotę i normalnie reagowali na jego propozycję wyskoczenia na łyżwy. Oczywiście najbardziej zależało mu na wsparciu tradycji, jaką było przetestowanie zamarzniętego jeziora wraz z Maili. Przystanął w miejscu, ostro zarysowując łyżwą po lodzie, gdy usłyszał znajomy głos. Uśmiechnął się szeroko i pokłonił delikatnie, dziękując za ten specyficzny komplement. Nie było żadnych sznurków i żadnej magii, a jedynie jego determinacja i po prostu pasja. - Lata praktyki, Maili - odparł po prostu, podjeżdżając bliżej. Wiedział, że Lanceley nie czuje się pewnie na lodzie i bardzo podziwiał ją za to, że wcale się nie poddawała. Można było mieć dość jego i tych niekończących się lekcji... ale Prince miał wrażenie, że nawet jeśli co roku zaczynali od podstaw, to i tak spędzali przyjemnie czas. Złapał przyjaciółkę za ręce i pociągnął za sobą, trzymając stabilnie i pewnie. - Czuję, że to twój rok - poinformował ją, obserwując uważnie każdy ruch. W końcu, gdy udało im się załapać po prostu wspólny rytm przesuwania się do przodu, trzymał ją już tylko za jedną rękę, jadąc obok i nadając tempa. - Obrócisz się? - Zaproponował wesoło, oczywiście oferując asekurację drugą ręką. Nie było szans, żeby Maili przy nim wylądowała na tyłku - trzymał ją niby delikatnie, ale stabilnie jak chyba nigdy.