To zapewne jedna z mniejszych sal, jakie można znaleźć w całym zamku. Naprzeciw drzwi jaśnieje mała kula, lśniąca bardzo bladym, ale na swój sposób fascynującym światłem. Przybiera różne barwy, zależnie od tego, który raz się rozbija, a robi to, kiedy do sali wejdzie ktoś, dla kogoś coś się skończyło. Jest to niesamowite zjawisko, które warto zobaczyć. Poza ową kulą, nic nie chce tu świecić, nawet Lumos nie działa w tym miejscu.Na ziemi rozłożone są wygodne poduszki, a w rogu jest ich jeszcze więcej. Kiedy zaś spojrzy się w górę, można zobaczyć kilka gwiazd, które udają, że istnieją w tej sali.
No pięknie, teraz nie było widać już paskudnej opalenizny Winony, dzięki temu że przykryło ją obleśne, czarne futro! Wins z obrzydzeniem dotyka swojej owłosionej skóry i jęczy głośno. Przychodzi jej na myśl, że taki wygląd pasowałby idealnie do jednych z bardziej szalonych magicznych pornografii jej ojca. Może powinna mu podsunąć ten pomysł w najbliższym czasie! Jej kompani do gry milczeli jak zaklęci, więc Winnie sama bawiła się ŚWIETNIE. Szczególnie, że przegrywała z kretesem. Obecnie wyciąga kolejną kartę z poważną miną, pomimo głupawego wyglądu.
5, moc
dogrywka: też 4 kolejna dogrywka: 5
Ostatnio zmieniony przez Winnie Hensley dnia Nie 3 Kwi 2016 - 23:55, w całości zmieniany 1 raz
No cóż trzeba przyznać, że rozgrywka nie należała do zbyt interesujących, zwłaszcza, że biedna mała salemka dostawała baty. Nie mógł być niezadowolony z tego, że wygrywa! No pomyślcie logicznie panie i panowie! - Och skarbie nie bocz się tak – wyszeptał w jej kierunku posyłając jej ponownie uśmiech – Wina i Winnie obie świetnie do ciebie pasują – dodał po krótkiej chwili posyłając jej oczko. Wyciągnął kolejną kartę i uśmiech, który przed chwilą widniał na jego twarzy zniknął. Super. Jego przewaga może zostać pokonana w kilka sekund. Nie ma to jak przegrać z kretesem, bądź wygrać w blasku chwały. Jak będzie tym razem?
Długo zbierała się aby wejść do tej sali. Prawdą jest, że nigdy w niej nie była lecz w tym momencie wydawała się jej odpowiednim miejscem. W końcu i u niej nastał koniec czegoś wyjątkowego. Machinalnie dotknęła opuszkami palców prawej dłoni wisiorka, z którym nigdy się nie rozstawała. Przecież obiecała, że nigdy go nie ściągnie. I choć z osobą która go jej podarowała miała już mało do czynienia to nadal dotrzymywała danej obietnicy. Łzy zaszkliły jej oczy. Musiała mrugnąć parę razy aby się ich pozbyć. Mimo starań jedna z nich spłynęła po jej policzku. Starłszy ją wierzchem dłoni weszła do sali. Po zamknięciu drzwi, kula rozświetlająca całe pomieszczenie, spadła na ziemię roztrzaskując się. Zdziwiona spojrzała na nią. Lecz na ziemi nie leżały żadne odłamki. Zamiast tego zmieniła ona kolor z zielonego na różowy. Od razu pomyślała o kwiatach jakie podarował jej Lucas. Różowe chryzantemy. Wieczność... Stwierdzenie to było chyba żartem, który prześladował ją nieświadomie. Podeszła do niej słuchając echa swoich kroków jak i cichych szeptów wypełniających pomieszczenie. Delikatnie wyciągnęła rękę w stronę kuli lecz ona uciekła przed nią w górę. Najwidoczniej nie była skora do dotyku jak i zabawy. Z grymasem rozczarowania położyła się w samym rogu pokoju spoglądając na sufit. Miała nadzieję zapomnieć o wszystkim. A może by tak Obliviate.... ?
Max miał ostatnio wiele na głowie i o mały włos by zapomniał o spotkaniu ze swoją siostrą. Dopiero mu się niedawno przypomniało i od razu bez wahania udał się do Sali Końca. Szczerze powiedziawszy nie pamiętał gdzie owa sala się znajdowała, jednak zapytał się tutejszej uczennicy z Gryffindoru i ta pomogła mu dotrzeć na konkretne miejsce. Ori już czekała, wiedział że się spóźnił i to mogło być naprawdę grube spóźnienie, miał jedynie nadzieję, że siostra nie będzie na niego zła przez to. - Oriane a Ty nie masz swojego łóżka tylko leżysz na zimnej posadzce? Wstawaj... - powiedział do niej podchodząc i chwytając ją za dłoń. Nie chciał, żeby to odchorowała w jakikolwiek sposób. Czy miał jej za złe, że się tyle nie widzieli? Nie... Już mu to chyba przeszło. Każdy ma przecież swoje sprawy tak? - Co jest piękna? - zapytał uśmiechając się do siostry. Oby dwoje mieli wiele do powiedzenia sobie nawzajem. Oby dwoje namieszali dość konkretnie w swoim życiu tutaj nie ma co ukrywać.
Patrzenie na rozgwieżdżony sufit przynosiło małe ukojenie. Choć one mogły żyć jak chciały i nie miały nadgorliwych rodziców którzy chcieli ich zeswatać z jakimś dziadem. Choć tak naprawdę nie miała pojęcia jaki te mężczyzna jest. Nigdy nie widziała go na oczy i szczerze powiedziawszy nie chciała. Bo po co? I tak go nie poślubi. Jeszcze miała resztki zdrowego rozsądku. Najwidoczniej oni już nie . Jej rozmyślania przerwało czyjeś wejście do sali i głos nakazujący jej wstać z posadzki. Uśmiechnęła się wiedząc, że jest to Max. Otworzyła oczy i z jego pomocą wstała. Miała u tak wiele do powiedzenie i nie miała pojęcia od czego zacząć. No tak, może najlepiej od początku. Tym bardziej, że Des wspominała coś, że mówiła Maxowi mniej więcej co się stało. Spojrzała w jego oczy słysząc pytanie na które czekała i które wiedziała, że padnie prędzej czy później. - Wybacz, że tak długo się nie widzieliśmy. Ostatnio mam tak wiele na głowie, że nie miałam nawet czasu spotkać się z Des. - zaczęła się tłumaczyć swojemu bratu. Miała nadzieję, że ją zrozumie i nie będzie zły o to. oparła się o ścianę chcąc poczuć trochę zimna - Wiem, że Des zdradziła ci co nieco. - spojrzała na niego zagrywając wargę i splatając ze sobą dłonie. - Tak, zdradziłam Lucasa z Jayem. Jednak nie to jest najgorsze. - dotknęła naszyjnika z który nigdy się nie rozstawała - W dzień, w którym powiedziała o tym Lucasowi on mi się oświadczył. Nie chciała go okłamywać ale nie miała również pojęcia co planuje. - nie miała odwagi aby spojrzeć na Maxa. Tak bardzo bała się jego reakcji na jej słowa.
Mógł się jedynie domysłać dlaczego jego siostra nie miała czasu się spotkać. Wiadomo i Max również dysponował małą ilością czasu. W końcu przecież się przeprowadził, Ori pewnie jeszcze o tym nie wie, ale na pewno w najbliższym czasie się dowie. Ciekawe czy znała Bell? Ona była zafascynowana grą na miotłach i dobrze wiedział gdzie ona teraz pracowała, nie wiedział czy Ori tak samo interesowała się tym sportem, ale zresztą czy to ważne czy znała byłą krukonkę? Max bardzo się cieszył z faktu, że dziewczyny praktycznie nie znał, zawsze to będzie im się lepiej ze sobą mieszkało, tak mu się przynajmniej wydawało. Przynajmniej nie będzie głupiego sprawdzania i pytania się gdzie to się włóczy. Bell wydawała się naprawdę bardzo w porządku dziewczyną, tak tak nie znał jej, ale miał nadzieję, że ich wspólne mieszkanie będzie naprawdę godne pozazdroszczenia. - Oriane nic się nie stało... - potwierdził, ażeby dziewczyna się niepotrzebnie nie denerwowała? Bo po co? Max nie ma do niej najmniejszego żalu. Każdy ma swoje życie i swoje sprawy więc dlaczego miałby się wtrącać w życiu ślizgonki? Będzie chciała powie mu sama, nie to nie. Nie miał zamiaru przerywać swojej siostrze, chciała ażeby powiedziała mu to co ją gryzie. Szczerze powiedziawszy rozdziabił usta jak małe dziecko. Oświadczył się Ori? Podrapał się po czole i przytulił siostrze. - No to nieźle... Wiesz, że ja nie chce się w Twoje sprawy mieszać, ale powiedz mi jak to teraz wygląda? Próbowałaś rozmawiać z Lucasem? W ogóle kto to ten Jay? - zapytał. Kojarzył to imię, ale nie mógł sobie skojarzyć skąd go zna. Ehh. A czy to nie był czasami ten kolega z imprezy gdzie to poznał chłopaka Ori?
Mieszkanie, dobrze, że Oriane miała własne. No cóż, jej brat dobrze pomyślał kupując je dla niej. Dzięki temu mogła oderwać się od wszystkich i zaszyć w swoich czterech kątach. Nawet nie zapraszała do niego swoich znajomych. No może poza Jayem i Florianem który mieszkał przez pewien czas z nią. Jej myśli odpłynęły daleko od tego miejsca. Znów była w ogrodzie gdzie czekały na nią świece, kwiaty, huśtawka i... Lucas. Znów poczuła szczęście zmieszane z bólem. Wiedziała doskonale, że nigdy nie zapomni tego uczucia jak i widoku chłopaka. Mimowolnie dotknęła naszyjnika który miała na sobie. Tylko to łączyło ją jeszcze ze ślizgonem. Czując jak Max ją przytula pozwoliła mu na to wtulając się w niego. NIe chciała aby ją zostawił teraz. Sama nawet nie wiedziała, że potrzebowała poczuć odrobinę troski od kogoś, póki chłopak jej nie przytulił. - Jaya znasz. Był na imprezie, ten gryfon. - skrzywiła się mówiąc o nim nadal obejmując puchona - On... Nie wiem czy byłoby to dobre. Widzieliśmy się tylko raz i to na ulicy przed moim domem. O mało nie zabił Floriana który mieszkał przez pewien czas ze mną. O mało na niego się nie rzucił. - na samo wspomnienie tego skrzywiła się lekko. Nawet wtedy musiał być tak narwany - Teraz jest on z Katherine Russeau. Znasz ją pewnie. Ich widok... - zamilkła na chwilę nie mogąc zebrać myśli. Odsunęła się od niego chcąc spojrzeć w jego oczy. Chciała spojrzeć na jego reakcję. - Pogubiłam się. Wiem to ale... Kocham Lucasa. I... - złapała naszyjnik aby móc go pokazać Maxowi. - Właśnie to dostałam zamiast pierścionka. Znaczy, kiedyś był to pierścionek którym Lucasa ojciec się oświadczył. - pamiętała jak nie raz opowiadał jej o tym. Wtedy byli tylko dziećmi i nie rozumieli za bardzo znaczenia tego przedmiotu. Dziś? Dziś doskonale zdawali sobie sprawę jak ważny on jest. A przynajmniej Ria sobie zdawała. - Teraz muszę żyć dalej. Przecież kiedyś mi przejdzie, prawda? - spojrzała na niego z prośbą w oczach aby potwierdził jej słowa. Choćby nawet miały byś kłamstwem. - Teraz ty mi powiedz co u Ciebie. Słyszałam, że widujesz się z Des. - uśmiechnęła się lekko do niego.
No właśnie Oriane miała swoje mieszkanie a Max tam nawet przez sekundę nie był. Do cholery czy Ori traktowała go naprawdę poważnie? Miał nadzieje, że nie spotyka się z nim ani na siłę, ani z faktu, że jego matka ją bardzo lubi. Przecież to byłoby co najmniej chore. Nie chciał ze ślizgonką mieć żadnych konfliktów, dlatego wiele razy nie mieszał się w jej prywatne sprawy, bo na pewno wtedy kilka razy doszłoby do sporych spięć, a nie chciał tego. Nie chciał, ażeby ta się od niego w jakiś sposób odwróciła. Puchon nie miał najmniejszego zamiaru się wtrącać w życie uczuciowe dziewczyny. Owszem, jeżeli miałby komuś stłuc twarzyczkę dla siostry to zrobi zawsze, oczywiście mówiąc to w przenośni, chociaż nawet jakby trzeba było to na pewno użyłby swojej fizycznej siły, ażeby chociaż przestraszyć napastnika. Jednak tutaj chyba to dziewczyna zawiniła. Nie chciał nic się na ten temat odzywać, ale to przecież tak było przynajmniej z tego co wiedział. Max nie chciał z nim rozmawiać, bo i po co? Tym bardziej że praktycznie go nie znał, a nikogo na siłę nie będzie uszczęśliwiać. Przypomniał sobie gryffona który to był wtedy na imprezie. Ten co się pytal jak pokój wspólny Hufflepuffu wygląda. No cóż. On nie chciał tego komentować. Skoro Ori kocha Lucasa to z pewnością tego żałuje. Poza tym on nie jest dobry w tych klockach, co sam robi? Rose i Destiny, na dwa fronty można powiedzieć. Miał jedynie nadzieję, że ani jedna ani druga się o tym nie dowie, bo wtedy kolorowo nie będzie. - Z Russeau? - spojrzał na nią nieco zdziwiony z tego co wie ich jest chyba dwie. Ale nigdy nie miał pojęcia która to która poza tym nigdy nie miał z nimi jakiegoś bliższego kontaktu. Nie znał ich po prostu. - Oriana.. Coś Ty narobiła.. - spojrzał na nią. Skoro już doszło nawet do oświadczyn to dlaczego to zrobiła? Nie chciał jej winić, ani się wymądrzać, ale skoro doszło do oświadczyn to nie powinna robić takich rzeczy. To jednak do czegoś zoobowiązuje. - Oriane pamiętaj, że mnie masz, zawsze... - przytulił ją jeszcze bardziej i uśmiechnął się lekko. - Z Des? Na razie powoli, ale co najważniejsze do przodu, a ja nie lepszy od Ciebie bo Rosa nic nie wie o tym, żebym z inną kombinował, a nadal z nią jestem... - mruknął i pokręcił lekko głową.
Czyli nie wiedział o tym. Ona sama nie wiedziała póki nie spotkała ich na imprezie razem. Czułości jakimi się obdarzali ewidentnie wskazywały na to. Powinna wyjść wtedy z niej, jednak nie mogła. Coś trzymało ją na miejscu i nie chciało puścić. Pamiętała jedynie, że przesadziła z ilością alkoholu i ktoś odprowadzał ją do pokoju. Czyżby Rekin? Nie zdziwiłaby się wcale z tego faktu. W końcu byli przyjaciółmi, a czego nie robi się dla dobra drugiego... - Katherine Russeau. - powiedziała, mając świadomość, że samo nazwisko może wprowadzić go w błąd. W końcu były dwie takie same dziewczyny. Przy najmniej z wyglądu. Charakter miały tak bardzo odmienny, że nie sposób było je pomylić. - Wiesz, nie dziwię się mu. Jest jedną z najbardziej utalentowanych czarownic w szkole. Rozumiem czemu Lucas związał się właśnie z nią. - choć tak naprawdę serce jej krwawiło na sam ich widok razem. Prawdę powiedziawszy już sama się pogubiła w swoim życiu jak i czynach które doprowadzały do jeszcze większego bałaganu. Powinna zamknąć się w jakimś zakonie dla czarownic lub tym dla mugoli aby nie narobić jeszcze większych szkód. - Sama nie wiem. - spojrzała na niego ze strachem. Jej czyny nie miały konsekwencji tylko dla niej, ale dla każdej osoby którą znała. Bo spójrzmy na fakty: Max poznał Des dzięki Orianie i to ona stwierdziła, że pasują do siebie starając się za wszelką cenę ich połączyć. Zapomniała jednak, że w tym wszystkim jest jeszcze Rosa. Przez nią z pewnością będzie cierpiała. Po drugie związała się z Lucasem choć poniekąd wiedziała, że spotyka się z kimś. Ucierpiała na tym jedynie Vittoria. Po trzecie, zdradziła Lucasa z Jayem. W tym wypadku ucierpieli oboje. Lucas został wyrzucony na dwa miesiące ze szkoły, a Jay poważnie ranny. Każda jej najmniejsza decyzja raniła kogoś dla niej bliskiego. NIe powinno tak być. Słysząc słowa brata po jej policzku popłynęła jedna łza którą szybko otarła i wtuliła się w niego jak mała dziewczynka. - Wiem o tym i jestem Ci bardzo wdzięczna za to. - cichy głosik w jej głowie jednak nie dawał jej spokoju. Co rusz szeptał, że prędzej czy później i Maxa skrzywdzi. tego z pewnością by nie przeżyła. - NIe jesteś taki jak ja. - odsunęła się od niego na długość swoich ramion układając ręce na jego barkach i patrząc intensywnie i z całkowitym przekonaniem co do swoich słów w jego oczy. - Nie poleciałeś z Des od razu do łóżka tak jak ja. To nie jest zdrada. Wiem jednak, że się całowaliście. - uśmiechnęła się delikatnie do niego - Nie było to fer w stosunku do puchonki lecz na tym się skończyło. - możliwe, że źle myślała. Możliwe, że nie chciała aby czuł się źle. Wiedziałą jednak jedno, nie był taki jak ona. NIe mógł być.
Wszystko wskazywało na to, że w ostatnim czasie, wyjątkowo polubiłem odkrywanie tych dziwnych, zaczarowanych pomieszczeń, rozrzuconych po Hogwarcie. Poniekąd zastanawiałem się, czy któryś z nich nie mógłby mieć większych właściwości, które to mogłyby się przydać chociażby bractwu. Ano własnie. Chyba sam już byłem zmęczony tym wiecznym, nie tyle gadaniem, co myśleniem o naszej grupie. Zamieniałem się w jakiegoś świra, który mówi tylko o jednym. Nawet nie wiem skąd ja miałem takie obsesyjne zapędy. To był prawdopodobnie najgorszy okres mojego pobytu w tym zamku od samego początku. Składało się na to tak wiele spraw, że sam nie wiedziałem, co jest najbardziej męczące. Czy to, że na głowie miałem całą grupę, a ogarnianie chrztu dla nowych szło jak krew z nosa, czy może to, że miałem nowy przedmiot, który mnie męczył i podsyłał jakieś szalone myśli, których się nie dało wyrzucić z głowy, to że nie miałem teraz pamięci do mikstur i często wszędzie usypiałem, czy też może fakt, że pożegnałem się ze swoją wieloletnią przyjaciółką gorzkimi słowami, a może to, że z obecną dziewczyną, wcale idyllicznie się nie dogadywałem? Tego wszystkiego było sporo, a ja sam zaczynałem tracić rozeznanie w tym, co jest właściwym kursem. Chciałem zobaczyć, co się będzie działo, gdy wejdę do tej sali. Tak jak sądziłem, światło, po tym jak znalazłem się wewnątrz, zmieniło swój kolor, pod wpływem rozbicia się, ze względu na koniec, który parę dni temu, zaliczyłem. Stałem przez chwilę po prostu obserwując to zjawisko i czekając na Caroline. To było specyficzne i zaledwie lekko oświetlone miejsce. A to było wskazane biorąc pod uwagę fakt, że przez chroniczne zasypianie gdzie popadnie, lecz ostatecznie spanie tylko na parę minut co jakiś czas, przeważnie chodziłem z totalnie podkrążonymi oczami. Niemniej jednak, wiedząc, że idziemy się spotkać, wybrałem eleganckie, ciemno granatowe ciuszki, w których przecież i tak wspaniale się prezentowałem, kiedy to przechadzałem się korytarzami, pewny, jakbym dopiero co wygrał milion galeonów. Przed ludźmi, wygrywałem je codziennie.
To nie było spotkanie, którego Caro wyczekiwała z niecierpliwością. Tak bardzo chciała się po prostu cieszyć z obecności Cyrusa ale widywali się tak rzadko, że w międzyczasie zawsze musiała powstać jakaś spina i znowu musieli sobie coś wyjaśniać. Pieprzona soap opera, blondynka nienawidziła tego najbardziej na świecie. Szkoda, że Lynford polubił odkrywanie tych wszystkich dziwnych pomieszczeń bez niej. Jak ona chciałaby wrócić do czasów kiedy razem śmiali się z Hogwartczyków i spędzali ze sobą niemalże całe dnie... Ten okres czasu w Hogwarcie chyba nie był dobry dla nikogo. Blondynka cały czas obsesyjnie szukała sobie zajęcia żeby nie pogrążać się w swojej samotności i nie popadać w kolejną depresję. No i nie mogła spać po nocach, co było zdecydowanie najgorsze bo zaczynało jej się już nudzić. Długo zastanawiała się czy iść na to spotkanie ale stwierdziła, że i tak nie ma nic lepszego do roboty więc się wybierze. A tak bardzo nie miała ochoty na kolejne dramaty. W każdym razie jako strój wybrała coś nad wyraz prostego. Nie stroiła się skoro obstawiała, że Cy zajmie się jakąś naglącą sprawą bractwa i ją wystawi. Przez korytarze Hogwartu przeszła jak burza, wszyscy schodzili jej z drogi. Jeśli miał ją spotkać kolejny zawód to chciała już mieć to za sobą. Kiedy była na miejscu otworzyła drzwi do sali z wielkim hukiem i weszła do środka pewna siebie jak bogini, która może zniszczyć to miejsce jednym pstryknięciem palca. Nie mogła okazywać żadnych słabości bo wtedy czuła się słabiej. Zrobiła kilka kroków do przodu, zamknęła za sobą drzwi i zmierzyła Cyrusa dosyć chłodnym spojrzeniem. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę i milczała. W sumie to sama nie wiedziała co chciałaby mu powiedzieć. Nie był już tym Cyrusem, którego znała na wylot i potrafiła przewidzieć o czym myśli.
Coś się po drodze, w tej naszej Hogwarckiej przygodzie, mocno między nami zepsuło. Początkowo naprawdę wszystko było łatwiejsze. Czasem miałem wrażenie, że to ten zamek nas zmienia, a co za tym idzie, sprawia, że się od siebie oddalamy. Pewnie przysługiwał mi medal najgorszego chłopaka w zamku (ale Caro na koronę najlepszej dziewczyny też na szczęście nie zasługiwała) . Ale ja chyba nie do końca tak to widziałem. Byłem zapracowany w słusznym celu. Pewnie powinienem mieć więcej luzu, biorąc pod uwagę fakt, że byliśmy tylko w szkole. A ja ostatnio zachowywałem się, jakbym stał się samym Ministrem Magii, okrutnie zaniedbującym swą żonkę. Może po prostu powielałem schematy z domu? To wszystko budowało między nami serię spięć. Byłem po prostu przekonany, jakbyśmy każdą rozmową, prowadzili do kolejnej, nieuniknionej kłótni. Nawet po jej ostatnim liście, chyba cudem się powstrzymałem, żeby nie odpisać, co myślę o kolejnych oskarżeniach, bo wiedziałem, że wtedy się nie spotkamy. A my potrzebowaliśmy rozmowy. W życiu nie byłem w związku, który bardziej by telenowelę przypominał, niż ten w którym obecnie się znajdowałem. Powinienem tylko zmienić imię na Carlos, Caro mogłaby być Lupitą, no i koniecznie przydałby się wątek z biedną służącą, która staje między nami, oraz okrutną teściową. Może za parę lat? Biła od niej pewność siebie, ale i chłód. Wiedziałem, że muszę zacząć tą rozmowę, ale nawet nie byłem pewien od czego. Na tyle się ostatnio od siebie oddaliliśmy, że do załatania tego wszystkiego, potrzeba było naprawdę sporej płachty, usnutej ze szczerości. Takiej bez wymuszania kostką. Podszedłem ku niej parę kroków, ale zachowywałem wciąż lekki dystans. - Wiesz, że nigdy nie będzie zupełnie inaczej? - zapytałem patrząc na nią uważnie. Z jednej strony, ja wiedziałem, że już się wiele zmieniło, bo nie było Winony. A to mimo wszystko mocno otwierało moje oczy na to, że za często skupiałem uwagę, na niewłaściwej osobie. Z drugiej jednak strony, ja też byłem świadom tego, że pochłaniało mnie jednocześnie wiele spraw, co prawdopodobnie miało się utrzymać jeszcze przez dłuższy okres. Chyba byłem jeszcze na nią zły przez ostatnią jej wiadomość. Chyba nikt w tym zamku nie potrafił mnie czasem tak wnerwić, jak to potrafiła Caro zrobić. A przecież ja miałem anielską cierpliwość. - Wiem, że za mało się na tobie skupiałem, bo za dużo rzeczy mnie pochłaniało. Z czegoś już zrezygnowałem. Ale nie chce mi się nawet słuchać, że to wszystko było wyłącznie moją winą. To nie ja sobie poszedłem z komnat bractwa - przypomniałem jej z nieco bardziej zaciętą miną. Ja tam jeszcze długo siedziałem, co Carrier robiła, tego nie wiem. Może poszedłem po rozum do głowy i wreszcie o tym, co mnie męczy zamierzałem z nią pogadać, a nie z kimś innym? Bo tak też lubiłem rozwiązywać problemy. Zawsze wybierałem wygodniejszą drogę.
Dziewczyna od początku wiedziała, że polityka to ciężki kawałek chleba ale nie sądziła, że wszystko popsuje się między nimi aż do takiego stopnia. I to polityka sprawiła, że się od siebie oddalili... nie ten zamek. Przede wszystkim ludzie bardzo widocznie nie lubili ich jako pary przez co Caro zaczęła czuć się niepewnie. Poza tym wszystkie wygłodniałe laski rzucały się na Cyrusa, co dokopało jej do reszty. Do receptury należy dodać jego obojętność na obawy blondynki i nutkę jej zachowania furiatki. I to był doskonały przepis na rozpad tak pozornie doskonałej relacji. Może i racja, że Lynford był zapracowany w słusznym celu ale zapomniał jak bardzo samotnie czuła się tu jego dziewczyna i jak bardzo pomocna mogła być w jego pracy. I fakt, to była jedna wielka telenowela ale Caro chyba miała te wszystkie jazdy emocjonalne bo w ich związku było o wiele za mało emocji. W każdym razie miała nadzieję, że kiedyś w końcu się dogadają bo nie chciała zostać sama jak palec ani tym bardziej pocieszać się w ramionach jakiegoś Hogwartczyka. Jej pozorna pewność siebie miała maskować wszystkie obawy dotyczące tej rozmowy. I chyba się udało. Kiedy Cy zrobił w jej stronę kilka kroków dziewczyna ani drgnęła. -Czemu nie? - zapytała nie próbując nawet ukryć tego jak bardzo jest zawiedziona. Szczerze powiedziawszy to nie był początek rozmowy jakiego się spodziewała, od razu ją zdeprymował i po co? Fakt, skupiał uwagę na niewłaściwiej osobie i to cały czas. I nie chodziło tu tylko o Winonę ale też o jego wszystkie adoratorki, które powinien traktować jak powietrze albo nimi gardzić tak jak na początku ich pobytu tutaj kiedy cały czas śmiali się z Hogwartczyków. Ale chociaż i dobrze, że nikt mu nie podnosił ciśnienia tak jak blondynka... to chociaż znaczyło, że zależało mu chociaż trochę. -Nigdy nie powiedziałam, że wszystko jest wyłącznie twoją winą - zmrużyła oczy i zmierzyła go chłodnym spojrzeniem. -Z resztą wydawałeś się dosyć zajęty po spotkaniu. No i nic nie działa na moje libido gorzej niż przyjęcie Russeau do bractwa. Nie wspominając już o tym, że nawet w Wands&Skulls Hogwartczycy nas zdominują lada dzień - szybko zmieniła temat z Katherine na ogólną dominację tutejszych nad nimi. Nie chciała po raz enty kłócić się o tą dziewuchę ale bardzo jej wadziła. Już w prawdzie nie była zazdrosna o Lynforda ale wiedziała doskonale, że ślizgonka będzie próbowała odebrać jej pozycję kiedy tylko nadarzy się taka okazja. -Nawet nie jestem pewna czy w ogóle chcesz kontynuować nasz związek. Już powszechnie wiadomo, że nikt nie uznaje mnie za królową chyba oprócz mnie samej. I kiedyś może jeszcze byliśmy na tych samych pozycjach ale teraz ty wskoczyłeś na stołek i nie wiem czy mnie jeszcze potrzebujesz - i jej zebrało się na chwilę szczerości. Bycie nieużyteczną było jej najczarniejszą obawą, a cała sytuacja wyglądała właśnie tak jakby Cy stopniowo odsuwał ją od siebie milczeniem i najzwyczajniej ją zbywał.
To prawda. Nie zamek, a gierki mające na celu utrzymanie władzy, czy sięganie po nią, sprawiły, że wcale nie mieliśmy dla siebie czasu. Na pierwszy plan wysunęły się sprawy związane z bractwem, z przejmowaniem władzy w nim, szukanie artefaktów, czy nowych członków. Wszystko było teraz ważniejsze, niż życie towarzyskie. Przynajmniej tak to pisało się z mojej perspektywy. Trochę było szkoda mi, że Caroline nie miała podobnej. - Nie będę udawać, że nagle wszystko się zmieni. Dobrze wiedziałaś, że będę dążyć do przejęcia bractwa, a co za tym idzie, nigdy już nie będę miał tyle czasu co kiedyś. To się nie zmieni, Caroline. - Wyjaśniłem jej stanowczo, dlaczego nigdy nie będzie w pełni tak, jak ona sobie to wymarzyła. Kolejne awantury o brak zainteresowania, czasu, czy nie wiadomo czego jeszcze, nie mogły przynieść konkretnych zmian, dlatego, że te po prostu nie były możliwe. Wydawało mi się, że to da się lepiej pogodzić, ale czas pokazywał, że po prostu nie dało się zrobić więcej. Caroline rzucała we mnie chłodnym spojrzeniem, które zwykle prawdopodobnie zarezerwowane miała dla wszystkich tych osób, które w popłochu uciekały, gdy jak burza przechadzała się korytarzami. Było coś dziwnego, w tym staniu po drugiej stronie. Przybrałem lekko kpiący wyraz twarzy, gdy wypowiedziała kolejne słowa. Czułem irytację w tym naprzemiennym sugerowaniu, że zrobiłem setną rzecz z kolei, nie tak jak chciała, a z mówieniem, że nie wszystko co złe jest moją winą. A może po prostu dziś byłem na to wszystko dodatkowo wyczulony, bo po prostu daleko mi było od anielskiej cierpliwości? - Tak? A miałem wrażenie, że to właśnie próbujesz sugerować odkąd tylko się spotykamy - bo realnie, wydawało mi się, że nieustannie wszystko jest nie tak, jak być powinno. I o ile ja w tym wszystkim dostrzegałem zaledwie małe brak, tak w oczach Caro wszystko wydawało się być istnym oceanem niedoskonałości. - Chryste, Caroline, to Wielka Brytania i jeśli ktokolwiek ma być winnym tego, że Hogwart zdominuje kiedyś nasze bractwo, to jest to ten cholerny dyrektor, który wysadził Salem w powietrze. Ja tylko robię to co konieczne, starając się przy tym utrzymać to wszystko w ryzach - wcale nie mówiłem tego spokojnie, próbując jednocześnie dać do zrozumienia, że na pewno nie ja jestem winnym tego, że w bractwie zaczyna się kręcić więcej Brytyjczyków. Musiałem ich przyjąć. Inaczej znaczylibyśmy tutaj tak mało, że nikogo byśmy nie interesowali. Gadkę na temat Rosseau puściłem mimo uszu. Tak dawno nie widziałem tej Ślizgonki, że zaczynałem zapominać o jej istnieniu. Jeśli zamierzała cokolwiek robić w stosunku do mnie, to chyba było to co najwyżej unikanie. - Ja tak samo nie jestem pewien czego ty chcesz. Trochę chcesz chłopaka, który będzie mieć dla Ciebie masę czasu, ale z drugiej strony byłoby fajnie, jakby przecież był popularny, rządził bractwem i nie wiadomo co jeszcze robił - zacząłem wymieniać. Rzuciłem jej jeszcze jedno spojrzenie, bardziej wyrażające, że dawno powinniśmy odbyć tą rozmowę i że przestajemy się rozumieć, niż, że będę szukał na siłę porozumienia. Lubiłem swoją dyplomację, ale po takim czasie, poniekąd czułem, że mogę z nią porozmawiać bardziej bezpośrednio. Bez ukrywania połowy swoich myśli. Wzrokiem powędrowałem w stronę dziwnego światła na środku pomieszczenia, zaraz formując co jeszcze chcę powiedzieć. - I słusznie zauważyłaś, że ty nie jesteś już tutaj na czele tych wszystkich lasek, więc tym bardziej powinnaś wiedzieć, ile to kosztuje pracy i zaangażowania w nawiązywanie relacji, żeby utorować sobie właściwą pozycję. I ten ostatni argument był dla mnie kluczowym. Bo skoro blondynce nie udało się odbudować tego, co miała w starej szkole, powinna tym bardziej wiedzieć, że na to potrzeba cholernie dużo zaangażowania. To nie było tak, że przeszkadzało mi jej lekkie osunięcie się na podium, raczej irytował mnie brak zrozumienia do tej sytuacji, że ja się po nim właśnie wspinałem. - Prawdopodobnie nie potrzebuje już nikogo, to tylko kwestia tego, kogo chcę. - konkretnie wyjaśniłem jej, wracając do niej wzrokiem. Jej pozycja przestawała mieć znaczenie. A być może, właśnie fakt, że nie jest tą królową, sprawił, że zacząłem lepiej to rozumieć. Sam dawałem sobie doskonale radę. Ale to wcale nie było równoznaczne z tym, że sam być chciałem.
Caro znała tylko taki świat i sposób bycia i lubiła te wszystkie gierki ale była niezadowolona odkąd przez nie psuła się jej relacja z Cyrusem. I to nie tak, że ona nie miała podobnej perspektywy ale to nie były jedyne rzeczy, których chciała. Chyba z czasem po prostu zaczęła zachowywać trochę rozsądku i równowagi w dążeniu do władzy. -Przecież sama pchałam cię ku temu pomysłowi - przypomniała. -Nie mniej jednak pragnę zaznaczyć, że nie jesteś jedyną osobą, która musi mieć wszystkie sprawy bractwa na głowie. Jestem wiceprzewodniczącą i bez problemu mogłabym ci pomagać gdybym tylko wiedziała co planujesz, nad czym pracujesz albo dostawała od ciebie jakiekolwiek wieści. Czasu zawsze było tyle samo, tylko że kiedyś go dzieliliśmy, a teraz kompletnie się izolujesz przy pracy. I nie, to nie jest kolejne oskarżenie. - A skąd on tak właściwie wiedział jak ona to sobie wszystko wymarzyła? To nie było tak, że jej pragnienia nagle wywróciły się o 360 stopni i wyobrażała ich sobie jako słodką, typową parkę. Zawsze chciała żeby byli silną parą u władzy, razem podbijającą Europę. Wiedziała, że Cy radził sobie doskonale ale nie chciała być znudzoną żonką odsuniętą od wszystkich spraw i wiecznie czekającą na jego powrót. Ona chciała uczestniczyć w tym wszystkim razem z nim. Zacisnęła wargi widząc jego kpiący wyraz twarzy. Aż cisnęło jej się na usta zaklęcie Cistam Dolorum ale już dawno zarezerwowała to dla wrogów, a nie dla chłopaka, z którym się kłóciła. I może od początku wyolbrzymiała ich problemy ale zawsze była perfekcjonistką. No i była babą więc w naturze miała wyolbrzymianie. -Mam nadzieję, że dożyję końca tej szkoły i uda mi się odbudować Salem - splotła ręce na wysokości klatki piersiowej i westchnęła patrząc gdzieś w bok. Już nawet nie chciało jej się podejmować dalej tej dyskusji ale rezygnacja z niej oznaczałaby kompletne poddanie się, a temat i tak pewnie kiedyś by wrócił. -Nie nazwałabym tego nawet wymijającą odpowiedzią. Ja wiem czego chcę. Od początku chciałam żebyś wskoczył na stołek ale żebyś jakkolwiek dzielił się ze mną tą radością i wszystkimi obowiązkami. Nie wiem tylko czego chcę poza tym od życia ale to w żaden sposób nie dotyczy ciebie - ona nigdy nie ukrywała przed nim swoich myśli. I to nie tylko dlatego, że od początku ich związku kostka Ezopa była przy niej. Po prostu myślała, że rozumieją się niemalże bez słów i nie musi ich odpowiednio dobierać. Jej z kolei cały czas wydawało się, że ten chłód z jego strony jest spowodowany jej upadkiem. Jakoś kiepsko im wychodziła komunikacja między sobą. Dziewczyna nie miała kompleksu na punkcie jego wspinania się po drabinie społecznej bo od lat wiedziała, że pozycja jest strasznie krucha. Bardziej obawiała się tego, że Cy wcześniej czegoś takiego nie poznał i uzna swoje królowanie i jej upadek za wieczny i pozbędzie się jej z rozsądku tylko dlatego, że obecnie była na o wiele słabszej pozycji. W każdym razie to był najwyższy czas na jakiekolwiek konkrety. -Więc po prostu się określ czy to mnie dalej chcesz - mruknęła nieco zniecierpliwiona tupiąc niemo nogą. Bała się jego odpowiedzi ale musiała zadać to pytanie i była gotowa bardziej niż kiedykolwiek wcześniej żeby przyjąć na klatę to, co powie.
Niby powinienem się z nią bardziej dzielić obowiązkami, ale z drugiej strony, wiedziałem też, że mam lepszy kontakt z kandydatami niż Caro. Mówiłem jej, że planuję imprezę, a jednak w jej trakcie, mało ją wdziałem, bo zwyczajnie się wycofała. Nie miałem jej tego za złe, bo wiem, że potrzebowała więcej czasu na odnalezienie się w tym wszystkim, ale nie sądziłem, bym realnie ją od wszystkiego odsuwał. - Mówiłem Ci o imprezie, czy o sprawdzianie do bractwa, o tym, że trzeba wybrać kolejnych. Do pewnego momentu robiliśmy sporo razem, ale niektóre sprawy bractwa lepiej się ogarnia w pojedynkę - Nie zgadzałem się z tymi zarzutami. Chociaż w późniejszym czasie mogło do mnie dotrzeć, że być może Caroline wcale nie chodzi o zdradzanie planów, a o tkanie ich razem z nią, najwyraźniej w jeszcze większym stopniu, niż dotychczas to robiłem. Może po prostu nie mogłem przywyknąć do takiego dzielenia się? Miałem w sobie przecież coś z dziecka, które obsypuje towarzyszy z piaskownicy, gdy Ci tylko próbują zabrać jego grabki. To była chyba poniekąd istota problemu. Caro była perfekcjonistką. Podobało mi się to, bo dzięki temu była ambitna, stawiała wysoko poprzeczkę i stwarzała wokół siebie otoczkę kogoś, po kogo warto sięgnąć, choć to nie jest łatwe. Była dziewczyną, z którą bycie, napawało dumą. I nawet, gdy nie była królową, to wytwarzała wokół siebie tego typu aurę. Tylko, że ten perfekcjonizm miał również swoje wady. Miałem wrażenie, że narzuciła go też na mnie i liczyła, że będę dokonywać niemożliwego. To było dobre, pobudzające, ale w pewnym momencie stało się po prostu męczące. Teraz stałem na wprost niej, wodząc po niej niespokojnie wzrokiem. Z jednej strony czułem jej słowa, rozumiejąc, co chce mi przekazać, a z drugiej, w głowie wciąż tkwiła mi pewna złość na nią i poczucie, że przerabiamy to setny raz z kolei. I tak naprawdę nie posuwamy się do przodu. - Widzisz? Próbuje to przecież robić, nie odsunąłem Cię od wszystkiego zupełnie, a ty tylko mówisz, że mało. Tak jest z każdą sprawą. Przecież my gadamy praktycznie wyłącznie o tym bractwie, jakim więc cudem, to jest niewystarczające? - Można by całe stadium przeprowadzić nad temat tego, jaki czarna magia ma wpływ na życie czarodzieja. Jak się okazuje, nawet, gdy nie chodzi o korzystanie z niej, a wyłącznie o prowadzenie grupy z nią związanej, wpływa destrukcyjnie. Byłem całkiem nieźle zmęczony tym, że cokolwiek bym nie robił i tak było niewystarczające. O tym, że moja pozycja może być krucha powinienem pamiętać, szczególnie w świetle tego, iż przyjąłem do bractwa nowe twarze. Nie mogłem zaprzeczyć - byli wśród nich tacy, których obawiałem się, którzy mogli zechcieć mnie kiedyś zastąpić. Z nimi, postanowiłem spróbować się zaprzyjaźnić. W gardle ugrzęzło mi zapewnienie, że chcę z nią zostać, bo przecież idealnie do siebie pasujemy, bo stanowimy doskonałą parę, bo razem mogliśmy więcej, niż osobno. Zamiast tego, poczułem, że to jest pytanie, nad którym oboje powinniśmy się jeszcze dwa razy zastanowić. Wcale nie byłem pewien, czy Caroline jest dokładnie tym czego chciałem. I o ile byłem tego wcześniej całkiem świadom, tak teraz, ze względu na sprawy z Winoną, nie byłem o tym przekonany w stu procentach. Chyba martwił mnie fakt, że będąc z nią, wciąż potrafiłem, myśleć o Wins w taki, a nie w inny sposób. Choć tego byłem sam sobie winien. Spojrzałem na nią z pewnym wahaniem, nim powoli pokręciłem przecząco głową. - Nie wiem, Caroline. Potrzebujemy przerwy. To wszystko przestało być proste, myślę, że powinniśmy to przemyśleć, ale osobno - tego byłem pewien. Musieliśmy na chwilę zrobić sobie przerwę, żeby się zastanowić nad tym wszystkim. Być może ona nie musiała się nad tym rozwodzić, jednak ja ostatnio wpadłem w tego typu dziwny punkt, w moim życiu, że wydawało się, iż muszę zakwestionować wszystko, co robię. Chyba po prostu próbowałem odzyskać kontrolę, nad każdą sprawą, nad tym, co tak naprawdę chcę. A rozsądek przy tym podpowiadał mi, że nie powinienem tego kwestionować będąc z nią, tylko właśnie tworząc tą przestrzeń, przerwę. Być może zatraciłem rozsądek, kto wie?
[wybacz jeśli wyjdzie krótko, mam przeryty łeb po sesji... i wgl przepraszam, że aż tyle mi zajęło odpisanie ale sesja :/]
I czyja to była wina, że miał więcej kontaktu z kandydatkami? Nawet jeśli to one ciągle do niego przychodziły i zagadały to wiadomo, że tylko po to żeby mu się podlizać, a to i tak go nie tłumaczy z niczego. No i Carrier oczywiście była na imprezie na której Cy kompletnie ją olał... a ona po prostu grzecznie czekała aż zostanie wylosowana w butelkę, co nigdy nie nadeszło, podczas kiedy on bawił się w najlepsze. -Byłam na imprezie i wpadłam pod koniec sprawdzianu. I nie niektóre sprawy ale ty wszystko zacząłeś robić w pojedynkę. Czasem zastanawiałam się czy w ogóle byś zauważył gdybym zaginęła - powiedziała rozgoryczona. Naprawdę nigdy nie sądziła, że aż tak emocjonalnie zaangażuje się w swój czysto polityczny związek. Ale to on miał ze sobą jakiś problem skoro nie potrafił się z nią tym wszystkim dzielić. Czy on naprawdę nie zauważał jak bardzo się odizolował na własne życzenie? To proste, że Caroline wierzyła tylko w swoją perfekcję i absolutnie nie wymagała jej od innych. Wręcz przeciwnie, dostrzegała piękno i sztukę w niedoskonałościach, a Cy chyba sam sobie ustawił tą poprzeczkę. Ona chciała tylko żeby poświęcał jej czas i choćby trochę uwagi. I mogła to dostać od każdego innego w tej zakurzonej ruinie tylko akurat nie od niego. -Wcale tego nie robisz. Nie cieszysz się ze mną swoim sukcesem tylko odgradzasz się odemnie murem. Czasem po kilkanaście dni nie wiem co się z tobą dzieje, to chore. Z resztą może to właśnie jest nasz błąd... może nie powinniśmy w ogóle łączyć obowiązków z przyjemnościami i nie żyć tylko życiem bractwa - na tym cholernym bractwie opierało się jej całe życie ale od dawna dostrzegała jak bardzo to zniszczyło jej życie. Czasem żałowała, że nie została zwykłą, żałosną nastolatką, która jest niewidzialna i wzdycha do chłopaka, który jej nie zauważa. Nie, rodzice musieli ją wepchnąć w to bagno ciągłego dążenia do władzy. Może i Cy i Caro pasowali do siebie idealnie ale to na pewno nie było wystarczające żeby być razem. Potrzeba było jeszcze jakiegokolwiek zaangażowania bo nikt nie był ze sobą tak po prostu, każdy związek wymagał jakiejś pracy. -To nigdy nie było i nie miało być proste. Ale skoro tak chcesz to nie będę płakać i cię błagać żebyś ze mną został - popatrzyła na niego z góry. Tylko pogarda w jej głowie i chłód na jej twarzy trzymały ją w tym momencie w kupie. Zacisnęła mocno pięści próbując wyrzucić z głowy wszystkie czarnomagiczne zaklęcia, którymi w tym momencie chciała w niego uderzyć. -A teraz skoro nie chcesz być ze mną to wyjdź. Albo przywitasz się z Artus Versavi - rzuciła chłodno. Nie chciała mu robić krzywdy ale on nawet nie wyobrażał sobie jak bardzo skrzywdził ją. No i rzeczywiście wolałaby go połamać niż żeby widział jej słabość, a już ledwo wstrzymywała się od wybuchnięcia.
Czasem, jak i w tej chwili, miałem wrażenie, że Caro powinienem zajmować się non stop, bo w każdym momencie mogła wybuchnąć swoją wściekłością, związaną tym, że zajmuję się tak błahymi sprawami, jak chociażby kręceniem swojej imprezy, na którą zaprosiłem całą szkołę. Właśnie o takie momenty byłem najbardziej zły, bo uważałem, że powinna równocześnie też zajmować się grupą ludzi, skoro tak bardzo chciała w tym uczestniczyć, zamiast liczyć, że to ja będę ją traktować jak kolejnego z gości. - Musiałbym zauważyć, przecież nagle nie miałbym połowy awantur w życiu - rzuciłem raczej niepotrzebnie, pewnie dolewając poniekąd oliwy do ognia. Ale targały mną emocję, a Caro dopraszała się o zapewnienia na tematy, w których twardo stawałem po drugiej stronie. Z jednej strony się nią nie zajmowałem, nie dopuszczałem nigdzie, ale gdy już gdzieś dopuściłem, to znów nienależycie się nią zajmowałem, bo ona sama sobą nie do końca chciała się zająć. A w niektórych momentach (niektórych, przecież halo, teraz miałem czas z nią tu siedzieć!) po prostu musiałem zająć się albo nią, albo ludźmi związanymi z bractwem i po prostu zawsze miałem nadzieję, że zrozumie te wybory, sama się jakoś wkręci. Nie wiem, może Caro miała rację, z tym, że nie powinniśmy łączyć się obowiązkami. Gdzieś tu popełnialiśmy spory błąd, ale tak naprawdę nie umiałem określić w czym on tkwił, przynajmniej nie w tej chwili, gdy to jedyne co mi łaziło po gorącej głowie, to jak bardzo jestem zły na Caro i jak bardzo uparcie obstaję po swojej stronie. Jej chłodne i wyższe spojrzenie wzbudzało we mnie tylko więcej pewnej wrogości, która nagle bardzo łatwo do mnie przyszła. W jej marzeniach o byciu kimś zwykłym było wiele racji. Bractwo i nasze tajemnicze przedmioty wiele w nas zmieniały. Lekko zdziwiony uniosłem brwi słysząc tą groźbę pod postacią jednego z zaklęć. Nie, nie robiła na mnie specjalnie wielkiego wrażenia, bo przecież ja doskonale umiałem się bronić, nie byłem słaby z uroków. Ale jednego byłem na szczęście w stu procentach pewnym, ostatnie czego chciałem tego dnia, to pojedynku na zaklęcia z Caroline. Na dodatek pojedynku, w którym jedyne co robię, to bronię się przed serią jej furii, bo przecież osobiście bym ją nie obrzucał urokami łamiącymi kości. - Nie mam zamiaru tu dłużej siedzieć - odparłem więc tylko odrywając już na dobre od niej wzrok i jak burza, wychodząc z tego pomieszczenia. Drzwi z łoskotem za mną trzasnęły, a ja dopiero piętro niżej przypomniałem sobie o tym, że miałem być ładnym chłopcem z idealnym uśmiechem. Dziś też.
ZT, i spoko, nie ma sprawy <3
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Kiedy właścicielka cukierni zauważyła, że Panda z uporem maniaka bierze każdą możliwą zmianę w pracy, na siłę kazała jej wziąć wolne i odpocząć. Cóż jednak Krukonka mogła poradzić na to, że nie chciała i nie umiała odpoczywać? Nie lubiła się nudzić, ani tym bardziej leżeć do góry brzuchem, dlatego z góry zaplanowała sobie dzień oraz to co miała dzisiaj zrobić - dochodziła bowiem do wniosku, że najpierw musi się napracować, żeby później móc bezkarnie wylegiwać się w hamaku na plaży. Co prawda pod koniec dnia Walijka poczuła się zmęczona, ale i to nie skusiło jej do kilkuminutowej drzemki. Chwyciła pod pachę książkę i pudełko ciastek a potem wyruszyła przed siebie. Nie miała konkretnego celu, jednak wiedziała gdzie ewentualnie może się zaszyć, by w spokoju poczytać - mimo to znajdując się na szóstym piętrze zboczyła z obranej trasy, zaglądając za drzwi umieszczone prawie na samym końcu korytarza. Wstyd się przyznać, ale niektórych pomieszczeń w zamku do dziś nie znała a jeśli znała to zdarzało jej się zapominać o ich istnieniu. Tak właśnie było z salą końca i choć miała świadomość, że tutaj sobie na pewno nie poczyta, tak w zamian za to będzie mogła pomyśleć nad nowym przepisem. Weszła więc do środka, w zasadzie po omacku kierując się przed siebie - świateł w pomieszczeniu nie było, z kolei sama próba oświetlenia sobie drogi skończyła się fiaskiem już za pierwszym razem, dlatego teraz nie próbowała. Musiała wytężyć maksymalnie wzrok, robiąc malutkie kroki, ale i to nie uchroniło jej przed potknięciem się o jedną z poduszek. Na szczęście wyłożona była nimi cała ziemia, dlatego skończyło się bez większych obrażeń, poza zgubioną książką. Gdy ułożyła się wygodnie przypomniała sobie jaśniejącą na wstępie kulę - mówili, że jaśnieje dla osób, dla których się coś skończyło. Tylko co tak właściwie miało się skończyć dla Padme? Prowadziła tak prostolinijne i wręcz nudne życie w ostatnim czasie, że nie bardzo miało się coś skończyć. Wzięła głęboki oddech, przeciągnęła się i zamyśliła, wyłączając się z obecnego świata.
Alexander trochę nie miał co ze sobą zrobić. Łaził po zamku, jakby szukając czegoś, choć sam nie wiedział czego. Może szczęścia? Miłości? Może jeszcze czegoś innego? W końcu wszystko co miał już się skończyło. Jego dzieciństwo się skończyło. Miłość rodzicielska się skończyła, a właśnie przed chwilą, dosłownie kilka godzin temu, skończyła się jego nieszczęśliwa miłość do Ruth. Czy był smutny? Nie. Czy był szczęśliwy? No można to tak mniej więcej nazwać. Nie odczuwał jakiejś euforii, nie był w skowronkach, ale czuł się wolny, wyswobodzony. Ciasna, żelazna pętla, która ściskała jego serce zniknęła, a on poczuł się... świeży. Jeśli wiecie co mam na myśli. Wszedł więc do jakiejś sali, nie zwracając za bardzo uwagi na to jaka to sala. Był zbyt pogrążony w myślach, więc nawet nie zauważył, że ktoś już tam był. Rozejrzał się po pomieszczeniu, kw którym panował półmrok. Jedynym źródłem światła była kula, która spadła na ziemię, gdy tylko Alex zamknął za sobą drzwi. -Znowu mam przesrane... Mruknął po rosyjsku, patrząc na kawałki kuli. Na jego szczęście kula sama zaczęła się scalać i już po chwili znowu lewitowała, oblewając pomieszczenie bladym, trochę jaśniejszym światłem. Dopiero wtedy zauważył młodą kobietę, siedzącą na jednej z poduszek. Powoli podszedł do niej i posłał jej delikatny uśmiech. -Em... Hej? Wiesz może co się właśnie stało? Spojrzał na nią niepewnie, siadając obok niej. Co jakiś czas spoglądał z niepokojem na kulę, choć kobieta obok zdecydowanie bardziej prosiła się o uwagę, więc Sasha z bólem odrywał spojrzenie od jej pięknej twarzy.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Nie była zamyślona do tego stopnia by nie usłyszeć, że ktoś wchodzi i zrzuca kulę na ziemię, która z hukiem roztrzaskała się na kawałeczki. Odwróciła się co prawda w tamtą stronę, jednak poza wymownym uniesieniem brwi - których i tak nie było widać w ciemnościach egipskich panujących w pokoju - nie zareagowała. Doskonale wiedziała o co chodzi z tym dziwnym zjawiskiem, więc po co miała się odzywać? Gdy jednak chłopak podszedł bliżej niej, spoglądnęła na niego ze stoickim spokojem wymalowanym na delikatnej twarzyczce. Najwidoczniej nie była odosobniona w nieznajomości niektórych pomieszczeń w szkole a to było bardzo pocieszające. - Jesteś w sali końca - odpowiedziała krótko, chociaż mina chłopaka wskazywała na to, że nie bardzo zrozumiał o co jej chodzi. - To znaczy, że ta kula rozbija się na kawałki przed osobami, które coś zakończyły w swoim życiu. Najwidoczniej i ty skończyłeś pewien etap, skoro tutaj jesteś - mając nadzieję, że teraz w miarę wszystko było jasne, wyłożyła się na poduszkach. - To co takiego się stało? - spytała nawiązując do swojego tłumaczenia a potem wyciągnęła w stronę Ślizgona paczkę czekoladowych ciastek. Mógł nie odpowiadać, jednak przeczuwała, że zapewne będzie chciał się przed kimś wygadać. A że trafiło na nią... no co zrobisz, jak nic nie zrobisz.
No i co on miał zrobić? Niby coś zakończył, ale czy to raczej nie był początek? Tak. Nie chodziło tu o koniec, ale początek. Nie ma tylko końców, są same początki. Wziął więc od dziewczyny ciastko i ugryzł kawałek. Było nawet dobre, albo raczej wspaniałe, ale nic na razie nie powiedział. -Można powiedzieć, że do tej pory moje życie składało się z samych końców. Teraz jednak chce to zamienić na początki. Byłem zakochany, ale to minęło. Na szczęście. Więc... Jeśli chcesz to możesz być moim pierwszym początkiem. Posłał jej delikatny uśmiech chrupiąc spokojnie ciasteczko. Tu nie chodziło o jakąś niemoralną znajomość, a raczej o coś zwykłego i normalnego. Nie tak popieprzone jak z Andreą, którą chciał w sumie przeprosić. Choć może coś niemoralnego też chodziło mu po glowie, ale... Nie ma żadnego ale. Chodziło i tyle, ale nie dał po sobie tego poznać. -Wyśmienite ciastka. Sama piekłaś? Rzucił tak od niechcenia, aby zagadnąć ją czymś zanim zdzieli go w twarz za te "niemoralne" propozycje.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Po odpowiedzi Rosjanina wywnioskowała, że całkiem nieźle się trzymał, skoro miał ochotę sobie pożartować. To znaczy, ona uznała, że żartuje, bo w życiu nie wzięłaby takich słów na poważnie, na pewno nie w kwestii czegoś niemoralnego - zwłaszcza, że się nie znali. I choć wiele dziewcząt pewnie od razu podłapałoby temat obracając go w flirt, ona należała do grona tych "innych", bardziej na odludziu, które raczej nie interesowały się płcią przeciwną. Po co jej był kolejny problem, skoro mogła ograniczyć je do minimum? No boyfriend, no problem, jak mawiają. Uśmiechnęła się dość pobłażliwie, klepiąc miejsce obok siebie. - Przypuszczam, że już się nim stałam, więc chyba nie ma sensu pytać o pozwolenie - zauważyła a kiedy chłopak usiadł, miała okazję, żeby mu się trochę lepiej przyjrzeć. Trochę, bo i tak niewiele szczegółów wyłapała w półmroku, w końcu nie miała wzroku kota. A szkoda. Wzięła jedno z ciastek i zjadła je, kontrolując jakość pierwszy raz odkąd wyszła z cukierni. - Sama, sama. Ale to najzwyklejsze czekoladowe ciastka, więc nie ma się czym zachwycać - Panda nie umiała przyjmować do siebie żadnych komplementów, dlatego też zamiast podziękować jak normalny człowiek, najzwyczajniej w świecie zaczynała tłumaczyć, że przecież każdy może coś takiego upiec. - Chyba do tej pory nigdzie cię nie widziałam? Po tylu latach w tej szkole to spory wyczyn - przyznała w końcu z lekkim wstydem, przyłapując się na tym, że najpierw chciała zapytać czy przypadkiem nie jest z wymiany. Brawo Padme. - I dlaczego twierdzisz, że dobrze się stało, że się odkochałeś? - zaskoczyła po dłuższej chwili, zastanawiając się jakie pobudki kierują zakochanymi ludźmi. - Podobno miłość jest fajna.
Alexander lekko wzruszył ramionami. Miał jej odpowiedzieć długą historię, która mu się przytrafiła? tym wszystkim co przeszedł? Uśmiechnął się delikatnie i szturchnął ją lekko w ramię. Miał wspaniały humor, więc raczej nic nie stało na przeszkodzie, żeby trochę dziewczynie poopowiadać i trochę ją pomęczyć swoim towarzystwem. -A więc... Gdy byłem małym chłopcem zostałem wychowany tylko prze matkę. Ojciec był zawsze ostry, cięty. Nienawidził mnie. I z wzajemnością. Niestety to przez niego... moja matka zginęła w strasznym wypadku, tak samo jak moja przyjaciółka. Zdystansowałem się. Bałem się ludzi, ale zakochałem się. Kobieta miała mnie jednak gdzieś. Był zakochana w kimś... nie wiem. Jakimś innym facecie, który jej nie kochał. Wzgardziła moim uczuciem i zostawiła mnie na lodzie, mimo że powinna wiedzieć co znaczy nieszczęśliwa miłość. Męczyłem się do dziś, żeby to zwalczyć i stłumić to uczucie. Wzruszył ramionami jakby to była normalna rozmowa. To nic, że jej nie znał. To nic, że nie znał jej imienia. To nic. Zaraz zapewne się poznają. Może nawet zaprzyjaźnią, jeśli wszystko pójdzie dobrze. Wziął kolejne ciastko i szybko je schrupał. Naprawdę bardzo mu smakowały. -Nie. Po prostu jak już wspominałem nie jestem typem człowieka, który... rozmawia z ludźmi. A raczej byłem. W końcu to mój nowy początek... I mój koniec. Ponownie spojrzał na kulę, która jaśniała lekko, unosząc się w powietrzu. Alex nigdy by się nie spodziewał, że kiedykolwiek znajdzie się w takiej sali z taką dziewczyną, więc nie czuł się w stu procentach komfortowo, ale starał się jakoś przed kimś otworzyć. Może robił to trochę na siłę, ale liczą się chęci, a nie sam efekt, prawda? -I wybacz mój brak manier. Z tego wszystkiego zapomniałem się przedstawić. Jestem Alex. Ale mów mi Sasha. - pocałował ją delikatnie w policzek, ale szybko się odsunął, bojąc się, że może ją tym w jakiś sposób urazić, albo popsuć budowanie ich relacji.