To zapewne jedna z mniejszych sal, jakie można znaleźć w całym zamku. Naprzeciw drzwi jaśnieje mała kula, lśniąca bardzo bladym, ale na swój sposób fascynującym światłem. Przybiera różne barwy, zależnie od tego, który raz się rozbija, a robi to, kiedy do sali wejdzie ktoś, dla kogoś coś się skończyło. Jest to niesamowite zjawisko, które warto zobaczyć. Poza ową kulą, nic nie chce tu świecić, nawet Lumos nie działa w tym miejscu.Na ziemi rozłożone są wygodne poduszki, a w rogu jest ich jeszcze więcej. Kiedy zaś spojrzy się w górę, można zobaczyć kilka gwiazd, które udają, że istnieją w tej sali.
Autor
Wiadomość
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Skoro zapytała, to oznaczało, że właśnie chciała usłyszeć długą historię, która mu się przytrafiła. Nie należała do osób, które pytały a następnie wyłączały się udając, że słuchają. Gdy ludzie nie chcieli mówić - nie namawiała ich do tego. Przesunęła spojrzeniem jeszcze raz po twarzy Ślizgona, po czym położyła się na poduszkach, patrząc w gwiazdy na suficie. Ze spokojem słuchała jego opowieści, skupiając się dość na dziwnym dla jej ucha akcencie. Uroda również nie stanowiła żadnej podpowiedzi - praca w cukierni nauczyła ją odróżniać ludzi od siebie również ze względu na państwa. Tutaj niestety nie była w ogóle pewna czy dałaby radę zgadnąć. - Taki jest ten okrutny świat, że zazwyczaj jak się bardzo czegoś chce, to się tego nie ma - westchnęła, wsuwając rękę pod głowę. - Ale jak mawiają, tego kwiatu jest pół światu, dlatego znajdziesz kogoś lepszego. A w zasadzie nie szukaj, to przyjdzie samo - Panda niestety nie była specem od miłości. Nigdy nie utworzyła trwałego i harmonijnego związku a jej najdłuższy związek (relacja?) trwał może pół roku. I to mocno naciągając, bo był dość burzliwy i pełen niezgody. - Zresztą, bycie samemu jest lepsze - wyjawiła w końcu swoją śmiałą tezę na ten temat, nie popierając tego żadnymi argumentami. Nie sądziła, że Ślizgon zapyta czemu i utnie temat. Chociaż... Kiedy się przedstawił i pocałował ją w policzek zmarszczyła mimowolnie czoło w geście zdziwienia, szybko jednak jej przeszło. - Skąd jesteś? Masz dziwny akcent - zmieniła temat, specjalnie nie mówiąc jak ma na imię. Chciała potrzymać go trochę w niepewności, może zrobiła to po to, by się podroczyć. Jeszcze sama do końca nie wiedziała. - Widzę, że posmakowały ci czekoladowe ciastka - dodała nagle, uśmiechając się zadowolona a potem przeskoczyła na kolejny temat, zupełnie niepasujący do reszty. - Zaskakujące jest to, że możesz oglądać gwiazdy i nie musisz nawet wychodzić z zamku - wskazała palcem w górę, bo sądziła, że nie zwrócił na to zjawisko najmniejszej uwagi.
Opowiadał jej wszystko ze stoickim spokojem, powoli zagryzając kolejne ciasteczko. Bardzo się zmienił od tego momentu, gdy zastał zamknięty w sali czasu. Wtedy krzyczał, płakał, wściekał się. Chciał zniszczyć wszystko i wszystkich, ale to już minęło. Był spokojniejszy niż wtedy, gdy rozmawiał z Andreą. Był bardziej... ludzki? Chyba tak można to określić. Nie pokazywał już tak swoich emocji, które wtedy były dla niego czymś nowym i nieznanym. Może dlatego tak reagował? Bał się tego? Może gdyby ktoś, oprócz Clari, próbował go zrozumieć to wszystko potoczyłoby się inaczej? W każdym razie swoją historię skończył razem z ciastkiem, więc wziął od dziewczyny kolejne. -A więc czego chcę? Niczego. Niczego też nie mam, więc twoja logika chyba jest błędna. Zaśmiał się cicho i sam też się położył obok dziewczyny, aby nie czuła się osamotniona. Nie lubił patrzeć na nią z góry, więc to też był jeden z powodów, aby zejść z nią do parteru. Spojrzał w sufit i cicho westchnął z wrażenia, gdy ujrzał gwiazdy. Tak. Niby w wielkiej sali widziało się prawie to samo, ale tam zawsze było tak głośno i nie dało się skupić. Tu była cisza i spokój. Idealnie. Obrócił się na bok i w przypływie nagłej odwagi nagle przytulił się lekko do dziewczyny, zamykając oczy. -Nie jestem stąd. Urodziłem się w Rosji. Taki zimny kraj. Westchnął cicho, lekko dmuchając na skórę dziewczyny, gorącym powietrzem. Pachniała cynamonem i innymi słodkimi rzeczami, aż miał ochotę ją ugryźć. Nic jednak nie zrobił, tylko wtulił się mocniej, czując, że w każdej chwili może zasnąć. -Możesz mi jeszcze kiedyś zrobić takie ciastka...
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Logika Padme wcale nie była błędna, ale też nie miała ochoty jej wyjaśniać. W zamian za to leżała w milczeniu, oglądając gwiazdy na suficie a kiedy chłopak położył się, przytulając się do niej nie protestowała. Chociaż naruszył nieco jej sferę prywatności, nie chciała, żeby się spłoszył jej nagłym zerwaniem się na równe nogi. - Rosja, ach... to wszystko wyjaśnia. Ale dlaczego Hogwart? - powiedziała z uśmiechem. Nawet nie wpadłaby, że chłopak jest z tego kraju, w jej mniemaniu wszyscy Rosjanie chodzili do Durmstrangu a wszystkie Francuski do Beauxbatons. Dlatego potem się dziwiła się, że ktoś ma taki dziwny akcent czy wygląd. Pogłaskała Alexandra po głowie a gdy usłyszała wzmiankę o ciastkach, zaśmiała się. - Nie ma problemu, dostępne prawie codziennie w cukierni przy głównej ulicy Hogsmeade - zareklamowała miejsce swojej pracy, jednocześnie zdradzając mu gdzie może na nią częściej wpaść. Głowa Ślizgona stawała się coraz cięższa, co sugerowało, że chyba usypiał. - Alexandrze, nie śpij - pogłaskała go po policzku, tym samym go łaskocząc. Kilka minut później podniosła się z ziemi. - Na mnie już pora, muszę zrobić jeszcze kilka rzeczy - pocałowała go na pożegnanie a potem wyszła z pokoju.
Twoje nazwisko pojawiło się na liście uczestników w Klubie Pojedynków. Bądź czujny i pamiętaj, że liczy się refleks. Aby wylosować gracza, który rozpocznie pojedynek należy rzucić kostką - wyższy wynik oznacza rozpoczynającego. Fabularnie to SEKUNDANT losuje kto zaczyna. Więcej zasad możecie odnaleźć tu, a zapisy tu. Proszę o wklejanie pod postem kodu, który może w razie czego modyfikować:
Kod:
<zg>Atak</zg>: LICZBA OCZEK[/url] <zg>Obrona</zg>: LICZBA OCZEK <zg>Ilość trafień</zg>:
Dante bawił się akurat różdżką, gdy dostał informację o czasie i miejscu pojedynku w zakresie zaklęć. Ucieszył się, było to pewne odejście od rutyny, jaka powoli kiełkowała w życiu Gryfona, tak jak poprzednio z alkoholem. Czy to znaczy, że czas wrócić do swego złego przyjaciela? Tak czy siak, ubrał się w luźne ciuchy, żeby mu nic nie przeszkadzało w chodzeniu, unikaniu, skokach, saltach i tak dalej. Zjawił się w Sali Końca i rozglądnął się uważnie po pomieszczeniu, bowiem nigdy wcześniej tam nie był. Skorzystał z faktu, że był pierwszy i ogarnął jakoś to dziwnie oświetlone miejsce, chcąc wyłapać jakiś fajny atut w samej lokalizacji pojedynku, który mógłby potencjalnie przesądzić o wyniku starcia. Pierwsze co mu wpadło do głowy to światło. Nie dało się tu palić żadnego ognia, Lumos, ani nic, tylko ta dziwna kula. Jakby pojedynek był naprzeciwko kuli, jedna osoba byłaby pod światło...
Zapisała się do klubu pojedynków, będąc w pełni tego świadoma. Gdy na tablicy w ogłoszeniach pojawiło się jej imię i nazwisko, zaczęła podskakiwać jakby właśnie Tiara Przydziału przydzieliła ją do Gryffindoru. Nie mogła już doczekać się swojego pierwszego pojedynku. Nie spała, a nawet nie jadła, ale w końcu postanowiła coś przekąsić, bo przecież musiała mieć dużo siły! Dużo sobie czytała o zaklęciach, regulaminie, a co do zaklęć to przecież była dobra z czarów (i chyba tylko z tego przedmiotu miała jakieś przyzwoite oceny). Teoria zawsze ją nudziła, dlatego dużo praktykowała, co nie zawsze kończyło się, tak jakby chciała. Każdy wie, że wiedza też jest ważna nawet z zaklęć (zwłaszcza z zaklęć). Przyszła pierwsza, zastanawiając się, gdzie podziali się wszyscy. Nie było jej przeciwnika ani sekundanta. Może pomyliła sale? Po chwili jednak ujrzała @Dante A. Dear. - Cześć! - Przywitała się i rozejrzała uważniej. - A gdzie sekundant? Kto nas poskleja? - Nie żeby myślała o jakiś zaklęciach rozczłonkowujących.
Gdy w końcu zjawiła się jego przeciwniczka, uśmiechnął się w duchu, że to z nią spędzi najbliższy czas, a nie z jakimś ponurym brudasem, bo przecież zawsze mógł na takiego trafić. - Eloo - odpowiedział poznanej blondynce, którą coś kojarzył, ale tylko z widzenia i zanim w ogóle odpowiedział, do sali wszedł jakiś ziomeczek, który miał ich sklejać i pilnować, żeby nic się nie stało. Dante ukłonił się przed nim, po czym przedstawił się dziewczynie: - Jestem Dante, będziesz wiedziała kto ci dał w dupę - wysłał jej jeszcze całusa, śmiejąc się, tak by przynajmniej wiedziała, że on nie mówi tego serio. W ogóle on rzadko kiedy był poważny. Następnie już miał zacząć się pojedynek. Sekundant wylosował, kto ma zaczynać i ostatecznie na niego padło. Zanim jeszcze zaczęli, podszedł do niej, ukłonił się przed nią z skrytym uśmiechem i cofnął się kilka kroków do tyłu, by stanąć w odpowiedniej postawie. W sumie, czemu on w ogóle brał to tak poważnie? No może właśnie dlatego, że z zaklęć nie był orłem, a jedynie takim o uczniakiem, co tam coś wie o nich, ale nie za wiele. Nawet możliwe, że ona sama wie więcej niż on. Tak jak zostało wylosowane, on zaczynał, tak też nie mając pomysłu na takie wymyślne zaklęcie, po prostu wycelował w dziewczynę i wymówił: - Ceruisam - zaklęcie zadziałało, choć wydawało mu się jakieś inne od tych co zwykle rzucał...
kostka: 3 sekundanta nie ma, więc jest nim NPC, mamy zakładać, że jest w sali i czaruje. Albo w razie czego napisalem pw do Malcolma, może jednak wbije. Jak tam dopytałem Fire, jeśli cię to Ceruisam trafi to jego efekt jest taki, że różdżka staje się taka zimna, że nie możesz jej trzymać.
Dante A. Dear napisał: - Jestem Dante, będziesz wiedziała kto ci dał w dupę [/size]
W tym momencie do sali wpadł wyczekiwany sekundant. - Sorki ludziska, ale zasiedziałem się w wspólnym - zrobił do tego najbardziej przepraszającą minę, na jaką było go stać. Poprawił koszulę, która wystawała mu ze spodni i obciągnął sweter. Wyciągnął różdżkę i szybko wylosował, kto będzie zaczynał. Wypadło na @Dante A. Dear Chwilę przed wypowiedzeniem pierwszego zaklęcia przez Dantego powiedział jeszcze: - Kochani proszę grzecznie, bo w sumie to mój pierwszy pojedynek jako sekundant - uśmiechnął się serdecznie do obojga pojedynkowiczów.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Pomieszczenie w którym bywał ostatnio za często, zupełnie niezrażony patetycznym, dramatycznym klimatem jakie się z nim wiązało. Morris żył w przekonaniu, że tylko jeden koniec w jego życiu będzie liczył się naprawdę i był nieunikniony, co lepsze, nie był to nawet koniec życia jako taki - raczej koniec szkoły, z którym wiązało się zakończenie słodkiego okresu ochrony mianem szlachetnego studenta. Wtedy jednak nie będzie miał już okazji pojawić się w tej sali i zaobserwować tego niezwykłego zjawiska rozpadania się magicznej kuli światła. Wtedy rozpadnie się jego głowa, przeorana zaklęciami tropiącymi aurorów, z pewnością będzie to magiczne, choć zapewne nie takie zjawiskowe jakby można się tego spodziewać. Leżał zakopany w poduszkach, wpatrywał w jedną z kilku ledwie migoczących plam na niebie imitujących gwiazdy. Czy on nawet lubił gwiazdy? Im więcej mijało dni tym trudniej było mu określić co lubił, czy cokolwiek jeszcze lubił. Czy siebie lubił w ogóle. Stęknął ciężko chwytając jedną z poduszek i uderzając się nią w twarz zaplótł na niej przedramiona - kto wie, może jednak uda mu się samemu siebie udusić. Wystarczy być wytrwałym, a wytrwałości przecież nauczył się dawno temu. - Aslaaan. - burknął bezsilnie w materiał miękkiej poszwy w swoi wiecznym oczekiwaniu na Coltona. Czy to już tradycja, że jeden uciekał, a drugi go szukał, czy to zawsze Morris znikał a nieszczęsny Aslan pies tropiący musiał go znaleźć zakręconego w swojej spirali spierdolenia jak świński ogon.
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Gdzie on jest, do kurwy nędzy? zadał sobie w myślach pytanie, na które w głębi duszy znał odpowiedź. Było wiele miejsc, w które mógł się udać Lyall, ale detektyw Aslan podświadomie czuł, że znowu poszedł do Sali Końca. Ze wszystkich znanych mu miejsc w Hogwarcie, to pomieszczenie wydawało mu się najdziwniejsze. Zawsze przechodził go dziwny dreszcz, gdy tylko przekraczał próg, a serce zaczynało wybijać dziwny, niemiarowy rytm. Uaktywniały się w nim najczarniejsze scenariusze, z którymi jeszcze długo po wyjściu próbował się uporać. Tragiczne scenariusze malowały katastroficzne pejzaże i miał wrażenie, że koniec jest bliżej niż kiedykolwiek. A bardzo bał się tej myśli. I nigdy nie wiedział jak tym razem zareaguje jego styrane ciało. Niesiony instynktem, przemierzał kolejne piętra. Żeby to człowiek na stare lata musiał zapierdalać w poszukiwaniu luja, warczał w myślach, zirytowany tym faktem. Uważnie obserwował szkolne korytarze, z sentymentem wspominając poprzednie lata nauki w Hogwarcie. Tęsknił za dawną naiwnością i ciekawością, z jaką odkrywał w pierwszej klasie zimne mury szkoły. To chyba świadomość, że zmierza w kierunku Sali Końca wywoływała w nim falę retrospekcji, której bezwiednie się poddał. Utonę czy popłynę z prądem? Nie mylił się. Widok Morrisa wtulającego twarz w poduszkę sprawił, że przewrócił oczami, ale wewnątrz poczuł ukłucie ciepła na widok przyjaciela i myśl, że mogą razem poużalać się nad swoim losem. Siadł obok niego, mrużąc powieki i próbując przyzwyczaić się do półmroku. - Na Merlina, po to masz wizengerra, żeby czasem z niego skorzystać i napisać mi gdzie jesteś. Oboje wiedzieli, że zabawa w chowanego była trwale wpisana w ich znajomość. I choć czasem było to upierdliwie i wkurwiające, dla tego pieprzonego dupka był gotowy na takie poświęcenia. Szept rozsadzał mu czaszkę. - Następnym razem wybierz inne miejsce.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Coś było w tej sali przeklętej takiego, że Moris przesiadywał tam w nieskończoność. Czekał tego końca, od wielu lat zbyt dobrze wytresowany by się wziąć i rzucić z kruczej wieży, czekał może kto wie, sufit się tu zarwie i w końcu droga boleści zwieńczy się skromnym pogrzebem i będzie dość. Zanurzony w tak pozytywnych myślach już czuł na krawędzi świadomości presję, by poduszkę od twarzy odjąć i jednak wziąć wdech bo to trudne tak udusić się samemu. Pamiętał matkę swojej matki, nie dziadków od strony ojca, sadystów i psychopatów o nieznanym pochodzeniu - matka jego matki nazywała się Bella. Była uroczą, pomarszczoną Włoszką - jej obraz jako jednego z niewielu członków rodiny wypalił mu się w czaszce, na sklepieniu pamięci jak malowidło kaplicy sykstyńskiej by nigdy nie zapomnieć i móc kurczowo trzymać się mśli o tym, że w żyłach jego płynie jednak kilka kropel krwi niekoniecznie zepsutej tak strasznie, jak ta toksyna odziedziczona po Morrisach. Bella nie mogła znieść takiego życia, nie mogła patrzeć na taktyczny wżenek swojej córki w tę patologiczną rodzinę. Pewnego dnia weszła do swojej szafy, uplotła z długich, siwych włosów warkocz i uwiązawszy go pod żerdzią owinęła sobie nim szyję. Klękając powiesiła się własnym ciężarem. Na swoich włosach. W swojej szafie. Wtedy, kiedy zdecydowała, że to pora na jej własną śmierć. Podziwiał Bellę. I zawsze będzie ją podziwiał. Wtedy usłyszał, choć może poczuł, że ktoś spoczął koło niego - oderwał więc poduchę od twarzy i nieco siny już na policzkach podniósł na Coltona zmęczony wzrok. - Chcę umrzeć. - oznajmił. Ani nie witał się, ani nie żegnał - istnienie Aslana w jego życiu było jedyną stałą w tym popierdolonym chaosie jakim była jego codzienność. Czuł się ostatnio jak latawiec na wietrze, a Aslan był tym właśnie kamieniem na ziemi do którego rozważnie przywiązał swój sznurek. Sama jego obecność pozwalała mu w końcu, na chwilę, przestać, kurwa, myśleć. Wpatrywał się w twarz bruneta jak upośledzony umysłowo gumochłon, studiował jednak cienie pod jego oczami, szukał informacji, które zawsze znajdywali w sobie bez słów. Jak się masz? Nie najlepiej. Źle sypiasz. Znowu demony przeszłości? Nigdy nie uciekniemy, ta ciemność zawsze jest za plecami. Jak szalony Bucefał, ogier tesalski Aleksandra Wielkiego, potęga w ich umysłach zaklęta przeogromna, a jednak lęk przed własnym cieniem niweluje wszelkie próby podjęcia wyzwań na ich drodze. - Co masz do sali końca. - burknął niewyraźnie, kiedy jego twarz nabrała na powrót swojego naturalnego kolorytu, a perspektywa ycia trupem znów umknęła niespiesznie, choć nie na zawsze, jedynie na skraj pamięci.
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Zamglony wzrok Lyalla, tak przeokrutnie naznaczony wszystkimi bolączkami tego świata i wręcz nieludzkim zmęczeniem, uruchomił w głowie Aslana alarm. Inny niż zwykle, bo jego ciało reagowało inaczej – czuł to napięcie rozsadzające mu żyły. W końcu byli braćmi, zmieszali swoją krew, był po części Morrisem, a Lyall Coltonem. Zadecydowali o tym jako małe, niedojrzałe knypki, ale nigdy tego nie żałował. Czuł w związku z tym dumę, przynależność, ale przede wszystkim zrozumienie. Ta gęsta bordowa breja stanowiła swojego rodzaju węzeł komunikacyjny między nimi. Teraz blizna na lewym nadgarstku pulsowała, jakby dawała znać, że coś jest nie tak. A takie łączenie swojej krwi do czegoś zobowiązywało. Słowa Lyalla zapiekły, boleśniej niż niejedna rana spowodowana nieposłuszeństwem i chęcią pójścia własną drogą. W jego domu nie było miejsca na duszenie się własnym warkoczem – w twierdzy Coltonów akceptowana była tylko odwaga, której nigdy nie miał w sobie wystarczająco dużo. Los drwił i kpił z niego na każdym kroku, już od dnia narodzin. W pewnym stopniu rozumiał Morrisa i wtórował mu w pragnieniu końca, ale wiedział, że dwie osoby marzące o rychłym zakończeniu żywota w ich duecie to zdecydowanie za dużo. Tak już między nimi było, że gdy któreś wyrażało na głos chęć śmierci, to drugie musiało wykazać się chłodnym obiektywizmem i odpowiedzialnością. Tym razem znów padło na niego, ale dzielnie przyjął tę rolę i dźwignął brzemię. - To jest nas dwóch – mruknął ponuro, dzieląc się z przyjacielem żalem, dławiącym go każdego ranka. W zasadzie to nie wiedział w którym momencie noc przechodziła w dzień, bezsenność zacierała te granice i odbijała sine ślady pod jego oczami. Zaraz jednak przymknął powieki i policzył w myślach do pięciu – już kilka minut temu zdecydował, że przejmie funkcję kapitana tej podupadającej łajby i doprowadzi ich do brzegu, zwłaszcza Lyalla. Doskonale wiedział jak to jest zapadać się w sobie i bezradnie krążyć w czeluściach własnego cierpienia i bólu. Jak ciężko się wraca do miejsca startu, chociaż kusi pójście na skróty w kierunku mety. Nie zamierzał mu na to pozwalać. – Ale to zdecydowanie nie jest jeszcze nasz czas – przeniósł na przyjaciela zmęczony wzrok. – Twój czas – dodał szybko. Szepty rozchodzące się po sali odbijały się głuchym echem w jego głowie, łącząc się z upiornymi myślami i czarnymi scenariuszami. Całość rozbrzmiewała jak jęki szyszymory, wwiercające się w czaszkę niczym najgorszy koszmar (który pojawiał się od razu, gdy tylko udało mu się zmrużyć oczy na kilka godzin). Oparł czoło o dłoń i westchnął cicho – Przecież tu można okurwieć, Morris. Od tego mroku, ciemności, która nie wiem czy pochodzi od nas czy z tego pieprzonego wnętrza. Ogarniało go wręcz klaustrofobiczne poczucie, że się dusi – nie wiedział jednak co pozbawia go oddechu. Może to ty sam, Colton, nieśmiała myśl wybijała się na powierzchnię. Cisza między nimi była kojąca i rozluźniająca, nie miał potrzeby rozpoczynania niepotrzebnej paplaniny i pierdolenia. To był ten dzień, w którym wypłynął za daleko, jednak obecność Lyalla skutecznie odganiała obawy o powrót na ląd.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Colton był jedyną osobą na tej ziemi przed którą blondyn pozwalał sobie na to spojrzenie. Na to zmęczenie. Pozwalał sobie nie zmuszać się do tego lekkiego uśmiechu, który towarzyszył jego zadufanej w sobie gębie każdego dnia, uśmieszku sugerującego, że on wiedział coś czego niem wiedzieli wszyscy, uśmieszku tak irytującego, że nikt nie pytał - wszyscy woleli unikać. Kiedy odklejał z buzi ten grymas okazywał się być tylko biednym samotnym skurwysynem. Małym, słabym, samotnym skurwysynem. Emocjonalnie kalekim, sztucznie odważnym, taplającym się w swojej egzystencji jak pijany we własnych rzygach. Wpatrywał się w szare oczy Lwa jakby chciał mu samym wzrokiem do głowy wtłoczyć wszelkie tajemnice swego świata, każdą odpowiedź na kade pytanie, każde niezadane pytanie, każdą nieplanowaną odpowiedź. Jak na równoważni to jeden to drugi sięgał dna, jak od dziecka na huśtawce, to jeden, to drugi leci w górę. Czy kiedykolwiek złapią wzajemny balans Być może, ale kto wypatrywałby tej chwili, skoro oznaczałaby ona mniej więcej tyle, że już się nie potrzebują. A Morris wciąż go potrzebował, kiedy Aslana nie było blisko czuł pustkę, jakby mu ktoś jego lewe płuco wyekstrahował, albo jelit połowę w marazm wpędził. Niekompletny, poszukujący, niczym duch lasu pięknej bajki Miyazakiego, poszukujący bezmyślnie swojej uciętej głowy, trujący wszystko wokół byle tylko ją odzyskać. Jedno spojrzenie w te szare oczy pozwalało mu cofnąć się znad krawędzi, nad którą coraz bardziej ochoczo decydował się pochylać. - Sruch. - no kwintesencja tej błyskotliwości i bezbrzeżnej inteligencji w tym krukonie. Żart najwyższych lotów, riposta godna zapisania w dziennikach dziejów, cięta niczym głowy angielskich królowych gilotyną. Powoli wyciągnął rękę i dotknął jego kolana, a należy wiedzieć, że Morris dotykać lubił - w różny sposób. Czasem delikatny, czasem absolutnie nieznoszący sprzeciwu, w sposób sugestywny, badawczy, w sposób żądający uwagi. Czuły romeo stymulujący ciało opuszkami palców, gitarą ciało kochanka było, nocami grał na strunach żył. Nie teraz. Wyciągnął do niego rękę tak samo, jak wyciągał ją już od tylu lat. Jak znów ten chłopiec jedenastoletni, który potknął się o kamień na drodze do łódek, wysiadłszy ze swojej pierwszej w życiu przejażdżki Hogwart Expressem. Dotknął go jakby chciał tylko sprawdzić, czy Colton jest tu wciąż i jest naprawdę, jakby obawiał się, że dziedziczne w rodzinie Morrisów szaleństwo ciemności już mu zjadło rozum i wszystkie ostatnie cztery klepki, jakie pozostały mu do jako-takiego funkcjonowania nim resztka jego dni dokona się w Azkabanie.- Mh... - mruknął przewracając cielsko na bok, przodem do Coltona. Czasami, w krótkich chwilach między oddechami, kiedy gubił wszelki rezon i arogancję, kiedy tak leżał na boku i patrzył pustym wzrokiem w przestrzeń znów wyglądał jakby miał jedenaście lat, jakby się zgubił w swojej głowie i nie wiedział, czy kiedykolwiek znajdzie drzwi do wyjścia. To trwa tylko chwilę, ułamek oddechu nim brwi unoszą się arogancko a twarz przybiera na powrót tego zimnego wyrazu, w którego barwach prezentuje się światu na co dzień. - Jeszcze nie czas. - potwierdził zamykając oczy. Szepty były znacznie bardziej kojące niż cisza, znacznie mnie niepokojące niż na ten przykład puste dormitorium chłopców. Nie umiał odpędzić od siebie demonów przeszłości kiedy w ciemnościach wpatrywał się w baldachim rozciągnięty nad materacem łóżka. Całe szczęście był krukonem, gdyby musiał spędzać noce w lochach dawno temu zabiłby się rozłupując sobie czaszkę o ceglane ściany. - Chcesz stąd wyjść? - zapytał wprost, chwytając między kciuk a palec wskazujący skrawek dżinsów Aslana, jakby te gest miał go zatrzymać. Oto wnyki na miarę prawdziwej przyjaźni. No spróbuj pójść gdziekolwiek.
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Och, jak go te niebieskie ślepia Lyalla bolały. Żal i niemoc, jaką odczuwał Colton, były nieporównywalne do tej bezsilności dławiącej go od narodzin. To Morris sprawiał, że zamieniał się w bohaterskiego lwa, zawsze biegnącego na pomoc i ryczącego na każdego, kto chciał skrzywdzić mu przyjaciela. Aslan był Aslanem tylko przy Krukonie, jakby to jego obecność naznaczała go odwagą i rycerskością, na którą nie potrafił się w żadnej innej sytuacji zdobyć. I był mu za to dozgonnie wdzięczny. Bo choć cierpienie przyjaciela paliło niemiłosiernie i powodowało ugięcie się wątłych kolan, to jednocześnie napędzało go do działania, przywracało wiarę w siebie i swoje umiejętności. Wiedział, że bez niego był nikim (a cholernie nie lubił uzależniać swojej wartości od drugiego człowieka, Morris był wyjątkiem od reguły). Uniósł brwi, a usta wygięły się w ironicznym uśmiechu. – No, no, jak zwykle błyszczysz humorem. Im bardziej jesteś w dupie, tym zabawniejszy się stajesz – zakpił, próbując zamaskować śmiertelny strach, który go paraliżował, obserwując jak stan Luja pogarsza się z dnia na dzień. Nie mógł go za to winić, każdy na jego miejscu już dawno straciłby rozum. A Lyall jak ten pierdolony Syzyf mozolnie mknął do przodu, niosąc na plecach balast i cierpliwie znosząc dorzucane kamienie przez wszystkich dookoła. Może i nie rozumiał do końca sytuacji, w której znalazł się Morris, ale znał go na tyle długo, żeby nie pytać. Usta zasznurowane cierpieniem i przeklętą rodziną to coś, co zdążył wydedukować, przebywając przy nim praktycznie dzień w dzień od momentu przekroczenia progu szkoły (och ty bystry Krukonie, Colton). Gdy Luj wyciągnął w jego stronę rękę, cierniowa bransoleta złowrogo błysnęła w półmroku. Wzdrygnął się nieznacznie, bo choć starych miał upierdliwych i surowo każących każdą niesubordynację, to jednak nie bawili się w uświetnianie wizerunku syna biżuterią, która przy każdym złym o nich słowie wpijała się w nadgarstek jak pijawka w mięsistą łydkę rybaka. Wiedział, że ta zmowa milczenia Lyalla była dyktowana warunkami innych i tak cholernie bolało go to, iż nie mógł z tym nic zrobić. Kiedy Luj tak leżał obok w pozycji embrionalnej, zawinięty jak ślimak, Aslan obiecał sobie, że poruszy niebo i ziemię, żeby jakkolwiek go z tego gówna wyciągnąć. Jeszcze za chuja nie wiedział w jaki sposób, ale zmieszana krew zobowiązywała. Oparł się wygodnie i umościł jak ptak w gnieździe, bacznie obserwując przyjaciela. Wyglądał jak skopany szczeniak, który oberwał od życia za to, że się w ogóle urodził. A myśl ta nieszczególnie mijała się z prawdą. Pytanie Krukona nawet przez chwilę nie zostało przeanalizowane w aslanowej głowie. Przecież wiedział, że Lyall lubi to miejsce, już się pofatygował opuścić kruczą wieżę i choć zdecydowanie wolał inne lokacje Hogwartu to nie zamierzał stąd wychodzić. – Umm, nawet Wingardium Leviosa mnie stąd teraz nie ruszy – wymamrotał, próbując przebić się przez szepty. – Swoją drogą – chrząknął – ta spirala spierdolenia to się sama nakręca czy po prostu to jest wpisane w nasze nazwiska? Bo już sam nie wiem czy ktoś się świetnie bawi, rzucając jakieś spierdolone klątwy czy tak ma być i chuj? Myśli spuszczone ze smyczy wesoło wybiegły przez usta Coltona, nie do końca jasne i zrozumiałe, zwłaszcza dla niego samego. Ale mógł sobie na to przy Morrisie pozwolić. Tak samo jak na zamknięcie oczu, bez obaw, że zaraz z którejś strony nastąpi niezapowiedziany atak. Z ulgą przestawił się z trybu czujny na totalnie zobojętniały, powoli przyzwyczajając się do dziwnej atmosfery panującej w tej sali.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Spokojny krok, pewny siebie wygląd, niezdradzający niczego. Było już po zajęciach, więc mundurek zastąpiły szorty z luźną koszulką. Włosy próbowała upiąć, ale wciąż pojedyncze kosmyki uciekały jej, aby okalać twarz. Zawieszona na ramieniu torba skrywała notatnik, w którym zapisywała własne spostrzeżenia dotyczące niektórych zaklęć. Teraz zamierzała znów je przećwiczyć. Porwała z Pokoju Życzeń manekina, którego udało jej się transmutować w kamień, schowany w kieszeni. Wszystko zaplanowane, ale jak wyjdzie... Odnalazła niewielką izbę, która mogła posłużyć za miejsce do ćwiczeń. Wsunęła się do niej po cichu, starając się, aby nikt jej nie widział. Dopiero w środku odczarowała manekina i sama wyjęła zeszyt. Musiała użyć lumos, aby cokolwiek z niego odczytać. Nie chciała zapalać świateł, tym bardziej że właściwie powinna kierować się już do swojego dormitorium. Wciąż jednak miała jeszcze parę minut. Szukała zaklęcia, które miała zapisane, a którego nie przetestowała do tej pory na niczym. Odłożyła torbę na ziemię, notes złapała w lewą rękę, zaś prawą wycelowała w manekina, który miał się zachowywać jak człowiek. - Artus versavi - rzuciła zdecydowanym tonem, przyglądając się, jak ramiona manekina zaczynają wydłużać się i wykrzywiać w przedziwny sposób. Och... A więc tak to działa... Zaznaczyć, że wyraźnie widoczne zaklęcie, nie do użycia z ukrycia. Myślała, przerywając czar i notując szybko swoje spostrzeżenia w notesie. Właściwie tak zajęła się własnymi ćwiczeniami, że nie zwracała uwagi na otoczenie, co z pewnością było błędem.
Często spacerowała wieczorami po zamku w poszukiwaniu spokojnego miejsca, w którym mogłaby zająć się lekturą swoich starych, przywiezionych z domu ksiąg, odrabianiem jakiegoś zadania na ostatnią chwilę, lub po prostu posiedzieć w samotności, wpatrując się w wieczorne niebo, na które powoli wypływały gwiazdy. Zazwyczaj wracała przed nastaniem nocy do pokoju. Kiedy jej współlokatorki leżały już w łóżkach, Hana chowała się pod kołdrą i przyświecając sobie zaklęciem lumos, wracała do swoich zajęć. Tego dnia miała podobny plan. Wślizgnąć się do którejś z pustych klas, otworzyć leżącą na dnie torby książkę na temat magicznych artefaktów, a gdy zrobi się późno, wrócić do pokoju, by dokończyć lekturę. Skierowała swoje kroki ku dobrze sobie znanej izbie na szóstym piętrze. Często w niej przesiadywała, bo znajdowała się stosunkowo blisko wieży Ravenclawu, a niewiele osób z niej korzystało. Wychodząc zza załomu korytarza, dostrzegła jednak końcówkę brązowej kitki i domykane drzwi. Hana zatrzymała się i westchnęła z niezadowoleniem, bo oznaczało to, że musi znaleźć sobie jakieś inne miejsce do nauki. Ruszyła przed siebie, by ominąć zajęty pokój i udać się dalej wzdłuż korytarza, ale mijając drzwi, dotarły do niej słowa doprawdy interesującego zaklęcia. Gdyby nie to, w życiu nie pokusiłaby się o wejście do środka, by stanąć twarzą w twarz z nieznajomą. Mimo to była na tyle zaintrygowana, że niewiele myśląc, nacisnęła klamkę i zajrzała do wnętrza pomieszczenia, łapiąc wcześniej za swoją różdżkę. Tak na wszelki wypadek. Dziewczyna, którą zastała w środku była tak zaaferowana notatkami, że zdawała się nie zauważać nowego towarzystwa. Na twarzy jasnowłosej pojawił się przebiegły uśmieszek, a kiedy zamknęła za sobą drzwi, postanowiła zaanonsować swoją obecność. - Jeśli już rzucasz takie zaklęcia w szkole, to polecam robić to nieco ciszej. - Poradziła jej z pewnym rozbawieniem. Kojarzyła ją. Miała na imię Loulou, była z Gryffindoru i były na tym samym roku. Młoda Whitelight, mimo że trzymała się na uboczu, to była dobrym obserwatorem i miała wyjątkową pamięć ludzi. - Cistam Dolorum. - Rzuciła w kierunku manekina, żeby pokazać dziewczynie, że nie musi wcale się nią stresować. Postać poruszyła się gwałtownie, imitując człowieka bezradnie łapiącego powietrze. Niezbyt spektakularne, ale wciąż głównie zgłębiała wiedzę w teorii i nie miała zbyt wielu okazji do ćwiczeń. Tego dnia miała co prawda inne plany, ale nie widziała przeszkód, by zamiast tego trochę potrenować. Nawiązywanie nowych kontaktów było dla niej ciężkie, ale znaleźć kogoś do nauki magii wykraczającej poza podręcznikowe zagadnienia, było jeszcze trudniej. Spojrzała na dziewczynę z lekka niepewnością. - Hana. - Przedstawiła się krótko i nawet się uśmiechnęła.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
W chwili, w której usłyszała czyjś głos za sobą, poczuła się tak, jakby świat na moment się zatrzymał. Serce zatrzymało się, a przed jej głowę przebiegało tysiąc chaotycznych myśli, wszystkie kręcące się jednak wokół tego, że powinna była zabezpieczyć drzwi, rzucać zaklęcie niewerbalnie. Teraz trafiła na jakąś uczennicę, a może studentkę, ale zawsze mógł to być profesor. Poza tym nie miała pewności, że nie pójdzie z informacją do opiekuna domu. Co powinna zrobić? Zgrywanie, że to nie ona, nie wchodziło w rachubę. Czyżby miała za chwilę mieć nad sobą jakiegoś profesora, który będzie jej tłukł do głowy, jak bardzo czarna magia jest zła? Po chwili, która Lou zdawała się wiecznością, nowoprzybyła sama rzuciła zaklęcie, dobrze znane Lou. Odwróciła się w jej kierunku, przyglądając się dopiero teraz uważniej. Kojarzyła dziewczynę ze spotkania IKE, ale nie pamiętała imienia. Jednak cóż, znów blondwłosa, jasnooka Krukonka. Może do Ravenclaw przyjmowali na bazie aparycji, a Violka była wyjątkiem, który potwierdzał regułę. - Powinnam zamkąć drzwi, ale ty też sporo ryzykowałaś, tak mnie zachodząc - zauważyła, przyglądając się dziewczynie uważnie, może z nieznacznym wyzwaniem w spojrzeniu, jakby chciała zapytać, na co ją stać. Serce wróciło do normalnego biegu, a w głowie widnałą już tylko jedna myśl - być może poznała kolejną osobę, z którą mogłaby się uczyć zaklęć spoza programu nauczania. Ta myśl działała dość elektryzująco, wywołując iskierki radości w ciemnym spojrzeniu Kanadyjki, która w końcu uśmiechnęła się lekko do dziewczyny. Dostrzegała coś, co prawdopodobnie było niepewnością. Dobrze to znała! Aż do treningu z Violą, nie była pewna, czy wszystko jest w porządku, czy naprawdę znalazła kogoś do wspólnych ćwiczeń. Choć przy Violi nie miała dodatkowych obaw, że może wylądować na dywaniku u opiekuna Gryfonów. - Lou - również się przedstawiła zdrobnieniem, choć podejrzewała, że blondynka może znać jej imię. Zalety bycia nową na roku. - To może jednak zabezpieczę drzwi... - dodała, z lekkim śmiechem w głosie, celując różdżką w drzwi. Następnie niewerbalnie rzuciła colloportus, muffliato. Miała nadzieję, że te dwa pomogą, aby nikt nie otwarł drzwi od razu i nie mógł ich podsłuchać. - Czyli ciebie też interesuje... szara strona magii? - spytała, gestem głowy wskazując manekina, w którego wycelowała różdżką, powtarzając zaklęcie użyte przez Hans. - Cistam doorum
Hanael Whitelight
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : Jasne, niemal białe włosy, przeszywające spojrzenie
Trenowanie tego typu zaklęć wymagało odpowiedniej ostrożności. Nie wiedzieć czemu, nauczyciele unikali jak ognia wszelkich informacji na ten temat, a to tylko podsycało ciekawość. Nic nie smakuje przecież tak dobrze jak zakazany owoc, a wiedza o czarnomagicznych zaklęciach i tym jak działają, jest istotna w obronie przed nią. To, co robili na lekcjach OPCM, w odczuciach jasnowłosej było niewystarczające, a ćwiczenie na manekinie nie było niczym, co powinno wzbudzać czyjkolwiek niepokój. A jednak, gdyby to jeden z profesorów wszedł do sali zamiast niej, Gryfonka pewnie miałaby problem. - Wychodzi na to, że obie mamy dzisiaj szczęście. - Wzruszyła lekko ramionami, pozwalając sobie na delikatny uśmiech. Faktycznie, zakradanie się do osoby z różdżką w ręku, ćwiczącej ofensywne zaklęcia mogło nie być najmądrzejsze. Mimo wszystko Lou nie wydawała się osobą, która mogłaby zrobić komuś krzywdę. Choć pozory często mylą, a Whitelight nie miała przecież pojęcia co skłoniło dziewczynę do treningu magii, o której nie mówi się na zajęciach. Kiedy kanadyjka zabezpieczała drzwi, Hana podeszła w końcu bliżej, nieco się rozluźniając, choć wciąż czuła się lekko spięta. Nie była duszą towarzystwa i zdecydowanie potrzebowała czasu, by poczuć się nieco swobodniej. W tym wypadku jednak uznała, że należy przezwyciężyć tę słabość, bo wcale nie jest łatwo znaleźć osobę o podobnych zainteresowaniach. Choć pewnie było ich w szkole całkiem sporo, to jest to temat, o którym nie mówi się przecież głośno i nikt nie zamierza się nim chwalić. - Mhm, nadrabiam braki w szkolnym programie. - Powiedziała, obserwując podskakującego pod wpływem zaklęcia manekina. - Myślę, że aby być dobrym czarodziejem, trzeba rozumieć każdą stronę magii. - Dodała jeszcze, zerkając kontrolnie na dziewczynę, obserwując jej reakcję. Była ciekawa jej motywacji, a jednak nie wypadało o to zapytać wprost. Ona też zdradziła tylko kawałek swojej własnej, bo o przygotowywaniu się do nauki hipnozy nie zamierzała jeszcze mówić absolutnie nikomu, a już na pewno nie przypadkowo poznanej dziewczynie. - Aquasudo! - rzuciła, kiedy już manekin przestał 'dusić się' pod wpływem poprzedniego zaklęcia. Tym razem przeciwnik zaczął wydawać jakieś bulgoczące dźwięki, a pod kukłą rozlała się mokra plama wody.
2 post nauki
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Zdecydowanie, gdyby tylko do izby wszedł ktoś z kadry Hogwartu, Lou próbowałaby bronić się sprawdzaniem dziwnego zaklęcia, aby wiedzieć w jaki sposób mogłaby się przed nim obronić. Ostatecznie na zajęciach z OPCM uczyli się chociażby takich zaklęć jak protego, ale nie miała pewności, czy ochroni ono przed wszystkimi czarami. Taką linię obrony miała zawsze przygotowaną, gdy ktoś próbował poznać jej pobudki zgłębiania sztuki czarnej magii. To, że ją interesowała, pozostawiała sobie. Dobrze było znać zaklęcia, które wystraszą oponenta o wiele bardziej niż avis. Dodatkowo, wciąż zastanawiała się, dlaczego niektóre inkantacje były zabronione, jako rzekomo czarna magia, gdy można było uzyskać taki sam efekt tymi z zakresu „białej” magii. Po co kogoś zabijać przy użyciu avady, gdy można pozbawić różdżki i podpalić? - Zawsze bawiło mnie mówienie o szczęściu przy ćwiczeniu tego typu zaklęć – wyznała z lekkim uśmiechem na twarzy, wciąż przyglądając się uważnie dziewczynie. Czy powinna rozluźniać się, czy raczej uważać na blondynkę? Sama wiedziała, że byłaby zdolna posłać jednym z brutalnych zaklęć w stronę drugiego człowieka, więc dlaczego Krukonka miałaby tego nie zrobić? Pomijając pozorny brak prowokacji, oczywiście. Postanowiła zaryzykować i zamiast zbierać się, aby odejść w stronę swojego dormitorium, zabezpieczyć drzwi. To najwyraźniej było również sygnałem dla Hans, która w końcu podeszła nieco bliżej, a Lou miała wrażenie, że nie tylko ona była nieco spięta tym niespodziewanym spotkaniem. - Szkolny program ma wiele braków w tym względzie i zdaje się zbytnio demonizować mniej łagodną stronę magii – odpowiedziała, może bardziej ostrożnie niż planowała, ale nie należało spodziewać się czegoś innego, skoro wciąż badała dziewczynę. Wyglądało jednak na to, że rzeczywiście obie będą mogły poćwiczyć zaklęcia na manekinie. Szczególnie, gdy Hans rzuciła kolejne, a ich „ofiara” nagle zaczęła zachowywać się, jakby się topiła. Trzeba przyznać, że z wydłużonymi, pod wpływem pierwszego zaklęcia Lou, ramionami, wyglądał co najmniej śmiesznie. Postanowiła więc spróbować przeciwnego zaklęcia, którego zadaniem było doprowadzić kończyny do pierwotnego stanu. Spojrzała do swoich notatek, trzymając je na wyciągnięcie ręki, aby po chwili wycelować różdżkę w kukłę. -Artus versavi retextus – wypowiedziała wyraźnie, zdecydowanym tonem, a ramiona pseudo człowieka powoli, pokracznie, wracały do właściwych rozmiarów, zaś on sam wykrzywiał sztuczną twarz w grymasie cierpienia.
Hanael Whitelight
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : Jasne, niemal białe włosy, przeszywające spojrzenie
Hogwart był zdecydowanie zbyt duży, by nauczyciele mogli wszystkich upilnować, a Hana była pewna, że wieczorami uczniowie rozłazili się po tych wszystkich klasach i bawili się w podobne rzeczy. Sama nigdy nie dała się przyłapać, ale to w głównej mierze dlatego, że bardzo rzadko ćwiczyła. Jej poszerzanie wiedzy z tego zakresu opierało się głównie na czytaniu ksiąg i sporządzaniu notatek. To, co na papierze wydawało się proste i oczywiste w praktyce bywało dużo trudniejsze, a pewne przeszkody w samotności były niemal niemożliwe do przeskoczenia. Przykładem mogłoby być zaklęcie, przy którym przyłapała Lou. Działanie Artus versavi doskonale znała, a jednak nie potrafiła go poprawnie rzucić. Może dziewczyna będzie skłonna wyjaśnić jej, co robi nie tak, skoro pod wpływem zaklęcia Gryfonki manekin zareagował wręcz książkowo? To mógł być całkiem dobry pomysł i może później o to zapyta. - Masz rację, tutaj nie potrzebne szczęście, a umiejętności. - Przyznała z uśmiechem, który należał już do tych nieco mniej spiętych i bardziej szczerych. Hanael nie miała absolutnie zamiaru ani nigdzie donosić na dziewczynę, ani tym bardziej jej atakować. Nie uczyła się tych zaklęć, w celach ofensywnych. Chciała poszerzać horyzonty, szczególnie że szkoła starała się je w tych aspektach ograniczać. Nauka tych zaklęć i działania czarnej magii była tylko krokiem do celu, a nie celem samym w sobie. Co nie zmienia faktu, że zaatakowana absolutnie nie zawahałaby się przed obroną. Przytaknęła na słowa dziewczyny, całkowicie się z nią zgadzając. Nauczyciele zdecydowanie za bardzo przykładali wagę do tego, żeby udawać, że te zaklęcia ich nie dotyczą. Na OPCM zazwyczaj bronili się przed różnymi stworzeniami, a nie przed samą czarną magią, co też nie miało za wiele sensu. Czy sprawa wyglądała w ten sposób tylko w Hogwarcie, czy w całym magicznym świecie? Tego mogła się łatwo dowiedzieć... - W twojej poprzedniej szkole też to tak wyglądało? Czy może właśnie tam nauczyli cię Artus versavi? - Zapytała, kiedy Lou rzuciła kolejne zaklęcie, jednocześnie tworząc sobie grunt pod to, żeby dopytać ją o zaklęcie. Chciała się jak najwięcej dowiedzieć, ale jednocześnie nie chciała pokazać, że sama tak naprawdę nie potrafi go rzucić. Gdyby znały się nieco lepiej, to nie miałaby problemu ze zwykłą prośbą o pomoc, ale w tej sytuacji, kiedy wciąż się wzajemnie badały, chciała wyjść na bardziej obeznaną niż była w rzeczywistości. Obróciła różdżkę między palcami, zastanawiając się, które z zaklęć rzucić tym razem, a później wycelowała w mokrego manekina, który z każdym zaklęciem zdawał się wyglądać coraz gorzej. Choć teraz przynajmniej miał normalne kończyny... - Collardo! - Rzuciła w przeciwnika kolejne zaklęcie, które miało spowodować duszenie. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, że takich właśnie zna najwięcej, co wydawało się dość ciekawą zbieżnością. Manekin wykrzywił swoją sztuczną twarz i kilkukrotnie podskoczył, imitując człowieka łapiącego powietrze, a ona obserwowała i zapamiętywała.
3 post nauki
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Żeby tylko bawili się w ćwiczenia nielegalnych zaklęć… Lou, choć była przekonana, iż szczęście może jej sprzyjać i nie zostanie przyłapana przez nauczyciela, nie była pewna duchów oraz portretów. Wiedziała już, że Irytek zrobi wszystko, byle tylko uprzykrzyć komuś dzień, a niektóre portrety bywały równie złośliwe. Wolała więc dmuchać na zimne, choć jak widać, czasem zapominała o ostrożności, choć tym razem wyszło jej to na dobre. A wszystko przez to, że podobała jej się czarna magia, że nie uważała jej za coś skrajnie złego, a także z fascynacji bólem, czy raczej reakcjami innych na niego. W Hogwarcie jej zapędy zdecydowanie się zmniejszyły, co z całą pewnością spowodowane było brakiem negatywnych emocji w tak dużej ilości, jaką gwarantowało jej kuzynostwo. Powoli dostrzegała zbawienny wpływ odesłania do Anglii, choć nie zmniejszyło się jej zainteresowanie czarną magią, na co liczyli jej rodzice. Spojrzała na dziewczynę i zaśmiała się nagle na samą myśl, że w Riverside mogliby uczyć czarnej magii. Westchnęła cicho, bo choć wizja była piękna, tak daleka od prawdy. Ostatecznie przez atak na kuzyna, przy pomocy laleczki voodoo, została wyrzucona ze szkoły. - Nie było tak dobrze, choć czasem zdarzyło się, że ktoś użył podobnego zaklęcia w trakcie pojedynku. Wtedy jednak wszyscy mieli problemy, bo kadrze nie chciało się szukać jednego winnego… Tego zaklęcia nauczyłam się sama. Też je znasz? - odpowiedziała, od razu pytając z ciekawości o znajomość tego uroku przez Krukonkę. Obserwowała zachowania manekina z nieznacznym uśmiechem. Niektóre z zaklęć były o tyle cudowne jej zdaniem, że nie powodowały fizycznych obrażeń. Tym samym trudniej było udowodnić, że ktoś został takim zaklęciem potraktowany. Potrzebowała jeszcze wiedzieć, ile zaklęć wstecz można było sprawdzić przy sprawdzaniu różdżki. - Wolisz zaklęcia, po których manekin się dusi, czy to przypadek? - spytała z cichym śmiechem, samej celując różdżką z manekina. - Fervere dolor
Hanael Whitelight
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : Jasne, niemal białe włosy, przeszywające spojrzenie
Obrazy rzeczywiście bywały problematyczne. Potrafiły utrudniać wieczorne spacery na wiele różnych sposobów. Mogły donosić, mogły narobić hałasu, a nawet sama świadomość, że jest się obserwowanym, potrafiła wywołać ciarki na plecach. Z portretami było jednak o tyle łatwiej, że wystarczyło znać odpowiednie korytarze i ścieżki, by przemknąć niezauważonym. Hana doskonale wiedziała, które korytarze warto omijać, ze względu na krzykliwych mieszkańców, a w których zakamarkach historyczne postacie w nocy smacznie śpią. Jeśli okaże się, że złapie dobry kontakt z nowo poznaną Gryfonką, to być może zdradzi jej kilka patentów na nocne spacery, które zdążyła wypracować przez te kilka lat w szkole. Gorzej sprawa się miała z duchami, bo na nie rzeczywiście można było wpaść w każdej chwili. Tutaj klucz do sukcesu zazwyczaj tkwił w odpowiednim zagadaniu intruza, co często się udawało, bo duchy najzwyczajniej w świecie okropnie się nudzą i często, zamiast komuś donosić wolą sobie z takim delikwentem porozmawiać. Najgorszy jednak był Irytek i chyba lepiej było wpaść na Pattona niż na poltergeista, którego jedynym celem było uprzykrzanie innym życia... Uśmiechnęła się z rozbawieniem na ten atak wesołości ze strony Lou. W zasadzie nie spodziewała się żadnej innej odpowiedzi, z tego co się orientowała, to w żadnej szkole nie było oficjalnego przyzwolenia na naukę czarnej magii, ale być może ktoś po cichu pomagał uczniom? Wyglądało jednak na to, że w Riverside panowały podobne zasady co w Hogwarcie. - Czyli wszędzie wygląda to podobnie... Znam je, ale niestety jeszcze nie opanowałam go zbyt dobrze. - Wzruszyła ramionami z obojętną miną. Chciała grać pewną siebie i obeznaną w temacie, ale kłamanie na temat swoich umiejętności nie miało najmniejszego sensu i szybko i by się wydało, ponieważ jej towarzyszka wydawała się po prostu lepsza i bardziej doświadczona. Jeśli rzeczywiście miały ćwiczyć wspólnie podobne zaklęcia, to najważniejsze było zaufanie. Zaśmiała się na spostrzeżenie, że korzystała wyłącznie z zaklęć duszących. Zabrzmiało to jakby była okropną sadystką, czerpiącą przyjemność z odbierania tlenu, a w rzeczywistości, te były zwyczajnie najłatwiejsze. - Akurat ostatnio czytałam rozdział poświęcony tej tematyce... To nie tak, że lubię dusić manekiny, po prostu praktykuję jeden temat, a kiedy już go opanuję na zadowalającym poziomie, to będę mogła przejść dalej. A przynajmniej taką taktykę stosuję przy samotnych treningach. - wytłumaczyła się, obserwując działanie zaklęcia rzuconego przez Lou. Teraz już miała pewność, że dziewczyna ma dostęp do zaklęć, których ona nie byłaby jeszcze w stanie rzucić, co stawiało ją w pozycji naprawdę dobrego partnera do wspólnej nauki. Musiały tylko złapać dobry kontakt, a na razie białowłosa musiała przyznać, że czuje się w jej towarzystwie całkiem dobrze, mimo że dopiero co się poznały. - Cistam Dolorum. - powtórzyła jeszcze raz, zwracając uwagę na idealną inkantację i odpowiedni ruch nadgarstka. Czarna magia nie wybaczała błędów, a młoda Whitelight chciała mieć pewność, że każde ćwiczone zaklęcie opanuje do perfekcji.
4 post nauki
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Nic nie mogła poradzić, że wizja profesorów, którzy przymykają oko na naukę czarnej magii w szkole, tak ją rozbawiła. Owszem, zdarzały się przypadki użycia zaklęć, tych mniej zabójczych, na korytarzach, w trakcie mało legalnego pojedynku, ale wtedy każdy nauczyciel dokładał wszelkich starań, aby dorwać tego, kto zaklęcie rzucił. Trzeba było uważać na każdym kroku. Jej raz podwinęła się noga i wylądowała w Hogwarcie. Kto wie, może wyszło jej to na dobre? Na pewno jednak nie nauczyło tego, że nie warto uczyć się czarnej magii, co było widoczne jak na dłoni, kiedy rzucała kolejne zaklęcia, dostrzegając, że wychodzą jej bezbłędnie i będzie mogła uczyć się nowych. Powinna umówić się znów z Violą na wspólną naukę. - Myślę, że byłby problem znaleźć szkołę, w której przymykaliby na to oko, choć kto wie... Z racji, że jest to temat tabu, raczej trudno będzie takiego profesora znaleźć - zauważyła, wzruszając lekko ramieniem. Dla niej wystarczy tylko osoba, która ma większe zdolności. Resztą zajmie się sama, albo będzie chodzić do Pokoju Życzeń, aby nie mieć problemów z nauką. Wtedy mogłaby nawet usiąść wygodnie przy kubku gorącej czekolady. Zanotowała w głowie, iż Krukonka nie próbowała jeszcze rzucać artus versavi, zastanawiając się, czy mogłaby ją tego nauczyć. Właściwie to nie było trudne, jedynie musiałaby dobrze wyjaśnić dziewczynie jak ruszyć ręką i gdzie postawić akcent. Czyli, z pozoru, nic trudnego. Zdecydowała się jednak odłożyć to w czasie, skupiając na pozostałych zaklęciach. -To też jest jakiś sposób. Ja powtarzam akurat te, które pamiętam, a które nie tak dawno nie wychodziły mi najlepiej... Jakkolwiek to nie zabrzmi, mam swoje ulubione. Citus visceris... Na manekinie tego nie będzie jednak widać - stwierdziła, nieznacznie wzdychając, po czym odłożyła swój zeszyt na bok, obserwując zachowania manekina pod wpływem zaklęcia Hans. Cóż, nie chciałaby być na jego miejscu. - Jeśli chcesz, mogę pomóc ci w przećwiczeniu artus versavi - zaproponowała, przekrzywiając nieznacznie głowę i przyglądając się uważnie Krukonce.
Hanael Whitelight
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : Jasne, niemal białe włosy, przeszywające spojrzenie
Żeby poszerzać swoje horyzonty w tym zakresie, uczniowie musieli popisać się niemałym sprytem. Studenci mieli sprawę mocno ułatwioną, ale ci młodsi, zamknięci w murach zamku niemal przez całą dobę, musieli kombinować, chować się po kątach i wymyślać różnorodne wymówki na wypadek przyłapania. W zasadzie było to całkiem dobre, bo dzięki temu nie szkoliła się wyłącznie w dziedzinie czarnej magii, ale również w innych, przydatnych aspektach. Choć wolałaby mimo wszystko, swobodnie móc rzucać zaklęcia w swoim pokoju, zamiast czaić się po pustych izbach, gdzie w każdej chwili mógł wpaść irytek czy nauczyciel. Nie było łatwo, ale zbliżały się wakacje, gdzie zapewne będzie na nie czekało nieco więcej swobody. - Myślę, że znajdą się i tacy, ale podjęcie tego tematu zawsze będzie sporym ryzykiem. Gdyby w odpowiedni sposób podejść Cortez, to może byłaby skłonna udzielić paru wskazówek. - stwierdziła, uśmiechając się kącikiem ust. Nauczycielka obrony przed czarną magią, wręcz emanowała energią, która świadczyła o jej znajomości nie tylko zaklęć obronnych. - Chociaż uważam, że książki są jednak pewniejszym źródłem informacji... I mniej ryzykownym. - wzruszyła delikatnie ramionami. Nie widziała potrzeby przyznawania się przed nikim w szkole, że interesuje się czarną magią, a już na pewno nie przed nauczycielem. Tutaj trafiła zupełnym przypadkiem i jeszcze nie wiedziała, czy wyjdzie jej to na dobre, czy wręcz przeciwnie. W tych tematach trzeba było być naprawdę ostrożnym i uważnie dobierać sobie partnerów. Uniosła w górę brwi z niejakim uznaniem. Bardzo ciekawe zaklęcie Lou uznała za swoje ulubione. - Czyli praktykowałaś je na człowieku? - zapytała, kiedy dziewczyna wspomniała, że na manekinie działania tego nie będzie widać. To była dość interesująca kwestia, bo ona sama nie ćwiczyła nigdy na drugiej osobie. Zadawanie bólu nie przynosiło jej satysfakcji, a jednak by opanować zaklęcie do perfekcji, rzeczywiście wypadało przetestować je na żywym organizmie. Dosyć problematyczny szczegół. Propozycja pomocy w nauce wywołała w niej lekkie zaskoczenie. Jej błękitne tęczówki odnalazły ciemne oczy Loulou, spoglądając w nie czujnie i doszukując się podstępu. Odmawiając, straciłaby możliwość szybszego opanowania zaklęcia, z drugiej strony wciąż jeszcze jej nie ufała. Nie była jednak osobą, która bałaby się ryzyka. Podejmowała je za każdym razem, kiedy opuszczała swoje dormitorium po ciszy nocnej. Mogło to być ich pierwsze i ostatnie spotkanie, ale równie dobrze mógł być to początek owocnej współpracy. Szkoda byłoby zaprzepaścić taką okazję i chociaż jej wewnętrzna chęć unikania nowych znajomości wciąż próbowała ją odciągnąć od tego pomysłu, to Whitelight dotychczas bardzo skutecznie ją ignorowała. - Chętnie. - kiwnęła głową, a jej usta wykrzywiły się w uśmiechu. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, a obie mogły wynieść z tej znajomości sporo benefitów. No i musiała przyznać, że towarzystwo Gryfonki było w zasadzie całkiem przyjemne. Była naprawdę ciekawa, jak to wszystko może się dalej potoczyć. - Strappatto! - rzuciła w kierunku manekina, odchodząc w końcu od duszenia. Manekin zapadł się trochę pod poziom podłogi, a co działo się z jego stopami, pozostawało jedynie w kwestii domysłów. Choć jego namalowana twarz sugerowała, że nie było to nic przyjemnego.
5 post nauki
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Nie, zdecydowanie wolała nie wciągać w swoją naukę jakiegoś profesora. Chyba że potrafiłby wyjaśnić jej coś z zakresu hipnozy… Jednak, biorąc pod uwagę, jak trudno było znaleźć informacje na jej temat, a także jak ogromne było to tabu! Strach było cokolwiek spytac z czystej ciekawości, bo od razu posądzano człowieka o zainteresowanie czarną magią, które może w tej sytuacji byłoby adekwatne, ale to nie miało wielkiego znaczenia. Zamiast więc próbować skorzystać z wiedzy profesor Cortez, do której nie pałała wielką sympatią po zajęciach z boginem, wolała poszukać więcej książek, albo poprosić o nie Pokój Życzeń. Jednocześnie, w kwestii ćwiczeń zaklęć, musiała przyznać, że trening, jaki przeprowadziła w archiwum z Violą, był o niebo lepszy od spokojnego rzucania zaklęciami w manekina. Brakowało jej czegoś takiego, ale nie zamierzała proponować tego nowo poznanej Krukonce. Mimo wszystko wciąż nie była pewna dziewczyny, więc choć rozmawiały, ćwiczyły i nawet proponowała jej pomoc, wolała, póki co obserwować dziewczynę i zacieśnić relacje, niż od razu rzucać się na głęboką wodę. Jeszcze zostałaby przylepiona jej łatka sadystki, albo masochistki. Przez chwilę milczała, przyglądając się uważnie dziewczynie. Dobrze łączyła fakty. Lou zastanawiała się, na ile może być szczera z dziewczyną. Może jednak powinna w tej chwili odpuścić i zaprzeczyć? Nie, to byłoby oznaką tchórzostwa. Ostatecznie nie musiała podawać na kim. - Za zgodą drugiej osoby, ale tak, sprawdzałam na człowieku. Rzeczywiście nie powoduje trwałych uszkodzeń - odpowiedziała, na końcu lekko wzruszając ramieniem, jakby to było coś normalnego, że wątpiło się w opisy zaklęć. Mówiąc to, wpatrywała się w Hans, starając się wybadać jej reakcję. Potępi ją, czy nie zrobi to na niej większego wrażenia? A może będzie chciała sama spróbować? W takiej sytuacji wpierw musiałyby przećwiczyć to na manekinie, bo odnosiła wrażenie, że choć dziewczyna przepełniona była pewnością siebie, znała mniej zaklęć od niej samej, a może nawet nie tak dawno dopiero zaczęła interesować się ciemniejszą stroną magii. Byłoby niewskazane, aby rzuciła na nią zaklęcie i nie potrafiła go cofnąć. Przy tego typu zaklęciach błędy były kategorycznie zakazane. Uśmiechnęła się z wyraxnym zadowoleniem, gdy dziewczyna zgodziła się an jej propozcyję pomocy. Zatem mogły przystapić do dzieła. Podeszła dwa kroki bliżej, celując różdżką w manekina. - Wymowy nie muszę uczyć, bo wymawiasz je poprawnie. Jak działa, wiesz, więc z wyobrażeniem sobie efektu, nie powinnaś mieć trudności. Ruch nadgarstka… Przyjrzyj się - powiedziała spokojnie, wykonując powoli ruch, który był wymagany przy tym zaklęciu. Po chwili wykonała go jeszcze raz, odrobinę szybciej. Kusiło ją rzucić je na manekina, ale wtedy znów musiałaby cofnąć zaklęcie, żeby Hanael mogła sama spróbować. Wolała się chwilę powstrzymać, obserwując, czy dziewczyna sobie poradzi z zaklęciem.
Hanael Whitelight
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : Jasne, niemal białe włosy, przeszywające spojrzenie
Jeśli okaże się, że ich drogi, po tym nagłym przecięciu się w małej izbie na końcu korytarza, dalej będą prowadzić w podobnym kierunku, Hana być może podzieli się z Lou pewnymi egzemplarzami lektur z jej okazałego, domowego księgozbioru. Miała tego całkiem sporo, choć do szkoły zabierała tylko pojedyncze książki, żeby nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Choć rzeczywiście, książki mogły pomóc jedynie częściowo. Można było w nich wyczytać ciekawe informacje na temat hipnozy, ale nie ulegało wątpliwości, że nie da się nauczyć zaklęć jedynie czytając podręczniki, tak jak nie da się uwarzyć eliksiru bez potrzebnych składników. Za teorią zawsze musiała iść praktyka, ale bez nauczyciela szła ona zazwyczaj wolniej, a w praktykowane ruchy nawet nieświadomie mogły wedrzeć się pewne błędy. Nie znała Lou, ale już teraz była w stanie stwierdzić, że ten wieczór przyniesie jej pewne korzyści i ku swojemu zaskoczeniu chętnie by go powtórzyła. Nawet jeśli nie ze względu na sympatię, której jeszcze nie odczuwała, bo na to było zdecydowanie za wcześnie, to z uwagi na to, że i tak zdradziła się przed nią ze swoją małą tajemnicą. Przynajmniej częściowo, bo cel nauki wciąż pozostawał niedopowiedziany po obu stronach, a ona absolutnie nie zamierzała o to pytać. Pytania rodzą pytania, a to nie był na nie odpowiedni czas. Jeszcze. Odpowiedź niespecjalnie ją zdziwiła. Domyśliła się z kontekstu, ale czy rzeczywiście dziewczyna mówiła prawdę? Rzucała zaklęcia za zgodą drugiej osoby czy niekoniecznie? Wyglądało na to, że urocza Gryfonka była dużo bardziej interesującą osobą niż mogłaby się spodziewać. - Ciekawe... - odpowiedziała, unosząc nieznacznie brew. Jeśli dziewczyna mówiła prawdę, oznaczało to, że szkolenie się uczniów w czarnej magii kwitło i nikt specjalnie nie zwracał na to uwagi. Oczywiście, że nie podejrzewała, że jest jedyna, a jednak potwierdzenie, że osób takich jak ona, jest więcej i są na wyciągnięcie ręki, spowodowało pewne uczucie satysfakcji. - Skoro tak to będę musiała sama spróbować... - dodała, uśmiechając się zadziornie, ale nie precyzując czy chodziło jej o to konkretne zaklęcie, czy o ćwiczenie na innych ludziach. Po części odnosiła się do obu kwestii, ale nie czuła się jeszcze gotowa na podobne eksperymenty. W końcu wcale nie chciała nikogo uszkodzić, a kto wie, jak mogłoby się skończyć rzucanie zaklęcia, którego nie miało się w pełni opanowanego. Poza tym, mimo miło spędzanego czasu, jeszcze aż tak jej nie ufała, żeby samemu zaproponować się za cel. Skupiła się na obserwacji ruchów, które Lou jej zaprezentowała. Nie wydawały się trudne, choć w książce były ilustrowane w jakiś bardziej skomplikowany sposób. Być może dlatego wcześniej jej nie wychodziło? - W ten sposób? - Powtórzyła najpierw kilka razy 'na sucho' bez wymawiania inkantacji i dopiero kiedy upewniła się, że opanowała odpowiedni ruch, spróbowała rzucić zaklęcie, celując w manekina. - Artus versavi! - wypowiedziała, łącząc słowa z odpowiednim ruchem różdżki, nie odrywając czujnego spojrzenia od przeciwnika, którego kończyny zaczęły wyginać się pod nienaturalnymi kątami, choć tylko w nieznacznym stopniu. Nie było to idealne rzucone zaklęcie, ale i tak było nieźle. Wszystko wymagało praktyki, a jej się nigdzie nie spieszyło. Spojrzała na Lou, z jakimś wesołym błyskiem w oku. - Już chyba rozumiem jak to działa, ale muszę jeszcze przećwiczyć. - przyznała beztrosko, obracając różdżkę w palcach. Nie chciałaby zostać potraktowana takim zaklęciem. Nawet to o słabej mocy wyglądało piekielnie boleśnie.