To zapewne jedna z mniejszych sal, jakie można znaleźć w całym zamku. Naprzeciw drzwi jaśnieje mała kula, lśniąca bardzo bladym, ale na swój sposób fascynującym światłem. Przybiera różne barwy, zależnie od tego, który raz się rozbija, a robi to, kiedy do sali wejdzie ktoś, dla kogoś coś się skończyło. Jest to niesamowite zjawisko, które warto zobaczyć. Poza ową kulą, nic nie chce tu świecić, nawet Lumos nie działa w tym miejscu.Na ziemi rozłożone są wygodne poduszki, a w rogu jest ich jeszcze więcej. Kiedy zaś spojrzy się w górę, można zobaczyć kilka gwiazd, które udają, że istnieją w tej sali.
Uh, nie podobała jej się ta sytuacja mimo wszystko. Miała wrażenie, że chłopak jest dziwnie zadowolony z tego, że będzie mógł patrzeć na to, jak dziewczyna zmienia się bądź nie, a raczej to drugie, ale przede wszystkim na jej próby będzie z uśmiechem spoglądał,a potem jeszcze rozpowie o głupotach po szkole... Ughm. Nie ufała mu za grosz! - Tiaa... Przyszłam, bo lubię patrzeć jak ludzie się męczą starając się mnie zmienić. I nie ważne czy jest w tym mój udział, czy nie. To i tak nigdy nie przynosi upragnionego skutku – Odpowiedziała odwracając twarz w bok. W sumie było w tym bardzo dużo prawdy. Niech się Dominik pobawi, ona nadal będzie żyła tak jak żyje widząc, że nowości nie przynoszą nic dobrego. On się podda. Ona pójdzie dalej w świat. Standardowy scenariusz, jaki zawsze był jest i będzie. - Nie da rady... - Odpowiedziała wkładając ręce głęboko w tylne kieszenie. Wredność i niezadowolenie były u niej naturalnym mechanizmem obronnym, który włączył się właśnie i starał się zdenerwować krukona na tyle, by poddał się i uciekł. Corin nie przepadała za miłymi i bezinteresownymi osobami. Za tym coś się musi kryć, to przecież oczywiste. Dlatego spoglądała na niego w ciszy, spod byka trochę. Nieufnie przede wszystkim. On coś za to chce. To jest pewne. To nie będzie nic dobrego.
Dominic stał spokojnie słuchając dziewczyny. Pchnął laską drzwi wpuszczając tym samym nieco światła do pomieszczenia. - A, więc wyjdź. – Powiedział zdecydowanie patrząc się na dziewczynę. Odczekał chwilę, którą poświęcił na przyjrzenie się jej. - Nie przyszłaś tutaj z tych powodów, które podałaś. Przyszłaś tutaj, bo wiesz, że mam rację. Bo wiesz, że jestem w stanie ci pomóc. Przyszłaś tutaj, bo nie chcesz sytuacji, w której zdasz sobie sprawę, że jest już za późno. Kiedy zdasz sobie sprawę, że nie posiadasz już nikogo. Że każda bliska ci osoba jest dla ciebie martwa. – Dominic zbliżył się do niej o krok i spojrzał jej w oczy. – Do niczego cię nie zmuszasz. Daje ci wybór i nie ciągnę cię za rękę. Nie chcesz mojej pomocy to wyjdź i idź się kurwić z pierwszym lepszym. Przepierdol swoje życie i zadaj śmiertelny cios bliskim ci osobom. Wiesz, na czym polega więź z drugą osobą? Może wiesz, lecz nie zdajesz sobie z tego sprawy. Kiedy ty cierpisz cierpi też ta druga osoba. Odczuwa ten sam ból a, im mocniej ich odpychasz tym mocniej wbijasz, im sztylet w serce. Jeżeli naprawdę tak bardzo pragniesz takiego życia jak moje to proszę bardzo. Wyjdź i rób, co chcesz. Jednak pamiętaj, że nigdy nie będziesz mną. Bo ja sobie radzę jednak ty, kiedy dostaniesz wynik badań na chorobę weneryczną sobie nie poradzisz. – Powiedział cały czas się na nią patrząc. Nie było w tym złości. Mówił tonem obojętnym i spokojnym. - Sądzisz, że nikt nie jest w stanie cię zrozumieć. Że tylko ty masz prawo odczuwać taki ból. Żal mi twoich przyjaciół wiesz? Bo biegają za tobą starając ci się pomóc. Jednakże, kiedy oni mają problem nigdy nie mogą na tobie polegać. Jedna taka osoba przez to straciła życie czyż nie? – Dominic odchylił lekko głowę i podniósł laskę w kierunku drzwi. Przekaz był prosty. „Wyjdź lub zostań i przestań udawać, że nie chcesz mojej pomocy” Dominic do niczego jej nie zmuszał. Nie uganiał się za nią i nie dręczył. Spotkali się przypadkiem i naprawdę jak dziewczyna nie chce jego pomocy to niech sobie pójdzie. Za pewne zapomni o niej szybciej niż o zeszło rocznym śniegu. Taki to już był Dominic. A tak nie istniała bezinteresowna pomoc. I sam Dominic o tym świetnie wiedział. Więc miał swój powód, a raczej dwa powody. Lecz czy były one złe dla dziewczyny? Ja tak nie uważam.
Milczała. Spoglądała na niego w ciszy. Przyglądała mu się bardzo dokładnie. Każdemu gestowi, każdej najmniejszej mimice by w końcu wczuć się w ton, jakim wypowiadała każde słowa. Objęła się ramionami obserwując go jeszcze przez kilka chwil dopóki nie skończył mówić. Oblizała dolną wargę. - Patrzysz na mnie tak, jakbyś mnie rozumiał. Uważasz, że coś nas łączy. Że jesteśmy podobni... A w gruncie rzeczy w ogóle mnie nie znasz i nie wiesz nic o moim życiu. Jedyne, co doszło do ciebie to wiadomość na temat tego, że sypiam z wieloma chłopakami. Ja również cię nie kojarzę, ale spoglądam i wiem jedno. Jeśli chcesz naprawić swoje życie i krzywdy, jakie kiedyś wyrządziłeś, to się słoneczko zajmij grobem nieżyjących przyjaciół i życiem tych, którzy jeszcze są na świecie. Nie baw się w lekarza dusz i uciśnionych, bo Jezusem nie jesteś i jakkolwiek się będziesz starał... No cóż. Nie za bardzo ci udaje zabawa w kogoś, kto jest dobry i milusi dla otoczenia... - Skomentowała cicho unosząc lekko brew. Tak, jak myślała. Nie było sensu tutaj przychodzić. Tak, jak podejrzewała nie potrzebuje zmian. Tak jest jej dobrze i bardzo łatwo to zrozumiała właśnie dzięki jego słowom. Nie ma to jak osiągnąć przeciwny do zamierzonego skutek, prawda? Ale nie zawsze mamy to, czego chcemy. - I nie masz komu współczuć. Nie mam przyjaciół. Nie mam więzi – Odwróciła się do niego tyłem i wolnym kroczkiem ruszyła w stronę drzwi. Cóż, zwroty akcji potrafią być zaskakujące. Nawet jako autorka do końca wierzyłam, że ta dziewczyna będzie chciała się zmienić. Jest jednak jednym z najtrudniejszych przypadków osób głęboko zakorzenionych w swoim mniemaniu i bojących się kolejnych zmian. Oczywiście nie miała zamiaru iść się z kimś zabawiać, chwilowo straciła ochotę. Ale dajcie jej parę dni. I wróci do rutyny jednego stosunku w okresie jakiegoś tygodnia. A jak na razie postanowiła pobawić się w grzeczną uczennicę Hogwartu i pójść gdzieś pouczyć się.
Dominic stał tak i w końcu westchnął. - Jak ja nie cierpię idiotów. – Powiedział przenosząc na nią wzrok. – Nie szukam ratunku dla siebie. Nie miałem, nie mam i nie będę mieć przyjaciół. Czy są martwi czy żywi. Jesteś bardzo pewna siebie tak się zastanawiam z skąd ta pewność się bierze. – Powiedział odwracając się do niej, a raczej do jej pleców. - Nie masz przyjaciół powiadasz? Lilli możemy wykluczyć, bo ją zabiłaś. To znaczy zrobił to Ramiro. – Powiedział z kpiną w głosie. Już dawno rozwiązał tą zagadkę, ale nie czas na to. – Finna chyba też możemy wykluczyć. Chociaż nie! To idiota i nadal cię kocha prawda? Kto dalej na liście? Ach! Ikuto! No tak silny Krukon, który wcale się nie załamał po śmierci Lilli. I wcale nie potrzebował twojej pomocy. Toż to nie on szlochał w pokoju wspólnym. Sądzisz, że nic o tobie nie wiem? Pewnie masz racje. – powiedział spokojnie bawiąc się swą laską. – Cóż mógłbym wiedzieć o kimś takim jak ty? Na przykład, że twój brat ma kłopoty finansowe? Że od nie dawna jesteś wilkołakiem i byłaś na terapii w Norwegii dla wilkołaków? Że byłaś „gwałcona” A sprawca nie żyje? Swoją drogą, zastanawiam się, jak Ramiro zdołał ukryć ciało. – Cały czas bawił się swą laską. Jak było wiadome jego rodzinka potrafiła zdobyć wszystkie informacje o danej osobie. Jednak o tej ostatniej sprawie musiał się ostro wysilić, by dowiedzieć się, co i jak. Ale jak tego dokonał to już nie wasza sprawa. Dominic odwrócił się w stronę kuli przyglądając jej się. Rozmowę z dziewczyną uznał za zakończoną i prawdę mówiąc już o niej nie pamiętał. Z kieszeni wyjął proszki i połknął jedną tabletkę. Życie wraca do normy.
- Pewność siebie to cecha wrodzona – Odpowiedziała krótko odwracając się w jego stronę i zastanawiając się co też ta chłopaczyna ma jeszcze do pogadania. Miała taki zimny wyraz twarzy i wręcz lodowaty wyraz oczu. Szczególnie, kiedy zaczął wymieniać imiona jej dawnych bliskich po kolei. Skrzywiła się spoglądając na niego z niewielką nutą zaciekawienia. Ten psychol ją śledzi, czy co? - Nie przyczyniłam się do śmierci Lilly nie licząc tego, że to przeze mnie poznała tego skurwysyna. Finn bawi się w najlepsze z jakimś chłopakiem, a nawet jeśli nadal za mną ryczy to trudno, jego problem. Ikuto pomogłam, z tego co mi mówił pozbierał się i w tym momencie widziałam jak sobie romansuje z jakąś inną panienką. Faktycznie, znasz mnie doskonale, skoro nie wymieniłeś większości niegdyś najważniejszych osób – Skomentowała myśląc jeszcze do tego o naprawdę wielu imionach, jakie przedzierały się przez jej przeszłość. I w sumie zignorował jedyną osobę, z którą była blisko, a czego za wszelką cenę nie chciała, dlatego też nie martwiła się, że ten idiota wie o niej za dużo... Do czasu. Jej oczy się rozszerzyły z zaskoczenia. O problemach finansowych wiedzieli wszyscy, o tym, że została zgwałcona również, ale wilkołactwo... Wydawało się przez chwilę, jakby pewniej stanęła na ziemi spodziewając się kolejnego ataku z jego strony. W tym momencie miała po prostu ochotę wyciągnąć różdżkę i zrobić mu krzywdę. Najlepiej uciąć mu język i palce – to by było najlepsze i trwale zachowałoby jej tajemnicę na właściwym miejscu, w ukryciu. - Skąd... - Zaczęła robiąc krok w jego stronę. Nie, rozmowa nie jest zakończona. Teraz... Teraz nie ufała mu już w ani drobnym stopniu, nie chciała pomocy, nawet odrobinki. To już jest przegięcie. Ktoś, kogo kompletnie nie zna wie o scenariuszu jej całego życia. To nie jest normalne. To nie jest bezpieczne.
Dominic stał w bezruchu słowa dziewczyny do niego nie docierały. Był w swoim świecie i zapomniał, że rozmawiał z kimś takim jak Cornelia. Rozmowa była nudna i mało ciekawa dla tego też była nie warta zachowania jej w pamięci. Dopiero, kiedy poczuł na sobie wzrok bazyliszka i tan chłodny ton, od, którego przechodziły ciarki na całym ciele zrozumiał, że jeszcze nie jest sam. Odwrócił się po woli ku dziewczynie i spojrzał na nią. - Zgadywałem. – Powiedział delikatnie wzruszając ramionami. – A ty dałaś mi potwierdzenie. Masz złoto brązową opaleniznę, więc byłaś w Norwegii, bo tylko tam jest takie słońce. To pewnie wina wilgotności kraju. Do tego jesteś wrażliwsza na bodźce zewnętrzne jednak tętno i serce pracują w normie. Wypowiedzi masz logiczne i nie są nerwowe. Co nie wskazuje na zbyt dużo czerwonych krwinek w organizmie. Skłaniałem się ku grzybom lub infekcji. – Powiedział spokojnie. Przecież nie mógł powiedzieć, że dostał pełną teczkę jej życia i ma ją głęboko w kufrze prawda? – Szkoda, że odrzuciłaś moją pomoc. Ciekawe, ile ludzie zaczną w przyszłości płacić za noc z wilkołakiem? – Powiedział swym ironicznym tonem głosu i minął ją bez słowa. Było dokładnie tak jak przypuszczał. Obiekt nie był wart badań, chociaż Dominic chętnie zbadałby ją dokładniej. No cóż nie można mieć wszystkiego prawda? Mimo wszystko zostawię jego motywy działań nadal w tajemnicy. Być może kiedyś wyjdą na jaw i okażą się dla was szokiem tak samo wielkim, jak dla mnie. A może już na zawsze pozostanie to tajemnicą. Do zobaczenia.
Dziewczyna próbowała znaleźć dogodne miejsce na chwilę odpoczynku, bez trajkotania pierwszoklasistów, którzy obecnie siedzieli w pokoju wspólnym Slytherinu i działały blondynce na nerwy. Jako, że jest niecierpliwą osóbką, nie czekała aż dzieciaki się uspokoją, lecz ruszyła na poszukiwania, które zostały wspomniane wcześniej. Wszędzie roiło się od ludzi, aż jej chudziutkie kończynki dotarły aż na szóste piętro. Tam odnalazła Salę Końca, w której rozgościła się w rogu pomieszczenia, usianego poduszkami. Deliah wpatrywała się przez jakiś czas bezsensownie w niebo i po chwili zdjęła ciasne balerinki i cisnęła nimi w dal, jakby chciała wyładować nadmiar energii. Spojrzała ponownie na sklepienie, w którym można było spostrzec pojedyncze gwiazdy. Można powiedzieć, że bawią się z nią w chowanego. Uciekają w nadziei, że Slone ich nie zauważy. Przez myśl przechodziły jej różne myśli poczynając od wakacjach w Egipcie, kończąc na ostatniej lekcji Transmutacji z Profesorkiem Crow. Słońce, które prażyło non stop w Egipcie, dla blondynki było nie do zniesienia i z czerwonymi ramionami wróciła do jej ukochanego, deszczowego Londynu. Poruszając przy okazji temat lekcji, dziewczynę przeszedł dreszcz na widok twarzy jednej z Gryfonek. Przecież kompletnie ją to nie obchodziło, więc w ogóle nie wiedziała dlaczego zawraca sobie takimi głupotami głowę, jak jakieś Korki. Zresztą teraz nawet nie chciała teraz o tym myśleć, przyszła tutaj aby urwać się od niepotrzebnych myśli. Zamknęła powoli oczy, przeciągnęła się niczym kot po czym zakopała się wśród poduszek w nadziei na piękny sen.
I wszystko zapewne okazałoby się cudownym odpoczynkiem w miłym miejscu... ale jak wszyscy wiemy, nigdy na świecie nie jest zbyt różowo. Wymarzony spokój zakłócał cichy szept pojawiający się od czasu do czasu, który właściwie nie dziwił i nie interesował nikogo w zamku. Tym razem wyraźnie chciał być usłyszany. - Poczuj strach, który przeszyje Ci trzewia jak harpun - głos wydobywający się ze szklanej kuli próbował najwyraźniej przestraszyć ślizgonkę. Szkło zdawało się świecić coraz mocniej, szept powtarzał się bez przerwy niczym zacięta płyta. Najwyraźniej pomieszczenie chciało przekazać panience Slone coś ważnego
Sen przychodził tak szybko i można było się poczuć tak wspaniale, lecz sen szybko też odchodzi i doprowadza człowieka do szału. Deliah przetarła zaspane oczęta i zerknęła na sklepienie. Gwiazdy świeciły mocniej i już nie chowały się po zakątkach bawiąc się nieustannie z uczennicą. Powtarzający się wciąż ten ochydny szept był nie do zniesienia. Normalne było aby, w niektórych salach można było słyszeć przeróżne rzeczy, bo to przecież Hogwart. Niestety chyba nikt, a przynajmniej dziewczyna nie słyszała aby jedna z komnat komuś groziła. Przecież w Hogwarcie mamy być bezpieczni, albo przynajmniej mamy czuć to poczucie, prawda? Zdruzgotana ślizgonka zatkała uszy by już nie słyszeć tego obrzydliwego szeptu po, którym spływały tysiące przekleństw. Niestety nie pomagało, lecz Slone się nie poddawała i na siłę przyciskała poduszkę do uszu. Czego chciała ta okrutna sala od Slone?
No kto by pomyślał, że pomieszczenia w zamku mogą być tak wredne i upierdliwe? A jednak, to nie dawało za wygraną. Najwyraźniej miało w głębokim poważaniu to jak dziewczyna uciekała od głosów, że najwyraźniej naprawdę potrzebowała teraz świętego spokoju. Ono wiedziało lepiej i chciało jej to udowodnić. Nie przestało nawoływać, kula nie przestawała świecić ani na moment. Może chciała jej coś po prostu pokazać, przestrzec czy w ogóle zaproponować? Ze świecącymi i gadającymi kulami nigdy nic nie wiadomo. - Na karku zimny pot, ciało przechodzą ciarki - no proszę, przynajmniej na moment zmieniło repertuar. Ale czy to zwiastowało coś dobrego? Ślizgonka nie powinna mieć wielkich nadziei. Chyba, że kufer stojący w rogu sali zaczął się trząść z zimna albo chowa się w nim przyjazny chochlik, hm. I co teraz zrobić? Walczyć z tym szeptem, uciekać, zaprzyjaźnić się z kulą, tym czymś w kufrze czy wracać spać? Ah te dylematy
Chciała aby to choć na chwilę się zamknęło! Gdyby kiedykolwiek wcześniej ktoś powiedział jej, że będzie rozmawiać z jedną z komnat w Hogwarcie. Dziewczyna cisnęła poduszką w kufer i spojrzała wściekle na kule. - Czego do jasnej cholery chcesz?! - prawie, że krzyknęła. Nigdy więcej nie wybierze się na odpoczynek do tej zdradliwej sali, to jest pewne! Nie rozumiała co to takiego miało znaczyć. Nagle po jej ciele powędrowały ciarki stawiając każdy włosek dęba. Miała serdecznie dość! Tupnęła nogą w podłogę i podniosła zirytowana głowę ku kuli i gapiła się w nią zabójczym wzrokiem. Wyglądała na osobę, której z pewnością nie powinno się drażnić. Slone jest przecież zwykłą ślizgonką z lekko pokręconą rodziną o własnych poglądach na życie i niewielkim ADHD. Czy coś zawiniła tej przeklętej sali?!
Szept nagle umilkł kiedy tylko dziewczyna znalazła się bliżej kuli i wreszcie zwróciła na nią swoją uwagę. Przez moment jeszcze raziła ją w oczy zbyt ostrym światłem, by po chwili złagodnieć, nie świeciła już na tyle mocno by drażnić przeciętny ludzki wzrok. A dziewczyna wreszcie mogła coś zobaczyć. Obrazy w kuli przesuwały się jednak wyjątkowo szybko, niektórym z nich ciężko było się faktycznie przyjrzeć. Zdawały się przedstawiać dosłownie wszystko począwszy od jej rodziny przez szkołę, szczęśliwe wspomnienia i kolejne miłostki z partnerami. Ups, czy tam śmignął nawet ponurak? A może to zwykły pies? Za późno, obraz się zmienił, pojawiały się następne - Wsłuchaj się w jej łagodny głos. Słyszysz co mówi? Nie, to niemożliwe. Tylko ci, którzy są blisko końca, mogą cokolwiek zrozumieć - kula wreszcie przemówiła jak to ma w zwyczaju. Czyżby próbowała przekazać dziewczynie ostrzeżenie o nieuchronnie zbliżającym się koncu...czegoś? Najwyraźniej. - Poznaj ciemne zakamarki swojej kruchej psychiki jestem głosem który powtarza Ci że jesteś nikim - może właśnie to jest klucz do wszystkiego? Tak, teraz wszystko jasne. Może i obrazy były przeszczęśliwe, ale na żadnym nie było panienki Slone. To zastanawiające. Czy tak samo jak kufer, który wciąż się rzucał nerwowo? Zapewne nie.
Ślizgonka zmrużyła swoje zielonkawe oczęta, gdyż na początku światło niemiłosiernie raziło ją. Gdy lekko złagodniało można było dostrzec obrazy przewijające w magicznej kuli. Gilbert i ona bawiący się na placu zabaw, Tiara Przydziału wskazujące jej miejsce wśród ślizgonów, impreza, na której poznała Dextera, były to pierwsze wspomnienia jakie zauważyła. Nie była pewna ale gdzieś w nich pojawił się nawet ponurak. Kula ponownie przemówiła, tym razem głos miała łagodniejszy. Nie rozumiała jej słów. Koniec? Ale koniec czego? I w czyj głos ma się wsłuchać? A może to kula mówiła do kogoś innego o niej? Nie znała odpowiedzi na te pytania, tak samo jak nie wiedziała co właściwie się tu dzieje. Przyszła tutaj odpocząć, położyć się spać, przemyśleć różne sprawy, a nie wpatrując się w jakąś nawiedzoną kulę. Jesteś nikim... Te słowa dudniły Deliah w głowie rytmicznie, jakby ktoś uderzał w bęben. Nie mogła być nikim. Przecież była Slone, a samo to nazwisko oznaczało, że jest kimś. - Kłamiesz - stwierdziła łamiącym się głosem - Jestem Slone, jestem kimś! - prawie, że krzyknęła z łzami w oczach - O co tu chodzi i co jest w tym przeklętym kufrze? - złapała się za czoło, czując mocne pulsowanie w czaszce.
Z pewnością to dobrze, że kula nie miała twarzy i nie wyrażała emocji. Z pewnością byłaby teraz zachwycona tą sytuacją, kpiłaby z biedaczki ewentualnie śmiałaby się w głos. Była jednak tylko kulą świetnie oddziałującą na ludzi próbujących z nią obcować. Nie dawała jednak za wygraną, wciąż powtarzała te same wersy o strachu próbując przekonać dziewczynę, że jest nikim, że nie ma absolutnych szans. - To koniec, koniec zbliża sie nieuchronnie, zrozumiesz gdy nadejdzie, zostaniesz ukrzyżowana, poznasz co to mrok, a ja będę włócznią która przebije ci bok - zdecydowanie kula miała skłonności do sadyzmu. Nie przestawała pokazywać jej wciąż tych samych obrazów, które tylko zdawały się co chwila przyspieszać. Nie wspomniała też o kufrze na który najwyraźniej nie miała wpływu, wygląda na to, że jego ślizgonka musi zbadać samodzielnie.
Gdyby nie to, że ta kula mocno ryła psychikę naszej ślizgonki to te jej wszystkie sadystyczne teksty byłyby dość zabawne. Zdawały się z pozoru zwykłymi groźbami z kiepskiego horroru. Jednak teraz wydawały się przerażające, a Deliah na skraju wytrzymania. Ona nie może być nikim. Zawsze była kimś, zawsze. Nie rozumiała co ta kula chciała jej przez to przekazać. Chcę się z niej pośmiać dla zabawy czy coś? W każdym bądź razie teraz mogłaby mieć niezły ubaw, obserwując zrozpaczoną Slone, która teraz zmierzała powolnymi krokami w stronę kufra. Skoro kula nie była łaskawa co się znajduje w środku, będzie musiała zrobić to sama. Położyła dłonie na pokrywie kufra i powoli zaczęła mocować się z zamkiem. Po chwili udało jej się z tym uporać, ostrożnie uchyliła kufer w nadziei, że znajdzie wyjście z tego piekła.
Kiedy dziewczyna odeszła od kuli, blask stał się zdecydowanie mniej jaskrawy. Z większej odległości ciężej było orzec czy wciąż pokazuje jakież obrazy. Na pewno nadal szeptała, tym razem ciszej i niej natarczywie niż przed paroma chwilami. Wciąż jednak powtarzała to samo. Dziewczyna jednak zdecydowała się na zbadanie kufra. Niezbyt skomplikowany i zabezpieczony zamek dzielił ją od poznania tego skromnego sekretu. Wieko się otworzyło, tajemnicze coś będące w środku natychmiast stamtąd wyskoczyło. Wybiegło? Wyleciało czy wypełzło? A może po prostu wyszło? Niepotrzebne skreślić, bo ze środka wydostał się po prostu największy lęk dziewczyny, to przez co zawsze i w każdej chwili czuła strach i niepewność, to czego obawiała się najbardziej było na wyciągnięcie ręki. A mowa o...
Czego boi się nasza panienka Slone? Nie posiada tak bardzo pospolitego strachu przed pająkami, nie boi się też duchów. Jej największym strachem jest coś co panoszy się wśród ludzi. Coś co może i pełzać, latać, biegać i tańczyć. Wszystko zależy od gustu, jednak Deliah miała dość specyficzny strach. Miała słabości jak każdy, a było nią coś na co patrzy się na co dzień u nastolatków jak i u staruszków. A boi się najbardziej miłości. Nie mowa tu o zwykłej niezobowiązującej, którą tak dobrze zna. Boi się tej prawdziwej, jedynej w swoim rodzaju miłości. Niesamowicie boi się zakochać, a co dopiero być z kimś w poważnym związku. Co więc wyszło z kufra? Może Shuyler, z którą ostatnio poromansowała po pijaku, a może Dexter jej nowy kolega, z którym zdarzyło jej się poflirtować. Jednak z kufra wyszło a konkretniej wyszedł najzwyklejszy w świecie chłopak. Niezbyt wysoki, lekko chudawy, z krótkimi brązowymi włosami i piwnymi oczami. Niczym się nie wyróżniał od innych jej rówieśników. Slone poczuła coś niezwykłego, coś czego zupełnie nie powinna, poczuła coś czego najbardziej się obawiała na tym świecie. Poczuła, że się zakochała. Motyle w brzuchu nie dawały teraz spokoju, a w głowie pojawiały się obrazy. Ich wspólne obrazy, widziała siebie zapatrzoną w chłopaka, widziała ich trzymających się za rękę, widziała go obejmującego ją. Wszystko to dla niej było przerażające. Serce podeszło jej do gardła, a kolejne błyszczące łzy spłynęły po policzku. Kula mocno sobie z nią pogrywała, posuwając się na taki krok, lecz co jej zawiniła ta zapłakana blondyneczka? Oto trzeba byłoby spytać ją osobiście, a to właśnie robiła Slone. Zwinięta w kłębek, cała we łzach, leżała w rogu pomieszczenia i wciąż powtarzała dwa słowa. Ta dziewczyna chciała się po prostu stąd wydostać, więc bądźmy wyrozumiali.
Oh okrutny losie, dlaczego stworzyłeś boginy tak sprytne, a przy okazji tak wredne? Przybierały postać lenków wszelakich i straszyły chętnie każdego kto śmie zakłócić im odpoczynek. Nie chciały oszczędzać także panienki Slone. Natychmiast przybrał postać odpowiadającą jej najskrytszemu lękowi, nasuwał na myśl mnóstwo obrazów odrzucających i przyprawiających o zbyt szybkie bicie serca. Nie przejął się dziewczyną, nie było mu jej szkoda. Wręcz przeciwnie, zbliżył się do niej jeszcze bardziej, wyciągnął w jej stronę rękę najwyraźniej chcąc ją mieć blisko siebie, chcąc zarazić ją cudowną i wieczną miłością, chcąc napoić się jej lękiem przed tak specyficznym uczuciem.
Nigdy więcej nie wybierze się na szóste piętro, a tym bardziej do Sali Końca. Nie był to pierwszy raz kiedy sprawiła sobie tutaj słodką drzemkę i gdyby nie ta cała sytuacja robiłaby to nadal. Nieuwaga często prowadzi do niemiłych sytuacji. Jak ta, która się obecnie działa. Deliah podczas swojego chwilowego zwinięcia się w kłębek, odizolowania się na chwilę od tego wszystkiego, stwierdziła, że jest naprawdę głupia. Przecież ślizgonka nigdy się nie rozstaje z swoją kochaną różdżką. Sięgnęła do lewego botka, lecz zastała tam pustkę. Jej przerażenie wróciło z powrotem. Gdzie mogłaś ją zostawić ty tępaku?! Dziewczyna zauważyła ją wetkniętą między poduszki i szybko się na nią rzuciła. Gdy nareszcie dzierżyła swoją zdobycz w ręce. Podeszła do chłopaka i wypowiedziała zaklęcie. - Riddikulus - krzyknęła w stronę Bogina i uspokoiła się wreszcie.
Dziewczyna z pewnością sięgnęła po różdżkę wręcz w ostatniej chwili. Jeszcze moment, a nie byłaby w stanie rzucić racjonalnego zaklęcia nie popadając w jakąś idiotyczną paranoje. Bogin zaczął się kurczyć i w końcu poleciał z powrotem w stronę kufra niczym balonik z którego ktoś spuścił powietrze. W sali zapadła nagle przeraźliwa cisza. Nawet kula sie trochę uspokoiła, świeciła sobie jakby nieśmiało gdzieś na drugim końcu sali. Błogie milczenie przerwał jednak piskliwy śmiech czegoś, a raczej kogoś unoszącego się obecnie nad głową ślizgonki. Nikt inny jak doskonale wszystkim znany Irytek. Cwaniura najwyraźniej kpił z dziewczyny zataczając w powietrzu kółka dookoła jej głowy - Uuuuu jesteś nikim Slonowata, boisz się chłopców w trądzikiem? - ah zdecydowanie nieładnie się zachowywał, ale taki był przecież urok Irytka. Wyglądało na to, że cała ta farsa to jego sprawka.
To chyba był jeden wielki żart. To wszystko było sprawką nędznego Irytka?! Doprowadzenia jej do takiego stanu psychicznego tylko by się pośmiać?! Po chwili w dziewczynie zagotowało się gdy nad jej głową latał ten wredny poltergeist. Spojrzała na niego wściekle i otarła resztki łez rękawem swetra. - Jak cię dorwę to ty zaraz będziesz nikim! - warknęła - Niech cię nie obchodzą moje strachy, bo zaraz ja będę twoim. - prychnęła, sięgając po różdżkę. Spokojnie Slone, to tylko Irytek! Uspokój się i go zignoruj. Tylko nie daj się sprowokować i po prostu wyjdź. Dziewczyna opuściła niechętnie różdżkę, po czym schowała ją do buta. Rzuciła pogardliwe spojrzenie na chochlika i ruszyła do wyjścia. - Masz dzisiaj szczęście! - sięgnęła do klamki - Żegnaj ośle... - po czym wyszła i skierowała się do dormitorium ślizgonów. [zt]
Młoda kobieta ubrana w czarną suknię weszła pocichu do sali. Kula wisząca na środku sali nie rozbiła się. Dla Eleny nic się nie skończyło, wszystko tkwiło w martwym punkcie. Chwilowo wykonanie jej planu nie było możliwe z powodu jej niedość dobrch zdolniści. Okazało się, ze jej matka, przez wszystkie te lata skupiła sie na uczeniu jej zaklęć niewybaczalnych i panowaniu nad czarnomagicznymi artefaktami. Felixa niegdzie nie można znaleźć, mimo, ze szuka go pół Europy... Poza tym wszystko było po staremu... no może z wyjątkiem naciskań mamy, by wyszła za mąż... BLE! W każdym razie... Elena otoczyła powoli kulę delikatnie muskając ją opuszkiem jej smukłych palców. Zdjęła z szyi szal odsłaniajac widniejący an jej szyi naszyjnik. Na ogół zwykła biżuteria, jednak dla znawcy jest to obiekt czarnomagiczny o niezbyt wielkiej mocy... Zazwyczaj pomaga on oczyścić umysł... doslownie. Potrafi sprawić, by dana osoba, wybrana przez wlaściciela nic nie czół i o niczym nie myślał, po prostu zatonął w czarnym niebycie...
Szedł sobie i szedł właściwie do nikąd, mając na dzieje, że gdzieś może spotka jakąś przemiłą osóbkę do pogadania, pośmiania się i tak dalej. A tu wszędzie pusto, czyżby wszyscy gdzieś powybywali? Czyżby zapomniał o czymś potwornie ważnym? Ojej, byłoby bardzo smutno. Po długich poszukiwaniach trafił do Sali Końca. Na szczęście kula się nie rozbiła, czyli mógł mieć jeszcze nadzieję, że jego relacja z Madeline będzie miała jakąś kontynuację. Szkoda tylko, że dziewczyna ma go głęboko i w ogóle się nim nie przejmuje! Ugh, z tymi kobietami to skaranie boskie jakieś! Początkowo myślał, że jest sam. Ot, cicho było, ciemno, jakoś tak nieruchomo. Aż tu nagle Kabooom! Z rogu wyłania się jak zwykle nieziemsko piękna i mroczna Elenka! - Ojej, witaj Elenko. Wyglądasz naprawdę przemrocznie w tej sukience! Gdzie ją kupiłaś? Były tam może jakieś męskie wdzianka? – Podszedł do niej, na przywitanie ładnie skłonił główkę, ucałował rączkę, niech to nikogo nie dziwi, był dżentelmenem!
Dziewczyna usiadła sobie cihutko w kaciku na poduszkach, by pomyśleć w spokoju,a tu jej nagle wchodzi jakiś baran! Już chciała go ochrzanić, gdy spostrzegła kto jest ów baranem. -Witaj Frederiku.- przywitała się jak na nią łagodnie, ale w rzeczywistości z mieszanka tonu ostrego i chlodnego. No co.... nie umiała być miła i tyle. -Och, uroczy jesteś... Wiesz przecież, że ja stroje mam szyte na miarę. Ale mogę dac ci później kontakt do mojego krawca.- powiedziałą z delikatnym uśmiechem. Ach ten frederik... Zawsze go lubiła. Szkoda tylko, ze był od Krukonó... nie byłby złum Ślizgonem. Ale to juz jej prywatne zdanie.
Ojej, dobrze, że nie zaczęła go pojeżdżać, bo ostatnio miał dość słabą psychikę i to mogłoby się źle skończyć. Źle dla niego, oczywiście. Trochę się przestraszył jej tonu, ale szukał i tak w tej sytuacji pozytywów! Wszak przynajmniej nie rzuciła się na niego z jakimś zaklęciem, tylko trochę ostro zareagowała. I tak był jej bardzo wdzięczny! Uśmiechnął się za to nieco już mniej sztywno, słysząc z jej ust komplement! Uff… zyskał jej aprobatę, jak dobrze. - Koniecznie, koniecznie! Mam tylko nadzieję, że szybko by się z czymś wywinął, bo czerń jest teraz bardzo w modzie. – Pokiwał z przejęciem główką, uśmiechając się ponownie. – Może sobie usiądziemy, hmm? No chyba, że ci w czymś przeszkodziłem… to wtedy mogę sobie pójść… Miał nadzieję, że jednak pozwoli mu zostać. Ot tak, miło byłoby sobie z nią trochę porozmawiać.
Zachichotała słyszac jego reakcję. -Frederick, czerń zawsze jest w modzi, bo ja ją noszę.- zauważyła skromnie. Ach! Ta jej wrodzona skromność! Wiedziałą, ze chłopak liczy na jej towarzystwo, więc uśmiechneła sie ponownie. -Oczywiście, ze możesz zostać. Usiądźmu- wskazałą podyszki w rogi z którego właśnie wyszła. Tutaj była prawie zupełnie ciemno. Jednak jej czarne jak węgiel oczy dalej błyszczały w delikatyn świetle, a biała jak porcelana twarz i szyja były yraźnie widoczne w mroku. Cuż cie sprowadza do tej komaty, mój drogi?- spytała przygladajac mu sie uważnie.