To zapewne jedna z mniejszych sal, jakie można znaleźć w całym zamku. Naprzeciw drzwi jaśnieje mała kula, lśniąca bardzo bladym, ale na swój sposób fascynującym światłem. Przybiera różne barwy, zależnie od tego, który raz się rozbija, a robi to, kiedy do sali wejdzie ktoś, dla kogoś coś się skończyło. Jest to niesamowite zjawisko, które warto zobaczyć. Poza ową kulą, nic nie chce tu świecić, nawet Lumos nie działa w tym miejscu.Na ziemi rozłożone są wygodne poduszki, a w rogu jest ich jeszcze więcej. Kiedy zaś spojrzy się w górę, można zobaczyć kilka gwiazd, które udają, że istnieją w tej sali.
Jared zwlekł się z fotela i ziewnął, rozciągając kończyny. Oczywiście większość dnia spędził śpiąc i leniąc się niesamowicie, jakżeby inaczej. Nastał jednak taki czas, że trzeba było wstać, ruszyć do dormitorium i się jakoś wybrać. Ale w sumie długo mu to nie zajęło, a prezent miał w zasadzie dawno... wykonany i ślicznie zapakowany. Podrapał się więc w czubek głowy, wzruszył ramionami, chwycił srebrną torebeczkę i wyszedł na schody. Po drodze w dół, zwykle prostej, o mało co nie spadł, przez jakiegoś kota, który bezczelnie wlazł mu pod nogi. Zaklął cicho i wyszedł z Wieży Krukonów, po czym zszedł piętro niżej i oparł się o ścianę przy drzwiach do Sali Końca. Nie wiedział, czy wybrał odpowiednie miejsce, ale sam osobiście miał do niego sentyment. Anyway, miał trochę czasu, bo mimo wszystko nie miał czym zająć tej godziny, w ciągu której miała przyjść Gabrielle. Tak więc czekał.
Właściwie to nic wielkiego się dziś nie działo, dzień, jak co dzień, można by powiedzieć. Chociaż nie. Dzień ten wyróżniał się spośród innych. Choćby tym, że Gabrielle jeszcze o nic się nie potknęła ani nie uderzyła. Brawa dla niej. No i na pewno nie dostawała w innych dniach tyle listów (choć nawet dziś dużo ich nie było). Ale w końcu to jej urodziny i to siedemnaste! Tylko raz w życiu człowiek stawał się pełnoletnim i to było właśnie dziś. Dlatego właśnie ten dzień był inny niż wszystkie, choć też i podobny. Oczywiście, sumienna Gabrielle nie wykorzystała całej godziny, którą miała na przygotowanie się, do końca. Musiała zrobić kilka drobnych rzeczy, które zajęły jej co najwyżej dwadzieścia minut. Gdy już się z tym uporała, wybiegła z dormitorium, potem spiesząc się przez pokój wspólny (ach ci nieznośni pierwszoklasiści musieli się pałętać pod nogami, no!), aż w końcu wybiegła na schody. Po drodze się potknęła i zjechała pięknie na kolanach na dół, co zaowocowało wielkim bólem. Tak więc z poobijanymi kolanami, powoli doszła (stękając z bólu nieco) do chłopaka, którego widziała, jak opierał się o ścianę. - Heeej - powiedziała przeciągle - widziałeś, jaka ze mnie niezdara? - roześmiała się, mimo tego, iż bolały ją jeszcze trochę kolana. W końcu nie ma to, jak śmiać się z samego siebie, a śmiech był najlepszym lekarstwem na ból.
Cała Gabrielle. No dobra, może nie zdarzało jej się to aż tak często, żeby mówić, że to dla niej charakterystyczne, ale mimo wszystko był do tego w pewien sposób przyzwyczajony. Zrobił niezadowoloną minę i podszedł do Krukonki, wystawiając w jej kierunku łokcia. Oczywiście zrobił to w jakże eleganckim i wyrafinowanym stylu, nikt nie śmie zaprzeczyć. Zaśmiał się cicho. - Mam nadzieję, że bardziej się nie poobijasz, bo raczej wątpię, że chcesz trafić do skrzydła szpitalnego w urodziny - powiedział, unosząc lekko brew i uśmiechając się mimowolnie. - Chodź - dodał, zawracając ku drzwiom. - Byłaś tu, tak w ogóle? - zapytał, uchylając drzwi. - Cóż, nie zrobiłem żadnego przyjęcia niespodzianki. W sumie nawet na to nie wpadłem! - powiedział, kiedy zdał sobie sprawę, że mógł takie zrobić. Ale w sumie po co? Heej, w dwójkę będzie fajnie. Chyba. - Ale przygotowałem herbatę - usprawiedliwił się szybko, wskazując parujący dzbanek i dwie filiżanki, stojące na niskim stoliku. W sumie światło w tym pomieszczeniu nie było zbyt mocne, dlatego para była ledwo dostrzegalna. - A więc, Gab, wszystkiego najlepszego, czego tylko sobie wymarzysz, zażyczysz, ale z umiarem, bo nie można przesadzać, no i oczywiście szczęścia - wyszczerzył się i wyciągnął w jej stronę rękę, w której trzymał srebrną torebeczkę. Ciekawiło go, jak zareaguje na prezent. Była to rzecz całkiem pracochłonna, choć mogłoby się wydawać, że użył tylko zaklęcia pomniejszającego. W środku było ładne pudełko, zawierające gramofon, wielkością przypominający niewielką szkatułkę. Tuba była koloru granatowego, zaś reszta z ciemnego drewna. Ogółem mały sprzęcik wyglądał na delikatniejszy niż był w rzeczywistości. Dodatkowo w torebce było kilka płyt winylowych, oczywiście mugolskich zespołów. To chyba było gorsze od dopracowywania samego gramofonu. Ale zrobił, ha! I miał nadzieję, że będzie zadowolona, bo kto nie tęsknił za muzyką w Hogwarcie? A tu nie dało się słuchać ze swoich odtwarzaczy, bo świrowały. I to była jedyna wada tego miejsca.
Ale właściwie dlaczego by nie mówić, że to nie było dla niej charakterystyczne, jeśli takie właśnie było? Przecież mało kto tak jak ona uszkadzał sobie poszczególne części ciała, ale, co warto nadmienić, zazwyczaj z niedużymi konsekwencjami. Także trzymała się ogólnie dobrze. A ta jego mina jej się nie podobała, o, bo w końcu to nie była jej wina, że się przewróciła, nie? A wyglądało na to, jakby tak myślał, hm. A ona nie chciała, żeby tak myślał, nie. W sumie nie wiedząc do końca, czemu tak. Wzięła go pod rękę i uszła razem z nim ten kawałeczek. Na szczęście już nic jej nie bolało, hm, dziwne, że tak nagle ból ustąpił. Bardzo dziwne. - No, no, no, wypluj te słowa, zanim tak się stanie. I odpukaj w niemalowane drewno! - zaśmiała się, wymieniając jedne z wielu przesądów funkcjonujących wśród ludzi. - Kiedyś, dawno temu, przypadkiem - odparła, gdy wchodzili do środka. - I dobrze, nie trzeba mi żadnych przyjęć, przyszłabym taka nieprzygotowana i co? Nawet nie wiedziałabym, co robić. Oszczędziłeś mi zbędnego stresu - dodała, uśmiechając się przy tym niepewnie. W sumie mimo wszystko nie lubiła być w centrum uwagi, a na takim przyjęciu z pewnością byłaby, pełniąc rolę solenizantki. - Wystarczy - rzekła, widząc dzbanek z herbatą. Od razu jej uśmiech się powiększył, miała jakąś wręcz obsesję na temat tego napoju. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję - szepnęła cicho, dziwiąc się zaraz po tym, dlaczego właściwie szeptała. I nie, w jej oczach nie zalśniły łzy ze wzruszenia, nie, to tylko trzeba było nawilżyć przesuszone oczy, tak. Wzięła do rąk torebeczkę i zajrzała do niej, patrząc co było w środku. Zobaczyła pudełko i od razu zaciekawiło ją, co jest w środku. Wyjęła więc je i kątem oka dojrzała jeszcze w torebce coś, co wyglądało jak zmniejszone płyty winylowe. Mimo wszystko zdziwiła się, gdy otworzyła pudełko i zobaczyła jego zawartość. Gramofon!Miniaturowy gramofon!Obejrzała go dokładnie z widocznym zachwytem w oczach, dziwiąc się trochę, gdy nie zobaczyła na na nim emblematu żadnej firmy. - Sam go zrobiłeś? - zapytała, nie dowierzając temu faktowi, choć była już jego właściwie świadoma. - Jest wspaniały, dziękuję - dodała, po czym włożyła gramofon ponownie do pudełka, a pudełko do torebki i odłożyła ją na bok. Musiała to zrobić, bo za chwilę objęła ramionami chłopaka, przytulając go do siebie, chcąc mu wystarczająco podziękować. - Rozumiem, że będę musiała go potem powiększyć zaklęciem, tak? - zapytała ponownie, tak, dla pewności. Nareszcie będzie mogła posłuchać ulubionej muzyki tu, w Hogwarcie. I że też wcześniej nie pomyślała o takim rozwiązaniu.
No ale... mimo wszystko obstawał przy tym, aby tak nie mówić. Aaaa tam, jemu też zdarzało się potknąć, szczególnie jeśli na drodze stawały przeszkody w postaci biegających pierwszoroczniaków albo wszędzie plączących się kotów. Wejdzie taki mruczek pod nogi i się będzie ocierał, a ty lecisz do przodu i... zaraz, ale czy koty miały jakiś związek z urodzinami Krukonki? Raczej w to wątpił, ale jak już ostatnio sobie myślał *taaak* to zauważył, że myśli nie o tym, o czym powinien w danej chwili myśleć, a myśli płatają mu myślące figle i wymyślają się inne myśli, niż te myśli, które powinny być na miejscu tych normalnych myśli, które... UHM. WŁAŚNIE. Ej, zgubił gdzieś myśli. - O, no to świetnie! Nie ma za co - odpowiedział z uśmiechem na reakcję Gabrielle dotyczącą niczego innego, jak herbaty. No proszę, herbata lepsza niż czerwone, wytrawne wino! Kto by pomyślał. W sumie to Jared mógłby, skoro ostatnio myślał tak dużo, więc byłoby to całkowicie naturalne, kiedy by pomyślał, że... ! Uśmiechnął się delikatnie, obserwując dziewczynę, otwierającą swój prezent. - Tak, musiałem kilka razy wymknąć się ze szkoły i pokombinować nieco, ale się udało - odpowiedział, zadowolony ze swojego małego wynalazku. Cóż, spodziewał się, że dojdzie do przyjacielskiego uścisku, więc wcześniej zapamiętał (pomyślał?) żeby pamiętać (nie myśleć) o Williamie. - Najlepszego - powtórzył, aby odpowiedzieć cokolwiek. Sam zdziwił się, że wyszło mu to tak naturalnie! - A no widzisz, niekoniecznie, wystarczy, że włożysz płytę, a wszystko będzie pięknie działało w normalnym rozmiarze. Ale można też powiększyć - powiedział, kiwając głową. - Siadaj, naleję herbaty - dodał, czując się trochę jak gospodyni domowa.
Ale jak chciał tak mówić, to proszę bardzo, mógł, Gabrielle nie miała nic przeciwko. No, może trochę by się burzyła (przez jakaś minutę), ale zaraz by się roześmiała, a potem przyznała mu całkowitą rację. Och, jak jej zachowania były momentami przewidywalne, bardzo. No ale w końcu to była Gab, nudna, nieciekawa, zwyczajna Krukonka, jakich wiele... No, nie przesadzajmy, nawet ona sprawiała niespodzianki. I choć może koty nie mają zbyt wiele wspólnego z jej urodzinami (chyba że całe czarne, przynoszące pecha, jak trzynastka), to potrafią nieźle namieszać w życiu, oj, tak. A przynajmniej sprawić, ze się człowiek o nie potyka i przewraca. - Jest, jest - odparła, przekomarzając się nieco z chłopakiem. No bo czy to nie było zabawne, takie udowadnianie sobie wzajemnie racji, którą przecież obydwoje tak naprawdę mieli? No i oczywiście, że herbata była lepsza, niż czerwone wino. Owszem, mogła uzależnić, tak samo, ale nie powodowała, że człowiek dziwnie się zachowywał (zazwyczaj) i człowiek nie stawał się pijany. I nie zapominał, co później robił. - Nieco, tak, pewnie męczyłeś się dniami i nocami, no ale tego nie powiesz. Była mu bardzo wdzięczna za to, co dla niej zrobił i nie wiedziała tak naprawdę, jak mu się za to odwdzięczyć. Bo przecież musiała, nie, żeby nie. Znaczy, nie musiała, wszak to dostała jako prezent urodzinowy. Ale ona czuła potrzebę odwdzięczenia się, więc to zrobi, kiedyś. - Z tym, że ciężko chyba odpowiednio igłę będzie nałożyć, jeśli będzie pomniejszone, choć nie wiem, będę musiała się z tym bliżej zaznajomić - dodała, gdy już odsunęła się z uścisku, uśmiechając się przy tym nieśmiało, po czym usiadła na jednej z poduszek znajdujących się niedaleko stolika z herbatą.
Mógł, ale nie musiał. O. Mogła nie mieć nic przeciwko, ale jednak wolał tak nie mówić, bo gdyby tak mówił, to czułby się dziwnie, nawet jakby wiedział, że mówi prawdę, chociaż tak na prawdę nie mówił prawdy o prawdzie, którą mówił bądź miał mówić. Tak więc lepiej żeby mówił, że nic nie mówi, bo gdyby mówił nieprawdę o prawdzie, która tak naprawdę nie była prawdą, bo nie uważał i nie mówił, że to była prawda, a raczej nieprawda o prawdzie. Tak to właśnie było z tym mówieniem o nieprawdziwej prawdzie i trzeba było z tym mówieniem bądź niemówieniem uważać, bo gdyby nie uważać, to straciłoby się uwagę o prawdzie prawdziwej i nieprawdziwej prawdzie, która była też mówiona jako prawda prawdziwa. Właśnie. Nienienie, on wcale nie wariował. Tak sobie tylko... rozmyślał nad mówieniem prawdy i nieprawdy o prawdzie mówionej i mówionej nieprawdzie, na którą można by znaleźć inne słowo ale nieprawda brzmiała lepiej niż inne słowo na nieprawdę, które definitywnie dało się znaleźć, a było to kłamstwo, choć w tym wypadku by się spierał, bo to była raczej nieprawda mówiona, czyli nie kłamstwo, ale też nie prawda. Prawda? Nieprawda! A może jednak prawda... I tak to było z tą prawdą, no! - Och, wcale nie! - powiedział uparcie, brnąc w przekomarzanie, które było prawdziwie zabawne, a mógł nawet powiedzieć, że było to prawdziwie zabawne, ale postanowił, że raczej nie będzie mówił, że jest to prawdziwie zabawne. Bo po co, prawda? To było wiadomo, że to prawdziwie zabawne. Oj tam, wino też było dobre. A jak widać - Jared nie potrzebował niczego, żeby się upić. Wystarczyło towarzystwo Gabrielle, a jego myśli już były... prawdziwie pijane. A może nieprawdziwie? I znowu nie wiedział jak to jest z tą prawdą, czy jest ona prawdą czy nieprawdą. - Nie e, gdzie tam nocami - machnął ręką. Oj, był zbyt prawdziwie przewidywalny. Powiedziała prawdę, ale Jared robił z niej nieprawdę, mówiąc, że to nieprawda, tudzież zaprzeczając, że ta prawda jest prawdą i ma się nijak inaczej niż jest po prostu nieprawdą! Co było oczywiście nieprawdą, bo prawdą było, że rzeczywiście prawdziwie trochę nad tym przesiedział, ale to nie zabraniało mu przeczyć, że to prawda i mówić, że to nieprawda, bo tak właśnie chciał mówić o tej prawdzie. No właśnie prawda była taka, że nie musiała, bo to był prezent, ale myślała o nieprawdzie, że musiała się odwdzięczyć. - Prawda jest taka, że igłę jakoś da się nałożyć, choć w istocie może się to okazać nieprawdą, bo prawda jest taka, że łatwiej będzie, jak gramofon będzie prawdziwie większy, ale nieprawdę stanowi to, że zrobiłem go, aby był powiększany, ponieważ mały jest mały i nie jest prawdziwie duży, a co za tym idzie, zajmuje mniej miejsca - powiedział nieświadomie, nalewając herbaty. - Ups - dodał, kiedy zorientował się, że nie oddzielił myśli od mówienia nieprawdy bądź prawdy. I tak to właśnie było. A dodatkowo prawdą było, że miał gdzieś w tym pomieszczeniu gitarę.
No nie musiał, nie, wcale, a wcale, w ogóle. No, więc jeśli czułby się dziwnie, mówiąc tak, nawet jeśli byłaby to prawda, to nie musiał wcale tej prawdy mówić. Aczkolwiek lepiej było mówić prawdę, nieważne, jaka by ona nie była, niż głosić piękne kłamstwa i perfekcyjne zaprzeczenia, bo choć może one i brzmiały pięknie, to nic dobrego nie przynosiły. Ogólnie rzecz biorąc trzeba było uważać na to, co się mówiło, bo człowiek nie wiedział, kiedy i gdzie jego słowa zostaną użyte przeciwko niemu. Nie, wcale nie wariował. Tylko jakoś plątał się w swoich myślach. Co w sumie i Gabrielle też się czasem zdarzało, bo zaczynała myśleć o jednym, później tak myślała i myślała, aż dochodziła do jakichś dziwnych, wybitnie pokręconych wniosków, które miały mało wspólnego z pierwotną myślą. Ale tak to już z nią było. A nie prościej było określać rzeczy po imieniu, zamiast stosować jakieś eufemizmy i tylko komplikować sytuację swoją i innych? Nie lepiej było nazywać prawdę prawdą, a nieprawdę nieprawdą? Nie, no bo nikt mi nie powie, że czarne jest czarne, a białe jest białe, tak jak to określił pewien polski polityk, tak? Mówić wszystko tak, jak było, a nie bawić się w kotka i myszkę. Najlepsze rozwiązanie. - A właśnie, że tak! - ona też brnęła w tę, niegroźną kłótnię, a tak naprawdę zwykłe przekomarzanie się, tak. I to było w istocie zabawne, choć obydwoje to wiedzieli i nie musieli o tym mówić, tak. A pijane myśli to ciekawe stwierdzenie, doprawdy. I gdyby tylko Gabrielle wiedziała, że to przez nią, to... Ach, ale nie wie, niestety. I się nie dowie. Raczej. Nie inaczej. - Oj dobra, dobra, ja tam wiem swoje - odparła, będąc pewna swojej racji i nieważnym było, czy było istotnie prawdziwe, czy też nie. Dla niej był prawdziwe, dla niego nie musiały i już. I jeśli chciał, mógł zaprzeczać, że nie siedział na tym długo i nie poświęcał się, choć ona i tak wiedziała, że nieprawdą było to, iż to mu zajęło mało czasu, bo zajęło dużo i naprawdę włożył w to serce. I Gabrielle o tym wiedziała, a przynajmniej czuła to. Och, ona sobie mogła myśleć nieprawdę, sądząc, że była ona prawdą, choć nie była. Bo kto jej tego zabroni? Nikt. - Czyli tak naprawdę nie ma wielkiej różnicy, czy gramofon będzie duży, czy mały, tak? - zapytała, nie wiedząc, czy dobrze zrozumiała słowa chłopaka, które były tak... tak pokręcone momentami, że można było się zagubić w ich meandrach. - Nie szkodzi. O czym ty tak zawzięcie rozmyślasz, hm? - dodała, biorąc po tym filiżankę i upijając z niej łyk, po czym odstawiła ją na stolik. Oczywiście, herbata była pyszna, jak zwykle, gdy robił ją Krukon. Przeszło jej przez myśl, przez krótką chwilę, że chętnie piłaby taka herbatę do końca życia. Ale to nic, to tylko taka głupia myśl, którą musi zdusić w sobie i której nie może nikomu ujawnić, nie. No i jeśli miał tu gitarę, to dlaczego zwlekał z tym, żeby coś na niej zagrać, hm? Dlaczego ją ukrywał?
Och, noooo! NIE MA ZA CO. - Nieeeeee - powiedział, przeciągając "e". Przecież nie stanie na tym, że jest, bo nie ma, a jak nie ma, to nie ma, a nie jest, i już. Jest to jest, nie ma to nie ma. Tu nie było, bo nie było, bo tak. No właśnie, było wiadome, nie musieli mówić, że to było zabawne, bo było. Ale jego myśli nie były, wcale i jakoś mu się wszystko poplątało, no! Niechcący. Bo to takie myśli, że wszystko plączą. Jared już ich nie lubił. - Ja też wiem! - oznajmił dobitnie. - Ale dziś ty wiesz bardziej, bo masz urodziny - dodał, z lekkim ukłonem w jej stronę. No, nikt jej nie zabroni. - Eeem, no nie ma - odpowiedział z nieco zażenowanym uśmiechem. Tak, tak, jego myśli były naprawdę dziwaczne. Nie zdziwiłby się, gdyby powiedziała coś w stylu "eee, nie ogarniam cię" i zrobiła dziwne oczy. Ale nie zrobiła. Cóż, to było naprawdę miłe, bo sam pewnie nie zdążyłby zareagować inaczej po usłyszeniu takiego... czegoś. - Aaamh, o niczym ciekawym - odpowiedział wymijająco. Wcale nie ukrywał gitary! Po prostu... jeszcze jej nie wyciągnął z kąta, w którym postawił, bo najpierw trzeba wypić herbatę. I poobserwować kulę wiszącą w powietrzu, która (tak mu się wydawało) miała zachowywać się wyjątkowo. Wracając do herbaty - dobrze, że nie wypowiedziała tej przelotnej myśli na głos, bo po takim mętliku w głowie nie mógłby przewidzieć (albo właściwie kontrolować) swojej reakcji.
A PROSZĘ CIĘ BARDZO. - A właśnie, że jest. I pamiętaj, jak ja tak mówię, to tak jest. I już. Po prostu tak ma być. I koniec - rzekła stanowczo, udowadniając, że jak trzeba, to walczy o swe zdanie. A ona stanęła na tym, że jest. Bo jej zdaniem było, więc jak jest, to jest i trzeba tak mówić, że jest, a nie, że nie ma. A jak nie ma, to nie ma i trzeba mówić, że nie ma, a nie, że jest. Niby takie proste. A jednak dla wielu trudne. A jak nie musieli czegoś mówić, bo obydwoje o tym wiedzieli, to tego nie mówili. Bo po co męczyć swe struny głosowe, mózg i ogólnie to wszystko, co potrzebne jest do wypowiadania się. A poplątane myśli to zło wcielone. Bo przez nie nie wiesz, co kiedy, gdzie i jak powiedzieć, żeby wybrnąć z każdej sytuacji. Możesz palnąć jakąś głupotę albo powiedzieć to, czego nie chcesz, żeby ktoś to usłyszał. - O nie, nie, nie, ja zawsze wiem lepiej, nie tylko dziś - odparła trochę złowieszczo, grożąc palcem, jednak zaraz śmiejąc się ze swojej wcześniejszej reakcji, która dla osoby postronnej musiała wyglądać zabawnie, szczególnie zważając na drobną figurę dziewczyny i jej dziecięcą jeszcze twarz. - Tak, to dobrze. Bo nie miałabym gdzie postawić takiego wielkiego, a mały się zmieści idealnie - dodała już spokojniej, patrząc trochę z politowaniem na jego nieśmiały uśmiech, który sprawiał, że wydawało jej się, jakby Krukon bał się, że powie coś za dużo, czego będzie mógł później żałować, a czego nie będzie mógł cofnąć. A mogła przecież tak zrobić, jakby tylko była choć trochę głupia. Ale, że była inteligentną osóbką, to jakoś ogarnęła te jego myśli i doszła do takich wniosków, do jakich raczej dojść powinna była. - Jaaasne, ja tam wiem swoje, pewnie o jakiejś dziewczynie myślisz, hm? - zapytała prosto z mostu, nie zdając sobie sprawy z tego, jak blisko była. Dobrze, dobrze, niech tak będzie, jak chce. - Co ta kula właściwie robi? - zapytała z ciekawości, wszak była w tym pomieszczeniu pierwszy raz, wiec nie wiedziała tego, a czuła, że nie wisiała sobie ona ot tak, tylko w jakimś specjalnym celu. No, a co do tej reakcji - no chyba jej by się nagle nie oświadczył, bez przesady.
DZIĘKUJĘ BARDZO. - Hmpf! - wydał odgłos, mający świadczyć o tym, że jest iście fochnięty. No ale w sumie, to mógł już dać spooookój. No bo skoro tak jest i trzeba mówić, że tak jest, a nie, że nie ma, bo że nie ma, mówi się wtedy, kiedy nie ma, to tak jest i tyle. - Okej - zreflektował się, mówiąc to bardzo beztroskim tonem. Nie należał do osób, które trzymały się przy swoim. Tak więc się nie trzymał. Uważał to za zbędny kłopot i powód do kłótni, niepotrzebnych zresztą. Ej, jego myśli trochę się rozplątały! No dla niego nie było to trudne, że jak nie ma, to nie ma, a jak jest, to jest. Tak, tak, poplątane myśli są naprawdę złe. Ma się uczucie, jakby się miało rozdwojenie jaźni, ale nie takie prawdziwe, tylko takie dziwne, o. I trzeba było na nie uważać, bo wpędzały tam, gdzie nie trzeba. Gupki. Zachichotał, nie mogąc się powstrzymać, bo wyglądała naprawdę zabawnie, kiedy mu groziła. I bardzo się tą groźbą przejął, serio! - Tak więc, przyznaję, masz rację, ale w tej sprawie tylko dziś - wystawił jej język, po czym upił łyk herbaty. Przy okazji zauważył, że znów znika w zastraszającym tempie. No zawsze tak było, ani się obejrzysz, a już jej nie ma! On też był inteligentny, bo to, bo to... to wszystko przez Gab, no! - Yhm - chrząknął znacząco, wpatrując się w kulę - no jaasne, jakbym nie miał o czym myśleć - odburknął, wstając, aby znaleźć gitarę. Coś niezbyt mu się spodobał ton, jaki się przybrał (sam się przybrał, nie jego wina!), ale cóż. Przez chwilę nawet miał wrażenie, że Gabrielle umie czytać w myślach! No, no, no, no! I WILL NEVER FORGET ABOUT THAT. To tak na przyszłość. - Ano właściwie to nie wiem - przyznał szczerze, rozmasowując sobie kark dłonią. - Właśnie po to tu przyszliśmy, żeby sprawdzić, ale chyba się pomyliłem i nie zadziała - powiedział, podnosząc gitarę akustyczną, którą wcześniej postawił w rogu pomieszczenia. - Tadaah, niespodzianka! - Czekaj, słyszysz, co ta kula... eee... mówi? - zapytał, przerzucając pasek instrumentu przez ramię. Sam jakoś nigdy nie słyszał, zawsze jakieś niewyraźne szmery, które nic mu nie mówiły. A z tego co wiedział, aby cokolwiek stało się z tym dziwnym przedmiotem (?), najpierw trzeba było słyszeć, że coś mówi. Ale nie wiedział dużo, a to co wiedział, mogło być jakąś plotką, podłapaną na korytarzu albo w Wielkiej Sali. - Chyba powinno się mieć świadomość, że coś się kończy - wyjaśnił. Ciekawie byłoby zobaczyć to niecodzienne zjawisko, bez względu na to, jak mogło wyglądać. Ot, takie dodatkowe doświadczenie, i być może ładny widok. Obecnie kula przybrała fioletową barwę, dlatego wszystko zdawało się być w tym kolorze. Nic dziwnego, skoro nie było innego źródła światła.
- No co? - zadała jakże elokwentne pytanie, wyrażające niezmierne jej zdziwienie postawą chłopaka. No bo, no, może i często ludzie obrażali się na nią, ale nie okazywali tego zbyt często w taki... no w taki sposób. No wiec lepiej, żeby dali sobie spokój z tym przekomarzaniem, bo to mogło się źle skończyć, a przecież tego nie chcieli, nie? No i właśnie, jak jest, to jest i się mówi, że jest. A jak nie ma, to nie ma i mówi się, że nie ma. Proste i logiczne. - Yhy - odparła, wyszczerzając swe piękne ząbki do chłopaka. No i dopięła swego. A tak w ogóle to dobrze, że część jego myśli rozplątała się, tak! No i dobrze, że nie było trudne. Zarówno autorka, jak i panna Papillon (podświadomie) się z tego cieszy. (O przepraszam bardzo, gupki to moje określenie, na które trzeba mieć prawa autorskie, które ty teraz ode mnie uzyskujesz, droga autorko). Rozdwojenie jaźni, a przynajmniej jego odczuwanie to naprawdę nie była dobra rzecz. Miało się wrażenie, jakby były w tobie dwie różne osoby, które chcą robić kompletnie różne rzeczy. To nie było oznaką dobrej psychiki, nie (przy okazji, zarówno autorka, jak i panna Gabrielle twierdzą, że powinno się je zamknąć w psychiatryku, o). Spojrzała spode łba na Jareda, kiedy odważył się on zachichotać. To ona mu grozi, a on ma czelność się z niej śmiać. Oj, jej zemsta będzie słodka, tak! Ale nie dla niego. I nie dziś. - Jak możesz?! - udała, że obraziła się nie na żarty. Jednak, nie potrafiła ona bez powodu udawać zbyt długo, dlatego też zaraz na nowo rozweseliła się. I zauważyła, że jej herbata też coś szybko znikała. Ale co się dziwić, smakowała, jak zawsze. Czyli wspaniale. Co przez nią, co przez nią, hę?! - Dobra, dobra, jakaś ci chodzi po głowie, wiem to, widzę - odparła, dziwiąc się, dlaczego nie chciał jej o tym powiedzieć, a przy tym jeszcze zastanawiając się, po co wstawał. I jej też nie spodobał się jego ton, ale... bywa. I nie, nie czytała w myślach, nie, jednak umiała odczytać wiele rzeczy z oczu, zwierciadła duszy. - Widocznie może jeszcze nie czas na to - dodała, by zaraz zaklaskać w dłonie na widok gitary - łaaaał, prywatny koncert specjalnie dla mnie? Kochany jesteś, dziękuję - mówiła, uśmiechając się przy tym tak szeroko, jak tylko mogła. No co mogła poradzić na to, że dźwięk gitary dobrze jej się kojarzył i, że bardzo lubiła słuchać gry na tym instrumencie? - No właśnie... pojedyncze słowa, których sensu nie rozumiem - tak naprawdę nawet nie starała się ich nawet zrozumieć, nie czas był na to, zrobi to innym razem. - Może jeszcze nie mam do końca takiej świadomości. Oczywiście, że miło by było, aczkolwiek nie chciałaby, żeby coś się dla niej kończyło. A tak w ogóle, to te fioletowe światło dodawało uroku chwili.
Och no! Przecież tylko żartował! Nie chciał urazić jej w dniu urodzin, ani w żadnym innym dniu jej życia. Ani swojego, chociaż żyli w tych samych dniach więc na jedno wychodziło. No, w każdym razie, nie zamierzał jej obrazić w żaden sposób, bo gdyby się obraziła, albo gdyby zrobił to on, to czułby się okropnie. Chyba za bardzo ją lubił *???*. Na szczęście uśmiechnęła się pięknie, co pozwoliło mu się uspokoić. Kurcze, fajny wieczór, ale emocji to cały wachlarz! Autorka bardzo dziękuje za pozwolenie. Robiąc przy okazji *jebs* głową o biurko. Gupki, o, właśnie! Gupki się uspokoiły, tym razem już na dobre (to znaczy na jakiś czas, dopóki dziewczyna nie zamierzała pytać o coś, co mogłoby gupki znów zaplątać, a było to bardzo możliwe). Anyway, Jared nie nadawał się do psychiatryka (nie w tym wcieleniu, ha), a przynajmniej sam tak sądził. Poza kilkoma rzeczami było z nim wszystko w porządku. Z niektórymi nawet zbyt w porządku, uhm, uhm. Na szczęście Gabrielle nie zwracała uwagi na jego urodę. A może zwracała? Kto wieee? Chrząknął znacząco z uroczym uśmiechem (jak dobrze, że słit fanki nie latały za nim wszędzie wszędzie!) i zrobił iście niewinną minkę, wyrażającą przeprosiny za niestosowny chichot. W końcu nie powinno się chichotać, jak ktoś komuś grozi, gdyż jest to sprawa bardziej niebezpieczna niż śmieszna. Och, Jaredzie, dostosujże się do sytuacji! No nic, nic. Tak się sobie się powiedziało się tylko się, że się przez nią się zrobiło się. Och, chłopak wcale nie protestował, mógł jej taką herbatę robić ile tylko chciała. Ale niech go nie pyta, o kim myśli, bo jak się domyśli, że myśli o niej, to się może zrobić niefajnie. Bo, bądźmy szczerzy, skoro Jared wiedział, że Gabrielle jest z Williamem, to jakoś niekoniecznie mu się spieszyło, aby przejrzała go i domyśliła się, że myśli o nikim innym, jak o niej. Ałć. - Amm, niee - zaprzeczał dalej, choć już wiedział, że się domyśla. Ale halo, panie Shewmare, tak jakby jest twoją przyjaciółką, to wcale nie jest dziwne! A ton wcale nie był taki zły, ale prawda, mógł być o niebo lepszy. - Możliwe - skomentował, rzucając krótkie spojrzenie w stronę kuli, po czym odwrócił się do dziewczyny. Najpierw dmuchnął na kosmyk włosów, który spadł mu na oko, po czym nie wytrzymał i uśmiechnął się szeroko do Krukonki. - Aaa widzisz, masz całkiem miły wieczór. Co chcesz usłyszeć, droga panno Papillon? - zapytał, ustawiając się wygodnie i skłaniając lekko głowę. No oczywiście, że dodawało. W końcu Jared znał się na tyle, żeby wybierać na odpowiednie okazje odpowiednie miejsca! A to, jego zdaniem, było idealne. Pokój można było dostosować do swoich potrzeb, poduszki były dobre pod tyłek, herbata w półciemności smakowała jeszcze lepiej, a gitara, cóż, fortepianu by nie przeniósł z pokoju muzycznego, dlatego gitara. Zresztą, też była niesamowita. Elektryczna (czyli niedziałająca w Hogwarcie...) zupełnie nie pasowałaby do atmosfery.
No przecież wiedziała, że żartował, no jakżeby inaczej. No przecież żadne z nich nie chciało się obrażać, czyż nie? Nie tylko w tym szczególnym dniu, ale ogólnie, w każdym czasie. Bo obrażanie się nie była postawą godną prawie dorosłych ludzi, a małych dzieci, które obrażały się, bo nie dostały takiej zabawki, jaką chciały. Tak, ludzie potem czuli się okropnie i tak na pewno czuliby się oni obydwoje, a tego przecież nie chcieli. A tych emocji rzeczywiście było dużo. Jak za każdym razem, gdy się widzieli. A to tak przy okazji. (Autorka w tym momencie robi przysługę, a także prosi o wybaczenie za poziom tego posta, albowiem oczy jej się kleją i głowa bardzo boli). I w sumie dobrze, że te głupie myśli dały spokój biednemu Jaredowi, choć tak naprawdę mogły nawrócić ze zdwojoną siłą, bo Gabrielle nie wiedziała przecież, ze to przez nią te jego myśli tak się plączą i mogła właśnie zapytać o coś, co spowodowałoby ponowne zaplątanie tychże myśli. A co do urody chłopaka, to oczywiście, ze zwracała na nią uwagę, nie myślcie sobie, że nie. Aczkolwiek, jeśli obcujesz z czymś często, to przyzwyczajasz się do tego i staje się to dla ciebie normalnością i nie robi to już na tobie aż takiego wrażenia. Tak było w jej przypadku. Co nie oznacza, że nie widziała tego, bo widziała, doskonale to widziała. Przyjęła z aprobatą tę minkę, wyrażającą przeprosiny za tak wielki błąd, jakim była nieodpowiednia reakcja na jej groźby. Bo, choć dziewczyna była pamiętliwa, to jednak skłonna była także wybaczać. Bo nie potrafiła gniewać się na kogoś, jeśli nie miała do tego poważnego powodu. Nie, to nie było nic. To było tylko oskarżanie jej o coś, czemu nie była wcale winna (choć może i była po części, jednak nieświadomie). Och, i ona bardzo chętnie przyjęłaby jego propozycję odnośnie herbaty, aczkolwiek... czy to nie niosło za sobą jakichś poważniejszych zobowiązań? No bo jeśli tak, to być może musiałaby, trochę niechętnie, odmówić. Owszem, nie powinna była być może pytać, ale nie wiedziała, że to akurat o niej myślał Krukon. A ciekawość pchnęła ją do tego, by wypytywać go o szczegóły jego myśli. - Tak, tak, tak, ja to wiem i nie zaprzeczaj - rzekła, patrząc na niego znacząco, znowu stawiając na swoim. Ona wiedziała swoje. Poza tym, właśnie, była jego przyjaciółką, więc znała go na tyle dobrze, by pewnych rzeczy się domyślić. - Nie wiem, panie Shewmare. Zdaję się na pana wybór - odparła na jego pytanie. W sumie czemu się dziwić, została zaskoczona tym, że chłopak miał przy sobie gitarę, nie myślała wcale, że może w ogóle tak zrobić i nic szczególnego nie wybrała. Ale może to i dobrze. Ależ nikt tu nie kwestionuje wyczucia stylu i dobrego gustu Jareda, co to, to nie. Bo rzeczywiście, miejsce było idealne. Szczególnie te poduszki, baaaardzo wygodne dla pośladków. Zresztą, wszystkie te szczegóły złożyły się na szczególny nastrój tej chwili, która... która kiedyś minie. Ale czym to wszystko się skończy?
Oj tam, dorośli także się obrażali. Jego rodzice na przykład. Kto tu się bardziej fochał, Jared na nich, czy oni na niego? Zdecydowanie oni. Nic im nie pasowało, to w końcu zaczął robić im na złość, wymykając się z domu, zaprzyjaźniając z mugolami, znosić do domu mugolskie sprzęty. Elektryczna gitara też im się nie spodobała, ale specjalnie nie używał Muffliato, aby tylko bardziej ich irytować. Cóż, stało się to swego rodzaju hobby chłopaka. Czasami nawet zdarzało się, że mierzył czas, w jakim denerwował swoich rodzicieli oraz dwie bliźniaczki, tym samym zmuszając Brissę do niekontrolowanego chichotu. Ale tak co do obrażania, nie byłoby to wcale miłe, gdyby im się przydarzyło. Wręcz przeciwnie, bardzo przeciwnie. Chyba zdążyli przywyknąć do swojego towarzystwa, przez spędzany ze sobą czas, a było go dużo. Ciekawe, jak to się stało, że od wakacji jakoś się ze sobą zżyli. Teraz byłoby dziwnie, gdyby nie była w gronie jego najlepszych przyjaciół. A może nie? W końcu gdyby się do tego nie przyzwyczaił, czułby się zupełnie zwyczajnie, spędzając tą chwilę z kim innym, a jej wysyłając tylko życzenia. Co nie zmieniało faktu, że w tym momencie, po takim rozwoju sprawy, był zadowolony, że jest właśnie tu, a nie z kim innym. Bo równie dobrze mogli być razem gdzie indziej. (Autorka wybacza i zapewnia, że nie jest wcale aż tak źle. Z kolei przeprasza za swój post, bo zapewne w dalszej części znajdą się bardzo dziwne refleksje owej postaci.) Tak, to wręcz znakomicie. A co do nagłego zadziwiania Jareda, jakoś to zniesie, powoli nawet się do tego przygotowywał. To znaczy przygotowywał i przyzwyczajał, dlatego sądził, że reakcja nie będzie taka, jak ostatnio, czyli myśli trochę mu oszczędzą. I nie będzie rozmyślał nad prawdą i nieprawdą mówioną. Wcale nie miał na myśli jakichś wielkich zobowiązań. To byłaby już lekka przesada. Tak w ogóle, to zaczął się poważnie zastanawiać, jak zareagowałaby na to, że myśli o niej, gdyby się jakoś dowiedziała. Oczywiście nie miał zamiaru jej tego mówić, tylko trochę się denerwował. Nie chciał, żeby się dowiedziała. Wyobrażał to sobie niezbyt ciekawie. Jak zapada krępująca cisza, a żadne z nich nie wie co powiedzieć. Zostają tak uwięzieni, nie mogąc nic z siebie wydusić, a każde czuje się inaczej, w inny sposób źle. Bo jak mogło być inaczej? Nie mogła darzyć go tym samym uczuciem, co Williama. W jednym czasie było to niemożliwe. A skąd to wiedział? Bo sam nie byłby w stanie czuć tego samego do innej osoby. A najgorsze było to, że nie wiedział. Nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. Chociaż pewnie dopóki nic nie wiedziała, mógł sobie to czuć ile chciał, gorzej, jeśli go przejrzy. A to wcale nie było takie trudne, bo za bardzo starał się uchronić Gabrielle przed tą wiadomością. A może sam się bał? Wypowiadając te kilka słów, które mogłyby przesądzić o wszystkim, zdałby sobie sprawę z tego, że wszystko jest bardziej realistyczne, niż mu się wydaje. Niekoniecznie spieszno mu było do zazdrości, która wdarłaby się niepostrzeżenie. Ciężko byłoby patrzeć, jak są razem, a wiedział, że unikanie nic by nie dało. Tak, pokochał ją. Nawet nie wiedział kiedy. Bo jak inaczej można było wytłumaczyć to, że w jej towarzystwie czuł się zupełnie inaczej, niż przy innych? I to, że chciał ją uszczęśliwiać? Nie widział innego powodu. Ten był jedyny. I kiedy on byłby zazdrosny o nią, inne dziewczyny mogły być zazdrosne o niego, a on nic sobie z tego nie robił. Westchnął nieco zrezygnowany, po czym dyskretnie uciekł wzrokiem na gryf gitary. Mógł się tego domyślić, naprawdę zbyt dobrze go znała, żeby dała się nabrać na niezbyt wiarygodne zaprzeczenia. - Okej, masz rację - przyznał niechętnie. Wzrok dalej miał na instrumencie, choć wcale tego nie potrzebował. Palce zmieniały położenie automatycznie, nie musiał ich obserwować. Znał położenie progów i rzadko zdarzało mu się spoglądać na dłonie podczas gry. Jednak dziewczyna wcale nie musiała o tym wiedzieć, mogła myśleć, że musi obserwować gryf, i tyle. A skoro dała mu wybór, postanowił zagrać coś, co obydwoje znali. Może przywołałoby miłe wspomnienia z koncertu, na którym ostatnio byli? Delikatnie zaczął szarpać kolejne struny, tworząc zgraną całość. W odpowiednim momencie zaczął też śpiewać.
Your defenses were on high Your walls built deep inside Yeah I'm a selfish bastard But at least I'm not alone
Tak, dorośli się obrażali i złościli, najczęściej za byle co. Jak choćby jej matka, która potrafiła wytknąć malutki błąd, przyczepić się do drobnostki, aby tylko nie przyznać, ze jej córka zrobiła coś dobrze. Ciągle tylko narzekała, bardzo rzadko chwaląc. I nadal tak postępowała, mimo tego, że była tak chora. A Gabrielle dawała z siebie tyle, ile mogła dla swej matki, a ta nie doceniała jej starań, przynajmniej tak to wyglądało. A Krukonka bardzo emocjonalnie pochodziła do każdej rzeczy, wszelkie słowa nagany skierowane do niej bolały ją i raniły jej serce, a także psychikę. I właśnie taki, a nie inny charakter dziewczyny, a także jej dzieciństwo i sytuacja rodzinna powodowały, że każde słowo pretensji do niej skierowane, każdy grymas na twarzy wyrażający niezadowolenie z jej zachowania przyjmowała bardzo do siebie, może trochę przesadnie i bardziej, niż inni, ale inaczej nie potrafiła. Nie raz i nie dwa słyszała rady życzliwych ludzi "przestań się tak tym wszystkim przejmować", jednak łatwiej było to powiedzieć, aniżeli to wykonać. Nie jest przecież zmienić się, a często jest to po prostu niemożliwe. Tak więc na pewno bardzo przeżywałaby ewentualną sytuację, gdyby nagle oboje pokłóciliby się i obrazili się na siebie. Ciągle rozmyślałaby, co mogło to spowodować, dlaczego tak się stało. I bolałoby, że nie mogłaby się z nim normalnie porozumieć i, choć może na początku czułaby się urażona, a jednocześnie byłaby harda i przesadnie dumna, to, znając życie, szybko przyszłaby przepraszać go, nawet jeśli nie byłaby to jej wina. Jednak chciałaby poprawić stosunki, które panowałyby między nimi. Żeby móc wrócić do tego, co było teraz. Bo teraz przecież dogadywali się świetnie, byli najlepszymi przyjaciółmi. Nie mogli tego zepsuć. Nie. (Autorka dziękuje za wybaczenie, a jednocześnie mówi, że refleksje owej postaci wcale nie były takie dziwne, jak na to mogłoby wyglądać. To dobrze, że nie miał na myśli wielkich zobowiązań, bo ona nie mogłaby ich podjąć, nie dziś, nie w tej chwili. A później... nawet, gdyby później mogła już je podjąć, to nie wiadomo było, czy on wtedy chciałby, żeby je podjęła, czy nie byłoby już na to zbyt późno, czy nie rozminęliby się po drodze, tylko z tego powodu, że ona szukała nie tam, gdzie trzeba i dokonywała nieodpowiednich wyborów w danym czasie. A tak przy okazji, im bardziej się chciało coś przed kimś ukryć, tym większe było prawdopodobieństwo, ze ta osoba się o tym dowie. A, wiec przesądzone było już, że będzie musiał jej o tym powiedzieć, bo jeśli od niego się tego nie dowie, to od kogoś innego. Z tym, że komuś innemu mogłaby nie uwierzyć i potraktować to jako żart. Co w sumie mogłoby teoretycznie wyjść mu to na dobrze, jednak realia pokazywały często co innego. Tak więc miał wybór - albo powiedzieć o tym samemu, prosto w oczy, albo czekać i obserwować, czy ktoś inny jej o tym powie. A tak to w ogóle jej reakcja na rewelacje chłopaka mogłaby być... nieoczekiwana. Nawet bardzo. Na początku pewnie, zaszokowana, nie wypowiedziałaby ani słowa. Potem zaczęłaby go błagać, żeby powiedział, że robił sobie z niej jaja, że chciał tylko zobaczyć jej minę. ŻE TE SŁOWA TO TYLKO GŁUPI ŻART. Ale później na pewno usłyszałaby, że tak nie było. I zacząłby dochodzić do niej sens jego słów. Zaczęłaby wypytywać, nie wiadomo, czy jego, czy siebie: jak? kiedy? dlaczego? A potem załamałaby się, bo musiałaby żyć ze świadomością, że nie mogła mu dać tego, czego on chciał, czego oczekiwał, by ona mu dała, czego tylko pragnął. I pewnie szybko wyszłaby z sali, by w samotności płakać nad tym, jak żałosną i nędzną istotą była. I pewnie byłyby między nimi niedomówienia. Pewnie nie odzywaliby się do siebie przez jakiś czas, nie wiedząc, jak ze sobą rozmawiać i co dalej zrobić. Bo przecież nie mogliby przekreślić tego wszystkiego, co do tej pory razem przeżyli. Ale nie mogliby też zachowywać się, jakby jego słowa nie padły. Dlatego lepiej, żeby nie padły, nie teraz, nie w tym dniu, kiedy indziej. A więc jednak miała rację!Powinna była jakoś w tym momencie zareagować, dać upust swej satysfakcji, aczkolwiek tego nie zrobiła, widząc, że chłopak uparcie nad czymś rozmyśla i ewidentnie nie były to wesołe myśli. A także obserwując, jak przygotowywał się do gry. I w istocie, nie znała się aż tak dobrze, by rozpoznać, czy rzeczywiście musiał patrzeć na gryf, czy też robił to po to, by uniknąć jej wzroku. Choć właściwie nie mógł tego robić, bo gdy tylko zaczął grać, zamknęła oczy, by móc skoncentrować się tylko na muzyce docierającej do jej uszu. I tak, wspaniałe wspomnienia od razu odżyły w jej pamięci, momentalnie wracając przed jej oczy i czując, jakby to się stało dopiero wczoraj. I tutaj trzeba dodać, że rację miał ten, kto powiedział słowa: muzyka to największa magia.
Właśnie, matka Gabrielle wydawała się idealnym przykładem. Jared w pewnym sensie mógłby zrozumieć dziewczynę pod tym względem. On też zawsze starał się, robił co mógł, aby pokazać rodzicom, na ile go stać, że wcale nie jest źle. Rodowody Ślizgonów nie pozwoliły na przełom. Zawsze było mało, źle, nieodpowiednio, nie tak, jakby chcieli. Mówili, że chcą dobrze, a swoim zachowaniem, tym co mówili, przeczyli temu, jak najbardziej. On też nie dorastał w pochwałach, dlatego właśnie postanowił wychować się sam, tak, jak jemu odpowiadało, a nie im. Już kilka lat temu planował, że wyprowadzi się z domu jak najszybciej. I tak zostało. Nie zamierzał tam mieszkać. Był już pełnoletni, miał drogę wolną. I zamierzał odejść, po skończeniu szkoły. Ostatni rok i skończy się część historii. Wiedział też, że rady typu "nie przejmuj się" zupełnie nie działają. Jakby ich nie było, choć są, idiotyczne, rzucane na wiatr, który zabiera je gdzieś daleko, do innych, którzy w końcu się do nich dostosują. Takich ludzi było mało. Żeby się nie przejmować nie wystarczały zwykłe słowa. Trzeba było przywyknąć, ochłonąć, uspokoić się. Wziąć głęboki oddech i myśleć o tym dużo, aż w końcu samo, bardzo powoli, odchodziło na dalszy plan, dając kilka chwil wytchnienia. Potrzebne też było wsparcie kogoś bliskiego. Mógłby zrozumieć Gabrielle, gdyby wiedział nieco więcej, a nie wiedział, dlatego jasnym było, że w tej chwili nie mógł o tym myśleć. Mógł za to myśleć o tym, co by się stało, gdyby między nimi pojawiła się jakaś przeszkoda. I myślał, choć wcale nie działało to w dobrą stronę. Choć może pozwoliło mu upewnić się, że będzie bardziej uważał, aby jej nie zranić. Nawet jeśli robił to od dłuższego czasu, najpierw podświadomie, potem, kiedy już wiedział, kiedy zaczął zdawać sobie sprawę z pewnych rzeczy, świadomie, a teraz - celowo. Tak na zaś. Żeby nie stracić tego, co udało im się zbudować. Żeby zostało. Bo gdyby uciekło... Nie byłoby już tak różowo.
My intentions never change What I want still stays the same And I know what I should do It's time to set myself on fire.
Kłótnia była zdecydowanie ostatnim, czego potrzebowali. Przemijanie. Czy to nie było dziwne zjawisko? Z pewnością dające do myślenia, ale czy pozytywne? Czasami z pewnością tak. Innym razem nie było przemijania, a mijanie. Coś, co rani obojga, po kolei? Gorsze, zdecydowanie. Zaczynające się od punktu, w którym zależy, ciągnące, zdawałoby się, że w nieskończoność, do przystanku, gdzie staje. Obojętność, koniec. A potem, od przystanku, dalej, kolejne "zależy". Ale już nie to samo. Tym razem z wrażeniem, że nic nie da się uratować, przepadło. Przytłaczająca świadomość, ciągnąca do końca. I to prawdziwy koniec, gdzie można odetchnąć. Mijanie wiązało się z bólem. W istocie, ukrywanie nie pomagało ukryć. Ale mimo wszystko były zalążki nadziei, uparcie przekonywujące, że się uda, że warto próbować. Rzeczywiście, wolałby, żeby dowiedziała się od niego, niż od innych spostrzegawczych. Ale czy był w stanie jej to powiedzieć? Nie, zdecydowanie. Nie, kiedy wiedział, jak to wszystko może się skończyć. Dla żadnego z nich dobrze. Gdyby wyszło na wierzch, wróciłoby. Przyszedłby pewien dystans, nieznośny. Pod tym względem wolał, żeby dowiedziała się od innych. Wtedy też byłaby nadzieja. Że to żart. Ale to nie byłby koniec, nie zostałoby w tym miejscu. Gdyby się spotkali, porozmawiali chwilę, on wiedziałby, że ona wie, a ona domyśliłaby się, że to nie był żart. I wtedy wszystko wróciłoby do punktu wyjścia. Dlatego lepiej, żeby zostało, tak jak było. Może do końca, kiedy powoli ustałoby, albo do pewnego momentu. Nic nie było przesądzone. Więc dlaczego, do cholery, czuł się, jakby było?
Was it a dream? Was it a dream? Is this the only evidence that proves it A photograph of you and I
Tak, muzyka była natchnieniem, inspiracją. Uczuciem. Spokojem, którego teraz bardzo potrzebował. I w końcu, kiedy zaśpiewał dobrze znany refren, poczuł nieopisaną ulgę. Również zamknął oczy i z opanowaniem nie dawał się myślom wdzierać tam, gdzie nie były potrzebne. Choć trzeba było przyznać, że te przemyślenia mogły mieć jakiś wpływ na późniejszy czas, w którym być może, nie będzie już tak przejęty wszystkim naraz.
Tak, jej matka była pod tym względem idealnym przykładem. Idealnym przykładem na to, że są tacy ludzie, którzy, choćbyś nie wiem, jak się starał, robił wszystko, aby ich zadowolić i dać im należytą satysfakcję, im zawsze coś nie pasowało. Naprawdę rzadko dziewczyna słyszała z ust swej rodzicielki słowa: zrobiłaś to dobrze, gratulacje, jestem z ciebie dumna. Zawsze było jakieś ale, jakieś niedociągnięcia. Zawsze zrobiła coś nie tak, zawsze było za mało. Nieraz słyszała: mogłaś się lepiej postarać, stać cię na więcej. Jakby nie potrafiła jej matka zrozumieć tego, że nie ma takiej osoby, która byłaby we wszystkim najlepsza. I tego, że jej córka miała spełniać swoje własne marzenia, a nie te narzucone. Te, których nie udało się jej spełnić, gdy była jeszcze młoda. Ale Gabrielle nie miała wyboru, nie mogła odejść z domu. Jej obowiązkiem było opiekować się schorowaną matką tak, jak tylko mogła, do jej ostatnich dni, do śmierci, która z każdym dniem nadchodziła coraz bliżej. Bo właściwie cudem wręcz było, że ona jeszcze żyła. Jednak wszystko się kiedyś kończy. Coś się kończy, coś się zaczyna. Rady. Ludzie myśleli, że wiedzą o tobie wszystko i próbowali wydawać o tobie opinie, a także próbować "pomóc", choć nie byli w stanie tego zrobić. Do tego potrzebna była gruntowna znajomość danej sytuacji, w jakiej znajdował się człowiek, a nie zawsze też tenże człowiek chciał o tym mówić. Nie każdy był taki, że o wszystkim zaraz mówił, od niektórych trzeba było to wyciągać siłą, tak byli zamknięci w sobie i nieufni. A jednocześnie potrafili też być tak nerwowi, że nie łatwo było im odetchnąć i patrzeć ze stoickim spokojem na to, co ich spotkało. Nie wtedy, gdy to bolało. Gdy dotykało najgłębszych czeluści psychiki. I faktycznie, wsparcie bliskich było wtedy towarem deficytowym. Jednak i ono nie zawsze pomagało. Jared musiał bardzo uważać, żeby nie zranić delikatnej psychiki dziewczyny. Bo ona każdą urazę przeżywała bardzo długo, trzymając ją w sobie, analizując i rozkładając ją na czynniki pierwsze tyle razy, ile się tylko dało. I chociaż po pewnym czasie wybaczała krzywdy jej wyrządzone, starając się przy tym jakby usprawiedliwić tę osobę, to jednak pamiętała, pamiętała wszystko. I zachowywała dystans do tejże osoby i wszelkie dobre relacje było bardzo ciężko zbudować na nowo. Dlatego właśnie nie mogli stracić tego, co mieli. A to nie było takie trudne, jak mogłoby się wydawać. Ludzie wędrowali po swych drogach życia, które krzyżowały się ze sobą i łączyły w pewnych momentach. Aczkolwiek najtrudniejsze było iść razem przez życie, z tymi samymi celami i oczekiwaniami wobec drugiej osoby. Bo gdy one stawały się inne, gdy jeden chciał od drugiego tego, czego nie mógł od niej otrzymać, wtedy narastały nieporozumienia, złe emocje i drogi rozłączały się. A potem bywało tak, że znów się łączyły na chwilę, że znowu ludzie spotykali się po latach, nie potrafiąc nawet zacząć normalnej rozmowy. A potem rozpamiętywali przeszłość, zastanawiali się, co zrobili źle i wyobrażali sobie, co by było, gdyby w danym momencie postąpili inaczej. Przynajmniej robiła tak jedna ze stron, ta bardziej pokrzywdzona przez życie, ta samotna, ta, której było brak tej drugiej osoby. I powinna była Gabrielle właśnie od Krukona dowiedzieć się, co do niej czuł, że to nie była tylko przyjaźń, jak jej się wydawało. Choć ich stosunki po tym na pewno zmieniłyby się, bo jakżeby inaczej. Byłby pewien dystans, którego teraz nie było. Bo co z tego, że myślałaby, że to żart, gdyby dowiedziała się od osób trzecich? Prędzej, czy później i tak zorientowałaby się, że uczucia chłopaka wobec niej są jak najbardziej prawdziwe. I miałaby do niego urazę, że nie był w stanie jej tego powiedzieć prosto w oczy. Co byłoby najgorsze. Sytuacja bez wyjścia. Bez dobrego wyjścia. Z każdym wyśpiewanym przez chłopaka słowem, z każdym dźwiękiem przez niego zagranym odpływała w swój świat, w świat swych marzeń i fantazji. Coraz bardziej zagłębiała się w świat irracjonalny, odsuwając od siebie to, co widoczne było za pomocą "szkiełka i oka", a pozwalając, by kontrolę przejęło nad nią "czucie i wiara". Teraz był już tylko jej własny świat, do którego docierał jedynie głos chłopaka i dźwięki gitary. I nawet nie wiedziała, kiedy opadła na poduszki leżące obok niej. I tak leżała, zasłuchana.
Mimo wszystko, gdyby się skończyło, tak nagle, choć spodziewanie, bo śmierć musiała przyjść... Gabrielle na pewno bardzo by to przeżywała. Zresztą nic dziwnego, w końcu to matka, nieważne jaka by była - jest. A ojca nie było, dlatego całe to wydarzenie miałoby także niezbyt dobre skutki, bo pozostałaby bez rodziców. Nie sama, o nie, miała przyjaciół. I miała Jareda, choć może nie wiedziała, że jest praktycznie na jej zawołanie. A był, może nie w bardzo dosłownym tego słowa znaczeniu, ale był. O tak, koniec ciągnął za sobą coś nowego, ale jednak nie zawsze. Choć często, a z tego, co Jared sobie tam w głowie poukładał i poprzemyślał w międzyczasie - zwykle, zazwyczaj przychodziło coś nowego. Z początku wydawało się okropne, złe, dobijało i wstrząsało. Magia czasu zmieniała wszystko diametralnie, powoli przychodziło przyzwyczajenie i uczucie, które podpowiadało, że nie jest źle. Ba, że zaszła nawet dobra przemiana. Pewien powiew świeżości. Wsparcie, cóż, racja, nie zawsze działało. Ale kiedy wszystko zaczynało ucichać, kiedy następował powrót do "normalności", była świadomość, bardzo budująca, że jednak ktoś był, cały czas, i starał się. Może nie pomóc albo poprawić sytuację, starał się po prostu towarzyszyć w ciężkich chwilach, zostawiając w samotności, jeśli była taka potrzeba, a potem znów wracając, poświęcając swój czas. Właśnie tu był problem, on bardzo uważał, żeby jej nie zranić. Musiał przeanalizować spokojnie wszystkie rozwiązania, aby któreś z nich wybrać, te najmniej raniące. A teraz takiego nie widział. Z jednej strony chciał powiedzieć, ale wiedział, że i tak nie będzie w stanie. Z drugiej strony nie chciał, żeby dowiedziała się od innych, bo sam byłby niezadowolony z takiego rozwoju sytuacji. Ach, o drogach i ścieżkach ludzkich można by się rozpisywać na różne sposoby, ale słowa i tak nie oddawały przeznaczenia. Które to szło tak, a nie inaczej, zmieniane od czasu do czasu przez jakieś przypadkowe, względnie nieważne, rzeczy. I wtedy wszystko toczyło się inaczej. A najlepsze i najgorsze zarazem było to, że wszystko działo się jak chciało. Nie było schematów, jak w niektórych filmach, książkach i opowiadankach. Nie dało się tego porównać i tyle. Dla każdego los szykował osobną ścieżkę. Niektóre się spotykały i rozdzielały, inne mijały szerokim łukiem. Różnorodność była dobrze znana w tej krainie bez drogowskazów. Trzeba było wybierać samemu, nawet jeśli wybory były trudne i przesądzały o przyszłości. A Jared wybrać nie umiał. Chyba nie była to odpowiednia chwila, bo wahadełko cały czas bujało się w dwie strony, nie mogąc się zdecydować - prawa czy lewa? A może zostać na środku? Czego by nie wybrał, każda z trzech możliwości będzie miała inne skutki, a nie sposób było je przeanalizować, bo po drodze mogły ulec zupełnej zmianie. Logiczne myślenie niekoniecznie tu pomagało. I weź tu coś zrób człowieku! Nie cofniesz się, do przodu też nie ruszysz, a boki stwarzają wątpliwości.
Your reflection I've erased Like a thousand burned out yesterdays Believe me when I say goodbye forever Is for good Was it a dream? Was it a dream? Is this the only evide...
Urwał nagle. W pomieszczeniu zrobiło się nieco jaśniej. - Gab, patrz - powiedział cicho, obserwując dziwną kulę, która bardzo wolno zbliżała się do podłogi. Wyglądało to tak, jakby jakieś niewidzialne dłonie prowadziły ją w dół, choć w rzeczywistości żadnych rąk nie było. Nie sprawiała wrażenia, jakby miała rozbić się o ziemię. W końcu z takim tempem mogła nawet uderzyć o posadzkę, ale co z tego, skoro to było taaaakie woooolne! Mogłaby być nawet z porcelany. Ale mimo tych absurdów, kiedy znalazła się przy ziemi, można było zobaczyć dokładne, ciemniejsze niż reszta powierzchni, pęknięcia. Było to dziwne zjawisko. Powoli, kiedy pękający przedmiot zaczął rozpryskiwać się na kawałki o różnej wielkości (latające po całym pomieszczeniu, a każdy z nich świecił lekko), Jared wyciągnął rękę i złapał jeden z większych. Był prawie pewny, że rozetnie mu wewnętrzną część dłoni, jednak nic takiego się nie stało. A, co dziwniejsze, kawałek czegoś na kształt tępego szkła pozostał tam, gdzie został złapany. Kiedy większość kawałków zniknęła w tajemniczych okolicznościach, a reszta pozostała rozrzucona na ziemi, w miejscu, gdzie poprzednio "wisiała" kula, pojawiło się nowe światło, tym razem bez otoczki, jaśniejsze i jakby młodsze. Powoli zakrywało je coś, co zdawało się wyrastać na świecącym kółku, z początku przypominające... paznokcie! Potem zmieniło się w to, czego odłamki leżały na podłodze - szkło. Zresztą, reszta kawałków zniknęła, został tylko jeden, ten złapany, który Jared właśnie oglądał pod światło kuli. - Ciekawe - stwierdził.
Tego można było być pewnym na sto procent - śmierć matki Gabrielle będzie dla niej wielkim ciosem, jeszcze większym od tego, jakim była jej choroba. I nie ważne było tutaj, że matka dziewczyny zachowywała się tak, a nie inaczej, że może nie do końca bywała wobec niej w porządku, że nieraz była wobec niej niesprawiedliwa i wręcz apodyktyczna. Ale jednak to była najważniejsza osoba w jej życiu, która nosiła ją pod sercem przez dziewięć miesięcy. Która karmiła ją własną piersią. Która opiekowała się z nią i robiła to, co uważała za najlepsze dla swej jedynej córki. Dla swego jedynego dziecka, bo więcej nie było dane jej mieć. I choć może Gabrielle okazywała swej matce niesubordynację, choć bywała wobec niej nieposłuszna to i tak kochała ją tak mocno, jak tylko potrafiła. Opiekowała się nią, gdy tylko mogła. Dawała z siebie wszystko, by tylko ją zadowolić. Dlatego właśnie to będzie wielka strata dla dziewczyny, gdy jej matka umrze. I tu właśnie w tę lukę, w tę pustkę musieli wkroczyć przyjaciele, którzy, choć nie będą mogli zastąpić jej matki, bo nikt tego nie zrobi, to jednak sprawią, że łatwiej będzie jej przejść przez okres żałoby i lżej będzie jej na sercu, a także łatwiej pogodzi się ze stratą, która była przecież nieunikniona. I właśnie ten koniec, koniec życia istoty ludzkiej przyniesie jej zarazem coś nowego, czego tak łatwo nie zaakceptuje, nie. Aczkolwiek czas zaleczy rany, jak to mówi przysłowie, pozwoli trzeźwiej spojrzeć na pewne sprawy i nie działać pod wpływem emocji, tak jak to bywało w trudnych sytuacjach życiowych. Właśnie wtedy potrzebne było wsparcie ludzkie, jednak trzeba było mieć wielkie wyczucie, by dostarczać jego odpowiednie ilości. By nie przesadzić z pomaganiem, by nie wpraszać się w życie, kiedy się tego nie chce. By nie zmuszać człowieka do pewnych rzeczy, których człowiek nie chciał robić (i gdy to nie było konieczne, bo jeśli było, to jak najbardziej trzeba było zmuszać do tego). Być wtedy, kiedy potrzebna była obecność drugiego człowieka. A odejść, gdy tej obecności już się nie potrzebowało. Ale trzeba było się w tym momencie dobrze zastanowić. Czy istniało jakiekolwiek wyjście, które nie powodowałoby zranienia chociaż jednego z nich? Czy istniało wyjście, które pozwoliłoby na dłuższy czas oddalić groźbę pogorszenia ich stosunków? Przecież kiedyś będzie musiał jej to powiedzieć. Ale może... może powstanie dogodniejsza sytuacja. Bo przecież wiele rzeczy mija i jej uczucie do Williama także mogło minąć. Dlatego... pośpiech był niewskazany. Mimo wszystko. Przeznaczenie kreśliło ludziom różne drogi, które w jednej chwili szły prosto i łatwo było nimi kroczyć, a za moment przychodziło jakieś wydarzenie, szczególne, choć mogło wydawać się nieważnym. I wtedy następował zakręt. I później było znów prosto, potem w dół, z górki. A potem prosto i znowu zakręt, a potem pod górkę. I znów prosto, a potem rozwidlenie. I nie wiadomo było, w którą stronę pójść, w którą się udać tak, by dobrze wybrać. Każdy wybór przynosił nowe rozwiązania. Ale najtrudniej było wybrać. Bo dopóki nie wybierzesz, wszystko jest możliwe. A gdy już wybierzesz, tracisz coś, by zyskać coś innego. I nie cofniesz czasu. I musisz ponieść konsekwencje swych wyborów. A często przy tym jeszcze coś zwodziło cię, bo wydawało się łatwiejsze, droga wydawała się być prostą. A później okazywała się być drogą pełną kamieni i dziur. Leżała tak i dalej słuchała muzyki i śpiewu, jednak poderwała się do góry, gdy tylko najpierw wszystko ucichło, a później usłyszała jego wezwanie. Otworzyła momentalnie oczy, patrząc przez chwilę na chłopaka, po czym zaraz spojrzała w tę samą stronę, w którą i on patrzył. Widziała, jak kula powoli opada na dół, pękając na kawałki, a potem rozbryzgując się po pomieszczeniu. Nie, ona nawet nie zamierzała łapać choćby jednego z nich, bojąc się właśnie o to, by nie zadrasnąć się i znowu nie być leczoną przez Jareda. Bo nie miała swojej różdżki przy sobie i jeśli on ją miał, znów musiałby ją leczyć, tak jak to było na wakacjach. A potem Gabrielle widziała, jak światło się rodzi na nowo i znowu ją coś obrasta, zaczyna ją otaczać nowa powłoka. Spojrzała ponownie na Krukona, który oglądał właśnie pozostałości poprzedniej kuli, jak zdążyła zauważyć. - Coś się kończy, coś się zaczyna - rzekła niespodziewanie cichym głosem, jakby bała się zmącić atmosferę chwili.
Cóż, rodzicie byli rodzicami, dlatego przy ich śmierci było to całkowicie naturalne, że odczuwało się smutek, wręcz rozpacz, pustkę. I choć Jared mógł sobie myśleć, że nienawidzi swojej matki i ojca - wcale tak nie było. Nienawiść była tu za dużym słowem. On po prostu nie lubił ich towarzystwa, ze względu na niemiłą atmosferę, wiszącą w powietrzu, zwiastującą kłótnię, przez jakiś komentarz ojca. Nieraz zdarzało się, że matka krytykowała ojca o to, co mówi, jednak sama nie zauważała, jak się zachowuje. I oczywiście tym, czego chłopak nie potrafił nigdy zrozumieć było ich obrzydzenie w stosunku do mugoli. Traktowali ich jak robale, mówili jak o śmieciach. A czy oni się różnili? Mieli swój umysł, ciała, takie same jak czarodzieje. Różnica polegała na mocy, to wszystko. Można by pokusić się o stwierdzenie, że czarodzieje to stworzenia równie mało wiedzące, co mugole. Bo ci potrafiący władać magią nie wiedzieli wiele o świecie tych drugich oraz na odwrót. W rzeczywistości okazywało się nawet, że mugole przerastali czarodziei swoimi umiejętnościami. Potrafili na przykład budować monstrualne budowle bez pomocy magii. Różnic było wiele, ale podobieństw też dużo. A do tego oni czuli. I to go jakoś do nich ciągnęło, rozumiał ich, tak jak ten drugi świat, nieznany "ludziom bez mocy". I właśnie o to chodziło, o dogodniejszą sytuację. Tylko po to, aby skutki nie były tak złe dla obojga. Czyli zwlekanie mogło się opłacić, choć mogło też zrujnować wszystko. Choć Jared dostrzegał tu raczej pozytywy, traktował to rozwiązanie jako ucieczkę. Chwilowy azyl. Chwilowy, warto podkreślić. Kiedyś wylezie. Właściwie to najlepiej byłoby wejść między ścieżki. Dawało to rozwiązania nieznane, zaskakujące. I nie wiadomo było, czy pozytywne, negatywne, obojętne albo jeszcze inne. Ważne, że nie szło się w jedną z dwóch złych. A drogi z kamieniami i dziurami były bardzo wartościowe. Dawały wiele doświadczeń, uczyły i w końcu potrafiły wyjść na dobre. Jeśli ktoś nie umarł przedwcześnie albo coś w tym stylu. Zastanowił się chwilę nad słowami wypowiedzianymi przez Gabrielle. Istotnie, racja. Uśmiechnął się do siebie i wyciągnął do dziewczyny dłoń, na której leżała część kuli. - Proszę - powiedział, dając jej do zrozumienia, że powinna zabrać odłamek. - Masz tu część czegoś, co się skończyło - dodał. Ciekawe tylko, co to mogło być. - Okej, to teraz już wybierz, co chcesz usłyszeć - poprosił, po chwili ciszy. Chociaż ta cisza mu nie przeszkadzała. Nie należała do tych najgorszych, niezręcznych. Była raczej naturalna, odruchowa. W pewien sposób nawet wskazana.
No właśnie? Czym niby różnili się mugole od czarodziejów, jak nie tylko i wyłącznie tym, że mugole nie mieli mocy? No, ale przecież rodzili się także czarodzieje z mugoli i niemagiczni z czarodziejów. Więc w sumie ta moc musiała się gdzieś kryć w genach. A ponoć, według jednej z teorii, niepopularnej wśród większości czarodziejów, czarodzieje pochodzili właśnie od mugoli, bo najpierw ponoć istnieli tylko mugole. Czyli nie istnieli tak naprawdę czarodzieje czystej krwi, według tej teorii, to były tylko przechwałki. Oczywiście, system klasowy nadal jeszcze dosyć dobrze trzymał się w świecie czarodziejów, choć trząsł się już w posadach. A najgorsze, że mało kto zdawał sobie sprawę, ile to razy dawano odczuć czarodziejom "nieczystej krwi", że są gorsi. Ile to razy raniono ich uczucia. A przecież to byli tacy sami ludzie. Jak i mugole. Którzy swą inteligencją przewyższali nieraz czarodziejów. Bo to, co czarodzieje mieli w mgnieniu oka, oni musieli zdobywać przez lata. A często wynalazki mugoli były bardzo przydatne i powinny były one wejść w czarodziejski świat. Ale ksenofobia na to nie pozwalała. Ten lęk przed wszystkim, co obce, co nowe, nieznane. Może i na krótki czas zwlekanie było dobre, ale nie mógł przecież odsuwać tego wiecznie, będzie kiedyś musiał jej to powiedzieć, choćby dlatego, że sytuacja go do tego zmusi. Azyl? Ucieczka? Na jak długo? Na dzień, dwa, tydzień, miesiąc? Rozwiązania przychodzące do głowy niespodziewanie były ciekawe. Nowe, nieznane ścieżki również. Ale... ale pytanie, jedno, ważne - czy warto było ryzykować wszystko, co do tej pory się miało, by zaznać czegoś nowego? Nawet, jeśli można było stracić przy tym coś cennego, kogoś, kto był dla nas najważniejszą osobą w życiu? Czy warto było ponosić tak wielkie ryzyko? - Dziękuję - odparła, zabierając przy tym z ręki chłopaka odłamek, któremu teraz ona się przyglądała. Zamilkła na chwilę, zastanawiając się, co Krukon mógł mieć na myśli. Masz tu część czegoś, co się skończyło. Co? Co się właściwie dla niej skończyło? Cisza to piękny stan. Nic nie zakłóca twych myśli, nic ci nie przeszkadza. Aczkolwiek czasem staje się nieznośna. I warto, by ją przerwać. I dobrze, że Jared to zrobił. - Mam wybrać coś jeszcze? - zapytała zdziwiona, że w ogóle chciał zagrać coś jeszcze. Musiała zastanowić się, co właściwie chciała usłyszeć. Zajęło jej to chwilę czasu. W międzyczasie wypiła resztę herbaty z filiżanki, która zdążyła wystygnąć. Dopiero po tym przyszedł jej pomysł do głowy, aczkolwiek nie wiedziała, czy będzie on do zrealizowania. Przecież nie musiał znać akurat tej piosenki. - Placebo, Bright Lights - rzekła tylko cicho.
Ohoho, system klasowy, najgorsze co mogło być. A Jared miał nieszczęście spotykać się z tym dziwnym zjawiskiem od dziecka. Jego rodzice nie akceptowali mugoli, szlam i czarodziei półkrwi, o czym oczywiście autorka tego posta rozpisywała się wcześniej i nie ma sensu drążyć znów tego tematu i robić jeszcze więcej masła maślanego, bo zrobi się poplątanina. A my tu poplątaniny nie chcemy, bo wątek kończyć czas i iść oglądać. Oooch, kiedyś (może) powie, jak będzie odpowiedni czas, jak wszystko się zmieni. Albo po prostu poczeka, aż wszystko minie i straci coś, co było... częścią życia. Bo jest, czyż nie? Działa w jakiś dziwny, niezidentyfikowany sposób tak, że łączy się z życiem. No, właśnie. - Okej, tylko daj mi chwilę - powiedział, po czym powtórzył kilka chwytów, aby się nie pomylić. Cóż, wybrała dobrze, bo znał Bright Lights. Tak więc zabrał się za wstęp i nawet nie zauważył, kiedy cały tekst został zaśpiewany. Jakoś wyjątkowo szybko i przyjemnie poszło. - Jeszcze jakieś życzenia? - zapytał, kiedy skończył grać.
Jej matka niby nie miała nic przeciwko mugolom, szlamom ani czarodziejom półkrwi, ale jednak czasem w jej zachowaniu dawało się odczuć, że czuła się od nich lepsza, choć oficjalnie zachowywała neutralne stosunki. Niestety, ale wychowanie takie, a nie inne przynosi rezultaty. Nawet podświadome. (No a teraz na tym koniec głupot, bo autorka posta powinna się uczyć, bo ma pojutrze aż trzy duże sprawdziany, a jak je zawali, to będzie źle, szczególnie angielski, bo nie może go poprawić, a chemia jest ciężka. A jutro ma kartkówkę z podstaw przedsiębiorczości, o. Więc musi się streszczać). Słuchała kolejnej znanej sobie piosenki bardzo uważnie, a jej interpretacja w wykonaniu chłopaka naturalnie podobała jej się, aczkolwiek pewna myśl nie dawała jej spokoju, że on śpiewa tak, jakby sam przeżywał coś podobnego. I czuła, że to nie było tylko wczucie się w tekst, ale coś głębszego. Nie wiedziała tylko jeszcze dokładnie, co, aczkolwiek zaczęła łączyć elementy układanki. - Brak życzeń - odparła, po czym wstała z podłogi, by rozprostować kości. Spojrzała jeszcze raz na kulę, a ta właśnie uświadomiła jej, ze była jeszcze umówiona przecież z kimś innym... I że powinna była już iść i część niej nakłaniała ją do tego, by pożegnać się z Jaredem, jednak druga wcale tego nie chciała, chciała zostać. I tego nagle zaczęła się bać dziewczyna, że może nad sobą nie zapanować. I zrobić coś głupiego. - Chyba już czas na mnie - rzekła, ponownie patrząc na Krukona, zmuszając się do powiedzenia tego bo... wcale tego nie chciała, zorientowała się właśnie w tej chwili.
W drzwiach stanęła dość wysoka rudowłosa Gryfonka z nieodłącznym uśmiechem na twarzy. Czarne getry i obcasy wydłużały jej nogi, a kontrastująca z nimi, niebieska bluzka podkreślała dodatkowo kolor jej włosów. Przez ramię miała przewieszoną swoją ukochaną gitarę, od dawna już przylepioną wręcz do niej, tak samo jak szeroki banan na ustach czy iskierki w oczach. Po wielu godzinach żmudnych poszukiwań i przeszukiwania swojego kawałka dormitorium udało jej się znaleźć zgubiony przed paroma miesiącami pasek. Pasek, dzięki któremu mogła "przerzucić" swój uwielbiony instrument. Okazało się, że był pod łóżkiem. W miejscu, do którego nie zaglądała od pamiętnego dnia, w którym znalazła tam zeszłoroczne jedzenie. Nie było to przyjemne doświadczenie. Dlatego też zwlekała z posprzątaniem tam. Oczywiście... zepsute jedzonko wyrzuciła. Aż do dziś. Zajrzała i proszę, ile ciekawych miejsc się tam znalazło. W/w pasek, stare jojo, pióro, parę zgniecionych listów i wiele, wiele innych. W efekcie nagłego natchnienia, ogarnęła cały pokój. Teraz już wiedziała, gdzie ma większość rzeczy. No... teoretycznie. I co najwyżej przez jakiś tydzień. Potem znowu zapanuje "artystyczny nieład". Usiadła w kącie, na kupce poduszek i spojrzała na niesamowitą wręcz świetlistą kulę, znajdującą się pośrodku pokoju. Niesamowite zjawisko, o tak.