To zapewne jedna z mniejszych sal, jakie można znaleźć w całym zamku. Naprzeciw drzwi jaśnieje mała kula, lśniąca bardzo bladym, ale na swój sposób fascynującym światłem. Przybiera różne barwy, zależnie od tego, który raz się rozbija, a robi to, kiedy do sali wejdzie ktoś, dla kogoś coś się skończyło. Jest to niesamowite zjawisko, które warto zobaczyć. Poza ową kulą, nic nie chce tu świecić, nawet Lumos nie działa w tym miejscu.Na ziemi rozłożone są wygodne poduszki, a w rogu jest ich jeszcze więcej. Kiedy zaś spojrzy się w górę, można zobaczyć kilka gwiazd, które udają, że istnieją w tej sali.
Nogi doprowadziły tu Venice zupełnie przypadkiem. W takim momencie życia na pewno nie wybrałaby się do takiej sali świadomie. Nie przepadała za celowym prowokowaniem łez. Trzeba było dążyć do wzięcia się w garść! Trzeba było działać tak, aby pomóc tym całym Agrenom czy jak tam się nazywali. Na pohybel Lunarnym! Miała trochę zapału i mnóstwo uporu, ale smutek nie uleciał z niej całkowicie. Niestety, gdy tylko przekroczyła próg sali, szklana kula natychmiast się rozbiła. Sue odskoczyła zaskoczona do tyłu, nieświadomie przykładając rękę do klatki piersiowej. No, serduszko to się wyrywało. Zafascynowana całym zjawiskiem podeszła bliżej, obserwując dziwną kulę. Scalała się w nową i zmieniała barwę z czerwonej na białą. Australijka zmrużyła oczy i obserwowała jej perłową barwę, myśląc sobie, że przypomina ducha (he he he). Wzięła nawet jedną z miękkich poduszek i usiadła na niej, na razie nie zamierzała stąd wychodzić. Na ziemi wciąż leżały czerwone, szklane odłamki. Wydawały się dziwnie płynne i przypominały krew. No i nasza Venice pobladła, orientując się, że ktoś kiedyś wspominał coś o Sali Końca. Szybko zorientowała się, że to właśnie w niej teraz przebywa. Ten Hogwart był jakiś nawiedzony, łał, w życiu nie powiedziałaby, że coś może zadziałać w taki sposób. Jakby ta kula była połączona ze... Śmiercią Kai. Oj.
Kaia obserwowała Venice od jakiegoś czasu. Dokładnie od kiedy pozwoliła jej na to świadomość, odzyskana z takim trudem. Wbrew pozorom Kaia od początku wiedziała co się dzieje, czemu odczuwa taki spokój, ale równocześnie wciąż jest jej zbyt ciężko, aby zostawić to wszystko za sobą. Wiedziała dlaczego ludzie przez nią przechodzą, dlaczego płaczą nad jej losem, kiedy tak naprawdę stoi obok nich i w gruncie rzeczy może im wszystkim powiedzieć, że halo, ja tu jestem, jest mi dobrze - wciąż jednak miała opory ze złapaniem Math za rękę, z pogłaskaniem Venice, z objęciem Georgii. Bała się, że przez taki kontakt mogłaby się za chwilę zmaterializować obok nich, wrócić tam, porzucić to odprężające uczucie znikania. Jednak coś z tej żywej Kai w niej pozostało. Gdyby chwilę dłuższej pobyła duchem, nauczyłaby się to w sobie pielęgnować. Strach był innego rodzaju. Taki, który odczuwała tylko w swojej półprzezroczystej głowie. Zdawało się, że bycie duchem łączy się z podziałem uczuć na konkretne partie duszy. Georgia. To chyba inna historia. Czy Kaia miałaby jej to za złe, za złe, że ją zdradziła, pozwoliła na śmierć swojej najlepszej przyjaciółki? Chevey za życia by tego nie zrozumiała, ale teraz byłaby w stanie jej wybaczyć, objąć. Podążała za Venice od paru chwil, a kiedy Australijka zamknęła drzwi do sali końca, Kaia przeleciała przez nie, obserwując przyjaciółkę zza jej pleców. Pszczółka jeszcze jej nie widziała, ale Kaia bacznie przyglądała się kuli, odczuwając pewien dyskomfort gdzieś w okolicy półprzezroczystej dłoni - to pewnie tam po śmierci Australijki został ulokowany smutek. - Venice. - po raz pierwszy od czasu śmierci spróbowała coś powiedzieć, słowa zdawały się przelatywać przez całą postać zmarłej dziewczyny. Chciała być widoczna, teraz, tutaj, chciała się pożegnać z Venice, z nią jedyną. Bo ona zrozumie, zrozumie czemu Kaia chce zniknąć.
Venice zdawała sobie sprawę z tego, że Kaia nie odejdzie natychmiastowo. Wiedziała, a może bardziej przypuszczała, że dziewczyna zostanie chwilę, że coś ją tu zatrzyma. Może nie na stałe. Sue po prostu znała pewne zasady i wyjątki, jakim podlegały zmarłe dusze. Kontaktowała się z nimi, jednak tego dnia nie spodziewała się jakiejkolwiek łączności z duchem. Nie wyczuwała obecności Kai, która sama mogła decydować, kiedy należy się ukazać. Obserwowała kulę, kompletnie zaabsorbowana jej kształtem i fakturą, której nie potrafiła określić, kiedy usłyszała znajomy głos. Poznała go natychmiast, jednak był jakiś inny. Nieco zwielokrotniony, trochę bardziej ulotny. Ciarki przeszły ją po plecach, a serce przyspieszyło, oczy automatycznie skierowały się na odłamki poprzedniej kuli, zanikające powoli. Krew wyglądała, jakby właśnie rozpadała się na cząstki i cząsteczki. Venice oderwała wzrok od tego niecodziennego zjawiska i wstała, odwracając się przy okazji, wiedząc już, że za nią stoi Kaia. Podeszła do niej i wyciągnęła ręce, aby złapać dłonie Chevey. I własnie wtedy, gdy poczuła dziwne zimno i specyficzną lekkość, dotarło do niej, że Australijka jest duchem. Jej mózg zarejestrował to dopiero po geście, który wykonała. Jak te dziwne emocje potrafiły blokować umysł. - Kaia - powiedziała drżącym głosem, wpatrując się w dziewczynę. Wyglądała tak ślicznie, lśniła perłowo i idealnie pasowała do kuli. Wszystko wydawało się tak symboliczne. Venice lubiła to uczucie, choć w tym momencie było nieco zmodyfikowane. Chciała powiedzieć przyjaciółce, że już tęskni, wyrazić swój smutek i przeprosić za to, że nie mogła nic zrobić, ale zdawała sobie sprawę, że nie to powinna zrobić. - Co cię trapi? - zapytała łagodnie.
Kaia uśmiechnęła się lekko, nieznacznie kiedy Venice wyciągnęła ręce, aby ująć jej dłonie. Chevey miała rację, Pszczółka nie zamierzała jej zatrzymywać, nie powiedziała, że tęskni czy, że jest jej przykro. Nie powiedziała nic, co mogłoby sprawić, że pomysł ze zniknięciem wydałby się Kai niewłaściwy, pomimo tego, iż czułaby, że to właśnie będzie musiała zrobić. Teraz wciąż nie mogła uwolnić się od tej ciężkości, która sprawiała, iż zniknięcie zdawało się niemożliwe. O ile inne uczucia mogła swobodnie lokalizować w swojej nowej, półprzeźroczystej postaci, tak tej zgubnej ciężkości nie mogła. Coś ją trapiło, chociaż dochodzenie o co chodzi, u ducha mogło wyglądać trochę inaczej. Zwłaszcza kiedy trzeba tego było szukać po różnych zakamarkach duszy, która teraz pełniła też rolę jako-takiego ciała. Albo raczej jakiegoś pancerza, który uczucia Kai zbierał w różnych miejscach, a nie pozwalał im ulecieć. I to chyba jego Kaia musiała się pozbyć, aby zniknąć. - To ja. - odparła, jak na ducha uśmiechając się nieco zadziornie. - Kaia Tangerine Cheeeeevey. - dodała, jakby próbując nową wersję swojego głosu. To było doprawdy miłe uczucie, kiedy słowa przelatywały przez całą Kaię. - Uważajcie na Georgię, Venice. I obserwujcie. Bo ja pozwoliłam sobie na zbyt dużo nieświadomości. - wspomnienia i emocje zaczynały się mieszać, ale Kaia wiedziała, że musi ich ostrzec. I spróbować nakłonić do pomocy. Ale nie mogła tego powiedzieć wprost. Czy teraz Kaia wiedziała, co zrobiła, a raczej czego nie zrobiła Georgia? Trudno orzec, sama zdawała się nie wiedzieć. Informacja o przyjaciółce, zamiast udać się do kaiowego rozumienia, zbłądziła gdzieś w okolicy emocji, które nie potrafiły jej poprawnie odczytać. Dziwne to bycie duchem, doprawdy!
Venice rzeczywiście była odpowiednia. Podczas kontaktu z duchami zdążyła zauważyć, że ujawniają się one z trzech powodów. Pierwszym była chęć uwolnienia się z ciężaru, przekazania jakichś słów lub po prostu wyrzucenia ich z siebie, aby móc pójść dalej zamiast tkwić w miejscu. Drugi powód kierunkował się raczej na dziwne zapędy lub urazy psychiczne, gdzie zjawy ukazują się z czystej przyjemności, w celu rozmowy lub wywołania strachu. Trzeba przyznać, że to drugie wychodziło im całkiem nieźle, szczególnie temu zwariowanemu mordercy, który uznał, że powybijanie szyb przy Venice i Curtis będzie świetną zabawą! Trzeci powód stanowiły wyjątki, nic innego. Sue wiedziała, że Kaia zaliczy się do pierwszej grupy. Chciała, żeby została, jednak była to egoistyczna część całego procesu, zdecydowanie niepozytywna dla Chevey, dlatego Australijka tłumiła w sobie te uczucia. Przynajmniej mogła liczyć na pojawienie się świadomości, że pomogła przyjaciółce, nawet jeśli zrobiła to po jej śmierci. - Georgia? - zapytała automatycznie, dziwiąc się. O proszę, tego by się nie spodziewała. Sancroft nigdy nie wydawała jej się specjalnie zagrażającym osobnikiem. Chyba że chodziło o Kanadę, ale Kaia na pewno nie miała na myśli rozgrywek. A może? - Nie chodzi o rozgrywki, prawda? - zapytała, na wszelki wypadek, znając odpowiedź. To musiała być grubsza sprawa, która wymagała trochę myślenia i przede wszystkim wzmożonej czujności. W tym momencie Venice wiedziała tylko, że Georgia opuściła przedział z dziewczyną, której Sue nie znała, a potem zrobiło się wielkie zamieszanie. Dopiero teraz dotarło do niej, że cała ta sprawa może być podejrzana. Ciarki przeszły jej po plecach, kiedy przypomniała sobie głos Kai, wołający za Sancroft. - Zdradziła cię - stwierdziła bez ogródek, przypatrując się perłowej postaci Chevey. To wszystko było takie dziwne.
Tak w zasadzie, biorąc pod uwagę charakter Kai i to, jaka była, kiedy jeszcze żyła, opcja numer dwa również wydaje się wielce prawdopodobna! Teraz miałaby idealną sposobność do skutecznego straszenia, szczególnie tych, którzy zaleźli jej za skórę! A gdyby tak postraszyć Teddrę? I tego brata Jovena, który wrzucił Kai za życia na głowę ośmiornice? Mogłaby w ogóle go postraszyć taką ośmiornicą, o. Sprawiłaby, że owoce morza stałyby się prześladowcami Rivera. Gdziekolwiek by nie poszedł, tam widziałby krewetki. Kalmary. Ostrygi. Ale jego głównym prześladowcą okazałby się homar. Do końca życia czerwony pancerzyk prześladowałby Rivera w myślach. PLAN ŻYCIA. Taki zapewne wymyśliłaby Kaia, kiedy jeszcze żyła, teraz natomiast, kompletnie nie miała na takie durnoty ochoty, ba, do przezroczystej główki by jej nie przyszły! Chciała po prostu ostrzec Venice, powiedzieć jej o tych obawach, a potem zniknąć. Żadnych owoców morza w tym prostym planie nie było, sniff. Kiedy Venice zapytała, czy chodzi o rozgrywki, Kaia stanowczo zaprzeczyła ruchem perłowej główki. Jednakże na stwierdzenie o tym, że Georgia ją zdradziła, Chevey nie zareagowała. Wbiła spojrzenie gdzieś za przyjaciółkę, ale po chwili się zreflektowała i cała uwaga znowu została skupiona na Pszczółce. Podeszła do niej i pogłaskało po włosach, co musiało naprawdę śmiesznie wyglądać, zważywszy na to, że półprzezroczysta ręka Kai przechodziła przez głowę Venice. - Po prostu pomóżcie jej. Bo zrobi to znowu.
Trudno było mu otworzyć oczy. Głowa pulsowała mu nieprzyjemnie, jak zawsze kiedy niepotrzebnie mieszał narkotyki z piciem. Powinien w końcu odstawić to drugie. Zawsze to sobie powtarzał, kiedy nagle orientował się, że nie ma pojęcia gdzie jest i co robi. Szczególnie, że ostatnio to miało miejsce w klasie, gdy nauczyciel o coś pytał, a Merlin nic nie rozumiał. Całe szczęście poczciwy Howard uznał, że ma gorączkę i na pewno jest rozchorowany, wysyłając go do SS. Oczywiście Faleroy nie poszedł do skrzydła, tylko skierował się natychmiast w okolice obrazu grubej damy, gdzie miał nadzieję na pojawienie się Skaj. Przez zamroczony umysł nie miał pojęcia ile tam siedział, ale w końcu jego Niebo go odnalazło! I co lepsze poprowadziło ponownie w ten cudowny świat, z którą z nią zawsze wchodził! Ostatnie dni Faleroy dryfował na granicy świadomości, nieustannie rozkosznie zadowolony i trzymający małą Sky za rękę. Miał ochotę przewrócić się na drugi bok i dalej spać, ale jakieś głupie szepty rozbrzmiewały mu w głowie. Chciał coś powiedzieć, żeby ich uciszyć, nawet mruknął coś nieprzyjemnego, ale one nie ustawały. W końcu zaczął powoli otwierać oczy. Gwiazdy? To niemożliwe, że był na dworze, jest stanowczo za ciepło. I za miękko, wyjątkowo odczuwał każdą poduszkę, którą dotykał. Ale wyglądało na to, że była noc. W pokoju było całkiem ciemno, nie licząc dziwnej kuli, którą zdążył dojrzeć i która tego, że nie rozjaśniała szczególnie pokoju, kuła go niemiłosiernie w zmęczone oczy. Zdezorientowany i cholernie spragniony wil próbował usiąść na ziemi, by ogarnąć co się dzieje. Wtedy dopiero zorientował się, że obok niego leży Sky i westchnął z ulgą. Od razu poczuł się lepiej widząc tą małą osóbkę obok. Chociaż na pewno lepiej nie wyglądał. Wciąż w szkolnym mundurku, z poluzowanym krawatem i pognieciona koszulą. Włosy były w całkowitym nieładzie, a piękny wil miał po tych paru dniach przekrwione oczy, z delikatnymi sińcami pod nimi. - Niebo – powiedział cicho Faleroy, smakując to cudowne słowo i pochylając się nad nią. Jego głos wybijał się ponad dziwne szepty, otaczające ich napastliwie. Powtórzył jeszcze parę razy ten niesamowity wyraz określający idealną postać leżącą tuż obok niego. Oblizał spierzchnięte wargi, by po chwili pocałować ją delikatnie w usta. Chciał ją obudzić jak w tych mugolskich bajkach, gdzie księżniczka otworzyła oczy, dzięki pocałunkowi miłości. A w końcu ostatnio żyło mu się jak w bajce.
Jeśli do tej pory myślała, że życie studenta jest ciężkie i pełne nauki, to teraz śmiało mogła powiedzieć, że się myliła, a studenckie życie jawiło jej się jedynie obietnicą wiecznych imprez, nieustającego haju i totalnej błogości, która towarzyszyła jej w ciągu kilku ostatnich dni. Eseje same się napiszą, jak święcie przekonana była Winterbottom. Życie na krawędzi realnego świata a jej i Merlina odrealnionych przygód sprawiało, że ryzykownie balansowała na krawędzi. Chyba tylko łut szczęścia sprawił, że jeszcze nikt nie zorientował się, że z tą dwójką ewidentnie jest coś nie tak. No, ale skoro nawet los skłaniał się przychylnie w ich kierunku, to kimże była Skaj żeby kwestionować jego postanowienia? Zatem dalej trwała w błogim uniesieniu, tylko wyruszając na ryzykowną wyprawę w okolice zakazanego lasu, gdy jej i Faleroy'owi zabrakło grzybków. Peszek dla innych, bo zebrali wszystkie, jakie udało im się znaleźć, nim powrócili szczęśliwi do zamku, jak to wcześniej zaznaczyłaś, trzymając się za rączki. Zaskakujące, że tak niesamowicie się dogadywali i odnajdywali w swoim towarzystwie. Zwłaszcza, że chyba niewiele mówili, a już na pewno niewiele istotnych rzeczy, może poza jednym momentem kiedy Merloy opowiadał o swojej rodzinie. Sky miała to do siebie, że niewiele było ją w stanie obudzić zwłaszcza, kiedy znajdowała się w stanie upojenia bądź otępienia, więc nie ruszały jej szepty czy cokolwiek innego. Spała w najlepsze, wygodnie ułożona na brzuchu z piąstkami zaciśniętymi pod brodą i włosami przysłaniającymi całą twarz i spała pewnie by dalej, gdyby jedyne źródło ciepła nie odsunęło się od niej, pozbawiając ją tym samym nie tylko ciepła ale też oparcia. Dziewczę mruknęło coś przez sen, obracając się na plecy. Oczu jednak nie otworzyła, nie reagując na nawoływania Merlina. Pocałunek z początku też jej nie ruszył, chociaż nie ukrywajmy, że to był najlepszy pomysł na budzenie. Wciąż przez sen, Skaj zamruczała gardłowo, rozchylając wargi i oddając pocałunek. Z każdą chwilą świadomość wracała do niej w coraz większych częściach, pozwalając zarejestrować odgłosy i zapachy otoczenia. W końcu uchyliła powieki, wpatrując się w merlinową twarz. Dla niej wcale nie wyglądała na zmęczoną i zaćpaną, Merloy wciąż jaśniał swoją piękną aurą, którą zachwycała się w ciągu ostatnich kilku dni. -Gdzie jesteśmy? - zapytała, odchrząknąwszy uprzednio, gdyż nieużywany długi czas głos ugrzązł jej w gardle. Niechętnie odsunęła się od chłopaka i odgarnęła skołtunione włosy z czoła, nieprzytomnie rozglądając się dookoła. Nie kojarzyła tego miejsca i nie była w stanie powiedzieć, jak się tu znaleźli, ale było ładnie, miękko i przytulnie, więc założyła, że Ślizgon musiał ich tu przyprowadzić. Mimo wszystko nawet gwiazdy jednak nie były w tym momencie tak interesujące jak jej towarzysz, toteż chwilę później ponownie próbowała skupić zmęczone oczy na pięknej buźce Merlina, uśmiechając się leniwie, ni to do siebie, ni to do niego. Nie podobało jej się jednak, że chłopak już siedział, toteż pociągnęła go za rękę zmuszając, by ponownie się przy niej położył. Świat był jeszcze trochę zbyt niestabilny by długo siedzieć.
Merlin już zupełnie nie pamiętał jak to jest być studentem. Zdaje się, że też zapomniał, o tym jak nie zdał parę lat temu, zostając na rok w klasie. Jego eseje również pisały się same, a na lekcjach był tak ospały, że nawet nie fatygował się, by prosić o pomoc swoją mądrą kuzynkę, zwyczajnie nie interesując się niczym realnym. Tylko Skaj i ich nowym światem. Nie było nikogo rozsądnego wokół, kto by ich złapał za ramię i potrząsnął. Zapytał się co robią i zabrał wszystkie grzybki z kieszeni, grożąc palcem. Merlin czuł się nieograniczony, nic nie mogło go zatrzymać. Mało kto już zwracał uwagę na jego czasowe dziwactwa. Mógł najspokojniej na świecie być nowym Merloy’em w tej nowej rzeczywistości. Faleroy był bardzo przybity, kiedy zorientował się, że grzybki się kończą. Wykorzystując moment, że był w miarę ogarnięty próbował robić z grzybków eliksir, by mniej je marnować. Posadził Sky obok siebie, by natchnęła go w jakiś sposób. W końcu była kobieta idealną. Z nią wszystko mu się uda. Skoro potrafił ulepszać alkohole i warzyć te wszystkie, głupie eliksirki na lekcjach, czemu to miałoby mu się nie udać? I faktycznie udawało. Nie przeszkadzało mu to, że niewiele mówili. Nigdy nie był typem, który lubi siedzieć i plotkować, chyba, że mógł bezkarnie narzekać. Uwielbiał to. Ale teraz nie było absolutnie żadnych rzeczy na które mógłby powiedzieć chociaż jedno złe słowo. Przecież wszystko było idealnie, tu i teraz, ze Skaj i grzybkami. Tak powinno być wiecznie. Chociaż teraz nie było cudownie. Na początku swojej pobudki, kiedy w głowie szumiało mu nieprzyjemnie, a w ustach czuł nieprzyjemny posmak. W międzyczasie Merlin doszedł do wniosku, że wie gdzie jest. Co prawda nie kojarzył do końca na którym piętrze, w jakiej części zamku, ale to zdecydowanie była sala końca, w końcu już trochę czasu szwendał się po Hogwarcie z alkoholem w dłoni. Udało mu się więc poznać miejsca odpowiednie do drzemki, zanim nie znajdzie swojego dormitorium. Pocałował ją jeszcze raz kiedy nie zareagowała. I w końcu ta zamruczała słodko, a Faleroy mógł całować ją powoli, na pobudkę , kładąc bladą dłoń na jej płaski brzuch i przesuwając po nim palcami. Oddalił się od niej wodząc po niej średnio przytomnym wzrokiem. Prawdopodobnie on zupełnie się nie orientował czy Skaj jest ładna, czy nie. Zawsze widział ją w tak pięknych, przyjemnych miejscach, wytworzonych przez jego wyobraźnię oraz grzybki, że nie zwracał uwagi na takie trywialne rzeczy jak wygląd. W tym swój, dlatego każdy kto go trochę znał mógł stwierdzić, że bardzo z nim słabo. Chociaż Merl był przekonany, że jest idealnie. - W sali końca – powiedział również rozglądając się dookoła, by przekonać się o prawdziwości swoich słów. Prawdopodobnie faktycznie to on ich tu przyprowadził, ale również nie miał pojęcia jak tu trafili. I wcale mu nie brakowało tych luk w pamięci. Trudno, taka najwyraźniej była cena prawdziwego szczęścia. Pokornie położył się z powrotem obok niej na lewym boku, by móc wygodnie przyglądać się dziewczynie. Uśmiechnął się w podobny sposób co ona i odgarnął resztę włosów z jej twarzy. Przysunął się, by pocałować ją krótko w usta. A potem w policzek i perfekcyjny nos. I jeszcze po szyi. Wil zakończył na chwilę swoje pocałunki, równocześnie kurczowo obejmując ją, jakby miała zniknąć i go zostawić tu, biednego, samego. W tej chwili wydawało mu się to tak bardzo przerażające. - Niebo, bądź moja, nie zostawiaj mnie nigdy – poprosił wlepiając w nią swoje zaspane, wielkie oczy, których powieki zamykały się co chwilę leniwie, jakby miał zaraz jeszcze przysnąć.
Coś czuję, że i jedno i drugie obudzą się pod koniec semestru z rączkami w przysłowiowych nocnikach, kiedy na gwałt będą nadganiać zaległości i starać się zaliczyć egzaminy. O ile do tego czasu w ogóle oprzytomnieją, bo prawdę powiedziawszy jak na razie się na to nie zapowiadało. Winterbottom lubiła skorzystać z uroków eliksiru psylocybinowego czy też otwartych umysłów, z racji swojego pochodzenia nie gardziła też mugolskimi sposobami spożywania grzybków i marihuany (zresztą cholera, spalenie jointa było o niebo lepsze niż picie eliksiru i Sky próbowała do tego przekonać każdego napotkanego czarodzieja, który nie był przeciwnikiem naturalnych psychotropów!), ale jeszcze nigdy, przez całe swoje życie, nie zdarzyło jej się trwać w narkotycznej nieświadomości dłużej niż kilka godzin z rzędu. A tu nagle, w towarzystwie Merlina, minęły jej całe dni, pozostawiając po sobie kompletnie pustą lukę w pamięci. Na chwilę obecną Skaj kompletnie ten fakt nie przeszkadzał; o wiele bardziej interesujący był Faleroy oraz fakt, że jeszcze nie do końca jasno myślała. Wyrzuty sumienia i obawa przed poniesieniem konsekwencji swojej lekkomyślności przyjdą potem, kiedy (jeśli) zostanie sama. W przeciwieństwie do Merloja, Skaj była osóbką którą ciężko było uciszyć i trzy czwarte dnia spędzała na bezsensownym paplaniu o wszystkim. Serio, była w stanie pół godziny rozgadywać się na temat pogody, po drodze poruszając jeszcze miliard innych wątków, nim doszła do końca swojej wypowiedzi. Właściwie to zawsze rozwijała wątki poboczne, przez co jej historie z pięciu minut zawsze wydłużały się co najmniej do piętnastu, jeśli ktoś zawczasu nie sprowadził jej na główny tor. Dlatego też aż dziw mnie bierze, że przy Ślizgonie tak się dziewucha wyciszyła. No, ale to może być tylko kwestia tego, że była zbyt naćpana żeby mówić. No i powiedz mi, czy to nie jest związek idealny? Oboje w swoich oczach byli tak piękni, mimo iż w rzeczywistości w ogóle do końca nie ogarniali jak wyglądają. Strach pomyśleć, że Merlin na trzeźwo swojego Nieba mógłby nie poznać, a przecież istnieje takie ryzyko! Sala końca niewiele Winterbottom mówiła, ale postanowiła swojemu towarzyszowi uwierzyć na słowo i nie dociekać. Zwłaszcza, że pokój był zachwycający i nawet te wszechogarniające szepty nie mogły zniszczyć jej wrażenia na temat jej sali. Och jak jej się podobało takie obsypywanie pocałunkami! Poddawała się jego poczynaniom bez słowa protestu, ochoczo udostępniając Merlinowi coraz dalsze rejony swojej skóry, szalenie wrażliwej - przez działanie narkotyków - na dotyk. Jedną dłonią tylko przeczesała lśniące jasnym blaskiem włosy Merlina, z zachwytem zatapiając w czuprynie dłoń i tam też ją pozostawiając, kiedy biedak wtulił się w nią tak mocno, że z zaskoczeniem wypluła resztkę powietrza z płuc. - Ciii, spokojnie kochany. - szepnęła kojącym głosem, czule gładząc wierzchem dłoni merlinowy policzek. Z zaskakującym spokojem i pewnością wpatrywała się w jego wielkie oczęta, chcąc go uspokoić i zapewnić, że nigdzie się nie wybiera. Nie tylko dlatego, że wciąż ją trzymał. - Jestem twoja na wieki wieków i dłużej niż ten świat będzie istniał. - zapewniła go, niemały wysiłek wkładając w poniesienie ociężałej głowy na tyle, by móc swoją obietnicę przypieczętować pocałunkiem.
Cudownie to brzmi świetnie. Merlin na pewno jedyne o czym marzy to spędzić jeszcze jeden dodatkowy rok w Hogwarcie. Rodzina byłaby dumna z syna, który nieustannie nie może zdać, teraz przez swoją nową dziewczynę, z którą nieustannie ćpa. Za to co jest najlepsze, Merl zawsze otwarcie gardził dziewczynami, które za często palą trawę, wciągają, robią eliksiry zamraczające czy rozweselające. Mówił, że to idiotyczne, wyśmiewał się i nie rozumiał jak można od czegoś takiego się uzależnić. Chociaż sam od paru dobrych lat był niereformowalnym alkoholikiem, do czego oczywiście nigdy by się nie przyznał. Dlatego to samo przez się wynika, że tolerujący jedynie procenty, a nie narkotyki, Merlin nigdy nie był w takim stanie jak teraz. Szczególnie przez parę dni z rzędu. Faleroy okazał się w pełni hipokrytą, odnajdując nowe ja ze Sky u jednym boku i halucynacjami drugim. Nie przeszkadzało mu, że totalnie się w tym zatracał. Konsekwencje? Lekkomyślność? Uzależnienie? Tych wyrazów zupełnie zabrakło w nowym słowniku Merlina, w którym wszystko dyktowane było przez narkotyczny stan i perfekcyjną Skaj. Merlinowi na pewno nie przeszkadzałoby, gdyby dziewczyna cały czas gadała! Wręcz przeciwnie. Przecież była taka piękna i cudowna, mógłby słuchać jej głosu godzinami. Albo śpiewu. Dlaczego mu jeszcze nie śpiewała? A nierozpoznanie Nieba na trzeźwo byłoby zdecydowanie bardzo ciekawym wątkiem. Kiedyś, w przyszłości, powinni spotkać się zupełnie czyści. Tylko to mogłoby być dość dziwne, więc należy grzecznie odstawić to w czasie. Och jakie to było kojące! Patrzyła się na niego z taką pewnością i… miłością. Tak, to musiało być to. Faleroy był obecnie przekonany, że jest zakochany na zabój w Skaj. Udało mu się dosłownie dosięgnąć Nieba i ściągnąć je do swojego boku. Czy istnieje gdzieś na całej planecie szczęśliwsza osoba niż on? To zdecydowanie niemożliwe. - Mój świat jest perfekcyjny dzięki tobie – powiedział Merl, zanim oddał jej pocałunek. Musiał z nią być! Na zawsze i najbliżej jak się da. Ciężko było mu się poruszać i wszystko od czasu do czasu wirowało dziwnie w rytm tych dziwnych szeptów. Ale jego dłonie dalej zaczęły błądzić po talii Sky, bardzo nieudolnie podciągając jej bluzkę i dotykając gdzie tylko mógł. Aż ręce mu drżały z podniecenia! Bo przecież na pewno nie przez to jak spędzali ostatnie dni.
Kiedy to w ten sposób przedstawiasz, odnoszę okropne wrażenie, że rodzina Merlina raczej zdecydowanie nie polubiłaby Winterbottom, zwalając na nią winę za kolejny nieudany rok syna. Chyba jednak za jakiś czas będziemy potrzebować jakiejś dobrej duszyczki, która złapie ich za kudły, walnie łbami o ścianę i na siłę doprowadzi do porządku, warując nad swoimi podopiecznymi jak sierżant nad rekrutami w koszarach. Innej opcji nie widzę. Pytanie tylko kto mógłby okazać się na tyle ogarnięty i stanowczy, żeby dać sobie radę z tak nierozsądnymi, odurzonymi i zatraconymi w wyimaginowanym świecie osobami. Ewentualnie pod uwagę może być brana jeszcze jedna opcja, kiedy to zwyczajnie zabraknie im jakichkolwiek narkotyków, skończą się zapasy whisky, które Skaj przetrzymuje w kufrze i nie znajdzie się nikt, kto będzie chętny do pomocy im. W końcu nikt przy zdrowych zmysłach nie sprzeda alkoholu osobom wyglądającym jak oni i w tak okropnym stanie. Podejrzewam, że pachnieć też nie pachnieli najlepiej. I wtedy jak wytrzeźwieją i odzyskają świadomość, można właśnie rozegrać wątek, kiedy to wpadają na siebie całkowicie czyści, odmienieni i nie otumanieni. Aż szaleję z ciekawości, jak takie spotkanie mogłoby się potoczyć! Ale masz rację, na razie trzeba je jeszcze odłożyć w czasie. Ojej to takie słodkie! Skaj aż się wzruszyła, słysząc jego słowa. Gdzieś tam w kąciku oka zakręciła jej się łezka, na pewno spowodowana właśnie wzruszeniem a nie suchością i podrażnieniem spojówki, jakiego zapewne mogła się nabawić przez tych ostatnie kilka dni ćpania. Nie odpowiedziała, uznając że sytuacja jest zbyt podniosła by rujnować ją swoją paplaniną. Zresztą co tu było więcej do dodania? Co prawda jak na gusta Winterbottom rozbieranie jej po kilku dniach znajomości i całowanie w sposób, w jaki Faleroy całował ją właśnie w tym momencie, było odrobinę zbyt wielkim spoufalaniem się, ale przecież żyła w przekonaniu, że właśnie znalazła tego jedynego, z którym spędzi resztę swojego życia, a przez tych kilka krótkich dni odnosiła wrażenie, jakby znała Merlina całe swoje życie, więc nie oponowała, kiedy jego dłonie zapuściły się pod jej bluzkę. Zwłaszcza, że wcale nie był bezczelny w tym co robił. Zatem dalej z całym zaangażowaniem na jakie było ją w tym momencie stać, oddawała pocałunki, rozkoszując się bliskością i dotykiem ukochanego.
Koniec. Takie proste słowo, a czasami ciężko je zrozumieć w codzienności. Mogę skończyć z czytaniem, oglądaniem, pisaniem, ze sobą, z nudą, a zamiasto coś SKOŃCZYĆ i coś ZACZĄĆ siedzę w pustej sali i w sumie nie mam nic lepszego do roboty w tej chwili. Oparta o kamienną ścianę patrzę na kulę i liczę na to, że nagle spłynie na mnie pozytywna energia, która chyba ucieka przedmną. Tak długi czas w zamku niczego nie zmienił. To już 5 rok, a ja wciąż jestem cieniem. Ludzie bawią się ze mną, a także i mną. Na tym się kończy. Jestem towarzyszem radości, czasami pocieszycielką, ale nic po za tym i dla nikogo, bo ludzie mają łatwy sposób na usuwanie zbędnego balastu- odrzucać. Mogę myśleć nad tym latami, a tego nie zrozumiem. Nigdy więcej takich sytuacji. Zamknięta na klucz będę bezpieczniejsza, a słuszność tego niemal natychmiast się sprawdza, bo właśnie słyszę pisk otwierania drzwi. Kogo tu przygnało? W sumie to bezznaczenia. Kilka słów i nie będę miała powodów do dalszej rozmowy.
Tego poranka jej sowa przyleciała z listem od ojca, który podesłał mu parę zdjęć z dzieciństwa. Arlette to niewyobrażalnie ucieszyło. Jest ona sentymentalną osobą, a takie wspominki zawsze dobrze mu robią. W kopercie ujrzał zdjęcie, które robił mu ojciec, podczas zajęć gry na flecie Przetarła o puszkiem palca po powierzchni zdjęcia. Było zakurzone i poplamione kawą... Widocznie wysłał je po to, by uniknąć kolejnych zabrudzeń. Krukona przypomniała sobie, że kiedyś słyszała o "sali końca. Nigdy nie była w tym pomieszczeniu, więc tym bardziej ją zaciekawiło jego położenie. Dowiedziała się od chłopaków z dormitorium, że leży gdzieś na piętrze.Wiec Krukonka udała się tam, ale nie musiała długo szukać. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że znajdowała się tu jeszcze jedne drzwi. Podeszła do nich i przyłożyła prawe ucho, by dowiedzieć się, czy ktoś znajduje się w środku. Niczego takiego nie zarejestrował, więc otworzyła drzwi i wlazła spoglądając w góre. -hej hej rzekła jest tu kto zapytała Zacząć Skończyć
*wracam do 3 os. przepraszam za to* Co jej odpowiedźeć? Stwierdzić, że mnie nie ma, czy też zwyczajnie zaczać rozmowę w wersji- Genialna Mega Uprzejma Ale Przecież I Tak Nic Cię Nie Ochodząca Leah?- takie rozmyślania nie mogły trwać u dziewczyny za długo, ale wcale decyzja nie była łatwa. Wszyscy znali ją jako... no właśnie. Kojarzyli ją jako zwyczajną, przeciętną i spokojną, bo mimo wszystko starała ukrywać swoją "ciemniejszą" stronę i o Merlinie! Niech wszyscy dziękują za to, że nie znalazł się jeszcze nikt kto sprowokuje ją do zbytniego pokazywania swojego charakteru- i ona jak i inni mogliby znaleźć się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Podjęła jednak decyzję pzoostać przy masce i mimo wielkiego zdenerwowania, że ktokolwiek miał ochotę jej przerwać nic nie robienie z trudem przełmała falę sarkastycznych uwag w mózgu i odpowiedziała nieznanej dziewczynie. - Ja jestem- stwierdziła śląc ku niej bardzo wiarygodny, a jednak wymuszony uśmiech licząc na to, że tamta po prostu przeprosi, że przeszkadza i tym podobne, nędzne i standardowe teksty wypowiadane w sytuacjach zaskoczenia. Jakiś chichy głosik szepnął jej w głowie, że warto przestać oglądać jakże cudowny sufit i spojrzeć na chwilową rozmówczynię. Wstała z podłogi i spojrzała prosto w oczy brunetce. Musiały się kiedyś minąć, ponieważ kojarzyła ją z korytarzy szkoły. Teraz czekała jedynie na jej reakcję. "To tylko chwila"- powtarzała sobie wymyślając już plan jak najszybszego przerwania tego zdarzenia. Jak to Leah- mimo wielu dobry cech miała dużą wadę. Strasznie nie lubiła robić tego na co nie miała ochoty w danej chwili.
Katniss w poszukiwaniu dobrego miejsca na napisanie wypracowania dla profesora Withmana, znalazła się przypadkiem w sali końca. Atmosfera tego miejsca skłaniała do przemyśleń, więc, znalazłszy sobie kącik, Gryfonka wyjęła pergamin i pióro. "Kim jest animag i czy możemy się nim teraz nazywać?" Pytanie wydawałoby się wręcz banalne. Przecież to, co było na lekcji, było tylko przedsmakiem możliwości animaga. Żeby opanować tę sztukę nie wystarczy powiedzieć jakiejś formułki, by stać się na jakiś czas określonym zwierzęciem. To lata pracy, przygotowań, poznawania transmutacyjnych zagadnień. Katniss dzięki temu wiedziała, że wraz z innymi uczniami nie może się nazywać animagami. Należy dodać, pisała, że zwierzę, w jakie zamienia się czarodziej będący animagiem, jest odzwierciedleniem charakteru, a nie jest związane z wyborem użytego przezeń zaklęcia. Dalej szło już gładko. Johnson interesowała się zagadnieniami związanymi z tą niecodzienną sztuką, więc ani się obejrzała, a już miała zapisaną odpowiednią ilość pergaminu. Zadowolona z wykonanej pracy, zwinęła ją i wyszła z sali.
Jest to pierwszy etap rozgrywek. Gramy do momentu, aż zwycięży jedna osoba, która następnie bierze udział w kolejnych grach. Zasady gry znajdziecie tutaj. Na odpisy macie 3 dni, po tym czasie Mistrz Gry zdyskwalifikuje nieaktywnego gracza, a reszta będzie mogła swobodnie kontynuować grę.
Nix cieszyła się na Durnia, po raz pierwszy zagrała w niego, gdy przyjechała do Hogwartu na wymianę. To tutaj nauczyła się tej gry i skłamałby gdyby powiedziała, że jej nie lubi. Może więc to dlatego gdy tylko dostała wiadomość z salą i datą była na miejscu pięć minut wczesniej. Niby mówi sie, że nadgorliwość jest gorsza do faszyzmu, no ale ona przecież tylko bardzo chciała zagrać. I miała nadzieję, że inni się nie po spóźniają, bo to tylko przeciągnie wszystko w czasie. Gdy już wszyscy się zeszli i zasiedli przy stole, Phoenix doszła do wniosku, że to ona zacząć powinna, z tej prostej przyczyny, że przybyła jako pierwsza, sięgnęła więc po kartę i już na chwili na stole leżała karta czekając by stanąć do boju z resztą. A Nix co chwilę ukradkiem zerkała na Edwarda siedzącego na przeciwko. Los jej dzisiaj sprzyjał, szkoda tylko, że nie jest sam na sam właśnie z tym gryfonem. Nix zmierzyła po wątpliwym spojrzeniem koło fortuny, przy sprzyjającym szczęściu trafi na coś niegroźnego, ale znając z jej albo będzie to coś kompletnie idiotyczne, albo po prostu dziwne.
No cóż, trzeba było się trochę rozluźnić po ostatnich wydarzeniach, które trzeba przyznać, że dla chłopaka były trochę stresujące. Jednak nie byłby sobą, gdyby załamywał się siedząc sam w komnacie. Trzeba wyjść do ludzi i pokazać im jak się ma zajebiście i jak zajebiście jest szczęśliwy. Chociaż tak naprawdę miał ochotę zabić pierwszą osobę, która się nawinie. Ale to nie ważne! Gdy dotarł do Sali, dostrzegł śliczną panienkę Faraas i automatycznie, bez sekundy zastanowienia posłał jej zabójczy uśmiech numer pięć. Czemu zabójczy? Bo swoją cudownością był w stanie zabić twój umysł. Przyćmiewał go najzwyczajniej w świecie… ciekawe czy to tak naprawdę działa, czy po prostu chłopak z nudów ponazywał sobie swoje uśmiechy… - Nix, słonko! – powiedział z wielką radością i entuzjazmem – Stęskniłem się za tobą. Wyciągając z talii Rydwan zmierzył go zaciekawionym spojrzeniem. Ciekawe co ta karta robiła…
4, Rydwan
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
Ah, w końcu dureń. Cieszył się, był niemal pewny, że pójdzie mu nawet nieźle, chociaż rzecz jasne, że nie wygra. Nie znał doskonale tej gry, grał ją trzeci raz w życiu, ale to było dawno, zapomniał już. Czy to był problem przypomnieć sobie, o to chodziło. W jaki inny sposób miał to robić? Wszedł do sali jako trzeci. Nie znał tych osób, ale był pewny, że są starsi od niego. Pewnie gryfoni. Przywitał się z dziewczyną uśmiechem, który tak rzadko gościł na jego ustach, a chłopakowi skinął głową. A czy on znali go? W razie czego wolał się przedstawić. Wolał by nie wołali na niego "ej, koleś". - Jestem Tom- powiedział krótko i zajął swoje miejsce niedaleko miedzy dwójką. Zasady? Tak, czytał wczoraj w łóżku jak się gra.Jak się skończyło? Zasnął w połowie. I tak dobrze jak na niego. Zasady są po to by je łamać. No dobra, nie tym razem. Po co oszukiwać jak to miała być tylko zabawa. No przynajmniej dla niego. Z tali kart wyciągnął kapłankę. wiedział doskonale jak działa, chociaz wiedział, że tej rundy nie przegra. Nie tym razem.
Kiedy Cy opowiedział jej o graniu w durnia, Winona szybko zgłasza się również, bo zakłada, że to coś interesującego. Zawsze wolała wsiadać na miotłę i grać w quidditcha, niż rozkładać karty do durnia, ale skoro jest w nowej szkole, to musi wypróbować nowych rzeczy! Winnie była w mniej więcej jednej setnej wszystkich sal w zamku, a przynajmniej miała takie wrażenie za każdym razem, kiedy znajdywała kolejną dziwną klasę. Winona rozgląda się zaciekawiona wokół i zauważa ludzi w kółku. Oczywiście nie zna nikogo, wszyscy są z Hogwartu i nigdy nie zamieniła słowa z żadnym z nich. Głośno tupiąc swoimi kowbojkami podchodzi do nich raźnym krokiem, podwijając rękawy kraciastej koszuli. - Winona jestem – wita się niefrasobliwie Hensley i siada obok ładnej dziewczyny, którą najwyraźniej podrywa ich przeciwnik. Zerka na niego pobieżnie, ale nie wydaje jej się szczególnie interesujący. Woli uśmiechnąć się wesoło do nieznanej koleżanki. Wins wyciąga jedną kartkę i krzywi się na myśl, że jej piękna opalenizna, którą nabyła przez ostatnie dwa miesiące w Teksasie tak okropnie się popsuje.
Winona kontynuuje dogrywkę z ładną koleżanką, z równie marnym skutkiem co wcześniej. Szczerze mówiąc póki co jest bardziej zainteresowana całą salą, niż samą grą póki co. A do tego jej myśli błądząc gdzieś pomiędzy najlepszym przyjacielem, a przystojnym Indianinem, który wykazywał słodką, chociaż przesadną zazdrość o nią samą. Właściwie nawet nie była pewna co jest dokładnie wygarną, ale miała nadzieję, że coś niesamowitego. Na przykład nowa miotła, którą miała kupić jeszcze przed swoim wyjazdem, a póki co tylko przeglądała bezcelowo katalogi pełne latających ludzi, nie mogą się zdecydować co właściwie chce. Wins z westchnieniem przygląda się reszcie uczestników z lekkim uśmiechem, czekając na kolejny ruch.
@Phoenix I. Farãas zostaje zdyskwalifikowana z powodu braku aktywności w dogrywce.
Koniec rundy. Przegrywa Winnie
Wyjątkowe promienie padają na Ciebie, bez względu na to, gdzie grasz. Na twym ciele pojawia się wyjątkowa, mocna opalenizna. Właściwie, jesteś lekko pomarańczowy, no pewno nie wygląda to zbyt naturalnie, a będziesz musiał z tym wytrzymać aż do końca gry.
Chwilę później pojawiły się kolejne osoby na tej rozgrywce. Jedną z nich okazał się być chłopak, ale jego zainteresowanie nim nie było jakoś mniejsze. Facetów też można przecież podrywać! Jednak dzisiaj wolał się skupić na kobietach. Nie miał ani siły, ani ochoty na męczenie się z podrywaniem mężczyzny. Kolejną osobą okazała się być śliczna salemka pojawiła się w Sali, Edward posłał jej swój uroczy uśmiech - Piękna Wina, miło mi Cię poznać – musiał aż wstać i ucałować ja w wierzch dłoni by okazać swój zachwyt. No co poradzimy? Taki to już był typ chłopaka. Kiedy dziewczyna przegrała swoją rundę, przyjrzał się jej uważnie i wyciągając kolejną kartę, nie mógł tego nie skomentować. - Muszę przyznać, że opalenizna Ci służy.
Patrzy zdziwiona, jak nieznany jej chłopak całuje jej rękę. Nie pamięta kiedy ostatnio ktoś tak się z nią witał, więc na jej twarzy widnieje szczere zdumienie. - Winnie. Nie Wina – poprawia go automatycznie, podejrzliwie zabierając rękę. Ach ci Anglicy, czasem byli takimi dziwakami! Oczywko Winona przegrała i miała okropną, pomarańczową skórę. Jęknęła niezadowolona, szczególnie, że ten podejrzany Gryfon miał jakieś świetne karty! - Bardzo zabawne – opowiada skrzywiona, bo zakłada, że nabija się z jej pomarańczowej skóry. Wyglądała z pewnością okropnie i starała się nie patrzeć na swoje dziwaczne dłonie. Wzdycha ciężką, patrząc na kartę diabła. Już chyba wolałaby zostać pomarańczowa niż w czarnym futrze, swoją droga, co za pechowe karty! Chyba dzisiaj nie będzie miała specjalnego powodzenia w takiej postaci, jak ostatnio jej się zdarzało.