W tej sali w Wieży Astronomicznej przeprowadzane są wszystkie zajęcia z tego przedmiotu i egzaminy sprawdzające wiedzę uczniów w zakresie nauczanego materiału.
Spojrzenie Ślizgonki wędrowało od panikującego Mina, poprzez oburzonego Jeona, aż po równie rozwścieczoną Faith. Powoli do jej zaspanej głowy zaczęło docierać, w jaką dziwną dramę się wdała. Omiotła wzrokiem salę i oto dotarło do Hail, że większość uczniów niedyskretnie, a raczej bardzo wymownie obserwuje ich zażartą "dyskusję". Właśnie dlatego momentalnie naszła ją ochotę, by dokładnie teraz, w tym momencie zakopać się pod ziemią. Głęboko, tak co najmniej pięć metrów dla pewności, że nikt tu obecny jej nie odnajdzie. Hail Cheney była przecież jest studentką, dumnie reprezentującą dom Salazara, a nie czwarto-klasistką z Gryffindoru, żeby w imię sprawiedliwości docierać, kto właściwie zawinił. No i jak tu teraz wyjść z twarzą?! - Jeśli za chwilę nie skończymy tego przedstawienia, to wszyscy skończymy na dywaniku u dyrektora.- Zamilkła i lustrując spojrzeniem całą trójkę, westchnęła ciężko, po czym kontynuowała ledwo słyszalnym szeptem. - Chociaż myślę, że i tak czeka nas zasuwanie ze szczotką i mopem po szkolnych kiblach. - Przymknęła powieki, po czym zerknęła na Jeona. Szybko jednak spuściła wzrok, nie bardzo wiedząc, czy i jak powinna go przeprosić za niesłuszne oskarżenie. Wymyśliła więc na poczekaniu jakiś pretekst, by samą siebie usprawiedliwić. No przecież skąd ona miała wiedzieć, że Min ma problemy z opanowaniem złości i to on wyżył się na krześle koleżanki? No właśnie! A po Jeonie, to wszystkiego się można było spodziewać. No, prawie wszystkiego. Nieszczerze usatysfakcjonowała swoim nieco głupawym usprawiedliwieniem, wróciła do przeglądania notatek. Co jakiś czas jednak zerkała ukradkiem na Krukona, mając nadzieję, że nie wybuchnie złością po raz kolejny i nie przywali jej jakąś... Książką. Czy czymkolwiek innym, co mógłby mieć pod ręką. - Dobra, Jeon, muszę powiedzieć, że... No, to było trochę. - Zaczęła po jakichś trzech minutach milczenia i marszcząc brwi, szukała odpowiedniego określenia na swoje pochopne oskarżenie. Głupie? Nigdy w życiu! Głupi mógł być każdy, ale nie o n a! Niemądre? To właściwie to samo, nie ma opcji. Wypuściła powietrze, by szybko wbić wzrok w ławkę. - To było nie do końca przemyślane. - Wyrzuciła z siebie na jednym wdechu, a dodatkowo tak cicho, że właściwie nie wiadomo, czy ktokolwiek usłyszał jej słowa. Oby nie! Rozejrzała się po sali, po czym nerwowo poprawiła krawat, który zawiązywany na szybko w drodze na salę, prezentował się niezbyt dobrze. Istna kompromitacja! Perfekcyjna i chłodna Hail Cheney wchodzi na lekcję spóźniona, nieumalowana, wdaje się w cudzą dramę, a na końcu otwarcie przyznaje swoją bezmyślność. W tym momencie marzyła jedynie o pelerynie niewidce. No, ostatecznie o tych pięciu metrach pod ziemią. Albo dwudziestu, dla pewności.
W tym momencie Taehyung był kłębkiem nerwów - wystarczyło, że dotknie go niewłaściwie osoba, a on wybuchnie, co było naprawdę rzadkim zjawiskiem. Zazwyczaj stałym świadkiem jego eksplozji złości była Faith, która prawdopodobnie przyzwyczajona była do jego huśtawek nastrojów. Od spokojnego chłopaka do przepełnionego agresją gościa, który chce ją zabić, heh. Po dzisiejszej lekcji Min nie miał już siły na żadne kontakty z innymi ludźmi. Dobrze, że były to jego ostatnie zajęcia, bo nie wyobrażał sobie, żeby iść na kolejne w takim stanie. Blondyn zacisnął palce na piórze tak mocno, że pobielały mu knykcie i wziął głęboki wdech, wyraźnie kontrolując swoje emocje. No przecież na co dzień on naprawdę był spokojnym szesnastolatkiem! - To zamiast tyle gadać mogłabyś skupić się na lekcjach - warknął w stronę nieznajomej blondynki, która swoim gadaniem zaczęła go irytować. Normalnie prawdopodobnie przemilczałby jej tekst, ale to zdecydowanie nie był jego dzień. Poza tym wydawała się mieć dziwny charakter; taki, od którego TaeTae wolał się trzymać na dystans. Min spiorunował brunetkę wzrokiem, krzywiąc się z odrazą. Chyba nigdy nikogo nienawidził tak bardzo jak swojej rówieśniczki. Nie marzył o niczym innym, jak o tym, żeby wszystko się uspokoiło. W końcu jednak zauważył, że większość klasy spogląda na nich z zirytowaniem, a to automatycznie sprawiło, że Taehyung zawstydził się i zezłościł. Chyba nigdy nie ośmieszył się tak publicznie, a to przez kogo? No oczywiście, że przez FAITH SHEPHERD. Taehyung zacisnął dłonie w pięści, jednak komentarz tego chłopaka z jego domu sprawił, że po prostu pękł. Spojrzał na Mishę z obojętną miną, choć w rzeczywistości miał ochotę uderzyć głową w ścianę. - Zaczniemy robić seks. Teraz. Zademonstrować czy jesteś na tyle duży by sobie samemu to wyobrazić? - warknął. - Jesteście cho-rzy - zacisnął zęby. Gdy zdał sobie sprawę co powiedział, zarumienił się. Podniósł się z miejsca i porwał jakiś pergamin z ławki, po czym wyszedł na korytarz, bo najzwyczajniej w świecie nie miał siły, ani na walczenie z dziewczynami, ani na komentarze innych, ani na lekcje, ani na siebie.
Wychylając się spod ławki, raz jeszcze omiótł całe towarzystwo i zwyczajnie w świecie przewrócił oczyma. Lekcja została już raczej doszczętnie rozwalona; każdy ze sobą gadał, krzyczał, inni drzemali na zajęciach - a większość raczyła skupiać swoją uwagę na ich feralnej czwórce. Starając się uspokoić, wykonał kilka głębszych wdechów i marszcząc czoło, tylko wbił wzrok w jasnowłosą czuprynę Hail. Na jej ślizgońską wersję przeprosin, tylko machnął ręką bo doskonale wiedział, że na zwykłe przepraszam z jej strony, nie ma nawet co liczyć. Duma jej z pewnością na to nie pozwalała, więc tylko mrugnął do niej, że mimo wszystko - przebacza jej karygodne zachowanie. Jednak wolał mieć z Cheney dobre stosunki; jako przyszywana, starsza siostra była nieoceniona w naprawdę bardzo wielu sprawach. Już nawet słysząc jej komentarz o szczotach - bezgłośnie zachichotał, bo wiedział, że on sam się wymiga od takiej kary. Kodeks ucznia i nauczyciela miał do tego stopnia opanowany, że łapał się wszelkich kruczków prawnych, byleby nie wpakować się w większe bagno. Był także na tyle sprytny, żeby nawet szlabanów nie otrzymywać. Aby Hail wiedziała, że nie jest już na nią delikatnie mówiąc, wściekły - to naskrobał na kartce swoje ulubione hasło i odwracając pergamin w jej stronę, pokazał jej swój komentarz. POKÓJ I MIŁOŚĆ, SIOSTRO. Zdanie ów podkreślił ze dwa razy, aby go przypadkiem nie przegapiła. Zerknął także na Faith; jej z kolei posłał blady uśmiech i lekko skinął jej głową. I chociaż sam starał się uspokoić, to wiedział jak i czuł, że Taehyung obok niego szaleje. I to cholernie mocno. I być może, próbowałby opanować sytuację i po cichu zacząłby uspokajać blondyna, gdyby nie pewien komentarz. Powędrował spojrzeniem w stronę pewnego krukona i zniesmaczony poderwał brew do góry. - Może to akurat ciebie zakopiemy, co ty na to? Chcesz się założyć, jak długo mi to zajmie? - warknął podirytowany i odłożył swój ołówek wraz z piórem na ich ławkę. Nie obchodziło go to, że z pewnością był od nich starszy. Mimo, że to Taehyung i on, ukończyli szesnaście lat i ich zachowanie jeszcze było stosowne do ich wieku, tak osoby pełnoletnie w tej klasie, naprawdę zachowywały się jeszcze gorzej. Krzywiąc się znacząco, odchylił się z deka na krześle i wtedy komentarz zdenerwowanego do granic możliwości Taehyunga, naprawdę go zaszokował. Spoglądając na niego z nieodgadnioną miną, od razu wyłapał jego drobne przejęzyczenie i przekrzywiając do boku głowę, odnotował jego rumieńce. Nie minęła chwila i już po chwili blondyn wylazł z klasy, zabierając po drodze tylko kilka swoich pergaminów. A Jungkook naprawdę nie chciał go zostawiać teraz w tym stanie. Czasami naprawdę bywał nieobliczalny, więc również podniósł się ze swojego miejsca i wszystkie ich wspólne papiery wsadził do swojej skórzanej torby. Przy okazji, zawinął i jego torbę, którą przewiesił sobie przez ramię i skierował się w stronę drzwi. Jeszcze tylko na chwilę odwrócił się w progu i posłał Mishy, prowokujący uśmiech. - Wygląda na to, że musisz się jednak zdać na swoją wyobraźnię, kolego. - warknął zaniżonym głosem i pchnął lekko drzwi.
Na korytarzu od razu natknął się na podenerwowanego blondyna i bez słowa, złapał go za nadgarstek i po prostu zaciągnął do najbliższej, pustej klasy. Nie są akustyczne, więc szczerze wątpił w to, że inni cokolwiek usłyszą z ich spotkania.
No proszę, dwa skośnookie misiaczki go usłyszały i teraz próbowały wciągnąć go w swój tragikomiczny teatrzyk, który odgrywały przed całą klasą. Serio, czy te dzieci w ogóle wiedziały, że jest lekcja? Rozbawiła go złość Krukonów. Przypominali rozzłoszczone pięcioletnie dziewczynki - irytujące, ale głównie urocze, w swojej wierze, że jak tupnął nóżką to ktoś się przestraszy. - "Chcesz się założyć jak długo mi to zajmie?" to tytuł twojej sekstaśmy. - zripostował (też niezbyt dojrzale, ale to w końcu Misha) pierwszemu z szerokim uśmiechem na twarzy. Czy on go chciał przestraszyć czy coś? Destiel pracował w jednej z gorszych spelun na Nokturnie, ale chyba i bez takiej szczepionki nie przejąłby się groźbą rzucaną przez chłopaczka wyglądającego jak porcelanowa lalka - Do ciebie nie mówiłem - zwrócił uwagę drugiemu, zupełnie nie słuchając tego, co miał do powiedzenia. Nie znosił takich typków - głośnych, uważających, że wszystko kręci się wokół nich, a cały świat powinien ich uwielbiać i dostosowywać do nich. Najlepiej rozwalić lekcję, wciągnąć w swoje głupie sprzeczki pół klasy, a kiedy już wszyscy cię za to skrytykują, fochnąć się z przytupem i wyjść. Miał mieszane uczucia co do ich odejścia. Z jednej strony byli irytujący jak natrętna mucha, z drugiej oznaczało to koniec tej szopki,a więc początek lekcji. Uniósł brew kiedy jeden z Azjatów jeszcze coś tam do niego powiedział na odchodne. Taa... na pewno będzie ich sobie wyobrażał... Wprost uwielbiał mieć odruch wymiotny. Gdy drzwi w końcu zamknęły się za Krukonami, Misha głosem lektora ze zwiastunów filmów o superbohaterach obwieścił całej klasie: - Kolejny dzień uratowany przez Mishę Destiela - po czym skłonił się w stronę Ruth - To wszystko dla ciebie, żebyś mogła w spokoju pogłębiać wiedzę. Odwrócił się i wyprostował się na krześle. - Może pan kontynuować profesorze - zwrócił się do Wise'a powstrzymując, niezbyt umiejętnie, bezczelny uśmiech.
Można powiedzieć, że Chris był zdezorientowany tym co się dzieję w klasie. Owszem też był niesforny i pełen energii w ich wieku. Ale nigdy nie zachowywał się tak na lekcjach. Był w szoku, że można tak reagować na czyjeś idiotyczne zaczepki. Chociaż bardziej nie rozumiał jak można być w związku z mężczyzną. Rozumiał, tolerancja. Ale jednak kobieta i mężczyzna to prawa natury. Nie wiedział nawet czy warto będzie kontynuować zajęcia. W końcu klasa już nie jest zainteresowana tym co do nich mówi. -Moi drodzy. Lekcję uważam za zakończoną -warknął - A Pana Lucasa i Taehyung proszę o pozostanie w sali - spojrzał złowrogo na obu. Do reszty uczniów się uśmiechnął -No i przygotujcie się, że dzięki waszym kolegą na następnych zajęciach będzie test. Niestety nie powiem z czego dokładnie. Więc wiecie komu podziękować - fakt żal mu było dzieciaków. Ale pokory na zajęciach trzeba się nauczyć.
Gdy uczniowie opuścili sale, a zostali w niej wyznaczeniu uczniowie profesor ustał oparty przed biurkiem. - Ja rozumiem, że macie dużo energii. Ale jednak na zajęciach trzeba się opanować. -spojrzał na Lucasa i jego towarzysza. Przyglądał się drugiemu przez chwilę - A pan, panie Taehyung zapiąłby koszulę jak na mężczyznę przystało -uśmiechnął się do niego ironicznie. -Nie zgłoszę tego do dyrekcji. Ale za karę będziecie przez tydzień czyścić sowianie. - westchnął. -A teraz proszę się rozejść i bez żadnej bójki, bo wtedy już załatwimy to inaczej.
Zamknął książkę, odłożył na bok atrament i pióro po czym oparł się o krzesło jak na początku lekcji nim przyszedł profesor. Mozolnym ruchem sięgnął po nią i schował ją do torby, notatki Oriane zabrał ze sobą wraz ze swoimi. Ewentualnie później pouczy się trochę jeżeli będzie miał trochę wolnego czasu.. no dobra, będzie musiał się pouczyć bo inaczej obleje tą cholerną Astronomię. Patrzył jak odchodzi każda kolejna osoba, zatrzymał tylko chwilowo Oriane i dał jej krótkiego całusa mówiąc. - Poczekaj na mnie przed klasą, wątpię by potrwało to długo. - Uśmiechnął się i puścił jej oczko, po czym dał jej wolną rękę by wyszła z klasy. Podniósł się i jak gdyby nigdy nic założył torbę na ramię, podszedł do biurka profesora i rzekł poważnie. - Profesor nie toleruje mnie, ja profesora.. rozumiem. Ale proszę mnie nie wpierdalać w jakieś bagno przez skośnookiego gnojka który nie rozumie czym jest szacunek, ile on jest ode mnie młodszy, z pięć lat? To jeszcze dzieciak, a ja stanąłem w obronie młodszej koleżanki z domu. Nie czuję się winny, a w dodatku nie zamierzam czyścić cholernej sowiarni. - Skończył swoje przemówienie i zerknął na krukona jeszcze na odchodne. Po prostu wyszedł nie słuchając czy ktoś ma coś do powiedzenia. Pogadał jeszcze chwilę z Oriane i ruszył wraz z nią swoją drogą.
Ruth osiągnęła swój próg chwilę przed epicentrum wydarzeń, więc w momencie, w którym Misha wdał się w tę infantylną dyskusję z dwoma Koreańczykami siedziała tylko wsparta na ramieniu i patrzyła się bezmyślnie przed siebie. Naprawdę, już jej było wszystko jedno, kto się z kim kłóci, kto się z kim będzie bił, byleby tylko ten cyrk skończył się jak najszybciej. Irytował ją nie fakt, że lekcja się właściwie nie odbyła, a to, że zmarnowała tyle czasu, podczas którego mogła robić tak wiele fascynujących rzeczy - jak chociażby leżenie brzuchem do góry. Cóż, wszystko (a w szczególności leżenie brzuchem do góry, co nie?) było lepsze niż oglądanie, jak rozzłoszczony chłopiec robi scenę i wybiega z sali w trakcie zajęć. Zresztą, nie planowała się mieszać i właściwie to jeszcze by to przełknęła, gdyby Wise nie zakończył z tego powodu lekcji. Tej wyjętej z życia godziny nikt jej już nie odda. Przynajmniej poznała Rię. Widać było, że równa z niej dziewczyna, może powinna jej zaproponować jakąś kawę? To chyba byłby dobry pomysł. -To do następnego. Właściwie to możemy znaleźć się na wizie i wyskoczyć któregoś razu na kawę - powiedziała na odchodne do @Oriane L. Carstairs zakreślając w powietrzu znak cudzysłowu podczas wymawiania słowa "kawa". Na kawę, no akurat. Powoli zaczęła zbierać książki, kiedy całkiem odruchowo spojrzała na zegarek. No nie. No po prostu - tu wstaw niecenzuralne słowo - no nie. Za dziesięć minut powinna być w Ministerstwie i przejąć raportowanie od Nolana, który prawdopodobnie już przebiera nóżkami przy drzwiach wyjściowych. Porwała swoje rzeczy i szybkim marszem skierowała się w kierunku drzwi. O rany, jeszcze ten uparty krukon coś chciał. -Pomyślę - rzuciła bezmyślnie w stronę Mishy i zniknęła za drzwiami.
Dzisiejsza lekcja nie była najlepszą na której była. Wise potrafił prowadzić je o wiele lepiej. A dziś... No cóż, nawet najlepszym zdarzają się porażki. Pokręciła rozbawiona głową zbierając swoje rzeczy do torby. Gdyby wiedziała, że tak będzie to nie ruszałaby się z domu. Spędziłaby go w bardziej... produktywny sposób. Już wyobrażała sobie skotłowaną pościel w mieszkaniu, rozrzucone poduszki w salonie i potłuczoną zastawę w kuchni. Aż przyjemny dreszcz przeszedł jej ciało. Jednak nie mogła sobie teraz na to pozwolić. Była w szkole. Obiecała sobie, że nie będzie w niej robiła rzeczy niestosownych. Było to ciężkie, ale do wykonania. Jeszcze te sceny "tragizmu". Wybieganie z sali nie było chyba najlepszym pomysłem na jaki mógł wpaść. Większość patrzyła z niesmakiem i ironią na zamknięta za nim drzwi. Nawet Oriane pokręciła głową z niesmakiem. Gotowa do wyjścia spojrzała na Lucasa, jednak ten musiał załatwić coś z Wise. - Poczekam. - dała mu buziaka w policzek i skierowała w stronę drzwi. Zanim jednak wyszła dostrzegła pytanie @Ruth Wittenberg. Z uśmiechem kiwnęła głową, że się zgadza. Zapewne później dogadają się co do spotkania przez sowy. Polubiła tą dziewczynę. Była normalna. Nie jak większość w tym zamku. Na szczęście rozmowa ukochanego z nauczycielem nie trwała długo. Najwidoczniej było to jedynie ostrzeżenie. Chwytając jego dłoń skierowali się w tylko sobie znaną drogę.
Jak to mówią: inteligentni ludzie się nie nudzą... więc albo Lara nie jest inteligentna, albo powiedzenie to dawno straciło swoją rację. A mając na uwadze mniemanie Lary o swojej osobie, zapewne wskazałaby na tę drugą opcję. Dziewczyna nienawidziła ugrząźć w bezruchu, dlatego szybko musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie. To nie tak, że postanowiła spędzić chwilę czasu sama. Nie potrafiła powiem znieść pustki. W takich sytuacjach myśli jej krążyły zdecydowanie za szybko, a bez możliwości rozmowy z kimś i podzielenia się nimi, za czym szło także wolniejsze analizowanie faktów, mogłaby oszaleć. Jednym zdaniem: musiała znaleźć kogoś, w sposób niezbyt oczywisty, aby dać upust swojej potrzebie przebywania z drugą osobą. Dlaczego więc nie zadecydowała o spotkaniu z jedną z koleżanek (czyt.: kółkiem wzajemnej adoracji, gdzie obiektem westchnień była ona sama, nawet jeśli owe westchnienia pochodziły od płci również pięknej)? Ponieważ od czasu do czasu miała dość fałszywych ślizgońskich uśmiechów, których zresztą sama była domeną. Postanowiła się zrelaksować. Jeśli nie znajdzie jakiejś żywej duszy - trudno. Eh, ile dałaby żeby jej przyjaciółka Casandra była z nią teraz. Ona zawsze potrafiła ocieplić jej zimne serce. Jej obecność w sali zaznaczył donośny stukot obcasów, do których miłość w sercu nosiła od dziecka. Obcisła spódnica w kolorze miodowym sięgała idealnie do kolana i podkreślała kobiece kształty swojej właścicielki. Może bozia nie obdarzyła jej wzrostem, jednak kobiecości w tym metr pięćdziesiąt pięć zdecydowanie nie brakowało. - Sama. Jak. Palec. - rzekła. - Tego mi brakowało - próbowała oszukać samą siebie. Sama? Czy na pewno?
Lucy czuła niezadowolenie. Wszędzie, gdzie nie poszła, czy był to korytarz, czy błonia, nie mówiąc o Pokoju Wspólnym, pełno było ludzi, ich krzyków i głośnych rozmów, huków zaklęć, słowem - zero spokoju. A jej chodziło o dosłownę sekundę ciszy, żeby tylko zebrać myśli i skreślić kilka słów do babci. Ceniła korespondencję z nestorką rodu wyżej niż jakąkolwiek przyjazn, bo miała świadomość, że bezgraniczna miłość, jaką daży ją babcia jest absolutnie wyjątkowa i bezwarunkowa. Najdroższy skarb na świecie. Właśnie dlatego nie chciała odpisywać chybcikiem, gdzieś na kolanie, będąc rozproszoną - do listu dla tak ważnej osoby, wręcz wymagane było skupienie, koncentracja, aby nawet estetyka listu tchnęła szacunkiem i oddaniem, nie wspominając o warstwie tekstowej.
Błąkała się koryatrzami, szukając jakiejś wolnej sali, ale jak na złość, jeśli nie było lekcji, to jakieś koło urządzało zajęcia, ktoś się z kimś pojedynkował, nie wspominając o całym stadzie zakochanych gołącbeczków. Po prostu Hogwart - szkoła miłości, Dumbledore liczy na becikowe, czy jak... - pomyślała, zirytowana, wspinając się na Wieżę Astronomiczną. Nie ma bata, tam nie będzie nikogo, tych ludzi nie może być aż tak dużo! - wysyczała otwierając drzwi do klasy astronomicznej.
Na szczęście, dla niej i reszty świata była pusta.
Nie marnując czasu, wzięła z kąta krzesło, i dość rozgniewanym ruchem podsunęła do stolika. Opadła na nie, ciężko wzdychając. Dopiero po chwili, kiedy już ponapawała się ciszą, sięgnęła po pergamin i pióro, zaczynając pisać.
Nie wiedziała dokładnie ile czasu upłynęło, ale dwie rolki pergaminu wskazywało na raczej więcej, niż mniej. "Kilka słów do babci" znwou zamieniło się w epistołę stulecia, ale co poradzić, jak ciężko w małej objętości zmieścić i ploteczki, i przepisy, i zmiany do przepisów, i zapytania, i odpowiedzi... Ale zaraz wakacje, papier nie będzie już przeszkodą i nagadaja się za wszytskie czasy. Ukontentowana ta wizją, poczekała jeszcze chwilę, aż atrament wyschnie całkiem, i schowała list, czy raczej wszytskie jego części do torby i wyciągneła się na krześle, ustawiając twarz wprost w plamę słońca.
z drzemki wybudził ją stukot obcasów, niosący się głębokim echem po wysoko sklepionej sali. Leniwie uniosła jedną powiekę, i zobaczyła drobną blondynke, przechadzającą się spokojnym krokiem, mówiącą coś cicho do siebie. Wyglądała na dość zmartwioną, a jako że Lucy przeszła złość na cały świat, zaryzykowała pytanie: - Cześć, wszytsko w porządku? Nie chciałabym cię urazić, ale wydaję mi się, że coś jest nie tak. - wstała, podchodząc do dziewczyny. Na szczęście, były równe wzrostem, więc Lucy pierwszy raz od dawna nie musiała zadzierać wysoko głowy. To dobry znak na przyszłość, odnotowała w myslach, mówiąc na głos: - Nie znamy się, więc jak nie chcesz nie mów. Ale mam wrażenie że trochę by ci ulżyło, więc czemu nie? Aha, jestem Lucy, Lucienne. A ty? I co tutaj robisz?
Pytania. Dużo pytań. Jak na Larę - zdecydowanie za dużo. Dziewczyna już po chwili zapomniała na co właściwie miała odpowiedzieć. Pamiętała tylko, że powinna się przedstawić. Być może została spytana jeszcze o powód jej pojawienia się w owym miejscu. Niestety tego nie była pewna. Zresztą... nawet jeśli, to na pewno nie było w jej stylu spowiadanie się nieznajomym. Lara była raczej osobą obojętną w stosunku do osób, których nie miała (nie)przyjemności poznać. Ponadto nie musiała od razu nikogo niszczyć superprzeszywająco-wrednym wzrokiem - w końcu jej przypadkowa towarzyszka spotkała ją niezamierzenie, a więc nie było powodu do niesnasek. Z jednej strony zdziwiła się delikatnie, że jest proszona o przedstawienie się. W końcu jej wygórowane ego nie pozwalało dopuszczać do siebie myśli, że ktoś może nie wiedzieć kim jest ta arystokratyczna dusza. - Lucy - powtórzyła cicho pod nosem, jakby próbowała przypomnieć sobie czy zna uczennicę. Mimo iż doskonale zdawała sobie sprawę, że jest to niemożliwe. Na pewno zapamiętałaby kogoś o tak nieprzeciętnej urodzie. - Nazywam się Lara Antoinette LaVey - no tak, kto spodziewałby się, że Pani Ładna przedstawi się imieniem i nazwiskiem. Po chwili jednak zorientowała się, że mogło to zabrzmieć zbyt oficjalnie. Ale w końcu to ona. Coś podpowiadało jej, że powinna chociaż na chwilę ściągnąć maskę powściągliwości i uwolnić trzymaną na wodzy miłość do bliźniego (XD). - Ale mów mi po prostu Lara - zrobiła pauzę. - Obawiam się, że gdybyś zaczęła wołać mnie moimi wszystkimi imionami, to ktoś mógłby pomyśleć, że sprawdzasz listę obecności - zażartowała, chociaż jej głos brzmiał dość poważnie. Rozejrzała się po klasie w poszukiwaniu potencjalnych podsłuchiwaczy. W sumie sama nie wiedziała czemu. Może sprawdzała czy na pewno może nie być taka wredna, na jaką wygląda. Trzeba przyznać, że podobało jej się to, jakie pozory stwarzała. Dzięki temu mogła robić o wiele więcej, niż przeciętny uczeń, a na dodatek nie musiała się martwić o brak szacunku. Zawdzięczała to między innymi swojej bezstronności jeśli chodziło o konflikty. Nigdy nie stawała po żadnej ze stron, dlatego nikt nie mógł jej nic zarzucić. - Co ja tu robię? - powtórzyła zastanawiając się nad odpowiedzią. - W sumie to... sama nie wiem - popatrzyła dużymi oczami w pustkę przed sobą. - Chyba się zgubiłam - zapomniała tylko dodać, że w życiu.
- Masz... dobry żart, Lara - odpowiedziała Lucy nieco mniej przyjazny tonem, niż wcześniej. Zdziwił ją ten artystokratyczny chłód bijący z każdego gestu czy wypowiedzianego słowa. Nie tak zachowuje się otwarty zagubiony człowiek, tylko ktoś kto bardo chce malowac wokół siebie specyficzna otoczkę. Żarcik, zabrzmiał jak drwina, ale coś w głosie panny Lary Antoinette LaVey zmuszało do zastanaowienia czy to była drwina z Lucy czy z samej autorki. - Jeżeli się zgubiłaś, mogę sprowadzić cię do znajomych ci miejsc, bo nie widze żebyś czuła się komfortowo - odpowiedziała, podchodząc do drzwi.
Zawahała się jednak, i odwracając, rzuciła - Umiesz rysować? Jeśli tak, to ekstra, jeśli nie też dobrze. Może, skoro już tu jesteśmy, nie będziemy rozmawiać, skoro chyba nie masz na to ochoty - ale zawsze możemy porysować. - abstrakcyjne pomysły Lucy to była jej zdecydowanie silna strona, wiedziała o tym, i chociaż wiedział również że to zupełnie bezsensowne, ciągneła dalej - Wiesz, kiedy robisz coś pozronie głupiego, a na pewno oderwanego od rzeczywistości, coś, na co nigdy w życiu byś się nie zdecydowała, już w trakcie wykonywania tej czynności, a zwałszcza tuż po niej, czujesz taką wolność. Odejście od tamtej wersji siebie. Złamanie konwenansu który narzucił ci świat, i ty sama. Całkiem prawdopodobne, że zobaczysz całe swoje życie z boku, i dostrzeżesz coś ciekawego. Nie wiem, co teraz przeżywasz, ale obojętnie od tego, zawsze jest lepiej spojrzeć na swoje położenie z perspektywy rysującej żabki Lary niż z perspektywy zagubionej Lary, nieprawdaż? Świety Mungu witaj - pomyślała, wyjmując z torby resztki pergaminu i pióro. Trzymaj, narysuj sobie żabkę. Dla poprawienia efektu, mozesz stanąć na krześle, albo położyć sę na podłodze. Wyjdz poza schemat, dla samej siebie.
- Nie, dziękuję. Nie zgubiłam się - skomentowała krótki Lara z wyniosłą miną. Dziewczyna ewidentnie nie zareagowała na jej komentarz. Zachowywała się jak zupełne jej przeciwieństwo: tyle słów, ten wylewający się optymizm, wyraźna sympatia do nieznajomych i jeszcze na domiar wszystkiego żabki. O czym, na Merlina, ona do mnie rozmawia? - zastanowiła się ze zdziwieniem i ewidentną niewiedzą na twarzy. Z drugiej strony chyba jej się to podobało. Z różnych powodów: może dlatego, że ktoś zwrócił na nią uwagę, może, bo... może sądziła, że wreszcie optymizm nieznajomej osoby przeleje się na nią. Miała czasami dość tego, jak traktują ją inni. Zero otwartości. Tylko ten przenikliwy wzrok, jakim obdarzali ją czarodzieje. Czy oni nie wiedzieli, że człowiek też chce mieć swoje życie? Czasami czuła się jak lalka w muzeum. Dokładnie oglądano ją ze wszystkich stron, patrzono się całymi dniami, a dopiero nocą, gdy wścibscy koneserzy sztuki opuszczali progi budynku, mogła być sobą. Mogła usiąść rozkraczona, zgarbiona bez grama makijażu. Wbrew pozorom LaVey rozumiała o czym mówiła Lucy. Zdawała sobie sprawę, że ma dużo racji, jednak na jej twarzy malowało się niezrozumienie - chociaż tylko pozorne. - Mam - przymrużyła oczy - rysować... żaby? - wcale nie trzeba było jej długo namawiać. Choć pomysł ten wydawał jej się nad wyraz abstrakcyjny. Chwyciła w małą dłoń pergamin i piórko. Zaśmiała się do siebie krótko, jakby nie dowierzała w to co robi. Gdyby tylko jakiś ślizgon to zobaczył... - Dziękuję waćpannie - ukłoniła się teatralnie z małym uśmiechem. I wiecie ci? I stanęła na krześle. Lara nigdy nie miała problemów z rysowaniem. Co jak co, ale zdecydowanie należała do artystycznych dusz. Kochała teatr, a także z zamiłowaniem grywała na instrumentach. Natura nie pożałowała jej także talentu plastycznego, dlatego im dłużej zastanawiała się nad tym pomysłem, tym bardziej cieszyła się, że wybrała akurat tę salę. LaVey chwilę bazgrała po pergaminie, coraz przekrzywiając głowę, jakby chciała się upewnić, że pod innym kątem jej dzieło także wygląda spoko. Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy jak niebezpiecznie blisko krawędzi się znajduje. Przestąpiła z nogi na nogę, a ta osunęła się z krzesła. - Geminio - dziewczyna szybko skierowała różdżkę na krzesło, którą trzymała w dłoni wraz z piórem i w jednej chwili pod jej nogami pojawiło się drugie identyczne siedzisko. Wszystko działo się tak szybko, że sama Lara zastanawiała się, kiedy mogło do tego dojść. - Uffff... było blisko.
Nie spodziewała się, że ta posągowa, lekko napompowana arystokratycznym dymem, dziewczyna przyjmie jej propozycje, nawet dla niej zupełnie niedorzeczną. Nabrała do niej szacunku, ze względu na otwartość umysłu - niewielu czarodziejów, czy ludzi w ogóle, mogło się poszczycić tą zaletą. Przypomniała sobie plotki krążące na jej temat, które otarły się nawet o Pokój Wspólny Puchonów - coś o przerośniętym ego, sztucznej elegancji... Lucienne, patrząc na stojącą na krześle i rysujaca żabunie dziewczynę, nie była w stanie połączyć tych dwóch skrajnie różnych obrazów w jeden cały i spójny. Może coś pomyliła? Pewnie tak, często jej się to zdarza, wiadomo - pamięć rzecz zawodna. Poza tym, nawet jeśli - to kto nie nosi masek, nawet skrajnie różnych? Ona sama, w zależności od okoliczności, przybiera inna pozę - przesadnej optymistki, struchlałej i pokornej uczennicy, bardzo chamskiej antagonistki całego świata, czy także znawczyni kindersztuby, nukającej egzaltowanych emocji. Z rozważań nad meandrami ludzkiej natury wyrwał ją szelest obsuwanej nogi i cichy szept, który w tych okolicznościach ciszy, wybrzmiał bardzo donośnie.
- Masz znakomity refleks, naprawdę - w głosie Lucy zabrzmiał podziw i uznanie. - Ja na pewno leżałabym już jak długa na ziemi i liczyła siniaki, zaklęcia nie są moją mocną stroną, ale ty chyba sobie radzisz z nimi znakomicie. - kiwnęła z uznaniem głową.
Siedziała dalej na ziemi, nie chcąc przeszkadzac w procesie tworzenia. Chociaż to są tylko żabki, to również zasługują na swój czas, a Lara - na spokój w przygotowaniu. Wiadomo przecież, że nie o rysunek sam w sobie chodzi, tylko o doświadczenie wyjścia poza utarty schemat. Nie chcąc dekoncentrować nowopoznanej koleżanki, wstała i zajrzała przez jeden z teleskopów. Wprawdzie słonce dopiero zachodziło, ale pierwsze archipelagi gwiazd już powoli pojawiały się na nieboskłonie. Lucy totalnie nie miała pojęcia, o co chodzi z astronomią, ani jak się nazywają poszczególne gwiazdy, czy całe konstelacje, ale to w niczym nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie - odkrywała je po swojemu, ciesząc się tym nieświadomym poznaniem. To zupełnie inny rodzaj przeżywania świata - nic w gotowaniu nie było w stanie ją zauroczyć w taki sposób - znała, i kochała tę rzeczywistość jak swój drugi dom. Kuchnia to jej największa pasja, ale gwiazdy stanowiły interesujące novum - może warto by było się nad nimi kiedys pochylić?
Zatopiona w rozmyslaniach, ledwie zarejestrowała, że Lara zeskoczyła z krzeseł. Ciekawe, jak zareaguje, co czuje? Postanowiła jej nie przeszkadzać. Zechce, podejdzie. Nie zechce - wie gdzie są drzwi. A może jest jakaś trzecia opcja?
Po cudem nieutraconych świeżo pomalowanych paznokietkach, które bardziej były chyba dla publiki niż niej samej, Lara musiała chwilę poświęcić pewniejszemu ustawieniu się na krześle. Wiadomo, tak żeby w razie czego o własnych siłach dojść do pokoju. I to swojego - a nie szpitalnego i to jeszcze na noszach. Chwilę później całą swoją uwagę poświęciła malunkowi. Z precyzją, zdecydowanie zbyt poważną i nad wyraz dokładną, stawiała kolejne kreski bawiąc się różnymi technikami posługiwania się piórem. Ostatecznie dzieło - jak to można pobłażliwie nazwać - wyglądało jak obraz stworzony na popołudniowej herbatce z Michałem Aniołem, Leonardem da Vinci, Pablem Picassem i Vincentem Van Goghiem, którzy gorączkowo przepychali się, aby zawrzeć na rysunku choć odrobinę swojego stylu... i tak chyba czuła się w środku LaVey. Z jednej strony ogarniało ją wybujałe ego i chłód prosto z serca, a z drugiej równie dobrze mogłaby przykuć się do drzewa strzegąc puszczy przed złymi panami budowlańcami. Ale to gdyby była mugolem rzecz jasna. - Tak, to fakt, zaklęcia faktycznie idą mi dobrze - zamyśliła się. Powinna poćwiczyć zdecydowanie. - Wbrew pozorom moimi priorytetami nie są nowe szaty i gnębienie szlam - przez chwile uśmiechając się (niezłośliwie ofc) zastanowiła się czy na pewno powinna używać tego słowa. Jednak po chwili namysłu zrezygnowała z jakiegokolwiek wyjaśniania. W tym przypadku wyznacznik pozytywnego i negatywnego znaczenia dawno przestał odgrywać jakąś rolę. Zdawać się mogło, że słowo to jest tak nałogowo używane przez wiele czarodziejów, że nie oznacza ono obrazy kogoś. Ale to było tylko jej zdanie. - Skoro już tu jesteśmy - zrobiła pauzę i przeniosła wzrok na Lucienne - czy w prawdziwym życiu: bogacza, biedaka, piękności, brzydala, dorosłego, starca, mamy, taty czy siostry psa sąsiada... - zaczęła wymieniać szybciej - liczy się to, jaka krew w nim płynie? Lara od małego miała zakodowany system wartości. I mimo że było prawie niemożliwe, aby cokolwiek w nim zmienić, nigdy nie stroniła od dyskusji. Chociaż większość wolała się jednak w takowe nie wdawać. Może chodziło o pozory. Może chcieli omijać kłótnie, płacz i rozlew krwi? Tak czy siak, blondynka bez dwóch zdań chciała poznać zdanie Lucy. W międzyczasie wyciągnęła swój rysunek przed siebie szczerząc zęby od ucha do ucha. Dawno nie rysowała, jednak zawsze wiedziała, że gdyby tylko poświęciła temu więcej czasu, byłaby naprawdę dobra. Jak wspominałam - niespełniona artystka.
-Równie dobrze można segregować ludzi na podstawie tego, jak ładnie potrafią rysować żabki - odwórciła się, opierając plecami o statyw teleskopu - Chociaż nie jest to zbyt trafne porównanie, bo niejednokrotnie osoby z zupełnie mugolskich rodzin są bardziej uzdolnione od czystokrwistych. A skoro ktoś jest lepszym czarodziejem, czyli lepiej spełnia samo sedno magicznego życia - na jakiej podstawie jest gorszy? - odpowiedziała, coraz bardziej ściszając głos. Nie chciała zabrzmieć ofensywnie, bo po co. Zwykły temat, jakich wiele, choć musiała przyznać, że wiele razy zastanawiała się co kieruje ludzmi, którzy wręcz z chorobliwą pasją pławią się w sztucznym blasku arystokratycznego pochodzenia, które w żadnym stopniu nie zależało przecież od nich. Nie zapracowali na to, więc jak mogli wkładać w szufladki innych? Podeszła do krzesła i usiadła na nim, odchylając się na wyciągnętej za oparciem ręce. Liczą się umiejętności, a nie historia rodu. To, nad czym ktoś wykonał pracę, a nie zostało mu dane z urodzenia. Chyba że ktoś lubi wbijać się w pompatyczność, wymuszoną dystynkcję, albo ma kłopoty z poczuciem własnej wartości i nadrabia statusem krwi... - urwała, czując że posuneła się odrobinkę za daleko. -A jak to wygląda z twojej strony? Bo zdaje się, że masz na ten temat inne zdanie, niż ja - pytanie było normlanie, wynikające z dyskusji. Lucienne miałą szczerą nadzieję, że tym razem jej rozmówica okaże się mieć jakimś sposobem otwarty umysł, zdolny na nie tyle przyjęcie cudzych argumentów, co ich rozważenie i uszanowanie. Dialog, zwłaszcza wtedy, kiedy obie strony były zupełnie odmiennego zdania mógł być naprawdę inspirujący ale wymagał szacunku zarówno wobec rozmówcy jak i jego opinii. - Wybacz prosze, jeżeli moja uwaga o poczuciu własnej wartości, była dla ciebie krzywdząca w jakiś sposób. Ja po prostu tego nie rozumiem, a wydaje mi się że to najrozsądniej brzmiąca hipoteza
Lara nie za bardzo wiedziała co powiedzieć: z jeden strony miała ochotę wygłosić zajmującą przemowę, której miała w zwyczaju słuchać jako dziecko, a z drugiej też strony czasami pojawiały się w niej hamulce, i dyskretnie informowały o nierozwijanie tematu. - Ciągle dorastam do tego, żeby mieć własne zdanie - odrzekła krótko, jednak zgodnie z prawdą. Nie chciała zajmować czasu niepoukładanymi myślami bojąc się, że wyjdzie z tego jedynie wielka paplanina pełna zwrotów akcji i sprzeczności. Nie wiedziała czy zgadza się z Lucienne czy też ma zupełnie odmienne zdanie, które z pewnością wywołałoby sprzeczkę i zawód rozmówczyni. Uśmiechnęła się nagle, jakby w sekundę odgoniła wszelkie myśli. - Znasz się na zaklęciach? - zapytała z zaciekawieniem jakby wyczuwała nadchodzącą zabawę.
Dość zachowawcza osoba, Lucy musiała to przyznać. Pełan rezerwy, stateczności... cóż, nie da się ukryć że miałą do czynienia z prawdziwą damą. Lara na poły imponowała jej, na poły wzbudzała litość, jako dobrze wytresowane pod etykietę i poglądy rodziców zwierzątko. Jednak nie dało się ukryć, że pod powierzchnią tej, nzwijmy to, porcelanowej, powłoki kryła się żywa osoba o swoich pzekonaniach, pełna energii i wigoru. Ciekawe jak by było ją poznać? Lucy żałowała zaniechanej dyskusji, ale poczuła, że może to być drażliwy temat i jeszcze nie teraz. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze, więc nie naciskała, nie drążyła. Zawsze porcelanowa skorupka może pęknąć, a Lucy nie chciała ranić, w sumie nikogo. Do kazdego żywiła elementarny szacunek, więc odpuściła. - Nie, widzisz przed sobą totalne beztalencie - także sie usmiechnęła, przypieczętowując zakończenie poprzedniego tematu. - Ale Ty wyglądasz na profesjonalistke, bez ironii. Chciałabym mieć chociaż ułamek Twoich zdolności... No, ale nadrabiam gotowaniem - parsknęłam śmiechem. -No właśnie. Pracuje w jednej z restauracji w Hogs. Może w zamian za lekcję zaklęć zjadłabyś pyszny obiad? Gwarantuje, że jestem geniuszem w kuchni, i ugotuję ci co tylko zechcesz
Cały dzień siedział w swoim gabinecie. Jakby nie patrzeć, poprzednio udawał, że miał roztrój żołądka, więc trzeba było jeszcze pociągnąć tą całą szopkę. W rzeczywistości siedział na podłodze i szykował zajęcia. Porozkładał dookoła książki, a sam siedział pomiędzy nimi notując cały czas wszystko, co było mu niezbędne. Zaczynał jednak powoli się irytować. -Psia jego jucha.-Fryb poprawił okulary o złotych oprawkach-Przydałaby mi się mała pomoc. Za dużo tego.-wyprostował się, po czym przeciągnął się mrucząc przy tym jak rozleniwiony kocur. Zaczesał palcami swoje czarne włosy, a potem podrapał się po zaroście. Zabrał kilka książek, swoje karty, kryształową kulę, które wsadził do torby na ramię. Nałożył na siebie czarne szaty ze złotymi zdobieniami. Te znajdowały się na końcach rozszerzanych rękawów, z przodu, wzdłuż zapięcia płaszcza, na kołnierzu oraz dolnych częściach szat. Na tyłach materiału wyszyty został, również złotą nicią kruk z rozłożonymi skrzydłami siedzącym na różach. Jego pazury były owinięte kolcami wychodzącymi spomiędzy kwiatów.Na głowę założył swoją tiarę, która to dzwoniła za każdym razem, kiedy poruszał głową. Poprawił swoje okulary, złapał za torbę oraz list i już się zbierał do wyjścia. Będąc gotowym wyszedł z gabinetu. Zostawił po drodze informacje, że zaprasza na zajęcia dodatkowe z wróżbiarstwa. Chcąc zachęcić uczniów, wcześniej zakupił sporą ilość czekolady najróżniejszych smaków. Przecież uczniowie lubią słodkie prawda? Jak tylko znalazł się miejscu wędrówki rozejrzał się. Nie podobał mu się tutaj zbytnio to, jak to wszystko tutaj wyglądało. -Nie podoba mi się tutaj. Poprzestawiajmy to i owo. Poza tym, moi uczniowie nie mogą siedzieć na podłodze!-odwrócił się szarmancko-Idziemy po pufcie!-pstryknął palcami. Udał się do jednej z sal, w której takowe widział. Pożyczył sobie zatem kilkanaście z nich, aby gdy tylko wrócił do sali w wieży, porozstawiać wszystko w kole, a sam usiadł na środku na kilku pufach. A co, tam on miał tutaj mieć najlepiej. Potem, przy każdej z puf postawił szklany kuferek z połamanymi czekoladami. Trzeba wiedzieć, jak przekupić uczniów, czyż nie? Uniósł jedną brew, bo nadal mu tu coś nie pasowało, a właściwie brakowało. Było za mało klimatycznie, więc dorwał się do świec, które zapalił, tworząc klimatyczną atmosferę. Użył delikatnych, jaśminowych kadzidełek. Przysłonił także nieco kotary, ale nadal to nie było to, co chciał uzyskać jako efekt końcowy. Czegoś jeszcze brakowało...ach tak...nastrojowej muzyczki. Żałował, że nie mógł użyć do tego swojej, znalezionej w Internecie muzyki, która mu zawsze pomagała. Ta tutaj, którą się włączało z radia, za cholerę nie pasowała mu na dzisiejsze zajęcia. No nic, będzie się musiał obejść bez tego. Drzwi do sali zostawił otwarte. Sam zaś siedział na środku kółka z puf. Torbę położył obok, książki i inne potrzebne rzeczy niezbędne do prowadzenia zajęć. Sam, czkając na uczniów, o ile tacy zamierzali się zjawić, a liczył na to zaczął układać tarota. Nadal, nie dawało mu spokoju to, co zostawił mu jego przybrany ojciec, a mianowicie tą przedziwną przepowiednię oraz te jego sny i jeszcze ta karta, która należała do zestawu kart, w której była ta przecięta Szkołą Hogwartu. Wyjął ją spod płaszcza, aby się jej uważniej przyjrzeć. -Czy to, co mi pokazujesz dopiero nadejdzie?-nie odrywał wzorku od damy-Czego nie widzę, a jest przed moim nosem? Czy te anomalie...to coś, o czym chcesz mi powiedzieć, a ja tego nie widzę, prawda?-wodził kciukiem po wizerunku kobiety.-Piękna kobieta niosą śmierć...-rzucił krótko nie przestając patrzeć na wizerunek królowej narysowany na karcie. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Była naprawdę piękna. Jej różane lico zdobiły delikatne rumieńce kontrastujące z zielonymi oczyma. Brązowe włosy spięte w kok, ozdobione zostały kwiecistą spinką ze złotymi detalami. Pełne czerwone usta lekko drgnęły, unosząc się do góry. Kobieta uśmiechnęła, chytrze spojrzała na Fryba, po czym odwróciła głowę w bok. Poprawiła zieloną, stylizowaną na wiktoriański styl suknię. Czarodziej tylko pokiwał głową, ale nie zaprzestał obserwacji Królowej Pik. W sumie, zdał sobie sprawę, że cholera jednak to mu baby brakuje...
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Na frekwencję Ezry nie można było narzekać, tym bardziej nie na wróżbiarstwie. Nie, nie dlatego, że darzył ten przedmiot ogromną miłością - Clarke w rzeczywistości spędził prawie całą edukację w Hogwarcie wyśmiewając te zajęcia oraz przewodnią ideę "trzeciego oka". Jakoś nie potrafił zrozumieć, jak przypadkowo układające się fusy albo listek rzucony na wodę miały mu przepowiedzieć przyszłość... I cóż, nigdy nie omieszkał informować nauczyciela, że to wyjątkowo głupie. Profesor Robertson musiał go uwielbiać. No ale podobno ludzie w końcu dorastają, dojrzewają i tak dalej, i tak dalej. No i Ezrze również się to przytrafiło. Okazało się, że poprzez tak wierne przychodzenie na zajęcia, Clarke przypadkowo się czegoś nauczył i faktycznie zaczęło wychodzić mu odczytywanie tych znaków, przynajmniej w zgodności z podręcznikiem, co do rzeczywistości wciąż miał wątpliwości. W każdym razie nawet to polubił i dlatego, gdy dotarła do niego wiadomość o jakichś zajęciach dodatkowych, uznał, że co mu właściwie szkodzi... Kiedy wszedł do Sali Astronomicznej, trochę zdziwił się nie tylko jej wystrojem, ale przede wszystkim brakiem żywej duszy, poza nieznanym mu za bardzo profesorem. Nie żeby Clarke tego nie rozumiał, ale gdyby wiedział, że trafi mu się być sam na sam z nauczycielem, pewnie jednak by spasował. Albo wezwał pomoc w postaci Leonardo? Nauczyciele wróżbiarstwa często byli dziwni i Ezra jakoś nie czuł się zachwycony, że do przyjścia reszty, obowiązek dialogu spadł na jego barki. - Dzień dobry? To tu mają być zajęcia z wróżbiarstwa, tak? - upewnił się, myśląc, że może źle spojrzał na termin albo miejsce. Wszedł niepewnie i przysiadł na jednej z puf, odkładając torbę obok siebie i wodząc spojrzeniem po pomieszczeniu. Przy każdej pufie stało szklane naczynie z czekoladą - czyżby wynaleziona została nową metoda wróżenia, tym razem z odłamków czekolady? Z wróżbiarstwem nigdy nie było wiadomo...
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Niby nic nie miał do wróżbiarstwa, ale nie można było lubić wszystkiego - Leo szybko odrzucił parę przedmiotów, które do niego nie pasowały. Mieszanie dziwnych składników, które wcale nie dawały efektu w postaci apetycznie wyglądającego ciasta? Nie jego bajka. Gapienie się w niebo i rysowanie układów gwiazdek? Nuda. Wróżenie z fusów po herbacie? No, tego to już po prostu nie rozumiał. Magia czy też nie, herbata to herbata. Gryfon całkiem otwarcie twierdził, że tę odrobinę uprzedzenie przejął od przyszywanej babki, która robiła z siebie wielkiego jasnowidza i stawiała tarota w każdej wolnej chwili. Miał zwyczajnie dość, poza tym uważał ją za oszustkę i przestał dostrzegać piękno wyrafinowanej umiejętności wróżbiarstwa. Szkoda, bo z jego pechem przydałoby się czasem jakieś ostrzeżenie... Tak czy inaczej, ani mu się śniło przyjść na zajęcia, w szczególności nie do profesora, którego zupełnie nie znał. Do wieży pobiegł tylko dlatego, że @Ezra T. Clarke zapomniał swoich kluczy, a ich plany nieco się rozjeżdżały i Leo musiał iść potem na trening, toteż Krukon zostałby na lodzie. Vin-Eurico nie miał wielkich planów ani nawet istotnej lekcji, chciał posiedzieć chwilę nad transmutacją i może odrobić zadanie domowe z zielarstwa, a potem razem z torbą czmychnąć w mugolskie strony. Kiedy wszedł do sali, podrzucając radośnie klucze, wszystko się zmieniło. Nie było tu nikogo poza nauczycielem a Ezrą, dzięki czemu cała dyskrecja poszła w siną dal. - Eee, dzień dobry - przywitał się, o mały włos nie upuszczając kluczy (przynajmniej refleks miał dobry!). Chciał wyjaśnić, że przyszedł tu tylko dostarczyć swojemu chłopakowi ten banalny drobiazg, ale zrobiło mu się niewymownie głupio. Nie powinno tu być więcej ludzi? Z odrobiną rezygnacji usiadł na pufie obok Krukona, wciskając mu do ręki klucze i przywołując na twarz uśmiech. - To już ten okres, kiedy wszyscy chorują? - Westchnął, zerkając na czekoladki z niejakim brakiem zrozumienia. Merlinie, co się robiło na wróżbiarstwie? Może jednak powinien częściej przychodzić, bo pojęcia nie miał co profesor sobie wymyślił. Ostatni raz na takie zajęcia poszedł dlatego, że to było ognisko, a i tak szybko się zmył... chociaż trzeba przyznać, nie przez wróżenie, a raczej z powodu kiepskiego humoru. Teraz samopoczucie miał całkiem niezłe!
Nie mogłem oderwać oczu od Królowej Pik. Nie dawało mi to spokoju. Tym bardziej, że moje przeczucia się sprawdziły. Przynajmniej w kwestii nie pójścia na bal. Już wcześniej kilka osób pytało mnie, jak się czuję. Dobrze, że miałem już przygotowaną w głowie formułkę na takie rzeczy. Nie mogłem przecież powiedzieć, że wiedziałem o tym, że coś się stanie. Chociaż, z drugiej strony, może powinienem był to zrobić? Zacząłem obracać w palcach kartę. Zerknąłem w stronę wejścia. Póki co, nikt się nie zjawiał. W sumie, nie zdziwię się, jeśli nikt nie przyjdzie. Kto by tam chciał przychodzić na zajęcia dodatkowe z wróżbiarstwa, z którego połowa uczniów ciśnie bekę. Szkoda, że nie zdają sobie sprawy, że to wcale takie zabawne nie jest, kiedy budzisz się w środku nocy z krzykiem, bo widzisz śmierć tych, na których ci najbardziej zależy. Coś, co było snem, staje się realnością, z którą trzeba się zmierzyć. Tylko ci, którzy posiadali ten dar, wiedzieli o czym mówiłem na zajęciach i rozumieli mnie bez słów. Teraz, skupiłem się na karcie i balu, który został przerwany. Dlatego też, postanowiłem zorganizować dodatkowe zajęcia, gdyż chciałem podpytać uczniów o te całe zajście na balu, skoro mnie tam nie było. Najłatwiejsza opcja, to właśnie dzieciaki, bo oni wiedzą zawsze wszystko. Nawet to, czego nie powinni. Z rozmyślaj wybił mnie głos Ezry, który jako pierwszy miał zaszczyt pojawić się w sali. Spojrzałem na niego i skinąłem lekko głową na znak, że dobrze trafił. -Dobry wieczór, panie Clarke.-przywitałem się z nim-Tak, jak najbardziej, dobrze pan trafił.-patrzyłem jak siada na jednej z puf-Częstuj się.-skinąłem głową w stronę pucharków z czekoladą-Jak pisałem na tablicy informacyjnej, dzisiaj na zajęciach czekolada za darmo. -schowałem kartę do pozostałych, które skryłem w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Zmierzyłem chłopaka wzrokiem. Miałem wrażenie, że się denerwuje. -Nie gryzę.-rzuciłem krótko-Wiem, co sobie uczniowie myślą o nauczycielach wróżbiarstwa. Chociaż, jakby tak popatrzeć, to każdy na swój sposób jest dziwny.-puściłem w jego stronę oczko. Coś jeszcze miałem powiedzieć, ale do sali, dziarskim krokiem wszedł Leonardo. Uśmiechnąłem się wrednie, widząc jego minę. -Dobry wieczór, panie Eurico.-nie przestawałem się uśmiechać-A cóż to się stało, że szanowny pan zawitał na wróżbiarstwo?-wodziłem po nim wzrokiem, kiedy jeszcze chwilę tak stał, a potem zasiadł na jednej z puf.-Sądząc po pańskiej minie, panie Eurico, liczył pan na odrobinę czasu sam na sam, ze swoim ukochanym? Cóż, przykro mi, że pozbawiłem pana tej przyjemności, jednak proszę się nie przejmować. Dzisiejsze zajęcia nie potrwają długo, więc nie będę przetrzymywać długo pana Clarke.-nadal złośliwie się uśmiechałem.-Powątpiewam w to.-odparłem na pytanie Leo-Może nie wydobrzeli po balu.-zamyśliłem się, drapiąc po zaroście.-Swoją drogą, co dokładnie stało się na balu? Nie zdążyłem dzisiaj nawet nadrobić informacji. Jeśli panowie byliby tak mili...Och, panie Eurico, proszę się częstować czekoladą, tak dla osłody dzisiaj.-skinąłem głową w stronę Leo-Poza tym, czekolada to dobry afrodyzjak. Całowanie się po tej słodkiej rozkoszy jest niesamowite. Polecam spróbować.-poruszałem brwiami uśmiechając się. W moim tonie, było wyczuć nutkę żartu. Zabawne, gdyby oni wszyscy tutaj wiedzieli, że tak naprawdę nie jestem takim miłym i przyjemnym facetem, tylko gościem, który bez mrugnięcia okiem jest w stanie odebrać życie, czy też tak chętnie by przychodzili na zajęcia? Czy rozmawiali by ze mną i co najważniejsze, czy byliby mi w stanie zaufać, wiedząc jaki mroczny sekret skrywam za plecami? Możliwe, że nie, ale właśnie dlatego, że nie wiedzieli, mogłem zapomnieć, na trochę o tym, co tak mocno mnie przytłacza. O tym, co sprawia, że jestem niebezpieczną osobą. Na trochę mogę zaznać normalności, która dla mnie jest czymś obcym...
Zmyliła mnie lokalizacja zajęć, które zazwyczaj odbywały się w sali do wróżbiarstwa, a dzisiaj wyjątkowo mieliśmy potkać się w wieży w sali astronomicznej. Nie miałem pojęcia, co skłoniło profesora do takiej zmiany, również nie byłem zadowolony z faktu, że najpierw wdrapałem się na siódme piętro, by następnie okrążyć na szybkości pół zamku i wleźć na tą zasraną wieżę. Może potrzebowałem magicznej korekcji wzroku, skoro umknęło mi to w ogłoszeniu na tablicy? Zjawiłem się pod salą nieco zziajany, więc zatrzymałem się dosłownie na minutkę, by uspokoić oddech i odgonić tę odrobinę czerwieni z twarzy, a jednocześnie trochę pomyśleć nad sprawą tej lekcji. Nie wiedziałem jeszcze, jak prowadzone są zajęcia przez Bladestrikera, bo nie miałem okazji być na nich. Póki Robinson był w szkole, chodziłem na jego grupy, ale odkąd wyjechał, a na jego miejsce przyszedł nowy nauczyciel, nie było mi tam po drodze. Zająłem się trochę swoimi sprawami, ale postanowiłem, że ostatecznie zjawię się, chociaż na chwilę. Nie zaszkodzi, a może dowiem się czegoś ciekawego? Pchnąłem drzwi, po czym przekroczyłem próg klasy, by chwilę potem zorientować się, że to chyba nie zajęcia zostały przeniesione do innej sali, tylko sala uległa przemieszczeniu. Co tutaj robiły te pufy? Popatrzyłem na wszystko z uniesioną brwią. Dodatkowo w klasie był wyłącznie Vin-Eurico i Clarke, czyli największe samce alfa tej szkoły i uśmiechnięty od ucha do ucha nauczyciel. Zrobiłem dwa niepewne kroki, zastanawiając się, czy w ogóle był sens tu przychodzić i czy może powinienem raczej zagrać, że zaszła pomyłka, a ja zmierzałem na inne zajęcia... - Dzień dobry - przywitałem się bardziej pytającym tonem niż zamierzałem. - Co tu się odbywa? - zapytałem jeszcze, ponownie wodząc wzrokiem po otaczających mnie kolorowych pufach i słodyczach. I jeszcze ta muzyka...
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Jej oceny z wróżbiarstwa od zawsze były dalekie od dobrych, ale mimo wszystko cały czas na nie chodziła i miała w nosie, że zaniżało jej średnią. Nie robiła tego dla tego, że wierzyła, że kiedyś się w tej dziedzinie czegokolwiek nauczy. Szczerze mówiąc nie miała ochoty żadnego wróżenia się uczyć - uważała, że to bez sensu. To nie tak, że nie wierzyła w przeznaczenie. W świecie magii nie wierzenie w cokolwiek byłoby trochę głupie. Uważała za to, że nie dało się go odczytać z wosku czy czegokolwiek. Była w stanie zaufać nagłym wizjom ludzi, którzy faktycznie posiadali dar jasnowidzenia, ale nie temu w jaki sposób ktoś wypił herbatę czy splunął w ogień. Była w tym myśleniu chyba odosobniona, bo nadal istniały podręczniki, które miały nauczyć wróżyć "każdego", a w Hogwarcie nikt nie wywalał z zajęć za ewidentny brak daru. Dzięki temu mogła sobie śmiało chodzić na te zajęcia i śmiać się z bezsensowności wróżbiarskich technik. Gdy przyszła do klasy wejście tarasował @Calum O. L. Dear. - Cyrki najwyraźniej - odpowiedziała na jego pytanie, zaglądając mu przez ramię do pomieszczenia. Nawet nie próbowała ściszyć głosu. Jej podejście do przedmiotu i tak wyszłoby na jaw prędzej czy później. Właściwie patrząc na to co działo się w klasie, nie bardzo rozumiała jak Krukon mógł nie domyślić się co to za lekcja. Gdzie indziej używano by tych obciachowych puf. Wyminęła chłopaka, pomachała Leo i klapnęła sobie na jakiejś dalszej pufie. - Dzień dobry - przypomniała sobie po chwili o nauczycielu - Dostaniemy do tego herbatę - spytała, częstując się czekoladą. Nieludzkim było podawać Brytyjczykowi słodkości bez herbaty.
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Próbowała kiedyś wróżyć. Głównie dlatego, że jej siostra nie posiadała daru i Finn liczyła na to, że czymś się będzie od niej wyróżniać. Nie wyszło. Jak wszystko. Od tamtej pory nie chodziła za bardzo na wróżbiarstwo. Wpadała czasem jak się nudziła, albo dostała cynk, że będzie wróżenie z fusów (wygnanie z Królestwa temu, kto wzgardził obietnicą herbaty). Tym razem znęciła ją obietnica czekolady. Skoro już siedziała z głową w chmurach w Pokoju Wspólnym, to równie dobrze mogła to robić w klasie, dodatkowo ze słodyczami. Im była bliżej sali, tym miała więcej wątpliwości. Znów lazła na zajęcia dla starszych. Dużo starszych. Znów się na nią będą się jej przyglądać... Drzwi do sali były otwarte i stał w nich jakiś Krukon, więc minęła go rzucając pretensjonalne, ale ledwie słyszalne "przepraszam" i weszła do klasy. Nie miał gdzie, debil stanąć, tylko w wejściu... - Dzień dobry - powiedziała niewiele głośniej. Nie miała się gdzie dosiąść, bo w środku siedział tyko Krukon, wielki typ, który siedział z Krukonem i jakaś laska, która gapiła się na nią jakby Finn miała coś na twarzy. Wiedziała, że tak będzie... Znaczy, że ktoś się na nią będzie gapił, bo szczerze mówiąc spodziewała się większej frekwencji. W młodszych klasach było ich znaczenie więcej. Może po prostu z czasem więcej osób dochodziło do wniosku, że nie ma daru i rezygnowało. Trochę to było problematyczne, bo wychodziło na to, że obecne tu osoby faktycznie wróżyć umiały. Usiadła samotnie jak najdalej od reszty, patrząc we własne buty. Czekoladki stojące obok trochę ją wołały, ale gdyby je teraz wzięła, wydałoby się, że przyszła tylko dla nich. Zresztą nikt inny nie jadł. Chłopaki swoich nawet nie tknęli, a Gryfonka trzymała swoją co prawda w ręku, ale była najwidoczniej tak zajęta kontemplowaniem młodszej uczennicy, że o niej zapomniała.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scar, gdy usłyszała o mającej się odbyć lekcji wróżbiarstwa, postanowiła olać zajęcia. W przeznaczenie nie wierzyła, daru do wróżenia też raczej nie miała, więc nie widziała potrzeby robienia sztucznego tłumu w sali. Gdy jednak otarła jej się o uszy informacja, że nowy profesorek przygotował poczęstunek z czekolady, postanowiła zawitać w klasie. Dla jedzenia czy słodyczy była gotowa się poświęcić i posłuchać tego całego gadania o przeznaczeniu czy czymś tam pokrewnym. Gdy tylko minęła stojącego zaraz za drzwiami chłopaka, sama się zatrzymała. Nie pamiętała ostatniej lekcji wróżbiarstwa, ale na pewno nie wyglądała ona tak jak ta. Brakowało tylko dziwnych rozbłysków światła, a wystrój zgadzałby się z jaskiniami wróżbitów z mugolskich filmów. Potrząsnęła głową przerywając myślenie o mugolskich filmach. Nie tan czas i miejsce. Zamiast tego ruszyła wgłąb sali, szukając miejsca, w którym mogłaby się ulokować tak, aby nie rzucać się w oczy nauczycielowi (co przy liczbie obecnych na zajęciach uczniów nie było takie łatwe). - Dzień dobry - przywitała się z nauczycielem wesoło. Nie widziała powodu do negatywnego myślenia. Może zajęcia nie będą takie nawiedzone jak to przewidywała? Klapnęła sobie na pufie, blisko jakiejś dziewczyny, chyba Gryfonki, po czym wzięła do ręki kawałek czekolady. W końcu to była jej główna motywacja do przyjścia na zajęcia.