Trawa na łące była nieco dłuższa niż w innych miejscach na błoniach. Poza tym było tu więcej kwiatów, głównie stokrotek. Na środku rosło duże drzewo, z długimi grubymi gałęziami. Miejsce te było mało oblegane przez uczniów, więc jeśli ktoś chciał w spokoju poczytać książkę czy po prostu odpocząć od kłótni i hałasów w szkole, było to idealne miejsce, a o zachodzie i wschodzie słońca wręcz wymarzone, dla zakochanych par.
Autor
Wiadomość
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement zapatrzył się w niebo, marszcząc ciemne brwi. Cholera, zanosiło się na deszcz. Nie o takim maju marzył, zresztą tak naprawdę było mu wszystko jedno. Gwizdnął na Rob Roya i ruszył w stronę łąki, gdzie miał zamiar nazbierać rumianku. Wilczarzowi zaczęło ropieć oko, prawdopodobnie uszkodził je sobie, biegając po krzakach. Nic nowego, niemniej jednak trzeba to przemyć, najlepiej naparem z rumianku. Clement wbił ręce w kieszenie, śledząc wzrokiem swojego pupila i zastanawiając się, czy nie przydałby mu się drugi zwierzak do towarzystwa. Właściwie był zły na Mylesa, którego ciągle gdzieś wywiewało. Był on jedyną, oprócz Kim, osobą w Hogwarcie, z którą mógł szczerze pogadać. Cholerny świat. Nagle na horyzoncie ukazała się jakaś postać, brodząca wśród ziół. Wellington przystanął i zmarszczył brwi. Coś mu to mówiło, chociaż nie mógł sobie przypomnieć. Podszedł bliżej i bardziej stwierdził niż spytał- Vivienne?- tak, chyba tak właśnie miała na imię. Kojarzył ją z czasów szkolnych, trochę jak przez mgłę. Zdaje się, że należała do Hufflepuff i była rok młodsza. Nie znali się zbyt dobrze, ani wtedy, ani później, ale utrzymywali poprawne stosunki.- Co ty tu robisz?
Szczerze powiedziawszy to nikogo się tutaj nie spodziewała, bo niby kogo? Jedynie ucznia, który przeszedłby obok i nawet by jej nie zauważył, w szkole właśnie taką była osobą, siedzącą w kącie i nic nie robiącą sobie z innym odgłosów na jej temat. Nigdy nie przejmowała się tym co inni mieli na jej temat do powiedzenia. Na pewno było to słuszne, bo pewnie załamałaby się już psychicznie. Nadal swoje oczy miała wlepione w istniejący tutaj krzak. Zaczęła zrywać bukiety, aby potem zrobić z niego napar, który pewnie pomoże nie jednemu uczniowi. Zazwyczaj trafiali do niej osoby, które albo zostały poszkodowane przez zaklęcie, albo spadły z miotły. Za pewne podczas rywalizacji szkół będzie miała pełne ręcę roboty, ale szczerze powiedziawszy nie mogła się tego doczekać. Pewnie zjawi się na meczu, bo sama grała w szkole jako szukająca Hufflepuff, nie zawsze udawało jej się łapać znicza, ale z krukonami raz im się wygrać udało. Później jednak zrezygnowała z tego sportu, grała tam zaledwie dwa lata. Sama nie wiedziała dlaczego podjęła taką decyzję, ale to była wola jej matki, która cholernie się bała każdego meczu. Zwłaszcza ze ślizgonami, którzy uparcie dążyli do celu, aby zwalić kogoś z miotły, jednak na jej przykładzie im się to nie udało, ba! Nawet nigdy na niej tego nie próbowali i kolejna zagadka, dlaczego? Nagle usłyszała dyszanie psa. Aż podskoczyła, ale nie odwróciła głowy, bała się zobaczyć kto jest po drugiej stronie, ale dopiero gdy usłyszała jakieś głosy przechyliła twarz na bok. Jego bardzo dobrze pamiętała, ale bardzo się zmienił. Ale rysy twarzy zostały takie same jakie miał wcześniej. - Clement miło Cię widzieć. - powiedziała do niej wstając z kucków. Nie miała zielonego pojęcia, że ten jest w Hogwarcie. Na rozpoczęciu roku jej nie było, bo od niedawna jest w Hogwarcie z czego się oczywiście ogromnie cieszy. - Zostałam nową pielęgniarką w szkole. Pamiętasz, że zawsze marzyłam o medycynie. - oznajmiła. Tego raczej nie mógł zapomnieć, zawsze przy każdej rozmowie z nim nawiązywała do swojej pasji.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Był co najmniej zaskoczony. Spodziewałby się prędzej pary smarkaczy, tarzających się w ziołach i rozpuście (ta młodzież jest coraz bardziej zdemoralizowana, nie ma co). Uniósł lekko brwi i spojrzał z góry na młodą kobietę, która niewątpliwie była Vivienne. Szczerze mówiąc, nie ucieszył się. Spotkania z ludźmi, którzy znali go z dawnych czasów nie były łatwe. Z Mylesem było łatwiej, bo on wiedział o Todzie. Kim nadal wychodziła ze skóry, żeby go pocieszyć. Nie miał ochoty opowiadać kolejnej osobie, co u niego, dlaczego nie pracuje jako smokolog i jak to możliwe, że w okolicy nie kręci się jego brat. Przywołał na usta coś na kształt uśmiechu i pokiwał głową. - Faktycznie, pamiętam. Widzę, że wróciłaś na stare śmieci?- stwierdził, wykonując nieokreślony ruch ręką. Miał na myśli rzecz jasna Hogwart.
Pewnie jakby pamiętała to zapytałaby się go dlaczego nie wykonuje pracy w swoim zainteresowaniu, ale na prawdę tego nie pamiętała. Po szkole tak wiele ludzi poznała, że Clement odszedł w niepamięć. Oczywiście pamięta go jako chłopaka uczęszczającego do Gryffindoru. Zawsze obok niego było pełno ludzi. Clement nawet za ich czasów w Hogwarcie podobał się dziewczynie. Ale ona była za bardzo skromna, za bardzo bujna, aby powiedzieć mu o tym. Teraz sama nie wiedziała jaki ma do niego stosunek. Był kolegą ze szkoły, a teraz? Teraz jest mężczyzną i nie ma odwagi rozmawiać z nim jak z kolegą. Był dla niej jakby obcy, jakby go nigdy nie znała. Uśmiechnęła się do niego gdy ten się uśmiechnął, ale widziała, że to był jakby wymuszony uśmiech, ale nie chciała, a nawet nie miała zamiaru aby się go pytać dlaczego, bo co ją to interesowało? - Niby stare, ale Hogwart nic się nie zmienił, jest taki jak kiedyś. - mruknęła. Chociaż nie było jej tutaj z dobrych pięć lat to i tak Hogwart zawsze pamiętała, zwiedzała w samotności wiele korytarzy za swoich czasów, który nigdy nie zapomni. - Dawno wróciłeś? - zapytała z ciekawości, aby jakoś podtrzymać tę rozmowę.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
- Jakieś pół roku temu. Jestem gajowym- powiedział, odgarniając z twarzy niesforne włosy. Rob Roy buszował wśród ziół, możliwe że zwęszył jakieś zwierzę, polne myszy, czy coś w tym guście. Jeśli jego pan rozmawiał z nieznajomą tak spokojnym tonem, pies nie musiał się nimi interesować.- Myles i Kim też pracują w Hogwarcie. Ale możesz ich nie pamiętać- dodał po chwili, siląc się na uprzejmość. Zdziczał przez te kilka lat, nie potrafił już prowadzić rozmów o niczym, a już kompletnie zapomniał, jak rozmawiać z kobietami. Kiedyś był niezły w te klocki, miał spore powodzenie, zwłaszcza, że grał w Quidditcha i był w tym dobry. Bracia Wellington byli dość popularni- wysocy, postawni, pełni fantazji i wymyślający wciąż nowe przedsięwzięcia. Clement nie wiedział, gdzie podział się tamten beztroski, trochę szurnięty chłopak, którym był jeszcze kilka lat temu.
Trochę ją to zdziwiło, owszem nie pamiętała czym chciał się w przyszłości zajmować, ale na pewno to nie była ta praca którą teraz ma. Kojarzyła coś ze zwierzętami, ale na ten moment na prawdę trudno było jej sobie to przypomnieć. Uśmiechnęła się jedynie. Chociaż nie miał dużo obowiązkow, mógł praktycznie siedzieć w swoim dość obskurnym domku i pić jedynie piwo kremowe. - Myles? Kim? Pewnie kojarzę ich z wyglądu, ale na ten moment trudno jest mi ich sobie przypomnieć. Trochę jednak czasu minęło. - powiedziała. Ile ona by dała, żeby wrócić do tych dawnych czasów, ale niestety to było nie możliwe. Człowiek się starzeje, a na to nie ma żadnego lekarstwa. Może i jest, ale przed śmiercią nikt się nie ukryje. Właśnie. Viv również nie wiedziała, gdzie znalazł się ten chłopak. Może dlatego go nie mogła skojarzyć, bo wcześniej był zupełnie inny, czuła jakby on tutaj był za karę, jakby wcale go jego praca nie satysfakcjonowała, a jednak chyba nie o to chodzi. Musiał to lubieć, aby tutaj wrócić, chyba że jest jeszcze inny powód jego powrotu.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
- Grali ze mną w drużynie Gryffindoru, zresztą nieważne- mruknął Clement, zastanawiając się, co teraz powinien zrobić. Zaprosić ją na herbatę? Tak by wymagała uprzejmość, ale on nie miał siły na takie wygłupy, nie miał ochoty na żadne bliższe kontakty. Zasklepił się w swojej skorupie i nie miał najmniejszego zamiaru z niej wyglądać, świat nie był już miejscem godnym jego uwagi. Prawdopodobnie miał depresję albo coś bardzo do niej zbliżonego, ale wszelkie terapie uważał za bzdurę i coś poniżej jego męskiej godności. Cholera jasna, powinien jeszcze coś powiedzieć, ale nie miał pojęcia, co. Nie chciał jej do siebie zapraszać, nie chciał też zrażać, więc stał bezradnie, patrząc na nią i czując narastającą frustrację.
[z/t]- kiedyś możemy do tego wrócić, ale póki co- zamykam
Już wiosna? Kurcze, jak ten czas szybko leci! Gaja jeszcze pamiętała jak zapłakana przedzierała się przez zaspy, by trafić do chatki gajowego, jak siedziała gdzieś wysoko w górach z myślami w chmurach. Zaledwie miesiąc temu, a jednak wszystko powoli się zmieniało, budziło do życia. Po śniegu już prawie nie było śladu, tylko kałuże. Jakby tak nad tym pomyśleć to Gajeczka cieszyła się z myśli, iż to nie jej działka. Nie musi rozumieć dlaczego tak się dzieje, czemu wszystko się zmienia. Gwiazdy na tyle rzadko się zmieniają, że pewnie przez całe swoje życie zauważy niewielkie różnice. Obserwacje jednak prowadzi, z czego oczywiście nie wszyscy są zadowoleni. Jednym z takich niezadowolonych marud jest Clement. nie to, żeby jej to przeszkadzało, po prostu trzeba stwierdzić fakt. Co jednak przeszkadza jej w weekend rankiem odwiedzić go w swojej chatce? Nic i tego się trzymajmy! Tak więc specjalnie dla niego wstała wcześniej niż miała zwyczaj budzić się w sobotę, po czym nie zważając za bardzo na swój wygląd, po ubraniu jakiejś luźnej sukienki i nałożeniu na to wiosennie zielonego płaszczu, wyszła z obserwatorium. Oczywiście młode pędy traw smyrające jej nagie stopy (bo buty trzeba by było znaleźć, ubrać, a niej daj boże jeszcze wyczyścić czy dobrać do nich jakieś skarpetki) poprawiały jej niebywale humor. Nawet takie małe przyjemności sprawiały, że dzień zaczynał się cudownie. W taki dziwny choć prosty sposób trafiła pod chatkę, by po zapukaniu parę razy do drzwi zorientować się, że Clementa nie ma. - Eh, pewnie pracuje. Jaki ze mnie łoś! - Powiedziała do siebie, po czym postanowiła na niego poczekać. Położenie się na trawie było chyba jedynym, co w takim wypadku mogła zrobić, więc nie ociągając się, zrobiła to. Ręce podłożyła pod głowę, a myślami odpłynęła gdzieś w przestrzeń między planetarną, próbując odpowiedzieć sobie na pytanie. "Jakie byłoby rozmieszczenie gwiazd, gdybym mogła na nie teraz patrzeć.".
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Wiosna była zdecydowanie ulubioną porą Clementa, mimo, a może właśnie dlatego, że miał zawsze huk roboty. Pielęgnacja roślinek, drzew, nieraz przyjmowanie młodych na świat lub opiekowanie się tymi porzuconymi, opatrywanie samców, które w ferworze walk o względy samicy odniosły rany... To wszystko wymagała ogromnych nakładów pracy i energii, ale nie narzekał, bo był to najpiękniejszy czas, kiedy cała przyroda pulsowała radością życia, pączki na drzewach były tak cudownie niecierpliwe i nabrzmiałe sokami, ptaki śpiewały z całych sił, a słońce świeciło codziennie odrobinę dłużej. Co za tym idzie - dzień gajowego zaczynał się koło godziny piątej, kiedy całe to zwierzęce towarzystwo, zasiedlające jego chatkę, zaczynało się kręcić i dawać wyraźnie do zrozumienia, że zaraz wstanie świt, że już czas, już czas na śniadanie, na poranną przechadzkę, na patrol Zakazanego Lasu... Zabawne, kiedyś Wellington żył w przeświadczeniu, że zdolność animagii pozwoli mu zostać sławnym smokologiem, ale nigdy nie przypuszczał, że jego życie zmieni się tak bardzo i że pewnego dnia będzie się przechadzał po Zakazanym Lesie pod postacią niedźwiedzia. To było najlepsze rozwiązanie - dzięki temu odczuwał wszystko dziesięć razy intensywniej, wszystkie zapachy, dźwięki, znaki, jakie dawała natura, a które mogły zostać zignorowane przez człowieka, dysponującego żałośnie stępionymi zmysłami. Poza tym rozumiał, co zwierzęta sobie komunikowały, stawał się częścią przyrody, wyczuwał napięcie mieszkańców Lasu, był w stanie zdefiniować zagrożenia, ich źródło... Tak, patrole w zwierzęcej postaci były jedną z niewielu przyjemności, jakie mu zostały - oczywiście, zanim poznał Gaję. Właśnie zamierzał wrócić do domu, wziąć potrzebne narzędzia i zająć się uprawą niewielkiego ogródka, w którym pielęgnował roślinki - zarówno te pospolite, przeznaczone do konsumpcji, jak i te rzadkie, magiczne. Leniwym, kołyszącym krokiem wyszedł z lasu, rozkoszując się ostatnimi chwilami, gdy zapach wilgotnej gleby, budzącej się z zimowego letargu i gotowej, by dawać życie, był tak cudownie wyraźny, gdy jego mocne pazury zatapiały się w niej powoli... Ku swojemu zdumieniu i radości dostrzegł, a raczej wyczuł Gajkę - wszędzie by rozpoznał ten uroczy zapach, tak delikatny i ciepły jak ona sama, otulony wonią młodej trawy. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, nie pamiętając, że nie wrócił do swojej ludzkiej postaci, rzucił się w kierunku Gai radosnym pędem, tratując młodziutkie, zielone źdźbła.
No tak, wszystkiego można by się było spodziewać - śniegu w środku wiosny, gruszek na wierzbie, śliwek na sośnie, ale nie tego, co czekało Gajke. Generalnie, to niedźwiedzie są uroczymi stworzeniami, duże, puchate, ciepłe. Nic dziwnego, że wykorzystuje się je jako motyw przewodni dla pluszaków, bajek pokroju "Kubuś Puchatek", "Miś Uszatek" czy log leśniczówek. Problem się jednak zaczyna, gdy zaczynają biegać, hałasować czy robić coś, na co przeciętny pluszak by się nie odważył. Tak też było w tym przypadku. Gaja leżała zamyślona, odcięta wszystkimi zmysłami od realnego wiata, aż tu nagle nad twarzą pojawił się... Niedźwiedź?- Ratunku, Wielka Niedźwiedzica mnie atakuje! - Powiedziała przerażona, wykorzystując przez przypadek nazwę gwiazdozbioru tak podobną do rzeczywistości. Jak to jednak można się było po Gajce spodziewać, nie należy ona do zbyt odpornych na strach, stres czy coś w tym rodzaju. Ok, zdarzało jej się być odważną, ale nie w takich sytuacjach. W końcu odwaga była jej żywiłem tylko wtedy, gdy chodziło o kogoś naprawdę jej bliskiego, gdy musiała bronić jakiś pierwszaków przed nietoperzami z Zakazanego Lasu czy coś w tym stylu. A tu niedźwiedź i ona. Sam na sam. Tak więc jak można było przewidzieć zemdlała pod natłokiem emocji. Ledno co się podparła, by krzyknąć, to już znowu leżała. Oczywiście nie podejrzewała, że to mógłby być Clement, bo przecież... Jak? Znała go na tyle długo, że nie miał podstaw by sądzić, że w czasie wolnym przechadza się jako niedźwiedź tu i tam, po czym straszy leżące na trawie nauczycielki astronomii. Choć trzeba mu przyznać, ze nawet jako niedźwiedź miał urok, bo Gaja na jego widok niezaprzeczalnie zemdlała. Ach, pewnie nie odbierze tego jako komplement, a szkoda! Na pewno byłoby im wtedy prościej rozwiązać tę całą sytuację po tym jak Gajka się przebudzi. No chyba, ze niedźwiedź postanowi ją zjeść...
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement zamarł, wpatrując się w Gajkę okrągłymi ze zdumienia oczami, próbując jakoś powiązać jej i omdlenie okrzyk z jego osobą. Przecież nie...? Jęknął głucho, zdając sobie nagle sprawę, że jest największym kretynem we wszechświecie, że nie tylko nie powiedział Gai o tym, że jest animagiem, och, taki zupełnie nieistotny drobiazg, ale w dodatku przeraził ją śmiertelnie, wypadając na nią z lasu pod postacią ogromnego niedźwiedzia grizzli! Natychmiast przemienił się w człowieka i czując przeraźliwy łomot serca podbiegł do nieszczęsnej pani astronom, przeklinając własną głupotę - nie podejrzewał, że jest aż tak durny. Potwornie się bał, czy nie doznała jakiegoś poważniejszego urazu na skutek szoku. I tak przez najbliższy tydzień będzie chodził jak struty, obwiniając się o to, że tak ją nastraszył, marudząc, że jest okropnym partnerem, złym człowiekiem i wszystkim, co najgorsze. Ale na razie wziął Gaję na ręce, przytulając ją mocno do szerokiej piersi i odganiając od siebie Rob Roya, który chyba nie do końca rozumiał powagi sytuacji i wywijał ogonem szalone młyńce. Zdenerwowany Clement kopniakiem otworzył sobie drzwi i wniósł Gajkę do środka, po czym ułożył ją na łóżku i zaczął delikatnie dotykać jej czoła chusteczką zamoczoną w chłodnej wodzie. Marny był z niego pielęgniarz, chyba jeszcze nigdy nie cucił zemdlonej kobiety, bo koleżanki z drużyny, które dostały tłuczkiem w głowę, się nie liczą. - Cholera jasna... Gajuś... kochanie... tak strasznie cię przepraszam... - wymamrotał, wpatrując się w jej twarz z nadzieją i skruchą, wolną ręką odpychając łeb psa, który koniecznie chciał sprawdzić, jak się miewa profesor Glaber i skąd to całe zamieszanie.
Niestety, czasem brakuje nam czasu i myśli, by powiedzieć coś, co dla nas jest całkowicie oczywiste, a komu innemu może wydawać się co najmniej... Niezwykłe? Tak, to chyba dobre słowo. W końcu Gajce na pewno nie przeszkadzałoby to, że jej facet biega sobie w postaci niedźwiedzia, gdyby o tym wiedziała. Niedźwiedzie to w końcu takie urocze zwierzęta, o czym z reszta wcześniej pisałam. Musiałaby jednak o tym wiedzieć, a jaki już zauważyłyśmy z tym był mały problem. Na szczęście niedźwiedź nie okazał się potworem, a jej ukochanym Clemensiem, więc była pod najwłaściwszą opieką jaką mogła sobie wyobrazić. Przez co w niedługim czasie wróciła do przytomności, dzięki Bogu! Strasznie przykro by było, gdyby pani profesor odjechała na zawał czy coś w tym guście z powodu tak niewinnej pomyłki. Nie mówmy jednak więcej o tym... Podniosła się na łokciach, wpatrując w Clementa pół przytomnie. - Kochanie, co się stało z tym niedźwiedziem, co? - Zapytała niczego nie świadoma. - Był taki duży, nie mógł wyparować. Ogólnie to chyba niedźwiedzie nie parują, co? - Choć jeszcze nie zupełnie sprawna, to jednak mówiła jak najęta, najwyraźniej dalej podekscytowana całym zdarzeniem. Sił nie miała, jednak odczucia zachowały się gdzieś głęboko, przez co chciała o nich mówić, zrozumieć je. Miała nadzieje, że Clement wie o czym mówi, ze będzie w stanie jej to wszystko wytłumaczyć, ochronić ją swoim ciepłym ramieniem, powiedzieć, że przy nim może być bezpieczna, bo niedźwiedzie nie pijają niedzielnej herbatki w chatkach u gajowych. - Skarbie, już nie denerwuj się - Zaczęła dalej, gdy dochodząc już do siebie, dostrzegła grę nerwów na jego twarzy. Nie chciała być problemem, wiesz jak to jest. Nietaktowne jak zaliczanie zgonu na imprezie, czego oczywiście nigdy nie zrobiła, zajęta obserwowaniem gwiazd. Przez to też odczuwała takie rzeczy mocniej, nie nawykłą do takich sytuacji, gdy książę ratuje ją przed złym smokiem. Tym razem niedźwiedziem, ale to inna bajka. Tej jeszcze nie napisano. A może warto?
Uczyć się miał. Do biblioteki zmierzał z takim zamiarem, ale po drodze poszło mu coś nie tak. Przez okno wyjrzał. Zamyślił się na chwilę i przypomniał sobie, że już dawno obiecał pomóc gajowemu. Głupio mu się zrobiło, że już tyle czasu minęło od jego obietnicy do teraz. Schodami zbiegł szybko, a później przez błonia również szybko przeszedł. Aby tylko zapukać. Powiedzieć, że jest. Pomóc może tak jak obiecał. Na szczęście gajowy jakoś strasznie się na niego nie gniewał, że tyle czasu minęło. Nie miał pojęcia co dla niego mężczyzna wymyśli i trochę się niecierpliwił kiedy ten zamiast od razu mu powiedzieć zaczął opowiadać o tym co ostatnio w lesie widział. Zazdrość trochę w nim rosła, bo sam chętnie na jego miejscu by się znalazł, aby to wszystko na własne oczy zobaczyć. Od razu zaczął zadawać masę pytań. Nie mógł się powstrzymać. A wszystko co gajowy mówił zapamiętywał. Może niedługo mu się ta wiedza przyda. Do tego projektu. Albo na lekcji. Wszędzie mogło się okazać, że wiedza ta jest przydatna. Razem z gajowym wyszedł za chatę. Do ogrodu. Na początku myślał, że będzie go odgnamiał, bo zauważył kilka gnomów, które mało umiejętnie skrzyły się przed nimi. Mylił się. Kiedy zobaczył niewielkie ognisko, a w nim salamandry od razu się uśmiechnął szerzej. Zawsze to ciekawsze niż odgnamianie. Tak myślał. Co prawda jakby i tamto miał robić, to chętnie do tego by się zabrał, ale z salamandrami też mogło być ciekawie. Zostawił gajowy samego Snowa, który zaczął się stworzeniami zajmować. Pilnował, aby nie wyszły poza ognisko. Jak również żeby ono nie zgasło. Nazwał je wszystkie. Szybko się przemieszczały, więc po chwili już zaczął mylić imiona, ale to nic. I tak uważał, że całkiem fajnie spędził czas. Dowiedział się jeszcze od gajowego, że poza ogniem mogą przeżyć jakiś czas jak będzie się je karmić pieprzem. Kolejna rzecz warta zapamiętania. Chętnie posiedziałby tutaj jeszcze jakiś czas. Przyjemnie było przy ognisku. Z salamandrami, ale gajowy mu podziękował za pomoc i zapraszał ponownie. Skorzysta z tej propozycji na pewno. Uwielbiał wszelkiej maści stworzenia, więc z przyjemnością znów wpadnie pomóc.
Zabawa z Wielkiej Sali przeniosła się na błonia Hogwartu. Ludzie porozmieszczali się na polnie niedaleko chatki gajowego, inni na dziedzińcu, gdzie obserwować można było z początku zwyczajne, tradycyjne fajerwerki, a następnie skomplikowane sekwencje ogni, układających się w najróżniejsze kształty. W finiszu podniebnego spektaklu na niebie pozostało pięć, długo jeszcze przylepionych do nieboskłonu kształtów:
- czarny kot z Salem - dumny lew Gryffindoru - bystry kruk Ravenclawu - przebiegły wąż Slytherinu - sprawiedliwy borsuk Hufflepuffu
Atrakcje noworoczne
Po pokazie fajerwerków kilka sów wyleciało na zewnątrz, każda z nich losowo przed każdym z uczniów porzuciła koperty w różnych kolorach. W zależności od ich barwy, od ciemnego bordu, przez złoto i srebro, do zgniłej zieleni. uczniowie uzyskali zaproszenia na zorganizowane przed szkołę wydarzenia.
Dowiedz się na jakie wydarzenie zostałeś zaproszony:
1 – Jazda wozami zaprzężonymi reniferami 2 – Spływ łódek 3 – Lodowisko 4 – Tor saneczkowy 5 – Bitwa na śnieżki 6 – Lepienie bałwana
Na początku każdego postu umieść tytuł, aby inni gracze wiedzieli, że biorą udział w tym samym wydarzeniu, co ty. Zgodnie ze wzorem:
Kod:
<og>wpisz tytuł eventu, który dotyczy Ciebie</og>
Jeśli chcesz, w dowolnym momencie gry możesz rzucić kośćmi na akcję-niespodziankę, a o jej efekcie dowiesz się z poniższych opisów (kliknij ten tytuł eventu, który dotyczy Ciebie):
Jazda wozami zaprzężonymi reniferami:
Ktoś rzucił hasło „Ścigamy się”. Nawet jeśli nie ty, same renifery zareagowały na to ochoczo.
Rzuć dwiema kostkami jeśli jesteś sam w powozie, bądź jedną jeśli masz partnera, drugą kostką rzuci on (jeśli takowego sobie znajdziesz wśród innych graczy na mini-evencie z reniferami).
Wygrywa powóz z największą ilością oczek. Ta para/osoba zdobywa +1 punkt do dowolnej umiejętności.
Spływ łódek:
Płyniecie spokojnie po zimnym jeziorze, kiedy nagle Twoje wiosło klinuje się między dwoma krami. Próbujesz temu zadziałać, ale tylko od szczęścia zależy czy zastosujesz odpowiednią metodę.
Rzuć dwiema kostkami: jedną na zaklęcie, drugą kostkę na kreatywność.
Ten kto wyrzuci największą ilość oczek, dostaje +1 pkt do dowolnej umiejętności za kreatywne użycie wylosowanego zaklęcia (bądź dużą siłę w rękach w ciąganiu za pagaj). Jeśli będzie remis – wszyscy, którzy go mieli otrzymują punkt.
Lodowisko:
Rzuć kostką aby dowiedzieć się, co spotkało Cię na lodowisku:
1- wpadłeś na osobę, która pisała na lodowisku post przed Tobą (po Tobie, jeśli nikogo przed Tobą nie było) 2 – wyrąbałeś się na lodzie zaraz po wejściu na lodowisko 3 – potknąłeś się o nierówny, nieoszlifowany lód, ale znalazłeś pion tak szybko i zgrabnie, że należy Ci się za to +1 punkt do dowolnej umiejętności 4 – dostałeś bardzo niewygodne łyżwy, które możesz próbować co najwyżej przetransmutować 5 – kiedy zakładałeś łyżwy ktoś z tafli przejechał obok Ciebie tak szybko, że oprószył Cię całego śniegiem 6 – zabrakło dla Ciebie łyżew, więc musiałeś ślizgać się po lodzie na butach
Tor saneczkowy:
Gracie dwójkami. Osoby dochodzą do siebie na przemian. 1 osoba do I dwójki, 2 osoba do II dwójki, 3 osoba do I dwójki itd.
Każdy z was rzuca po JEDNEJ kości. A – 1pkt za czas przejazdu B – 3pkt za czas przejazdu C - -3pkt za czas przejazdu D - -1pkt za czas przejazdu E – 2pkt za czas przejazdu F - -2pkt za czas przejazdu G, H, I, J – 0pkt za czas przejazdu
Dwójka, która pod koniec eventu zdobędzie największą ilość punktów za czas przejazdu zdobywa +1 punkt do umiejętności.
Bitwa na śnieżki:
Gracie na dwie drużyny. Osoby dochodzą do siebie na przemian. 1 osoba do I drużyny, 2 osoba do II drużyny, 3 osoba do I drużyny itd.
Każdy z was rzuca po jednej kości, która decyduje ile razy udało wam się trafić śnieżką osobę z drużyny przeciwnej. 1 – raz 2 – dwa 3 – trzy itd.
Jeśli któraś drużyna będzie miała mniej graczy, poproście MG/prefekta o dorzucenie kości za was. Wygrywa drużyna z największą ilością zbić pod koniec eventu. Trzy osoby z wygranej drużyny o największej ilości zbić otrzymują +1pkt do dowolnej umiejętności.
Lepienie bałwana:
Lepicie bałwana wszyscy wspólnymi siłami, ale tylko kilku z was naprawdę to wychodzi:
1 – bałwan poczuł się przez Ciebie tak boleśnie dotknięty, że jego głowa aż spadla Ci na stopy 2 – wciskając marchewkę w odpowiednim miejscu przebijasz nią sypki łeb bałwana i dźgasz nią policzek osoby piszącej posta przed Tobą (jeśli nikogo nie było: po Tobie) 3 – ktoś wymachiwał badylami tak mocno, że łupnął Cię nimi w bok, zostanie ślad 4 – turlając któryś z kolei rozwalony łeb bałwana, ślizgasz się po lodzie i wpadasz w zaspę 5 – jesteś urodzonym bałwanomistrzem! Zasługujesz na +1 punkt do dowolnej umiejętności 6 – chciałeś upięknić bałwana zaklęciem, a zamiast tego bałwan wam… zwiał i utonął w jeziorze
Jeśli rzuciłeś kośćmi, umieść poniższy wzór na końcu swojego posta:
Kod:
<zg>Kostki/a:</zg> wpisz
Po punkty nie musisz się upominać w temacie upomnień.
Jej ostatni dzień przed urlopem chciała jakoś fajnie zakończyć. Postanowiła wybrać się na miejscw imprezy lodowiskowej. Rozejrzała się po wszystkich, para zakochanych jak ona by tak chciała z... dosyć! Ona musi się opamiętać, on szaleje niestety za inną. Freya fantazjując nie dostrzegła że dostała niewygodne łyżwy. -Poważnie? - mruknęła do palanta który jej to dał, wygląda na to ze musi zaradzić. Wyjęła różdzkę celując w łyżwy. -Glisseo - Freya usiłowała tym zaklęciem wygładzić je by byly wygodne. Ale czy sie jej udało?
Lepienie balwana @Lucas Kray, @Vulpes Harris, @Beatrice Bröden wybrali się na błonia, żeby wziąć udział w noworocznych zabawach. Byli sami, albo może ze znajomymi, ale kiedy dostali kolorowe koperty, okazało się, że bawić się będą w zupełnie innej grupie. I tak też, cała trójka znalazła się na skraju jeziora gdzie mieli stworzyć śnieżną rzeźbę... czy może po prostu bałwana, mówiąc prostszymi słowami. Na razie nie dołączyło do nich więcej osób, ale w zaspie leżały wszystkie potrzebne elementy - głównie kolekcja marchewek, na wypadek gdyby poprzednie tajemniczo zaginęły, albo się zepsuły. Najbardziej potrzebny materiał był wszędzie - śnieg! Nic, tylko brać się do roboty, prawda? Szykowała się się cudna zabawa, zaciskająca więzy między trzema domami.
Zaczyna ktokolwiek z was. Nie rzucacie kostkami na wylosowanie mini-eventu, wszyscy jesteście już przydzieleni do lepienia bałwana! Jeśli chcecie, możecie w dowolnym momencie rzucić na zdarzenie losowe wymienione w powyższym poście MG. Miłej gry!
Po wyjściu z wielkiej sali pobiegła jeszcze do dormitorium po najcieplejsze ubrania jakie tylko miała i po chwili zbiegała już po schodach, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce gdzie odbywały się atrakcje. No oczywiście jak wyszła na zewnątrz, musiała trochę zwolnić, nie chciała ryzykować jakiegoś poślizgnięcia i bolesnego upadku. Po drodze spotkała Vulpes. -No to co... gotowa na najlepszy śniegowy wieczór w twoim życiu?- Zapytała podekscytowana. Dotarły na miejsce i przed nimi pojawiły się koperty. Sięgnęła po tę swoją, z zaproszeniem na wydarzenie, którym okazało się lepienie bałwana. To nie bitwa śnieżna, ale też może być. -Czyli czyją podobiznę lepimy?- Zapytała jednocześnie szukając w myślach osoby, którą mogłaby porównać z bałwanem, na pewno znajdzie się kilku takich, za którymi nie przepada. No ale cóż, to później, nie ma co tracić czasu, więc zaczęła turlać pierwszą bałwanią kulę.
Z uwagi na małe zainteresowanie tematem, nie trzeba rzucać kością na losowy mini-event. Można go wybrać samemu. Nie zapomnijcie jednak na początku postu zaznaczyć w jakim bierzecie udział. ;)
Lepienie bałwana Beatrice włożyła swoją czarną kurtkę i zawiązała wysokie glany. Wychodząc z dormitorium pomyślała o swoje kuzynce - Marcelinie. "Jak można być tak leniwym?!" Była na nią strasznie zdenerwowana - czułaby się pewniej, mając przy sobie kogoś znajomego. Marcelina uznała jednak, że zostaje w dormitorium, bo chce napisać piosenkę dla zespołu. "Tak, jasne! Ciekawe, że jeszcze nie zauważyła, że żadna z nas nie ma talentu do pisania tekstów. Przecież nasz jedyny autorski utwór, to kilkuminutowe growlowanie o kucykach i szatanie..." Bröden poprawiła szalik w kolorach swojego domu i wyszła z zamku. Kiedy była na dworze w jej ręce zmaterializowała się koperta. Beatrice spojrzała na zaproszenie, które znajdowało się w środku. "Lepienie bałwana? Świetny pomysł! Szkoda tylko, że nie mam bladego pojęcia gdzie mam iść." Beatrice spojrzała w lewo i natychmiast przeklęła swoją głupotę. Dwie uczennice już lepiły śniegową rzeźbę. Jedną z nich kojarzyła - była to Vulpes, bardzo miła puchonka. Beatrice podeszła do uczennic. -Hej, mogłabym się przyłączyć? - Zapytała Bröden i momentalnie się zaczerwieniła, kiedy dziewczyny na nią spojrzały.
Zależało mu głównie na przejażdżce na lodowisko, a okazało się że.. lepił bałwana. Nie przepadał za dotykaniem śniegu, w ogóle nie przepadał za śniegiem. W Szkocji ciężko było trafić na takową pogodę, zazwyczaj były to opady deszczu ze śniegiem gdzie powstawało po prostu błoto. Teraz po prostu.. jakoś nie widzi zabawy śniegiem, po prostu nie miał na to jakiejkolwiek ochoty. Oparł się o jedno z drzew i obserwował jak dziewczyny zaczynają lepić wielką kulę ze śniegu co najwidoczniej było podstawą całości. Wyciągnął z kieszeni paczkę fajek, akurat nie miał pod ręką żadnego cygara, a zwykłe papierosy były dobrą alternatywą. Włożył jednego do ust, schował z powrotem paczkę i odpalił go. Przyglądał się dosyć dokładnie dziewczyną, niektóre z nich widział.. a niektóre widzi pierwszy raz na oczy. Chyba jednak musi częściej zapuszczać się w szkołę by po prostu informacje dochodziły do niego szybciej. Kiedy kula nieco podrosła dodał drobną uwagę. - Trochę nierówna, przydało by się podrównać z lewej. - Wzruszył ramionami.
Lepienie Balwana Ubrana w czarne jeansy i szarą, podbitą miękkim futerkiem bluzę zmierzałam na łąkę. Nałożyłam również szalik w kolorach znajdujących się na godle Hufflepuffu. Po drodze spotkałam Allie, uśmiechnęłam się gdy zapytała czy jestem gotowa na śniegowy wieczór. - No pewnie że tak! - odparłam pełna entuzjazmu. Chwilę po dotarciu na miejsce w moje dłonie wpadła koperta upuszczona w moim kierunku przez jedną z sów. Otworzyłam ją i w środku znalazłam zaproszenie do lepienia bałwana, zauważyłam że moja gryfońska koleżanka również takowe dostała. - Czyjąś podobiznę? Może... Może zróbmy zwykłego bałwana - rzuciłam, nieznacznie wzruszając ramionami nie mając większego pojęcia kto mógłby posłużyć za pierwowzór. - Takiego... Okrągłego - uśmiechnęłam się, po czym wzięłam się za toczenie drugiej kuli. W pewnej chwili usłyszałam czyjś znajomy głos i machinalnie uniosłam głowę by posłać, jak się okazało, Beatrice przyjacielski uśmiech. - Cześć! No pewnie, chodź! - otrzepałam ręce ze śniegu by chwycić dziewczynę za nadgarstek i przyciągnąć ją bliżej mnie i Gryfonki, którą lekko szturchnęłam w ramię. - Poznajcie się, Beatrice-Allie, Allie-Beatrice - przedstawiłam sobie dziewczyny, a następnie pochyliłam się by umieścić swoją śniegową kulę na tej większej, utoczonej przez Allie. Słysząc czyjąś uwagę na temat krzywości bałwana uniosłam głowę i spojrzałam w kierunku chłopaka z wyższego rocznika, z tego co było mi wiadome dostał przydział do Slytherinu. Przeniosłam wzrok na bałwana. - Fakt. Trochę krzywy, ale po co go równać? Dzięki temu jest jedyny w swoim rodzaju, czyż nie? - uniosłam lekko brew. Utoczyłam bałwanowi głowę, jednak gdy tylko ustawiłam ją na właściwym miejscu zsunęła się na moje stopy, boleśnie je obijając. Uniosłam ją i z powrotem umiejscowiłam na średniej kuli, tym razem bez żadnych wypadków.
Lepienie Bałwana Beatrice uśmiechnęła się patrząc na lekko wykrzywionego Bałwana i wyjęła z kieszeni różdżkę. Następnie zdjęła z głowy prostą, czarną czapkę i przetransmutowała ją w duży cylinder z rondem. Spojrzała na trójkę uczniów i uśmiechnęła się nieśmiało. -Teraz chyba będzie jeszcze lepszy - powiedziała nakładając kapelusz na głowę bałwana. - Chociaż przydałaby się mu jeszcze twarz. Klasyczne marchewka czy macie jakiś inny pomysł? Beatrice opatuliła się bardziej szalikiem i spojrzała na Vulpes, Allie i Lucasa.
Sam z siebie nigdy by tu nie przyszedł, serio... Nie dość, że samemu jeżdżenie w kółko nie jest ani trochę zabawne, to po drugie Christopher po prostu nie jest typem, któremu takie rozrywki sprawiają radość. No ale czego się nie robi dla młodszej siostry, prawda? Wystarczy, że to dziecko raz poprosi go o cokolwiek i najpewniej od razu to dostanie! Oczywiście w granicach rozsądku, nie może jej pozwolić na kompletną samowolkę i narażenie życia, bo przecież jest za nią w pełni odpowiedzialny. Jeżeli jej coś się stanie, to później on oberwie za to w domu, więc chronienie jej było swego rodzaju również ochroną dla samego siebie przed gniewem ojca. - Może powinnaś skołować sobie jakieś ochraniacze? - Spytał dziewczyny. Doskonale wiedział, jakie ma ona szczęście do sprowadzania na siebie różnych nieszczęść, a przecież nie chciał, żeby obiła sobie kolana. Chociaż w świecie magii takie stłuczenia leczy się jednym zaklęciem, to jednak ból podczas upadku pozostaje taki sam, więc chciał jej tego oszczędzić. - Umiesz ty w ogóle jeździć? - Dodał zaraz, kiedy akurat się pochylał, żeby zapiąć łyżwy.
Uwielbiała swojego brata, wystarczyło przybiec do niego, spojrzeć na niego tymi maślanymi oczkami i… od razu zgodził się jej towarzyszyć w tej niebezpiecznej podróży na lodowisko. Wszakże musiał ją ktoś bronić przed narobieniem sobie siniaków… MOGŁA ZGINĄĆ, to była zaciekła walka o życie, a przeciwnikiem był… lód. A tak prawdę mówiąc miała ochotę pośmiać się z brata, który niechętnie wchodzi na lód i… no właśnie. Co on tam będzie robił? Zapewne dziewczyna będzie się nim zajmować cały czas, tak żeby się nie nudził i nie żałował, że zgodził się na tą wyprawę. Bo cóż by się stało, gdyby następnym razem wspominał poprzednie wyjście źle? Mógłby się nie zgodzić, a to byłoby dla niej straszne… Słysząc jego pytanie zaśmiała się pod nosem i skończyła wiązać łyżwy. - Oj braciszku, nie doceniasz mnie! Wiem, że kiedyś byłam łamagą i totalną niezdarą, ale to już się zmieniło! Dzisiaj pokażę ci całą moją grację i zwinność jaką zyskałam przez wszystkie lata nauki – widząc, że jej brat dopiero zapina łyżwy wstała podeszła do niego. Lekko się pochylając wydukała. - Nie, to pierwszy raz jak mam łyżwy na nogach, kiedyś musi być ten pierwszy raz! – powiedziała dodając sobie otuchy – A jak z tobą? – zapytała i jak to mając w zwyczaju nie czekając na odpowiedź ruszyła do wejścia na lodowisko. Zatrzymała się przed nim i odwróciła się do Chrisa krzycząc z szerokim uśmiechem. - Pospiesz się, bo zostawię Cię tu samego! Bez żadnego oporu, czy opóźnienia wskoczyła na lód i… nawet nie zdążyła zauważyć kiedy straciła równowagę i wylądowała na tyłku. A raczej całymi plecami uderzyła w ziemię. Zdezorientowana zamrugała kilka razu i wpatrując się w leniwie przesuwające się chmury podniosła rękę do góry chcąc zwrócić na siebie uwagę ślizgona wykrzyczała – To było specjalnie!
No! To skoro dziewczyna się już wyrżnęła, na samym wstępie, podczas wchodzenia na lodowisko, to chyba nie jest jej już potrzebny, co? Bo przecież i tak gorzej nie będzie! No chyba, że zaraz ktoś się rozpędzi i odetnie jej palec ostrzem łyżwy. Aż na wszelki wypadek podniósł wzrok ze zwłok dziewczyny, rozglądając się szybko czy jakiś rozpędzony kretyn nie pędzi w stronę jego siostry, która wolała patrzeć na chmury, niż wstać. Pokręcił jedynie głową, wzdychając cicho i podjechał do niej, bo zaraz złapać ją za ramię i pomóc się podnieść. Co ja z tobą mam, pomyślał, taksując wzrokiem jej sylwetkę, czy nie zrobiła sobie żadnej krzywdy. - Nic ci nie jest? - Zapytał, jakby wątpił swojego wzrokowi. Po prostu wolał się od niej upewnić czy wszystko jest z nią w porządku. Bo może ją coś boli? Takie rzeczy nie zawsze widać na pierwszy rzut oka. Zaraz też nieco się cofnął (cały czas trzymając ją mocno za łokieć! Jakby miała nagle ochotę znowu się przewalić...), aby otrzepać jej plecy, ramiona i tyłek ze śniegu. W końcu nie chciał, żeby jeździła po lodowisku z całym białym tyłem. Dla innych osób mogło to trochę wyglądać, jak relacja córki z ojcem, ale Christopher już się przyzwyczaił, że robi za jej wiecznego opiekuna. Nawet kiedy rodzice są w pobliżu, to on się o nią najbardziej troszczy i cały czas pilnuje. Mimo, iż jest to przykry obowiązek, to jednak z czasem zaczął to robić nie tylko z przyzwyczajenia, ale także i z miłości do tej małej niezdary, która przez całe życie była do niego przyssana, jak mała pijawka.
Nie ważne ile razy by to widziała, za każdym razem, gdy się tak o nią troszczy, wydaje się być taki uroczy. Dodatkowo przy każdej takiej sytuacji czuła się przeszczęśliwa, że los obdarzył ją takim bratem. Wiedziała, że dla niego mogłaby skoczyć w ogień, możliwe, że nie pomogłaby mu tym za bardzo, a możliwe, że sprawiłaby jeszcze więcej kłopotów… ale mogła to zrobić! - Jakoś żyję, wiesz, że do upadków to ja jestem przyzwyczajona jak nikt inny! – powiedziała rozentuzjazmowana. Kiedy w końcu chłopak skończył zajmować się nią jak ojciec swoją ukochaną małą córeczką, wyrwała łokieć i złapała go za dłoń. Odwróciła się na łyżwach i pociągnęła go jadąc… tyłem?! - To jest prostsze niż sądziłam – powiedziała nie odrywając wzroku z lodowiska – ale tym razem jak się przewrócę, to chociaż nie będę samotna! – zaśmiała się zadowolona ze swojego idealnego i złowieszczego planu. Skoro ona się wywróciła to i on musi zaliczyć glebę. Nie ma tak łatwo! Dziewczyna mu nie odpuści, a może chociaż przez chwilę chłopak trochę się rozluźni i zabawi. Lilith bardzo chciała, żeby chłopak miło z nią spędzał czas. Był dla niej naprawdę bardzo ważną osobą. Kiedy teraz sobie przypomina ich relacje jak byli dziećmi, to zaczyna się śmiać. Pijawka, to bardzo dobre określenie dla tej dziewczyny. Nie chciała go odstąpić na krok. Zawsze za nim biegała, przy okazji często robiąc sobie krzywdę, a jak nie było go blisko, to była w stanie przepłakać całą noc. Dobrze, że już wyrosła z takiego wielkiego przywiązania. Ale prawdę mówiąc dalej nie wyobraża sobie jak mogłoby wyglądać jej życie, bez takiego braciszka.