Wiszący most łączy jeden z dziedzińcowy z błoniami, a dokładnie z Kamiennym Kręgiem. Most zbudowany jest z drewna, a dach dodatkowo pokrywa jeszcze słoma. Jest tak stary, że gdyby nie podtrzymująca go magia już dawno by się rozwalił. Przy samym końcu znajduje się mały balkonik z kamienną ławką.
Rzeczywiście, w szkole nic się nie działo poza lekcjami. Nie było głośno o żadnych imprezach, wszystkich gdzieś wywiało na koniec świata i jeszcze ta dołująca cisza. Przez to głośne czytanie Quentiny, kruki z lasu wyleciały, aby mieć święty spokój. I dobrze! Nie będą wtapiać się w jej włosy. A może to nietoperze? I tu nasuwa się pytanie. Które zwierze czyha na włosy puchonki, kruk czy nietoperz? Może to będzie jej rozważanie miesiąca? Tak! Zdecydowanie tak! Napisze o tym książkę, zamknie się w dormitorium, zasłoni okna i będzie tam siedzieć dopóki broda jej nie urośnie i znajdzie wniosek z tego rozważania. Od epickiego wniosku ,,czy kobieta może zapłodnić się przez pępek" dawno nie myślała. A może ona w ogóle nie myśli, i udaje tylko. A kto ją tam zrozumie. Co by w ogóle było, gdyby nie było takich ludzi jak Quentina i kto by wymyślał tak głupie wnioski. Od jakiegoś czasu dziewczyna nie widywała Spencerka. Co się z nim stało? Przecież miały być próby. A blondynka specjalnie znalazła gdzieś w barze taką piękną butelkę na, której mógłby grać. A może on ma gdzieś ten ich zespół? Może ze stylu country przeszedł na techno? O nie! Jeżeli Spencer zaczął słuchać techno TO WIEDZ ŻE COŚ SIĘ DZIEJE! Zaś nowe bandżo do Simonka dostało nóg i uciekło w siną dal. O nie! Ich zespół się rozpada! Nie będą grać w oborze, tańczyć w kurniku i nie wynajmą prawdziwych krów. Trudno. Quentina nadal czytała głośno swą książkę o krowie Balbinie. Bardzo ciekawa i ma takie ładne obrazki. Jest o wiele lepsza od poprzedniej książki ,,O kupie". Nagle, jej głośne recytowanie krowy Balbiny przeszkodziła pewna osoba. O mój Boże, przecież to Andrzej! -Andrzeeej! A ja myślałam, że wyjechałeś do Laponii! Ty wiesz, że tam są takie fajne renifery. - przywitała puchona, po czym pokazała z rąk rogi renifera. Po niecałej minucie, dziewczyna dopiero zauważyła plecak. Po jaką cholerę? -Wybierasz się gdzieś? A może ty dopiero jedziesz do Laponii. O! To weź przywieź mi takiego małego reniferka - rzekła do Canavana robiąc maślane oczka.
Wszyscy pakowali kufry, dawali sobie prezenty przed wyjazdem, albo szykowali prezenty między sobą na jutrzejszą noc. Wigilia, Boże Narodzenie, kto to kuźwa wymyślił? Niewiele myśląc, wyszedł z dormitorium, mając głęboko w dupie przygotowania do świąt, wieszanie bombek i świeczek na choinkach, oraz przystrajanie kominków. Najpierw zahaczył o szklarnie, tląc w sobie nadzieję na ukradnięcie czegoś cichaczem i skonsumowanie tego za jakimś monumentem, ale niestety, kręcił się tam jakiś nauczyciel. Wiedział, że już nie zdąży uważyć żadnego eliksiru, który pomógłby mu przeżyć te dwa dni, dlatego obszedł całe błonie. Niestety, również bez skutku, jedyne co żywego tam zobaczył to krzewy i kilka sów (o zgrozo, poubieranych w czerwono-zielone szaliki). Dlatego, po ponad godzinie łażenia tego ponurego dnia, spowitego mgłą i dżdżem, udał się na most. Oparł się o chwiejną barierkę i obrał sobie jakiś punkt w przestrzeni, nie odrywając od niego wzroku. Nie wiedział jak długo tak sterczał, wiedział tylko tyle, że nie chce wracać do zamku i że zimno mu w stopy.
Villemo wyszła z zamku. Irytowało ją wszystko w tych przeklętych, cholernie świątecznych dniach. Naprawdę nienawidziła świąt z całego serca. I nie zamierzała nawet poświęcać się, by pierdnąć na te bzdety. Tak więc Villemo wyszła ubierając się w białe dżinsy, koszulę w niebieska paski. W swój ulubiony sweterek, no i oczywiście swoją beżową kurtkę. Przed wyjściem rozpuściła i uczesała włosy, i lekko jak to już miała w naturze, się umalowała. Nie miała czasu na wyjście do Hogsmode. Zresztą w ten okres, było cholernie ciężko trafić na dealera. Nawet takie świnie jak oni, spędzają święta. Więc musiała radzić sobie w inny sposób. No i poradziła a co! Oczywiście miała ze sobą zestaw małego chemika. W którego skład następująco wchodziły, papierosy. Ognista Whisky no i eliksir Felix. Przez nią osobiście zwany eliksirem szczęścia, czy też wolności. Po drodze zapaliła papierosa, i szła. A dokąd? Tam gdzie najprawdopodobniej nikt jej nie spotka. Czyli na most wiszący! Kiedy tam doszła, jednak spotkało ją rozczarowanie, ktoś już tam był! Już miała odejść gdzie indziej kiedy dostrzegła że to nikt inny jak Jasper! No, no a któż to się pokazał? Naprawdę nie widziała go już tak wiele czasu, że niemal tęskniła! Dobra nie tęskniła, ale pozostawmy cień złudzenia! No i może wcale nie tak dawno? Villemo praktycznie cały czas nie pamięta, co robiła, więc z skąd miała pewność że na przykład wczoraj go nie widziała? Dobra zaryzykujemy, tezę że jednak się nie widzieli. Villemo podeszła do niego lekkim krokiem, i delikatnie, lecz kusząco pocałowała go w policzek, uśmiechając się przy tym uwodzicielsko. Jasper był jedną z tych nielicznych osób, dla których była nico mniej zimna niż dla innych. Dziwne bo był Gryfonem. Lecz Villemo nigdy jakoś nie interesowała się podziałowi domu. Dla niej osobiście była to głupota, ale nie jej to sądzić. Villemo zaciągnęła się papierosem, odstawiając przy tym flaszkę perfum. Jak nazywała Ognistą Whisky. Z kieszeni wyciągnęła magiczny flakonik, uśmiechając się przy tym kusząco. - Chcesz trochę? - Zapytała niewinnie i upiła łyk. Nie był on zbyt dużo. We flaszce zostało jeszcze dość dla chłopaka. Villemo ponownie zaciągnęła się dymem, patrząc się na Jaspera. - Co u ciebie? Dawno cię nie widziałam. - Dobra, tak naprawdę ją to nie obchodziło, lecz można trochę poudawać prawda? Zresztą trzeba było jakoś porozmawiać zanim, eliksir i alkohol nie zaczną działać! A może on nie pije? Villemo za cholerę nie mogła sobie skojarzyć tego istotnego faktu.A przecież znali się tak dobrze! Tyle że Villemo wiecznie bywała na haju, więc nic dziwnego że zdarzało jej się to i owo zapomnieć.
Stał sobie, o jak sobie stał. Patrzył martwo i tępo, mając w głowie kompletną pustkę. Chociaż nie, czuł złość. Że nie ma prochów, nie ma fajek, nie ma alkoholu ani Felixa (at least!). Myślał o tym, że jego przytępawy ojciec właśnie niesie do domu pachnącą lasem choinkę, a podekscytowana matka już naszykowała miliard pierdół do ozdobienia drzewka. Braciszek zapewne pomaga już robić jakieś żarełko na wigilijną kolację, a wszyscy kąpią się w upojnej, słodkiej atmosferze oczekiwania na przyjazd reszty mugolskiej rodziny van der Rose'ów. Zboczony wujek Robert, cycata ciotka Amanda, ich mały, wiecznie obsrany dzidziuś, dziadek Klemens i jakieś kuzynostwo o imionach średnio zapadających w pamięć (pewnie coś arcyoryginalnego w stylu Emma albo John). W każdym razie, szału nie ma, chuja nie urywa. I on, Jasper van der Rose, stoi na wiszącym moście, sam jak kaktus na pustyni, albo renifer w tundrze, czekając na "świąteczny cud", czyli... cokolwiek, co pozwoli mu się oderwać od parszywej rzeczywistości, tak zwykłej choć magicznej. Już zbierał w głowie myśli, żeby wyciągnąć różdżkę i coś poczarować, gdy jego policzek uraczył jakiś buziak i czyjś zimny nos. Villemo uśmiechała się, nawet uroczo, ale nie wystarczyło to, by i Jasper na uśmiech się zdobył. Wręcz dobił go jej widok, miała fajki i łiskacza, oraz o ile nie mylił go wzrok, fiolkę z Felixem. Spojrzał na nią i wziął od niej eliksir i wypił go do końca. - U mnie fantastycznie. - zmierzył powoli stojącą przed nim Ślizgonkę - Byłoby lepiej gdybym miał fajkę. - uśmiechnął się kwaśno, niewerbalnie informując, że chętnie przyjmie jakąś, gdyby była taka oferta.
No co za drań! Wszystko wypił! Eh gdyby Villemo go tak nie lubiła! W sumie za co go lubiła? Nie wiedziała, ale było w nim coś co ją przyciągało do niego. Było to zabawne, do momentu kiedy nad tym panuję. A jak na razie, nie pamiętała, by chwila stracenia kontroli się jej zdarzyła. Villemo zmierzyła go wrednym spojrzeniem, no naprawdę mógłby chociaż poudawać tak jak ona że się cieszy, i że ją to wszystko interesuję. Dobra mniejsza o to. Na całe szczęście była przygotowana. Wyjęła z drugiej kieszeni drugi eliksir. Uśmiechnęła się wrednie, tego mu na pewno nie odda, bo znowu nic nie będzie miała. Wyjęła paczkę papierosów i poczęstowała go jednym. - Trzymaj. - Rzuciła od niechcenia. Naprawdę dziwiła się samej sobie. Co ją do niego, niby tak przyciągało? No, ale jednak miał to coś. Villemo wypiła spory łyk swojego cudownego eliksiru. - Mówiąc fantastycznie, masz na myśli do dupy? - Zapytała z ironia. W sumie to było stwierdzenia, w formie zapytania, ale pomińmy to. Villemo zaciągnęła się dymem, i odwróciła się w stronę horyzontu. Wyrzuciła peta, czyli prawie pół papierosa, i wdychała powietrze. Zimne powietrze wypełniło jej płuca, sprawiając małe zawroty głowy. A może to było działanie Felixa? Cóż za różnica. Villemo wzięła Ognistą Whisky i wzięła z niej łyk. Nie zamierzając podzielić się z chłopakiem, co to to nie. Drugiej nie miała, a jak on wypije jej wszystko? Tak, no to sobie porozmawiali prawda? Aż trudno o uwierzyć że oni się dobrze znają. No ale Villemo z nikim nie prowadzi poważnej, długiej i ciekawej rozmowy. Przyzwyczajona jest już do kilka nie istotnych słów, a potem siedzenia obok tej drugiej osoby, kimkolwiek by ona nie była. Taka natura, samotnego człowieka.
Po dostaniu papierosa uśmiechnął się sztucznie wesoło. Choć w sumie był wdzięczny, może i są święta, ale zawsze warto pójść sobie na fajurkę na wiszący, rozklekotny most, w dzień, kiedy mleko jest rzadsze od powietrza. - Incendio! - szepnął, wyciągnąwszy różdżkę, co odpaliło koniec papierosa. Zaciągnął się głęboko i mocno, robiąc na koniec statki z dymu. Spojrzał na V i zastanawiał się, co taka dziewczyna jak ona, robi o tej porze, w takim miejscu. Szybciej by pomyślał, że trwoni galeony w Sklepie Zonka, kupując łakocie dla najbliższych, albo siedzi ze znajomymi na kremowym piwie w Trzech Miotłach. W każdym razie, na pewno nie powiedziałby, że akurat ona, z inicjałami mówiącymi same za siebie, znajdzie się tu i będzie sobie popijać różne rzeczy. Swoją drogą niby znają się dobrze, ale jednak tak słabo. - Tooooo... - zaczął leniwie, co raz zaciągając się papierosem, który sprawiał, że na jego twarzy pojawiał się cień uśmiechu - Nie lubisz Bożego Narodzenia? Głupie pytanie, skoro tu była, musiała mieć podobną awersję jak on. Zmienił pozycję, teraz stał tyłem do barierki o którą się opierał, kopiąc butem w but.
Villemo zapatrzyła się w coś, co znajdowało się po za zasięgiem jej spojrzenia. Całe szczęście dla chłopaka że Villemo, nie umiała czytać w myślach. Swoją drogą chyba nikt chyba nie ma takiego, daru czy też przekleństwa. Zależy jak na to spojrzeć. No oczywiście nie licząc mistrzów Leglimencji czy też Okulmunencji. Ale to w sumie całkowicie, co innego. A wiec wracając tematu, to wyobrażacie sobie Villemo w szaleństwie świątecznych zakupów? Że niby ona miała by dla kogoś kupować, albo że ktoś taki jak ona ma bardzo bliskie osoby? Można wszystko poudawać, ale bez przegięć! Villemo pociągnęła zdrowo z małej buteleczki, w której znajdował się eliksir Felix. Mało już pozostało, lecz to co miała powinno wystarczyć. Przynajmniej na jakiś czas. Villemo ponownie zerknęła na chłopaka. Naprawdę nie rozumiała co takiego Gryfon w sobie miał. Villemo mogła go szybko zdobyć. W końcu potrafi skinieniem palca sprawić, że żaden facet jej się nie oprze. Lecz nie chciała. Dlaczego? Po prostu miała taki kaprys, albo raczej jego brak. Villemo zaśmiała się zimno, szyderczo i cynicznie, na pytanie chłopaka. - Nie cierpię tego świątecznego gówna. Zresztą chyba tak samo jak ty prawda? - Zapytała Villemo podając mu to co zostało z eliksiru Felix.
Chwilowo nie zwracał uwagi na towarzyszkę, zbyt zajęty szeptaniem zaklątek na dym, który przybierał przeróżne kształty. Wdech, wydech. Łabędź. Wdech, wydech. Kot. Wdech, wydech. Orzeł. Wbrew pozorom bawił się całkiem nieźle. Żałował, że nie ma więcej fajek, bo perspektywa spędzenia reszty wieczoru robiąc zwierzątka z dymu, wydawała się nad wyraz kusząca. Oczywiście w porównaniu do wieszania ozdób świątecznych wszędzie, gdzie popadnie. I, o zgrozo, składanie sobie życzeń, bo w całych świętach, chyba to było najgorsze. Jasper nigdy nie lubił i nie umiał tego robić, a wszyscy wokół tak pięknie formułowali wzniosłe wypowiedzi, życząc miłości, sukcesów w nauce, szczerej przyjaźni, flaszki bez dna i innych pierdół. Gdyby Thomas żył, zapewne podarowałby mu jakiś osobliwy magiczny przedmiocik. Na myśl o Thomasie trochę odpłynął i zaprzestał zabawy w czarowanie dymu. To już ponad rok, od kiedy nie żyje. Jedyny autorytet jego dzieciństwa. Aż uśmiechał się sam do siebie, gdy w jego umyśle pojawił się obraz radosnego staruszka, o tych wesołych, zielonych oczach, bardziej niż jego zielone oko (póki co nie znalazł zaklęcia na heterochromię). Jego mocno już przetarta, dębowa różdżka, była wiecznie w użyciu. Nawet herbatę robił używając czarów. Tak, to był czarodziej z prawdziwego zdarzenia. Lekko nieprzytomnie spojrzał na Villemo, gdy ta wyrwała go z kłębów myśli gorzkim, ironicznym śmiechem. - Eeee, tak. Wkurwia mnie dawanie prezentów... - przerwał kontemplację, zaciągając się ostatni raz papierosem, którego zgasił o podeszwę trapera - Bo gdybym chciał dać komuś prezent, mogę to równie dobrze zrobić trzeciego lutego, czy tam szesnastego lipca. Pokręcił leniwie głową, jakby zdrętwiał mu kark, podchwytując dziwne spojrzenie V. Jakoś nigdy nie zastanawiał się nad kobiecą logiką, z góry zakładając, że szkoda na to czasu. Oczywiście ewidentnie rozróżniał wzrok "chodź ze mną do łóżka" i "spierdalaj bo cię spoliczkuję", ale jakieś tajemnicze gesty, podteksty, zostawiał do analizy innym. Bo przecież są ludzie, którzy ogólnie, z natury, lubią sobie (na trzeźwo czy też nie) pokontemplować nad jakimiś sensami życia, czy właśnie tokiem myślenia płci przeciwnej. - Dlaczego mi się tak przyglądasz? - preferował taktykę szczerości. Przykro, że większość udając przewrażliwione istoty, strzelała fochem forever, zarzucając Jasperowi brak subtelności w obchodzeniu się z młodymi kobietami. Uniósł lekko brew nad szarym okiem i uraczył Pritchard szelmowskim uśmieszkiem. Postanowił, że gdy odpowie coś godnego uwagi, wyczaruje dla niej największy bukiet kwiatów, jaki tylko zdoła unieść.
Chłopak nie wziął od niej eliksiru. Cóż jego strata. Villemo wypiła resztę, i zapaliła kolejnego papierosa, mocno zaciągając się dymem. Tak świetnie jeszcze do tego śnieg zaczął padać. No jeszcze tego tylko brakowało. Villemo westchnęła teatralnie, ze zrezygnowaniem. Przyglądając się tworom z dymu, które tworzył chłopak. I nie zdając sobie z tego sprawy, nadal mu się przyglądała. Uświadomiła to sobie dopiero w tedy, kiedy chłopak ją o to w prost zapytał. Villemo nie straciła zimnej krwi, i nadal patrzyła mu się w oczy. Z tajemniczym uśmiechem. Ta jego szczerość, to chyba przez nią dziewczyna go tak lubiła. Wiecie to najbardziej ukochana cecha wśród ludzi. Kiedy jesteś z kimś takim w otoczeniu, masz pewność ze nie pójdzie pierdolić za plecami na twój temat. Jeżeli ma coś do ciebie, to wali prawda między oczy. Prawie tak jak Villemo. Tak prawie, bo Villemo czasami bawiła się uczuciami innych dla rozrywki. Wiecie zdobyć, rozkochać i porzucić. Czasami tak się bawiła, i w tedy nie była do końca szczera. - Nie wiem. - Odpowiedziała Villemo bez barwnym tonem głosu, przypatrzyła się chłopakowi, nie tracąc swojego tajemniczego uśmiechu. By po chwili dodać: - Jest coś w tobie takiego, co mnie kusi i ciągnie do ciebie. - Powiedziała Villemo całkowicie szczerze, bo czyż taka nie była prawda? A co ją skłoniło do tego by być z nim szczera? Cóż może to eliksir, a może nie. Może i tak by to powiedziała? Nie wiadomo. Villemo podeszła do Jaspera. Stała teraz na przeciw niego, przyglądając mu się w oczy. Nie wiedziała co robi, ani też po co. Miała nadzieje tylko że chłopak nie zrobi dwóch rzeczy które nie zostaną mu przebaczone. Pierwszą rzeczą jaką mu nie przebaczy to moment w którym ucieknie. Drugą jest taka, jeżeli Jasper poczuję się zawstydzony. Bo to jeżeli ją teraz odrzuci, to zniesie. Villemo choć nie wyglądała, to miała na swym koncie więcej porażek, niż teraz spadło śniegu. I zawsze sobie z tym radziła gładko, i bez problemowo. A to że ona przejmuje inicjatywę, no cóż. Często tak się działo. Chłopcy po prostu czasami, są bezradni czy też niezgrabni. Jak by się bali że zostaną odrzuceni. No nic zostawmy, to i wróćmy do wydarzeń na moście. Tak więc Villemo położyła swoją dłoń na policzku chłopaka, na jej ustach widniał delikatny tajemniczy a zarazem kuszący uśmiech. Jej usta wyglądały jak gdyby same prosiły o pocałunek, i jak by same chociaż nie znacznie, to jednak się przybliżały do ust chłopaka. Prawdopodobnie w normalnych warunkach Villemo by to inaczej rozegrała, ale teraz działała pod wpływem impulsu czy tam emocji lub chwili. Nazywajcie to jak chcecie, najważniejsze że to się działo. Pytanie jak zachowa się chłopak? Czy nasza Villemo nie działa zbyt pochopnie? Cóż może i tak, ale tak jak już sama powiedziała. Nie wiedzieć czemu coś ją pcha ku niemu, więc czemu nie sprawdzić na czym stoją? Zresztą nie robią nic złego, a przynajmniej na razie nie...
Odwzajemnił spojrzenie spojrzeniem. W końcu, było na co popatrzeć. V była bardzo ładną dziewczyną. Zmierzył ją od stóp do głów, długie, szczupłe nogi, wąska talia, delikatne ramiona, na które opadały blond włosy. Blond, bo dla Jaspera wszystkie w miarę jasne włosy były szufladkowane z taką etykietą. Patrzył się dalej na nią, nieprzerwanie, aż zarejestrował padający śnieg, który dostawał się do nich, przez wiejący wiatr. Delikatnie schylił się, do trzymanego przez nią papierosa, pociągając jednego bucha, nie przerywając kontaktu wzrokowego. - Kusi powiadasz? - zapytał lekko ironicznie, z lekkim uśmiechem, jakby opowiedziała jakiś żarcik o pogodzie tudzież szkolną anegdotkę. Była ładna i na tym skupiały się jego myśli. Co poradzi, jest tylko małym chłopcem? Patrzył na nią jak zbliżyła twarz do jego twarzy, ze nieomalże czuł jej ciepły oddech i słyszał puls. Otaczała ich cisza, urozmaicana jedynie cichymi świstami wiatru. Czuł jej zapach, wymieszanie perfum, papierosów, słodkawego Felixa i cierpkiej whisky, co było interesującą kombinacją. Odwrócił się do niej przodem. Gdyby był tu jakiś naoczny świadek widziałby scenę niczym wyciętą z romantycznego filmu, bohaterowie stoją patrząc sobie w oczy, pada śnieg. Chwiejna, drewniana konstrukcja, skrzypiała przy silniejszych podmuchach, w akompaniamencie trzaskających w oddali gałęzi i Ale Jasper dalej mocno jej się przyglądał. Na długich rzęsach zatrzymywały się płatki śniegu, a kremowe dotychczas usta robiły się malinowe z zimna. Mrużyła oczy, może to przez wiatr? Gdy ich twarze dzieliło tylko kilkanaście centymetrów, poczuł chłodną dłoń Villemo na swoim policzku. Stała nieruchomo, więc i on postanowił się na razie nie ruszać. Na chwilę odbiegł myślami od mostu wiszącego i zastanowił się czy V nie jest przypadkiem zajęta? Ostatnimi czasy miał wrażenie, że z kimś się spotykała, ale nie zwracał na to na tyle uwagi, aby teraz przywołać z pamięci jakieś zdarzenie, rzeczywiście na to wskazujące. Może dlatego pod wpływem impulsu ją pocałował? Po prostu niewiele (lub wcale) myśląc, lekko się pochylił, wpasowując swoje wargi między jej. Poczuł na swoim języku jej ciepły język i delikatny ruch jej ust. Jednym ramieniem przyciągnął ją do siebie, drugą rękę wplatając w jej włosy. Stali tak chwilę, całując się, aż Jasper przestał, odwracając głowę do jej ucha. - Może, jeśli nie masz nic przeciwko, po łyczku whisky? - zapytał szeptem, kończąc wypowiedź lekkim przygryzieniem jej ucha.
Jasper był wyjątkowy. No może to za dużo powiedziane, lecz na pewno stanowił wyjątek, z pośród tych wszystkich facetów jakich do tej pory spotkała, i miała z nimi romans. Jasper jak na razie, był na tej nikłej liście gdzie romans rzadko bywał przypadkiem, i rzadko jednorazowym. Dlaczego tak? Cóż Villemo zachwycała jego szczerość, otwartość lecz do pewnych granic, i brak jakiegokolwiek skrępowania. Wiecie Villemo już nazbyt często w takich przypadkach spotykała się ze spłoszonym wzrokiem, ze spoconymi dłońmi z jąkaniem się, a co gorsza z przedziwnymi prezentami. Naprawdę w takich sytuacjach faceci potrafili wymyślić, niemal wszystko. Lecz żeby jej podarować zwykłego kwiatka, to jakoś żaden na to nie wpadł. Najprostszy podarunek, i może najbardziej banalny. Lecz czyż nie najpiękniejszy? Dobra zostawmy ten temat, a skupmy się na chłopaka, bo w końcu było się na czym skupić, czyż nie? Faktycznie osoba trzecia mogła by pomyśleć iż, to jakaś scena z rodu Titanica. No, ale to nie ich wina. Przecież nie rozbiorą się na miejscu, i nie zaczną się pieprzyć niczym króliki. Nawet Villemo lubiła, a nawet uwielbiała tą grę wstępną, która chyba była najpiękniejsza w tym wszystkim. Bez gry wstępnej, cały sex jak gdyby tracił na znaczeniu, i swej wartości. Bez gry wstępnej to można się pieprzyć z dziwką, a Villemo nigdy i dla nikogo nie jest i nie była dziwką. To znaczy nie w tym sensie, żeby dać się komuś pieprzyć bez precedensu. Bo doskonale wiedziała, że nie jedna osoba ma o niej miano dziwki. No cóż, szkoda że te osoby nie powiedzą jej tego w twarz, no ale mieliśmy wrócić do chłopaka, nieprawdaż? Tak więc, Villemo jedną rękę oparła na jego torsie, drugą miała wplecioną w jego włosy. Kiedy jej przygryzł ucho, przez jej ciało ledwo dostrzegalnie, przeleciał malutki dreszczyk podniecenia. Villemo roześmiała się cicho i słodko. Lecz nie za słodko, nigdy nie umiała ani nie chciała, śmiać się jak byle plastikowa idiotka. Villemo odchyliła się do tyłu, niczym pantera, sięgając po butelkę. Odkorkowała ją i pociągnęła łyk. Tak, nie ma to jak świąteczna libacja i szalony sex. No cóż, każdy święta obchodzi inaczej prawda? Villemo podała mu butelkę, nie przestając patrzeć mu w oczy, i bawić się jego włosami. Czy Villemo była zajęta? No cóż, ja bym to nazwał jedynie romansem który trochę wymsknął się z pod kontroli, i który nieco się przedłużył, lecz nic więcej. Teraz całkowicie nasza Villemo zapomniała o papierosie, który sam się wypalał. Najbardziej co ją wkurzało w tej sytuacji to ten śnieg, który na nią padał. No ale nasza Villemo skupiając całą swą uwagę, na chłopaku zapomniała nawet o śniegu.
Nieprzerwanie patrzyli na siebie. Ile to już trwało? Pięć, dziesięć, dwadzieścia minut? Widział jak ich ciepłe oddechy mieszają się w białe obłoczki pary, jak szalony dystans kilku cali między ich oczami przecinały śmigające gwiazdki śniegu. Przejął butelkę i jedynie na kilka sekund przymknął oczy, upijając kilka haustów miodowego trunku. Wywołało to przyjemne ciepło, które rozprzestrzeniało się po ciele Jaspera jak kropla atramentu w szklance wody. Powrócił wzrokiem do Villemo i mocno, dwiema rękami, przycisnął ją sobie do torsu, by już chwilę później, obsypując pocałunkami jej szyję, posadzić na barierce, dalej mocno ją trzymając i umożliwiając jej splot rąk na jego karku. Powrócił do jej ust i lekko przygryzł jej wargę, kontynuując pocałunki. W pewnym momencie, wyjął różdżkę i szepnął: - Orchideus! - i w jego wolnej ręce pojawił się ogromny, przystrojony bukiet róż. Skończył całować V i z chłopięcym uśmieszkiem wręczył jej kwiaty. - Ty też jesteś interesująca. - powiedział neutralnym głosem i odsunął się od niej. Zanim schował różdżkę szepnął "Geminio!" kierując zaklęcie na papierosy Villemo, co sprawiło, że jeden pojawił się w jego dłoni, po czym odpalił go. Zdecydowanie magia jest użyteczna. Postanowił dać chwilę dziewczynie, poza tym, chyba miło jej się zrobiło. Każda kobieta lubi dostawać kwiaty. Niebo zrobiło się bardziej przejrzyste i opadła mgła. Nawet nie zauważył, kiedy zrobiło się ciemno, a przez mróz widoczność poprawiła się na tyle, że było widać jaśniejsze gwiazdy. W powietrzu było czuć ciężki zapach żywicy i starego drewna. Palił sobie spokojnie, nie patrząc na V, co może było niegrzeczne, zwłaszcza, że półtora minuty temu zawzięcie się całowali, ale who cares? Uraczył ją jedynie przelotnym spojrzeniem, by zobaczyć reakcję po dostaniu róż.
Szalone nieprzerwane pocałunki, i gwałtowne posadzenie na barierce. Można by pomyśleć, że chłopak zaczyna działać. Lecz jednak dupa! Ale za to zrobił coś, czego jeszcze nikt nie zrobił. Mianowicie wręczył jej kwiaty. Villemo przyglądała im się badawczo. Prawda jest że nigdy nie dostała kwiatów, i że taki proste gest, sprawiał najwięcej radości. Udało jej się nawet zdobyć coś na kształt miłego uśmiechu. Odłożyła kwiaty, i przypominając sobie o papierosie, zaciągnęła się. Nie skomentowała słów chłopaka. Bo pierwsze co jej się pchało na usta to "Ja czy moje ciało?" Na szczęście samo kontrola zwyciężyła, i nie palnęła czegoś takiego. Szkoda by było przerywać taką chwilę prawda? Chociaż chłopak już ją przerwał. Co się z nim stało? Przed chwilą, tak czule ją całował sprawiając że przez jej ciało, przechodziło miliony dreszczy podniecenia, a teraz co? Czyżby zmienił zdanie? Villemo przyglądała mu się z uwagą. Zeskoczyła z barierki i wzięła butelkę, wyrzucając przy tym peta. Villemo pociągając z butelki zdrowo. W ustach pojawił się dobrze znany jej stan, palącego gardła. A po całym ciele rozchodziło się płynne ciepło. Na zmarzniętej butelce, widniała teraz odciśnięta dłoń. Villemo odłożyła butelkę i postanowiła nie rezygnować. Gdyby nie chciał tego, to by jej powiedział prawda? Villemo nigdy, nie należała do osób które zastanawiają się, nad konsekwencją swojego postępowania. Zawsze działała pod wpływem chwili i emocji. Tak było dużo bardziej ciekawiej i zabawniej. Villemo podeszła do chłopaka, jedną ręką wplatając w jego włosy, drugą opierając na jego torsie, która przemieszczała się raz w górę,aż do szyje czule ją pieszcząc, by następnie zjeżdżać w dół, aż do rozporka, i ponownie w górę. Swoimi pazurkami, czul drażniła jego klatkę piersiową. Villemo złożyła na jego ustach, krótki romantyczny i koszący pocałunek, po którym spojrzała mu się w oczy. Jej ręka, nie wiadomo kiedy, ani jak. Już znajdowała się pod jego bluzką. Jej pazury, obecnie drażniły jego nagi tors. A ręka która była zaplątana w jego włosach, od czasu do czasu czule drażniła jego kark.
Spodobało jej się, co widział po oczach. Bosko. Sam nie wiedział, czemu przerwał. W końcu znana ze swojego niemal seksoholizmu Villemo, byłaby doprawdy uroczą opcją spędzenia tego wieczoru. Chyba po prostu zwyciężyła egoistyczna ochota na papierosa, chociaż przez ten ułamek świadomości nie zajęty tym gwałtownym głodem tytoniowym, przewinęła się pewna myśl. Jednak in i V "przyjaźnią się". Oczywiście były całe masy takich przyjaciół, w ubraniach i bez niego, talalala dogłębne poznawanie siebie, swoich dusz i osobowości, organów płciowych, ust, poglądów. Ale jednak wiedział jak to było ze wszystkimi dziewczynami, z którymi sypiał poprzednio. Gdy go widziały, wstydliwie szeptały "cześć", o ile w ogóle, i odwracały natychmiast wzrok, jakby były zażenowane tym, co się stało. A przecież TO, właśnie TO, jest TYM co napędza tyn świat. Cholera, bez seksu, no pomyślmy otwarcie, nic by tu kurwa nie było. Tak sobie myśląc nad tym i owym, wypalał swoją fajkę szybko, jakby do procesów myślowych potrzebował tego dymu, gdy wszelkie kontemplacje zostały przerwane przeciąganym, wręcz romantycznym pocałunkiem. Pozbył się peta, pozwalając mu wylądować w śniegu pod mostem, sam obejmując V, rozpoczął pocałunki. Intuicyjnie pozwalał się dotykać i całować tak, jak tylko sobie Villemo zapragnęła, w końcu może czasem wykrzesać z siebie odrobinę dobrego wychowania. Sam jedynie oddawał namiętne pocałunki, jednym ramieniem dalej mocno trzymając ją przy sobie, palcami łaskocząc jej plecy, drugą ręką błądził od ud, przez pośladki, plecy, do karku i włosów. Lekko się wzdrygnął gdy poczuł jej lodowatą dłoń na swoim brzuchu. Chwycił jedną jej nogę za udo i oparł ją o barierkę, tak, że teraz mógł również dotykać jej szczupłych łydek i ogólnie mieć dostęp do całości jej pięknej długiej nogi. Gdy na chwilę zdążył oderwać się od jej ust, w celu obsypania pocałunkami linii szczęki, czy, jizz in pants, zagłębienia między obojczykami, zaraz wracał do jej ust, jakby spragnionych dalszego całowania się. Ich oddechy przyspieszały, tętno było rytmiczne i głośne, jak uderzenia w wielki bęben, bicie jej serca czuł nawet przez kurtkę. Całowali się coraz namiętniej i coraz łapczywiej, chyba z trudem nadążając za sobą nawzajem. Pasowało mu to, jak obróciła się sytuacja, nawet bardzo. Miły prezent na te Święta.
Dla każdego święta powinny być wyjątkowe, czyż nie? Wyjątkowość świąt, to dla większości obsypywanie siebie prezentami, siedzenie przy stole, i inne takie rzeczy które można robić nawet trzydziestego pierwszego lutego. Dobra, pominiemy tą datę. W każdym bądź razie, wyjątkowość ich świąt wyglądała nieco inaczej. Jeżeli faktycznie Jezus był prawiczkiem, to niech teraz dobrze im się przygląda, a zobaczy co stracił. Villemo nie zamierzała, tak spędzać święta, lecz czy ona właściwie kiedyś coś zamierzała? I inne, ważniejsze pytanie. Czy jej się to nie podobało? Cholera, podobało się i to jeszcze jak! Nie wiedzieć czemu, spodobało by się jej nazwanie ją "Seks Alkoholiczką" Czemu? Nie wiem, po prostu jej to schlebiało i tyle. A co później? Odwracać spłoszony wzrok, i unikać chłopaka? To przecież całkowicie nie w jej stylu! Wiadomym było, że jak spotka go następnym razem, to powtórzą swoje magiczne święta, nawet jeżeli to będzie w lutym, czy tam w sierpniu. Teraz dopiero się poznawali, i to w sposób taki, jaki Villemo uwielbiała. Po wszystkim mogą sobie porozmawiać, i tak dalej. Oczywiście o ile obydwoje będą mieli na to ochotę, a jak widać rozmawiać to oni ze sobą nie umieli, żeby nie powiedzieć że nie lubili. Było dobrze, a nawet lepiej niż dobrze tak jak jest, więc nie przerywajmy tego! Jasper miał jeszcze jedną dodatkową zaletę, której tak brak większości facetów. Jaką? Mianowicie, nie zważał na to gdzie to się odbywa. Byli na moście, który trzymał się pewnie tylko i wyłącznie za pomocą zaklęć. Tak przynajmniej przypuszczała Villemo. Do tego padał śnieg, a temperatura była na minusie. A oni kochali się w najlepsze. Czyż życie nie jest piękne? Villemo była mile zaskoczona, postępowaniem chłopaka, i miała nadzieje że teraz, nie przerwie tego wszystkiego, i będzie śmiało kontynuować. Bo prawdę, mówiąc już w pewnym sensie, rozpalił Villemo. Dziewczyna oddawała pocałunki, wzdychając cicho, kiedy to jego dłoń znajdowała się w poszczególnych miejscach jej ciała, które były dotykane jedynie w momentach kiedy z kimś się kochała. Zachwycona, wzdychała na jego czułe pocałunki, od czasu do czasu wbijając swoje pazury w jego klatkę piersiową. Jej ręce już były ciepłe, od jego rozgrzanego ciała. Na jej policzkach pojawiły się czerwone plamy. Lecz nie rumieńców. Były one spowodowane nagłą zmianą temperatury. Wiecie było zimno, a w ją od środku wręcz rozpalał ogień podniecenia. Villemo usiadła na barierce, i oplotła go nogami nie dając w ten sposób, możliwości ucieczki. Zrzuciła z siebie kurtkę która niesiona wiatrem, spadła gdzieś tam w dół, i spojrzała głęboko w oczy chłopakowi, zatapiając swoją dłoń w jego włosach. Jej druga ręka, gładziła jego tors, podczas ich pocałunków. Błądziła po jego ciele, jak by je badała. Jak by dotykiem chciała poznać całe ciało chłopaka. Delikatnymi i wprawionymi ruchami, drażniła jego ciało, chcąc go rozpalić. Przygryzała jego ucho, oraz wargę. Doszli do momentu kiedy nie można się wycofać, bez pożałowania tego w późniejszym okresie...
Jasper również czuł, jakby paliło go od środka, jakby płomienie wypełniały całe jego wnętrze, ale jednocześnie czuł przejmujące zimno związane z ujemną temperaturą na zewnątrz. Do tego wszystkiego jej dłonie błądzącym po całym jego ciele. Gdy wskoczyła na barierkę i mocno objęła go nogami, było już pewne to, co się stanie chwilę później. Oboje zrzucili kurtki, nie przerywając pocałunków i pieszczot. Zaczęli ruszać się rytmicznie. Jasper jedną ręką trzymał V, drugą szybko rozprawił się z jej rozporkiem i lekko obsunął jej spodnie. Reszta potoczyła się całkiem szybko, w tej namiętnej atmosferze, dotykając się, drażniąc i rozpalając nawzajem, połączyli się. Najpierw na barierce, potem przenieśli się na pobliską ławeczkę. Gdy oboje doszli, Jasper opadł na ławeczkę, dalej obejmując Villemo. To był chyba jeden z bardziej hardcorowych seksów w jego życiu. Podał jej swoją kurtkę, a potem odpalił papierosa, jednego z dwóch, które wyczarował wcześniej. Siedzieli tak bez słowa, ciszę przerywając jedynie głębokimi oddechami. Jasper szybko wypalił swoją fajkę i nie zamierzał odzywać się pierwszy. Chociaż robiło mu się coraz chłodniej. Merry Christmas.
Wszystko potoczyło się, niesamowicie szybko. Jak gdyby byli wirze. Villemo nawet nie wiedziała, co jak gdzie i kiedy. Kiedy oprzytomniała miała już na sobie jego kurtkę, i było po wszystkim. To był zdecydowanie jeden z lepszych przeżyć w jej życiu. Villemo odpaliła papierosa, i rozkoszowała się chwilą. Jej ciało było wymęczone, a oddech nie równy. Zachciało jej się spać. Villemo oparła głowę na ramieniu Jaspera, i przymknęła oczy. Nic nie mówiła, o nic nie pytała. Wsłuchiwała się jedynie w tą ciszę, przerywana jedynie ich nie równymi oddechami. Na ich jeszcze rozgrzane ciała spadał śnieg, który topniał jak gdyby dotykał rozgrzanego do białości żelaza. I tak o to Villemo może dopisać, kolejne nie typowe miejsce w których się kochała. Jeszcze trochę, i zabraknie takich miejsc w tej szkolę. Villemo zaciągnęła się papierosem, i spojrzała na chłopaka z ukosa, który także nic nie mówił. Jej ciało po woli dochodziło do normy, a serce zaczynało bić, zdecydowanie wolniej. - Wesołych świąt. - Szepnęła ni to czule ni to wesoło. Lecz też nie obojętnie. Jej głos był tajemniczy, lecz można było wyczuć w nim, że jest mniej lodowaty niż zwykle. Villemo zawsze miała, tą odrobinę rezerwy dla osób które coś tam dla niej znaczyły. W końcu Jasper nie był najgorszy w łóżku, i miał w sobie to coś. Dla tego Villemo z niekłamaną ochotą, z nim kiedyś to powtórzy. A może nie kiedyś? Może powtórzy to za kilka chwil, lub godzin, a może za kilka lat? Nie wiadomo, wiadomym było jedynie że za pewne, stanie się to przy ich następnym spotkaniu. O ile między nimi nic się nie zmieni.
/ni mom już weny do tego mostu. zakończę o ile nie masz nic przeciwko :)
Raczej odpłynął na jakieś nieznane tereny swojej podświadomości, a akurat ten fragment okazał się być bezkresnym, ciepłym oceanem, po którym Jasper sobie chwilowo dryfował. Gdy jednak powrócił myślami do ciała, poczuł przejmujące zimno, drętwiejące palce i płytki oddech spowodowany lodowatym powietrzem. Czuł się wyczerpany i nie miał mocy by podnieść się z kamiennej ławeczki. Przypomniał mu się list, który dostał ponad rok temu, informujący do o śmierci Thomasa. Myślał o nim bardzo często, niemal codziennie. Nie umiał się oswoić z myślą, że już do nie ma wśród żywych. Szybko ta myśl się ulotniła, przepędzona przez miękkie "wesołych świąt" wypowiedziane przez Villemo. - Tak.. - powiedział jakimś pustym, bezbarwnym głosem pozbawionym wyrazu. Zdobył się wreszcie, by z półleżenia przejść do siadu prostego, wyciągnął ramiona do góry, słychać było klikanie w jego kręgosłupie, przypominające dźwiękiem uderzenia kamieniem o kamień. Śnieg nadal prószył, przysłaniając cienką kołderką drzewa i krzewy. Rozejrzał się na boki i czuł się jak w filmie. Zawsze w filmach tak jest, że padają wielkie płatki śniegu, jest ciemno, mrocznie, ale jednocześnie przytulnie i sympatycznie, a bohaterowie albo nawzajem rzucają się śnieżkami, tworząc taki wyidealizowany obraz szczęśliwej pary na spontanicznym spacerku. Ewentualnie siedzą przy wielkich kubkach gorącej czekolady z bitą śmietaną i cynamonem, w jakimś uroczym miejscu, rozmawiając o radości czerpanej z odwzajemniania miłości. Niestety (bądź stety) Jasper nigdy nie był typem romantyka. Preferował wspólną fajkę i flaszkę łiskacza, opierając się o stary posąg, w jakimś zarośniętym kącie parku leśnego, tudzież popychanie się nawzajem z premedytacją, by potem, zmęczeni, położyć się razem spać. I jakoś nigdy nie zastanawiał się co zrobić, by uczynić chwilę bardziej magiczną (nie rzucając zaklęć wywołujących fajerwerki, bądź podobne), nie mówiąc o jakichkolwiek staraniach, żeby "dobrze wypaść". Bo chyba Jasper jest na tyle specyficzny, że będąc z nim na, nazwijmy to umownie, randce, już ta dziewczyna musiała go choć trochę lubić, co automatycznie pozwalało odpuścić sobie formalności. Wstał i strzepał z włosów śnieg. Owinął się mocno swoim szalikiem, pożegnał Ślizgonkę przelotnym pocałunkiem, puścił jej oczko i ruszył w stronę szkoły.
Ponownie sama. Villemo siedziała jeszcze przez chwilę, dopalając swego papierosa. Zwykły przelotny szalony seks, nic więcej. To dlaczego tak się czuła? Nie chodziło o Jaspera. Prawda że miał to coś, co ją przyciagnęło do niego, lecz nie czuła tęsknoty za nim. Pewnie powtórza numer, jak sie ponownie spotkają, lecz tak czy owak Villemo nie przez niego tak się paskudnie czuła. Dostałą to co chciała, a teraz? Teraz była trzeźwa, i nachodziły ją przeróżne myśli. Stan uczucia, którego nie chciała. Nie potrzebnie zostały obudzone w niej, niektóre uczucie których teraz się wsydziła. Villemo przymknęła oczy, rozkoszując się chłodem. Po dłuższej chwili wstała, i poszła do zamku. Już wystarczająco zmarzła, a czuła sie zbyt zmęczona, by siedzieć na chłodzie i nie usnąc. Najlepszym wyjściem było by pójść spać. Lecz czy uśnie? We krwi ma jeszcze tyle narkotyku, że nie powinna spać przez jakieś kilka dni. Zresztą nie chciała spać, ostatnią dręczyły ją same koszmary. Nie chciała ponownie budzić się ze łzami w oczach. Villemo stała się bardzo słaba. Jej równowaga duchowa została niebezpiecznie zachwiana, lecz to tylko taki moment przejściowy, na pewno z tego wyjdzie. Potrzebowała po prostu więcej czasu.
Mróz, śnieg, a mimo to Raksha wyszła z zamku. Opatulona szczelnie płaszczem, trzema szalikami, wielką czapą i grubymi rękawiczkami poszła na most. Z oddali wyglądała jak podłużna, różowo-czarna plama. Z bliska też nie było widać zbyt wiele, tylko niebieskie oczy i blond grzywkę wystającą spod czapki. Dziewczyna poruszała się trzy razy wolniej niż zazwyczaj, ale przynajmniej było jej ciepło. Więc takim żółwim tempem doszła do balustrady i wychyliła się, żeby spojrzeć w dół. Miała lekki lęk wysokości, a gdyby ktoś zaszedł ją od tyłu i przestraszył to najprawdopodobniej dostałaby zawału, albo czegoś takiego.
Szedł powłóczystym krokiem z dość nietęgą miną. Właśnie wracał z walki z Ikuto i czuł się podle. Wiedział, że zrobił dobrze, że spotkał się z nim. Pokazał Krukonowi, że wie co się dzieje i że mu się to NIE podoba. Ale najgorsze było to, że widziała to Lilly. Głupi kot po nią poszedł. Lepiej by było gdyby nie wiedziała o tym co zaszło. Nie chciał jej w to wplątywać. To była sprawa jego i Ikuto. Nie chciał widzieć w jej oczach tej złości na niego, tego rozczarowania. Była na niego wściekła. A on...gardził sobą. Nie wierzył, że wściekłość i...zazdrość, myśl, że ona może wybrać Krukona....że doprowadzi to go do tego niehonorowego czynu. Rozczarował ją, siebie...i nie dowalił Ikuto tak jak chciał. Miał zamiar raz na zawsze się z nim rozprawić. Był na tyle zdesperowany i zdeterminowany, że wygrałby. A jakby tak się stało przymusiłby rywala do odwalenia się od jego Lilly. Która była teraz na niego zła...Kompletnie smutny dotarł na most i wychylając się do przodu obserwował widok jaki się z niego rozciągał. Spojrzał też w dół. Wysoko. Jakby tak skoczyć to ciekawe czy by się zabił czy tylko poturbował? Osobiście obstawiam to pierwsze. No ale oczywiście tego nie zrobi, to nie w jego stylu i nie ma na razie powodu. Poza tym wcale nie chce, to tylko autorka pisze bzdury, więc się nie martwcie. Kaoru is still alive!
Ból głowy potrafi być naprawdę dokuczliwy. Wdziera się w najmniej odpowiednim momencie i robi kompletny zamęt w swojej ofierze. Dezorganizuje wszystko, wprawia w zły nastrój i doprowadza do chorych, niecodziennych skłonności. Tak tylko się dzieje u Francuzki, która miała to nieszczęście stać się celem wrednego potworka migrenowego, który śmiał na nią napaść. A migrena to takie idiotyczne stworzenie, abstrakcyjne stworzenie, którego nie dało się zgładzić w żaden sposób. Rozmaitych eliksirów nie miała zamiaru brać u tej kretyńskiej pielęgniareczki od siedmiu boleści, bo jeszcze przewrażliwiona na punkcie zdrowia starucha zatrzyma ją w skrzydle na parę dni. Ba - parę godzin byłoby dla pół wili wielką tragedią, bowiem nie znosiła tego miejsca. Kojarzyło jej się z różnego rodzaju słabościami i chorobami, a z tak ludzkimi rzeczami nie chciała się utożsamiać. Jeszcze trafi łóżko w łóżko z jakimś uczniakiem, którego od rana zdążyła poturbować lub wrzucić do jeziora i bawić się w marzannę. Co najmniej mało komfortowa sytuacja. Niech tylko spróbowałby wypaplać, że tam była, a powiesi za żebro na najbliższym drzewie! Lub za inną część ciała, ale to byłoby chyba zbyt okrutne... Nie dla psychopatycznej Fleur. To całkowicie normalne tortury. Wędrowała po błoniach z nie zwiastującą nic przyjemnego miną, piorunując wzrokiem każdego, kto miał czelność na nią spojrzeć. Po zamarciu jednej Puchonki w sali muzycznej utwierdziła się w przekonaniu, że jej spojrzenie ma jakieś specjalne właściwości mrożące i petryfikujące. Pewnie nie bazyliszkowe, ale ważne, że efekt bardzo zbliżony, prawda? W rękach niosła dwie, niezbyt ciężkie książki, które miały stanowić jej lekturę na najbliższy czas. Nie, wcale nie identyfikowała się z Krukonami, zwariowałeś? Po prostu rozwijała swoje umiejętności z zakresu czarnej magii, którą po kryjomu praktykowała. Czarnomagiczne klątwy potrafią być bardzo użyteczne, a działanie niektórych zwykła testować na Bogu ducha winnych dzieciakach. James Cartwright jeszcze nie doszedł do siebie, gdy zafundowała mu silny krwotok z nosa. Na tyle silny, że zaczął pluć krwią, ale to tylko troszeczkę. To chyba nic strasznego, w końcu skoro istnieją zaklęcia mogące wypatroszyć człowieka, to to jest bardzo niewinne! Oba tomy były zaczarowane tak, że dla osób niewtajemniczonych wydawały być się zwykłymi francuskimi książkami. Jedną z nich przeglądała, kierując się do wiszącego mostu, którym planowała przedostać się na drugi koniec błoni. Był praktycznie pusty, nie licząc jakiegoś dziwnego ucznia, który zwrócił jej uwagę nieco bardziej. A wszystko dlatego, ze sprawiał wrażenie chętnego targnięcia się na swoje nic nie warte życie. Pochylał się nad barierką, że jeszcze tylko kilka stopni przechyłu, by poleciał głową w przepaść. Aż ją korciło, by go popchnąć lub kopnąć dziesięciocentymetrowym obcasem. Jedno Puchoniątko = mniej kretynów na świecie. - Jeśli chcesz skoczyć Matsumoto, to się nie krępuj. Chętnie popatrzę jak roztrzaskujesz się o skały. Może ci nawet w tym pomogę. - powiedziała zgryźliwie, podchodząc kilka kroków bliżej z książkami w ręku. Kaoru był jej małym, Puchoniastym, słodkim pachołkiem na posyłki, którego wręcz kochała wykorzystywać. A tu przyniesie, a tu ponosi stertę jej rzeczy. Ładnie się nawet do niego uśmiechała, tak dla zachowania pozorów, ale dzisiaj przez bolącą głową nawet nie próbowała udawać uroczej niewiasty. Ślepy wszystko zignoruje.
Był tak smutny, że po prostu chyba dłużej tego nie wytrzyma. Robiąc go miałam założenie, że ma być pozytywną osóbką, szczęśliwym optymistą i w ogóle rzygającym tęczą. A tu proszę. Prze jednego Krukona życie mu się wali. Świetnie. Stał tak sobie rozmyślając przy tym moście spoglądając w dół. Ciekawe. Tak sobie lecieć i lecieć czując, że zaraz się umrze. Ale nieeee...Kaoru nie chciał umrzeć. Skąd. Ikuto pewnie byłby baaaardzo zadowolony i od razu hmmm...zabrałby się za pocieszanie Lilly. A do tego nie można dopuścić. Poza tym...miał wygrać, tak? Więc nie załamie się i będzie walczył o sens swojego życia dalej. Gdy tak sobie stał i rozmyślał usłyszał jak ktoś do niego podchodzi. Podniósł się natychmiast i uśmiechnął do Fleur co wypadło trochę sztucznie zważywszy, że za bardzo do uśmiechu mu nie było. - No coś ty. Nie chciałem skoczyć. Samobójstwo jest dla tchórzy, którzy nie potrafią poradzić sobie ze swoimi problemami. Ja potrafię. - stwierdził stanowczo jakby samemu chcąc się o tym przekonać. - Daj, pomogę ci. - zaproponował i sięgnął rękami ku jej książkom. Przecież one są za ciężkie żeby je nosiła! Matko boska, jakiego ja debila stworzyłam.
Debila, nie debila, ważne, że był bardzo użyteczny. Gorzej, gdyby jakimś cudem się zbuntował, zastrajkował, przejrzał na oczy i unikał jak ognia. I uciekał, gdy tylko zobaczy ją na horyzoncie. Bunt i samowolne odchodzenie od służby pachołków to rzecz, której nienawidziła. Dziewczę nadto było przyzwyczajone do tego, że wiele osób skakało wokół niej, stawało na głowie, by jej żyło się lepiej i w luksusie, do którego przywykła. Nie daj Boże, gdy tylko spróbowaliby jej się sprzeciwić lub zrobić coś nieodpowiedniego - karze bardzo surowo. A przy tym wymagała bezwzględnego posłuszeństwa i wywiązywania się, przez co doprowadziła francuskie służki do zawału serca, gdy dwór trząsł się od jej niekontrolowanych wybuchów złości. - Tak mówią wszyscy samobójcy, którym ktoś przerwał w zakończeniu swojego nędznego żywota. Naprawdę, ulżyj sobie, zaiste ciekawy to będzie widok. Wybacz, ale nie będę za tobą płakać. - odparła tym samym, pełnym sarkazmu tonem, spozierając na niego chłodnym wzrokiem. Gdzieś w jej wnętrzu zatlił się zawód, że Puchon odstąpił od pokusy skoku z tego przeklętego mostu. Już miała zamiar przywołać sobie krzesełko, butelkę wina, wyciągnąć od skrzatów domowych coś do jedzenia i patrzeć na zmasakrowanego Puchona, jakby był to najbardziej interesujący widok pod słońcem. To lepsze niż wszystkie filmy świata! Bez większego wahania wcisnęła mu do rąk książki i oparła się plecami o barierkę, ale nie miała zamiaru tak się wychylać jak Kaoru.
/Beznadziejny post, ale strasznie mi się śpieszy.../
No fakt. Użyteczny to on był aż za bardzo i dawał się wykorzystywać. Ale o dziwo był na tyle głupi, że mu to nie przeszkadzało. Chciał być pomocny i takie tam. Więc na razie niech się Fleur nie martwi, że chłopak się zbuntuje. O dziwo, nawet lubił tą Ślizgonkę. Nie mam pojęcia dlaczego. Sama go nie ogarniam i nie panuję nad jego zachowaniem. Jest on zupełnie inny niż miał być z założenia co mnie troszkę przeraża. Ale i tak jest fajny, o. Tak naprawdę to nawet nie zauważał tego, że dziewczyna go wykorzystuje i że wcale go nie lubi. Miał nieco...dziwny i nazbyt optymistyczny pogląd na świat. Znaczy na ogół. Bo teraz tak nie bardzo. - Mówisz? Kurczę. Źle ze mną ostatnio. - przyznał z westchnieniem. Nie wiedział po co to mówi. I po co jej skoro to na pewno Mąki nie obchodzi. Ale chyba potrzebował gadać. Nie ważne co i komu. Niestety muszę cię rozczarować, gdyż na razie nie ma on ochoty skakać z mostu ani z żadnych wież. Wziął od niej książki i oparł się tyłem o balustradę kątem oka zerkając co jakiś czas na Francuzkę.
Fakt, że jeden z jej najwierniejszych, a przy tym najgłupszych podnóżków nie ma zamiaru samowolnie się wyłamać co najmniej by ją zadowolił. Lubiła, mieć nad ludźmi władzę, a co po niektórzy lubili ją na sobie czuć. Jednym z tych przypadkach był właśnie Puchon, który z jakże wielką radością i dziecięcą naiwnością niósł puchońskie światełko optymizmu całemu światu. I który z tą samą naiwnością całkowicie jej wierzył i robił wszystko, o co go poprosiła. A co otrzymywał w zamian? Nic. Zupełnie nic. Chyba, że odnajdywał jakieś korzyści dla siebie, chociażby sam fakt, że piękna pół wila z własnej woli w ogóle go zaszczyca spojrzeniem, mówi, prosi o wykonywanie różnych rzeczy (a właściwie rozkazuje, ale to przemilczmy)? W końcu nie ignoruje go jak większość ludzi, wywyższa się i pełnym pogardy i politowania głosem wygłasza kwiecisty monolog o beznadziejności innych. Ani nie zrzuca z mostów, chociaż wyraźnie o tym teraz marzy. Powstrzymuje ją przed tym to, że był zbyt cennym i nadto przydatnym podnóżkiem. - Z Puchonami zawsze jest coś źle i to najwyraźniej jest cecha charakterystyczna Pucholandu. Jesteście dziwni. Wszyscy macie myśli samobójcze i chcecie skakać z mostu, wieży astronomicznej lub dobrowolnie wpadacie na nieodpowiednie osoby. Ofiary losu i masochiści. - pokręciła z dezaprobatą głową, dobitnie wygłaszając swoją opinię o niewątpliwie mało rozgarniętych przedstawicielach domu borsuka. Ot tak, szczerze i od serca. Nie przejmowała się, co Kaoru sobie pomyśli, a znając go, to i tak przekręci na swój sposób i nie zauważy cienia ironii w jej głosie, a właściwie wyraźnego śladu. Zaczęła z zainteresowaniem oglądać swoje paznokcie lub kręcić kosmyki jasnych włosów na palcu, jakby to było jedyne jej zajęcie i niczym innym nigdy się nie zajmowała. Wpatrywała się w nielicznych uczniów, którzy przechodzili mostem, a którzy zwracali uwagę na najzupełniej zwyczajną dla niej scenę: Fleur i jej sługa. Co jak co, ale niemal codziennie ktoś przy niej stał i słuchał, bo zwykła znajdować co nowych kretynów. O dziwo jeszcze nikt tego nie zrozumiał. - Co byś dla mnie zrobił? - zapytała ni z tego, ni z owego i spojrzała prosto na Puchona swoimi przerażająco błękitnymi tęczówkami, w których czaił się chłód. Zachowywała się tak, jakby sprawdzała jego lojalność i oddanie. Ciekawa była, czy by życie za nią oddał? Lub jakby kazała mu milczeć i przynosić za smycz krokodyla (zboczenie egzaminowe; wszystko przez przypominanie lektur!), to by to zrobił? Przecie dla tak uroczej istoty każdy nie wahałby się ni chwili! Tylko zatrzepota rzęsami i śpiewnym głosem wypowie życzenie, strzelając uśmiechem wartym milion galeonów, a już lecą uskrzydleni. Głowa boli. Mógłby coś na to wymyślić. Byle nie posyłać do starego pudła w skrzydle, bo wypatroszy.