Już wcześniej zdążyła z\uważyć, że Benjamin nie należał do osób gadatliwych, ale dopiero teraz musiała się z tym zmierzyć twarzą w twarz. Szczerze mówiąc, zakładała, że pójdzie jej łatwo, bo przecież miała doświadczenie z Cedem, który również ograniczał słowa do minimum. A jednak było w tym kontakcie coś kompletnie odmiennego od relacji, jaką utrzymywała z Savage'm i to nawet z momentu, gdy nie była tak... bliska. Może była to kwestia różnicy charakterów, a może chodziło wyłącznie o czas, jaki spędziła z każdym z nich.
Czy gdyby poznała Ceda dopiero teraz, rozumiałaby go równie dobrze? Pewnie nie. Starała się o tym pamiętać, gdy udzielał jej zdawkowych odpowiedzi i nie przejmować się tym zbytnio. I ta taktyka nawet działała.
Nie było zresztą tak, że się z nim
nie zgadzała, bo nawet kiwnęła lekko głową, przyznając mu rację, że rzeczywiście nie we wszystkim dało się doszukać sensu. W jej decyzjach tym bardziej, nawet kiedy bardzo próbowała być rozsądna, tak jak w tym momencie.
Gdyby tylko wiedziała, że jej starania przyniosą zupełnie odwrotny efekt, nie jadłaby muffinki z takim spokojem. Prawdopodobnie wcale by jej nie jadła, bo nie wystawałaby tu dłużej, tracąc czas, którego wcale nie miała dziś wiele. Pewnie znów by się zdenerwowała, a potem, wraz z upływem czasu, pluła sobie w brodę, że jest niekontrolowanym kłębkiem emocji i nie potrafi nad tym zapanować.
Więc może lepiej, że nic nieświadoma, w spokoju kończyła niedobrą kawę i dopiero przy ostatnim łyku zmarszczyła nieświadomie brwi, dziwiąc się na tę pokrętną logikę.
—
Hmm? CSkoro jesteś dla niego ważny, to nie zamierzam traktować Cię jak obcej osoby. Chyba że sam będzie tego chciał, wtedy nie zamierzała się narzucać, była na to zbyt dumna. Nie powiedziała tego na głos, ale była to myśl dość oczywista i była przekonana, że mimo wszystko w jakiś sposób między nimi wybrzmiała.
—
Przykro mi, jeśli sądzisz, że chodzi mi o mnie i mój spokój. Chyba jednak nie do końca się zrozumieliśmy... I rzeczywiście było jej przykro, w jakiś sposób ubodły ją to słowa, pewnie przynajmniej po części dlatego, że były wystarczająco celne, by dać jej do myślenia. Była przekonana, że teraz będzie zastanawiać się nad tym, jak bardzo egocentryczna jest w swojej przyjaźni i to o wiele bardziej, niż powinna. Nie była dlatego zadowolona, niekoniecznie dlatego, że w istocie miała coś na sumieniu i jej intencje nie były czyste, ale przez to, że wątpliwości względem samej siebie były ostatnim, czego jej było trzeba. Z jakiegoś powodu fakt, że widział ją tak akurat Bazory, ubódł ją bardziej, niż w przypadku jakiegokolwiek innego prawie-obcego faceta.
—
Muszę biec na trening. Dzięki za poświęconą chwilę — zdobyła się na wymuszony uśmiech, spakowała termos do plecaka, obejrzała się za siebie, czy aby na pewno nic nie zostawiła i ruszyła dalej.
Różnica sprzed tej rozmowy i po niej była taka, że teraz mogła przynajmniej powiedzieć, że
spróbowała – a to dla niej samej znaczyło więcej, niż można by przypuszczać.
» z/t «
+