Wiszący most łączy jeden z dziedzińcowy z błoniami, a dokładnie z Kamiennym Kręgiem. Most zbudowany jest z drewna, a dach dodatkowo pokrywa jeszcze słoma. Jest tak stary, że gdyby nie podtrzymująca go magia już dawno by się rozwalił. Przy samym końcu znajduje się mały balkonik z kamienną ławką.
Cóż... Alan po prostu taki był. Kiedy chce się dorównać bratu, który dostaje wszystko na srebrnej tacy, trzeba stawiać sobie poprzeczkę naprawdę wysoko. A cholernie chciał mu dorównać. Zawszę uważał, że Noel dostaje trochę za dużo... zwłaszcza jeśli chodziło w względy matki Alana, które nie należały się starszemu bratu. Miał swoją... choć nie obchodziła nikogo poza ich dziadkiem. -Tak? A jakie podejście jest dobre? Spytał po jej odpowiedzi. Zapytała co chodziło mu po głowie. Odpowiedział. Czemu więc dostał taką odpowiedź? Może to on czymś ją zdenerwował? Może nie do końca się uspokoił? -Nic nowego. Odparł na jej stwierdzenie, że go nie lubi. Miał parę nawyków, które szybko zniechęcały do niego ludzi. Zdążył się do tego przyzwyczaić i nie za bardzo mu to przeszkadzało. Nie lubił znajdować się w dużej grupie, nie to, że nie potrafił się w niej odnaleźć, ale większa ilość osób mu drażniła. Oddał miotłę i też miał iść w swoją stronę uznając, że rozmowa jest skończona, ale Shenae najwyraźniej uznała inaczej. -Zbyt mało, żeby odniosło to jakiś skutek. Odparł bez zastanowienia, po czym... odchylił się do tyłu, żeby uniknąć ciosu. Przez znajomość z pewną Gryfonką wypracował sobie refleks... a konkretnie mówiąc, wypracował go ciągłym unikaniem jej ciosów, co nie zawszę wychodziło. Jeśli nie chcesz mnie trenować, wystarczyło powiedzieć. Rzucił po całym zajściu.
Wzruszyła ramionami. Może powinna mu to tłumaczyć, ale nie miała najmniejszej ochoty. Gdzieś i tak odnosiła wrażenie, że nie była przy chłopaku zbyt wielkim autorytetem. Co swoją drogą było dla niej irytujące. Splotła ręce na piersi, wpatrując się w niego zaciekle, piorunującym spojrzeniem. Bo dokładnie wiedziała, dlaczego był przez chwilę tak bardzo rozdrażniony. —Wydaje Ci się, że poniosłeś takie wielkie fiasko, bo przegrałeś z dziewczyną? — prychnęła zaczesując ze sfrustrowaniem włosy do tyłu w typowym dla siebie geście okazującym, jak bardzo była zirytowana. Mimo, że zaczesała pasma o tyłu, kosmyki zaraz znów opadły na jej twarz, zdawała się tym nie przejmować. To był gest dla gestu, instynktowny, nie dla efektu. — Więc powiem Ci, że ta dziewczyna jest członkiem drużyny od czwartej klasy, kapitanem od szóstej i graczem w podstawowym składzie Juniorskich Rozgrywek Quidditcha z zeszłego roku. I trenuje każdego wieczora minimum godzinę. Na Twoim miejscu nie byłabym tak całkiem zdziwiona, że mogłeś to zlamić. Zdziwiłabym się gdyby było inaczej… po pierwszym treningu. W zasadzie, jako ambitną dziewczynę, uraził jej dumę, nie doceniając jej gry, tylko dlatego, że była jakieś pół głowy niższa od niego, szczuplejsza i proporcjonalnie do tego słabsza fizycznie. Ale co to miało do rzeczy, skoro mogła to nadrobić praktyką? Ostatni raz posłała mu pełne rozgoryczenia spojrzenie, zanim postanowiła mu przyłożyć. Tak ku dobrze ogółu. Jak się okazało, zwinnie uchylił się przed ciosem. Splotła ręce na piersi, kiwając bardzo nieznacznie głową, w zasadzie chyba był to gest, którym chciała powiedzieć coś wyłącznie samej sobie. — Przeciwnie. Właśnie nabrałam chęć, żeby Cię jeszcze nie spisywać na straty. Niezły unik. Rzuciła mu miotłę również bez ostrzeżenia, czekając czy złapie ją równie zręcznie co wcześniej uniknął jej ciosu. — Co robisz jutro rano?
To że Shenae nie była dla Alana autorytetem nie było niczym nadzwyczajnym. Mało kto stawał się dla niego autorytetem na wstępie. No chyba, że jego ojciec. -Tak. Odparł na jej pytanie beznamiętnie, choć z lekką nutą wstydu. Wstyd mu było, że tak łatwo go przejrzała. Jakby wiedziała o czym myśli... z drugiej strony trudno było się nie domyśleć, czemu jest taki rozdrażniony. Jeśli chcesz mnie oskarżyć o szowinizm, to nie miniesz się zbytnio z prawdą. Dopowiedział jeszcze, gdy zaczęła się chwalić swoimi osiągnięciami... swoją drogą miała się czym chwalić, co udowadniało tylko, że decyzja o byciu dalej trenowanym przez nią wcale nie była głupia. Skoro miała takie osiągnięcia, pewnie była w stanie dużo mu przekazać. -Rozumiem, że strzał w pysk jest twoją metodą selekcji? Kto nie uniknie go, ten dostaje się do drużyny. Dobry sposób. Odparł łapiąc miotłę. Swoją drogą szybko mu ją oddała. Wygląda na to, że mam trening. Tak w kwestii jego planów na jutrzejszy ranek.
Oparła się ramieniem o kolumienkę, splatając nogi w kostkach, zlustrowała go spojrzeniem i uciekła spojrzeniem w bok, kręcąc ze zrezygnowaniem głową. — Nie wiem czy wiesz… ale mamy same dziewczyny w składzie. To nie będzie dla Ciebie problemem, szowinisto?— pomyślała nad tym i dodała — I Harry’ego. Ale on się nie liczy. Ma w sobie więcej uroku od niejednej dziewczyny z drużyny. Odepchnęła się dłonią od ściany, stając naprzeciwko niego i uśmiechnęła się ironicznie, przynajmniej miała, ale wyszedł jakiś dziwny grymas, nie do odczytania. Na pewno nie niósł ze sobą żadnych pozytywnych emocji. — Mylisz się. Walenie Cię po pysku było dla przyjemności — skłamała gładko, nie starając się nawet żeby jej uwierzył. I choć skończyła swoją wypowiedź, stała jeszcze przed nim. Zaplanowała sobie na ten wieczór długi trening. Nie wiedziała, co powinna teraz ze sobą zrobić. Wybiła się ze swojego czasu. Dlatego na chwilę zapomniała o jego obecności, spoglądając gdzieś za jego ramię. Wzięła głębszy wdech, zastanawiając się nad dalszą częścią wieczoru, opierając się bokiem o swoją miotłę. Trwało to dosłownie chwilę. Zaraz potem wróciła do niego uwagą. — Naah, chciałam Cię zaprosić na randkę — zironizowała nie kryjąc w żaden sposób swojego kpiącego tonu, ale dla pewności, ze dobrze się zrozumieli, dodała: — Tak. Mamy trening. Zaczniemy od trochę innej strony.
-Jeśli nie zaczną mnie okładać, jak ty przed chwilą, to nie widzę problemu. Odparł na jej pytanie. Od kiedy to facetowi przeszkadzał nadmiar kobiet? No chyba, że te dziewczyny zaczynają go notorycznie ogrywać. Wtedy zaczynają się problemy. Duma zaczyna boleć. Zawszę chciałem być jedynym facetem w całej drużynie dziewczyn. Może być... zabawnie. Ten grymas, którym go uraczyła, kiedy do niego podeszła nieco go zdziwił, choć nie dał tego po sobie poznać. -I tak nie byłabyś pierwsza, więc nie staraj się być oryginalną, poprzez danie mi po twarzy. Odparł na jej kłamstwo, żeby za chwilę przetrzeć oczy. Nie ze zmęczenia... znaczy... ze zmęczenia, tyle że psychicznego. Shenae była bardzo męczącą personą. Cholera, wyszło na to, że mam same patologiczne znajomości. Ot, szczypta autokrytyki jeszcze nikomu nie zaszkodziła... a zwłaszcza Alanowi. -To dobrze. Nie lubię randek tuż przed zajęciami. Odparł udając ulgę, a że był marnym aktorem, efekt był łatwy do przewidzenia. Nie ma czasu na seks.
— Oj, nie rozpaczaj. Jakby chociaż okładanie doszło do skutku, zrozumiałabym powód do narzekań — rzuciła trzeźwo, zauważając, ze do niczego nie doszło. „Szkoda” – pomyślała, choć w sumie miała wrażenie, że bardziej niż gdyby dała mu w twarz, podziałało to, w jak łatwy sposób pokonała go na ich prowizorycznym boisku. Miał to wypisane na twarzy. Albo dopowiedziała to sobie, dobrze wiedząc, że jest to część męskiej dumy, której żaden facet nie potrafi się wyzbyć. — Quidditch nie jest zabawny — stwierdziła bardzo sucho, a jej oczy jeśli to w ogóle było możliwe błysnęły jeszcze większym chłodem — jeśli takiego szukasz, proponuję koło teatralne, albo zabawy z Irytkiem. Byłoby doprawdy prześmiesznie oglądać, jak ten daje Ci w kość. Puść sowę, jeśli się zdecydujesz. Na pewno nie zapomnę pooglądać tak barwnego fiasko… kolejnego w Twoim wykonaniu. Teraz spróbowała bezpośrednio podkopać jego ego, skoro on od ostatnich minut nie robił nic innego, jak tylko ją wkurzał. Zmieniła taktykę. Z wściekłej nagle stała się agresorem, który przybrał obojętną pozę. Oparła dłoń na biodrze, drugą ręką stukając palcami o rączkę miotły trochę niecierpliwie. — Nie próbuję być oryginalna. Po tym, jak Cię zgromiłam, sądzisz, ze naprawdę potrzebuję dawać Ci w twarz, żeby lepiej się poczuć? Uświadomię Cię w czymś… — podeszła jeszcze bliżej niego pochylając się nad jego uchem. Szepnęła coś, ale nie było w tym szepcie nic powabnego, żadnej urokliwej czy seksownej nutki. Tylko irytujący, kpiący cichy ton. — …. I tak już się skompromitowałeś. I cofnęła się krok, patrząc na niego z wyraźną perfidią — I dalej chcesz to kontynuować? Tyle CI na jeden wieczór upokorzenia nie wystarczy? — uśmiechnęła się sztucznie, przerzucając miotłę do drugiej ręki. Przegiął. W następnych słowach. Nieznacznie ściągnęła brwi i pokręciła głową. — Jeśli Ślizgoni Cię nie zmasakrują na boisku, to ja to zrobię. Zero seksu w miesiąc rozgrywek! To rozprasza. Pożegnała go tymi słowami, z jakiegoś powodu uważając, że miała prawo decydować o jego życiu osobistym, a konkretnie prywatnym, seksualnym. Jej ton nie wskazywał na to, jakby przyjmowała „nie” za odpowiedź.
Samantha otworzyła oczy i spojrzała w marmurowy sufit. Skrzywiła się z obrzydzeniem. Jakże ona wytrzymała tutaj te lata? Od kiedy tylko przyszła do Hogwartu, od kiedy tylko przydzielono ją do Slytherinu (dobrze, że jej rodzice nie wiedzieli jak złą renomę ma Slytherin. W końcu nie byli z Anglii. W Niemczech to wszystko wygląda kompletnie inaczej) wiedziała, że tu nie pasuje. Przecież ona nie była zła. Nie w takim sensie, jak wszyscy ślizgoni. Przynajmniej nigdy się za taką nie uznawała i wiedziała, że jest najgorszym ślizgonem od wielu pokoleń. Nie mściła się, raczej zlewała osoby, które jej dokuczały. Kochała zwierzęta, starała się pomagać osobom, które lubi... Dlaczego więc Tiara przydziału przydzieliła ją do Slytherinu? Nie rozumiała... Dziewczyna ze stęknięciem zwlekła się z łóżka. Nie lubiła porannego wstawania. Było jeszcze przed siódmą, ot ranny ptaszek. Mechanicznie wykonała wszystkie poranne czynności: prysznic, mycie zębów, ubranie się, uczesanie, nałożenie makijażu. Tak samo mechanicznie zeszła na śniadanie: kawa, musli, na drogę wzięła sobie mandarynkę. Wychodząc z zamku spojrzała za zegarek: była dopiero siódma trzydzieści. Może nie pójdzie dzisiaj na zajęcia? Są przecież drugie terminy, zawsze można coś poprawić, więc... Nim się obejrzała, była już na wiszącym moście. Oparła się o barierkę i spojrzała na zakazany las, śpiący pod śnieżną pierzyną, delikatnie kołyszący się w powiewach wiatru. Zaraz przeniosła wzrok na jezioro, skryte pod taflą lodu. Było tutaj tak pięknie. Ślizgonka mocniej owinęła się zielonym szalikiem, a z kieszeni płaszcza wyciągnęła papierosa, którego szybko odpaliła różdżką. Wypuściła dym z płuc, a ten szybko zniknął w powietrzu. Nagle przypomniało jej się, jak w dzieciństwie razem z siostrą udawały, że palą papierosy, gdy podczas wędrówki ich oddechy zamieniały się w parę na mrozie. Uśmiechnęła się smutno.
Chłopak tak naprawdę był osobą, która wręcz roztaczała wobec siebie aurę znudzenia. Zawsze wydawał się zadumany, nieobecny – chyba, że akurat wypadało się zachować inaczej. Wszystko w jego życiu zależało od tego, co „wypada”, a co nie. Jeśli powinien się uśmiechać – uśmiechał się. Jeśli powinien się zdenerwować – udawał rozgniewanego. Jeśli natomiast mógł być sobą... To nie przejawiał uczuć. Nic więc dziwnego, że kolejny dzień spędzał sam. W szkole nie obowiązywały go ścisłe reguły, nie licząc sytuacji gdy rozmawiał z nauczycielami lub osobami, od których chciał uzyskać konkretną reakcję. I tak czytając w bibliotece bez większego zaangażowania w cokolwiek w którymś momencie zabłysło w jego głowie przeczucie – może warto wybrać się na dłuższy spacer? Zazwyczaj nie kierował się sercem, ale instynkt miał dość dobry – szczególnie, że miał wybitny talent do zauważania szczegółów i takich tam z pozoru nieważnych pierdół. Dlatego zazwyczaj słucha się tego, co nagle ni stąd ni zowąd mignęło mi przed oczami – jakaś nieuchwytna myśl. Ubrany jak zawsze w garniturowe spodnie typu slim i tym razem w elegancki, czarny płaszcz wyszedł więc na dwór i ruszył przed siebie – nie ważne było gdzie podąża. Ważne by po prostu szedł i pozwolił ciału na wysiłek, a głowie na odpoczynek od wielu informacji, które pojawiały się na stronie książek. W końcu dotarł na most, a tam? Zaskoczenie. Zdecydowanie nie spodziewał się, że zastanie tam Sam. Stoi taka spokojna, oparta o barierkę – naprawdę lubił tą dziewczynę. Pewnie wielu obserwatorów nazwało to przyjaźnią, ale jemu ciężko było nazywać uczucia. Już taki po prostu był. Podszedł do niej i zrobił coś hm... Szczeniackiego? Zasłonił jej rękami oczy. A ku ku, kto tam?
Czas upływał nieubłaganie i Samantha nic nie mogła na to poradzić. Mimo, iż ona miała wrażenie, że na moście spędziła może trzy minuty (tyle mniej więcej zajmuje jej wypalenie papierosa), zegarek z wężem, który dostała od Siostry na osiemnaste urodziny (jak twierdziła Madlene, ten zegarek był niezniszczalny, więc powinien jej służyć całe życie. A skoro znakiem jej domu jest wąż, to taki też prezent powinna dostać. Żeby zawsze pamiętała kim jest tak naprawdę) wskazywał godzinę ósmą. - Bez spiny.. - mruknęła, wyrzucając peta w otchłań malującą się pod mostem wiszącym. Zawsze, gdy tak robiła, przez chwilę miała nadzieje, że żar w locie nie zgaśnie, doleci gdzieś... nie wiadomo gdzie, podpali jakiś obiekt, który wybuchnie i ogólnie zrobi coś epickiego. Jednak jak zwykle nic się nie stało. Szara codzienność. Westchnęła. Znowu nie pójdzie na lekcje. Co z tego, skoro i tak zawsze udaje jej się zdać, mając nawet zadowalającą średnią. Jak nie ona to kto? Jej myśli zaczęły już krążyć wokół Śmierci (dla przypomnienia - jej kot to Śmierć. Żeby nie było, że ma jakieś samobójcze myśli czy coś...), gdy nagle przed oczami zrobiło jej się czarno. Zasłabła? Umiera! To koniec! Umrze na moście wiszącym, a jej ostatnim wspomnieniem będzie jej kot. Albo co gorsza, oślepła! Lecz zanim panika zdążyła ogarnąć jej ciało, dziewczyna położyła dłonie na twarzy... A raczej na dłoniach, które zakrywały jej oczy. Uformowała usta w delikatne "o" i zaczęła macać obcego po dłoniach. Kto się tak niefajnie bawi jej kosztem? Samantha zmacała dokładnie ręce obcego. Męskie, dość delikatne, pachniały starymi książkami i tuszem. Swoją drogą, był to bardzo ładny zapach. Następnie ślizgonka przeniosła swoje dłonie na ręce obcego, gdzie również zaczęła go dokładnie obmacywać, niczym ślepiec (którym aktualnie była) chcący poznać strukturę nieznanego mu przedmiotu i wyobrazić ją sobie. Nagle - zwrot akcji. W jednej sekundzie złapała chłopaka (jak wywnioskowała) za dłonie, w drugiej okręciła się na pięcie stając twarzą w twarz z puchoniątkiem. - Kurwa mać!- rzuciła milusio na przywitanie - Jon, przez chwilę myślałam, że pomyliłam szlugę z ziołem i zaraz umrę - dodała z wyrzutem, jakby chciała mu uświadomić, że bardzo ją przestraszył.
Zdecydowanie nie zamierzał jej zabić, ale w sumie gdyby przez jego wygłupy wypadła przez barierkę byłoby mu hm... Smutno? Chyba tak to powinien nazwać, choć brzmi to bardzo bezbarwnie. Ale to Jonatan, nic nie mogła brzmieć emocjonalnie. Od tego miał między innymi ją – nadawała jego życiu jakiegoś szaleństwa, bezczelności i lubił ją właśnie za to. Nie był przy nie do końca sobą, ale mógł pozwalać sobie na więcej. Była mocną, wredną i zwariowaną kobietą – więc cokolwiek by nie palnął dając się porwać chwili i tak wiedział, że jej nie urazi. Musiałby się bardzo wysilić. Przynajmniej takie miał o jej zdanie, a w sumie trochę się znali. Ile to już będzie... Nie miał pojęcia. Jakoś od początku kiedy jest w tej szkole? O! Dobrze wiedzieć, że ktoś poza nim tak wyraźnie wyczuwa ten zapach i poza tym, że dla kogoś może wydawać się równie przyjemny. Właściwie pachniał tak prawie zawsze. I dobrze, bo może w innym wypadku nie zostałby aż tak zmacany? No cóż, to było nawet przyjemne. Aczkolwiek brew miał lekko uniesioną do góry i zaglądał na nią zaskoczony. Szybka i gwałtowna reakcja. Nic dziwnego akurat u Sam, ale jednak. Kobiety rzadko się tak zachowywały (przynajmniej te z jego otoczenia), dlatego zawsze był tak samo zdziwiony. - Wybacz mi kochana i pozwól, że Ci to jakoś wynagrodzę – Zaproponował i jak to miał w zwyczaju skłonił się dobierając się do jej ręki i całując jej wierzch. Dżentelmen mimo. O, dżentelmen mimo „kurwa mać!”.
Gdy poczuła jego delikatne muśnięcie na skórze dłoni, jej oczy radośnie zabłysły. Oj no dajcie spokój, wbrew pozorom Samantha była dziewczyną! I to nie taką typu 'bij mnie gryź, przywiąż do krzesła'. Nawet ona lubiła takie drobnostki jak całus w dłoń, zdjęcie kapeluszu przy powitaniu, przepuszczenie w drzwiach. Została wychowana w normalnej niemieckiej rodzinie, a nie jakiejś patologii i mimo tego że była uparta i zawsze robiła na przekór, to pewne podstawowe zasady zostały jej wpojone. Ślizgonka uśmiechnęła się. Tak, ten wyraz twarzy był zarezerwowany tylko dla nielicznych osób. Zwykle Samantha miała dość ponury wyraz twarzy, ale to u niej było normalne. Nie robiła tego po to, żeby wszystkim pokazać 'jakaż to ona jest zła, niedobra, krnąbrna i trzeba ją omijać łukiem'. Może to zabrzmieć co najmniej dziwnie, ale z taką miną już się urodziła. Dziewczyna ma niebieskie, duże oczy, które do połowy przykrywają ciężkie powieki z gęstymi, długimi rzęsami. Usta ma ładne, wydatne, ale ich kąciki zwykle wygięte są ku dołowi, przez co dziewczyna wygląda zawsze jakby była niewyspane, albo jakby miała wszystko w dupie. Ale to nie jej wina. Ale wróćmy do uśmiechu, który zmieniał jej twarz całkowicie. W oczach pojawiał się ciepły błysk radości, do tego zawsze szczerzyła śnieżnobiałe ząbki, a wokół oczu pojawiały się urocze zmarszczki. Do tego też, zawsze gdy zaczynała się uśmiechać, odgarniała włosy za ucho, taki tik. No więc: dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na Puchoniątko. - Zaczyna mi się podobać. - rzuciła rozbawiona i niczym dama ze starych filmów, uchwyciła w dłoń wyimaginowany fragment swojej długiej, falbaniastej sukni z gorsetem i dygnęła przed chłopakiem. Skoro on był dżentelmenem, to ona również, mimo 'kurwa mać' powinna zachowywać się jak dama, prawda? - Czekam na propozycję.
Wiele zasad można wpajać, ale jeśli ktoś nie będzie chciał ich zapamiętać, to tego nie zrobi. Jonatan widział to na przykładzie swojego brata Nicholasa. Od małego ojciec starał się ich wychowywać podobnie. Ale blondyn i tak urwał się ze smyczy i to dość szybko. Bunt od zawsze pozwolił mu na bycie hm... Sobą? To chyba dobre słowo. Reasumując jednak – poniekąd z tego powodu (a był to jeden z wielu) traktował Sam jak damę, a więc oczywiście kobietę. Choć je cechy płciowe raczej zostawały omijane przez jego wzrok. Nie był zainteresowany. I to nie dlatego, że była brzydka – bo wręcz przeciwnie. Uważał ją za jedną z najpiękniejszych kobiet jakie kiedykolwiek dane mu było poznać - szczególnie, gdy specjalnie dla niego się uśmiechala. On po prostu nie chciał mieć dziewczyny. Kochanka na stałe to odległy temat. A do krótkich romansów nie musiał mieć nic więcej niż po prostu fizyczny pociąg, który brał się znikąd. Tak, jak w przypadku Eleny. - Może na przykład załatwimy Ci taką wielką, długą suknie? - Zaproponował żartobliwie pokazując, że rozbawiła go swoim dygnięciem. Było bardzo udane, to musiał przyznać. I brakowało właśnie jakiejś falbaniastej sukni. Może z podszewką, halkami i siatką pod spodem? A na głowie wysoki kok i... O nie, nie powinien sobie tego wyobrażać. To zdecydowanie nie był dobry pomysł. Nie mógłby jej tak po prostu wyśmiać – to nieeleganckie.
Samantha zrobiła minę, przypominającą pomysłowego Dobromira tuż przed wpadnięciem na jakiś pomysł: przyłożyła palec wskazujący i kciuk do brody, wyobrażając sobie siebie w pięknej, koronkowej sukni, ręcznie wyszywanej, z ciasno wiązanym gorsetem, który idealnie podkreślał i dodatkowo modelował jej figurę (chciałam dopisać modelki, to takie przykre, że Samantha jej nie ma ;_;). Do tego w jednej ręce trzymała równie koronkową parasolkę, która powinna chronić ją przed słońcem, chociaż wcale tego nie robiła, ale przynajmniej wyglądała bajecznie. Do tego w drugiej ręce rozłożony wachlarz... Kurcze, ktoś tu chyba pomylił epoki. Może ślizgonka powinna urodzić się w czasach, kiedy faktycznie chodziło się w takich kostiumach? No cóż, z jednej strony kusząca perspektywa, aczkolwiek myśl, że prawie w ogóle by się nie myła, bo jak twierdzili w tamtych czasach 'częste mycie skraca życie", tylko psikałaby się to nowszymi i potężniejszymi dawkami perfum, dodatkowo nakładając na siebie warstwy tapety jedną po drugiej... Wyglądałaby jak księżna, która wytarzała się w rozbitej perfumowej zawartości jakiejś przeogromnej ciężarówki. O matko, toż to... - Cudowny pomysł! - wykrzyknęła z entuzjazmem, a jej błękitne oczy zabłysły z ekscytacji. Samantha złapała przyjaciela za ramię i zaczęła podskakiwać entuzjastycznie, niczym małe dziecko, któremu obiecano jakąś drogą zabawkę - Jon zróbmy to! - jęknęła, a na jej twarzy malowała się wielka prośba. - Zróbmy przyjęcie kostiumowe, ze średniowiecznej epoki, wszyscy będziemy chodzić w gorsetach i drucianych spódnicach i upijemy się w trzy smocze dupy! - jak dla niej ten pomysł był niesamowicie fantastyczny i była pewna, że mógłby wypalić. - Mogę ci wykombinować nawet przebranie! Będziesz wyglądał jak młody Leonardo DiCaprio w mugolskim filmie "Titanic"! Chyba wiesz który to i oglądałeś go kiedykolwiek, prawda? - zapytała podejrzliwie. Może i była z czarodziejskiej rodziny, ale z elektroniką była bardzo obeznana. Poza tym błaaagam, kto nie oglądał Titanica!
Oj ta wizja zdecydowanie by się spodobała Jonatanowi, gdyby posiadał zdolność legilimencji. Tak czy siak po jej minie domyślił się, że dziewczyna właśnie tworzyła jakąś szaloną wizję. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem. W co on się kurcze wpakował? Może powinien się wycofać póki jeszcze może? Jakby teraz zrobił kilka kroków do tyłu, a potem nagle zaczął biec to by nie zdążyła go dopaść. Choć takie silne i zwariowane kobiety – nigdy nic nie wiadomo. Przecież ona była jak lwica, a w tej rasie do samice polują. Zostałby gazelką! I tak było już za późno, już zaczęła wariować. Nie przepadał za przyjęciami, a jej ton wskazywał na to, że mówi poważnie. Kurcze, tyle czasu spędzał na balach, jakiś bankietach. Hogwart był w pewien sposób jego odpoczynkiem od tego. Ale... Ale jej tak zależało. I tak się tym podniecała. I mimo wszelkiej chęci... No po prostu nie mógł jej odmówić. Chyba zdecydowanie za bardzo ją lubił i to był jego wielki błąd (a może wręcz przeciwnie?). - Dobrze, zorganizujemy przyjęcie – Zgodził się i przytaknął głową tak, jakby sam sobie musiał potwierdzić, że to powiedział. W sumie pomysł zabawnego stroju i „upicia się w trzy smocze dupy” nie brzmiał aż tak fatalnie. Szczególnie w jej ustach. - Szczerze mówiąc nie znam tego filmu. Może mi opowiesz? - Poprosił przyglądając się jej. Owsem nie żył w próżni społecznej, ale nie był aż tak zainteresowany światem mugoli. Właściwie na strojach się kończyło. Teatr czy film były mu obce. A książki? Dużo czytał, ale jednak głównie czarodziejskie. W bibliotece szkolnej ciężko było trafić na inne.
Samantha z wyczekującą miną spoglądała na chłopaka, nie mogąc się doczekać jaka będzie jego reakcja. Kiedy tak wyobrażam sobie ślizgonkę to widzę, że jej oczy są największym i najbardziej charakterystycznym punktem w jej twarzy. Gdyby ktoś malował jej karykaturę, na pewno oczy zajmowałyby połowę rysunkowej twarzy. Były ogromne. I gdy Jon przytaknął jej propozycji, rozszerzyły się do granic możliwości, a rzęsy niemalże dotknęły brwi. - Naprawdę? - zapytała, niedowierzająco - Och Jon, jesteś cudowny! To powiedziawszy Samantha rzuciła mu się na szyję i uścisnęła go mocno. Ogólnie dziewczyna również nie była typem imprezowiczki. Nie przepadała za alkoholem, za głośną muzyką, za "dzikimi kotami" wyginającymi się w rytm muzyki i rzucającymi na wszystkie strony włosami. Pamiętała jak kiedyś poszła na taką imprezę. Byłą to pierwsza i ostatnia impreza zakończona niemiłym incydentem kiedy to całkowicie obca jej osoba tak zamachnęła się głową, że jej włosy zdzieliły ślizgonkę po twarzy z wielką siłą. To był ostatni jej raz kiedy uczestniczyła w czymś takim. Ale bywa przecież czasem i tak, że człowieka nachodzi ochota na coś zupełnie nowego i nieoczekiwanego. Tak było i tym razem. Po prostu tak jej się zachciało tej imprezy, że nie było zmiłuj. A Jonatan był tak cudowny, że się zgodził. - Naprawdę nie wiesz co to Titanic? - mruknęła zdziwiona. - Jooj, to ja zaraz ci opowiem. Dziewczyna przygotowała się do opowieści, oblizała usta, włożyła ręce do kieszeni płaszcza i zastanowiła się chwilę. No cóż, jest to typowe romansidło... Pokazuje miłość dwóch całkiem odmiennych ludzi, z całkowicie innych sfer. Ona jest bogata i piękna, on jest biedakiem. Oboje wylądowali na statku, tytułowym Titanicu i przeżywają swoją historię miłosną. Seks, spacery, randki, nawet narysował ją nago! Niestety statek uderza w górę lodową i zaczyna tonąć. Zakochani za wszelką cenę próbują przeżyć i kiedy już są w lodowatym morzu on każe jej wejść na deskę.. czy to był kawałek fortepianu, nie pamiętam, podczas gdy sam pozostaje cały czas w morzu i... umiera. Kobieta przeżywa i po wielu latach opowiada tę historię ludziom, którzy szukają wraku Titanica. To tak w skrócie, tyle co pamiętam. Nie uważasz, że to piękne?
To właśnie oczy sprawiały, że Jonatan tak lubił z nią przebywać. Nigdy wcześniej nie widział tak dużych i tak pięknych oczu. To prze nie się poznali. I zdawało mu się, że zawsze może w nich dostrzec prawdę, że Samantha ukazuje w nich prawdziwą siebie zawsze i wszędzie – nawet, gdy czasem musiała udawać, bo przecież każdy człowiek musi. Kiedy tylko tak się w niego wpatrywała mógł jej zaufać we wszystkim. Jednak spokojnie, nie był w niej zakochany nawet, jeśli ktoś z pozycji trzeciej osoby mógłby tak stwierdzić widząc, jak głęboko się w nią wpatruje. - Dziękuję – Szepnął cicho, bo przecież nie będzie jej krzyczał do ucha. Oczywiście, że pozwolił się jej przytulić. Odepchnięcie dziewczyny byłoby co najmniej podłe i poza tym nietaktowne, dlatego też nawet lekko ją objął. Hm... Ostatnio przytulał w ten sposób płaczącą gryfonkę. Wtedy zdecydowanie czuł się bardziej niezręcznie niż teraz. Ciekawe, co to miało za znaczenie? Chyba ją Jonatan musi zacząć pilnowa. A może nie powinni w ogóle proponować muzyki i alkoholu? Jeszcze mu się ślizgonka połamie, cz coś?! Kiedy opowiadała w pewnym momencie po prostu pokazał na twarzy lekkie powątpiewanie. Przepraszam, ale nie wierzył w związki pomiędzy klasami społecznymi. Zawsze chodziło w nich o jakąś korzyść oczywiście dla tej uboższej strony. Choć patrząc z jego perspektywy, to sam wiązał się tylko z kobietami z wyższych sfer... Również dla korzyści, lecz nie majątkowej. Ale nie wyśmiał tego, że Samantha uznaje to za pięknie. Coś innego musiał zanegować... Tylko jak jej nie urazić. - Piękne. Jednak jeśli będziemy kiedykolwiek tonąć pozwól, że oboje wejdziemy na deskę, co? - To mówiąc puścił jej oczko, co u niego akurat było niezwykłą rzadkością. Cóż, ona miała specjalne względy najwyraźniej.
Typowy, angielski październik. Coraz rzadziej można było dojrzeć na niebie słońce, teraz zastępowały je gęste, ciężkie chmury które najczęściej zwiastowały deszcz. Jakby tego było mało, towarzyszył im silny, wręcz przeszywający na wylot, wiatr. Cała ta aura sprawiała, że mieszkańcy Hogwartu coraz rzadziej opuszczali ciepłe mury zamku. Urodzona i wychowana w tej iście Angielskiej pogodzie - Amalyn, nie rozumiała tego całego oburzenia związanego z nagłą zmianą temperatury i krajobrazu za oknem. Przecież była jesień, znajdowaliśmy się w Wielkiej Brytanii a tu większość miesięcy wygląda właśnie tak. No, może na południu bywało nieco cieplej ale to nie była reguła, której należało się trzymać. Nie był to również najlepszy dzień dla dziewiętnastolatki. Prawie cały ranek spędziła w wieży Gryffonów. Nie zeszła nawet na śniadanie. Zgłosiła tylko, że nie zjawi się na zajęciach. Chyba nie mogłaby się teraz skupić na niczym, już samo trzymanie pióra byłoby sporym wyzwaniem, zwłaszcza gdy trzęsą Ci się ręce. Sama nie wiedziała, czy było w niej więcej smutku czy złości a może każdego po trochu? Nie miała pomysłu na odciągnięcie złych myśli. *Już dawno powinien był wrócić, dać znać, że wszystko jest w porządku..* Chodziła nerwowo po sypialni dziewcząt w te i z powrotem. Jeśli za chwilę czegoś nie zrobi, oszaleje. Chwyciła swój szary płaszcz i nie zastanawiając się dłużej opuściła pokój. Most wiszący. To jedyne co jest przychodziło na myśl, jeżeli by pominąć wszystkie te czarne scenariusze, które kłębiły się w jej głowie. Zbiegła po schodach, potrącając przy tym parę osób aż w końcu znalazła się w miejscu docelowym. Zatrzymała się po czym szybkim krokiem podeszła do drewnianych barierek. Miała wrażenie, że zaraz się porzyga, Zamiast tego próbowała jednak skupić się na jakimś punkcie przed sobą, biorąc przy tym głębokie wdechy. Minęły już ponad dwa tygodnie od kiedy jej brat nie dał znaku życia. *Pieprzony kretyn* Zaklęła w myślach. William, jej starszy brat planował zostać Aurorem. Wszystko było by w porządku, gdyby nie fakt, że był narwany i zbyt pewny siebie. Kiedy już raz coś sobie ubzdurał, ciężko było mu to wybić z głowy. Bez problemu zdał testy, póki co, na asystenta aurora. Jednak to mu nie wystarczyło. Postanowił wraz z pozostałą dwójką swoich kolegów działać na własną rękę. I tak o to od dwóch tygodni cała rodzina Vantarri odchodziła od zmysłów. Zawisła na barierce, przenosząc swój wzrok na polanę pod mostem. Była już naprawdę zmęczona tą całą sytuacją. Potrzebowała czegoś czym chociaż na chwilę mogłaby zająć myśli.
No to tak zwany piździernik. Wszędzie robiło się szaro, padało, było mgliście. No cóż pogoda nie była aż tak zła. Przecież jesień była piękna. Złociste liście opadały. No cóż nie dziwiła się że innym taka pogoda nie odpowiadała, nie wszyscy Hogwardowicze pochodzili z zimnych krajów. Dajmy tako osobników z Salem, tam nie było takich anomalii pogodowych. A tutaj, do tego trzeba się po prostu przyzwyczaić. Pogody od tak się nie da zmienić. Po prosty trzeba z tym żyć. Dla Beti ten dzień była taki sam jak każdy. Wstała jak zwykle rano, jak poranny ptaszek. Wzięła długą relaksacyjną kąpiel, przeczytała książkę. Może nawet dwie. Zeszła na śniadanko, potem poszła na lekcje i puff już miała koniec. Wszystko co miało zarobić, zrobiła. Książki przeczytane, lekcje odrobione. A jak wiadomo, Beti często lubiła się przechadzać po błoniach. Więc i dziś tak zrobiła, choć nie zupełnie przechadzała się po błoniach, tylko po majestatycznym moście. W sumie nie miała za dużo do przemyśleń. Mogłaby rozpatrywać ten jej pierwszy nieszczęsny bal. Cieszyła się że po raz pierwszy poszła tam i to z Alanem. W sumie ostatnimi czasami tylko ten osobnik siedział jej w głowie. Alan C. Payne, zawrócił biednej Lizzie w głowie.. Nie chciała się do tego przyznać, za żadne skarby, dopóki on się nie przyzna. Tylko czy on mu się podobała ? Pocałowali się raz, ale to nie było chyba aż tak na poważnie. W sumie to nie wiadomo, pierw musieliby o tym porozmawiać, a do tego jakoś daleko. Zawsze rozmawiają o czymś innym, a ona nie miała zamiaru zaczynać pierwsza takiego tematu. Choć gdy ona nie zrobi pierwszego kroku, on pewnie też nie. Trzeba tylko czasu, na wszystko przyjdzie czas. W sumie to nawet dziwne, wcześniej w głowie Beti były tylko lekcje, książki a od jakiegoś czasu siedzi tam tylko on. Wstyd jej było za swoje myśli, przecież zawsze śmiała sie z takich ludzi. Którzy tylko myślą o miłość. Musiała przestać i to teraz i natychmiast. Przeszła już cały most w dłuż. Więc na końcu mostu, obróciła się na pięcie i zaczęła wracać w stronę Zamku. Parę dni temu zmieniła kolor włosów ze swoich różowych rzucających się w oczy, zmieniła na szaro czarne. W sumie sama nie wiedziała dlaczego, jej włosy zawsze były ekstrawaganckie, niebieskie, zielone, czerwone, różowe. A teraz postawiła na szaro czarne. Cóż czyżby już wydoroślała ?? I koniec z użalaniem się nad sobą ?? Możliwe, ile można opłakiwać śmierć matki, dwa lata to za dużo. W połowie drogi, zauważyła dziewczynę która zawisła na barierce. Pierwsza myśl jaka przyszła jej do głowy, to to że chce skoczyć. Jej mina też nie wyglądała za dobrze. Tak jakby ją coś trapiło, coś dużego. Nie takie błahostki jakie trapiły ją. Podeszła bliżej i nawet rozpoznała dziewczynę. Była od niej o rok starsza, chyba. Ale nic poza tym. Uśmiechnęła się delikatnie i zagadnęła. -Chyba nie chcesz skoczyć, prawda ?- Beti zazwyczaj była kulturalna, mówiła dzień doby, dziękuje, dowiedzenia. A dziś zamiast pokazać się ze swojej lepszej strony. Walnęła tekstem od czapy. Brawa dla tej pani.
W tej pozycji musiała wyglądać jak jak osoba, która lada moment miała targnąć się na swoje życie. Nic bardziej mylnego. Owszem emocje jakie się w niej kłębiły były bardzo ciężkie, jednak nie zamierzała robić niczego głupiego. A już na pewno nie miała zamiaru skakać. Co jak co ale to na pewno nie pomogłoby jej w odnalezieniu brata. Zajęta swoimi myślami nawet nie usłyszała kroków zbliżającej się dziewczyny, kiedy ta się odezwała o mal nie krzyknęła. Podskoczyła zaskoczona i złapała się za klatkę piersiową. - O matko! - Wydusiła z siebie. - Ale mnie przestraszyłaś! - Zaśmiała się cicho z samej siebie. *Pięknie Vantarri, naprawdę jest się czego bać..* Skarciła się w myślach i odwróciła się do dziewczyny. Miała ładny, dość nietypowy kolor włosów. Szary w połączeniu z czarnym, dobrze się komponował i z pewnością do niej pasował. W przeciwieństwie do niej, nie wyglądała jak stado nieszczęść.- Odpowiadając na Twoje pytanie, nie, nie zamierzam skoczyć. - Posłała jej ciepły uśmiech. Czyli ludzie faktycznie mogli odebrać ją w zły sposób. - Długo tu stoisz? - Spytała wlepiając w nią swoje brązowe oczy. Była ciekawa. Wystarczająco, by zauważyć że coś ją dręczy? Może jeszcze miała szansę na przyklejenie uśmiechu do twarzy? Mogłaby udawać, że nic się nie stało i po prostu stresuje się jakąś pierdołą. Nie wiedziała co byłoby lepsze. Z jednej strony, nie musiałaby jej wszystkiego tłumaczyć, z resztą też nie miała na to szczególnej ochoty. Z drugiej zaś, ciężko jej było z tą sytuacją i przydało by się komuś wygadać. Znowu biła się ze swoimi myślami.. Jakiś czas temu obiecała sobie, że nie będzie się zwierzać obcym ludziom a właśnie to zrobiłaby teraz najchętniej. Postanowiła pociągnąć tą rozmowę, w sumie co jej szkodziło. Powoli zaczynało jej być wszystko jedno. Skupiła się na swojej rozmówczyni. - Jesteś może metamorfomagiem? - Spytała wskazując na jej włosy. Był to temat o który z pewnością mogła się zaczepić, w końcu jej mama była jednym z nich. Dodatkowo było to dużo przyjemniejszy i ciekawszy. Od zawsze zazdrościła wszystkim urodzonym z tą umiejętnością. Tak więc z uwagą czekała na jej odpowiedź.
No tak, dziewczyna wyglądała jakby chciała się targnąć na życie. Nie chodziło nawet o to że wychylała się przez barierkę, choć to też było ważne. Chodziło o jej wzrok, o wygląd jej twarzy. Smutek malował się na jej twarzy, było to widać już z metra. A jak podeszła bliżej, rzucało się to coraz bardziej w oczy. Beti miała to w sobie, że potrafiła rozszyfrować każdego w sekundę. Czyżby to było jej trzecie oko ? Poznawanie się na ludziach, od razu. Możliwe, często się na tym łapała, że widziała co czuje inna osoba, zanim ta się odezwała. Dziewczyna mogła się uśmiechać ile chciała, ale wyrazu oczu się nie zmienia. Oczy nie kłamią, to odzwierciedlenie naszej duszy. A jej dusza była roztargniona i zmartwiona. -Przepraszam, nie chciałam.- Odparła z delikatnym uśmiechem. Naprawdę nie chciała jej przestraszyć, jeszcze dziewczyna ze strachu wyleciała by przez barierki. A Beti byłaby światkiem jej śmierci. Ba, może nawet by ją posądzono za to, że doprowadziła do jej śmierci. -Bardzo się ciesze, że nie chcesz skoczyć. - Jak zawsze, miła i taktowna Benoit. -Nie aż tak długo, ale też nie krótko - No cóż, dziewczyna nie miała już szansy przykleić do twarzy uśmiechu. Co chciała jej dać do zrozumienia kurkonka, ale też nie będzie nalegać, aby tak się wygadała. Lizzie nigdy nie naciska na ludzi, jeśli będą chcieli to się jej wygadają. Zazwyczaj i tak każdy mówi co go gryzie. Ludzie mówią jej ze, bije od niej aura zrozumienia i spokoju. Już od pierwszej chwili, wiedzą że można jej zaufać. -Niestety, nie jestem. - Odparła na jej pytanie. Kto by nie chciał być metamorfomagie ? Każdy by chciał. Jest to trudna dziedzina do opanowania, i nie każdy na nią zasługuje. To troche takie, pokaranie losu. Choć w każdym może siedzieć metamorfoma, ale kryje się to gdzieś głęboko i nie chce się pokazać. -Jestem Elizabeth -. Podeszłą do dziewczyny i przedstawiła się. Oczywiście, z tych poszczególnych zdań można było wychwycić jej francuski akcent. Ale gdy wypowiedziała swoje imię, było niemal francuskim słowem w jej ustach.
A więc o fałszywym uśmiechu nie było już mowy. Dziewczyna wyraźnie lecz delikatnie dała jej znać, że stoi tu od jakiejś chwili i wszystko widziała. Nawet gdyby tak nie było Amy nie udałoby się ukryć swoich uczuć. Miała je wypisane na twarzy. Poza tym była fatalnym kłamcą. Jedno spojrzenie i rozmówca już wiedział, że nie mówi prawdy. Naprawdę miała z tym problem. Chciałaby tak jak inni przybierać kamienny wyraz twarzy i udawać, że nic się nie dzieje. -Oh... - Jęknęła. - Twój kolor włosów mnie zmylił. - Uśmiechnęła się niezdarnie jakby przed chwilą popełniła gafę. W tym też momencie zaczęła się zastanawiać o co chodzi, jak u licha udało jej się zmienić kolor włosów jednak przerwała żeby się przedstawić. - Amalyn. - Wyrzuciła z siebie. - Twój akcent.. Jest dosyć wyraźny. - Zauważyła. - Nie jesteś może z Francji? - Spytała a w jej głosie było słychać ciekawość. Posłała jej ciepły uśmiech, ponownie opierając się o barierki, tym razem jak człowiek. Wydawała się być miła. W pewnym sensie Amy odetchnęła z ulgą. Elizabeth nie spytała jak się czuje, czy coś ją gryzie, nie. Nic z tych rzeczy. Dziękowała jej za to w myślach. Jeśli zechce to sama jej wszystko opowie, inaczej mogłyby paść jakieś niezręczne lub trudne pytania. Uwielbiała kiedy ktoś je zadawał. Wprawdzie ciężko wymagać czegoś innego gdy widzi się kogoś w rozsypce ale niektórym czasami brakowało taktu, wyczucia. Bo jeśli samemu nie wie się co tak właściwie się czuje to co można odpowiedzieć? "Jestem na skraju wytrzymałość, czuje się jak gówno i sama nie wiem co o tym wszystkim myśleć, najchętniej zaczęłabym krzyczeć bo już nie wiem co robić ale dziękuje, że pytasz. Co u Ciebie?" Czy byłaby to zadowalająca odpowiedź? No właśnie. A tylko taka mogłaby teraz paść. Jak widać jej rozmówczyni nie brakowało taktu ani wyczucia. Już dawno mogła ją zasypać pytaniami jednak nie zrobiła tego. Dodatkowo jeśli już jakieś zadawała robiła to delikatnie, jak na przykład o to czy nie chce skoczyć. Wracając na ziemię, Amy wciąż gryzła ciekawość o kolor jej włosów. - Skoro nie jesteś metamorfomagiem, to jak udało Ci się uzyskać takie włosy? - Spytała wyraźnie zainteresowana. - Jeśli mogę wiedzieć, oczywiście. - Dodała szybko, nie chciała wypaść na niegrzeczną. Po mimo tego, że jej babcia która była mugolem, opowiadała jej szczegółowo o swoim świecie, pewne rzeczy ciągle pozostawały dla niej zagadką. Może to jakieś zaklęcie albo eliksir. Jeśli tak, mogłaby zapytać, czy by jej nie nauczyła. Taka sztuczka mogłaby jej się przydać.
z/t brak weny :c
Ostatnio zmieniony przez Amalyn Vantarri dnia Pon Lis 02 2015, 12:22, w całości zmieniany 1 raz
No cóż, akurat Elizy już nie da się jej okłamać. Miała takk jakby trzecie oko ? Wystarczyło że spojrzy komuś w oczy i już wie co dana osoba czuje. Ale tutaj ta zdolność nawet się nie przydała. Dziewczyna miała podobny problem jak Lizzie. Mogło się z nich czytać jak z otwartej książki. Wszystko miały wypisane na twarzy. Tylko że akurat dziś, na twarzy Benoit maluje się spokój. -Tak wiem, wiele osób myśli że jestem metamorfomagie. Nawet bardzo bym chciała, ale niestety, nie została obdarzona tak pięknym darem.- Uśmiechnęła sie promiennie. Dając do zrozumienie dziewczynie, że nie popełniła żadnej gafy. Przecież zadała jej normalnie pytanie i nie była pierwszą która o to pyta. -Miło mi Ciebie poznać, Amalyn. - Zauważyliście że Beti, zawsze zachowuje się taktownie. Nawet w rozmowie z kimś z przybliżonego wieku. Czy to się nazywa dobre wychowanie, czy już przegięcie pały i bycie miłym aż do porzygania ?.. - Tak, urodziłam się tam. A najlepsze jest to że nigdy nie byłam w Paryżu. - Zaśmiała się przyjaźnie i pokręciła głową. Eliza coraz bardziej otwierała się na nieznajomych, jakieś dwa miesiące temu nawet by nie podeszła do obcej osoby z taką swobodą jak dziś. Pewnie spytałaby speszona czy wszystko jest dobrze i poszłaby dalej. A tutaj proszę, nawet powiedziała jej o tym że nie była nigdy w Paryżu. A jej Francuzką z krwi i kości. Sama nie lubiła gdy ludzie do niej podchodzili i pytali się jak się czuje i czy wszystko jest dobrze, gdy zmarła je mama a ona ciągle chodziła z łzami pod oczami. Jednak najgorsze słowa według niej były 'wszystko będzie dobrze". Skąd oni mogli wiedzieć że wszystko będzie dobrze ? Nadal nie jest. Dlatego od teraz wychodzi z założenia, że jeśli dziewczyna będzie chciała, to się jej wygada. Powie co ja gryzie, a jeśli nie to nic się nie stanie. Po prostu postara się poprawić jej humor, nie wiedząc co ją gryzie. Amalyn miała ochotę pokrzyczeć ? Beti może jej powiedzieć ze to pomaga, nawet bardziej niż alkohol czy rozmowa. Pokrzyczeć porzucać kamieniami. Albo płatki róż. Ją to uspokajało, zawsze miała je przy sobie, ale czy dziewczynie by pomogło ? Chyba nie. Lizzie schyliła się na chwilę i pozbierała parę kamieni, jedne były małe, drugie duże. Po chwili miała już garstkę. Podeszła do dziewczyny i otwarła dłoń tam gdzie znajdowały się kamienie. Złapała jednego i rzuciła jak najmocniej. Wzrokiem zachęciła ją do spróbowania. Naprawdę pomagało. Czasem słowa nie wystarczały, trzeba dać upust emocją. Mimowolnie uśmiechnęła się na pytanie o włosach. Zawsze to odwiedzie dziewczynę od nieprzyjemnego teamu. -Wychowałam się, a raczej w większym procencie jestem mugolaka. A oni mają tam farby do włosów. - Odparła z uśmiechem. Jak dla niej ta wypowiedź wyjaśniała wszystko, ale dziewczynie pewnie tyle co nic, więc mówiła dalej. -Farba do włosów, to taki jakby eliksir zmieniający kolor włosów. Nakładasz na włosy czekasz 45 minut, zmywasz i jest .-. Uśmiechnęła się wskazując na swoje włosy.
Od dnia ponownego przybycia do Hogwartu, Sheila nie potrafiła odnaleźć sobie swojego własnego kąta. Miała pewne trudności z ponowną adaptacją do otoczenia, najpewniej dlatego, że dzięki konieczności powrotu do domu, spaliła za sobą większość mostów. Właśnie z tego powodu koncentrowała większość sił na zapoznaniu się z dziwacznym przedmiotem, który przytargała ze sobą do Hogwartu. Rękawica, którą właśnie teraz wsuwała na dłoń, była odrobinę problematyczna. Niespecjalnie orientowała się w jej działaniu, ale to chyba nic dziwnego. Posiadała ją od kilku miesięcy, ale jak dotąd nie interesowała się nią zbyt mocno. Sądziła, że to zapewne jakiś nic nie warty stary rupieć, więc z reguły nawet nie korciło jej, aby wsuwać ją na rękę, co okazywało się całkiem sporym błędem. Niektórzy pewnie mogliby powiedzieć, że tak potężny artefakt dawałby o sobie znać czy chociażby czułaby magię, jaka wyciekałaby z niego litrami. Może i byłoby tak, gdyby Violence postanowiła chociaż raz faktycznie przymierzyć rękawicę. Tymczasem teraz… teraz po prostu siedziała na ziemi, opierając się plecami o jedną z belek trzymającą most w całości, sama nieświadoma wysokości, na jakiej właśnie się znajduje. Pewnie gdyby tylko zdawała sobie sprawę, to już by jej tutaj nie było! W każdym razie przyglądała się artefaktowi, nieświadomie nawet poruszając palcami. Miała wrażenie, że delikatnie mrowią ją koniuszki palców i zafascynowana tym odkryciem zaginęła na kilka dobrych godzin. Kiedy ten czas tak szybko minął? Wręcz zdawała się o to pytać samą siebie, gdy wreszcie znudziło jej się marznięcie. Miała jednak coś, co pozytywnie wpływało na jej nastrój - dodatkową wiedzę o tym, jak zatrzymywać czas bez pomocy zmieniacza.
Każdy czasem potrzebuje chwili samotności. Tego dnia podobnie rzecz się miała zJack Laurent, która postanowiła skorzystać z pięknego zimowego dnia i połazić po błoniach. W końcu dotarła do mostu, który, jak doskonale wiedziała, podtrzymywany był magią. I wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie fakt, że most był paskudnie oblodzony, a Jack zupełnie nie uważała, gdzie idzie. Poślizgnęła się i wywinęła wspaniałego orła, niemalże spadając. Udało jej się jednak zahaczyć jedną nogą o wystający słupek i złapać prawą ręką za deskę. Syknęła, czując drzazgi wbijające się w jej dłoń. W tak niewygodnej pozycji nie bardzo miała jak podciągnąć się z powrotem. Dlatego jedyną rozsądną decyzją wydawało się narobienie hałasu. Szczęśliwie tego samego dnia Scott Theeves postanowił udać się na przechadzkę i właśnie mijał Kamienny Łuk, gdy usłyszał czyjś krzyk i zobaczył ciemną sylwetkę, która wyglądała, jakby lada chwila miała spaść z mostu. Puchoni to przecież zacne dusze, zresztą nikt przy zdrowych zmysłach nie odmówiłby pomocy w takiej chwili, więc Scott pomknął w stronę przerażonej dziewczyny niczym błyskawica.
Zaczyna Jack, bawcie się dobrze!
______________________
James Waters
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : prefekt fabularny, legilimencja i oklumencja
Czy ta dziewczyna musiała być taka żywiołowa? Niektóre jej ruchy naprawdę go przytłaczały. Nagle zdjęła fartuszek roboczy i jak gdyby nigdy nic wstała od stołu. Kończyła się jej zmiana, czy po prostu stwierdziła, że już koniec pracy i wraca do siebie? Jednak, przywołała go ruchem ręki, dając mu do zrozumienia, żeby razem z nią opuścił lokal. Wspomniała też, że ma ją gdzieś zabrać. Zabrać, zabrać... Może to, o czym pomyślał nie było miejscem idealnym dla Tori, ale ostatnio Jem lubił tam przychodzić i patrzeć na wszystko, głęboko rozmyślając. A konkretnie, zaprowadził ją na most wiszący. Uwielbiał tam przychodzić, przez te widoki i to, że nigdy nie było tam zbyt dużo uczniów. Zawsze było tam cicho i spokojnie, można tam było odetchnąć pełnią życia. W drodze rozmawiali głównie o nieskończonych tematach z baru. Żartowali, na temat pijanych "gejów" z baru, omawiali, kiedy wspólnie upieką ciastka i nasączą je Amortencją i o innych głupotach. Nadal był trochę zawstydzony, uwagą o wymianie śliny, ale czuł się dumny z tego, jak wybrnął z kłopotliwego tematu. Nie zawsze mu się udawało tak łatwo. - Wiem, że ten most to nic specjalnego, ale... ale pomyślałem, że będzie fajnie tu tak posiedzieć razem i pogadać. - powiedział przekonująco. Stanęli przy barierce, opierając się o nią i wpatrywali się w krajobraz. - Szczerze mówiąc, myślałem też nad jeziorem, żebyś mogła mi pokazać jak jeździsz, ale... pomyślałem, że może gdybym cię tam zabrał, wkurzyłabyś się lub coś takiego, a nie chcę ci psuć humoru. - powiedział szczerze. I tak był zaskoczony, że dziewczyna się na niego nie wścieka. Swoim zachowaniem wkurzał każdego, jednak Tori ani razu nie wyglądała na złą, niezadowoloną, smutną czy poirytowaną. Cieszył się, że chociaż jej nie zepsuł humoru. - Właśnie... możesz mi opowiedzieć coś o tym chłopaku, który zapomniał przy tobie, jak się oddycha. Poprawisz mi humor, a ostatnio nie jest ze mną najlepiej. Podobno zachowuję się, jakbym miał okres, wiesz, wachania nastrojów i tak dalej... No i to będzie miłe wspomnienie z dzisiejszego wypadu. - powiedział cicho. - A jeśli będziesz chciała, to i ja opowiem ci co za głupotę palnąłem na balu. Jak na kretyna, to teoretycznie normalne, ale to już był chyba jakiś szczyt.
Gdyby nie była tak żywiołowa, to byłaby nudna. A czy z nudną dziewczyną James omawiał by termin upieczenia miłosnych ciasteczek? Raczej nie. Dlatego Tori uważała to za swój wielki plus i nie zamierzała się zmieniać. Generalnie nigdy nie czuła potrzeby zmiany charakteru nawet, jeśli niektórzy na nią narzekali - o takich osobach myślała, że po prostu nie poznali jej jeszcze dostatecznie. Ci, którzy natomiast zechcieli się z nią zakumplować najczęściej ją jednak lubili. Szkoda, że takich osób jest mało. I że byli to głownie faceci. Jednak przyjaciółka, to całkiem inna sprawa nawet, jeśli Tori nie lubi rozmawiać o fatałaszkach czy malowaniu paznokci. Gdy zrozumiała, że idą na most wiszący stwierdziła, że udało mu się. Faktycznie ją zaskoczył. Spodziewała się jakiegoś ekstrawaganckiego miejsca w jej stylu. Większość by tak zrobiła chcąc jej zaimponować. James jednak wziął ją w bardziej spokojną miejscówkę, bardziej w jego stylu. Była z tego zadowolona. Nikt nie powiedział, że zawsze trzeba żyć wśród huku, hałasu i pędu. Czasem warto zatrzymać się na chwilę i obejrzeć przepiękne krajobrazy rozciągające się na około. Słysząc jego tłumaczenia przewróciła oczami i chcąc mu przerwać dźgnęła go palcem między żebra. -Za bardzo się przejmujesz tym, co pomyślą inni. Wyluzuj młody. Jest spoko - Poinformowała go opierając się dłońmi o barierkę i przymykając oczy. Pozwoliła, by wiatr muskał jej skórę, rozwiewał włosy. Napawała się zapachem okolicznej przyrody i jezior. Zdecydowanie to był dobry pomysł, by spędzić tu kilka chwil przed powrotem do zamku. Nie chciała rozmawiać na ten temat. Zdecydowanie nie chciała. Ale... Ale w zamian chłopak chciał jej się otworzyć, a przecież o to jej chodziło, prawda? Chciała się dowiedzieć dlaczego ma tyle siniaków na ciele. Może to, co odwalił na balu to jakiś krok do przodu. Odchrząknęła krótko. No dobra. Czasem się trzeba poświęcać, jeśli chce się czegoś dowiedzieć. Niech będzie. - To nie jest coś, co poprawi Ci humor. Po prostu... Próbowaliśmy zrobić eliksir. Wybuchł nam z kociołka i oblał nas. Poszliśmy go zmyć. On zanurkował przy mnie no i cóż. Zobaczył mnie bez ubrania. Siedział pod wodą długo. Utopiłby się gdybym go nie wyciągnęła. Ale nawet wtedy wciąż nie oddychał. Zaczynał się robić siny. Musiałam go uderzyć i to dość mocno, żeby się ocknął - Krótko i na temat. Dziewczyna nie była mistrzem opowiadania długich i emocjonujących historii. Nie rozwlekała się nigdy. Miała nadzieję też, że nie będzie dopytywać - Twoja kolej. Może ty poprawisz humor mnie - Rzuciła chcąc, by teraz to on powiedział jej swoją wielką tajemnicę.