Miejsce, z którego rozciąga się piękny widok na jezioro i część Zakazanego Lasu. Uczniowie, często się tu zatrzymują, by porozmyślać i zrelaksować wzrok.
W momencie kiedy się odwróciła krzyknął. - Drętwota! Oj błąd nowicjusza nigdy nie odwracaj się tyłem do przeciwnika i nie chowaj różdżki. No cóż. uśmiechnął się. - Mała siksa dostała za swoje. Prychnął i zmierzył ja pogardliwym spojrzeniem.
/To lepiej edytnij tamten, bo cie adminy zas pomęczą/
Dobrze wiedziała, że chłopak tak zadziała. Dlatego też była przygotowana. Szybki krok w bok, gdy tylko usłyszała pierwsze litery zaklęcia. Zaśmiała się. -To nie kulturalne i nie etyczyne atakować przeciwnika od tyłu. Wręcz, to jedna z cech ślizgonów mój drogi. Ale skoro tak chcesz się bawić, to nie powinnam marnować dla ciebie czasu.
Cóż może to była jedna z cech ślizgonów, ale walną ją zaklęciem kiedy się do niego odwróciła. Szepnął tak by nie mogła usłyszeć. - Petrificus Totalus! Cóż teraz tak latwo nieodpuści to jedna z jego wad zapalczywość i nieustępliwość.
Dostała zaklęciem w plecy, na szczęscie do końca mu się nie udało, więc tylko upadła lekko oszołomiona. Rozmasowała skronie, a cyniczny uśmiech jakoś nie potrafił spełznąć jej z twarzy. -Żałosny popis upartości i braku panowanianad swoją agresją- Usiadła spoglądając na niego z dołu. Jej tolerancja też ma swoje granice, ale jak na razie była zbyt wesoła, zbyt zadumana żeby ktokolwiek mógł ją przekroczyć.
Czy był zły? Nie po prostu zapalczywy i bawił się z nią. Na Jego twarzy zagościł zawadiacki uśmiech. Odwrócił się do niej plecami i szedł w stronę wyjścia i był już przy nim kiedy odwrócił się i krzyknął. - Incarcerous! Błysnęło i pojawiła się gruba lina, która zaczęła oplatać kostki Connie i piąć się wyżej. Spojrzał jeszcze raz na siedzącą na podłodze Connie, rzucił jej pogardliwe spojrzenie i wybył.
Przerwóciła oczami czując, że lina coraz bardziej oplata jej ciało. Skrzywiła się. -A myślałam, że ślizgoni to tchórze- Mruknęła biorąc różdżkę i celując ją na pnącza. -Diffindo!- Mruknęła, a te sprawnie się porozcinały. W końcu wstała i ruszyła w stronę zamku w nadzieji, że zaden nauczyciel nie wybada ich "walki".
- Nie w tej sprawie oczekiwałam Twojego wybaczenia - mruknęła. Zaśmiała się z porównania chłopaka. W prawdzie cicho i nieszczerze, ale jednak. Bo przecież miał rację. Niektórzy ludzie po prostu byli tak magnetyczni. Mieli w sobie jakiegoś rodzaju magię, która nie pozwalała o sobie zapomnieć. Tym razem głupio zrobiło się Brook. Nie miała pojęcia po cholerę w ogóle zadała tak idiotyczne pytanie.Teraz pluła w sobie brodę, gdyby tylko wiedziała, że zapanuje tak niezręczna cisza i że chłopak będzie patrzył na nią w taki sposób, za wszelką cenę starałaby się tego nie powiedzieć. Jakoś powstrzymać te emocje, które zdecydowanie zbyt często brały nad nią górę. Zaczęła zastanawiać się, od kiedy w ogóle potrafili tak długo milczeć. W duchu prosiła tylko, żeby to, co dotychczas było tak doskonałe, nie rozpadło się jak cholerny domek z kart. Nie wiedziała, czy dla Wilkiego ta cisza jest równie uciążliwa, ale skoro on nie zamierzał jej przerwać, to ona to zrobi. Jakkolwiek, byleby tylko znów mogli rozmawiać jak jeszcze niedawno. Bez niezręcznych chwil, tajemnic, bez barier. - Przepraszam - odezwała się, wyraźnie skruszona, przerywając tym samym ciszę. - Nie powinnam mówić tych rzeczy, ani zadawać Ci tak niezręcznych pytań. I szanuję, szanuję to, że nie jestem osobą, z którą chciałbyś dzielić się tym co Cię trapi - powiedziała, ważąc w ustach dokładnie każde wypowiedziane przez siebie słowo. Nerwowo wyłamywała sobie okropnie zimne dłonie, jednocześnie patrząc w bliżej nieokreślony punkt. Zupełnie się już opanowała, choć jej ton na to nie wskazywał. - Powiesz coś? Chyba, że chcesz być teraz sam, zrozumiem. Chyba od dawna nie była tak wyrozumiała, jak dziś. Ale trudno, nawet Brook potrafiła poznać, że sytuacja tego wymaga. Dopiero teraz zauważyła w oddali, ktoś musiał się nieźle kłócić, bo w ruch poszły zaklęcia. Nie miało to teraz większego znaczenia, więc swój wzrok skierowała na dłonie.
Gdy ta zaśmiała się z jego porównania... Chociaż autentycznie wydawało się to nieszczere i wymuszone, to ten chciał, żeby trwało już wiecznie. Uwielbiał śmiech Brook i już miał zamiar palnąć coś zabawnego, gdy zorientował się, że nie ma absolutnie pojęcia czym takim mógłby ją rozbawić. Kiedy to ostatni raz miał podobny problem? Westchnął ciężko, po czym prześwidrował dziewczynę oczyma. Miał nadzieję, że gdy tylko sytuacja z Am chociaż trochę się ustabilizuje ich relacje znów będą takie jak kiedyś. - Nie chcę być sam... - Westchnął ciężko, spoglądając na nią niepewnie. - Ja po prostu... Chcę iść do Miodowego Królestwa! - Wytłumaczył wstając i pozornie pewnym krokiem ruszył przed siebie. Po chwili zaś rozejrzał się teatralnie, dziwiąc się, iż tej nie ma jeszcze koło niego. W ostateczności podbiegł doń, złapał ją pod ramię i ruszyli w stronę Hogsmead.
- Miodowego-czego? - spytała niezbyt ambitnie, unosząc pytająco brew i nie ruszając się z miejsca. W prawdzie kojarzyła, że było tu jakieś miasteczko... Hogsmeade? Jakoś tak. Zresztą, to nie było teraz ważne. Istotnym faktem było, że chłopak mimo jej humorków i marudzenia, nie ma jej dość. No, przynajmniej miała nadzieję, że jeszcze nie chce się jej pozbyć. I chociaż na chwilę, nieznośna cisza ustąpiła miejsca normalnej rozmowie i żartom. No, bo jak można nie wybuchnąć śmiechem, gdy Wilkie robi tak komiczną minę, zastanawiając się, dlaczego Brook jeszcze za nim nie idzie? Nie można. Wstała szybko i chwiejnie, gdy przyjaciel pociągnął ją za rękę. - Okey, prowadź. Ja nie mam pojęcia, jak tam dotrzeć - mruknęła niezbyt zadowolona z faktu, że gubi się w jakimkolwiek miejscu. Dziwnie było nie znać każdego zakamarka szkoły, każdej komnaty, tak jak tam, w USA. Przynajmniej dla Brook, która zawsze starała się być niezależna, jak widać z marnym skutkiem.
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Lorelei, znudzona, co ostatnio weszło jej w krew, wybrała się ładnie, aby nie zrobić z siebie pośmiewiska. Tym razem nie przesadziła z makijażem, ale też nie odmówiła sobie ozdób. Czarne spodnie odsłaniały łydki, a luźna bluzka pozostawiała ramiona odkryte. Tym razem do dopełnienia całego stroju wybrała turkus. Bransoletki brzęczały wesoło na nadgarstku dziewczyny, a srebrny łańcuszek utrzymywał niedużą zawieszkę. Do tego turkusowe trampki. Wyszła na błonia, trzymając parasol nad głową, aby przypadkiem nie zmoczyć ciemnych włosów. Nieduży deszczyk chłodził całe ciało, lecz nie przeszkadzało jej to; Lei była typem, który lubił chłód. Zawędrowała do punktu widokowego.
Panna Davis nudziła się cały wieczór. Chodziła po zamku z zamiarem znalezienia sobie jakiegoś ciekawego zajęcia, ale były to kompletnie nieudane poszukiwania. Nie miała książki do zaklęć, gdyż pożyczyła ją Nicolasowi, więc równocześnie nie miała żadnej lektury, którą mogłaby zająć wolny czas. Ni stąd, ni zowąd, wzięło ją na przechadzkę do punktu widokowego. Zarzuciła kaptur od bluzy na głowę, gdyż nie nosiła kurtek, po prostu ich nie lubiła, i ruszyła w obraną stronę, starając się iść szybkim krokiem. Udało się na tyle, że na miejscu nie była jakoś bardzo mokra, chociaż co prawda, bluza miała na sobie bardziej przemoczone fragmenty. - O Lorelei, hey! - Na miejscu zauważyła swoją przyjaciółkę. Kiedy ona ją ostatnio widziała? A więc to, to ją tu przywiodło. - Co u ciebie? - Uśmiechnęła się do niej.
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Zamyśliła się, obserwując krople deszczu, które uderzały w taflę jeziora, wydając przy tym specyficzny dźwięk, zagłuszany przez odbicia od parasola. Gładka powierzchnia stawała się chaotyczna, kiedy tylko coś jej dotykało, a teraz wręcz szalała, rozpływając się na wszystkie strony świata. Ciekawe, choć powszechne zjawisko. Lorelei odwróciła się, słysząc znajomy głos, choć nie potrafiła zidentyfikować do kogo należy, przez ten cały szum. Uśmiechnęła się nieznacznie. - Cześć - odpowiedziała. - W zasadzie to nic ciekawego - odpowiedziała głośniej, aby Angie ją usłyszała. - A u ciebie? - standardowe pytanie na początek rozmowy.
Plum, plum. Deszcz jak na złość, tuż po przejściu takiego kawałka przez Davis, zaczął lać mocniej. Nie dość, że cały dzień był średnio udany to i pogoda skłaniała się ku temu, by po prostu się położyć w ciepłym łóżku i spać. Angie oczywiście nie miała zamiaru iść mu na rękę. Zawsze pozostawała nadzieja, że przestanie padać, byłoby to dobre zakończenie dnia. Zdecydowanie. - Mhm, pomyślmy... - Pozwoliła sobie wejść pod parasol panny Coleridge. Kto jak kto, ale akurat ona nie powinna jej mieć tego za złe, szczególnie, że mógł doskonale ochronić przed deszczem jedną osobę. Zdecydowanie był duży. W tym momencie blondynka zaczęła żałować, że sama nie wpadła na pomysł wzięcia swojego. Tak byłoby może trochę wygodniej. - Jeżeli pominiemy to, że się nie wyspałam, bo wróciłam do dormitorium po czwartej, a wstałam o dziewiątej, to było całkiem nieźle... dopóki znowu nie zaczęło padać. - Oznajmiła niezbyt radosnym głosem. - No ale spotkałam Ciebie, więc jest ok. - Dokończyła już z uśmiechem.
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Zabrała parasol znad głów i złożyła go, uśmiechając się złośliwie do przyjaciółki. No tak, lało dosyć mocno. Lorelei wyciągnęła różdżkę i stuknęła nią w przedmiot, mówiąc wyraźnie: - Geminio. Dziewczyna złapała duplikat czarnej parasolki i podała go Angie. Sama rozłożyła swój, tak będzie im wygodniej. Mimo tego, że zmieściłyby się spokojnie pod jednym, ale wtedy miałyby mokre ramiona. Niekorzystnie. - Ja tam się przyzwyczaiłam - powiedziała, obserwując jeszcze chwilę wodę z jeziora. - I mimo że to bardzo irytujące, że coś ci cały czas moczy głowę, to nie jest tak źle. Taki urok naszego kraju. - A no widzisz, jakim to jestem świetnym sposobem na polepszenie humoru? - zaśmiała się, a ładny odgłos zniknął gdzieś w deszczu. - A reszta? Jakiś facet może? - zapytała, robiąc słodką minkę. No tak, ona z nikim nie flirtuje, to może dowie się czegoś od innych?
Dlaczego ona nie pomyślała o różdżce? Żałosne. Ale cóż zrobić, ważne, że będzie sucha, bo Lor myślała. Rozłożyła parasol i teraz obie stały pod identycznymi. Jasnowłosa i ciemnowłosa. Z daleka musiało to całkiem fajnie wyglądać. Przynajmniej jeżeli ktoś zwróciłby na to uwagę w takim deszczu. - Ja jak wychodziłam, to przeważnie gdy były chwilowe poprawy stanu pogody. - Westchnęła rozglądając się w okół. Musiała przyznać, że podczas deszczu wszystko ożywało, no może oprócz ludzi. - Taaak, muszę cię częściej widywać, a wręcz w ogóle nie będę chodzić smutna. - Otrzepała rękawy swojej bluzy. - A no, spotykam się z takim Davidem, Puchonem. - Westchnęła. - Ale mam na oku Nicka, mmm... - Rozmarzyła się na chwilę na myśl o swoim, jak na razie, przyjacielu. - Może kojarzysz obu? A tak w ogóle to ty dalej nikt? Tylu chłopaków w Hogwarcie! - Stwierdziła oskarżycielsko.
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
- Davidem? - wytrzeszczyła oczy, zdziwiona. Miała na myśli tego puchona, Davida Thomasona? No proszę! - Chyba żartujesz! - zachichotała mimowolnie. - Ale tak dla żartów? - zapytała, już na poważnie. Nie była w stanie uwierzyć, że Angie traktuje poważnie takiego wykręta. - Nick...? Nie, nie kojarzę - powiedziała nieco zawiedziona faktem, że nie zna chłopaka. - Ach, ja! Ja preferuję flirty, przelotne romanse, zabawę! - rzekła głośno, obracając się zgrabnie w miejscu. Choć musiała przyznać, że było jej przykro. Czyżby nikt jej nie chciał? Czasami tęskniła za minionymi związkami. - Ostatnio z żadnym nie miałam okazji pogadać - powiedziała, całkiem dobrze tuszując smutek. - A Jared? - zapytała, przywołując uśmiech, choć minimalnie było widać, iż jest wymuszony. Legilimencji użyła machinalnie, zupełnie przypadkowo, nie chąc jej używać. Nie lubiła tego robić, jednak jakoś tak wyszło... A Angie nie wiedziała o tym, że Lei posiada ową zdolność. Tylko Cirilla wiedziała. Pytanie więc musiało zabrzmieć dziwnie.
- W sumie to jeszcze nie wiem. Czasami zachowuje się jak mój ideał, a czasami jak kompletny idiota. - Wzdychnęła głośno. - Na razie się z nim tylko spotykam, więc mogę sobie nawet kogoś znaleźć i nie będzie mógł mieć nic do tego. - To było akurat dobre w takich, mhm... wolnych związkach? Nie zdziwiła się, że Lei chichotała. David nie był zbyt lubiany w szkole od paru dni. Te jego zachowanie czasami było naprawdę dziwne, ale i tak był interesujący w opinii Davis. - No żałuj, że go nie znasz. Strasznie fajny chłopak, inteligentny, zabawny i nawet pali. - Palenie to zaiste była bardzo pozytywna cecha, więc Davis mówiąc to zaczęła się śmiać. Nagle Coleridge poruszyła sprawę Jareda. Davis nie miała pojęcia skąd ona mogła o tym wiedzieć. - O! Skąd wiesz? Wszyscy już wiedzą? - Skrzywiła się. - To może on też. Cholera. - I przeklęła jeszcze raz. Angie nie zwierzała się wielu osobom na temat Jareda. Jakoś ostatnio mniej zaczął się nią interesować, a nie było jej to na rękę, no i oczywiście nie mogła sobie psuć opinii, osoby, na którą wszyscy "lecą". - Ale skoro już wiesz, no to taaak, dalej mi się podoba, ale myślę, że lipa z tego. Jakoś odkąd został kapitanem Krukonów jest z nami kiepsko. - Znów westchnęła. - Z nami jako przyjaciółmi. Słowa ślizgonki o flirtach i innych tego typu rzeczach przyjęła z lekką przekorą. Nie zawsze takie coś było dobre. Często, ale nie zawsze. - Zabawa może iść w parze z miłością. Spróbuj, a się przekonasz. - Uśmiechnęła się delikatnie. Przez tą rozmowę znów zaczęła myśleć o Shewmarze, i nie było to jakieś wybitnie przyjemne.
O najważniejszych sprawach najtrudniej opowiedzieć. Są to sprawy, których się wstydzisz, ponieważ słowa pomniejszają je – słowa powodują, iż rzeczy, które wydawały się nieskończenie wielkie, kiedy były w twojej głowie, po wypowiedzeniu kurczą się i stają zupełnie zwyczajne. Jednak nie tylko o to chodzi, prawda? Najważniejsze sprawy leżą zbyt blisko najskrytszego miejsca twej duszy, jak drogowskazy do skarbu, który wrogowie chcieliby ci skraść.Zdobywasz się na odwagę i wyjawiasz je, a ludzie dziwnie na ciebie patrzą, w ogóle nie rozumiejąc co powiedziałeś, albo dlaczego uważałeś to za tak ważne,że prawie płakałeś mówiąc. Myślę, że to jest najgorsze. Kiedy tajemnica pozostaje niewyjawiona nie z braku słuchacza, lecz z braku zrozumienia. Jemu zaś nie brakowało ani tego, ni tego, ale nie potrafił sobie tak po prostu zgrywać wesołka. - Brook, a może spotkajmy się tutaj za tydzień w sobotę? - Zaproponował z przyklejonym uśmiechem do twarzy.
Chris mimo pogodzie niesprzyjającej spacerom opuścił mury szkoły. Postanowił wybrać się na wiszący most i popatrzeć na okolicę Hogwartu z innej perspektywy. Stanął w punkcie widokowych i delektował się widokiem, nawet deszcz nie był w stanie mu w tym przeszkodzić. Chętnie podzieliłby się z kimś swoimi wrażeniami, niestety każdy był zajęty rozmową.Jak ja im wszystkim zazdroszczę- pomyślał i nie pozostało mu nic innego jak zachowanie spostrzeżeń i odczuć dla siebie. Kiedyś znajdę kogoś, komu o wszystkim opowiem.- pocieszał się w duchu, nadal rozglądając się i zapamiętując każdy szczegół otoczenia.
Spojrzała na niego zdumiona tą nagłą zmianą planów. Ale trudno, to spotkanie jakoś od początku nie należało do udanych. Rozumiała zły humor przyjaciela, więc nie miała zamiaru nalegać. W prawdzie teraz miała straszną ochotę odwiedzić Miodowe- Cośtam, ale nie sama. Znajdzie kogoś, kto z nią tam pójdzie. Bo tak - zadecydowała w myślach. Ni stąd, ni zowąd jej humor zrobił się niewiarygodnie kapryśny. - Jasne, rozumiem. Spotkamy się... niedługo - odpowiedziała wymijająco, ale z uśmiechem. Nie miała pojęcia czy poprawi mu się do soboty, czy będą gotowi rozmawiać jak dawniej i czy w ogóle to spotkanie wypali. Skostniałe już z zimna ręce, wcisnęła w kieszenie szaty. Pomimo tego, że było jej zimno, to uwielbiała tutejszy klimat i zmienne pogody. - To do zobaczenia! - powiedziała. Bardziej otuliła się szatą, po czym ruszyła ku zamkowi, do lochów.
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
- Ach, pali? - zdziwiła się, śmiejąc się dalej. Lorelei miała tą zbawienną cechę, że nie uzależniała się od tytoniu. Paliła kiedy się denerwowała. Denerwowała się, kiedy paliła. - To niesamowite, Puchon i tytoń. Ciekawe połączenie - stwierdziła po głębszym zastanowieniu. - Możliwe, kiedyś musiałabym się z nim zaznajomić - stwierdziła, choć nie była do końca pewna, czy chce poznawać Davida. Z drugiej strony ufała Angie, przyjaźniły się. O ile w Slytherinie istniało coś takiego jak przyjaźń. - Co? - wyrwała się z nagłego przypływu zamyślenia. - Amm, nie, nie - wyjaśniła szybko. - Tak jakoś... widziałam raz, jak na niego spojrzałaś i sobie pomyślałam, że... no wiesz - uśmiechnęła się delikatnie. Tak, to była dobra wymówka, bardzo prawdopodobna. - Ale nie martw się, nikomu nie powiem - przyrzekła, kładąc rękę na sercu. - Och, nie przesadzaj! Musicie się spotkać, na pewno nie jest tak źle, jak się wydaje. Nie wyobrażam sobie, żeby mógł cię, na przykład, unikać. Ciebie się nie da unikać - zaśmiała się. - Tak, kiedyś powinnam spróbować. Chyba. Ale teraz powinnam zmienić temat, bo jakoś nieodpowiednio się zrobiło... - powiedziała, obserwując chłopaka, który pojawił się nieopodal. Dlaczego wcześniej go nie widziała? Uśmiechnęła się do siebie i z powrotem przeniosła wzrok na Zakazany Las.
O tej porze dnia szkoda było siedzieć w zamku. Pogoda dzisiaj nie była najlepsza, wiał mocny wiatr i było naprawdę chłodno, ale przynajmniej nie padało. Punkt widokowy na moście był miejscem, na które Adele często zaglądała. Nie było tu tłumów uczniów, co najwyżej kręciło się kilka osób. Dodatkowo rozprzestrzeniał się wspaniały widok na okolicę. Taka atmosfera sprzyjała przemyśleniom.
Amaya miała dość siedzenia w zamku. Ubrała na siebie za dużą koszulę i buty na jakimś niewielkim obcasie, co wyglądało dość... Intrygująco ? Mniejsza. Uczniowie tak czy inaczej nie dziwili się widząc nawet pozostałych czarodziei paradujących w strojach kąpielowych przy podobnej pogodzie, która na chwilę obecną nie była najlepsza. Krukonka wybrała się na most, by poobserwować hogwardzkie okolice, a jednocześnie porozmyślać nad czymś. Stukała lekko podwyższonymi bucikami, w pewnym momencie odgarniając kasztanowe włosy, gdyż te zaczęły jej wpadać do oczu przed delikatny wiatr. Nie lubiła zimna, jednak tego dnia postanowiła się już nie wracać. Skoro ruszyła cztery litery z Pokoju Wspólnego, to mogła napawać się każdym szczegółem obecnym obok niej. Przed sobą zobaczyła jakąś gryfonkę, ale nie podeszła do niej. Patrzyła na najbliższe okolice, opierając się o drewnianą barierkę, jakby się bała, że zaraz spadnie w dół.
Na punkt widokowy przyszła Krukonka, którą Harvey kojarzyła, ale nie znała jej imienia. Stanęła nieopodal przy balustradzie. Adele odgarnęła do tyłu długie, jasne włosy smagane przez wiatr i oparła dłonie na poręczy, po czym złożyła na nich podbródek. Przymknęła oczy, które zaczęły jej łzawić od zimna. Żałowała, że zamiast ciepłego, wełnianego szalika wzięła tylko pierwszą lepszą chustkę. Naciągnęła niżej kapelusz, by choć trochę osłonił ją od wiatru. Wmawiając sobie, że jest znacznie cieplej i wcale nie odmraża sobie tyłka, wzięła głęboki oddech, który po wypuszczeniu zamienił się w obłok pary.
Zerkała od czasu do czasu na gryfonkę, która najwidoczniej marzła, pomimo tego, że miała na sobie więcej odzieży niż ona sama. Am uniosła jedną brew ku górze i wzruszyła delikatnie ramionami, czego raczej jej koleżanka nie mogła zauważyć. - Na twoim miejscu pobiegłabym do szkoły po jakąś kurtkę czy sweter. Zaraz będzie o wiele chłodniej, więc jeśli nie chcesz zamarznąć na śmierć, to leć - powiedziała z uśmiechem, w pewnym momencie znów powracając do niej błękitnymi tęczówkami. Przez ramię krukonki została przewieszona torba, z której wyciągnęła dwie mugolskie książki. Usiadła wygodnie z brzegu mostu, odpierając plecy o barierki i nuciła pod nosem jakąś dobrze znaną jej melodię. Ku swojemu znudzeniu zaczęła czytać osiemnasty rozdział ukochanej lektury, przytrzymując ją wręcz bladosinymi od mrozu dłońmi.
- Dzięki za radę, ale mam nadzieję, że wytrzymam. Jakbym wróciła do Pokoju Wspólnego, to pewnie nie przyszłabym już tu z powrotem. Ogień na kominku za bardzo by mnie skusił. A wolę siedzieć tutaj, w o wiele bardziej spokojnym i odludnym miejscu. Ale Tobie na pewno też jest zimno- zdjęła z szyi swoją chustę i wyciągnęła w kierunku dziewczyny. Z kieszeni swetra wyjęła rękawiczki i także podała nieznajomej. - Nie chcę być świadkiem tego, jak zamarzasz na śmierć. Masz takie sine ręce. A tak przy okazji jestem Adele- wyciągnęła rękę w kierunku Krukonki.