Miejsce, z którego rozciąga się piękny widok na jezioro i część Zakazanego Lasu. Uczniowie, często się tu zatrzymują, by porozmyślać i zrelaksować wzrok.
Wzruszyła ramionami. Przecież nie można wybrać sobie zwierzęcia, w które się zmienia. - Tak wyszło. Najwyraźniej jestem do niego podobna - odparła, wiążąc włosy, które dotychczas miała rozpuszczone. - A ty jakim jesteś zwierzęciem?
Arthur przyłożył palec do ust i mrugnął:- przekonasz się o Północy..-po czym zachichotał. Jednak patrząc na Zachód posmutniał, bowiem brakowało mu Ann. Nie odzywała się, a on siedział zastanawiając sie, co robi... i czy jest jakaś szansa....
Ej, to było nie fair. Ona przecież powiedziała... Zrobiła najsmutniejszą minkę, jaką umiała i otarła 'łzę' z policzka. - Jesteś bezlitosny! No, i teraz resztę dnia będę myślała nad twoją animagiczną postacią! - powiedziała, oskarżycielsko kierując na niego palec.
Hayley postawiła nogę na schodku, jednocześnie upinając włosy w niedbały kok na karku, pozwalając wyślizgnąć się grzywce, która opadła na prawą stronę jej twarzy. Zagryzła wargę i poprawiła książkę tkwiącą pod pachą. W sumie nie miała pojęcia, po co ją ze sobą zabrała, bo i tak nie miała zamiaru jej czytać. Stanęła, spoglądając z góry na Jezioro i siedzących przy nim uczniów. Westchnęła niedosłyszalnie nawet dla siebie i utkwiła wzrok w koronach drzew w Zakazanym Lesie.
Chłopak usiadł na ławce, rozkoszując się zapierającymi dech w piersi widokami i wciąż myśląc tylko o jednym. Co się z nim dzieje? Jak zwykle nie wie czego chce: kręci się w kółko jak szczeniak, próbujący dogonić swój ogon, szukając odpowiedzi, które zapewne nawet nie istnieją. Westchnął ciężko, po czym oparł się wygodnie i wychylił głowę do tyłu, chłonąc nieobecnym wzrokiem absurdalnie niebieskie niebo. Chciałby doczekać dnia kiedy wstanie, wyjdzie na ulicę i spojrzy na Am. Ale spojrzy tak inaczej. Nie tak jak teraz. Spojrzy normalnymi oczami a nie takimi które przykrywa miłość. Podniesie do góry rzęsy i nic nie poczuje. A serce nie będzie bić mocniej. I ręce będą mogły opanować drżenie. Chciałby spojrzeć nie jak zauroczony chłoptasiek ale jak zwykły kumpel. A jeszcze bardziej chciałaby doczekać takiego dnia kiedy zobaczy Ją i jej lubego i się uśmiechnie. Ale nie tak sztucznie, na pokaz. Ale prawdziwie. Prawdziwy uśmiech, bez bólu. Taaak, chciałaby doczekać takich czasów.
Brook wcale nie zrobiła tak, jak powiedziała kuzynce. Nie miała zamiaru iść jeść, czy odpoczywać w Pokoju Wspólnym. Na to będzie czas. Teraz chciała zobaczyć jak tu jest, i nacieszyć oczy widokami terenów Hogwartu. Nawet chłód przenikający przez szatę i cienki sweterek jej nie przeszkadzał. Ważne, że chociaż nie padało. Bo chyba nawet kaptur, nie uchronił by jej fryzury od destrukcji. I tak, spacerując gdzie tylko poniosą ją nogi, dostała się na jakiś punt widokowy. Na szczęście były tu ławki, na których mogła dać odpocząć sobie i swoim nieco storturowanym od butów na wysokim obcasie nogom. Już miała zająć jedną z ławek, gdy niewiele dalej zobaczyła nikogo innego, jak Wilkiego. W sumie, mogła się nawet pomylić bo ta postać nie była taka, jak jej przyjaciel. Ta osoba na ławce była wymizerniała, niemrawa, i smutna. Bez cienia uśmiechu na swojej jakże przystojnej twarzy. I pomimo tego, że przez swoje wieczne zmęczenie Brook nie wyglądała o wiele lepiej, widok przygnębionego Wilkiego, od którego zawsze emanowało szczęście, wpłynął na jej dotychczas dobry humor. Choć może było to dziwne, to takie więzi na pewno można było przyrównywać do przyjaźni. Nie wiedziała, czy powinna podchodzić, bo może chciał być sam. Jednak pomimo bijących się w jej głowie myśli swoje kroki skierowała w stronę chłopaka, zatrzymując się przy ławce. Przecież nie mogła go od tak zignorować, odwracając wzrok. To byłoby więcej, niż okrutne. - Hej, Wilkie - zagadnęła niepewnie. - Mogę się dosiąść?
Teraz, zupełnie nieświadomie przeszedł na zwymyślanie na ojca. Jego myśli wciąż krążyły wokół tej młodej Wili, której ten wkrótce zniszczy życie, biorąc ją za żonę. Przecież dobrze pamięta jak on, jego syn, młodszy o jakieś pięćdziesiąt lat, flirtował z nią na przyjęciu u Jungles'a. W jego głowie pojawiały się myśli, typu; Ten facet potrafi zniknąć z mojego życia, a potem się z nim pojawić, kiedy mu to pasuje. Później zaś zaczął przywoływać obrazy jego wszystkich byłych żon... piękną matkę krewetki, która odeszła od nich jakiś rok temu, jego matkę, którą zna tylko ze zdjęć. Jego matkę. Pamięta, jak kiedyś wraz z Brook siedział w oknie jego sypialni, a ta spytała - "Brakuje Ci jej czasem?". Nie potrzebował więcej słów, żeby zrozumieć o kogo jej chodzi. W ten właśnie dzień, po raz pierwszy powiedział jej co naprawdę myśli. W ten dzień, udało mu się otworzyć. Odpowiedział wówczas - "Czasem... Czasem gdy siadam przy oknie pijąc herbatę i patrząc na jej fotografie mam ochotę przywołać ją moimi wyblakłymi wspomnieniami i przytulić... nic więcej... ot tak po prostu przytulić. Gdy odpowiedział zamilkł i wyszedł z pokoju. Nagle zza rogu wyszła Brook i chłopak posłał jej smutny uśmiech, modląc się w duchu, żeby do niego podeszła. Tylko ją miał ochotę spotkać. Tylko z nią chciał teraz rozmawiać. - Cześć, Brook. - odpowiedział - Pewnie. - Dodał niby obojętnie. - Jak tam życie?
Oczywiście, jej pytanie można było nazwać retorycznym. Usiadła blisko chłopaka, uprzednio poprawiając szatę, żeby się nie pogniotła. Nie mogła się powstrzymać, więc na powitanie, objęła go bardzo niepewnie i tak delikatnie, jakby bojąc się czy go tym nie skrzywdzi. Zaraz potem założyła nogę na nogę, a zimne dłonie splotła na kolanach, bezskutecznie próbując je ogrzać. - Nie najgorzej - mruknęła. - W przeciwieństwie do Twojego, prawda? - spytała, patrząc na niego z troską w oczach. Nie miała zamiaru owijać w bawełnę, przecież i tak wiedziała, że coś go trapi. Pomimo swojej bezpośredniej uwagi, zadbała o to, by jej głos brzmiał jak najcieplej. Nie chciała sprawić mu przykrości, tylko pomóc mu wyrzucić to wszystko z siebie. Sama wiedziała, jak beznadziejnie jest dusić się samemu ze swoimi problemami. Doskonale pamiętała, że chłopak był przy niej, kiedy tylko tego potrzebowała. Chociażby w ostatnie ferie, kiedy pokłóciła się z rodzicami i przeżyła swój pierwszy poważny zawód miłosny. Wtedy właśnie zamiast włóczyć się zapłakana po zaśnieżonych ulicach Nowego Yorku, spędzała trudne chwile przy kubku kawy z przyjacielem u boku. - Powiesz mi, co się dzieje? - spytała. - Oczywiście, nie nalegam... - powiedziała, mając jednak nadzieję, że chłopak nie będzie chciał ukrywać wszystkiego, co go trapi. Przygryzając dolną wargę, zastanawiała się, co mogło go tak zdołować. Dziewczyna, problemy rodzinne? Nie było wiele rzeczy i spraw, które mogły doprowadzić go do tak marnego stanu.
Gdy dziewczyna objęła go na przywitanie, ten nie odwzajemnił uścisku, ale mimo wszystko nieco podniosło go to na duchu. Brook zawsze potrafiła go rozgryźć. Gdy zaś koło niego usiadła, poczuł promieniujący z niej głód informacji, ale postanowił zamilknąć. Nie do końca potrafił rozróżnić czy dziewczyna jest po prostu ciekawa czy autentycznie chce mu pomóc, chociaż na tym etapie znajomości wydawało się to absurdalne. - Właściwie... - zaczął, chociaż chłopak dostrzegł, że to słowo znaczy prawie kłamstwo. Właściwie nic mi nie jest. - To znaczy jest mi wszystko. Pamiętał jak to było, gdy zaczynały się wakacje, a on wciąż zabierał się wysyłanie doń listów. Pamiętał nawet początki. "Wakacje, nareszcie. Tyle opcji wypełniania sobie czasu. Opalanie się, myśląc o Tobie. Jazda na rowerze, myśląc o Tobie. Picie piwka na słońcu, myśląc o Tobie. Umiem jednak żyć bez Ciebie." O, tak. Było to w najwyższym stopniu dziecinne i po prostu głupie, ale to go wtedy nie obchodziło. Musiał się wyżalić. Najlepiej na papierze, który tylko zmarnował. To zawsze coś. - Mógłbym Ci o niej opowiedzieć, ale wtedy ty również byś się w niej zakochała. - Odpowiedział, po czym uśmiechnął się do niej wymuszenie i na całej linii nieszczerze. - Opowiadaj lepiej co u Ciebie. - Dodał nieco ochryple.
A jednak nie chciał opowiedzieć tego co mu jest. Brook dosłownie przytkało. Bo co miały znaczyć Wszystko? I choć dziewczyna myślała, że będzie w stanie uszanować to, że nie chce nic mówić, to bardzo się myliła. - Śmiem wątpić. Kimkolwiek jest, rani Ciebie, nie umiałabym jej nawet polubić - powiedziała cicho, patrząc na swoje dłonie. ,,Wiem, że Ty zawsze przy mnie zostaniesz." , ,,Tobie mogę powiedzieć wszystko" , ,,Ufam Ci" - pamiętała to wszystko, może nawet lepiej niż on sam. Ale dziś? Ile znaczą te słowa? - Ile tak na prawdę dla Ciebie znaczę? - spytała tonem przepełnionym goryczą, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że powiedziała to na głos. Nie miała zamiaru wykręcać się, czy udawać, że te słowa wcale nie padły z jej ust, nawet jeśli wyrwało jej się to przypadkiem. Teraz pozostało jej być szczerą, tak jak powinno być. - Wiesz, potrafiłabym wybaczyć sobie wiele rzeczy - zaczęła, w głowie uważnie formułując sobie kolejne zdania. Niestety, na próżno. Wszystko co wypowiedziała, i co miała zamiar powiedzieć, było spontaniczne i wypływało pod wpływem emocji. - Ale nigdy tego, że nie pomogłam Tobie. I uwierz, że to cholernie trudne, kiedy Ty zachowujesz się jakbyś mnie nie znał - skończyła nieco zrezygnowana, starając się opanować zbierające się w jej oczach łzy. Zły humor przyjaciela, który i jej się udzielił i przemęczenie sprawiły, że Brook poczuła się beznadziejnie, i naprawdę miała wszystkiego dość.
Connie wyszła po raz pierwszy na punkt widokowy. Przed chwilą się dopiero dowiedziała od jakiegoś pierwszaka o tym miejscu. Nie wierzyła z początku, że rzeczywiście widać z tąd aż tak wiele. Kiedy wreszcie doszła, aż na chwile jej dech zaparło w piersiach. Jezioro, zakazany las. Po prostu idealny krajobraz. Szkoda, że nie umiała rysować, ani nie miała przy sobie aparatu. Spoglądała więc tylko w przestrzen, raz po raz zwracając uwagę na cienie jakiś osób, których nie identyfikowała.
Przyszedł na widokowy i zobaczył Connie. Podszedł do niej i oparł się o balustradę. - Hej. Jak tam? Zaczął rozmowę ze znajomą. Spojrzał przed siebie i napawał się pięknymi widokami.
Obejrzała się w bok, lustrując intruza wzrokiem. Któryś z jej znajomych? Możliwe. W każdym bądzi razie nie kojarzyła go. Przechyliła odrobinę głowę, przyglądając się, ale żadna twórcza myśl jej nie zaświtała. Gryfon... No, ale to napewno nie jeden z bliźniaków, których znała, ani Audrey. Więc? -Cześć aaa...eee...Przypomnisz swoje imię?- Mrukneła spoglądając na niego z wielką obojętnością.
Trochę się zdziwił słysząc to pytanie. - Max Angoler. Przedstawił się, po czym znów wpatrzył w piękny krajobraz. - Co tam? Powtórzył po chwili milczenia swe pytanie. Choć może nie było to zbyt inteligentne pytanie to trzeba jakoś zacząć rozmowę.
-Maxym... Aha- Powiedziała bez większego zaciekawienia, nawet na niego nie spoglądając. Co tam? Hmm co by tu odpowiedziec błyskotliwego i ironicznego. -Prawdopodobnie życie i przytłaczający los- Mruknęła po czym z sarkastycznym uśmiechem dodała. -A tam?
Zobaczył jej sarkastyczny uśmiech, lecz nie dał się sprowokować i odpowiedział jej normalnie. - Nic ciekawego. Powiedział nie patrząc na nią. Po chwili przez jego twarz przeszedł zawadiacki uśmiech. - A co tu sprowadza małą ślizgonkę samą? Spytał z zażenowaniem. Postanowił ze trochę się z nią zabawi.
Spojrzała na niego z pod byka. Małą? Chlopak chyba na za dużo sobie pozwala. -Małą?- Spytała na głos. Rok starszy, a najwyrazniej panoszy się jak jakiś królewicz. Aż dziwne, że go nie zapamiętala przy pierwszym spotkaniu. Na kogoś irytującego zawsze planowała jakąś zemste, a na niego wczesniej nie? No ciekawe. -Ja przynajmniej nie mam w spodniach małego- Mruknęła niezbyt przejęta krzyżując nogi i zakładajac reke na głowe.
Jej odpowiedź nie zrobiła na nim wrażenia. Była to tylko prymitywna i chamska obrona mająca na celu upokorzenie go. - Myślisz że mnie w jakiś sposób obrazisz? Spytał. Trzeba było czegoś więcej żeby się przejął.
-Nie. Nie miałam zamiaru cię obrazić. Daję ci tylko delikatnie do zrozumienia, że twoja obecność tutaj jest niepożądana- Przewróciła oczami. Dawno się już z nikim nie kłóciła i chociaż nie dąrzyła do tego, to bardzo chętnie teraz rzucała ironiczne odzywki. Prychnęła pod nosem i odwróciła się do niego tyłem, po czym usiadła.
- Niepożądana. Prychnął. - Uważaj bo będę słuchał zasmarkanej siksy z czwartego roku. Odpowiedział jej ironicznie. Nie pozwoli sobie by ktoś mu rozkazywał a zwłaszcza zasmarkana ślizgonka. Ręka drgnęła mu lekko w kierunku kieszeni z różdżką, ale w porę się opanował.
Zaśmiała się słysząc jego wypowiedź. Dostrzegła kątem oka jego gest, co wzbudziło w niej jeszcze większą ironiczność. -Uważaj, bo przejmę się zdaniem piąto kalsisty. Jak wiesz chłopcy są trzy lata opóźnieni. Wiec to daje ci drugą klasę umysłową- Wyjęła swoją różdżkę wstajac i odwracając się w jego strone. -Mozemy powalczyć, będzie zabawnie- I nie czekając na odpowiedź mruknęła. -Densauegeo!- Zaklęcie wydłużające przednie zęby opanowała doskonale, co też teraz udowodniła używając go na chłopaku.
Kiedy powiedziała o pojedynku szypko wyciągnął swoją różdżkę i krzyknął. - Protego! Po czym błyskawicznie odparował. - Expelliarmus! Zaklęcie rozbrajające zawsze się przydaje. odsunął się od Connie.
Odepchnęło ją na kilka metrów, ale zbytnio się tym nie przejęła. Zaśmiała się tylko i przez chwilę zastanowiła. Szkoda, że nie może odrazu użyć Crucio. -No to, niech będzie Drętwota!- Krzyknęła trochę odchodząc w tył.
Zauważył, że dziewczyna nie jest w humorze. Śmie nawet stwierdzić, że z jakiegoś powodu jest na niego zła. Wysłuchawszy jej słów, spojrzał nań z pewnym dystansem, co raczej nie było częste w ich relacjach. - Cóż... wybaczam Ci to, co ośmieliłaś się twierdzić. Możesz mi wierzyć, że... że jej po prostu nie można nie lubić. Najzwyczajniej się nie da... Wyciągnie te swoje macki i nie ma ratunku - Wywrócił ramionami, po czym spłonął rumieńcem, uświadamiając sobie jakie głupoty padły z jego ust. W dodatku trochę za szczere głupoty. Gdy zaś ta wypaliła z dość śmiałym pytaniem chłopaka zamurowało i gdyby nie to, że właśnie ona zadała mu to bezpośrednie i niebezpiecznie szczere pytanie, zapewne właśnie by wstał i bez słowa odszedł. Jednakże nie potrafiłby jej tego zrobić... W ostateczności, jako lekarstwo na brak jakiegokolwiek komentarza, zacisnął usta w cienką linię i milczał. Dlaczego nie potrafi teraz tak po prostu się uśmiechnąć i wypalić coś, co sprawiłoby, że na ustach dziewczyny pojawiłby się uśmiech? Dlaczego nagle stracił apetyt na wszelką ripostę? Czemu wciąż milczy?! Gdyby był sobą, zapewne zaraz zacząłby opowiadać najróżniejsze historyjki o jego przygodach z Conn... zacząłby wychwalać swoje riposty, a nawet wymyślać niektóre. Zacząłby prawić komentarze, typu "Jak uzbieram na czołg, to ma przejebane!" Dlaczego towarzystwo przyjaciółki, nie podziałało na niego tak jak zawsze? Nasunęła mu się na myśl jedna, jedyna sytuacja, która zapewne jest kluczem do wszystkich pytań... Stanęła na jego trampkach, aby dostać do ust. Odepchnął ją, usiadł, wziął na kolana i musnął jej usta. Poczuł jej leciutki uśmiech. Wyszeptał Amayi do ucha ' to ja tu się muszę starać, kochanie '. Czy to właśnie za sprawą tej jednej, jedynej minuty, obróciła jego życie do góry nogami?
Z trudem obronił się przed zaklęciem choć jego moc odepchnęło go. Zareagował natychmiast. - Petrificus Totalus! Krzyknął po czym osłonił się zaklęciem tarczy. Tak profilaktycznie. Zrobił kilka kroków w stronę przeciwniczki nie spuszczając z niej wzroku i celując jej różdżką w twarz.
Ostatnio zmieniony przez Maxym Angoler dnia Czw Wrz 16 2010, 20:57, w całości zmieniany 1 raz
/Trzeba pisac conajmniej trzy linijki, inaczej masz upomnienie/
W osttnim momencie odskoczyła na bok, zaklęcie przeleciało prawie muskając jej policzek. Westchnęła i uśmiechnęła się lekko, po czym ni z gruchy ni z pietruchy założyła ręcę i mruknęła. -Całkiem nieźle mały... Jak na gryfonka- Schowała różdżkę do kieszeni i odwróciła się tyłem, robiąc przed siebie tylko kilka kroków. Następnie odwróciła głowę puszczając mu oczko. -Wole nie podpaść nauczycielą. I tak mam już mnóstwo szlabanów.