Miejsce, z którego rozciąga się piękny widok na jezioro i część Zakazanego Lasu. Uczniowie, często się tu zatrzymują, by porozmyślać i zrelaksować wzrok.
Kątem oka zauważyła zbliżającą się Adele, więc popatrzyła na nią z dołu gdy podawała jej chustkę i rękawiczki. Nie trzeba dodawać, że zrobiło się jej miło, iż ktoś, z kim nie miała jeszcze okazji się spotkać był dla niej taki dobry, wręcz opiekuńczy. Posłusznie odebrała tylko rękawiczki, uśmiechając się bardzo szeroko w jej stronę. - Dziękuję. Chustę zatrzymaj, tobie bardziej się przyda, jestem tego pewna - poinformowała ją, wstając i podając dziewczynie rękę - Amaya Smith. Nie chcąc przeszkadzać w rozmowie, zamknęła wcześniej czytaną przez siebie książkę, następnie zakładając ciepłe okrycie dla dłoni w postaci dobrze dopasowanego materiału. Jak widać, nie tylko ona miała takie małe, smukłe dłonie. - Gdybym też się wróciła do zamku, sama zapewne zostałabym na miejscu. O tak... Kominek to moja słabość w podobne dni - popatrzyła na ciemne niebo i założyła ręce na klatce piersiowej.
Amaya była naprawdę sympatyczna. I uśmiechała się bardzo urzekająco. To, jak ludzie się uśmiechają było bardzo ważne dla Adele. Może niektórym mogło się to wydawać dziwne, ale ona poprostu miała większe zaufanie do ludzi o serdecznych usmiechach. Kiedyś, jeszcze przed pójściem do Hogwartu, Harvey miała przyjaciółkę mugolkę. Miała z nią mnóstwo zdjęć, lecz jedno, na którym uwiecznione były usta Elis w wesołym uśmiechu, najbardziej przypominało jej o beztroskich chwilach z nią spędzonych. Teraz dziewczyna myślała, że Adele jest w szkole z internatem w Szkocji. Westchnęła cicho i oderwała się od wspomnień. - Jeśli jednak zdecydujesz się na tą chustkę to mów śmiało. Tobie sie przyda bardziej niż mnie- poslala Krukonce delikatny uśmiech.
- Dobrze, dobrze. Obiecuję - teatralnie ukłoniła się i zaśmiała w duchu. Adele miała przyjaciółkę mugolkę, a Am była od zwykłych ludzi trzymana z daleka. Zawsze zastanawiała się jak to jest mieć przy sobie kogoś, kto nie potrafi czarować, a nawet nie ma własnej różdżki. Smith nie wyobrażała sobie życia bez magii. Przecież to było nie do pomyślenia... To właśnie dzięki niej świat był taki piękny. I nigdy, ale to nigdy nie można było jej poznać, gdyż była niekończącą się tajemnicą, traktowaną przez niektórych jako zakazany owoc, który najlepiej smakuje kosztowany po trochu. - Jesteś z szóstej klasy, prawda ? - spytała, próbując sobie przypomnieć pannę Harvey na szkolnych korytarzach.
Na punkcie widokowym pojawił się Puchon. Wokół szyi miał owinięty żółty szalik, na sobie miał grubszy niż zazwyczaj sweter - dzisiaj było mu strasznie zimno - jeansy na nogach, a na stopach czarne pantofle. W ręku trzymał otwartą książkę, był dosyć skupiony na czytaniu, nagle zwolnił krok i skierował swe kroki do balustrady, stanął nieopodal rozmawiających dziewczyn. Przeszedł wzrokiem na następną stronę, ale ziewnął, co go wyrwało z czytania, na chwilę. Ziewnięcie było przeciągłe, na szczęście przysłonił usta dłonią.
- Tak, szósta- przytaknęła. - A Ty?- zagadnęła. Amaya musiała też być z szóstej albo siódmej klasy. Nie wyglądała na młodszą, jak przedostatni czy ostatni rocznik. Przez chmury na ciemnym niebie można dostrzec było kilka lichych gwiazd. Ale to najlepsze na co można by liczyć przy takiej pogodzie i o takiej porze roku. Adele tupnęła kilka razy w miejscu swoimi zamszowymi, brązowymi trzewikami, by choć trochę rozgrzać zziębnięte palce u stóp. Wiatr ciągle wzbierał na sile. Luźno spuszczone włosy dziewczyny zaczęły latać wokół jej głowy w sposób zupełnie niekontrolowany.
Skoro już nie czytał, to spojrzał na dziewczynę, która tupała swoimi trzewiczkami. - Lepiej poruszaj palcami... - powiedział, delikatnie się uśmiechając do Gryfonki. - To lepiej poskutkuje... - Zamknął książkę... miał już dosyć na dzisiaj czytania. Spojrzał na niebo, a potem ponownie na Adellę.
Spróbowała. Poskutkowało. - Dzięki. Chyba właśnie uratowałeś dziesięć niewinnych palców przed odmrożeniem- uśmiechnęła się. - Jestem Adele- wyciągnęła rękę w kierunku nieznajomego.
- Nie ma za co - odpowiedział, a na jego twarzy widniał dalej ten sam delikatny uśmiech. - Maximilian von Habsburg... mów mi po prostu Max... - powiedział i najpierw delikatnie uścisnął jej dłoń, delikatnie, ale zarazem zdecydowanie... - Do której klasy chodzisz? - zapytał...
Nawet się nie spostrzegła, a zrobiło się już ciemno. Miejsce o tej porze wyglądało naprawdę uroczo, biorąc pod uwagę całkiem dobry widok na gwiazdy. Krukonka usiadła, znów opierając się plecami o balustradę po lewej stronie i klepnęła miejsce obok siebie, aby też usiadła gryfonka. Amaya tylko kątem oka dostrzegła sylwetkę jakiegoś chłopaka. Nie trudno było zauważyć, że był puchonem - żółty szalik wyróżniał się spośród tej wieczornej ciemności. - Teraz siódma. To mój ostatni rok - westchnęła, odgarniając na bok swoje kasztanowe włosy. Obecność tamtego chłopaka jakby ją drażniła. Czemu ? To proste, gdyż Amaya uważała większość puchonów za nieudaczników, bezwartościowych ludzi. No cóż, nawet w takiej miękkiej osóbce jak Am, mieściło się coś ze stereotypowego ślizgona - jakiś taki wewnętrzny opór w postaci odruchowego obrzydzenia. - Uwielbiam siedzieć tu nocą - powiedziała dość cicho, obserwując różnorakie konstelacje. I tu nagle ni stąd ni zowąd puchonek podszedł do nich. Odruchowo podniosła się z miejsca. - Muszę lecieć. Właśnie sobie coś przypomniałam. Do zobaczenia, Adele - mruknęła i weszła do zamku.
Maximillian najwyraźniej spłoszył Amayę. Szkoda, bo Adele naprawdę dobrze się z nią rozmawiało. - Do szóstej- odpowiedziała na pytanie Puchona. - A Ty? Nie kojarzę Cię ze szkolnych korytarzy- zagadnęła. Usiadła na ziemi, oplotła się ramionami i oparła głowę na kolanach. Było jej tak wygodnie i trochę cieplej.
Najwyraźniej... - Chyba ją spłoszyłem... przepraszam jeśli przerwałem wam rozmowę... - Powiedział. Trochę się zmieszał, z jego twarzy zszedł uśmiech... - Też do szóstej... - odpowiedział - Widać nie mieliśmy okazji się spotkać... - Spojrzał za Amayą... zdziwiło ją trochę jej zachowanie... ale po chwili znowu spojrzał na Adelę. Teraz będzie mieć pewno wyrzuty sumienia, że przerwał im konwersację.
- Daj spokój, po prostu zrobiło jej się zimno i zatęskniła za kominkiem w Pokoju Wspólnym. A zresztą dopiero się poznałyśmy, na pewno jeszcze nie raz zdarzy się okazja do porozmawiania- powiedziała Maxowi z uśmiechem. Chłopak najwyraźniej zmartwił się tym, że przerwał ich rozmowę. - Jeżeli chcesz to teraz Ty możesz dotrzymać mi towarzystwa.
- Z przyjemnością... - Powiedział, delikatnie się do niej uśmiechnął... - Z jakiego miasta pochodzisz? - zapytał, w jego głosie dało się wyczuć melodyjny austriacki akcent. Cenił sobie to bardzo, w końcu pochodził z rodu Świętych Cesarzy Rzymskich... poprawił pod pachą książkę, i oparł się o balustradę, spojrzał znowu na niebo... tym razem przez dłuższą chwilę, a potem na swoją rozmówczynię, której z największą i nieukrywaną przyjemnością dotrzymywał towarzystwa.
- Urodziłam się w Londynie, jednak gdy moi rodzice się rozwiedli przeprowadziłam się z ojcem do Leeds. Ale Ty chyba nie jesteś Brytyjczykiem?- zapytała, wyłapując obcy akcent w jego mowie. W pewnym momencie przyłapała się na tym, że cicho szczęka zębami. Temperatura niebezpiecznie zbliżała się do zera. Ale siedzenie na wiadukcie, o tej porze, wpatrując się w niebo było warte nawet tego, jeżeli jutro miałaby się obudzić z gorączką i katarem.
- Nein... Jestem Austriakiem... wywodzę się z rodu von Habsburg... urodziłem się w Salzburgu, moim ojcem jest Karol von Habsburg... Ojciec nadal tam mieszka... też był czarodziejem... moi dziadkowie walczyli podczas II Wojny Światowej... tylko jeden przeżył - powiedział, delikatnie się uśmiechnął, ale zauważył, że Adele zrobiło się zimno... - Chcesz szalik? - zapytał... i bez namysłu zaczął rozwiązywać swój... po chwili on już nie miał szalika i trzymał go w dłoniach wyciągniętych w stronę dziewczyny... - Tobie się bardziej przyda... - powiedział...
Wahała się. Nie chciała pozbawić szalika nowo poznanego chłopaka. Nie w tak zimny wieczór. Ale po chwili chęć chociaż częściowego osłonięcia się od zimna i wiatru wzięła górę. - Dziękuję. teraz wszyscy pomyślą, że jestem z Hufflepuffu- zaśmiała się, patrząc na żółty szalik. Dokładnie owinęła szalik wokół swojej szyi. Bądź co bądź, trochę pomogło. Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Adele nie miała przy sobie zegarka, więc nie za bardzo orientowała się, która jest godzina. Było dość późno, tylko tyle wiedziała. W zasadzie mogła zapytać towarzysza, czy on dokładniej wie jaki jest czas. Ale po chwili zrezygnowała. Stwierdziła, że nie jest jej to jakoś specjalnie potrzebne. Nie chciała przerywać tej chwili kontemplacji.
- Do jakich domów należeli Twoi rodzice? - zapytał... i spojrzał na nią, nie był już uśmiechnięty, chociaż w głębi ducha cieszył się, że mógł oddać jej swój szalik, lubił pomagać ludziom. Chociaż zaraz i jemu zrobiło się zimno, ale on nie narzekał... był twardy... przynajmniej tak uważał.
- Ravenclaw i Slytherin. Dlatego trochę się zdziwiłam, gdy tiara wybrała mnie do Gryffindoru. Sądziłam, że trafię do któregoś z dawnych domów moich rodziców. Ale nie narzekam. Bardzo cieszę się, że jestem tam gdzie jestem. Gryfoni są dla mnie jak druga rodzina- odparła z zadumą. Nie miała rodzeństwa, więc prawie każdy mieszkaniec Gryffindoru był dla niej jak brat lub siostra. Na pewno ktoś bliski. Zawsze o nich ciepło myślała, gdy wyjeżdżała do domu na święta czy wakacje. Gdy była daleko od Hogwartu.
- To ciekawe... - powiedział... i zastanowił się chwilę. Mieć przyjaciół.. to wspaniała sprawa, a traktować ich jak braci jeszcze wspanialsza. Ciepło myśleć o braciach i siostrach z Hogwartu musi być cudowne. On również tęsknił często na wyjazdach za ludźmi z Hufflepuffu. - Jesteś z nimi bardzo związana... jednak te sześć lat robi swoje... - powiedział i uśmiechnął się do niej.
- Tak, upływ czasu ma znaczenie, jednak ważniejsze jest to, że poszczególne domy tworzą wspólnoty. Mecze Quidditcha, rywalizacje o Puchar Domów, to jeszcze bardziej zacieśnia nasze więzy. Chociaż oczywiście duża część moich znajomych, przyjaciół czy sympatii jest z innych domów. No i wrogów oczywiście też- zaśmiała się. Przecież życie nie ogranicza się tylko do pozytywnych relacji. Są też osoby, których się nie lubi, w najlepszym przypadku są obojętne. Jednak, na szczęście, Harvey należała do tych osób, które miały więcej przyjaciół niż wrogo nastawionych ludzi.
- Wiadoma sprawa... - powiedział... - Ja osobiście staram się żyć ze wszystkimi w zgodzie... upływ czasu i przeżyte razem trudności wzmacniają po prostu więzi między ludźmi. Patrzył na nią, jego oczy uśmiechały się do niej, podobnie jak usta. Był w dosyć dobrym humorze... co można było wywnioskować, po tym, że ciągle się uśmiecha, co jakiś czas patrzył z uśmiechem na gwiazdy, a potem wzrok przerzucał na swoją rozmówczynię.
W zasadzie zrobiło się dość późno. Adele stwierdziła, że czas się zbierać, o ile nie chce zostać przyłapana przez któregoś z profesorów lub woźnego jak się wałęsa po szkolnych korytarzach po wyznaczonej porze. Poza tym temperatura była już nie do zniesienia i Harvey nie miała ochoty sobie dłużej odmrażać tyłka na tym zimnie. Znacznie bardziej wolała usiąść sobie przy huczącym kominku w Pokoju Wspólnym. Wstała lekko się chwiejąc i odwiązała żółty szalik Puchona. Rzuciła mu go na podołek i pożegnała się, po czym odwróciła się na pięcie i żwawym krokiem ruszyła w stronę zamku.
Kevin miał już dość siedzenia w zamku. Wciąż spotykał tam albo osobników nie grzeszących specjalnie inteligencją, albo takich, co w ogóle nie potrafili myśleć. A jak powszechnie wiadomo Ślizgon potrzebował kogoś na poziomie. Toteż nie zastanawiając się długo wybrał się w jedno ze swoich ulubionych miejsc, czyli na most wiszący. Lubił panujący tu spokój - był przekonany, że ci wszyscy idioci nie dojdą aż tak wysoko. W duchu pogratulował sobie dobrego pomysłu, choć oczywiście na twarzy wciąż miał wyraz codziennego znudzenia. Z kieszeni wyciągnął paczkę papierosów i już po chwili oparł się o barierkę, zaciągając się głęboko.
Na moście pojawiła się drobna ślizgonka ubrana w płaszczyk i owinięta szalikiem w barwach Slytherinu. Zerknęła na zakazany las w oddali, który krył wiele tajemnic. Clau kiedyś się tak wybrała i przez własną głupotę prawie straciła tam życie. Przystanęła i zerknęła na ciemne zachmurzone niebo. Westchnęła, bo miała nadzieję, że poogląda wieczorem gwiazdy, których tak dawno nie widziała...
Nie od razu zauważył dziewczynę, a w każdym razie, nie dał tego po sobie poznać. Nie miał w zwyczaju wylewnie się witać, a w ogóle rozpoczynać rozmowy. Stał nadal paląc papierosa. Zimny wiatr wprawiał w ruch poły jego marynarki, jak zwykle narzuconej na koszulkę. Wpatrywał się w przestrzeń zakrytą ciemną, nocną kurtyną, a jednocześnie kątem oka obserwował ruchy dziewczyny. Dostrzegł kolor jej szalika, więc wiedział już, że ma doczynienia z Ślizgonką. Może nawet ją znał? W pamięci odszukał sylwetkę i dopasował imię. Clau, jeśli się nie mylił. A nawet jeśli to i tak nie ma to żadnego znaczenia. Strzepnął popiół biernie czekając na rozwój sytuacji.
Zerknęła na chłopaka, którego widziała czasami w czasie kolacji przy wspólnym stole. Wiedziała, że jest ze Slyterinu. Zacisnęła drobne dłonie na czarnej parasolce. Była niezadowolona z panującej pogody...cholerna jesień. Clau oblizała wysuszone przez wiatr usta i ruszyła przed siebie cały czas się rozglądając, podziwiając.