Miejsce, z którego rozciąga się piękny widok na jezioro i część Zakazanego Lasu. Uczniowie, często się tu zatrzymują, by porozmyślać i zrelaksować wzrok.
Chłopak nie spodziewał się historii o siedmiu czarownicach i Smoku czy coś w tym stylu, jednak zdziwiło go milczenie Sebastiana. Miał go za osobę mimo wszystko poważną, w końcu domyślał się do czego można użyć informacji, które potrzebuje. Zresztą co w tym złego? Opanowanie świata to i tak nie było jego marzeniem, bo co w tym fajnego? Musiałby porzucić swoją łatkę samotnika i zacząć otaczać się ludźmi. Mógł czekać w nieskończoność na jakieś wieści od ślizgona jednak czuł, że to on musi go zagadnąć.
- Może to Cię przekona do rozmowy? - zagadnął chłopaka wyciągając otwartą Ogniską Whisky. Widać było, że w samotności ubyło z butelki dwa, może 3 dosyć duże łyki. Matt nie pochwalał picia w samotności, mogło mu to wręcz przeszkodzić w rozmowie, jednak uznał, że pozwoli mu to nawiązać chociaż trochę ambitną rozmowę na początku. Siedząc na ławce, przesunął się nieco w lewo nie spoglądając na chłopaka. Przypomniał sobie o czym myślał, gdy go nie było. Uznał, że Numerologia byłaby bardziej ciekawsza, niż nakłanianie tego tutaj do rozmowy, który chyba chciał się dowartościować tym, że ktoś go wręcz prosi do rozmowy.
Nie oszukujmy się. Sebastian naiwny nie był. To i owo się domyślił, lecz domysły pozostawił tym, którzy w domysłach odkryli swe przeznaczenie. Sebastiana interesują wyłącznie konkrety zresztą co, kto, jakie ma plany wcale go nie interesowało. Z drugiej strony mogło to być zabawne, gdyby Matt zechciał zniszczyć Durmstrang zaś Sebastian osobiście, by stanął w obronie swej dawnej szkoły tylko po, to by później samemu ją zgładzić. Chyba, że jakimś nie wytłumaczalnym cudem doszło, by do ich współpracy jednak nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Bądź co bądź to Matt nalegał na spotkanie, więc czemu to Sebastian miał zaczynać rozmowę? Zresztą chłopak nie uznawał czegoś takiego jak „Bo to ty chciałeś się z zemną spotkać” lub „Bo ty pierwszy się do mnie odezwałeś” Jak dla niego była to wyłącznie kiepska próba podbudowania swojego ego i dowartościowania swojej samooceny. Zbytek czasu od co. Sebastian odwrócił się do Matta i spojrzał na Whisky, po czym najzupełniej świecie westchnął jak, by właśnie zobaczył coś żenującego. Wyciągnął z kieszeni różdżkę i krótko machnął przywołując w ten sposób szklankę. Whisky to nie była wódką. To był szlachetny trunek a picie z butelki było czymś niezrozumiałym. Jednak na ten temat warto porozmawiać z kimś, kto się lubuję w Whisky lub w podobnych trunkach a najczęściej są to osoby ze starych szlacheckich domów o rodowodzie tak czystym, jak łza. Przypadek? Wziął od niego butelkę i nalał sobie do szklanki, spojrzał się na Matta bez żadnych emocji. Można nawet powiedzieć, że jego oczy jak i wyraz twarzy były znudzone. Czyżby się znudził tym spotkaniem?
Nie spodziewał się, że Sebastian przywoła szklankę. Matt miał w zwyczaju pić alkohol prosto z butelki, bo było mu wygodniej. Po co miał udawać jakiegoś pieska salonowego, który zna zasady kultury? Owszem, znał, ale nie znajdował się na żadnym przyjęciu i nie zamierzał znajdować się przez kilka najbliższych lat. Nie zdziwił się, że chłopak nie zaczynał rozmowy. Przez te wszystkie lata w Hogwarcie przyzwyczaił się do pracy na lekcjach w grupach, gdzie nikt go o nic nie pytał, a wszystko konsultował z innymi uczniami. Matta omijano szerokim łukiem, co sam bardzo cenił.
- Więc chcesz się czymś ze mną podzielić, czy wykorzystujesz szansę by się napić? - zagadnął w końcu chłopaka. Zaśmiał się z własnych słów, bo sam odpowiedziałby, że przyszedł się napić. Rzadko natrafiał na skrupuły. Mówił wprost co o kim myśli i nie bał się tego. Uważał to jako swoją jedną z najlepszych cech - nie musiał owijać w bawełnę, jeśli ktoś go irytował. Mimo wszystko ta zabawa w kotka i myszkę nie przeszkadzała ślizgonowi. Był cierpliwy, to prawda. Sam sobie czasem się dziwił z jakim spokojem czeka na rozwój wydarzeń.
Sebastian opierał się o barierkę mostu i obserwował otoczenie bez większego zainteresowania. Upił już trochę trunku, by w końcu spojrzeć się na Matta. Widział jego zaskoczenie tym, że przywołał szklankę. Nie sądził, że jest to takie dziwne, iż nie będzie pić szlachetnego trunku jak pospólstwo. No cóż może to faktycznie zasady wychowania i błękitna krew? Najwidoczniej oboje wynieśli zupełnie inne rzeczy z domu przybywając do Hogwartu. To przepaść, która nie zmniejszy się nawet za kilka lat. - Przyszedł sprawdzić jakim jesteś człowiekiem. – Odpowiedział beznamiętnie, znudzonym głosem. Powiedział prawdę, bo nie widział innego powodu, dla którego miałby przychodzić. Nadal nie rozumiał z skąd u chłopaka to dziwaczne przekonanie, że wszyscy zechcą mu się zwierzać. Na zaufanie trzeba sobie zasłużyć u innych ludzi a, żeby poznać sekrety Sebastiana… Nie wiem, czy to możliwe. Choćby samo to, że posługuje się mową węży to na całym świecie wiedzą o tym, zaledwie dwie osoby. Igor i Scarlett, chociaż dziewczyna poznał jego sekret zupełnym przypadkiem co ich do siebie zbliżyło to nie zmienia faktu ze chłopak nie mówi nawet swoim bliskim osobom o tym kim jest i co zamierza. Nawet Alexis o tym nic nie wie, chociaż zdawać, by się mogło, że jest jego najbliższą osobą.
Matt doczekał się w końcu na jakiś dźwięk wydany przez Sebastiana. Oh! Czyli jedna nie był niemową? Zdziwił się niemiłosiernie jak przetrawił słowa wypowiedziane przez chłopaka. Chciał się przekonać jakim był człowiekiem? Sama myśl bardzo go rozbawiła. To tak jakby z miejsca zażądał informacji na temat całej przeszłości, swoich uczuć i planów na przyszłość! On chyba nie wiedział, że nikt nie dowiedział się, jaki jest na prawdę. I nie miał zamiaru dopuścić do tego w najbliższym czasie.
- Jaki jestem? Nawet nie wiesz jak trudno Ci będzie się tego dowiedzieć. - powiedział półgłosem Matt uśmiechając się lekko w kierunku nicości. To tak jakby on sam zażądał od razu informacji na temat ambicji chłopaka, którymi na pewno nie zechciałby się podzielić. A może widział w nim jakiegoś kompana zbrodni? O nie, Matt wiedział, że musi działać sam, bo póki co nie można ufać nikomu. Czekając na reakcję chłopaka dyskretnie odebrał butelkę Whisky i upił z niej kilka łyków.
Może nie miał w żyłach błękitnej krwi, ale z pewnością stać go było na zachowanie kultury. Tylko po co?
Sebastian się uśmiechnął delikatnie tak jak się uśmiecha do dziecka, które nie rozumie, że na czerwonym nie wolno przechodzić. Od razu zauważył, że chłopak źle go zrozumiał, bo istnieje przepaść między „kim jesteś” a „jaki jesteś” Postanowił mu jednak tego nie tłumaczyć, bo to była zwykła strata czasu od co! Właściwie to dziwne, że nie potrafili się porozumieć, skoro byli do siebie tak podobni, ale może właśnie dla tego nie umieli odnaleźć wspólnego języka? Sebastian spojrzał się na niego, gdy przechylał butelkę. Naprawdę było to poniżej jego poziomu godności. Ech, gdzie jest Evka? Z nią można było się napić i porozmawiać. Ona doceniała szlachetność trunku tak zwanego płynnym złotem a ten tutaj pił go jak, by to była jakaś woda albo sok. - Prawdę mówiąc, nic mnie nie interesujesz chciałem się jedynie przekonać czy warto zawracać sobie tobą głowę i marnować swój czas. – Powiedział naglę wciąż patrząc na niego ze znudzeniem. No cóż może to było dosyć bezpośrednie i brutalne, ale chyba to jednak było lepsze niż, gdyby miał go oszukiwać, bo prawdę mówiąc szkoda było jego czasu w jego towarzystwie. A bynajmniej takie miał pierwsze odczucie no, ale wszystko przed nim!
Czując wzrok chłopaka na sobie poczuł się dosyć nieswojo. W sumie nigdy nie znalazł się w sytuacji, gdy ktoś obserwował go, jak pije alkohol. O co mu właściwie chodziło? Skoro go nie interesuję to po co sobie tym zawraca głowę? No tak, widocznie jednak coś na niego wpłynęło. Zaczął się śmiać trochę stłumionym głosem. Nie wiedział co go tak rozbawiło, może sam fakt, że rozumiał zbyt dobrze Sebastiana? Też by pewnie tak potraktował jakiegoś gnojka, który by go wypytywał o różnie pierdoły.
- Nawet nie wiesz jak bardzo rozumiem Twoje myślenie w tym momencie. - dodał nie przestawając się śmiać. Zerknął na chłopaka i wyciągnął rękę sugerując, by znowu poczęstował się Whisky. Co go obchodziło w sumie jego zachowanie? Mógł sobie być Panem Dobrze Wychowanym, jednak jemu spływało to z góry do dołu. Jeśli chciałby, mógłby zachowywać się w taki sposób, ale to było do niego niepodobne.
Nie lubił zachowywać się wbrew własnym wartościom, a zwłaszcza wbrew sobie.
Sebastian skomentował lekkim uśmiechem jego gest i odebrał butelkę dolewając sobie trochę do szklanki. Z bocznej kieszeni wyciągnął papierośnice i odpalił papierosa. - Palisz? – Zapytał częstujesz go papierosem Właściwie to dobrze, że Matt zachowywał się tak jak chciał i lubił, a nie tak jak wypadało. To sobie cenił Sebastian u innych. On pił ze szklanki nie dla tego ze tak trzeba tylko dla tego, że uważał, iż tak należy pić zresztą lubił napić się Whisky ze szklanki pozwalając swym podniebieniom rozsmakować się smakiem płynu zamiast wlać całą zawartość i nawet nie wiedzieć co się pije. - Nie wątpliwie. – Odpowiedział i zaciągnął się dymem. Nagle do jego głowy przyszła niesłychana myśl. Zorientował się, że Matt idealnie pasuję do Elenki! Szkoda, że nie bawi się w swatkę, bo, by ich zeswatał, chociaż raz można zrobić wyjątek i zrobić jakiś bezinteresowny dobry uczynek! Chociaż, czy to, by, im wyszło na dobre było raczej kwestią wątpliwą. Ciekawe, kto, by, z kim nie wytrzymał? Kolejne pociągnięcie łyka ze szklanki i zaciągnięcie się papierosem. Lubił takie chwilę. - No dobra. – Mruknął w końcu. – Wiem, że nie zaprosiłeś mnie tutaj, żeby z zemną pić i się wpatrywać a więc? – Najwidoczniej to on musiał poruszyć ten temat, bo chłopakowi się coś do tego nie śpieszyło. Albo się wstydził albo chciał go najpierw upić.
Matta zdziwiła bezpośredniość Sebastiana. Szkoda, że nie mógł kontrolować jego myśli.. Ahh, przydałaby mu się możliwość oklumencji.. Próbował zebrać myśli do kupy. No tak, czego on właściwie chce? Jego oczekiwania zmieniały się jak w kalejdoskopie, sam był pod wrażeniem tego, jak szybko spotkał się ze ślizgonem. Niechętnie, jednak mimo wszystko odważył się zapytać swojego znajomego o kilka spraw.
- Może opowiesz i o Złożonych zaklęciach w Hogwarcie? Nauczę się czegoś ee... - powiedział Matti zawachał się, nie wiedząc jak dobrać słowa. No bo jak wyrazić chęć przewyższenia innych? - ee.. Czegoś, co mogłoby się praktycznie przydać w przyszłości? - No tak, masło maślane, zawsze lubił komplikować sytuację, ale cóż zrobić, taki urok Matta Cunningana, Kalifornijczyka.
Miał nadzieję, że Sebastian rozumie go bez trudu, sam sprawiał wrażenie dosyć zamkniętej w sobie, mimo wszystko uważał go za bystrego. No i na pewno miał w sobie coś mrocznego, co wyraźnie zaintrygowało Matta. Może jednak dogadają się wspólnie i znajdą jakieś porozumienie?
Sebastian przyglądał mu się badawczo. Tak rozumiał go i wiedział, o co mu chodzi. Nie dziwił się, że do tych spraw wybrał właśnie jego, chociaż sam nie wyobrażał sobie, by miał kogoś prosić o pomoc. Zawsze był taką „Zosią samosią” No cóż może to błąd? - Przydać w przyszłości? Wszystko może ci uratować życie i wszystko może to życie odebrać. To zależy jak użyjesz danego zaklęcia. – Powiedział upijając kolejnego łyka i zaciągając się dymem. – Złożone zaklęcia to praktycznie zaklęcie transmutacyjne. Tworzenie z ognia węża czy nawet przekształcanie jednego zaklęcia w drugie. Ale jak mniemam ciebie bardziej interesują zaklęcia, których tutaj nie uczą. Zaklęcia, których można się nauczyć bez obaw tylko w mojej dawnej szkolę czyż nie? – Nie było co udawać, bo i tak każdy wiedział, że Czarna Magia w Dumstrangu należy do porządku dziennego. Prawdę mówiąc, był to ulubiony przedmiot Sebastiana a praktykować i uczyć się tej zakazanej sztuki nigdy nie przestał i nie zamierzał przestawać. Trochę mroczny? Gdyby to, co mroczne objęło władze nad ciałem chłopaka mogło, by dojść do różnych rozwiązań. W końcu to on zabił swego przyjaciela skręcając mu kark. To on zamordował swoich rodziców i patrzył na ich konanie. To on torturował Franka.. Ale nie uprzedzajmy faktów! - Dobrze wiesz, że teoria nie zda się na nic, więc nie zamierzam tutaj opowiadać o zaklęciach. Jak chcesz się czegoś nauczyć to musisz się zgłosić do nauczyciela. – Powiedział wciąż patrząc na Matta. Interesowała go, bowiem każda reakcja chłopaka, a to dlaczego zdradzę innym razem.
Chłopak doskonale zrozumiał aluzję Sebastiana. No cóż, widocznie na własną rękę będzie musiał nauczyć się tego, czego chciał. Widocznie chłopak nie chciał mu pomóc. Wątpił, żeby znalazł jakiegokolwiek nauczyciela, który mógłby mu pomóc. Na pewno nie w Hogwarcie. A zmiana Szkoły na pewno źle wpłynęłaby na samopoczucie Matta, który nie chciał oddalać sięod rodziny. Matka nie przeżyła by tego, a już dość cierpiała przez niego.
- Więc rozumiem, że nie umiesz nic, co mogłoby mnie ciekawić? Rozumiem - powiedział szybko. Miał nadzieję, że chłopak go zrozumie. W końcu stawił go przed faktem dokonanym i mógł potraktować to jako wyzwanie. Wszyscy uwielbiali udowadniać, jacy nie są zdolni i przydatni innym. Miał nadzieję, że chociaż ta cecha społeczeństwa zostawiła swoje znamie na Sebastianie. Jeśli nie to co? Będzie musiał znaleźć jakiś inny sposób na to, żeby go przekonać do zwierzenia się. Oh, nie chodziło mu o jakieś mdłe historię o jego życiu. Chciał dowiedzieć się jak skutecznie siać popłoch wśród innych.
Sebastian dokończył papierosa i wyrzucił peta gdzieś przed siebie. Spojrzał się na Mata i uniósł jedną brew do góry lekko się uśmiechając. - Próbujesz mnie podejść? Musisz się lepiej postarać. – Stwierdził i upił łyk trunku. Sebastian był ostatnią osobą, która lubuje się w pokazywaniu, że jest lepszy i więcej potrafi, gdyby tak było to jego sława, by urosła pięciokrotnie w tej szkolę a i tak uchodził w gronie nauczycielskim i uczniowskim za błyskotliwą osobę z wielkim talentem i potencjałem za osobę nad wyraz inteligentną i zdolną. Chociaż praktycznie nic nie robił w tym kierunku a oceny miał raczej średnie! Często specjalnie źle zaznaczał odpowiedzi lub udawał, że nie daje sobie rady z jakimś zaklęciem, mimo że mógłby je wykonywać z zamkniętymi oczyma. Uchodził za osobę miłą i pomocną a przy tym wyrafinowaną z zasadami, szczerą i wypełniającą swe obowiązki. No i oczywiście za podrywacza i osobę, która bez trudno podbija kobiece serca, ale to ostatnie może faktycznie jest jego winą, chociaż ostatnie plotki są naprawdę zabawne. Dlaczego Sebastian często zaniża swój poziom umiejętności i udaję osobę którą nie jest? Nigdy nie pomyślisz, że osoba na sercu ma wiele smutku i bólu, jeśli zawsze będziesz ją widzieć roześmianą. Nigdy nie pomyślisz, że dana osoba, że jest nad wyraz zdolna, jeśli będzie pokazywać, że ze słów nauczyciela nic nie rozumie nigdy nawet nie przejdzie ci na myśl, że dana osoba jest na wysokim poziomie i zna zaklęcia, o których Hogwart jeszcze nie słyszał, jeśli pokażę wam, że nie radzi sobie z zaklęciami. To logiczne postępowanie ludzi, którzy wieżą w to, co widzą i dają się zwieść pozorom. Chociaż nie wszyscy to tych, którzy przypuszczają, że Sebastian jest inny niż pokazuję można wyliczyć na palcach u jednej ręki. - Jak wspomniałeś nic nie umiem i ci nie pomogę. – Powiedział mu prosto w oczy dopijając swojego drinka. No cóż, skoro Sebastian postawił sprawę jasno to spotkanie można uznać za zakończone czyż nie?
Cóż. Widocznie potrzebował jeszcze trochę dowiedzieć się o tym chłopaku, żeby wyciągnąć z niego te tajemnice. Skoro postawił sprawę jasno również nie widział większego sensu kontynuowania rozmowy, ale nie wiedział, czemu chłopak po prostu nie odszedł w pierwszej sposobności, co mógł zrobić dosyć dawno. Nie obchodziło go w sumie co innego chciał mu powiedzieć, ale nie chciał też wyjść na gbura, którym mimo wszystko był. Mógł pójść sobie w tym momencie i zapomnieć o tym spotkaniu, ale w przyszłości wszystko może się wszystko zmienić.
- Skoro tak, to mógłbyś już iść, skoro chcesz. Mi nie przeszkadza siedzenie w samotności, a gdybym ja poszedł, musiałbyś zrobić to samo. - zagadnął chłopaka. Mogło to zabrzmieć dosyć chamsko. Ale co z tego? Nazywa się Matt Cunningan i nie zależy mu na niczym, a zwłaszcza na wdzięczności tego chłopaka. W przyszłości nie będzie mu zależało na niczym, ale on jeszcze o tym nie wie. A może zmieni przyszłość? Kto wie..
Sebastian obrócił między palcami pustą już szklankę i uśmiechnął się sam do siebie. Postawił ją na balustradzie i spojrzał znacząco na chłopaka. - Pod choinkę. Może dzięki temu zaczniesz używać czegoś takiego jak szklanka, bo wbrew pozorom stworzyli je dla nas, ludzi. – Powiedział szykując się do odejścia. Nie było powodu, żeby tutaj stał i czekał aż ten chłopak czegoś się domyśli. Najwidoczniej nie był typem, który mógł się czegokolwiek domyślić lub wywnioskować z rozmowy. A szkoda! - Powodzenia w twoich planach i pamiętaj, żeby nie wchodzić mi w drogę. – Rzucił na odchodnym jako ostatnie słowo. Sebastian zaczął odchodzić w swoim kierunku, a kiedy był dosyć daleko, chociaż ciągle widoczny to nie odwracając się jedynie wyciągnął rękę na pożegnanie, by w krótkiej chwili ją opuścić z powrotem. Jako znawca ludzkiej natury już miał nakreśloną postać Matta oraz zarysowany jego charakter, lecz tą wiedzę jaką Sebastian na temat chłopaka zdobył niechaj na dzień dzisiejszy pozostanie tajemnicą.
Białą melancholijną zimę Lou co roku przyjmował niezmiennie lepiej niż jesień. Miał sentyment do okresu który niósł za sobą tyle przyjemności. Chyba jak każdy, myślał tylko o świętach i ca tym Idzie-feriami. Fairchildowi nie udzielała się ta aura miłości i zadośćuczynienia jak wszystkim innym. Dla niego liczyły się fakty. Odeśpi sobie chłop za wszystkie czasy, zje coś dobrego w domu i może się z kimś spotka. Jak będzie mu się chciało oczywiście. Tym razem wyjątkowo postanowił zrezygnować z balu. Jakoś nie były mu w głowie libacje i tańce. Ten gwar i szum który przyświecał Hogwarckim imprezom działał mu już na nerwy. Ostatnio na szkolnych korytarzach napotykał tylko ludzi nie godnych jego uwagi, ot co. Jakieś szczebioczące panieneczki czy nieudaczników którzy boją się własnego cienia. Tak cały on Louis Fairchild. Istne ‘Jestę Hejterę’ do potęgi setnej. Ale trzeba się akceptować, no nie? Samoakceptacja drogą do sukcesu. Dzisiaj ponownie przyszła pora na mały spacer. Ostatnio stało się to jego zwyczajem. Polubił to włóczenie się bez celu. A nóż widelec spotka kogoś ciekawego. Po paru minutach doszedł do punktu widokowego. Rozejrzał się dokładnie wypatrując kogokolwiek. Cisza jak makiem zasiał. Potarł dłonie o siebie zaklinając w duchu brak rękawiczek. Gapiostwo musi zostać ukarane nie ma co. Westchnął chowając je do kieszeni płaszcza. Może jednak ta zima nie była taka dobra, jak mu się wydawała?
A nuż widelec nawet spotkał kogoś ciekawego, bo Charlie też miała w zwyczaju połazić! Czasami nie potrafiła wysiedzieć w zamku, wśród ludzi, w tłumie, ograniczona czterema ścianami. Niezależnie od tego, czy na zewnątrz można było się akurat ugotować, czy zamarznąć na kość, musiała w takich chwilach wyjść na błonia. Czasami tuż po przekroczeniu progu zrywała się do biegu i gnała przed siebie do utraty tchu, zatrzymywali się dopiero wtedy, kiedy równanie w płucach stawali się nie do wytrzymania. Tego dnia obiegła trzy razy dookoła błonia, za tym trzecim przecinając je w poprzek i pędząc w stronę mostu wiszącego. Wiatr świszczał jej w uszach, przy każdym kroku ucisk wstrząsał jej mięśniami. Z rozepędu wbiegła na Punkt Widokowy i naraz wpadła na kogoś, zatrzymująlc się przed nim w ostatniej chwili. Był to nie kto inny, tylko Louis! Dysząc ciężko, cofnęłęła się o krok, wkładając szalejące włosy za ucho. Jej pierwszą myślą było, że zapewne wygląda niezwykle korzystnie po tym sprincie! drugą, że przecież Fairchild jest bucem i przecież jej to nie obchodzi. - Och, Fairchild! - rzuciła, gdy już złapała oddech. - Postanowiłeś ponapawać się pięknem tego widoku, romantyku?
Jakżeby inaczej. Jednak szczęście go nie opuszczało Charlie Watson i jej ciemno pomalowane patrzałki zaszczycą go swoim towarzystwem. Tyle wygrać. Tak zupełnie serio to Fairchildowi ulżyło go spostrzegł blondynkę. Stanowiła naprawdę miła odmianę po rozmowie z tymi wszystkimi pustakami którzy polemizowali na temat swojego tragicznego żywota rodem z krzywego zwierciadła filmów Disneya. No, ale on i tak jej tego nie powie, bo to buc. Pospolity buc, jakich mało. -Watson.-powiedział a na jego ustach wymalował się szelmowski uśmiech. Gdyby nie był sobą pewnie doszedłby do wniosku, że muszą porozmawiać i to poważnie. Gdyby jeszcze potrafił się przyznać sam przed sobą, że on może czegoś chcieć. Chcieć być od kogoś zależny.Nawet sobie nie wyobrażacie co działo się w jego głowie. Nawet gdyby próbował ubrać to w słowa i tak nie oddałby tym wszystkiego co tak zawzięcie go nurtowało. Przyglądał się jej uważnie zastanawiając co tak właściwie ma zrobić.Była taka cyniczna. Zdążył się do tego przyzwyczaić. Była jedną z nielicznych dla której przymykał oko na liczne szyderstwa które kierowała do jego osoby. W pewnym chorym sensie to mu się podobało. Zwłaszcza gdy zawtórował jej solidnie jak zwykłe obdarowując nienagannym Louisowym uśmieszkiem tak w bonusie. Niech dziewczyna też ma coś od życia. -A ty chyba uskuteczniasz jogging.-zmarszczył brwi, dopiero teraz spostrzegłszy jaka jest zdyszana.- Rzeczywiście przydałoby się zrzucić to i owo.-dodał teatralnie lustrując ją wzrokiem. Powinien ugryźć się w język. Znowu. To nie była wredność, nic z tych rzeczy. On na swój chory sposób okazywał jej sympatię. Nawet on musiał się opamiętać, bo kolejna okazja przepadnie mu w mgnieniu oka, tylko przez jego lekkomyślność. - Myślisz, że z nas coś jeszcze by było? Spoważniał nagle. Nie chciał jej jęczeć i dramtyzować jaki to on biedy i nic nie ma do stracenia. Bez przesady to nie film. Chociaż wtedy byłoby prościej, dużo prościej. W najgorszym wypadku mogła zmieszać go z błotem i odejść. Przynajmniej sytuacja byłaby jasna. Nawet Fairchild uczył się na błędach. Znudziły go już podchody i romanse które do niczego nie dążyły. Bawił się tymi dziewczynami a potem prosiłby zostawiły go samego jak zużyte zabawki. Czuł taki rodzaj samotność o który by się nie podejrzewał. -Tak właściwe to chyba cię kocham. To znaczy pewnie nie, ale kiedyś mógłbym-powiedział tonem ala " Na obiad chyba jednak mielony." Nie sądził, że może coś takiego powiedzieć do kobiety. W dodatku na poważnie. Widać zamieszanie które wywołała Florence w jego życiu dało mu do myślenia. Ich ekhem...znajomość posypała się ba starcie, bo bawili się w kotka i myszkę jak dzieci. Nie była to słodka niewinna miłostka typwa dla nastolatków. Raczej coś czysto duchowego. Flo może i nie była dla niego odpowiednią, a raczej on dla niej za to nauczyła go w tym wszystkim postrzegać ludzi nieco inaczej. Jak równych sobie, a nie pionki w grze. Starał się o nią tyle czasu, aż w końcu zrozumiał, że robi to z przyzwyczajenia nie z uczucia. Teraz nie chciał popełniać tych samych błędów.
Ostatnio zmieniony przez Louis Fairchild dnia Pią Gru 28 2012, 20:36, w całości zmieniany 1 raz
Charlie hiperwentylowała sobie, przypatrując się Fairchildowi spod wpadającej na twarz, zmierzwionej grzywki. Wydał jej się podejrzanie wesoły, przynajmniej jak na niego; spodziewała się, że będzie mniej ucieszony na jej widok. W końcu był bucem. Bucem, jakich mało! A tu jeszcze się do niej uśmiecha, jakby byli przyjaciółmi czy kimś w tym rodzaju. Uniosła brwi w pytającym geście, dając upust swojemu zdziwieniu. Jednocześnie powoli dochodziła do siebie, oddech jej się uspokajał, rozbiegane serce również - brakowało tylko wody. Ile oddałaby za wodę! - Sugerujesz, że jestem gruba? - zapytała z politowaniem. Dobrze wiedziała, że nie była i nie miała czego zrzucać. Wręcz przeciwnie, ludzie non stop powtarzali jej, żeby więcej jadła, bo wygląda jak szkielet. - Może lepiej zainwestuj w drugą parę oczu, będzie ci uroczo w okularach - rzuciła ripostą ciętą niczym Miecz Gryffindora. Nie, nie była w formie. Poza tym rozkojarzyła się trochę, w końcu jednak do czegośtam kiedyś między nimi doszło i wspomnienia wykwitły w głowie Watson. Poza tym te jego geny wili, to było zdecydowanie nie fair! Po prostu buc. W sumie już miała się poddać, iść sobie stamtąd lub coś, kiedy Louis znów ją zaskoczył zadanym pytaniem. Spojrzała na niego najpierw ze dziwieniem, potem podejrzliwie, chcąc znaleźć w drgnieniach mięśni jego twarzy jakiś dowód na to, że robi sobie żarty. Nie znalazła, ale mimo to nie uwierzyła, że jest całkowicie poważny (w końcu był bucem, bucem jakich mało!) i już chciała powiedzieć coś złośliwego, kiedy Fairchild rozłożył ją zupełnie na łopatki. - Kochasz? - bąknęła bezradnie. Zagiął ją, nie wiedziała, co myśleć, robić, w głowie miała chaos, serduszko znowu jej mocniej zabiło... Bo przecież tego zawsze tak bardzo pragnęła, być kochaną! A Louis był jednym z tych, których kiedyś uważała za bliskich sercu, co z tego, że wszystko się wtedy posypało i Charlie już nie żywiła względem niego jakichś nadziei, poruszyło ją to. Nietrudno o to było. Ale nietrudno też było ją zranić i Watson nie była pewna, że Fairchild nie robi sobie z niej głupich żartów. Bo co, jeśli faktycznie tak było? Spojrzała więc na niego przenikliwie, unosząc głową i sięgając ręką do grzywki, by ta nie przeszkadzała jej w oglądzinach. - To taki żart? - spytała, zupełnie pogubiona.
Oboje chyba nie byli w formie. Może chodzi o pogodę. Ten śnieg tak na nich działa jak kryptonit na super mana. Co by nie było to Louis z pewnością szałowo by wyglądał w majciochach na spodnie. Czar, wdzięk i urok w czystej postaci. Ale na spełnianie fantazji Watson ( którymi bez wątpienia był, bo wiadomo)przyjdzie czas później. Tym razem jednak nie chciał dać się sprowokować. Wiedział, że jakakolwiek typowa dla niego wymiana słów z tą oto blondynką tylko pogorszyłaby sytuację. Która i tak przypominała balansowanie przy krawędzi.Nie odpowie jej na to. Ewentualnie wyśle jej sowę, dając tym samym upust swemu gadulstwie, na nie da się ukryć-nieprzyjemne tematy. Oczywiście, że nie była gruba. Gdyby ta chudzinka chciała się odchudzać nic by z niej nie zostało.Zrobiłaby się brzydka i pomarszczona, bo skóra by na niej wisiała. Samo to już dałoby powód by zafundować jej porządne lanie. A co. Kobieta musi znać swoje miejsce. -Dziwne nie?-powiedział jakby jego samego to zdziwiło. No właściwie tak było. Prawie tak bardzo jak dziwne uczucie coś, jak mrowienie w lewej stopie(to pewnie przez buty) gdy powiedział co do niej czuje.Jeszcze brakowałoby żeby mu nie uwierzyła. Chociaż byłaby usprawiedliwiona. Poniekąd on mówił prawdę raz na ruski rok.Teraz ta prawdomówność nawet mu się spodobała. Ta skołowana Charlie. Nie do podrobienia. I to za jego światłą osobą takie cuda. -Jak zawsze. Taki jestem szalony.- zaśmiał się krótko. Nie żartował tym razem. Nie z niej. Chociażby przez sentyment. Przez to co było między nimi kiedyś po prostu nie mógł. Co innego bawić się jakąś tam puchoneczką, a zupełnie co innego pogrywać z uczuciami Watson.Fairchild chyba nawet nie wiedział co to znaczy-być kochanym. Wiele kobiet zawsze się koło niego kręciło a i owszem. Głównie ze względu na wygląd. Przez płytkie postrzeganie, klasyfikowały go tylko do roli kochanka. No, bo przecież ktoś tak niestały jak on do niczego innego się nie nadaje. -Ale spokojnie mamusia przyjęła do wiadomości, że na razie odpuścimy sobie robienie z ciebi pani Fairchild. Zdążymy jeszcze popracować nad tym i owym.Chyba z nerwów postanowił odstresować się w ten sposób. Skierował wzrok na jej jasne kosmyki którymi tak majtała. Były prawie, aje podkreślam prawie tak ładne jak jego. Wyciągnął jednak z dłoni z kieszeni płaszcza, po czym bez większego skrępowania zaczął bawić się blond puklami gryffonki. Najwyżej dostanie po łapach.
Wbrew pozorom zima właśnie zazwyczaj była lepszym okresem u Charlie, gorzej trzymała się w lecie, w sierpniu konkretniej i kilka miesięcy po tym. Śnieg więc średnio się nadawał na wymówkę dla niej. Pozostawało rozkojarzenie panem Fairchildem, ale przecież to by było nieodpowiednie. A w majciochach supermana musi się jej kiedyś zaprezentować w takich okolicznościach. To byłoby takie romantyczne, Charlie i jej bohater Louis! Kto jak kto, ale on akurat w lateksie pewnie prezentowałby się bosko. Znowu ją zdziwił, kiedy nie zareagował na jej (ciętą jak cholera) ripostę. Na pewno nie tak jak wyznaniem miłosnym, ale jednak Watson nastawiła się już na dalszą sarkastyczną wymianę zdań, jaką kończyło się niemal każde takie spotkanie z Fairshildem, a on nagle dał spokój z tego typu bezcelowym dogryzaniem. Nie uwierzyłaby w to, że zabrakło mu słów. Dobrze, że przynajmniej jej nie przyznał racji, bo jeszcze by dziewczyna pomyślała, że to tylko sen. - Dziwne to mało powiedziane. Do czegoś innego mnie przyzwyczaiłeś, szczerze mówiąc. Już prawie postanowiła mu uwierzyć, że nie robi sobie z niej jaj. Ostrożności nigdy za wiele. Inni faceci mogli ją sobie ranić, przetrzymałaby to, jest silna, ale Fairchild to jednak trochę inna historia i gdyby wszystko okazało się żarcikiem, pewnie zamknęłaby się w sobie i nie wychodziła z łóżka przez miesiąc. - Twoja mama? Zdążymy? - powtarzała za nim skołowana. Jaki ślub? Co się dzieje? Kiedy zaczął bawić się jej włosami, wyrwało jej się ciche westchnienie. Sięgnęła po jego rękę, by zabrać ją ze swojej głowy, ale jakoś tak wyszło, że z tego zamyślenia (mhm, jasne) nie wypuściła jej z rąk, tylko trzymała, patrząc na niego z zadartą głową, słodko rozkojarzona, jak tylko ona potrafiła być. - To inaczej, może powiesz mi, co skłoniło cię do takich wyznań? - zapytała po chwili milczenia.
Sam nie wiedział czy dobrze robi mówiąc jej to wszystko. Przecież mógłby tym tylko wszystko zepsuć. Co z tego, że generalnie między nimi nie było nic do psucia. I tak ta specyficzna relacja nie była za różowa. Kto jak kto, ale Louis Fairchild nie pogodziłby się z odrzuceniem tak łatwo. Przywykł do tego, że nigdy mu nie odmawiano. Teraz jego samopoczucie i wszystko co za tym idzie miało być zależne od Charlie. Świat stanął do góry nogami. Wiedział, że ją zdziwił. Byłby zaskoczony gdyby przyjęła to bez mrugnięcia okiem, od tak po prostu. Co miał jej na to poradzić. Taki już był. Pewne rzeczy się nie zmieniają. Szczególnie nie u tego ślizgona. Ścisnął jej dłoń mocniej. Była ciepła, przyjemnie ciepła. Nie tak jak jego przemarznięte łapisko. -Spokojnie, wiem- jest trochę dziwna. Kiedyś można cię nawet polubi.- ledwo zdusił w sobie ochotę by się roześmiać. Choć starał się utrzymywać stoickie opanowanie doskonale widać, że blefował.Nie miał nic do stracenia. Wiedział czego chce. A raczej kogo. Na chwilę obecną to był jego jedyny cel. W tym wszystkim było tyle niewiadomych. Przecież nie miał pojęcia czy ona nie pogrywa z nim teraz tak jak on to robił ze wszystkimi przed nią. One wszystkie czekały tylko na jego słowo. Naiwne i zadowolone z każdego spotkania. Zbyt wdzięczne za jego towarzystwo by nie wybaczyć mu czegoś. Były jak marionetki. Tak właśnie czuł się Fairchild. Jego życie z minuty na minutę zmieniło się diametralnie. Czekał na choć jedno słowo gryffonki jak pies liczący na resztki ze stołu pana. Żałosne? Gdyby wiedział, że tak wygląda miłość... Dobra, pewnie i tak nic by z tym nie zrobił. -Właściwie to sam nie wiem. Chyba w końcu miałem okazję to zrobić.-dodał trochę zamyślonym głosem. Delikatnie obrócił w dłoniach rękę dziewczyny przykładając ją sobie do policzka. Jeszcze nic mu nie zrobiła. Więc postanowił sprawdzić na ile może sobie pozwolić. Właściwie to i tak się musiał hamować. Przyglądanie jej się tak po prostu nie było dla niego takie łatwe.
Nie potrafiłaby go odrzucić, wiedząc, że go zrani, z jej empatią dziecka byłoby to dla niej samej bardzo bolesne. Może gdyby była bardzo z nim nieszczęśliwa w końcu zmusiłaby się do takiego czynu, ale wcale się na to nie zapowiadało - to znaczy, żeby miała być nieszczęśliwa z Louisem. Prawda, zazwyczaj sporo na siebie warczeli, ale przedtem wcale nie przeszkodziło to Charlie w przywiązaniu się do niego. Ich relacje miały swoją specyfikę i w gruncie rzeczy Watson lubiła te ich ironiczne wymiany zdań, przynajmniej była to jakaś rozrywka, zamiast mdlącego słodznia sobie nawzajem i kłócenia, kto kogo bardziej kocha. Jedyne obiekcje jakie miała, to właśnie wątpliwości co do szczerości jego uczuć, ale nie trzeba było długo przekonywać łatwowiernej niczym dziecko Watson. Przyjemnie chłodna była dla niej jego dłoń i gdy ścisnął jej rękę, bezwiednie odpowiedziała mu tym samym. - Czyli teraz mnie nie lubi? - zapytała lekko rozbawiona, bo wydawało jej się, że jeszcze przed chwilą Louis mówił o tym, że chciała, żeby się pobrali czy coś w tym guście. Ale nieważne, i tak nie ogarniała tematu jego matki. Dla niej ktoś taki jak mama Louisa był daleko abstrakcyjną osobą. Nie miałby jak cokolwiek z tym zrobić, bo na miłość nie ma rady! Charlie sama wiedziała o tym bardzo dobrze. Jest miłość - źle. Nie ma - gorzej. Każdy jest jej ofiarą na inny sposób. Oni i tak mieli szczęście, że na siebie trafili. - Czyli żyłeś w przekonaniu, że mnie kochasz już od jakiegoś czasu? - pytała dalej, chociaż już prawie wcale nie była podejrzliwa. A właściwie to już w ogóle zapomniała, że wcześniej miała jakieś wątpliwości. - A odpowiadając na twoje pytanie... ewentualnie, przypuszczalnie mogłoby z nas coś jeszcze być, owszem - dodała z uśmiechem. Kiedy przyłożył sobie jej dłoń do twarzy, bynajmniej jej nie zabrała, tylko przysunęła się do Fairchilda o kolejne pół kroku. - Jeśli używasz tego swojego wilowego czaru czy cokolwiek, to będziesz miał później wpierdol - powiedziała tym samym, beztroskim, a nawet czułym tonem.
Zima zima i jeszcze raz zima. Ulubiona pora roku Lynnette, kochała zimę, lubiła jak pada śnieg i uwielbiała patrzeć na krajobraz kiedy powoli godzina po godzinie, minuta po minucie przykrywa go biała kołderka śniegu. Ta dość mroźna pora roku działała kojąco na dziewczynę. Thompson dopięła swoją czarną kurtkę i poprawiła białą puchatą czapkę na głowie, która spadała jej na oczy przysłaniając widok jaki ciągnął się z wiszącego mostu po jakim stąpała. Co rusz pod nosem szeptała sama do siebie jakieś głupie słówka, przeklinając że jest tu strasznie ślisko. Dobrze że jej kozaki były płaskie bo ja nie mam pojęcia jak ona by szła tym 'lodowiskiem'. Od samego początku na swojej opalonej twarzy poczuła chłodny i ostry wiatr, czuła jak jej policzki robią się różowe i lekko zamarzają. Jej to nie przeszkadzało, nie chciała siedzieć w środku szkoły i się nudzić. Wolała pochodzić, porozmyślać a przede wszystkim zmarznąć. Po jakimś czasie zatrzymała się i oparła łokciami o barierkę. Wzrokiem objęła krajobraz przed sobą, na niebie było dość mało chmur, które pod wpływem wiatru pędziły dość szybko. Cornelia zamknęła oczy i zaciągnęła się świeżym lecz chłodnym powietrzem i delikatnie uśmiechnęła się pod nosem. Powoli odpływała w krainę rozmyśleń, kiedy to usłyszała czyjeś kroki, które po chwili ucichły. Dziewczyna czuła że ktoś jest obok niej, nie wiedziała kto to bo po zapachu na pewno nie pozna. Bała się otworzyć oczy bo może być to skrzat z patelnią w dłoni, kiedy spojrzy na niego może jej nabić na głowię guza za to że zjadła ostatnią tabliczkę czekolady, która była w kuchni. Cóż wyobraźnia Thompson już powoli zaczynała działać co nie wróżyło nic dobrego. Po chwili zastanowienia dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała w bok. Odetchnęła z ulgą widząc przed sobą Matta.
Właściwie co on robił w punkcie widokowym? Miał gdzieś oglądanie ślepych krajobrazów. Pewnie znowu się zamyślał nad czymś i nie wiedział co robi. Jak zwykle. Zdziwił się, że właściwie w jednym momencie był w swoim dormitorium a chwile potem obok Lynette. Co on w ogóle robił w tym miejscu i z tą dziewczyną? Czyżby się spotkali po drodze? Chyba nie, takie coś na pewno by pamiętał. W końcu musieliby zamienić ze sobą dwa zdania. No chyba, że to co, czego nie umiał nazwać, się w nim pogłębiało. Uhhh, mroczna wizja. Co ona tu robiła? Czekała na jakiegoś Casanovę? Jak tak, to źle trafiła i lepiej dla niej byłoby jakby go zbyła, mówiąc, że czeka na kogoś znajomego, albo chce pobyć sama ze sobą. Nie był zbyt towarzyski, a poza tym nie szukał żadnych skoków w bok. Jego "związek" i tak był praktycznie fikcją, miał nadzieję, że plotka za bardzo się nie rozeszła i będzie mógł wszystko przywrócić do starego, sielankowego ładu. W końcu chyba tylko na tym mu zależało, bo na pewno nie na stanie się kontrastem samego siebie - Panem Popularnym, latającym za dziewczynami, jak mucha za gównem.
Bardzo ciekawiło ją co Matt tu robił, czyżby znudziło mi się towarzystwo Sebastiana i Eleny? Cóż tak naprawdę nie obchodziło ją to, chłopak mógł nawet doić krowę w kuchni czy gdzieś indziej. Ale wracając...zagryzła swoją dolną wargę zastanawiając sie jak zacząć rozmowę ze swoim znajomym. Ponownie odwróciła głowę w jego stronę, przyjrzała się z boku uważnie jego twarzy. Otworzyła usta z zamiarem wypowiedzenia słów lecz je zamknęła i tak jeszcze kilka razy powtórzyła. Naprawdę nie wiedziała co mu powiedzieć, zbyt dobrze go nie znała a chciała poznać. Kurde no dziewczyno zrób coś. - Jak widać nie tylko ja postanowiłam wybrać się na spacer w ten mroźny dzień. Powiedziała co pierwsze jej na myśl przyszło, kiedy wypowiedziała słowa przeniosła swój czekoladowy wzrok na dłonie. Były całe czerwone i powoli zaczęły jej kostnieć od zimna. Wyprostowała się i schowała dłonie do kieszeni kurtki. Akurat dzisiaj nie wzięła ze sobą rękawiczek, mogła się po nie wrócić ale chyba była tak wielkim leniem że jej się nie chciało.
O co jej chodziło? W sumie nie wymagał od dziewczyny niczego, nawet żeby podjęła rozmowę. Szczerze to w większe zakłopotanie wpadał rozmawiając z kimś niż delektując się niezręczną ciszą, ale ona pewnie tego nie wiedziała. I dlaczego się ciągle na niego patrzyła? Nic do niej nie miał, ale nie lubił tego, to zwykle on obserwował innych. Czuł się jak zwierzę w klatce, brrrrrrr. Poza tym skrępowało jej stwierdzenie, które jednocześnie było pytaniem co on tu robi, prawda?
- Ja tego nie postanowiłem, chyba .. - powiedział chłopak niepewnie wyraźnie dając do zrozumienia, że nie wie co tu robi. A może ona wpadnie na pomysł, że ktoś go zaczarował i nie kontroluje sam siebie albo ma nagłe ataki zapaści umysłowej? W sumie to nie chciał zbyt rozwijać swojej wypowiedzi. Nigdy tak nie robił. Nie mówił za dużo, nie robił za dużo. Tylko myślał za dużo, oj tak. Za większość populacji. Z każdej sytuacji znał po dwadzieścia różnych rozwiązań i to go cieszyło. Bo to powód do dumy, prawda? Ostatnio zbytnio odseparował się od świata chyba..