Miejsce, z którego rozciąga się piękny widok na jezioro i część Zakazanego Lasu. Uczniowie, często się tu zatrzymują, by porozmyślać i zrelaksować wzrok.
Autor
Wiadomość
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Tylko dlatego, że zawsze uznawaliśmy go za zły omen, nie ma sensu się tego trzymać. Nie sądzisz, że pewne kwestie wynikają jedynie z siły przyzwyczajeń? - odparł, po czym lekko pokręcił głową, bo mimo wszystko zdawał sobie sprawę z tego, jak to brzmiało. Nie należał jednak do osób, które były czarnowidzami i być może dlatego, że właściwie niczego się nie bał, a w pewnych sytuacjach był gotowy ruszać przed siebie bez zastanowienia, nie postrzegał tego, co się działo, jak serii naprawdę katastrofalnych wydarzeń. Owszem, nie podobały mu się, dostrzegał w nich wiele zła, wiele problemów, wiele niepokoju, ale nie próbował się tym aż tak bardzo przejmować, jednocześnie starając się dowiedzieć, jak najwięcej, by w razie problemów móc zareagować. Niemniej jednak daleki był od tego, żeby dokładać sobie jeszcze zmartwień związanych z przesądami, w które właściwie nie wierzył. - Nie sądzę. I właściwie nieco tego żałuję - stwierdził, uśmiechając się lekko, dochodząc do wniosku, że chociaż na pewno w zamku nie było wtedy bezpiecznie, mogło być nieco zabawnie. Przynajmniej tak uważał Chris, który nie brał udziału w tych wszystkich wydarzeniach i patrząc na nie z pewnej odległości, oceniał je zapewne zupełnie inaczej, niż ich uczestnicy. Był świadom tego, że gdyby tylko znalazł się w samym środku tych wszystkich problemów, jakie ich otaczały, z całą pewnością podchodziłby do tego inaczej. Teraz również się przejmował, ale mimo wszystko zdawał się jakby unosić nieco ponad tym wszystkim, nie znajdując w tym niczego aż tak strasznego, nie doświadczywszy prawdziwych problemów. - Chęci to jedno, zgoda na coś podobnego, to już coś zupełnie innego. Sądzisz, że ktokolwiek wyżej postawiony pozwoli mu na coś podobnego? - zapytał, spoglądając nieco uważniej na drugiego nauczyciela, zastanawiając się, czy i w tym temacie nie będzie miał czegoś więcej do powiedzenia, choć oczywiście, nie zamierzał na niego naciskać, wiedząc, że to do niczego by nie prowadziło. Ostatecznie Camael nie miał obowiązku dzielić się z nim swoimi przemyśleniami, czy wiadomościami, jakie uzyskał i powinien zostawić dla siebie samego. - Mógłbym powiedzieć, że w Australii było nudno, ale to nie do końca tak. Po prostu byliśmy bezpieczni, nie działo się tam nic nadzwyczajnego, życie toczyło się całkiem normalnie. Nawet teraz nie odczuwam skutków tego, co się dzieje, może poza tym, że faktycznie nasz ogród stał się wielkim bagniskiem i nie wiem, do czego to może doprowadzić. Wolałbym nie znaleźć tam kelpie o poranku - wyjaśnił, zaraz dopytując o to samo drugiego mężczyznę, nie chcąc również zanudzić go na śmierć swoimi dociekaniami na temat tego, co wydarzyło się w kraju, gdy go tutaj nie było.
- Pani profesor! Zapewne nie wypadało tak krzyczeć, nie wypadało tak biegać, ani robić miliona innych rzeczy, które robiła Carly. Nie wypadało zachowywać się, jakby było się chochlikiem, kiedy było się dorosłą kobietą, kiedy było się blisko ukończenia studiów, kiedy zwyczajnie robiło się plany na przyszłość, a te były coraz to bardziej sprecyzowane. Było pewnie niesamowicie wiele zasad, jakie w tej chwili łamała Norwood, biegnąc w stronę Gwen przez most, zupełnie, jakby ją coś goniło. Najpewniej jakieś wściekłe stado plumpek, które uznały, że po ostatniej lekcji z gotowania muszą jej pokazać, co dokładnie o niej myślą. Mogły to być również inne stworzenia, a może nawet jakieś przedmioty, bo z kimś takim, jak Carly, nigdy nie było do końca wiadomo, w co się akurat wplątała. Należało zakładać, że była zdolna do wszystkiego, a kłopoty po prostu do niej mknęły, bo nazbyt kochała przygody. Te zaś najczęściej wiązały się z czymś, co można było określić mianem co najmniej niebezpiecznego i powoli zaczynała się z tym godzić, dochodząc do wniosku, że dokładnie tak będzie wyglądało całe jej życie. Trzeba było jednak przyznać, że wiele, naprawdę wiele, wskazywało w tej chwili na to, że głównym problemem była sama Carly. Czy też raczej, jej wyobrażenia, nadzieje i oczekiwania, jakie z każdym kolejnym dniem coraz mocniej jaśniały w jej głowie, powodując, że była niemalże pewna tego, co chce robić w przyszłości. By jednak to osiągnąć, musiała przeprowadzić najpierw niesamowicie istotne rozmowy z niektórymi nauczycielami, by uzyskać ich zgodę na dalsze działania, nawet gdyby miały okazać się całkowicie szalone, gdyby miały być jakąś pomyłką, czy czymś podobnym. Ani trochę jej to nie przeszkadzało, wręcz nic a nic, ale oczywiście najpierw musiała w ogóle sprawę przedyskutować z profesor Sanford i profesor Honeycott. Domyślała się, że obie pokiwają nad nią głowami, ale nie zabronią jej brania się za coś, co samo w sobie brzmiało, jak jakieś wariactwo, bo i też pewnie Hogwart widział już podobne szaleństwa i zwyczajnie zdołał do nich przywyknąć. Tak po prostu, bez większych problemów, czy jakichś niesamowitych fajerwerków. Wszystko, jak się zdawało, było na swoim miejscu.
W zamyśleniu niosła niedużą, ale skrzynkę pulsujących wciąż pędów wnykopieńków, z których planowała zrobić olej na następne zajęcia, a które to, być może, a być może nie podpierdoliła z którejś cieplarni jak Walsh nie patrzył. Nuciła pod nosem jakiś kawałek Celestyny Warbeck, od którego nie mogła się uwolnić już dobrych kilka dni, biorąc trasę do zamku nieco okrężną, by w razie co powiedzieć, że ona z tymi wnykopieńkowymi pędami to oczywiście z samego Hogsmeade, gdzie nabyła je legalną drogą zakupu. Przystanęła na chwilę, opierając swoją zdobyczną skrzynkę na balustradzie, bo już zmęczyły się jej ramiona od tego nikczemnego skradania, kiedy nagły okrzyk, połączony z tupotem stóp po drewnianym moście, którego echo poniosło się po całej konstrukcji, wystraszył ją nie na żarty. Podskoczyła, oglądając się w kierunku, z którego nadszedł ten głos, jednocześnie tracąc pewny chwyt na skrzynce, która kiwnęła się i wypadła za balustradę. Honeycott mogła jedynie patrzeć, jak znika w przepaści. - Cholera... - mruknęła pod nosem. I zbrodnia kradzieży poszła na darmo... Odwróciła się, widząc swoją kucharską prymuskę i naczelną czarodziejkę przysmaków i uśmiechnęła się wesoło, ukrywając ręce za plecami, jakby na nich wciąż było wypisane "Okradłaś szkolną cieplarnię". - Carly. - przywitała się, dając dziewczynie chwilę na złapanie oddechu po tej pogoni. Miała szczerą nadzieję, że Norwoodówna tak pędziła, bo chciała się z nią spotkać, a nie, na przykład, przyszła powiedzieć, że któryś z gryfonów przykleił kolegę za uszy do sufitu, czy nie daj boże, znów próbował wyrzucić sprzęt woźnego z wieży astronomicznej.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Zarejestrowała kątem oka, że coś się wydarzyło, spojrzała nawet w stronę przepaści, ale była taka rozpędzona, że nie była w stanie poprawnie zinterpretować tego, co się dzieje. Wydawało jej się, że profesor coś zgubiła, ale nie była w stanie powiedzieć tego na pewno, więc najnormalniej w świecie wyhamowała, wzięła się pod boki i sapnęła, jak piec, którym z całą pewnością nie była. Nie była również niesamowicie wysportowana, chociaż nie można było jej tego odmówić, skoro nawet przez dłuższy czas grała w szkolnej drużynie. Wyraźnie jednak uznała, że to nie było coś wartego zachodu i machnęła na to ręką, skupiając się na innych kwestiach, a jedna z nich była naprawdę ważna, by nie powiedzieć, że zależało od niej bardzo, ale to bardzo wiele! - Pani profesor – powiedziała raz jeszcze, trochę rozbawiona, a potem zaczęła się wachlować dłonią, bo zrobiło się stosunkowo ciepło, jak na wczesną wiosnę. – Nie mogłam pani znaleźć, ale mam jedną sprawę, która jest bardzo, ale to bardzo ważna. Chciałam się dowiedzieć, jak już powiem, czym chcę się zająć, czy zostanie pani jedną z patronek mojej pracy dyplomowej. Bo ja mam pomysł, ale najpierw muszę wiedzieć, czy pani i profesor Sanford w ogóle zgodzicie się na mój zamysł – wyjaśniła pospiesznie, mówiąc z niesamowitym przejęciem, najwyraźniej nie zamierzając w ogóle owijać w bawełnę. Miała ponad dwa lata do obrony, co normalnie w ogóle byłoby dla niej ogromem czasu, ale kiedy łapała pismo nosem, kiedy coś stawało się dla niej nową fascynacją, nie zamierzała się zatrzymywać nawet na chwilę. Nakłoniła Maxa, żeby pomógł jej w przygotowaniach do tego zamiaru na spotkaniach koła naukowego, więc teraz zamierzała rozpocząć kampanię przekonywania odpowiednich profesorów do tego, że absolutnie wiedziała, co chce robić i jak dokładnie ma to wyglądać, tylko musiała nad tym uważniej przysiąść. Bo jakoś nie przekonywało jej to, że uzdrowiciele mogli podać eliksir dożylnie, tak po prostu, to nie dawało odpowiedniej zabawy i przyjemności, a przecież proces leczenia nie musiał być koszmarny, tylko mógł zawierać w sobie odpowiednie elementy świadczące o tym, że życie nie było ani trochę smutne.
Przyglądała się dziewczynie, dając jej moment na złapanie oddechu, po czym kiwnęła zachęcająco głową, żeby sobie ruszyły spacerem z mostu w stronę punktu widokowego po drugiej jego stronie. - Ale mnie bardzo łatwo znaleźć! - zapewniła, wystawiając jeden palec - Chyba, że jest się gryfonem, z jakiegoś powodu oni nie mogą mnie znaleźć nigdy, zanim nabroją. - westchnęła. Kiwała głową, przysłuchując się jej wypowiedzi i wsunęła ręce do kieszeni, w których wymacała kolejne skarby, karmelkowe cukierki z fabryki dziadka. Wyciągnęła ich garść i wystawiła rękę do puchonki, częstując ją łakociami jak święty Mikołaj tylko w złą porę roku. - No już Ci powiem, że się zgodzę. - wzruszyła ramionami. Zawsze była pochopna, może to ta gryfońska krew, wypadałoby usłyszeć, czy jej pracą dyplomową nie miało być na przykład danie z ludziny, ale jakie to by było widowiskowe danie! Pewnie, że chciałaby być częścią takiego przedsięwzięcia.- Mów, mów co to za projekt. - zachęciła, samej odpakowując karmelka i wrzucając go sobie do buzi. Czasy pisania pracy dyplomowej, wcale nie takie odległe, a jednak jakby za jakąś szarą szybą. Trudno jej było sobie przypomnieć studia, mimo że ledwie je przecież skończyła.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Będę musiała bardziej poćwiczyć – zakomunikowała na uwagę Gwen, by zaraz wzruszyć lekko ramionami, odnosząc wrażenie, że znalezienie profesor Honeycott nie było aż tak łatwe, jak sama zakładała. A może po prostu Carly nie miała aż tak wiele szczęścia, żeby faktycznie się na nią natknąć, zaś obecnie była bez dwóch zdań zbyt podekscytowana, żeby móc zwyczajnie myśleć jakoś bardzo trzeźwo. Może to był wpływ pyłu wróżek, a może zwyczajnie kiedy wzięła już byka za rogi, nie mogła się tak po prostu zatrzymać, nie mogła uznać, że nie będzie się tym, czy tamtym zajmować, bo jednak była zbyt leniwa. Owszem, na wiele rzeczy machała ręką, uznając, że zwyczajnie pomyśli o tym jutro, tylko po to, żeby to jutro nigdy nie nadeszło, ale w takich sytuacjach, jak ta, z którą obecnie miała do czynienia, działała mimo wszystko inaczej. - Tak… po prostu? – zapytała, bo tego mimo wszystko się nie spodziewała. Wydawało jej się, że będzie musiała przekonać profesorów do swojego pomysłu, a tymczasem wszystko wskazywało na to, że mogła zwyczajnie skakać na głęboką wodę, próbując złapać to, czego potrzebowała, co brzmiało co najmniej dziwnie, ale jej w pewnym sensie odpowiadało. Nic zatem dziwnego, że z zadowoleniem wzięła się pod boki, by pokiwać do siebie głową, zastanawiając się nad tym, co zrobić dalej i jak dokładnie ująć to, o czym w tej akurat chwili myślała. Najłatwiej było jednak zapewne walić prosto z mostu i dokładnie to postanowiła zrobić, skoro już i tak mówiła o swoich zamysłach innym. - Muszę stworzyć takie żelki albo gumę, albo lizaki, albo cokolwiek, co będzie dostatecznie smaczne, które nie neutralizują działania eliksirów i będzie można je wykorzystywać na przykład w leczeniu dzieci, które nie lubią eliksirów albo się ich boją. To w sumie ułatwi wiele spraw, a poza tym pozwoli również na mieszanie mikstur z jedzeniem, bez tracenia właściwości, jakich byśmy potrzebowali – zakomunikowała, jakby ta sprawa była przesądzona i może w jej wydaniu dokładnie tak było, bo wszystko wskazywało na to, że nie zamierzała się z tego wycofywać. Ani teraz, ani tak naprawdę nigdy.
W wyobrażeniu Gwen, była jak patyk wbity w piasek na plaży, trzeba się postarać, żeby nie zauważyć, ale rzeczywiście ich perspektywy, jak i ilość obowiązków i atrakcji dni codziennych były różne, więc i poziom skupienia, umiejętności analizy otoczenia i wyciągania sensownych wniosków był różny. Kiwnęła do studentki głową, zachęcając ją, by ta podążyła za nią spacerowym krokiem w stronę punktu widokowego, bo co tak będą sterczeć jak ogrodowe gnomy, lepiej zawsze się trochę poruszać. Tak mawiała Gwen. I jej ADHD. - Oczywiście, że tak po prostu. - uśmiechnęła się do puchonki - Jakiegokolwiek nie podjęłabyś sie projektu, jeśli jest coś, w czym jako pedagog ale też i człowiek mogę Ci pomóc, to moim obowiązkiem i wielką przyjemnością jest przynajmniej spróbować to zrobić. Chciał czy nie chciał, taka rola dorosłego. -= wyjaśniła, przechylając lekko głowę na bok. Pogoda nie była idealna, czasem zawiewał chłodny wiatr, niemniej zatrzymując się na słońcu było bardzo przyjemnie. Moment oddechu, otwartej przestrzeni z dalekim widokiem rozciągającym się na jezioro w dole i zamek. Po zbyt wielu godzinach między zimnymi murami, wyjście w takie okno na świat było czystą przyjemnością. Poprawiła poły płaszcza niczym pianista siadający do koncertu i klapnęła sobie na ławce, zerkając z dołu na Scarlett. - Żelki, gumę albo lizaki. - powtórzyła, uśmiechając się i mrużąc oczy przed jasnym promieniem, który wychylił się za głową puchonki, nadając jej anielski wygląd aureoli. Pokiwała głową w zamyśleniu, analizując swoje możliwości wsparcia takiego projektu. - Bardzo ciekawy pomysł. W długi weekend mogę zabrać Cie do fabryki Sweet Honeycott, może któryś z procesów, jakie wykorzystujemy, do czegoś Cie zainspiruje. Nie mamy w ofercie nic stricte leczniczego, poza klasycznymi pastylkami na zgagę czy ból gardła, ale Sweet Honeycott cieszy się różnymi praktykami, podpatrywanymi przez lata w różnych zakątkach świata. Może akurat coś okaże się ciekawym rozwiązaniem dla takich Twoich lizaków? - zaproponowała, dywagując sobie na głos. Nie była eliksirowarką, Viego miał do tego znacznie większy talent jeszcze za czasów szkoły. Pomimo tego, że lubiła siedzieć w kuchni, to wiszenie nad kotłem i wdychanie oparów wydawało się jej okropnie nudne. Pokiwała głową w zamyśleniu, z uśmiechem zadowolenia na twarzy, wiedząc, że młodzi czarodzieje, w odróżnieniu od niej i od ludzi z jej rocznika, szukali inspiracji i rozwiązań, zamiast, tak jak ona, stękać, że eliksir śmierdzi i nie chce tego robić.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Czy taki był obowiązek dorosłych, można było się sprzeczać, ale powiedzmy, że Carly wiedziała, o co w tej chwili chodziło Gwen. Chociaż to jeszcze nie oznaczało, że zamierzała faktycznie temu przyklaskiwać, raczej spoglądała na wszystko przez palce, jakby w ten sposób chciała powiedzieć, że nie do końca ufała we wszystkie zapewnienia. Była również pewna, że kiedy podzieli się swoim pomysłem, nastawienie profesor może się nieco zmienić, ale na razie skorzystała z możliwości spaceru i radośnie ruszyła u jej boku, dzieląc się z nią swoimi pomysłami, które sprecyzowane nie były, ale oczywiście, ona musiała robić coś więcej i zawsze szukać czegoś, co było całkowicie szalone. Jak choćby ten eliksir zamiany we wróżkę, który obecnie pewnie nie cieszyłby się najmniejszym nawet powodzeniem, czy może raczej zostałby skazany z góry na porażkę i uznany zostałby za dzieło samego szatana. I akurat w tym nikt by się nie pomylił. - O, naprawdę mogłabym pojechać i to wszystko zobaczyć? - zapytała, rozchylając usta, bo mimo wszystko obserwowanie podobnych rzeczy i procesów na pewno było czymś, nad czym warto byłoby się pochylić. - Mam sporo pomysłów i już nawet umówiłam się z Maxem, że będziemy je testować, ale muszę koniecznie wiedzieć, co się wzajemnie neutralizuje, bo nie chodzi o to, żeby taki eliksir pieprzowy zabił smak lizaka albo jego aromaty całkiem usunęły właściwości mikstury - wyjaśniła, spoglądając na Gwen z góry, zanim nie uznała, że to raczej mimo wszystko jej nie wypada i zajęła miejsce obok niej, by zaraz wyciągnąć przed siebie nogi. Sprawiała wrażenie naprawdę zadowolonej i wszystko wskazywało na to, że była gotowa do tego, by myśleć poważniej o swojej dalszej edukacji, chociaż jednocześnie nie zamierzała, jeszcze, zdradzać, czym dokładnie chciała się później zajmować. To była jej słodka tajemnica i podejrzewała, że nie wyjawi jej innym tak szybko. Może jedynie bratu, bo do niego miała mimo wszystko zaufanie, a skoro on postanowił przyznać, co planował, ona również nie powinna się przed tym wzbraniać.
Rozpakowała jeszcze jednego karmelka z garści tych wysupłanych z kieszeni i wrzuciła do buzi, patrząc w dal. Piękne widoki otulone promieniami słońca, wychylającego się gdzieniegdzie spomiędzy chmur sprawiały, że okolica wydawała się aż nazbyt magiczna. Wydawało się jej, że tu czy tam w powietrzu widzi migoczący pył, jak brokat, unoszący się na wietrze. Byłby nawet piękny, gdyby nie był tak koszmarny w skutkach. - Pewnie nie do wszystkich miejsc będziemy miały wstęp. Nawet mnie nie wszędzie dziadek wpuszcza. - zaśmiała się. Stary Honeycott miał swoje tajemnice i zapewne chronił je równie pilnie co Scarlett swoje. - Ale na pewno przeszmugluje Cię do kilku fajnych sekcji. - pokiwała głową. Pamiętała, że choć swoje pierwsze wizyty w fabryce spędzała jako mały brzdąc, zawsze fascynowało ją jak wszystkie zaklęcia i procesy wyglądają w manufakturze słodyczy. Co innego lepić ciastka czy rozlewać kilka tabliczek czekolady, a co innego myśleć w skali większej, w systemie sprawniejszym. Pewne rzeczy już nie mogły być wymierzone "na oko" a inne składniki czy właściwości musiały być wypracowane do perfekcji. - Ma to sens. - przyznała - Podpytam kogoś w rodzinie, czy o tym słyszeli albo czytali. Dobrze byłoby poszukać materiałów o takich wzajemnych oddziaływaniach składników. - pokiwała głową. Tak z głowy nie przypominała sobie żadnej konkretnej książki, traktującej o tym temacie, ale więcej było Honeycottów rozglądających się po świecie i szkolących z różnych cudowności, więc była pewna, że ktoś o czymś gdzieś musiał słyszeć, albo coś gdzieś czytać. - Myślę, że warto zacząć na małą skalę. Zanim zabierzesz się za kompletne produkty, takie jak żelki, czy lizaki, może spróbuj od struktur i konsystencji zbliżonych do wyjściowych. Jakąś polewę do ciasta albo nadzienie do pączków bazujące na eliksirze? - zaproponowała w zamyśleniu.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Dotarcie w miejsce, w które inni nie chodzili, było czymś, co Carly niesamowicie odpowiadało. Było przygodą, samą w sobie, czymś, co było bardziej niż pociągające, czymś, co smakowało słodko już teraz kiedy było tylko i wyłącznie nadzieją. Nawet nie obietnicą, bo w końcu nie mogła mieć pewności, że Gwen naprawdę uda się zabrać ją ze sobą, że zdoła ją przemycić i może uchylić rąbka tajemnicy, gdy mowa była o produkcji słodyczy. Jednak było w tym tak wiele czegoś, co ją pociągało, że sprawiała wrażenie, jakby w tej chwili emanowała po prostu wewnętrznym zadowoleniem, jakąś łuną albo czymś podobnym. - To brzmi jak wycieczka marzeń - zauważyła jedynie, patrząc na Gwen zupełnie, jakby patrzyła na najlepsze jedzenie świata, nie mogąc się doczekać, kiedy będzie mogła go skosztować. Wyraźnie cała ta sprawa podobała jej się coraz bardziej, sprawiała jej przyjemność i już teraz zachęcała ją do działania, do tego, żeby poszła naprzód i nie zatrzymywała się nawet na chwilę w miejscu. Chciała, a jakże, sięgnąć dalej i przekonać się, co z tego wszystkiego mogłaby uzyskać. Pozornie miała bowiem czas, ale gdyby się nad tym poważnie zastanowić, ten jakoś tak wiecznie jej uciekał i być może dobrze się stało, że powtarzała rok, że musiała jeszcze raz siąść nad niektórymi sprawami, odkrywając, co ją pociągało. Doprawdy, kto by się spodziewał takiego akurat obrotu spraw? - Hmmm - mruknęła. - Będę musiała rozłożyć wszystko na czynniki pierwsze, sprawdzić, co dokładnie zawierają konkretne eliksiry, a później wszystkie żelki, lizaki, polewy, żeby sprawdzić, jak to wygląda. Da się nasączyć ciastko eliksirem, ale z tego co wynika z moich badań, prędko się od tego wszystko rozjeżdża, nawet jeśli początkowo nie traci smaku... Będę musiała sprawdzić więcej rzeczy i na pewno zapytać o część z nich profesor Sanford. A później skrzaty uznają, że jestem pomylona, jak będę eksperymentować w kuchni - stwierdziła, wyraźnie rozbawiona i zachęcona tą uwagą, chociaż jednocześnie trudno było powiedzieć, dlaczego ją to tak cieszyło.
Na tyle na ile mogła, zawsze ochoczo pomagała uczniom. Niezależnie od tego do którego domu przynależeli, wbrew obiegowej opinii i sporadycznym przejawom faworyzowania gryfonów, każdy student był dla niej szalenie ważny, była pedagogiem z powołania, a nie z konieczności. Ogromną miłość w sercu budziły w niej wszelkie uczniowskie pasje, a szczególnie te kulinarne, toteż z wolna kwitnący na ustach Norwoodówny uśmiech, jak dopiekająca się w pierniku babeczka, dawał jej wiele radości i satysfakcji. - Kto wie, może Ci się tam spodoba na tyle, że w przyszłości zdecydujesz się tam pracować? - uśmiechnęła się wesoło - Jestem pewna, że jak spitchujesz swój pomysł dziadkowi, to się lekką ręką przekona do wprowadzenia Twoich pomysłów w produkcję na szeroką skalę. A z tym to dopiero mnóstwo zabawy, opakowania, nazwy, promocje, reklama... - machnęła ręką. Co roku na festiwalu czekolady, organizowanym we Wight, dziadek zbierał do notesu propozycję przysmaków gości festiwalu, a potem przez określony okres, były one dostępne w sprzedaży jako specjalny produkt sezonowy. Ile było przy tym roboty, to można było osiwieć, ale ile satysfakcji! Pokiwała głową, zgadzając się z przemyśleniami Puchonki. - Jeśli będziesz chciała, żebym przedyskutowała sprawę z profesor Sanford, to w wolnej chwili się tym zajmę. Opracujemy jakiś front działania, żeby móc Cię wesprzeć merytorycznie. Czasami ciężko znaleźć mi czy profesor wystarczająco dużo wolnego czasu, dobrze więc to, co się da zaplanować z wyprzedzeniem. - pokiwała lekko głową. Zaraz zaśmiała się na jej podsumowanie: - Lepiej może z eksperymentami trzymać się zakątka w sali koła realizacji twórczych. Nie daj Merlinie, coś szkodliwego dostanie się do dań na wielką salę i dopiero będziemy miały klopsa. - powiedziała rozbawiona, bo już była sobie w stanie wyimaginować jakiś próbny sos z eliksirem, który z powodu błędnego zmieszania składników staje się naparem pędzistolca, niechcący wlanym do obiadowej zupy dla całej szkoły. Nie była pewna, czy Hogwart ma wystarczająco dużo toalet...
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly zaśmiała się wdzięcznie na tę uwagę, zgadzając się z Gwen, że kto wie, może wybierze podobną karierę, ale prawda była inna. Na dnie jej głowy kiełkował już pomysł, myśl, jaka pchała ją naprzód, ale oczywiście nie miała nic przeciwko temu, żeby dowiedzieć się, jak wszystko wyglądało u Honeycottów i wcale nie chodziło o to, że chciała wyrywać im receptury, czy robić coś podobnego. Zwyczajnie była ciekawa tego, czy faktycznie byłaby w stanie kogoś zachęcić do tego, żeby zajął się jej pomysłem i wprowadził go do obrotu na szeroką skalę. Bo jej zdaniem to było coś zdecydowanie wartego zainteresowania, chociaż ona sama celowała w zupełnie inne rejony, rozwijając powoli własne zainteresowania, dostrzegając coraz to nowszą drogę przed sobą. - Może najpierw udowodnię światu, że to w ogóle możliwe – rzuciła, roześmiana, ale widać było, że nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby faktycznie udała jej się podobna sztuka. Miałaby swój własny, prywatny sukces, co na pewno mogłoby pociągnąć za sobą kolejne wybory, kolejne decyzje, kolejne plany, jakie mogłaby sprzedawać za odpowiednią kwotę, czy co to się tam z tym wszystkim robiło. Bo aż nie była pewna, tego było tak wiele. - O tak! Postaram się porozmawiać z profesor jeszcze dzisiaj, ale pewnie łatwiej będzie to wszystko poskładać w całość, kiedy panie to przedyskutują. A ja z przyjemnością poczekam, ale nie obiecuję, że nasza sala będzie wyglądała tak idealnie i bezpiecznie, jak do tej pory – odpowiedziała, a jej oczy zabłyszczały jak dwie latarenki. Była wręcz przeszczęśliwa, a po jej minie było widać, że tak naprawdę i tak pewnie wyląduje w kuchni ze skrzatami, testując razem z nimi swoje receptury. Ostatecznie była psotnikiem i nie bała się, że jakimś cudem nadmucha brzuch wicedyrektora albo zrobi coś podobnego. Była przekonana, że skrzaty by jej nie wydały, a przy okazji miałaby całkiem sporo rozrywki. Być może miałaby ją również kadra nauczycielska, nawet gdyby się do tego nie przyznała na głos. - To… będę czekać na wieści? Wezwanie? – zwróciła się jeszcze do Gwen, czekając na jakieś jej ostateczne postanowienia, starając się jej nie poganiać, ale wiedząc również, że ich rozmowa dobiegła końca.
Honeycottowie nie należeli do osób jakoś pilnie strzegących swoich tajemnic. Oczywiście, istniały w fabryce procesy, których Arthur nie pokazywał światu, tak samo jak były pomieszczenia, do których wchodzili tylko określeni ludzie, by zmniejszyć ryzyko kontaminacji składników do minimum, niemniej nie zdarzyło się chyba nigdy, by ktoś zainteresowany przepisem, składnikiem czy smakołykiem został przez kogoś z jej krewnych odesłanych z kwitkiem. Szczycili się umiejętnością odkrywania, tworzenia rzeczy nowatorskich, a chęć ludzi do odtwarzania ich przepisów była postrzegana jako komplement. Stąd też propozycja Gwen, by Carly przyjechała do fabryki, nie była zupełnie odklejoną ideą. Kobieta szczerze chciała pokazać swojej studentce jak najwięcej, kto wie, może młoda Norwoodówna rzeczywiście zainspiruje się do stworzenia rzeczy wielkich, a może będzie miała jakieś uwagi do istniejących systemów i usprawni swoim świeżym spojrzeniem pracę fabryki? Świat był tak pełen kreatywności i pasji, że byłoby całkowicie nierozsądnym i wbrew wszelkim Honeycottowym wierzeniom, zamykać się na możliwości. Pokiwała zaraz głową, notując w pamięci, by złapać Sanford po lekcjach, zanim zawinie się w swoje prywatne kąty i jakoś omówić ten temat, zaraz jednak śmiejąc się na zapowiedź przerobienia Sali Koła Realizacji Twórczych na pole minowe. - Nic się nie martw, mam tyle szlabanów do wlepienia gryfonom, że będzie komu naprawiać szkody i sprzątać odłamki. - powiedziała, kręcąc głową- Tak jest. Jak przegadam temat z Alexą, znaczy profesor Sanford, to wyślę Ci sowę. - zapewniła, unosząc dłoń do góry, niemal, jakby składała przysięgę harcerską, po czym podniosła się z ławki, widząc, że Scarlett była jak mały ogień, żywioł w ludzkim ciele i już paliła się, by gnać dalej- Do zobaczenia. - dodała jeszcze na pożegnanie, jakby było to potrzebne, by zwolnić ją z boksu startowego.
Przyszedł spóźniony. Nie wierzył, że to mogło się zdarzyć, jednak igły wskazówek były nieubłagane, zataczając się z nienagannym wdziękiem na tarczy kieszonkowego zegarka i dźgając go swoim obwieszczeniem. A więc spóźniony - zaznaczył w myślach szurających nieprzyjemnie po krętych ścieżkach świadomości. Przyjął tę porażkę z niesmakiem wykręcającym język i skrobiącym mu uporczywie podniebienie. Westchnął cicho, niemal całkiem bezgłośnie, bo nie mógł nikogo winić, mógł winić wyłącznie siebie. Wstyd, przenikliwy wstyd. Nie ukrywał że zależało mu na zajęciach z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, jak tylko będą kolejne, na pewno stanie się ich uważnym uczestnikiem. Coraz poważniej myślał o karierze eliksrowara i studiowaniu trucizn wytwarzanych przez zwierzęta pod kątem znajdowania nowych antidotów. Korzystając z niechcianego nadmiaru wolnego czasu dzielącego go od następnych lekcji, udał się na przechadzkę. Szedł powoli przez błonia rozpostarte pejzażem okalającym strzeliste wieże zamku. Dotarł, idąc w ten sposób, aż na punkt widokowy przy którym postanowił się zatrzymać. Przystanął tak, wsparty nonszalancko o murek, wiatr przeczesywał kosmyki jego włosów. Wyciągnął z pomiętej paczki papierosa, mruknął krótkie zaklęcie, by rozpalić końcówkę w przygrywce cichego syku. Zaciągnął się popielatym dymem owijającym się niczym bluszcz dookoła jego ciała. Wzrok przeskakiwał po pomarszczonej, granatowej tafli jeziora, po zwartej konstrukcji drzew zlewających się w knieję Zakazanego Lasu. Dostrzegał, dodatkowo, coraz więcej przesuwających się po błoniach sylwetek uczniów i studentów. Jedna z nich kierowała się w jego stronę. - Zajęcia już się skończyły? - zapytał, gdy była bliżej, rozpoznając w niej rok starszą Gryfonkę. Nie wyglądała na specjalnie szczęśliwą, a on z kolei nie wyglądał, jakby szczególnie przejmował się tym faktem. Zapytał ją głosem zwykłym, bezbarwnym nawet, bez żadnej wyjątkowej sympatii, bez żadnej, dostępnej pod opuszkami palców nienawiści. Być może problem tkwił w nim? Być może to on przeszkadzał?
Każdy miał czasami gorszy dzień i nie inaczej było w przypadku Imogen. Zajęcia z opieki nad magicznymi stworzeniami, na których dzisiaj uczestniczyła, w jej wykonaniu okazały się być jedną wielką porażką. Wszystko poszło nie tak, jak potrzebowała począwszy od zbyt wielu upadków na ziemię poprzez niemożliwość złapania większości magicznych stworzeń na które próbowała polować. Wiedziała, że ten przedmiot nie jest dla niej, jednak nie spodziewała się przekonać o tym w aż tak dotkliwy sposób. Tymczasem los postanowił sobie z niej okrutnie zakpić w tym aspekcie i jeszcze bardziej udowodnić jej, dlaczego nie pasowała do tych wszystkich pasjonatów przyrody i natury. Szła przed siebie w stronę zamku, marząc tylko o tym, aby się wykąpać, położyć na łóżku i odpocząć po naprawdę męczących zajęciach. Umorusana i zdenerwowana nie chciała robić nic innego. Ot, potrzebowała kilku chwil dla siebie, niczego więcej nie mogła pragnąć. Zanim jednak chciała udać się do zamku i dormitorium Gryfonów, uznała, że może warto byłoby odwiedzić jedno z jej ulubionych miejsc na błoniach szkolnych. Punkt widokowy był dla niej naprawdę wyjątkowy. Rozpościerał się stąd przepiękny widok na jezioro, dolinę, a kiedy pogoda była odpowiednia, można było z oddali dostrzec szczyty zabudowań w Hogsmeade. Imogen kochała to miejsce miłością szczerą i oddaną, uwielbiała spędzać tutaj czas na kontemplowaniu nad swoim życiem, odrabianiu prac domowych, po prostu przebywaniu. Z dala od wszystkich ludzi i całego złego świata. Tylko ona, jej własne myśli, śpiew pobliskich drzew i cichy szum rozbijających się o brzeg odległych fal na jeziorze. Idylliczna wręcz wizja tego miejsca sprawiła, że dziewczyna porzuciła plany szybkiego powrotu do dormitorium na rzecz spędzenia czasu w swoim w punkcie widokowym. Bo przecież jeśli to nie poprawi jej nastroju, to niby co innego miałoby jej w tym momencie pomóc? Dlatego zamiast pójść w prawo, w stronę zamku, skręciła w lewo, aby wspiąć się na niewielki pagórek, który był jej miejscem docelowym. Kiedy tylko znalazła się blisko punktu widokowego, od razu poczuła, że coś jest nie tak. Znała zapach, który rozpościerał się w tym miejscu i dla niej samej działał niczym płachta na byka. To było kroplą, która przelała czarę. Imogen pragnęła tylko odpocząć w swoim ulubionym miejscu, a zamiast tego otrzymała kogoś, kto w nim palił! - Jak widać - burknęła w stronę chłopaka, kiedy znalazła się na tyle blisko, aby usłyszeć jego słowa. Nieco brudną dłonią ogarnęła z czoła kosmyki włosów, które tam zabłądziły. Wzięła głęboki oddech, chcąc w ten sposób napawać się spokojem tego miejsca, pomimo obecności niechcianej osoby, niemiej wtedy to dym papierosowy dostał się do jej płuc, podrażniając je bardzo intensywnie. Zakaszlała głośno, zginając się niemalże w pół. Kiedy atak kaszlu minął, spojrzała na chłopaka z wyrazem wściekłości wymalowanym na piegowatym licu. - Naprawdę? Musisz palić akurat tutaj?! - sztyletowała go spojrzeniem błękitnych tęczówek, zła na cały świat, że akurat taka oto przyjemność spotkała ją w tym miejscu.
Przespacerował się po jej twarzy spojrzeniem, ani znużony, ani też ze specjalnym rozświetlającym mu oczy entuzjazmem. Nadal rozgryzał gorycz własnej porażki której chrzęst tańczył mu na krawędziach zębów i obwolutach dziąseł jak drobne ziarenka piasku. Nie spodziewał się, że Gryfonka tuż przy nim zacznie się niemal krztusić. Nie wyglądała zresztą na zadowoloną już od samego początku, od pierwszego kontaktu, pierwszego wyłuskania przez zmysły. Nawet stan jej mundurka zdradzał poniekąd że zajęcia nie były dla niej czymś łatwym, zupełnie bezproblemowym. Zazdrościł jej mimo tego, zazdrościł ponieważ sam miał ochotę w nich uczestniczyć, czego jednak nie osiągnął przez niefortunny zbieg okoliczności. - Nie muszę. Zwyczajnie miałem ochotę - odpowiedział beztrosko. Nie rozumiał, czym właśnie to miejsce różniło się od innych. Dzięki magii mógł zatrzeć za sobą ślady, a nie zamierzał wyrzucać kikuta niedopałka za krawędź hogwarckiego mostu, miał jednak pewne zasady. Nie był w żadnej świątyni, którą mógłby zbezcześcić śladem swojej używki, niegodny, przyjmujący postawę heretyka. - Tak bardzo ci to przeszkadza? - dopytał z niemal chłopięcą niewinnością. Wyjął papierosa spomiędzy zaciśniętych warg, zaczął trzymać go w dłoni opuszczonej wzdłuż ciała. Nie powiedział jej jeszcze wprost, ale był ciekawy, nie, gdy chodziło o przyczynę jej awersji do zapachu tytoniu, ale przebiegu lekcji i tego, jak wiele mógł potencjalnie stracić i żałować.
Zapach dymu papierosowego uderzył w nią w naprawdę silny sposób, toteż i reakcja jej organizmu była bardzo adekwatna. Nigdy go nie tolerowała, zawsze nad wyraz mocno irytował jej nozdrza swoim ciężkim, nieprzyjemnym zapachem. Niestety dla obecnego tutaj Ślizgona, trafił on na ciężki poranek w wykonaniu Imogen, przez co jej nadwrażliwość na niedogodności, jakie miał do zaoferowania świat, tylko wzrosła. Krew zawrzała w jej żyłach, kiedy usłyszała w odpowiedzi ociekające jadem i sarkazmem słowa, jakie skierował w jej stronę. Musiała solidnie się powtrzymać przed tym, aby nie sięgnąć po swoją różdżkę i nie zastosować jakiegoś zaklęcia, które w dobitny sposób wyjaśniłoby chłopakowi co ona sądziła o jego "miałem ochotę". W zamian za to, uśmiechnęła się ironicznie, co nie wyglądało najlepiej na jej piegowatym licu, bo i taki wyraz twarzy zwyczajnie do niej nie pasował. Zaplotła ręce na wysokości klatki piersiowej, przesunęła ciężar ciała na jedno biodro. - Cudownie... Szkoda, że miałeś ochotę robić to akurat w moim ulubionym miejscu. - Choć chłopak nie mógł mieć świadomości, że ona tutaj dzisiaj przyjdzie i tak naprawdę to nie miała żadnego logicznego argumentu, aby napastować go w taki sposób, to jednak nie mogła się oprzeć pokusie zrobienia tego. Frustracja osiągnęła alarmująco wysoki poziom i należało zrobić coś, aby się jej pozbyć, toteż Imogen bez najmniejszego nawet zająknięcia robiła dokładnie to, co jej ciało jej podpowiadało; dała się ponieść instynktowi i zachcianką. A teraz jej zachcianką było wyraźne poinformowanie chłopaka, co o tym sądziła. Niestety dla niego, nie odbywało się to w sposób kulturalny i ludzki. Niemalże jęknęła, słysząc kolejne jego słowa. Wiedziała, po prostu wiedziała, że mówił to wszystko specjalnie. Tylko po to, aby jeszcze bardziej jej dopiec, zdenerwować. - A myślisz, że burzyła bym się tak bardzo, gdybym miała to w dupie? - Oh, dziewczyna nie miała w tym momencie żadnych skrupułów. Zmarszczyła bardzo mocno brwi, aż niewielka, pionowa zmarszczka powstała między nimi na jej czole. Zdenerwowanie nieco przyozdobiło jej policzki różowym odcieniem, choć jeszcze mogła zgonić to na dość niską temperaturę tego dnia. - Odgaś to, albo idź z tym gdzieś indziej - nie prosiła. Żądała, aby to zrobił, choć nie miała do tego żadnego prawa. Mógł tutaj przebywać tak samo, jak i ona, choć w jej rozumowaniu, to miejsce było jej.
Mógł przypominać węża; z kwaśnym, jadowitym uśmiechem zatrzymanym na powierzchni jego twarzy, z tym błyskiem złośliwym w oczach, spojrzeniem uchodzącym z tęczówek jedynie odrobinę jaśniejszych od szpar wyczulonych źrenic. Gdyby o tym usłyszał pewnie chciałby zaprzeczyć, ale nie mógł (na tyle) uciec od swojego przeznaczenia. Stał nieopodal Imogen w rozgonionym konflikcie, w kolizji przeciwieństw, światów, każdego ze swoją wizją, próbującego narzucić drugiemu swoją niepodzielną wolę. Ona: wyraźnie zirytowana i nieznosząca sprzeciwu, on: na ten moment zupełnie opanowany i nieszczególnie też skory do współpracy. - Od razu widać, że jesteś z Gryffindoru - oznajmił jej pobłażliwie - prawda? - zwrócił się do niej, zupełnie jakby ta przynależność do wspomnianego domu była stawianą przez niego spontaniczną diagnozą. Nie miał już jedenastu lat, aby móc wykazywać ciche posłuszeństwo wobec starszych roczników. Nie miał już jedenastu lat, aby zruganie przez nią zrobiło na nim jakiekolwiek wrażenie. Powstrzymał się od westchnięcia. Tylko własne zasady mogłyby go przekonać. Pomyślał, że zadowoli się pewnym interesem. Układem, który miał zamiar jej wkrótce zaprezentować. Niech będzie teraz inaczej. Ciekawiej. Niech odrobinę wykaże inicjatywy i przy tym go zmotywuje. - Uznajmy, że zgaszę tego papierosa. Co wtedy zrobisz? Opowiesz mi, jak było na zajęciach? - drążył. - Chcę wiedzieć, jak bardzo muszę żałować, skoro w nich nie uczestniczyłem.
Spotkanie na pewno nie przebiegało po niczyjej myśli, bo prawdopodobnie Maurycy pragnął tylko rozkoszować się w spokoju swoją używką, a Imogen chciała rozkoszować się w spokoju widokami. Niestety, jedno natrafiło na drugie i tak oto szlag jasny trafił ich jakiekolwiek pragnienia zachowania choć odrobiny swobody czy przyjemnej atmosfery tego miejsca. Dziewczyna piekliła się niemiłosiernie i nic nie mogła na ten fakt poradzić. Dzień był dla niej ciężki, a fakt, że nie mogła odpocząć na własnych zasadach, tylko napełniał jej ciało frustracją, której nie potrafiła okiełznać. Już nawet nie była pewna, czy wylewała to wszystko z siebie przez fakt, że naprawdę ją te papierosy rozsierdziły, czy po prostu chłopak stał się dla niej Bogu ducha winną ofiarą. Ale kto by się przejmował rozsądkiem w takich okolicznościach? - A co ma mój dom do tego wszystkiego? - prychnęła, zaplatając dłonie na wysokości klatki piersiowej. Chciała choćby i dla samej zasady powiedzieć, że nie jest Gryfonką, jednak to kłamstwo nie mogło przejść jej przez gardło. Uniosła jedną brew ku górze, kiedy zaproponował coś za coś. W myślach spokojnie analizowała, na ile to wszystko jej się opłaca i czy powinna podjąć rzuconą przez niego rękawicę. Mogła ot tak po prostu odejść i znaleźć sobie inne miejsce do odpoczynku, jednak w tej sytuacji, duma nie zezwalała jej na takie zachowanie. Najlepszą opcją dla niej byłoby po prostu wygrać, bez żadnego dodatkowego obciążenia, ale wiedziała również, że tak proste rozwiązanie nie było możliwym do zrealizowania, gdyż chłopak nie wyglądał na takiego, który ot tak, po prostu podda się jej sugestii. Wzięła głęboki oddech, zacisnęła palce u nasady swojego nosa, jakby bardzo żałowała tego, co właśnie miała zrobić. Przymknęła na chwilę oczy, prosząc wszelkie istniejące na świecie bóstwa o cierpliwość, bo przecież gdyby dali jej więcej siły, to zrobiłaby komuś krzywdę. - Niech stracę - westchnęła głośno, otwierając oczy. Podeszła do drewnianej balustrady i bezpardonowo wspięła się na nią, aby po chwili wygodnie (a przynajmniej na tyle, na ile pozwalało stare drewno), umościć na niej swoje cztery litery. - Generalnie to na zajęciach biegaliśmy po całych błoniach, próbując złapać jakieś różne małe żyjątka. Z tego, co mówił profesor Rose, rozprzestrzeniły się one po wakacjach i trzeba je odseparować, bo za chwilę ich przyrost naturalny będzie za duży. - wzruszyła delikatnie ramionami, ot to nic takiego, bo dla niej faktycznie nie znaczyło to kompletnie nic.
Pamiętał, gdy po raz pierwszy wyruszył do Hogwartu - ekspres, który go transportował, był głośny i dyszał wstęgami pary unoszącej się popielatym pióropuszem w stronę nieba. Pamiętał strach, jaki wówczas zamieszkał w jego sercu, kolczasty i przenikliwy, pamiętał jak się rozrastał i ściskał wiotkie przedsionki, przedzierał się w poprzek komór, podduszał smukłą aortę. Pamiętał. Chciał być Krukonem. Pamiętał - liczył, że chociaż w tym przypadku odmieni wyroki losu. Liczył, że będzie inny, że dobór domu utwierdzi go w przekonaniu nie jesteś taki, jak myślisz. Mógł być zupełnie taki, jak początkowo sądził. Zły niczym gady w sączonych opowieściach, w bajkach przekazywanych z ust do kolejnych ust. Pokryty łuską niechęci. - Ma znacznie więcej, niż myślisz - sprostował prędko jej wyrzut. - Tiara Przydziału nie dobiera nas w przypadkowy sposób - a przynajmniej wszyscy w to wierzyli. Ten wyświechtany, podniszczony kapelusz miał wyjątkową zdolność. Wyjątkowo, zupełnie jakby był przekonany o swojej nieomylności oddelegował go do szeregów Slytherinu. Oddelegował tak setki, tysiące pierwszorocznych przed nim, stających również w tym miejscu. Czasami zastanawiał się, czy bywały chwile w których przedmiot najzwyczajniej się pomylił. Błędy były jednak rzeczą bardziej należącą do ludzi niż ożywionych magią rekwizytów. Umowa była umową. W chwili, gdy podzieliła się z nim szczątkową, lakoniczną informacją (ale informacją bezsprzecznie), wyjął różdżkę i zgasił papierosa. Wcisnął go do podręcznej popielniczki. - Żałuję - zawyrokował. Żałował tak czy inaczej, kwestia nieobecności uderzyła we wrażliwy, newralgiczny punkt na mapie jego ambicji. Miał określone cele, określone lekcje w jakich zamierzał uczestniczyć, na jakich pragnął się skupiać. Inne, takie jak Obrona Przed Czarną Magią nieszczególnie wpisywały się w zasięg jego zainteresowań. - Powinienem tam być. Wyznał z nieznacznym, wątłym rozmarzeniem. Czas przesypywał się sennie przez klepsydrę jego świadomości. Imogen usadowiła się na dogodnym miejscu, górując w tej chwili nad nim w oczywisty sposób. Nie był tym jednak osobliwie przytłoczony. Potrzebował o wiele więcej, aby poczuć się karłem, o ile było to w jakiś sposób możliwe do wykonania. - Nie lubisz magicznych stworzeń? - jeden z kącików ust powędrował ku górze. Nie wydawała się w końcu podekscytowana niedawnymi zajęciami.
Ona sama niewiele pamiętała z jej pierwszej podróży do zamku Hogwart. Była usilnie przyczepiona do ramienia Ike, bojąc się nawiązać kontakt z kimkolwiek innym, mając za niesamowicie wielką podporę starszego o kilka minut brata. To i tylko to pozwoliło jej wsiąść do tego pociągu, dotrwać do uczty w Wielkiej Sali i z ogromnym rozczarowaniem patrzeć, jak Isaac Skylight odchodzi do zupełnie innego stołu niż ten, wyznaczony Imogen. Czy uważała, że dom w Hogwarcie mówił o tym, jakim jesteś człowiekiem? Absolutnie nie. Ludzie ewoluowali przez całe swoje życie. Zmieniali nastawienie, charaktery, niektórzy wymienialni nawet części swojego ciała. Dlatego nie, nie uważała, aby dom miał tutaj cokolwiek wspólnego. Ona sama niewiele przypominała tę jedenastoletnią, przestraszoną życia dziewczynkę, która pierwszy raz przekroczyła kamienne mury zamku. Tamta Imogen umarła lata temu, a to, co stąpało po ziemi teraz było tak samo realne, jak pochowana wersja dziewczyny. Zupełnie inna pod względem charakteru, a jednak taka sama. Przynajmniej w pewnym sensie. - Tiara przydziału nie bierze pod uwagę tego co będzie. Bazuje jedynie na tym, co jest teraz - stwierdziła, gotowa zacięcie bronić swoich poglądów. Nieświadomie uniosła hardo podbródek ku górze jak zawsze, kiedy wchodziła z kimś w jakąkolwiek polemikę. - Poza tym uważam, że nie istnieje osoba na świecie, która byłaby tylko Gryfonem lub Ślizgonem. Ty o sobie mógłbyś powiedzieć, że choć częściowo nie pasowałbyś do jakiegoś zupełnie innego domu? - uniosła jedną brew ku górze szczerze wątpiąc w to, że byłby w stanie coś podobnego stwierdził. Paznokciem prawej dłoni zaczęła nieświadomie skrobać drewnianą belkę, na której przycupnęła. - Charakter człowieka jest bardziej złożoną kwestią niż podział na tylko cztery domu - dodała po chwili, nieco ciszej, jakby minimalnie speszona swoją zapalczywością. Niemniej nie żałowała wypowiedzianych słów i szczerze wierzyła w to, że faktycznie w taki sposób wyglądał każdy człowiek na świecie. Inaczej byłaby bardzo rozczarowana faktem, że szablonowe upychanie człowieka w jakieś barwy, praktykowane w Hogwarcie od stuleci, sprawdzało się w stu procentach. Uniosła ponownie brew ku górze, kiedy obecny tutaj Ślizgon stwierdził, że żałował braku obecności na lekcji. Ona sama uważała ją za stratę czasu i nie zamierzała zmienić w tej kwestii swojego zdania. - To dlaczego nie byłeś? - odbiła od razu zgrabnie piłeczkę, niespecjalnie przejmując się tym, czy takie zachowanie było odpowiednie, czy nie. Już dawno minęły czasy, gdy przejmowała się opinią ludzi na swój temat. Dlaczego teraz nagle miałaby zacząć? - Nie lubię marnotrawstwa swojego czasu. Magiczne stworzenia są super, jednak bieganie po błoniach i polowanie na nie, jak na jakieś skarby, to jest głupota - hardo spojrzała na jego twarz, kiedy to zaczął się uśmiechać. Gotowa była zawzięcie bronić swojej opinii i chłopak powinien o tym wiedzieć. Nawet jeśli w ten sposób okazywała się być stu procentową Gryfonką.
Tu i teraz. Liczy się tu i teraz. Tutaj, namacalne i chłodne, trącone dłonią jesieni zaciskającej nieubłaganie swoje palce. Teraz, rozpadające się w przeszłość, wgniecione przemarszem czasu w grunt ponurej, zatęchłej codzienności. Teraz, które wydawało się gdyby pomyśleć dalej - nie istnieć, bo każde teraz w przebłysku świadomości utrwala się momentalnie jak sucha, woskowa rzeźba, teraz staje się było, za każdym razem, za każdym wypada z rąk. Czy Imogen wierzyła w przeznaczenie? Nie miał zamiaru prześladować jej podobnymi pytaniami. Czy wierzyła, że instynkt zagrzebany w cienistych kuluarach, w korytarzach umysłu, w zmarszczkach jego głębokich jest niezmienny tak jak niezmienna jest żądza krwi widoczna w połyskujących ślepiach drapieżnika, jak niezmiennie kły powołane są by wyszarpać dla siebie pożywienie? Jeśli tak, Tiara Przydziału nie mogła popełniać błędów. Widziała wśród uczniów wszystko, o czym sami dotychczas nie wiedzieli, co miało wypełznąć na wierzch. - Zgadza się - pokiwał obecnie głową - ale niektóre cechy zawsze będą przeważać nad innymi - naprawdę chciał tak uważać? Jak daleko chciał zabrnąć w swoich szorstkich poglądach? Czy sądził, że nie było już dla niego ratunku? Miał w sobie zbyt dużo jadu który zatruwał go od środka. - Spóźniłem się. Nie ma w tym nic wielkiego - wyjaśnił. - Przyjdę następnym razem - nie tkwiła w tym przecież żadna, złożona filozofia. Nawet, kiedy przez swoje zachowanie wydawał się odrobinę nierealny, po części tylko obecny, po części mglisty jak sen. - Na zaufanie większości trzeba sobie zasłużyć - oparł się o pobliski murek. Spojrzenie zadarł do góry, koncentrując je na twarzy dziewczyny. Nie oburzył się radykalnym spojrzeniem, zdawała się bezpośrednia, mówiąca donośnie o tym, co sądzi na dany temat. Lubił takie osoby, szczere i autentyczne. Lubił zawsze ich słuchać. - Widać nie różnimy się aż tak bardzo od pozostałych zwierząt - kontynuował - nawet, gdy próbujemy udowodnić, że jest zupełnie inaczej - mówił dalej z ironią. Wielcy ludzie, wspaniali ludzie, obdarzeni magią ludzie. Czystej krwi czarodzieje umierali tak samo jak masa pozostałych istot. Koniec ich życia nie był nawet przez chwilę szlachetniejszy. - Słyszałem, że pierwsza lekcja zielarstwa odbędzie się też na zewnątrz - nie w cieplarni, jak miały miejsce zazwyczaj. - Piszesz się? - być może był nieco uszczypliwy, ale nie mógł powstrzymać się od tego pytania. Nawet, gdy większość roślin nie potrafiła się skutecznie przemieszczać, odnalezienie ich stanowiło wyzwanie, nie mniejsze niż w przypadku gatunków poszukiwanych na ONMS.
Imogen wierzyła w siłę wyższą, która w jakiś sposób zarządzała jej życiem niemniej uwielbiała sądzić, że to ona sama naznaczała na mapie życia ścieżki, którymi zamierzała podążyć. Lubowała się w pozornej niezależności choćby ta miała okazać się jedynie jedną wielką ułudą dopasowaną do jej życia. Wierzyła, że każdy sam decydował o swoim losie, że ten wciąż mógł być zmieniony w zależności od preferencji odpowiednich osób. Nie sądziła, aby wszystko było z góry zapisane w gwiazdach, że człowiek posiadał jeden możliwy scenariusz dla swojego życia, który był z góry narzucony przez siłę wyższą. Nie, dla niej to wszystko pozostawało nieznajomą. - Wydaje mi się, że nawet te główne cechy, przy odpowiedniej motywacji, można zmienić - dalej zawzięcie broniła swojej opinii, choć zaczynała się nieco uśmiechać przy tych słowach. Nawet nie zauważyła kiedy ta niewinna polemika zaczęła sprawiać jej przyjemność. Wymiana poglądów ze Ślizgonem była ciekawą konwersacją pomiędzy dwojgiem naprawdę inteligentnych osób z bardzo interesującym spojrzeniem na świat. A Imogen lubowała się w takich niegroźnych potyczkach słownych, gdzie jej mózg dostawał impuls do myślenia i analizowania tematu. Obserwowała, jak podchodził do murka i oparł się o niego. Nie spuszczała z niego wzroku niebieskich tęczówek zafascynowana jego osobą bardziej, niż była w stanie przyznać. - Myślę, że gdyby większość osób pamiętała o zaufaniu, zdziałałaby o wiele więcej, niż poprzez durne łapanie na siłę. To kończyło się tylko brudnymi kolanami - i jakby dla potwierdzenia własnych słów, pomachała w powietrzu jedną ze swoich nóg, gdzie spodnie na wysokości kolana zostały przyozdobione mieszanką trawy i czarnej ziemi. Uśmiechnęła się przy tym delikatnie, bo jak widać, sama wykazała się wspomnianą między słowami ignorancją, o której mówił Ślizgon. Nie próbowała się usprawiedliwiać, nie miało to najmniejszego sensu. Nie wykazała się rozsądkiem podczas tamtych zajęć, ale nie zamierzała z tego powodu biczować się przez najbliższe kilka miesięcy. Ot, popełniła błędy nad którymi przeszła do porządku dziennego, wyciągając z nich po drodze naukę. To chyba najbardziej właściwe rozwiązanie w takiej sytuacji. Jęknęła, kiedy wspomniał o zielarstwie i tym, że znów czekało na nich zwiedzanie błoni zamku. Skrzywiła się, w dość dosadny sposób pokazując, co o tym sądzi. - Raczej nie mam wyjścia - długie, przeciągłe westchnięcie wydostało się spomiędzy jej warg. Przeniosła wzrok na odległe góry. Delikatny wietrzyk szarpał blond kosmykami na jej głowie. - Moja matka raczej by mi nie wybaczyła, gdybym odpuściła sobie zielarstwo. - Wiedziała, że chłopak prawdopodobnie nie zrozumie, skąd takie nastawienie rodzicielki względem tego przedmiotu. Nie ma co się dziwić, nie znał. - Jest uzdrowicielką, która uważa, że większość spraw rozwiązują rośliny - dodała, ponownie przenosząc na niego spojrzenie błękitnych tęczówek. Na piegowatym licu widać było pewnego rodzaju udręczenie spowodowane tym właśnie stanem rzeczy. Jednak kto by się tym faktem przejmował...
On wierzył za to w niezmienność, wierzył w tę stałość silną jak fundamenty włożone w zębodół ziemi, wierzył w korzenie zaciśnięte jak macki, wierzył w zawisły wyrok nieuchronny jak oddech czy krótka pauza mrugnięcia. Wierzył, że człowiek nie był na tyle plastyczną masą żeby posłusznie wklęsnąć pod opuszkami palców, pod naciskami starań. Nie wszystko można przekreślić, nie można zacząć od nowa. Nie wybrał umiejętności, z jaką przyszedł na świat, nie wybrał osamotnienia oraz lepkiej niechęci. Wiedział, że nie był w stanie funkcjonować inaczej (lepiej?), połyskiwać jak cekin na pstrokatej tkaninie towarzystwa, mówić głośno i śmiać się jeszcze wyraźniej, dźwięczniej, szeroko otwierając usta. Ludzie lgnęli do niego najczęściej, ponieważ uważali że potrafi dochować tajemnicy. Łudzili się, że będzie w stanie ich zrozumieć, podczas gdy on nie rozumiał nawet samego siebie. Wiedział, że się nie zmieni. Miał krążyć zawsze jak duch. - Dobrze wiem, o czym mówisz - mówił do niej swobodnie, bez większego przejęcia, nadal nonszalancko oparty o zabudowę mostu. - W mojej rodzinie jest sporo uzdrowicieli - mogła o tym nie wiedzieć, rodzin z tradycjami w Hogwarcie było wiele, wiele nazwisk miało swoje znaczenie i historie. Potrafił dotknąć tej kwestii, tej materii którą doskonale znał, ponieważ wychowywał się w środowisku gdzie od początku stawiano wobec niego jasne i często zawyżone wymagania. Uśmiechał się do niej teraz, ale jego uśmiech nie był grymasem szczerym i serdecznym, nie był czystą radością, prędzej czymś kwaskowatym i ponurym, starannie wystudiowanym odcieniem pomiędzy obojętnością a melancholią. Zakładał że miała dużo więcej swobody niż on sam, że dużo łatwiej było się jej zbuntować, że troska matki wynikała z czegoś więcej niż z obsesji udzielającej się jego wujowi prowadzącemu bezduszną politykę. W chwilach, gdy zastanawiał się poważniej nad tym, jaki był naprawdę, rozumiał jak bardzo nie pasował do środowiska w jakim przyszło mu żyć. Czuł się wybrakowany. Niewłaściwy. - Ciężar czyiś ambicji… - …który spoczywa na nas, ambicji krewnych, którzy domagają się, abyśmy postępowali w określony sposób; zarzucił urwanym zdaniem, spoglądając równocześnie na Imogen, próbując zauważyć, czy rozumie, czy rzeczywiście mówili o tym samym, czy rzeczywiście pod tym względem byli bliżej niż początkowo mogliby się spodziewać.
Choć prawdopodobnie żadne z nich nawet nie brało tego pod uwagę, kiedy spotkali się tutaj te kilkadziesiąt minut temu, to jednak dogadywali się nadzwyczaj dobrze. Początkowa frustracja uleciała w siną dalej, nie pielęgnowana przez Imogen. Porzuciła ją na rzecz naprawdę ciekawej rozmowy, w którą to wdała się ze Ślizgonem. Nie spodziewała się, że sytuacja potoczy się właśnie w taki sposób, nabierze takiego kierunku, ale nie narzekała. Miło było wciąż dać się czymś zaskoczyć. Uniosła jedną brew na wzmiankę o jego rodzinie i o tym, że to właśnie uzdrowiciele również w niej występują. Zaraz to spróbowała przypomnieć sobie jego nazwisko i porównać ze współpracownikami matki. Zmarszczyła przy tym nieco brwi, zastanawiając się nad tym głęboko. Niemniej, niestety nic nie przyszło jej do głowy. Zrezygnowana westchnęła, zagarnęła blond kosmyk za ucho. - Może moja mama by ich znała, bo ja niekoniecznie. Znam tylko kilku jej najbliższych współpracowników - przyznała w końcu z delikatnym zażenowaniem. Jeśli chłopak liczył, że w tym punkcie otrzyma od niej coś więcej, to niestety, Imogen miała tylko tyle do zaoferowania. Temat uzdrawiania nigdy nie był dla niej interesujący i nawet najprostsze episky stanowiło dla Gryfonki nie lada wyzwanie. Przywykła do tego, że ten ciężar, mogła zrzucić na kogoś innego i nawet nie zamierzała się od tego odzwyczajać. Tak było łatwiej, przyjemniej dla niej samej. Tylko tyle i aż tyle... Znów westchnienie wyrwało się z jej ust, kiedy to usłyszała kolejne jego słowa. - Tak... Cudze ambicje w końcu nas zabiją - stwierdziła cicho, nie bardzo wiedząc, czy te słowa kierowała do siebie, czy do niego. Na przestrzeni lat przywykła, że oczekiwano od niej pewnego rodzaju zachowania, które wynikało wyłącznie z posiadanego nazwiska. Widziano ją, jako twórcę mioteł, uzdrowiciela, ponieważ rodzice tak chcieli. Nikt nie interesował się tym, czego sama Imogen pragnęła. Otrząsnęła się nagle z nieco nostalgicznego nastroju, w który to popadła. Zeskoczyła zgrabnie na ziemię i przeciągnęła się, w całości prezentując pobrudzone ziemią kolana. Zerknęła na nie, tylko przelotnie, bo widziała, że teraz i tak nic więcej z tym nie zrobi. - Muszę już iść. Za niedługo zacznie się lekcja eliksirów, a chciałabym jeszcze wcześniej się przebrać. - mówiąc to, gestem wskazała na swoje nie do końca już wyjściowe ubranie. Znów odgarnęła kosmyk włosów za ucho i uśmiechnęła się do chłopaka - Dzięki za miłą rozmowę - dodała, po czym obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę zamku.