Skryte za lasem miejsce, do którego jest bardzo trudne dojście – tylko nielicznym udaje się odnaleźć to magiczne jezioro. Zbiornik przez cały rok jest pokryte spękanym lodem. Przy brzegu znajdują się większe kry, natomiast im dalej w stronę środka, tym mniej dryfujących bryłek lodu.
UWAGA: Aby wejść, obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
A on by tak o sobie pomyślał. Gdyby był osobą postronną, kompletnie nieznającą jego i tego, jakie miał poglądy (o ile miały one jakiś sens)... Uważałby go za ignoranta i kogoś, kogo zdecydowanie nie warto ignorować. Kącik jego warg drgnął, uniósł lekko brew i przeniósł na nią swoje spojrzenie, jakby wielce go w tym momencie zainteresowała.-Tak więc o mnie myślisz?-Spytał, a po wyrazie jego twarzy nie dało się wyczytać, jakie było stanowisko chłopaka wobec nowo nabytych informacji.-A nie uważasz, że to całe skomplikowanie jest jedynie wytworem Twojej własnej wyobraźni? Powiedziałaś sobie, że jestem taki, a nie inny, a Twój mózg podświadomie mówi Ci, że za tym wszystkim kryje się coś jeszcze.-Wzruszył lekceważąco ramionami. To jedyna jedna z wielu możliwości. Kiedy bardzo ładnie ubliżyła jego osobie, z poważnym wyrazem twarzy spojrzał na jej postać. Na próbę ukrycia zaczerwionego lica. Przez moment taksował jej postać swoim spojrzeniem, które tylko w drobnej mierze mogło być uznane za niestosowne. Chciał dostrzec wszystkie te drobne szczegóły, które mogły w znaczący sposób wpłynąć na to, co się w tym momencie działo.-Czy jakbym Ci powiedział, że chciałbym Cię pocałować, również uważałabyś, że to nie może być takie proste?-Uniósł wysoko brwi.-Czy złączenie się dwóch osób tą jedną częścią ciała byłoby skomplikowane? Wiązało się z ukrytymi motywami?-Spytał, a mimika jego twarzy się nie zmieniła. Odwrócił swoje spojrzenie, chcąc dać jej, chociaż odrobinę swobody w oddychaniu. Meksyk był zabawnym miejscem. Początkiem czegoś, czego nie rozumiał do tej pory... Nigdy nie kwestionował swoich czynów, spotkań czy słów, które z siebie wyrzucił. Obsesja, było to jedno z bardziej trafnych określeń. -Pewnie nie.-Powiedział, a coś w tonie jego głosu sprawiało wrażenie jakieś ostateczności. Czy gdyby nie tamto spotkanie przy hamakach, teraz byłby gdzie indziej? Czy jego życie w jakiś diametralny sposób by się zmieniło? Pewnie tylko jego relacja z Esther uległaby zmianie. Nigdy by jej nie wypuścił, kiedy już raz ją posiadł. Teraz... Teraz pierwszy raz o niej pomyślał. Nie czuł nic, dlatego zawsze chwytał się tego, co mogłoby, chociaż w drobnej mierze go dotknąć... Taki był. Cały czas szukał źródła. Nigdy nikomu nie pokazał tego miejsca, tak naprawdę, nie dzielił się swoimi własnymi sanktuariami z osobami postronnymi. Silvia była jedyną osobą, która wydawała się tutaj na swoim miejscu. Nie przeszkadzała mu, mógł nawet uznać, że uzupełniała tę scenerię z zaskakującą dokładnością. Aż ciarki przechodziły po plecach. Ponownie na nią spojrzał. Szczerość jej słów w niego uderzyła. I to, jak w tym momencie wyglądała, wcale nie pomagało. Nie wiedział, kiedy jego palce powędrowały w kierunku jej twarzy. Dotknął jej podbródka, przytrzymując go. Przez moment jedynie obserwował jej twarz, jak obłoczki pary unoszą się wokół jej twarzy, kiedy oddech dziewczyny przyspieszył. Z ust przeniósł swoje spojrzenie na oczy. -Wcale nie ułatwiasz mi zadania trzymania się od Ciebie z daleka.-Powiedział ostrożnie, przełykając ślinę.-Może jednak mam swoje ukryte motywy... Może...-Zamilkł, nawet nie wiedząc, czy to, co podpowiadał mu w tym momencie mózg, było odpowiednie. Jej słowa. To miejsce. Czy to nie za dużo?
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Istniało takie prawdopodobieństwo. Że tak naprawdę to ona sobie to wszystko komplikowała i wymyślała różne dziwne zachowania czy powody, które tak naprawdę nigdy nie miały miejsca. Że szukała czegoś, co pozwoli jej się nie zbliżać do chłopaka. Może się bała. W sumie nigdy wcześniej z nikim nie była tak blisko. Nawet nie podejrzewała, że coś podobnego może mieć miejsce. Zakochana była raz, a była to ogromna pomyłka. Nigdy nie podejrzewała, co mogłaby czuć do Thomena. Nawet nie próbowała nazwać tych uczuć. Zamarła, nie zdolna do wykonania nawet najmniejszego ruchu. Zdana wyłącznie na jego łaskę i niełaskę. Mógł ją w tym momencie zabić. Mógł ją przytulić. Mógł zrobić wszystko to, co by mu się żywnie podobało i prawdopodobnie nic by nie zrobiła. Nie powiedziała złego, nieodpowiedniego. Cholera jasna... nie mogła czuś się w taki sposób. To było wręcz nieodpowiednie, naganne. Co on z nią robił... -N...nie wiem... - wyszeptała tylko. Gardło zacisnęło się jej, w ustach zaschło. Serio coś takiego miał na myśli. W ogóle coś takiego rozważał? Nie, to nie możliwe... Oddychała nierówno, zbyt zafrasowana faktem możliwości jej pierwszego pocałunku w życiu, aby zwracać uwagę na coś tak głupiego jak powietrze dostające się do płuc. Nie śmiała nawet spojrzeć w inną stronę, kiedy wziął jej podbródek w swoje palce. Była jak zahipnotyzowana. Czuła się tak, jakby on i jego usta miały być lekarstwem na wszystko, co w tym momencie jej dolegało. Jakby nie było odwrotu. Ona go nawet nie chciała. Zaskakujące, jak przyjemne były te męczarnie, które w tym momencie jej oferował. -Więc w ogóle się go nie podejmuj. - wyszeptała po chwili. Naprawdę chciał być z dala od niej? Ona z pewnością tego nie pragnęła. W tym momencie pragnęła tylko i wyłącznie jego. Może to przez ten pomysł z płynięciem razem z nurtem, może przez hormony, które nagle zaczęły buzować jej w żyłach, stwierdziła, że dłużej już nie wytrzyma. Po prostu zbliżyła swoją twarz do jego twarzy. Tak niebezpiecznie blisko jak jeszcze nigdy względem żadnego chłopaka. Jej serce waliło jak oszalałe, kiedy delikatnie dotknęła swoimi wargami jego ust zupełnie nie pewna, co właściwie robi, dlaczego i jakie będą tego konsekwencje. Ale w dupie z nimi... Jeśli kiedykolwiek wcześniej sądziła, że miała okazję doznać na sobie działania magii, to bardzo się myliła... To było czymś niesamowitym. Wszelkie odczucia jakby powielały się, uderzały w każdą żyłę, w każdą tkankę jej ciała. Czuła wszystko i nic zarazem. Jakby ktoś odłączył jej mózg i wszystko co z nim związane. Liczył się tylko Thomen. I to, że była tak blisko niego, jak jeszcze nigdy. Nie chciała odsuwać się nawet o milimetr. Zaskakujące, jak wiele myśli może pojawić się w jednym momencie w jednej głowie. Pstryk. Jakby nagle wszystkie kontrolki ponownie zostały zapalone. Procesy myślowe włączone. Odsunęła się od chłopaka z przerażeniem wypisanym na twarzy. Co ona właśnie zrobiła... Co on sobie o niej pomyśli. Rumieniec od razu pojawił się na jej licu. A co jeśli on ją teraz wyśmieje, odepchnie? Szlag...
Jednak nie powinniśmy się oszukiwać... Utrudniał jej życie. I to od momentu, w którym się poznali. Był tak zafascynowany jej osobą, że nie mógł odpuścić. I tu zaczęła się jego obsesja, która z początku była zwyczajnym chorym zainteresowaniem. Wdarł się do jej życia nieproszony i porozpierdalał kilka rzeczy, dla zabawy. Nigdy nie przypuszczał, że tak to się może rozwinąć... Tak naprawdę to jeszcze nigdy tak usilnie kogoś przy sobie nie trzymał, mając tak splątane myśli... Ze swojego życia robił piekło, bo taki był. Lubił kiedy coś wymagało od niego użycia wysiłku. Nie wiedział czemu postanowił i ją tym obarczyć. Był to świadomy wybór. Thomen był w pełni sprawny umysłowo, co było przerażające. Bo gdyby zwalił to na chwilową niepoczytalność, można by było to jeszcze zrozumieć. A tak? Zaschło mu w ustach, dlatego niespiesznie oblizał dolną wargę, jakby to miało przynieść ukojenie. Wiedział, że to nie zimno było powodem tej niespodziewanej suchoty. To reakcja na nią. Na jej reakcje, których nie była świadoma. Na to, jak na niego spoglądała... Wzrokiem, który pozwalał wyczytać z niej to, czego od samego początku pragnął. Chciał móc robić z nią wszystko, na co miał ochotę i proszę... Dostał to. Czemu więc wybrzydzał? Czyżby było to za mało? Czy to było takie dziwne, że o tym myślał? Szczególnie, że siedziała tak blisko niego, gdzieś na końcu wypizdowia, gdzie nikt nie mógłby im przerwać. Nie powinna mówić tych wszystkich rzeczy. Nie powinna mówić o pięknie krajobrazu i o tym, że dziękuje mu za to, że pokazał jej to miejsce... I o tym, że cieszy się z powodu jego towarzystwa. Dziękuje za wpierdol, brzmiało o wiele subtelniej i dźwięczniej. Szok wypisany na jego twarzy był autentyczną reakcją. Szok połączony z puszczeniem pewnej tamy, która cały czas go powstrzymywała. Przecież była dziewczyną, jedną z wielu... Co nie było prawdą i każda komórka jego ciała zdawała sobie z tego sprawę. Pierwszy raz w życiu to poczuł... Pragnienie chronienia, a nie maltretowania czy posiadania. To było dziwne uczucie, które niespokojnie osiadło na dnie jego żołądka. Widział obłoki pary, które ulatywały z jej ust. Widział jak klatka piersiowa unosi się niebezpiecznie szybko i wysoko. Był zaabsorbowany tym, jak niepewna się wydawała i jak zdeterminowana była, aby to zrobić. Pozwolił jej na to. Czekał cierpliwie, jak na nagrodę. To jak niezdarnie złączyła z nim swoje usta sprawiło, że uśmiechnął się lekko, co zauważyć mogła dopiero w momencie, w którym się od niego odsunęła. Nie wiedział, że był pierwszym, który dokonał niemożliwego. Gdyby tak było, byłby z siebie cholernie dumny... Zadowolony, że nikt jeszcze tego nie robił... Iż mógł ją czegoś nauczyć. Nie mógł pozwolić jej teraz odejść. Puścił brzeg koca i ujął ją w talii, przysuwając do siebie. Miałby ją wyśmiać? Nie widziała tego jak na nią patrzał? Jak sam nie mógł opanować swojego przyspieszonego pulsu? Jak jego jasne oczy nagle ściemniały, przysłonięte czymś co może widziała pierwszy raz w życiu? Ponownie przytrzymał jej podbródek kciukiem aby palec wskazujący przejechał po linii jej szczęki. Niespiesznie pocałował ją ponownie, zbyt delikatnie i zbyt mało zachłannie jak miał to w zwyczaju. Chciał aby się z nim oswoiła, choć niesamowicie trudno i wręcz boleśnie się powstrzymywał. Smakował jej, jakby chciał docenić każdy milimetr jej warg.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Nie zdawała sobie sprawy z tego, że on doskonale wie: gdyby tylko chciał, mógłby teraz zrobić z nią wszystko. No, prawie wszystko. A przynajmniej cholernie dużo. Była w niego wpatrzona jak w obrazek. Nie wiedzieć czemu, bardzo urósł w jej oczach i stał się kimś ważnym. Nigdy by nie przypuszczała nawet, że coś podobnego mogłoby mieć miejsce. Do niedawna w ogóle nie interesował jej ten temat. A teraz? Na Merlina, co się z nią działo. Każda, nawet najmniejsza część jej dziewczęcego ciała, ciągnęła do niego. Jakby był wyjątkowo silnym magnesem, któremu nie mogła się po prostu oprzeć. Chciała być bliżej. Znacznie bliżej niż miała w tym momencie możliwość. A jednocześnie bała się tego. Tak cholernie bała wszystkiego, co mogło ją w tej chwili spotkać. Ciężko było stwierdzić czy będzie najlepszym, czy najgorszym co ją w życiu spotkało. Pewne było natomiast to, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo, zanim się w nim pojawił. Serce zdawało się galopować w bliżej nieokreślonym kierunku. Nie chciało wyrównać rytmu. Nie zamierzało kłusować spokojnym, miarowym tempem. Zachowywało się tak, jakby chciało wyrwać z jej klatki piersiowej od nadmiaru emocji, które właśnie się w niej gromadziły. Czy człowiek mógł czuć tyle rzeczy na raz? I przy tym być w stanie rozróżnić, co tak naprawdę jest ważne i prawdziwe, a co tylko wytworem chorej wyobraźni? Zaczynała w to szczerze wątpić. Zauważyła ten uśmiech. Od razu rzucił się jej w oczy, kiedy tylko odsunęła się od niego o te kilka milimetrów. To wszystko przez fakt, że nie potrafiła w tym momencie skupić wzroku na niczym innym. Chyba że na jego oczach, które w tym momencie wydawały się być jak studnia bez dna. Czy była świadoma tego, co mógł czuć? Z pewnością nie. Dla niej to wszystko było tak nowe, dziwne, nie była w stanie jeszcze wszystkiego rozróżnić i poukładać. Zapewne musi minąć kilka dni, aby w spokoju przemyślała wszystko to, co tu miało miejsce. I nadal ma. Bo jak się okazało, jego uśmiech nie świadczył o tym, że coś zrobiła źle. Przynajmniej tak odczytała te sygnały. Bo nagle przyciągnął ją bliżej do siebie, obejmując jej talię. Tym razem to on zrobił ten krok, którego ona się wcześniej podjęła. Postanowił ją pocałować. To było tak przyjemne, że nie miała ochoty przestawać. Pragnęła więcej i więcej. Zdecydowanie więcej niż w tym momencie jej dawał. Nieświadomie rozchyliła swoje usta. Nawet nie zarejestrowała, kiedy jej ręka oplotła jego szyję. Pozwoliła sobie na to, aby jej palce wplotły się w te czarne jak noc włosy. Dziwne, że są umiejętności, które nigdy niepraktykowane nagle stają się tak proste i przyjemne, jakby robiło się to całe życie. Mimo, że nie wiesz póki nie spróbujesz ich, to jakoś instynktownie domyślasz się co robić i jak sprawić tym sobie i innym przyjemność. Nie wiedziała, że "powinna" coś takiego zrobić, ale jakby wiedziona tym samym instynktem, delikatnie musnęła jego dolną wargę swoim językiem, nie do końca jeszcze pewna jak to przez niego zostanie odebrane. Pewna była natomiast jednego; jeśli każdy kolejny raz miałby wyglądać równie wspaniale, nigdy by tego nie odmówiła. Chyba nie mogła sobie wymarzyć lepszego pierwszego pocałunku.
Co by zrobił, gdyby zdawał sobie sprawę z ogromu szkód, jakie wyrządził? Gdyby wiedział, jak intensywnie siedział w jej głowie? Pieprzy o celu, jaki sobie wyznaczył, kiedy ją poznał... Co się stanie w momencie, którym go osiągnął, a nawet rezultat tego wszystkiego wykraczał poza wszelkie jego wyobrażenia? Był w końcu człowiekiem wiecznie nienasyconym, dążącym niemal do niemożliwego. Szczerze? W tym momencie niekoniecznie na tym skupiał całą swoją uwagę. Już zapomniał, jakim to potworem w jej oczach powinien być, jak powinien ją od siebie odsunąć, bo tak należało zrobić. A zaznaczam, że ten człowiek nigdy nie robi tego, co należy, chyba że ma ku temu swój własny powód, mający na celu zaspokoić jego zachcianki. W tym momencie nie w jego interesie leżało odgradzania się od niej wszelkiego rodzaju barierami. Było zbyt przyjemnie, aby mógł to zrobić. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak długo na to czekał... Przecież ani razu mu to do głowy nie przyszło, cóż, przynajmniej nie do momentu balu i jej diametralnej przemianie. Jednak jego ciało i zapewne okaleczona dusza, domagało się. Musiała się nad tym zastanawiać? Ponownie rozdrabniać wydarzenia, które tu zaszły na jakieś czynniki pierwsze? To z pewnością nie pomoże jej zrozumieć. Tutaj nie było czego rozumieć... To się działo i nie było odwrotu. Bo nie było już miejsca, w którym to wszystko się zaczęło. Wbrew temu, jak dużo mógł o tym wiedzieć, pierwszy raz czuł się niepewny. Jakby istota, która przed nim siedziała, nie była kolejną dziewczyną, która zabiegała o jego względu. Po pierwsze, nigdy tego nie robiła, po drugie żadna nie wywoływała w nim czegoś tak nieznośnie irytującego, jak ona. Mogła być z siebie dumna. Mogła naprawdę czuć się wyjątkowa. Najgorsze i najlepsze w tym wszystkim jest to, że on tak łatwo nie odpuszcza. Odpowiedź była prosta, chociaż jeszcze nie do końca zarejestrował, że to zrobiła. Był tym diabełkiem siedzącym na jednym z jej ramion, który podpowiadał, co złego teraz powinna zrobić? Między jednym, a drugim, a później chyba dziesiątym pocałunkiem uśmiechnął się do siebie. Jakby dotknięcie jego włosów było jak machnięcie różdżki, która odblokowywała wszystko. Nie wiedział, kiedy przetransportował ją na swoje kolana. Moment, w którym objął jej ciało, również był dosyć zamazany, bo jednocześnie koniuszkiem języka dotknął jej nieznośny, który kiedyś to najchętniej pluł w niego jadem. To chyba było w tym wszystkim najbardziej fascynujące. Musiał odchylił głowę do tyłu, pozwalając, aby chłód omiótł jego wilgotne wargi. Trochę chłodu, świeżego powietrza i może ochłonie. Może to bardzo trudne słowo, które nie było kompatybilne z jego szarymi komórkami. Bardzo, ale to bardzo mocno w tym momencie się kontrolował. Zacisnął mocno szczęki, oddychając szybko. -Zdecydowanie powinienem przestać.-Powiedział cicho, trochę zachrypniętym głosem.-Gdzie Twój instynkt samozachowawczy!-Jęknął cicho. Proszę państwa... Thomen się powstrzymał bez zrobieniem czegoś, czego chciał... Czegoś, co podpowiadała mu każda komórka w ciele... Niemożliwe.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Zapewne w takim wypadku pragnąłby więcej. O wiele więcej, niż obecnie była w stanie mu zaoferować. Dla niej to wszystko było takie inne, dziwne, nieznane. Nie potrafiła jeszcze połapać się ze swoimi uczuciami, myślami. Potrzebowała chwili, aby to wszystko sobie poukładać. Bo w brew pozorom nie potrafiła nie przeanalizować tego. Owszem, płynęła z nurtem, owszem próbowała się oddać tej sytuacji w całości, ale chciała wiedzieć, o co tak naprawdę chodziło i jak powinna to wszystko interpretować. Czy nie po to tutaj dzisiaj przyszła? Aby to wszystko sobie jakoś poukładać? Trud jednak był daremny, bo spotkała jego, czyli tego, przez którego wszystko tak bardzo się komplikowało. Kolejne pocałunki składane na jego ustach, kradły oddech z jej płuc. Jednak to nie było w tym momencie ważne. Niesamowitym było oddychać jednym powietrzem, być tak blisko, czuć ciepło jego ciała tuż obok swojego. To dziwne, że jeszcze nigdy wcześniej nie pozwoliła sobie na doznanie takiej bliskości z kimkolwiek. Może chciała po prostu, aby to był ktoś wyjątkowy? Ale z drugiej strony, czy Thomena mogła za takiego uznać? Czy to było odpowiednie określenie? Wyjątkowy był na pewno. Pytanie tylko, czy w ten pozytywny sposób. Nie chciała, aby odsuwał się od niej, chociażby na milimetr. Nie protestowała, kiedy postanowił przybliżyć ją do siebie, posadzić na swoich kolanach. Czuła, jak dziwne, niezidentyfikowane i nieznane dotąd ciepło, ogarnia jej ciało, budzi w nim coś, co do tej pory było uśpione. Pozwoliła sobie na skradzenie jeszcze jednego pocałunku z jego ust, nim powiedział, to co powiedzieć zamierzał. Czuła się w tym momencie o wiele pewniej z samą sobą. Widziała, że jej czyny sprawiały mu przyjemność. Jedyne czego była nie pewna, to czy równie wielką co i jej samej. - To przestań. - stwierdziła, po czym pocałowała go ponownie, jednocześnie próbując mu pokazać, że to przestanie wcale nie będzie takie łatwe. Parsknęła śmiechem prosto w jego usta. Gdzie jej instynkt samozachowawczy? Dokładnie wiedziała, gdzie on jest. - Popłynął z nurtem, nie wrócił jeszcze. - stwierdziła tylko. W końcu jednak postanowiła odsunąć się od chłopaka. Nadal jednak pozostawała w bliskim kontakcie z nim. Jej dłoń zsunęła się z włosów na kark Thomena. Niespiesznie podniosła się z tej pozycji, w której aktualnie się znajdowała. Stanęła na własnych nogach. Musiała wracać. Nie chciała, ale było to nieuniknione. W chwili obecnej najchętniej zostałaby tutaj z Thomenem na zawsze. Zapewne szybko by tego pożałowała, ale może chociaż przez chwilę byłoby równie miło, co teraz? - Idziesz do zamku? - zapytała. Kiedy chłopak pozbierał swoje rzeczy, ruszyli w stronę Hogwartu. Niby razem, ale chyba jednak osobno. Na pewno każde z nich o wiele bardziej niż powinno pogrążone w swoich własnych myślach. Co tu się do cholery jasnej działo...
Cały regulamin nielegalnych pojedynków czarodziei dostępny jest w tym miejscu. Tutaj zostają zawarte najważniejsze zasady, o których Twoja postać musi bezwzględnie pamiętać!
Sekundanci to NPC, zamaskowani, nie do rozpoznania przez nikogo. Zajmują się zdejmowaniem rzuconych przez uczestników pojedynków klątw, pilnowaniem przestrzegania ustalonych zasad, ect.
Wszyscy stają do pojedynku zamaskowani przez co nie ma możliwości, aby jeden uczestnik pojedynku rozpoznał drugiego, nawet jeśli jest to jego bliski znajomy. Maski nakładane przez postacie na czas pojedynku, modulują głos, skutecznie zasłaniają całą twarz. Dopiero w momencie pozbycia postaci maski, można odgadnąć z kim się pojedynkuje.
W czasie trwania pojedynku, po każdej zakończonej turze, będzie się pojawiał post od Mistrza Gry. Ten ma za zadanie podsumować dotychczasowe wydarzenia, dodać "urozmaicenia", coby pojedynki nie opierały się wyłącznie na rzucaniu kostek, ect.
Gracze mają 48h od momentu pojawienia się posta MG na przeprowadzenie całej tury. Jeśli nie wyrobią się w tym czasie, przegrywa ten, który zastopował kolejkę. Wyjątek stanowi zgłoszona w odpowiednim temacie nieobecność, bądź zasygnalizowany brak możliwości zrobienia odpisu w danym czasie przez gracza, do MG prowadzącego.
Atak
Atakująca postać rzuca trzema kostkami. Jeżeli suma kostek będzie wyższa bądź równa progowi, atak uznaje się za skuteczny, zaś przeciwnik może się przed nim bronić. Wynik rzutu na atak można zmodyfikować poprzez:
Wykonanie dodatkowego rzutu na koncentrację
Wykorzystanie przerzutów (1 przerzut = zmiana wyniku jednej kości)
Jeśli atak się powiódł (suma punktów zdobytych w rzutach kośćmi przekroczyła próg), przeciwnik musi spróbować się bronić. W innym wypadku, od razu przechodzi do kontrataku. Bez względu na wynik, gracz ma obowiązek na końcu, bądź początku swojego posta zamieścić poniższy kod:
Broniąca się postać rzuca trzema kostkami. Jeżeli suma kostek będzie wyższa bądź równa progowi, obronę uznaje się skuteczną i można przystąpić do kontrataku. Wyniki rzutu na obronę można zmodyfikować poprzez:
Wykonanie dodatkowego rzutu na koncentrację
Wykorzystanie przerzutów (1 przerzut = zmiana wyniku jednej kości)
W przypadku udanej, bądź nie udanej obrony, również należy użyć odpowiedniego kodu na początku, bądź na końcu posta:
Koncentracja nie jest obowiązkowym rzutem, ale już wyrzucona kostka musi być wliczona do tury. Rzuca się nią razem z kośćmi na atak/obronę.
Wartości Koncentracji zostały opisane poniżej w zależności od rzutu kostek:
kostka 1 = koncentracja: +1
kostka 2 = koncentracja: –2
kostka 3 = koncentracja: +3
kostka 4 = koncentracja: –3
kostka 5 = koncentracja: +2
kostka 6 = koncentracja: –1
Wygrana tura
Tura zostaje zakończona w momencie gdy:
Zostanie przekroczony limit czasowy tury.
Tura zostaje wygrana przez jednego z graczy (osiągnięcie większej ilości punktów)
Organizacja
Za nadzór tego pojedynku odpowiedzialna jest @Beatrice L. O. O. Dear. Wszelkie pytania, wątpliwości, skargi należy kierować właśnie do niej. Również ona rozstrzyga wszelkie kwestie sporne, w razie gdyby jakieś się pojawiły.
Warunki pogodowe wokół was zdecydowanie sprzyjały myśleniu. Wieczór nastał dosyć szybko, co pozwoliło wam wcześniej skryć się w jego objęciach i dotrzeć na miejsce pojedynku niezauważonym przez nikogo. Czy aby na pewno? To miało się okazać w najbliższym czasie. Pewne było jedno: każde z was ostrzyło sobie zęby na wygraną i zapewne żadne nie zamierzało ustąpić. Sekundancji wręczyli wam maski, które miały skutecznie skryć waszą tożsamość. Dokonali tego nim mieliście możliwość spojrzeć na swojego przeciwnika. Teraz stajecie naprzeciw siebie, twarzą w twarz (czy może raczej maską w maskę).
Bardzo proszę, aby w pierwszym poście zaznaczyć posiadanie przedmiotów dodających punkty do odpowiednich kategorii!
Ezra T. Clarke: ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z ZAKLĘĆ I OPCM: 40 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z CZARNEJ MAGII: 17 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z TRANSMUTACJI: 31 Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 8
Harriette Wykeham: ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z ZAKLĘĆ I OPCM: 76 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z CZARNEJ MAGII: 0 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z TRANSMUTACJI: 30 Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 10
Rzut kością decydującą o rozpoczęciu pojedynku: Nieparzyste – rozpoczyna Ezra T. Clarke Parzyste – rozpoczyna Harriette Wykeham
Krótko mówiąc - nie chciało mu się. Kryć się w półmroku nadchodzącego wieczora, walczyć dla samej rozrywki, sprawdzać się zupełnie niepotrzebnie. Czasy, kiedy tak ochoczo zapisywał się na uliczne pojedynki, w tym momencie wydawały mu się niesamowicie odległe, poniekąd nawet nierzeczywiste. Wydarzenia z labiryntu odcisnęły jakieś piętno na Ezrowej duszy; chłopak zupełnie nie miał ochoty na mierzenie się z kimś na różdżki, a tym bardziej nie marzył mu się metaforyczny "rozlew krwi". Nie bez powodu dostawali przecież maski, chroniące ich tożsamości. O wiele trudniej byłoby stawać przeciwko komuś, kogo znał, nawet z samego widzenia. Na jego szyi zawieszony był wisiorek - Glob zaginionych (+10 OPCM) otrzymany niegdyś od Ruth, który nie tylko stanowił dla Ezry szczęśliwy amulet, ale także rzeczywiście wspomagał jego magiczne umiejętności. Dzierżył sekwojową różdżkę (+5 OPCM) mierząc nią w swojego przeciwnika - lub w tym wypadku przeciwniczkę, jak mógł sugerować kształt sylwetki odznaczający się pod ubraniem czy po prostu sama drobniejsza postura. Nie zamierzał zdradzać się głosem; wymierzył różdżką i posłał w stronę dziewczyny niewerbalne Subitopelo, które nie przyniosło jednak spodziewanego skutku...
Pojedynek I
Zaklecie: Subitopelo Atak:4, 2, 2 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: NIE
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
To z całą pewnością nie była rozsądna decyzja. Pracowała w Ministerstwie w Biurze Bezpieczeństwa i miała poważne aspiracje być kiedyś sędziną Wizengamotu. Powinna zajmować się udaremnianiem takich pojedynków, a nie braniem w nich udział. A jednak... musiała tego spróbować. Ten jeden, ostatni raz, zanim zostanie rozsądnym dorosłym, zmieniającym świat na lepsze. Potrzebowała trochę adrenaliny, z której rezygnowała niemal całkowicie w poczuciu misji obierając taką, a nie inną ścieżkę kariery. Odrobinę się obawiała, ale wyglądało na to, że organizatorzy wszystko elegancko zabezpieczyli. Nigdy nie zgłosiłaby się nie będąc pewną, że jej udział będzie anonimowy i pozostanie tajemnicą. Sama też się z resztą przygotowała. Pod założoną na wierzch szatą miała zarzuconą na ramiona pelerynę niewidkę. Liczyła na to, że w razie wtopy, zdąży się za nią szybko ukryć. Stojąc już na przeciwko zamaskowanego przeciwnika, czuła się trochę śmiesznie. Pojedynkowa postawa, zasady, kolejność i teraz jeszcze "kostiumy" - to wszystko wyglądało jak jakaś zabawa. Z tym, że wszyscy byli śmiertelnie poważni. Ette też nie zamierzała się bawić. Skoro już narażała przyszłość uczestnictwem w nielegalnym zgrupowaniu, to chciała to wykorzystać maksymalnie. Kiedy jej przeciwnik zepsuł atak, nie zwlekając rzuciła swoje zaklęcie - Convulsio - również niewerbalnie, praktycznie odwykła od wypowiadania formuł. Zaczynała na spokojnie.
Pojedynek (TURA I)
Zaklecie: Convulsio Atak:4,2,6 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Mam pelerynę niewidkę, teoretycznie +2opcm i +2trans, ale i tak mi nic nie da. To tak dla bezpieczeństwa ;p
W związku z zastopowaniem kolejki, zwycięzcą tej rundy zostaje Harriette Wykeham
Ezra T. Clarke: Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 8 Dodatkowe przerzuty wynikające z posiadania przedmiotów punktowych: 1 Całkowita ilość przerzutów: 9/9
Harriette Wykeham: Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 10 Dodatkowe przerzuty wynikające z posiadania przedmiotów punktowych: 0 Całkowita ilość przerzutów: 10/10
Tym samym tura 1 kończy się wynikiem: Harriette 1:0 Ezra
Dodatkowo:
Ponadto: Od teraz zmieniły się zasady toczenia tur. Każdy gracz ma 24h na zrobienie odpisu. Jeśli nie wyrobi się w tym czasie, przegrywa turę.
Rozpoczyna Harriette
______________________
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Anonimowość tego pojedynku miła jeszcze jeden bardzo ważny plus. Ettie miała wrażenie, że bezkarnie może więcej. Istniało całe mnóstwo zaklęć, których nigdy nie odważyłaby się użyć, a których była ciekawa. Zresztą nie tylko nikt nie wiedział kim była, lecz także z pewnością osoby biorące udział w kryminalnym - jakby nie patrzeć - przedsięwzięciu musiały być przygotowane na ryzyko bycia wystawionym na bardziej okrutne czary. Organizatorzy na pewno byli, mogła więc pozbyć się wyrzutów sumienia - czego by nie zrobiła, sekundant powinien być w stanie to odczynić. I w drugą stronę - w razie czego uratować ją. W pierwszej turze jeszcze nie szalała - nie wiedziała kto był po drugiej stronie i czy przypadkiem nie zechce się zemścić. Mogła być bardzo dobra w czarownie w szkole, ale nawet ona nie była tak zadufana w sobie by sądzić, że po świecie nie chodzili potężniejsi od niej czarodzieje, a przede wszystkim posiadający mniej skrupułów. Wygrana tura dodała jej jednak odwagi. Szybkim ruchem wycelowała w przeciwnika, rzucając niewerbalne Medusa. Nie łudziła się nawet, że uda jej się rzucić to zaklęcie na dłużej niż kilka sekund, ale i tak chciała zobaczyć efekt. Liczyła na to, że chociaż tyle będzie jej dane.
Pojedynek (wpisz turę pojedynku)
Zaklecie: Medusa Atak:4, 4, 1>4 = 12 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie bał się tego, że zostanie zraniony; nie dlatego, że miał się za niewiadomo jakiego czarodzieja, że był całkowicie i bezwzględnie przekonany o swojej wyższości wobec przeciwnika. Z jednej strony gwarantem był sekundant, który mimo nielegalności przedsięwzięcia, nad wszystkim tutaj czuwał. Miał również wrażenie, że wielu uczestników tych pojedynków wcale nie marzyło o sianiu cierpienia, nie szukali moralnie czystego sposobu na moralnie nieczyste czyny; po prostu chcieli się sprawdzić, czując na karku dreszczyk adrenaliny. Początkowo był jakiś ospały - nie potrafił skupić się na prawidłowym rzuceniu zaklęcia, potem z kolei zabrakło mu refleksu, aby zablokować działanie swojej przeciwniczki. Drgawki, które przeszyły jego ciało, były jednak wystarczającym bodźcem. Kiedy tylko sekundant zdjął z niego zaklęcie, był gotowy by odeprzeć kolejne. Protego Maxima wydawało się być w tej sytuacji odpowiednim wyborem, niezależnie od zaklęcia dobranego przez przeciwnika. Potem mógł przejść do kontrataku; nie chciał robić realnej krzywdy swojemu przeciwnikowi, wiedział jednak również, że to nie pojedynki szkolne, w których należało być mimo wszystko delikatnym. Chciał sprawdzić, chciał zobaczyć, jak zadziała zaklęcie, którego prawdopodobnie później nie miał celowo używać - niewerbalne Stridens Clamorem pomknęło ku przeciwnikowi.
Pojedynek II
Zaklecie: PROTEGO MAXIMA Obrona: 6,2,6 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Pojedynek II
Zaklecie: STRIDENS CLAMOREM Atak: 1>5, 1>4, 1>2>2>6 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
/przepraszam za zwłokę i przepraszam, jeśli sknociłam coś w tym poście z zasadami
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Zawiedziona, skrzywiła się pod maską, gdy jej przeciwnik skutecznie się obronił. Naprawdę była ciekawa tego Medusa. Do tej pory wyłącznie o nim czytała. Trudno. Nie należało się rozpraszać, szczególnie, że kontratak mógł nadejść w każdej chwili. Przy obronie zresztą też chciała się pobawić. Nie rzucała więc prostych, pewnych chroniących zaklęć. - Excluditur - to wymagało skupienia. Samo rzucenie zaklęcia nie stanowiło problemu, trzeba było jednak dobrze wycelować, żeby jej promień trafił w czar przeciwnika. Szczególnie, gdy rzucał niewerbalnie i problemem nie było tylko gdzie, ale i kiedy. Sporo ryzykowała, ale... było warto dla poczucia satysfakcji, które zalało ją, gdy Excluditur zniwelowało atak. Zacisnęła pięść na różdżce nie kryjąc się w ogóle z samozadowoleniem. To było coś i miała prawo być dumna.
Pojedynek (wpisz turę pojedynku)
Zaklecie: Excluditur Atak: 6, 2>4, 6 = 16 Koncentracja: 5 (+2) czy odnosi skutek?: TAK
Ta runda była zaskakująco lepsza niż poprzednia, musiał to przyznać obserwując poczynania tej dwójki. Każdy chciał zwyciężyć, ale każdy z zupełnie innych powodów. Sekundant miał zaskakująco duży problem, aby rozstrzygnąć, kto wygrał tę turę, jednak po dłuższej chwili, nieśmiało skierował swoją dłoń w stronę Harriette, która minimalnie lepiej poradziła sobie w tym starciu. Unosiliście już różdżki, przygotowanie do kolejnej tury, kiedy pojedynek przerwało pojawienie się trzech obcych czarodziei. Ubrani byli w eleganckie, czarne szaty, przepasane granatową wstęgą, jednak tym co ostatecznie rozwiało wasze wątpliwości, z kim macie do czynienia, rozwiały ich tiary, w których osadzone były magiczne gałki oczne. Przymierająca ostatnimi czasy magomilicja została znów wypuszczona w świat przez Ministerstwo – tym razem, aby pojmać organizatorów nielegalnych pojedynków oraz ukarać uczestników.
Ezra T. Clarke: Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 8 Dodatkowe przerzuty wynikające z posiadania przedmiotów punktowych: 1 Całkowita ilość przerzutów: 4/9
Harriette Wykeham: Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 10 Dodatkowe przerzuty wynikające z posiadania przedmiotów punktowych: 0 Całkowita ilość przerzutów: 8/10
Liczba zdobytych punktów: Harriette (+2 koncentracja) 30:29 Ezra
Tym samym tura 2 kończy się wynikiem: Harriette 2:0 Ezra
Dodatkowo:
Oboje rzucacie po dwie kostki, a ich suma mówi jak wychodzicie z tej opresji:
4-6 – magomilicjanci od razu skupiają się na schwytaniu grubej ryby – sekundanta. Ten broni się tak dzielnie, że walkę angażują się wszyscy trzej funkcjonariusze. Dzięki temu uczestnikom pojedynku udaje się uciec. 7-9 – sekundant szybko dostrzega przybycie funkcjonariuszy i natychmiastowo deportuje siebie oraz uczestników do innej lokacji, w której mogą kontynuować pojedynek. 10-12 - sekundant szybko dostrzega przybycie funkcjonariuszy i rzuca potężne zaklęcie ochronne, które sprawia, że magomilicjanci nie widzą was i po chwili opuszczają teren pojedynku. 13-16 – sekundant, dostrzegając magomilicjantów szybko deportuje się z miejsca zdarzenia, zostawiając uczestników samym sobie. Jednemu z was (osoba z większą sumą oczek) udaje się uciec. Drugi uczestnik zostaje pojmany i przetransportowany na przesłuchanie do Ministerstwa (przez tydzień nie możesz zaczynać nowych wątków, ponieważ Twoja postać przebywa w areszcie). 17-19 - sekundant, dostrzegając magomilicjantów szybko deportuje się z miejsca zdarzenia, zostawiając uczestników samym sobie. Nie udaje Wam się uciec - zostajecie pojmani i odeskortowani na przesłuchanie do Ministerstwa (przez tydzień nie możecie zaczynać nowych wątków, ponieważ Wasze postaci przebywają w areszcie). 21-24 – magomilicjanci sprawnie rozbrajają i zatrzymują wszystkich sprawców. Zależy im jednak przede wszystkim na sekundancie, którego zabierają ze sobą. Uczestnicy zostają ukarani jedynie mandatem w wysokości 100g.
Ponadto: Nim rozpoczniecie kolejną rundę, każdy z was musi rzucić 2 kości, aby dowiedzieć się, co was spotka w związku z pojawieniem się magimilicji na miejscu rozgrywania pojedynku. Dopiero po waszym rzucie i opisie sytuacji (każda postać po 1 poście) pojawi się post od MG podsumowujący zdarzenie, które was spotkało i zadecyduje, czy możecie kontynuować pojedynek w tym miejscu, bądź będziecie zmuszeni przenieść się w inne, lub dokończyć go w innym czasie fabularnym.
Rozpoczyna Ezra
______________________
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Musiał przyznać, że pojedynek zaczynał być wyrównany i nawet jeśli ponownie nie udało mu się wygrać tury - choć w tym wypadku uważał, że granica była naprawdę praktycznie niedostrzegalna - to i tak był zadowolony z tego, jak odbywał się pojedynek. Imponujące było pochłoniecie magii zaklęciem Excluditur; sam Ezra raczej nie ryzykowałby tak precyzyjnym zaklęciem, zwyczajnie wiedząc, że istniała granica błędu. A Clarke nie należał do ludzi, którzy rzucali się w wir wydarzeń bezmyślnie. Wolał być mniej efektowny, ale pewny. Unosił już różdżkę, mając w głowie kolejne zaklęcia, gdy nad lodowym jeziorem pojawili się trzej mężczyźni. Ezra nie miał z nimi nigdy wcześniej bezpośredniej styczności, ale jak każdy czarodziej doskonale wiedział, kim byli. Ezra poczuł złość - czy takie pojedynki nie powinny być zabezpieczone przez nieproszonymi gośćmi? Czy organizatorzy nie powinni być przygotowani na taką ewentualność? Rzucił spojrzenie na sekundanta, jakby spodziewając się po nim jakiegoś ruchu. Jednocześnie jego własny umysł pracował na najwyższych obrotach, próbując znaleźć sposób na zniknięcie z pola widzenia i uniknięcie konsekwencji...
Podobało jej się, bo jej przeciwnik był naprawdę dobry. I tak wygrywała, więc mogła to przyznać. Przygotowała się do obrony, tym razem z zamiarem rzucenia czegoś mniej niepewnego niż Exluditur, kiedy na jezierze pojawiło się troje obcych ludzi. Jej przeciwnik też patrzył w ich stronę. W miarę, gdy się zbliżali, rozpoznawała więcej szczegółów i kiedy w końcu dostrzegła, że byli to magomilicjanci, nogi prawie się pod nią ugięły. Tylko nie oni! Mogli jej przecież zupełnie zniszczyć karierę. W panice spojrzała na sekundanta - przecież musieli się na taką ewentualność zabezpieczyć! - mężczyzny jednak już między nimi nie było. Psia krew, jaka głupia była, ufając przestępcom. Nie myśląc wiele, zrzuciła z siebie szatę, płynnym ruchem narzucając na głowę pelerynę niewidkę. Przez ułamek sekundy wahała się, ale ostatecznie podbiegła do miejsca, w którym stał jej przeciwnik i wciągnęła go pod płaszcz niewidzialności. Dopiero wtedy dotarło do niej, że magomilicjanci mieli przecież te swoje magiczne oczy w kapeluszach i wszystko to mogło pójść na marne. Czy jeszcze uda jej się dostać do Wiznegamotu?
Sytuacja zapowiadała się źle zarówno dla jednego jak i drugiego zawodnika w pojedynku. Sekundant zwiał jak tylko zobaczył postacie magimilicji, tym samym zostawiając dwoje czarodziei samych sobie. Byli w naprawdę złym położeniu w szczególności, że magimilicja ich zauważyła niemalże od razu po szybkiej deportacji sekundanta! O ile Harriette spróbowała się jeszcze ukryć pod peleryną niewidką, tak Ezra nie miał żadnej możliwości. Mógł tylko uciekać, jednak czy to był dobry pomysł w obecnym położeniu? Rzucone przez jednego z urzędników zaklęcie, spętało nogi Ezry, przez to przewrócił się od razu na brudną ziemię, brzydko kalecząc się przy tym w lewy policzek. Kolejny zaś przywołał pelerynę niewidkę dziewczyny po czym rzucił na nią zaklęcie drętwoty. Potem podeszli do nich i zdjęli z ich twarzy maski, dzięki czemu oboje mogli zobaczyć, jak wyglądał ich przeciwnik. -Zabieramy ich do Ministerstwa. - zawyrokował ten, który bardziej przypominał Górskiego Trolla niż człowieka. Złapali obojga uczestników pojedynku i deportowali się z głośnym trzaskiem. To nie mogło zwiastować niczego dobrego.
Ezra - w momencie, kiedy sekundant spętał Twoje nogi, upadłeś i rozciąłeś sobie policzek. Rana jest niewielka, nie wymaga hospitalizacji.
Ponadto: przez tydzień oboje nie możecie rozpoczynać nowych wątków fabularnych. Wasze postacie w tym czasie przebywają w areszcie. Możecie tutaj sobie jeszcze napisać własną reakcję na zobaczenie, kto jest waszym przeciwnikiem, jednak pojedynek uznaje się za zakończony, bez wyłowienia zwycięzcy.
______________________
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Odkrył to miejsce stosunkowo niedawno, podczas jednej ze swoich licznych samotnych przechadzek. Kiedy był jeszcze uczniem, nie miał okazji poznać Hogsmeade w takim stopniu jak teraz, był nazbyt zaaferowany życiem towarzyskim i gonitwą za tym, co dla nastoletniego Nathaniela było istotne. Lata szczenięce miały to do siebie, że największymi problemami zdawały się być egzaminy, a szczytem marzeń bar, w którym bez zbędnych komplikacji sprzedadzą mu piwo. Nie miał czasu na spacery, bo w chwilach kiedy nie był w pubach, szukał ustronnych miejsc aby spalić z kumplami kilka „papierosów” pozostając poza wzrokiem nauczycieli, lub był zajęty zgoła innymi „rzeczami”. Zawsze ktoś, zawsze coś, a godzina policyjna również silnie ograniczała jego możliwości. Przede wszystkim brakowało jednak chęci. Jako świeżo upieczony mieszkaniec Hogsmeade, na nowo odkrywał zarówno miasteczko, jak i przylegające do niego tereny. Chętnie oddawał się długim spacerom, tylko on, spalany przez niego papieros, i setki myśli tłoczących się wewnątrz jego głowy. Przemierzał kilometry, za każdym razem wybierając inną ścieżkę; w ten właśnie sposób szybko poznał odosobnione miejsca okalające Hogsmeade i niektóre z nich zdążył nawet obdarzyć szczególną sympatią. Jednym z nich bez wątpienia było jezioro, przy którego brzegu zawsze znaleźć można było bryły lodu. Nieważne czy przychodził tu pod koniec lutego, w marcu, czy też teraz, w pierwszych tygodniach kwietnia – lód beztrosko dryfował po powierzchni, jakby nic nie było w stanie go roztopić. Zajął swoje ulubione, wypatrzone całkiem niedawno miejsce znajdujące się na uboczu, w otoczeniu niewielkich, niewyrośniętych jeszcze porządnie drzewek. Nie lubił siedzieć na molo, czuł się bowiem wówczas na widoku, z tej zaś perspektywy to on mógł obserwować wszystko co działo się dookoła (choć ruch, trzeba przyznać, był tu raczej niewielki). Wyciągnął z kieszeni paczkę błękitnych gryfów i odpalił jednego przy pomocy różdżki, delektując się ostrym smakiem, do którego przywykł do tego stopnia, że nie robił już na nim żadnego wrażenia.
Szukała krajobrazu. Ostatnio naprawdę rzadko zabierała się za rysowanie. Nie miała pojęcia z czego to wynikało, ale miała niewątpliwą blokadę i prawie każdy jej rysunek kończył się jednym, wielkim wykreślaniem i złością ślizgonki. Kiedyś była z nich bardziej zadowolona, świetnie się przy tym bawiła i doceniała, że efekt końcowy jest znośny dla oka. Odkąd jednak starała się pracować nad techniką, zaczęła zawieszać poprzeczkę absurdalnie wysoko, z czego wynikały frustracje, bo przecież nie była w stanie dosięgnąć do poziomu w swojej głowie. Miała dosyć murów Hogwartu i była pewna, że to one odpowiadają za jej opory, dlatego postanowiła wyjść poza to. Do dyspozycji miała jedynie Hogsmeade, które również znała już na pamięć i nie widziała tam nic nowego czym mogła się jakkolwiek zainspirować. Miała jednak nadzieje, że jak wybierze jakieś mniej znane ścieżki, które do tej pory nie przykuły jej uwagi, to dojdzie w trochę ładniejsze i ciekawsze miejsce. Jak się okazało, miała rację. Kiedy wyszła zza drzew i zobaczyła piękne lodowe jezioro, czuła, że to jest to. Ze swoim zeszytem pod ręką sprawnym krokiem podreptała w kierunku molo. Postanowiła usiąść na końcu, więc sprawnym (jak się okazało - zbyt sprawnym) krokiem ruszyła do przodu. Deski były mokre i śliskie, a dziewczyna niespecjalnie skoncentrowała się na pilnowaniu równowagi. Noga jej się omsknęła i nie było żadnych szans, żeby uniknąć przewrotki. Starała się zrobić wszystko, żeby upaść chociaż na twardą nawierzchnie, a nie przypadkiem do wody, ale nic z tego. Wleciała do jeziora i natychmiast znalazła się pod powierzchnią. Nie potrafiła pływać, więc jedynie próbowała się wzbić i czegoś złapać, ale kompletnie nic z tego nie wychodziło. Jej zeszyt został na powierzchni, ale był cały przemoczony, co gdyby nie prawdopodobieństwo rychłej śmierci przez utonięcie, pewnie przeraziłoby Emily. Miała tam wszystkie ulubione rysunki. W końcu wybijanie się do góry przestało jej wychodzić i zaczęła opadać. Była pewna, że nikogo nie ma w pobliżu, było niesamowicie cicho i pusto, dlatego nie miała nawet nadziei, że ktoś może jej pomóc.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie spodziewał się, że ktoś przyjdzie nad jezioro w czasie jego pobytu, tym bardziej więc ucieszył się, że zrezygnował z molo na rzecz odosobnienia. Nie trwało to co prawda długo, lecz nieuważnie obserwował drobną postać dzierżącą coś w dłoni, która żwawym krokiem przemierzała drewnianą konstrukcję, najwyraźniej zmierzając na sam jej skraj. Nierozsądnie było iść tam tak pewnie, zarówno ze względu na porę roku, która sprawiała, że wszystko było jeszcze wilgotne, jak i dziwaczną naturę jeziora, która objawiała się dryfującym lodem. Czy molo nie było przypadkiem oblodzone? Cholera wie. Bardzo to możliwe, zważając na to, że postać po chwili poślizgnęła się i z rozpędu z pluskiem rozdarła gładką jak dotąd taflę wody. Wychwycił ten ruch kątem oka, myślał bowiem, że najciekawsze ma już za sobą. Nic bardziej mylnego. Zmarszczył brwi i wstał, zmierzając w stronę molo. Osoba, która wpadła do jeziora w tym momencie szamotała się tam raczej żałośnie, a on nie zamierzał przepuścić takiego widowiska. Dotarł na sam skraj molo i wychylił się, by zobaczyć co się tam wyczynia. Prawdę powiedziawszy, spodziewał się, że w dzisiejszych czasach pływać umieją wszyscy i w chwili gdy pluskanie ustało, zdawał się być niezmiernie tym faktem zdumiony. Fakt, że tuż pod jegor stopami ktoś właśnie się topi dotarł do niego jakby z opóźnieniem, lecz w momencie, kiedy już to zrozumiał, działał jak automatycznie – jak w zegarku. Błyskawicznie zrzucił z siebie płaszcz i buty, zostawił również różdżkę aby nie zgubić jej przypadkiem w wodnych czeluściach i skoczył do lodowatej, jak się spodziewał, wody. Okazała się być o wiele cieplejsza niż zakładał, co przywitał z niemałą ulgą; zanurkował, licząc bardziej na szczęście i intuicję, aniżeli faktyczne dostrzeżenie topielca w coraz ciemniejszej głębi jeziora. Wyciągał przed siebie ręce, aż w końcu natrafił na mokre ubranie spowijające bezwładne już ciało. Otoczył je ramieniem i nie bez trudu popłynął ku powierzchni, a potem w stronę brzegu, gdyż nie było możliwości wyciągnąć jej na molo. Kiedy w końcu wyciągnął ją na ląd, pobiegł po pozostawione przez siebie rzeczy; zawahał się przez krótki moment, niewerbalnym accioprzywołał jednak dryfujący na powierzchni szkicownik. Wrócił do dziewczyny i bez zastanowienia się z nią deportował – prosto do mieszkania na Alei Amortencji.
Zachowanie dziewczyny było na tyle dziwne, że niejeden mógł je wziąć za zwyczajnie podejrzane. Zwłaszcza w tych okolicznościach. Nie mógł mieć nawet pewności, że jest sama, że poza lokalem, albo i nad samym jeziorem nikt nie czeka. To, że sama wyciągała go na spacer po nocach nie miało nic wspólnego z rozsądkiem i aż trudno było uwierzyć, że była spontaniczna decyzja. Sama też trzymała różdżkę w zanadrzu, ale nie dało się ukryć, że to było co najmniej wątpliwe zabezpieczenie. Nie myślała o tym w ten sposób, chciała jedynie wyjaśnić te sytuację, rozwiać wątpliwości, zamknąć tę sprawę. Oczywiście była naiwna, jeżeli sądziła, że to się uda. Nawet jeżeli pozna historię to niezależnie od jej treści nic się nie zmieni, pewnie nawet specjalnie jej nie ulży. A jednak chwytała się już wszystkiego, żeby coś z tym zrobić. - Nie, jeszcze nie zwariowałam, żeby latać po mieście i cię szukać - przewróciła oczami, chociaż pierwsza część jej wypowiedzi była naprawdę wątpliwa. Czy aby na pewno jeszcze nie oszalała? Trochę inaczej wyglądało to z boku. Nie mówiła wiele po drodze, bo ciągle kogoś mijali. Dopiero kiedy zagłębili się dalej, w kierunku jeziora, a wokół nie było żywej duszy, spojrzała na niego i zastanowiła się dłuższą chwilę. Doszła jednak do wniosku, że nie będzie się szczypać. Po co było owijać w bawełnę w ich sytuacji? - Chce znać całość. Całą historię, co, jak, dlaczego. Podobno to nie było tak jak sobie wyobrażam, więc jak było? Zabiłeś ją, tak? Dlaczego? - zdawała sobie sprawę z tego, w jaki sposób układa słowa. Stawiała go pod murem, nie dawała zbyt wielu furtek, nie bawiła się w delikatność. W jej głosie był niepokój. Nie umiała panować nad strachem, kiedy w taki sposób mówiła o tak okropnych wydarzeniach. Właśnie próbowała dowiedzieć się, czy spaceruje po nocach z mordercą z krwi i kości. To nie było coś, o co pytało się lekką ręką. Już zdała sobie sprawę z niewątpliwego minusa opuszczenia pubu. Tutaj trudno było podziać gdzieś ręce, które normalnie można było wygodnie oprzeć na szklance. Przez chwilę naprawdę dziwnie poczuła się w tym miejscu. Jeszcze kilka dni temu miała wrażenie, że zostanie już tutaj na stałe, a przynajmniej do czasu, w którym ktoś nie znajdzie jej na dnie jeziora. Coraz głębiej zatapiała się pod wodę i coraz mniejszą miała nadzieje, na wypłynięcie na powierzchnie. A jednak wyciągnął ją i niezaprzeczalnie uratował jej życie. Trudno było jej się z tym kłócić i prawdę mówiąc po wszystkim nie mogła się z tym pogodzić. To wszystko jej się strasznie kłóciło - ktoś, kto zrobił dla niej coś takiego, jednocześnie niewiele później doprowadził ją do tak okropnego stanu. Nie zamierzała tym razem wchodzić na molo. Wątpiła, żeby za drugim razem obudził się w nim ten bohaterski pierwiastek.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Zadał pytanie, a gdy uzyskał odpowiedź i tak nie uwierzył w nią do końca. Wyglądała jakby go szukała, coraz mniej wierzył w przypadki, zresztą... gdyby wpadła na niego przypadkiem, czy naturalnym odruchem każdej zdrowej psychicznie osoby nie powinno być odwrócenie się na pięcie i odejście zanim zostanie się zauważonym? Salazarze, co ta dziewczyna miała w głowie? — Mhm, nie zwariowałaś. — mruknął sarkastycznie, być może nieznacznie rozbawiony, choć ciężko było to stwierdzić jako że skupiał się na dopalaniu swojego papierosa. Cały spacer upłynął im właściwie w ciszy; ona nie zdradzała mu swoich pobudek, on zaś – choć poniekąd mógł domyślać się wokół jakiego tematu odbędzie się ich rozmowa – nie zamierzał zaczynać tematu jako pierwszy. Chciała porozmawiać, a on na to przystał, ofiarowując jej coś niezwykle cennego: swój czas i pełną uwagę. Dobrze byłoby, by skorzystała z tego mądrze. Dotarli w końcu na miejsce i popatrzył na nią wyczekująco. Był ciekaw o co go zapyta, interesował go przebieg tej rozmowy, a jednocześnie bardzo chciałby mieć ją już za sobą. Zasypany gradem niewygodnych pytań, przesunął językiem po wargach, zastanawiając się w jaki sposób ma jej o tym opowiedzieć. Czuł się zaatakowany, tak samymi słowami, jak sposobem w jaki je wypowiedziała. Nie spodziewał się po niej takiej bezpośredniości, choć słyszał, że nie przychodzi jej to łatwo. Przeniósł wzrok na naznaczoną kawałkami lodu, ciemną taflę jeziora i milczał prawdopodobnie dłużej niż by wypadało. W końcu westchnął bezgłośnie i wysunął z rękawa różdżkę. — To chyba zajmie nam dłuższą chwilę, proponuję usiąść. — czy rzeczywiście dokuczał mu dyskomfort, czy może odwlekał odpowiedź w czasie, kupując sobie cenne chwile milczenia? Nie wiedział. Nie potrafił określić co czuje w tym momencie, nigdy wcześniej nie znalazł się w podobnej sytuacji, bo przecież nigdy nikomu o tym nie opowiadał. Rzucił aexteriorem, chroniąc niewielką przestrzeń między drzewami przed chłodnym, dokuczliwym, jeśli by tu spędzić dłuższą chwilę wiatrem; następnie zaklęciem duro zmienił dwa kamienie w dość twarde poduszki (niestety nie był najlepszy z transmutacji), a trzeci w sporą, kamienną misę, którą zapełnił zaraz niebieskimi, nieparzącymi płomieniami. Dawały przyjemne, choć zimne światło, które nie rzucało się w oczy tak jak lumos. Mimo wszystko zależało mu na dyskrecji. Usiadł na jednej z poduszek, opierając się plecami o pień najbliższego drzewa i po krótkiej chwili namysłu dodał jeszcze muffliato, aby wykluczyć niechcianych słuchaczy. Dość miał wieczystych przysiąg z przypadkowymi osobami. — Nie wszystko na raz, to nie takie łatwe. Prawda wygląda tak, że tamta dziewczyna umarła, a ja miałem w tym swój udział, ale zadałaś złe pytanie – nie chodzi o to „dlaczego”, a „jak”. — pionowa zmarszczka spomiędzy jego brwi nie znikała nawet na chwilę, jakby na stałe wyrzeźbiona była w rysach jego twarzy. I on miał problem z tym co zrobić z dłońmi w chwili gdy nie mieli przy sobie nic do popijania, wyciągnął więc papierośnicę z wizerunkiem lisa zdobiącym jej srebrną powierzchnię i wyjął z niej papierosa. — Jeszcze w Hogwarcie wymyśliliśmy co zrobić żeby znacząco ulepszyć eliksir otwartych zmysłów; to był mój pomysł, zawsze byłem dobry z eliksirów i chciałem stworzyć coś swojego, jakoś się popisać. Planowaliśmy to przez kilka miesięcy, w wakacje pięć lat temu w końcu zdobyliśmy wszystkie potrzebne składniki i uwarzyliśmy miksturę... i wszystko zdawało się iść cholernie dobrze. Ale, jak na pewno się domyślasz, dobrze nie poszło nic. — Nie patrzył na dziewczynę, wpatrywał się w błękit płomieni delikatnie drgających nawet mimo osłonięcia ich przed wiatrem. Wyglądał jakby widział tam coś więcej aniżeli tylko ogień, jakby łatwiej było mu się skupić, znaleźć odpowiednie słowa. Co za bzdura, było mu cholernie ciężko. Nie spodziewał się, że po kilku latach wciąż z takim trudem będzie mu przychodziło myślenie o Alicii. Właściwie... mimo dręczących go wyrzutów sumienia, odpychał od siebie myśli i wspomnienia, ignorował je wszelkimi znanymi mu sposobami. Był to pierwszy raz od czasu wyjazdu do Kanady, kiedy pozwolił sobie na tak dużą szczerość i otwartość – nawet nie z nią, a z samym sobą. Odpalił w końcu ściskanego do tej pory w palcach papierosa, choć nie przyniósł mu on żadnej ulgi. Wyciągnął ku niej papierośnicę. — Palisz? — zapytał z towarzyszącym temu kłębem dymu. Nie pytał jej czy przeszkadza jej to, że pali w jej obecności, miał to w nosie. — Ktoś musiał wypić to co uwarzyliśmy, a logika nakazywała żeby zrobiła to tylko jedna osoba, więc rzuciliśmy monetą i padło na nią. Tylko tyle i aż tyle. Pytasz czy ją zabiłem? Tak, z całą pewnością jestem jedyną przyczyną jej śmierci i możliwe, że mogłem ją jeszcze uratować. — przymknął powieki, wciągając uzależniający dym, pozwalając by rozszedł się w jego ciele i zatruł je kolejną dawką zgubnej substancji. — Ale stchórzyłem. — dodał znacznie ciszej i w końcu zamilkł.
Chyba za każdą tragedią kryła się skomplikowana i dramatyczna historia, w której było więcej ofiar, niż wydawało się na pierwszy rzut oka. Wszystko od czegoś wychodziło - czasem od dobrych intencji, czasem od głupoty, czasem za sprawą wyjątkowej złośliwości losu. Emily naprawdę zdawała sobie z tego sprawę i nie wiedzieć czemu, miała ogromną nadzieje, że tak jest i tym razem. Najzwyczajniej w świecie liczyła, że Nate tak naprawdę nie jest mordercą, a to co zobaczyła dało się logicznie i konkretnie uzasadnić. Oczywiście, gdyby chodziło o drobnostkę i zwykłe nieporozumienie, wieczysta przysięga byłaby zbędna. Łudzenie się, że nie stała za tym poważniejsza sprawa byłoby głupotą, ale to wciąż nie musiało być tak złe, jak wydawało się na pierwszy rzut oka. Zwłaszcza, że posiadanie takiego bogina również o czymś świadczyło - przede wszystkim o wyrzutach sumienia, które chłopak na pewno odczuwał. Mogła liczyć na nieszczęśliwy wypadek, albo na okoliczności, które zmusiły go do okropnej decyzji, przyczyniającej się do śmierci dziewczyny. Musiała wiedzieć, potrzebowała znać całą prawdę, żeby ułożyć to sobie w głowie. Zrobił jej przysługę, wychodząc z pubu. Jakby na to nie patrzeć, nie musiał tego robić. Dlaczego miał ryzykować, że dziewczyna knuje coś przeciwko niemu i wpakuje go w tarapaty? W sumie, dlaczego miał w ogóle poświęcać swój czas, skoro sprawa dla niego była zamknięta, jej usta były praktycznie zawiązane, nie musiał się o nic martwić. To był gest, który w pewien sposób doceniała, nawet jeżeli nie wspominała o tym na głos. Na pewno nie miał ochoty zwierzać się z tak osobistych faktów obcej dziewczynie, chociaż nie miała pojęcia, na ile to słowo było jeszcze adekwatne do ich relacji. Znali się krótko i słabo, ale była prawdopodobnie jedną z kilku (może nawet trzech?) osób, które znały jego sekret. Chociaż w jej głosie nie było cienia prośby, nie odmówił jej zdradzenia szczegółów. Może dla niego to też była dobra okazja do powiedzenia na głos tego, o czym przy nikim innym nie mógł mówić? Emily była lepsza niż psycholog - w tej chwili wiązało ją coś znacznie mocniejszego niż tajemnica zawodowa. Spokojnie czekała, aż przygotuje przestrzeń tak jak chce. Zadbał o każdy szczegół, nie tylko o względnie wygodne miejsce do siedzenia i światło, ale też o dyskrecje, rzucając zaklęcie wyciszające. Szansa, że ktoś tu ich usłyszy była niemal żadna, ale niewarta ryzyka. Usiadła na jednej z twardych poduszek i w milczeniu słuchała jego historii uważnie. Nie przerywała, nie wtrącała się, nie komentowała. Jej twarz przez dłuższy czas pozostawała bez wyrazu, jedynie pełna skupienia trawiła jego słowa, patrząc głównie w horyzont. Już od pierwszych zdań opowieści można było dojść do wniosku, że to był wypadek, spowodowany głównie przez ich głupotę. Była pewna pułapka nierozsądnych decyzji. Każdy je kiedyś podejmował, ale tylko czasami wywołały one prawdziwe szkody, tylko kilka procent osób miało tego pecha, a jednak po wszystkim łatwo szło nam potępianie. Człowiek nie myślał o tym, że sam pewnie często działał równie bezsensownie i nieprzemyślanie, ale udało mu się z tego wyjść bez szwanku. Lekką ręką krytykowało się innych, tych, którzy nie mieli tyle szczęścia. - Nie, ale chyba zacznę - mruknęła i sięgnęła po papierosa. Teraz opierała ręce o ziemie, ale wciąż ją to denerwowało. Potrzebowała drobnego zajęcia, czegoś co pozwoliłoby jej wyładować nerwowe odruchy. Odpaliła go nieporadnie i zaciągnęła się. Zaczęła kaszleć głośno i skrzywiła się lekko, natychmiast zgasiła go na kamieniu obok, dochodząc do wniosku, że to jednak nie dla niej. Jak ktoś mógł to w ogóle brać do ust? Smakowało okropnie, gorzko i nieprzyjemnie, w dodatku wyjątkowo mocno drażniło i niemal miała ochotę zwymiotować. - Czyli nie zabiłeś jej, robiła to wszystko świadomie. Nie działania, ale ryzyka - zauważyła po dłuższej chwili, bo to było dość oczywiste. Niczego w nią nie wmusił, chyba nawet nie nakłonił. To raczej wyglądało jak jej własna, nienajlepsza decyzja. Po chwili namysłu przekierowała wzrok prosto na niego, nie do końca rozumiejąc jedną rzecz - Dlaczego to ukryłeś? Jakie konsekwencje czekałyby go, gdyby po prostu powiedział prawdę? Dlaczego ta tajemnica była tak ważna, żeby wymusić na niej przysięgę? Skoro nie wlał w nią trucizny, nie mierzył do niej z różdżki, nie groził jej, a przede wszystkim, nie on ją zabił, czy prawda nie byłaby najlepszym rozwiązaniem? Nie wiedziała, czy czuła ulgę, kiedy dotarło do niej, że nie siedzi obok mordercy z krwi i kości, czy złość, że została zmuszona do czegoś tak okropnego, bez naprawdę dobrego powodu.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Bardzo potrzebował tej rozmowy. Nie był tego świadom aż do momentu gdy zaczął snuć swoją ponurą, wywołującą w nim samym dreszcze opowieść. Zawsze uważał przysłowiowe kamienie spadające z serca i pozbywanie się emocjonalnego ciężaru za niewysłowioną głupotę, porzekadło bez pokrycia w rzeczywistości. Jeśli on sam nie był w stanie sobie pomóc, w jaki sposób miałaby tego dokonać druga osoba? Siebie znał wszak najlepiej... A jednak wbrew ogarniającemu go strachowi zaczął opowiadać, a z każdym kolejnym słowem robił to coraz mniej z czystej chęci rekompensaty, a coraz bardziej z własnej woli. Przyszedł tu dlatego, że uznał, że jest jej coś winien; został bo przynosiło mu to zwykłą, ludzką ulgę. Mógł zmieścić się w kilku słowach, lakonicznie przekazać to co było dla niej najważniejsze, odpowiedzieć na jej pytania i zostawić ją tutaj aby sama doszła do jakichś wniosków, ale postąpił zupełnie inaczej – w sposób, którego nie spodziewał się w zapewne równym stopniu co Emily. Potrafiła słuchać, a wisząca nad nią przysięga jedynie wzmagała paradoksalny komfort jaki odczuwał, mówiąc o śmierci dawnej miłości. Starannie dobierał słowa w taki sposób by niosły ze sobą to, co rzeczywiście czuł; prawdopodobnie była to jego jedyna szansa na opowiedzenie o lipcowych wydarzeniach i chciał wykorzystać ją jak najlepiej. Sięgał do nieużywanych od lat zakamarków pamięci, wyciągał z nich niespokojne, nieprzyjemne wspomnienia, te zaś ożywały w jego głowie niemalże nienaruszonymi obrazami. Niechciane myśli wyryły się w jego mózgu lepiej i trwalej niż najstaranniej pielęgnowane informacje. Co za paradoks. Wzięła od niego papierosa, a on spokojnie przyglądał się jej poczynaniom. W każdej innej sytuacji pewnie by się z niej śmiał, teraz jednak nie miał na to siły; uśmiechnął się nieznacznie, być może odrobinę rozczulony jej niewinnością. — Może kiedyś Cię nauczę. — palnął nim na dobre przemyślał te słowa i zmarszczył brwi, szybko zaciągając się dymem. Wszystko w tych słowach było nie tak, począwszy od faktu, że chciał nauczyć osiemnastolatkę w jaki sposób uzależnić się od nikotyny, a kończąc na sugestii, że mieliby się jeszcze widywać. Skąd wziął się w nim ten pomysł, skąd ta nieostrożność w dobieraniu właściwych słów? Spiął się jeszcze mocniej i choć dałby wiele by nie było po nim widać zmieszania, z nadmiaru emocji wywołanych całą tą rozmową nie bardzo potrafił panować nad swoją twarzą. Idealna maska pękała powoli, nieśmiało zdradzając paskudną prawdę – że gdzieś głębi był pełnym zmartwień i emocji człowiekiem; zwykłym, szarym, pospolitym. — Świadomie? — powtórzył z roztargnieniem — Nie wiem. Miłość jest ślepa... podobno. — nie pamiętał. Nie potrafił przypomnieć sobie czy była ślepa i jak właściwie smakowała, choć świtało mu w głowie, że jego własna miłość patrzyła na świat brązowymi oczyma. Niespokojnie strącił popiół z papierosa i odchrząknął. Czy już wcześniej mówił, że Alicia była jego dziewczyną? Czy miało to znaczenie dla całej opowieści? Czy chciał to zdradzać? Chyba nie chciał... czuł, że każde słowo odsłania go coraz bardziej; za bardzo. Komfortowe zrzucanie ciężaru z własnych barków powoli sięgało za daleko, ale rozpędził się już i nie potrafił się zatrzymać. Zrzuciłby to wszystko na karb whisky, lecz tej nie wypił dziś wcale tak dużo. Na jej pytanie podniósł na nią wzrok, chyba pierwszy raz odkąd zaczął mówić. Wyglądał na zaskoczonego. — Żartujesz sobie ze mnie? — zapytał, ale darował sobie dalsze kpiny. Był dzisiaj cholernie łaskawy. — Syn sędziego Wizengamotu zabił osiemnastolatkę warzonym na własną rękę, nielegalnym narkotykiem. Muszę tłumaczyć jak to brzmi? Dopalił papierosa i nie czekał na odpowiedź. Zamierzał jej to wytłumaczyć żeby miała tego jasność... bo może wcale nie było to tak oczywiste jak mu się wpierw wydawało? — Poznałaś go, więc może jesteś sobie to w stanie wyobrazić. Znalazł mnie z umierającą dziewczyną w ramionach i wziął sprawy w swoje ręce. Posprzątał mój bałagan, dopilnował by nikt o niczym się nie dowiedział. Kazał mi milczeć, a ja milczałem, nawet wtedy gdy uzdrowiciele pytali mnie czy wiem co takiego zażyła. Może gdybym im powiedział, byliby w stanie coś zrobić, ale ja byłem tym cholernym, zupełnie przerażonym siedemnastolatkiem, który robił to co mu kazano. Przeleżała w śpiączce prawie dwa miesiące i ostatecznie zmarła bo nikt nie potrafił określić co wprowadziło ją w ten stan. — czuł, że rumieniec wstydu zdradziecko pokrywa przestrzeń jego policzków i skrycie liczył, że nikłe światło płomieni uniemożliwi, lub chociaż utrudni jego dostrzeżenie. To była ta część historii, której żałował najbardziej, wywlekała na wierzch to, z czym borykał się przez całe swoje życie – uległość względem ojca, która zawsze była jego słabością i swego rodzaju tchórzostwo cechujące go bez wątpienia. Westchnął głęboko. — Z perspektywy czasu widzę, że chodziło przede wszystkim o dobre imię rodziny; zawsze chodzi o dobre imię rodziny. — zabrzmiało to niezwykle gorzko i bez wątpienia szczerze. — Ojciec chciał za wszelką cenę uniknąć skandalu bo znacząco odbiłoby się to na jego karierze, dopilnował żebym... — urwał, orientując się, że wcale nie został o to zapytany. Machnął ręką i usiadł wygodniej, bezwiednie gładząc srebrną powierzchnię papierośnicy. — Mniejsza. Chcesz wiedzieć coś jeszcze? Skoro już i tak tu jesteśmy, dobrze byłoby wyczerpać temat.