Skryte za lasem miejsce, do którego jest bardzo trudne dojście – tylko nielicznym udaje się odnaleźć to magiczne jezioro. Zbiornik przez cały rok jest pokryte spękanym lodem. Przy brzegu znajdują się większe kry, natomiast im dalej w stronę środka, tym mniej dryfujących bryłek lodu.
UWAGA: Aby wejść, obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Autor
Wiadomość
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
W istocie próbował ominąć samo sedno, krążąc na bezpiecznych obrzeżach zadanego przez nią pytania. To było dla niego typowe – szybka analiza i wynikające z niej wnioski, które umożliwiały mu obrócenie sytuacji na swoją korzyść. Był z nią szczery nie dlatego, że mówił jej absolutnie wszystko, bez wyjątku i zastanowienia, a dlatego, że zwyczajnie nie kłamał. Dlaczego mówił prawdę? Bo przecież nie tylko dlatego, że był jej to winien. Cóż, przede wszystkim dlatego, że wypowiedzenie tego wszystkiego na głos pozwalało mu jeszcze raz ułożyć to wszystko w swojej głowie, a niewygodne pytania zmuszały go do zastanowienia się nad kwestiami, które wcześniej bardziej lub mniej świadomie pomijał. Nie miał problemu z okłamywaniem innych, ale wobec samego siebie preferował raczej szczerość. — Oczywiście, że żałuję. Wtedy nie miałem wiele do stracenia, skończyłem już szkołę, byłem jeszcze przed studiami i nie miałem pracy. Nawet gdyby konsekwencje miały być poważne, pewnie ułożyłbym sobie życie. — wstał, czując, że nie potrafi dłużej usiedzieć w miejscu. Emocje pchały go do ruchu, buzowały w nim, napełniając niezdrową energią. Miał w sobie wybuchową mieszankę różnych uczuć: był zły i rozdrażniony, rozgoryczony, przygnębiony, a jednocześnie w pewien trudny do zauważenia sposób zadowolony. Podjął spacer po łuku prowadzącym wokół kamiennej misy wypełnionej błękitnymi płomyczkami. — Wiesz dlaczego nie powiedziałem tak od razu? Bo to okropnie banalne i cholernie łatwe... mówić, że wolałoby się zrobić coś inaczej, jednocześnie będąc w zupełnie bezpiecznym miejscu i czasie. Łatwo zgrywać bohatera kiedy nie trzeba popierać swoich słów czynami, nie? — przystanął i popatrzył na nią, biorąc głębszy wdech. — Żałuję, ale wiem, że nie było możliwości żebym postąpił wtedy inaczej. Podjął przerwaną wędrówkę, wsuwając dłonie do kieszeni płaszcza. Gdyby dostał zmieniacz czasu, gdyby ze swoim bagażem życiowych doświadczeń mógł cofnąć się do tamtego momentu – oczywiście, że by to zmienił. Myślenie o tym wywoływało w nim jednak dziwną złość, swego rodzaju pragnienie, którego nie dało się spełnić. Zapragnął nagle zmiany, zapragnął podróży w czasie, by w przeszłości odmienić własną teraźniejszość; wiedział, że tylko w taki sposób mógłby jakoś na nią wpłynąć. Był coraz bardziej rozeźlony, bynajmniej nie na Emily, a na samego siebie... otwarcie przyznając się do żalu za swoje winy, niechcący rozbudził go na nowo i teraz zżerał go od wewnątrz, tak jak było to lata temu. — Chujowo. To chciałaś usłyszeć? — warknął ku niej głośniej niż dotychczas i zatrzymał się ponownie, delikatnie rozcierając skroń wyciągniętą z kieszeni ręką. Musiał się opanować, musiał natychmiast dojść do ładu ze swoimi emocjami. Skupił myśli na oddechu, który nie wiedzieć kiedy stracił swój rytm i na bijącym coraz głośnej sercu, które należało przywrócić do porządku. Poruszył naprężonymi stresem barkami; nie patrzył ku niej. Nie chciał tak wybuchnąć, ale sama go przecież prowokowała. Nie było go stać na przeprosiny – nigdy nie był w tym zbyt dobry. — I co miałoby mnie czekać w tym cudownym, przywróconym życiu? Masz jakiś pomysł? Okropnie łatwo Ci mnie oceniać, prawda? — zbliżył się ku niej i kucnął naprzeciwko niej, patrząc w jej oczy, w których odbijał się błękit płomieni. O dziwo pasował do koloru tęczówek, teraz ściemniałej pod wpływem nikłego światła. — Już w Ministerstwie wydawało Ci się niepojęte, że mogę robić coś, za czym nie przepadam. Podejrzewam – i popraw mnie jeśli się mylę – że sądziłaś, że powód jest łatwy i błahy. Dalej Ci się taki wydaje? Bo może Twój prawie-osiemnastoletni osąd wcale nie jest taki nieomylny. Miał w sobie trochę żalu, tak mu się przynajmniej wydawało. Nie wiedział do końca czego chce i czego oczekuje do tej rozmowy, ale najwyraźniej zależało mu na choćby odrobinie zrozumienia, którego w ogóle od niej nie otrzymał. Był w tym wszystkim zagubiony, choć starał się udawać, że doskonale wie co robi. Patrzył na nią, wciąż kucając obok niej i nie wiedział już jak ma się zachować. Z cichym westchnieniem potarł gładki policzek. — Nigdy nie przejmowałem się specjalnie czy ktoś płaci za moje błędy, ale Ty nie powinnaś była za nie płacić. Przykro mi i mówię to po raz pierwszy i ostatni. — z dwóch powodów; po pierwsze dlatego, że przeprosiny paliły jego dumę piekielnym wręcz ogniem, drugim zaś powodem było to, że pozostawały pustymi słowami. — Możesz mnie śmiało nienawidzić. Zresztą tak byłoby łatwiej. — „dla nas obojga” - dodał w myślach.
Domyślała się, że niewiele osób miało okazje widzieć go w takim stanie. Nieważne jak skutecznie i skrupulatnie ukrywał swoje emocje na co dzień, gdyby teraz robił to równie dobrze, to byłoby już niepokojące. Opowiadał o dramatycznych przeżyciach w towarzystwie osoby, która ciągle rzucała w niego oskarżeniami. Nie dało się ukryć, że Emily nie dobierała słów delikatnie i ostrożnie. Nie starała się zrozumieć i współczuć. Wręcz przeciwnie - z jakiegoś powodu wszystkie tego typu myśli dusiła w zarodku i skupiała się na złości, która wciąż ją przepełniała. Bała się, że jeżeli dopuści empatię zbyt daleko, zacznie wszystko usprawiedliwiać i po chwili dojdzie do wniosku, że Nate od początku do końca nie miał wyboru, a ona nie może go winić za to co jej zrobił. Wiedziała, że łatwo było u niej o tego typu ciąg myślowy, a ostatnie na co miała teraz ochotę to było pogodzenie się z takim stanem rzeczy i zrzucenie wszystkiego na złośliwy los. Potrzebowała winnego. Kogoś, kogo mogła przeklinać w chwilach słabości. A jednak patrząc na niego miotającego się, chodzącego w kółko i ewidentnie zagubionego, coś się w niej łamało. Może faktycznie była zbyt surowa? Kim była, żeby oceniać jego działania, nigdy nie została postawiona w równie trudnych okolicznościach. Nie miała rodzica, który tak mieszałby jej w głowie, dla którego opinia ludzi byłaby ważniejsza, niż własne dziecko. Zresztą po poznaniu jego ojca łatwo było wiele rzeczy wytłumaczyć. Faktycznie rozmowy teoretycznie przychodziły dużo łatwiej niż prawdziwe działanie. Czy gdyby powiedział, że żałuje i cofnąłby to w moment to na pewno by mu całkowicie uwierzyła? W sumie, nie wiadomo nawet, czy on by miał taką pewność. O ile na początku ich rozmowy zerkała na niego tylko chwilami, teraz praktycznie bez przerwy obserwowała jego gesty i wyraz twarzy. Widziała, jak przebiegają po niej wszystkie emocje, a po jego codziennej masce obojętności zostaje już tylko wspomnienie. Pewnie starał się nad tym panować, ale złość była widoczna jak na dłoni. Aż zadrżała nieznacznie, kiedy niespodziewanie na nią warknął. Raczej nie ze strachu, tylko zaskoczenia, bo pierwszy raz usłyszała taki ton jego głosu. Poczuła się niesłychanie dziwnie, kiedy kucnął przy niej i wlepił w nią spojrzenie. Do tej pory mimo wszystko spoglądali na siebie subtelnie i zerkali, zaraz jednak odbiegając wzrokiem. Teraz przystawił ją do ściany, nie pozostawiając żadnego pola do ucieczki. Spojrzała na niego a na jej twarzy widać było wahanie. Przez chwilę może nawet współczucie? Na pewno ogromne zagubienie, które starała się ukrywać przed nim tak długo, jak tylko mogła. To było oczywiste, że ta sytuacja ją przerasta, że w ostatnich dniach spadł na nią kubeł zimnej wody, a ona nadal nie potrafiła się jeszcze z tego otrząsnąć. Musiała dorosnąć w ekspresowym tempie, bez żadnego przygotowania. Została boleśnie zderzona z brutalną rzeczywistością i nagle musiała sobie z nią jakoś radzić. Skoro to było dla niej takie trudne, to co dopiero wtedy dla niego. - Racja, może łatwo mi cię oceniać i tak, myślałam, że powód jest błahy - powiedziała w końcu, zbierając w sobie wszystkie siły, żeby jej głos był spokojny i niezmącony żadną niepotrzebną emocją. A jednak był tak kruchy i delikatny, że niemal dało się wyczuć jak łatwo byłoby ją teraz czymkolwiek złamać. Przykro mi. Niemal dało się to wyczytać w jej oczach skierowanych prosto na Nate'a. Bawiła się dłońmi i zaciskała je lekko powstrzymując się, przed powiedzeniem tego na głos. - Nie wiem co miałoby cię czekać, ale może coś lepszego niż teraz - powiedziała w końcu. Wciąż miała nieodparte wrażenie, że może gdyby uporał się z tym sekretem i nawet poniósł jakieś konsekwencje, pogodziłby się z tym w końcu i naprawdę jakoś ruszył dalej. - Ale cały czas uważam, że ukrywanie tego wykończy cię szybciej, niż cokolwiek co by się stało, gdybyś powiedział prawdę - dodała w końcu. Nie spodziewała się przeprosin. To naprawdę ją zaskoczyło i kompletnie zbiło z tropu. Z pewnością je zobaczył. Czy to cokolwiek zmieniało? Jasne, że nie, ale mimo wszystko naprawdę to doceniła. - Wierze, że ci przykro. A jednocześnie przeraża mnie, że drugi raz zrobiłbyś tak samo. Może z kimś innym? Ukrywasz to od kilku lat, a czeka cię jeszcze całe życie. Ciekawe ile osób będziesz musiał uciszyć po drodze - minęło kilka dni, to było dla niej wciąż świeże i niesamowicie przytłaczające. Liczyła, że ta rozmowa przyniesie jej minimalną ulgę, a było zupełnie odwrotnie. Rozdrapała wszystko jeszcze bardziej i zafundowała sobie kilka kolejnych bezsennych nocy. Było widać, że najzwyczajniej w świecie się boi. Dokładnie tak jak wtedy, kiedy wyciągnęła rękę podczas przysięgi, kiedy poprosiła go, żeby zmienił zdanie. Nie wiedziała do czego żywi nienawiść: do niego, czy do emocji, które w niej wywoływała sama myśl o chłopaku. - To nie powinno być trudne - szepnęła. Tylko czy naprawdę była tego taka pewna?
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
I on poczuł się nietypowo, kucając przed nią w tak niewielkiej odległości; jakby zaburzał umowną, niewidzialną barierę, której w swojej obecności spodziewali się przestrzegać za wszelką cenę. Był już bliżej niej, to oczywiste, wyciągał ją przecież z wody, układał na sofie, zajmował się nią przez tych kilka niesłychanie długich chwil kiedy to nie wiedział czy w ogóle się obudzi. A mimo to teraz było inaczej... Może dlatego, że coś nieodwracalnie zmieniło się w ich relacji? Nawet nie sama przysięga, chociaż bez wątpienia była kamieniem milowym, ale ta rozmowa, która otwierała im obojgu oczy. W gruncie rzeczy... kiedy w końcu uspokoił się i przyglądał jej się z niejakim zaciekawieniem, dochodził do wniosku, że cicho liczył, że kiedyś go o to zapyta. Teoretycznie nie powinno zależeć mu na jej opinii, prawda była jednak taka, że nie potrafił zupełnie tego ignorować. Skoro niechcący obarczył ją ciężarem swojego sekretu, chciał by znała szczegóły, by była świadoma o czym tak naprawdę ma milczeć. Wiedział, że jego słowa go nie wybielają, ba, nie chciał by tak było. Potrafiłby opowiedzieć to w taki sposób aby zrobić z siebie ofiarę, ale nie o to w tym przecież chodziło. Widział w jej twarzy mieszaninę różnych emocji i sam prezentował bardzo zbliżony obraz, próżno było jednak doszukiwać się współczucia dla samego siebie. — Cóż, raczej się o tym nie przekonamy. — jego głos był cichszy, słabszy, trochę zrezygnowany. Nie potrafił sobie wyobrazić na innego życia; ba, nie zasługiwał na nie. Jedyna normalność jakąś znał wywodziła się z rodzinnego domu i trzeba przyznać, że jest to wyjątkowo krzywy obraz rodziny. U dziadków było lepiej, ale bywał tam zdecydowanie za rzadko, by zdołali wpoić mu wartości na tyle silne żeby mogły przetrwać niespokojne lata samotnych studiów. Riverside ostatecznie go zniszczyło, odciął się bowiem od świata i, znalazł w środowisku, które nie miało zielonego pojęcia o jego przeszłości i o nim samym. Mógł być tam kim tylko zechciał... i była to zgubna możliwość. Rozchylił nieznacznie wargi, wpatrując się w duże lustra oczu, które niegdyś (całe wieki temu, jak mu się zdawało) uznał za dziecięce. Niosły tak duży ładunek emocjonalny, że zatrzymał się na krótką chwilę, która w rzeczywistości trwała zapewne znacznie krócej niż w jego głowie. Nie dostrzegał w nich już nic dziecięcego i próbował dociec czy zmiana zaszła w niej, czy w nim samym. A może w obojgu? Teraz nie wydawała mu się tak delikatna, a przede wszystkim tak... naiwna jak było to jeszcze w ministerstwie. Odchrząknął, przywracając się do porządku, a przede wszystkim rzeczywistości. — Niech wykończy. — dodał szeptem, uciekając w końcu wzrokiem. Do tego przecież dążył, nieprawdaż? Palił jak smok, pił na umór, a kaca zapijał litrami gorzkiej, czarnej kawy. Nie miał za grosz szacunku do własnego organizmu i choć nigdy nie cechowały go myśli samobójcze, nieprzerwanie zmierzał ku autodestrukcji. — Liczę, że nikogo więcej. Wiesz, może to nie zabrzmi najlepiej, ale dla mnie ta przysięga też nie była niczym przyjemnym. Spanikowałem, okej? Tak po prostu. Nie znałem Cię... cholera, dalej Cię nie znam, nie mogłem wiedzieć co zrobisz. Niepotrzebnie sięgnąłem po różdżkę, wystraszyłem Cię tylko, to był błąd, ale było już za późno. Wysłuchałabyś mnie gdybym chciał porozmawiać z Tobą na spokojnie? Uwierzyłabyś w to co Ci teraz powiedziałem? — wątpił w to bardzo mocno. Była wtedy tak wystraszona, że i on się przeraził, nie potrafił bowiem określić co dziewczyna zrobi w następnej kolejności. Panika odbierała zdrowy rozsądek, a wówczas spanikowali oboje. Delikatnie skinął, powracając do niej spojrzeniem. Przekrzywił nieco głowę, aż za dobrze zdając sobie sprawę z tego, że nie tak wyglądają osoby przepełnione nienawiścią. Miała do niego żal, chyba była dalej zagubiona, może nawet zła, ale mimo wszystko... — A jest? Słabo mnie nienawidzisz, Emily, chyba że czekasz na dobry moment żeby zacząć. — uśmiechnął się kącikiem ust pierwszy raz odkąd zakrztusiła się nieszczęsnym papierosowym dymem. Patrząc na to, że ów grymas był zazwyczaj na stałe przyklejony do jego twarzy, zdjęcie go z niej na tak długo było niemałym osiągnięciem. — Swoją drogą bardzo to ironiczne – ta przysięga. Jeszcze przed grą w durnia mówiłem, że trafiłby mnie szlag gdybyś zaczęła mówić mi o przeznaczeniu, a teraz... Cóż, jeśli mam być szczery, jesteśmy chyba na siebie skazani.
Ich relacja była najlepszym dowodem na to, że nie zawsze liczy się długość znajomości. Czasem to była kwestia tego jak szybko się wszystko toczyło, w ich przypadku konkretne wydarzenia determinowały rozwój sytuacji. Pewnie gdyby po ich pierwszym spotkaniu na pojedynku ktoś jej powiedział, że już niedługo przeprowadzi z nim tak osobistą rozmowę, wyśmiałaby go. On pewnie zrobiłby to samo. A jednak teraz siedziała nad jeziorem i słuchała szczegółowych zwierzeń Nate'a. Los niejednokrotnie był wobec niej złośliwy, ale teraz wychodził absolutnie poza wszelką skalę. W niej było współczucie i z całą pewnością dało się je dostrzec. Chociaż długo się starała, nie potrafiła tego wyłączyć, udawać, że nie usprawiedliwia wszystkiego w myślach. Toczyła wewnętrzną walkę i niestety przegrywała ją, co nie pomagało absolutnie w niczym. Wciąż uważała, że robi źle, jednak nie mogła już mówić, że całkowicie go nie rozumie. Dała empatii dojść do głosu, a ta, jak Emily podejrzewała, rozepchała się łokciami. - To twoja decyzja. Nie taka którą podjąłeś wtedy, tylko taka, którą podejmujesz w kółko od nowa. Świadomie. Karzesz się? - spojrzała na niego z lekkim zainteresowaniem. O to w tym wszystkim chodziło? Może nie umiał wszystkiego poukładać i stawić temu czoła, bo to przyniosłoby w końcu ulgę. Zaczęła się zastanawiać nad tym, czy on w ogóle chce ją poczuć. Czy nie potrafił żyć normalnie, zdając sobie sprawę, że tamta dziewczyna poniosła nieodwracalne konsekwencje ich decyzji, a on był tu cały i zdrowy? No, może zdrowy to było za duże słowo. Takiego stanu nie dało się bez wahania nazwać dobrym i nienaruszonym, nawet jeżeli fizycznie nic mu nie dolegało. - Nie wiem, nie mogę tego zagwarantować. Sam mówiłeś, że łatwo mówić jakby się zachowało z perspektywy czasu. Tylko, że... mogłeś po prostu spróbować. Prosiłam cię - nie mogła nie wyrzuć z siebie tego żalu. To pewnie była jedyna okazja i nic nie było w stanie już jej powstrzymać przed tą chwilą szczerości. Nie czuła nienawiści. Chciała, ale nie potrafiła tego w sobie wykrzesać i to ją naprawdę przerażało. W tych okolicznościach powinno przyjść tak łatwo, bez najmniejszego wysiłku. Naturalnie, prawda? Czego jeszcze potrzebowała? A jednak patrzyła na niego z bólem w oczach, ale już nawet bez złości. Zdążyła wyparować podczas tej rozmowy, a Emily czuła za nią palącą tęsknotę. Brakowało jej emocji, która była niemal jak tarcza i potrafiła ukryć smutek i strach. - Nigdy nikogo nie nienawidziłam - powiedziała, po dłuższej chwili wahania i przegryzła wargę zagubiona. Taka była prawda, dziewczyna mogła za kimś nie przepadać, kogoś unikać, ale nie miała powodu, żeby do kogoś żywić tak silne, negatywne uczucia. Nie znała tego. - Wygląda na to, że będę musiała się nauczyć - zauważyła w końcu, biorąc głębszy wdech. To nie mogło być takie trudne, nie? Miała ku temu szereg powodów. - W sumie, wielu rzeczy będę się musiała teraz nauczyć - dodała jeszcze. Trzymania sekretu tylko dla siebie, okłamywania braci, życia w strachu przed potknięciem, wybitnej ostrożności na imprezach z podejrzanymi drinkami. Ta przysięga niewątpliwie była dla niej dużą lekcją, a raczej przyspieszonym kursem, na który wcale się nie zapisywała. - Widocznie nie ma co kpić z przeznaczenia - przyznała, bo faktycznie to jak okrutna ironia ich dotknęła było aż niewyobrażalne. Chociaż akurat to, że z losem nie należy igrać mogła załapać dużo wcześniej.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Sam również zaczął zastanawiać się czy pragnie poczuć ulgę. Odpowiedź zdawałaby się oczywista i gdyby zadała to pytanie na głos, pewnie nie zawahałby się nawet przez chwilę, ale... czy nie skłamałby przypadkiem? Czy nie kłamał przez cały ten czas, nawet w tym momencie – przed samym sobą? Może wcale nie poradził sobie z przeszłością tak jak mu się wydawało... tak jakby sobie tego życzył. Zmarszczka szpecąca czoło Nathaniela pogłębiła się na jej pytanie, które dało mu tak wiele do myślenia. Nie odpowiedział jej, nie umiał; wręcz przeciwnie, zacisnął mocniej wargi, układając je w napiętą linię, wyglądając trochę tak jakby miał jej za złe, że sprawia mu tak wiele dyskomfortu. Nie chciał się nad tym zastanawiać, a teraz nie miał już wyboru i przykra świadomość, że najpewniej ta właśnie myśl zajmie zaszczytne miejsce w jego głowie przez kilka najbliższych wieczorów, wywoływała w nim irytację. Karał się? Może i tak, cholera, przecież wcale tak wiele nie dzieliło go od szczęścia. Wystarczyło kilka zmian, kilka dobrych decyzji; mógłby przecież wrócić na studia, by po kilku latach spróbować podjąć upragnioną pracę nauczyciela, albo wyjechać do ukochanej Marsylii, by tam pomóc dziadkom przy winnicy. Możliwości było wiele, a mimo to czuł jakby u jego nogi ktoś uwiązał kamień, który rozmiarami przewyższał go kilkukrotnie. Przeczesał palcami przydługie kosmyki włosów, licząc, że udało mu się tego tematu i nigdy więcej do niego nie wrócą. Obawiał się, że przyznanie się do tej nietypowej formy masochizmu mogłoby zniszczyć go do reszty. Ziarno niepokoju zostało zasiane, ale on nie zamierzał pozwalać mu wykiełkować. — Prosiłaś. — przyznał, nie bez goryczy. Aż za dobrze pamiętał tamten moment i wahanie jakie w nim wywołała. Gdyby ojciec nie przywołał go do porządku, prawdopodobnie nie zmusiłby jej do złożenia przysięgi. Czy naprawdę tego nie widziała? I czy naprawdę zależało mu na tym, by to zauważyła? Zależało, z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu cały czas liczył, że dostrzegła wówczas jak blisko był złamania się. Ale kiedy teraz o tym myślał – czy mogło to mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie? O ludziach nie świadczą ich chęci tylko uczynki, a on jak do tej pory nie zrobił wobec niej nic dobrego. Zastanawiał się czasem czy nie łatwiej byłoby utonąć w jeziorze niż żyć z tak dużym brzemieniem. Wziął głęboki wdech; rozklejał się i musiał z tym skończyć. Był to pierwszy i ostatni raz kiedy zamierzał być wobec niej do takiego stopnia szczery... tak przynajmniej sobie obiecywał. — Myślisz, że ktokolwiek na Twoim miejscu by nie prosił? Jakie miałaś inne wyjście? Zrobiłabyś cokolwiek za możliwość odejścia, pomyśl tylko. Gdybym kazał wylizać Ci swoje buty, pewnie długo byś się nie zawahała. Też bym się nie zawahał, do jasnej avady. Pewnie lubisz zgrywać dzielną i dumną, kto nie lubi, ale prawda jest taka, w momentach zagrożenia działamy instynktownie, a wtedy oboje znaleźliśmy się w niebezpieczeństwie. Co za paradoks; w gruncie rzeczy świadomie nie zagrażali sobie nawzajem, a jednocześnie swoim zachowaniem wywołali szereg zachowań. Ona swoją próbą ucieczki obudziła w nim potrzebę zatrzymania jej, on swoją reakcją wywołał panikę. Jeśli by spojrzeć na to z tej strony, cały ten wieczór stanowił serię złych decyzji i nieprzemyślanych reakcji. Tak niewiele brakło by potoczył się w zupełnie inny sposób. — Nikogo? Nigdy? Wcale? — był zaskoczony bo nie rozumiał jak można funkcjonować w taki sposób. Nigdy nie był tak... niewinny jak ona, jakkolwiek źle by to nie brzmiało. Odkąd tylko pamiętał, był przepełniony negatywnymi emocjami wobec wielu różnych osób. Czasem wynikało to z bardziej zawiłych relacji, a czasem z takiej „głupoty” jak czysta krew. — W takim razie będę Twoim pierwszym, kopnął mnie niezły zaszczyt. — zaśmiał się pod nosem i w końcu wstał, zajmując się zdejmowaniem ochronnych zaklęć. Dość już powiedział, nie czuł by był jej jeszcze coś winien – przynajmniej w temacie tego fragmentu swojej przeszłości, który najmocniej związany był z Alicią. Marzył o tym, by zaszyć się w swoim mieszkaniu, a tam... cóż, pewnie sięgnąć po butelkę whisky. — À propos przeznaczenia... nie wpadnij znów do jeziora, bo tym razem Cię nie wyciągnę, Rowle. — mimo wszystko uśmiechnął się nieznacznie. Nie zamierzał drugi raz wygłupiać się z propozycją odprowadzenia jej bliżej szkoły, skoro mieli się nienawidzić – skoro ona miała nienawidzić jego – lepiej było jeśli stąd zniknie. — Obyś nie wpadała na mnie na każdym kroku. — rzucił na odchodne i zniknął, deportując się z tego miejsca.
To wszystko przyszło bez ostrzeżenia. Dla niego to było koleje wydarzenie, z którym musiał się uporać i pogodzić, ale dla niej - coś nieznanego i przerażającego. Pierwszy raz czuła tak mocno obejmującą ją bezsilność. Nigdy wcześniej nie musiała mierzyć się z czymś tak dużym, a przede wszystkim do tej pory nie było sytuacji, w której ktoś postawiłby ją w ten sposób pod ścianą. Nie mogła się bronić, nie miała nic do powiedzenia. Patrzyła tylko na niego z nadzieją, że się ugnie, zlituje, że coś w nim pęknie. Dobrze pamiętała te desperacje, nie musiała nawet prosić na głos - jej całe ciało błagało i to było widać na pierwszy rzut oka. Kiedy tylko odtwarzała ten obraz w głowie nie mogła zrozumieć, jak mógł to wszystko tak po prostu zignorować. Była dla niego obcą osobą, ale była niewinną dziewczyną, którą dopiero co wyłowił z jeziora, która nie zrobiła mu żadnej krzywdy i nie zamierzała robić. Oczywiście, że widziała jego wahanie. Emily była dobrą obserwatorką, a nawet największy ślepiec dostrzegłby, że to nie było dla niego proste. Walka, którą wtedy ze sobą prowadził była oczywista. To nie pomagało. Wręcz przeciwnie, robiło nadzieje, a teraz z perspektywy czasu - powodowało u niej jeszcze większy brak zrozumienia. Naprawdę liczyła wtedy, że jest w pomieszczeniu tylko z jednym bezwzględnym facetem, który nie dbał o to jak ona się z tym wszystkim czuje. Kiedy jednak wyciągnął rękę w jej kierunku, ostatecznie podejmując decyzję, zaczęła się zastanawiać, czy nie było ich dwóch. - Pewnie każdy by prosił. Za to nie każdy by to zignorował. Oboje znaleźliśmy się w niebezpieczeństwie, szkoda, że tylko jedno mogło zdecydować, co z tym zrobi - powiedziała tylko, patrząc w zmarszczenia, które zaczęły pojawiać się na wodzie. Zaczęło lekko wiać. Odgarnęła włosy za ucho i nie odrywając wzroku od wody, również zaczęła zastanawiać się, co było lepszą opcją. Czy faktycznie dobrze wyszła na tym, że Nate ją wyciągnął? Teraz jej życie nie było specjalnie mniej kruche niż kiedy walczyła o każdy oddech wynurzając się z wody. Wystarczyło kilka słów. To jak pstryknąć palcem, jakby przeciąć cienką, naprężoną nitkę. Kwestia minut, może nawet sekund. Z pewnością trwałoby krócej, niż topienie się. - Nie miałam powodu i powiem ci, że było mi z tym całkiem nieźle, więc tak, możesz czuć się zaszczycony - uśmiechnęła się, chociaż raczej skrzywiła. Spojrzała na niego tylko przelotnie, kiedy postanowił już odejść. Nie zamierzała wracać w jego towarzystwie, wiec wolała tu jeszcze chwilę posiedzieć. A może po prostu wcale nie miała teraz ochoty wracać do tego przeklętego zamku. Nie, żeby to miejsce przynosiło jej jaką ulgę, raczej wzbudzało nieciekawe skojarzenia, ale przynajmniej mogła odetchną na świeżym powietrzu. Mogła poprzeklinać decyzję o przyjściu tu, analizować wszystkie inne opcje swoich zachowań. Pozadręczać się i liczyć, że z czasem te wszystkie natrętne myśli same odejdą. Mieć nadzieje na pozostawienie tego za sobą. Może, jeżeli posiedzi tu wystarczająco długo, to kiedy opuści to miejsce raz na zawsze, uda jej się naprawdę je wszystkie zostawić. - Mam nadzieje - szepnęła tylko, kiedy był już dość daleko i trudno było powiedzieć, czy ma na myśli pierwszą, czy drugą część jego wypowiedzi.
/zt
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Był żałośnie sentymentalny, jak się okazywało. Za każdym razem kiedy wracał w to miejsce, pluł sobie w brodę i kpił z własnych słabości. Rozsiadał się na pokrytym mchem kamieniu, pozwalał sobie na kilka chwil napawania się dziwaczną, magnetyczną atmosferą tego miejsca, po czym obiecywał sobie, że więcej nie będzie zachowywał się w tak komiczny sposób i jego noga już tu nie postanie. A potem wracał; za każdym razem, jak skończony idiota. Towarzyszył mu wyłącznie tlący się leniwie papieros. Zapach mięty i tytoniu mieszał się z wilgotną wonią otaczającego jezioro lasu, dźwięk jego oddechu – zaskakująco głośny, jak mu się zdawało – wybijał się na tyle delikatnego szumu koron drzew poruszanych silnym wiosennym wiatrem. Otoczony barierą chroniącą go przed zimnem i wiatrem, siedział, pochylony do przodu, z łokciami opartymi o kolana, wpatrzony w zbrązowiałe, suche liście plątające się między jego stopami. Jezioro stanowiło centrum, było kotwicą i siłą, która go tu wabiła, ale paradoksalnie wcale nie lubił się w nie wpatrywać. Wystarczała mu sama atmosfera tego miejsca. Nie wyglądał najlepiej; w świetle chylącemu się ku zachodowi słońca mogło zdawać się, że ma jakieś barwy, ale to tylko złudzenie. W rzeczywistości był blady i poszarzały, zmęczony toczącą go, psychiczną zarazą, która nie odpuszczała mimo mijających dni. Jego twarz nosiła ślady przeciągłej bezsenności i zaniedbania – nie chciało mu się nawet ogolić. Siedział i myślał, jak lis kryjąc się pomiędzy drzewami.
Znowu biegał. Nie wiedział już czy tym razem goni, czy ucieka, zagubiony we własnych myślach i emocjach. Chciał wszystko, jednocześnie nie wierząc by na cokolwiek zasługiwał. Próbował sobie odmawiać, ale nie potrafił. Gubił się, a przecież tak uparcie szukał odpowiedniej drogi. Bieganie pomagało. Kontrolowane oddechy wypuszczały na wolność kotłujące się w Noxie uczucia, a odbijane w chłodnej ziemi kroki zajmowały umysł przyjemną rytmicznością. Wysiłek fizyczny sprawdzał się idealnie jako rozproszenie i odciągnięcie od tego, co rzeczywistość podsuwała pod nos. Leśne otoczenie, ze swoimi dzikimi nierównościami, pozwalało przenieść się w zupełnie inny świat... świat, w którym Mefisto mógł opierać się tylko na swojej sile - zupełnie jakby Księżyc oświetlał go pełną tarczą! - i nie zważać na ludzkie problemy. Przystanął nagle, wychwytując spomiędzy drzew zarys sylwetki jakiegoś mężczyzny. Nie potrafił biec dalej, odruchowo napinając mięśnie w walecznym odruchu, by później przejść do zastanawiania się nad stanem nieznajomego. Może coś mu się stało? Majaczące w oddali jezioro wyglądało podejrzanie magicznie, wobec czego Mefisto zmusił się o kilka ostrożnych kroków wprzód. Wiedział jak stawiać stopy, przyzwyczajony do leśnego pokrycia jak mało kto, więc ufał swojej przewadze, polegającej na elemencie zaskoczenia. A jednak to on się zdziwił, rozpoznając siedzącego tam czarodzieja i... I ciesząc się na jego widok, bo nic nie potrafiło pchnąć Noxa do działania tak, jak spontaniczność. Wyszarpnął różdżkę i wstrzymał niespokojny po biegu oddech, wypuszczając go po chwili wraz z pewnym, twardym "Orbis". Podszedł bliżej, trzymając patyczek pewnie, bo to on kontrolował świetliste promienie ciasno pochwytujące ciało Nathaniela; również ten, który wsunął mu się na twarz, blokując usta. - Nie panikuj - rzucił, tym razem miękko. Głosem zdradził już swoją tożsamość, ale i tak przeszedł obok, by przystanąć przed swoją "ofiarą". - Muszę coś powiedzieć i chcę tylko, żebyś przez chwilę mi nie przerywał. - Czujnym spojrzeniem przesunął po jego ciele, sprawdzając czy nadgarstki na pewno są unieruchomione i czy palce nie zaciskając się na własnej różdżce.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Stwierdzenie, że nie spodziewał się ataku byłoby tyleż oklepane, co prawdziwe. Napastnik miał idealną okazję do tego, by unieszkodliwić go z zaskoczenia i to nie tylko dlatego, że nie widział go i nie słyszał, ale też ze względu na to, że był mniej czujny niż kiedykolwiek dotąd. Możliwe, że nie zdążyłby się obronić nawet gdyby jakimś cudem dostrzegł go przed rzuceniem zaklęcia. Zresztą co za różnica? Liczyło się tylko to, że go trafił, że ciasno oplótł jego ciało promieniami światła, krępując każdy ruch, w tym – co chyba najbardziej upokarzające – również ruch ust. Zaklął w myślach, odruchowo próbując wierzgnąć w swoich pętach, jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc; nie pomogło, wręcz przeciwnie, pogorszyło sprawę bo spadł z kamienia, na którym beztrosko siedział. Oparzył go papieros, który, wytrącony z palców, odbił się od dłoni, by ostatecznie wylądować w przysuszonym mchu – zresztą tuż obok miejsca, w którym wylądowała jego twarz. Nie mógł sięgnąć po różdżkę, nie był w stanie ruszyć nawet jednym palcem... mógł jedynie wpatrywać się nienawistnie w przestrzeń przed sobą, nasłuchując i czekając aż atakujący w końcu mu się objawi. Nie spodziewał się usłyszeć właśnie tego głosu. Dość szybko dopasował go do odpowiedniej osoby, wszak ostatnio miał aż nazbyt dobre okoliczności, by mu się przysłuchać – z bliska. Słowa „nie panikuj” wywołały w nim zgoła odmienną reakcję, szarpnął się nawet kilkukrotnie, bezsensownie tracąc tylko siły na walkę z niewzruszoną magiczną mocą. Bał się go – bał się tego, co mógłby mu zrobić i nie chodziło tu nawet o wymyślne tortury. Był przekonany, że ostatnim razem celowo podał mu herbatę, wmawiał sobie to uparcie, więc teraz, kiedy byli sami w środku lasu... jak daleko mógł się posunąć, świadom, że nie jest w stanie się obronić? Mefisto patrzył na niego, by upewnić się, że nie jest w stanie rzucać zaklęć, ale w jego głowie przyglądał mu się bez mała lubieżnie. Być może zakrawało to o delikatną paranoję. Ale zaraz... czy na pewno nie mógł ich rzucać? W grudniu, tuż po powrocie z Meksyku, zaczął interesować się magią bezróżdżkową. Nie poświęcał temu całych dni badań, był wszak pochłonięty życiowymi zawirowaniami, tak licznymi w ostatnim czasie. Nie zaczął ćwiczeń praktycznych poza mało poważnymi próbami poruszenia jakimkolwiek przedmiotami w ramach przerwy od czytania obszernych ksiąg znalezionych w bibliotece w ich londyńskiej rezydencji. Gdyby poprosił ojca o pomoc, byłoby łatwiej... ale on oczywiście chciał zrobić to samodzielnie. W tej sytuacji był nawet gotów zacząć tego żałować. Spróbował wyciszyć się i skupić na własnej mocy, która przecież musiała gdzieś tam w nim być. Tylko jak zachować spokój, kiedy od wewnątrz trawi Cię strach?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Tak jak sądził, to właśnie panikę uzyskał. I choćby prosił o jej brak, to przecież wcale nie patrzył z bólem na to wierzganie się, walcząc z podrygującym ku górze kąciku ust. Taki układ sił zdecydowanie bardziej mu pasował - zwłaszcza kiedy zorientował się już, że Nathaniel nie zdoła szybko wyciągnąć różdżki. Czujność pozostawała taka sama i więzy się nie poluźniły, ale Mefisto odetchnął. - Ciężko ci wychodzi wykonywanie poleceń, co? - Cmoknął z dezaprobatą, nie mogąc powstrzymać się od tego drobnego szydzenia, które pojawiło się w nim jedynie ze względu na nagły przypływ energii. Lewą ręką złapał Bloodwortha za ramię, podciągając go tak, by z powrotem siedział na kamieniu; szkoda mu było gadać do takiego spętanego robaka czarodzieja. - First things first... - Tyle byłoby z podnoszenia, że zaraz wymierzoną w szczękę pięścią wysłał go w to samo miejsce. Odsunął się potem o krok, zaciskając palce mocniej na różdżce, którą przecież kontrolował Orbis. - Nie no, ale serio chcę ci coś powiedzieć, także już bez stresu. - Odchrząknął, oglądając się na chwilę na jezioro. Wyludnione miejsce, ale jakieś dziwnie niezręczne. - Pewnie cię to nie zaskoczy, ale nie jestem zadowolony tym waszym pierdolnikiem. I go nie ogarniam... Ale nie pozbędziesz się mnie, bo kocham Emkę. - Wzruszył lekko ramionami, przykucając obok chłopaka. Przypomniało mu spotkanie na feriach, podczas którego to on tak leżał, zdany na łaskę uzbrojonego asystenta. - Nie ufam ci, nie mam ku temu powodów. To nie znajomość czarnej magii mnie niepokoi, to... prawdopodobieństwo, że jej użyjesz. Na przykład na Emily... - Obrócił różdżkę w palcach, pozwalając jednemu z więzów na zsunięcie się odrobinę wyżej - może nie było to szczególnie wygodne, ale umożliwiało Nathanielowi mówienie. Mefisto nie wiedział jeszcze czego oczekuje, być może licząc na jakieś cudowne słowa, które pozwolą mu się uspokoić. Bo przecież nawet mając w głowie siebie i opowieść o poturbowaniu Jerry'ego dalej wierzył, że jest zobowiązany do dania Bloodworthowi jeszcze jednej szansy. Dla Emily.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Próbował skupić się na magii, ale zanim zdążył trochę się uspokoić, został siłą poderwany z powrotem do pozycji siedzącej. Wlepił w Mefisto wściekłe spojrzenie zaakcentowane dodatkowo zmarszczonymi brwiami – jedyny środek wyrazu, na jaki mógł sobie w tym momencie pozwolić. Jebany pies. Nie dziwił się szyderczemu tonowi jaki przybrał mężczyzna, sam wszak odzywał się do niego w ten sposób bez przerwy. Prawdę powiedziawszy – nie robiło mu to żadnej różnicy. Chętnie uciąłby z nim sobie pogawędkę, problem był jednak jeden: trochę nie mógł. Nie bardzo wiedział czego może się po nim spodziewać, ale trzeba przyznać, że tego jednego zdołał się już domyślić. Uderzenie w ogóle go nie zdziwiło, ba, byłby bardziej zaskoczony gdyby nie oberwał ani razu. Mścił się za cruciatusa, to pewne, lecz czy miał poza tym inne pobudki? Nie przestawał się obawiać jego prawdziwych zamiarów. Czy śledził go aż od kamienicy? Nie dał po sobie poznać, że go zabolało – ze wszystkich sił postarał się nie wydać z siebie żadnego dźwięku i nie skrzywił się, choć to tak czy inaczej uniemożliwiał mu magiczny knebel. Musiał coś z tym zrobić, nie mógł pozwolić sobie na bezsensowną zwłokę, bo każdy kolejny cios – a przecież spodziewał się otrzymać ich więcej – miał mu zapewne utrudnić skupienie się na magii. Tylko jak to zrobić? Z całej siły skupił się na oplatających go więzach, próbując użyć na nie finite. Zbyt skomplikowane? Być może, ale przecież wyjątkowo mu potrzebne. Powtarzał w głowie formułkę zaklęcia, próbując uformować ją w coś bardziej przypominającego zaklęcie. Dlaczego tak bardzo różniło się to od używania magii za pomocą różdżki?! Miał wrażenie, że im bardziej się wysila, tym gorzej mu to wychodzi, nawet jeśli efekt od początku do końca był zerowy. Spojrzał w górę, prosto na wilkołaka i zmarszczył brwi jeszcze mocniej, nie wiedząc do czego właściwie dąży. „Kocham Emkę” w pierwszej chwili wzbudziło w nim protest, szybko jednak doszedł do wniosku, że chodzi o przyjaźń. Nie potrafił zrozumieć sympatii swojej narzeczonej do Noxa, choć pewnie nie powinno go to dziwić – było wiele aspektów, których w ogóle w niej nie pojmował. Czuł jednak, że gdyby kupić jej psidwaka, szybko straciłaby zainteresowanie tym zapchlonym kundlem. Obiecał sobie, że kiedyś spróbuje. — Chj Cido tego — powiedział niekształtnie, bo w istocie niewygodnie było mu mówić. Miał ochotę na niego splunąć, ale było to zachowanie zbyt niskie jak na chłopaka z takim pochodzeniem. Nawet kiedy chodziło o takie zwierzęta jak Mefistofeles. — So Tyniby moszesz otym wiedzieć? Zmienił zdanie, wcale nie miał ochoty z nim rozmawiać. Wilkołak poczuwał się do wpieprzania w sprawy, które w ogóle go nie dotyczyły i o których najpewniej nie miał pojęcia. Nigdy nie zrobił Emily naumyślnie nic złego. Przysięga była w tej kwestii wyjątkiem, nawet się wtedy nie znali... zresztą z całą pewnością Nox nie miał jej na myśli, skąd miałby o niej wiedzieć? Czy Emily rozpowiadała o tym chętniej niż mógł się spodziewać...?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nawet jeśli czerpał przyjemność z ustawiania Nathaniela zgodnie ze swoim widzimisię, nie potrzebował wcale napawać się jego cierpieniem. Nie szukał zatem wyraźniejszych oznak bólu i nie ciągnął mocniej więzów, wierząc w potęgę obecnego dyskomfortu. Zamiast tego skupił się na swoich słowach, w których chciał zawrzeć jak najwięcej informacji; może jednak spontaniczność nie była jego największym sprzymierzeńcem? Teraz, kiedy już miał kontrolę, mógł się uspokoić i znowu zająć niepewnymi rozważaniami. - O czym? O czarnej magii? O krzywdzeniu bliskich? - Przechylił lekko głowę, próbując jakoś wyczytać myśli obrażonego mężczyzny. - O was? Bo o was to faktycznie wiem mało... ale to mi do tego, że zależy mi na Emily. - Powtarzał się, uparcie chcąc wbić Bloodworthowi do głowy ten jeden fakt, który nie miał prawa się zmienić. Niezależnie od tego co robili i co by się działo, Ślizgon zamierzał mieć w głowie wizję przyjaciółki i jej się też trzymać. - I nie powiedziałem jej o Cruciatusie. - Spuścił wzrok, tym razem rzeczywiście zmieszany, bo nie był dumny z zatajenia tej informacji. Zwłaszcza wtedy, kiedy Rowle przyznawała mu się do swoich uczuć... a on jej nie stopował. Podniósł się i przestąpił z nogi na nogę. - Mówiła, że... - ...cię kocha... - ...potrafisz być dla niej delikatny... I ja chcę w to wierzyć, tylko nie wiem na jakiej podstawie. - Jej zapewnienie nie dawało Noxowi wiele, kiedy mogło być po prostu nieaktualne. I kiedy wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że Nathaniel jest skurwielem i lepiej trzymać się od niego na odległość. Jeśli w kwestii samego dystansu Mefisto się zastosował, tak na tym się skończyło. Odsunął się jeszcze bardziej, z cichym westchnieniem wypuszczając z siebie Finite, wobec czego świetliste pnącza powoli zaczęły puszczać ciało czarodzieja. - Po prostu jeśli masz kogoś krzywdzić, to może niech to będę ja? Nie Emily, albo... albo ktoś Merlinowi ducha winny. - Nie zdołał przywołać w żaden sposób Skylera, uznając jego powiązanie z Jerry'm za wystarczająco podpadowe; zresztą, wchodzenie w szczegóły nie miało sensu, skoro wilkołak i tak już się podawał jak na tacy, opuszczając różdżkę.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Bolała go twarz, ale najbardziej bolała dumna – bo dał się podejść, spętać jak zwierzę, a teraz był na łasce i nie łasce osoby, której przez większość czasu odmawiał człowieczeństwa. Nie przywykł do tego, że to on musi siedzieć cicho i pozwalać rozmówcy nad sobą górować – a było to cholernie niewygodne. Nie postrzegał czarnej magii jako czegoś złego, ani teraz, ani nigdy wcześniej. Nie szufladkował w ten sposób elementów świata, nic nie było przecież czarne albo białe. Moc, jaką dawała zakazana wiedza, uciekała się do wywoływania cierpienia, ale przecież pozostawała tylko mocą, narzędziem, które mogły zostać wykorzystane kiedy przyjdzie taka potrzeba. Czy cruciatus, którym potraktował Mefisto na Mont Blanc, był konieczny? Nie był. Zyskał przewagę, mógł w spokoju się stamtąd deportować, ale nie potrafił oprzeć się pokusie, by ukarać go za krzywdę, jaką mu wyrządził. I, Merlinie, nie żałował tego nawet przez chwilę. — Dlaczego? — zapytał, bo nic z tego nie rozumiał. Przychodził tu i każdym swoim słowem, każdym gestem zdawał się potwierdzać, że będzie przed nim bronił Emily, choćby do upadłego. A kiedy miał taką okazję, milczał na temat przewinienia, które z pewnością by go pogrążyło – kto wie, może nie tylko w oczach jego narzeczonej. Tak mówiła? Na krótki moment coś drgnęło w nim niekontrolowanie. Potem przypomniał sobie, że już go to nie obchodzi – że właściwie nigdy nie powinno było. Ta relacja była niebezpieczna dla obu strony i rozsądniej było po prostu o niej zapomnieć. — Totylko piefścionek — poczuł, że musi się jakoś wytłumaczyć, choć jednocześnie nie zamierzał zdradzać mu szczegółów ze swojego życia, a już na pewno własnych myśli. Te musiały być przeznaczone tylko dla niego. Skrycie liczył chyba, że słowa te poniosą się dalej, że dotrą do samej Emily, skoro pozostawała w bliskich relacjach z wilkołakiem. To było łatwiejsze niż kolejna próba skłamania jej prosto w twarz i być może miało większą szansę powodzenia. Dlaczego mówiła o nim takie rzeczy? Zaczynało jej zależeć? Przecież sama zaczęła sypać informacjami, pogrążając go i narażając na kłopoty. Jej zachowanie jak zwykle pozostawało dla niego zagadką. Magiczne więzy nagle opadły i rozpłynęły się w powietrzu, a on bez wahania wyciągnął różdżkę, nie zamierzając pozwolić mu na to drugi raz. — I tyle? — nie spuszczając go z oczu, niezgrabnie podniósł się z wilgotnego mchu. Widział, że Mefisto opuścił różdżkę i nic, zupełnie nic z tego nie pojmował. Wycelował więc swoją, tak dla równowagi. — Podkładasz mi się... liczysz, że niczego nie zrobię, czy wręcz przeciwnie, spodobało Ci się ostatnim razem? Ostrożnie i dość dyskretnie rozejrzał się na boki, zastanawiając się, czy to jakaś pułapka. Może chciał podpuścić go do użycia zakazanej magii na oczach kogoś z Ministerstwa skrytego w leśnej gęstwinie? — Lojalność godna psa, jestem zaskoczony, nawet jeśli można się było tego spodziewać. W co Ty grasz, Nox? — „nie mam na to siły” — zdawało się mówić zmęczone spojrzenie, lecz nie powiedział tego na głos; nigdy tak otwarcie nie przyznałby się do słabości, nie przed nim. — A gdybym Cię zabił? Pewnie nikt by się o tym nie dowiedział. Chcesz zgrywać bohatera, ale robisz z siebie tylko głupca. Nie zaatakował, jeszcze nie. Zaklęcia od przeszło roku porządnie gruntowane w jego pamięci czekały tam, gotowe do użycia, ale on się wahał. Im dłużej jednak na niego patrzył, tym silniej wracały do niego wspomnienia z sauny – te zaś wzbudzały w nim niepowstrzymaną żądzę... mordu.
Ostatnio zmieniony przez Nathaniel Bloodworth dnia Nie Maj 03 2020, 12:43, w całości zmieniany 1 raz
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
To tylko pierścionek? W pierwszej chwili miał ochotę sprawdzić, jak w jego ustach brzmi klątwa Cruciatusa. Chciał wcisnąć Nathaniela w leśne podłoże i zaprezentować mu, do jakiego poziomu sam siebie tymi durnymi słowami sprowadził. Bo jeśli to był tylko pierścionek, to on był tylko śmieciem i nie było warto spędzać nad nim już ani sekundy dłużej. Mefisto musiał przełknąć całą falę negatywnych emocji, które zmroziły go wzdłuż kręgosłupa. Na wiele był gotów, ale nie na popełnienie kolejnego błędu, który mógł odesłać go do Azkabanu. Wiedział, że i tak jakiekolwiek poruszenie kwestii potyczki między nim a Bloodworthem, to na nim kiepsko się odbije. Uczucia mogły mu teraz tylko zaszkodzić - musiał powstrzymać się od jakiegokolwiek działania, obiecując tylko w myślach, że to się wcale tak nie skończy. Nie mogło. Jeśli nie miał szans oskarżać go w Ministerstwie Magii, to przynajmniej mógł zrobić to przed przyjaciółką; z czystym sumieniem powiedzieć jej, żeby trzymała się z daleka od tego skurwiela. Lepiej złamać serce raz, niż pozwolić mu na powolne pękanie z upływem czasu. - Oczywiście, że mi się spodobało. Crucio to jak nagroda po takich torturach, jakimi było całowanie cię - parsknął, unosząc głowę wyżej, nie potrafiąc powstrzymać się od tego wytknięcia, które może miało stanowić gwóźdź do jego trumny. Różdżka też podjechała subtelnie do góry, może nie trzymana tak jawnie jak nathanielowa, ale dalej względnie pozostała w gotowości. Normalnie miałby zupełnie inne postrzeganie kwestii ewentualnej śmierci, ale teraz uległ rozpierającej go od wewnątrz złości. Był gotów wyciągnąć do niego rękę, cholera jasna. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, był gotów ze względu na Emily po prostu wyciągnąć do niego rękę. - Zabij. Przynajmniej będzie stuprocentowa pewność, że się mnie już nie pozbędziesz - no wiesz, kiedy będę nękać cię jako duch. - Zacisnął szczęki mocniej, kolejne słowa już cedząc. - Ty jesteś tu głupcem, Nathaniel. Taki groźny i potężny, że dopasowujesz się pod jakieś debilne zaręczyny? Jeśli nie chcesz Emily, to po prostu spierdalaj. - Próbował. Powiedział swoje, zrobił swoje. Mógł umierać?
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Był nim chyba – aroganckim śmieciem, egoistycznym hipokrytą; tchórzem i kłamcą. Wbrew wszelkim pozorom był tego całkiem dobrze świadomy, przecież żył ze sobą przeszło dwadzieścia trzy lata, a od kilku miał tego wybitnie dość. Siebie miał dość. I właśnie dlatego nadrabiał miną za każdą negatywną myśl, budował wokół siebie grube mury złożone z – najczęściej – przemyślanych, bolesnych słów. Widział odrazę na jego twarzy i w pewnym sensie nawet mu się nie dziwił. Miał szczęście, że to tylko zawszony Mefisto; gdyby stał przed nim Charlie albo nawet sama Emily, byłoby znacznie trudniej. — Więc zgadzamy się w tej jednej kwestii — od razu pożałował, że nawiązał do tamtego wieczoru, więc zdecydował się nieco odpuścić, nie brnąć w dyskusję na ten temat. Mógłby odbić piłeczkę, wysilić się na więcej złośliwości, ale to oznaczałoby powrót myślami do tamtego wydarzenia, a do tego wcale nie chciał dopuszczać. Wypierał to z siebie, odkąd tylko go opuścił, karmił się nienawiścią do Noxa, która od tamtej pory tylko się pogłębiła. Czuł mdłości na tamto wspomnienie i palący wstyd, do którego nie chciał się przyznać – nawet przed samym sobą. Zwłaszcza przed sobą. — Nie dowiemy się, dopóki się nie przekonamy — wkładał całe swoje ograniczone siły w to, by brzmieć jakby w każdym momencie naprawdę mógł go zabić. Pragnął tego, Merlin mu świadkiem, ale pomimo najszczerszych chęci pozostawał świadomy, że nie stać go teraz na rzucenie tak wymagającego zaklęcia. Czuł się słaby i wiedział – czuł, że owa słabość odbija się na płynącej w nim magii. — Rozumiem, że nie pomyślałeś, że jest mi to na rękę? — Przymrużył pełne gniewu oczy, wbijając spojrzenie w potężną sylwetkę chłopaka; w napiętą gniewem twarz, zaciśniętą szczękę. Zdenerwował go i zdecydowanie mu się to podobało. — Zresztą nie oceniałbym jej tak surowo, Mefisto. Emily jest ładna, przydaje się od czasu do czasu. — Dość miał tej rozmowy, męczyła go pod każdym możliwym względem. Jakie miał opcję? Przywiązać mu kamień do szyi i wrzucić prosto w otchłań jeziora? Stał tak blisko, to nie byłoby trudne. To byłoby lepsze niż aquasudo, ale jednocześnie mało satysfakcjonujące. Chciałby wykończyć go osobiście, a w takim układzie zrobiłaby to za niego woda. — Sanguinem... ulcus — wyinkantował z pewnym trudem, a z jeszcze większym skupił się na właściwym rzuceniu zaklęcia. I choć zrobił wszystko tak, jak nakazywały księgi ojca, coś poszło ewidentnie nie tak. Jeśli zaklęcie trafiło w Mefisto, było tak słabe, że mógł co najwyżej odczuć przyjemne wewnętrzne ciepło. Zaklął w myślach. To było żałosne... i chyba znaczyło, że czas stąd spierdalać.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Tak właściwie, to chętnie wróciłby do kwestii tamtego pocałunku. Nienawidził eliksirów rozbudzających miłość czy pożądanie, miał serdecznie dość dodawania beztroskiego rozdawania ich ludziom i poważnie rozważał rozejrzenie się za jakąś petycją, by te płynne klątwy jednak stały się nielegalne, albo chociaż trochę bardziej trudno dostępne. A jednak teraz, widząc jak drażliwym tematem była ich feryjna "przygoda", miał ochotę do niego wrócić. Miał ochotę nawet Nathaniela raz jeszcze pocałować, ze swojej własnej nieprzymuszonej woli, skoro miało mu to sprawić aż tyle nieprzyjemności. Zamiast tego tylko parsknął cicho, nieświadomie zbierając siły na reakcję na wypowiedź, której nadejścia tak uparcie wyczekiwał - wiedział, że Bloodwortha nie zadowoli to krótkie zbywanie, że będzie chciał coś jeszcze od siebie dodać. Że spróbuje wykorzystać wyraźnie już widoczną złość wilkołaka, dającego się sprowokować... i jednocześnie odwdzięczającego się dokładnie tym samym. Zmrużył lekko powieki, próbując się powstrzymać od rękoczynów i ograniczyć do odszczeknięcia, ale i na to nie miał szans. Nie uniósł nawet różdżki, w całej swojej zuchwałości uznając, że wytrzyma to zaklęcie i dopiero wtedy odpowie tym samym. Krew w nim zawrzała, tak, ale z pewnością nie przez Nathaniela... Przesunął różdżką nad własną dłonią, jak gdyby myślał niewerbalne Finite, nareszcie końcówkę przenosząc na mężczyznę. - Solvitomnia- szepnął drżąco, emocjonalnie. - Co się stało? - Podszedł bliżej, chcąc swoim głosem przebić się przez podsuniętą Nathanielowi iluzję. - Nie możesz rzucić na mnie klątwy? Masz do mnie może jednak słabość? - Niby czule musnął różdżką jego policzek, pozostawiając płytkie rozcięcie, skroploną czerwienią spływające w stronę szyi. Prawdziwą, upamiętniającą wizje zakrywające umysł czarodzieja. - Dałem ci taką piękną okazję... Nathaniel... mogliśmy się po prostu dogadać. Mogłeś dostać własnego wilka ofiarnego. A ty mnie prowokujesz? Dalej gadasz na Emily, zamiast po prostu dostrzec jej wartość? - Przerwał Solvitomnię, by przy pomocy zaklęcia pchnąć mężczyznę prosto na pokryty mchem kamień, dociskając go bezlitośnie do twardej powierzchni, już szukając kolejnych klątw. Być może to właśnie świadomość, że jest na zwycięskiej pozycji, zdołała go tak uspokoić. Może to ten cichy głosik z tyłu głowy, że nie powinien przesadzać. Może po prostu nie chciał, a może wiedział, że to dobry moment na zrobienie kroku w tył. - Expelliarmus- dodał zatem, porzucając już w pełni preferowaną magię niewerbalną, by dodatkowo dopiec przeciwnikowi, z którego dłoni wyrywała się własna broń. Czystokrwisty bez różdżki to jak bez ręki...
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Gdyby odważył się po raz drugi skalać jego usta swoim dotykiem, przestałby się wahać, czy aby na pewno pomysł z szybkim utopieniem go w jeziorze sprawiłby mu odpowiednią frajdę. Rzeczywiście, to byłaby ogromna nieprzyjemność – można się pokusić o stwierdzenie, że znacznie większa, aniżeli działanie rzuconej na niego klątwy. Wiedział czego się spodziewać, bo choć nigdy nie doświadczył jej na własnej skórze, studiował rozbudowane opisy tego, co wyczyniało ono z jego ofiarami. I w pewnym sensie widział to na twarzy Mefisto, bo nawet jeśli tamtej nocy użył na nim innej klątwy, były bardzo zbliżone w swoim działaniu. Rozczulające. W przeciwieństwie do wilkołaka nie był przyzwyczajony do otrzymywania bólu. Nie zwykł stawać w pozycji ofiary, nie pozwalał na to ani sobie, ani innym. Krzywdził, by nie zostać skrzywdzonym... a teraz nie zdążył obronić się przed zaklęciem i wiedział co to oznacza jeszcze zanim zaczęło działać. Każdego dnia nosił maski, te wymyślne i te proste – by nie powiedzieć prostackie – takie, jak chociażby dzisiejszego wieczoru. Krył się za nimi i czasem sam już nie wiedział, jaki jest naprawdę. Przywykł do tego, by nie pokazywać prawdziwych uczuć lub ujawniać tylko ich skrawek i było mu wygodnie z myślą, że tak dobrze sobie z tym radził. A teraz został tego pozbawiony; w kilka sekund obdarty z całej dumy, jaką unosił się przed Noxem od lat. Stanął jak słup soli, bojąc się, że jeśli poruszy się choćby o milimetr, jedno z dziesiątek ostrzy wbije się jeszcze głębiej. To tylko iluzja... ...ale ból był przecież prawdziwy. Rozrywał jego nerwy, wymuszał zaciśnięcie szczęki, wreszcie wyrywał z gardła jęk cierpienia, skazując go na dodatkowe katusze w postaci palącego wstydu. Czuł jak ostrza rozrywają delikatne tkanki, jak upuszczają z nich krew, a w zamian napełniają je bólem. Ale prawdziwa krew spłynęła wyłącznie po policzku. Choć w pierwszym odruchu zacisnął mocno powieki, kiedy Mefisto rozpoczął swoją gadaninę, zmusił się do tego, by na niego spojrzeć. By zmarszczyć niepokornie brwi i choć zagryzał wargi z taką mocą, że w ustach miał już metaliczny posmak, wlepić w niego nieco nieprzytomne spojrzenie. Warknął w odpowiedzi, a kiedy zaklęcie nagle ustało, nie dostał czasu na to, by jakoś doprowadzić się do ładu. Poleciał na głaz i choć upadek był bolesny, był również niczym w porównaniu z przeżyciami sprzed momentu. Próbował rzucić niewerbalne protego, ale nie zdążył i różdżka wysunęła mu się z ręki. Zacisnął dłoń w pięść, próbując walczyć z przyciskającą go do podłoża siłą. Wyglądał żałośnie. — I co teraz? — zadarł brew, poza słowami rzucając mu i nieme wyzwanie. Role się odwróciły? Teraz to on będzie go torturował? Och, śmiało, chętnie przecież popatrzy, jak się stacza. Nie przywykł do roli ofiary, ale z braku lepszych rozwiązań, próbował po prostu zgrywać hardego – choćby do samego końca. Choć Nox nie miał przecież jaj, by go zabić, prawda? — Chciałeś się zakumplować? — pozwolił sobie na mało efektowną nutę zmęczonego rozbawienia — Miałbym Ci zacząć mówić o problemach? Dzielić się przemyśleniami? Szczegółami ze swojego popierdolonego... chuj wie czego, podobno narzeczeństwa? To już chyba nie było kontrolowane. Ani szczerość, która stała za tymi słowami, ani gorycz, która się na nie wylała. Gdyby umiał o tym rozmawiać i miał do tego lepszego partnera niż ten zawszony kumpel, jego życie byłoby znacznie łatwiejsze. — Przypierdol mi i miejmy to z głowy.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie czerpał jakiejś szczególnej przyjemności z cierpienia Nathaniela. Przyglądał mu się, nie kończył go zbyt szybko, gdzieś w duchu faktycznie wierząc, że mu się to po prostu należy. Dokładnie tak samo, jak przyjmował ból dla siebie, nie próbując się nawet z niego rozgrzeszać. W uszach jeszcze rozbrzmiewał mu jęk, którego nie spodziewał się usłyszeć, kiedy patrzył na pokonanego mężczyznę. Walczącego już tylko słowami. Bloodworth nie przypominał siebie. Przyciśnięty do kamienia, wytrącony z równowagi, rozbrojony i zraniony. Mefisto, obracając w palcach jego różdżkę, zaczął się mimowolnie uspokajać. Nie mógł dalej się denerwować, kiedy miał przed sobą taki żałosny widok swojego byłego oprawcy, teraz rozłożonego na łopatki i desperacko próbującego jakoś odzyskać godność przy pomocy pustych słów. - Moglibyśmy zacząć od darowania sobie czarnej magii, tolerowania siebie wzajemnie, darzenia Emily szacunkiem... - wyliczył, wsuwając różdżkę Nathaniela do swojej kieszeni. - Nie chcę się bawić w twojego magiopsychologa, Merlinie - dodał, wywracając tylko oczami, bo chyba nawet sam nie wiedział jaki tak właściwie miał plan. Przecież wiedział, że zawieszenie broni nie mogłoby nastąpić zbyt szybko i pewnie tylko utknęliby w jakiejś niezrozumiałej niezręczności. - Ale gdybyś bardzo potrzebował z kimś porozmawiać... - poklepał się z uśmiechem po kieszeni, z której wystawała jeszcze końcówka obcego mu patyczka - ...to chyba wiesz gdzie mnie znaleźć, prawda? O ile cokolwiek dasz radę znaleźć. Pożegnał się krótkim, werbalnym "Obscuro". Zostawił Nathaniela bez różdżki, z oczami zasłoniętymi niemożliwą do samodzielnego zdjęcia opaską; teleportował się z donośnym trzaskiem, powoli popadając w rozważania, czy przypadkiem tym swoim wyskokiem nie zaognił już tak gorącej sytuacji.
/zt
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Chyba pierwszy raz w życiu czuł się tak poniżony. Jego szara rzeczywistość przepełniona była całą gamą równie szarych emocji – neutralnych i negatywnych, rzadko pozytywnych. Przywykł do żalu, wstydu, goryczy; nauczył się unosić wysoko brodę i prostować plecy, choć często czuł do siebie obrzydzenie. Nie takie jak do wilkołaka – to miało zupełnie inny odcień. ...à propos... Wykrzywił się, gdy ten wspomniał o wzajemnej tolerancji. Mógłby to przemyśleć – dla niej – gdyby miał do czynienia z człowiekiem, a ni zwykłym brudnym zwierzęciem. Brudnym zwierzęciem, które rozłożyło go na łopatki. Widział jak Mefisto podnosi jego różdżkę, a jednak przytłumiony nadmiarem bodźców nie zarejestrował tego do końca. Zresztą co takiego mógł zrobić? Był taki zmęczony... — Spierdalaj, Nox — jak elokwentnie, Bloodworth. Musiał odpowiedzieć cokolwiek, byle zamaskować zaskoczenie, w jakie wprawił go swoimi słowami. Da radę cokolwiek znaleźć? O czym on bredził? Odpowiedź przyszła szybciej niż się spodziewał. Obscuro przesłoniło mu świat i zaklął w myślach, gubiąc się w nagłej ciemności. Trzask teleportacji uświadomił mu, że został tu zupełnie sam, oślepiony i... — Niech to avada — poczuł się zupełnie bezsilny. Przebrzydły pies położył swoją zawszoną łapę na jego różdżce i wsadził ją do kieszeni, skoro więc deportował się z tego miejsca, znaczyło to ni mniej ni więcej to, że pozostawił go tu z niczym. Usiadł wygodniej i wziął kilka głębokich wdechów, próbując skupić się i oczyścić umysł na tyle, by spróbować znów rzucić bezróżdżkowe zaklęcie. „Finite” – powtarzał w myślach dziesiątki razy, za każdym razem w inny sposób wytężając wolę. Przeszedł do mamrotania formułki pod nosem, potem – do powtarzania jej na głos. Kilka razy nawet wykrzyczał ją, jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc. Nie pomogło. Na czworakach dobrnął do wiejącego lodowym chłodem brzegu jeziora, postanawiając, że będzie ostrożnie podążał nim aż do wioski. Nadłoży tym drogi i rzecz jasna straci czas na wolne poruszanie się, ale przynajmniej zyska pewność, że nie zgubi się w środku lasu. W wiosce zaś... cóż, tam będzie musiał mieć naprawdę dużo szczęścia.
| z/t
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Po awansie zdecydowanie nie narzekał na niedobór klientów, ale akurat tego dnia mało kto przekroczył progi banku Gringotta, dzięki czemu udało mu się zamknąć w swoim gabinecie i zakończyć przynajmniej część rozpoczętych zleceń. Nic więc dziwnego, że wyszedł z pracy w wyjątkowo wręcz dobrym nastroju, wywołanym zrzuceniem z barków ciężaru kilku obszernych spraw, które do tej pory spędzały mu sen z powiek. Poza tym… trudno było nie myśleć z optymizmem o wolnym popołudniu, skoro właśnie zmierzał w kierunku Hogsmeade na umówione spotkanie z Maximilianem. Ślizgoński chłopak zawsze roztaczał wokół siebie pozytywną aurę, a że przy okazji mieli poćwiczyć rzucanie zaklęć transmutacyjnych… Zawsze to miło było połączyć przyjemne z pożytecznym. Po niedługim spacerze dotarł nad brzeg lodowego jeziora, a w oczekiwaniu na swojego kumpla wyciągnął z kieszeni pudełko z czekoladową żabą. Niestety tym razem musiał obejść się smakiem, bo deserowe zwierzę prędko wyskoczyło z jego rąk do wody, ale powiedzmy sobie szczerze – nie narzekał, bo i tak najbardziej zależało mu na kartach. Sięgnął więc zaciekawiony tym, co trafił, po czym… westchnął głośno, bo okazało się, że na ruchomym obrazku widniała znajoma facjata Roweny. Miał już Ravenclaw w swojej kolekcji, a mimo że omiótł wzrokiem zawartą na tylnej stronie karty notkę, tak nawet nie wczytywał się w nią dokładnie, wiedząc już że autorzy kolekcji napisali o tym, że była jedną z czterech założycielek Hogwartu, a córka ukradła jej diadem. - Max! Tutaj! – Zawołał radośniej, kiedy dostrzegł sylwetkę Solberga na horyzoncie. Sam również przeszedł kilka kroków, by znaleźć się bliżej niego. – Nie uwierzysz. Trafiłem kolejną Rowenę. Ta baba mnie prześladuje… – Mruknął niechętnie, machając mu przed oczami zdobytą przed momentem kartą. Humor trochę mu się jednak poprawił, kiedy przypomniał sobie, w jakim celu się umówili. – Kojarzysz takie zaklęcie jak Partis Temporus? Czytałem o nim ostatnio, ale nigdy nie miałem okazji wypróbować go w praktyce. – Zagadnął do kolegi, nie ukrywając że chciałby się nauczyć tego zaklęcia. Zastanawiał się jednak, czy przy swoich umiejętnościach z zakresu transmutacji, będzie w ogóle w stanie poprawnie je wykonać. Nie był może z tej dziedziny najgorszy, ale jednak o wiele lepiej szło mu z zaklęciami i urokami, jak i obroną przed czarną magią.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Skoro Theo poprosił go o pomoc, nie byłby sobą, gdyby tak po prostu odmówił, a transmutacją sam w końcu poniekąd się interesował. Ostatnimi czasy nawet troszkę bardziej niż wcześniej, a wiedzę w tym zakresie miał już i tak dość pokaźną jakby nie było. Przy lodowym jeziorze pojawił się jako drugi, więc z uśmiechem podszedł do Theo, któremu właśnie spierdalała czekoladowa żaba. -Taka pogoda, a Ty sobie lodowe jezioro wybrałeś. Jak będę następny miesiąc musiał pić pieprzowy do śniadania to Cię zajebie. - Zażartował na dzień dobry, po klasyczne powitania nie były w jego stylu przecież. -Może to sugestia, żebyś w końcu się zaczął przykładać do nauki? - Wyciągnął w jego stronę język doskonale wiedząc, że chłopak przecież zakończył już edukację. Choć, jak to powiadali niektórzy, człowiek niby uczy się przez całe życie, a że właśnie w tym celu się tu dziś spotkali, coś w tym musiało być. -Jasne, że kojarzę. Czyli żeby mieć jasność. Chcesz żebym jebał w Ciebie wszelkimi żywiołami, a Ty będziesz próbował bawić się w Mojżesza? - Spytał, by mieć jasność ich dzisiejszej sytuacji. Kompletnie mu to nie przeszkadzało, choć nie czuł się specjalnie pewnie w dziedzinie zwykłych zaklęć. Chciał jednak jak najlepiej pomóc kumplowi, a bez tego obyć się nie mogło.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
- Wyluzuj. Przynajmniej się trochę zahartujesz, a nie tylko podróże po ciepłych krajach i bajlando w głowie. – Odpowiedział mu żartobliwym tonem, wcale a wcale nie przejmując się wyborem lodowatej miejscówki. Przynajmniej mogli tutaj poćwiczyć z dala od przypadkowych gapiów, a i mieli gwarancję że się nie zgrzeją. – Widzę, że humor ci dzisiaj dopisuje… Bardzo śmieszne… Chociaż? Jakby nie patrzeć właśnie to robię. – Obrzucił go spojrzeniem spod byka, ale zaraz po tym parsknął śmiechem, wiedząc przecież, że to tylko niewinne, kumpelskie przytyki. – Jak w ogóle miała na imię ta jej córka? – Nie mógł sobie przypomnieć, a zamiast oczekiwać na odpowiedź Maxa po prostu odwrócił ponownie kartę Rowen Ravenclaw, jeszcze raz odczytując jak to Helena zajumała matce diadem, a zmartwiona rodzicielka poprosiła Krwawego Barona o pomoc w odnalezieniu niewdzięcznej córeczki. Czyli Helena. Ah, właśnie! Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że macha przed Solbergiem swoją zdobyczą, a nawet nie raczył podzielić się z nim słodyczami. Wyciągnął więc tym razem nie jedno pudełko z żabą, a cały ich woreczek, skinieniem głowy pokazując towarzyszowi, żeby się częstował jak tylko najdzie go ochota. - No pewnie. Brzmi jak dobry plan. – Wyrzucił z pewną nutą sarkazmu w głosie, gdy usłyszał propozycję kumpla. Nie to że była ona zła, skoro właśnie w ten sposób najskuteczniej można było przećwiczyć wytworzenie wyrwy w czarach żywiołowych, jednakże tkwił w niej jeden mały szkopuł. – Tylko może wstrzymaj na razie konie i najpierw wytłumacz mi jak poprawnie wykonać to zaklęcie, co? Wiesz, wolałbym wrócić do domu w jednym kawałku. – Wyjaśnił już spokojniej, co takiego miał na myśli, po czym uniósł nieco wyżej brwi, posyłając Maxowi wyczekujące spojrzenie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie mógł nie zaśmiać się na ten trafny komentarz. Szczerze sam akurat preferował zimniejsze klimaty, więc i ta miejscówka mu nie przeszkadzała szczególnie, że była dość urokliwa. -No tak, zapomniałem, że świat nie tylko plażowaniem i imprezami stoi. - Sprzedał mu kuksańca, po czym przeszedł do śmieszkowania z prześladującej Theo Roweny. -A widzisz! Kiedy się nauczysz, że mnie zawsze warto słuchać. - Naprawdę miał dzisiaj wyjątkowo dobry humor, co ostatnimi dniami wcale nie było tak częste, jak kiedyś. Spotkania z Theo pozwalały jednak Maxowi się dość mocno wyluzować, choć ich przygoda z boginami była tutaj dość sporym odstępstwem. -Yyyy, a bo ja wiem? Krystyna? - Strzelił cokolwiek, doskonale zdając sobie sprawę, że ni chuja nie jest to poprawna odpowiedź, więc dobrze, że jego towarzysz postanowił mimo wszystko zajrzeć na odwrotną stronę karty i poznać prawdę. -Dzięki. Ty łapiesz dobre kobitki a mi co się trafia? Jakiś gobliński oblech o imieniu Alguff, który walił tak mocno, że dzieci uciekały do sąsiednich wiosek. - Sparafrazował to, co znalazł na odwrocie karty z żaby, jaką przyjął od Theo. Słodycz tym razem i emu spierdolił, ale nie przejmował się tym. Nie lubił objadać się przed ćwiczeniami. -Akurat ze wstrzymywania koni nie jestem najbardziej znany, wolę je puszczać by sobie dziko pohasały. - Zażartował ponownie, choć przeszedł do cierpliwego tłumaczenia kumplowi z czym to zaklęcie tak naprawdę się je. -No więc, jak już wiesz Partis Temporus pozwala Ci tworzyć wyrwę w żywiołach takich jak woda, czy ogień i bezpiecznie przedostać się przez nie, czy po prostu sprawić, by Cię nie dojebały. Ruch jest banalny, choć musisz pamiętać o chwycie B, który jest tu w cholerę nieintuicyjny. - Zaczął, demonstrując ziomkowi, o czym mówi. Drewniany kijek spoczął w jego ręce w odpowiednim chwycie, by następnie wykonać płynnie odpowiedni ruch towarzyszący inkantacji tego zaklęcia. -Kumasz? Spróbuj sam. - Zachęcił go, gotów by w razie czego poprawić jakiekolwiek błędy ze strony Theo.
Kostki:
Rzuć sobie k100 na ruch i chwyt. Żeby się udało musisz osiągnąć co najmniej 60. Poniżej 20 masz taki zamach, że różdżka wypada Ci z ręki.
Lodowemu jezioru uroku zdecydowanie nie można było odmówić, ale mimo wszystko nie przyszli tutaj podziwiać widoków. Theo cieszył się, że mają spędzić czas na ćwiczeniu zaklęć transmutacyjnych również z innych względów – obawiał się, że gdyby nie zaplanowane zajęcie, Max wpadłby na jakiś szalony pomysł w stylu „chodź, poskaczemy sobie po tych śmiesznie pływających krach”, a jednak wolałby uniknąć kąpieli w mrożącej krew w żyłach wodzie. – Eh, niepotrzebnie o tym powiedziałeś. Teraz chętnie bym poleżał sobie na plaży z drinkiem z palemką w łapie… – Westchnął wyraźnie rozmarzony, nie obrażając się nawet o sprzedanego mu kuksańca, bo nie ukrywał, że marzy mu się jakiś urlop. Nie wziął ani jednego dnia wolnego od początku pracy. Co prawda odwiedził arabskie rejony, ale nawet i wtedy narobił się przy wykopaliskach. – No, no. Czasami zdarza ci się powiedzieć coś mądrego. – Pozwolił sobie jeszcze zażartować z kumpla, a zaraz po tym posłał mu pobłażające spojrzenie, zdając sobie sprawę z tego, że chłopak wyrzucił z siebie pierwsze lepsze imię, jakie przyszło mu do głowy. Wolał sprawdzić tę informację sam, a po chwili wybuchnął śmiechem w odpowiedzi na komentarz kumpla, wiedząc że trudno będzie mu polemizować z takim argumentem. – Niech ci będzie. Wygrałeś z tym oblechem. Mimo wszystko kobitki lepsze. W sumie ta Rowena to nawet dobra dupa była… – Mruknął, podnosząc głowę z nad karty, a zaraz po tym schował ją do kieszeni. – A wiesz co… psidwak to jebał. Może ją kiedyś wymienię na coś ciekawszego. – Zakończył zgrabnie temat kolekcjonowanych przez nich podobizn magicznych stworzeń i słynnych czarodziejów, a słysząc kolejne słowa Solberga pokręcił ze zrezygnowaniem głową, mimo że jego twarz nadal promieniała rozbawionym uśmiechem. Pewnie mogliby gadać o takich bzdetach godzinami, ale na szczęście w porę przypomnieli sobie o umówionym wcześniej treningu. Theo słuchał uważnie wszystkich rad młodszego kolegi, próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów, kiwając przy tym głową na znak niemego porozumienia. Sposób działania zaklęcia, mimo że należało ono do raczej do tych bardziej zaawansowanych, nie brzmiał zbyt skomplikowanie, za to Kain widział dla niego całkiem praktyczny użytek. Na razie skoncentrował się jednak na charakterystycznym ruchu nadgarstkiem, o którym kwieciście opowiadał mu Max, uprzedzając go że chwyt nie jest do końca intuicyjny. Po takiej uwadze jeszcze baczniej obserwował jego demonstrację. – Ok. Myślę, że załapałem. – Rzucił wreszcie z entuzjazmem, bo mimo że wykonany przez chłopaka manewr nie był wcale taki prosty, jak mogło się wydawać, tak wierzył że uda mu się go odwzorować. Sięgnął więc za pasek spodni po swoją różdżkę, którą ścisnął mocniej między palcami, a następnie przekręcił nadgarstkiem we właściwy sposób, najpierw jeden, potem raz jeszcze, ukradkiem zerkając na twarz Solberga, by wyczytać z niej, czy nie popełnił żadnego błędu. Po chwili powtórzył ten sam ruch, a że do jego uszu nie dotarły żadne słowa krytyki, stwierdził że wstępny etap mają już chyba za sobą. – No to co, dobrze jest? Skaczemy na głęboką wodę i testujemy w praktyce? – Zaproponował, unosząc delikatnie brodę i szturchając go delikatnie łokciem w bok.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max nie widział czemu nie mógł połączyć przyjemnego z pożytecznym i przez chwilę przystanąć, by chłonąć ten piękny widok. Oczywiście jego zjebana natura aż prosiła o wejście do wody i sprawdzenie temperatury na własnej skórze, ale nie zrobił tego. Miał ważniejszą rzecz do załatwienia w tej chwili. -Wybacz. Ale hej, jak tylko wyjadę gdzieś w tropiki, to możesz szykować kąpielówki. - Sam drinka by nie odmówił bez względu na to, czy z palemką czy bez. Plaży też w sumie nie potrzebował. No, ale odpocząć od Wielkiej Brytanii już koniecznie. Dusił się tu i czuł to z dnia na dzień coraz wyraźniej. -Czasem każdy ma lepszy dzień. - Zaśmiał się, bardzo dobrze rozumiejąc intencje Theo. Jego pobłażliwe spojrzenie nie było w stanie jakkolwiek zepsuć mu humoru, bo wiedział, że pierdoli trzy po trzy i kumpel też nie ma mu tego za złe. Może nie znali się wybitnie dobrze, ale wystarczająco długo, by Theo ogarnął, jaki Max jest i z jakim dystansem podchodzi do życia. -No kurwa, że lepsze! Ziomek jebał ponoć tak solidnie, że chciał to zmonetyzować i dodać swój pot do łajnobomby. Nawet jakieś tam kroki podjął w tym kierunku, ale producenci go wyśmiali i kazali spierdalać na drzewo. - Dodał jeszcze ostatnią porcję ciekawostek o tym przeuroczym goblinie, bo czemu miałby się nie podzielić tak potężną wiedzą. -Rowena była niezła, ale co z tego skoro jest martwa? Ja tam wole ciepłe ciała. - Wyszczerzył się ponownie. -Wiesz co, niezły z Ciebie gentleman. Tak handlować kobietami... - Zacmokał i pokręcił zdegustowany głową, choć oczywiście wszystko to mieściło się w sferze żartów. Jakby nie było sam jeszcze niedawno nie był wiele lepszy i to w prawdziwym życiu w obyciu z prawdziwymi, żyjącymi kobietami. Chciał jak najdokładniej wytłumaczyć istotę zaklęcia, ale prawdą było, że nie był w tym najlepszy. Dużo łatwiej przychodziło mu wykładanie teorii eliksirów, bo tę znał na pamięć lepiej niż własne nazwisko. Z zaklęciami aż tak się nie rozumiał, choć do transmutacji miał chory i nienaturalny jak na niego talent. Obserwował więc poczynania kumpla, a gdy temu od razu udało się załapać o co w tym wszystkim chodzi, był naprawdę szczęśliwy, że ma pod sobą tak pojętego ucznia. -Załapałeś, załapałeś. Jak się nie jebniesz w wymowie, to będzie wszystko zajebiście. - Poklepał go po plecach, bo czemu nie i uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy Theo wyraził gotowość do sprawdzenia w praktyce mocy zaklęcia. -No jasne, że skaczemy! A skoro już o wodzie mowa to właśnie od tego zaczniemy! - Powiedział, po czym zaczął tłumaczyć dalszy zamysł jego planu. -Skoro bawimy się w Mojżesza to zróbmy to dosłownie. Pierdolnę w Ciebie falą wody, a Ty... No wiadomo, musisz się przed tym obronić przy użyciu Partis Temporus.
Kostki:
Rzucasz k100. Jeżeli osiągniesz wynik większy lub równy Maxiowemu udaje Ci się skutecznie rzucić zaklęcie i uniknąć konsekwencji. (Max musi zdobyć przynajmniej 30 by zaklęcie się udało). Jeżeli jednak Ci się nie uda dorzucasz k6:
parzysta - No nie jest dobrze. Fala przykrywa Cię całego, a Ty masz problem ze złapaniem oddechu. Przez chwilę czujesz, jak woda wlewa Ci się do płuc. Jeżeli wykulnąłeś 1 Max musi przyjść Ci z pomocą. W innym wypadku dajesz sobie radę sam.
nieparzysta - Zostajesz przemoczony do suchej nitki, ale oprócz lekkiego zziębnięcia nic poważnego Ci nie jest.
- Kąpielówki, sakwa wypełniona galeonami i można lecieć. – Wtórował mu, bo chociaż rozmawiali o bardzo wstępnych planach, tak sam zamarzył o odpoczynku od londyńskiego zgiełku, nie mogąc jednocześnie wyrzucić z głowy obrazu dzikiej, nieuczęszczanej plaży i morskich fal uderzających leniwie o brzeg. – Coś w tym jest. – Dodał również rozbawiony, ciesząc się że Max nie potraktował jego słów jako atak. Właśnie za to go lubił. Można się było z nim po kumpelsku poprztykać, a powiedzmy sobie szczerze, niektórym brakowało dystansu do siebie. – Ty… ale w sumie łba do interesów odmówić mu nie można. Pomysł nie był zły, szkoda że go odesłali z kwitkiem. – Wtrącił a propos ciekawostek o śmierdzącym goblinie, jakimi obdarzył go Solberg, ale nasuwała mu się przy tym tylko jedna myśl: zdecydowanie nie chciałby go spotkać, nawet jeżeli właśnie skomplementował jego racjonalne podejście do biznesu. Pokręcił z niedowierzaniem głową, kiedy temat ich rozmowy nieoczekiwanie pomknął w kierunku nekrofilii i handlu ludźmi, ale cóż… z Maxem już tak było, a właściwie to obaj stanowili idealny duet do radosnego pierdolenia o największych bzdetach. – Pozwolę sobie tego nie skomentować… – A jednak, akurat tym razem poszedł po rozum do głowy, ucinając dywagacje we właściwym momencie. Przynajmniej tak mu się wydawało, bo zaraz i tak parsknął śmiechem, zdając sobie sprawę że kumpel skutecznie pociągnął go za słówka. – Czekaj, czy ty właśnie nazwałeś mnie karcianym alfonsem? – Znowu o mało co się nie popłakał, a i czuł już, że brzuch go boli od tego nieustannego toczenia ze wszystkiego beki. Zdecydowanie powinni skupić się na nauce. Nie był pewien jak określić swój poziom, jeśli mowa o transmutacji. Na pewno nie brylował w tej dziedzinie tak jak w innych zaklęciach, ale radził sobie naprawdę nieźle, czego efekty można było spostrzec podczas pierwszego ćwiczenia. Mimo że chwyt nie należał do najłatwiejszych, od razu załapał zademonstrowany mu przez chłopaka ruch i odwzorował go wręcz idealnie, w myślach przypominając sobie jedynie inkantację zaklęcia, by przygotować się na zaplanowany pojedynek. – Postaram się nie pomylić. – Zapewnił swojego nauczyciela, z uśmiechem przyjmując również przedstawiony przez niego plan. – Dobra, ale jak już mam się bawić w Mojżesza, to łap. Zjemy jeszcze po jednej, bo gdybym jednak przypadkiem oberwał, to nam całkiem rozmokną. – Rzucił w jego kierunku purpurowe pudełko, po czym sam otworzył swoje, pierwszy raz od dawna łapiąc żabę w locie, zanim ta zdążyła mu uciec. Przegryzł czekoladkę i spojrzał ukradkiem na trafioną kartę. Wyczytał z niej, że Grogan Kikut był popularnym Ministrem Magii, pełniącym to stanowisko w latach 1811-1819. Najprawdopodobniej był czarodziejem półkrwi, lecz niektóre źródła mówiły również o jego czystokrwistości. Póki co nie czytał dalszej części notki, ukrywając kartę w nieco bardziej odpornym na wodę woreczku. Stwierdził, że wróci do tej pasjonującej lektury po tym jak skończą trening. - Dobra, jestem gotowy. Dawaj. – Oznajmił mu, kiedy wreszcie ustawił się naprzeciwko, ściskając mocniej w palcach swoją różdżkę. Obserwował dokładnie każdy najmniejszy gest Solberga, by móc zareagować jak najszybciej jak potrafi. Wiedział wszak, że do obrony używa ledwie co poznanego zaklęcia, a to sprawiało, że potrzebował skupienia i miał znacznie mniej czasu na skutecznie wyprowadzoną defensywę. Wreszcie rzucił mu się w oczy wykonany przez chłopaka manewr, toteż starał się powtórzyć chwyt, którego wcześniej się nauczył. – Patris Temporus. – Wypowiedział również inkantację na głos, póki co nie ryzykując próbą rzucenia czaru niewerbalnie. Podjął chyba słuszną decyzję, bo czuł jakiego wysiłku wymaga od niego utrzymanie oczekiwanego rezultatu… Mógł być jednak z siebie dumny. Udało mu się bowiem wytworzyć wyrwę w mknącej w jego kierunku fali. Pozostał suchy, a woda rozpłynęła się na boki, omijając jego sylwetkę. – Widziałeś?! – Wykrzyknął zadowolony, ale szybko powstrzymał swój entuzjazm. – Ale dobra… żebym nie obrósł w piórka. Ciśnij dalej. Zobaczymy, czy jestem taki zajebisty, czy to tylko szczęście żółtodzioba. – Nie chciał przerywać, żeby zyskać pewność, że opanował zaklęcie do perfekcji. Poza tym od kiedy nie uczęszczał do szkolnego klubu pojedynku, nie miał zbyt wielu okazji do tego, by poobrzucać się z kimś zaklęciami, więc traktował ich trening nie tylko jako obowiązek, ale i niebywałą przyjemność.