Kuźnia znajduje się pośród ruin opuszczonej osady, ukrytej pośród okolicznych wzgórz porośniętych gęstym lasem. Ciężko tu trafić, a na nieostrożnego wędrowca czeka wiele pułapek, jak nagłe spadki terenu i liczne rozpadliny ukryte wśród chaszczy. Czasem wiatr, przelatując przez szczeliny w kamieniach, zdaje się szeptać i jęczeć. Nieopodal płynie strumień, a na prawo od niego stoją resztki domu kowala, gdzie pomiędzy głazami i przegniłymi belkami, znaleźć można porozrzucane przybory kowalskie. Zarówno piec, kowadło jak i narzędzia wciąż nadają się do użytku, dzięki czarom, którymi obłożył je poprzedni właściciel. UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Ostatnio zmieniony przez Nataniel Kruk dnia Pon Mar 28 2011, 14:35, w całości zmieniany 1 raz
Była już późny wieczór, gdy dotarłem do tego miejsca. A znalazłem całkowitym przypadkiem. Podczas wspinaczki po okolicznych wzgórzach wpadłem nieoczekiwanie w rozpadlinę i stoczyłem się po zboczu jednego ze wzgórz. Podświadomie skuliłem się by zminimalizować obwarzenia, lecz i tak nie zdołałem w pełni się ochronić. Potłuczone od uderzenia w drzewo żebra piekły jak diabli a zwichnięta kostka, którą nastawiłem na szybko dawała się we znaki, tak iż na razie póki nie odpocznę nie było mowy o podjęciu dalszej podroży. Zaskoczony rozejrzałem się widząc wyłaniające się z za drzew ruiny starych średniowiecznych zabudowań. Większość chyliła się już ku upadkowi a nieliczne jeszcze niemal całe domy stały strasząc pustymi okiennicami. Osmolone ściany budowli oraz poczerniała ziemia pełna węgla drzewnego świadczyła o tym, iż osadę musiał spotkać jakiś tragiczny kataklizm lub nieszczęście. Rozglądając się dookoła wzdrygnąłem się słysząc upiorne wycie wiatru, który jak głos potępieńców, przelatywał pomiędzy szczelinami w kamiennych ruinach. W jednej chwili poczułem jednak jak na mojej skórze jeżą się włosy, gdy w tym zawodzeniu począłem wyłapywać jakby strzępy słów i szeptów. Okolica wydawała się upiorna, lecz w jakiś niesamowity trudny do oddania słowami sposób, wabiła mnie do siebie. Zmrok zapadał szybko zdecydowałem się ,więc na nocleg w tym mrocznym miejscu, co mimo wszystko wydawało mi się jednak bardziej rozsądne niż obozowanie samotnie w obcym i nie przyjaznym lesie będąc rannym. Posłałem więc kruka z prośbą pomocy do zamku i ruszyłem szykować dla siebie jakieś prowizoryczne posłanie. Zmrok zapadł szybko zastając mnie na gromadzeniu drewna na opał oraz przygotowywaniu posłania ze ściętych gałęzi iglaków i paproci rosnących pośród ruin. Gdy w końcu obolały i pół żywy owinąłem się szczelnie płaszczem zasypiając wewnątrz jednego ze zrujnowanych domostw, usypiany przy odgłosem trzeszczących polan w ognisku, poczułem nagłą zmianę atmosfery miejsca... Wiatr ucichł a osada wypełniła się szeptami a cienie rzucane przez płomienie wydłużyły się przybierając kształt, ludzi i zwierząt pełznąc po zrujnowanych ścianach i tańcząc swój obłąkańczy taniec potępieńców. Zbudziłem się natychmiast i z nożem oraz wyciągniętą różdżką stanąłem gotowy do walki lub ucieczki. Mimo niepokoju coś w szeptach i głosach wabiło mnie i nakłaniało do opuszczenia kryjówki. Powoli z niechęcią przezwyciężaną przez wrodzoną ciekawość zdołałem postawić się strachowi i wyjść z ukrycia. To właśnie w tedy usłyszałem po raz pierwszy widmowy odgłos uderzania młota o kowadło. Czujny i okulawiony, ruszyłem w mrok rozjaśniając go zaklęcie lumos. Chciałem odnaleźć i sprawdzić źródło dźwięku. Zawodowa biegłość nakazywała mi ustalić, kto lub co znajduje się w okolicy by zabić to, lub obezwładnić jeśli mogło stanowić jakiekolwiek zagorzenie dla mnie. Idąc przez ruiny po raz pierwszy dostrzegłem blask bijący z za niewielkiego kamiennego murku stojącego za zrujnowaną osadą. Czujnie zbliżyłem się do paleniska i jaśniejącego nieopodal kowadła obłożonego małym wianuszkiem błyszczących runów, którymi wypisano jego powierzchnię. Szepty w powietrzu nasiliły się i ucichły pozostawiając mnie samego przed tym nieoczekiwanym cudem starej magii stojącej przede mną. Szybko na ile pozwalała mi uszkodzona noga i potłuczone ciało przeszukałem okolicę i odnalazłem pozostałe porzucone w ruinach pobliskiego domku narzędzia oraz sztabki metali. Strumień, który słyszałem nieopodal mógł posłużyć jako źródło wody... To było szalone, lecz palenisko wydawało się wręcz idealne. Nie namyślając się długo ująłem w dłonie młot i narzędzie i po około godzinie przygotowań byłem gotów do pracy. To było jak sen. Gdy tylko ująłem w dłoń stylisko narzędzi poczułem wiedzę i szept jakby poprzedni właściciel szeptał do moich uszu wiedzę jak kuć i kształtować stal... Nie widziałem jak dookoła mnie zgromadziły się cienie tańczące dookoła i nie słyszałem ich zawodzenia, gdy wyjąc zebrały się zwabione moją pracą. Stałem pół nagi nad paleniskiem uderzając młotem o ognistą stal kształtując ją wolą i siłą ramion a piekielny żar buchający z paleniska palił moją skórę i tłamsił oddech. Zlany potem kułem ognistą stal szastając słowa, których znaczenia nie znałem i raczej nigdy już nie przyjdzie mi ich powtórzyć. Wydawało mi się, iż utraciłem na chwilę świadomość bo gdy powróciła mi ona stałem już z rozgrzaną sztabą stali, chłodząc ją w kamiennym basenie pełnym wody. Ponownie jednak ogarną mnie ten dziwny trans. Młot sam pracował w moich dłoniach, gdy przekuwałem ponownie stal kształtując ją i skuwając kolejne warstwy. Miękką stal do środka i kolejne warstwy twardszych metali na zewnątrz tak by ochronić delikatny rdzeń miecza. Po raz kolejny zatraciłem się w pracy stając się jednością z bronią i narzędziami. Dookoła buchnęły płomienie niemal pochłaniając mnie i całą okolicę interno płomieni buchające z pieca ogarnęło okoliczne domy i ruiny zabudowań nie czyniąc mi jednak najmniejszej krzywdy. Wstrząs przeszył me ciało, gdy młot rozjarzył się a po jego głowni poczęły spływać runy nakładając je na stal zaklinając je nieznanymi tajemnymi słowami. Zdziwiony zdałem sobie sprawę, iż sam skanduję pieśń i słowa w jakimś dziwnym języku lecz było to ostatnie co pamiętam... Z odgłosem syku, gdy zatopiłem stal w wodzie chłodząc ją i hartując ją po raz ostatni straciłem wreszcie przytomność na dobre, zasypiając pośród spalonych ruin i dogasającym piecu kowalskim nie świadomy pożaru buchającego w śród ruin chat gdzie płonęły drzewa i roślinność zajęte przez interno wywołane przez moc paleniska ...
https://www.youtube.com/watch?v=xZTeHYpGq9E Inferno https://www.youtube.com/watch?v=rDzRhMNsHOA&NR=1 warto słuchać czytając post.
Simon wyszedł właśnie z zamku gdy dostrzegł pięknego czarnego kruka. Naszło go na spacer więc poszedł za owym zwierzęciem. Ptak ewidentnie gdzieś go prowadził,lecz chłopak nie zaprzątał sobie tym głowy. Lecz im bardziej zaczął oddalać się od zamku tym bardziej go to niepokoiło. Przeszedł przez Hogsmeade i nie długo potem znalazł się gdzieś w jego okolicy. Z daleka dostrzegł pożar,i w obawie ze ktoś może przez to stracić życie ruszył z pomocą. Woda z różdżki ugasił, chaty i ziemię co kosztowało go nie lada wysiłku a potem chwycił misę i ugasił palenisko które poskarżyło się głośnym sykiem i tliło się jeszcze i chłopak już miał gasić resztę zaklęciem gdy dojrzał postać leżącą na ziemi. Upadł na kolana próbując obudzić chłopaka...jednak nic nie pomagało. Simon przetarł dłonią twarz chłopaka czyszcząc ja z potu i brudu i poznał w niej Nataniela (!). Sprawdził czy chłopak na pewno jeszcze żyje...tętno było bardzo słabe...jednak wyczuwalne. Nie wiele myśląc wziął chłopaka na ręce i teleportował się do bram Hogwartu. Ślizgonowi był potrzebny lekarz...natychmiast! // dalej napisze już w ss//
Kruk zna drogę, kruk zna drogę.... Nim zdążyłam przeczytać list ta mała bestyjka szybowała już nad błoniami, leciała w kierunku wzgórz nad wioską . Szybko zabrałam swoją apteczkę z dormitorium i wybiegłam z zamku. Jak tylko znalazłam się za bramą teleportowałam się nad strumień a widząc powyżej strużką dymu zamarłam z przerażenia. Pisał, że się poturbował... pożar... Biegiem zaczęłam wspinać się pod górę. Gdy dotarłam na miejsce zauważam dogasające już resztki kamienno-drewnianej konstrukcji. Upadłam zrozpaczona na kolana. po moich policzkach potoczyły się łzy bezradności. Nigdzie nie dostrzegłam nawet skrawka materiału należącego do jego szaty, nic, jak gdyby zapadł się pod ziemię. - Natanielu... Tylko na taki szept było mnie stać poprzez łzy. Wstałam i powoli rozpoczęłam oględziny miejsca. Coś musiało tutaj wybuchnąć. Nachyliłam się nad wydeptanym w rozmokłej ziemi śladem. Natychmiast pojawił się na mojej twarzy nikły uśmiech. Ktoś jeszcze tutaj był. Być może po wypadku i wydostał rannego. Spojrzałam w niebo. Pozostało mi to tylko sprawdzić. Nim jednak to zrobiłam moich oczu doszedł nikły blask. Coś wystawało spomiędzy nadpalonych belek. Z wrodzoną sobie ciekawością podeszłam do tego miejsca. Dosłownie mnie zamurowało, gdy zauważyłam rękojeść miecza. Był prosta, bez zbędnych zdobień, ale całkowicie pokryta runami. Lśniła niepokojącym blaskiem, aż bałam się jej dotykać. W głębi duszy wiedziałam, że broń nie zrobiłaby mi krzywdy. Należała jednak do Nataniela . Z namaszczeniem ściągając wpierw płaszcz i owijając nim w postaci prymitywnej warstwy ochronnej prawą dłoń dotknęłam rękojeści. Co dziwne, nie była gorąca. Z wyrazem zaintrygowania na twarzy wyciągnęłam całość i moim oczom ukazała się długa klinga pokryta drobniuteńkimi runami, niczym ziarnkami piasku. Misterna i piękna robota. Zawinęłam oręż w czarny materiał i z cichym trzaskiem teleportowałam się w pobliżu bramy szkoły... Wokół zgliszczy smętnie zawodził wiatr...
Dzień, zapowiadający się na pozór normalnie, porankiem nie przyniósł Dimitriemu żadnych zbędnych rewelacji. Zjadł śniadanie jak zwykle, chwilę pospacerował tak każdego dnia, a następnie uznał, że i tak nic ciekawego go tu nie spotka. Mnóstwo nieznajomych twarzy, których nawet nie kojarzył i ogrom uczniów, którzy zupełnie ignorowali jego obecność. Zaczął tęsknić za starą szkołą i przeklinać cholerny Hogwart, który obwiniał o bałagan w życiu. Ów melancholia w jaką popadał każdego popołudnia zmusiła go, po raz kolejny zresztą, do krótkiego spaceru w stronę sypialni w której pod łóżkiem, stały ułożone równo butelki wódki. Wydobył jedną na której opróżnienie wystarczyło mu zaledwie pół godziny. Aż dziwne, że w tak krótkim czasie można doprowadzić się do stanu. Pokrótce - Korotya w najlepsze leżał sobie na łóżku, a przynajmniej tak sądził, podczas gdy miejscem jego spoczynku okazała się podłoga na której leżało kilka poduszek. Cały świat mu wirował i momentami musiał chwycić się czegokolwiek by nie zemdliło go za bardzo. Mimo wszystko podobało mu się to. Nie musiał pamiętać i całkiem dobrze mu z tym było. Upijanie się w samotności to doprawdy szczyt desperacji, aczkolwiek Dimitri był swego rodzaju desperatem, więc jego zachowanie nie powinno zbytnio zadziwiać. Martwić by się można dopiero widząc go trzeźwego przez dłuższy okres czasu - to na pewno oznaczałoby, że jego życiem wstrząsnęło jakieś niewiarygodne i nieprawdopodobne wydarzenie, które musiało go postawić do pionu. Prawdopodobnie rutyna pozostałaby w jego życiu, a ten dzień skończyłby się tak samo jak inny, lecz bywa i tak, że coś nagle nas zaskakuje i tak było także w tym wypadku. Gdyby zapytać chłopaka co dokładnie się stało nie byłby do końca pewien. Pamięta pochylone nad nim twarze, niedokładnie, gdzieś w połowie zawsze urywa mu się film. Dobrze kojarzył ich głosy. Były grube, z pewnością męskie. Pytali się siebie nawzajem co mu może być i czy powinni go zabierać w takim stanie. Jeden z nich, ten o łagodnej barwie głosu, osądził, że nie mają patrzeć na to jak się czuje, mają zrobić to co im kazano. Nawet nie bardzo wiedział czy powinien się ich bać czy nie. Szarpnęli go za ramię przez co żołądek podszedł mu do gardła, lecz na szczęście na ostrzegawczym odruchu wymiotnym się skończyło. Zabrali go gdzieś, właściwie było mu już wszystko jedno. Paskudnie się czuł i chciał iść spać co też zrobił, podczas drogi. Obudził się dopiero po kilku godzinach. Właściwie minęło zaledwie kilka minut, ale świeże powietrze nieco go otrzeźwiło. Uchylając powieki i podnosząc w górę głowę, zauważył, że nie znajduje się już w przytulnej sypialni, a w miejscu którego nawet nie kojarzył, aczkolwiek na zbyt przyjemne nie wyglądało. Nie mógł poruszyć nogami i zanim rozpoczął panikę zobaczył, że są związane. O dziwo, dłonie nie zostały ciasno opasane sznurem. Możliwe, że uznano, że nie będzie w stanie się bronić jeszcze długi czas. A tu proszę taka niespodzianka. Mężczyźni stali nad nim, w dłoni trzymając flakonik z jakąś substancją. Jeden już przygotowywał się by wlać go w Dimitriego siłą, lecz ten sam mu wyrwał i wypił bo po takiej dawce alkoholu jaką wypił jego organizm był wycieńczony, a jego gardło było palone przez pragnienie. Właściwie po wypiciu zawartości, znów niewiele pamięta. Usnął, ale może to i dobrze bo cholernie bolała go głowa.
Jeśli myślicie, że łatwo znaleźć jest jakąś zdechłą kuźnię gdzieś w okolicach Hogsmeade, to się bardzo mylicie. Grig co chwila musiał zniżać hipogryfa, bo myślał, że to już ona. Niestety po trzecim rozczarowaniu miał ochotę się poddać. Zupełnym przypadkiem zobaczył to niezbyt przyjemne miejsce, kiedy celował różdżką w coś w co mógł sobie podpalić ze złości. Wylądował przed kuźnią, gdzie stary napis informujący co to za miejsce zwisał smętnie z drzwi. Grigori po raz tysięczny sprawdził, czy wszystko ma w kieszeni i powoli wszedł do środka. Na początku uchylił drzwi, a kiedy nic nie zobaczył wszedł do środka i zamknął za sobą. Oczywiście już dawno zauważył, że kiedy nic nie ma w środku na pierwszy rzut oka, to czai się coś bardzo złego. Dawno, czyli w ostatnim zadaniu. Orlov wszedł do środka na tyle czujnie, że kiedy zobaczył wielki młotek lecący w jego stronę, rzucił się na ziemię w idealnym momencie. Kiedy podniósł głowę by zobaczyć czy przypadkiem tym razem nie będą atakować go stare narzędzia, zauważył znikającego ducha. Ach, nawiedzona kuźnia, lepiej być nie mogło! Zaś jak tylko wstał w jego stronę leciał już, jakże szczęśliwa dla niego, podkowa. - Quartario - krzyknął i zamiast uderzenia ciężkiego metalu poczuł niezbyt mocne puknięcie. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu kogokolwiek kogo miał uratować w międzyczasie rzucając się bohatersko za jakąś szafkę, kiedy aż dwie rzeczy poleciały w jego stronę widząc, że jest jakiś drugi pokoik pobiegł w jego kierunku, ale ten był otwarty i nie musiał używać klucza. Zaś niewielkie, niezbyt przyjemne łóżko było puste. Aczkolwiek zdecydowanie niedawno używane. Już chciał wychodzić, kiedy na drodze pojawił się duch. Jednak nie był on zwyczajny i przezroczysty. To był zdecydowanie poltergiest. Wobec tego mógł na niego rzucić zaklęcie. - Tarantallegra - powiedział zanim ten zdążył walnąć go patelnią i zamknął za sobą drzwi. Duch za nimi musiał właśnie dziko pląsać. W zasadzie dzięki temu spotkaniu, kiedy przerażony opierał się o drzwi, zauważył ogromną szafę, której dziurka od kluczyka była bardzo podobna do tego, co miał teraz w kieszeni. Póki żadnego ducha nie było na horyzoncie, Rosjanin rzucił się do tego i zaczął wyszarpywać z kieszeni kluczyk. Przez chwilę dość nachalnie próbował otworzyć szafę. I oto, udało mu się! Oczywiście nic nie było idealnie, bo kiedy ona otworzyła się, jego przyjaciel Dimitri, który tam był runął jak długo na ziemię. Najwyraźniej, opierał się o drzwi, a Orlov dość nachalnie je otworzył. No ale w końcu to nie była jego wina, że po tych okropnych zadaniach nie miał za grosz refleksu! Pochylił się nad przyjacielem i mozolnie przewrócił go na plecy. Ten wydawał się słodko spać, więc Orlov wyjął eliksir i modląc się, żeby dobrze go uważył pochylił się nad Korotyą i wlał mu do buzi. W zasadzie zastanawiał się czy organizatorzy wiedzą, że ma trochę utrudnione zadanie, bo może być dodatkowo pijany! Super, cała reszta ma nieprzytomnego przyjaciela, który zaraz później odżyje, a on będzie miał nachlanego jak bela, więc będzie musiał go tarmosić. Jego przyjaciel wydał z siebie odgłos! Ale bynajmniej nie było to nic w stylu Grig, kochany przyjacielu, jak dobrze, że mnie uratowałeś, tylko jakieś przeciągłe jęknięcie. No tak, może i upadł przed chwilą na ziemię z szafy, ale jakaś wdzięczność i tak się należy. Orlov westchnął i zaczął podnosić jęczącego i prawdopodobnie powracającego do życia Rosjanina. Wyszedł z zawieszonym chłopakiem na ramieniu z różdżką. Po raz kolejny rzucił na lecący przedmiot Quartiro, po czym rzucił się z Dimisiem do wyjścia. Wywarzył drzwi samym sobą i wraz z przyjacielem wydostał się na zewnątrz. - Korotya, czas na pobudkę – mruknął do niego widząc, że ten jako tako już funkcjonuje. Miał nadzieję, że jego hipogryf da się przekonać do dwóch pasażerów, mimo że jeden średnio miał jak się przed nim ukłonić. W każdym razie Orlov robiąc co mógł (czyli sam każąc Dimisiowi się kłaniać i pochylając go), wczołgał się z przyjacielem na Hipcia. Posadził go przed sobą, by mógł go jako tako asekurować. - Wracamy na wieżę. Korotya, przeszedłem drugie zadanie do końca – powiedział w ojczystym języku wciąż nie mogąc uwierzyć w siebie, z lekko zdumioną miną. Hipogryf odbił się od ziemi, by odbyć ostatni lot z Rosjaninem.
Ze wszystkich najbardziej nietypowych i trudno dostępnych miejsc z okolicy Hogwartu i Hogsmeade, Skyla na organizację swojej super tajnej imprezy wybrała właśnie... opuszczoną kuźnię! Oczywiście przyszła już tam dużo wcześniej z Olliem, który pomagał jej wszystko zorganizować, wszakże było tak dużo do roboty! Trzeba było zorganizować eliksiry z włosami zaproszonych, co na pewno nie było łatwym zadaniem! Różowa papuga, którą Skyla dostała od krukona na urodziny, przelatywała z jednego miejsca na drugie, nerwowo spoglądając na swoją właścicielkę, która za pomocą niedawno odkrytego zaklęcia, zmieniała kuźnie w całkowicie inne miejsce - zardzewiałe powierzchnie czegoś tam zastąpiła różową farbą, sufit stał się turkusowy, a ściany to już poleciała wszystkimi kolorami tęczy. Wyglądało to wszystko, no cóż... na pewno prezentowało się oryginalnie! Skyla ładnie ustawiła buteleczki z wielosokowym, oczywiście żadnej z nich nie podpisując - wszakże zabawa na pewno byłaby mniejsza, gdyby każdy z uczestników wiedział w kogo się zmieni! Ślizgonka szybciutko ucałowała Olliego, bo aż musiała się podzielić tym swoim całym entuzjazmem! Teraz tylko czekac na gości, o.
Więc tak, żeby nie było pomieszania, chyba sama będę losować numerki, drogą tradycyjną XD W każdym razie, każdy w swoim pierwszym poście na imprezie zaznacza, że wziął buteleczkę ze stolika, a ja zedytuję jego post i napiszę numerek, który wylosował, a to w jaką postać dany bohater się zamienia, uwzględniacie już w poście drugim :3
lista z numerkami: 1. Melrose 2. Hera 3. Casper 4. Louis 5. Charlie Watson 6. Cait 7. Cornelia 8. Violet 9. MMS 10. Raina 11. Hayden 12. Albert 13. Bell 14. Laila
Ostatnio zmieniony przez Skyla A. Quinley dnia Pon Kwi 01 2013, 22:03, w całości zmieniany 6 razy
Miała nadzieję, że Sky wymyśliła coś naprawdę genialnego na swoje urodziny. Miała już dość tej szkolnej nudy! No dobra... Akurat Hera na nudę narzekać nie powinna, bo wciąż jest przy jakichś skandalach, jednak im więcej się dzieje tym lepiej! W końcu Hera nie odczuwa większości emocji, więc cokolwiek się dzieje, czerpie z tego praktycznie samą radochę. Taka blokada psychiczna, w gruncie rzeczy fajna sprawa. Co prawda w ostatniej chwili przypomniała sobie o urodzinach Sky bo gdyby tego nie zrobiła i rozpoczęła przygotowania dopiero po dostaniu zaproszenia, to na bank by się nie wyrobiła! Właściwie nie miała dla niej nic specjalnego. Pomyślała, że wszyscy przyniosą jej jakieś super, krejzi, odjazdowe rzeczy, więc nie chciało jej się zbytnio myśleć nad prezentem, bo i tak by się zbytnio nie wybije... ale z Hery to jednak leniuszek. Przyniosła ze sobą po prostu tort! Oczywiście sama go nie piekła, ale udało jej się namówić skrzaty na jego zrobienie... w zamian za to ma przez miesiąc nie zbliżać się do kuchni... Doceń to, Sky! Żeby nie było, że nic nie zrobiła, jako prezent przyniosła jeszcze pierścionek który poskładała z jakiegoś złomu, a następnie rzuciła jakiś czar, by był różowy. No wiecie... róż... motylek... cała Skyla. Doszła w końcu do tej przeklętej kuźni, po czym zaczęła szukać Sky wzrokiem. Gdzie ta różowa wsza się podziała? O, tam jest! W drodze do dziewczyny rozejrzała się po kuźni. Można się było tego spodziewać po tej wariatce, już na pierwszy rzut oka można było skojarzyć te miejsce z różowowłosą pięknością. Pomachała jeszcze do Olliego na powitanie, po czym zwróciła się od razu do dziewczyny. - Najlepszego. - powiedziała z wielkim uśmiechem na twarzy, wciskając tort dla dziewczyny. Na tort oczywiście pacnęła pierścionek, niech się trochę Ślizgonka namęczy z wyjęciem go z kremu. Przynajmniej motylek będzie bardziej słodki *ba dum tsss*. - Nie jestem za dobra z zaklęć, więc pierścionek za pewne niedługo wrócić do dawnego koloru. Nie wysilała się z dłuższymi życzeniami, przecież Sky wie, że Hera życzy jej jak najlepiej! Po co to jeszcze rozwijać? - Więęęęc, co takiego szalonego wymyśliłaś na ten specjalny dzień? - zapytała nie kryjąc ciekawości. Jest Sky, jest zabawa! Oczywiście dopiero po swoim pytaniu dostrzegła butelki i automatycznie sięgnęła po jedną. - Sky, ty szatański umyśle.
Cornelia z wielkim entuzjazmem przeczytała zaproszenie, jakie przyniosła jej sowa. Na to właśnie czekała. Urodziny Skyli były świetną okazją, żeby znowu zintegrować się ze środowiskiem uczniowskim. Choć eliksir wielosokowy na pewno utrudni to zadanie. Koleżanka wpadła na naprawdę dobry pomysł. Na takiej imprezie jeszcze nie była, więc tym bardziej się ekscytowała. Przygotowania zajęły jej dużo czasu. Sukienkę zmieniała chyba z pięć razy, aż zdecydowała się na klasyczną, sięgającą połowy ud małą czarną. Włosy tylko dokładnie rozczesała, stopy zaś przyozdabiały czarne szpilki. Jej zdaniem było naprawdę okej. Długo wahała się wybierając prezent dla Skyli. Kiedyś były bardzo dobrymi koleżankami, można by rzec, że nawet przyjaciółkami. Potem stosunki się nieco pogorszyły, jednak wciąż darzą siebie ogromną sympatią. Przynajmniej Cornelia. Nie miała żadnego pomysłu, więc kupiła po prostu największe jakie znalazła pudełko czekoladek, delikatną bransoletkę z serduszkiem, na którym były wyryte inicjały Skyli oraz oprawione w drewnianą ramkę zdjęcie. Przedstawiało ono je obie, kiedy miała chyba dwanaście lat. Stały uśmiechnięte na tle jeziora w Hogwarcie. Ten podarunek zdecydowanie był od serca. Droga do kuźni nie zajęła jej długo, bowiem znała to miejsce. Weszła do pomieszczenia z szerokim uśmiechem i od razu podeszła do przyjaciółki, przytulając ją. - Skyla, Słońce! Wszystkiego najlepszego! Uśmiechu Ci nie brakuje, miłości też, więc tylko spełnienia marzeń. Tu masz skromny prezent, nie miałam pojęcia z czego się ucieszysz. - powiedziała, starannie wręczając jej podarunek. Rozglądnęła się po pomieszczeniu. Była tylko Herka, której też od czasu powrotu nie widziała. Uśmiechnęła się do niej. Na pogawędkę zaraz będzie czas, na razie najważniejsza jest solenizantka. - Poza tym, gratuluję Ci pomysłu z tym eliksirem wielosokowym. Zawsze potrafisz zaskakiwać. - zaśmiała się i odeszła na bok. Inni goście też przecież chcą złożyć jej życzenia. Podeszła do Haerowen. - Czeeeeść Herka! Widzę, że spotykamy się na kolejnej imprezie. - odparła, spoglądając na szereg buteleczek. Będzie ciekawie.
Louis kręcił się wszędzie jak kot z pęcherzem. Chyba ta lekcja go rozruszała. Może nie promieniał, ale chwilowe uczucie pustki w końcu go opuściło. Miejmy nadzieję, że na dobre. Ostatnio naczytał się dziwnych rzeczy na swój temat. Tego jeszcze nie było. On i Fontanna? Dobre sobie. Niby śmieszna nowina , ale nie bardzo przypadła mu do gustu. Przyjaźń z Effie była jedną z najbardziej pielęgnowanych przez niego relacji i za nic nie chciał namieszać przez jakieś ploty, dzieciaczka który bawi się w paparazzi. Może w tym wszystkim było ziarno prawdy. Louis ostatnio nie przebierał w słowach gdy przyszło mu do konfrontacji z jakimś szaraczkiem co to niechcący na niego wpadł albo kłamał jak z nut zagadując niewiastę. Kiepsko, Lou kiepsko. Dzisiaj były urodziny różowej, znaczy Skayli. Z tego co mówiła zapowiadało się ciekawie. Poza tym czego jak czego, ale imprezy to on nie przegapi. Miał nawet prezent. Miód Manuel był do jej dyspozycji. Ta magiczna czarodziejska mikstura tylko czekała na kogoś jak ona. No, ale nie przeciagajamy. Chłopak miał nadzieję, że nie będą to smęty w kameralnym gronie. Oczywiście wylosował numerek i wyciągnął karteczkę jak na gościa przystało.
Dostała zaproszenie na imprezę i wiele nie myśląc, postanowiła się na nią wybrać, wszakże nic innego do roboty nie miała. Poza tym podejrzewała, że może spodziewać się czegoś ciekawego - w końcu Sky na pewno ma w zanadrzu coś niecodziennego i ta impreza na długo zapadnie jej w pamięć... o ile będzie ją pamiętała, hehe. Bez obaw! Violet to grzeczna dziewczynka, czasami tylko daje wciągnąć się w brzydkie rzeczy, ale cicho! Nie dziś. Nie ubrała się jakoś zjawiskowo - czarna, trochę za duża koszulka, chyba zwinęła ją jakiemuś chłopakowi w siódmej klasie, a do tego superseksowne, obcisłe spodnie i najzwyklejsze w świecie trampki. Jeszcze nie wiedziała, że chwilę później będzie dziękować sobie w duchu za ten wybór - co by to było, gdyby ubrała się w sukienkę i przemieniła w chłopaka? No dobra, ale nie wyprzedzajmy faktów, bo oto w tej chwili błądziła między budynkami, nie mogąc znaleźć tej cholernej kuźni. Ta mapka jej niewiele pomagała, ale ważne, że była. Gdyby nie ona, to pewnie wcale nie znalazłaby po jakichś piętnastu minutach miejsca imprezy, wreszcie docierając tam, gdzie trzeba. Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy, były stojące w równym rzędzie buteleczki. Ale, ale! Najpierw prezent. Kompletnie nie wiedziała, co jej podarować i poprzestała na takim zajebistym naszyjniku z różowymi motylkami - coby pasowały do koloru włosów - i toną słodyczy. Nono, błyskotliwa to ona nie jest. Podeszła do Sky, wręczyła go jej wraz z dwoma butelkami ognistej - trzeba się jakoś zabezpieczyć na wypadek, gdyby zabrakło alkoholu - i rzuciła jej się na szyję, składając radosne życzenia. Gadała przez jakieś dwie minuty, życząc szczęścia, więcej motyli, udanego związku z Olliem... Bla, bla. W końcu zamknęła jadaczkę i uśmiechnęła się, po czym podeszła do stolika, na którym wcześniej dostrzegła buteleczki. Skyla nie protestowała, chyba nawet patrzyła zachęcająco, zatem wiele nie myśląc, chwyciła jedną z nich i duszkiem wypiła. Zaraz też poczuła coś dziwnego, co działo się na całej powierzchni jej ciała. Zaraz. Kiedyś już tak miała. W szóstej klasie...? Ojej. Czy to jest to, o czym ona myśli?
To naprawdę bardzo miło, że Sky o nim pomyślała. Zresztą impreza bez Caspra? Przyda mu się rozerwać, ale wiedział, że i tak pewnie będzie gdzieś pomiędzy nimi, jakiś konfident. Ktoś, kto weźmie swój donosicielski tyłek i pobiegnie do Obserwatora. Ale kto by się tym dzisiaj przejmował? Słuchajcie nikt. Bo jest po prostu dobry dzień na imprezę. Dobry dzień na to, by się napić i pozostawić po sobie doskonałe wspomnienia w głowie ludzi tam obecnych. Chyba nie każdy dostał zaproszenie, więc to już go wyróżniało z tłumu eee... Idiotów? Zapewne. Umiał o sobie myśleć inaczej. Wyżej. Wiadomo. Uśmiechnął się lekko sam do siebie, jakby był z siebie dumny bardziej niż zawsze. Wskoczył w poprzecierane dżinsy i luźny tshirt. Kogo będzie obchodziło, jak on wygląda? Podobno mają się zamieniać w innych ludzi. Do tego kuźnia... Coś wspaniałego. Już się nie mógł doczekać zabawy, alkoholu i ludzi. Ale może jakiś prezent dla Shy? Coś niewybrednego i ciekawego... Ale był tylko prostym facetem, więc czego od niej oczekiwała? Kulturalnie kupił butelkę ognistej i wlał do niej felix felicis. A potem Zdecydował się chyba to ładnie zapakować w misia, który trzymał fajkę wodną... Może się kiedyś jej przyda? No nieważne. Nie znał się na babskich potrzebach, więc powinno być ok. Po dotarciu na miejsce od razu odnalazł jubilatkę i podał jej ten swój niezwykle oryginalny prezent. - Dużo seksu mało dzieci. - Mruknął jej na ucho szukając wzrokiem Ollie'go, aby znacząco na niego spojrzeć... Wiadomo przecież o co chodziło. Zaraz potem posłał jej ostatni uśmiech i zaczął się grzebać z tymi fiolkami... Wreszcie wybrał jakąś, której kolor chyba wpadał w zieleń. Może będzie miał szczęście! Coś kozackiego poprosimy!
Przegapić urodziny swojej najlepszej przyjaciółki? Nigdy! Prędzej podpaliłaby pokój wspólny ślizgonów i dostała szlaban, niż zawiodła Skajlunie. Z trudem dobrała ubranko dla Alfonsa, który wydziwiał co chwilę. Na jego łyse ciałko założyła miętowy garnitur z białymi mankietami. Prawdziwy elegant z tego kocura! Sama ubrała się w fuksjową sukienkę sięgającą zaledwie do połowy uda. Cała obcisła bez ramiączek, ale za to z wycięciami po bokach na wysokości talii. Stopy odziała w podobnego koloru wysokie szpilki. Dzięki Ci Panie, że umiała w nich chodzić. Udała się w stronę kuźni i po jakimś czasie weszła do opuszczonego miejsca, które teraz wyglądało genialnie. Trzymając w jednej ręce torebkę na prezenty w różowe motylki od razu skierowała się w stronę Sky. Oczywiście przed ten sięgnęła po buteleczkę. Wręczyła prezent ślizgonce i rzuciła jej się na szyję. Nie obchodziło jej, że ktoś inny mógł składać jej życzenia. - Najlepszego kochanie! Niech twoje włosy nadal pozostaną najlepsze w Hogu! - ucałowała dziewczynę. Prezencik składał się z magicznego stempelka na tosty w kształcie motyla. W końcu musiały wybrać się kiedyś razem na tosty. Alfons jak dżentelmen wręczył swojej przyszywanej pani prezent od siebie. Paczuszkę koloru jasnego nieba niósł w pyszczku, a znajdowała się w niej bransoletka z koralików w kształcie motyli i małych główek Alfonsika. Zamruczał cicho i otarł się o nogi ślizgonki.
Odlazła od Sky, by zrobić miejsce dla reszty gości, która zapewne zaraz przybędzie. Przyjrzała się podejrzliwie buteleczce, którą sobie wybrała. Super, już drugi raz w tym tygodniu ma pić to świństwo! No ale przynajmniej będzie się coś działo, a to jest najważniejsze! Właśnie miała już wypić swój eliksir ale w tej samej chwili podeszła do niej Cornelia. - No hej! Chyba nie myślałaś, że mogłabym odpuścić sobie urodziny Sky? - odpowiedziała, puszczając oczko do dziewczyny i chwilę po tym wypijając eliksir za jednym razem. chciała się przemienić zanim zejdzie się reszta gości. Poczuła znów ten charakterystyczny ból, zupełnie jakby miało ją rozerwać. Do tego dochodził jeszcze ten smak! Dobrze, że Hera ma słaby odruch wymiotny, bo nic z tej zabawy by nie było... Spojrzała na swoje dłonie, które jakoś wielce się nie zmieniły. Spojrzała pytająco na Cornelie, po czym obróciła się dookoła w poszukiwaniu lustra. EKSTRA! Zamieniła się w jedną z sióstr Saunders! Tylko którą jest? SMS czy MMS? W końcu to dość ważne, mają zupełnie odmienne zachowania. W celach badawczych złapała się za cycki przez chwile je macając. - MMS, zdecydowanie. - mruknęła w stronę Cornelki. - Tylko nikomu nie mów, że to ja!
No, no. Preznent już dostała, przebiegła różowa, a więcej chce! ALe ten drugi będzie cudowny. Ekstra. Wypasiony. Kul. Oł jeee. CHciałabym widzieć minę Sky, kiedy zobaczy co dla niej Mandy przygodowała, heuheuheuheuheu. Przechodząc do rzeczy, odziana w szekszi szukienke i pięknie umalowana, z czerwonymi usteczkami wyruszyła pod drzwi opuszczonej kuźni. Pewniakiem w ręce miała zapakowany w ruszofy papier prezent, którego strzegła jak oka w głowie. Wbijając na salę, rozejrzała się po ludziach, a z daleka szukając ślizgonki krzyknęła. - Skaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaj - udając się w jej kierunku. Ochy i achy, oto nadeszła królowa tego balu! Oczywiście może dzisiaj da się troszkę przyćmić Quinley? Może to jej szczęśliwy dzień? - Elo! Do ręki wcisnęła jej paczkę, w ktorej znajdowała się urocza niespodzianka (chociaż nie wiem czy dla Olliego, czy dla Skyli, czy dla obu hihi) TO i jeszcze coś na popitkę, hihi. Zauważyła kogś, kto wygląda tak samo jak ona... Dlatego szybko udała się w jego stronę i rozumiejąc o co chodzi, upiła łyk z pierwszej lepszej szklanki. - Ale ciebie krejzol - poinformowała Sky. - A czemu ty wyglądasz jak ja?! - zwróciła się do przebranej za nią Hery... Może coś się wyjaśni? Ale i tak prawdziwa MMS dużo lepiej wyglądała niż ta podroba, phi.
1
Ostatnio zmieniony przez Mandy Maurine Saunders dnia Pon Kwi 01 2013, 21:23, w całości zmieniany 1 raz
Urozmaiceniem tej całej jeszcze-nie-wiosennej nudy było zaproszenie na urodziny, które przyniosła Haydenowi sówka równie nietypowa, co jej właścicielka. Za te własnie niekonwencjonalność Gryfon Skaylę lubił. Znosił nawet cierpliwie obmacywanie dredów, co najwyraźniej dziewczynie się podobało. Na imprezę zamierzał się udać, a jakże. Nawet wybrał się specjalnie po południu do Hogsmeade w poszukiwaniu odpowiedniego prezentu. Najwyraźniej dopisywało mu szczęście - już po krótkim czasie poszukiwań natknął się na bajeczny kapelusz-motyl, który nie dość, że ruszał prawie-prawdziwymi, dużymi skrzydłami, to jeszcze zmieniał okresowo barwę tychże! Cudeńko, naprawdę. Nie myśląc długo, zakupił ów kapelusz i zadowolony z siebie polazł na imprezę. Po Skayli spodziewał się czegoś niezwykłego, i nie zawiódł się. Z cichym chichotem podziwiał wystrój, po czym zwrócił uwagę na buteleczki z tajemniczą zawartością. Po dalszych oględzinach stwierdził, iż to eliksir wielosokowy. Wylosował więc dla siebie jeden. Pomysłowa z niej bestia, to trzeba przyznać.
Gdy dostała zaproszenie na imprezę nawet rzucił się jej uśmiech na ustak, tak więc nie kontemplując na ewentualnymi za i przeciw zaczęła szukać jakiegoś odpowiedniego stroju w szafie. Wybór był ciężki, gdyż nikt nie napisał jakiego typu mają być to urodziny... Tak więc, można ubrać się w elegancką suknie, czy można mieć spódniczkę? Grzebanie w dormitorium trwało i trwało... Jednak znalazła kompromis! Błękitna sukienka do kolan, klasyczna z wąskim pasikiem w talii... Idealnie!Jednak... W świetle nadchodzących wydarzeń źle to wyglądał. Facet w sukience - Obserwator na pewno nie odpuściłby takiej okazji! Buty tylko an lekkim obcasie, do tego standardowo jej stary, lecz kochany, czarny płaszcz. Budynek opuściła jak gdyby nigdy nic, osoby które ja dobrze znają nie dały by rady domyślić się, ze udaję się na urodziny znajomej. Na dworze upał, normalnie +1, do tego deszcz... Świetnie, naprawdę... Jednak mimo niesprzyjającej pogodny dziewczyna się nie spieszyła. Rozglądała się nawet od czasu do czatu, czy jakiś inny uczeń nie udaje się w to samo miejsce, co ona. Niestety... Nikogo nie spotkała po drodze. Tup, tup, tup... I jest! W końcu znalazła tę opuszczoną kuźnię, w której szczerze mówiąc nigdy nie była. Nazwa dawała wiele do myślenia. Czy na pewno nic nie będzie się sypać? Czy dach nie będzie przeciekał? A może z drzewa nagle znokautuje mnie kamień - jednak te wszystkie wątpliwości odgarnęła na bok. Skoro już tu przybyła, namęczyła się z wyborem stroju, to nic nie może jej już przestraszyć! Weszła eleganckim, powolnym krokiem do środka budynku. Tak jak jej polecono, wzięła buteleczkę dziwnie znajomego sobie płynu. Obejrzała ją dokładnie. To pewnie eliksir wielosokowy... Jednak kto normalny daje takie świństwa na imprezie? A może tylko się jej zdaje? No nic... Nie przekonam się, puki nie spróbuje. - i w ten sposób tajemniczy płyn znalazł się w krwiobiegu młodej panny Pierre.
Na imprezę schodziło się coraz więcej ludzi. Kojarzyła wszystkich z imienia i nazwiska, a większość nawet znała. To w gruncie rzeczy dobrze. Jedyną osobą, której obecność nieszczególnie jej pasowała był Casper. Choć w sumie, jeśli jeszcze jej nie zauważył, może uda jej się wypić eliksir na tyle szybko, żeby się nie zorientował kim jest. Chwyciła pospiesznie za buteleczkę i wypiła. Ugh, ten dziwny ból. Znacznie poszerzyła się w ramionach i podrosła. Włosy opadające na ramiona zamieniły się w krótkie, czarne kosmyki. Była... facetem. Tego akurat nie podejrzewała. - No no, Rousier. - powiedziała, przyglądając się uważnie swojemu nowemu wizerunkowi. Cornelia należała do dziewczyn, które sposobem bycia raczej okazują swoją dziewczęcość. W jeden wieczór trudno będzie to zmienić, więc wszystko może wyglądać naprawdę komicznie. Teraz tylko bacznie obserwować, kto zamienia się w nią samą. Żeby wiedzieć kogo w razie czego trzeba będzie zabić! Chwilę potem obok niej i Herci znalazła się jeszcze Mandy. - No no, prawdziwe bliźniaczki Saunders! - zaśmiała się. - No, Mandy, słońce, teraz Twoja kolej!
Albert, kochanie, co ty robisz na tej parapetówie? No ja nie wiem, w końcu jakoś nie przyjaźnisz się ze Skylą co nie? A tam, darmowe żarcie, muza, ludzie, panienki, może Melrołs... hihihihi ale będzie party! Weeeee. No właśnie, a życzenia? A prezent? Upss... Kupił coś na ostatnią chwile, ale może sie jej spodoba? Stawiam na to! Ogólnie to nie miał pomysłu, ale po długich namysłach wykombinował to, może się jej spodoba. Wbił na salę, gdzie cała dzampra się już rozpoczęła, z prezentem w ręku podszedł do ruszofej i złożył jej życzenia jakieśtam standardowe. Zdrowia, szczęścia, pomyślności, mało kaca, seksu i wgl, i wgl. Potem podszedł do stołu, gdzie ktoś wyglądał tak jak on (znowu!!!) i sam wypił kilka łyków tego obleśnego gówna, po którym tak capiło z ust, bueeeee. - Serio, musiałem? - zapytał dziewczyny, odkładając pusty kubek. Może zamieni się w jakąś cycatą dziewczynę? Oby nie Jude, oby nie Jude! Ona miała małe, pfff. Już woli Mel, hihihihi, albo Herę, tego zbereźniucha. - Kto jest mną?
Ojej, czuła się teraz taka... męska. Spojrzała na swoje dłonie. Przypominały jej kogoś! O matko, czyżby w tej buteleczce miała dodany eliksir wielosokowy? Trzeba przyznać, w smaku był dosyć nieprzyjemny, a i zapach miał odstraszający, jednak różne pobudzające świństwa na imprezach się piło i Violet pomyślała, że to jedno z nich. Nie miała zielonego pojęcia, że Skyla wpadnie na taki pomysł. Chciała przyjrzeć się sobie, koniecznie - dałaby sobie głowę uciąć, że przemieniła się w kogoś, kogo znała doskonale! Udała się na poszukiwania lustra i kiedy wreszcie je znalazła... oniemiała z zachwytu. I to bynajmniej nie dlatego, że podobał jej się własny, nowy wygląd - chociaż trzeba przyznać, że jej męska wersja to totalne ciacho - lecz dlatego, że mogła teraz zrobić, co jej się żywnie podoba! Na początek pochwaliła się w duchu, że ubrała się tak, a nie inaczej. Zaraz też spojrzała na swoje obcisłe spodnie... Krótko mówiąc, Casper miał prze-rą-ba-ne. Uśmiechnęła się pod nosem. Nono, pięknie w nich wyglądał, nie ma co. W pierwszej chwili Lavoisier pomyślała sobie, że przypomina jej trochę geja stylistę, a potem pogratulowała sobie trafnego wyboru buteleczki. Chwilę później lawirowała między stolikami, doszukując się jakiegoś trunku. Zatrzymała się w połowie drogi, bo do głowy wpadła jej przerażająca myśl - co, jeśli wszystkie buteleczki zawierały eliksir wielosokowy i w nią ktoś również się przemieni? Wyobraziła sobie już nowe plotki w Obserwatorze - oho, bez tego się nie obejdzie! Wszystko to, co ktoś zrobi będąc w jej ciele, pójdzie na jej konto. Jednak jest w tym jeszcze jedna dobra strona... Wszystko to, co zrobi ona, pójdzie na konto Villiersa. Z całą butelką ognistej whisky w ręku, podeszła do Hearowen - a przynajmniej wydawało jej się, że to ona. Była zbyt zdezorientowana i zdziwiona własną przemianą, aby zobaczyć, kto w kogo się zmienił. - Witaj kochanie, co chcesz na śniadanie? - zarzuciła pierwszym lepszym tekstem, który wpadł jej do głowy, po czym upiła z przysłowiowego gwinta duży łyk czując, jak ciepło rozlewa jej się po całym ciele. Będzie fajnie.
Wszystko szło by tak jak myślała... Zmieni się w kogoś tam i będzie spokój, ale... NIE W HAYDENA! Chłopka to będzie miał fajna reputacje... Wiecie ta niebieska sukienka, buty na lekkim obcasie... No, ale cóż już z tym nic nie zrobi. Spojrzała po sobie, niby całkiem spoko, choć coś uwierało ją pomiędzy nogami, kolejny minus tej przemiany. Aż na myśl rzuca się " Gdybym mogła być mężczyzną w jeden dzień, pewnie byłabym... Supermenem". Heheszki. Na pewno gdyby puszczano tam mugolską muzykę, ten hicior nie schodziłby jej z ust. Bredy były nieporęczne, choć w końcu czyste - brudu eliksir nie kopiował i dobrze. Stopy "lekko" nie pasowały do obuwia, jednak nie rozwaliły go. Skoro się trzyma, to jedziemy z tym koksem! Tak więc bez żadnej lipy weszła dalej, widzą multum ludzi, w dodatku większości nie znała. Co tam! Jak się bawić, to się bawić, w końcu nikt nie wie, ze to ja!
Ale co to za ciało? Co się dzieje? Boże! Mam cycki! Dzięki Ci Panie za wysłuchanie moich modlitw! - no... Ale tak jakoś oklapły bez wspomagaczy, więc wypadałoby kogoś rozebrać i pożyczyć jakiś pushap... Noale w sumie, jakby teraz zdjął spodnie to jego koszulka mogłaby uchodzić za sukienkę. A tym samym mógłby się władować jakiemuś panu na kolana. Fajna faza, nie? Już by chętnie to zrobił, ale na razie trzeba było jakoś to załatwić. Cholercia. Kto tu może mieć wspomagacze na cycki? Halo! - Ma ktoś wolny stanik?!!! - Zaczął krzyczeć w nadziei, że ktoś mu odpowie, a jak nie to wskoczy komuś na głowę... A co tam. Niech wiedzą, że jego się nie ignoruje... W oddali dostrzegł swoją sylwetkę. Cholera, jak to brzmi... Ale na chwilę się zatrzymał, aby podziwiać samego siebie w dziewczęcym stroju. Co za nogi... Ach. Był piękny. Brawa dla niego. Ale dziś był jakąś laską, więc wypadałoby zweryfikować nową tożsamość. EEE! Spojrzał w lustro... Ulala.. - Raina? - Spytał cicho sam siebie układając przy tym plan. Kogo by tu wyrwać? Ooo. Trzeba było sobie kogoś znaleźć. Ale kto kim był w ogóle teraz? Trza sprawdzić. Może razem znajdą wspomagacze na cycki! Ale chwila... Louis? Ciekawe co by Raina powiedziała, jakby troszeczkę poprawił jej noty u tego chłopca. Pewnie on nie jest nim, ale ciiii... - Hej Louis. Pomożesz mi znaleźć stanik? - I ogółem jakieś babskie ciuszki, ale zaczniemy od szczegółów.
Co ta Skayla znowu odpierdala? To znaczy Rainie bardzo podobają się pomysły przyjaciółki (sam fakt, że od dłuższego czasu namawia ją na niebieskie pasemka) i na pewno żadnym by nie wzgardziła. Jest pomysłowa, kreatywna i właśnie za to gryfonka bardzo ją ceni. W dodatku jej urodziny się zbliżały, więc na pewno urządzi coś ciekawego! Dostała właśnie sowę, od Skayli. Dokładnie ją przeczytała. Ach to przecież zaproszenie na jej urodziny, jak super! Raina z wielką chęcią przyjedzie na imprezę przygotowaną przez ślizgonkę. Oczywiście musiała wykombinować jakiś prezent. Może da jej swój granatowy kapelus, który ostatnio bardzo jej się podobał? Tak to będzie idealny prezent! Owinęła go w srebrny papier, po czym owinęła turkusową wstążką. Następnie dokładnie przestudiowała mapę, gdzie impreza ma się odbyć. W końcu wyszła z dormitorium i szła w storę umówionego miejsca. Po kilkunastu minutach doszła i na dzień dobry przywitał ją stół, a na nim zastawione buteleczki z eliksirami. Wiedziała, że coś wyjątkowego przygotowała. Prezent położyła gdzieś na stoliczku, a następnie wylosowała buteleczkę z eliksirem i wypiła całą zawartość. Nagle zauważyła siebie. To znaczy kogoś kto wygląda dokładnie jak Raina. O mało co nie przewróciła się. Ciekawe kto to? I czemu ona gada z Louisem? To znaczy ta osoba co jest nią. Jejujeju jakie to dziwne.
Przez jakiś czas macała różne części swojego ciała. Nabrała takich ładnych kształtów, mogłaby już tak zostać na zawsze! Nawet cycki poniekąd jej urosły! Zobaczyła, że Cornelia zamienia się w Alberta i aż pisnęła z radości, po czym rzuciła się w jej objęcia. - Mój ukochany! - krzyknęła teatralnie, wczuwając się w rolę Julii, wołającej z balkonu swego Romea. Ale narobi MMS reputacji. "Czyżby MMS odpuściła sobie walkę o względy Caspra i od razu pobiegła odbić sobie przegraną w ramionach Alberta?" TAK, już sobie wyobraża co Obserwator będzie o tym pisał! W tej chwili podeszła do niej... najwidoczniej prawdziwa MMS! A może to jakaś pomyłka i były dwa eliksiry przemieniające w MMS? Chwila... a może to SMS? Wyciągnęła rękę i macnęła po cycku swoją bliźniaczą kopię. Nie, to MMS. - Powinnam zapytać Cię o to samo! - powiedziała oburzona, co poniekąd było prawdą. MMS powinna już wypić swój eliksir, a nie się wałęsać i ją zaczepiać!
Od wypicia dziwnej miksturki ciemne włosy Mel przybrały rudy odcień, jednak pozostały podobnej długości. Na Merlina, co się dzieje? ELIKSIR WIELOSOKOWY, ULALALA! Wyjęła lusterko z torebeczki i z szaloną radością stwierdziła, że zamieniła się w jakąś puchonkę. Zawsze chciała zaszaleć na czyjś koszt, piękna zabawa! Dobrze, że nie stała się facetem, bo sukienka nie wytrzymała by tego. Usłyszała, że jakaś panna potrzebuje stanika, więc bez zastanowienia zdjęła swój. Oczywiście tak, by nie pokazać wszystkim piersi. Na to jeszcze ms czas! -Łap skarbie, może trochę być za duży! - rzuciła czarnym koronkowym stanikiem przez salę. Niestety nie doleciał on do końca i wylądował na Violet. UPS. Nagle podbił do niej Casper. Czyżby kręcił z puchonką? Ulala, jakie ploteczki! - Ciebie skarbie! - rzuciła mu ręce na szyję i oparła się o ślizgona. Gdyby Hera to widziała pewnie by jej bardzo podziękowała. Przecież wyrwie jej ciacho! Zamrugała rzęsami i przeczesała ręką jego ciemne włosy.
Ostatnio zmieniony przez Melrose Clarington dnia Pon Kwi 01 2013, 22:11, w całości zmieniany 1 raz
Dobra, a teraz na poważnie - Gdzie jest nasza solenizantka? Chwila, chwila... Tak jest! Tam stoi, już mi nie ucieknie! Cait, a raczej Hayden podszedł do niej, z torebki wyjął mały pakunek. Jednak... Czy to jest ona? A może to był ktoś inny, tylko w jej skórze? Kurcze, w ogóle jak to brzmi, wyjęte to z horroru czy jak. No nic. Należy spróbować, w kocu sobie trolla chyba nie zrobiła. Chyba... - Witaj! Wszystkiego najlepszego! Dużo motyli, różu i empatii wokół i w ogóle dobrego. - po czym podała jej prezencik. W środku znajdowała się najlepsza herbata jaką kiedykolwiek piła, którą kupiła od pani Puddifut przy okazji spotkania z tą łajzą Amelią. Do tego mała buteleczka z nalewką. W sumie... Oby dwa do picia, ale na pewno ktoś przyniesie tort! Ona pod tym względem akurat uzdolniona nie jest...