Jest to cieplarnia, w której nie da się znaleźć niebezpiecznych roślin. Uczniowie zajmują się tu bardzo prostymi rzeczami, takimi jak sadzenie nieszkodliwych i całkowicie bezpiecznych "zarośli". Mimo tego, iż jest to miejsce zupełnie niegroźne, Septienne - nauczycielka zielarstwa, dba o to, by wejście było zamknięte na klucz, tak jak w innych cieplarniach.
Nie widziałam najmniejszego problemu w tego rodzaju pomocy, ale to być może wina rozregulowanego kompasu moralnego - chociaż z drugiej strony, co tak naprawdę ma wspólnego sprawiedliwość z moralnością? Nigdy nie wierzyłam w czcze ideały, a sprawiedliwość to dla mnie w gruncie rzeczy jedynie wzniosłe słowo, które tak naprawdę równie dobrze mogłabym określić zwykłym frazesem. Aczkolwiek tego typu dywagacje zostawmy sobie lepiej na kiedy indziej. Dopiero po zadaniu pytania zdałam sobie sprawę z tego, że może powinnam ubrać je w inne słowa - nie należało do najbardziej taktownych, a wielokrotne odtwarzanie tego przerażającego zdarzenia z pewnością nie było łatwe nawet dla osoby, która miała tyle szczęścia, że nie odniosła poważnych obrażeń. Przed moimi oczami pojawiła się rycina, którą jakiś czas temu pokazano nam na OPCM - przedstawiała wilkołaka tuż po przemianie i nawet w tej miniaturowej, niezanimizowanej formie… nie wiem, jak to ująć, poczułam się naprawdę nieswojo, wpatrując się w odbijające księżycową poświatę oczy stworzenia. I choć (pytanie tylko, czy przez zakłócenia magii również ta kwestia nie była już taka oczywista) przemiana w tej fazie Księżyca, nie wspominając już o porze dnia, z pewnością nie dawała wilkołakowi takiej siły jak podczas pełni, to jednak nie chciałabym się znaleźć na miejscu Bri. Przygryzłam wargę w mechanicznym, niekontrolowanym odruchu, jednocześnie przysłuchując się słowom Puchonki. Kiedy wspomniała o Mefistofelesie, zerknęłam na chłopaka akurat w tym momencie, w którym patrzył się w naszą stronę - najpewniej jego uwagę przykuło ostatnie zdanie, które rozemocjonowana Bri wypowiedziała odrobinę głośniej. Nie uciekłam spojrzeniem, starając się przypomnieć sobie, czy skądś go znam, lecz po chwili dałam sobie spokój, wydawał się na tyle charakterystyczny, że zapewne kojarzyłabym go, gdybyśmy kiedyś zostali sobie przedstawieni; mogłam myśleć tylko o jednym - oczami wyobraźni widziałam rzucającego się na Noxa wilkołaka, a mój wzrok bezwiednie powędrował w stronę bandażu. Nieznacznie skrzywiłam się, to musiało naprawdę boleć… Dopiero wzmianka o Calumie sprawiła, że ponownie spojrzałam się na Bri; poważnie, latający dywan? Czego jeszcze się o nim dowiem? Nim zebrałam się w sobie, by zapytać o kilka rzeczy, podeszła do nas nieznana mi jeszcze dziewczyna i dyskusja na wiadomy temat rozgorzała na dobre. - Słyszałam - naprawdę nie dało się nie słyszeć, żyła tym cała szkoła - też wersję, że to nie był prawdziwy wilkołak, a po prostu czyjś bogin i po rzuceniu Riddikulusa odleciał na legendarnym dywanie - pewnie za rok niektórzy będą przysięgali, że walczono ze smokiem. Najlepiej jeszcze z Długorogiem z Rumunii - błyszczące złotem rogi idealnie nadawałyby się do jakichś malowniczych opisów. Tego typu przykłady można wymieniać bez końca, ale mnie trapiło coś innego. - Aresztowanie to fakt? - bo brzmiało jak wyjątkowo kiepski żart - i chyba prędzej uwierzyłabym w wersję ze smokiem niż to, że Ministerstwo zamierza… właśnie, co czeka teraz profesor Pober?
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Subtelność najwyraźniej nie była drugim imieniem Bridget, bowiem jak się okazało jej dyskretne skinienie w kierunku Mefistofelesa było jak najbardziej jawnym wskazaniem, na które w dodatku chłopak pofatygował się odpowiedzieć. Bridget najpierw odwróciła głowę w kierunku Viviene, ponownie obdarzając ją ciepłym uśmiechem (co by się dziewczyna nie wstydziła, przecież Puchonka nie gryzie, a Ulla również wydawała się nieszkodliwa) i skinęła głową w odpowiedzi na pytanie. - Ciebie też tam nie było, prawda? - upewniła się, bo nie kojarzyła twarzy dziewczyny wśród zebranych w środku kamiennego kręgu. Westchnęła cichutko, a potem ślina stanęła jej w gardle, ponieważ usłyszała męski głos i skojarzyła go z jedynym osobnikiem tej płci w cieplarni. Nox. Spojrzała na niego z lekkim strachem w oczach, zastanawiając się, co zdążył usłyszeć i próbując wybadać, jaki jest jego stosunek do całej tej sprawy. Sądząc po minie oraz tonie wypowiedzi nie był specjalnie zadowolony. - Przynajmniej zrobił cokolwiek - wyrzuciła z siebie, będąc w szoku, że nadszedł dzień, w którym staje w obronie Krukona. Nie dało się jednak ukryć, poza interwencją Mefisto, cała reszta wzięła nogi za pas i nawet profesor Raminez nie zrobił wiele w kwestii pokonania wilkołaka. Dear, mimo zachowania dystansu, przynajmniej podjął jakąś próbę, nie wspominając już o tym, że poniekąd uratował też Ezrę. Zorientowała się jednak, że jej słowa mogłyby zasugerować Ślizgonowi, że Calum był jedyną osobą, która wykonała wysiłek w celu pozbycia się wilkołaka. Jej wzrok spoczął na bandażach, którymi obwiązana była jego pokąsana ręka i poczerwieniała. - To znaczy... Ty też zrobiłeś. Dużo. Może nawet więcej. Zdecydowanie - wydukała urywanie. Zrobiło jej się potwornie głupio i spuściła wzrok, błądząc teraz gdzieś po podłodze i unikając jego spojrzenia. - Niestety prawda. Wzięli zarówno Pober, jak i Ramineza - skomentowała pytanie Ulli, ale nie wiedziała, czy mówić coś jeszcze, bo znając życie powie o kilka słów za dużo i Nox znów wyrazi frustrację. Co jak co, ale ten chłopak nieco ją przerażał...
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie miał pojęcia, dlaczego ta słodka dziewczynka aż tak się obruszyła na jego słowa. Trochę faktycznie zapomniał o stonowaniu wypowiedzi, ale Puchonka przyjęła wszystko na siebie, podczas gdy Mefisto (jeszcze) nic do niej nie miał. Mimo wszystko spodobał mu się ten odruch obronny - lubił, kiedy ludzie się go bali. Z tego powodu nieco niepokojący uśmiech nie zniknął z jego twarzy, gdy słuchał dziewczyny. Jak ona w ogóle miała na imię? Viviene? Coś w tym stylu. - O tym właśnie mówię. Plotki zaczęły przysłaniać prawdę, a ja nie mam pojęcia, skąd się biorą. Sytuacja jest jak dla mnie banalnie prosta. I tak, byłem tam. - Szorstki głos niepozornej dziewczyny zachęcił go do tego, aby mówić do niej dalej normalnie, z nutą drwiny i arogancji. Z zadowoleniem wychwytywał każde jej spojrzenie spuszczone na jego przedramię i w końcu przestał szarpać za bandaż. Pieczenie doskwierało na tyle mocno, że nie dawał rady o nim zapomnieć. - Wilkołak był całkiem prawdziwy - mówił na tyle głośno, żeby Ulla i Bridget również go słyszały. Nie krępował go wcale fakt, że tak nieelegancko wtrącił się do ich rozmowy. Bądź co bądź, to one wrzuciły go do niej na samym początku. Zmarszczył lekko brwi na słowa Hudson, które całkiem jasno dla niego oznaczały, że Calum zachował się jak bohater i ocalił całą ludzkość. Zatkało go do tego stopnia, że dał jej czas na poprawę - dobrze go wykorzystała. - O, dziękuję. Czuję się doceniony. Gdybym wiedział, że zostanę przedstawiony w historii obok jakiegoś idioty na latającym dywanie, to chyba bym się nie fatygował. Inna sprawa, że wtedy ugryzienie czy złamane żebra nie byłyby największym problemem. Z drugiej strony, Ministerstwo takie szczegóły raczej nie obchodzą, wilkołak to wilkołak. - Jeśli Bridget martwiła się o jego wyrażanie frustracji, to miała co do tego pełne podstawy. Mefisto chyba trafił w kiepskie towarzystwo, bo żadna z dziewcząt nie chciała się trochę podrażnić i nawet nie wyglądały na chętne do plucia na Ministerstwo Magii. Ze znużonym westchnięciem odchylił się jeszcze mocniej na krześle. Miał już się zamknąć i po prostu zaczekać na zielarstwo, ale coś w spojrzeniach @Viviene Mudlle nie dawało mu spokoju. - Jestem zwolennikiem tego, żeby swoje myśli wyrażać na głos - przynajmniej niektóre. - Złość w końcu zniknęła pod świeżą warstwą rozbawienia. Jeśli miała jakieś pytanie, to mogła śmiało je zadawać. Nox lubił, kiedy uwaga była skupiona właśnie na nim.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire nie miała na nic ochoty i mocno zastanawiała się nad tym, czy nie warto pójść na pierwsze w tym roku wagary i spędzić godzinkę w Dolinie Godryka. Jednak obiecała sobie jeszcze przed wakacjami, że przyłoży się do zielarstwa. W końcu w pracy z eliksirami znajomość różnych roślin była niepodważalnie bardzo ważna. Już i tak miała niezłe tyły przez swoje lenistwo, więc rezygnować nie mogła. Zebrała się w sobie i wciągnęła na siebie szatę. Czuła się dziwnie obolała, a zwłaszcza dręczył ją ból głowy, którego nie pozbyła się nawet eliksirami. Nie miała pojęcia, czy to przez nadal świeże wspomnienia dotyczące ostatniej lekcji OPCM czy też po prostu zbliżała się jakaś nowa tragedia. Wypaliła na błoniach papierosa, a dopiero później wkroczyła do środka cieplarni, uważnie przyglądając się zebranym. Przysiadła sobie za Noxem, za nic mając to, że powinna trzymać się z daleka po tym, co się wydarzyło. Dalej był zwykłym Ślizgonem i nie widziała w nim nic, co miałoby sprawić, że powinna poświęcać mu więcej uwagi niż każdej innej osobie w cieplarni. Zaczęła za to słuchać rozmowy o Calumie, dywanie, Ramirezie i plotkach obiegających Hogwart. Szczerze to Fire wolałaby, gdyby ludzie w końcu przestali o tym gadać. Rozdmuchiwanie problemów z przemianą nie przynosiło niczego dobrego - już i tak Ministerstwo robiło na pewno dochodzenia i próbowało dowiedzieć się jak najwięcej o tym, co stało się w Hogwarcie. Zajmowała się niby czytaną książką, która rozłożyła na ławce, nie posyłając w stronę rozmawiających żadnego spojrzenia. W gruncie rzeczy zaczynała się irytować. Może zaraz któreś z nich stwierdzi, że to sam wilkołak odleciał na dywanie? Zacisnęła usta w wąską kreską, nie chcąc wtrącać się do dyskusji. To, że Nox tak się chwalił swoimi bandażami i udziałem w całej sprawie sprawiał, że Fire z zażenowaniem marszczyła brwi. Ten "idiota", jak określił kuzyna dziewczyny, sprawił, że wyskok Mefisto nie poszedł na marne. Zresztą, jeśli już chciał wyżywać się na Ministerstwie powinien wiedzieć, że potrzebne jest do tego odpowiednie miejsce i odpowiedni słuchacze. Zwłaszcza w jego przypadku. Nie zapomniała o tym, że Calum nie ujął się za profesor Pober, tak jak większość. To prawda, że wykazał się wielką odwagą i sporo ryzykował, ale nie był jedyną osobę, która chciała działać. William nawet uciekł się do czarnej magii, a Lysander także nie pozostawał bezczynny. To nie było tak, że tylko Calum i Mefistofeles pozostali w kręgu, a reszta uciekła do zamku. Fire owszem, nie zrobiła nic, bo po prostu nie chciała zrobić krzywdy wilkołakowi, który mógł okazać się kimś innym niż nauczycielką ONMS. Słowa Bridget mimo to ją zirytowały. Podobnie jak zachowanie pozostałych dziewczyn i samego Noxa. Najwyraźniej nie była w najlepszym humorze na rozmowy o ataku wilkołaka, a i pewnie na jakiekolwiek inne. Westchnęła, opierając się o krzesło i zerkając na pozostałych.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Idąc na nieszczęsne zielarstwo Leonardo nie miał pojęcia, że trafi na taką interesującą dyskusję. Walczył trochę z krawatem, który zupełnie nie chciał wyglądać przyzwoicie i węzeł przypominał bardziej supeł, niż cokolwiek powszechnie przyjętego. Gryfon miał niestety solidne problemy z koncentracją (to jest, większe niż normalnie) i ogólnie nie mógł przestać sobie robić wyrzutów, że udał się do rodziny i stracił pamiętną lekcję OPCM. Rzecz w tym, że wcale nie przeszkadzało mu ominięcie ataku wilkołaka - nie, akurat takie zdarzenie nie znajdowało się na jego liście. Gorzej, że w tym wszystkim całkiem solidnie ucierpiał jego chłopak. Normalnie Leo na informację o złamanych żebrach pewnie tylko by się uśmiechnął, teraz panikował trochę bardziej - głównie dlatego, że przy zakłóceniach magicznych nawet drobne obrażenia stawały się poważniejsze. Ogólnie było mu po prostu źle, że nie był przy Krukonie w tamtym momencie, że nie mógł mu w żaden sposób pomóc. Podczas gdy w Wielkiej Brytanii wydarzyła się anomalia wagi światowej (wilkołak za dnia, poważnie?), Leo dyskutował z ciotką o tym, czy żucie liścia mandragory przez miesiąc to sprawa bardzo upierdliwa, czy nie. W razie gdyby ktoś był zainteresowany wnioskiem, Vin-Eurico dalej uważał, że to niewykonalne. Wszedł do cieplarni i aż przystanął na chwilę w drzwiach. Cudownie, Bridget i Mefisto w jednym pomieszczeniu, rozprawiający na temat jakże modnego ostatnio wypadku! Gryfon przestał miętosić krawat i mruknął ciche "dzień dobry" do profesora. Usiadł przy długim stole obok @Blaithin ''Fire'' A. Dear, posyłając jej łagodny uśmiech. Nie przekazał tego już w sumie na nikogo obecnego w pomieszczeniu. O ile wcześniej sobie wmawiał, że nie ma nic do młodszej Hudsonówny, o tyle teraz pozostał mu niesmak po burzliwej rozmowie na rozpoczęciu roku. Z kolei wilkołaka notorycznie dręczącego Ezrę aktualnie musiał tępić trochę mniej, bo z opowieści wynikało, że to on stanowił główne źródło pomocy na OPCM. Trochę dziwiło go z kolei wywyższanie Caluma, jakoby dokonał czynów istnie heroicznych. Fakt faktem, jemu też był piekielnie wdzięczny i planował zasypać go listami oferującymi wyjście na piwo. - Co jesteś taka markotna, Płomyczku? - Zagadnął radośnie, ponieważ nie miał w zwyczaju przerzucania na innych swojego mniej wesołego nastroju. Miał nadzieję, że jeśli zajmą się cichą rozmową, to przestanie zwracać uwagę na dysputy pozostałych uczniów. - To ten czas w miesiącu, czy coś? - Dopytał jeszcze, licząc na jakieś przyjacielskie drażnienie się.
Sapphire ubrana w purpurowy, gładki płaszcz szła pospiesznie do cieplarni. Miała wrażenie, że się spóźniła, chociaż nie zerknęła dokładnie na czas. Wszystko przez to, że zasiedziała się nad książką o - no właśnie - przemianach i tym, jak to możliwe, że niektóre wilkołaki mogły je kontrolować. Wcześniej nie była nawet świadoma, że niektórzy zarażeni likantropią rzeczywiście mogli korzystać ze swoich "mocy", kiedy sobie życzyli. Co prawda, Pober na pewno nie należała do tej grupy, ale Szafir wolała wiedzieć wszystko. Zdarzenia na OPCM pokazały Lightingale, jak słabo przygotowana jest na ewentualne zagrożenie i jak wiele wciąż musi się nauczyć, żeby nic jej już nie zaskoczyło. Dziewczyna nie zamierzała marnować czasu i od razu zabrała się do przeglądania każdego możliwego źródła informacji, jak to już miała w zwyczaju, kiedy natknęła się na jakiś problem. Łagodnie obracając swój naszyjnik w palcach, wychwyciła słuchem, że kilka osób prowadzi całkiem ożywioną rozmowę. Dokładniej usłyszała, o co się rozchodzi dopiero, kiedy przekroczyła próg. Więc naprawdę ktoś jeszcze nie znał każdego szczegółu pamiętnego ataku? Oczywiście, Sapphire spodziewała się, że o ludziach, którzy pomagali rannym, opatrywali ich i przetransportowywali do Munga nikt nie będzie dyskutował. Tym bardziej nie zamierzała się wychylać. Lekcja zielarstwa nie dotyczyła wilkołaków, a Sapphire zamierzała się czegoś nauczyć. Zdjęła płaszcz i odłożyła na bok, żeby go za bardzo nie wybrudzić. Nie rozwodziła się nad losem Pober czy też Ramireza - byli tylko uczniami, nie mieli żadnej mocy, żeby cokolwiek w ich sprawie zdziałać. Można było im współczuć, ale głośne kwestionowanie decyzji Ministerstwa było dość niebezpiecznym zagraniem. Naprawdę liczyła na to, że Nox powściągnie swoją arogancję.
Pracę domową wysłał profesorowi od zielarstwa w terminie, a nawet grubo przed jego upłynięciem, dlatego szedł na zajęcia z uśmiechem na twarzy i pewnego rodzaju oczekiwaniem na jakąś pochwałę. W końcu gdy znalazł się na miejscu, wiele osób trzymało jeszcze rolki pergaminu pod pachą, zapewne z referatem. Pokręcił głową z dezaprobatą; ładnie było się tak spóźniać z esejem? Ostatecznie machnął ręką, bo... co go to, właściwie, obchodziło? Ich praca domowa, ich sprawa; to, że nie trzymali się terminów, było tylko i wyłącznie ich interesem. Pod pachą dzierżył podręcznik zielarstwa, w kieszeń z kolei wcisnął różdżkę, aby była w pogotowiu. Miał tylko nadzieję, że gdyby tym razem zaatakował ich wilkołak, w porę zdążyłby zareagować, a nie stać jak sierota na środku, jedną nogą podrywając się do ucieczki, a drugą usiłując ustać w miejscu i uratować sytuację. Niestety, tym razem wszystkie laury przypadły Calumowi – w sumie jak zwykle, ale do próbujących i chcących świat należał, tak? Następnym razem. Gdy znalazł się pod cieplarnią, wślizgnął się w grupkę uczniów. Rozmawiali o ostatnim ataku; Whitley uśmiechnął się lekko i stanął obok @Ulla Tiverton, przy okazji mierzwiąc jej nie do końca idealną fryzurę dłonią. – Witam piękne panie. Ciebie też – posłał przyjaciółce dość figlarne spojrzenie i przywitał się grzecznie z resztą towarzystwa. Skinął głową kolegom i uśmiechnął się uroczo do koleżanek. Wskazał palcem na wypracowanie Ulki. – Sowa cię ugryzła i nie chciała wysłać listu? – parsknął śmiechem, a zaraz potem stanął jeszcze bliżej niej i podwinął rękaw swetra. – Nie zdążyłem ci się pochwalić, patrz. Świetna blizna, nie? – podsunął Tiverton swoje przedramię i pokazał Krukonce szramę, ciągnącą się na całą jego długość. Chwilę później posłał krótkie spojrzenie @Bridget Hudson i @Viviene Mudlle słodkim Puchonkom. Byli chyba na tym samym roku? – Też chcecie zobaczyć? – spytał, wyciągając rękę w ich stronę bez oczekiwania na odpowiedź. – Swoją drogą, będę tęsknić za Ramirezem. Był fajnym nauczycielem. A po Pober płakać nie będę – wzruszył ramionami, posyłając też ciekawskie spojrzenie Mefisto. Ciekawe, jakby wyglądał, gdyby jednak Mist odgryzła mu szyję? Kurczę... Teraz mógł z tego żartować; wtedy nie było mu ani trochę do śmiechu.
Dziewczyna poczuła się nieco pewniej po uśmiechu Bridget, w głowie pojawiła jej się mała myśl, iż jednak nie powinna zachowywać sie jak zwierze dopiero co wypuszczone z klatki. - Tak, nie byłam przy tym -spuściła ma chwile wzrok na swoją torbę. Wiedziała, że musi pokonać ten zły czas...jednak to nie było łatwe szczególnie z powodu chłopaka. Coś czuła w kościach, że ta rozmowa może przybrać dość ciekawy obrót zwłaszcza, że obecnie Viv miała dość cięty język. Dużo kosztowało ją by być spokojną. Spojrzała w stronę chłopaka. - Dla ciebie może być prosta, bo właśnie byłeś tam. A ja nie wiem nic, więc nie należy się dziwić, że chciałabym tą prawdę poznać. - dopiero po tych słowach zrozumiała, że nawet nie zna jego imienia. Jednak narazie nie bardzo się tym przyjmowała, ponieważ widziała, że ten będzie próbował ją drażnić. Nie odzywała się dłuższą chwile, uważnie słuchając słów pozostałych. Już miała dość wyraźnie naszkicowany obraz całej sprawy. Nagle kolejna uwaga rozmówcy otrzeźwiła ją i wyrwała z chwilowego letargu. - Nie chce nikogo straszyć, ale właśnie te niektóre myśli dużo lepiej jest zatrzymać dla siebie. - sapneła na niego dość nie przyjacielsko. Po raz kolejny cofając się nieznacznie. - A tak po za tym, czy ugryzienie wilkołaka nie powinno cię w niego zamienic- założyła ramiona na piersi i wyprostowała sylwetkę.Miała wyglądać groźnie, ale jednocześnie jej wzrok jasno dawał do zrozumienia, żeby z nią nie pogrywać. Nagle zwróciła uwagę na drugiego chłopaka, który pokazywał coś na swojej ręce. Początkowo było to tylko krótkie spojrzenia. Już miała odwrócić wzrok od niego, gdy chłopak odezwał sie w stronę jej i Bridget. Trochę ją to zdziwiło, kojarzyła że był z jej roku, ale jakoś nie mogła skojarzyć jego imienia. Wydawał sie bardzo miły. Nie zdarzyła nawet odpowiedzieć na jego pytanie gdy juz wyciągnął w ich stronę rękę z bielizną. - Skąd to masz? - zapytał krótko i rzeczowo, jednocześnie dochodząc do wniosku, że mnóstwo rzeczy omija ją gdy siedzi zamknięta we własnym świecie.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie wyobrażał sobie nie pojawić się na zajęciach z zielarstwa - wydarzenia z ostatnich dni i tak mogły sprawić, że frekwencja będzie mniejsza, szkoda było się do tego przyczyniać przez lenistwo i pobolewające żebra, które przecież zostały wyleczone. Teraz jedynym potrzebnym mu lekarzem był czas najlepiej w towarzystwie czegoś, co zajmie mu myśli. Zielarstwo wydawało się być dobrą opcją, nawet jeśli musiał wyjść znacznie wcześniej, by się nie spóźnić. Wszystkie gwałtowniejsze ruchy sprawiały, że jego klatka piersiowa rozpływała się w lekko kłującym bólu, który - choć do przeżycia - nie był przyjemny. Może z tego obrażenia miała wyniknąć jakaś korzyść? Ezra wreszcie zacznie być punktualny! Nie spodziewał się, że trafi na tak interesującą grupkę dyskusyjną. Można się było spodziewać, że ci, co podczas ataku sikali w gacie, teraz będą rozsiewać plotki i błaznować. Ezra nie był za tym, żeby wprowadzać jakąś atmosferę strachu, ale zachowanie @Caspar Whitley skomentował tylko krzywym spojrzeniem z nutą niechęci. Smutno się patrzyło, kiedy okazywało się, że idiota był przydzielany do Ravenclawu... To jednak nie dla niego Ezra podszedł do tej grupki, nawet nie dla trzech uroczych pań (@Bridget Hudson to już w ogóle postanowił potraktować jak powietrze co nie było ani miłe, ani szczególnie niemiłe), ale dla @Mefistofeles E. A. Nox. Clarke doskonale wiedział, że we wszelkich opowieściach Mefisto nie odgrywa pierwszoplanowej roli - no ten dziwny Ślizgon dał się pogryźć, ale na szczęście do akcji wkroczył prawdziwy bohater Calum Dear, wznośmy peany, by rozsławić jego imię. Jakby ktoś zapytał Ezrę, to jednak trochę więcej zawdzięczał Mefisto. Jakby nie patrzeć - głowę. Calum niezmiernie pomógł i gdyby wszystko potoczyło się gorzej, Ezra dzięki niemu znajdował się daleko od zagrożenia. Jednak w obecnej wersji wydarzeń, Ezra wiedział, że jego życie bezpośrednio uratował Ślizgon. Żeby tradycji stało się zadość, mijając chłopaka, lekko go szturchnął. Bardzo delikatnie, nie chcąc przypadkiem dołożyć mu bólu - jakaś rekompensata, nie? - No popatrz Nox, co ci przyszło z ponownego zostania moim bohaterem... - rzucił zaczepnie z promiennym uśmiechem, nie zatrzymując się przy grupce. Nie miał ochoty na takie płytkie, przesycone zwykłą chęcią robienia sensacji dyskusje. Ruszył w stronę jedynej jak na razie samotnej osoby, po drodze posyłając uśmiechy do @Leonardo O. Vin-Eurico i @Blaithin ''Fire'' A. Dear. Nie chciał im przeszkadzać, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że fajnie chociaż przez chwilę pobyć ze swoim przyjacielem, a nie ze swoim przyjacielem i jego chłopakiem na doczepkę. - Masz coś przeciwko, żebym się do ciebie przyłączył? - zagadnął z sympatycznym uśmiechem @Sapphire O.U. Lightingale, która amatorsko - ale bardzo słusznie - zdiagnozowała go po ataku. W sumie to nawet nie był pewny, czy dziewczyna go pamięta. Tamtego dnia było tyle poszkodowanych, że studentka raczej nie miała czasu na zawieranie znajomości.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Powoli do Mefisto zaczęło docierać, że się najzwyczajniej w świecie nie dogada - zarówno w temacie plotek (mała oburzona dziewczynka kompletnie nie rozumiała, o co mu chodzi), jak i ataku wilkołaka (nowy gość w cieplarni, @Caspar Whitley, popisywał się blizną, serio?). O ile lubił walczyć o swoje, o tyle @Viviene Mudlle posłał już tylko pobłażliwy uśmiech. Niech sobie posłucha, to się zorientuje w sytuacji i nie będzie musiała strzelać fochów na prawo i lewo. Sam miał za to szansę przyjrzeć się szramie szczylowatego Krukona - kogo obchodził wiek, kiedy zachowanie mówiło tak wiele? Na Mefisto blizna nie zrobiła wielkiego wrażenia. Prawdę mówiąc, miał takich od groma. - Moment, chwalimy się obrażeniami z OPCM? Dajcie mi chwilę... - Prychnął rozbawiony i potrząsnął głową z niedowierzaniem. Nie poczynił oczywiście żadnego kroku w celu zdjęcia swojego opatrunku. Coś tak przeczuwał, że skończyłoby się to czyimś omdleniem i zaniepokojeniem ze strony profesora. Ostatnie słowa tego idioty wywołały u niego dreszcz. Jeśli ktokolwiek bał się Mefisto, to zapewne między innymi przez tego typu spojrzenie. - Chcesz poszerzyć kolekcję? - Warknął, wskazując na porabioną rękę Krukona. Nie zatęskni za Pober, tak? - I tak właśnie się stało, siedemnaście lat temu. - Nie miał szansy bardziej doedukować Puchonki w temacie swojej likantropii, bo w cieplarni pojawiła się gwiazda OPCM, główna ofiara, nadworne biedaczysko, @Ezra T. Clarke. Mefisto zamknął się grzecznie, spoglądając na Krukona z zaciekawieniem. Wyglądał dobrze, co za tym idzie - lepiej niż sam Nox. Złamane żebra z pewnością czarodzieje leczą szybciej, niż rany zadane przez wilkołaka. Ślizgon zastanawiał się, czy ten biedaczek w ogóle został uraczony jakąś maleńką blizną. Jak to tak, wyjść spod łap potwora bez dowodu szwanku? Nie spodziewał się tego, pożal się Merlinie, szturchnięcia. Prawdę mówiąc, łatwo byłoby go nie zauważyć. - Co to miało być? Taki słaby jesteś, czy chciałeś mnie pogłaskać? - Wypalił błyskawicznie, ale słowa Ezry zupełnie zbiły go z tropu. Prawie poleciał do tyłu, bujając się na krześle. Mógł umniejszać Calumowi i czepiać się innych o brak reakcji, ale w gruncie rzeczy wcale nie chodziło mu o to, żeby zrobić z siebie bohatera. Najwyraźniej lepiej by było, gdyby razem z innymi machał różdżką z bezpiecznej odległości. Coś Mefisto bolało w tym rozumowaniu - gdyby nie rzucił się na wilkołaka, Ravenclaw miałby jednego studenta mniej. - Moment. Czy to podziękowania? - Zainteresował się, nie pozwalając chłopakowi na przeniesienie uwagi na Sapphire.
Odpowiedź chłopaka trochę ją zaskoczyła i wywołała dziwne, nieprzyjemne uczucie. Czuła, że go trochę uraziła i raczej nie miała szansy poznać całej historii jego przemiany. - A rozumiem. - zdołała powiedzieć. Nie mogła zaprzeczyć zaciekawiło ją to, ale nie miała w sobie dość odwagi by zapytać o jego losy. Spojrzała na niego niepewnie, rzucają mu drobny, przepraszający uśmiech. Wiedziała, że juz raczej nic więcej nie wskóra. Nagle dostrzegła, że ślizgon zają się rozmową z jakimś chłopakiem. Odwróciła od nich wzrok, nie chciała się narzucać, a tym bardziej podsłuchiwać ich rozmowy. Strzepnęła niewidzialny paproch z szaty i rozejrzała się po całej sali. Uczniów zbierało się już coraz więcej. Dlatego też uznała, że za niedługo powinny zacząć się zajęcia.
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Mocno zacisnęła pięści, ukryte za rękawami grubej, zielonej bluzy. Przełknęła głośno ślinę i dość niepewnie weszła do Cieplarni. Ostatnimi czasy czuła się jak całkowite gówno. Nie chodziło już nawet o to, że banda kretynów łaziła za nią i uprzykrzała jej życie - lała na nich zimnym moczem. Nie mogła jednak wybaczyć sobie tego, że nie poszła na ten zasrany OPCM. Nie, że była skłonna do poświęcenia i oddałaby życie za którekolwiek z pajaców, z którymi przyszło dziewczynie chodzić na lekcje, jednak strasznie było jej żal profesor Poberty. Z tego co słyszała, mało kto wstawił się za nią, kiedy ludzie z ministerstwa postanowili ją aresztować. Ślizgonka dostrzegała to, że nauczycielka Opieki nie była niczego winna. Nie było pełni, nie powinna się przemienić, to wszystko nie powinno tak wyglądać. Uczniowie oczywiście pletli durnoty, a ona nie mogła tego znieść. Przecież bardzo dobrze ją znali, przypadłość kobiety nie była nigdy czymś problematycznym - żyła wśród innych jak normalny człowiek i tak powinno być dalej. Wszystko się pokomplikowało, a Drama dobrze wiedziała, że życie osób z likanotropią stanie się jeszcze gorsze. O ile wilkołactwo nie było wielkim problemem, wystarczył eliksir Tojadowy, to ministerstwo sprawiało wielkie problemy. Brakowało jeszcze by zaczęli naznaczać chorych specjalnymi tatuażami, które miałyby ostrzegać resztę społeczeństwa przed zarażonymi albo i obozów, które izolowałyby takie przypadki. Dziewczyna już kiedyś o tym słyszała, za czasów jednej z wojen mugoli, która była naprawdę tragiczna w skutkach. Zresztą, dziwiła się, że ludzie nie zastanawiają się nad tym co spowodowało, że Mist się przemieniła. Dreamie nie dawało to spokoju, nie mogła spać w nocy, szukając podobnych przypadków w przeszłości i cholera - nic nie udało jej się znaleźć. Potrzebowała kogoś mądrego, kogoś kto pomógłby rozwiązać zagadkę. Problem był taki, że właściwie nie znała nikogo takiego, Fire nie była zbyt roztropna, Leo to Leo, a Max nie wydawał się być na tyle zainteresowany i chyba nawet nic nie wiedział o tej całej sytuacji. Tutaj potrzeba było krukona albo krukonki, żadnego ucznia innych domów nie widziała w podobnej roli.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Przemykałem po korytarzu niczym cień samego siebie. Prześlizgiwałem się z jednego do następnego, wyszukując luki w tłumie przemieszczających się na odmienne piętra, a następnie do różnych klas uczniów. Wydawałem się jeszcze bardziej odrealniony od świata wokół mnie niż zwykle. Wreszcie dotarłem na szkolne błonia. Chłodny, wrześniowy powiew wiatru odrobinę mnie otrzeźwił, ale nie poradził sobie ze zmyciem z mojej twarzy całości niepokoju. Po ostatnich wydarzeniach chyba nic nie było w stanie przywrócić mi względnej równowagi psychicznej. Wciąż miałem przed oczami atak Mist Pober, a mieszane uczucia wydawały się mnie przytłaczać. Z jednej strony moja reakcja dyktowana była sympatią do nauczycielki, która pomogła mi niegdyś zrozumieć wiele spraw związanych z opieką nad magicznymi stworzeniami, a z drugiej… no cóż, wciąż pamiętałem jak zacząłem odnosić się do smoków po swoim wypadku. Jak diametralna była różnica po tym jednym dniu... Przekroczyłem próg cieplarni. Wciąż wyglądałem na osowiałego, nie mogąc wyrzucić z myśli widoku rozpędzonego, wilczego cielska. Ominąłem szerokim łukiem chłopaka, którego pogryzła Pober, ale nie było to nic osobistego. W zasadzie to okrążyłem wszystkich bez wyjątku, kiedy każdą znajomą mi twarz dostrzegłem w otoczeniu innych ludzi. Nie miałem ochoty na uzewnętrznianie się przy obcych, więc nic w tym dziwnego. Stanąłem na uboczu, wpatrując się uparcie w donicę z zabawną, kiwającą się w rytm rozmów rośliną jakbym oczekiwał, że ta zacznie udzielać mi za moment porad dotyczących zachowania po takich traumatycznych wydarzeniach.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Dołączył do nich jeszcze jeden chłopak z Ravenclawu, Caspar, który postanowił na samym początku "pochwalić się" blizną po spotkaniu z wilkołakiem. Bridget z jednej strony wykazała zainteresowanie owym śladem, a z drugiej posłała niespokojne spojrzenie w stronę Mefistofelesa, który z każdą kolejną minutą wydawał się być coraz bardziej zirytowany, jeśli nie rozjuszony. Ogólnie Bridget musiała wyglądać dosyć zabawnie, miotając spojrzeniami na prawo i lewo, przenosząc je na coraz to nowe osoby. Ich rozmowa najwyraźniej rozprzestrzeniła się na całą cieplarnię i teraz każdy wydawał się w nią angażować. Nie czuła się jednak specjalnie komfortowo w momencie, gdy głos w całej tej sprawie zabierał sam Mefisto, zdecydowanie zawiedziony faktem, że najwyraźniej jego poświęcenie nie zostało tak docenione, jak chciałby. Słysząc odzywkę Viviene zakryła usta dłonią i spojrzała na nią ze szczerym niedowierzaniem. Czy ona naprawdę zadała Noxowi to pytanie? Musiała siedzieć w tym dormitorium wieki i nie rozmawiać z żadną ludzką istotą w zamku, by nie dobiegły jej słuchy o szkolnym wilkołaczym postrachu. Mefistofeles wykazał się zaskakującym opanowaniem w tej sprawie, spokojnym głosem uświadamiając Puchonkę, iż został zarażony likantropią... 17 lat temu? Bridget wykonała szybka matematykę w głowie i zorientowała się, że Mef musiał zostać ugryziony jako dziecko. Zrobiło jej się szkoda chłopaka... Do momentu, w którym nie zaczął posyłać tych morderczych spojrzeń. Na to wszystko zjawił się Ezra, który postanowił obwieścić swoją obecność przez szturchnięcie Ślizgona. Hudson uśmiechnęła się do niego delikatnie, lecz spotkała się z zupełnym zignorowaniem. Serio? Clarke przechodził sam siebie. Co ona mu takiego zrobiła, że darzył ją tak jawną antypatią? Ostatecznie jednak wycofała się z dyskusji, zamiast tego wyciągnęła pergamin i zaczęła skrobać na boku jakieś zdania, które może ostatecznie odda jako pracę domową...
zadanie:
Ministerstwo Magii wprowadziło przede wszystkim podział roślin ze względu na zagrożenie, które mogą powodować. Wyróżnia się rośliny: bardzo niebezpieczne, do których nie należy się zbliżać pod żadnym pozorem, ponieważ spotkanie z nimi może prowadzić do poważnych uszkodzeń, a nawet śmierci; niebezpieczne, z którymi poradzi sobie jedynie specjalista'; groźne; niegroźne, które mogą być hodowane w domu; oraz neutralne.
Cały Hogwart mówił ciągle o jednym. Gdzie nie poszła, tam słyszała tylko o ataku wilkołaka, którym okazała się profesor Mist Pober. Miała tego dość. Musiała psychicznie odpocząć, zresztą nie tylko od tego. Ostatnio działo się zbyt dużo dziwnych rzeczy, by móc je po prostu zignorować. Coraz bardziej niepokoiły ją zakłócenia magii, tym bardziej że nikt nie miał pojęcia, skąd się wzięły i co je powoduje. Wypożyczyła nawet parę książek z biblioteki, jednak na razie ich lektura nie przyniosła nawet wskazówek, co mogło się dziać. Cieszyła się więc nawet na lekcję zielarstwa. Mogła chwilę popracować z roślinami i może w końcu oczyścić umysł. Bo jak na razie za każdym razem coś jej przeszkadzało. Weszła do ciepłej szklarni, w której zebrało się już całkiem sporo osób. Skrzywiła się jednak, słysząc, o czym rozmawiała największa z grupek. Rozumiała, że nie wszyscy uczniowie byli na sławetnej lekcji OPCMu, jednak po co robili z tego taką wielką sensację. Niektórzy z jej znajomych znaleźli się po tym wszystkim w skrzydle szpitalnym, dwóch nauczycieli zostało zabranych przez aurorów, no tak, niesamowite wydarzenie. Minęła ich, kiwając tylko Casparowi na powitanie i rozejrzała się po reszcie osób. Uśmiechnęła się, widząc @Sapphire O.U. Lightingale oraz stojącego obok niej jakiegoś Krukona (@Ezra T. Clarke). Podeszła do nich, nie chcąc siedzieć samej. - Hej, co tam słychać? - przywitała się, chcąc porozmawiać przynajmniej o czymś normalnym, w oczekiwaniu na lekcje
Kiedy zbyt wiele par oczu zwróciło się w naszą stronę, zrobiłam to, co wychodzi mi najlepiej - zamilkłam, stając jedynie biernym obserwatorem, choć wciąż przysłuchiwałam się wypowiedziom uczniów z niesłabnącym zainteresowaniem. Spochmurniałam, kiedy Bri wspomniała o nauczycielach - nie jestem obiektywna, ale wyroki Wizengamotu trudno nazwać łaskawymi, czasem wydaje mi się, że okoliczności łagodzące to dla nich termin pojawiający się jedynie w doktrynie i na płaszczyźnie prawniczych dywagacji, a nie coś, co stosują w praktyce; jestem uprzedzona do czarodziejskiego wymiaru sprawiedliwości. Oby Pober nie została postawiona przed Wizengamotem, bo to się nigdy dobrze nie kończy. Nie do końca rozumiałam frustrację Noxa, kiedy wypłynął temat Caluma, nikt przecież nie odbierał Ślizgonowi zasług. Swoją drogą, nie mam pojęcia, skąd Dear wytrzasnął latający dywan, ale wykorzystanie go w walce było sprytnym posunięciem; kreatywnym i dającym sporą przewagę - zminimalizował ryzyko zagrożenia, jednocześnie pozostając osobą, która pomogła okiełznać chaos, który bez wątpienia musiał tam wtedy panować. W mojej głowie powstał kolejny dychotomiczny obraz jego charakteru - to, o czym wspomniała Bri, wymagało niezaprzeczalnej odwagi, lecz kolidowało z pamiętną prośbą w Trzech Miotłach (podszytą strachem?). Z zamyślenia wyrwał mnie czyjś dotyk, ktoś próbował zmierzwić mi włosy, przed czym się oczywiście uchyliłam - ale odrobinę za późno, więc chaotyczna plątanina kosmyków zdążyła już powstać na mojej głowie. - Książę - powiedziałam z uśmiechem, po raz kolejny tego dnia odczuwając ulgę, kiedy na własne oczy przekonałam się, że i jemu nic się nie stało. - Hm? - sowa? Ugryzła? - Nie… - co najwyżej zadziobała - tak… to znaczy - nie ta sowa; zerknęłam na już ledwie dostrzegalne ślady na ręce - czy sowa może mieć autyzm? - naprawdę nie wiem, czemu zadałam to pytanie, ale ta myśl męczyła mnie od… deszczowej soboty. Dobrze, że przynajmniej nie powiedziałam tego na tyle głośno, żeby dotarło to do uszu wszystkich zgromadzonych. - Zapomniałam je wysłać - nie powinno go to dziwić, nie mam głowy do takich rzeczy, sam przecież ratował mnie w najróżniejszej sytuacjach. Jak kilka miesięcy temu, gdy w nocy o północy przypomniałam sobie, że rano muszę oddać pracę zaliczeniową na Mugoloznawstwo (roczny epizod po wakacjach z Raphem, nieudany eksperyment) i udało mi się dotrzeć do sowiarni, wysłać Casparowi list błagalny, po czym wrócić do Pokoju Wspólnego, gdzie dołączył do mnie chwilę później; razem ślęczeliśmy przez kilka godzin, przedzierając się przez ściany tekstu. Mam uraz do Mugoloznawstwa, w tym roku nie zamierzam już do tego wracać, definitywnie. Zanim zorientowałam się, co Caspar zamierza zrobić, zdążył już podciągnąć rękaw, prezentując szramę. Zgromiłam go spojrzeniem, nie wiedząc nawet, jak na to zareagować. Tylko on mógł po spotkaniu z wilkołakiem chodzić uśmiechnięty od ucha do ucha i wpaść na pomysł, żeby pokazać blizny wojenne. - Podali ci eliksir, żeby nie wdało się zakażenie? - nie będę udawała, że znam się na uzdrowicielstwie, ale musiałam mu trochę pomatkować. Objęłam zaniepokojonym spojrzeniem jego przedramię - tylko przez chwilę, potem odwróciłam wzrok, nie chcąc sobie wyobrażać, w jaki sposób ta szrama powstała. Aczkolwiek najpewniej i tak się tego dowiem (znając Caspiego, zapewne w podkoloryzowanej wersji), bo zapytała o to Puchonka z naszego roku. Kiedy pojawił się Ezra, rzuciłam Bri kontrolne spojrzenie, co prawda nie wiedziałam na temat ich przeszłości zbyt wiele, ale coś obiło mi się o uszy. Widząc, czym się zajęła Puchonka, wyciągnęłam z torby podręcznik i przypadkowo otworzyłam go na stronie, na której zaczynały się informacje o klasyfikacji magicznych roślin. - Bri, to Caspia… Caspar, Caspar, Bri - powiedziałam dopiero, kiedy Hudson oderwała pióro od pergaminu; nie byłam pewna, czy kiedyś ich sobie przedstawiałam ani czy w ogóle się znają. - Naczelna feministka Hogwartu - dokończyłam prezentację Kruczka, niech nawet nie twierdzi, że nas nie popiera - pierwsze spodnie były właśnie od niego.
Evie nie była ogromną fanką roślinek i dało się to wyczuć na kilometr - Ogrody Botaniczne zwiedzała z trochę przerażającą pustką w oczach, kompletnie nie doceniała rozkwitających na wiosnę zarośli przyprawiających ją o katar, a jej kojarzenie gatunków kwiatów wołało o pomstę do nieba. Evangeline zwyczajnie w świecie nie była wielce przywiązana do natury, pomimo że zgadzała się z jej walorami estetycznymi. Co zatem Puchonka robiła na zajęciach z zielarstwa? Cóż, sama sobie przetłumaczyła to bardzo prosto - roślinki to nie gryzące zwierzątka, a jak nie zwierzątka to nie ma ONMS. Jak nie ma ONMS to dzień jest piękny i warto opatulić szyję szalikiem, by wyjść poza mury zamku. I faktycznie cała jej postawa na taki wniosek wskazywała - biła od niej jakaś taka spokojnie radosna energia, niemal wiosenna podczas tego jesiennego dnia. Wchodząc do cieplarni, Evie obdarzyła półuśmiechem każdego ucznia, który choć na jedną mikrochwilę zainteresował się jej osobą, jakby zachęcając samotników do jakiejś formy kontaktu. Niestety nie widziała nigdzie znajomych twarzy, a jednak Lynn nie lubiła wpychać się na siłę do rozmawiającej już grupki. (Jeśli natomiast po drodze minęła nauczyciela lub był on już w cieplarni, to i jego powitała grzecznym "dzień dobry", mając nadzieję, że mężczyzna zapomni o tym zadaniu domowym, którego nie zrobiła.)
Frekwencja uczniów na lekcji zielarstwa niespecjalnie zaskoczyła holenderskiego nauczyciela, chociaż spodziewał się nieco innych twarzy. Kilka osób wysłało swoje prace, ale nie raczyło się zjawić w cieplarni. Z drugiej strony sporo uczniów zdecydowało się w ogóle jej nie oddawać. Nie był z tego zadowolony. Corbijn zdawał sobie, że cześć jego podopiecznych podchodziło do zielarstwa jak do luźnego bawienia się z kwiatkami. Niestety w oczach Thijsa tak nie było i chciał wybić uczniów z ich głupiego przekonania. Wziął głęboki oddech na świeżym powietrzu i przymykając delikatnie drzwi wszedł do środka cieplarni, gdzie intensywny zapach tych wszystkich roślin czasem mógł przyprawić o ból głowy. Na wszelki wypadek szklane wejście zostawił nieco uchylone, gdyby jakiś spóźnialski zechciał zaszczycić ich swoją obecnością. Nie chciał przerywać rozmów uczniom. Ciekawym doświadczeniem było ich podsłuchiwanie. Na ich nieszczęście, obowiązkiem Thijsa było zrobić im mały wykład i wyjaśnić kilka spraw, z których najwyraźniej sobie jeszcze nie zdawali. Mianowicie – praca domowa do świętość, a jej nieodrobienie może się wiązać z przykrymi konsekwencjami. -Dobra, mam nadzieję, że już sobie pogadaliście, ale teraz już koniec – zaczął, stając bliżej uczniów i trochę się stresując. To straszne jak bardzo holender nie miał jeszcze wprawy w prowadzeniu lekcji. Brak normalnie wyglądającej klasy nie ułatwiał zadania. Nie mógł tak jak w normalnej sali odgrodzić się od uczniów ławkami, a zasłanianie się kwiatkami byłoby co najmniej dziwne. -Zacznę od zadania domowego, które było bardzo łatwe, a mimo to większość was postanowiła je olać. Przecież to tylko zielarstwo, nie? – skrzywił się delikatnie i wzrokiem przeleciał po wszystkich zebranych, kiwając przy tym głową. Szczególnie postarał się o to, by nawiązać kontakt wzrokowy z tymi, którzy nie oddali wypracowania. Nie miał złych intencji, zależało mu tylko i wyłącznie na tym, by dać uczniom do myślenia. Może sami się czegoś nauczą. -Było to pierwsze wypracowanie w tym roku, więc nie będę jeszcze wyciągał konsekwencji. Chodzi mi o to, że w przyszłości może nie być tak przyjemnie – w głowie nauczyciela brzmiało to zdecydowanie lepiej niż w rzeczywistości. Nie chciał nikogo straszyć, ale możliwe, ze tak właśnie wyszło. Nie był z siebie zadowolony, więc po prostu tłumaczył dalej. -Na razie obiektem naszych zainteresowań będą niegroźne rośliny, ale niedługo – możliwe, że na następnych zajęciach – zajmiemy się czym dużo bardziej niebezpiecznym. Nie chce by coś się wam stało i zgaduję, że wy pewnie też nie. Także proszę nie olewajcie zielarstwa tylko dlatego, że to jakieś kwiatuszki. Odetchnął z ulgą po tym krótkim wywodzie i uśmiechnął się, jakby chciał przekonać uczniów, że wcale nie jest złym i strasznym nauczycielem. Mógł mieć tylko nadzieję, że udało mu się przemówić chociaż do kilku osób z całego towarzystwa i na przyszłość wezmą to sobie do serca. Cenił sobie ich życie najbardziej na świecie i nie wybaczyłby sobie, gdyby jakiś debil postanowił podrażnić Mandragory bez odpowiedniego zabezpieczenia. -Prosiłem was byście sklasyfikowali rośliny ze względu na stwarzane zagrożenie. Był to łatwy temat i chyba do nikogo nie mogłem się przyczepić. Można je podzielić na trzy lub pięć grup. Osobiście preferuję to pierwsze, ale Brytyjskie Ministerstwo Magii przyjmuje to drugie. Oba podziały są poprawne i nie będę nikogo poprawiał, chociaż wolałbym byście nauczyli się tego uznawanego przez MM – starał się mówić z uczuciem, by zaciekawić uczniów, a nie tylko odwalić, krótki i nudny wykład. Machał dłońmi na prawo i lewo, by dzięki gestykulacji przekazać jeszcze więcej emocji, nawet jeśli było to gadanie o pierdołach. Gdzieś tam w tym wszystkim rozejrzał się nawet za tablicą, ale ciężko o takie dogodności w cieplarni. Może gdyby poszukał gdzieś na tyłach budynku, albo wcześniej się przygotował. Niestety, początki zawsze bywają trudne. -Omówię oba. Zacznę od tego nieobowiązkowego czyli podziału na trzy grupy. Pierwszą z nich będą rośliny niegroźne –rozejrzał się uważnie po wszystkich zebranych czy nikt nie ziewa. Sam miał taką ochotę, bo w końcu co tu dużo mówić. Równie dobrze mogły się nazywać „nudne i Malo interesujące”. Nie do końca, bo czasem potrafiły być zabawne. Dzisiejszym celem holendra było to wszystkim udowodnić. –Co tu dużo mówić. Jedyne zagrożenie jakie może was spotkać przy zajmowaniu się nimi, to wy sami – podsumował krótko uśmiechając się delikatnie. –W sumie to nie zdziwiłbym się, gdyby tak się stało – zakpił ze wszystkich zebranych. Może niekoniecznie oni, ale był bardziej niż pewien, że w Hogwarcie znalazłaby się osoba, która potrafiłaby zrobić sama sobie krzywdę. To trochę przykre. –Idąc dalej, będą to rośliny niebezpieczne czyli takie, przy których coś już może wam się stać. Zazwyczaj są to rośliny posiadające nieprzyjemne sposoby ochronne jak na przykład Hibiskus Ognisty – bardzo łatwo się od niego poparzyć – swoją drogą był to jeden z ulubionych o ile nie ulubiony kwiat Thijsa. Ładny, a przy okazji wytwarzał bardzo przyjemne ciepło. –Ostatnią grupą, będą śmiertelne. Domyślacie się chyba, że takie rośliny potrafią z łatwością zabić? Na lekcjach o nich poznamy jedynie wiedzę teoretyczną, ale lepiej żeby i ta nie była wam nigdy potrzebna – jeśli nie wcześniejsze ostrzeżenia, to liczył, że to przekona ich, że zielarstwo to nie jedynie zabawa z roślinami, ale nauka, która kiedyś może uratować im życie. Prawie jak OPMS. -Podział Ministerstwa jest prawie identyczny, tylko rośliny niegroźne i niebezpieczne są jeszcze rozbite na dwie grupy. Po co? Nie wiem. – westchnął wyrazie, ale nic dziwnego. Nie lubił tego brytyjskiego podziału, bo był dosyć głupi. Przynajmniej takie było zdanie nauczyciela z Holandii. -Niegroźne dzielą się na niegroźne i neutralne. Czym się różnią? Nie mam zielonego pojęcia – źle to zabrzmiało i nie był z siebie dumny, ale naprawdę jako zielarz nie potrafił zrozumieć czym kierowało się Ministerstwo Magii podczas tworzenia tego podziału. –Rośliny neutralne to bardzo często rośliny niemagiczne – pokręcił wyraźnie głową na boki, bo dosyć ciężko mu było to wszystko wyjaśnić bez odpowiednich gestów. –Znaczy niemagiczne, co to znaczy… Sporo z nich można spotkać w mugolskim świecie. Mugole potrafią wykorzystać je do swoich leków i innych rzeczy. Sposoby w jaki to robią, różnią się od naszych, ale to nie oznacza od razu, że robią to źle – w pewnym sensie podziwiał mugoli, że potrafili tak wiele korzyści uzyskać z roślin pomimo braku magii. –Ale tak jak mówiłem. Nie wszystkie rośliny neutralne znajdziemy w niemagicznym świecie. Z kolei rośliny niegroźnych nie powinno tam już w ogóle być. Śmiało można o nich powiedzieć, że wykazują jakieś magiczne właściwości. Dla przykładu taką rośliną są Samosterowalne Śliwki, które lewitują w powietrzu. – chyba każdy wiedział jak wyglądają Samosterowalne Śliwki i miał kiedyś okazję ich spróbować. Co tu jeszcze tłumaczyć, latających owoców w świecie mugoli raczej nikt nie znajdzie. –Rozdzielania roślin niebezpiecznych na groźne i niebezpieczne, też zbytnio nie rozumiem, chociaż tutaj różnica jest znacznie lepiej widoczna. Groźnymi bardzo często będziemy zajmować się na zajęciach. Jeśli podejdziecie do nich z rozwagą to nie powinny wam sprawić krzywdy. Z niebezpiecznymi jest nieco trudniej. Część z nich prawdopodobnie też przerobimy. Najważniejszą i największą różnicą pomiędzy roślinami groźnymi, a niebezpiecznymi jest to, że nigdy nie macie pewności, że nic się nie stanie. Można nauczyć się obchodzić z roślinami groźnymi, ale niebezpieczne zawsze potrafią zaskoczyć – od tego całego gadania, zaschło w ustach holendra, a od machania rękoma zrobił się nieco czerwony. Na całe szczęście jego i uczniów, był to chyba koniec jego gadania na dziś, a przynajmniej najważniejsze miał już za sobą. -Aha, może się zdarzyć, że będę używał nazwy roślin śmiertelne albo bardzo niebezpieczne. W razie czego poprawiajcie mnie na bardzo niebezpieczne, tak jak jest w podziale Ministerstwa – stare nawyki zostają, ale musiał pamiętać, ze naucza na wyspach, a nie w Niemczech i musiał spełniać tutejsze wymagania. -Dobra jak już sobie pogadałem to teraz przejdźmy do ciekawszych rzeczy. Żartowałem, dziś będzie nudno. Zajmiemy się Blekotem – dla mugoli chwastem. Właściwie to wy się nim zajmiecie, a dokładnie macie poprzycinać jego liście. Możecie to zrobić za pomocą zaklęcia albo nożyka, który znajdziecie przy Blekocie. Ważne, byście przycinali i nie uszkodzili liści. To chyba wszystko, powodzenia – mruknął wskazując wszystkim miejsce do pracy, której swoją droga nie było za wiele. -Ktoś ma może coś jeszcze do dodania, albo jakieś pytania?
Kostki i nieco gadania:
Niestety pierwsze zadanie jest bardzo proste i nudne, za co przepraszam z całego serduszka. Drugi etap powinien być już zabawniejszy. Nie przygotowałem się zbyt dobrze do tej pierwszej lekcji, przez co jest jak jest, ale kolejne mam już dużo ładniej zaplanowane w głowie. Mam nadzieję, że wszystko jakoś się uda. Następnym razem obiecuję się bardziej postarać, także nie bijcie i miłego podcinania listków…
1 – Mówiłem, że jedynym zagrożeniem tutaj jesteście tylko wy sami. Nie wiem i nie wnikam jak do tego doszło, ale pięknie załatwiłeś sobie palucha. Znaczy bez obaw jest w jednym kawałku, tylko Thijs musiał Ci go opatrzyć. 2 – Niestety ktoś musi mieć pecha i tym pechowcem jesteś właśnie Ty! Faktycznie w zadaniu chodziło o to, by przycinać liście blisko łodygi, ale nikt nie kazał jej też przecinać. Z początku szło Ci całkiem nieźle, ale niestety ostatecznie cały Blekot został ścięty. 3 – No kolejny geniusz! Sam nie wiem, czy gorzej było ściąć całą łodygę czy podcinać wszystko jak leci. Zadanie chociaż oddałeś? Pewnie nie, to może w końcu zaczniesz słuchać nauczyciela i następnym razem nie będziesz ścinać wszystkiego jak leci i nie zostawisz pustej łodygi. 4 – W porównaniu do tych trzech poprzednich, to już jest sukces. Łodyga cała, tylko liście opadły. Szkoda tylko, że kilka z nich się zniszczyło i porozrywało na mniejsze kawałki. 5 – No brawo, w końcu porządny uczeń. Co tu dużo mówić? Nie ma do czego się przyczepić, bo wykonałeś zadanie perfekcyjnie. 6 – Widać, ktoś się chciał popisać i robił zadanie na wyścigi. Ciekawe z który, tym od palca czy łodygi? W każdym razie zrobiłeś wszystko na tyle sprawnie, że nawet pozwoliłeś sobie zająć się dwoma Blekotami.
Jeszcze dwie sprawy odnośnie kostek: ~Nie każdy jest geniuszem, wiec jeśli chcecie albo nawet macie taką potrzebę, śmiało możecie uwzględniać w swoich postać kostkę o mniejszej ilości oczek, ale tylko mniejszej. ~Kostki możecie nieco modyfikować, ale w granicach rozsądku. Żeby nie było, że ktoś zetnie wszystkie chwasty, albo utnie sobie rękę.
Myślę, że tydzień będzie wystarczający, także posty do 20.10. – wieczorem jakoś postaram się wrzucić post, także nie zwlekajcie do samego końca. No to ode mnie powodzonka i sorka, że wyszło jak wyszło, ale mam nadzieję się poprawić. Pierwsze razy są trudne
@EDIT Wybaczcie wczoraj zapomniałem o przerzutach: Nie będzie ich dużo bo tylko JEDEN za CO NAJMNIEJ 5 PKT Z ZIELARSTWA.
Ostatnio zmieniony przez Thijs H. Corbijn dnia Sob 14 Paź 2017 - 12:44, w całości zmieniany 1 raz
Stark wiedział, że jest spóźniony, ale nie przypuszczał, że aż tak. Biegł przez błonia, a za nim powiewała jego niezapięta szata. Spojrzał jeszcze na zegarek, poprawiając spadającą torbę z ramienia. Cholera jasna. Profesor da mu szlaban albo minusowe punkty jak nic. Krukoni znów będą patrzeć się na niego jak na zakałę domu. Wpadł do cieplarni, kiedy mężczyzna opowiadał o klasyfikacjach roślin. Oczywiście nie miał zadania domowego, całkowicie wypadło mu to z głowy. Nie wklepał sobie do kajetu informacji o tym, a co nie było zapisane, to zwyczajnie nie istniało. Przynajmniej dla Tony’ego. - Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie. – Student nawet nie próbował kłamać, co było powodem jego spóźnienia. Przecisnął się jak najdalej, by zejść z oczu profesora. Nagle poczuł, jak pasek od torby pęka. Jego przybory rozsypały się na posadzkę. Krukon w konsternacji zaczął je zbierać. Nie myślał, że tak będzie wyglądać jego powrót do Hogwartu. Nie ma jak to zrobić z siebie pośmiewisko na zielarstwie. Uśmiechnął się nieco nerwowo do wszystkich, łapiąc swoje rzeczy. Wyciągnął różdżkę i szepnął pod nosem: - Reparo. – Jaki to był wielki błąd, zrozumiał dopiero wtedy, kiedy jego torba strzeliła w powietrze i rozwaliła się na drobne kawałeczki. Nie naprawiła się, tylko zepsuła się doszczętnie. Stark uśmiechnął się nerwowo po raz kolejny. - Problemy z magią, to chyba już tutaj normalne? – zapytał cicho. Czuł, jak pieką go uszy. Był cały czerwony na twarzy. Dawno tak się już nie upokorzył. Nie wiedział teraz, gdzie ma włożyć swoje bambetle. Chyba przyjdzie mu zrobić ze swojej szaty tobołek… Chyba że ktoś go poratuje „ekologiczną” torbą, o ile taką ktoś posiadał. Nic w tym dziwnego, że z powodu tego całego przedstawienia Stark w ogóle nie skupił się na słowach mężczyzny i zupełnie nie interesował się tym, co mówił. W głowie miał swoją latającą torbę rozpadającą się na kawałeczki. Masakra, jakby powiedziała to Virginia. Na szczęście usłyszał, jakie było zadanie. Po przygodach z zaklęciem, które mu nie wyszło, wolał pobawić się nożyczkami. Jak się jednak szybko okazało, nawet z nożyczkami szło mu źle. Co z tego, że miał już dwadzieścia trzy lata? Najwidoczniej jednak nie potrafił trzymać odpowiednio nożyczek w rękach. Podszedł do biednej roślinki, chwycił za nożyczki i… ciachnął samego siebie. - Kurwa – mruknął sam do siebie, patrząc, jak krew leci mu z palucha. Zamiast przyciąć roślinę, przyciął sam siebie. A miało być tak pięknie…
Mój poziom ogarnięcia tego dnia był na poziomie średnio rozgarniętego pierwotniaka dlatego zupełnie wypadło mi z głowy, że dzisiaj mamy zielarstwo. Przypomniałam sobie dopiero na cztery minuty przed lekcją, gdy zakuwałam eliksiry w moim mieszkaniu. Co tu dużo mówić - rzuciłam wszystko i w dzikim pędzie wyleciałam z mieszkania. W takich chwilach cieszyłam się, że Dorien zakupił mi mieszkanie właśnie w Hogsmeade, bo biegiem byłam w stanie dotrzeć do cieplarni w kilkanaście minut. Pojawiłam się w sali pod koniec przemówienia dotyczącego podziałów roślin magicznych - na szczęście z racji odrobionej pracy domowej nie miałam w tej materii zaległości. Wchodząc do pomieszczenia przeprosiłam grzecznie za spóźnienie, po czym zajęłam wolne miejsce z boku cieplarni i wsłuchałam się w instrukcje dotyczące zadania. Gdy nauczyciel skończył mówić westchnęłam cicho - nieszczególnie miałam ochotę na takie nudne zadanie, ale mimo to z racji silnego powiązania eliksirów z zielarstwem zdecydowałam się przyłożyć do ćwiczenia. Założyłam rękawice i zabrałam się do pracy. Zdecydowałam się przyciąć liście nożykiem, a nie magią, bo jeśli mam być szczera to nieszczególnie ufałam swojej różdżce w ostatnim czasie. Ku mojemu zdziwieniu poszło mi lepiej niż dobrze - dość sprawnie wykonałam zadanie i obyło się bez uszkodzeń.
Kostka:5
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget milczała w zasadzie do samego początku lekcji, skupiając się bardziej na pisaniu swojej zaległej pracy domowej. Jednak im dłużej patrzyła na słowa zapisane na kartce, tym mniejszą ochotę miała, by oddać ją nauczycielowi. Co jak co, wolała chyba dostać Trolla za niedopełnienie obowiązków, niż dostać trolla połączonego z ośmieszeniem w oczach profesora. Naprawdę lubiła zielarstwo, nie sprawiało jej większych problemów i gdyby tylko miała trochę więcej czasu (i lepszą pamięć) bezproblemowo napisałaby to wypracowanie. Nauczyciel jednak ogłosił, że nie będzie wyciągał z tego tytułu żadnych konsekwencji, aczkolwiek popatrzył na nią znaczącym wzrokiem o tych kilka sekund dłużej niż na innych, przez co twarz Bridget pokryła się delikatnym rumieńcem. Odwróciła wzrok, by chociaż trochę uciec od tego karcącego spojrzenia, które zdecydowanie było wystarczającą karą. Następne wypracowanie napisze od razu tego samego dnia... Wysłuchała całego wykładu profesora, notując na boku pojedyncze zdania i słowa, korzystając z okazji, że miała wyciągniętą kartkę i pióro. Nawet jeśli nie dokształciła się przy robieniu zadania, teraz już wiedziała wszystko, co potrzebne jej było do klasyfikacji roślin. Do samego zadania podeszła całkiem pewnie, chwytając leżący obok blekota nożyk (mimo wszystko wolała nie używać zaklęć, bo niespecjalnie ufała swojej różdżce. Zamierzyła się za którymś razem zdecydowanie zbyt mocno i nożyk przeciął nie tylko listek, ale również łodyżkę i... Palec Puchonki. Syknęła, dosłownie odskakując od roślinki, zerkając na swój palec, na którym zaczęła pojawiać się intensywnie czerwona kreska. Chwilę potem pojawiła się krew. Bridget od razu skierowała kroki w kierunku nauczyciela. - Przepraszam, panie profesorze, ale przecięłam sobie palec - poinformowała go, a po jej buzi znów wpełzał szkarłatny rumieniec. Ponownie wolała nie próbować rzucać zaklęć na samą siebie w obawie przed fatalnymi w skutkach ewentualnymi konsekwencjami. Profesor zdecydowanie nie był zadowolony, że zawracała mu głowę taką pierdołą, niemniej jednak obandażował jej palec i odesłał na miejsce. Bridget wróciła do swojego stołu i z przykrością popatrzyła na niedokończone zadanie, które przecież było takie proste... Złapała za nożyk i spróbowała jeszcze ściąć kilka listków, ale niestety ból w palcu nie ułatwiał jej sprawy. Westchnęła zrezygnowana.
kostka: 1
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Pytań żadnych nie miałem. Nauczyciel obdarował klasę prawdziwym wykładem i pewnie w normalnych warunkach znużyłoby mnie wałkowanie po raz drugi tego, czego już i tak dowiedziałem się podczas przygotowywania pracy domowej z zielarstwa, ale dzisiaj nawet przyjąłem go z ulgą. Miałem czas, aby powrócić z krainy ponurych myśli i skupić się na czymś więcej niż jedynie na wilkołakach i wylanych nauczycielach, chociaż chyba tylko udawałem, że w ogóle wiem o co się rozchodzi, bo i wyraz twarzy miałem jakiś taki nieobecny. Wkrótce jednak moją uwagę przykuła dość niestandardowa forma porozumiewania się z uczniami, jaką zaserwował nam Thijs i pod koniec wykładu już wiedziałem, że chyba go polubię. Przy Pattonie Craine był prawdziwym dobrym wujkiem. Korzystając z tego, że wreszcie jakieś zadanie można było wykonać bez stresu związanego z upływem czasu, postanowiłem zdecydować się na skorzystanie z różdżki. Corbijn nie poganiał, ale mnie i tak się spieszyło. Nie wiem czy to ja tak bardzo skupiłem się na zadaniu i to dlatego tak błyskawicznie oporządziłem aż dwa blekoty, czy to po prostu reszta uczniów w ogóle się nie spieszyła. W każdym razie wkrótce miałem przed sobą schludną kupkę liści i dylemat czy wychylać się ze swoją wyrywnością. Wreszcie rozejrzałem się po cieplarni. Nie wszystkim szło tak dobrze jak mnie (co naprawdę mnie zdziwiło, nigdy przecież nie byłem orłem z zielarstwa), więc dość szybko podjąłem decyzję o przelewitowaniu jednego z blekotów wraz z odpowiadającymi mu liśćmi do @Bridget Hudson. Dwukrotnie moja różdżka się zablokowała, dzięki czemu nie zdążyłem przed jej powrotem na stanowisko i blekot dyskretnie doleciał do niej za plecami innych uczniów dopiero wówczas, gdy ponownie pochyliła się nad zadaniem. Roślina delikatnie musnęła ją po karku zanim wylądowała na ziemi tuż za nią, a ja wróciłem do udawania, że przy mojej jest jeszcze coś do zrobienia.
Kostka: 6, ale jeden blekot podrzucam Bridget, więc 5 Zakłócenia: Do trzech razy sztuka
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Tak średnio lubiła zielarstwo. Bardzo beznadziejna nie była, bo niektóre rośliny były nawet ciekawe, ale nawożenie kwiatków i pielenie grządek jej rzeczą nie było. Najpewniej zwagarowałaby z tych zajęć odbywających się w pierwszej (aka nudnej) cieplarni, ale miała pilną sprawę do nauczyciela. Sprawą tą był Mariusz* - fruwokwiat, którego wygrała na Limnos. Szczerze powiedziawszy to ani trochę jej się to trofeum nie podobało i w ogóle nie wiedziała, co sobie tamta babka myślała, nagradzając kogoś półżywym kwiatkiem o imieniu nie do wymówienia. Mariusz już na Limnos wyglądał marnie, ale w domu, z pomocą taty, udało jej się jakoś doprowadzić go do stanu używalności. Wszystko to poszło się jednak kochać, kiedy fruwokwiat został z nią sam na sam w Hogwarcie. Zostały mu tylko dwa nieuschnięte pędy, którym i tak już nawet ruszać się nie chciało. Wyrzuciłaby go już dawno, albo dała sowom do podziobania, ale... cholera miała imię, no! Przyszła więc na lekcję z doniczką w łapie, nie po wiedzę, a po ratunek dla Mariusza. Troszkę się przy tym spóźniła. Weszła w momencie, w którym nauczyciel tłumaczył podział roślin i to dopiero przypomniało jej o pracy domowej. Ups... Może zapomniał... Usiadła po cichu gdzieś z tyłu, odstawiając Mariusza, na razie na bok i udawała, że słucha nauczyciela, odlatując myślami gdzieś daleko poza Hogwart. Wyłapała tylko to co najważniejsze, czyli ich aktualne zadanie. Do przycinania podeszła tak samo jak do wykładu - bez zapału i z minimum uwagi. Nawet nie zauważyła, kiedy zamiast kolejnego listka, urżnęła całą łodygę. Ojć, chyba bardzo źle... Spojrzała ukradkiem na nauczyciela, sprawdzając czy to widział, po czym spróbowała postawić roślinę z powrotem do pionu. Może jakby ją przykleiła zaklęciem... rosnąć to ona już raczej nie będzie, ale chwilowo nie będzie przypału. Wyciągnęła cichcem różdżkę i niewerbalnie rzuciła Zlep. Tylko, że nie zadziałała. Spróbowała jeszcze raz, ale znowu nic. Zasrane zakłócenia... Schowała różdżkę, zanim ktoś zobaczył, że w ogóle ją wyciągała i zaczęła wiercić nożykiem dziurę w blacie, czekając na opieprz za zabicie blekotu.
Kostka: 2 *wszelkie podobieństwo do osób, zwierząt lub zdarzeń rzeczywistych jest zupełnie przypadkowe ;p
Nie chce mi się szukać kodu. Zlep mi nie wyszedł, a wszystkie pięć przerzutów zmarnowane ;/
Czy byłam spóźniona? No pewnie, że tak. Czy mnie to obchodziło? Ani trochę, dlatego całą drogę do cieplarni i tak pokonałam najspokojniejszym spacerkiem, podciągając ciążącą mi torbę na ramieniu co jakieś dziesięć kroków. Weszłam do cieplarni jakoś w połowie przemówienia profesora, który był chyba nowy i wyglądał całkiem ładnie, toteż uśmiechnęłam się słodko i machnęłam włosami przechodząc koło niego. Nie oddałam żadnego zadania, bo w ogóle jakieś było? Nic na ten temat nie wiedziałam, ale najwyraźniej było, bo Corbijn w ręku trzymał kilka zaległych pergaminów. Pewnie mówił coś o tym wcześniej, ale byłam zajęta drogą na zajęcia, więc nie bardzo się orientowałam. Oczywiście moim priorytetem nie było bezszelestnie wejść i stanąć pod ścianą, a przywitać się z każdym godnym mojej uwagi. Wzrok mój padł na @Leonardo O. Vin-Eurico, więc od razu do niego podbiegłam, pociągnęłam, żeby się schylił (bo przecież w życiu bym tak wysoko nie podskoczyła z moją sprawnością fizyczną) i pocałowałam go w policzek, choć trochę za blisko ust, tak że na jego prawym kąciku i tak został ślad mojej szminki. - Cześć, Leo - zachichotałam, ignorując kompletnie wzrok @Blaithin ''Fire'' A. Dear - Dawno się... nie widzieliśmy - zwróciłam mu jednoznaczną uwagę - No nic, nie przeszkadzam - rzuciłam jeszcze i odbiegłam, nie dając mu szansy się zastanowić nad tym, co się właściwie stało. Nie wiedziałam, gdzie mam się podziać, ale szybko mój wzrok wyłapał jedną osobę, o której wiele słyszałam, ale dopiero teraz było mi dane ją zobaczyć - @Mefistofeles E. A. Nox. Podeszłam więc do niego, odłożyłam torbę na ziemi i szturchnęłam go lekko w ramię. - Ale masz mega tatuaże - powiedziałam, patrząc na jego rękę, szyję i właściwie wszędzie, lustrując kolorowe obrazki - Chyba tydzień by mi zajęło obejrzenie ich wszystkich - dorzuciłam może trochę niezbyt stosowny komentarz - Maevis - przedstawiłam się, nie czekając na jego odpowiedź - Mów mi Mae. Przyszła pora na skupienie się na lekcji, ale przez to moje gadulstwo zupełnie nie wiedziałam, co mamy robić. Jakiś Blekot, któremu mamy uciąć liście? Banalne. Chwyciłam za nożyk, bo niestety często zdarzało mi się, że zapominałam, że mam coś takiego jak różdżka i odruchowo łapałam się tych mugolskich rozwiązań. Za trzecim razem udało mi się uciąć łodygę, która pozostała nieuszkodzona, ale niestety liście odpadły, a kilka z nich się zniszczyło, nad czym też wcale nie ubolewałam, bo w zasadzie niespecjalnie mi zależało na powodzeniu na lekcji.
kostka: 4
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Czy Fire się zdawało czy też Leo przez jakiś czas w ogóle nie widziała w Hogwarcie? Gdzie się podziewał, kiedy ludzie wariowali ze strachu, kiedy potrzebna była pomoc dla tak wielu osób, gdzie ludzie wpadali w stany lękowe, a dwójka nauczycieli została niesłusznie aresztowana i nie wiadomo co się z nimi dalej dzieje? Zawsze wesołość Gryfona i ta jego specyficzna otoczka dobrego humoru pozytywnie wpływała na Blaithin, sprawiając, że i ona odżywała. Towarzystwo przyjaciela było niczym najczystsze remedium na zmartwienia dziewczyny, ale teraz nie wywołało to żadnego efektu. Nie odpowiedziała uśmiechem, zauważając popis jakiegoś Krukona i aż się w niej zagotowało. Po Pober płakać nie będzie? Zaraz Fire mogłaby mu znaleźć inny powód do łez. Jeszcze ta idiotka Puchonka, która najwyraźniej była opóźniona w rozwoju... - Jak to możliwe, że Ravenclaw upadł tak nisko, skoro Clarke wydaje się z nich wszystkich najmądrzejszy? - zapytała, nieszczególnie dbając o zniżenie tonu. Odwróciła głowę, nie patrząc w stronę Ezry ani jakiejkolwiek innej osoby. - Czy to ten czas w miesiącu, kiedy napadają na nas wilkołaki w ciągu dnia? Najwyraźniej. - odparła szorstko, ale zamilkła, nie chcąc powiedzieć czegoś, czego mogłaby pożałować. Zaczęła bawić się kosmykiem swoich włosów, próbując jednocześnie opanować irytację, jaką wzbudziła wcześniejsza rozmowa uczniów. Wolałaby wyjść i spokojnie zapalić. Ochłonąć, uspokoić myśli, przestać być nieprzyjemną jędzą. Miała uważnie słuchać nauczyciela, ale dość szybko przestała skupiać na Corbijnie swoją uwagę. Westchnęła i zaczęła cicho: - Wiesz, myślę, że... Urwała, widząc ciemnowłosą dziewczynę z Gryffindoru, która dosłownie rzuciła się na Leo. Mimowolnie Fire odsunęła się na swoim krześle, nie chcąc przebywać bliżej Harper niż musiała. Ona ignorowała Blaithin, ale Gryfonka była w kiepskim humorze i niechcący poczuła ukłucie zazdrości. Była już pewna, że zaraz wpakuje się gdzieś obok nich, a wtedy po prostu zabrałaby swoje rzeczy i poszła gdzieś, gdzie nikomu nie mogłaby przeszkadzać. Chyba, że roślinkom. - Że za bardzo się przejmuję. - dodała, zmieniając pierwotną myśl. Nie wyjaśniała już, o co chodziło. Może rzeczywiście powinna nieco odpuścić. Czuła jednak, że coś ją blokuje przed wbiciem się w bezpieczną strefę obojętności. Zapewne wpływ miało to, że zwyczajnie Szkotce zależało na Leo. I miała bez przerwy wrażenie, że Harper go sobie zabierze. W takich momentach do Fire docierało, jak o wiele lepszą przyjaciółką jest Maevis, która z pewnością ufa Leo i nie kryje każdego faktu ze swojego życia. Nie próbuje się odsuwać ani nie wywołuje kłótni z jego chłopakiem. Nie buduje wokół siebie klatki z kolców. Poza tym fakt, że nagle Hogwart przestał być bezpiecznym miejscem sprawiał, że Blaithin czuła niepokój o życie i zdrowie swoich przyjaciół. A nie mogła chronić wszystkich naraz. Nauczyciel tymczasem przeszedł do rzeczy. Przycinanie chwastów... Cóż, własnie dlatego Fire nie przepadała za zielarstwem przez te wszystkie lata. Wolała używać roślin do swoich eliksirów, a nie bawić się z blekotem, który powodował jedynie bełkot u ofiary. W milczeniu zabrała się do pracy z różdżką. Nie poszło źle, łodygę zostawiła całą, ale liście opadły, więc wywnioskowała, że po prostu dostała jakiś odwodniony okaz. Cóż, inni zdążyli się poranić, więc nie było na co narzekać! No chyba, że na to, że Harper też nie przecięła sobie palca.
Oczywiście, że pamiętała Ezrę! W końcu, stał się niemałą sensacją podobnie jak jego "wybawca". Po szkole krążyły plotki, że również Krukon został ugryziony albo przynajmniej draśnięty, że tak naprawdę doznał uszkodzenia kręgosłupa i zostanie do końca życia kaleką, a także tego typu bzdury. Sapphire znała prawdę, ale naturalnie, nie chwaliła się nią. - Nie - odpowiedziała swobodnie, unosząc lekko kącik ust. Towarzystwo było w porządku. Zazwyczaj Lightingale i tak wyłączała się, słuchając wyłącznie nauczyciela, przez co naprawdę rzadko pozwalała sobie na rozmowy w czasie lekcji. - Zwłaszcza jeśli jesteś dobry z zielarstwa. - dodała. Ona interesowała się roślinkami, a już szczególnie tymi przydatnymi w leczeniu. Cóż, Clarke musiał się tego bez żadnego problemu domyślić. - Cześć, Alice. - Szafir podsunęła się trochę, żeby zrobić miejsce dziewczynie. Trzeba przyznać, że bardzo ją lubiła, chociaż okazywała to w specyficzny sposób - czyli prawie wcale. Mimo wszystko dobrze było mieć obok kogoś z mózgiem (nawet jeśli pozostała część ludzi w cieplarni wyraźnie zaniżała średnią IQ). - Chyba w porządku. Spokojniej. Ciekawe, czy Nox kiedykolwiek wyczuwał dobrą porę na odpuszczenie? Szafir nie oceniała. Wolała pozwolić Ezrze i Mefistofelesowi dokończyć rozmowę, a później powitać uprzejmym skinieniem głowy profesora Corbijna. Co prawda, nie usłyszała podczas wykładu niczego nowego, więc też notatek nie robiła, a w jednym momencie uniosła delikatnie brew. "Czym się różnią? Nie mam zielonego pojęcia"... No, trzeba przyznać, że Lightingale nie rozumiała, jak nauczyciel może powiedzieć coś takiego. Rozumiała, że miał co innego na myśli, ale zdecydowanie przydałoby się to ująć w innych słowach. Miała tylko nadzieję, że w innych sprawach Corbijn ma jakieś pojęcie. - Wprost marzyłam o tym, żeby popołudnie spędzać na pieleniu chwastów. - mruknęła do swoich towarzyszy, zabierając się za blekot. Robiła wszystko ostrożnie, uważając zwłaszcza na własne palce i efekt był nawet zadowalający. Tylko liście trochę się posypały. Sapphire zauważyła natomiast skaleczony palec u @Tony Stark, któremu wcześniej dosłownie wybuchła torba. Na szczęście stał niedaleko, więc tylko delikatnie puknęła go w ramię. - Przyłóż do tego kawałek jakiejś czystej tkaniny i trzymaj dłuższą chwilę, powinno pomóc. - powiedziała, posyłając mu pokrzepiający półuśmiech.