Jest to cieplarnia, w której nie da się znaleźć niebezpiecznych roślin. Uczniowie zajmują się tu bardzo prostymi rzeczami, takimi jak sadzenie nieszkodliwych i całkowicie bezpiecznych "zarośli". Mimo tego, iż jest to miejsce zupełnie niegroźne, Septienne - nauczycielka zielarstwa, dba o to, by wejście było zamknięte na klucz, tak jak w innych cieplarniach.
Autor
Wiadomość
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Praca domowa: Opieka i obserwacja wysianej rośliny Widziadła:C - nie
Po zajęciach z Zielarstwa zazwyczaj wybierał, by zapomnieć o nich na zawsze. Być może właśnie dlatego szło mu w tym temacie tak tragicznie. Tym razem jednak uznał, że skoro już rozróżnił rumianek od rabarbaru, to zadba o to, by w jego rozsadniku zakwitły piękne kwiatki. Wypożyczył w tajemnicy przed wszystkimi - by chronić swoją renomę debila - książeczkę o sekretach uprawy rumianku, po czym zakradał się do szklarni, kiedy nikt nie patrzył, by doglądać swojej sadzonki. Rozpoznał po pierwszych listkach, że odmianą, którą przyszło mu się zajmować, jest tak zwany "Colosus", co było zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że roślinka ta ponoć dorastała na ledwie 20 cm w górę. Przestawił swój rozsadnik w miejsce o pełnym nasłonecznieniu, wiedząc, że rumianek to lubi. Poprawił skład podłoża na takie bardziej żyzne i przepuszczalne, bo według książeczki zbyt ciężka ziemia uniemożliwi rozwój systemu korzeniowego roślinki, który był bardzo delikatny. Sukcesem w rozwoju rumianku była systematyczna pielęgnacja, większość książki ktoś co chwilę o tym wspominał. Usuwanie przekwitłych kwiatów, by roślina kwitła dalej, regularne podlewanie, by nie dopuścić do przesuszenia podłoża, a nawet - ku swojego szalonemu zdziwieniu - nabył dolistny nawóz dla roślin, który, według instrukcji, należało stosować raz w tygodniu. Ważnym aspektem, kiedy roślina odbiła już od ziemi, była ochrona przed chorobami i szkodnikami. Choć nie był to najbardziej wrażliwy z kwiatków, pilnował, czy nie pojawiają się w jego rozsadniku ani mszyce ani przędziorki. Obserwował, czy nie ma żadnych oznak chorób grzybowych i usuwał więdnące listki, by uniknąć możliwości osłabienia rumianku. Ostatecznie roślina wyrosła na piękny okaz, a Lockie był z siebie, cóż, dumny.
zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie spodziewał się tak wymagającej i rozległej pracy domowej, ale zdecydowanie nie zamierzał przed nią uciekać. Teraz, gdy wiedział, że ten popierdolony pyłek kręci się w powietrzu, chciał na własne oczy tego doświadczyć i zbadać. Wlazł do cieplarni, nieco zmęczony, bo ten dzień mocno go wykończył. Bez problemu znalazł rozsadnik, który Chris zdecydował się mu przypisać. Najłatwiejsze miał za sobą, ale trzeba było jeszcze coś z tą rośliną zrobić i najlepiej żeby jej nie zabić. Przyjrzał się dobrze liściom i łodydze, by spróbować zidentyfikować swojego pacjenta. Skonsultował swoje przypuszczenia z zielnikiem i po chwili był prawie pewien, że wie co przed nim rośnie, a co za tym szło, miał jakieś pięćdziesiąt procent pewności, że wybierze odpowiednie metody zajmowania się tym zielskiem. Ponownie zajrzał do przytarganej ze sobą książki i zaczął szykować odpowiedni nawóz. Chciał by roślina jakkolwiek się rozwinęła pod jego okiem, a nie mógł tego zrobić bez pomocy. Nie były to eliksiry, więc nie radził sobie najlepiej. Właśnie odmierzał smocze łajno, gdy znów nawiedziły go te cholerne halucynacje. Tym razem był przygotowany na to, czym są i starał się jakoś przemówić sobie do rozsądku, ale niestety, nie było to takie proste. Gdy zaczął czuć, jak widziadła kopią go po nogach, wkurwił się i tak zamachnął, że przypierdolił kończyną w stół, przez co całe łajno spadło na niego. Chyba ten smród zwrócił mu jasność umysłu, bo halucynacje ustały, a ślizgon przeklął pod nosem. Ponownie przygotował nawóz, którym następnie odżywił roślinę. Przyjrzał się też jeszcze bliżej strukturze jej liści. Był pewien, że dostrzegł zalążek jednej z roślinnych chorób, więc postanowił spryskać ją jeszcze odpowiednim preparatem. Na sam koniec odchwaszczył cały syf, który rósł dookoła i tak to zostawił. Miał wrażenie, że gdy przechodził tędy następnego dnia, jego roślinka wyglądała nieco lepiej, ale możliwe, że był to tylko przypadkowy przebłysk światła, który aburzył jego wizualną ocenę sytuacji.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Carmen Seaver
Rok Nauki : IV
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 167
C. szczególne : Na ramieniu ma znamię w kształcie kompasu. Wiecznie uśmiechnięta. Duża szrama na całe plecy.Często można ją zobaczyć z fioletową torbą przewieszoną przez ramię..
Mała strapiona i zrezygnowana Krukonka szła błoniami, po raz pierwszy w życiu, przebierając nogami. W drodze do cieplarni wiedziała czego się spodziewać, bo musiała doglądać swojej roślinki. Sadzenie i zajmowanie się jakąś roślinką to nie będzie tak źle. Lubiła Zielarstwo i chyba już każdy w szkole o tym wiedział, po tym jak wygrała w zeszłym roku cieplarnia. Chociaż mogła trafić gorzej, mogła trafić na nauczyciela transmutacji i udawać, że umie rzucać zaklęcia. Nie umiała wcale a wcale zwłaszcza z transmutacji. Zdecydowanie wolała pielić grządki to, ją wyciszało, uspokajało. Weszła do przeogromnych rozmiarów szklarni, w po południowych godzinach chyba będę sama dziś Najmłodsza z Seaver była ubrana w mogolskie ogrodniczki, fioletowe trampki po przejściach i koszulkę polo w paski. Włosy związała w dwa, długie warkocze, żeby jej nie przeszkadzały w pracy. Jedną z kieszeni spodni wypychały jej rękawiczki ogrodowe, a w drugiej kieszeni miała notes i ołówek. W taki strój Carmen przeszła pierwsze ścieżki cieplarni, żeby dostać się do swojej roślinki. Dziś nie mogła brać tego za dodatkową lekcję Zielarstwa, była tu w ramach pracy domowej. A mimo wszystko cieszyła się, bo w planie na dzisiaj nie miała swojego ulubionego przedmiotu. - Okey, nie widzę problemu. - powiedziała i wzięła roślinkę. Po prostu przygotowała się do pracy paroma przeciągnięciami i wzięła się do działania. W takim razie nie czekało jej nic trudnego, ani nieprzyjemnego. Postawiła zioła (szałwię lekarską, bo są, ich odmiany to tę wzięłam) w mocno nasłonecznionym miejscu. Accio! Wiaderko z ziemią rzekła wyraźnie i stanowczo. Po czym dosypała ziemię próchniczą i żyzną, a przede wszystkim przepuszczalną i bogatej w wapń. Przyda się wapno prawda? Użyła również zaklęcia, szybkiego wzrostu roślin to już wiedziała, że ta roślinka to właśnie szałwia, poznała po malutkich mnóstwem drobnych, niebiesko-fioletowych kwiatów. Czas na jej podlanie tak niewielka ilość wody unikając przemoczenia gruntu, zapewniając stały poziom wilgotności. Podlała tak, aby nie polewać liści. Wyrywanie i pielenie chwastów to zajęcie na cały dzień, ale mogłoby być gorzej. -potrafiła odróżnić sałatę lub inną roślinkę od chwasta? Chyba tak, chociaż za zwyczajnie interesuję się ziołami lub zwykłymi kwiatkami- powiedziała bardziej do siebie, ale mówiła zgodnie z prawdą. -To jest szałwia, a to chwast, który się tu wkradł niepostrzeżenie, przyduszając naszą zieloną sałatę, mam rację?- zapytała z nadzieją, że dobrze odróżniła owe zielska. Naprawdę w obliczu każdego Carmen była rozbrajająco szczera. Uważała, że tak najlepiej się rozmawia z ludźmi i rozwiązuje problemy. Niektórych mogło to zaskakiwać i denerwować, ale Seaver nie robiła sobie z tego problemu wcale. Lepiej jej się żyło rozmawiając tak otwarcie, kiedy już w ogóle rozmawiała. Tak, bo to aspołeczne stworzenie mimo wszystko było. Dla Krukonki jedno i drugie było zielskiem. Tyle że jedno było jadalne, drugie zaś chyba niekoniecznie, chyba że dla dzikich zwierząt lasu. Zabrała się ponownie do roboty. Im prędzej skończy, tym szybciej opuści to duszne miejsce. Kątem oka dostrzegła, że jacyś uczniowie też doglądają sadzonek swoich. Skończyła swoją pracę znacznie szybciej czasem, ponieważ jej grządka z szałwią lśniła i była idealnie nawieziona już około godziny siedemnastej tak pod wieczór. - To już wszystko na dziś prostując się nareszcie. Wytarła czoło, które lekko się spociło przez ciężką pracę, jaką tutaj włożyła. Zdjęła brudne rękawice i odłożyła je na swoje miejsce, czyli do kieszeni ogrodniczek. Swoją drogą też były nieźle umorusane ziemią. Ciekawe czy po wszystkim będzie można zabrać gałązkę do zamku mruknęła pod nosem tak do celów zdrowotnych oczywiście, po czym udała się do zamku, aby przebrać.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Prawdę mówiąc, zastanawiał się, czy powinien z nią rozmawiać. Pewnych spraw nie należało poruszać, ale Christopher miał świadomość, że panna Milburn w ostatnim czasie miała jakąś tendencję do pakowania się w kłopoty. Wcześniej tego nie dostrzegał, ale w mijających miesiącach problemy te się nasilały, potęgowały, zaczynały stawać się wręcz nieznośne, zupełnie, jakby z dziewczyną działo się coś niewłaściwego. Trudno było powiedzieć, czy schodziła na tak zwaną złą ścieżkę, czy problem leżał gdzie indziej i było to swoiste wołanie o pomoc, czy może zgubiła się w tym, co robiła. Może chodziło również o to, że stawała się coraz dojrzalsza, że właściwie była blisko ukończenia Hogwartu i wszystko, ale to dosłownie wszystko, szło nie tak, jak powinno. Opcji było bardzo wiele, a strzelanie na oślep nigdy nie było niczym dobrym, tak więc Christopher wolał się wszystkiego dowiedzieć sam. Z tego też względu ostatecznie skierował kroki ku dziewczynie, niosąc przy okazji kilka skrzynek, jakie miały stanowić dla niego wymówkę. Część z nich lewitowała za jego plecami, niektóre jednak miał w rękach, woląc wykorzystywać własną siłę w pracach. - Panno Milburn, zachciałaby mi pani pomóc? - odezwał się, domyślając się, że wyrwie ją z jej myśli albo zwyczajnie zaskoczy, bo to, że znajdowała się w pobliżu cieplarni, na pewno nie było z góry zaplanowane. A przynajmniej tak sądził, bo równie dobrze mógłby uznać, że Kate z jakiegoś powodu zamierzała coś stąd zabrać, a biorąc pod uwagę to, że wpakowała się w kłopoty, mógłby takie założenie poczynić. Nie lubił jednak podobnych zagrywek, wolał dowiedzieć się czegoś z pierwszej ręki, cierpliwie czekając i słuchając, bo wiedział, że właśnie to wielu osobom pozwalało na wyrzucenie z siebie wszystkiego tego, co je kłopotało. To było jak wybawienie, ale czasem również utrapienie, więc Walsh podchodził do tego wszystkiego ostrożnie. - Oczywiście, o ile nie ma pani innych, naglących spraw do załatwienia - dodał spokojnie, jakby spodziewał się, że została odesłana tutaj na wykonanie szlabanu.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Z tej drugiej strony, prawdę powiedziawszy, Kate miała absolutnie dość rozmawiania z kadrą szkolną na temat jej kilku upojnych chwil z Solbergiem. Oczywiście w retrospekcji dostrzegała błąd w podobnym działaniu i prawdopodobnie wystawiona na taką samą sytuację po raz kolejny obrałaby inną ścieżkę (prawdopodobnie, podkreślam...), ale czyż niewystarczająco się już umęczyła? Jakieś dziecko płakało, Prawie Bezgłowy Nick strzępił język przez kilka dni, na każdym kroku enigmatycznie rzucając ku niej sformułowania o tym, jaki wstyd przynosiła domowi Godryka, Craine wlepił jej ogromną ilość karnych punktów i przez godzinę gderał o dobrych obyczajach w sposób, jakby tym niemalże agresywnym wykładem miał jej wbić je do głowy, a na domiar wszystkiego - bo to jeszcze nie koniec (!) - musiała na oczach Williamsa wypić eliksir przeciwko chorobom wenerycznym, na wspomnienie konsystencji którego jedzenie podchodziło jej z powrotem do gardła. Uważała, że już wystarczająco odpokutowała, tracąc w oczach połowy nauczycieli zamieszanych w tę sprawę, tym samym zaprzepaszczając na dobre swoje jakiekolwiek szanse na zostanie prefektem domu. I jeszcze musiała odrabiać szlaban w skrzydle szpitalnym... Podniosła głowę, napotykając ciepłe spojrzenie i uśmiech Christophera Walsha, któremu już też raz podpadła, przyznając się do podpalenia cieplarni (co zresztą zrobił ten sam Max, z którym ostatnio tak bardzo nawywijała, ależ historia lubi zataczać koło...). Niósł jakieś skrzynki i najwyraźniej prosił ją o pomoc, co kazało jej myśleć, że niechybnie był w zmowie z O'Malley'em, Williamsem i Crainem, a dodatkowy dyżur w cieplarni był kolejną formą, którą miała zadośćuczynić za swoje przewinienia. - Oczywiście, że pomogę - odparła, siląc się nieco na uśmiech. - Co mam zrobić? - zapytała, patrząc na lewitujące obok niego skrzynki, a następnie na te, które trzymał w ręce. Była niemal pewna, że każe jej dźwigać te graty.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Ostatnią rzeczą, jakiej Chris sobie życzył, było upokorzenie Kate. To nie było w jego zwyczajach, nie był tym typem profesora, który chodził, gderał i prawił wykłady, a przynajmniej nie w klasyczny sposób. Słuchał, czekał, pozwalał na to, żeby uczniowie sami opowiadali o tym, co dokładnie leżało im na żołądkach, właściwie troszczył się o nich na swój sposób, to nie ulegało wątpliwości i można było spokojnie uznać, wiedział, jak sobie z tym wszystkim radzić. Nie zakładał z góry, że był w stanie opanować każdego dzieciaka, że każdy zechce z nim rozmawiać, ale zwyczajnie zależało mu na tym, by wiedzieli, że w razie potrzeby, zawsze mogą do niego przyjść, że mogą spędzić z nim czas, że mogą poprosić go o radę. I właśnie to samo chciał zrobić dla Kate, która w jego odczuciu ostatnio naprawdę dostawała mocno po głowie, a nie był pewien, czy otrzymywała wsparcie, jakiego potrzebowała. To właśnie w tej całej sytuacji było najważniejsze, jednak odnosił wrażenie, że inni skoncentrowali się głównie na tym, by przez karanie jej, udowodnić jej, że była tylko głupiutkim dzieckiem. To nie działało, często nawet prowadziło do skutków odwrotnych do zamierzonych i Chris zamierzał to jakoś zmienić, chociaż nie wiedział jeszcze jak. - Muszę zabrać wszystkie te skrzynie do cieplarni, a po całym dniu pracy jestem nieco zmęczony. Pomyślałem więc, że moglibyśmy przejść się razem. Czasami wytężona praca pozwala odpocząć myślom - odpowiedział, uśmiechając się do niej łagodnie, wyraźnie dając jej do zrozumienia, że jeśli nie chciała tego robić, nie musiała. Przyglądał się jej uważnie, aczkolwiek na pewno nie natarczywie, starając się dostrzec to, jak się czuła, czy potrzebowała wsparcia albo rozmowy, jednak nie znał jej na tyle dobrze, by od razu to stwierdzić, by dostrzec, w jaką stronę powinien się kierować, którą drogę wybrać. Miał jednak czas i był cierpliwy, toteż mógł spokojnie kierować ją na tory, jakich sam szukał. O ile oczywiście będzie tego chciała. - Prawdę mówiąc, wolę wszystko wykonywać własnoręcznie, to daje mi poczucie dobrze spełnionej pracy, ale nie pozwala też na nadmierne zadręczanie się problemami, bo nie mam czasu na ich roztrząsanie - dodał, stwierdzając, że nieco kłopotał się kolejnymi zajęciami, mając nadzieję, że poprzednie spotkanie z groźnymi roślinami, nie było jednak dla nich nazbyt stresujące.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Tak naprawdę nie otrzymywała od kadry niczego poza wieloma niewybrednymi hasłami o ponoszeniu winy i liczeniu się z konsekwencjami własnych akcji, co było oczywistym i jasnym rozwojem wydarzeń, z którym godziła się od chwili, gdy została na owych akcjach przyłapana - a to samo w sobie było dla niej silnie upokarzającym przeżyciem. Nikt nie lubił, gdy łapało się go na gorącym uczynku, a jej wyskok był w dodatku na tyle obładowany intymnością, że uchylanie jego rąbka wiązało się ze zdecydowanie zbyt dużym ekshibicjonizmem. Każdego mijającego dnia dziękowała Merlinowi, że zrobione przez dzieciaka zdjęcia były prześwietlone i paradoksalnie nie rzucały więcej światła na to, co działo się przy balkonowej kolumnie tego felernego popołudnia. Walshowie zawsze kojarzyli jej się z bezpieczną przystanią, jeśli o grono pedagogiczne chodziło. Nie kojarzyła, by ktokolwiek z jej znajomych spotkał się ze złym traktowaniem od tej dwójki, w dodatku wiedziała, że wielu z nich samodzielnie udawało się do nich po porady zarówno te dotyczące szkoły, jak i żyć prywatnych. Musiała przyznać, że daleka była od tego drugiego, na razie nie zdobywszy się nawet na przegadanie owych wybryków z własnymi przyjaciółkami, co dopiero z dorosłym opiekunem domu. Usłyszawszy, jakie zadanie czekało profesora, kiwnęła głową. Nawet jeśli miała teraz w planach siedzieć i zbijać bąki, profesor trafił w jej czułą strunę. Asertywność nie była jej mocną stroną, toteż słysząc o miłym zielarzu potrzebującym pomocy ze skrzyniami, nie potrafiła obojętnie odmówić mu jej udzielenia. Poprawiła przewieszoną przez ramię torbę, po czym przejęła od niego skrzynki, nawet nie takie ciężkie, jak się początkowo spodziewała. - Wytężona praca pomaga zapominać o problemach, tak? - powtórzyła po nim, prychając cicho pod nosem z lekkim rozbawieniem. Jeszcze nie do końca przewidziała, jak zamierzał ją podejść, ale najwyraźniej był na dobrej drodze, by skłonić ją do gadania. - Do której cieplarni? - zapytała, bo posiadali ich na terenie zamku kilka.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie zamierzał jej do niczego zmuszać, nie zamierzał wymagać od niej, by o wszystkim mu opowiedziała, przyznała się i biła w pierś, bo nie o to w tym wszystkim chodziło. Liczył raczej na to, że zobaczy, w jakim stanie była dziewczyna, że przekona się, czego ta mogła potrzebować, dając jej jednocześnie sposób na to, żeby poradzić sobie z tym, co się działo. Każdy oczywiście podchodził inaczej do tego typu rzeczy, inaczej się nad nimi pochylał, inaczej na nie reagował, ale nie wydawało mu się, żeby podsunięcie jej pod nos jednego z możliwych rozwiązań miało być złe. Mogła zawsze spróbować, to w niczym nie przeszkadzało, a już na pewno nie mogło jej zaszkodzić. Oczywiście, nie musiała uznawać tego za coś przyjemnego, więc gdyby tylko nie miała ochoty na dalszą rozmowę, nie wspominając o pomocy z jego strony, zapewne po prostu puściłby ją wolno, pozwalając na to, by sama wybrała swoją drogę. Teraz jednak spokojnie jej towarzyszył, trwał przy niej i prowadził ją niespiesznie w stronę różnych możliwości, absolutnie nie oceniając. To, że nie podobało mu się to, co się wydarzyło, było jego opinią, z wielu różnych powodów, ale nie był pieniaczem, który wyskakiwał z atakiem, nie chcąc dowiedzieć się, co było przyczyną pewnych działań. - Dokładnie tak. Kiedy mięśnie się męczą, kiedy czujesz, jak cały się pocisz i irytujesz, bo kolejne skrzynie nie chcą trafić na swoje miejsce, drzewo nie daje się ściąć, a ciężkie worki z ziemią pękają, wszystko inne przestaje być tak ważne. I łatwiej wyładować w ten sposób nadmiar emocji, po prostu łatwiej uderzyć worek z nasionami, niż kogoś innego – powiedział całkiem swobodnie, mówiąc z własnego doświadczenia, nie nawiązując do żadnej konkretnej sytuacji. Miał jednak świadomość, że takie rozwiązania pomagały wielu osobom, że po prostu musieli w coś włożyć ręce, żeby pozwolić wyparować wszystkiemu, co w nich buzowało. Prawdę powiedziawszy, to często pozwalało na o wiele przejrzystsze myślenie, pozwalało dostrzec to, co złość zasłaniała, odsuwając na bok upokorzenie i całą resztę, wkładając złość w siłę mięśni, a gdy te się przemęczyły, napięcie powoli opadało. To, rzecz jasna, nie rozwiązywało problemów, ale zwyczajnie dawało szansę na to, żeby spojrzeć na nie zupełnie inaczej, żeby dostrzec w nich wszystko to, czego nie widziało się na samym początku. - Zaraz tutaj, do pierwszej, ale musimy przejść na jej koniec, aż do schowka pod schodami – wyjaśnił spokojnie, wiedząc, że droga nie była daleka, ale ciężar spoczywający na rękach zawsze robił swoje. Nawet dla niego, chociaż nie należał na pewno do ułomków.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Skrzynie, choć początkowo nie wydawały jej się ciężkie, z każdym kolejnym krokiem ciążyły jej bardziej. Kolana zadrżały jej lekko na niezauważonej nierówności terenu, ale wyratowała się od potknięcia, korzystając z siły własnych kostek, których stabilność nieustannie była ćwiczona przez buty na wysokich obcasach. Teraz też nie poruszała się w obuwiu o płaskiej podeszwie i samo to powinno ją może skłonić do odpuszczenia pracy fizycznej, ale jednak nie popisała się asertywnością. Nigdy zresztą tego nie robiła. Niestety należała do osób, które łatwo można było skłonić do zrobienia rzeczy, nawet takich nie do końca zgodnych z jej charakterem i sumieniem, przez co później męczyła się z natrętnymi myślami, którymi podważała własną moralność i siłę. Ciężko było powiedzieć, by aktywnie żałowała popełnionych z Solbergiem aktów - bardziej było jej przykro, że została na nich złapana. Naturalnie romantyzując sytuację, uważała, że podobne wybuchy namiętności nie zdarzały się często i los może w ten sposób zsyłał jej jakiś znak. Kto by tam winił hormony? To cała matematyka wynikająca z konsekwencji ich czynów ważyła na jej samopoczuciu. Nie plotka czy krzywe spojrzenie belfra zawiedzionego tak niewielkim szacunkiem do obyczajów - prędzej kwestia zajętych wieczorów kilka razy w tygodniu aż do końca roku szkolnego, a także wpis do szkolnych kronik, przez który z całą pewnością nie miała już absolutnie żadnych szans na zostanie prefektem. - Nie mam ochoty bić worków z nasionami - wystękała, choć starała się brzmieć normalnie, by nie pokazać po sobie przypadkiem, że skrzynie były jednak zbyt dużym obciążeniem. Szła dalej dzielnie, brnąc w sytuację, w którą teoretycznie sama się wpakowała. Bo choć Christopher poprosił ją o pomoc, nie musiała mu jej dawać takim skokiem na główkę. Dotarli jednak do schowka pod schodami, przechodząc przez całą cieplarnię, a gdy tylko Kate zobaczyła pusty kawałek blatu, natychmiast odłożyła na niego skrzynki, przypadkiem przytrzaskując pod nimi palec. Syknęła cicho, spoglądając na paznokieć, by sprawdzić, czy przypadkiem go nie złamała. - Co teraz?
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris był świadom tego, że miał przed sobą ciężki orzech do zgryzienia. Kate wyraźnie nie miała ochoty na rozmowy, a on nie miał sposobu na to, żeby ją jakoś przycisnąć, więc zwyczajnie pozwalał jej na to, by nic nie mówiła, by trwała we własnych emocjach, jedynie obserwując ją kątem oka. Wychodził z założenia, że to było mimo wszystko bezpieczniejsze i właściwsze, niż nieustanne naciskanie na nią i pilnowanie, by aby na pewno wyspowiadała się z tego, co się wydarzyło. Inni już ją do tego skłonili, a on zdecydowanie nie był tym typem, żeby poniżać swoich uczniów, więc trzymał się z daleka, pilnując jedynie, żeby przypadkiem się jednak nie przeciążyła, chociaż widział w niej wiele uporu. Miała w sobie całkiem sporo sprzeczności, był o tym przekonany, dostrzegał to w jej postawie i zaczął się zastanawiać, czy ta nie przechodzi jakiegoś wewnętrznego buntu, z jakim trudno było jej w ogóle walczyć. - Nie musisz. Każdy z nas wybiera inne sposoby i możliwości, nie ma w tym niczego złego. W końcu nie jesteśmy dokładnie tacy sami, różnimy się od siebie, mamy różne pragnienia i inaczej wiele rzeczy przeżywamy – zauważył prosto, całkiem swobodnie, zupełnie, jakby nadal rozmawiali o całkiem przypadkowej sytuacji, bez wskazywania konkretów. Ostatecznie bowiem nie zamierzał grzebać w jej przeżyciach, nie zamierzał wsadzać w nie kija, tym bardziej że Kate nie miała lat piętnastu, mimo wszystko należało zatem patrzeć na nią inaczej i nieco mniej uważnie, jakkolwiek inni by tego nie traktowali. Wiedział, że wiele osób by się z nim nie zgodziło, ale jednocześnie zdołał dostrzec, że nieustanne inwigilowanie i wtrącanie się w niektóre sprawy, nie prowadziło do niczego dobrego. Tak samo, jak poniżanie dzieciaków, by wyciągnęły z tego jakąś lekcję. To dawało zupełnie odwrotne skutki. - Dziękuję – powiedział prosto, gdy odstawiła skrzynki, robiąc to samo, a następnie uśmiechnął się do niej, otwierając je ostrożnie, ujawniając ukryte w nich sadzonki. – Cóż, teraz będę musiał zająć się nimi wszystkimi, przesadzić i dopilnować, by przetrwały do kolejnych zajęć. Nie brzmi zbyt fascynująco, wiem, więc nie zachęcam do dalszej pomocy, ale jeśli ma pani ochotę posiedzieć tutaj w ciszy, to serdecznie zapraszam – dodał spokojnie, uśmiechając się do niej łagodnie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Paradoksalnie to jego niechęć do drążenia tematu sprawiała, że Kate w jakiś dziwny sposób odczuwała potrzebę jego zaczęcia. Gdzieś w głębi przeczuwała, że prędzej czy później Christopher zapyta o Maxa, więc w jakiś sposób oczekiwała na wybrzmiewające, pełne zgorszenia czy rezygnacji słowa, ale nic takiego nie nadchodziło. Choć czuła, że krążyli wokół sprawy, nauczyciel zdawał się celowo pomijać jej istnienie, co jednocześnie dawało jej ulgę i frustrowało ją lekko, wpędzając w dziwny stan ogromnego dylematu, czy może przypadkiem jednak nie chciała uderzyć w worek z ziarnem? Choćby tak delikatnie? Nie umiała wytłumaczyć, czy incydent na balkonie był przejawem jakiegoś opóźnionego, nastoletniego buntu, bo w gruncie rzeczy wierzyła, że było to po prostu emocjonalne i fizyczne uniesienie w danej chwili. Tlący się między nimi ogień w końcu wzniecił pożar, którego nie umieli ugasić i podobny pociąg nie był jej dotychczas znany. Dała się porwać w ekscytującą podróż, nie zważając na jej okoliczności, co teraz gryzło ją boleśnie w tyłek. - To prawda - przyznała mu, oszczędzając w słowach, bo akurat w tym stwierdzeniu wyczuwała odrobinę podstępu. Będąc czujną, wydawało jej się, że skrzętnie ominęła tę pułapkę, choć zaraz potem dała się w nią złapać. Obrzuciła wzrokiem sadzonki, mniejsze i większe, niektóre znajome, niektóre kompletnie dla niej egzotyczne. Nienawidziła babrać się w ziemi i dodatkowo nie szło jej to specjalnie dobrze, więc wizja pomagania w sadzeniu roślin była co najmniej nieatrakcyjna. Christopher dał jej możliwość wyboru - bardzo prostą rzecz, lecz w ostatnich dniach przemawiającą do niej lepiej niż jakiekolwiek inne zabiegi pedagogiczne stosowane przez kadrę. - Obawiam się, że moja pomoc w przesadzaniu może okazać się dla nich zgubna - stwierdziła żartobliwie, próbując wymigać się z zadania, skoro Walshowi zależało na utrzymaniu roślin przy życiu. - Ale dziękuję - zaczęła, wahając się nagle przed tym, co chciała powiedzieć. - Że traktuje mnie pan... Normalnie - dodała, niezbyt zgrabnie ujmując w słowa faktyczny sens tego, co chciała mu przekazać. - Dobrze wiem, że wszystko pan wie, bo wieści się niosą - przyznała, bo na tyle głupia nie była, by nie domyślać się, że absolutnie każdy członek kadry został powiadomiony o jej występku, szczególnie zastępca opiekuna jej domu. - Ale to miłe, że zamiast kolejnej spowiedzi oferuje mi pan ciszę - zakończyła, uśmiechając się lekko, może nawet wzruszając się nieco.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Zachowywał się absolutnie spokojnie, jakby to, co działo się dookoła niego w ogóle nie miało żadnego znaczenia, po prostu koncentrując się na pracy, jaką wykonywał i tym samym dawał jej przestrzeń. Nie krzyczał na nią, nie prowokował większej złości, nie próbował z nią rozmawiać na temat, jaki był drażliwy, wychodząc z założenia, że jeśli sama będzie tego chciała, odezwie się pierwsza. Jedynie w nielicznych przypadkach pozwalał sobie na nieco bardziej frontalne ataki, ale to też nie zawsze wychodziło tak, jak uczniowie mogli sobie wyobrażać. Ostatecznie Christopher był łagodnym człowiekiem, chociaż naprawdę należało uważać, żeby nie nacisnąć mu na odcisk. Nie hamował się, jeśli coś zaczynało przekraczać wszystkie możliwe granice, jeśli coś sięgało dalej, niż powinno, a jeśli ktoś próbował zrobić komuś krzywdę, to powinien liczyć się z tym, że za chwilę naprawdę wyląduje w Mungu, przynajmniej ze złamanym nosem. W stosunku jednak do Kate był łagodny i spokojny, bo chociaż popełniła niewątpliwie błąd, za jaki musiała ponieść konsekwencje, nie była to zbrodnia, jaka miała przekreślić całe jej życie. Jednocześnie zaś Christopher wiedział, że tak naprawdę dziewczyna będzie musiała zmierzyć się z Maxem, z jego życiem, z tym, co go spotykało, ale to nie było jego miejsce, by o tym mówić. By wspominać Salazara albo próbować ją moralizować, bo i jego moralność nie była tak krystalicznie czysta, by mógł stawiać się za przykład godny naśladowania. - W takim razie zajmę się nimi sam, w końcu nie chcielibyśmy, żeby dzieciaki musiały głowić się, czemu daję im opieki rośliny, jakich nie są w stanie nawet rozpoznać – odpowiedział spokojnie, najwyraźniej w ogóle nieporuszony jej odmową, jedynie po to, żeby sięgnąć po chwili po sadzonki, zaczynając je dzielić, kiedy Kate ponownie się odezwała, a on mruknął ciche: hm?, by zaraz na nią spojrzeć i uśmiechnąć się do niej łagodnie. - Nie jestem osobą, z którą chciałaby pani o tym rozmawiać, prawda? Wiem jednak, że ta sprawa niesie ze sobą bardzo wiele emocji i są one skomplikowane. Wiem, że ponieśliście karę, więc nie widzę powodu, dla którego miałbym panią karać. Prawda jest taka, że każde z nas czasami daje się ponieść uczuciom i pragnieniom, tym lepszym i tym gorszym, a później mierzy się z konsekwencjami swoich wyborów. Widzi pani, może sprawiam wrażenie bardzo spokojnego człowieka, ale cała moja pierś jest spalona przez jad akromantuli, bo jak przystało na dzielnego Gryfona, postanowiłem samodzielnie ratować młodego centaura. Bo tak, bo w tamtej chwili tego chciałem, wydawało mi się słuszne i byłem pewien, że jest właśnie tym – stwierdził, odstawiając po kolei sadzonki, sprawiając wrażenie, jakby w ogóle nie zwracał na nią uwagi, zwyczajnie dając jej tyle przestrzeni, ile chciała i potrzebowała. – [b]Czy było to z mojej strony odważne? Zapewne tak. Czy się tego wstydzę? Ani trochę. Czy to było najlepsze rozwiązanie? Absolutnie nie. Czy tego żałuję? Nie. Czy poniosłem konsekwencje? Ależ tak, myślałem, że Josh zabije mnie na miejscu za głupotę. I chociaż obiektywnie każdy przyzna, że było to skończonym idiotyzmem, dla mnie takie nie było i zapewne nigdy nie będzie, bo właśnie tego chciałem w tamtej chwili, nawet jeśli ostatecznie przyniosło to gniew, ból i smutek – dodał, kiwając do siebie głową, bo to była jedna z bardziej szalonych rzeczy, jakie zrobił, właściwie skończenie zwariowana, skończenie nieprawdopodobna i w gruncie rzeczy przekroczył daleko swoje uprawnienia jako gajowy, narażając na niebezpieczeństwo kolejnych dwóch nauczycieli. Oczywiście, jego sytuacja i sytuacja Kate nie były tożsame, ale jednak niosły w sobie podobny ładunek emocji i nieodpowiedzialności, jaka wcale nie smakowała tak gorzko, kiedy się po nią sięgało. Teraz nie pozostał po tym ślad, jedynie wspomnienie, jakie pozwalało na to, by spokojnie dalej pracował, przywołując do siebie ciężkie drewniane skrzynie ogrodowe, do których zamierzał przełożyć przyniesione sadzonki. Dookoła nich panowała zaś cisza, przerywana jedynie przez dźwięki fauny buszującej po cieplarni, w nadziei, że nie zostanie odkryta.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you