Jest to cieplarnia, w której nie da się znaleźć niebezpiecznych roślin. Uczniowie zajmują się tu bardzo prostymi rzeczami, takimi jak sadzenie nieszkodliwych i całkowicie bezpiecznych "zarośli". Mimo tego, iż jest to miejsce zupełnie niegroźne, Septienne - nauczycielka zielarstwa, dba o to, by wejście było zamknięte na klucz, tak jak w innych cieplarniach.
Autor
Wiadomość
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Zielarskie zadanie z wakacji u profesor Vicario całkowicie położyło Emmeta na kolana, jednak nie zamierzał zrażać się, gdyż czerwcowe egzaminy nadejdą dużo szybciej, niż by tego sobie życzył. Właśnie w tym przedmiocie pokładał część swoich nadziei, lecz jego dość oporne przyswajanie wiedzy w zakresie roślin doprowadzało tylko do niepotrzebnych nerwów. Dodatkowo otrzymanie odznaki prefekta zdawało się całą sytuację nakręcać jeszcze bardziej: miał mniej czasu, gdy pełnił szkolne obowiązki i, prawdę mówiąc, nie oczekiwał aż takiej zmiany. Jednakże, mimo wszystko, nie należał do osób, które poddawały się przy pierwszej porażce. Do swoich niepowodzeń trzymał dystans i to właśnie on dawał Emmetowi szansę iść dalej. Dlatego też przybył na zajęcia, oczekując jakiegoś szałowego występu ze strony pani profesor. Usiadłszy obok brata, przywitał się z nim tak, jak na to przystało. Inni nie musieli znać szczegółów ich znajomości, a najlepiej, by wcale się tym nie interesowali szczególnie, że odznaka prefekta przypięta do szkolnej szaty dość jasno i wyraźnie odznaczała się na tle czarnego materiału. Ukrywanie jej nic by nie dało, toteż ze wszystkich sił próbował ignorować spojrzenia ze strony pozostałych członków jego domu, jakie napotkał w drodze na zajęcia. Nie rozumiał tego; ba, nie chciał zrozumieć. Nie dzisiaj, nie w tym roku, kiedy to postanowił wreszcie przyłożyć się do owutemów. Miał do napisania kartkówkę, a doskonale wiedział, że nie przykładał się dosyć szczególnie do zawartości podręcznika. Najwyżej dostanie jakąś marną ocenę i będzie błagał nauczycielkę o możliwość poprawy. Zasiadłszy nad kartką z pytaniem o zastosowanie pokrzywy lekarskiej, przez dobre dwie minuty myślał nad właściwą odpowiedzią. Dopiero krótkie spojrzenie rzucone na brata uświadomiło mu, o co chodziło. Zielony kolor domu jego brata dał Thornowi prawdziwego kopa do działania. W końcu pokrzywa była zielona, prawda? Przynajmniej tak uważał i tego się trzymał, kiedy drobnym drukiem zapisywał wszystkie możliwe informacje. Było ich całkiem sporo, toteż oddał pracę jako jeden z ostatnich, ale tym razem miał ogromną nadzieję na całkiem dobrą ocenę. Bez wątpienia zawarł wszystkie wymagane punkty.
Liv lubiła zielarstwo. Naprawdę lubiła. Lubiła je tak bardzo, że cały wczorajszy wieczór kuła gdyby profesor Viscario zrobiła kartkówkę. W koniec końców okazało się jednak, że cały ten wysiłek miał sens i dzień ten panna Somer niewątpliwie mogła zaliczyć do udanych. Tego dnia Olivia postanowiła usiąść na lekcji sama, żeby nikt jej nie rozpraszał. Gdy profesor Viscario powiedziała o kartkówce tylko ucieszyła się ze swojej decyzji. Wyciągnęła pióro i czekała na pytanie. Phi, banał... pomyślała, skrobiąc koślawe litery na kartce. Dziewczyna mogła być prawie pewna, że napisała wszystko jak należy, a to nie zdarzało się często. Szybko skończyła, więc pozwoliła sobie na trochę wygodniejsze rozłożenie się na krześle i poobserwowanie trochę klasy. Jako, że szybko znudziło jej się to zajęcie postanowiła wziąć kartkę w ręce i po raz tysięczny sprawdzić czy wszystko napisała dobrze.
Po lekcji zielarstwa Utopia spodziewała się wiele, ale z całą pewnością nie kartkówki. Mimo wszystko nie było „przebacz” i musiała ją napisać. Gorzej, że ostatnimi czasy ani trochę nie przykłada się do nauki tego przedmiotu i już na wstępie przeczuwała, że nie skończy się to najlepiej. Niewiele osób pojawiło się w cieplarni. Czyżby przewidzieli to, co nastąpiło? Sprawdzenie niewielkiej wiedzy uczniów? Rozejrzała się, szukając znajomych twarzy. Dostrzegła Doyle’a, któremu posłała nienawistne spojrzenie i Emmeta, który siedział odwrócony do niej plecami, więc nie była nawet do końca pewna, czy to on. W każdym bądź razie nie znalazła wśród obecnych Echo, co przyjęła z lekkim zawodem. Omów budowę i funkcję poszczególnych części budowy raptuśnika. Pytanie tylko, czym było to coś na literę R? Chyba drzewem, ale pewności nie miała, więc mogła po prostu strzelać. Zaczęła więc pisać, nie widząc innego wyjścia. Jeśli miała dostać trolla to i tak go dostanie, niezależnie od tego, czy coś napisze czy nie. A tak istniała chociaż minimalna szansa na jakąś lepszą ocenę.
Zielarstwo. Nie powinno być źle. Nie powinno. Ale jest. Leah była nastawiona raczej pozytywnie do tych zajęć, a tu klops. Kartkówka. Czy ona coś w ogóle pamięta? Może... ale morze jest głębokie i szerokie, więc nic nie wiadomo. Spojrzała na to, co ją czeka i... cóż. " Zastosowanie pokrzywy lekarskiej w dzisiejszej medycynie" - brzmiało raczej prosto. Nie jakoś super, bo dziewczyna średnio skupiła się na zadaniu, ale nie powinno być źle. W końcu coś w tej główce ma. Nie jest z nią tak tragicznie, żeby nie napisać niczego, ale z pewnością mogło jej pójść lepiej. Koniec końców była nastawiona raczej pozytywnie, bo jak na to, że przygotowanie było z jej strony żadne to była dumna z siebie. Choć ten jeden raz, a to najważniejsze. Samorealizacja. Tak, to był dobry początek. Najwyżej potem okropnie się rozczaruję i zdołuję, ale każda, nawet krótka chwila szczęścia jest człowiekowi potrzebna, aby do końca nie zwariował.
Uczniowie jak sądziła dobrze poradzili sobie z danym zadaniem, tylko Katherina coś tam na początku wydziwiała. Ech... Pani profesor już zdążyła nawyknąć, że zawsze znajdzie się taki uczeń, który w czasie kartkówki będzie się zachowywał jak na polu. Wbrew pozorom nie było nawet aż tak źle. Jeszcze pamiętała, jak jako praktykantka przyszła na zajęcia, w czasie których nauczyciel rzucił na gadułę kartkówkowego jęzolep. Chłopak zachowywał paskudnie potem az do końca zajęć. Jaki z tego wniosek? Lepiej mieć w uczniach przyjaciół. Taką postawę starała się prezentować Estella. Gdy otrzymała wszystkie prace, energicznie wstała od swojego napoju. Nieskrycie policzyła ilość doniczek na końcu sali, by z zadowoleniem stwierdzić, że dla wszystkich starczy. Ba, nawet zostanie parę więcej! Czy to oznacza, że ktoś unika jej zajęć? Nie, to nie możliwe. Przed tak miłą (i ładną) profesor jak ona na pewno nikt nie ucieka. Z takim radosnym wnioskiem prościej jej było prowadzić dalej zajęcia. - Mam nadzieje, że wzięliście ze sobą materiałowe rękawiczki o które prosiłam. Będziemy dziś dużo w ziemi robić - Stwierdziła, podchodząc do doniczek i ustawiając je na bliższym szczycie stołu. Fakt, ze uczniowie musieli jeszcze chwile poczekać, zanim pani profesor wyciągnie sadzonki, pewnie nikomu nie przeszkadzał. Jak już było wspomniane wcześniej, Estelli również się nie śpieszyło. - Na brzegu znajdują się wszystkie potrzebne rzeczy. Dziś będziemy rozsadzać mandragory. Pod stołem znajdziecie nauszniki ochronne. Pamiętajcie, krzyk młodej mandragory nie jest groźny dla życia. Nie musicie więc się ich bać. Sadzonki znajdziecie pod korzennikiem lekarskim - Stwierdziła, po czym wzięła się za pokazanie przesadzanie jednej z sadzonek. Oczywiście nie zapominając o nausznikach i rękawiczkach. W końcu od zawsze sądziła, że dobre przygotowanie do tego typu prac to podstawa. Nie można pobrudzić sobie paznokci ziemią.
Rzucacie jedną kostką na ilość sadzonek jakie udało wam się przesadzić w czasie lekcji oraz drugą na to, czy nie zemdleliście przez zdarzenie losowe (które możecie sobie stworzyć) 2, 3, 4, 5 - Uff, wszystko działa zgodnie z planem 1, 6 - Zemdlałeś. Kolejnym razem przygotuj się lepiej do zajęć.
Szykuje sie jeszcze jeden post Estelli z ważnymi informacjami, więc nie dawajcie teraz z/t
Odruchowo odwzajemnił uśmiech, który rzuciła mu przechodząca Ślizgonka. Cóż, dzisiaj był najwyraźniej dzień dobroci dla zwierząt, tfu, Gryfonów czy coś. Ale to nie był czas i miejsce na takie rozważania. Sadzonki mandragory przygotowane przez profesor Vicario czekały. Chyba na początek wolałby coś łatwiejszego i nie grożącego utratą przytomności. Może i młode sadzonki nie były szczególnie niebezpieczne, ale to żadna frajda zbłaźnić się przed resztą uczniów i zemdleć... Założył rękawiczki i nauszniki i zabrała się do roboty starając się naśladować sposób przesadzania, który pokazała im nauczycielka. O dziwo nie było to takie bardzo trudne! Tak się wkręcił w przesadzanie, że nawet nie zauważył, gdy był już prawie koniec lekcji a jemu udało się przesadzić aż sześć sadzonek! Najwyraźniej gdzieś w nim czaił się ukryty talent to ogrodnictwa!
Jedną z rzeczy, których Olivia nienawidziła najbardziej było przesadzanie roślin, a mardragor to już całkowicie. Przed rozpoczęciem pracy sprawdziła pięć razy czy odpowiednio założyła słuchawki, bo nie miała ochoty zemdleć. Po pierwsze to niezbyt zdrowe, a po drugie to straszny obciach. Każdą roślinkę przesadzała powoli i ostrożnie i może właśnie to był powodem tego, że w ciągu lekcji udało jej się przesadzić tylko dwie mardragory. Tak czy siak była z siebie zadowolona, bo wiedziała, że w porządku, tylko dwie roślinki zostały jej rękoma przesadzone, ale przynajmniej zrobiła to dobrze i starannie. Ciekawa była tylko czy profesor Viscario też będzie tak na to patrzeć... Nawet jej nie to co z tego? Przecież dalej ma co najmniej zadowalającą ocenę z kartkówki i chyba to będzie poprawiać jej humor do końca tego dnia. Chociaż jeśli jakiś jeszcze nauczyciel zrobi kartkówkę to panna Somer nie była pewna czy też tak gładko jej na nich pójdzie. Bądź co bądź to kuła tylko z zielarstwa... A może jakieś święto i dziewczyna zapamiętała coś wreszcie z lekcji?
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Mandragory? Te, które tak krzyczą takim przeraźliwym głosem, gdy się je wyciągnie z doniczki? Był totalną nogą z zielarstwa i przesadzanie właśnie tych roślinek na pewno nie skończy się dobrze. Kartkówkę jeszcze jakoś napisał, jednak grzebanie w ziemi przy mandragorach obiegało od możliwości Emmeta. Rzecz jasna, nie zamierzał się poddawać, ale czuł, że to nie jego działka. Dlatego, zakładając rękawiczki i te śmieszne nauszniki, zachowywał tak wielką ostrożność, jaką był w stanie sobie zapewnić. Przystępując do pierwszej doniczki, czuł się w miarę bezpiecznie i wyciągnąwszy roślinę z rozkopanej gleby, przesadził ją do większej, obsypując większą ilością nawozu. Z drugą też poszło nie najgorzej, ale przy trzeciej zaczęły się schody, a ściślej rzecz ujmując - stało się dokładnie to, czego Emmet się obawiał. Mianowicie, pochylając się nad wyciągniętą mandragorą, aby zakopać ją w nowej ziemi, nauszniki poluzowały się z niewiadomego powodu, spadały na podłoże, a do uszu Puchona dotarł tak przeraźliwy jazgot, że gwałtownie wepchnął roślinę do glinianego naczynia, chcąc zatkać uszy. Rzecz jasna, nic to nie dało i parę sekund później przyrżnął głową o podłogę. Fantastyczne zakończenie, nieprawdaż? Może znajdzie się jakaś osoba, żeby przywrócić pana prefekta do życia i pomóc mu uniknąć kolejnego nieszczęścia.
Kostki3, 6 wiedziałem, że w końcu panu niezdarnemu powinie się noga
Oczywiście Kato musiał zobaczyć GO na horyzoncie akurat wtedy, kiedy jakaś twórcza myśl, a propos raptuśnika wpadła mu do głowy. Zgadnijcie go się wtedy z nią stało? Ano właśnie, szlag najjaśniejszy ją trafił. Thorn zacisnął mocno wargi, bardzo niezadowolony z tego, że odznaki prefektów muszą być takie błyszczące. Gdyby tylko miał możliwość, zniszczyłby ją w jakiś wyjątkowo paskudny sposób, aby więcej nie kuła go w oczy. Nie żeby Emmetowi żałował tego prefekta, oj nie, Kato był po prostu zazdrosny o to, że znowu jest tym złym. Nie dość że sierota, to teraz jeszcze wyraźnie oznaczony przez dyrektora jako „ten gorszy”. Zacisnął mocno wargi, aby nie powiedzieć czegoś nieprzyjemnego i dokończył pisanie, niezadowolony z tego, że Andy oczywiście musiał napisać więcej. Ręce mu się trzęsły, więc zacisnął palce na swoich kolanach, co by nie było tego widać. Lepiej, żeby ofiara była nieświadoma uderzenia, aż do ostatniej chwili. Dobrze, że lekcja praktyczna zaczęła się dość sprawnie. Dzięki temu, chłopak mógł skupić myśli na czymś przyjemniejszym od łamania wilkołakowi wszystkich kosteczek za pomocą wymyślnej kombinacji zaklęć, eliksirów i roślin, co było bardzo nieprawdopodobne, ale jednocześnie okrutnie uspokajające. Słysząc czym będą się zajmować, Kato wyjął swoje rękawiczki i przynosząc sobie i Emmetowi nauszniki (oczywiście bratu wziął te z różowym futerkiem), przygotował swoje stanowisko pracy. Kiedy wszystko było na swoim miejscu, założył ochronę na uszy i zaczął przesadzać mandragory. Poszło mu całkiem nieźle, bo zdążył wsadzić w ziemię aż pięć z nich, nie odnosząc przy tym żadnych obrażeń, co przy jego dzisiejszym stanie rozkojarzenia było wyjątkowym szczęściem. Już miał brać się za szóstą mandragorę, kiery to poczuł jak coś opada mu na stopy. Spojrzał w dół i zobaczył swojego braciszka, rozciągniętego na podłodze niczym kłoda. Westchnął z irytacją i przykucnął przy nim, zdejmując rękawiczki. Pierwsze co dostrzegł, to ta durna odznaka prefekta. Skrzywił się i odpiął ją od szaty Thorna, chowając sobie do kieszeni, a dopiero potem wycelował w niego różdżką, wymawiając formułę zaklęcia cucącego. A niech zna łaskę brata.
Kostki: 5 i 3
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
A więc mieli przesadzać mandragory. Już kiedyś o nich słyszała. Niby miały duże, a nawet ogromne liście, ale gdy się je wyciągnęło z ziemi wyglądały jak wyjątkowo paskudne, wręcz zdeformowane dzieciątka. Nie cierpiała tego. Podobno jednak wywar z młodych mandragor był dobry do leczenia ludzi spetryfikowanych i zamienionych w kamień. Tutaj jednak takich nie było. Oczywiście miała ze sobą swoje smocze rękawiczki, więc od razu je założyła, a potem naciągnęła na uszy zielone nauszniki, starając się by odpowiednio zasłonić sobie uszy. Nie chciała robić sobie życiowej porażki na zajęciach. Wszystko poszło dobrze. Wyciągnęła pierwszą mandragorę z doniczki, a gdy ta zaczęła się drzeć, nie słyszała jej i nie zemdlała. Roślinka tylko trochę obryzgała ją ziemią. Wyciągnęła palec w jej kierunku, ale ta o mało jej nie ugryzła więc szybko go cofnęła i wsadziła ją do większej doniczki ponownie przysypując ziemią. To samo zrobiła z drugą roślinką. Tam już nie próbowała jej dawać swoich palców do jedzenia. Po prostu ten epizod sobie opuściła.
Lekcja trwała w najlepsze, uczniowie sprawnie przesadzali rośliny. Fakt lekcja wlekła się wręcz w nieskończoność, jednak nie ma się czemu dziwić. Niektórzy uczniowie najwyraźniej nie mieli zamiaru wykonać prośby pani profesor. Zdarzył się jeszcze mały incydent z omdleniem, ale szybko został opanowany. Mimo wszystko, Estelle ma dużą wprawę w ratowaniu ludzi. No ok, może patronusa nie wyczarowuje niewerbalnie, pstrykając palcami, ale na ocucaniu omdlałych uczniów się zna. Ktoś by mu zazdrościł, w pierwszej chwili myśląc o usta-usta z profesor. Zabawne, jak nie wiele trzeba w głowie któregoś z uczniów urodził się absurd. A ty tak pomyślałeś? Nie wstydź się. Wiem, że tak. Pani profesor pod koniec zajęć szybko przeczytała oceny z kartkówek. Fakt, że nie były najgorsze świadczył tylko o jej "poświęceniu" dla uczniów. Zdecydowanie, powinna częściej coś takiego robić. Gareth dowiedziałby się w końcu jakich geniuszy ma w szkole, a nie siedzi w tej swojej dziupli. - Zatrzymajcie jedną z zasadzonych mandragor. Na kolejnych zajęciach będziemy robić z nich lekarstwa. Tylko od was zależy jak pójdzie wam na kolejnych zajęciach. - Stwierdziła, po czym pożegnała swoich uczniów promiennym uśmiechem.
-To tutaj... - Odparł, wchodząc do cieplarni i przy okazji zdejmując bluzę. Trzeba było przyznać, że ciepłe pomieszczenia cieplarni były miłą odmianą dla okolic Hogwartu, gdzie było zimno... i wiało! -To ja mówiłem, poczekaj na mnie i patrz, czy nikt nie idzie, a ja... - i tu pojawiła się małą luka w planie Alana. Niby wiedział czego szukał, ale cholera... te chwasty są do siebie takie podobne. Nie to, co na zdjęciach w podręczniku... ale spokojnie, to nie mogło być takie trudne. Musiał się tylko skupić. Gdzieś na pewno były jakieś plakietki, czy tabliczki. - ...poszukam przez chwilę. - Dokończył myśl i kucnął nad roślinkami.
-Czasem jest tak wygodniej - Uśmiechnęła sie do niego i odrzuciła swoje włosy. Wiedza jest ważna, jak dla niej i to bardzo. Ale czasem na prawdę lepiej nie wiedzieć. Objęła się swoimi ramionami i szła obok niego, ramie w ramię. Konkretna ? Możliwe, choć w tej chwili miała chciała mieć to po prostu za sobą. Nie chodziło o to że nie lubiła przebywać z Alanem (choć może to drugi raz kiedy przybywają ze sobą tak długo ). Za pierwszym razem go delikatnie zbyła, a potem skończyło się tylko na cześć. Nie miała wtedy humoru. Chociaż może to lepiej że przebywała w ten dzień z kimś ? Nie powinna siedzieć sama, pewnie siedziałaby nad jeziorem rzucała płatkami róż. Tak właśnie spędziłaby pierwszą rocznicę śmierci swojej mamy. A tutaj Alan odciągaj ją od tego. Nawet dobrze. Najwierniejszą przyjaciółką ? Może jakaś część jej tego chciała, ale wiedziała że to nie jest prawa. Uraczyła go tylko głupim uśmiechem. -Ah czyli jestem drugim wyborem. - Wywróciła oczami i cmoknęła do tego ustami. Nie była na niego zła, ależ skąd. Przekomarzała sie tylko. Poszłą za nim do cieplarni. Oczywiście zorientowała sie ze to tutaj. Nie musiał jej tego mówić, widząc ze zdjął bluzę. Wzięła ja w swoje drobne ręce. Słysząc jego zawahanie, była niemal pewna że nie wiedział czego szuka. Zagryzła wargę i pokręciła głową. Plan miał prawie że genialny, prawie. Bo nie wiedział czego szuka. Brawa dla tego pana. Przestała zwracać na niego uwagę i udając że nic się nie dzieje usiadła sobie przed szklarnią i rozglądała się. Oczywiście adrenalina rosłą z każdą chwilą, a na jej twarzy pojawiały się rumieńce.
Nawet jeśli Alan wyświadczył pewną przysługę Elizabeth, odwracając jej myśli od nieprzyjemnych tematów, to nie było to zamierzone. Bo niby skąd miał wiedzieć kiedy zmarła jej matka? Od czasu tego "zbycia" zaczął być bardziej ostrożny w kontaktach z Francuską. Choć nie można było powiedzieć, że obraził się na nią, czy coś... nie. Po prostu szanował jej i zakładał, że jeśli będzie chciała mu o czymś powiedzieć, to sama to zrobi. -Na twoim miejscu ie podchodziłbym do tego w ten sposób... - Odparł, słysząc jej słowa... i tak, wiedział, że to sarkazm. - Powiedziałbym, że jesteś osobą na której mogę polegać. - Fakt, Alanowi czasem zdarzał się przesadni entuzjazm, albo nadużywanie sławnego "szklanka jest do połowy pełna", ale z drugiej strony coś było w tym co mówił. W końcu do kogo zwróciłby się, gdyby Elizabeth odmówiła mu? No właśnie. Ten argument działał na korzyść Beti. Ale wróćmy do celu ich wizyty... roślinek. Fakt, z początku były do siebie całkiem podobne, choć po dłuższej obserwacji zaczął przyporządkowywać konkretne rośliny do ich nazw i... jest! Znalazł poszukiwaną przez siebie roślinkę, uciął parę listków i szybko schował je do fiolki, którą miał w... no tak, przecież Beti wzięła jego bluzę. Choć z drugiej strony nie mógł od tak podejść do niej. O nie, to nie byłoby w jego stylu. Zamiast tego wykorzystał fakt, że Francuska siedziała do niego tyłem, żeby podkraść się nieco i wystraszyć ją nieśmiertelnym - Booo! Znalazłem to czego szukałem. Możesz mi dać bluzę. Mam w niej fiolki.
Każdy ma zły dzień, a jej dzień był wtedy dość okropny. Alan wybrał po prostu zły dzień na rozmowę z nią i stąd te zbycie. Ale dziś miała nawet dobry dzień. Wiedziała że zrobił jej przysługę niezamierzanie, ale i tak się z tego cieszyła. Miał u niej plusa, za coś czego nawet nie wiedział. Kobiety.. ich czasem nie da się zrozumieć. Osobą na której mógł polegać ? Zalała ją kolejna fala rumieńców. To nawet miłe słysząc takie słowa od niego. Uśmiechnęła się do siebie. -Cóż to miłe- Odszepnęła, nie wiedziała czy ją usłyszał. Zazwyczaj mówiła szeptem, gdy ktoś powiedział jej coś miłego. Na szczęście Beti mu nie odmówiła. Mógł być tylko wdzięczny że miała dobry dzień i chciała trochę zaszaleć. Znów poczuć adrenalinę. Chociaż może tech chodziło o niego ? Źle się czuła z tym że go wtedy zbyła? Nie wiadomo.. No tak, Alan szukał roślinki to swojego genialnego planu a Beti robiła za jego oczy. Bądź co bądź siedziała na ziemi, ale wszystko widziała i każdego. A raczej nikogo, bo na szczęście nikogo nie było. Jak to się mówi droga czysta, kradnij i uciekaj. No więc skupiona na swojej "pracy", nie usłyszała za sobą skradającego się Alana. Po jego boo za swoim plecami, odskoczyła jak poparzona i dodała do tego piskliwy krzyk. Naprawdę ją wystraszył niemalże za śmierć. Złapała się za serce i spojrzała się na niego morderczym wzrokiem. Rzuciła w niego bluzą, a potem jeszcze trzasnęła go w ramię (pewnie i tak go nie zaboli, ale cóż.. ). -Tak szybko chcesz się mnie pozbyć, prawie dostałam zawału -. Odparła oburzona ale zaraz się do niego uśmiechnęła. Nie potrafiła sie na kogoś długo gniewać.
Usłyszał, nie usłyszał. Ostatecznie to nie miało znaczeni, bo nie zareagował, a to, że jego wypowiedź była miła dla Elizabeth... czy to ważne, że była miła? Dla Alana bardziej liczyło się, że była prawdziwa. Na ogół starał się być szczerym z ludźmi, których lubił. -Wiesz, w końcu jesteś niewygodnym świadkiem zbrodni... - Odparł na jej słowa, chowając listki do małej fiolki, wygrzebanej z kieszeni. Niestety natura zadziałała tak, że zazwyczaj to mężczyźni byli silniejsi, więc cios Beti nie był szczególnie bolesny dla niego, choć oczywiście nie można powiedzieć, że Alan w ogóle go nie poczuł. Nie miał mięśni twardych jak kamień, Beti nie złamała przy tym ręki (skojarzenie ze Zmierzchem samo się nasuwa ) O to, poczuł, zrozumiał, zmarszczył przez chwilę brwi. -Idę do pokoju Krukonów, jak chcesz, możesz iść ze mną. - Dodał jeszcze na odchodne i wyszedł z cieplarni... no dobra, jeśli Beti wyraziła chęć towarzyszenia mu, to zaczekałby na nią. Przecież nie był jakimś skończonym chamem.
Nie ważne czy usłyszał czy nie. Ważne że prawdziwe. Co racja, to racja. W sumie po co kogoś kłamać ?Nawet jak się kogoś lubi czy też nie. Najlepiej być zawsze szczerym, czasem może i do bólu. Choć Lizzie czasem zdarzyło się skłamać, ale w tak zwanej dobrej wierze. Choć to i tak nie jest dobre wytłumaczenie. -Ale ja nic nie widziałam.- Zaśmiała się. -Ciągle byłam tyłem. - Puściła do niego oko i dodała do tego uśmiech. Jakim niewygodnym światkiem zbrodni ? Przecież tutaj do niczego nie doszło, prawda? Nikt nic nie widział nikt nic nie wie. Mhm właśnie tak. Na szczęście ręki sobie nie połamała, a on chociaż coś poczuł. -Nie, dziękuje. Mam zamiar iść do biblioteki.-Odpowiedziała z uśmiechem i udała się w stronę swojego celu. W końcu musi napisać parę prac, esejów i tak dalej.
Byłam stuprocentowo pewna, że gdy tylko uporałam się z naskrobaniem pracy na Zielarstwo, udałam się do sowiarni (co po traumatycznym spotkaniu z pewną autystyczną sową nie należało do najłatwiejszych zadań - być może dlatego wyparłam z pamięci to, że wcale tam nie byłam i wyobraźnia mnie oszukała, podsuwając mi jakiś zastępczy obraz z poprzedniej wizyty w Wieży Zachodniej?), mogłabym nawet przysiąc, że wdepnęłam w sowie odchody, kiedy cofnęłam się gwałtownie, bo nieopodal mojego buta dostrzegłam dwa szkielety nornic. Ale być może to faktycznie zdarzyło się w tamtym tygodniu, a nie w tym? W każdym razie wciśnięty do opasłego tomiszcza pergamin znalazłam na szczęście przed zajęciami, więc przynajmniej zorientowałam się, że przegapiłam termin oddania pracy i mogłam wziąć ze sobą zadanie, po cichu licząc na to, że profesor je przyjmie. Nie miałam czasu na kombinowanie ze śniadaniem, więc jedynie wypiłam herbatę, czytając raz jeszcze to, co napisałam, bo z tego wszystkiego nie dałabym sobie różdżki odebrać, czy w ogóle sprawdziłam moje rzekomo wysłane wypociny. Nie była to może przesadnie błyskotliwa praca, ale liczyłam na to, że ujdzie w tłumie. Udałam się do cieplarni, a gdy tylko dostrzegłam profesora, przywitałam się z nim i podeszłam do niego, prosząc o przyjęcie zadania, po czym zajęłam swoje miejsce.
Spoiler:
Szanowny Panie Profesorze,
proszę o przyjęcie zaległej pracy domowej.
Botanika to nauka niezwykle obszerna, w której wyróżnić można wiele działów, zajmujących się między innymi cechami histologicznymi bądź organograficznymi magicznych roślin. Niemniej jednak bez wątpienia to systematyka oraz opracowana przez Ministerstwo Magii już w drugiej połowie osiemnastego wieku klasyfikacja ze względu na zagrożenie, jakie stwarzają rośliny, jest tym najbardziej rozpowszechnionym podziałem. Według niego można wyróżnić trzy główne kategorie roślin, a mianowicie - neutralne, niegroźne i niebezpieczne. Czasem niebezpieczne dzieli się dodatkowo na groźne oraz bardzo niebezpieczne.
Do roślin neutralnych zalicza się te, które nie stwarzają zagrożenia, część z nich jest rozpowszechniona również w mugolskich hodowlach. Przykładem może być chociażby rumianek lekarski, słynący z potężnych właściwości leczniczych oraz uzdrawiających. Surowcem zielarskim są wysuszone koszyczki kwiatów, które przed wysuszeniem mają około dwóch centymetrów średnicy ze stożkowatym, pustym w środku dnem kwiatowym. Kwiaty języczkowe (brzeżne) są białe, a kwiaty rurkowate (wewnętrzne) - żółte. Rumianek oraz powstałe na jego bazie eliksiry można poznać po charakterystycznym zapachu.
Wyróżnia się także rośliny niegroźne, w przypadku których nie występują żadne przeciwwskazania do hodowania ich w warunkach domowych. Za przykład niech posłużą samosterowalne śliwki, powszechnie występujące w magicznych sadach. Są to magiczne owoce, które najczęściej opisuje się jako przypominające kształtem rzodkiewkę, natomiast kolorem dojrzałą morelę. Nietrudno się domyślić, iż nazwa nie jest przypadkowa - pochodzi stąd, że śliwki same unoszą się w powietrzu.
Nie można również nie wspomnieć o roślinach niebezpiecznych. Styczność z nimi nierzadko kończy się ciężkimi obrażeniami, a w ostateczności nawet śmiercią. Poradzą sobie z nimi jedynie odpowiednio przeszkoleni czarodzieje. Jedną z takich roślin jest laqueushiems, występująca wyłącznie zimą w chłodnych klimatach. Wyglądem nie odbiega od innych przedstawicieli rodzaju muchołówek, wyróżnia się jedynie pokaźną wielkością, jej liście osiągają od dwóch do trzech metrów. Ze względu na biały kolor doskonale się kamufluje i z daleka nie sposób jej wypatrzyć pośród śnieżnej powłoki. Jest mięsożerna - kiedy ktoś na niej stanie, błyskawicznie się zamyka. Wydziela toksyny, by ogłuszyć ofiarę i uniemożliwić jej ucieczkę. Trawienie trwa około tygodnia, a toksyna nie oddziałuje od razu na cel, efekty odczuwalne są po godzinie.
Ursula Tiverton, klasa VII, Ravenclaw
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Zielarstwo było lekcją dość często bagatelizowaną przez uczniów Hogwartu - a przynajmniej takie wrażenie odnosił Mefisto. Spotkał się wielokrotnie z postawą, że to tylko zajęcia z babrania się w ziemi, które niczego pożytecznego nikogo nie nauczą. Sam zawsze uważał to za potworną ignorancję, chociaż szczególnej smykałki do roślinek nie miał. Nie wchodziły mu do głowy nazwy, nie lubił godzinami studiować ułożeń listków. Naturę uważał jednak za wspaniałą i przyjemność sprawiało mu spędzanie czasu w otoczeniu zieleni. Może dlatego zaczęło mu na zajęciach zależeć na tyle, że darował sobie gwiazdorskie spóźnienie i przyszedł do cieplarni właśnie wtedy, kiedy powinien. Nie witał się z profesorem, częściowo nie mając ochoty na sztuczne uprzejmości, a częściowo po prostu nie chcąc rzucać mu się w oczy. Nie oddał jakiejś pracy domowej (i tutaj znowu wracamy do kwestii ślęczenia nad książkami). Darował sobie również zaszczycanie innych uczniów czymś bardziej spektakularnym niż pełne braku zainteresowania spojrzenie. Zajął wolne miejsce z boku cieplarni, rozmyślając przy tym, czy w ogóle nadaje się do jakiegoś uspołeczniania. Jeśli szykował się nudny wykład, to Mefistofeles z pewnością potrzebował ciekawego towarzystwa, żeby się nim zająć i nie zasnąć. Z drugiej strony mogło to oznaczać "rozrabianie" i kłopoty - ale czymże był jeden szlaban? Tak czy inaczej, miejsca obok Ślizgona pozostawały kusząco wolne i jeśli tylko ktoś nie bał się do niego przysiąść (to byłaby nowość, w szczególności po ostatniej lekcji OPCM), to mógł czuć się zaproszony. On sam w tym czasie bujał się na krześle i powstrzymywał od nucenia jakiejś piosenki, której tytułu nie znał, a linia melodyczna utknęła mu paskudnie w głowie.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget niestety nie udało się przysiąść do zadania na zielarstwo. Ostatnio w jej życiu znów nie działo się najlepiej, nie wspominając już o tym, co działo się w Hogwarcie. Wzrost liczby ataków dzikich magicznych stworzeń był niesamowity, dodatkowo cała ta akcja z Mist Pober i wciąż żyjące w niej wspomnienie ataku bogina na nią i Theo, gdy rozmawiali w ogrodzie... Mówiąc o Theo, ich związek chyba nie miał się najlepiej. Nieustannie się kłócili i chyba nie zdarzyło się, by przeżyli razem jeden wspólny, spokojny wieczór, ponieważ zawsze coś szło nie tak. Bridget nie kryła frustracji w związku z tymi przykrymi darami od losu, ale nie mogła zbyt wiele zrobić w tej materii. Dodatkowo przeżywała naukowy kryzys za sprawą niezwykle ciekawych książek, które znalazła w bibliotece i które skutecznie odciągały ją od szkolnych podręczników. Ech, jak żyć... Weszła do cieplarni przed czasem, przy wejściu witając się grzecznie z nauczycielem. Miała ze sobą rękawiczki, gotowa do pracy z jakimiś niebezpiecznymi roślinami. Dostrzegła Mefistofelesa, któremu posłała delikatny uśmiech. Jego zachowanie podczas ataku wilkołaka zakrawało o heroizm i Bridget czuła wdzięczność do tego mrocznego chłopaka. Stanęła jednak koło Ulli, rok młodszej dziewczyny z Ravenclawu. - Cześć - przywitała się. - Oddałaś mu pracę domową? Ja zapomniałam o niej. Myślisz, że coś mi zrobi w związku z tym? - zapytała jeszcze.
Weszła pośpiesznie do cieplarni. Całkowicie zapomniała o pracy domowej na zielarstwo-niestety. Dodatkowo jej szata była krzywo zapięta, ponieważ bardzo się śpieszyła i chcąc się spóźnić. Oczywiście jak się można było spodziewać w pomieszczeniu było już kilka osób, westchnęła cicho. Poprawiła torbę, której pasek za chwilę mogła ześlizgnąć się z jej ramienia. Rozejrzała się po zebranych, cóż akurat dziś był jeden z tych gorszych dni dla Viv dlatego też podreptała gdzieś w kąt pomieszczenia. Nie bardzo chciała zwracać na siebie jakąkolwiek uwagę, a fakt iż nie odrobiła zadania wcale jej nie uszczęśliwiał. Miała nadzieję, że profesor nie będzie zły za to jedno zadanie. Oparła się plecami o chłodną ścianę, przy okazji poprawiając szatę by wyglądała odpowiednio.
Zerknęłam dyskretnie na zegarek, jak zawsze zapięty wokół kostki prawej nogi, ale niespecjalnie usatysfakcjonował mnie układ wskazówek na tarczy - zdecydowanie przyszłam za wcześnie, pozostało mi więc jedynie (nie)cierpliwie czekać na kolejne dołączające osoby i wypatrywać znajomych twarzy. Na szczęście niewiele później wyłowiłam wzrokiem Bridget, rozpromieniając się na jej widok. Z ulgą odnotowałam fakt, że kroczy niemniej energicznie niż zwykle... co prawda wspólna znajoma doniosła mi już, że z Hudson wszystko w porządku, ale nie miałyśmy jeszcze okazji się spotkać po... zdarzeniach na OPCM. Nie ukrywam - byłam ciekawa, jak to wszystko wyglądało, lecz w gąszczu rozprzestrzeniających się po szkole w zastraszającym tempie pół i gie prawd trudno było doszukać się faktów. - Cześć… dobrze cię widzieć w jednym kawałku - powiedziałam na granicy szeptu, być może mało subtelnie dając jej znać, że zdawałam sobie sprawę z tego, że i Bridget została zaatakowana. Naprawdę cieszyłam się, że nic jej się nie stało i dlatego też w porównaniu z milionem pytań, które chciałam jej zadać, temat pracy domowej wydawał się nic nieznaczącą błahostką. Nieco mechanicznie potwierdziłam skinieniem głowy, że oddałam zadanie. - Nie mam pojęcia, pewnie co najwyżej ukarze dom ujemnymi punktami…? Chcesz, żebym teraz na szybko ci coś napisała? - ewentualnie podyktowała - wtedy, nawet jeśli profesor dostrzeże jakieś podobieństwo pomiędzy ich pracami, Brydzia wciąż będzie mogła z różdżką gotową do złożenia Przysięgi Wieczystej poświadczyć, że napisała wszystko sama… własną rękę, swoim piórem. A ja jeszcze pamiętam coś z tego, co czytałam, przygotowując się do odrobienia swojego zadania. Może nawet na tyle, żeby Puchonka dostała… Zadowalający? - Co się tam wydarzyło? - bez wątpienia nie musiałam dodawać, o co mi chodzi - wystarczyło tylko zaakcentowanie odpowiedniego słowa i posłane dziewczynie zaciekawione spojrzenie, by domyśliła się, do czego piję. Chciałam dowiedzieć się u źródła. - Słyszałam plotki, że z odsieczą przybył jakiś Egipcjanin na latającym dywanie? - roześmiałam się cicho, no bo... co jeszcze, może sfinks do tego?
Ostatnio zmieniony przez Ulla Tiverton dnia Sob 7 Paź 2017 - 19:54, w całości zmieniany 1 raz
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Wieści o zdarzeniach z lekcji obrony przed czarną magią rozeszły się po szkole z prędkością światła. Bridget, gdy tylko mogła, z chęcią opowiadała swoją wersję z perspektywy osoby obecnej w miejscu zdarzenia, a także tej mało poszkodowanej, która nie cierpiała katuszy i mogła obserwować wszystko, co działo się wokół. Bez wątpienia nie brakowało jej słuchaczy i chyba każdy, kto nie miał wtedy lekcji próbował się dowiedzieć od innych najmniejszych szczegółów. Obdarzyła Ullę delikatnym uśmiechem. - Dzięki - odszepnęła, zerkając na przybywających do sali uczniów. Skinęła z uśmiechem do @Viviene Mudlle. - Napisała? Nie, coś Ty, najwyżej stracę te punkty. Trochę szkoda, bo to dopiero początek roku, ale może nie dostrzeże, że brakuje mojej pracy - stwierdziła i machnęła ręką. Zazwyczaj starała się na wszystkich lekcjach być przygotowana i zawsze dostarczać pracę domową, czułaby się jednak źle odpisując w tej chwili od koleżanki i oszukując nauczyciela. Skoro nawaliła w tej kwestii, powinna ponieść konsekwencje i wolała tą sprawiedliwość, niż oszustwo. Słysząc jej pytanie początkowo nieco się spięła. Nie czuła się zbyt komfortowo opowiadając o ataku wilkołaka, podczas gdy w tej samej cieplarni znajdował się Mefistofeles, który bez wątpienia był najbardziej poszkodowany ze wszystkich. Odchrząknęła cicho, zerkając na Ślizgona, by zobaczyć, czy przypadkiem nie wykazywał zainteresowania ich szeptami, po czym przeszła do rzeczy. - Mniemam, że mówisz o tej lekcji - upewniła się cichutko. - Mieliśmy ćwiczyć zaklęcia w grupach, gdy nagle Herriette krzyknęła. Wszyscy spojrzeliśmy w kierunku lasu, a zza drzew wybiegł wilkołak. Najprawdziwszy wilkołak! W środku dnia! - opowiadała, nieświadomie nieco unosząc głos. Gdy tylko zorientowała się, że staje się słyszalna również dla innych uczniów, automatycznie ściszyła. - To było straszne, poważnie. Ten tutaj - skinęła ukradkiem w stronę @Mefistofeles E. A. Nox - Rzucił się na wilkołaka i przyjął od niego kilka ugryzień. Podobno sam jest wilkołakiem, więc nie stało mu się... nic wielkiego - dokończyła niepewnie. Czuła się głupio, gdy mówiła, że pogryzienie przez wilkołaka było niczym znaczącym, ale biorąc pod uwagę, że chłopak już był zarażony likantropią, perspektywa ran była znacznie bardziej optymistyczna niż nabycie owej... choroby. Na uwagę o Egipcjaninie parsknęła śmiechem. - Żaden przybysz z Egiptu, ale owszem, znikąd zjawił się dywan. Ten chłopak od Dearów, Calum, latał na dywanie i rzucał z góry zaklęcia. Całkiem imponujące, ale za nic nie wiem, skąd wytrzasnął ten dywan. Przecież one są nielegalne - skomentowała, robiąc dziwną minę. Nie przepadała za Dearem, ale biorąc pod uwagę jego czyny na tamtej lekcji, nie mogła powiedzieć, że nie podziwiała jego odwagi.
Stała bez ruchu dłuższy czas, w jej głowie wirowało mnóstwo myśli. Często tak bywało, właśnie w te gorsze dni. Nie znosiła ich, szczególnie w czasie gdy musiała obcować z innymi ludźmi. Po raz kolejny poprawiła torbę, przestąpiła z nogi na nogę i od niechcenia podniosła wzrok na gromadkę uczniów stojących nieopodal. Jedna z dziewcząt uśmiechnęła się do Viv. Przez moment puchonka nie bardzo wiedziała jak się ma zachować, w głowie pojawiła się nagle myśl, iż powinna jakoś odpowiedzieć na ten drobny gest. Dlatego też odwzajemniła nieco wymuszony uśmiech. Miała cichą nadzieję, że nie wyszedł zbyt mocno sztucznie. Po chwili znowu spuściła głowę aby zatopić się we własnych myślach. Nagle do jej uszu dobiegły słowa Bridget. Bardzo ją to zaciekawiło i szczerze mówiąc nie miała okazji słyszeć takich rzeczy na szkolnych korytarzach. Cóż w sumie nie ma się czemu dziwić, ostatnimi czasy spędzała każdą wolną minutę samotnie, stroniąc od ludzi. Dlatego też nie była na bieżąco ze wszystkimi rzeczami. Dość nie pewnie z lekkim ociąganiem się podeszła do rozmawiających dziewcząt. Nie była pewna czy one wogóle będą chciały z nią rozmawiać, trochę się tego bała. Przełknęła cichutko i w końcu się odezwała: - Przepraszam, czy wspominałyście coś o ataku wilkołaka?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Od razu zaznaczę, że Mefisto siedział sobie bardzo grzecznie i nie zwracał najmniejszej uwagi na panie plotkujące dyskretnie gdzieś tam z boku. Trochę żałował, że nie usiadł dalej, bo wtedy nie irytowałoby go nieustające brzęczenie. W gruncie rzeczy nic do nich nie miał - ale niestety nie miał też do kogo swojej paszczy otworzyć, toteż cierpiał. Rozglądanie się po sali powoli zaczęło mu przeszkadzać i z braku lepszego zajęcia wpatrzony w przestrzeń podskubywał brzeg bandaża chroniącego jego ranę po ugryzieniu wilkołaka. Specyfika tego typu ran polegała na tym, że bolały mocno i długo, ale niewielu było ludzi, którzy chcieli się doświadczeniami podzielić. Sam Mefisto swojego pierwszego ugryzienia prawie nie pamiętał, bowiem miało ono miejsce kiedy był małym dzieckiem. O dziwo, jego rozmyślania nie były tak zupełnie wyrwane z kontekstu - dotarły od niego nieco głośniejsze słowa jednej Puchonki. "Najprawdziwszy wilkołak!"... Zerknął na dziewczynę czujnie, starając się dopasować imię do twarzy. @Bridget Hudson, z tego co pamiętał, również była na pamiętnych zajęciach z OPCM. Teraz z kolei zajmowała się ploteczkami! Zwrócił na nią uwagę dokładnie w chwili, w której dyskretnie na niego pokazała - inaczej nie miałby szans tego drobnego gestu zauważyć. Kącik ust sam podjechał mu do góry. Chciał już się odezwać w temacie Krukona Alladyna, kiedy do rozmowy wtrąciła się jeszcze jedna niewiasta. - Nie wierzę, że ta historia nie obiegła jeszcze całego Hogwartu. Wilkołak atakuje na zajęciach OPCM, a ludzie dalej nie są zorientowani? - Zacmokał z dezaprobatą. W końcu to nie wydarzyło się tego ranka, prawda? Ten jeden raz nadworny plotkarz Obserwator postanowił siedzieć cicho. Ciekawe... - To chyba przez natłok plotek. Słyszałem, że zastanawiają się nad przeniesieniem Caluma do Gryffindoru, taki z niego bohater! Oczywiście popisywał się znajomością zaklęć wtedy, kiedy latał na czarodziejskim dywanie, z dala od zagrożenia... - Mefisto mógł się bardzo starać, ale przepełnione sarkazmem słowa same z niego wylatywały. Uśmiechał się słodko i arogancko, mimowolnie coraz mocniej szarpiąc za bandaż. To był dla niego trochę zbyt drażliwy temat, biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo chciał uchronić profesor Pober przed aresztowaniem. Skoro jednak inni nie mieli oporów przed omawianiem tej sprawy przed rozpoczęciem zajęć z zielarstwa, to czemu nie? Nox chętnie powyklina Ministerstwo, zawsze i wszędzie.
Viv zerknęła na chłopaka, odrobinę cofając się. Miał to być swoisty ruch obronny, który wykonała czysto mechanicznie wcale o tym nie myśląc. Nie mogła, nie zauważyć bandaża, którym owinięta była jego ręką. Trybiki w jej głowie zaczęły pracować, a jego słowa które uważała, iż były skierowane w jej stronę uznała za potwierdzenie jej myśli i jednocześnie wyczuła w nich kapkę drwiny. - Wybacz, ale nie każdy w tym zamku zajmuje się plotkami na każdym kroku. Są inne rzeczy, acz akurat w tym przypadku chciała bym wiedzieć co nieco. - jej głos był niezwykle szorstki, całkowicie nie pasował do jej drobnej osoby. Nie ukrywała zaciekawienia jednak bandażem, który służył chłopakowi obecnie do zabawy. Zacisnęła szczękę, starając się pohamować pytanie, które tak uślinię pchało się na jej usta. Jednak nie uważała go za odpowiednie. Nie chciała wdawać się w niepotrzebne przepychanki słowne, ale wiedziała że długo nie wytrzyma. Spojrzała chłopakowi w oczy, jakby chciała go wybadać i określić sobie pewnego rodzaju granicę, której przekraczać nie powinna. Po raz któryś jej oczy ześlizgnęły się na bandaż. - Wnioskuję, że byłeś niedaleko tego całego zdarzenia - wymamrotała słabo, nie chcąc wyjść na idiotkę.