Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 Hotel "El Paraíso"

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Strona 1 z 9 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
AutorWiadomość


Salazar Morales
Salazar Morales

Absolwent Slytherinu
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Galeony : 3186
  Liczba postów : 2025
https://www.czarodzieje.org/t21123-salazar-morales-w-budowie#680537
https://www.czarodzieje.org/t21140-salazar-morales#681116
https://www.czarodzieje.org/t21122-salazar-morales#680529
https://www.czarodzieje.org/t21131-salazar-morales-dziennik#6806
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptySro 19 Sty - 21:35;


El Paraíso


Właściciel: Salazar Morales

Wystawny hotel położony w marmurowej kamienicy przy jednej z magicznych alejek krzyżujących się z ulicą Pokątną. Z zewnątrz wygląda elegancko, choć dość niepozornie i minimalistycznie, ale za to wnętrze… ono z pewnością zaimponuje nawet tym najbardziej wybrednym klientom. Przestrzeń okazuje się znacznie większa, niżeli sugerowałyby wymiary budynku, a to wszystko dzięki nałożeniu na mury skomplikowanego zaklęcia transmutacyjnego. Całość urządzona jest w ekskluzywnym, acz gustownym stylu, odżegnującym się od tandetnego w swej przesadzie przepychu i oślepiających kilogramów złota. Samo El Paraíso słynie jednak nie tylko z luksusu, ale i dyskrecji – obsługa nie wtrąca nosa w nieswoje sprawy, a za dodatkową opłatą można skorzystać także z dobrodziejstw ochronnego zaklęcia Tueri Abi rzuconego na wynajmowane lokum.
Poza usługami noclegowymi hotel oferuje również wiele innych rozrywek usytuowanych na przestrzennym parterze. Największą popularnością cieszy się niewątpliwie kasyno z bogato wyposażonym barem, ale i tutejszy klub taneczny gości licznych fanów latynoskich rytmów. Nie mogło zabraknąć i wykwintnej restauracji, której załoga raczy podniebienia klientów między innymi smakami tradycyjnymi dla kuchni meksykańskiej. Każda sala ma swój motyw przewodni i odpowiadającą jej kolorystykę; i tak oto w kasynie króluje czerwień i brąz, w klubie tanecznym rozmaite odcienie błękitu i ciemny granat, zaś w restauracji butelkowa zieleń w połączeniu z modną szarością. Elementem wspólnym pozostają ciemne, masywne, drewniane meble, różniące się jedynie barwą kosztownego obicia. Nadto – gratka dla miłośników sztuki – w korytarzach można podziwiać rzeźby i obrazy różnych, znanych artystów tak ze świata mugoli, jak i tego czarodziejskiego.
Nie sposób byłoby przy tym nie wspomnieć o zachodnim skrzydle, swoistej strefie relaksu, w której to hotelowi goście mogą skorzystać z niewielkiego, choć urokliwego basenu. Co istotne, nie jest to wcale taka zwyczajna pływalnia: wodę otacza bowiem piaszczysta plaża z leżakami i palmami, zaś sufit pomieszczenia został zaczarowany, dzięki czemu tworzy realistyczną imitację słonecznego nieba. Zaklęcia podnoszą także panującą tu temperaturę, która oscyluje w granicach 25-30 stopni Celsjusza.


Powrót do góry Go down


Dean Cassidy
Dean Cassidy

Wiek : 44
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 175
Galeony : 508
  Liczba postów : 87
https://www.czarodzieje.org/t19682-dean-aodhan-cassidy#589383
https://www.czarodzieje.org/t19756-dean-aodhan-cassidy#594993
https://www.czarodzieje.org/t19683-dean-aodhan-cassidy#589388
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptySro 19 Sty - 23:03;

Gdyby Cassidy był estetą, z pewnością doceniłby misternie żłobione stoły wykonane z hebanu, kryształowe żyrandole rozświetlające wnętrze i drogie dywany importowane z Arabii. Gdyby był alkoholikiem, doceniłby misterne drinki przygotowywane przez najlepszych barmanów w całym Londynie. Gdyby zaś był hedonistą, oddawałby się zabawie przy jednym z licznych stołów w kasynie. Na szczęście, nie wpisywał się w żadną z tych rubryk i wizytę w „El Paraiso” traktował jak konieczność. Jako katolik gardził rozpustą i traktował ją jako słabość, a na tym żerował Kojot, z którym to podpisał przed wielu laty cyrograf. Doskonale wiedział, jak ta znajomość się skończy. Prędzej czy później, których z nich wyląduje w dole z wapnem. Tymczasem jednak musieli współpracować i tej wizycie było daleko do uderzania w towarzyskie tony. Niski Irlandczyk pewnym krokiem przekroczył próg hotelu. Jedwabny szal włożył do kieszeni płaszcza, włosy poprawił ruchem dłoni, a płaszcz zdjął z grzbietu i przewiesił przez przedramię. Nie odzywając się do nikogo, wyminął kilku pijanych gości i skierował swe kroki w kierunku niewielkiej loży, nieco na uboczu salki. Ta sama loża, co zawsze. I tak od wielu lat. Tu mogli porozmawiać nieniepokojeni przez nikogo, a dzięki specjalistycznym zaklęciom – również niepodsłuchiwani. Kelner nawet nie podchodził, bo i tak znał odpowiedź. Cassidy, jak na paranoika z kilkunastoletnim stażem przystało nie pił ani nie jadł nic, co do czego nie miał pewności. Czy brał pod uwagę fakt, że Sal może chcieć go otruć? Jak najbardziej! I kto wie, może to dlatego dziś nie straszył w  Hogwarcie jako duch, a wciąż stąpał po świecie zdrowy i co najważniejsze, żywy. Szef Aurorów bystrym spojrzeniem lustrował twarze gości, którzy wydawali przy stołach ostatnie galeony. Kilku z nich kojarzył z okładek gazet. Kilka innych – z ministerialnych korytarzy. W tym samym stopniu gardził i jednymi i drugimi. Bardziej od nich gardził tylko Salem i – samym sobą, że musiał ugadywać się z pomiotem szatana. Bóg go kiedyś za to ukarze, ale zanim do tego dojdzie, Cassidy planował dzięki tej współpracy uczynić tyle dobrego, by nie zameldować się od razu w piekle, tylko choćby w czyśćcu. Irlandczyk spojrzał spokojnie na zegarek i uśmiechnął się do siebie. Klasyka. On przed czasem, Morales jak wiecznie spóźniony, zbyt zajęty przywdziewaniem maski domatora. Gdyby tylko wiedzieli, ile trupów jest w stanie pomieścić szafa tego meksykańskiego skurwysyna…

Bębniąc palcami o stolik ,wybijał rytm bluesowej piosenki sączącej się z magicznych głośników, zastanawiając się, co tym razem może od niego chcieć ten pstrokaty król podziemia. Ponoć interesy, ale w jego słowniku moglo to znaczyć dosłownie wszystko. Czasem Cassidy zastanawiał się, czy podjął dobrą decyzję. Wiele lat temu miał go na widelcu. Nikt nie wiedział, że go odnalazł. Wystarczyło jedno zaklęcie i po Moralesie nie byłoby śladu. Nie zrobił tego. Dzięki temu po Nokturnie pałętało się mniej bandytów, odsetek zgonów i wypadków spadł, a Irlandczyk dorobił się nawet pozycji Szefa Biura. Czy było warto? Czy było warto sprzedawać własną duszę? Co odpowie Bogu, kiedy to nadejdzie Dzień Ostateczny i brodaty stwórca zada mu te pytania? Cóż, takimi rzeczami będzie się martwił po śmierci. Póki co priorytet mieli żywi.

@Salazar Morales
Powrót do góry Go down


Salazar Morales
Salazar Morales

Absolwent Slytherinu
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Galeony : 3186
  Liczba postów : 2025
https://www.czarodzieje.org/t21123-salazar-morales-w-budowie#680537
https://www.czarodzieje.org/t21140-salazar-morales#681116
https://www.czarodzieje.org/t21122-salazar-morales#680529
https://www.czarodzieje.org/t21131-salazar-morales-dziennik#6806
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyCzw 20 Sty - 10:40;

Wątek pracowniczy - Właściciel El Paraíso
Styczeń 2022

Przemierzał właśnie jeden z przyozdobionych impresjonistycznymi obrazami korytarzy, kiedy ukradkiem zerknął na przewieszony luźno przez nadgarstek zegarek, przypominając sobie zarazem o umówionej randce z aurorem. Nie przyśpieszył jednak kroku, zatrzymując się nawet po drodze na krótką chwilę, by przed zajmującym niemal całą ścianę lustrem obitym drewnianą, masywną ramą, przeczesać dłonią nienagannie ułożoną fryzurę i poprawić zagiętą przy pasku spodni koszulę, idealnie podkreślającą jego szczupłą sylwetkę. Rzecz jasna, jedwabną koszulę, o soczyście błękitnym odcieniu i złotych ornamentach mieniących się w blasku światła rzucanego przez zwisające z sufitu żyrandole. Nawet nie ukrywał, że jest pedantem i estetą, a przy tym zapalczywym miłośnikiem haute couture; dla laików – ekskluzywnego działu krawiectwa, zajmującego się projektowaniem i szyciem ubrań na zamówienie konkretnego klienta. Niektórzy nazwaliby go pewnie snobem, ale on wolał określać siebie mianem człowieka poszukującego kunsztu i piękna, nadto cieszącego się życiem i czerpiącego hedonistyczną wręcz przyjemność z otaczających go wokoło rozrywek.
Kilkanaście minut spóźniony, wreszcie dotarł do ich stałej loży, oddalonej od reszty zastawionych gęsto stolików. Elegancki aż do bólu; jedynie skrywane w kieszeniach dłonie i zaczepny uśmiech przyklejony do twarzy dodawały mu pewnej nuty nonszalancji i naturalności. - Hola mi amigo. – Powitał dziarsko swego gościa, poklepując przy okazji jego bark, gdy tylko przeszedł tuż obok, a po tym przysiadł połową ciała na oparciu naprzeciwległego, obitego bordowym materiałem fotela. Parzył na mężczyznę z góry, ale bez krzty pogardy, co najwyżej znużenia. Pogardę wolał pozostawić sobie dla innych, znacznie większych skurwysynów; takich którzy zaleźli mu za skórę. Nie zrozummy się źle, to nie tak, że nie doceniał możliwości Cassidy’ego. Ba, przez te kilka lat owocnej współpracy zdążył go już poznać na tyle, by wiedzieć, że ten wcale a wcale nie przebiera w środkach. Zasłużony i gorliwy katolik – zabawne – który być może i modlił się pod figurą, ale diabła miał… przed oczami. Przynajmniej zaprzyjaźnionego, ale trudno powiedzieć, czy ta więź jakkolwiek umniejszała wagę popełnionych przez niego grzechów. Pieprzony makiawelista, a do tego jeszcze hipokryta, co?
Paco rozejrzał się po przestronnej sali, zwracając uwagę na grupkę znajomych postaci pracowników ministerstwa, którzy najwyraźniej nie prowadzili tak ascetycznego trybu życia jak siedzący naprzeciw Irlandczyk. – Czego się napijesz? Polecałbym pikantną, ogórkową margaritę z jalapeno… ewentualnie orzeźwiające daiquiri na bazie białego rumu, syropu cukrowego i świeżo wyciskanego soku z limetki. Ostatnio wyjątkowo popularne. – Powrócił spojrzeniem na twarz swojego towarzysza, beztroskim uniesieniem brwi zachęcając go do choćby drobiny rozpusty i wyjścia poza komfortowe, ale jakże ograniczające go schematy. – Spokojnie, nie otruję cię. – Zapewnił również, bo choć nie był legilimentą, tak najwyraźniej nie tylko Deanowi przeszedł przez myśl podobny scenariusz. Dwaj dżentelmeni, skrępowani ciasnym węzłem współpracy, dopóki śmierć ich nie rozłączy. Romantycznie. – Myślisz…? – Przerwał, z rozmysłem pozwalając sobie na taktyczną pauzę. – …że darowałbym sobie… tę przyjemność? – Podniósł wyżej podbródek, rozcierając skórę na swojej szyi, niby to przypadkiem wykonując w toku tej czynności palcem wskazującym dość wymowny gest, tak niewiele różniący się od poderżnięcia gardła. Gorzki i niesmaczny żart, jednak w każdym można było odnaleźć ziarenko prawdy. A Morales… gdyby faktycznie chciał go zabić, nigdy przenigdy nie wybrałby trucizny. Nie dość, że dodanie kropli arszeniku czy innego świństwa do drinka nijak nie współgrało z jego metodami, to jeszcze odebrałoby całą namiętność temu ostatniemu tchnieniu.
Przeciągnął się leniwie niczym przyczajony tygrys, rozprostował zastane kości, a potem znów przywołał ten zawadiacki wyraz twarzy, jak gdyby w ogóle nie zauważył, że jeszcze przed chwilą, przynajmniej w pewnym, zawoalowanym sensie, pogroził kompanowi śmiercią. – Gustowny szalik. – Niezwykle swobodnie, chociaż i niespodziewanie zmienił za to temat, komplementując element garderoby aurora, wystający z kieszeni ułożonego nieopodal płaszcza. Nie patrzył już jednak nawet na Deana, uciekając niecierpliwym, tęsknym spojrzeniem w kierunku bogato wyposażonego baru. – A więc daiquiri? – Ani myślał zdradzać powodu, dla którego go tutaj zaprosił. Nie przed otwarciem butelki któregoś ze szlachetnych trunków, wszak wspólne interesy najlepiej pieczętować stuknięciem szkła o szkło. Nieważne, że tym razem wcale nie zamierzał składać mu żadnej szczególnej oferty, a raczej skonsultować pewne organizacyjne kwestie, o których gość z odznaką winien wiedzieć więcej.
Powrót do góry Go down


Dean Cassidy
Dean Cassidy

Wiek : 44
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 175
Galeony : 508
  Liczba postów : 87
https://www.czarodzieje.org/t19682-dean-aodhan-cassidy#589383
https://www.czarodzieje.org/t19756-dean-aodhan-cassidy#594993
https://www.czarodzieje.org/t19683-dean-aodhan-cassidy#589388
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyCzw 20 Sty - 19:58;

Oczekiwanie na swojego kompana w niedoli umilał sobie obserwowaniem zgromadzonych na salce osób. Właściwie, to często w to grał. Siedząc na mugolskim przystanku autobusowym, w lokalu na Nokturnie, czy popalając papierosa pod ścianą dowolnego budynku, wnikliwie śledził gesty, mimikę twarzy, sam wygląd osób niezdających sobie nawet sprawy o jego istnieniu. I zastanawiał się. Kim byli? Czym zajmowali się na co dzień? Dokąd szli? Co sprawiało, że robili to, co robili? Tu pole do popisu miał nieco większe, gdyż znaczna część klienteli była wstawiona lub naćpana, a jak wiadomo, z takich osób czyta się najprościej. Wysoki, tyczkowaty mężczyzna w drogim garniturze. Sprawiał wrażenie ważniaka i pedanta, o czym świadczyły idealnie wykrochmalone rękawy koszuli oraz kołnierz. Było jednak jedno „ale”. Jegomość kompletnie nie przejmował się sosem kapiącym mu na krawat, a nawet śmiał się z tego rubasznie. Werdykt? Czystokrwisty, który musiał dbać o renomę, ale który nic nie zawdzięczał swojej wdzięcznej pracy, a po prostu rodzinie. I nie miał za grosz szacunku do pieniędzy oraz faktu, że jak cię widzą, tak cię piszą. Jego ojciec musiał być z niego dumny. Albo ona. Blondynka, drobna, lat około trzydziestu. Flirtowała z nim, uśmiechając się kokieteryjnie. Kładła mu co jakiś czas miękką, delikatną dłoń na ramieniu, ocierała chusteczką sos, kapiący mu po brodzie na ten cholerny krawat. Zdawać by się mogło, że to jego druga połówka. I może faktycznie tak było. Ale w zimnych niebieskich oczach wyczuć można było dystans, wyrachowanie i smutek. Pewnie miała inne plany na swoje życie. Pewnie miała ambicje i cele, by być kimś więcej, ale skończyła jako ozdoba czystokrwistego. I doskonale zdawała sobie z tego faktu sprawę, dlatego cierpiała. Cassidy przysunął do siebie porcelanową popielniczkę, wygrzebał papierośnicę z leżącego obok płaszcza i odpalił papierosa. „Bogina”. Jak widać, wierny był nie tylko Bogu, ale i marce papierosów, bo palił je od ponad dwudziestu lat. Zaciągnął się płytko i w zamyśleniu wbił wzrok w dym, który przybrał kształt mugolskiego granatu. Palił je nie tylko dla nikotyny. Palił je, by właśnie ten granat przypominał mu, kim jest, a o tym łatwo było zapomnieć, kiedy Twoje życie zmieniało się o 180 stopni i zamiast biegać po podwórku z innymi mugolakami, biegasz z różdżką za czarodziejskimi bandytami. Raz jeszcze zerknął na zegarek i już miał wydawać z siebie zirytowane westchnienie, gdy usłyszał ten ciepły głos z charakterystycznym akcentem. A potem do słów dołączyło tapnięcie w bark. Jak zawsze w myślach przewrócił oczami, bo Sal kompletnie zdawał się nie przejmować faktem, że gdyby tylko chciał, ukróciłby go o długość ręki. Mimo to uśmiechnął się delikatnie i skinął głową w geście powitania. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy jego kompan w niedoli niezbyt subtelnie zasugerował, że wolałby go skrócić o głowę, zamiast otruć. I tu się różnili. Ulsterczyk dorastał otoczony śmiercią na każdym kroku i lekcja, którą z tego wyciągnął, była brutalna, ale prosta – każda osoba, czy to zabita przez bombę, nóż, karabin, czy, jak jego starzy, granaty, byli tak samo martwi. Różnica polegała tylko na tym, że podczas pogrzebu jedne trumny były otwarte, a inne nie.

- Już to słyszałem. Wielokrotnie. A mimo to wciąż mam nieprzyjemność chodzić po tym łez padole – odpowiedział lekko, dmuchnięciem rozwiewając dymnego bogina i strzepując żar do popielniczki.

Cassidy był przekonany, że Sal z nim pogrywa swoją gadką o niczym. Może i odgrywał pana na włościach i sprawiał wrażenie przyjaciela wszystkich, ale znał Irlandczyka na tyle długo, że wiedział, że ten lubił z miejsca przechodzić do konkretów, zamiast spędzać czas na pogawędki o pogodzie, lidze quidditcha czy nowej sztuce w teatrze. Pogoda była chujowa, Nietoperze jak zwykle dostają po piździe, a do teatru nie chodził. Miał w końcu ciekawsze rzeczy do roboty. Grał jednak w tę grę, jak gdyby sprawiało mu to największą przyjemność, tak więc, gdy usłyszał komplement o swoim gustowny szaliku, położył dłoń na piersi i skinął lekko głową w podzięce.

- Dziękuję. Prezent od Danieli. Swoją drogą… prosiła mnie bym Cię zapytał, dlaczego przestałeś ją odwiedzać. Tęskni za swoim mały Paquito– odpowiedział beznamiętnie, gasząc papierosa i wciskając do ust mugolską gumę żucia. – A więc powiesz mi, czego ode mnie chcesz – dodał na propozycję drinka. – A potem pomyślimy, co dalej.
Powrót do góry Go down


Salazar Morales
Salazar Morales

Absolwent Slytherinu
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Galeony : 3186
  Liczba postów : 2025
https://www.czarodzieje.org/t21123-salazar-morales-w-budowie#680537
https://www.czarodzieje.org/t21140-salazar-morales#681116
https://www.czarodzieje.org/t21122-salazar-morales#680529
https://www.czarodzieje.org/t21131-salazar-morales-dziennik#6806
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyCzw 20 Sty - 22:29;

Mężczyzna w drogim garniturze, który z taką łatwością skradł uwagę jego gościa, przychodził tutaj zdecydowanie zbyt często, zmuszając jednocześnie Paco do złapania kilku głębszych oddechów i usilnego powstrzymywania morderczych zapędów, przebijających się natarczywie do jego świadomości na widok zabrudzonego czerwonym sosem krawata. Żywił do niego niebywały wręcz wstręt, a to nie tylko przez wzgląd na jego rubaszny uśmieszek czy zupełny brak manier, ale i osobiste zatargi powstałe na tle pewnego batalistycznego obrazu, który na skutek machlojek tegoż czystokrwistego czarodzieja, nigdy nie znalazł miejsca w jego własnej kolekcji. Konflikt podsycały do tego różnice charakterów i poglądów, a także kilka inwektyw rzuconych przy okazji spotkań w gronie artystycznej bohemy. Gdyby tylko mógł połamałby mu kilka kości, ale dla dobra interesów musiał sobie tego szmaciarza odpuścić. Facet miał zbyt mocne plecy i zbyt wiele galeonów w bankowych skrytkach, żeby jego zniknięcie przeszło bez echa, a w konsekwencji Morales zmuszony był uprzykrzać mu życie na inne sposoby. Niedające pełni satysfakcji, ale czasami warto było odłożyć zemstę w czasie. Tak jak i teraz… kiedy na moment zapomniał o Deanie, poszukując kontaktu wzrokowego z jednym ze swoich podwładnych, któremu skinieniem głowy wskazał najpierw na śmiejącego się do rozpuku tłuściocha, a potem na wyjściowe drzwi. Nie pierwszy i nie ostatni raz, więc nie musiał nawet swego polecenia tłumaczyć. Uwieszona u świńskiego ramienia kobieta wyleciała na bruk wraz ze swym wybrankiem, przytrzymywana ciasno przez niepozornie tylko wyglądającego chłopaczka, ale Salazarowi wcale nie było jej szkoda. Skoro tak żywo odgrywała rolę blondwłosej wizytówki – albo raczej prostytutki, nazwijmy rzeczy po imieniu – to i nie miał oporów, by potraktować ją jak niewiele wartą przynależność.  
Powrócił do swojego rozmówcy, przedtem jednak odganiając od siebie siwą chmurę dymu. – Poetycko, podoba mi się. – Skwitował krótko dystopijną wypowiedź Cassidy’ego, która w swym pesymizmie mogłaby spokojnie konkurować z pocałunkiem dementora. – Swoją drogą nigdy nie zrozumiem dlaczego palisz to gówno publicznie. – Powiódł wzrokiem za magicznym granatem otoczonym tytoniową mgłą, gotów pewnie przetrzeć oczy ze zdziwienia, gdyby nie to że jego kompan palił te same papierosy od wielu lat, a przynajmniej od kiedy on sam pamiętał. O ile natomiast nie miał nic przeciwko znanej marce, tak uważał za nierozsądne ujawnianie przed innymi kształtu własnego bogina. Gryzący zapach uderzający do nozdrzy i jego skłonił jednak do odpalenia szluga, którego w międzyczasie zdążył wsunąć pomiędzy usta. Przypalił go płomieniem wydobytym z pięknie zdobionej, srebrnej zapalniczki, a potem odrzucił na blat stolika paczkę Merlinowych Strzał opatrzoną jakże wyrafinową dewizą przewodnią. Usus. Usus. Mortuus Est. Przeżyj. Przeżyj. Umrzyj.
Nie uważał, żeby z Deanem pogrywał; prędzej zatęsknił za jego towarzystwem, bo chociaż sam lubił konkrety i poświęcał pracy znacznie więcej czasu niż można by przypuszczać, tak miał wrażenie że popada w niebezpieczny marazm. Potrzebował odskoczni od leżącego na biurku stosu papierów, ale jak na złość nawet na mrocznych alejach nokturnu ostatnio jakby wiało nudą i jedyne na co mógł liczyć to, że to tylko powiew ciszy, zwiastujący nadchodzące burzowe chmury. Zaciągnął się mocno tytoniowym dymem, przez dłuższą chwilę, przytrzymując go w płucach, kiedy do jego uszu dobiegło imię matki, a wcześniejszy uśmiech nagle spełzł mu z twarzy, ustępując miejsca złowrogiemu spojrzeniu, jakim obdarował swojego biznesowego partnera. Mógł sprawiać wrażenie bawidamka i wodzireja na bogatych włościach, ale nie zatracił swej czujności, zwłaszcza kiedy doskonale wiedział, z kim ma do czynienia, a ten ktoś śmiał tak bezczelnie i beztrosko napomknąć o jego rodzinie. Gdyby uczynił to ktokolwiek inny, zareagowałby znacznie ostrzej, ale tym razem, w imię przyjaźni, pozostawił ten fakt bez komentarza. Nie chciał zresztą dolewać oliwy do ognia, żeby nie podtrzymywać i tak napiętej atmosfery, jaka się wokół nich wytworzyła. – Jednak wystarczy szklaneczka szkockiej. – Bezpieczniej było przywołać na nowo temat alkoholi. – Ale wiedz, że ranisz mnie, Dean… i odbierasz mi z tej rozmowy całą przyjemność. – Niewykluczone, że właśnie o to chodziło, ale nawet jeśli, stwierdził że wygodnie będzie podarować mu choćby cień satysfakcji, zwłaszcza gdy zamierzał poprosić go o przysługę. Póki co zatrzymał go jednak w fotelu, zapewniając że zaraz przejdą do prawdziwego celu jego wizyty, a i nadszarpnął jego cierpliwość, samemu wybierając się wpierw do baru, by powrócić na miejsce z butelką drogiej whisky i dwiema szklankami, do których polał szlachetny trunek. W obecności Deana, z tej samej butelki, by odżegnać jego paranoiczne myślenie. Poruszył również zaraz głową, pokazując mu żeby się częstował, a po tym jak zgasił niedopałek strzały w popielniczce, sam chwycił za szklankę, upijając łyka gorzkawego trunku.
- Korci mnie nieco większe przedsięwzięcie. Turniej pojedynkowy w staromodnym stylu, z kulturalnymi pokłonami i wysoką nagrodą pieniężną. – Rozsiadł się wygodniej, zakładając nogę na nogę, a potem znów umoczył usta w procentowym trunku. Przynajmniej porzucił wesołkowaty ton, z poważnym, niewzruszonym wyrazem twarzy, przechodząc wreszcie do konkretów. Prawie. – Kilka drewnianych podestów pokrytych suknem rozstawionych po środku kasyna… Nawet nie wiesz jak trudno w tych czasach o solidnego i terminowego stolarza. – Machnął dłonią na znak, że nie jest to istotne; bo faktycznie nie było, a bynajmniej nie o tym miał rozprawiać ze swym aurorskim kompanem. – Znasz się na organizacji takich imprez, nie? – Zapytał retorycznie, domyślając się, że w ciągu długoletniej kariery wiele razy już uczestniczył w podobnych wydarzeniach. – Przewertowałem kilka kodeksów i dekretów. Wiem, gdzie powinienem się zgłosić z formularzem i że to na mnie jako na organizatorze spoczywa obowiązek zapewnienia uczestnikom bezpieczeństwa i opieki medycznej. – Kontynuował swój wywód, wzruszając subtelnie ramionami, bo nie widziało mu się spraszanie tutaj gromady psów z ministerstwa. Miał do tego swoich ludzi, ale jeśli zapragnął uczynić wszystko lege artis, musiał uzmysłowić sobie to, że pomimo szerokiego arsenału zaklęć, zgodnie z przepisami, nie mają oni żadnych wymaganych do ochrony uprawnień. – Masz świadomość jacy ludzie tu przychodzą, a ja nie chciałbym, żeby cokolwiek wymknęło się spod kontroli. Zresztą znasz mnie i dobrze wiesz, że brzydzę się rozlewem krwi.zwłaszcza, gdy ten ma miejsce na sprowadzanym na specjalne zamówienie dywanie z samego serca Arabii, który kosztował zbyt wiele galeonów, by splamić go plugawą posoką. Nie musiał rozwijać tej myśli, i tak Cassidy doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak wierutna to bzdura. Perfekcjonizm i pozorna troska; jego chleb powszechni. – Chcę wiedzieć jak to wygląda od kuchni. Potrzeba aurorów, czy może wystarczą przedstawiciele brygady uderzeniowej. Ewentualne kontrole, wycieczki krajoznawcze, jakie dokumenty musiałbym udostępnić… – Przerwał tę wyliczankę dla zwilżenia gardła, przypatrując się zarazem mężczyźnie z nad przechylonej szklanki.
Powrót do góry Go down


Dean Cassidy
Dean Cassidy

Wiek : 44
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 175
Galeony : 508
  Liczba postów : 87
https://www.czarodzieje.org/t19682-dean-aodhan-cassidy#589383
https://www.czarodzieje.org/t19756-dean-aodhan-cassidy#594993
https://www.czarodzieje.org/t19683-dean-aodhan-cassidy#589388
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptySob 29 Sty - 22:12;

Co było nie tak z gośćmi Sala, było kwestią właściciela przybytku. On miał dosłownie kilka chwil, by ocenić ich po swojemu. Czy miał rację? Było to be znaczenia. Była to w końcu gra, w którą grał dla rozrywki, by zabić czas, zanim to jaśnie pan raczył się pojawić. Właściwie to gardził takim spóźnialstwem i gdyby nie fakt, że Morales był mu najnormalniej w świecie potrzebny, to dawno by wyszedł. Związki jednak opierały się na kompromisach i to był jeden z tych. Kiedy więc meksykański towarzysz raczył się pojawić, skinął jedynie głową na przywitanie i uśmiechnął się ciepło, jak gdyby widział przed sobą przyjaciela, nie gościa, którego miał zamiast wpędzić kiedyś do grobu.

- Oh, dziękuję – uśmiechnął się czule na komplement ze strony towarzysza, który to zwykł być bardziej wylewny w swych ocenach, niż Irlandczyk. – Mama była wielką fanką Schopenhauera. Najwyraźniej przejąłem od niej coś więcej, poza niskim wzrostem. – Puścił jeszcze oczko, zaciągając się papierosem, po raz kolejny wypuszczając przed siebie chmurę dymu, która przybrała kształt mugolskich granatów. Czemu palił to gówno publicznie? Odpowiedź nie była trudna. Bo nie bał się niczego, również swoich słabości. Każdy miał czegoś, czego się obawiał, a Irlandczyk, popalając boginy, na porządku dziennym po prostu oswajał się z lękiem, który towarzyszył mu od dziecięcych lat.

– A czemu nie? – zapytał z zamyśleniem. – Istnieje milion sposobów, żeby wysłać mnie do Boga, a granat jest tylko jednym z nich. Tak więc czego się tu wstydzić. Gdyby moim boginem był Patton, wtedy gadałbym pewnie inaczej. –Skwitował własną decyzję wzruszeniem ramion, zanim to zaciągnął się po raz kolejny. – A Ty czego się boisz, Sal? Wzrostu akcyzy? Marskości wątroby? A może tego, że zostanę Twoim ojczymem? – To ostatnie dodał z wesołym wyszczerzem na gębie, kiedy to po reakcji towarzysza poznał, że uderzył w czuły punkt. Czy zyskiwał coś w ten sposób? Kompletnie nic, nie licząc własnej satysfakcji. Wyczuwał przy tym słabość meksykanina, który, w przeciwieństwie do niego samego, miał wiele do stracenia. Bycie singlem i sierotą w pewnych sytuacjach dawało wiele możliwości.

– Swoją drogą… podziwiam to, jak zadbałeś o matkę. Biały domek, niebieskie okiennice, ogród pełen róż… jest na czym wzrok zawiesić. Masz wyczucie stylu, muszę Ci to oddać. – Mówiąc to, zagasił wymownie papierosa w papierośnicy, odpalając kolejnego, ponownie wypuszczając przed siebie obłoki z boginem. – Wiesz, co to w ogóle jest? Klasyczny granat ręczny używany przez brytyjską piechotę. I, przy okazji, przez Stowarzyszenie Obrony Ulsteru. Kłamliwych skurwysynów, którym wydaje się, że stoją ponad prawem i ponad Bogiem. Coś więc was łączy, Sal. – Puścił oczko, sięgając po kolejnego papierosa. Jak już zaczynał palić, to jak ciuchcia, dopóki pomieszczenie nie zajęło się dymem.

Lekkim ruchem głowy odmówił szklaneczki szkockiej. Odebrał to zresztą jako przytyk, bo jako Irlandczyk z krwi i kości, nie sięgał po szkocką nawet momentach, gdy go naprawdę suszyło.

- Rozmowy nie służą przyjemności, tylko przekazywaniu informacji. Tak więc najpierw powiedz mi, co Twoja mama chciałaby na urodziny, które będą za 16 dni, a potem powiedz mi, o co Ci chodzi.

Wysłuchawszy słów „przyjaciela” pokiwał głową z zamyśleniu, zanim to postanowił odpowiedzieć. Pojedynki? To nie był częsty temat ich rozmów. – Zanim zajmiemy się pojedynkami. Jimmy Dangerous. Szkocki gangster na Nokturnie, który handluje jadem bazyliszka. Potrzebuję nazwisk dilerów. Jak je dostanę, pomyślimy o koncesji na Twoje cyrkowe przygody.
Powrót do góry Go down


Salazar Morales
Salazar Morales

Absolwent Slytherinu
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Galeony : 3186
  Liczba postów : 2025
https://www.czarodzieje.org/t21123-salazar-morales-w-budowie#680537
https://www.czarodzieje.org/t21140-salazar-morales#681116
https://www.czarodzieje.org/t21122-salazar-morales#680529
https://www.czarodzieje.org/t21131-salazar-morales-dziennik#6806
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyPon 31 Sty - 21:42;

Kiwnął głową z czarującym uśmiechem przywdzianym na usta, by chwilę później pokręcić nią ze zrezygnowaniem, skoro i wreszcie dotarło do niego, że jego kamrat nie jest dziś w najlepszym nastroju. Zachowywał się zupełnie tak, jakby przypadkiem – przed opuszczeniem czterech ciasnych ścian własnego mieszkania – połknął przysłowiowego kija. Co prawda Paco nie traktował jego malkontenctwa jako przeszkody nie do przejścia, ale uzmysłowił sobie, że musi dopasować ton do rozmowy, którą to Cassidy całkiem skutecznie zatruwał swoim jadem. – Chyba nie tylko od niej, ale i od Schopenhauera. – Pozwolił sobie wytknąć, bo mimo że nie śledził mugolskich nowinek technologicznych, tak ze światem niemagicznym był obeznany, a towarzyszące Deanowi negatywne nastawienie do wszystkiego wokoło idealnie współgrało mu z klimatem filozoficznych nurtów pesymizmu i dekadentyzmu.
- Gdybym zobaczył teraz obok ciebie mglistą sylwetkę Pattona, zacząłbym się poważnie martwić o twoje zdrowie. - A jednak… w pewnych kwestiach, choćby takich jak pozornie nierozsądne chwalenie się światu kształtem własnego bogina, być może winien przyznać mu rację. Nie obawiał się śmierci, prawdopodobnie naiwnie myśląc, że jest w stanie wiecznie umykać przed jej czule łaskoczącym kark oddechem. Nie mógł jednak wyrzec się strachu, nie chciał również ujawniać własnych lęków, by nikt nie spróbował zwrócić ich przeciwko niemu. Niewykluczone, że popełniał błąd. Każdy się czegoś bał, a próba zatuszowania przed innymi obrazu tej emocji stawała się jedynie jego słabością. Mimo to nie dał tego po sobie poznać, reagując gromkim śmiechem na zaczepki kompana; wszak nie sposób było nie docenić tego jakże kreatywnego wyliczenia. Nie potrafił nawet ocenić, która opcja wyrasta na faworyta. Wzrost akcyzy i marskość wątroby toczyły heroiczny bój o pierwszy stopień podium. - Nie jesteś w jej typie. Za niski, za stary, a do tego ten ascetyczny styl życia… – Ze swoją otwartością i tolerancją nigdy nie czepiłby się jego postury, ale że to Cassidy znalazł się obecnie w natarciu, po prostu odwdzięczył mu się pięknym za nadobne, podobnie jak i on wcześniej puszczając mu oczko.
- Niech ma coś od życia. – Podziękował tylko uniesieniem krwi, które jednocześnie świadczyć mogły o subtelnym poczuciu dyskomfortu, bo i ich mała pogawędka zdecydowanie zbyt długo kręciła się wokół Danieli. Nie zgodziłby się jednak ze stwierdzeniem Deana, że on sam jako sierota nie ma nic do stracenia, podczas gdy jego meksykańska rodzina pełni rolę zawieszonego u szyi kamienia. Lwia jej część parała się szemranymi interesami, a chociaż Salazar czynił wszystko co niezbędne dla zapewnienia im bezpieczeństwa, gdzieś z tyłu głowy tliła mu się myśl, że może stracić kogoś mu bliskiego. Ryzyko zawodowe, którego oczywiście pragnął uniknąć, a które pomściłby zapewne ze zdwojoną siłą. Czy to już oznaka strachu? Słabości?
Wiem. – Wtrącił się a propos granatu. Niepotrzebnie, skoro pan z odznaką i tak skrzętnie przygotował swą przemowę, po której to Morales znów prychnął pod nosem z niedowierzaniem. – Nie bawię się w boga, Dean. – Śmiało podjął rękawicę, racząc go pewnym, natarczywym spojrzeniem czekoladowych oczu, ani myśląc o oderwaniu wzroku od nagle to rozweselonego i usatysfakcjonowanego swą własną zgryźliwością mężczyzny. – Nie jestem aż takim skurwysynem… jak on.o ile w ogóle przyjmiemy, że istnieje. Miał świadomość, że jego aurorski kumpel jest osobą bogobojną, przywiązującą wagę do religijnych obrzędów… chociaż gdyby spojrzeć na jego dłonie, niby to w imię boga ubabrane hektolitrami krwi, należałoby się chyba zastanowić czy nie zasłużył już sobie na miano fanatyka. Nie to, żeby miał cokolwiek przeciw. Każdy miał prawo wierzyć w to, co mu się żywnie podoba. Sam jednak nigdy nie traktował poważnie tych bzdur, a nawet zakładając że Bóg siedzi sobie teraz na jakiejś chmurce, nie byłby w stanie zrozumieć jego wyznawców. Czarna magia, narkotyki… choćby chciał, nie zbliżyłby się nawet do liczby jego ofiar, dodajmy przy tym, że często niewinnych. Nie wciskał ludziom dragów na siłę, nie wynosił swych konfliktów ponad nokturn - w przeciwieństwie do idola Cassidy’ego, który nie miał skrupułów, by obdarzyć kilkuletnie dziecko złośliwym nowotworem albo za pstryknięciem palca uderzyć w tysiące mieszkańców niszczycielską falą tsunami. I kto tu był potworem?
Sięgnął po swoją szklankę, upijając łyka gorzkiego trunku, a kącik jego ust uniósł się delikatnie, gdy przypomniał sobie dlaczego zdecydował się właśnie na szkocką. Nie był wcale jej zagorzałym fanem; wolał subtelny, wyrafinowany smak irlandzkiej… ale przecież nie mógł dać Deanowi poczucia satysfakcji. Podobnie jak i teraz. – Powinieneś znać jej gust, skoro już tak wiele o niej wiesz i tak często o niej wspominasz. – Powstrzymał się jednak przed dalszym komentarzem, nie chcąc dolewać oliwy do ognia, skoro zaraz po tym przeszli do konkretów i rozmowy i interesach.
Spadły wam ministerialne statystyki, że wolisz niczym rakarz wyłapywać kundle po ulicach zamiast zapolować od razu na grubego zwierza? – Mruknął lekceważąco, ze wzruszeniem ramion, bo do tej pory bawiła go ta dziwaczna ksywa, zwłaszcza kiedy jej nosiciel wcale nie był aż tak niebezpieczny, jak mu się wydawało. – Potrzeba większej wykrywalności? Zapełnienia opustoszałych cel w Azkabanie? – Cisnął dalej, naprawdę ciekaw powodów aurorskiej powściągliwości. – Wiesz jaki jest z nim problem? Rzecz jasna, poza bezguściem w kwestii doboru pseudonimu. – Przerwał, by umoczyć usta w alkoholu i wcisnąć między usta kolejną merlinową strzałę. – Zdolność kamuflażu opanował do perfekcji. Tak jak zaszył się kilka miesięcy temu w jakiejś dziurze, tak do tej pory na nokturnie nikt go nie widział. Dilerów też ma całkiem sprytnych. – Odpalił papierosa, rozłożył się wygodniej w fotelu, zakładając nogę na nogę, po czym zaciągnął się mocno chmurą tytoniowego dymu. – Ale paru z nich panoszy się ostatnio po dzielnicy, szukając guza. Zwłaszcza taki jeden… czekaj… nazwiska nie znam, ale mówią na niego Tajfun. Przesiaduje często w Czarnym Kocie. Nietrudno go wywęszyć. – Podzielił się tym co ma, a wiele niestety nie miał, bo jak dotychczas banda szkockiego gangstera raczej nie wchodziła mu w drogę. Wbrew pozorom jad bazyliszka i rem cieszyły się popularnością w zupełnie innych środowiskach, a że Dangerous dopiero rozwijał swą działalność, Paco nie traktował go jak równorzędnego rywala. A może arogancja zwodziła go na manowce? – Daj mi kilka dni, to wypytam kogo trzeba. – Nie podejmowali współpracy po raz pierwszy. Cassidy mógł więc mieć pewność, że nie złamie danego mu słowa. Po prostu potrzebował czasu, by zorientować się na bliskim, a jednak odmiennym od jego rynku.
- A zatem, jeżeli pozwolisz, skupmy się na razie na unikaniu rozlewu krwi, a nie jej przelewaniu. – Popatrzył na niego wyczekująco, niedosłownie dając mu do zrozumienia, że kwestie organizacji turnieju pojedynkowego mogą załatwić teraz, w przeciwieństwie do szalonej gonitwy za szarogęszącymi się Szkotami. – Pewnie będę musiał udostępnić dokładny plan budynku. Czego jeszcze potrzebujecie? – Postanowił wpierw wypytać o dokumentację, a dopiero potem zająć się kompetencjami i podejściem kadry, która miałaby obstawiać jego imprezę. Miał przy tym nadzieję, że ministerstwo nie będzie wymagało od niego przedłożenia faktur za kilka wstecz. Nie złapaliby go na niczym podejrzanym, nie o to chodzi. Pieczołowicie dbał o porządek w papierach, ale właśnie z tego względu wiedział, jak trudno byłoby przez nie wszystkie przebrnąć.
Powrót do góry Go down


Dean Cassidy
Dean Cassidy

Wiek : 44
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 175
Galeony : 508
  Liczba postów : 87
https://www.czarodzieje.org/t19682-dean-aodhan-cassidy#589383
https://www.czarodzieje.org/t19756-dean-aodhan-cassidy#594993
https://www.czarodzieje.org/t19683-dean-aodhan-cassidy#589388
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyWto 1 Lut - 19:39;

Grobowy nastrój Ulsterczyka, tak jak wyjątkowe zamiłowanie do shopenchaueryzmu miał swoje logiczne uzasadnienie, które to przybierało nawet ludzkie kształty. A właściwie, to jeden konkretny – postać nowego ministra magii. Ci przez ostatnie dwa lata zmieniali się częściej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Trzech nowych ministrów w dwa lata. A może ich czterech? Kiedy był jeszcze aurorem, nie przejmował się tym szczególnie. Interesował go tylko kolejny bandzior, którego chciał postawić przed sądem. Teraz jednak było inaczej. Jako szef biura większość czasu spędzał za biurkiem, przewalając raporty, podliczając tabelki i robiąc masę innych gównianych czynności, które doprowadzały go do szewskiej pasji. Był człowiekiem czynu, a tymczasem robił wszystko poza tym, co lubił najbardziej. A do tego nowy minister. Na litość boską. Jak on gardził politykami, a ten był najgorszego sortu. Czystokrwisty, który myśli, że pozjadał wszystkie rozumy i do tego zaczął mu się wpierdalać między wódkę i zakąskę, co jakiś czas wymyślając kolejne sposoby na uprzykrzenie mu życia. I tak oto jego aurorzy, zamiast rozwiązywać sprawy i szukać tych złych, robili za ochroniarzy na koktajlowych bankietach, odgrywali rolę magipolicji i pomagali znajdować zaginione psidwaki, „bo to pokaże ich ludzką stronę” albo obstawiają jakieś dziwne imprezy w stylu pojedynku w kasynie. Najgorsze jednak było to, że chciał efektów tu i teraz, żeby było się czym pochwalić w prasie. Kompletnie przy tym nie rozumiał albo nie chciał zrozumieć, że zamiast wyłapania dilerów, lepiej jest działać w ukryciu i rozpracować łańcuch dostaw. A potem go przerwać i przymknąć producentów.

- Gdybym zobaczył obok siebie sylwetkę mglistą sylwetkę Pattona, sam bym się zaczął martwić – uśmiechnął się półgębkiem. Patton Craine, nauczyciel transmutacji. Jak ten chłop uprzykrzył mu życie w szkole. Przy nim Snape był aniołkiem, co jak się koniec końców okazało, nie było tak dalekie od rzeczywistości. – Połowa osób, które przymknąłem, nie była takimi skurwielami jak ten gagatek.

Strach to była dziwna rzecz. Jedni bali się Pattona, inni ognia. Dean bał się granatów, a właściwie tego, co symbolizowały. A symbolizowały utratę – rodziny, domu, starego życia. Jak na ironię nie bał się za to śmierci. Miał wrażenie, że tylko wola boża uchroniła go od niej w dniu Bitwy o Hogwart i każdy kolejny dzień jest po prostu nadprogramowym darem. Granat stanowił również lekcję życiowej mądrości, choć tę z boleśniejszych. „Nie zakładaj rodziny, kiedy robisz to, co robisz, bo narażasz ich na śmierć”. Jego ojczulek o tym najwyraźniej nie pomyślał i dlatego dziś jak już odwiedzał rodziców, to na cmentarzu w Belfaście. Terroryzm i rodzina? To nie szło ze sobą w parze. Tak jak rodzina i bycie aurorem, i to takim z dłuuugą listą wrogów. Cassidy nie był w stanie zliczyć, ilu jego kompanów, przez te ponad 20 lat w biurze, osierociło swoje pociechy i zostawiło swoje drugie połówki w żałobie.

- Za niski, za stary, za ascetyczny… jesteś pewien? Zawsze myślałem, że właśnie to kręci kobiety. Wiesz, ilu katolickich księży ma dzieci i kochanki na boku? Wystarczyło powiedzieć „za biedny” – odciął się lekko, przecierając zmęczone od dymu oczy.

O ile Dean delikatnie grał na nerwach swojego rozmówcy, przywołując temat jego ukochanej rodzicielki, to Sal, nieświadomie lub z całkowitą premedytacją, nie bawił się w półśrodki i z marszu uderzył w słaby punkt Irlandczyka, rozpalając go do czerwoności. Mógł mówić o jego rodzinie, o nim czy o czymkolwiek chciał, ale temat Boga był tematem tabu.

- NIE?! – wybuchł momentalnie i zamachnął się ręką, strącając z impetem popielniczkę ze stołu, która poleciała kilka metrów, zanim to rozbiła się na drobny mak. – Nie? – dodał już ciszej, spokojnie, a po chwilowej kurwicy nie było już śladu. – Nie jesteś? Sal, znamy się od wczoraj? Znam Twoje myśli i znam Twoje czyny. Przestań udawać. – Bóg miał prawo robić, co chciał. On to wszystko stworzył i jeżeli już wykazywał surowość i zadawał śmierć, to tym, którzy na to zasłużyli. A Morales? Zabijał dla profitów i własnej satysfakcji. Może w swoich oczach był niekonwencjonalnym biznesmenem, ale Cassidy rozpoznawał skurwysynów na pierwszy rzut oka. I nawet najdroższe koszule i najcieplejsze uśmiechy nie były w stanie tego zmienić. Jak przywdzieje się wilka w owczą skórę, ten wciąż pozostanie wilkiem.

Kiedy atmosfera po tym nagłym wybuchy nieco zelżała, mogli przejść do interesów. Cassidy odpalił kolejnego papierosa, ale jako że nie było już popielniczki, zmuszony był do strząsania popiołu na stół. Miał przy tym nadzieję, że był z jakiegoś drogiego egzotycznego drewna.
- Nie spadły – poprawił leniwie „przyjaciela” – ale nowy minister chce, pokazać, że coś robi, tak więc niemal dosłownie, robimy polowanie na czarownice. Witam w moim parszywym świeciu, druhu. W każdym razie. Daj mi listę nazwisk i jak możesz adresów. Minister będzie miał się czym pochwalić, ty wykosisz konkurencję, ja będę miał święty spokój i będę się mógł zająć tym, co istotne. Świat będzie piękniejszy, dzieci zaczną się uśmiechać, szczerząc krzywe ząbki, normalnie każdy wygrywa. No, może poza tymi łajzami, co latają z towarem pod Nokturnie.

Chcąc nie chcąc, jęknął boleśnie, kiedy Sal przypomniał mu o całej papierkowej robocie, która go będzie czekała w związku z tym eventem. Oh, życie było prostsze, gdy zaczynał. Wyśledzić, złapać, zdać raport. Więcej go nie interesowało. A teraz wszędzie biurokracja, tysiące pisemek i pozwoleń. Świat stanął na głowie.

- Plan budynku, data, to chyba oczywiste, estymowana liczba gości. Pamiętaj, że trzeba będzie zabezpieczyć samą arenę, żeby jakiś rykoszet nie trafił kogoś postronnego, bo ty będziesz w Proroku, a ja utonę w papierach. Wybierz więc jakąś dużą salę. No i jak już będę wiedział, jakich rozmiarów będzie to impreza, będę wiedział, ilu aurorów wysłać. Jak chcesz, mogą przyjść incognito, bez odznak. Wtopią się w tłum, będą pilnować porządku. No i każę im się trzymać z dala od łazienek, żeby Twoi goście mogli pudrować noski w spokoju – Westchnął, gasząc papieros o stół. – Weź zawołaj jakiegoś kelnera. Potrzebuję popielniczki. I pinty ciemnego piwa. Masz irlandzkie, mój ty latynoski Midasie?
Powrót do góry Go down


Salazar Morales
Salazar Morales

Absolwent Slytherinu
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Galeony : 3186
  Liczba postów : 2025
https://www.czarodzieje.org/t21123-salazar-morales-w-budowie#680537
https://www.czarodzieje.org/t21140-salazar-morales#681116
https://www.czarodzieje.org/t21122-salazar-morales#680529
https://www.czarodzieje.org/t21131-salazar-morales-dziennik#6806
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyWto 8 Lut - 20:55;

Czytał czarodziejską prasę, względnie na bieżąco śledząc również zmiany na ministerialnych stołkach, jednak tylko po to, by wiedzieć jakich działań ze strony władzy należy się spodziewać i jaką strategię w biznesie przyjąć, by zdołać wyprzedzić koniunkturę o krok lub kilka. Rozumiał zasady gry, ale poza tym nie interesował się polityką, a wręcz starał się trzymać od niej z daleka, zdając sobie sprawę z tego, że nie przynosi ona niczego dobrego. Nikim innym nie gardził zresztą tak jak czarodziejami pchającymi się w szpony politycznej sceny. Nie było bowiem na świecie większych fałszywców i hipokrytów niż oni. Gotowych dać dupy na wielu frontach, byleby tylko zyskać poparcie i utorować sobie drogę na szczyt kariery. Salazar cenił sobie lojalność i niezależność. Nic więc dziwnego, że miał ich za bandę dupków pozbawionych jakiegokolwiek kręgosłupa moralnego i chwiejnych jak chorągwie rozwieszone na wietrze. Prawdopodobnie nie wytrzymałby nerwowo, gdyby został zmuszony do pracy pod przewodnictwem któregoś z nich, zwłaszcza kiedy teraz sam sobie był sterem, żaglem i okrętem.
- Mówią, że pchnął jakiegoś nieszczęśnika wprost w płomienie szatańskiej pożogi, a i zdążył już pochować ze trzy żony. – Przywołał legendy na temat psychopatycznego nauczyciela, które od wielu lat krążyły po szkolnych korytarzach. – Może to jemu powinieneś się dobrać do skóry. Przynajmniej oszczędziłbyś dzieciakom traumy… – Zaproponował, z zawadiackim półuśmiechem przyklejonym do ust, chociaż domyślał się że te wszystkie powtarzane przez uczniów plotki już dawno zostały przez organy ścigania zdementowane… albo to Craine był na tyle poukładany, by skutecznie zacierać za sobą ślady. Niewątpliwie jednak Szkoła Magii i Czarodziejstwa zyskałaby na jego przymuszonym pobycie w Azkabanie, bo pedagogicznym podejściem mężczyzna nigdy nie grzeszył.
- Nie znam się na kobietach.poza tym, że wiem jakie bywają z nich żmije. Nie musiał rozwijać tej myśli. Nie ukrywał swoich upodobań, a ci którzy znali go dłużej, z pewnością widzieli go już w towarzystwie któregoś z młodych, urodziwych chłopców. – Ani na księżach. – Nie przywiązywał też wagi do religii, a kościelnych wysłanników uplasowałby w rankingu niewiele niżej od polityków. O ile bowiem nie miał nic przeciwko żerowaniu na ludzkiej naiwności, tak wciskanie fantastycznych bajek niebezpiecznym dewotom i głoszenie tych wszystkich kłamliwych ideałów w tle wkurwiało go niemiłosiernie.
Nie bawił się w półśrodki, ale rozłożenie czerwonej płachty przed oczami rozwścieczonego jak byk Cassidy’ego nie było jego głównym celem. Pokręcił więc głową ze zrezygnowaniem, przewracając wymownie oczami, jednak i tak zdawał się wyjątkowo spokojny i niewzruszony w obliczu dokonanych przez Deana zniszczeń. Powiódł jedynie wzrokiem za rozbitą w drobny mak popielniczką, a potem za popiołem strząsanym na blat stołu, który niewykluczone, że kosztował więcej niż całe wyposażenie mieszkania jego gościa, ale poza tym nawet nie poruszył się z miejsca. Wręcz przeciwnie, rozsiadł się wygodniej w aksamitnym obiciu kanapy, zaciągając się siwą chmurą tytoniowego dymu. – Nie muszę niczego udawać. Wystarczy, że robią to za mnie panowie z aurorską odznaką na piersi. – Prychnął kpiąco pod nosem, wbrew pozorom nie pijąc wcale do Cassidy’ego. Pomimo dzielących ich różnic, akurat Dean był jednym z niewielu pracowników ministerstwa, których darzył szacunkiem. Znali się zresztą wystarczająco długo, by mężczyzna zrozumiał kogo takiego miał na myśli. Pieprzony Stantler. Najchętniej zamordowałby go raz jeszcze.Nigdy nie tknąłem nikogo, kto by na to nie zasłużył. – Nie musiał się tłumaczyć, ale chciał mu przypomnieć, że dobro i zło to pojęcia względne i że nie jest jedyną osobą w tym towarzystwie, która splamiła dłonie krwią. – Ludzie w moim otoczeniu nie giną bez powodu. – Kontynuował zresztą swój wywód, ani na chwilę nie spuszczając z niego natarczywego wzroku, który jako jedyny zdradzał, że poczuł się urażony jego bezpodstawnymi oskarżeniami. Zabijał dla własnej satysfakcji i profitów, owszem, ale nie sięgał po różdżkę wtedy, gdy nie było to konieczne. – Wybierają sami. – Nigdy nie szukał ofiar pośród niewinnych, broniąc wyłącznie własnego honoru i pozycji. Poza tym uważał, że jeśli ktoś decyduje się przekroczyć progi nokturnu, nadstawiając karku, to i akceptuje wiążące się z tym ryzyko. – El baile de la muerte. – Podsumował więc krótko, w swym ojczystym języku, ucinając zarazem dyskusję o tym, który wilk głośniej wyje, a który boleśniej gryzie. Nie potrzeba mu było dolewać oliwy do ognia, skoro spotkali się tu przede wszystkim po to, by porozmawiać o interesach.
- Społecznik się kurwa znalazł. – Skwitował w jednym zdaniu osobowość nowego pana ministra, można by rzec że w ramach pojednania, bo wreszcie w jakiejś kwestii mogliby sobie uścisnąć dłonie z Deanem. Teraz gotów był również zrozumieć przyczyny jego parszywego nastroju. – Adresów? Może jeszcze przyprowadzić ci ich za rączki pod drzwi ministerstwa? – Westchnął ciężko, bo nie traktował tych dzieciaków jako realną konkurencję i nieszczególnie uśmiechało mu się uganianie za szkockimi psami. Nie zamierzał jednak odmawiać. Przysługa za przysługę. – Gdyby przebywali pod stałym adresem, nie trzeba by było za nimi węszyć. – Pozwolił sobie zauważyć. – Spokojnie, wystawię ci kilku, ale znacznie łatwiej będzie zorganizować łapanki w ich ulubionych barach. – Przedstawił pokrótce własny plan działania, a potem zamienił się w słuch, kiedy Cassidy powrócił do tematu obstawianej imprezy.
- Zabezpieczenie areny i rozmiary sali to nie problem. – Powoli odnotowywał kolejne etapy przygotowań, na razie jednak nie wspominając ani o dacie ani o szacowanej liczbie gości. Musiał przeliczyć koszta i przygotować wszystkie niezbędne papiery. – Na parterze mogą robić co chcą, byle nie zapuszczali się na piętro. – Zapewniał klientom hotelu dyskrecję, więc nie chciał by kundle z odznaką choćby zagroziły naruszeniem prywatności gości. Łazienki znalazły się na drugim planie, nie tak istotnym, ale skoro Dean sam zaproponował ograniczenie kontroli, uprzejmie skinął mu głową. – Niekoniecznie z Ulsteru, ale mam. - Błyskawicznie zareagował także na jego prośbę, gestem dłoni wzywając blondwłosego osiemnastolatka, który popędził nie tylko po popielniczkę, ale i pintę ciemnego, irlandzkiego piwa. Trzeba przyznać, że uwinął się dość szybko, bo już po chwili przed aurorem stanął wypełniony słodowym napojem kufel. – W porządku. A zakłady bukmacherskie? Do Departamentu Magicznych Gier i Sportów? – Wolał przy okazji upewnić się, czy sytuacja wygląda podobnie jak z krwawym baronem i astroletką, skoro i tak mieli tu spędzić jeszcze trochę czasu, a Cassidy znał się na tej całej papierologii i biurokracji. Skinieniem głowy wskazał również na piwo, po czym sam uniósł szklankę w dłoń, żeby jakoś tę owocną współpracę uczcić.
Powrót do góry Go down


Dean Cassidy
Dean Cassidy

Wiek : 44
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 175
Galeony : 508
  Liczba postów : 87
https://www.czarodzieje.org/t19682-dean-aodhan-cassidy#589383
https://www.czarodzieje.org/t19756-dean-aodhan-cassidy#594993
https://www.czarodzieje.org/t19683-dean-aodhan-cassidy#589388
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyPon 14 Lut - 10:53;

Irlandczyk, przyglądając się temu, co dzieje się w Ministerstwie Magii, coraz częściej dochodził do wniosku, że ten syf może zmyć tylko potop. Teoria jest wtedy, kiedy wie się wszystko, a nic nie działa. Praktyka jest wtedy, kiedy wszystko działa, a nikt nie wie dlaczego. W Ministerstwie brawurowo łączono teorię z praktyką. Tutaj nic nie działa i nikt nie wie dlaczego. Odkąd odszedł Shaw, przestał działać również ekspres do kawy, ostatni bastion normalności i od kilku miesięcy Ulsterczyk zmuszony był przygotowywać sobie kawę w domu. 20 lat pracy, liczne odnaczenia i musi popierdalać do pracy z termosem. Najwyraźniej musiał podpaść temu na górze na jeden z miliona sposobów.

- I miałbym podzielić los jego trzech żon? Dziękuję, ale nie, dziękuję – uśmiechnął się delikatnie, przecierając palcem zmęczone oczy.

Cassidy również nieszczególnie znał się na kobietach, a tym bardziej księżach, choć oczywiście, jak na gorliwego katolika przystało, szanował on panów w sutannach. No, przynajmniej większość z nich, bo jednak nienawidził hipokryzji, a tej w kościele było co niemiara. Dean, choć jego wiara mogła wskazywać na coś zgoła innego, był osobą logiczną i lubił operować faktami, a niestety, kobiety, które na swojej drodze spotykał, logiczne bywały okazyjnie. Inna sprawa, że sam Irlandczyk był osobą o cieżkim i nieprzystępnym charakterze, co wcale nie ułatwiało sytuacji. A gdy doda się do tego dekady nieprzetrawionych traum oraz wysoce stresogenny zawód, to oczywistym się staje, czemu żadna nie wytrzymała z nim dłużej niż kilka miesięcy. Cóż, przynajmniej jak ktoś mu wrzuci granat do mieszkania, to obędzie się bez postronnych ofiar.

Stół Sala na pewno kosztował więcej, niż całe wyposażenie aurorskiej klitki, którą to wynajmował szef biura. A smutne było to mieszkanko. Czyste, puste, bez żadnych ozdób czy zdjęć rodziny. Jedyne, co mogło rzucić się w oczy, to krzyż na ścianie oraz zdjęcie papieża-polaka. Dobra materialne nic jednak nie znaczyły dla Irlandczyka. W ogóle to mało co się dla niego liczyło, w przeciwieństwie do Moralesa, który był równie mocno zakochany w sobie, co we własnych rzeczach, którymi to się otaczał. Ogień i woda, niebo i piekła. Dean i Sal, najdziwniejszy bromance stulecia, którego świadkiem była roztrzaskana popielniczka. Słuchając „tłumaczeń” towarzysza, przewrócił jedynie oczami. Bujać ty my, a nie nas, wypadałoby powiedzieć, ale nie przyszedł tu drzeć kotów ani udowadniać Salowi, że ten jest chujem. „Biznesmen” w głębi duszy doskonale o tym wiedział, choć mógł głosić wszem wobec dyrdymały, że posiada moralność i cierpią tylko ci, którzy na to zasłużyli. Zresztą, sam Cassidy aniołkiem nie był, co to, to nie.

Gdy skończyli już te dywagacje na temat moralności, mogli przejść do rzeczy najważniejszej, czyli interesów. Irlandczyk kiwał ze zrozumieniem głową, wysłuchując propozycji towarzysza.
- Wystarczą adresy barów oraz nazwiska. – Rzucił krótko, płynnie przechodząc do tematu organizowanej imprezy. – Zakłady do Departamentu Magicznych Gier i Sportów – potwierdził, biorąc od młodego kelnera pintę piwa i upijając nieco pianki. – Utoniesz w dokumentach, podobnie jak urzędnicy, ale na to niestety nie mam żadnego wpływu – dodał, tym razem biorąc sążnistego łyka.
Powrót do góry Go down


Salazar Morales
Salazar Morales

Absolwent Slytherinu
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Galeony : 3186
  Liczba postów : 2025
https://www.czarodzieje.org/t21123-salazar-morales-w-budowie#680537
https://www.czarodzieje.org/t21140-salazar-morales#681116
https://www.czarodzieje.org/t21122-salazar-morales#680529
https://www.czarodzieje.org/t21131-salazar-morales-dziennik#6806
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptySro 16 Lut - 1:43;

Gdyby poznał realia pracy w urzędzie od kuchni, zapewne jeszcze bardziej doceniłby swą niezależność i poczucie władzy, jakie wiązało się z prawem własności hotelu. Kiedy tylko nabrał ochoty na smocze espresso, wystarczyło że kiwnął palcem, a któryś z kelnerów usłużnie przynosił filiżankę do stolika. Przede wszystkim jednak nie musiał użerać się ze sztywnymi panami w czarodziejskich szatach pierdzącymi w stołek, którzy tak naprawdę z kompetencjami chyba się rozminęli, za to zachowywali się zupełnie tak, jakby połknęli kija. Niestety miewał do czynienia z urzędnikami ministerstwa aż nazbyt często; nic więc dziwnego, że nawet mimo swej nienawiści do aurorskich psów, Cassidy i tak urastał w jego oczach do rangi gwiazdy, której należało się nieco więcej niż krzta szacunku. Przynajmniej on znalazł się we właściwym miejscu, a umiejętności i rzetelności w wykonywaniu swych obowiązków nie można mu było odmówić, nawet jeśli wskazówki jego kompasu moralnego zdawały się nieco szwankować.
- Skąd wiesz, być może przełamałbyś tę niefortunną passę… – Pokiwał z rozbawieniem głową, unosząc wymownie brwi, ale nie zamierzał wcale kontynuować tematu Pattona Craine’a, podobnie jak i rozmowy o księżach i kobietach. Dysputy religijne zdecydowanie im nie służyły, o czym jednoznacznie świadczyła wybuchowa reakcja Deana sprzed paru minut i roztrzaskana przez niego w nerwach popielniczka, za to rozmowa o białogłowych… Cóż, może w pewnym sensie Salazar skłamał w kwestii znajomości ich charakterów i upodobań; wszak przedstawicielki płci pięknej często lgnęły do niego przez wzgląd na jego nonszalancki, ekstrawagancki styl i sakwę wypchaną galeonami. Doskonale wiedział jak im się przypodobać i jak je podejść, ale większość kobiet cechowało nazbyt emocjonalne podejście do życia, tak nieracjonalne i pozbawione wszelkiej logiki, którego zwykle nie potrafił zrozumieć i które po prostu działało mu na nerwy. Zdarzały się chlubne wyjątki, ale lwią część reprezentantek płci przeciwnej, jakie napotkał na swojej drodze, mógłby określić mianem mściwych żmij, w których słowniku nie istniały takie sformułowania jak „chłodna kalkulacja”, „zawieszenie broni” czy „zdrowy rozsądek”.
Zupełnie inaczej było z Deanem. Mogli niekiedy splunąć jadem, skoczyć sobie do gardeł albo ciskać zaklęciami do upadłego, a i tak ten najdziwniejszy w historii bromance trwał w najlepsze a żadne znaki na niebie i ziemi nie wskazywały na to, by nici ich nietypowej, nietrzymającej się kupy przyjaźni miały zostać zerwane. Mimo dzielących ich różnic, mieli za sobą również ogromny bagaż wspólnych doświadczeń, który podtrzymywał ich więź i sprawiał, że z czasem zdążyli już chyba przywyknąć do wzajemnych przywar. Każdy z nich był również chujem, tyle tylko że na własny, wyrafinowany sposób, dlatego nie było sensu ciągnąć tej licytacji, w rzeczywistości prowadzącej donikąd. Zwłaszcza, kiedy w tle przewijały się ważniejsze od moralnych dysput interesy. – Właściwie będę miał coś, co przyniesie ci więcej radości niż irlandzkie piwo. – Wtrącił się nagle, uświadamiając sobie że przecież jedną z osób podległych szkockiemu handlarzowi może wystawić mu już teraz. – Bym zapomniał o jednej takiej… Mówią na nią Fire. – Dawkował informacje, racząc się przyjemną goryczą whiskey, by przypomnieć sobie wszystko to, co wie o kobiecie. Kojarzył ją z zasłyszanych plotek, kilkukrotnie jej sylwetka przemknęła mu nawet przed oczami na zacienionych alejach nokturnu, ale osobiście nigdy nie miał z nią styczności. – Na pewno z Dearów, zdaje się że ma na imię Blaithin. Dość niska, chuda, co charakterystyczne, nosi opaskę na prawym oku. – Tak, utracone ślepię niewątpliwie należało do tych szczegółów wizualnych, o których warto wspomnieć i które ułatwią namierzenie jej w tłumie innych szubrawców. – Problem w tym, że nie mam pojęcia, gdzie mógłbyś ją odnaleźć. Może i jest dość młoda, ale za to utalentowana i całkiem sprytna. Przynajmniej z tego co słyszałem na nokturnie. – Nie zamierzał wciskać mu bajek, udając że wie o dziewczynie cokolwiek więcej. Obiło mu się o uszy, że współpracowała z Dangerousem i że zręcznie radzi z przemytem rozmaitych artefaktów, ale do tej pory nigdy nie wchodzili sobie w drogę.
- Myślę, że przekażę ci te wszystkie plany i dokumenty już w lutym, podobnie jak listę zastosowanych zaklęć zabezpieczających. Chwilę mi zajmie zanim skompletuję wszystko to, co niezbędne. – Powrócił również do organizacji turnieju pojedynkowego. – Wtedy też ustalę liczbę uczestników. Muszę się jeszcze zwrócić do szpitala św. Munga z zapytaniem o dostępność magimedyków, żeby podjąć decyzję co do skali wydarzenia, no i ostatecznego terminu. – Podzielił się z nim dalszymi etapami planu, wzdychając ciężko, bo cały ten proces okazywał się znacznie bardziej złożony i skomplikowany, niżeli mógłby na początku przypuszczać. Trzeba było się przebić przez doprowadzającą do szału biurokrację, zgrać kolejne kroki datami, a od tego stosu papierów i nudnych spotkań z pracownikami, czy to ministerstwa czy to najsłynniejszej w magicznej części Londynu placówki medycznej krew go już zalewała. – Ah, i Dean, jeszcze jedno. – Podniósł głowę z nad pergaminu, na którym wynotował sobie najistotniejsze pozycje. – Wiem, że zgodnie z przepisami co najmniej na tydzień przed imprezą ześlą mi kontrolę z Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof. Gdybyś był tak uprzejmy i uprzedził mnie kilka dni przed terminem… – Spojrzał na niego wymownie, wyczekując choćby niemego, potwierdzającego skinienia, a dopiero kiedy takowe otrzymał, ponownie uniósł szklankę wyżej, żeby wreszcie odrzucić interesy na bok i po prostu się z kompanem napić, wspólnie narzekając na szarą rzeczywistość, jak i wszelkie przeciwności losu.

zt. x2
Powrót do góry Go down


Maximilian Felix Solberg
Maximilian Felix Solberg

Student Slytherin
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Galeony : 5402
  Liczba postów : 13174
https://www.czarodzieje.org/t18528-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18530-poczta-maxa-felixa
https://www.czarodzieje.org/t18529-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18677-max-felix-dziennik
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyCzw 3 Mar - 18:57;

Wieczór był przecudowny, choć psychika Maxa niekoniecznie. Po raz kolejny w ciągu ostatnich dni potrzebował towarzystwa i odciągnięcia swoich myśli od ponownego bycia singlem. Zwerbował więc swoją jedną i jedyną żonkę - Tori, którą wyciągnął na obchód po klubach Londynu, oczywiście na koszt zapraszającego.
Nie musiał długo jej namawiać, a tym bardziej nie musiał wiele czekać, nim obydwoje byli już nieźle porobieni. Solbergowi humor poprawił się o dwieście procent, gdy ostatni szot wleciał do jego gardła, zalewając prochy, które w tajemnicy przed towarzyszką przygrzał chwilę wcześniej w męskiej toalecie. Był pewien, że od takiej ilości nic mu nie będzie, a poza tym, przecież już był trzeźwy! Raz na kilka miesięcy to nie nałóg, prawda?
Nie miał zamiaru zawracać sobie tym głowy, gdy czuł jak gorzkawa substancja wchłania się w jego śluzówki, a następnie cierpki alkohol niweluje to uczucie, zostawiając tylko błogość i radość.
-Ej! Typie! Tysieodpierdolsie od mojej żony! - Zaśmiał się podchodząc do Tori, którą właśnie obmacywał jakiś koleś. Nieznajomy spojrzał na Maxa, po czym zostawił Sorrento z niezadowoloną miną i ruszył w kierunku baru. -Ej, piękna! - Wybąkał z szerokim uśmiechem do swojej towarzyszki tego wieczora. -Mam pomysł! Zabrać Cię w luksusy? Grałaś kiedyś w therię popijając najdroższe driny w mieście? - Diabelski błysk pojawił się w szmaragdowych tęczówkach nastolatka, który już brał Vittorię za rękę i prowadził w stronę wyjścia z lokalu.
Przez chwilę przemierzali uliczki miasta, zmierzając do celu, jakim było... El Paraiso.
-Ooooo, tu, tu za zakrętem będzie stał mój bar! Patrz, już prawie mamy szyld! Wbijaj, będziesz naszym pierwszym gościem! - Wyłożył z kieszeni klucze i zaprowadził dziewczynę do lokalu, który z Lucasem remontowali. Nie było tam jeszcze idealne, ale już kilka butelek z alkoholem stało. -To za nasze cudne małżeństwo! - Wzniósł toast, gdy nalał im drineczka i chwiejąc się na nogach wychylił kolejną szklankę. -Spokojnie, na zachwyty przyjdzie jeszcze czas. Tu będzie scena, o a tu tancerki. Widzisz to Sorrento? - Zapytał, chodząc w kółko i szeroko gestykulując pokazywał jej, co dokładnie gdzie miało stać.
-Dobra, spadamy bo nie wiem kiedy doba hotelowa się kończy. - Zachichotał, po czym poprawił kołnierz swojej kwiecistej koszuli, która grzecznie siedziała jeszcze za paskiem jego czarnych, opiętych spodni. Zamknął za nimi drzwi na wszelkie zamki, odpalił szluga i znów ruszyli w drogę, która tym razem wcale nie była długa. Wystarczyło przejść kilka metrów i pokonać jeden zakręt, by ich oczom ukazała się luksusowa fasada El Paraiso.
-Zapraszam, madame! - Puścił ją przodem, a gdy ochroniarz zatrzymał go, nie do końca chcąc wpuścić Solberg przewrócił oczami, przeprosił Tori i zwrócił się do kolesia, który tak bezczelnie zepsuł mu bycie dżentelmanem. -Słuchaj, nie wiem kim jesteś, ale chyba nie pracujesz tu zbyt długo, bo wiedziałbyś, kim jestem i że nie życzę sobie takich tekstów. Ani ja, ani Paco. Ale skoro już chcesz pogadać, możesz powiedzieć mi, gdzie znajdę tego wymoszczonego właściciela. Mam dla niego przesyłkę. - Skorzystał z kilku tekstów, które zazwyczaj gwarantowały mu wejście tutaj, równocześnie dyskretnie wsadzając kolesiowi kilka galeonów w łapę. Łapówka zadziałała jak powinna i już po chwili wraz z Tori jechali windą na piętro.
-Tu powinienem zabrać Cię na podróż poślubną, a nie do jakiejś zapchlonej komnaty w Hogu. - Zachichotał znowum, poprawiając włosy. Popierdoliło go dokładnie, ale biorąc pod uwagę stan, w jakim się znajdował i fakt, ze w sumie to bardziej się kołysał niż stał, chyba nikt nie mógł go dziwić, że nie myślał logicznie. - Mam nadzieję, że wybaczysz mi to opóźnienie milady. - Ujął delikatnie jej dłoń, po czym złożył na niej subtelny pocałunek prosto w miejsce, gdzie widniała ich obrączka. Tak naprawdę najchętniej zatopiłby się w jej kuszących ustach, ale o dziwo miał jeszcze jakieś granice.
Przynajmniej względem niej, bo co do Paco sprawa miała się zupełnie inaczej. Nie bacząc na nic po prostu otworzył drzwi do pokoju, który wskazał ochroniarz, rozłożył szeroko ręce i z wielkim uśmiechem na ryju odezwał się do siedzącego w środku mężczyzny (bez względu na to, czy był akurat sam czy nie).
-Tęskniłeś? - Szczerzył się jak głupi do sera, po czym wprowadził za sobą Tori, obejmując ją w pasie. -Paco, to jest Tori, Tori przedstawiam Ci Salazara. - Oficjalnie zadbał o wszelkie formy kultury, po czym wyjął z torby sakiewkę i rzucił ją na stół. -Como solo quieres verme como amante o cliente, estoy aquí con el negocio. - Zwrócił się po hiszpańsku do byłego kochanka klarując mu nieco sytuację. Był jednak zbyt rozbawiony na twarzy, by Salazar nie miał szans zorientować się, że młody przyszedł tu prosto z jakiejś imprezy.

@Vittoria Sorrento
@Salazar Morales

______________________



 
I thought that I could walk away easily
But here I am, falling down on my knees
Powrót do góry Go down


Vittoria Sorrento
Vittoria Sorrento

Student Gryffindor
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Galeony : 523
  Liczba postów : 1356
https://www.czarodzieje.org/t19001-vittoria-sorrento
https://www.czarodzieje.org/t19005-nicholas
https://www.czarodzieje.org/t19003-vittoria-sorrento
https://www.czarodzieje.org/t19007-vittoria-sorrento-dziennik
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyCzw 3 Mar - 20:16;

Vitt zawsze dawała się wyciągnąć na picie – a już szczególnie Maxowi. Tak było przed jej amnezją, tak było też teraz. Poza tym... Szczerze? Na feriach bardzo ubolewała, że nie udało im się na siebie wpadać częściej. Liczyła na ogrom zabawy, imprezy, poznawanie ludzi... A w jej domku ulokowano 16 letniego puchona. I Vittoria nie miała serca zostawiać go samego gdy ten ewidentnie szukał kontaktu. Był miły, to fakt – ale ona nie była nianią. A jednak większość ferii spędziła właśnie jako opiekunka do dzieci. Jeśli naprawdę chciała być kiedyś nauczycielem to wraz z utratą pamięci akurat ta rzecz się zmieniła – obecnie kompletnie nie wyobrażała sobie siebie w tej roli. Będzie musiała kiedyś znaleźć na siebie inny plan.
Szot za szotem. Alkohol coraz mocniejszy, procenty coraz wyższe. Coś ewidentnie nie grało i miała tego świadomość już od kilku dawek trunków, które czuła na języku.. Może nie znała go tak dobrze jak wcześniej – ale intuicyjnie wyczuwała, że coś go trapi. Sama musiała momentami zwolnić tempo, bo inaczej nie była by w stanie ustać na nogach – a miała mocną głowę. Więc była w szoku, że Solberg jakimś cudem jeszcze kontaktował z otoczeniem. Jako tako... Ale kontaktował. Przynajmniej na tyle by przerwać jej ze dwa lub trzy razy flirt z jakimś przypadkowym kolesiem. Ostatnio coraz częściej pozwała sobie na takie przypadkowe relacje – a dokładniej od ich spotkania nad amortencją.
- No kto by pomyślał, że mąż jest taki zazdrosny – Zaśmiała się do Solberga mimo że przepłoszył jej amanta. No cóż, nie oszukujmy się. To i tak Maxio stanowił najprzystojniejszy obiekt seksualny w tym miejscu.
- Nie pamiętam – Odpowiedziała szczerząc się do niego. Z coraz większym dystansem podchodziła do swojej amnezji. Szczególnie po takiej ilości alkoholu – Ale rum! Musi być rum! Mieliśmy być piratami! I chcę kapelusz pirata pod kolor rękawiczek! – Właściwie tak jak Solberg nie poinformował jej o tym, że mu coś leży na sercu tak i ona nie poinformowała, że dzisiejszy jej strój (czyli wspomniane rękawiczki jest dość specyficzny ze względu na wciąż jeszcze poparzone po kontakcie z dziwną roślinką ręce. Do tego mała czarna, czarne trampki. Trzeba było przyznać – wyglądała bosko.
- Czy jako pierwszej klientce przysługuje mi schadzka z właścicielem na zapleczu? – Spytała podążając ze swoim mężem-dżentelmenem. Nie omieszkała też wypić za ich jakże udany związek.
- Widzę i nie mogę się doczekać. Ludzie będą walić drzwiami i oknami i drzwiami! – Chyba o drzwiach już mówiła... Ale co tam! Dobra, po tym kolejnym drinku jej mózg również już zaczynał mieć lagi, a myśli schodzić w dziwne strony. Dobrze więc, że wrócili na świeże powietrze, bo miała jakieś dziwne uczucie w żołądku sugerujące, że zawartość może nie chcieć tam pozostać na stałe. Na szczęście kilka oddechów na dworze załatwiło sprawę.
- Kim jest Paco? – Spytała zaraz po tym jak wylądowali w windzie. Wcześniej obserwowała dokładnie Maxa i albo zajebiście blefował, ale już nie raz nie dwa tu był. Zapewne u tego Paco, który z tego co zrozumiała był tu szychą. Dlatego jej pytanie było bardziej wycelowane w to kim tan człowiek jest dla Solberga. Nigdy wcześniej o nim nie wspominał.
- A ja nadal nie pamiętam naszej nocy poślubnej... Serce mi krwawi! – Udała ogromny smutek kładąc dłoń na jakże bolącym ją sercu – Mam nadzieję, że dzisiaj mi to wynagrodzisz Mi Amor -  Odpowiedziała wpatrując się głęboko w oczy chłopaka i zagryzając dolną wargę w wyjątkowo kuszący sposób. Rekin polował – a skoro już opuścili bar i zostali we dwójkę, to na oku pozostawała już tylko jedna ofiara. Nie wiem czy to wspomnienia, alkohol, coś innego czy wszystko naraz sprawiało, że swoją granicę była w każdej chwili gotowa przekroczyć.
Powrót do góry Go down


Salazar Morales
Salazar Morales

Absolwent Slytherinu
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Galeony : 3186
  Liczba postów : 2025
https://www.czarodzieje.org/t21123-salazar-morales-w-budowie#680537
https://www.czarodzieje.org/t21140-salazar-morales#681116
https://www.czarodzieje.org/t21122-salazar-morales#680529
https://www.czarodzieje.org/t21131-salazar-morales-dziennik#6806
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyCzw 3 Mar - 21:00;

Po powrocie z malediwskich wysp często łapał się na tym, że powraca myślami do wspólnych wyjazdów z Felixem, ale i niestety do ich ostatniego spotkania na drewnianym tarasie, które odciskało się bolesnym piętnem na tych znacznie przychylniejszych wspomnieniach. Cholernie trudno było mu się odnaleźć. Nie potrafił również do końca pogodzić się z jego stratą. Poszukiwał więc ukojenia w cierpieniu przede wszystkim w zawodowych obowiązkach, wieczorami zaś chwytając w ramiona młodych chłopców, którzy może nie dorównywali Maximilianowi diabelskim, zawadiackim uśmiechem, ale chętnie oddawali mu swoje ciała.
Dzisiejszego wieczora nie spodziewał się żadnych innych gości. Podejmował już w swoim pokoju jednego, który przynajmniej przez ten krótki, upojnie spędzony czas, miał mu pomóc zapomnieć o istnieniu Solberga. Po wszystkim wciągnął spodnie i nałożył na ramiona czarną koszulę z kwiecistym motywem, odpalając merlinową strzałę wsuniętą pomiędzy usta. Zaciągnął się chmurą siwego, gryzącego dymu, zapinając jej guziki, kiedy nagle drzwi do pokoju otworzyły się, a we framudze ukazała się twarz Maximiliana i zupełnie nieznanego mu dziewczęcia. Przewrócił wymownie oczami, ostentacyjnie i rozmyślnie, powracając na tę jedną chwilę do swojego blondwłosego, na oko może dwudziestoletniego kochanka, składając ostatni, namiętny pocałunek na jego szyi, a potem skinieniem głowy wskazał mu, że lepiej będzie jeżeli już stąd pójdzie. Dopiero kiedy chłopak minął się z nieproszonym duetem, podszedł bliżej do tej dwójki intruzów, wpierw unosząc kulturalnie dłoń niejakiej Tori, aby z grzeczności ją ucałować. – Paco, Salazar… jak ci wygodniej. – Przedstawił jej się oficjalnym tonem, ukradkiem zerkając na rzuconą przez Solberga na stół sakiewkę. Chwilę później stał już przed obliczem Felixa, ale nim w ogóle się do niego odezwał, obdarował go złowrogim spojrzeniem spod byka. Nawet nie raczył zapukać, nie mówiąc już o tym, żeby uprzedzić go o swoim najściu.
- Preferiría la segunda opción. – Przez jego usta przemknął cień prowokującego uśmiechu, ale tak naprawdę nadal próbował połączyć fakty i zrozumieć dlaczego chłopak się tutaj znalazł. – ¿A qué llamas negocios? No te estoy vendiendo drogas. – Wyraził się jasno i stanowczo, przypatrując się uważniej jego szmaragdowym, nienaturalnie rozszerzonym źrenicom. – Lo puedo ver en tus ojos. Estás drogado otra vez... – Nie ukrywał rozczarowania, wszak jeszcze półtora tygodnia temu Maximilian zarzekał się, że jest czysty jak łza, a teraz… jego oczy mówiły co innego. – ¿Ella sabe...? ¿Tu NOVIO sabe cuánto te diviertes estando drogado otra vez? – Nie ustępował, dodając z wyraźną nutą złośliwości i kpiny, dopiero teraz przypominając sobie o towarzystwie, jakie chłopak ze sobą przyprowadził. Przerwał więc na moment i pokiwał dziewczynie przepraszająco głową, starając się jej w ten sposób bezgłośnie przekazać, żeby nie przejmowała się ich niezałatwionymi sprawami. Szkoda tylko, że nie zdawał sobie przy tym sprawy, że Tori doskonale zna język hiszpański...
Powrót do góry Go down


Maximilian Felix Solberg
Maximilian Felix Solberg

Student Slytherin
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Galeony : 5402
  Liczba postów : 13174
https://www.czarodzieje.org/t18528-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18530-poczta-maxa-felixa
https://www.czarodzieje.org/t18529-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18677-max-felix-dziennik
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyCzw 3 Mar - 21:28;

Tworzyli mieszankę wybuchową i to dlatego Max czuł się w jej towarzystwie tak dobrze. Dodatkowo pomagał fakt, że dziewczyna łatwo ulegała jego pojebanym pomysłom, a to zawsze było w cenie.
-Właśnie. Co Ci się stało? - Zapytał, patrząc na widniejące na dłoniach dziewczyny rękawiczki. Nie kojarzył, by kiedykolwiek wcześniej lubowała się w podobnych dodatkach. Nie wymagał jednak odpowiedzi, bo sam przecież nie był aniołem prawdy i zwierzeń. Zresztą i tak bardziej interesowała go tego wieczoru zabawa i używki.
-Na zapleczu nie, ale... - Wziął ją za rękę i doprowadził do małych drzwi, za którymi znajdowały się prowadzące w dół schody. Gdy zeszli na dół, oczom Tori ukazało się prywatne laboratorium eliksirowe Maxia, a że ten na samą myśl o kociołkach robił się podjarany, złapał dziewczynę w pasie, przyciągnął do siebie i lekko pocałował. -Ale w moim lochu, zawsze. - Dodał, gdy już odłączył się od jej warg. Teraz jednak troszkę skłamał, bo zaraz wyciągnął ją z tego miejsca, by mogli zaczerpnąć świeżego powietrza i znaleźć się w hotelu, do którego zmierzali.
Solberg wiedział, że nie jest to dobra decyzja i spotka się z konsekwencjami, ale miał wyjebane w tej chwili do końca. Bardziej zależało mu na czymś innym niż zdrowym rozsądku, czego pewnie następnego dnia będzie żałował.
-Paco jest właścicielem tej piękności. - Wyjaśnił pobieżnie, nie wchodząc w ich zawiłą relację, bo jeszcze Tori faktycznie by zrobiła za głos sumienia i go stąd wyprowadziła. Nie miał na to czasu ani ochoty. Ten dzień nie był dla niego przyjemny nie tylko ze względu na zerwanie z Felim, ale i przez to, że mijał dokładnie rok od kiedy jego życie już do końca straciło sens i kolory. Idealnie wręcz.
Nie mógł oprzeć się tej przygryzionej wardze, która zawsze działała na niego kusząco. Wplótł dłoń w jej włosy i pocałował zdecydowanie namiętniej niż w lokalu, który kiedyś miał zamienić się w jego bar. -Wynagrodzę podwójnie, jeśli mi pozwolisz. - Wymruczał, trącając jej nos swoim, gdy dźwięk otwieranych drzwi windy sprawił, że oderwać w końcu swoje usta od jej warg, choć był spragniony więcej i więcej.
Po kilku krótkich chwilach stali już w pokoju Paco. Na szczęście ten zdążył już się ubrać, ale widok jego blondwłosego kochanka zagotował mu krew w żyłach szczególnie, jak Morales ostentacyjnie złożył na jego szyi namiętny pocałunek. Nie dał jednak niczego po sobie poznać, uśmiechając się do wychodzącego chłopaka, w myślach mówiąc mu, że może tu wracać ile chce, ale i tak mu nigdy nie dorówna.
Przewrócił oczami na widok tej pozornej maniery, jaką Paco wykazywał względem Tori, jeszcze mocniej obejmując dziewczynę w pasie i swojego boku. Na palcu nastolatka wciąż widniała drewniana obrączka pasująca do tej, którą miała Sorrento, jeżeli tylko jeszcze znajdowała się na jej dłoni.
-No te preocupas. Tengo suministro. - Wyjął z kieszeni woreczek z mugolską substancją, by pokazać, że jest samowystarczalny w tym akurat temacie, po czym szybko go schował, gdyby przypadkiem Paco chciał mu to skonfiskować. - Quiero tu compañía. Todo de noche. Solo nos y tu  pasatiempo favorito. Juegos. - Ostatnie zdanie powiedział dość jadowicie z odpowiednim uśmiechem na twarzy. Wciąż nieugięcie patrzył w czekoladowe tęczówki, gdy wyciągał z torby planszę do Therii. -No esta tu problema de mas. - Zbliżył się do niego, gdy ten miał czelność wypomnieć mu bycie na haju. Gdyby nie uspokajająca obecność gryfonki, już dawno by mu przypierdolił. Komentarz ten dotyczył nie tylko tego, że Max był wyraźnie na haju, ale i kolejnych pytań, które mężczyzna wystosował w jego stronę. Nie przyszedł tu się tłumaczyć.
-Polecam Ci tę kanapę. Strasznie wygodna i daje cudny widok na miasto jeżeli tylko odsłoni się zasłony. - Zwrócił się do Tori, wskazując miejsce, gdzie powinna się rozgościć czując się zupełnie jak u siebie. Bezczelny mały gnojek. -Czego się napijesz? Ja bym przyjął może gin z tonikiem... - Rozjebał się w fotelu tuż obok Tori, układając planszę na stole. Czy Paco tego chciał, czy nie, właśnie dowiedział się, że posiada plany na tę noc.

______________________



 
I thought that I could walk away easily
But here I am, falling down on my knees


Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Czw 3 Mar - 21:48, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down


Vittoria Sorrento
Vittoria Sorrento

Student Gryffindor
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Galeony : 523
  Liczba postów : 1356
https://www.czarodzieje.org/t19001-vittoria-sorrento
https://www.czarodzieje.org/t19005-nicholas
https://www.czarodzieje.org/t19003-vittoria-sorrento
https://www.czarodzieje.org/t19007-vittoria-sorrento-dziennik
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyCzw 3 Mar - 21:48;

Może jednak powinni mieć w swoim duo kogoś kto będzie hamował drugą osobę? Tak by było rozsądniej... I z jakiegoś powodu mam wrażenie, że ostatecznie to Tori będzie zwykle właśnie tą osobą. Może dlatego, że była trochę starsza?
Nie dzisiaj jednak. Dzisiaj oboje najwyraźniej wymontowali ze swojego pojazdu wszystkie hamulce. Ta noc nie może skończyć się dobrze.
- Zostaję punkówą. Następnym razem będę miała glany i ćwieki – Odpowiedziała żartobliwie. Nie chciała go martwić, bo czuła, że zmartwień to on ma już dzisiaj dość na głowie. Cały czas walczyła ze sobą czy o nie pytać, czy wręcz przeciwnie. Ostatecznie zawsze z tego rezygnowała. Może jutro gdy obudzą się na kacu – prawdopodobnie razem, bo w takim stanie to raczej niemądre byłoby wracać samemu do szkoły.
Zejście do laboratorium najpierw ją zaskoczyło, a potem tylko utwierdziło w przekonaniu, że mentorowanie jej ostatnio przy Amortencji nie było wcale dziełem przypadku, a sporej wiedzy i najwyraźniej pasji. Przelotny pocałunek przed wyjściem jednak jak zwykle przeszkodził jej w zadawaniu pytań. Chłopak zdecydowanie robił wszystko by dzisiaj ich nie zadawała.
Pocałunek w windzie oczywiście odwzajemniła – nawet chwilę się nad tym nie zastanawiała. Pamiętała ich spotkanie w domku na drzewie. Wiedziała czego może oczekiwać – i że warto. Nawet jeśli zdecydowanie nie powinni. Po tym czego się ostatnio dowiedziała o swoim życiu to nie będzie miała wyrzutów sumienia – nawet na trzeźwo.
Nie spodziewała się, że faktycznie idą się spotkać ze wspomnianym wcześniej Paco. Choć tego, że pijany Max wjedzie na miejsce niemal z buta? Już jak najbardziej. Sama szła za nim jak grzeczna owieczka prowadzona przez pasterza – bo w sumie co innego miała robić? Ilość promili we krwi i tak uniemożliwiała jej dostatecznie szybką reakcję na jakikolwiek Maxa pomysł – szczególnie jeden z tych głupich. I to chyba właśnie taki był biorąc pod uwagę, że ów mężczyzna nie był sam. Dobrze, że Max wciąż ją przytulał (czy wydawało jej się czy mocniej, gdy mężczyzna podszedł?), bo czuła się tutaj wyjątkowo niepewnie. W takich chwilach zawsze kciukiem obracała na palcu ich ślubną obrączkę. Nosiła ją, oczywiście, że nosiła. Nigdy nie zdejmowała.
- Tori, miło mi – Odpowiedziała grzecznościowo z zaciekawieniem wodząc wzrokiem między mężczyznami i... Będąc wyjątkowo zdziwioną gdy nagle przeszli na inny język aniżeli angielski. Czy powinna im wspomnieć, że to nie jest zbyt kulturalne? Przeskakiwała wzrokiem pomiędzy nimi gdy kolejne zdania wydobywały się z ust nowo poznanego mężczyzny. Potem na dłużej zatrzymała się na nim. Z tonu głosu mogła wywnioskować (po zignorowanie alkoholowego szumu w uszach), że jest na niego zły. Czyli łączyła ich jakaś głębsza relacja niż klient hotelu i hotelowa szycha...
I tego samego mogła domyślić się po samej ich rozmowie, bo doskonale ją rozumiała. Każde słowo. Była jednak blondynką – a komu łatwiej grać głupią jeśli nie blond ślicznocie? Udawała więc, że nie ma pojęcia o czym rozmawiają. Dlatego na przepraszające spojrzenie Salazara sama odpowiedziała krótkim ruchem ręki mówiącym „nie szkodzi”. Bardziej niż fakt iż mają coś do ukrycia zmartwiła ją sama rozmowa. „Znowu jesteś na haju”. Nie pamiętała wiele z ich relacji sprzed amnezji – nie wiedziała czy powinna wiedzieć o tym, że chłopak ma jakieś problemy, czy wręcz przeciwnie. Tylko kiedy on... Skoro cały wieczór byli razem i jedyne co wlewał w siebie do alkohol... Krył się z tym? Teraz najwyraźniej było mu już wszystko jedno (chyba, że zapomniał, że i ona mówi po hiszpańsku), ale wcześniej... Tylko po co? Była ostatnią osobą która by go oceniała za coś takiego – to, że sama nie wchodziła aż tak głęboko w ten świat nie oznaczało, że będzie mu to wyrzygiwać i... Jej myśli przerwał kolejny fragment rozmowy. „Twój chłopak”. Max się z kimś spotykał? O tym też nie miała pojęcia. Najwyraźniej o wielu rzeczach nie miała... I to chyba to ją najbardziej zakuło. No  bo przecież nie sam fakt że mógłby się z kimś spotykać – mężem był tylko na nieprawomocnym papierze.
-Em... Dobrze – Ruszyła w stronę kanapy czując, że lepiej mu nie mówić tego, co faktycznie myślała czyli „Może jednak stąd idźmy?”. W windzie jeszcze byłą rekinem. Teraz zamieniła się w maleńką, złotą rybkę między piranią i rekinem. Z racji jej upodobań Max był oczywiście tym drugim. Grzecznie więc podążyła na kanapę, a gdy dawny ślizgon się do niej dosiadł ona sama przysunęła się bliżej niego. Pijany czy nie. Naćpany czy nie. Wściekły czy nie – zawsze jego obecność dawała jej ogromne poczucie bezpieczeństwa – Dla odmiany może być woda. Przez "O", nie „Ó” – Stwierdziła przechodząc w trym nienarzucającej się, grzecznej dziewczyny. Jednak ze względu na alkohol zdrowy rozsądek wciąż nie powrócił, zatem siedzieli w pokoju zupełnie jej obcego typa z którym Max miał jakiś zatarg i zamierzali grać w therie... Chyba lepiej będzie, jeśli jutro obudzi się nie pamiętając tej nocy.
Powrót do góry Go down


Salazar Morales
Salazar Morales

Absolwent Slytherinu
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Galeony : 3186
  Liczba postów : 2025
https://www.czarodzieje.org/t21123-salazar-morales-w-budowie#680537
https://www.czarodzieje.org/t21140-salazar-morales#681116
https://www.czarodzieje.org/t21122-salazar-morales#680529
https://www.czarodzieje.org/t21131-salazar-morales-dziennik#6806
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyCzw 3 Mar - 22:40;

Blondwłosy chłopak, pomimo swej urody, nie dotrzymywał Felixowi kroku, ale o tym intruz nie musiał przecież wiedzieć. Nie chciał dawać mu ani grama satysfakcji, wręcz przeciwnie, świadomie i z rozmysłem pozwolił sobie na ten ostatni namiętny gest, mając nadzieję że to rozzłości jego nieproszonego gościa. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, ale kiedy już widzą… Nie miał pojęcia czy ten obraz jakkolwiek w niego ugodzi, ale nie widział przeszkód, dla których miałby tego nie sprawdzić. Właściwie przypatrywał się przede wszystkim jemu, nie zwracając uwagi na żadne drewniane obrączki, może niezbyt kulturalnie ignorując także obecność jego przyjaciółki, ale powiedzmy sobie uczciwie, to nie on ją tutaj zaprosił. Nie był niczego winien ani tej dziewczynie, ani Maximilianowi, który przecież podczas spotkania na Malediwach podjął decyzję.  
Przewrócił oczami, nie dążąc nawet wpaść na pomysł, by wyrwać mu woreczek z prochami z rąk, ale zachowanie chłopaka tylko utwierdziło go w przekonaniu, że jest na ostrym haju. – Si querías mi compañía por la noche, deberías venir solo, ¿no crees? – Wytknął mu kąśliwie, nie dowierzając jego głupocie. Nie miał pojęcia ile kieliszków chłopak zdążył już wychylić i ile kresek wciągnąć, ale miał wrażenie, że całkiem pomieszało mu się w głowie. – ¿Sabes de qué se trata el negocio? Se trata de celebrar contratos. – Przerwał na chwilę, zaciągając się papierosowym dymem dla uspokojenia zszarganych nerwów, ale nikotyna niewiele mu mogła w tym momencie pomóc. – ¿Sabes cuál es el contrato? Le ayudaré. Para concluirlo, necesita el compromiso y consentimiento de ambas partes en la transacción. – Wytłumaczył mu jak krowie na rowie, nie będąc nawet pewnym czy cokolwiek jeszcze do niego dociera. Na pierwszy rzut oka widać jednak po nim było, że jest wkurwiony jak buchorożec w natarciu, a złość wręcz zaczęła wylewać mu się uszami, kiedy Maximilian, mając go w głębokim poważaniu, zachował się jak pan na włościach, oprowadzając swoją przyjaciółkę po JEGO salonie.  
Ponownie skinął przepraszająco do niejakiej Tori, nie pozwalając jednak Felixowi rozwalić się wygodnie w SWOIM fotelu. Nie miał nic do dziewczyny, nie jej wina, że jej przyjaciel nie miał za grosz taktu i instynktu samozachowawczego… A propos tego małego skurwiela, który tego wieczoru przekroczył wszelkie granice bezczelności, zręcznym ruchem chwycił go za koszulę – musiał przyznać: gustowną – uderzając jego plecami o ścianę. – ¿Qué carajo te estás imaginando?! – Warknął na niego wściekle, bo tym razem gówniarz przeginał strunę. – ¿No es mi problema? Entonces, ¿por qué no juegas con ese novio tuyo? Que? – Utkwił natarczywy, prowokujący wzrok w jego szmaragdowych ślepiach, próbując wyczytać z nich cokolwiek, co pomogłoby mu zrozumieć ten absurd, ale nie był pieprzonym legilimentą, a w gniewie niełatwo było skupić myśli. – Te lo dije, cariño, era todo o nada para mí. – Przypomniał mu, kiedy nagle przyszedł mu do głowy przypuszczalny powód, dla którego nastolatek spizgał się jak szmata. Może tego jego chłopca wcale już nie było? A nawet jeśli był, chyba niewiele dla niego znaczył. – No puedes venir aquí, jugar conmigo y actuar como si estuvieras en casa si no me das nada a cambio. Y no necesito tu dinero. – Wyszeptał wprost w jego usta, kiedy tylko się do niego przechylił, ale mimo ściszonego głosu w jego spojrzeniu nie dało się dostrzec ani krzty łagodności. Nadal kipiał złością, chociaż w czekoladowych źrenicach zatlił się również i płomień pożądania przywołany bliskością ich ciał. Zacisnął zresztą palce na materiale w pięść, mocniej dociskając chłopaka ręką do ściany, żeby dobitniej jeszcze pokazać, że nie chce jego pieniędzy. Chciał odzyskać jego, a w tej chwili, mówiąc zupełnie szczerze, z przyjemnością sięgnąłby również jego warg. Biedna Tori niestety na szklankę wody – nie wódki, tyle zdołał akurat zapamiętać – musiała jeszcze chwilę zaczekać.
Powrót do góry Go down


Maximilian Felix Solberg
Maximilian Felix Solberg

Student Slytherin
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Galeony : 5402
  Liczba postów : 13174
https://www.czarodzieje.org/t18528-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18530-poczta-maxa-felixa
https://www.czarodzieje.org/t18529-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18677-max-felix-dziennik
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyPią 4 Mar - 11:06;

Hamowanie Maxia w tym stanie było zadaniem praktycznie niemożliwym. Nie chodziło nawet o krążące w jego organizmie używki, a o nastawienie do życia, które po raz kolejny odebrało mu wszystko, co miało dla chłopaka jakąkolwiek wartość.
-Nie podpuszczam Cię, ale tego nie zrobisz. - Wyszczerzył się, ale nie ciągnął tematu. Skoro nie chciała podać mu prawdziwego powodu, nie miał zamiaru naciskać. Sam zresztą nie był specjalnie otwarty na wyznania tego wieczoru.
Mocniejsze objęcie Tori, gdy Paco podszedł się przywitać po części było spowodowane troską o dziewczynę. Nie wiedział czego spodziewać się po Moralesie, ale wiedział, że ich wizyta nie jest mu na rękę, a to dawało nastolatkowi jakąś chorą satysfakcję, choć nie powinien mieszać w te gierki biednej Sorrento. Teraz jednak nie myślał logicznie i zamiast tego wjebał ich w coś, co mogło się skończyć w każdy możliwy sposób. Bardzo dobrze pamiętał, że Vittoria rozumie hiszpański, dlatego też nie przejmował się tym aż tak jak Salazar, który raz po raz starał się ją niemo przepraszać za tę sytuację. Podobało mu się jednak, że dziewczyna poniekąd stanęła po jego stronie udając, że tak naprawdę jest głupiutką, nie rozumiejącą nic istotką.
-De alguna manera no necesitabas contratos antes. - Nie byłby sobą, gdyby nie wytknął mu tej niekonsekwencji. O ile Max czuł się równie skrzywdzony, to jednak w tym duecie o dziwo Paco okazywał się być tym bardziej porywczym. A ponoć był taki słowny. Tradycyjnie dla siebie zignorował resztę wypowiedzi, by kulturalnie zająć się swoją koleżanką.
Nie zdążył jednak się rozgościć wygodnie, bo Morales postanowił zrobić to, co umiał najlepiej - wkurwić się i rzucić Maxem o ścianę.
-Wybacz mu jego maniery, widać blondasek niewystarczająco go zadowolił. Zazwyczaj jest bardziej kulturalny. - Zwrócił się najpierw do Tori, ignorując wściekłe warknięcie. Wiedział, że to tylko jeszcze bardziej go podkurwi. -W torbie mam butelkę wody, poczęstuj się. - Kiwnął jej głową, mając nadzieję, że przy okazji dziewczyna znajdzie tam też fiolki z eliksirami, które mogły okazać się pożyteczne, gdyby jednak sytuacja zaogniła się zbyt mocno. Przede wszystkim był tam migrenowy i dictum, ale apteczkę Max posiadał niezłą łącznie, ze wspomnianym kiedyś antidotum.
-De nuevo, porque dejaste de entender español otra vez - no estés interesado. Y por favor no menciones a mi novio frente a mi esposa. - Dodał z diabelskim uśmieszkiem ciekaw, jak Morales na to zareaguje. Naprawdę nie przyszedł tu żeby go wkurwiać, ale skoro Paco sam zaczął tę wojnę... Naćpany Max nie znał hamulców ani w kwestii czynów, ani słów.
-Que yo sepa, el dinero es una moneda y vine a comprar algo. - Mówił spokojnie, choć szmaragdowe tęczówki płonęły podstępem i ironią. Przyciskany do ściany domyślał się, co może teraz kryć się w głowie mężczyzny, ale nie chciał mu tego tak po prostu dać. -Tori, chyba się przeliczyłem. Skoro jednak nie jesteśmy tu mile widziani, może wynajmiemy po prostu pokój i zostawimy Salazara w spokoju? Nie ma co nadużywać jego gościnności, skoro widocznie nie jest w nastroju. - Odwrócił wzrok od trzymającego go mężczyzny, by spojrzeć na gryfonkę. Nie chciał rozpętać tu piekła, którego świadkiem musiałaby być, a skoro byli już w hotelu, równie dobrze mogli z tego skorzystać. I dodatkowo wkurwić tym Moralesa.

______________________



 
I thought that I could walk away easily
But here I am, falling down on my knees
Powrót do góry Go down


Vittoria Sorrento
Vittoria Sorrento

Student Gryffindor
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Galeony : 523
  Liczba postów : 1356
https://www.czarodzieje.org/t19001-vittoria-sorrento
https://www.czarodzieje.org/t19005-nicholas
https://www.czarodzieje.org/t19003-vittoria-sorrento
https://www.czarodzieje.org/t19007-vittoria-sorrento-dziennik
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyPią 4 Mar - 11:38;

Przepraszam, ja tu jestem... Nie wyszło jej to z gardła, ale pomyślała to. Nawet kilka razy mimo już drugiego przepraszającego spojrzenia jakie otrzymała od Salazara. Powoli jej zagubienie przechodziło w irytację całą tą sytuacją. Zaczęła powątpiewać w to z jakiego powodu tu jest.
Gdy zaczęli rozmawiać o interesach przez głowę przemknęła jej myśl „jestem tu jako jego ozdoba”? Tak jak ludzie podkreślali swoją pozycję drogim samochodem czy zegarkiem tak też zdarzało się piękną kobietą. Tylko, że w stanie w jakim jest Max nie załatwia się żadnych poważnych... Interesów. Choć w przypadku tej dwójki „interes” ma najwyraźniej dwojakie znaczenie i może dotyczyć bardziej przyrodzenia niż sprawunków.
Gdy Paco uderzył Maxem o ścianę ona natychmiast wstała z kanapy, ale początkowo nie odważyła się podejść. Nie była w centrum wydarzeń. Ba, nawet nie była bohaterem drugoplanowym. Była statystą, który stoi gdzieś w tle sztuki przebrany za drzewo i nikt nie zwraca na niego uwagi. Mimo to zamiast zająć się sobą i pójść po wspomnianą wodę ona tylko patrzyła na rozwój sytuacji.
Te lo dije, cariño, era todo o nada para mí.
To jedno zdanie i bliskość między nimi rozjaśniło jej obraz. A odpowiedź Maxa tylko utwierdziła ją tym przekonaniu, gdy nazwał ją „żoną” w sposób jednoznaczny dla osoby niewtajemniczonej – jakby ją z Solbergiem również łączyła poważna relacja. Jakby wszyscy mieli z nim szansę na poważną relację – tylko nie Salazar...
Była ozdobą... Ale nie w kwestii prowadzonych między facetami biznesów. W kwestii wzbudzania zazdrości, która najwyraźniej miała prowadzić w przyszłości do większego pożądania między tą dwójką. Myśl o tym przyprawiła ją o taki poziom złości, że momentalnie poczuła się trzeźwa, a helikopter w jej głowie się zatrzymał.
Podeszła bliżej mężczyzn i położyła dłoń na przedramieniu tej ręki, którą Paco trzymał Maxa za koszulę. Jej długie paznokcie wbiły się w nią dając mu tym samym sygnał, że wypadałoby Solberga puścić. Jednak nawet na niego nie patrzyła. Patrzyła na Maxa, który wyjątkowo przegiął pałeczkę sugerując wynajęcie wspólnego pokoju pod nosem jakiegoś jego amanta, co dla niej było kolejną jasną próbą wykorzystania jej osoby (i domysłów co mogliby tam razem robić) by wywołać falę zazdrości. Chcąc nie chcąc – wkurwił nie tę osobę, którą zamierzał.
- La próxima vez que tucuando planeas triangulo enfermo, dímelo primero.- Następnym razem, gdy będziesz planować chory trójkąt, najpierw mi powiedz. Słowa wyszły z ust w ojczystym języku dziewczyny. Głośno i stanowczo. Przeplatane zamiennie obrzydzeniem i irytacją. Szybko jednak wróciła na angielski -Taki miałeś plan na dziś? Naćpać się po kryjomu i zaciągnąć mnie do jakiegoś swojego kochasia? Żeby co? Żebym patrzyła jak się bzykacie oraz podawała wodę i gumki? Czy może robiła za kamerzystę i operatora planu sekstaśmy? – Warknęła, po czym odsunęła się od mężczyzn – Ja się z tej waszej gry wstępnej wypisuje – Mówiąc to ruszyła w stronę drzwi na tyle pewnym krokiem na ile pozwalał jej alkohol we krwi, jednak chcąc nie chcąc był on trochę chwiejny.
I to nie tak że jest zazdrosna. Max może bzykać się z kim chce. Mieć jednego chłopaka w domu, drugiego zwodzić w hotelu, a trzeciego więzić w eliksirowej piwnicy którą jej pokazał. Wisi jej to! Tylko niech jej w to nie wciąga. Mógł do tego wykorzystać jakąkolwiek barową dziwkę. To nie musiała być ona...
Powrót do góry Go down


Salazar Morales
Salazar Morales

Absolwent Slytherinu
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Galeony : 3186
  Liczba postów : 2025
https://www.czarodzieje.org/t21123-salazar-morales-w-budowie#680537
https://www.czarodzieje.org/t21140-salazar-morales#681116
https://www.czarodzieje.org/t21122-salazar-morales#680529
https://www.czarodzieje.org/t21131-salazar-morales-dziennik#6806
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyPią 4 Mar - 12:44;

Przecierał oczy ze zdumienia, bo w głowie mu się nie mieściło, że można być aż takim idiotą. Skończonym idiotą. – El contrato no tiene que estar escrito, pero ambas partes deben estar de acuerdo con él. – Nie był niekonsekwentny; to Maximilian nie dostrzegał różnic pomiędzy zawiązanym niegdyś układem, z którego obaj czerpali korzyści, a swoją obecną, roszczeniową i nieuzasadnioną okolicznościami postawą. Paco okazał się w tym zestawieniu bardziej porywczym, ale trudno było nie zareagować wściekłością, kiedy chamstwo tego chłopaka osiągnęło szczyt. Nie dość, że wparował tutaj po ich ostatniej rozmowie, jak gdyby nigdy nic, spraszał mu niechcianych gości do pokoju, zachowując się niczym gospodarz na swoich włościach, to jeszcze obrażał go przed bogu ducha winną dziewczyną, która została sprowadzona do roli statystyki. Nie miał pojęcia, co Solberg chciał w ten sposób osiągnąć, ale chyba nie tędy droga. – Szkoda tylko, że ty nie masz za grosz kultury. – Nie odniósł się bezpośrednio do niejakiej Tori, ale świadomie wypowiedział te słowa po angielsku, może także po to by wybielić siebie samego; wszak to nie on był prowodyrem tej niekomfortowej schadzki, a jeśli mowa o osobach, którym brakowało manier, należałoby wskazać przede wszystkim na Felixa, którym w przypływie złości jeszcze mocniej uderzył o ścianę.
- Me dices que no entiendo. También estabas furioso porque estaba invadiendo tu privacidad, ¿no? Vete a la mierda, Félix, porque tú mismo no eres mejor. – Nieraz już potrafił zatonąć w tych ognistych, szmaragdowych ślepiach i iście diabelskim uśmiechu, ale w tym momencie nie potrafił się nimi cieszyć. – ¿Y qué? ¿Te casaste estando borracho? – Również wspomnienie o żonie nie wywarło chyba na nim takiego wrażenia, jakiego Maximilian by oczekiwał. W jego głosie dało się bowiem usłyszeć wyraz kpiny. – ¿Qué carajo quieres?! Si querías enojarme, felicidades, lo hiciste. Estoy harto de tus juegos y de tu falta de respeto. – Nie dawał za wygraną, chcąc wyperswadować mu raz na zawsze podobne pomysły. Nie przejął się nawet dziewczęcą dłonią ułożoną na jego przedramieniu i wbijającymi się w skórę paznokciami, które najwyraźniej próbowały go powstrzymać przed uderzeniem tego małego skurwiela w twarz. A powiedzmy sobie uczciwie, dzisiaj Solberg naprawdę sobie na to zasłużył.
- Podrías tenerlo todo y actuar como si fueras el dueño de este lugar... y sí, quería que volvieras, pero eso no significa que dejaría que me usaras. – Rzucił mu prosto w twarz, kiedy wreszcie zwolnił uścisk na materiale jego koszuli i odsunął się od duetu nastolatków o trzy kroki, reagując tym samym na niemą prośbę złożoną przez jego koleżankę, która nie powinna być świadkiem ich porachunków, choć nie wiedzieć czemu stanęła jeszcze w obronie tego gówniarza. Przynajmniej tak się Moralesowi wydawało dopóki i z jej ust nie wylała się potężna dawka jadu. Pokiwał głową ze zrezygnowaniem, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że Tori rozumiała język hiszpański doskonale, a więc przysłuchiwała się również całej ich rozmowie. Chociaż… czy miało to teraz jakiekolwiek znaczenie? Prychnął pod nosem na skutek wiązanki, jaką dziewczyna obdarzyła swojego kolegę, po czym zaczął zastanawiać się jakim cudem dał się ogóle wplątać w tę żenujące przepychanki. Ah, tak… to nie była ani trochę jego decyzja… dlatego też nie czuł się zobowiązany, by przepraszać blondwłosą za całe pieprzone zajście. – Widzisz, Felix… jednak twoja przyjaciółka ma więcej oleju w głowie od ciebie. – Przewrócił teatralnie oczami, a chociaż marny to był komplement, tak jednak w pełni przyznawał dziewczynie rację. Solberg doprowadził dzisiaj do szału nie jedną, a dwie osoby, i to osoby które mimo jego wad i odpałów chciały trwać u jego boku. Brawo, chłopaku. – Dumny jesteś z siebie? – Podniósł na niego głowę, darując mu to jedno prowokujące, natarczywe spojrzenie, w którym kryła się też nuta reprymendy.
- Co tak głupio stoisz? Bądź mężczyzną. Biegnij za nią i ją przeproś. – Dodał zaraz zresztą stanowczo, ręką wskazując mu na drzwi. Pomimo braku szacunku i tego wszystkiego co dzieciak właśnie odkurwił, nie chciał pozwolić, żeby dopuścił do tego, że wszyscy wokoło wypną się na niego tyłkiem. Felix ewidentnie sobie nie radził z emocjami, ponownie poszukując ukojenia w hektolitrach alkoholu i innych, znacznie bardziej niebezpiecznych używkach. Potrzebował przyjaciół gotowych wyciągnąć go z bagna, w którym się znalazł. – My porozmawiamy jak wytrzeźwiejesz. – Stanowczo uzmysłowił mu, że sam również nie uważa sprawy za zakończoną. Nie miał jednak nastu lat, mógł poczekać, w przeciwieństwie do jego koleżanki, która niewątpliwie poczuła się zraniona jego prostactwem i impertynencją.
Powrót do góry Go down


Maximilian Felix Solberg
Maximilian Felix Solberg

Student Slytherin
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Galeony : 5402
  Liczba postów : 13174
https://www.czarodzieje.org/t18528-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18530-poczta-maxa-felixa
https://www.czarodzieje.org/t18529-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18677-max-felix-dziennik
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyPią 4 Mar - 13:14;

Wbrew temu, jak sytuacja wyglądała, Max wcale nie chciał tutaj przyprowadzić Tori, by cokolwiek komukolwiek udowadniać. Okej, może troszkę liczył na zazdrość Salazara, ale to on rozpoczął tę nierówną walkę ostentacyjnie całując swojego kochanka. A tak naprawdę to rozpoczął ją jeszcze wcześniej, na Maledwiach. Solberg nie miał jednak dziś nastroju na szczerą i emocjonalną rozmowę, na jaką było ich stać prawie dwa tygodnie temu. Pewna granica została przekroczona i nie było już odwrotu szczególnie, że krążące w jego organizmie używki nie pozwalały mu tak po prostu odejść, pogarszając wszystko jeszcze bardziej.
-Estás bien - no soy. Pero al menos yo nunca he dicho lo contrario. - Wycedził, bo co jak co, ale nigdy nie udawał wielkiego pana moralnego i słownego. Był jebanym ćpunem i idiotą, co Paco powinien wiedzieć, ale nagle udawał zaskoczonego takim obrotem sytuacji. Solberg czerpał chorą satysfakcję z jego wkurwienia, ale to wszystko miało zupełnie inny cel, niż Morales, czy Vittoria myśleli. Tak naprawdę nastolatek chciał cierpieć. Czuł się źle, wręcz chujowo i dążył ze wszystkich sił do tego, by życie po raz kolejny skopało go tak, żeby odczuł ulgę w bólu i mógł skupić się na czymś innym. Cokolwiek miało to być. Połamane żebra, krew, cios w twarz, czy głupi zjazd następnego dnia. Wszystko byle tylko nie czuć tego, co męczyło jego głowę. Dlatego też świadomie brnął w to dalej i prowokował licząc, że Paco w końcu pęknie, a kolejne uderzenia o ścianę były chwilowym błogosławieństwem, gdy czuł rozchodzący się wzdłuż kręgosłupa pulsujący ból. Żadne z nich nie widziało tego przez gustowną koszulę, ale klatka piersiowa nastolatka i tak była już cała pokryta ranami, które sam sobie zadał w ciągu ostatnich dób. -Después de todo, dijiste lo que pensabas de mí. Lamentablemente te vuelves a equivocar. Estaba sobrio entonces y me preocupo por ella, aunque no entiendo por qué estás tan interesado en eso. - Nawiązał oczywiście do ich ślubu i mówił teraz naprawdę szczerze. Tori była dla niego ważna, o czym zresztą świadczył sam fakt, że bezprzerwy sprawdzał stan drewnianej obrączki, by być gotowym w każdej chwili pomóc jej, jeżeli błyskotka przybrałaby nagle czerwony kolor. Wielu ludzi mylnie go oceniało i po raz kolejny Morales udowodnił, jak bardzo Maxa nie znał, choć teraz nie miało to wcale znaczenia.
Kolejne słowa spłynęły po nim jak po kaczce, gdy zobaczył, jak Tori wstaje i podchodzi do nich. Morales go wkurwiał i to ze wzajemnością. Nachodził jego prywatność, wypowiadał się o sprawach, których nie rozumiał i jeszcze bez powodu robił tu jakąś awanturę, której tak naprawdę mogłoby nie być. Po co? Żeby znów pokazać swoją dominację? Max prychnął pod nosem do własnych myśli, bo nie miał powoli siły już na słowa. Potrzebował czynów, a na te niestety się nie zanosiło.
-Skoro Ty też chcesz tak myśleć, droga wolna. - Rzucił wściekły w stronę dziewczyny, choć serce w piersi mu się wyrywało. Tak naprawdę nie chciał, by wychodziła, ale był zraniony na tyle sposobów, że agresja i palenie mostów były jedynym, co potrafił teraz z siebie wykrzesać. Chciał zostać sam, a jednocześnie potrzebował ich u swojego boku. Nie dla żadnych chorych gierek, a dla wsparcia, o które od momentu odejścia Felka ponownie nie umiał normalnie prosić.
Osłabienie uścisku na koszuli było tak samo wielkim zdziwieniem i rozczarowaniem jak fakt, że Tori naprawdę zmierzała do drzwi. Chciał krzyknąć, żeby tego nie robiła, że potrzebuje jej wsparcia i jest skończonym idiotą, który dragami rozwiązuje wszystkie problemy, ale nie był w stanie. Zamiast tego stał tam, patrząc pusto w miejsce, w którym przed chwilą zniknęła i próbując to wszystko jakoś przetworzyć.
-Ostatni raz wpierdalasz się w moje relacje. - Rzucił wkurwiony do Salazara i choć bardzo nie było mu na rękę wykonywanie jego poleceń, tak jednak Sorrento była dla niego ważniejsza niż jakakolwiek duma i wiedział to nawet teraz, gdy naćpany szukał autodestrukcji.
-Niedoczekanie. - Rzucił jeszcze, pakując swoje rzeczy. To, czy miał na myśli rozmowę, czy wytrzeźwienie zostawiał już do domysłów, choć tak naprawdę chodziło mu raczej o to drugie.
Trzasnął drzwiami, szukając wzrokiem Tori, która była już przy windzie, czekając aż ta zabierze ją z tego burdelu.
-Tori, czekaj! - Zawołał za nią przyspieszając kroku. -Tori, kurwa, przepraszam. Wiem, że to teraz pewnie niewiele dla Ciebie znaczy, ale ja naprawdę nie chciałem Cię wykorzystać. Jestem jebanym idiotą, wiem o tym i popełniłem błąd. Proszę... - potrzebuję Cię. Dodał w myślach, nie potrafiąc wywalić tego ze swoich ust. Patrzył tylko na nią wyglądając żałośnie i choć jeszcze chwilę temu cały kipiał od wkurwu, to teraz naprawdę czuł się źle i chciał wszystko z nią wyjaśnić. Nie wiedział tylko, czy będzie mu to dane.

______________________



 
I thought that I could walk away easily
But here I am, falling down on my knees
Powrót do góry Go down


Vittoria Sorrento
Vittoria Sorrento

Student Gryffindor
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Galeony : 523
  Liczba postów : 1356
https://www.czarodzieje.org/t19001-vittoria-sorrento
https://www.czarodzieje.org/t19005-nicholas
https://www.czarodzieje.org/t19003-vittoria-sorrento
https://www.czarodzieje.org/t19007-vittoria-sorrento-dziennik
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyPią 4 Mar - 13:56;

Kto by pomyślał, że Vitt i Salazar zupełnie przypadkiem obejmą wspólny, przeciwko-Maxowy front? Co zabawne wychodzi na to, że w obu tych przypadkach złość wynikała po trochu z troski, po trochu z innych pobudek. Może Max czuł się zbyt pewnie... Gdy masz wiele osób wokół siebie, które stoją za Tobą murem, najwyraźniej możesz zapomnieć, że możesz ich stracić. I jak to jest gdy jest się samemu. Szkoda tylko, że Vitt nie wiedziała, że niedawno właśnie jedną z takich bliskich osób pożegnał ze swojego życia. Szkoda... Bo ten wieczór skończyłby się zupełnie inaczej aniżeli jej gniewnym krokiem prowadzącym w stronę drzwi. Czy to mu wystarczyło by ukarać samego siebie tak jak zamierzał? Oby, bo tak jak w schadzce kochanków tak w uczuciowym samookaleczeniu Maxa również nie zamierzała brać udziału. Prędzej fizycznym, bo przysięgam – mało brakło, a to od niej oberwałby w twarz.
Vitt nie czuła się w pozycji, w której mogłaby rościć sobie prawo do bycia dla Maxa aż tak ważną. Co więcej, nawet by się nie spodziewała, że ten aż tak zwraca uwagę na obrączkę i jest gotowy wejść na białego konia i przybyć gdyby była taka potrzeba. Kiedyś? Jasne. Tylko, że zniknęła na 1,5 roku i wróciła mając go za zupełnie obcego człowieka. Niewiele o nim wiedziała, powoli odkrywała go na nowo. Niestety dzisiaj z tej niekorzystnej strony... I może to dlatego nie zwróciła większej uwagi na słowa „zależy mi na niej” - w tej chwili idealnie wpasowywały się w wersję, że jest tu tylko po to by z jej pomocą Salazara podkurwić.
Nie interesowało ją już o czym mężczyźni będą rozmawiać. Słyszała jeszcze za sobą, że Salazar go zganił niemal po ojcowsku (co zważywszy na prawdopodobną różnicę ich wieku było całkiem na miejscu). Skoro jednak kazał jej spadać, to co jej więcej pozostało jak nie przekroczenie progu drzwi? Zaraz po wyjściu jednak pożałowała tego. Mimo wszystko zostawiła bliskiego przyjaciela w stanie nietrzeźwym na pastwę kogoś, kto w przypływie złości przynajmniej posiniaczył mu plecy. Nawet jeśli ona dobijanie do ściany uznawała za cudowny wstęp do igraszek, tak nie koniecznie było tak też w tym przypadku - szczególnie w tej atmosferze która aż zagęszczała powietrze. Kurwa... Stanęła przy windzie nie naciskając jednak jej przycisku. Brawo Vittoria... Trzask drzwi sprawił, że aż podskoczyła. Odwróciła się przez ramię nie będąc pewna którego z nich się spodziewać. Bliżej jej było jednak do uznania, że Salazar przykuł Maxa do kaloryfera, a sam ucieka teraz z miejsca zbrodni. A jednak, zaskoczenie.
Odwróciła się w jego stronę gdy podszedł i spoglądała na niego z dołu. Jej twarz wyjątkowo rzadko wyglądała tak jak teraz. Choć wcześniej była wściekła tak teraz patrzyła na niego chłodno. Gdy skończył mówić - westchnęła z rezygnacją. Jak gniewać się na kogoś, kto wygląda jak zbity szczeniaczek? Szczególnie z tymi dużymi oczami, choć były one efektem używek. Jednak nie zmieniło to faktu jak bardzo była nim teraz zawiedziona - a to nawet gorsze.
- Nie chciałeś? Max... Liżesz się ze mną po kątach po czym na schadzce z Twoim kochankiem dowiaduję się, że masz jeszcze innego faceta... To trochę więcej niż bycie 'jebanym idiotą'... – Miała wyjątkowo spokojny głos, skrajnie różny od tego który usłyszał nim opuściła pokój – Wiem, że o wielu rzeczach powinnam wiedzieć... Ale nie wiem. Nie pamiętam. I nie pomogę Ci jeśli mi nic nie powiesz – Dodała obejmując się ramionami i dławiąc w sobie chęć przytulenia się do niego – albo raczej jego do siebie. Zerknęła za chłopaka przez chwilę się zastanawiając.
- Stój tu i ani drgnij, bo Ci nakopię... – Skwitowała nagle mijając go i... Cofając się do pomieszczenia, w którym został Paco. Z minuty na minutę poruszała się coraz stabilniej – jednak moment wrzącej w żyłach ze wściekłości krwi miał swoje plusy.
Zapukała jednak na tyle cicho, że w środku pewnie i tak było to niedosłyszalne. Zaraz po tym otworzyła drzwi – chyba, że mężczyzna wcześniej sam wyszedł. Wówczas spotkali się w progu.
- Salazar... Mogę cię prosić... Załatwisz mu jakiś pokój? Wolę żeby się już w tym stanie nigdzie indziej nie szlajał... – Czuła, że nie będzie z tym większego problemu. Już naprawdę obojętne jej było czy Solberg zostanie w hotelu pod jej okiem czy... Czy pod jego okiem. Byle by tu został, wziął zimny prysznic i poszedł po prostu spać. Jeśli nie dla siebie, to chociaż dla niej. Dla jej spokoju ducha.
Powrót do góry Go down


Salazar Morales
Salazar Morales

Absolwent Slytherinu
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Galeony : 3186
  Liczba postów : 2025
https://www.czarodzieje.org/t21123-salazar-morales-w-budowie#680537
https://www.czarodzieje.org/t21140-salazar-morales#681116
https://www.czarodzieje.org/t21122-salazar-morales#680529
https://www.czarodzieje.org/t21131-salazar-morales-dziennik#6806
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyPią 4 Mar - 16:22;

Nie miał siły analizować pobudek, jakie skrywały się za zachowaniem Maximiliana. Nie teraz, kiedy nie był tak naprawdę pewien czy powinien skupić się na jego słowach, czy na dziewczęcej dłoni ułożonej na jego przedramieniu, mimo wszystko skutecznie przywołującej go do porządku. Nie tyle co był zaskoczony biegiem wydarzeń, prędzej rozczarowany postawą Solberga, który zatoczył błędne koło, dopuszczając się dokładnie tych samych błędów, które popełniał kilka, może kilkanaście miesięcy temu. Nie uważał również, by rozpoczął jakąkolwiek nierówną walkę, wszak to Felix ją zainicjował, brudnymi buciorami przestępując przez próg jego prywatności. Przyznać mógł się jedynie do tego, że namiętnym pocałunkiem chciał podburzyć jego krew do wrzenia, wzbudzić zazdrość z tyłu głowy, ale nawet tego chłopak nie musiałby widzieć, gdyby tylko uprzedził go, że planuje tutaj przyjść, sprowadzając przy okazji nieoczekiwanego gościa. Niewykluczone, że wtedy sytuacja wyglądałaby zgoła inaczej, ale w takich okolicznościach… Nie zamierzał dźwigać ciężaru odpowiedzialności, bo to nie on wpadł na genialny pomysł schadzki byłych kochanków i to nie on wpędził wszystkich w iście niekomfortową sytuację.
- Actúas como si no te importara nada ni nadie. Esa es la verdad. – Wytknął mu jedynie pewną nieścisłość pomiędzy jego pustymi zapewnieniami, a tym jaki efekt rzeczywiście udało mu się osiągnąć, ale mimo to posłuchał się głosu rozsądku, powstrzymując rozbudzoną przez niego żądzę krwi. Felix mógł sobie myśleć, że ludzie mylnie go oceniają, ale tak naprawdę sam prosił się o negatywne recenzje. Poza tym Morales daleki był w tym momencie od podejmowania się jakiejkolwiek psychoanalizy. Kpiąca uwaga, jaka uwolniła się z jego ust nie miała na celu dyskredytować jego albo jego relacji z Tori; była jedynie efektem wylewającej się przez wszystkie pory ciała wściekłości… i nie, tym razem nie próbował pokazywać przed nikim swojej dominacji ani silnej pozycji. Nie zawsze zachowywał się względem Solberga w porządku, ale mimo to zasługiwał na odrobinę szacunku, a z pewnością nie miał zamiaru pozwalać mu na taką bezczelność.
- Chyba sobie żartujesz, jeżeli myślisz, że to ja wpieprzam się w twoje relacje. – Miał już odpuścić, ale pozwolił sobie ujawnić tę gorzką prawdę, skoro przyjaciółka Maximiliana i tak zdążyła wyjść za drzwi. – Znam to spojrzenie, Felix… – Westchnął głośno, bo przecież nie pierwszy raz widział jak chłopak balansuje na krawędzi przepaści, wierząc że autodestrukcja pomoże mu przezwyciężyć wewnętrzny ból. – Przypominam, że to ty tutaj przyszedłeś i to ty niszczysz wszystko na swojej drodze jak taran. – Nadal był wkurwiony, ale trzymał emocje na wodzy, mówiąc do niego o wiele spokojniejszym, łagodniejszym tonem. – Nieważne z jak wysoka zdecydujesz się skoczyć tym razem, wiesz że zawsze możesz upaść w moje ramiona... – Nie zmiękł, po prostu widział i po części rozumiał jego stan, nawet jeżeli nie był do końca świadom, jakie wydarzenie go wywołało. Nie był również pewien czy w ogóle zdoła się przebić do jego świadomości, ale chciał mu uzmysłowić, że niekiedy wystarczy być szczerym i poprosić o pomoc, zamiast krzywdzić ludzi, którzy jeszcze stali po jego stronie, mimo że prawdopodobnie powinni się od niego odwrócić plecami. – …ale nie dam się wykorzystywać i nie będę tańczył tak, jak ty mi zagrasz. – Wyraził się zresztą jasno, pokazując że nie będzie tolerował jego ordynarności i grubiaństwa, a potem odprowadził Felixa wzrokiem, kiedy ten pogonił za dziewczyną, którą podobnie do niego uwikłał w sieć swoich kłamstw i problemów. Problemów, z którymi ewidentnie nie mógł się uporać, a które tylko wracały ze zdwojoną mocą.
Zapalił kolejną merlinową strzałę, mając nadzieję że nikotyna ukoi jego nerwy, ale intuicja podpowiadała mu, że nie powinien zostawiać tej dwójki na pastwę losu. Dziewczyna nie wyglądała na najtrzeźwiejszą. Poza tym w oczy rzuciła mu się także wypełniona galeonami sakiewka, której najwidoczniej Maximilian zapomniał w pośpiechu zabrać ze sobą. Przymknął oczy, wziął głębszy wdech, a w końcu ruszył za swymi nieproszonymi gośćmi, a przynajmniej taki był plan… bo kiedy tylko zbliżył się do drzwi, te otworzyły się, a przed jego obliczem ukazała się sylwetka ledwie poznanej Tori, która zdecydowanie miała więcej rozumu od tego małego gnojka. Mimo że nadal miał ochotę go zamordować, tak jednocześnie naprawdę mu współczuł. Chyba nadal nie docierało do niego, że spada na dno, pragnąc pociągnąć za sobą wszystkich wokoło. – Nie musisz prosić. Mógłbym powiedzieć, że czytasz mi w myślach... – Mruknął kompletnie zrezygnowany, gotów nawet wyciągnąć klucze do innego pokoju, ale wtedy przypomniał sobie o ataku, jakiego Felix doznał na malediwskich wyspach, co wpłynęło również na zmianę pierwotnego planu. Nie wiedział jak po takim czasie chłopak zareaguje na płynący w żyłach narkotyk. – Niech zostanie tutaj. Lepiej mieć na niego oko, żeby nie zrobił niczego głupiego. – Nie towarzyszył mu już tak bojowy nastrój, nawet przetarł dłonią zmęczone, zmarszczone czoło, myśląc nad najwłaściwszym rozwiązaniem, które pomogłoby im uprzątnąć uczyniony przez Solberga bałagan.
Ty też możesz zostać, jeżeli chcesz. Prześpię się na kanapie. – Nie był jej niczego winien, owszem, a towarzystwo dwojga pijanych nastolatków nie było mu na rękę, ale miał jednocześnie na względzie jej bliskie relacje z Maximilianem, a z tego powodu nie chciał, by i ona szlajała się chwiejnym krokiem po okolicy. – Mogę też zamknąć go na ten czas na cztery spusty i przeteleportować cię pod dom. Nie powinnaś wracać sama. – Pozwolił jej zadecydować, dopiero po chwili przypominając sobie o należącej do Solberga sakiewce. – Mogłabyś przetrzymać na razie jego pieniądze? Tobie ufa chyba bardziej niż mi. – Wolał wręczyć woreczek dziewczynie. Nie chciał, żeby Felix obudził się nad ranem, zgarnął gotówkę i na złość całemu światu wydał wszystkie swoje galeony na alkohol i dragi.
Powrót do góry Go down


Maximilian Felix Solberg
Maximilian Felix Solberg

Student Slytherin
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Galeony : 5402
  Liczba postów : 13174
https://www.czarodzieje.org/t18528-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18530-poczta-maxa-felixa
https://www.czarodzieje.org/t18529-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18677-max-felix-dziennik
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyPią 4 Mar - 17:13;

Wiedział, że popełniał w kółko te same błędy, ale mimo terapii nie był jeszcze na tyle stabilny, by poradzić sobie jakkolwiek inaczej z całą tą sytuacją. Od kiedy był znów sam, ataki paniki i stres pourazowy wracały częściej i tylko używki były w stanie choć na chwilę dać mu spokój od tego wszystkiego. Nie było to rozsądne, ale nie potrafił inaczej. Nie teraz.
-Porque tal vez no tengo nada. - Spojrzał na niego wyzywająco. Nie było w tym kszty smutku, choć serce rozdzierało mu się na milion kawałków. W tej chwili jednak złość królowała w jego duszy i to ona kierowała słowami i czynami nastolatka.
Miał wyjść. Skoro Paco nie chciał z nim rozmawiać, nie pozostało nic innego jak spakować manatki i opuścić lokal. Niestety słowa Salazara sprawiły, że na kilka sekund zatrzymał się, a pożar w szmaragdowych tęczówkach rozpalił się na dobre. Max w mgnieniu oka ponownie znalazł się koło Paco i strzelił mu bez słowa w twarz.
-Chuja wiesz i chuja znasz. Gdyby nie Ty, w ogóle by mnie tu nie było. - Wysyczał jeszcze, po czym mając już w dupie jakąkolwiek reakcję wyszedł, pizgając za sobą drzwiami. Umyślnie zostawił pełną galeonów sakiewkę. Nie dbał o te pieniądze i pierdolił to, co Morales z nimi zrobi. Był wkurwiony, ale teraz najważniejsza była Tori.
Na widok stojącej przy windzie dziewczyny, która wystraszyła się na dźwięk trzaskających drzwi, Max od razu zmiękł, przypominając sobie, jak bardzo ją przed chwilą zranił. Nie był na tyle nagrzany, by całkowicie zagłuszyć sumienie, co w tej chwili raczej było dobrą sprawą.
-Tori.. - Powtórzył jej imię, a kolejna fala bólu przelała się przez jego serce. -To nie żadna schadzka i... Nikogo nie mam. - Ostatnie słowa powiedział ledwo słyszalnym szeptem, patrząc się na swoje buty i nieświadomie zaciskając paznokcie w miejscu, gdzie kiedyś widniała charakterystyczna blizna. Tylko niektórzy wiedzieli o zaistniałej sytuacji, bo nie dało się inaczej wytłumaczyć tego, że nagle nierozłączne duo widywane było... Wciąż osobno.
-Nie... - zostawiaj mnie. Nie idź tam. Nie chcę być sam... To wszystko kołatało się w jego głowie, ale wciąż nie potrafił wykrzesać z siebie tyle odwagi, by przeszło mu to przez gardło. Zamiast tego posłusznie stał w miejscu, odprowadzając dziewczynę wzrokiem. Był przerażony, nie mając pojęcia, co Tori zamierza. Nie chciał widzieć Paco. Nie chciał już niczego innego jak zaszyć się w kącie i zdechnąć. Mimo to jednak stał tam, ale nie do końca posłusznie.
Zanurzył palec w woreczku z używką, wcierając sobie nieco w dziąsła. Przychodził zjazd. Uczucia brały górę i zapowiadało się na kolejny atak, a musiał to powstrzymać za wszelką cenę. Nie mógł pozwolić sobie teraz na taką sytuację. Nie dopóki był w murach należącego do Paco hotelu.
Zastanawiał się, co będzie dalej. Chciał uciec do lokalu, który wynajmował z Lucasem i zachlać się w kącie, choć miał też ochotę na trochę hazardu, a najbliższe kasyno znajdowało się tuż za drzwiami. Nie mógł jednak znieść myśli, że Paco w każdej chwili mógłby się tam pojawić, lub co gorsza kazać swoim pachołkom go obserwować. Trzęsącymi się wciąż dłońmi wyjął z paczki papierosa i ledwo go odpalił, po czym wolną dłonią rozmasował sobie skroń, na którą powoli nachodziła migrena. Naprawdę dałby wszystko, by już móc stąd wyjść.

______________________



 
I thought that I could walk away easily
But here I am, falling down on my knees
Powrót do góry Go down


Vittoria Sorrento
Vittoria Sorrento

Student Gryffindor
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Galeony : 523
  Liczba postów : 1356
https://www.czarodzieje.org/t19001-vittoria-sorrento
https://www.czarodzieje.org/t19005-nicholas
https://www.czarodzieje.org/t19003-vittoria-sorrento
https://www.czarodzieje.org/t19007-vittoria-sorrento-dziennik
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyPią 4 Mar - 17:26;

Skoro nikogo nie ma to czemu okłamał tamtego faceta? Co to jest są za jakieś chore gierki? Czy ją okłamał? Nie... Jego uciekające spojrzenie mówiło więcej niż 1000 słów. Już nie ma nikogo, prawda? Czy to dlatego tak się dzisiaj sponiewierał? Mógł jej powiedzieć... A z drugiej strony ona też mu nie powiedziała, że jej nadmiar picia stanowił reakcję na wspomnienie wywołane Amortencją. Byli siebie warci...
- Porozmawiamy za chwilę, dobrze? – Wypowiedziała krótko jeszcze zanim ruszyła w stronę pokoju ignorując Maxowe zaprzeczenie. Cokolwiek wydarzyło się po jej wyjściu z pokoju – gdzieś przenocować muszą.
Heh... Nie wiem czy była zadowolona z tego, że ona i Salazar mają podobne spostrzeżenia i przemyślenia co do wypuszczenia Maxa z hotelu. Tym bardziej, że wolała by rozmijali się w jednym – oboje chcieli przy nim zostać. To jednak nie miało racji bytu, więc gdy mężczyzna zaproponował im pozostanie w jego własnym apartamencie mimowolnie zacisnęła wargi w lekkim niezadowoleniu. Wolałaby z nim zostać sam na sam i porozmawiać... W obecności Paco nie będzie to możliwe. Jednak darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, prawda? Choć może jeśli grzecznie poprosi...
-Dziękuję. Jeśli to nie kłopot to wolałabym z nim zostać. Obojętnie gdzie, ale na osobności jeśli się da – Odpowiedziała wiedząc doskonale, że jest to kłopot. Kłopotem to oni byli już wtedy kiedy Max wpadł na przyjście tutaj na grę w planszówki. Najwyraźniej jednak wpasowywała się teraz w określenie „pijana ale dama”.
- Tak... Jasne – Mruknęła biorąc od mężczyzny sakiewkę. Wpierw z zamiarem włożenia jej Solbergowi do torby, później jednak stwierdziła iż to na tą chwilę nie najmądrzejszy pomysł i włożyła ją do swojej. 'Tobie ufa chyba bardziej niż mi”. To zdanie zaciekawiło ją trochę. Po czym wnioskował? Po tym, że za nią wyszedł? Wciąż niewiele wiedziała o relacji tej dwójki. I szczerze? Nawet nie chciała wiedzieć. Gdzieś w głębi duszy czuła, że te informacje mogą ją zaboleć.
-Chodź Max... Położymy się spać. Tylko pamiętaj, że jeśli będę Cię kopać w nocy, to nie przez sen tylko w pełni świadomie debilu jeden – Słowa, które wypowiadała były klasycznie dla niej żartobliwe. Jednak ton wypowiedzi wskazywał na troskę. Natomiast wyraz jej oczu nadal na to jak strasznie się na nim tego wieczoru zawiodła. Dobrze, że nie widziała co zrobił poza odpaleniem papierosa.
Był jeszcze mały problem – mianowicie taki, że ręce z godziny na godzinę piekły coraz bardziej. Powinna już być w domu, władować je pod jakąś maść łagodzącą oparzenia – ale dzisiaj się to nie stanie. Trudno, wytrzyma.
Powrót do góry Go down


Salazar Morales
Salazar Morales

Absolwent Slytherinu
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Galeony : 3186
  Liczba postów : 2025
https://www.czarodzieje.org/t21123-salazar-morales-w-budowie#680537
https://www.czarodzieje.org/t21140-salazar-morales#681116
https://www.czarodzieje.org/t21122-salazar-morales#680529
https://www.czarodzieje.org/t21131-salazar-morales-dziennik#6806
Hotel "El Paraíso" QzgSDG8




Gracz




Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" EmptyPią 4 Mar - 18:38;

Porque tal vez no tengo nada. Powtórzył te słowa w myślach, kiedy wszystko zaczęło mu się układać w jedną spójną całość. Powrót do narkotyków, jego całkiem skurwiony stan… Może tego jego chłopca wcale już nie było zgrywało się idealnie z biegiem wydarzeń, a chociaż traktował jego partnera jako przeszkodę i samemu sobie życzył, żeby zniknął z jego życia, tak nie potrafił do końca uwierzyć, że ich związek mógł zakończyć się naprawdę i to po tak krótkim czasie od wyjazdu. Pamiętał jeszcze jak na Malediwach Felix z bólem serca, ale i z ogromnym przekonaniem mówił mu, że go kocha, więc o ile z jednej strony wszystko nabrało teraz sensu, tak jednocześnie z drugiej zdawało się w ogóle nie trzymać kupy. – Quizás tengas razón. No tienes nada, porque rechazas a todo el que quiere ayudarte… – Mruknął pod nosem chyba bardziej do siebie, niżeli do niego, nie mając wcale złych zamiarów. Nawet nie zareagował na jego wyzywające spojrzenie, czując że nie powinien podnosić na niego głosu. Sęk w tym, że zdążył już uderzyć w jego czuły punkt. Patrzył w jego rozognione oczy i widział unoszącą się rękę, ale nie zamierzał się bronić przed tym ciosem, pozwalając mu wyrzucić z siebie całą tę złość na wierzch. Mimowolnie zmrużył tylko oczy, czując siarczysty ból rozchodzący się po skórze, którą zaraz rozmasował dłonią. Chciał powiedzieć, że chuja wie przede wszystkim dlatego, że Solberg niczego mu nie mówi, ale nawet nie zdążył, kiedy chłopak po prostu wybiegł za swoją przyjaciółką.
Kiedy dziewczyna powróciła pod jego drzwi, próbowali wspólnie ustalić jakieś rozwiązanie, co jak się okazało, nie było proste, skoro pomimo poczucia skrzywdzenia oboje chcieli zostać przy nim. – Mam być szczery? Tak, to kłopot. – Porzucił kulturalny i miły ton, bo powoli kończyła mu się cierpliwość i miał już po dziurki w nosie kolejnych żądań pijanych nastolatków. Czuł się jednak odpowiedzialny za Felixa, skoro po części to on się przyczynił do jego obecnego stanu, a skoro już miał zadbać o jego bezpieczeństwo, gotów był zostawić go w rękach dziewczęcia. – Przyniosę klucze. Nie robię tego dla ciebie, ale dla niego. – Burknął jednak na odchodne, nie w pełni świadomie łapiąc się chyba na tym, że ukłuło go uczucie zazdrości. Wolałby zająć się nim sam, ale przede wszystkim zależało mu na tym, by zażegnać ten pierdolony kryzys.
Tori potrzebowała jeszcze naprędce odwiedzić łazienkę, więc machnął jej dłonią na znak zgody, korzystając z okazji, że został z Solbergiem sam na sam. Podszedł do niego bliżej, wyciągając papierosa spomiędzy jego palców. – Vas a fumar en la habitación. – Zarządził, spoglądając prosto w jego szmaragdowe ślepia. – No sé nada porque no me estás diciendo lo que está mal. – Dopiero teraz odpowiedział z wyrzutem na słowa rzucone przez niego jeszcze wewnątrz salonu. – Lo siento, pero no puedes culparme por que tu novio te deje. Además... ¿por qué estás aquí entonces? – Zapytał o powody tego całego najścia, a nawet wyraził skruchę, mimo że to nie on powinien czuć się w tej sytuacji winnym. Po prostu mu współczuł, bo po ostatnim spotkaniu wiedział, jakie nadzieje Felix pokładał w swoim partnerze. Potrzebował opoki w walce z własnymi demonami, silnych ramion przyciskających go do klatki piersiowej, a najwyraźniej jego chłopak zawiódł jego zaufanie. – Mira, Félix... Si te dejó por mi culpa... entonces es un maldito pendejo. Ni tu ni yo. Pero si te hace sentir mejor, puedes pegarme de nuevo. No me importa. – Prychnął pod nosem, wzruszając przy tym ramionami, odczekał chwilę, a potem zszedł po schodach na dół, uprzedzając chłopaka, że ma nie ruszać się z miejsca. Nie potrafił pozostawić go bez słowa, ale wiedział, że dopóki Maximilian nie wytrzeźwieje, dalsza rozmowa na ten temat nie ma najmniejszego sensu.
Wrócił po kilku minutach, zaciągając Solberga za ubranie do swojego pokoju. – Przyjdź po mnie, gdyby coś było nie tak. – Rzucił dziewczynie pęk kluczy do apartamentu znajdującego się tuż obok jego własnego, a sam nalał sobie do szklanki odrobinę whiskey. Miał dzisiaj nie pić, ale obawiał się, że i tak nie zaśnie zbyt szybko.
Powrót do góry Go down


Sponsored content

Hotel "El Paraíso" QzgSDG8








Hotel "El Paraíso" Empty


PisanieHotel "El Paraíso" Empty Re: Hotel "El Paraíso"  Hotel "El Paraíso" Empty;

Powrót do góry Go down
 

Hotel "El Paraíso"

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 9Strona 1 z 9 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: Hotel "El Paraíso" JHTDsR7 :: 
londyn
 :: 
Ulica Pokątna
-