C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Wystawny hotel położony w marmurowej kamienicy przy jednej z magicznych alejek krzyżujących się z ulicą Pokątną. Z zewnątrz wygląda elegancko, choć dość niepozornie i minimalistycznie, ale za to wnętrze… ono z pewnością zaimponuje nawet tym najbardziej wybrednym klientom. Przestrzeń okazuje się znacznie większa, niżeli sugerowałyby wymiary budynku, a to wszystko dzięki nałożeniu na mury skomplikowanego zaklęcia transmutacyjnego. Całość urządzona jest w ekskluzywnym, acz gustownym stylu, odżegnującym się od tandetnego w swej przesadzie przepychu i oślepiających kilogramów złota. Samo El Paraíso słynie jednak nie tylko z luksusu, ale i dyskrecji – obsługa nie wtrąca nosa w nieswoje sprawy, a za dodatkową opłatą można skorzystać także z dobrodziejstw ochronnego zaklęcia Tueri Abi rzuconego na wynajmowane lokum. Poza usługami noclegowymi hotel oferuje również wiele innych rozrywek usytuowanych na przestrzennym parterze. Największą popularnością cieszy się niewątpliwie kasyno z bogato wyposażonym barem, ale i tutejszy klub taneczny gości licznych fanów latynoskich rytmów. Nie mogło zabraknąć i wykwintnej restauracji, której załoga raczy podniebienia klientów między innymi smakami tradycyjnymi dla kuchni meksykańskiej. Każda sala ma swój motyw przewodni i odpowiadającą jej kolorystykę; i tak oto w kasynie króluje czerwień i brąz, w klubie tanecznym rozmaite odcienie błękitu i ciemny granat, zaś w restauracji butelkowa zieleń w połączeniu z modną szarością. Elementem wspólnym pozostają ciemne, masywne, drewniane meble, różniące się jedynie barwą kosztownego obicia. Nadto – gratka dla miłośników sztuki – w korytarzach można podziwiać rzeźby i obrazy różnych, znanych artystów tak ze świata mugoli, jak i tego czarodziejskiego. Nie sposób byłoby przy tym nie wspomnieć o zachodnim skrzydle, swoistej strefie relaksu, w której to hotelowi goście mogą skorzystać z niewielkiego, choć urokliwego basenu. Co istotne, nie jest to wcale taka zwyczajna pływalnia: wodę otacza bowiem piaszczysta plaża z leżakami i palmami, zaś sufit pomieszczenia został zaczarowany, dzięki czemu tworzy realistyczną imitację słonecznego nieba. Zaklęcia podnoszą także panującą tu temperaturę, która oscyluje w granicach 25-30 stopni Celsjusza.
Autor
Wiadomość
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- No tak. Rzeczywiście mocno spóźniony… – Wymamrotał nieżyczliwie pod nosem, spoglądając na rozweselonego Maximiliana strofującym, piorunującym wzrokiem czekoladowych źrenic, ale wystarczyło tylko że chłopak nachylił się nad nim, muskając ustami jego policzek, kiedy kąciki ust Moralesa mimowolnie uniosły się wyżej, burząc protekcjonalną pozę, jaką starał się względem młodszego, kompletnie nieodpowiedzialnego kochanka przybrać. Kusiło go, żeby pójść o krok dalej i sięgnąć uśmiechających się do niego warg, ale zamiast tego przesunął tylko palcami po spoczywającej na jego torsie dłoni, w myślach przekonując samego siebie, że nie powinien dawać Felixowi choćby cienia satysfakcji. Nie po tym jak dzieciak urżnął się jak świnia, ignorując wszelkie środki ostrożności i po raz kolejny chwiejnym, pijackim krokiem przecisnął się do hotelu między rosłymi ciałami ochroniarzy. Co prawda Paco nakazał im traktować Solberga w sposób uprzywilejowany, dając mu niejako taryfę ulgową, ale powiedzmy sobie uczciwie, dzisiejsza prezencja miłośnika eliksirów i wszelakich środków odurzających z pewnością nie współgrała z klasą luksusowego przybytku. Kiedy ujrzał go w drzwiach, myślał że zatracił całą swoją cierpliwość, ale to dopiero po jakże elokwentnej odpowiedzi nastolatka zakrył ręką czoło, przejmując chyba na siebie wstyd, którego ten tutaj najwyraźniej za grosz nie miał. Przez krótką chwilę trwał w tej pozycji, wziąwszy głębszy oddech dla uspokojenia skołatanych nerwów, ale kiedy przystanął tyłem do Maximiliana przy barku, sam już prychnął z niedowierzania śmiechem. – Ktoś cię przyprowadził czy sam teleportowałeś się pod hotel? – Dopytał nadal nazbyt chłodnym tonem, acz nie kipiał już złością tak jak na początku spotkania. Ba, nawet podał chłopakowi wodę i papierosy, chociaż widząc jak nieudolnie Felix radzi, a raczej nie radzi sobie z odpaleniem fajka, znowu pokręcił ze zrezygnowaniem głową. – Wykończysz mnie kiedyś. – Westchnął bardziej do siebie niż do siedzącego nieopodal młodzieńca, zdając sobie sprawę z tego, że jak na razie na próżno szukać w nim sensownego rozmówcy. Nic więc dziwnego, że ostatecznie machnął też ręką na jego lekkomyślność, decydując się odłożyć poważną rozmowę na jutro. Na razie za to legł na fotelu naprzeciw niego, racząc się siwą chmurą dymu, przyjemnie gryzącą gardło i płuca. - Hm? – Podniósł na niego głowę między jednym machem a drugim, zastanawiając się co najlepszego Solberg wymyślił albo zmajstrował, ale trzeba przyznać, że ten to potrafił jednak człowieka miło zaskoczyć. – Czekaj… Czy ty przyszedłeś tutaj prosto z imprezy, żeby powiedzieć mi gdzie lecimy na wczasy? – Tym razem nawet nie był w stanie ukryć rozbawienia, a chociaż nie zapomniał o wyśpiewywanych przez Felixa na wizzengerze kołysankach i jego totalnym braku instynktu samozachowawczego, tak teraz niezwykle trudno było mu od siebie odeprzeć myśl, że najebany Maximilian wygląda wyjątkowo wręcz rozczulająco. – Chimery… Zdecydowanie nie chciałbyś żadnej spotkać. – Poprawił go instynktownie, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że nie ma to najmniejszego sensu. – Zrobić ci herbatę albo kawę? – Wtrącił również, jakby w nadziei że gorący napitek względnie doprowadzi go do porządku… kiedy sam przypomniał sobie, że mimo wiadomości wysłanej Felixowi na wizbooku nie zażył uwarzonych wczorajszego popołudnia leków. – Kurwa, pieprzowy… – Wyrzucił więc z siebie, krążąc po pokoju w poszukiwaniu szklanej fiolki. Wreszcie wychylił jedną porcję, zaparzając przy okazji smocze espresso w stojącym niedaleko OneSpellCoffee. Powrócił do swojego gościa dopiero z filiżanką parującego, kofeinowego napoju. - Czemu nie. Musimy tylko wybrać dogodny termin i sprawdzić prognozę pogody, żeby ci przypadkiem tyłek na tej plaży nie zmarzł. – Pozwolił sobie na ten drobny, złośliwy przytyk, chociaż nawet nie próbował już udawać wkurzonego. Ważne, że dzieciak trafił tu cały i zdrowy, a… upił się to się upił – na chuj drążyć temat, czyż nie? – Masz wszystko? Portfel, różdżka, dokumenty… – Zaczął wymieniać to co najważniejsze, zerkając ukradkiem to na jego szczęśliwą mordkę, to na nagi, atrakcyjny tors. – …bo widzę, że koszulkę to gdzieś po drodze zgubiłeś. – Nie mógł sobie darować, żeby go nie wypunktować, ale jego ton zdecydowanie złagodniał, podobnie zresztą jak spojrzenie, które na dłużej utkwiło w szmaragdowych, chłopięcych ślepiach. – Dobrze się bawiłeś? Co to za impreza? – Zagadnął zaciekawiony, bo nie kojarzył żeby Solberg o niej wcześniej wspominał; inna rzecz że po nieplanowanym wypadzie na moczary nie mieli zbytnio szans porozmawiać, skoro młody zasnął jak niemowlę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Mógł i dosłownie strzelać w niego piorunami, a Max teraz by się tym nie przejął. Humor miał znakomity i choć sam chętnie złączyłby ich usta w namiętnym pocałunku, to jednak szybko o tym zapomniał, gdy dłoń Moralesa spoczęła na jego, a następnie nastolatek po prostu rozjebał się w pokoju. Jakakolwiek nagość nigdy nie była dla niego krępująca, a paradowanie topless uważał za taki sam strój, jak każdy inny. Przecież nie biegał z dyndolem na wierzchu. Nie dość, że miał bieliznę, to jeszcze do tego spodnie były na swoim miejscu. Może lekko niedbale zapięte, ale założone! Nigdy nie pasował do tych luksusowych wnętrz i chyba nigdy też nie przejmował się tym zbytnio, początkowo traktując wizyty w El Paraiso jako okazjonalne, a później, gdy ich częstość się nasilała, nie widział już powodu żeby się przejmować, skoro i Morales i jego pracownicy wiedzieli mniej więcej z kim mają do czynienia. Hotelowi goście chuja go obchodzili. Musiał naprawdę wysilić mózgownicę, żeby ogarnąć odpowiedź na tak zawiłe pytanie jakim było "jak się tu dostałeś". Młode czoło zmarszczyło się, a wzrok na chwilę stał się nieobecny, gdy w końcu przywołał to, jak przed zaledwie kilkunastoma minutami pojawił się przed głównym wejściem przybytku. -Teleportowałem, tak! - Oznajmił z uśmiechem, który wskazywał kolejny sukces w jego życiu. No bo kurwa było tyle opcji. Mógł przecież przylecieć na pierdolonym gołębiu, prawda? Według Solberga chyba tak, bo teleportacja zdawała się być jakimś cudownym rozwiązaniem, na które wpadł po wielogodzinnej burzy mózgów z największymi ekspertami w tym kraju. Ukazał swoje białe ząbki, gdy tamten mruknął coś o wykończeniu go. Cóż, czasem gesty mówiły więcej niż słowa, a gestami to nastolatek aż kipiał teraz, gdy całe jego ciało było tak znieczulone, że nie mogło utrzymać stabilnej pozycji. -Nie, nie, nie, nie, nie! - Musiał wesprzeć głowę o dłoń, bo tak energicznie zaprzeczał, że aż mu się w bani zakręciło i pomyślał, że zaraz zwróci wszystko, co na imprezie w siebie przyjął. Co to były za przypuszczenia, że naruszałby spokój ważnego jegomościa w tak błahej sprawie! No cóż, nie żeby nigdy tego nie zrobił i było to nieprawdopodobne, ale nie był to jego główny cel. -Przyszedłem żeby... - Ponownie zmarszczył czoło, bo wspomnienia gdzieś sobie poleciały. -Żeby.... No.... Po coś tam kurwa przyszedłem. - Dokończył elokwentnie, zaciągając się szlugiem i strzepując dym obok popielniczki, bo widocznie wybrał nie tę z dwóch, które pojawiły się przed jego oczami. Tak, najebany zdecydowanie był lepszy niż naćpany, choć i tak powinien przecież siedzieć grzecznie w domu, a nie hasać po świecie pełnym dementorów wiedząc doskonale, że nie potrafi się przed nimi jakkolwiek obronić. O kwestii wyjścia z jakiegokolwiek uzależnienia nie było już nawet warto wspominać. -Chimery, nie ze mną takie numery. - Zaśmiał się jak pojeb, oczywiście nie bacząc na to, że są to super niebezpieczne stworzenia, których zapewne serio wolałby nie spotkać. Już miał odpowiadać na propozycję trunku, gdy Morales sam wjebał się na minę przyznając, że nie zażył pieprzowego. -No, właśnie. Ty, kurwa, zdrowiej mi tu, bo jak nie... - Znów pogroził mu palcem, błądząc wzrokiem między ponętnym Paco i ponętną fiolką zastanawiając się, czego w tej chwili bardziej pragnie. Głowa lekko mu opadła, ale zaraz uniosła się, gdy kofeinowy aromat uderzył jego nozdrza. -Po Irlandzku? - Zapytał z wyszczerzem, próbując wyczuć w espresso jakąkolwiek nutę alkoholu, choć oczywiście gdyby tylko spróbował pomyśleć wiedziałby, że Morales raczej będzie chciał go wytrzeźwieć niż jeszcze bardziej najebać. Szczegóły. -Wybierz, kiedy chcesz! Ja mogę ruszać i teraz! - Jakby na potwierdzenie własnych słów zerwał się z fotela, co przypłacił kolejną karuzelą w głowie. Musiał aż chwycić się poręczy, ale dzielnie postawił się do pionu i nawet zarzucił torbę na ramię, jakby serio był gotów spierdolić do Grecji tu i teraz szczególnie, że Morales zaczął pytać o niezbędne rzeczy, a przecież nastolatek nie skojarzył tego z imprezą, z której właśnie wracał, a z podróżą, bo czego więcej by tam potrzebował poza papierami i pieniędzmi. -Wszystko tu.... - Urwał, klepiąc materiał torby, a źrenice chłopaka rozszerzyły się, jakby nagle odjebało się coś przełomowego. W sumie, nie było to dalekie od prawdy, bo oto Max przypomniał sobie, po co tu właściwie przyszedł. Oczywiście myśl ta na tyle go zajęła, że zignorował tekst o koszulce, a już tym bardziej pytania o to, na czyjej imprezie bawił. -PACO! - Wykrzyknął wielce zadowolony z własnych zdolności pamiętania tego, co miał w głowie z godzinę temu. Zanurzył dłoń w torbie i zaczął tam grzebać, bo oczywiście pełna była śmieci i eliksirów, które zawsze mogły okazać się przydatne. W końcu uśmiech na twarzy nastolatka powrócił, a chłopak zbliżył się do Moralesa, siadając mu na kolanach i wręczając niewielką paczuszkę. -Bo ja to uznałem, że Ci się to przyda. W sumie to nam się to się przyda nam. - Powiedział, kompletnie nie rozwierając zaciśniętej na brązowym papierze dłoni. -Pamiętasz jak spaliśmy na bagnie i ja nie spałem, a Ty spałeś, ale źle? - Zaczął logicznie jak zawsze, ale nawet nie przejmował się tym, czy Salazar za nim nadąża. -No to wtedy jak wróciliśmy to Ty poszedłeś, a ja nie poszedłem i spałem! I wtedy jak poszedłem na imprezę przypomniałem sobie, że na bagnie nie spałem, a w domu spałem i że jesteś zmęczony i masz koszmary, więc uznałem, że Ci się to przyda. I nam się to przyda, bo wiesz, jak byśmy spali razem, albo Ty byś spał, albo ja bym spał, to wtedy będzie się dobrze spało. Bez koszmarów i w ogóle! - Zakończył ten w chuj zwięzły i jasny wywód, dopiero wtedy z wyszczerzem i samozadowoleniem w oczach trochę zbyt gwałtownie przybliżając paczuszkę do twarzy Moralesa. Widać było, że jest z siebie zajebiście dumny i nie może się już doczekać, aż kochanek rozerwie brązowy papier, w którym krył się, a jakżeby inaczej, łapacz snów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Tak, ten rozweselony pyszczek Maximiliana mówił więcej niż tysiąc słów, a w konsekwencji dobitnie uzmysłowił Moralesowi, że rzucanie reprymendami na prawo i lewo nie wywrze na chłopaku nawet najdrobniejszego wrażenia. Nie zamierzał porzucać tematu, chciał mu również wyperswadować z głowy podobnie debilne pomysły, ale stwierdził że dogodniejszy moment przyniesie jutrzejszy dzień, a na razie starał się bezowocnie nie denerwować. Początkowo wydawało mu się, że to niemożliwe, ale o dziwo dobry nastrój, jaki pijany jak bela Felix wniósł ze sobą do pokoju z czasem udzielił się i jemu. Co prawda łatwiej byłoby mu poczuć hulaszczą atmosferę, gdyby wychylił szklankę mocniejszego trunku – skłamałby mówiąc, że nie przeszło mu to przez myśl – jednak prędko zrezygnował z tego planu, wiedząc że aromatyczna woń whiskey skusi i jego młodszego kochanka do kontynuacji frywolnej imprezy. Wystarczyło natomiast spojrzeć na jego niedbale zapięte spodnie, opóźnione, niezgrabne ruchy i opadające bezwiednie powieki, by wiedzieć że nie potrzeba mu kolejnych procentów płynących w krwiobiegu. Niewykluczone, że po jeszcze paru głębszych chłopak naprawdę zacząłby biegać po El Paraiso z kutasem na wierzchu, a o ile Paco dzielnie znosił jego odpały, tak niekoniecznie skory był wystawiać swoich hotelowych gości na próbę. - Miałeś do mnie napisać, tonto. Odebrałbym cię… – Mruknął z żalem i wyrzutem, ale nie zmienił swej pierwotnej decyzji. Póki co postanowił chłopakowi odpuścić, jednak te słowa wręcz same cisnęły mu się na usta. W przeciwieństwie do Maximiliana myślał bowiem trzeźwo, a tym samym nie dopatrywał się w jego skutecznej teleportacji sukcesu, a raczej młodzieńczej, irytującej brawury. Musiał jednak przyznać, że błysk w spojrzeniu Felixa i jego urok osobisty sprawiały, że można było mu wybaczyć wiele błędów. Nawet jeżeli momentami wkurwiał go niemiłosiernie, tak nie był w stanie zbyt długo się na niego wściekać, chociaż widząc jak dzieciak rozpaczliwie podtrzymuje swoją głowę, ponownie przymknął oczy, unosząc jednocześnie brwi w poddańczym geście. – Pewnie przyszedłeś dlatego, że za mną zatęskniłeś. – Zamiast na powrót przewracać oczami, włączył się do gry, rozbawionym tonem podpowiadając mu tę jedyną właściwą i słuszną odpowiedź. Zastanawiał się jednak czy rzeczywiście nastolatka sprowadziła tutaj jakaś istotna sprawa, o której zapomniał przez wzgląd na opłakany stan czy to zwyczajny blef. Skoro był tak napruty, równie dobrze mógł pomylić adres, kiedy wyciągał różdżkę zza paska spodni. Nic by go już nie zdziwiło. - Ja pierdolę… – Chrząknął głośniej, by zagłuszyć przekleństwo, które samoistnie uwolniło się spomiędzy warg w reakcji na żart z chimerami, choć gdy tylko Salazar podniósł głowę przypatrując się niedoszłemu komikowi, znowu gotów był go nazwać pociesznym. Nie bawił się wcale aż tak źle, o dziwo dało się jeszcze z jego gościem przeprowadzić względnie sensowną pogawędkę, ale gdzieś pomiędzy jednym dowcipem Solberga a drugim, poważnie zastanawiał się nad tym czy nie powinien nałożyć na niego namiaru. Mógłby to zrobić i teraz, prawdopodobnie chłopak nawet by nie zauważył, ale mimo roztoczonej nad nim troski, szanował go na tyle, by nie działać za jego plecami. – Bo jak nie to co? – Wiedział, że jego kompanowi niełatwo teraz skleić wyrazy w spójne zdania, ale i tak z pełnią świadomości pociągnął go za język, ciekaw jaką groźbę jest w stanie pod wpływem wymodzić. – Po trzeźwiarsku. Wystarczy ci na dzisiaj, cariño. – Odwdzięczył się podobnie wyszczerzonym teatralnie uśmiechem, skinieniem głowy wskazując chłopakowi żeby się częstował. Miał nadzieję, że smocze espresso pozwoli mu odzyskać kontakt z otaczającym światem, bo jak na razie zdawali się funkcjonować na zupełnie innych płaszczyznach. - Spokojnie, Felix, wstrzymaj konie. Wybierzemy razem termin jutro. Byłeś kiedyś w Grecji? – Podniósł dłoń w hamującym go geście, zdając sobie sprawę z tego, że chłopak w pogoni za szaloną zabawą mógłby złapać świstoklika i teraz… inna rzecz, że nawet takowego nie potrzebował, żeby zakręciło mu się w łepetynie. Podróż niewątpliwie opłaciłby wymiotami, ale o tym Paco z dobroci serca wolał nie wspominać. – No to dobrze. – Odetchnął z ulgą, słysząc że Maximilian nie pogubił po drodze wartościowych przedmiotów, a potem powiódł za nim wzrokiem w oczekiwaniu na przełomowe odkrycie, którego zwiastunem okazał się jego gwałtowny ruch i nienaturalnie rozszerzone źrenice. – No co tam znowu wykombinowałeś? – Westchnął cicho, z bólem zauważając że nastolatek jak zwykle zignorował wszelkie jego pytania. Poczekał jednak cierpliwie, obserwując gorączkowe poszukiwania, a wreszcie wyraźnie zaskoczony chwycił wciśniętą mu w ręce paczuszkę. – Co to? – Zerknął na niego zaintrygowany, powoli rozrywając brązowy papier. Zanim jednak dostał się do środka, w uszach wybrzmiały mu zdecydowanie przydługawe i pomieszane wyjaśnienia chłopaka, po których domyślił się co znajduje się wewnątrz pakunku. Nie pomylił się. Po chwili obracał między palcami nowiutki łapacz snów, który na razie odłożył na stolik, żeby objąć siedzącego mu na kolanach Felixa ramieniem. – Nie musiałeś, wiesz o tym? – Niby był to drobiazg, ale teraz już na pewno nie miał prawa się na niego pieklić. – Trzeba było uprzedzić, że urządzamy sobie spóźnione walentynki, to też bym ci coś kupił, a tak… nic dla ciebie nie mam. – Dodał odrobinę rozczarowany, bo ostatnimi czasy to Solberg raczył go eliksirami, a jeszcze do tego pomyślał o dręczących go koszmarach. Czuł, że musi mu to wszystko wynagrodzić. – No chodź tu… – Rzucił mrukliwym tonem, zaciskając dłoń na jego karku, żeby przyciągnąć go do siebie bliżej, zamykając jego usta w płomiennym, namiętnym pocałunku. – Dzięki. – Wyszeptał mu na ucho dopiero, gdy w płucach zabrakło tchu, a i tak prowokująco przesunął dłonią po jego szyi i torsie. - A propos spania. Chcesz spać dzisiaj tutaj? – Zaproponował, i to nie tylko dlatego że chciał uchronić go przed zawrotami głowy spowodowanymi kolejną próbą teleportacji. Po prostu chciał, żeby tu został.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Bieganie nago po El Paraiso wcale nie było niewykonalne. Paco myślał jednak naprawdę logicznie, bo gdyby tylko Max zobaczył alkohol, na pewno od razu zechciałby się do niego przyssać. Przecież był jeszcze przytomny, a co za tym szło, mógł w siebie coś jeszcze wlać. Może i nie potrzebował kolejnych procentów, ale nie zmieniało to faktu, że ich chciał! -Nie było potrzeby, przecież trafiłem! - Rozłożył ręce, jakby musiał jeszcze bardziej zaznaczyć tutaj swoją obecność, co zdecydowanie raczej nie było potrzebne żadnemu z nich. To, że nazwano go głupkiem spłynęło po nastolatku jak po kaczce, skoro mimo tej rzekomej głupoty trafił na miejsce w jednym kawałku i to za pierwszym razem. Co prawda po tym, co przydarzyło się Felkowi powinien bardziej uważać, ale najebany nie myślał o tym, czy o innych problemach. W końcu po to sięgał po wszelkiego rodzaju używki. -Mooooooooooże... - Powiedział przeciągle, bo w tym stanie sam nie potrafił powiedzieć, czy tęsknota jakkolwiek nim kierowała. Fakt, że zaczynał troszczyć się o swojego byłego dilera nie umknął jednak jego uwadze i poniekąd był przyczyną jego obecnego stanu. Uśmiech poszerzył się, gdy zdał sobie sprawę z zawoalowanego chrząknięciem przekleństwa, które jego pijany umysł uznał za największą pochwałę dla tego wyrafinowanego żarciku. Udało mu się rozbawić Paco, a nie było teraz niczego, na czym mogłoby mu zależeć bardziej. W końcu po co się na siebie gniewać w ten przecudny świt, skoro można razem idealnie się bawić w dobrych humorach? -Bo jak nie to.... - Zmrużył oczy, próbując wymyślić cokolwiek, ale szło mu chujowo, bo w głowie miał w najlepszym wypadku szum, a w najgorszym zupełną pustkę. -To wrócę do Felka, o! - Powiedział dumny ze swojej groźby. Nie spodziewał się, że jakkolwiek to Moralesa zaboli, wręcz było bardzo duże prawdopodobieństwo, że jeśli jutro będzie pamiętał własne słowa, to jego serce oberwie najmocniej. W tej chwili to jednak alkohol przez niego przemawiał, więc nie był świadom, jaką bombę sam sobie zapuścił. -Jesteś nudny. - Skwitował tylko wybór kawy na dziś, po czym i tak zanurzył w niej usta, bo przecież darowanej kofeinie w ziarna się nie zagląda. -Jutro będzie futro. - Wystawił mu język znów śmiejąc się jak głupek z własnego żartu najniższych lotów, ale nie mógł nic na to poradzić. W przeciwieństwie do większości jego wizyt pod wpływem w El Paraiso, dziś humorek miał naprawdę bardzo dobry, a i zdawało się, że Paco się on udzielał. -Nie byłem. Chyba? Nie byłem... - Sam już nie był pewien, ale jakoś specjalnie nie kojarzył, by kiedykolwiek wygrzewał się na Greckim słońcu. Nawet jeżeli, to przecież nie zaszkodziło mu tam wrócić, prawda? Można było stworzyć nowe, tak samo piękne wspomnienia w tym samym miejscu wielokrotnie, nie psując znaczenia tych, które już z daną lokacją się wiązały. Problem z podróżą świstoklikiem był jednak taki, że bez względu na stan upojenia Max prawdopodobnie skończy wymiotując biorąc pod uwagę jego chorobę lokomocyjną. Przez lata zażywania prochów i eliksirów niestety uodpornił się na większość leków na tę przypadłość, a nie miał zamiaru niszczyć sobie wątroby końską dawką. Jak umierać, to z powodu ciekawszych używek. Rozłożył się na kolanach Moralesa zaczynając swoją skomplikowaną historię, co do tego, jak wpadł na pomysł prezentu, po czym w końcu mu go wręczył, czekając jak dziecko na pojawienie się Świętego Mikołaja w Wigilijny wieczór. Niby nie było to nic wielkiego, ale miał nadzieję, że kochankowi się przyda, nie mówiąc już o tym, że sam pewnie by z tego nie raz skorzystał. Wtulił się lekko w obejmujące go ramię, by po chwili znów unieść głowę. -Nic od Ciebie nie potrzebuję. Sponsorowałeś mi już tyyyyyyyyyle rzeczy. - Odpowiedział z niewyraźnym, ale zadowolonym wyrazem twarzy, bo chyba osiągnął zamierzony sukces. Nigdy nie oczekiwał niczego w zamian, jeśli już robił komuś prezenty, a przecież teraz był to tylko łapacz snów, a nie nowe cabrio za miliony monet. Już miał dodać coś zdecydowanie głupiego, gdy poczuł dłoń na swoim karku, za którą poszedł dotyk warg na jego własnych ustach. Zamknął oczy, delektując się tym pocałunkiem. Tak, jeśli miał oczekiwać czegokolwiek w ramach wdzięczności, to zdecydowanie była to dobra zapłata. Przygryzł lekko wargę kochanka, jakby w proteście, że ten śmie się od niego odsuwać, choć dłoń wodząca po nagim torsie Felixa jasno świadczyła o tym, że zbyt daleko to się Paco nie wybiera. Nastolatek trącił go tylko delikatnie nosem słysząc podziękowania i wtulił w opatulony drogim szlafrokiem bark. -Myślałem, że nie zapytasz. - Mruknął z uśmiechem, bo prawdą było, że o niczym innym teraz nie marzył. -Muszę pomóc Ci wypróbować to cacko. - Wskazał głową leżący na stole łapacz snów, po czym bez zastanowienia, ponownie sięgnął warg Moralesa, szukając w nim ukojenia i bezpieczeństwa, które zawsze mu przynosiły.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Na szczęście poznał już Maximiliana na tyle, by wiedzieć że słynne powiedzenie czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal sprawdza się w jego przypadku aż nadto, a rema i wypełnione szlachetnymi trunkami butelczyny najlepiej ukryć przed jego lśniącym szmaragdem wzrokiem. Nie chciał ryzykować renomą i zachęcać chłopaka do biegania nago po przyozdobionych obrazami korytarzach ani po raz kolejny sprzątać wymiocin broczących drogocenny, perski dywan, ale przede wszystkim dbał o jego zdrowie, a z tego względu wolał nie przesadzać z gościnnością, zamiast szklaneczki irlandzkiej proponując mu jedynie minimalistyczne, ale nadal smaczne smocze espresso. – W ogóle się mnie nie słuchasz… – Miał świadomość, że jego krytyczne uwagi aktualnie odbijają się od ściany, ale musiał sobie pomarudzić dla własnego poczucia komfortu i wyrzucenia negatywnej energii, która mimo poprawy nastroju nadal gnieździła się gdzieś z tyłu głowy. Dzisiaj Felix trafił tutaj w jednym kawałku, a on mógł odetchnąć z ulgą, ale o ile to wieczne balansowanie chłopaka na krawędzi przepaści niewątpliwie dodawało mu uroku i wzniecało jeszcze jego ognisty temperament, tak Paco nie potrafił pozostać obojętnym na jego lekkomyślne decyzje. Bez ryzyka nie ma zabawy, ale ryzyko należało chłodno kalkulować, a o ile temu dzieciakowi ewidentnie potrzeba było mocnych wrażeń, tak jednocześnie brakowało mu życiowego doświadczenia. - Nie może, tylko naaa peeewno. Wiem swoje. – Celowo zaczął naśladować jego przeciągły ton, żeby odrobinę się z nim podroczyć, a kąciki uniosły się w jeszcze szerszym uśmiechu. Mimo tych pojebanych wiadomości, jakie otrzymał na wizzengerze i skołatanych nerwów nie mógł powiedzieć, że nie odczuwa satysfakcji, skoro Felix prosto z imprezy wylądował właśnie w progach jego hotelowego apartamentu. Pomógł mu przyrządzić eliksir pieprzowy, sprezentował mu łapacz snów… musiał przyznać, że gdyby zapomnieć o jego głupocie, to był nawet w swych gestach uroczy, chociaż kariery komika to mu raczej nie wróżył. Bardziej bawił go jego stan i wesołkowaty uśmiech niżeli mało wyrafinowane żarty. Przy kociołku radził sobie zdecydowanie zręczniej. – No? – Podniósł wyczekująco głowę, rzucając mu tym samym wyzwanie, ale pożałował swojej buty, kiedy Felix wydusił z siebie dość brutalną i bolesną groźbę. Mina od razu mu zrzedła na wspomnienie imienia jego byłego partnera, ale instynktownie spuścił wzrok niżej, żeby nie dać po sobie poznać że te słowa rzeczywiście go ubodły. – Myślisz, że tak łatwo cię wypuszczę? – Rzucił, udając że nie zatracił animuszu, ale tak naprawdę Solberg zwyciężył w tej potyczce. – Spokojnie, nie będzie takiej potrzeby. Jutro biorę ostatnią dawkę. – Przyznał zresztą posłusznie, a nawet samemu sobie poprzysiągł że tym razem nie zapomni o medykamentach, o których do tej pory przypominał sobie wyłącznie na skutek pary wydobywającej nieraz z uszu. - A ty pijany. – Nie wiedział po co odbił piłeczkę, wszak ich starcie wybrzmiało teraz niczym kłótnia przedszkolaków, ale z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, wyszczerzył się jeszcze mocniej w reakcji na obelgę swego młodszego kochanka i wystawiony przez niego język. Chyba czasami dobrze było po prostu się wyluzować. – A pojutrze dziura w futrze. Grecja nigdzie nie ucieknie, a raczej szkoda byłoby zaczynać urlop od kaca, co? – Poruszył sugestywnie brwiami, logicznie przewidując że nad ranem jego gość obudzi się z siarczystym bólem głowy, przyrzekając na Merlina i wszystkich innych potężnych czarodziejów, że nie tknie procentowych trunków aż do… prawdopodobnie następnego wieczoru. Zawsze coś. – Mogę cię zabrać na czerwoną plażę w Santorini, ale jeśli chcesz wygrzać tyłek i opalić plecy, bardziej liczyłbym na Ateny. – Mruknął na zachętę, nie rozwijając jednak na razie tematu wyjazdu, skoro do dogadania szczegółów potrzebował go trzeźwego. Nie bez powodu za to porównał dwa greckie miasta; jakkolwiek bowiem uwielbiał pierwsze z nich, w kwietniu raczej nie mieli co nastawiać się na wysokie temperatury. Stolica zdawała się w tej kwestii znacznie bezpieczniejszym wyborem. Zamilknął na chwilę zamyślony, napawając się jedynie widokiem wtulonej w jego ramię chłopięcej, bujnej czupryny. – Wiem, że niczego nie potrzebujesz, ale najwyraźniej rola sponsora przypadła mi do gustu. – Pozwolił sobie zażartować zanim wpił się łapczywie w jego usta, nie zdając sobie nawet sprawy że ognistym pocałunkiem powstrzymał nastolatka przed palnięciem kolejnej, wierutnej bzdury. Prychnął pod nosem, czując zęby na swojej wardze, ale musiał oderwać się od jego ust, żeby złapać oddech i zaciągnąć się wytęsknioną chmurą siwego, tytoniowego dymu. – Hmm… może… – Chciał już zaproponować, przesuwając dłonią po jego nagim torsie, ale w porę zdołał się powstrzymać. W głowie zrodził mu się bowiem wspaniały plan, który mieli szansę zrealizować w Atenach, ale ostatecznie stwierdził, że nie będzie psuł Maximilianowi niespodzianki. - Musiałem potrzymać cię trochę w niepewności. – Puścił mu oczko, machinalnie spoglądając na położony na blacie stolika łapacz snów. – Podobno… – Nie zdążył dokończyć myśli, kiedy ich języki ponownie złączyły się w upojnym tańcu, którym nigdy nie był w stanie w pełni się nasycić. Tym razem Paco wplótł dłoń we włosy swego młodszego kochanka, wpatrując się w jego szmaragdowe ślepia zaraz po oderwaniu ust od jego delikatnych warg. – Podobno lubisz bawić się w dekoratora wnętrz. Chcesz go zawiesić? – Szczerze? Patrząc na stan Felixa, czuł że chłopak umieści go krzywo, ale przedłożył jego przyjemność ponad estetykę. Zawsze mógł przecież jego ułożenie potem poprawić. – Ale zanim się stąd ruszymy… – Dogasił papierosa w popielniczce, nawet nie patrząc czy zdołał trafić strzałą w jej dno, bo zaraz znowu złapał rękoma przyróżowione policzki Maximiliana, niecierpliwie wpijając w jego usta.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Prychnął, na słowa Moralesa, bo to, że Max żył do rytmu własnej orkiestry raczej nie było ani tajemnicą, ani tym bardziej sekretem, którego Paco by wcześniej nie znał. Oczywiście, że nastolatek nie słuchał się starszego kochanka, ale czy nie miał do tego prawa? Jakby nie było, choć czasem mógł wydawać się starszy przez wydarzenia, jakie go poniekąd ukształtowały, tak wciąż był jeszcze dzieciakiem pełnym emocji, z którymi nie potrafił sobie radzić. Przede wszystkim był jednak dzieciakiem, które potrzebowało ciepła i bezpieczeństwa, a problem tkwił w tym, że nie wiedział, jak normalni ludzie tego wszystkiego szukają. -Uparciuch. - Podsumował Paco, który postanowił już naprawdę dołączyć do zabawy przedrzeźniając najebanego w trzy miotły Solberga. Ten jednak nie potrzebował teraz niczego więcej do szczęścia, co było dość zaskakującym uczuciem szczególnie biorąc pod uwagę to, jakie słowa wypowiedział później. -Myślę, że prędzej czy później i tak wymienisz mnie na ciekawszy model. - Prychnął rozbawiony, choć tak naprawdę była to jedna z tych myśli, które na trzeźwo powodowały ukłucie w młodym sercu. Może i na co dzień emanował pewnością siebie, ale była to tylko zasłona dymna do wielu kompleksów jakie posiadał w kwestiach relacji z innymi ludźmi. Szczególnie tych bliskich relacji. Na szczęście tego wieczoru w żyłach miał alkohol i brał to wszystko z dozą naprawdę ogromnego dystansu. Oczywiście nie chciał ranić Moralesa, ale ciężko było posądzić go o jakąkolwiek kontrolę nad własnymi słowami w tym momencie. -Tak mi dali na trzecie. - Wyszczerzył się chowając język, gdy Salazar nazwał go pijanym. "Największe pijane szczęście" - nawet brzmiałoby jak Max, w przeciwieństwie do tego, że teraz był tylko "największym szczęściem", co ni chuja mu się z własnym życiem jakoś nie sklejało w jedną całość. -W takim razie nie można do kaca doprowadzić! - Błyskotliwie odpowiedział, wznosząc smocze espresso i upijając łyka, kompletnie zapominając, że nie ma w naczyniu alkoholu. Dopiero gorzki smak kofeiny mu o tym przypomniał i nastoletnia twarz wykrzywiła się w grymasie rozczarowania. -Możesz mnie zabrać gdzie tylko chcesz! - Zapewnił entuzjastycznie, bo jeśli chodziło o zwiedzanie świata to niespecjalnie planował odmawiać czegokolwiek. No i towarzystwo też zapowiadało się dobre, jeśli tylko nie postanowią przez cały wyjazd kłócić się i obrażać. Co by tu dużo mówić, Max chętnie powtórzyłby Havanę w dowolnym zakątku kuli ziemskiej, byle tylko zrelaksować się i dać ponieść urokom obcej kultury wiedząc, że ostatecznie i tak powróci w bezpieczną przystań, jaką posiadał między obejmującymi go ramionami. Miał już coś odpowiedzieć na to całe sponsorowanie, ale pocałunek zdecydowanie zajął wyższe miejsce na liście priorytetów. Nie chciał przerywać go dla czegoś tak błahego jak słowa, gdy serce przyspieszało tempa, a nastoletnie i pijane ciało zaczynało budzić w sobie chęć na więcej. -A mi przypada do gustu moja niezależność. - Odpowiedział w końcu z błyskiem w oku, choć zupełnie przecząc tym słowom wciąż pozostawał w ramionach kochanka. Nie wyobrażał sobie teraz oderwać się od niego nawet na krótką sekundę. -Może...? - Zapytał wyraźnie zaintrygowany, bo kto jak kto, ale Morales zazwyczaj był tym, który zdania kończył dlatego też Max poczuł, jak wzbiera w nim nienaturalna ciekawość, ale szybko przeniósł swoją uwagę na jego kolejne słowa. -Uwielbiasz mnie torturować, co? - Zapytał żartobliwie nawiązując do trzymania młodszego z nich w niepewności. Oczywiście, że nie chciał wracać tej nocy do domu, choć gdyby Paco wyjebał go za drzwi zapewne... No dobra, nie było co się oszukiwać, zapewne Max skończyłby gdzieś dalej na imprezie i choć nie można było już nazwać tej pory dnia nocą, tak jednak chciał zostać tutaj i spędzić czas z tym, do którego przyszedł. Nie dało dokończyć Moralesowi myśli, spragniony jego bliskości. Uniósł się nieco wyżej, by ułatwić sobie dostęp do męskich warg i rozkoszował każdym muśnięciem, które dzięki krążącemu w organizmie alkoholowi zdawało się trwać zdecydowanie dłużej, choć i tak dla Maxa nie było to wystarczająco długo. Gdy oderwali się od siebie, Felix również zatopił spojrzenie w czekoladowych tęczówkach kochanka i choć słuchał uważnie jego słów, to jednak młode dłonie zjeżdżały coraz niżej, aż w końcu natrafiły na pasek od szlafroka, który rozwiązały idąc w parze z prowokacyjnym spojrzeniem szmaragdowych ślepi. -Z wielką chęcią. - Mruknął, wdzierając się palcami pod kosztowny materiał i studiując na oślep tors, który tyle razy miał już okazję pieścić. Gdy Paco ponownie sięgnął warg kochanka, Max nie odrywając się od jego ust zmienił pozycję tak, że siedział teraz okrakiem na mężczyźnie. W ten sposób mogli nie tylko oszczędzić sobie skurczy karków, ale i jeszcze bardziej zbliżyć do siebie na wpół roznegliżowane ciała.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie pierwszy raz przekonywał się, że ma do czynienia z chadzającym własnymi ścieżkami kocurem, który nadto dobrze wiedział jak wykorzystać swoje ostre pazurki. Nie przeszkadzała mu ani impulsywna natura Maximiliana ani strzeżona przez chłopaka niezależność. Prawdopodobnie zresztą to właśnie te cechy osobowości dodawały mu uroku i niebywałego wręcz seksapilu, które działały na Moralesa niczym najsilniejszy afrodyzjak, nie pozwalając mu oderwać wzroku od kuszących, szmaragdowych ślepiów. Nawet największe zalety przeradzały się jednak niekiedy w wady, a ognisty temperament nastolatka w połączeniu ze środkami odurzającymi i niezdrowym pociągiem do adrenaliny rodziły wiele niebezpieczeństw, przed którymi Paco chciał młodszego kochanka uchronić. Może i stronił od nazywania ich relacji i łączącej ich więzi, ale tak naprawdę troszczył się o tego dzieciaka i to dlatego tak nerwowo reagował w obliczu jego lekkomyślnych decyzji. - Uczę się od najlepszych. – Pchnął delikatnie klatkę piersiową swego gościa, prostym gestem wskazując że najbardziej upartego osła ma przed swymi oczami. Nie potrafiłby zliczyć ile razy bezsilnie zmagał się z młodzieńczą zawziętością Felixa, ale nawet jeżeli wielokrotnie darli ze sobą koty, tak z pewnością nie mógł w jego towarzystwie narzekać na marazm i nudę. Chyba nikt nie potrafił tak skutecznie jak ten chłopak wetknąć kija w mrowisko albo doprowadzić go na skraj wytrzymałości, ale z drugiej strony Morales doceniał jego stanowczość. Nie potrzebował przecież partnera, który na każde jego słowo potulnie potakiwałby głową. Wielu takich grzecznych chłopców przewinęło się przez jego łoże, ale wyrzucał ich z pamięci równie szybko co zapraszał do swojej sypialni. Za to Solberg… niełatwo było zapomnieć o jego zawadiackim uśmiechu. – Myślę, że powinieneś przestać pisać czarne scenariusze, zły proroku. Gdybym traktował cię jak mebel, nie obiecywałbym ci, że cię nie zostawię. – Nie próbował mamić go pięknymi frazesami, wszak nie mieli żadnej gwarancji jak ułożą się ich życiorysy, ale czuł że gdzieś pod płaszczykiem tego rozbawionego prychnięcia kryje się jednak obawa Maximiliana, że nie sprosta oczekiwaniom. Na pierwszy rzut oka chłopak wydawał się aż nazbyt pewny siebie, nawet arogancki, ale spędzili ze sobą sporo czasu, a Salazar miał okazję przekonać się, że to jedynie przybrana przez jego młodszego maska, prawdopodobnie mająca dodać mu śmiałości, podczas gdy tak naprawdę dzieciakowi brakowało wiary w siebie. Nie znał kulisów rozstania Felixa z byłym partnerem, ale domyślał się że na jego skutek wiara ta została dodatkowo podkopana. - Jeżeli chodzi o mnie, to wolę jednak te dwa pierwsze. – Wytknął żartobliwym tonem wyraźnie podchmielony stan swojego gościa, szturchając go przy tym lekko w bok. Nie był hipokrytą. Nie zabraniał chłopakowi sięgania po alkohol, skoro sam otaczał się bogato wyposażonym barem. Nie zamierzał mu także odbierać młodości, która przecież nierozerwalnie wiązała się z zakrapianymi imprezami i tańcami do białego rana. Mimo to wolał rozmawiać z Solbergiem na trzeźwo, a i przyglądał mu się bacznie, doskonale zdając sobie sprawę jak chętnie nastolatek puszcza się poręczy. Przesadne zamiłowanie do używek wychodziło z niego na wierzch nawet teraz, kiedy nieudolnie wznosił toast, myląc filiżankę smoczego espresso z kolejnym kolorowym drinkiem. Paco może i wpatrywał się jak oczarowany w jego błyszczące oczęta, ale akurat na ten mało błyskotliwy pomysł zwieńczony grymasem rozczarowania wykrzywiającym chłopięce rysy twarzy prychnął rozbawiony, przewracając teatralnie oczami. – Ciekawa propozycja… – Mruknął rozmarzony, wziąwszy na poprawkę że za nienaturalny zapał i entuzjazm jego młodszego kochanka przynajmniej po części odpowiadają królujące w żyłach procenty. Najebany jednak czy nie, zdecydował się wymknąć z balangi, pukając do jego drzwi, więc chyba z ostrożnym optymizmem mógł zacząć planować kolejne, zagraniczne wycieczki. Kochał podróże, możliwość obcowania z innymi kulturami, a do hawańskich wieczorów sam wiele razy wracał myślami. Maximilian okazał się zresztą niezwykle wdzięcznym i porywającym towarzyszem przygód, toteż miał nadzieję że nieraz powtórzą jeszcze płomienny wieczór rodem z ich wspólnych kubańskich wspomnień, niekoniecznie na ulicy Calle 23, ale i w każdym innym kraju, do którego tylko złapią świstoklika. Na razie jednak nie był w stanie skoncentrować się na tak dalekosiężnych planach, skoro rozsunięte w szczęśliwym uśmiechu wargi chłopaka skupiały na sobie całą jego uwagę. Nawet nie próbował ukrywać jak mocno za nimi zatęsknił i jak efektywnie ten żarliwy pocałunek wznieca tlący się w jego ciele płomień. – Jedno nie zaprzecza drugiemu. Kompromis. Znasz takie słowo? – Rzucił zaczepnie, kiedy i jego kąciki ust uniosły się znacznie wyżej, wszak dawno nie widział Felixa tak rozradowanego, a powiedzmy sobie uczciwie, pośród bezkresnej czerni nieba i włóczących się po brytyjskich wyspach dementorów, błysk w szmaragdowych ślepiach nastolatka zdawał się światełkiem w mrocznym tunelu. Nie było to może zbyt wyrafinowane porównanie, ale wystarczyło by skłonić Moralesa do wzmocnienia uścisku ramion i przytulenia kochanka do swej piersi. – Nie interesuj się tak, bo kociej mordy dostaniesz. – Nie wierzył, że powiedział to na głos, ale najwidoczniej udzielił mu się beztroski nastrój siedzącego na jego kolanach młodzieńca. – Nie powiem, że nie. Czasami. – Przyznał szczerze w odpowiedzi na jego pytanie, ale nie zdołał wydusić z siebie nic więcej nim znów zatonął w błogim muśnięciu chłopięcych warg, które podburzały jego krew do rozkosznego wrzenia. Ledwie się od niego oderwał, a już wędrował wzrokiem w dół za ruchem jego dłoni rozwiązujących pasek satynowego szlafroka. Ani myślał próżnować; sam złapał go za ramiona, sunąć pocałunkami po jego szyi, ale gdy tylko poczuł dotyk palców na swym nagim torsie, a zmianą pozycji Solberg dał mu wygodniejszy dostęp do własnego ciała, parsknął niekontrolowanie. – Jeżeli chcesz wypróbować łapacz snów, powinieneś przestać mnie tak kusić. – Wyszeptał Maximilianowi mrukliwym głosem na ucho, mimo że wcale nie przerywał pieszczot, trącając językiem jego rozgrzaną skórę. Również jego dłonie wodziły po ramionach i plecach chłopaka, dopóki Salazar nie zdecydował się przywołać samego siebie do porządku. – Cały się lepisz. Co się działo na tej imprezie… oblewali cię szampanem? – Wtrącił, kiedy jego palce przykleiły się do odsłoniętego barku Felixa. – Może najpierw się wykąpiesz i trochę przetrzeźwiejesz? Nie chcę żebyś mi chrapał nad uchem, bo na to to nawet łapacz snów nie pomoże... – Nie mógł sobie darować tych drobnych uszczypliwości. Musiał wykorzystać swoją silniejszą pozycję, żeby mu podocinać, wszak nie był pewien kiedy nadarzy się podobna okazja. – Albo chociaż umyj zęby, bo zioniesz gorzelnią na kilometr. Masz w szafce pod umywalką nową szczoteczkę. – Wyrzucił mu tym samym humorystycznym tonem, ale zaraz i tak wpił się z pazernością w usta kochanka, rozchylając językiem jego wargi, czym dobitnie udowodnił, że nawet intensywna woń, jaką Solberg wokół siebie roztaczał, nie odstręcza go od poddania się palącemu pragnieniu bliskości.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
To, że ich relacja była nie do końca normalna nie było chyba żadną niespodzianką. Max nie był pewien, skąd do końca wychodzi ta cała opiekuńczość Moralesa, ale nie chciał się nad tym dłużej zastanawiać. Przynajmniej nie, dopóki wszystko było w jak najlepszym porządku. Czasem, gdy skakali sobie do gardeł miał ochotę wygarnąć mu kilka rzeczy, ale wymagałoby to od niego zdecydowanie zbyt mocnego otworzenia serca. Nie chodziło bowiem o reakcję mężczyzny, a o to, co ten mógł na to wszystko odpowiedzieć szczególnie, że mógł w mgnieniu oka potwierdzić wszystkie targające Maxem obawy. Nastolatek wolał więc po prostu milczeć i skupiać się na pozytywach, przy okazji korzystając z tego, co relacja z Moralesem wnosiła w jego życie, a czego przy nikim innym nigdy by nie dostał. Wyszczerzył się na to lekkie szturchnięcie. Faktycznie upartości nie można było mu odmówić, choć Paco sam nie był wiele lepszy szczególnie, gdy mania posiadania pieczy nad wszystkim przejmowała kontrolę i mężczyzna rządził się jakby był panem świata. Żaden z nich chyba jednak nie potrzebował tego, by zamienić ich temperamenty na bardziej ugodowe szczególnie, że gdy chcieli potrafili naprawdę nieźle się porozumieć. -Nie jestem tak kreatywny, by je pisać. Kociołkom też wielokrotnie obiecywałem, że zostaną ze mną na zawsze, a prędzej czy później musiałem przyznać, że zużyły się do cna. - Nie dał się tak łatwo zbić z tropu. Sam z siebie był przecież optymistą, ale niestety życie sprawiło, że nie czuł się dla nikogo wystarczająco wyjątkowy. Bo i jak miał się czuć, skoro nie był wystarczający nawet dla kobiety, która go urodziła, a w której sercu i względach przegrywał z czymś tak banalnym jak prochy. A przecież dla matki dziecko powinno być zawsze na pierwszym miejscu, powinna dawać mu ciepło i bezpieczeństwo dodając wiary w lepsze jutro. Felix przez długi czas tego nie zaznał i odbijało się to na jego obecnych relacjach, w których zawsze czuł się tylko chwilowym rozwiązaniem. Prawdopodobnie przez to też sam wolał traktować podobnie innych. Seks nie był dla niego żadną świętością, a w miłość nawet nie wierzył. Związek z Felkiem dał mu nadzieję na zmianę światopoglądu sprawił, że nastolatek zaczął wierzyć, że wszystko idzie ku dobremu, ale w końcu musiał zdać sobie sprawę, że to kolejne płonne nadzieje i nic więcej. Nic więc dziwnego, że przy Moralesie miał jeden wielki mętlik, nie wiedząc jak tak naprawdę siebie nawzajem traktują i czym, a raczej kim dla siebie są. Póki co wygodnie było mu myśleć, że to tylko romans na dłuższą metę, choć nie wiązał się on dla Felixa z żadną wyłącznością, a już tym bardziej chłopak nie chciał myśleć o żadnych uczuciach, które zrodziły się, bądź też nie względem starszego mężczyzny. Problem polegał na tym, że Max przede wszystkim nie był w stanie sprostać własnym wymaganiom, które były odzwierciedleniem jakiegoś idealistycznego obrazu, który dawno temu powstał w jego umyśle, a niekoniecznie miał cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. Zamiast po ludzku porozmawiać, wolał pogodzić się z tym, że nigdy nie będzie wystarczający dla kogokolwiek innego, a nawet dla samego siebie. -Cóż, nie będę Ci mówił, jak masz się do mnie zwracać. - Prychnął, choć akurat tutaj chyba Paco potrafił zrozumieć. "Max", czy "Felix" jakoś łatwiej się wypowiadało niż "Pijany", choć to ostatnie pasowało chyba do nastolatka mimo wszystko najlepiej z całego tego łańcuszka. -Skorzystaj z niej. - Odpowiedział, jakby rzucał mu wyzwanie, choć ton chłopaka poniekąd wyrażał też pewną prośbę. Był gotów naprawdę w pełni oddać się Salazarowi i ruszyć za nim ślepo w świat. W końcu, co takiego miał niby do stracenia? No właśnie... W tej chwili gdyby tylko mógł zabrać ze sobą kociołek, mógłby rzucić wszystko w cholerę i zacząć od nowa, a nic by to za bardzo nie zmieniło. Poza tym możliwość zobaczenia świata oczami Moralesa była doświadczeniem jedynym w swoim rodzaju i nie widział powodu, dla którego miałby z tego rezygnować. -Kompres, kompresor, kontraktor, traktor... To to znam, ale kompromis? Pierwsze słyszę. - Droczył się z nim, choć oczywiście gdyby obydwoje próbowali znaleźć wspólny grunt mogło wyjść z tego coś naprawdę jedynego w swoim rodzaju, a pijany Max był do tego zdecydowanie bardziej skory. Rozumiał jednak, że nie może spędzić tak całego życia i istniały sprawy, które wypadało załatwiać bez krążących w organizmie używek. Co nie oznaczało, że było mu to jakkolwiek na rękę. Prychnął rozbawiony słysząc o kociej mordzie z ust Moralesa. No tego to nawet po najlepszej imprezie w życiu się nie spodziewał. Zamiast więc jakkolwiek odpowiedzieć, przejechał językiem po szyi kochanka, po czym miauknął cicho, jakby coś z kota już miał. Może niekoniecznie mordę, ale coś na pewno. Nastolatek przymknął powieki czując sunące po jego nagim ciele wargi. Tak, zdecydowanie uwielbiał te momenty ich spotkań i oddałby wiele, by nigdy nie musieć z nich rezygnować. Paco doskonale wiedział, gdzie znajdują się jego wrażliwe miejsca i bezbłędnie potrafił dać im dokładnie tyle uwagi ile potrzebowały. Nic więc dziwnego, że na skutek tych delikatnych pieszczot z krtani Solberga wydobyło się ciche mruknięcie, którego nie potrafił i nawet nie chciał powstrzymywać. -Pomyślałem, że jak Cię nieco zmęczę zadziała lepiej. - Odszeptał prowokacyjnie, bo akurat na spanie to w tej chwili nie miał ani trochę ochoty. Wręcz przeciwnie, nie miałby Moralesowi za złe, gdyby zmusił go do wysiłku całego ciała w ten najprzyjemniejszy z możliwych sposobów. -Spróbuj, a się przekonasz. - Kolejny błysk pojawił się w szmaragdowym spojrzeniu, gdy nastolatek trącił kciukiem wargę kochanka. Jeśli chciał rozpoznać trunek zaschnięty na skórze młodzieńca musiał niestety sam go zbadać. Najlepiej językiem, który tak sprawnie jeszcze sekundę temu błądził po tych mniej klejących częściach jego torsu. -Mam się sam kąpać? - Spojrzał na niego z prowokacyjnym smutkiem na twarzy. No takiego scenariusza to nigdy w życiu by nie zaakceptował. Dłonie Maxa już jakiś czas temu zsunęły szlafrok z ramion Paco i choć miały ochotę pozbyć się ostatniego skrawka materiału, który okalał ciało mężczyzny, to na ten moment jakoś się powstrzymywały, choć wciąż niecierpliwie błądziły to w okolicach sutków Moralesa, to w okolicach jego kości biodrowych, do których sam ciasno przylegał własną miednicą. -¿Y si cambio mis ronquidos por gemidos de placer?- Wyszeptał mu do ucha, wargami zabawiając się tą częścią ciała kochanka. Pragnął go jak cholera, ale już dawno przekonał się, że odkładana przyjemność potrafi wybuchnąć z największą namiętnością. Wymagało to tylko nieco cierpliwości i samokontroli, która akurat nie była jego mocną stroną. Nawet nie potrzebował odpowiedzi, gdy jego wargi posłusznie otworzyły się przed językiem Moralesa i jego własny mógł spleść się z nim w namiętnym tańcu. Odruchowo raz po raz ocierał się o miednicę Salazara, dając tym samym wyraz swojej niecierpliwości i ogarniającemu go pragnieniu. Posłusznie jednak siedział tak nie burząc bariery, jaką były ostatnie znajdujące się na ich ciałach elementy garderoby.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Kiedy ujrzał go po raz pierwszy w ciemnym zaułku w pobliżu nokturnu, nie pomyślałby że ich relacja zabrnie tak daleko, przybierając zgoła inny kształt niżeli pierwotnie łączący ich czysto biznesowy i fizyczny układ. Nie mógł powiedzieć, że nie pamięta w jak nietypowy sposób się poznali, ale nie chciał patrzeć na Maximiliana jako na tego, który niegdyś oddawał mu swoje ciało za dragi. Wolał odsunąć na bok wspomnienie o genezie ich znajomości, co właściwie nie było takie trudne, skoro znacznie częściej w jego wyobraźni rysowały się obrazy gorących, kubańskich wieczorów, szalonej gonitwy na torze przeszkód w prowincjonalnej stadninie czy wspólne warzenie magicznych mikstur, które chyba zawsze będzie kojarzył z walerianowym, słodko-gorzkim pocałunkiem. Nie był pewien, dokąd zaprowadzą ich dalsze spotkania i przygody, ale z pewnością nie zamierzał z nich rezygnować, wszak nie znał chyba nikogo innego, kto zapewniłby mu taką karuzelę emocji i plejadę nieziemskich wrażeń, do których zawsze wracał z sentymentem i wypiekami na twarzy. Czego by nie powiedzieć, współgrali ze sobą całkiem nieźle, mimo że wszelkie znaki na niebie i ziemi sugerowały, że to nie może się udać. Chorobliwa mania kontroli Moralesa w duecie z oślą upartością Solberga zdawały się tworzyć mieszankę wybuchową, a jednak gdzieś pomiędzy wylewanymi wzajemnie falami wściekłości, rzucaniem sobą po ścianach i brutalnym ściskaniem za jaja, potrafili odnaleźć również nić porozumienia, która łączyła ich ogniste temperamenty w jedną, spójną całość, pozwalając czerpać z życia pełnymi garściami. Niewykluczone, że to braterstwo dusz, a choć Salazar nie głowił się nad nazywaniem emocji, jakie towarzyszyły mu w obecności młodszego kochanka, tak niewątpliwie czuł że tkwi w nich coś wyjątkowego. – Ty nie jesteś kreatywny? – Zerknął na niego jak na idiotę, z niedowierzaniem unosząc krzaczastą brew. – No nie wiem… ja bym powiedział, że znalazłeś niezwykle oryginalny sposób, żeby zachęcić mnie do lekcji eliksirów. Właśnie to ludzie nazywają kreatywnością. – Podarował mu ten szczery komplement przede wszystkim dlatego, że wywęszył iż chłopak naprawdę go w tym momencie potrzebuje… a przynajmniej tak mu się wydawało, w końcu nie od dziś wiadomo, że empatia nie jest jego najmocniejszą stroną. – Czy ty naprawdę porównujesz siebie do kociołka? – Westchnął głośno, poniekąd zbity z tropu, ale wiedział, że nie może zbyć jego słów milczeniem. – Kociołek jest jak mebel, Felix. Zniszczy się – kupujesz nowy. Nie zranisz jego uczuć, jeżeli nie dotrzymasz obietnicy. – Począł wyjaśniać jak krowie na rowie, chociaż odnosił wrażenie, że sam pogubił się w narracji. Stwierdził więc, że najwygodniej będzie obrócić sytuację w żart. Zmrużył oczy, przypatrując się Maximilianowi to z jednej, to z drugiej strony, by wreszcie kontynuować z udawaną powagą i rzeczowym tonem: - Nie widzę, żebyś ty miał gdzieś przyklejoną metkę ze stopniem zużycia albo datą ważności. – Rzucił z wyszczerzonym uśmiechem, zaczepnie trącając jego policzek głównie po to, by zbliżyć usta do jego ucha. – No te preocupes, cariño. No quiero reemplazarte. – Wyszeptał spokojnym, ciepłym tonem, odgarniając kosmyk jego ciemnych włosów, kiedy tylko ponownie zderzył się plecami z wygodnym oparciem fotela. – Myślisz, że gdzie znajdę drugiego takiego upartego osła? – Ponownie szturchnął go w okolicach żeber, instynktownie rozganiając intymną, emocjonalną atmosferę, jaką mogłoby przywołać wymamrotane przed sekundą wyznanie. - Możesz powiedzieć, jeżeli masz w tym względzie jakieś szczególne życzenia… – ale i tak przecież wiesz, że skończy się na cariño, które przyczepiło się ciebie jak rzep psiego ogona. Nie dokończył, a to dlatego że sam powstrzymywał cisnący się na usta śmiech, odruchową reakcją na kolejną rozczulającą minę, jaką przybrał jego podchmielony gość. – Skorzystam. Nawet teraz mam w głowie wiele miejsc, do których chciałbym cię zabrać… – Nie wyliczał jednak propozycji, żeby nie nakręcać niepotrzebnie pijackiego entuzjazmu chłopaka. Nie musieli martwić się o fundusze, ale możliwości czasowe mieli ograniczone przez wzgląd na jego pracę. Poza tym element zaskoczenia zwykle działał na jego korzyść; wolał nie psuć Maximilianowi niespodzianek. – Nie byłeś jeszcze ze mną w Meksyku. – Rzucił więc jedynie przynętę, niejako na podsycenie apetytu, odpowiadając na wyzwanie Solberga cwanym, szelmowskim uśmiechem, który przeobraził się w niekontrolowany śmiech, kiedy siedzący na jego kolanach nastolatek zaczął udawać głupszego niż był, wymieniając przypadkowe wyrazy zaczerpnięte ze słownika. Zacisnął palce na jego policzku, pociągając lekko za skórę. – Nie zgrywaj się. Kompromis czy nie, chyba nie idzie nam aż tak źle. – Puścił go, rozkładając ręce na oparciu fotela, bo skoro już przyszło im się podroczyć, to chociaż rozsiadł się na swoich włościach niczym król. Dumnie przyjęta poza nijak jednak nie pasowała do szczeniackiego tekstu o kociej mordzie, podobnie jak i donośne parsknięcie, które wydobyło się z jego ust tuż po uroczym miauknięciu jego młodszego kochanka. – Teraz łasisz się jak kociak… pytanie kiedy pokażesz pazurki. – Wychrypiał prowokująco, nie dając mu jednak szans na odpowiedź. Poderwał się bowiem naprędce, na powrót sięgając jego ust, by zaraz po tym pomknąć pocałunkami po nagim ciele partnera, który całkiem zręcznie uporał się z paskiem przepasającym materiał jego szlafroka. Ciche mruknięcie Felixa podkręciło jeszcze atmosferę, rozlewając się falą gorąca po jego wygłodniałym organizmie, zachęcając do skubnięcia jego skóry zębami. - Widzę, że nie ufasz jego właściwościom… – Postanowił poudawać niewzruszonego wobec jego zalotów, ale czyny zdecydowanie przeczyły słowom, a spragnione dotyku dłonie same lgnęły do jego żeber i bioder. Nieco mocniej przyssał się również do chłopięcej szyi, pozostawiając na niej czerwony ślad, zanim podniósł głowę, poruszając wymownie brwiami na jego niemoralną propozycję, której ani myślał odmówić. Opuszkami palców wybadał klejący się fragment skóry, po którym zaraz przesunął swoim zapracowanym dzisiejszej nocy językiem. – Hmm… chyba się nie dolizałem smaku. – Przerwał tylko po to, by przetestować jego cierpliwość. Chwilę później wpijał się bowiem agresywnie w upatrzone wcześniej miejsce jak drapieżnik chwytający swoją ofiarę. – Tequila? – Próbował zgadnąć jedynie dla podtrzymania nastroju, wiedząc że nie ma najmniejszych szans na sukces. – Potrzebujesz asysty? Potrzymać ci ręcznik? – Przekomarzał się z nim dalej, jednak apetyt rósł w miarę jedzenia, a jego prowokujące, kuszące spojrzenia coraz silniej przedzierały się do jego podświadomości, potęgując uczucie nienasycenia. Teraz sam zapragnął zerwać z niego te niedbale założone spodnie i przycisnąć go do swojego ciała, nieważne czy tu czy w prysznicowej kabinie. Zsunięty z ramion szlafrok skłaniał do podkręcenia tempa, a wyszeptana po hiszpańsku oferta odbijała się echem po jego czaszce. Nie mógł odpowiedzieć na nią inaczej jak kolejnym już gorącym i wilgotnym pocałunkiem, podczas którego ich języki złączyły się w namiętnym splocie… i tylko jedna, jedyna rzecz powstrzymywała go przed poddaniem się w pełni swym zwierzęcym instynktom, a właściwie dwie jeżeli poza wspomnieniem niefortunnego wieczoru w domu na obrzeżach Inverness doliczyć również to, że Maximilian prawdopodobnie działał pod wpływem rauszu. – ¿Estás seguro de que quieres esto o es solo un alcohol corriendo por tus venas? – Mruknął, przytulając się policzkiem do jego bujnej czupryny, żeby odrobinę ochłonąć, ale nawet nie mając obecnie przed oczami jego powabnej, wijącej się przed nim sylwetki, i tak nie był w stanie myśleć o czymkolwiek innym.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Oj tak, Paco też nie pozostawał na tej płaszczyźnie dłużny nastolatkowi. Choć początkowo traktował go jako należną się mu własność, od momentu wypadu na Kubę wszystko zdawało się zmienić, choć nastolatek wciąż nie do końca znał całą kryjącą się za tym historię. Morales wkurwiał go jak nikt inny i potrafił zadusić swoją kontrolą Maxa jednocześnie sprawiając, że chłopak nie wyobrażał sobie szukać pomocy gdziekolwiek indziej. Byli sobie jednocześnie odlegli i bliscy, choć ostatnimi czasy szala przechylała się w stronę bardziej intymnej relacji i to nie pod czysto fizycznym względem. Noc na bagnach zdawała się być tym, czego potrzebowali a fakt, że Morales pojawił się niczym narkotykowy rycerz cały na biało, gdy Felix akurat go potrzebował tylko pogłębiał ilość rozkmin w nastoletnim umyśle. -Eliksiry to inna bajka. Każdego do nich przekonam jeśli dostanę szansę. - Powiedział skromnie, prychając pod nosem i przykładając dłoń do serca. Może nie potrafił wzbudzać w ludziach miłości do tej dziedziny, ale chyba nie kojarzył osoby, która wyszłaby z korepetycji z nim choćby z lekko bardziej pozytywnym stosunkiem do magicznych wywarów. Cała tajemnica tkwiła tylko i wyłącznie w jego zamiłowaniu do tej sztuki, do której podchodził z pasją i oddaniem, z jakimi niektórzy podchodzili do partnerów, czy kochanków. -W pewnym sensie wszyscy jesteśmy jak kociołki... - Odpłynął wzrokiem gdzieś w krainę swoich przemyśleń i aż zachwiał się nieobecnie. Tak, zdecydowanie widział, jak tym prostym narzędziem dało się opisać ludzką egzystencję, ale widocznie w tej chwili nie miał zamiaru dzielić się tą tajemnicą wszechświata z Moralesem. Sam oczywiście uważał obietnice złożone kociołkowi za święte, ale nie oczekiwał, że ktokolwiek zrozumie to jego myślenie. -Widocznie nie szukasz wystarczająco dobrze. - Ton wyraźnie poszedł w stronę bardziej prowokującego, a paznokcie lekko przejechały po podbródku Paco. W tym stanie przynajmniej nie było tak łatwo zepsuć mu humoru nawet jeśli normalnie w ogóle nie poruszałby podobnych tematów. -Quieto. - Odpowiedział tylko, bo faktycznie był uparty jak osioł i stał przy swoim nawet jeżeli jego obawy kompletnie nie miały sensu. Nie mógł jednak o tym wiedzieć skoro nawet gdyby Salazar go o tym zapewnić podczas Przysięgi Wieczystej, Max po prostu nie był w stanie uwierzyć, że jest wart znaczyć dla kogoś cokolwiek. -Słyszałeś kiedyś o targu? Dobre miejsce na początek. - Skulił lekko barki, gdy został znów dźgnięty w żebra i odwdzięczył się lekkim kłapnięciem zębami tuż przed ustami Moralesa. Bawił się wciąż wyśmienicie, choć nie nad każdym gestem i słowem do końca potrafił panować. -Akurat w tym temacie jakoś specjalnie nie posiadam życzeń. - Odpowiedział, bo nawet jakby coś tam miał, to jednak lubił przydomek, jaki Morales dla niego zarezerwował. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo nigdy nie słyszał, by nazywał tak kogokolwiek innego, choć oczywiście całkowicie nie wykluczał i tej opcji. Patrzył z zaciekawieniem na kochanka czekając na dalszy ciąg jego wypowiedzi, a przez młodą głowę przewijało się milion miejsc, gdzie sam chętnie by z nim pojechał. W sumie to wiele hotelowych łóżek, w których ostatecznie chciałby z nim skończyć, ale w sumie jedno z drugim bardzo ładnie mogło tworzyć spójną całość jeśli tylko nie pozabijają się gdzieś po drodze. -Meksyk brzmi świetnie i ponoć tamtejsza tequila smakuje najlepiej jeśli pije się ją z czyjegoś ciała. - Oczywiście, że od razu miał przed oczami Kubańską noc i charakterystyczny styl picia tego trunku z wykorzystaniem szyi Moralesa. Gdyby mógł pochłonąłby w ten sposób i trzy butelki, choć pewnie taka ilość zmiotłaby go z planszy na zdecydowanie długi czas. Chciał się odgryźć, ale zamiast tego przybliżył się do ciała kochanka naznaczając językiem wilgotną ścieżkę po jego szyi aż do obojczyka, niczym kot, którym przed chwilą poniekąd został nazwany. Jeśli zaś chodziło o pazurki miał dziwne wrażenie, że Paco nie będzie musiał długo czekać, ale tego też nie było mu dane wypowiedzieć na głos, bo znów został uciszony w najprzyjemniejszy z możliwych sposobów. -Lepiej dmuchać na zimne... - Odpowiedział, jakby łapacz snów w tej chwili jakkolwiek zajmował jego umysł. O nie, myśli Maxa już dawno pomknęły ku wygodnemu materacowi, nad którym owa błyskotka miała kiedyś zawisnąć, a w tej chwili nastolatek pragnął tylko tego, by umięśnione ciało kochanka zawisło nad nim pogłębiając tylko rozkosz, którą już przecież powoli mu dawał. -Widocznie musisz postarać się bardziej. - Prowokował dalej, nie kryjąc ani trochę przyjemności, jaką czerpał z tych gestów. Sam nawet nie był pewien, co na niego wylano, bo na imprezie znajdowało się tyle drinków, że mogło to być dosłownie wszystko. Nie to jednak w tej chwili było ważne, a sama gra jakiej się dopuszczali. -Oj pudło, musisz spróbować ponownie.- Wyszczerzył się, po czym wplótł palce we włosy Moralesa, nakierowując go ponownie na swój obnażony tors. Kojot na ramieniu młodzieńca od jakiegoś czasu przymknął również powieki, na wzór swojego właściciela, dając tym samym kochankom trochę prywatności, choć gdyby tylko mógł, pewnie mruczałby z zadowolenia. -Z ręcznikiem radzę sobie bezbłędnie, ale towarzystwa nigdy nie odmówię. - Pochwalił się zdolnościami pięciolatka, które w końcu samo się wykąpało. Szczerze przyjąłby teraz zanurzenie się w wannie z Moralesem wśród świec i dobrego trunku, a może i nawet nastrojowej muzyki puszczanej z głośników. Tak, taki relaks zdecydowanie pasował mu nie tylko do Salazara, ale i do tego luksusowego przybytku. Doszedł już do tego momentu, że świat przestawał mieć dla niego znaczenie, a w głowie kręciło się nie z powodu wypitego wcześniej alkoholu, a z namiętności, którą bezsprzecznie czuć było w powietrzu. Z widocznym rozczarowaniem przyjął przerwę w pocałunkach kompletnie nie rozumiejąc wahań Paco i pytania, które chwile później wybrzmiało między nimi. - Estoy seguro de que estoy harto de hablar y solo desearía que me tomaras como lo hiciste en nuestra primera vez. - Odpowiedział w końcu, zjeżdżając jedną z dłoni ku bokserkom kochanka i zaciskając na nich palce, po czym sam nachylił się ku Moralesowi i zaczął pieścić jego odkryty tors swym gorącym oddechem i jeszcze gorętszymi pocałunkami, które współgrały z ruchami ułożonej dużo niżej dłoni nastolatka. Nie chciał się zastanawiać nad tym, co naprawdę powinien odpowiedzieć. Nie teraz, gdy krew wrzała w żyłach już do tego stopnia, że Max czuł, jak parzy go od wewnątrz, a jedynym ukojeniem jest spełnienie w ramionach siedzącego pod nim Paco.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nienaturalnie rozszerzone źrenice, impertynencki błysk w oku, unoszący się wokoło zapach alkoholu, a do tego grzeszny, łobuzerski uśmieszek przyklejony do twarzy i to rozedrgane, smukłe ciało łaknące kolejnej dawki narkotyku i bezwstydnego, niemoralnego wyskoku. Gdyby wrócić myślami do półmroku położonej w okolicy nokturnu alei, można by odnieść wrażenie że Maximilian całym sobą eksponował gwarancję błogiego spełnienia i kwintesencję szalonej zabawy do rana, a przynajmniej Paco tak wówczas go widział i tak właśnie go traktował: jak zabawkę, którą – podobnie jak wspomniany w rozmowie kociołek – można wykorzystać do cna, bez wyrzutów sumienia i niewygodnego ciężaru zobowiązań spoczywającego na umęczonych życiem barkach. Maksimum przyjemności okupionej wysypaną na blacie stołu kreską; upojna odskocznia od codziennych obowiązków i nic poza tym. Krzta litości uderzyła Moralesa jedynie w chwili, w której nieubłagany upływ czasu i ulatniający się z organizmu Solberga eliksir postarzający zdemaskowały dziecięce rysy przygodnego kochanka, ale tak naprawdę nie kierował się uczuciami i nigdy nie zależało mu na budowaniu chociażby ułudy normalnej relacji. Potrzeba mu było tylko zmysłowej gry i młodego, posłusznego ciała, które mógłby zmaltretować jak tylko zapragnie. Co prawda nie aż tak młodego, ale pokusa okazała się silniejsza od zdrowego rozsądku. Zwabił więc dzieciaka wartościowym towarem, machając mu szklaną fiolką przed wygłodniałymi ślepiami jak marchewką na kiju. Nie wiedział, że los jeszcze wiele razy skrzyżuje ich drogi, a przypadkowe spotkania skomplikują dotychczas jasny i klarowny układ. Nie wszystko można zaplanować. Nie była to jedna, ani nawet kilka nocy przepełnionych rozkosznym wysiłkiem, a prędzej czy później Paco musiał pogodzić się z myślą, że cieszy go nie tylko dzielenie z nastolatkiem łoża, ale i czas spędzony z nim poza progami luksusowej, hotelowej sypialni. Nieświadomie złamał wszelkie poczynione wcześniej założenia, a nieoczekiwany, wspólny wyjazd na Kubę jedynie potwierdził, że jakkolwiek seks pozostawał podwaliną ich znajomości, tak dołączyło do niego wiele innych profitów, a zawiązany między nimi układ kiełkował, powoli przeobrażając się w relację, której przecież początkowo mężczyzna próbował uniknąć. Nauczyli się dogadywać, czerpać przyjemność z wzajemnej obecności, ale nic dziwnego że teraz, pomimo kojącego poczucia bliskości, dzielił ich jednocześnie pewien chłodny dystans, wszak bałagan opanował nie tylko nastoletni umysł. Felix podobnie namieszał Salazarowi w głowie, wywracając jego świat do góry nogami, a więź pomiędzy nimi umacniała się, mimo że z pozoru w ogóle nie miała prawa zaistnieć. Płomień namiętności nadal się w nich tlił, ale fizyczność jakby została zepchnięta na drugi plan, a przynajmniej podsycona była obecnie emocjami, których dawniej żaden nie był w stanie z siebie wykrzesać. - Pasja budzi kreatywność, ale uwierz, cariño, że na innych polach wcale ci jej nie brakuje. – Połechtał jego ego pochlebstwami i ciepłym tembrem głosu, przypominając sobie że słowa niosą za sobą znacznie większą moc niżeli może się wydawać, a czasami dobrze usłyszeć cokolwiek miłego, zwłaszcza kiedy ich pogawędki zwykle bazowały na przyjacielskich uszczypliwościach i docinkach. – Ktoś tu chyba wychylił o kilka drinków za dużo. Nie filozuj tyle. – Powrócił zresztą szybko do typowego dla nich tonu, wyczuwając wstęp do pijackiej, nazbyt głębokiej analizy, której po jednej szklaneczce irlandzkiej prawdopodobnie i tak nie byłby w stanie zrozumieć. Mimo że siedzieli w tym samym fotelu, tak funkcjonowali obecnie na zupełnie innych płaszczyznach świadomości, chociaż trzeba przyznać, że przekomarzanki wychodziły im całkiem nieźle. - Może wcale nie chcę szukać? – Ni to stwierdził, ni zapytał zaczepnie, chwytając delikatnie jego nadgarstek z zawadiackim uśmiechem przyklejonym do twarzy. – ¿Debería alejar tu pesimismo a besos? Sí, supongo que debería. – Mruknął również uwodzicielsko, starając się zażegnać wszelkie targające nastolatkiem wątpliwości i obawy frywolnym, acz jednocześnie czułym pocałunkiem. Czasami drobny gest nadawał spotkaniu znaczenia, a Salazar miał nadzieję, że z jego pomocą przedrze się do zabałaganionego umysłu młodszego kochanka, wtłaczając w niego przynajmniej odrobinę wiary i śmiałości. – Jak będziesz paplał takie głupoty, to ciebie wywiozę na targ i sprzedam. – Zdążył trącić nosem jego policzek zanim odsunął się w ucieczce przed kontratakującym kłapnięciem chłopięcych zębisk, na które spoglądał z jeszcze większym rozbawieniem. Nie kontynuował już tematu imion i przydomków, myślami odpływając do odległych krain, bogato wyposażonych muzeów i malowniczych plaż, które mógłby razem z nim odwiedzić. Ekskluzywne hotele traktował jako wisienkę na torcie, ale przede wszystkim liczył na to, że będzie miał jeszcze okazję ujrzeć ten rozanielony uśmiech Felixa, jaki rozpromienił jego mordkę po przekroczeniu progu apteki Johnsona. Zabawne, że wtedy nie był nawet świadom jak wiele radości sprawi młodziutkiemu pasjonatowi eliksirów. Przypadkiem postawił jednak sobie samemu poprzeczkę cholernie wysoko, a w konsekwencji musiał przyznać, że rodzące się w jego głowie pomysły przywoływały również ukłucie stresu. Perfekcjonistyczne podejście nakazywało mu dopiąć wszystko na ostatni guzik i nie miał zamiaru pozwolić na to, by chłopak wrócił z wycieczki niezadowolony. – Nawet o tym nie myśl. – Posilił się na udawane warknięcie, bystro wpatrując się w łobuzerski błysk w lśniących, szmaragdowych ślepiach. – Jeżeli chcesz wypróbować swoje triki z tequilą na wszystkich meksykańskich chłopcach w okolicy, zapomnij że cię tam zabiorę. – Wyrzucił mu żartobliwym tonem, chociaż dało się w nim usłyszeć wyraźną nutę zazdrości. Nigdy nie obiecywali sobie wierności ani wyłączności. Nie był na tyle głupi, by wierzyć, że jest jedynym, na którego Maximilian spogląda pożądliwym wzrokiem. Nie miał jednak ochoty oglądać jak zabawia się z innymi, a powiedzenie czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal bez dwóch zdań pasowało do nich obu. Przyrównanie chłopaka do kocura niewątpliwie wybudziło drzemiący w nim, zwierzęcy zew, a kąciki ust Moralesa uniosły się zdecydowanie wyżej na skutek przyjemnej, wilgotnej ścieżki naznaczonej zręcznym ruchem jego języka. Instynktownie odchylił głowę, poddając się tej subtelnej pieszczocie, która o stokroć przewyższała wartość leżącego nieopodal prezentu. Nie to, żeby nie doceniał opiekuńczego gestu Solberga, ale nawet wyjątkowo teraz potrzebny łapacz snów nie mógł równać się z radością, jaką odczuwał w związku z nieoczekiwaną wizytą swego gościa. – Lubisz testować moją cierpliwość, co? – Rzucił prowokująco, podejmując się tej sensualnej gry, jaka w międzyczasie się pomiędzy nimi wywiązała. Zapracowane usta ponownie sięgnęły barku, a potem obojczyka partnera w poszukiwaniu lepiących się fragmentów skóry, ale tak naprawdę Salazar nie ominął choćby jej milimetra. Dopiero gdy Felix wplótł palce w jego włosy, pozwolił się nakierować, częstując jego odsłonięty tors coraz bardziej chaotycznymi pocałunkami. – No me gustan las conjeturas. Sea lo que sea, siempre sabes increíble. – Wyszeptał, odrywając się od jego ciała, omiatając w locie spojrzeniem śpiącego błogo na jego ramieniu kojota. Pogłaskał delikatnie opuszkami palców jego pysk, by zaraz otoczyć nimi chłopięcy podbródek. – Schlebiasz mi. – Wyszczerzył się, unosząc zalotnie brwi. Gdyby tylko umiał czytać mu w myślach… z entuzjazmem spełniłby marzenie o relaksującej kąpieli w wypełnionej ciepłą wodą i pianą wannie. Niekoniecznie może w akompaniamencie szlachetnego trunku, ale o nastrojową muzykę i intymny klimat Felix nie musiałby go długo prosić. Przede wszystkim jednak pragnął teraz jego, skoro tło i tak traciło na znaczeniu, a spojrzenie czekoladowych źrenic stawało się coraz intensywniejsze, zamglone, skoncentrowane wyłącznie na atrakcyjnym ciele wijącym się tuż przed nimi. Czekał jedynie na przyzwolenie, a kiedy tylko je otrzymał, zmęczenie jakby odpłynęło, a w jego oczach zapłonął prawdziwy ogień. – Pensé que nunca preguntarías. – Wymamrotał ledwie zrozumiale, niedbale zrzucając z ramion szlafrok, nie potrafiąc delektować się już tylko subtelnością jego gorącego oddechu i pocałunków. Wplótł palce w bujną czuprynę partnera, przez moment pozwalając mu poczuć się panem sytuacji, ale dłoń chłopaka marszcząca materiał jego bokserek skutecznie wystawiała jego wytrzymałość na próbę. Próbę, której nie sposób było mu sprostać. Zbyt długo czekał na tę chwilę. Szarpnął lekko głową kochanka, oddalając go od swojej klatki piersiowej i jeszcze raz wpił się gwałtownie w jego usta, a kolejny z niezliczonych pocałunków nie miał już niczego wspólnego z czułością, prędzej wygłodniałą chucią, jaka zawładnęła nad jego organizmem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dobra, nie miał zamiaru tu wchodzić w szczegóły i się kłócić. Wiedział swoje, a że oczywiście był uparty jak debil, to w życiu nie dałby się tak łatwo przekonać, że Salazar ma rację. Po prostu przemilczał to wszystko skupiając się na pytaniu, które zdecydowanie nie potrzebowało odpowiedzi, ale było o wiele przyjemniejsze niż niskie poczucie własnej wartości. -No duele intentarlo. - Zdążył mruknąć z uśmiechem, nim Paco złączył czule ich wargi. Niby wielokrotnie się całowali, ale bywały momenty, gdy Max czuł, że jeszcze czegoś takiego nie przeżyli. Złączenie ust nosiło ze sobą emocje, których nie chcieli, lub nie zawsze potrafili wypowiedzieć, a ten drobny gest wyrażał je wszystkie. -Będę najprzystojniejszym osłem na targu. I najtańszym. - Zaśmiał się, wyobrażając sobie tę sytuację. Nawet z jakiegoś debilnego powodu w tej chwili taki obrót spraw mu pasował do ich relacji. Tamten wyjazd, choć spontaniczny to był niezwykle udany, a apteka Johnsona była miejscem, do którego Max najchętniej by się wprowadził. Czasem jeszcze nawet składał tam zamówienia, jeśli potrzebował składników, których na próżno było szukać w Europie, choć ze względów ekonomicznych preferował oczywiście bardziej lokalne źródła zaopatrzeń. Sam nie potrzebował, by wyjazd, jaki teraz planowali jakkolwiek przebijał ten poprzedni. Zależało mu jedynie na dobrze spędzonych chwilach z Paco i nowych wspomnieniach, do których mógłby wracać, co oznaczało tylko tyle, że jeśli wrócą obydwoje i to żywi, uzna wycieczkę za udaną. Mówiąc o tequili oczywiście nie miał na myśli lokalnych nastolatków, czy też ich ojców, a raczej siedzącego pod nim mężczyznę, ale teraz, skoro usłyszał tę nudę zazdrości w jego głosie, nie potrafił zostawić tego tak po prostu, bez włączenia się w tę grę. -Za kogo Ty mnie masz?! - Powiedział niby oburzony. -Na wszystkich to pewnie nie zdążę, ale z połowę chętnie bym obleciał. - Oczywiście żartował, ale starał się wypowiedzieć to jak najpoważniej potrafił. Może i niczego sobie nie obiecywali, ale Max miał już na tyle przyzwoitości, by jadąc na wycieczkę z Paco nie migdalić się z innymi. Przynajmniej nie intencjonalnie. Lepszy kocur niż meduza, to na pewno, choć gdyby tylko miał tyle rąk, co ta istota macek, na pewno dobrze by ten fakt wykorzystywał na korzyść oczywiście swoich partnerek i partnerów. Tak się jednak złożyło, że dostał od losy cztery kończyny i jakoś mu to wystarczało szczególnie, że wiedział już jak łatwo się którejś z nich niestety pozbyć. -Tylko czasami. - Łobuzerski uśmiech nie schodził z jego ust, gdy gra znów się rozkręcała. Trzeźwy, czy nie, nie potrafił zaprzeczyć temu ewidentnemu pociągowi, jaki czuł do mężczyzny i który sprawiał, że nastolatek nie potrafił powstrzymać się przed kuszeniem go na każdym kroku. Teraz też nie chodziło mu o zgadywanki a o błądzące po jego torsie usta, których za nic w świecie nie chciał teraz widzieć gdzie indziej. Odchylił głowę przymykając powieki i delektując się tym uczuciem. Ile by dał, żeby nigdy nie musieć się z nim rozstawać... Marzenie o kąpieli było wykonalne i zdecydowanie na miejscu, ale Max chyba by się wkurwił, gdyby porzucili obecne plany na rzecz piany i ciepłej wody. Bez względu na wszystko potrzebował teraz fizyczności i jak zawsze dążył do niej bez skrupułów niwecząc wcześniejsze próby opanowania ich ciał przez Moralesa. Może i nie wypadało, może i powinni porozmawiać, a Solberg wytrzeźwieć, może i powinni w końcu ustalić, co do kurwy tak naprawdę między nimi jest, lub czego nie ma... Od kiedy jednak nastolatek przejmował się tym, co powinien? No właśnie, chyba nigdy i dziś też nie miał zamiaru nagle tego zmieniać, jeszcze mocniej zaciskając palce na fryzurze kochanka. -No pensé que necesitaba preguntar. - Wyszeptał, po czym na moment zamienił rolę, tym razem samemu delektując się ciałem mężczyzny. Jakiekolwiek przyzwolenie było oczywiste, gdy młodszy z nich znajdował się pod wypływem używek, a wszystkie zmartwienia odchodziły na bok. To trzeźwy Max miał wątpliwości i problemy, nie ten pijany, który dziś gościł na salonach i nastolatek zdecydowanie miał zamiar wykorzystać ten fakt w pełni. Teraz czuł już nie tylko żar własnego ciała, ale i ten bijący z lędźwi kochanka, które ochoczo pieścił.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie bolało, wręcz przeciwnie. Nie potrafił może tak kwieciście opowiadać o rodzących się w sercu emocjach, podświadomie prawdopodobnie nadal od nich stronił, za to w czułości pocałunku, którym zamknął chłopakowi usta, starał się przekazać wszystkie te uczucia, których doświadczał w jego towarzystwie. Nie był pewien czy udało mu się osiągnąć zamierzony efekt, chociaż rozweselony uśmiech na twarzy Maximiliana świadczył przynajmniej wyraźnie o tym, że niczego po drodze nie zjebał, co niewątpliwie mógł odnotować na swoim koncie jako sukces. – Najprzystojniejszym to na pewno… ale najtańszym? – Prychnął kpiąco, unosząc już nadpobudliwe palce żeby sprzedać mu kolejnego kuksańca w bok, ale tym razem zdecydował się oszczędzić jego nazbyt często dzisiaj dźgane żebra. Zamiast tego zmacał i wymierzył dłońmi jego zgrabnie wyrzeźbioną sylwetkę, którą niegdyś przyrównywali przecież do słynnej, marmurowej figury spod dłuta Michała Anioła. – Takie dzieła sztuki tanio nie chodzą, poza tym… – Pozwolił sobie zażartować, ale czerwona lampka zapaliła się z tyłu głowy, kiedy zdał sobie sprawę z tego jak przedmiotowo wybrzmiały jego słowa. Niby tylko się wygłupiali, ale mając na uwadze ich wystarczająco popieprzoną przeszłość, zdecydowanie wolał załagodzić wydźwięk nie do końca przemyślanego docinku. – No dejaría que nadie más ganara la licitación. – Wyszeptał więc kochankowi na ucho, delikatnie sunąc językiem i wargami po jego szyi. Na szczęście jego gość nie wyglądał wcale na urażonego, a rozmowa o wspólnych planach i wyjazdach chyba jeszcze bardziej poprawiła mu humor. Morales dumnie wypiął pierś do przodu i uśmiechnął się szerzej na samą myśl, że nastolatek chce wyjechać gdzieś tylko z nim, ale nuta satysfakcji jaka zawładnęła nad jego organizmem prędko ustąpiła odrobiny miejsca bolesnemu ukłuciu zazdrości. Co gorsza, Paco dał się nabrać na gierki swojego młodszego kompana. Miał bowiem wrażenie, że po nagłym wzburzeniu Felixa to nieprzyjemne uczucie minęło, a jednak powróciło ono ze zdwojoną siłą, kiedy tylko chłopak swymi przechwałkami postanowił mu zagrać na nerwach. – Zapomnij o Meksyku. – Powiedział stanowczo, przywdziewając całkiem poważny wyraz twarzy, któremu przeczyły wyłącznie lśniące, nadal rozbawione i oczarowane jego urodą źrenice. Nie był głupi, wiedział że dzieciak tylko się z nim droczy, ale mimo to wyobraźnia pomknęła o krok za daleko, a w konsekwencji posesywność wzięła nad nim górę. - Tylko czasami… ehe… – Powtórzył po nim, wymownym uniesieniem brwi wskazując że nie ufa za grosz jego łobuzerskim uśmiechom. Chłopak doskonale wiedział jak wykorzystać swoje atuty przeciwko niemu, jak zachęcić go subtelną pieszczotą, gdzie uderzyć żeby tląca się w trzewiach iskra buchnęła żywym ogniem. Potrafił doprowadzić go na skraj wytrzymałości z nieopisaną wręcz łatwością, a właśnie teraz niebezpiecznie zbliżali się do momentu, w którym jego cierpliwość zawisnęła na bardzo cienkim włosku. Przestawał myśleć trzeźwo, kiedy w głowie niczym mantra przewijały się takie słowa jak więcej, szybciej i mocniej i tylko przyzwoitość – nie, przyzwoitości to akurat nie miał ani krzty – tylko szacunek do Maximiliana powstrzymywał go przed sięgnięciem zenitu. Palce zaciśnięte mocniej na jego fryzurze i szept młodszego kochanka zwolniły jednak wszelkie blokady. – Me pone aún más caliente. – Przyznał mrukliwym tonem, instynktownie przygryzając wargę na skutek zręcznie podsycanego przez Solberga żaru, który całkiem odbierał mu zdolność logicznego myślenia. Nie był w stanie zadowolić się półśrodkami, czuł niedopartą potrzebę zagarnięcia dla siebie tego, co najcenniejsze a ogniste, acz niepokojące spojrzenie i zdecydowane szarpnięcie za włosy nie pozostawiało żadnych złudzeń: przejmował kontrolę.
+
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Przez zaplanowanym urlopem, który miał spędzić z Maximilianem na wyspie jabłoni, ganiał po hotelu niczym kot z pęcherzem. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, że jeżeli tylko nie będzie to wypadek nagły i konieczny, nie postawi nogi w hotelu niemalże do samego końca wakacji. Nic więc dziwnego, że pomimo zaufania jakim darzył swego menedżera i innych podwładnych, postanowił zamknąć wszelkie bieżące interesy przed wyjazdem, a przy okazji sprawdzić również każde pojedyncze zaklęcie, jakie zostało rzucone na to miejsce. Rozpoczął od przetestowania barier zabezpieczających i antywłamaniowych nałożonych na masywne, zdobione drzwi wejściowe. Sięgnął po swoją różdżkę, umacniając powstałe w nich luki i dopiero gdy zyskał pewność, że statyczna auta nie zawiedzie, skoncentrował się także na przygotowaniu grafiku aż do końca sierpnia, odpowiednio dobierając ludzi stojących na ochronie pod kątem predyspozycji i umiejętności, aby ci wzajemnie się uzupełniali. Zawsze przywiązywał niebagatelną wagę do kwestii bezpieczeństwa i zapewnienia swoim klientom dyskrecji, dlatego kontrolą objął nie tylko centralną część budynku i przestronny hol, ale również każdy hotelowy pokój z osobna, włączając zastosowanie zaawansowanego, acz niezwykle skutecznego czaru Tueri Abi mającego zagwarantować kontrahentom spokojny, niezakłócony wtargnięciem nieproszonych gości pobyt w El Paraiso. Mówi się, że kasyno zawsze wygrywa, a chociaż Morales nie stosował w swoim przybytku żadnych nieczystych chwytów, wykorzystując jedynie niewielką przewagę, jaką zapewniała sama konstrukcja gier z elementem losowym, tak nie zapomniał o tym, że ciągotom do hazardu służą również wspomagające, efektowne zaklęcia. Naprędce przeniósł się więc do sporawej sali bankietowej wypełnionej stołami między innymi do krwawego barona i astroletki, sprawdzając czy wszyscy krupierzy znają swoje zadania i czy ani nie potrzeba odnowić czarów samotasujących, którymi zostały potraktowane barwne talie kart. Rzecz jasna, nie obyło się również bez uruchomienia i poddania próbie kilku magicznych urządzeń, których celem było wykrywanie potencjalnych oszustów i kanciarzy… a niestety w podobnym biznesie można było natrafić na wielu czarodziejów, którzy omamieni wizją horrendalnych sum próbowali przechytrzyć znacznie silniejszego przeciwnika. Kuchnia z wykorzystaniem nowoczesnego, czarodziejskiego sprzętu, który zakupił nie tak dawno temu radził sobie doskonale, więc nie musiał poświęcać krzątającemu się tam personelowi zbyt wiele czasu. Kierownik zmiany przejął na swoje barki większość obowiązków, dzięki czemu Paco skoncentrował się na kolejnej salwie zaklęć, która królowała w strefie spa. Sprawdził czar odpowiadający za całkiem wysoką, upalną temperaturę, a także stabilność imitacji słonecznego nieboskłonu. Podobnie uczynił z zaklęciami oczyszczającymi i podgrzewającymi falującą delikatnie w basenie wodę. Wszystko funkcjonowało jak należy, chociaż na wszelki wypadek skorzystał ze swojej różdżki, ponawiając oczekiwane rezultaty. Dopiero po tak przeprowadzonej inspekcji, udał się do własnego apartamentu, żeby wypełnić przy biurku dokumenty, umowy i papiery, które wymagały jego podpisu lub kontrasygnaty w nieprzekraczalnych terminach – oczywiście przy kubku parującego, smoczego espresso, pozwalającego mu zachować trzeźwość umysłu i energię na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik.
zt.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
To nie tak, że tak to zaplanował. To nie tak, że tego właśnie chciał. A jednak jeden przypadek za drugim, jedna zła decyzją za kolejną - każdy z tych kroków prowadził go wciąż bliżej tego błędu kulminacyjnego, który może zdecydować o zmianie całej trajektorii jego życia. - All in - wyrzucił z siebie równie pewnie, co beztrosko, przesuwając resztę żetonów przed siebie - tych żetonów, które już nawet nie należały do niego, a były mu podarowane przez jednego z kręcących się po kasynie bogaczy po tym, gdy stracił tutaj wszystkie swoje oszczędności. Wszystko po to, by zrobić to raz jeszcze. I nawet gdy odszedł już od stołu czuł, że wciąż jest w grze, gdy czujnym spojrzeniem szukał dla siebie kolejnej okazji, choćby jednego zagubionego w jego stronę uśmiechu czy leżącego gdzieś na ziemi żetonu, a jednak im dłużej kręcił się po rozległym w swojej elegancji kasynie, tym bardziej czuł, że tutaj nie pasuje. Że jego garnitur zbyt mocno różni się od strojów prawdziwych bogaczy i pozerów, sprawiając, że jednym spojrzeniem ktoś jest w stanie przejrzeć całą jego beztroską grę. I gdy miał już się poddać, powoli rozumiejąc, że rozmowa z Czarownicą w średnim wieku wcale nie prowadzi go do kolejnej łaskawej darowizny, ta ściszyła swój głos do plotkarskich ciekawostek, wskazując czerwonym pazurem na podchodzącego do baru mężczyznę. Dał się użyźnić już samą informacją o właścicielu budynku, a jednak dopiero wspomnienie, że jeden z jej kochanków pracował u niego jako "dostawca" pozwoliło rozkwitnąć kiełkującemu w jego głowie pomysłowi. Zignorował zupełnie złość wypisaną nie tyle w samej mimice, co i w całej postawie, by stanąć na drodze @Salazar Morales z determinacją wypisaną w oczach. - Jeśli nie szukasz pracownika, to po prostu któregoś zwolnij, bo oto jestem - wyrzucił z siebie, wyciągając dłoń w górę, by odliczyć na niej: - Doświadczony w sprzedaży, dyskretny, namolny, z doskonałą intuicją i w tym momencie na tyle zdesperowany, by wejść wszędzie, byle tylko zarobić.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Paco nie zdążył nawet zadomowić się na nowo na jabłoniowej wyspie po - niestety samotnym - powrocie z kubańskiej stolicy, kiedy wizzenger zasygnalizował nadejście wiadomości od menadżera pozostawionego pod jego pieczą hotelu. Westchnął ciężko, wyczytując z niej, że nie złożył podpisu pod jednym dokumentem, a że sprawa najwyraźniej nie cierpiała zwłoki, niechętnie sięgnął po opasłą księgę arturiańskich legend, uderzeniem różdżki zamieniając ją w świstoklik prowadzący prosto do Londynu, a dokładniej mówiąc eleganckiej, ekskluzywnej recepcji. – Co masz dla mnie? – Bez owijania w bawełnę zagadnął do rosłego mężczyzny przystrojonego w pstrokatą, hawajską koszulę… Gdyby tylko spojrzeć na tę scenę z boku, można by przyjąć błędne założenie, który z nich korzysta właśnie z ostatnich dni urlopu. Morales umoczył pióro w atramencie, umieszczając swoje nazwisko na przedłużku umowy, a skoro już przypadkiem znalazł się we wnętrzu El Paraiso, postanowił skorzystać z okazji i zobaczyć czy pod jego nieobecność wszystko działa jak należy. Pogawędził w tym celu z kilkoma pracownikami, a potem podszedł do baru w kasynie, opierając się łokciem o ladę w oczekiwaniu na zamówioną u młodego, zatrudnionego przed wakacjami chłopaka, szklankę białego rumu. Rozejrzał się po stołach do krwawego barona i astroletki, poprawiając jedwabną, zdobioną złotymi ornamentami koszulę, a w końcu odebrał swojego drinka, dziękując barmanowi skinieniem głowy. Miał już odejść w swoją stronę, kiedy jakiś dzieciak ubrany w tani, niezbyt precyzyjnie skrojony garnitur zastąpił mu drogę. Łaskawie pozwolił mu dokończyć, zatapiając usta w przezroczystym acz wysokoprocentowym trunku, zanim prychnął pod nosem, z niedowierzaniem unosząc wyżej brwi. – Masz tupet. – Mruknął z czarującym, uwodzicielskim uśmiechem przywdzianym na twarz, a jednak w głębi czekoladowych tęczówek dało się dostrzec coś niepokojącego… zwłaszcza kiedy Meksykanin bezczelnie omiótł sylwetkę nieznajomego od stóp do głów, i to bynajmniej nie po to, by ocenić jego prezencję w roli potencjalnego kelnera. – Nie potrzeba mi nowych pracowników, zwłaszcza takich którzy kwestionują moje umiejętności zarządzania kadrami. – Przekręcił wymownie głowę, z jedną ręką nonszalancko wciśniętą do kieszeni, a jednak nie poruszył się ani o krok dalej, jakby licząc na to, że znalazł kogoś kto podniesie mu adrenalinę. Po tym co ostatnio wydarzyło się zarówno w Avalonie, jak i na Kubie, potrzebował odskoczni, dlatego na dłużej utkwił wzrok w zdeterminowanych ślepiach młodzieńca i jego bujnej czuprynie. – Poza tym… nie sądzisz, że dyskretny i namolny wzajemnie się wykluczają? – Zasugerował zaczepnie, ciekaw jak wiele nieznajomy jest w stanie mu naściemniać i uczynić, byleby tylko dopiąć swego.
Leczenie amnezji: 5/8
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Przytaknął idiotycznie, zakładając, że tupet musiał być komplementem, bo przecież sam cenił w sobie tę odwagę, którą miał okazję w swoim życiu reprezentować na zbyt wiele różnych sposobów. Nie spuszczał z oczu ciemnobrązowego spojrzenia, nie chcąc rozproszyć się jakimkolwiek gestem czy choćby i paproszkiem na Pacowym ramieniu. Ściągnął brwi delikatnie, nie spodziewając się ataku od tej strony, bo przecież wcale niczego nie podważał, a jedynie informował, że pojawiła się nowa opcja, która wcześniej nie mogła być wzięta pod uwagę. I nie zamierzał dać wmówić sobie, że nie jest najlepszą możliwą opcją, bo i szczerze wierzył, że ciężką pracą jest w stanie osiągnąć perfekcję we wszystkim. Potrzebował tylko szansy i odrobiny czasu. - Och, nie, one się d o p e ł n i a j ą - zapewnił gorliwie, widząc w tym swoją szansę, więc i przywdziewając znów na usta uśmiech, gdy przy ostatnim słowie robił dłońmi gest małej tęczy. - Powiedzmy, że wiem kiedy trzeba przytulić i pogłaskać, a kiedy klepnąć i pociągnąć za włosy - rozwinął jakże wyrafinowaną metaforą z równie nieskrywaną z niej dumą, traktując ją jednak jedynie jako wżynający się w głowę tekst, nie poważną odpowiedź na zadane mu pytanie, więc i zaraz zrobił krok do przodu, zmniejszając powstały między nimi dystans, by znacząco obniżyć głos. - Namolny będę wobec potencjalnych nowych klientów i podczas sprzedawania stałym klientom większych porcji. Dyskrecja oznacza, że nigdy nie powiem nikomu za dużo - ani o klientach, ani o źródle i że nie zamierzam dać Cię złapać przez głupie wychylanie się - wyjaśnił już poważniej, poprawiając swój garnitur w jakiejś nikłej nadziei, że ten nagle zacznie wyglądać znacznie lepiej i po prostu doroślej. - Jeszcze nikt nigdy nie pożałował dania mi szansy, więc... - dodał, powoli przywołując już z powrotem swój chochliczy uśmiech, gdy sunął dłońmi w dół po klapach marynarki, w końcu robiąc to samo spojrzeniem po moralesowej sylwetce. - ...na pewno nie masz takiego pecha, by być pierwszym.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Czy w tym przypadku tupet pełnił rolę komplementu, tego Paco sam jeszcze nie wiedział, acz mając słabość do urodziwych chłopców, wiele był w stanie im wybaczyć, w tym młodzieńczą brawurę oraz przesadną pewność siebie, momentami graniczącą z bezczelnością. Ani na sekundę nie oderwał zresztą wzroku od brązowych oczu, można więc powiedzieć że dzieciak już po części wygrał, przyciągając uwagę zapracowanego biznesmena na urlopie. Pokiwał kpiąco głową, niby to z zainteresowaniem słuchając jak nieznajomy usilnie stara mu się nawinąć makaron na uszy, gestykulując przy tym jak rasowy Włoch, mimo że nie zamierzał zatrudniać nikogo nowego, a już na pewno nie po wymianie kilku zdań przy barze w kasynie. Ot, potraktował tę pogawędkę w charakterze niespodziewanej rozrywki, wymownie oblizując nawet wargę na skutek jakże obrazowej i kuszącej metafory, po której rozmówca znacząco zmniejszył dzielący ich dystans… i naprawdę bawił się przednio, przynajmniej do momentu, w którym nie zaczęły docierać do niego takie słowa jak porcje, dyskrecja, źródło i złapać wystosowane w zdecydowanie nieprzypadkowym kontekście. Brew drgnęła niebezpiecznie, a i twarz Meksykanina momentalnie spoważniała, kiedy tylko mężczyzna zdał sobie sprawę z tego, do czego odnosi się ta wcale nie niewinna autoreklama. Ledwie powstrzymał się przed zaciśnięciem palców na połach widniejącej przed oczami koszuli i uderzeniem plecami chłopaka o ścianę celem pozyskania wiedzy, któż taki był na tyle uprzejmy, by udzielić mu podobnych informacji. Nie chciał jednak zwracać uwagi przypadkowych gapiów, dlatego wzniósł się na wyżyny aktorstwa, powracając do prawie że naturalnego, beztroskiego uśmiechu. – Wybacz, ale nie mam pojęcia o czym mówisz. – Pokręcił głową, wzruszając bezradnie ramionami, jakby rzeczywiście nie miał nic ciekawego do zaoferowania, ale nastolatek znalazł sposób, żeby go podejść. Łobuzerski uśmiech, dłonie sunące po klapach jego marynarki i opadające niżej spojrzenie sprawiły, że kąciki ust Salazara znów pomknęły ku górze, a źrenice zapłonęły żywym ogniem. – Próbujesz mnie poderwać? – Szepnął kokieteryjnie, zerkając na niego przymrużonym wzrokiem z nad szklanki rumu. – Chyba najpierw powinieneś postawić mi drinka. – Kto by pomyślał, że nagle zacznie udzielać porad rodem z kursu podrywu… a zapuszczenie żurawia w stronę baru przywoła w jego umyśle wspomnienie spotkania z Maximilianem. Quiero cogerte. – Malditas arpías. – Przeklął w swoim ojczystym języku, na moment zapominając o istnieniu Coona. Dopiero przyjemny tembr głosu przywrócił go do rzeczywistości, chociaż jeszcze przez chwilę patrzył na chłopaka z zakłopotaniem. – Ile potrzebujesz? – Zapytał o konkrety, nim pochylił się bliżej jego szyi. – Możemy to przedyskutować u mnie w pokoju. – Wyszeptał sugestywnie na ucho młodzieńca, niby przypadkiem trącając nosem i ustami jego skórę.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Zupełnie nie kupił pierwszej próby zbycia go stąd, bo i nie widział wcale w brązowych oczach Paco odpowiedniego zdziwienia czy oburzenia, więc i szczerze wierzył, że rzucona mu pośrednio plotka musi być prawdziwa. Ufał swojemu instynktowi, wiernie zapominając mu wszelkie potknięcia, do bezczelnie patrzącego na niego z góry biznesmena mając same dobre przeczucia. - Nie mam za co - prychnął rozbawiony, zerkając też na trzymaną już przez mężczyznę szklankę, ale nie komentując jej w żadne sposób, woląc sięgnąć po podaną mu kartę flirtu, skoro ta dawała mu najwidoczniej większe szanse, a i nie było w niej przecież nic złego, skoro hotelarz naprawdę mógłby mu się spodobać i bez tej całej otoczki finansowej. Nieco zdezorientowany zerknął w stronę baru, tracąc jednak swoje zanteresowanie nie widząc tam żadnych harpii, więc i domyślając się, że miała to być metafora, której nie dane mu było teraz zrozumieć. I przez jeden krótki moment naprawdę zdążył ucieszyć się, że postawił na swoim, zanim nagła bliskość i wywołany nią dreszcz nie uświadomili mu wspólnie, że to nie dokładnie o to mu chodziło. - Och... - szepnął więc w cichym przejęciu, zaraz już powtarzając się nieco głośniej w większym zrozumieniu, by w końcu zaśmiać się nieco zbyt głośno w łapiącym go skrępowaniu pod naturalnością myśli "co mi szkodzi?". - Nie takie wchodzenie wszędzie miałem na myśli - przyznał rozbawiony, mierząc Paco już bardziej świadomym spojrzeniem, gdy zaczął wachlować się jedną klapą swojego garnituru, zaganiając pod niego więcej powietrza. - Strasznie- Strasznie tu gorąco - zauważył, choć przecież wcześniej temperatura w kasynie nie miała prawa go rozproszyć i nie do końca też potrafiła teraz, bo szybko motywował się na nowo, łapiąc ciemne tęczówki w prowokacyjnej zaczepce, gdy ze wstępną zgodą dodawał: - Zimny prysznic mógłby pomóc w negocjacjach - nie zamierzając odrzucać oferty, ale też nie chcąc brać jej w ciemno, gdy przecież wciąż miał tak wiele alternatyw. I trudno było mu ukryć przed samym sobą, że wolał czuć, że kogoś zdobył, niż to, że ktoś jego samego kupił. Nawet jeśli to po pieniądze tutaj przyszedł.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Plotka była prawdziwa, a Paco intensywnie zastanawiał się teraz nad tym, kto dokładnie mógł puścić parę z ust. Nie to, żeby nagle zaczął obawiać się aurorskiego nalotu. Raz, że panowie z odznaką woleli uganiać się za czarnoksiężnikami, dzięki czemu zakazane rytuały spychały magiczne narkotyki na dalszy plan. Poza tym Morales doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ludzie uwielbiają niepotrzebnie kłapać jęzorem. Nie był więc na tyle głupi, by zapomnieć o odpowiednich środkach ostrożności. Pracownicy ministerstwa mogli wchodzić drzwiami i oknami, a i tak nie znaleźliby w tym miejscu niczego podejrzanego. - Ah, no tak… – Westchnął teatralnie, udając wielce rozczarowanego tylko po to, by zaraz znów umoczyć usta w szklaneczce rumu. – …w takim razie myślę, że musimy pominąć grę wstępną. – Poruszył sugestywnie brwiami, a jednak zaraz porzucił flirciarski, mrukliwy tembr głosu, zainteresowany niecodzienną reakcją młodzieńca na wyrzucone mimowolnie przekleństwo. – Znasz hiszpański? – Zapytał wyraźnie zaciekawiony, myśląc czy przy takim rozkładzie sił nie powinien jednak dać dzieciakowi szansy przybrania zapaski kelnerskiej. Restauracja cieszyła się uznaniem wielu latynoskich gości, więc biegłość w posługiwaniu się jego własnym, ojczystym językiem z pewnością działała na korzyść rekrutowanych. Nie ma jednak co się oszukiwać, póki co Salazar koncentrował się raczej na zupełnie innych wdziękach stającego mu na drodze nieznajomego. Przypatrywał się zachowaniu chłopaka żywo zaintrygowany, jakby wyczuwał że jego skrępowanie niekoniecznie musi zniweczyć wieczorne plany. Słodki, urokliwy uśmiech zdobiący twarz nastoletniej ofiary potęgował zaś tylko drzemiące w trzewiach pragnienie. Dopiero po kolejnych słowach rozmówcy, Paco pokręcił głową z rozbawieniem, wychylając jeszcze jednego łyka palącego gardło trunku. – Wydaje mi się, że źle się zrozumieliśmy… – Zagadnął tajemniczo, odruchowo spuszczając głowę, żeby ukryć cisnący się na usta śmiech. Przez chwilę mogłoby się wydawać, że chce wycofać się z niemoralnej propozycji, ale każdy kto znał go odrobinę dłużej, na pewno wiedziałby że to wyłącznie element gry. – …ty nigdzie nie będziesz wchodził. – Prędko rozjaśnił zresztą ewentualne wątpliwości, w bezczelnie bezpośredni sposób, aroganckim tonem, wskazując do jakiej roli zdążył już sprowadzić swego młodszego towarzysza. Atmosfera między nimi stawała się coraz gorętsza, jednak nie na skutek wzrostu temperatury schładzanego zaklęciami kasyna. Paco spojrzeniem czekoladowych tęczówek podążał więc za jednoznacznie prowokującymi i oczywistymi gestami nieoczekiwanego partnera wieczoru, niecierpliwie wyczekując zgody. – Doświadczenie podpowiada mi, że dobijemy targu. – Wtrącił jeszcze, jednym haustem dopijając zawartość szklanki, którą odłożył na ladę baru, a potem skinieniem głowy pokazał chłopakowi, żeby poszedł za nim na piętro. Nie wiedział jeszcze, że tuż po przekroczeniu progu apartamentu jego dotknięty harpią klątwą umysł zostanie zaatakowany szeroką gamą różnorakich wspomnień. Musiał rozmasować obolałe skronie, zanim w ogóle otworzył drewniane drzwiczki ręcznie żłobionego, drewnianego barku. Czego się napijesz? Miał już zapytać, ale w tym samym momencie nawiedził go obraz z przeszłości i przypomniał sobie noc, w której padł ofiarą dość wyszukanego oszustwa Maximiliana. – Mam nadzieję, że jesteś pełnoletni. – Ni to stwierdził, ni zapytał zamiast tego, acz tak naprawdę oczekiwał konkretnej, precyzyjnej odpowiedzi. Nie marnował jednak czasu, napełniając rumem szklanki, z których jedną kulturalnie podał swemu gościowi.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Nie był do końca pewien, w którym momencie zaczęło zależeć mu na tym, by utrzymać na sobie to bezczelne spojrzenie rozmówcy, ale coś podpowiadało mu, że to jeden z tych momentów, które potrafią zadecydować o całym czyimś przyszłym życiu. I choć nie wiedział gdzie zaprowadzi go jego upór i determinacja, to wiedział, że jeśli postanowi teraz wyjść z hotelu z pustymi rękoma, to nie zmieni się zupełnie nic. A przecież chciał zmienić w swoim dotychczasowym życiu absolutnie wszystko. Po to na Wyspy powrócił, prawda? - Puedo entender cualquier comando - zapewnił więc dość szybko, bo faktycznie był w stanie pojąć wszystko, co się do niego mówiło, o ile nie korzystało się ze zbyt slangowego czy specjalistycznego języka, a jednak ubranie tego w takie słowa i wypowiedzenie tego z prowokacyjnym przymrużeniem oczu wydawało mu się nie tylko ciekawsze, ale o wiele bardziej wydajne. I choć gdzieś jeszcze się wahał, to w momencie, w którym wystraszył się, że mężczyzna chce odebrać mu umieszczoną już w jego głowie opcję, gotów był zawalczyć o jej odzyskanie; a jednak wcale nie musiał, mogąc zaraz zaśmiać się cicho pod zalewającą go ulgą, że było to jedynie sprostowanie, którego i tak w końcu się spodziewał. Mimowolnie wstrzymał oddech przy dopijanym przez mężczyznę drinku, jakby mógł pomóc mu w tym przy każdym łyku i drgnął nieznacznie w momencie odstawienia szklanki na blat, jakby to drobne uderzenie przypieczętować miało podjętą w jego głowie decyzję. - Uczyłem się przez siedem lat w Calpiatto, stąd znam hiszpański - zagadnął w drodze, nie potrafiąc wytrwać w milczeniu za plecami Paco. - Znam też włoski, może nawet lepiej, na pewno swobodniej - pochwalił się, uparcie wpatrując się w tył głowy hotelarza, mając jakąś głupią nadzieję na to, że ten odwróci się, by choćby spojrzeniem docenić jego przechwałki, które zapewne w rzeczywistości nijak go nie obchodziły. Gaspnął w mimowolnym zachwycie wraz z przekroczeniem progu pokoju, nigdy w życiu nie widząc tak luksusowych warunków na oczy, a przecież w czasie szkolnych wakacji miał okazję oglądać różne zakwaterowania, w swoim mniemaniu mając się już za wielkiego podróżnika. - O jebany Merlinie, pomieściłbyś tutaj siedmiodzietną rodzinę, mówię z doświadczenia - wyrzucił z siebie bezmyślnie, dając ogłupić się samym ogromem przestrzeni, nie mówiąc już nawet o bogatych zdobieniach drewnianych mebli i dbałością doboru jakościowych tkanin. Zrzucił swoją torbę na ziemię, od razu też niedbale porzucając na niej swoją marynarkę, o którą nie dbał zbytnio, skoro ta sztucznością swojego materiału i tak nie miała prawa się pognieść. - ...oczywiście, inaczej nie wpuściliby mnie do Twojego kasyna, prawda? - zauważył, z błyszczącymi z ciekawskiej ekscytacji oczami pchając się uwagą do otwartego barku, nie zamierzając narzekać nawet wtedy, gdyby w jego kieliszku miałby znaleźć się czysty spirytus. - A nie chcesz znać mojego imienia? Bo mnie Twoje już coraz bardziej dręczy, nie wiem jak do Ciebie mówić - zauważył, przechwytując podaną mu szklankę, by od razu z nią wślizgnąć się pomiędzy barek a mężczyznę, by wygodnie zahaczyć palcem o dekolt jego koszuli, chcąc zaczepnie balansować na granicy rozpięcia kolejnego - ale z jego perspektywy pierwszego - guzika. - Chyba że wolisz "Proszę Pana"? - podsunął z uśmiechem, łapiąc rozbawionym spojrzeniem ciemne tęczówki nawet wtedy, gdy upijał już ze swojej szklanki kilka zdecydowanie zbyt solidnych łyków, po których musiał zdusić w sobie kaszlnięcie, nigdy wcześniej nie pijąc rumu bez coli czy choćby wody z cytryną. - Tooo... - zaczął, jeszcze nieco przyduszony, a jednak wiernie udając, że nie ma problemu ze złapaniem oddechu, co było o tyle trudniejsze, że w coraz ciaśniejszej bliskości czuł na sobie obejmujący go gorąc znacznie wyraźniej, spinając się mimowolnie nieco bardziej niż się spodziewał. - ...chcesz mnie tylko zaliczyć czy będziemy też robić inne rzeczy?
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Spojrzenie prowokująco zmrużonych ślepiów utkwione w jego czekoladowych tęczówkach oraz słowa wymruczane z charakterystycznym, melodyjnym akcentem podziałały na niego niezwykle stymulująco; na tyle że trudno było mu już zachować przyzwoity dystans, jakiego można by wymagać od zupełnie obcych sobie osób. – Espero que no solo las entiendas sino que también las obedezcas. – Skuszony chłopięcym zapałem i zaangażowaniem śmiało kontynuował kokieteryjną grę, już teraz pozwalając sobie na puszczenie wodzów fantazji. Nie trzeba było długo czekać, kiedy kosmata wyobraźnia zaczęła pracować na najwyższych obrotach, a jej właściciel całkiem zapomniał o zaleceniach avalońskiej znachorki. Cóż, wstrzemięźliwość nigdy nie była jego najmocniejszą stroną, a sprawy i tak zaszły za daleko, żeby gotów był się jeszcze z niemoralnej propozycji wycofać. Cyrograf został spisany z chwilą uderzenia spodu szklanki o blat, kiedy obydwaj ruszyli zdobionym pięknymi obrazami korytarzem w kierunku hotelowego apartamentu. - Włoski temperament… to dlatego taki wygadany. – Pokiwał głową z uznaniem, kulturalnie otwierając przed młodzieńcem drzwi. Nieszczególnie interesował go jego życiorys, ale wbrew pozorom zawsze podchodził do swoich kochanków z uprzejmością i szacunkiem, jakby zawczasu wynagradzając wkładany przez nich wysiłek. Na razie pozwalał więc paplać dzieciakowi jęzorem ze świadomością, że już niedługo nie zamierza mu dać choćby chwili wytchnienia. – Liczne rodzeństwo? – Zagadnął nonszalancko, tylko dla podtrzymania luźnej rozmowy, z satysfakcją przypatrując się jednak przede wszystkim przepełnionej zachwytem reakcji swojego gościa, która dodatkowo łaskotała jego i tak już wybujałe ego. River nie był pierwszym, który dał się omamić otaczającym go luksusom. Nie takich oszustów znałem. Nie wypowiedział tych słów na głos, starając się oddalić od siebie myśli o Maximilianie, co wcale nie było takie proste, kiedy znajome wnętrze co rusz atakowało go kolejnymi scenami z przeszłości. Wystarczyło, że odwrócił wzrok na stojący na środku pomieszczenia stolik, a zobaczył przed oczami sylwetkę Felixa ochoczo wciągającego usypaną mu przed nosem kreskę. – Do tego spostrzegawczy. – Skomplementował słuszną uwagę nastolatka, wręczając mu do ręki szklankę białego, palącego rumu. Nie spodziewał się natomiast z jego strony aż takiej gorliwości. Kąciki ust Moralesa uniosły się jeszcze wyżej w reakcji na zalotne gesty nieznajomego, a w głębi meksykańskich źrenic dało się spostrzec żywo buchający płomień. – Skoro wolisz najpierw wymienić się uprzejmościami… – Wzruszył delikatnie ramionami, spuszczając również głowę, by zaintrygowanym spojrzeniem powieść za zahaczającym o guziki jego koszuli palcem. – Salazar Morales, wystarczy Paco. – Przedstawił się oficjalnie, łapiąc na powrót kontakt wzrokowy wraz z podsuniętym sugestywnie rozwiązaniem nieistniejącego jego zdaniem problemu. – "Sí, señor" suena mejor para mí. – Pozwolił sobie upić kilka łyków przezroczystego trunku, nim odłożył szklankę na brzeg barku, z cichym prychnięciem obserwując heroiczną walkę Rivera z drażniącym gardziel rumem. Zdecydował się zresztą chłopakowi pomóc, odkładając również i jego naczynie dalej, ale powiedzmy sobie uczciwie, nie czynił tego z altruistycznych pobudek, wszak zaraz po tym zbliżył się niebezpiecznie do Coona i opierając się rękoma o mebel, odciął mu potencjalną drogę ucieczki. – No necesito escuchar mi nombre. Tu gemido es suficiente para mí. – Nachylił się do jego ucha, początkowo łaskocząc skórę jedynie mrukliwym, kusicielskim szeptem, a jednak wygłodniałe przyjemności usta podążyły tuż za nim, wyznaczając wilgotną ścieżkę po chłopięcej szyi i zdecydowanie nazbyt spiętych mięśniach. – No estés tan tenso. No te ayudará. – Odsunął się odrobinę, potrząsając i rozmasowując ramię dzieciaka, a chwilę później sięgał już do kieszeni po paczkę merlinowych strzał. Wsunął papierosa do ust, zaprószając ogień zapalniczki, lecz tym razem nie poczęstował już młodszego gościa. - Nad ranem wyjeżdżam, pokorzystać z ostatnich dni urlopu, ale do wschodu słońca jestem cały twój i mogę dać ci wszystko to, czego potrzebujesz. – Nie odpowiedział na jego pytanie wprost, acz nietrudno było domyślić się, że mówi przede wszystkim o pieniądzach, które stały się zresztą podstawowym powodem ich rozpustnej schadzki. – Quítate la ropa. – Nakazał stanowczo, dopomagając sobie wymownym, acz lekceważącym gestem dłoni, zanim oparł się o tył kanapy, zaciągając się chmurą siwego dymu.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Nie był pewien czy alkohol mógł podziałać na niego tak szybko, a jednak poczuł już na twarzy wyraźnie otumaniające uderzenie gorąca, jeszcze zanim Paco zbliżył się do niego mocniej, rozcierając łaskoczący oddech o mimowolnie wyczekującą tego momentu skórę. Nigdy wcześniej nie sądził, że hiszpański kiedykolwiek wyda mu się tak pożądany, a jednak teraz łaknął zawalczyć o zrozumienie choćby jeszcze kilku słów więcej, z każdym kolejnym zdaniem tracąc resztki wątpliwości rozbijające mu się gdzieś po zamglonym umyśle. - No tienes que preocuparte por mi - wyrzucił z siebie, z wrażenia mocniej opierając się o barek i w swoim mniemaniu brzmiąc bardzo buńczucznie z odmową stawiania go w tej naiwnej spiętej stresem roli, w rzeczywistości pewnie wyglądając raczej tak, jakby usilnie chciał zapewnić, że da sobie ze wszystkim radę. - ...Czego potrzebuję - powtórzył mimowolnie cichym pomrukiem niedowierzania dla posłyszanej bezczelności, bo i spojrzenie mknęło mu już w dół po sylwetce Paco, szukając wzrokiem dokładnie tego, czego czuł całym sobą, że potrzebuje, zupełnie zapominając o pieniądzach, które powinny motywować jego obecność. - Sí, señor - przytaknął na wpół zadziornie, na wpół w rozbawieniu, bo sięgał jeszcze po drażniący gardło trunek, by wychylić go jak najwięcej, w zachłannym pośpiechu musząc otrzeć jego resztki brzegiem dłoni. - ¿Cómo? - dopytał ze zmrużonymi złośliwie oczami, gdy robił już pierwszy krok w stronę Paco zahaczając opuszkami palców o dziergany top na swoim torsie, zanim nie dodał "¿Dónde?", wykręcając głowę w bok, by odnaleźć spojrzeniem łazienkowe wejście, do którego skręcił z zabójczo zadowolonym z siebie śmiechem. - Necesitas ser más específico!
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nastolatek nie był jedynym, który padał ofiarą coraz gorętszej atmosfery, a jednak Paco nawet nie próbował doszukiwać się jej źródła w szklaneczce rumu. Przyzwyczajony do palącego goryczą trunku, nie musiałby tak łapczywie sięgać kołnierza, byleby tylko rozpiąć kolejny guzik przylegającej zbyt ciasno do ramion koszuli. Nie… doskonale wiedział, że nasyca ona każdy milimetr dzielącego ich obecnie dystansu, który Meksykanin konsekwentnie skracał zresztą w niewypowiedzianym jeszcze na głos pragnieniu. Konsekwentnie, ale i powolnie, z pełną świadomością nęcił chłopaka subtelnymi gestami, nie chcąc odkrywać na raz wszystkich trzymanych w ręku kart. W końcu noc była jeszcze młoda, a tym samym dołożył wszelkich starań, żeby zbudować i tak rosnące w zdecydowanie zbyt gwałtownym tempie napięcie, pogłębiając jednocześnie apetyt swego młodszego kochanka. - ¿Estás seguro de que quieres correr el riesgo…? – Szepnął z tajemniczym, niepokojącym uśmiechem, mamiony niby prowokującym, buńczucznym tonem, ale tym razem nie dał już chłopakowi szans na odpowiedź, zamykając jego usta w namiętnym pocałunku, by przynajmniej w części zaspokoić tlącą się w nim żądzę. Dłonie nadal spoczywały na brzegu drewnianego mebla, ale całym ciałem przylgnął do znacznie szczuplejszej sylwetki, przypierając ją do drzwiczek barku. Dopiero gdy w płucach zabrakło tchu, odsunął się krok, przedtem zahaczając zębami dolną wargę swojego gościa, który jakby nabrał odwagi, mknąc spojrzeniem znacznie niżej niżeli nakazywałaby przyzwoitość. Nie wiedział czy to efekt jego drobnych uszczypliwości czy wychylonego naprędce alkoholu, ale czekał niecierpliwie na ten mrukliwy, podniecający tembr głosu i zadziorny błysk w oku. Nie miał bowiem nic przeciwko grzecznemu, usłużnemu potakiwaniu posłusznych, uroczych chłopców, ale znacznie ciekawiej było własnoręcznie zdusić ich bezczelność, sprowadzając do zawczasu przypisanej, uległej roli. Nie drażniła go więc postawa młodzieńca, chociaż nie próbował już czarować go swym złudnym uśmiechem, zamiast tego myśląc jedynie o zmazaniu tego rozbawionego uśmieszku z jego chłopięcej, delikatnej twarzy. Nabrał na to jeszcze większej chęci zwłaszcza wtedy, kiedy jego umysł ponownie nawiedziły wspomnienia nocy spędzonych w tym apartamencie w zupełnie innym towarzystwie i w zupełnie innej atmosferze. Puść mnie, ty jebany skurwysynu!
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki