C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Wystawny hotel położony w marmurowej kamienicy przy jednej z magicznych alejek krzyżujących się z ulicą Pokątną. Z zewnątrz wygląda elegancko, choć dość niepozornie i minimalistycznie, ale za to wnętrze… ono z pewnością zaimponuje nawet tym najbardziej wybrednym klientom. Przestrzeń okazuje się znacznie większa, niżeli sugerowałyby wymiary budynku, a to wszystko dzięki nałożeniu na mury skomplikowanego zaklęcia transmutacyjnego. Całość urządzona jest w ekskluzywnym, acz gustownym stylu, odżegnującym się od tandetnego w swej przesadzie przepychu i oślepiających kilogramów złota. Samo El Paraíso słynie jednak nie tylko z luksusu, ale i dyskrecji – obsługa nie wtrąca nosa w nieswoje sprawy, a za dodatkową opłatą można skorzystać także z dobrodziejstw ochronnego zaklęcia Tueri Abi rzuconego na wynajmowane lokum. Poza usługami noclegowymi hotel oferuje również wiele innych rozrywek usytuowanych na przestrzennym parterze. Największą popularnością cieszy się niewątpliwie kasyno z bogato wyposażonym barem, ale i tutejszy klub taneczny gości licznych fanów latynoskich rytmów. Nie mogło zabraknąć i wykwintnej restauracji, której załoga raczy podniebienia klientów między innymi smakami tradycyjnymi dla kuchni meksykańskiej. Każda sala ma swój motyw przewodni i odpowiadającą jej kolorystykę; i tak oto w kasynie króluje czerwień i brąz, w klubie tanecznym rozmaite odcienie błękitu i ciemny granat, zaś w restauracji butelkowa zieleń w połączeniu z modną szarością. Elementem wspólnym pozostają ciemne, masywne, drewniane meble, różniące się jedynie barwą kosztownego obicia. Nadto – gratka dla miłośników sztuki – w korytarzach można podziwiać rzeźby i obrazy różnych, znanych artystów tak ze świata mugoli, jak i tego czarodziejskiego. Nie sposób byłoby przy tym nie wspomnieć o zachodnim skrzydle, swoistej strefie relaksu, w której to hotelowi goście mogą skorzystać z niewielkiego, choć urokliwego basenu. Co istotne, nie jest to wcale taka zwyczajna pływalnia: wodę otacza bowiem piaszczysta plaża z leżakami i palmami, zaś sufit pomieszczenia został zaczarowany, dzięki czemu tworzy realistyczną imitację słonecznego nieba. Zaklęcia podnoszą także panującą tu temperaturę, która oscyluje w granicach 25-30 stopni Celsjusza.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zdawał sobie sprawę z tego, że w momencie, gdy wyznał Tori o swoim problemie z prochami postawił się w chujowej sytuacji. Nie chodziło o wsparcie, którego był pewien z jej strony, po całej tej ich emocjonalnej rozmowie a o to, że teraz już wszyscy wokół byli świadomi, co się odpierdala i raczej nie mieli zamiaru pozwolić mu swobodnie hasać po barach i kiblach, zalewając się i pudrując nosek w celu odgonienia smutków. Był świadom, że otoczony przyjaciółmi (tak, Paco mimowolnie też do tego grona należał, choć najchętniej jaja by mu urwał) będzie raczej pilnowany i obserwowany, a wszelkie manipulacje mogą nie mieć racji bytu. Mimowolnie słuchał całego wywodu Moralesa czując, jak nosi go jeszcze bardziej. Krążył po pokoju nie wiedząc, czy przygotowuje się na to wszystko, czy chce rozchodzić strach przed tym, co miało nadejść. Do tego miał przed sobą do podjęcia decyzję, której podjąć nie potrafił. Stacey i Nick na pewno by się nim zajęli, ale też nie byli świadomi, jak bardzo wyprowadzka Lowella wpłynęła na ich przybranego syna. Złamałby dziś serce kolejnym dwóm osobom. Te wszystkie emocje zamieniły się w krzyk i żadne ich zapewnienia, że nie pozabijają się nawzajem nie były w stanie uspokoić Maxa, który nie miał pojęcia, co dzieje się w jego wnętrzu. Z jednej strony, chciał tu zostać sam z Sorrento, która potrafiła sprawić, by się otworzył i wyrzucił z siebie choć część tego bólu. Z drugiej Morales tyle razy ogarniał go po dragach i Max przyszedł tu właśnie po to, by prosić go o pomoc. Może wyszło trochę inaczej niż zamierzał, ale tak naprawdę chciał tego poczucia bezpieczeństwa, które mężczyzna mu dawał. Musiał wyjść. Czuł, że te wszystkie myśli rozsadzą mu głowę, a ich dyskusja tylko ten stan pogarszała. Mógł jedynie domyślać się, co dzieje się po drugiej stronie łazienkowych drzwi, ale też niespecjalnie akurat to zajmowało jego głowę. Z dość dużym bólem spuścił prochy w kiblu zbierając się by do nich wrócić. Ponowne wejście do pokoju było cięższe niż cokolwiek, gdy wiedział, jakie słowa muszą opuścić jego usta. Po raz kolejny postawa Tori go zadziwiła, ale poczuł ulgę, że po części go rozumiała. Przynajmniej tak mu się wydawało. Nie potrafił na dłużej zatrzymać się na jej jasnych tęczówkach bojąc się, co może tam dostrzec. Rozczarowanie? Ból? Zawiedzenie? Żal? Niczego z tego nie chciał, ale był też świadom, że za kilka sekund będzie jeszcze gorzej, gdy zwróci się do Paco, po raz pierwszy tego wieczora bez wyrzutów i bluzgów w jego stronę. Gdy mężczyzna wstał, Solberg machinalnie zrobił krok w tył, jakby bał się jego obecności, dotyku, reakcji... Skupił się jednak na tych jebanych guzikach, które wcale nie chciały tak łatwo współpracować i ostatecznie na tych dwóch słowach, które opuściły jego opuchnięte wargi, gdy w końcu odsłonił przed nimi swoją tajemnicę. Z ulgą poczuł, jak ramiona oplatają jego sylwetkę i choć z jednej strony krzyczał, by Salazar wypierdalał i zostawił go samego, tak jednocześnie poczuł bezpieczeństwo i nadzieję, że to wszystko jakoś minie. Wtulił się mocniej w jego objęcia korzystając z tej krótkiej, błogiej chwili, ale nie było mu dane nacieszyć się nią zbyt długo, gdy mięśnie znów odmówiły posłuszeństwa. Przetransportowany na łóżko nie protestował już. Czekały ich trudne godziny, a fakt że wysypał prochy nie rozwiązywał problemu. Solberg wiedział, że prędzej czy później zacznie robić wszystko, by zdobyć więcej i poprawić swój fatalny stan. Koncert kłamstw i manipulacji rozstawiał się na scenie gotów odpalić się na pełnej piździe gdy tylko samopoczucie spadnie poniżej poziomu krytycznego. -Zostań. Chyba, że nie chcesz tego oglądać. - Powiedział, gdy tylko woda nawilżyła jego gardło i był w stanie unieść się na ramionach, by na nią spojrzeć. -Może lepiej, żebyś następnym razem wiedziała choć trochę z czym masz do czynienia. - Choć przeniósł się do pół siadu, głowa wciąż zwisała, jakby była zbyt ciężka by mógł ją utrzymać. Oczywiście nie miał zamiaru posłusznie leżeć sobie na łóżku. Wciąż roznosiło go od środka i najchętniej to poszedłby w tango, ale po upadku potrzebował tych kilku chwil na regenerację. -Ani mi się waż ją tknąć, jasne? Jeśli mam tu zostać, to ona też. - Zacisnął szczękę, ostro patrząc na byłego kochanka, ale wiedział, że nie jest to potrzebne. Paco obiecał, że pomoże i Max wiedział, że dotrzyma słowa. Mimo wszystkiego, co tu się dzisiaj odjebało był pewien, że go nie zostawi. Nie mógł, prawda? Na samą myśl, że jednak mogliby uznać, że mają w dupie pierdolonego ćpuna, łzy ponownie naszły mu do oczu, ale tym razem nie pozwolił, by opuściły jego powieki. Świat i be tego był wystarczająco niewyraźny od wpływu używek. Naćpany uśmiech pojawił się na jego ustach, gdy narkotyki po raz kolejny przejęły kontrolę przynosząc rozluźnienie mięśni. -Będziemy tu tak siedzieć i rozpaczać, czy spędzimy tę noc jakoś ciekawiej? Morales, pokazałbyś koleżance gościnność El Paraiso. - Czy kogokolwiek już dziwiło, że od płaczu potrafił przejść do śmiechu tylko po to, by zaraz rzucać w nich mięsem? Pewnie nie. Sam też nie potrafił po prostu siedzieć bezczynnie i poddawać się tej grobowej atmosferze. Potrzebował akcji, ruchu, czegokolwiek co nie było letargiem, który przynosił nie więcej niż kolejne czarne myśli.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nawet jeżeli towarzystwo przyjaciółki Maximiliana nie było mu na rękę, nie zamierzał toczyć z nią wojny, a jedynie uświadomić jej skalę problemu, z którym prawdopodobnie nigdy wcześniej nie miała do czynienia. Nie znał jej, nie potrafił jasno i precyzyjnie określić jej znajomości z chłopakiem, ani towarzyszących jej względem niego uczuć, ale mógł się domyślić, że mimo wszystko jest mu osobą dość bliską, której podobnie do niego zależy wyłącznie na jego dobru i bezpieczeństwie. Nie widział w zasadzie innych powodów, dla których miałaby tutaj pozostać poza ewentualną troską o Solberga. Nie oczekiwał też od niej pomocy, chociaż może rzeczywiście nie dostrzegł tej jednej zalety płynącej z jej obecności w tym miejscu. Skoro już i tak dowiedziała się o tym, co wyniszcza Felixa od środka, niewykluczone że lepiej byłoby gdyby zgłębiła temat od podszewki, poznając zarazem wszystkie skutki uboczne jego wędrówki ku autodestrukcji. Co prawda Paco obiecał, że pomoże chłopakowi, kiedy tylko zajdzie taka potrzeba, a i nie wyobrażał sobie aktualnie, aby miał słowa nie dotrzymać, ale zawsze mogła się przydarzyć sytuacja, podczas której będzie zbyt daleko, żeby udzielić mu niezbędnego wsparcia. Rozumiał więc wstyd Maximiliana, niechęć do rozmów czy przyznania się do dotykających go przeciwności losu, ale tak naprawdę wiedza bliskich o tym, z czym dokładnie się zmagał, działała z korzyścią dla niego, zwiększając pulę tych, którzy gotowi będą wyratować go z opresji. Pragnął tylko złapać go za fraki i wyciągnąć z tego bagna.. ale nie było to takie proste, skoro chłopięce wołanie o pomoc mieszało się z wylewami złości i nienawiścią do niego samego. Skomplikowana więź byłaby eufemistycznym określeniem tego, co ich łączyło, a Morales zdawał sobie sprawę z tego, że ma wiele zaległości do nadrobienia. Nie tak dawno temu usłyszał przecież, że chłopak wychodzi na prostą, starając się zerwać z nałogiem, ale i niedługo po tym był świadkiem jego ataku, niezwiązanego z zażywaniem środków odurzających i mówiąc zupełnie uczciwie, nie był wcale taki pewny, jak te dwie przypadłości wzajemnie na siebie wpłyną. Miał styczność z narkotykami, ale nie był ekspertem w zakresie magii uzdrowicielskiej, poza tym każdy organizm inaczej reagował na daną substancją, i to w zależnie od wielu innych okoliczności i czynników. Nie ze wszystkimi objawami był w stanie poradzić sobie sam, jednak wiedząc czego najprawdopodobniej może się spodziewać, był przynajmniej przygotowany na każdy z możliwych scenariuszy, nie wyłączając i takiego w którym – mimo możliwego protestu – zabierze go wprost do budynku szpitala świętego Munga. Szanował jego prywatność i dyskrecję, ale w zderzeniu z życiem i zdrowiem traciły one na wartości. Nie mógł zresztą udawać, że problemu nie ma, a teraz kiedy Maximilian stracił najważniejszą mu chyba w życiu osobę – partnera – domyślał się, że problem urósł do jeszcze większych rozmiarów. Nawet jeśli w tym momencie mogłoby się wydawać, że go tuszuje, naiwnie uspokajając Felixa i mówiąc, że wszystko będzie dobrze, tak robił to tylko po to, by nie podszeptywać jego wyobraźni właśnie tego, czego chłopak najbardziej się obawiał. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że muszą do tego tematu powrócić, że powinien znaleźć sposób, by przebić się przez zbudowany przez niego mur, bo bez tego podobnie jak wcześniej Tori, mógł jedynie pełnić rolę niewiele znaczącego statysty. Pomagać doraźnie, nie dotykając sedna i natury jego uzależnienia. Tak… czasami prawdopodobnie zagalopował się we własnych przemyśleniach, denerwując się na nastolatka, że podjął taką a nie inną decyzję, ale w głębi duszy wiedział, że nie był to ani jego swobodny wybór, ani żaden moralny upadek. Nie chciał nazywać jego słabości w ten sposób, kiedy jego umysł poważnie chorował, po prostu podając mu jak na tacy najprostsze, znane mu rozwiązania: przez ból do świata pozbawionego bólu. Nieścisłość polegała jednak na tym, że o ile świat ten dawał jedynie fałszywą, złudną nadzieję na wytęsknione, błogie poczucie szczęścia, tak to ten pierwszy ból był więcej niż realny i odciskał piętno nie tylko teraz, ale i na przyszłość, pchając młodzieńca ku przepaści. - Obiektywnie pewnych rzeczy lepiej nie widzieć. – Mruknął dziewczynie w odpowiedzi, wzruszając subtelnie ramionami w niemym wyrazie bezsilności. – Nie znam cię i nie podejmę decyzji za ciebie… – Pokiwał wdzięcznie głową, sięgając po podaną mu butelkę wody, kiedy nagle Solberg wybudził się z letargu, stanowczo utrzymując że Tori ma tutaj zostać. Nie ukrywał, że on wolałby żeby wyszła. Po pierwsze, ze względu na to że sama wiele wypiła, a to sprawiało, że czuł jakby miał w opiece nie jednego, a dwoje nastolatków. Po drugie, chociaż sam nie zamierzał zrobić jej krzywdy, tak nie było żadnej gwarancji że nie zrobi tego Felix, na przykład pod wpływem halucynacji lub omamów. Towarzystwo kolejnej, szczególnie tak wątłej osóbki nie było mu więc na rękę, ale nie próbował ingerować w decyzję jasnowłosej, zwłaszcza po słowach Maximiliana, który stanowczo utrzymywał, żeby została. Paco nie mógł także wykluczyć, że być może jej obecność mimo wszystko zadziała na niego kojąco. Daleki był od wysnuwania jednoznacznych wniosków, wszak w takich okolicznościach nic nie mogło być oczywiste. Na razie mogli cieszyć się względnym spokojem, a czy to tylko cisza przed burzą, cóż… Nie koncentrował się chwilowo na tym co później, a raczej na tym co teraz, a więc na nienaturalnie rozpalonej skórze chłopaka. Stuknął koniuszkiem różdżki o butelkę wody, ochładzając jej temperaturę; lekko, aby nie doprowadzić zarazem do szoku termicznego. – Pij powoli. Poczujesz się lepiej. – Cały czas mówił do niego łagodnym, spokojnym i czułym tonem, przytrzymując dłoń na jego policzku. Wręczył mu również napitek w dłoń, przedtem wylewając trochę wody na wyciągniętą z kieszeni spodni materiałową chustę, którą ułożył na jego czole dla przeciwdziałania hipertermii. Miał nadzieję, że chłopak poleży jeszcze przez chwilę, ale naćpany, szeroki uśmiech uzmysłowił mu, że to nie jest ten moment. – Gościnność El Paraiso? Czyżbyś mówił o najlepszej kuchni w mieście? – Wiedział, że płynący w żyłach narkotyk przez długi czas utrzyma jego stan czuwania, a do tej pory trzeba było zająć czymś jego myśli. Planował jednak bacznie dobierać aktywności i tematy rozmów, aby nie zasugerować niczego głupiego jego owładniętej używkami podświadomości. Nic więc dziwnego, że zręcznie ominął hazardowe rozrywki, jakimi szczycił się hotel… i rozmyślnie nie wspominał chociażby słowem o alkoholu i drinkach, mimo że nierozerwalnie kojarzyły się one z gościnnością. Akurat procentów tych dwoje powinno już dzisiaj unikać.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać mimo wszystko terapia chyba jakieś pozytywne skutki odnosiła. Choć nie było to łatwe i wkurwiało Maxa do szpiku kości, w końcu musiał zastosować się do słów Paco i przestać walczyć. Samo już wyznanie, że ma problem było krokiem, na który nie potrafił się kiedyś zdobyć i poza jego byłym partnerem tylko dwójka najbliższych przyjaciół i była opiekunka domu miała jakiekolwiek pojęcie o tym, z czym nastolatek musi walczyć. Zbyt wcześnie wjebał się w świat, który go przerastał, ale otoczenie, w jakim się wychowywał nie sprzyjało innemu radzeniu sobie z własnymi problemami, skoro jego własna matka pokazywała mu, że prochy są ważniejsze nawet od syna. Choć u Kolbergów było zdecydowanie lepiej, to jednak zniszczenia, których dokonano w jego psychice przez pierwsze osiem lat życia były już zbyt głęboko zakorzenione, by tak po prostu można je było wyplenić bez profesjonalnej pomocy, której stanowczo odmawiał aż do niedawna. Mung był opcją ostateczną, której zdecydowanie nie chciał wprowadzać w życie. Bez względu na to, jak źle bywało, jeszcze nigdy nie musiał lądować w szpitalu jeżeli obok był Morales gotów podać mu krew reema, czy znaleźć inne rozwiązanie jego złego stanu. Inaczej sprawy miały się w Inverness, gdzie nie mógł liczyć na magiczną pomoc, ale na szczęście nigdy jeszcze nie poszalał tak, by doprowadzić się do przedawkowania, czy innych tego typu konsekwencji. Wydarzenia na cmentarzu były zupełnie inną historią, która choć nauczyła go wiele i pozwoliła nieco wydorośleć, widocznie nie nauczyła go, że mieszanie dragów i alkoholu w sporych ilościach to jednak kiepski pomysł. Przynajmniej dziś ograniczał się do jednych prochów, nie mieszając mugolskich substancji z tymi magicznymi i raczej nie zapowiadało się na to, żeby Tori lub Paco mieli przyjebać mu bejsbolem to nieprzytomności i amnezji. Choć pewnie ich kusiło i nie mógł mieć im tego za złe. Nie chciał trzeźwieć z wielu powodów, ale obecnie to właśnie rozmów dnia następnego, czy tych, które miały odbyć się w dalszej przyszłości, obawiał się najbardziej. Przed Sorrento otworzył się już dziś i choć nie powiedział jej o rzeczach związanych z jego stresem pourazowym, czy też nie poruszył głębiej tematu swojego rozstania, to jednak wywalił z siebie kilka bolączek i faktycznie przyniosło to nastolatkowi poprawę samopoczucia. Niestety tylko chwilową, bo od razu zalała go fala poczucia winy i wstydu, który tak rzadko malował się na jego twarzy. Z Moralesem sprawa od zawsze miała się inaczej. Nie otwierali przed sobą serc. Max był nawet w stanie powiedzieć, że nie do końca sobie ufali, co biorąc pod uwagę to kim byli miało jakiś tam sens. Mężczyzna wielokrotnie próbował poznać chłopaka, ale ten zawsze czymś go zbywał, chroniąc swojej prywatności niczym smok broniący wejścia do największych skarbców Gringotta. Ale czy Morales mógł go za to winić, jeżeli sam na Malediwach uznał przywiązanie za słabość? Dla Maxa to właśnie taka relacja była powodem to zaufania i otworzenia się przed kimś, choć nawet w tej sytuacji nie zawsze mu się to udawało. Spojrzał ostrzej na Salazara, gdy ten odezwał się do Tori. Był gotów zaatakować, jeżeli ten wypierdoli ją z pokoju. Więcej, naprawdę był gotów zrobić wszystko, byle się stąd wtedy wydostać, mimo tego, że jeszcze przed chwilą błagał go o pomoc. Wciąż tego pragnął, ale nie mógł pozwolić, by Morales pozbawił go tak wielkiego wsparcia. Prawdą było jednak, że były ślizgon naprawdę bywał nieobliczalny i nawet sam Merlin nie był w stanie zapewnić, że nie rzuci się na kogoś z nich w celu zrobienia im krzywdy, czy prowokacji do ataku na własną osobę, bo choć chciał poczuć się lepiej, to pragnienie autodestrukcji i ulgi w postaci bólu, wciąż się w nim kołatało. Przyjemny chłód rozlał się po jego ciele, gdy woda wlewała się do jego gardła. Był rozgrzany i czuł, że powietrze zrobiło się nieco cięższe, tym samym spłycając oddech nastolatka, ale nie było to coś, co przeszkadzałoby mu szczególnie w życiu. Dodatkowo chustka na jego czole nieco to uczucie zmniejszała, dając dostęp do upragnionego chłodu również od zewnątrz. Słysząc o "najlepszej kuchni w mieście" przewrócił oczami i już otwierał usta, by zacząć wyzywać Paco od popierdolonego chuja, który nie wie czym jest dobra zabawa, gdy nagle szmaragdowe tęczówki rozbłysnęły iskierkami, które zwiastowały jedno - wpadł na pomysł i to na taki, który jeszcze bardziej nakręcił go do wyskoczenia z łóżka. Obiema dłońmi ujął twarz Moralesa i z szerokim bananem na ryju złożył na jego czole soczystego buziaka. -Paco, ty pierdolony skurwysunu, jesteś genialny! Wiesz o tym, prawda? - Nie byłby sobą, gdyby od razu powiedział, co kryje się w jego przećpanym umyśle. O nie, musiał zacząć tak, żeby wprowadzić ich najpierw w konsternację. -Masz jebaną rację! Schodzimy na dół i coś ogarniemy! Może upieczemy quesadillę? Albo paellę? Jestem mistrzem ruchomych pierniczków, jakby ktoś z was wątpił! - Podniósł się nieco za szybko i zakręciło mu się porządnie w głowie, ale już stał na nogach zapinając koszulę, gotów do pojedynku niczym w MasterChefie, choć kucharzem to był akurat marnym. Nie licząc wspomnianych pierniczków. Ani myślał o jedzeniu. Łaknienie miał wyłączone kompletnie przez dragi, ale gotowanie? No kurwa nagle okazało się, że to najlepszy pomysł na świecie. -Bierz butelkę ginu i lecimy. Albo lepiej dwie. No, na co czekacie? - Spojrzał na nich wyczekująco, jakby kompletnie nie wiedział, czemu mają takie powolne ruchy. To wcale nie dlatego, że on był na speedzie totalnym, bo przecież łatwiej było oskarżyć cały świat o zbyt leniwe podejście.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Drogocenna krew północnoamerykańskiego, magicznego woła wielokrotnie pozwalała im uniknąć odwiedzin w szpitalu świętego Munga, ale przede wszystkim Morales żałował tego, że w ogóle kiedykolwiek wręczył Felixowi rema, po części przyczyniając się do pogłębienia jego zamiłowania do środków odurzających. Niewykluczone, że chłopak brnąłby dalej w przepaść również i bez jego udziału, ale i tak z czasem odczuł na barkach ciężar odpowiedzialności, dostrzegając również i własną winę. Skłamałby mówiąc, że od zawsze zależało mu na zdrowiu i szczęściu Solberga, wszak początkowo myślał wyłącznie o swojej przyjemności i korzyści, sprowadzając go jedynie do roli niewiele znaczącego kochanka, którego co gorsza traktował jak należną mu własność. Mimo wszystko ich romans nie zakończył się po paru upojnych nocach, a rozkwitał dalej w najlepsze, powoli zastępując zabawę pojęciem wspólnie spędzonego czasu. Unoszącej się zaś w powietrzu namiętności zaczęło towarzyszyć również przywiązanie i troska. Nawet nie zauważył, kiedy zdecydował się roztoczyć nad nim swą opiekę, ale jego gryfońska przyjaciółka w jednej kwestii miała wiele racji: obaj byli do dupy, jeśli mowa o wyrażaniu drzemiących w nich uczuć. Co więcej, więzi podobne do tych, jaka wytworzyła się pomiędzy nim a Maximilianem, Paco uważał za słabość. Nie bez powodu, wszak działając prężnie na nokturnie, doskonale zdawał sobie sprawę z tego z jaką łatwością wrogowie wykorzystują czułe punkty, a bliskie relacje zdawały się największą piętą achillesową. Nie chciał przyznawać się przed sobą samym, że Felix stał się dla niego kimś więcej niż tylko doborowym towarzystwem i atrakcyjną fizycznie uciechą, a wszelką emocjonalność względem niego dusił w zarodku, ukrywając ją pod płaszczykiem aroganckiego uśmiechu i posesywnego podejścia do jego osoby. Nawet jeżeli na malediwskich wyspach wyspowiadał się przynajmniej z części swoich grzechów, tak nie dało się ukryć że nie zbudowali tej więzi na pewnym i stabilnym gruncie. Mimo że wiele razy był przecież przy nim, sprzątał jego wymiociny, szeptał mu do ucha, kiedy ten walczył z wewnętrznymi demonami i narkotycznymi halucynacjami oraz obejmował ramieniem jego zlane zimnym potem ciało, to przemilczane problemy i niedopowiedzenia rzucały złe światło na rozwój ich relacji, stając się następnie zarzewiem do burzliwych konfliktów. Popełnił wiele błędów już u samych podstaw ich znajomości, z których udostępnienie chłopakowi rema okazywało się jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Chociaż nie zawsze czynił to świadomie, wielokrotnie umniejszył jego wartość, bywał wobec niego oschły i opryskliwy, niesłusznie obwiniał go za jego potknięcia i wskazywał że mu nie ufa, potem nieskutecznie próbując przebić się przez coraz grubszy mur, stworzony dla ochrony jego prywatności, przez co Felix tym bardziej zamykał się przed nim, odtrącając jego pomocną dłoń albo obracając doskwierające mu rozterki w żart. Pragnął jego dobra, trwał przy nim kiedy było naprawdę nieciekawie, ale bagaż wspólnych doświadczeń okazał się niewystarczającym wsparciem. Maximilian mógł się bowiem czuć bezpiecznie w otoczeniu jego ramion, co sam zresztą nie tak dawno temu przyznał, ale Paco nigdy wcześniej – przed ostatnią rozmową na tarasie drewnianego, malediwskiego domku – nie utwierdził go w przekonaniu, że traktuje go jak kogoś bliskiego jego sercu. Nie ułatwiał mu zadania, instynktownie odżegnując się od jakichkolwiek prób budowania więzi opartej na obopólnym zaufaniu i prawdziwych emocjach. Łatwiej było nie nazywać rzeczy po imieniu, raczyć się jedynie tak kuszącą bliskością, unikając zarazem jednoznacznych zapewnień i zobowiązań. Zrozumiał to wszystko zbyt późno, czasami nie potrafił również być tak empatyczny, jakby tego chciał, ale starał się to wszystko naprawić i nadrobić zaległy, stracony niejako czas, nie tylko rekompensując wyrządzoną mu krzywdę. Chciał… musiał dowiedzieć się, jak sobie radzi, co dokładnie go trapi, czego najbardziej się obawia i o czym tak naprawdę marzy. Dlaczego wybierał… wróć – wszak to nie był jego wybór ani jego wina - dlaczego tak wiele razy upadał i czego potrzebował, by otrzepać rękawy z kurzu i ruszyć naprzód. Po prostu nauczyć się go na nowo, w zupełnie innych, bardziej sprzyjających okolicznościach. Na rozmowy i uczucia miał jednak jeszcze nadejść czas, a na razie Salazar robił to, co rzeczywiście umiał, koncentrując się na przyśpieszonym rytmie serca Maximiliana, jego spłyconym oddechu i na rozpalonym ciele, które pod wpływem środków odurzających niezbyt dobrze reagowało na nagły wzrost temperatury. Dawał mu upragnione poczucie chłodu, zachowując jednocześnie czujność i trzeźwy umysł, gdyby sytuacja przybrała bardziej niebezpieczny obraz. Prychnął pod nosem, chociaż wcale nie było mu do śmiechu, kiedy Felix obiema dłońmi ujął jego twarz z szerokim uśmiechem i iskierkami błyszczącymi w szmaragdowych ślepiach. Odpowiedział mu wyżej uniesionymi kącikami ust, ukradkiem zerkając jednak porozumiewawczym spojrzeniem na Tori, starając się bezgłośnie przekazać jej, żeby nie dawała się zwieść jego werwie i szalonym pomysłom. Nie chciał oszukiwać Solberga, ale musiał w roztropny sposób ostudzić jego zapędy, wymyślając jakiekolwiek racjonalne uzasadnienie, dla którego mieliby nie opuszczać pokoju… albo chociaż hotelowego piętra. Ot niewinne kłamstewka mające trzymać go z dala od tłumu, używek i innych niebezpieczeństw. W końcu cel uświęca środki. - O, mówisz jak człowiek. Paella brzmi jak dobry plan. – Wcielił się w rolę, składając delikatny, czuły pocałunek na jego szyi, udając że wszystko jest w jak najlepszym porządku. – No chyba że wolisz pierniczki. Nie chciałbym wpływać na twoją decyzję, ale osobiście postawiłbym jednak na coś z mięsem. – Nie ma to jak uciąć sobie pogawędkę, czyż nie? Problem w tym, że te kilka zdań nie powstrzymywało chłopaka przed zapięciem w pośpiechu guzików koszuli i pogonią za dobrą zabawą. Wstał więc. spoglądając na zegarek, jakby faktycznie zbierał się razem z nim do wyjścia, mimo że wcale nie zamierzał puszczać go na dół. – Kurwa, Felix… zaczekaj, a składniki? O tej porze niczego nie kupimy, ale spokojnie, nie takie rzeczy załatwiałem. Musisz mi tylko dać trochę czasu. – Pokiwał do przyjaciółki Maximiliana, wskazując to na nią, to na niego, by przez moment odwróciła jego uwagę. – A propos tego ginu… nie mówiłeś czasem, że kręci ci się w głowie i chcesz trochę odpocząć od alkoholu? – Zasugerował ostrożnie, ale napotykając jego wyczekujące i natarczywe spojrzenie, zmuszony był nieco zmienić taktykę. Nie czuł się z tym dobrze, ale widział wcześniej jak jasnowłosa przegląda jego torbę, a w oczy rzuciła mu się kilka szklanych fiolek. Nie był pewien czy znajdzie tam to, czego szuka, ale trzeba było wierzyć w przezorność nastolatka. – Ginu akurat nie mam, ale wymyślę coś dobrego. – Nie znali się z Maximilianem od wczoraj. Chłopak doskonale wiedział, że lubuje się w barmańskiej sztuce, ale tym razem nie zamierzał szczycić się swoimi zdolnościami. Pozostawił na chwilę Solberga w rękach Tori, wędrując w stronę barku (na wszelki wypadek zamknął go potem zaklęciem na cztery spusty), żeby wyciągnąć z niego dla niepoznaki butelkę tequili, podczas gdy tak naprawdę korzystając z chwili nieuwagi naćpanego jegomościa, zgarnął także z jego rzeczy szklaną ampułkę podpisaną jako Dictum. Miał świadomość, że Felix nawet jeżeli znalazł się pod wpływem środka odurzającego, to nie jest idiotą. Postawił więc przed sobą jedną szklankę i dwa kieliszki. Nalał wody jego przyjaciółce, do pierwszego kieliszka przelał trochę tequili z wodą dla siebie – też nie chciał pić zbyt wiele, skoro czekała go nieprzespana noc – zaś drugi z kieliszków wypełnił magiczną miksturą, którą wzbogacił kilkoma tylko kropelkami wysokoprocentowego trunku, aby Maximilian nie zwietrzył podstępu po nietypowym zapachu drinka. Wreszcie powrócił do nastolatków, najpierw podając szklankę Tori. – Dla panienki woda, zgodnie z życzeniem. – Potem dopiero wręczył osiemnastolatkowi dość specyficznego shota, unosząc zarazem swoje, trzymane pomiędzy palcami szkło, którym zechciał się nawet z nim stuknąć. – No to nasze zdrowie, Felix. – Wzniósł toast, przypatrując się czy aby na pewno chłopak wychylił całą dawkę eliksiru na raz. W głębi duszy liczył na to, że leczniczy wywar choć w niewielkim stopniu oczyści jego organizm z toksyn. Nie to, żeby szczególnie ułatwiało im to robotę, biorąc pod uwagę, że istniało duże prawdopodobieństwo, że dzieciak wyrzyga wszystko co do tej pory zjadł lub wypił… mimo wszystko lepiej było, żeby pozbył się tego syfu z organizmu, a i nieco prościej powinno być go utrzymać w ryzach, niwelując częściowo pobudzający efekt płynących w jego żyłach narkotyków.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Rozczarowana Maxem była tylko wtedy gdy myślała, że są tu po to by wzbudzać w Salazarze zazdrość. Teraz jednak rozumiała już, że Max szukał pomocy u kogoś kto już wiedział o jego problemach – a to zmieniało postać rzeczy. Dlatego nie było już w niej nawet grama poprzedniego rozczarowania. Nie było w niej też żalu, złości. Trochę smutku i jedynie to mógł zobaczyć w jej oczach. Była smutna, że sama nie mogła mu pomóc i jednak potrzebował szukać tego wsparcia poza duetem Sorrento-Solberg. Nie była jednak jedyną istotą w jego życiu i czasem o tym zapominała. Zapominała, że w Max ma też inne osoby u których może szukać wsparcia. To jej życie było takie niepoukładane, że poza ich duo ciężko było szukać kogoś do kogo mogłaby przyjść po pomoc właśnie w tak kryzysowej sytuacji. Dlatego tak bardzo opierała się na nim ze swoimi problemami – bo jeśli nie na nim, to ona również została by z tym sama. A Vitt nie potrafiła być sama. Ona, jako jedyna w tym towarzystwie, nie była „do dupy w emocje” - a przynajmniej tak jej sięwydawało, skoro potrafiła jasno powiedzieć „Potrzebuję Cię, bo nic nie pamiętam. Potrzebuję Cię, bo nikomu innemu nie ufam. Potrzebuję Cię, bo boję się, że ktoś wykorzysta moją amnezję”. To potrafiła powiedzieć... Szkoda tylko, że o wielu innych rzeczach nie – ale to bardziej problem z przyznawaniem pewnych rzeczy przed samą sobą niż przed innymi. - Nie chodzi o to czy chcę to widzieć czy nie – Odpowiedziała Salazarowi kiwając przy tym dodatkowo przecząco głową – Chodzi o to czy mogę pomóc, czy będę tylko przeszkadzać – Nie martwiła się o swoją psychikę po tym co tu zobaczy ani o ewentualne obrażenia fizyczne jeśli Max zamiast niej zacząłby nagle widzieć trójgłowego psa, który natychmiast wymaga pokonania szczotką od mopa. Martwiła się czy nie wpłynie źle na dochodzenie do siebie Maxa. I czy będzie w stanie bardziej pomóc niż przeszkodzić w pomocy – co zresztą powiedziała na głos. Tym bardziej, że nie wiele mogła poczynić w kwestii np. teleportacji po jakiś lek, bo wciąż była pijana - nawet jeśli po jej zachowaniu zupełnie nie było tego widać i ktoś kto nie wiedział jak się wcześniej bawiła na bank stwierdziłby, że jest trzeźwa. Cokolwiek jednak Salazar odpowiedział decyzja i tak została podjęta, bo Max postawił ultimatum. - Zostanę – Uśmiechnęła się ciepło do Solberga Nie zamierzała jednak grać w tym wszystkim pierwszych skrzypiec. Usunęła się na bok pozwalając na to, by bardziej doświadczona osoba zajęła się rozemocjonowanym Felixem. Choć trochę ciężko jej się na to patrzyło mimo wszystko. Czułość tego mężczyzny względem Maxa... Z każdym kolejnym takim gestem miała wrażenie, że ktoś siedzi za jej plecami i wbija w nie małe szpileczki. I jedną wielką szpilę, gdy Paco dotknął wargami szyi Maxa.... Zrzuciła to jednak na alkohol, jak większość niepokojących emocji powstających w niej dzisiejszego dnia. Nie chcąc powiedzieć lub zrobić czegoś, czego będzie rano żałowała, wrosła w znalezione niedaleko łóżka krzesło stając się z nim jednością. Do czasu aż ktoś zwróci na nią uwagę. Za pierwszym razem stało się to gdy Max gotowy był wybiec na dół i urządzać MasterChefa... Choć biorąc pod uwagę okoliczności to byłoby raczej Hells Kitchen – oni by walczyli kto zrobi lepsze pierniczki, a on aby się po nich darła. Brzmi spoko, ale nie tym razem, bo zrozumiała przekaz idący za spojrzeniem Paco. Tak będzie cały wieczór, prawda? Na zmianę będzie śmiał się i płakał. Wybuchał energią i padał ze zmęczenia. Prawił komplementy i wyzywał od kutasów. Szczerze? Na to chyba nie da się być przygotowanym nawet jeśli Salazar widział u niego zjazd więcej razy. - Przypominam Ci Max, że dzisiaj mieliśmy być piratami... Więc jeśli mamy coś jeść, to tylko świeżą rybkę prosto z kutra popijaną rumem. Do świtu nie załatwimy takiej rybki, więc trzeba poczekać – Zadziałała natychmiast gdy Salazar bezdźwięcznie poprosił ją o chwilowe zadbanie o to by Max nie zmienił miejsca pobytu. - Wiedziałeś, że krokodyl nie potrafi wystawiać języka? – Spytała szczerząc się do chłopaka. Jednocześnie zastanawiała się czy to na pewno dobry pomysł żeby Salazar przynosił mu dodatkową porcję alkoholu właśnie teraz, gdy powoli zaczyna wszystko z niego schodzić? Spojrzała więc pytająco gdy dwie z trzech przyniesionych szklanek zawierały jednak trunek. Ona wyjątkowo bardzo ucieszyła się, że dla niej przeznaczona była ta z wodą, bo widok przeźroczystej substacji natychmiast przypomniał jej jak bardzo jest spragniona. Złym pomysłem było jednak brać cokolwiek do rąk w ich obecnym stanie, bo jak tylko poczuła dotyk na linii szklanka-rękawiczka-skóra tak ból powrócił z całą swoją mocą. Odchrząknęła ukrywając za tym dźwiękiem słowo „Kurwa”. - Dzięki – Odparła nie brzmiąc na szczególnie wdzięczną, ale nic nie mogła na to poradzić – Do dna chłopaki, nie bądźcie baba – Czemu to powiedziała nie wiedząc, że w szklance Solberga jest nie tylko alkohol? Podświadomość? Kobieca intuicja? Po części. Bardziej chodziło o to, że pod tym pretekstem sama wyzerowała swój nie-drink, co pozwoliło odstawić szklankę na ziemi obok nogi krzesła. Żeby nie musieć już po nią sięgać. Następnie podciągnęła nogi do góry (zapominając, że jest w krótkiej sukience, ale jakie to miało znaczenie teraz?) i przyciągnęła nogi do swojej klatki piersiowej pięty opierając na brzegu krzesła. Następnie oparła o kolana brodę. Obserwowała grzecznie dalszy przebieg wydarzeń.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie wiedział o jego problemach. Wiedział o jednym, bo to ten problem ich ze sobą połączył. Cała reszta stała za grubym murem, przez który mężczyzna wielokrotnie próbował się przebić. Niestety nieskutecznie. Zamiast zaufania i otwartości zderzał się z obelgami, żartami i dystansem, którego nie sposób było zmniejszyć. Skoro Paco widział go jako ćpuna, Max takiego grał, ale to Tori było dużo bliżej by móc stwierdzić, że zna prawdziwego nastolatka. Tego bardziej otwartego, optymistycznego i działającego pod impulsem, a w dodatku tego, który w każdej chwili był gotów pomóc przyjaciołom w potrzebie. Zazdrościł jej, że potrafi tak szczerze i prosto mówić o swoich problemach i potrzebach, ale z drugiej strony ilekroć sam próbował podobnego zachowania, jeszcze bardziej przekonywał się, że jest to dla niego zbyt bolesne. A ten rodzaj bólu był daleki od bólu, za którym gonił. Gonił, ale nie uciekał się do niego bezpośrednio. Dopóki jego i Felka drogi się nie rozeszły, nigdy umyślnie nie zadawał sobie bólu, a i rany na klatce piersiowej w dużej mierze były efektami napadów, których nie kontrolował. Męczyło go to, ale nie wiedział, jak sobie z tym poradzić, a nie omawiał tego na terapii, bo najzwyczajniej w świecie chodził na nią tylko po to, by wyjść z narkotykowego bagna. Był pewien, że jak to uda mu się ogarnąć, z całą resztą da już sobie radę sam. Jak widać mylił się. Chyba faktycznie przynosił wszystkim bliskim pecha. Morales chodził wiecznie wkurwiony z jego powodu, Tori smutna, z Brooks wiecznie lądowali w szpitalu, a to co działo się z Felkiem wychodziło poza jakąkolwiek skalę zniszczenia. O Boydzie nawet nie wspominając. Czasem naprawdę myślał, że może złoty strzał rozwiązałby tę sprawę i choć nigdy na poważnie do tego nie podszedł, to jednak takie myśli kłębiły się w jego głowie i psuły mu nie jeden dzień. Mimo to, mocno mu ulżyło, gdy Tori z nim została. Potrzebował tak samo jej obecności jak i obecności byłego kochanka i nie miał zamiaru tego ukrywać. Choć rozmowa na Malediwach w pewien sposób oczyściła ich umysły z niepewności, Max nadal czuł, jakby Paco widział go tylko przez jeden pryzmat - zabawki i ćpuna, który prędzej czy później i tak do niego wróci w poszukiwaniu prochów, przyjemności, czy wsparcie podczas zjazdu. Nie żeby mężczyzna się mylił, ale to nie był cały Max, a tylko fragment jego osoby. Fragment, którego sam nienawidził w sobie bardziej, niż każdy na świecie, który kiedykolwiek skierował w stronę chłopaka swoją nienawiść. Może to właśnie dlatego tak łatwo było mu tę rolę grać, bo sam mimo ostatniej poprawy i widocznych postępów czuł się jak ostatnia nic nie warta szmata. Problem był taki, że on aż lgnął do tłumu, używek i innych niebezpieczeństw. Dałby wszystko za partię w pokera, czy ruletkę, a za black jacka to i oddałby swoje lewe jądro! Teraz jednak był skupiony na czym innym, bo w głowie widział już jak w trójkę popijając sobie drineczki rozpierdalają hotelową kuchnię, próbując upichcić coś pysznego, czego i tak by przecież ostatecznie nie zjadł. Przynajmniej nie przed rankiem, kiedy to narkotyki opuszczą jego organizm, a on będzie gotów wyjeść całe Londyńskie zapasy, byle tylko zaspokoić ssący głód. Problem był jeszcze jeden. Gdy Paco delikatnie dotknął wargami skóry na jego szyi, Solberg poczuł jeszcze jedną potrzebę, zdecydowanie wzmocnioną przez krążące w żyłach prochy. Przymknął nawet oczy, mrucząc cicho, co zresztą mężczyzna dobrze znał jako prośbę o więcej. Nastolatek nie potrafił ukryć rozczarowania w oczach, gdy okazało się, że tylko na tym jednym czułym geście sprawa została zakończona. Szybko jednak przypomniał sobie o gotowaniu i ponownie zakipiał energią. -W takim razie Paella! - Zadecydował bo faktycznie co mięso to mięso. Nie żeby był wegetarianinem. O tym też zdarzało mu się zapomnieć. Głupi nawyk wpojony mu przez jedną z byłych lata temu. -Paella! Paella! Jak to dźwięcznie brzmi! Jak muzyka! - Zaczął kręcić się i porwał Tori z fotela, cały czas śpiewając nazwę potrawy jak pojeb, gdy okręcił dziewczynę wokół jej własnej osi. -Składniki? - Zatrzymał się nagle słysząc to słowo. Widać było, że przetwarza sens tego, co powiedział Morales. -Tylko się pospiesz! - Pogroził mu palcem, choć wiedział, że ten jak chce, to i słonia z różowymi paznokciami załatwi w mgnieniu oka. Problem był tylko taki, że chyba Paco właśnie nie do końca chciał. Rozterka szybko jednak poszła w zapomnienie, bo Tori przypomniała mu o piratach. I RUMIE. A tego to już zignorować nie mógł. -Jesteście okrutni. Jedno z drugim. Czy ja wiecznie muszę na was czekać? - Przewrócił oczami, ale od razu porwał Tori na ramiona i ponownie obrócił. Średnio to było rozsądne, bo przez wzgląd na swój stan zachwiał się i ledwo ją utrzymał, ale czy PIRAT by się tym przejmował? Ten naćpany na pewno nie! -Ja? Coś Ty, znasz mnie od wczoraj? Każdy dobry park rozrywki ma swoją karuzelę! - Zaśmiał się z własnego żartu, bo oczywiście nie miał zamiaru rezygnować z kolejnych drinków. Nie przyszedł tu przecież na stypę, a na zabawę więc i tego oczekiwał. Zupełnie jakby zapomniał, że jeszcze kilka chwil temu płakał w ich ramionach. Uśmiechnął się szerzej słysząc, że Paco nie zostawi go jednak o suchym pysku i zwrócił się do Tori, która wyjechała z zajebistą ciekawostką o krokodylach!-Nie miałem pojęcia. Ale to przecież nie jest takie trudne, no nie? - Wystawił sam język, przygryzając go lekko. Na tyle lekko, by wyjątkowo nie zrobić sobie już żadnej krzywdy, co akurat było plusem biorąc pod uwagę, że rozmazana krew wciąż istniała na jego policzku, a rany na dłoniach ledwo się zasklepiły. Nie mówiąc już o przegryzionej wardze. Widać dywersja i odwrócenie uwagi okazały się skuteczne, bo chłopak zupełnie nie zwracał uwagi, że po raz kolejny tego wieczoru naruszono jego prywatność i zajebano mu fiolkę z torby. Fiolkę, którą i tak wiedział, że po dzisiejszej nocy opróżni, bo przecież nie bez powodu ten eliksir warzył. Zwrócił uwagę na Salazara dopiero, gdy ten podał Tori wodę, a jemu podał pełen kieliszek. Max powąchał zawartość ciekaw, co takiego Morales przygotował dziś specjalnie dla niego i od razu jego spojrzenie diametralnie się zmieniło. Twarz nastolatka była tak podobna do tej, którą Paco widział podczas wypadu na Kubie, że jedyną różnicą były tylko przećpane źrenice. -Tequila? - Zapytał retorycznie, podchodząc do Moralesa i przejeżdżając zalotnie dłonią po jego koszuli, jakby nie marzył o niczym innym jak o zdjęciu jej z męskich ramion byłego kochanka. -A gdzie sól i cytryna? - Dodał ściszając głos przekonany, że Paco zrozumie aluzję. Trik z tequilą był zbyt charakterystyczny, by móc o nim tak łatwo zapomnieć. Musiał jednak obejść się smakiem i z lekkim zawodem w oczach stuknął się z mężczyzną szkłem, w geście toastu, a słysząc słowa Vittori poczuł, że postawiono mu wyzwanie. -Jak sobie pani życzy. - Wyszczerzył się do niej, przechylając cały kieliszek od razu i wlewając sobie całą jego zawartość do gardła. Początkowo poczuł charakterystyczne dla tequili pieczenie w gardle, ale zaraz potem przyszedł nieprzyjemny posmak, którego nie potrafił zidentyfikować, choć gdyby nie był tak porobiony, to pół spojrzenia na kieliszek powiedziałoby mu już z czym ma do czynienia. -Bez obrazy stary, ale to smakuje jak gówno. Coś Ty tam dał? - Skrzywił się, wyciągając język i sięgając po zostawioną na łóżku resztkę wody, by przepłukać całe to gówno z ust. -To ja lecę do kibla i spadamy do kuchni? Ryba, paella, co tylko chcecie! - Zawyrokował, nagle przypominając sobie o ich poprzednim planie. Ruszył do łazienki chwiejnym krokiem, a gdy wrócił podszedł do swojej torby szukając... W sumie to sam nie wiedział czego. Po chwili jednak nazwał się idiotą pod nosem i wyciągnął z kieszeni nieco już pomiętolone szlugi, by odpalić jednego z nich i spojrzeć na Tori i Moralesa wyczekująco. Mieli misję do zrobienia przecież! Nie minęło jednak zbyt wiele czasu, gdy cały plan poszedł się jebać, a Solberg poczuł, że łeb zaczyna go napierdalać, a żołądek wyraził chęć opróżnienia się z zawartości. Spojrzał krzywo na merlinową strzałę i zgasił ją w popielniczce uznając, że to pewnie wina jednego ćmika za dużo. Jeszcze nie wiedział, w jak wielkim błędzie był. Mimowolnie usiadł na brzegu łóżka czując, jak jego ciało coraz mocniej zaczyna drżeć i w końcu nie miał już siły dłużej tego powstrzymywać i zwrócił na dywan. Klasyczne spotkanie z Salazarem, nie ma co. Gdy skończył, chciał się podnieść po różdżkę i posprzątać, ale drżenie zwiększyło się, a łokcie ugięły, gdy próbował się na nich unieść, co ostatecznie spowodowało, że klapnął ponownie na miękkim materacu. Zaczynał czuć się naprawdę chujowo, a przecież nie miał powodu. Wszystko szło ku lepszemu i nawet dostał drin.... -Ty jebany kutasie... - Spojrzał ze złością na Paco, gdy zorientował się, co musiało się wydarzyć. Może i nie wiedział, że dostał dokładnie Dictum, ale doszło do niego, że ohydny smak drinka mógł mieć coś wspólnego z próbą oczyszczenia jego organizmu. Nie miał jednak siły powiedzieć nic więcej, bo skulił się na łóżku i ponownie zwrócił zawartość żołądka trzęsąc się bez opamiętania. Paznokcie mimowolnie znów wbiły się w ciało, przerywając tkankę do krwi, ale nie zwracał na to uwagi. Świat zyskiwał i tracił na ostrości, a on wiedział, że najmniejszy ruch spowoduje nową plamę żółci w jego najbliższym otoczeniu. Zacisnął więc zęby, próbując jakoś to wszystko zdławić i wbił się twarzą w poduszkę, jakby licząc, że ucisk puchowego materiały złagodzi męczącą skronie migrenę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nigdy wcześniej nie widział, żeby Felix świadomie okaleczał własne ciało, ale to tylko świadczyło o pogłębieniu jego problemów i ogromnym bólu, jaki całkiem zawładnął nad jego życiem. Prawdopodobnie rozstanie z partnerem podziałało jako czynnik zapalny, na nowo uruchamiając w nim mechanizm autodestrukcji, który konsekwentnie spychał go na dno, każąc jednocześnie myśleć o sobie, że jest niewiele wartym śmieciem, zasługującym na wszystko to, co najgorsze. Szramy na ciele i podróż do narkotycznej, pozbawionej wyższych emocji nibylandii zapewne pozwalała mu na parę chwil zapomnieć o tym, co go tak naprawdę trapi, ale przy okazji utwierdzała go w tym błędnym przekonaniu, że nie należy mu się choćby odrobina szczęścia. Przynajmniej tak Salazar przypuszczał, bo niestety nie czytał mu w myślach, a poza tym Maximilian zamknął się przed nim skuteczniej niżeli najbardziej doświadczony oklumenta. Nie powinien mu się jednak dziwić, skoro wiele razy sam potraktował go jak szmatę – nawet jeżeli stworzoną z atłasu, to nadal była to tylko szmata. Pomagał mu, zamykając go w objęciu własnych ramion i znosząc wytrwale te wszystkie obelgi wyduszone pod adresem jego osoby, ale nie zdawał sobie przy tym sprawy, że w rzeczywistości konsekwentnie ranił jego uczucia, wykorzystując jego bezsilność dla własnych korzyści; wszak dzieciak i tak zawsze do niego wracał, czyż nie? Broniąc go przed samym sobą, nie pomyślał że walczy wyłącznie o utrzymanie go przy życiu, ograniczając potencjalne straty, nie dając mu jednak tego, czego podświadomie potrzebował. Mimo że wcale nie chciał sprowadzać go do roli zabawki czy bezwartościowego ćpuna, tak defensywna, a przy tym posesywna postawa, jaką względem niego przyjmował, mogła sprawić że właśnie w ten sposób Solberg poczytywał jego troskę. Zrozumiałe, skoro Paco po prostu trwał przy nim, wsłuchując się w jego zmaltretowany organizm, zapominając natomiast o pragnieniach cierpiącego serca i duszy. Prawda była jednak taka, że nieważne ile nocy by przez niego nie przespał i jak bardzo by nie chodził jego zachowaniem wkurwiony, nie potrafił myśleć o nim jako o kimś, kto przynosi mu pecha. Nigdy się przecież nie wycofywał, nie obierał innej ścieżki, kiedy czarny kot przebiegł mu drogę, a tego tutaj kocura gotów był przytulić do siebie i pogłaskać po lśniącej sierści, choćby pazurami wydrapywał jego skórę do krwi. Nie odpowiedział dziewczynie, wzruszając tylko bezradnie ramionami. Nie był w stanie obiektywnie ocenić czy jej obecność okaże się przeszkodą, czy może wzbudzi w ich wspólnym przyjacielu jakiekolwiek przejawy pozytywnych emocji. Nie czuł się zresztą uprawniony do podejmowania za nią decyzji. Oczywiście wolałby, żeby nie widziała i nie słyszała tego wszystkiego, co może się tutaj wydarzyć, ale w obecnych okolicznościach musiał odsunąć na bok swoją wygodę i zachcianki, koncentrując się na tym, co najlepsze dla Maximiliana. Nie zamierzał więc stawać pomiędzy nim a Tori, zwłaszcza po jego słowach, dobitnie uzmysławiających mu, że traktuje dziewczynę jako osobę bliską jego brutalnie złamanemu sercu. Nie mógł zachować się inaczej, jeżeli rzeczywiście chciał mu pomóc, a nie tylko utrzymać go u swojego boku. Nie było mu łatwo go oszukiwać, i to nie tylko dlatego że pod wpływem środków odurzających jego szmaragdowe ślepia pozostawały tak samo bystre, a umysł – mimo że tkwiący aktualnie w odmętach nieznanej jemu i ich towarzyszce krainie – nadal pracował na pełnych obrotach; może nawet zbyt pełnych i zbyt szybkich. Nie było mu łatwo, bo domyślał się że gdy chłopak zorientuje się w jego niecnych zamiarach, ponownie wyleje na niego falę wściekłości i obwini go o zniszczenie tak pięknego przecież, mimo że złudnego i szkodzącego mu nastroju. Niewykluczone, że Tori znów miała trochę racji. Nie potrafiłby zliczyć ile razy w uszach wybrzmiały mu rzucane przez Solberga obelgi, ale nawet jeżeli był na nie przygotowany i w pewnym sensie zdążył już do nich przywyknąć, tak każde słowo zdawało się ostre niczym brzytwa, a on sam wcale nie podchodził do nich tak obojętnie, jak mogłoby się wydawać po jego niewzruszonej twarzy. Pokerowa mimika nie towarzyszyła mu jednak zbyt długo, chociaż kiedy polewał „drinki” kąciki ust uniosły się mimowolnie w rozbawionym uśmiechu. Słyszał bowiem historyjkę o rybackim kutrze i krokodylu, kątem oka zerkał również na taneczne podrygi dwojga nastolatków, a chcąc nie chcąc, musiał przyznać że nieproszona kompanka niedoli radziła sobie więcej niż nieźle. Niepotrzebnie może wspominała o rumie, ale byłby hipokrytą gdyby ją za to winił, wszak i on nie ustrzegł się błędów. Rozmyślnie zamaskował bowiem zapach odtruwającego eliksiru kilkoma kroplami tequili, ale chyba nie do końca przemyślał dobór trunku, który nierozerwalnie łączył się ze wspólnie niegdyś spędzonym wieczorem na Kubie. Przypomniał sobie o nim w chwili, w której Felix zalotnie przesunął dłonią po materiale jego koszuli. Przymknął powieki, kiedy jego brew uniosła się wyżej, podobnie zresztą jak kąciki ust, ale mimo że dotyk chłopaka przywołał w pamięci wspomnienie ognistego tańca i upojnej nocy w hotelowym pokoju, to nie na tym wspomnieniu zdecydował się skupić. Oczami wyobraźni widział przede wszystkim jego uśmiech i dziecięcą radość z jaką przeglądał kolejne drewniane półki w aptece Johnsona. Może i nie poznał tak dobrze jak Tori tego bardziej otwartego, optymistycznego i działającego pod wpływem impulsu nastolatka, ale kiedyś miał ku temu szansę, a teraz pozostawała mu jedynie nadzieja, że nie pogrzebał jej jeszcze na dobre. Nie odpowiedział na komentarz Maximiliana a propos smaku wręczonego mu podstępem drinka, jakby wierząc jeszcze że chłopak nie zdoła połączyć kropek… chociaż tak naprawdę dodał do niego nie tylko paskudne w smaku Dictum, ale – tak jak czyniło się to w kuchni – odrobinę własnego serca, którego nigdy nie potrafił przed nim otworzyć. Gorzko uśmiechnął się, widząc chłopięcy entuzjazm, podsycany jeszcze działaniem płynącego w krwiobiegu narkotyku. Zrobił to, co musiał, ale przykro patrzyło się na przemykającego w pełni wigoru przez salon Felixa, który nie był jeszcze świadom, że tak naprawdę nikt nie opuści progu tego pomieszczenia. Chyba tylko poczucie winy sprawiło zresztą, że nie wyciągnął z jego ust papierosa. Solberg spoglądał na nich wyczekująco, ale Paco nie poruszył się nawet z miejsca, śmiało acz niechętnie upatrując się efektów wciśniętego mu siłą do gardła eliksiru. Trzymając różdżkę w pogotowiu, doskoczył do niego żeby objąć jego kark ramieniem, kiedy – który to już raz? – Solberg wyrzygał wnętrzności na dywan, a jego mięśnie ugięły się ociężale pod naporem docierającego do niego uczucia bezsilności. Nie wypuszczał go z uścisku, pilnując żeby upadł bezpiecznie na materac, a po chwili napotkał jego palące złością spojrzenie, zmuszony pogodzić się z tym, że ponownie został nazwany jebanym kutasem. Na moment nawet się od niego odsunął, może to i lepiej, skoro Maximilian padł ofiarą mdłości i żołądkowych torsji. W międzyczasie prostym, niewerbalnym zaklęciem uprzątnął uczyniony przez niego bałagan, ale zaraz po tym odłożył różdżkę obok, podążając za skulonym na łóżku młodzieńcem, aby z lekkim opóźnieniem odciągnąć dłonie od jego poranionego torsu. Miał gdzieś to czy chłopak wbije swoje paznokcie w jego skórę, nawet chciał żeby podzielił się z nim swoim bólem, nie musząc samemu nieść jego ciężaru na swoich barkach. Oparł się kolanem o materac i zawisł nad nim, jedną dłoń wsuwając pod jego barki, opuszkami palców drugiej delikatnie zaś gładząc jego włosy i policzek. – Lo siento. – Nie przewracał już teatralnie oczami, nie denerwował się i nie wypominał mu, że kolejny raz doprowadził się do takiego stanu. Zamiast tego przeprosił go, nawet jeżeli pozornie nie było ku temu uzasadnionego powodu. Pozornie, bo to że go oszukał, podsuwając pod nos magiczną miksturę nie miało może teraz żadnego znaczenia – zrobił to, co konieczne – jednak tymi dwoma słowami już dawno winien zrekompensować każdą krzywdę, jaką mu uczynił. Podniósł go zresztą zaraz niezwykle ostrożnie, wiedząc że nawet najdrobniejszy ruch niesie za sobą ryzyko, a potem przytulił do siebie jego drżące ciało, samemu przymykając oczy. Nie baczył na to czy chłopak czasem nie zrzyga mu się na tył koszuli; po prostu chciał żeby wiedział, że mimo słów jakimi uraczył go na Malediwach, a które powtórzył dzisiejszego wieczoru w hotelu, nie zamierzał go zostawić z tym wszystkim samego.
+
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Ostatecznie, przynajmniej na ten moment, jej pozostanie wydawało się całkiem dobrym pomysłem. Nie była wprawdzie zbyt dobrą pielęgniarką więc nie wiele mogła zrobić w kwestii fizycznego samopoczucia Maxa, ale psychicznie? Chyba jej obecność faktycznie była dla niego dobra. Pytanie tylko czy to wszystko co tu się dzisiaj stanie nie sprawi na dniach, że Solberg się od niej trochę odseparuje – ze względu na wstyd czy wyrzuty sumienia. Wiedziała jednak, że nawet jeśli będzie miał takie plany, to mu nie pozwoli – choćby musiała wbrew przeznaczeniu używać obrączki do ściągnięcia go do siebie. Gdy między facetami zaczęło się robić przez ten cholerny pocałunek lekko intymnie nie pozostało jej nic innego jak zakaszleć ostentacyjnie... Znaczy... Nie no... Zakrztusiła się. Ślina jej wpadła nie w tę dziurkę co trzeba. Tylko tyle. Tańce z Maxem... Niby Salazar uprzedził ją, że chłopak może mieć takie przypływy energii między kolejnymi ucieczkami sił, ale prawda jest taka, że gdyby nie wiedziała – to uznałaby Solberga za zupełnie normalnego (nie licząc tego, że normalny to on nigdy nie był). Dla ich relacji takie zachowania nie były niczym dziwnym i w związku z tym nie skojarzyłaby ich z narkotykami. Jedyne co go momentami zdradzało, to te powiększone oczy. Starała się przypomnieć sobie czy gdzieś je już wcześniej widziała, czy kiedyś zdarzyło mu się już przy niej być na białej fali? Pustka w głowie. Miała nadzieję, że wywołana brakiem takich okoliczności, a nie amnezją czy alkoholem. - Człowieku, Ty tu damę obracasz, a nie byle kogo! Walca byśmy tu odpierdzielili, a nie taką dziecinadę! Ramę trzymaj – Zrugała go żartobliwie trzymając chłopaka tematycznie nadal tak daleko od wyjścia z pokoju jak tylko mogła. Jak razie się to udawało i oby tak dalej. Miała nadzieję, że w ten sposób powstrzyma go też od dalszych obrotów, bo łajba tego pirata zdecydowanie wpłynęła na niespokojne morze – a biedny jeszcze nie wiedział, że wraz z drinkami nadchodzi też piekielny sztorm. - No to nie jesteś krokodylem... Całe życie w błędzie. A już liczyłam, że kiedyś zrobię sobie z Ciebie buty, torebkę i skórzany pasek – Westchnęła z udawanym zrezygnowaniem skupiając nadal uwagę Maxa na sobie by ich towarzysz niedoli mógł działać w trybie incognito. Prawie jak w filmie szpiegowskim – jedna połowa pary odwraca uwagę, druga w tym samym czasie przeprowadza dywersję. Tylko nie koniecznie chciałaby tej nocy być parą Moralesa. No i się zaczęło. Vitt szybko zrozumiała, że tequila nie była tylko tequilą (mimowolnie musiała przeprosić w myślach Salazara za podejrzewanie go o to, że bezmyślnie wlewa w chłopaka alkohol). Organizm Maxa się oczyszczał a ona? Mogła tylko na to patrzeć. Obserwować jak jej najlepszy przyjaciel stacza się na samo dno, a potem jeszcze poniżej tego dna. Jak co raz to wyrzuca z siebie truciznę dławiącą jego organizm. Jak łapią go ataki niemal takie jak te padaczkowe. I cały ten czas Morales siedział przy nim, a ona pozostawała na uboczu. Doskonale wiedziała, że zapach wymiocin bardzo skutecznie wywołuje kolejne, więc przeszła się w pobliże swoich pozostawionych na ziemi trampek by wyjąć z nich różdżkę i użyć zaklęcia, które na szczęście nie było dla niej problematyczne. Była jednak zbyt wolna, bo i to Paco zdążył już zrobić pozbawiając dziewczynę resztek bycia przydatną w tym wszystkim. Nie mogła nawet posprzątać, a co dopiero samej podeprzeć Maxa czy go przytulić. Morales był wszędzie, jak karaluchy. A ona siedziała po drugiej stronie telewizyjnego ekranu mogąc jedynie... Nic nie mogąc. W powietrzu wisiały niezałatwione sprawy między tą dwójką skutecznie je zatruwając i sprawiając, że jej jako osobie postronnej ciężko było w tym oddychać. Pozostawiła ich więc przytulonych do siebie samej wychodząc do łazienki. Bez słowa, bo ostatnie czego by teraz chciała to zwracać na siebie uwagę. Mimo wszelkiej niechęci jaka z sekundy na sekundę powstawała w niej i skierowana była w gospodarza tak wiedziała, że zostawia Solberga w dobrych rękach. Nie pozostało jej więc nic innego jak usunąć się w cień pod pretekstem takiej błahostki jak wzięcie prysznica.
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wszystko to było po prostu popierdolone, a narkotyki i alkohol jeszcze tę skalę pojebania zwiększały. Doceniał obecność każdego z nich. Zarówno łagodne i psychiczne wsparcie Tori, jak i stanowcze podejście Paco, który doskonale wiedział, jak go przez to wszystko przeprowadzić. Problem jednak nie był tak łatwy do rozwiązania, jak by tego chcieli. Morales i jego twarde metody wzbudzały w Maxie agresję, którą potrzebował wyładować w jakikolwiek sposób, a gryfonka w umyśle uzależnionego chłopaka była naprawdę sympatycznym, ale i wyjątkowo łatwym do manipulowania celem. Nie chciał jej ranić, ale to właśnie ją miał zamiar wykorzystać, gdy będzie potrzebował kolejnej dawki, zwracając uwagę na swój tragiczny stan i bliską przyjaźń. To wszystko działo się wbrew woli nastolatka, który najchętniej sam zamknąłby się teraz w jakimś lochu, byleby tylko nie ranić żadnego z nich. Niestety, o ile mógł się domyślić, jak Sorrento odbiera całą tę sytuację widząc go po raz pierwszy w tym stanie, tak w życiu by nie pomyślał, że za tą kamienną twarzą Salaza mogą kryć się jakiekolwiek uczucia. Nie po tym, jak dwukrotnie usłyszał, że ten nie przyjmie nic poniżej wszystkiego. Max znów był tylko zwykłym śmieciem mającym dostarczyć mężczyźnie zabawy. A przynajmniej tak się czuł. Faktycznie gdyby nie słowa, jakie dziś tu padły Tori pewnie nie zauważyłaby różnicy. Ile to razy tańczyli już spontanicznie na środku ulicy, czy odpierdalali inne bajlando bo akurat wpadli na debilny pomysł. Dla Moralesa mogło to nie być naturalne, ale ponownie, on nie znał chłopaka od tej strony, więc mógł to łączyć tylko z działaniem używek. -Pani wybaczy, madmoiselle. Walc się robi! - Pocałował lekko jej dłoń w ramach przeprosin i już ustawił się w poprawnej postawie, by zacząć wiedeńskiego walca, którego bardzo dobrze znał dzięki swojemu dzieciństwu i mógł poprowadzić gryfonkę w rytm muzyki, którą nucił pod nosem. Nawet naćpany wiedział, gdzie stawić kroki i jak odpowiednio przechylić dziewczynę, by nie wypadła z jego ramion, a używki tylko dodawały mu siły w podpieraniu jej ciała. -Będziesz musiała znaleźć innego krokodyla. Ale chętnie pomogę Ci go oskórować. - Wyszczerzył się ponownie. Faktycznie do tamtego gada trochę mu brakowało, choć może byłoby lepiej, gdyby urodził się w krokodylej skórze. Przynajmniej wiódłby zdecydowanie spokojniejsze życie. Przyszedł i czas na zabójczy toast, który został skomentowany milczeniem przez każdą ze stron, która nie miała oficjalnie na nazwisko Solberg. Tego jeszcze mu brakowało. Naprawdę, czy on przyszedł tu na stypę? Gdzie ich duch zabawy i radości? Może i drin był chujowy, ale czy oznaczało to, że mieli nagle wszystko pierdolnąć i usiąść przed kominkiem jak staruszkowie? Ni chuja! Przynajmniej Max nie wyobrażał sobie takiego scenariusza, wciąż gotów iść dalej w tango. Ochota ta nie trwała jednak długo, bo w tempie sztucznie przyspieszonym rozpoczął się proces oczyszczania organizmu. Początkowo chłopak nie wiedział, dlaczego tak to się odbywa, ale jakoś udało mu się połączyć te kilka leżących obok siebie kropek i wyzywając Paco od kutasa pokazać, że nie jest zadowolony z obrotu spraw. Próbował wyrwać odsuniętą od swojego boku dłoń. Mięśnie palców same zaciskały się i rozluźniały szukając czegoś, co mogłyby chwycić i zadrapać, a swędzenie na ciele tylko tę ochotę wzmagało. Niestety trafiał tylko na opór ze strony Paco, który ani myślał mu na to pozwolić. Był już tak odklejony, że choć usłyszał te dwa tak ważne słowa, nie miał pojęcia z czyich ust one padły. Nie podejrzewał, by były to słowa byłego kochanka, który nigdy wcześniej jakoś nie kwapił się do podobnych wyznać. Prędzej stwierdziłby, że to z jego gardła wyrwało się to hiszpańskie stwierdzenie, które miało być pewną próbą podzięki za to, że nie został tu sam mimo, że zniszczył wieczór dwóm osobom. Mimo to, szarpał się, gdy Paco zamknął go ponownie w uścisku. Z jednej strony, chciał się w nim zatopić i poczuć to bezpieczeństwo, a z drugiej duma i poczucie zranienia sprawiały, że chciał by mężczyzna go puścił. Ten dualizm jeszcze bardziej pogłębiał ból głowy, a ciało coraz bardziej się trzęsło, powoli rozpoczynając etap zimnego potu. -Zostaw. Mnie.... - Wydyszał szarpiąc się, choć wbrew własnym słowom, mocniej zaciskał pięści na koszuli Salazara, jakby nie miał zamiaru wcale go puszczać. Wręcz przeciwnie, jakby pragnął przycisnąć się jeszcze bliżej. Problemem było jednak to, że oprócz wsparcia i bliskości pragnął teraz czegoś innego dużo bardziej. -Powietrza. Muszę się przejść. - Powiedział słabo licząc na to, że zostanie wypuszczony i w tym czasie będzie mógł jakoś skombinować na boku działkę, która postawi go na nogi. -Tori ze mną pójdzie. Przypilnuje. - Dodał skracając ostatnie zdanie, bo czuł, że nowa fala mdłości nachodzi i po chwili znów zabarwił otoczenie zawartością żołądka. Oczywistym było, że raczej nie jest zdolny na żaden spacerek, ale logiczne myślenie już dawno poszło się głęboko jebać. Długi czas walczył raz kierując się agresją, a raz próbując sztuki manipulacji, by wymusić na przyjaciółce i Moralesie litość, dzięki czemu mógłby sobie znowu przyćpać i ulżyć w tym chujowym stanie. Po kilku godzinach jednak jego organizm zaczął się mocno poddawać wycieńczony ciągłą walką i osłabiony wymiotami. W końcu Max poczuł, jak osuwa się w ciemność nie mając pojęcia nawet czy mdleje, czy po prostu zasypia. Nie miało to zresztą już dla niego znaczenia, byleby tylko nie musieć dalej tkwić w tej bolesnej rzeczywistości.
//zt x3
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Po ogłoszeniu przez Muzeum Historii Czarodziejskiej wielkich poszukiwań artefaktów pochodzących z czasów Króla Artura nawał zawodowych obowiązków związanych z prowadzeniem hotelu i kasyna przygniótł Moralesa swym ciężarem na tyle, że mężczyzna gotów był z zabawy zrezygnować. Na szczęście w końcu udało mu się uporać z zawalonym papierzyskami biurkiem, a że lista możliwych do odnalezienia fantów wydawała się nader kusząca, miał nadzieję że nie przespał jeszcze swojej szansy. Najbardziej zainteresował go sygnet Lucana, jednego z rycerzy podwładnych legendarnemu władcy, który częściej niż po miecz sięgał jednak po swoją różdżkę. Paco ciekaw był czy pozostawiona przez niego dla potomnych błyskotka rzeczywiście wspomaga siłę rzucanych zaklęć, a żeby się tego dowiedzieć, wypożyczył z magicznej biblioteki w Hogsmeade cały stos ksiąg traktujących o historii Brytów, celtyckiego woja stającego na ich czele oraz wybudowanego przez niego zamczyska. Zaparzył smocze espresso, odpalił merlinową strzałę, a potem zatonął w lekturze, wszak żeby zlokalizować skarby przynależne niegdyś rycerskiej świcie Artura, najpierw musiał nadrobić zaległości i zapoznać się z historią czarodziejów zamieszkujących dwór Camelotu. Autor pierwszego opasłego tomiszcza kwieciście opowiadał o przygodach i bitwach syna Igerny i Uthera, odnosząc się bezpośrednio do jednej z najsłynniejszych kronik Nenniusa podchodzących z IX wieku o dumnej nazwie Historia Brittonum. O ile jednak bardzo szczegółowo przywołał sylwetki legendarnego władcy Arthmaela oraz jego doradcy Merlina, tak na próżno było szukać podobnie precyzyjnych informacji na temat podległych królowi wojowników. Niejaki Lucan przewinął się tylko kilka razy, w dalszych rozdziałach opracowania, jako sługa lojalny swemu panu do samego końca, ale o konkretach raczej nie było mowy. Salazar westchnął głośno, odkładając wolumin na bok. Zagasił niedopałek papierosa w popielniczce, otwierając kolejny zagarnięty z biblioteki egzemplarz, jednak i on koncentrował się wyłącznie na najbardziej znanych postaciach. Na pomoc przybyły dopiero ryciny umieszczone pod sam koniec dzieła, dzięki którym Salazar powiązał Lucana z charakterystycznym herbem przedstawiającym biegnącego wilka. Nie było to może wiekopomne odkrycie, ale przynajmniej wiedział, po którą z kronik winien sięgnąć następnym razem. Tak, na dzisiaj miał już dosyć. Literki i tak rozmywały się przed jego oczami, toteż przed dalszą podróżą w przeszłość postanowił nieco odpocząć.
zt.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Wątek pracowniczy - Właściciel El Paraíso Marzec 2022
Morales potrafił zrozumieć, że rynek rządzi się swoimi prawami, a nowoczesna technologia produkcji i skomplikowane powiązania istniejące pomiędzy współpracującymi ze sobą podmiotami gospodarczymi mogą niekiedy wpłynąć na opóźnienie w dostawie, braki czy uszkodzenia w dostarczonych towarach lub inne negatywne konsekwencje niemożliwe do przewidzenia na etapie podpisywania wiążącego strony kontraktu. Niekiedy był w stanie machnąć ręką na niedociągnięcia, sporządzić odpowiedni aneks do umowy, a wszelkie spory ze swoimi kontrahentami wolał załatwiać na drodze ugodowej. Niestety takowa nie zawsze okazywała się metodą skuteczną, a gdy w grę poza szkodą majątkową wchodziła również moralna krzywda… Cóż, Paco miał swój honor, a użeranie się z ludźmi o wątpliwej jakości kompetencjach i nijak nieprzystępnych charakterach wolał pozostawić profesjonalistom. Nic więc dziwnego, że rozczarowany postawą dostawcy i przewoźnika zdecydował odezwać się do Maguire’a, w duchu licząc na to że jego kilka lat młodszy, ale biegły w kruczkach prawniczych druh rozprawi się z nielojalnością kupiecką w progach sali sądowej. - Peter, amigo! – Powitał mężczyznę od wejścia, zapraszającym gestem prowadząc go do stolika położonego w przestronnej loży na uboczu kasyna, z dala od rozochoconej nad astroletką gawiedzi. – Czego się napijesz? – Zapytał uprzejmie, wszak mimo że w liście proponował szklaneczkę irlandzkiej whiskey, tak nie widział przeszkód, by dostosować się do gustów swojego gościa, wyciągając inną butelczynę z bogato uposażonego baru. Nie zamierzał jednak czynić tego osobiście ani pozostawiać Maguire’a samego; nie po to zatrudniał kelnerów, których w każdej chwili mógł przywołać wymownym uniesieniem dłoni. Zasiadł więc naprzeciwko pracownika Wizengamotu, kierując w jego stronę paczkę merlinowych strzał, a zaraz po tym sam wcisnął papierosa do ust, zaprószając ogień zapalniczki. Rozsiadł się wygodniej, zaciągając do płuc siwą chmurę tytoniowego dymu. – Reprezentujesz klientów w sprawach gospodarczych? – Dopiero teraz przyszło mu o głowy, że wypadałoby się upewnić; wszak niemal każdy prawnik miał swoją działkę, po której poruszał się ze znacznie większą swobodą. Niektórzy czuli się lepiej w roli adwokatów diabła, podczas gdy inni bez skrupułów wyciskali ludzkie portfele do ostatniego knuta.
Poczucie humoru Petera w praktyce nie istniało, ponieważ nawet jeśli żartował, to nigdy się nie uśmiechał i swoje słowa traktował bardzo poważnie, więc nawet kiedy napisał list do Salazara, w dość można powiedzieć zabawny sposób, to całkiem na serio schował korespondencje do swojej teczki na listy. Jako przedstawiciel prawa nigdy niczego nie wyrzucał. Wszystko mogło się na coś przydać. No i nie rozumiał, jak Molares mógł użyć odnośnie do jego osoby słowa "dobry" skoro był najlepszy, jeszcze dodając do tego irlandzką whisky, co odebrał jako zatuszowanie haniebnego określenia dotyczące jego prawniczego wyspecjalizowania. Na spotkania zawodowe zawsze włożył szykowny garnitur i elegancki płaszcz, prawie nigdy, przenigdy nie rozstając się ze swoim neseserem. Zaczął się łapać na tym, że nawet kiedy nie ma przy sobie walizki z dokumentami, mimowolnie po nią sięga. Nawyk ten z pewnością nie był dla niego przykry, ale starał się pilnować przy swoim rodzeństwie, które i tak miało go za niezłego nadętego palanta; czego wcale nie rejestrował do wiadomości. Biznes Moralesa był mu całkowicie znany i to nie tylko dlatego, że El Paraíso cieszył się całkowitą ekskluzywną renomą, ale również dlatego, że mimo dzielącego ich wieku Salazar i Peter byli dobrymi znajomymi. Nawet jeśli Maguire uchodził za sztywniaka, to chronił swoich przyjaciół i opiekował się nimi niemal tak samo, jak swoją rodziną. Niestety ci drudzy nie zawsze byli mu aż tak wdzięczni, dlatego to od strony przyjaciół mógł bardziej liczyć na uznanie. - Slazar. - Odparł na przywitanie mniej wylewnie z iście irlandzkim akcentem, udając się do loży na uboczu kasyna. - Chyba mi nie powiesz, że zapomniałeś już o tej irlandzkiej whisky, którą mi zaproponowałeś. - I chociaż był na spotkaniu biznesowym, to jednak nie zamierzał sobie odmawiać trunku w dobrym towarzystwie. Sięgnął po papierosa, zazwyczaj racząc się nimi w chwilach stresu i to nie merlinowymi strzałami, ale skoro Salazar zamierzał palić, to Peter nie chciał zajmować biernego stanowiska. Pozwolił, aby ogień załapał tytoń, po czym zaciągnął się, mrużąc na chwilę oczy, kiedy padło pytanie dotyczące jego pracy. - Prezentuje przyjaciół w każdej sprawie, klientów to już zależy od zawartości ich kont w Gringocie. - Podrapał się po brwi, trzymając papierosa i oparł się wygodnie o fotel.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
List irlandzkiego druha potraktował raczej w kategoriach żartobliwego, przyjacielskiego przytyku, chociaż zdając sobie sprawę z tego, że ma do czynienia ze zręcznym, ambitnym jurystą, pewnie nawet by się nie zdziwił na wieść o tym, że Peter zdecydował się zachować ich korespondencję. Niewykluczone, że mężczyzna zdążył już założyć teczki na każdego ze swoich wrogów, jak i bliskich. Prawnicy mieli bzika na punkcie dokumentów – nic dziwnego, wszak to zwykle one stanowiły główny środek dowodowy w toku postepowań sądowych. Najczęściej cechowały się również wyższą wiarygodnością niżeli zeznana świadków, którzy mieli tendencję do przeinaczania własnych spostrzeżeń, a nawet kłamliwości czy matactwa. Papier zdawał się pewniejszym źródłem informacji, zwłaszcza kiedy z łatwością można było pobrać próbkę czyjegoś pisma, a tym samym potwierdzić autentyczność dokonanych przez autora zapisków. - Nie zapomniałem. – Odpowiedział mu z tym samym, subtelnym uśmiechem przyklejonym do ust, nie dając się zbić z pantałyku. – Po prostu jestem elastyczny i otwarty na życzenia najlepszego prawnika w okolicy. – Pozwolił sobie na to drobne, kurtuazyjne pochlebstwo, bezpośrednio odnosząc się do treści otrzymanego od Petera listu. – Zatem irlandzka. – Potwierdził, przypatrując się uważnie twarzy swego gościa, a zaraz po tym zaciągnął się chmurą tytoniowego dymu, uniesieniem dłoni przywołując jednego ze swoich kelnerów, którego posłał po dwie, wypełnione bursztynowym trunkiem szklanice. Pokiwał głową ze zrozumieniem, doceniając to że Maguire nie próbuje mydlić mu oczu ani wycierać sobie gęby pięknymi, acz pustymi sloganami o poczuciu misji i sprawiedliwości. Powiedzmy sobie uczciwie, większość prawników nie mała z podobnymi ideałami niczego wspólnego; po prostu nie każdy był w stanie otwarcie przyznać, że Temida – jakkolwiek ślepa i bezstronna – lubi również usłyszeć brzęk uderzających o siebie galeonów. – Mam problem z kontrahentem, który zaopatruje hotelową restaurację w mięso plumpek i syrenie łuski. Kilka dni temu odbierałem skrzynie i przynajmniej połowa ich zawartości nie nadawała się do użytku.. no chyba że chciałbyś kogoś zatruć zgnilizną. – Przeszedł od razu do sedna, wiedząc że obaj woleli skupiać się na konkretach. – Machnąłbym na to ręką, gdyby nie to, że podobna sytuacja miała miejsce również i pod koniec lutego. – Westchnął głośno, przerywając wywód na krótką chwilę, by uraczyć płuca kolejną dawką nikotyny. Ot, dla uspokojenia zszarganych nerwów. – Dostawca zrzuca winę na przewoźnika, ten z kolei twierdzi, że to dostawca niewłaściwie przygotował towar to transportu… nie idzie się z nimi sensownie ani polubownie porozumieć. – Przedstawił pokrótce przebieg ugodowych pertraktacji, jakie próbował prowadzić w międzyczasie, które nie dość że nie przyniosły żadnego namacalnego rezultatu, to jeszcze przypominały głupie przepychanki pomiędzy dwojgiem rozwydrzonych przedszkolaków. - Chciałbym ich pozwać o zapłatę odszkodowania z tytułu nienależytego wykonania zobowiązania. Poza jestem związany umową ramową z dostawcą, a patrząc na to jak wygląda nasza dotychczasowa współpraca, wolałbym od niej odstąpić i poszukać innego zaopatrzeniowca. – Wskazał na przyświecające mu cele, rozkładając na stole przed nimi plik papierów, pośród których można było odnaleźć nie tylko wspomnianą przed momentem umowę, ale również liczne aneksy zmieniające jej warunki, a także prowadzoną z drugą stroną kontraktu korespondencję.
Peter Maguire
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.75 m
C. szczególne : kilkudniowy zarost | twarz, która nie wyraża praktycznie żadnych emocji
Niektórzy myśleli, że prawnik to ktoś, kto stoi na straży prawa — błąd. Tak naprawdę żadnym kapłanem sprawiedliwości to on nie był. Stanowisko sędziego koncentrowało się na wyroku; ale to mecenasi musieli stać po dobrej lub złej stronie prawa, a to nie zawsze było w zupełności jasne. Peter mógł uchodzić za sztywniaka, ale nie w kwestiach prawnych tu wykazywał się prawdziwą elastycznością. Płynął przez ocean jak rekin, który nie zatrzymywał się, ponieważ to równałoby się z jego śmiercią. Machnął ręką, że zgadza się na irlandzką whisky, nie odpowiadając na pochlebstwa, chociaż lubił, kiedy te padały z ust innych ludzi. Spojrzał na kelnera, spełniającego prośbę Salazara, po czym przeniósł całkowitą uwagę na przyjaciela. Czekał, aż ten przejdzie do sedna ich spotkania. Słuchał z uwagą Morales'a zaciągając się raz za razem merlinowym strzałem. Zgasił papierosa, kiedy na stole pojawiły się papiery i zaczął się przyglądać umową, a także korespondencją, trochę tego było. Doceniał to, że mężczyzna zgromadził to wszystko, oczywiście powinien jako właściciel hotelu, ale Peter miał do czynienia z wieloma klientami i trzeba było przyznać, że powoli wątpił w inteligencje ludzkości, jako ta byłaby najinteligentniejszą formą życia na ziemi. - Jakie ustalaliście zasady wypowiedzenia umowy? - Po pierwsze kombinowanie, tak aby Salazar nie był w żaden sposób stratny, nie licząc galeonów za usługi Maguire'a. Oczywiście przyglądał się papierom, ale sprawdzał, czy przyjaciel sam wie, na czym stanął. - Masz udokumentowane dowody? Chodzi mi o towar nienadający się do użytku. W końcu mogą twierdzić, że za długo stał i się zepsuł, a oni nie mają z tym nic wspólnego. - Wiedział, jak to jest w tym zawodzie, nawet jeśli sprawa wydawała się prosta, łatwa i przyjemna to wystarczył dobry prawnik i pozamiatane. - Możemy, tak jak mówisz pozwać ich, ale też zamiast tego istnieje druga opcja, która zaoszczędzi ci kasy na koncie w Gringocie czy na Kajmanach; jak i czasu. - Miał na myśli mediacje na określonych zasadach, dobrałby się przewoźnikowi, a także dostawcy do dupy, nawet ich palcem nie tykając. Co prawda Salazar dość jasno dał do zrozumienia, że chciał się z nimi ugadać, ale każdy przerzucał odpowiedzialnością jak żongler mandarynkami, a więc trzeba było przejść do rzeczy — zastraszania.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Prowadzenie ekskluzywnego hotelu nie było pierwszym biznesem, którym parał się w swoim życiu zawodowym, a że aktywne uczestnictwo na rynku gospodarczym zawsze niosło za sobą ryzyko sporów, również tych przenoszonych na drogę sądową, niekiedy zmuszony był sięgnąć do rozmaitych kodeksów, dekretów i ustaw oraz zapoznania się z wieloma przepisami i kruczkami prawnymi. Niewykluczone, że samodzielnie uporałby się ze sporządzeniem napomkniętego w rozmowie pozwu, mimo że nigdy nie odebrał prawniczego wykształcenia. Na głowie miał jednak wiele innych obowiązków, a że szanował swój czas nader wszystko, wolał skorzystać z usług profesjonalisty, który nie tylko przygotuje niezbędne pisma, ale i gotów będzie reprezentować go przed obliczem wymiaru sprawiedliwości. Terminów rozpraw nie sposób było przecież przewidzieć, a mimo że Salazarowi zdarzyło się już odwiedzić budynek Wizengamotu, tak niekoniecznie zależało mu, by kolejne nudne rozprawy zajmowały miejsce w i tak wypchanym już grafiku. Poza tym często wyjeżdżał poza granice kraju, a to oznaczało, że potrzebował na miejscu kogoś, kto zadba o interesy podczas jego absencji. - Chwila… – Pociągnął raz jeszcze merlinową strzałę, odkładając na razie papierosa na brzeg popielniczki, by następnie chwycić za jedną z leżących na górze stosu umów w poszukiwaniu interesującego Petera zastrzeżenia. – Paragraf dziesiąty, umożliwia każdej ze stron odstąpienie we wskazanym terminie za zapłatą odstępnego, ale zastanawiam się czy nie byłoby korzystniej zerwać umowę na podstawie przepisów dekretu, skoro druga strona wywiązała się ze swojego zobowiązania jedynie w części. – Postanowił podzielić się swoimi spostrzeżeniami, w końcu wcale aż tak zielony w temacie nie był. Nawet otworzył akt prawny na rozdziale zawierającym ogólne unormowania w przedmiocie zobowiązań, chociaż nie był pewien czy wskazywany przez niego palcem artykuł znajdował zastosowanie do sytuacji, o której obecnie rozprawiali. – Mam protokół odbiorczy spisany w obecności przewoźnika wraz z naszymi zastrzeżeniami co do jakości towaru. Jeden z moich pracowników sfotografował również przesyłkę od razu po odbiorze, chociaż nie jestem pewien czy zdjęcia obejmują wszystkie uszkodzone skrzynie… – Pokiwał w międzyczasie kelnerowi głową w podziękowaniu za przyniesione szklanki z irlandzką whiskey, po czym umoczył usta w bursztynowym trunku, żeby zwilżyć gardło. – Chyba moglibyśmy w razie rozprawy wezwać moich chłopaków na świadków? – Wolał się upewnić. – Musiałbym tylko sprawdzić, którzy pełnili wtedy zmianę. – Zawalony grubym plikiem dokumentów nie pomyślał o tym, by przywlec ze sobą również hotelowy grafik, ale akurat ta kwestia zdawała się najmniej problematyczna. - Jeżeli masz na myśli postępowanie przed mediatorem, to znając ich podejście, dałbym sobie spokój… – Westchnął cierpiętniczo, wszak wiedział już jak wyglądają polubowne rozmowy z przedstawicielami obu firm. – …chociaż kto wie jak zareagują na pismo opatrzone pieczęcią prawnika. Powinniśmy wysłać im oświadczenie o odstąpieniu od umowy wraz z wezwaniem do zapłaty? – Zasugerował pośrednie rozwiązanie, gotów poczekać jeszcze z wytoczeniem pozwu. Nie miał jednak ochoty dalej się z nimi szarpać w przypadku odpowiedzi odmownej.
Peter Maguire
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.75 m
C. szczególne : kilkudniowy zarost | twarz, która nie wyraża praktycznie żadnych emocji
Zastraszanie to Peter robił całe życie swoim wyglądem. Straszył małe dzieci, kiedy przechodził niedaleko placu zabaw, straszył starsze panie, którym proponował pomoc przy przejściu na drugą stronę ulicy, a także mógłby straszyć swoje młodsze rodzeństwo, ale oni już dawno na Peterze się poznali. Wiedzieli, że starszy Maguire ma po prostu kija w dupie i niewzruszone spojrzenie socjopaty. Przyglądał się Salazarowi, jak ten wyszukuje odpowiedni dokument i paragraf, po czym czyta, jakby to on sam skończył prawo i pracował na tym stanowisku prawie pięć lat. Jednakże coś w tym było. Zgromadził wszystkie dokumenty, miał świadków, ta sprawa wyglądała na dość prostą. Zazwyczaj to Peter musiał ogarniać papiery, zeznania, potem całą tę zasraną biurokrację. - Możliwe. - Przytaknął na słowa przyjaciela. W końcu skoro miał dowody, a druga strona wywiązała się ze swojego zobowiązania jedynie w części. Zapłata odstępnego w takiej sprawie wydawała się całkowicie niepotrzebna. Po co godzić się na pół skoro można mieć całość. W tym wypadku nie być stratnym na zerwaniu umowy z nieuczciwymi kontrahentami. - Jak najbardziej. - Mogli wezwać chłopaków Moralesa na świadków i to na pewno pomogłoby w przechyleniu zwycięskiej szali na ich stronę. Kelner zjawił się z irlandzką whisky, a więc Peter słuchał dalej Salazara, przyglądając się przez chwile alkoholowi obijającego się o szkło, gdy ruszył szklaneczką. Upił łyk, ponieważ dym papierosowy skutecznie wysuszał gardło i jamę ustną, nie wspominając tu o rozmawianiu, chociaż Maguire skromny w słowach zawsze najlepsze przemowy zostawiał sobie na koniec. - Pismo opatrzone pieczęcią prawnika to nic; proponuje spotkanie z nimi na neutralnym gruncie. - Prawdą było, że nikt, a nic nie działa tak dobrze, jak oko z oko prawnikiem, jeszcze do tego Maguirem. Spotkania miały to do siebie, że zawsze stresowały bardziej ludzi niż chociażby pisma, które też zmuszały co niektórych do srania pod siebie, a więc...- Postawie ich przed faktem dokonanym. Odstępstwo od umowy, a także wraz z wezwaniem do zapłaty. Trzeba będzie wyliczyć, na jakie straty zostałeś narażony. Nie będą mieli czasu, na zastanowienie to Ty tu rozdajesz karty. Niszczymy ich bez żadnego, ale, a jeśli będą je mieć to... - Nie, Peter nie zamierzał wyciągać jeszcze argumentu sali sądowej. Dopił whisky jednym haustem. - To poinformuje media i odpowiednich ludzi o ich niekompetencji, nikt nie będzie chciał mieć z nimi do czynienia; nieważne jest to, że być może jeden z nich jest niewinny. Skoro nie potrafią, nie chcą porozumienia, to nie pozostawimy na nich suchej nitki. - Wygłosił przemowę, tak, więc gdyby Molares nie był jego przyjacielem, Peter z pewnością wykorzystałby okazje. Łatwa sprawa, na sali sądowej pójdzie jak po maśle, ale Salazar należał do nielicznego grona jego dobrych przyjaciół i zasługiwał na najlepsze rozwiązanie. - Swoją drogą świetna irlandzka whisky. - Dawno nie kosztował rodzimego trunku, być może nie był obiektywny, ale nie sądził, żeby Salazar poczęstował go jakąś podróbą — no tego z pewnością nie wybaczyłby mu.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie zamierzał wkraczać w prawnicze kompetencje młodszego acz niewątpliwie bardziej doświadczonego przyjaciela, ale na przepisach znał się prawdopodobnie znacznie lepiej niżeli statystyczny klient Maquire’a. Prowadzenie własnej działalności gospodarczej wymagało od niego podobnej wiedzy, zresztą nawet dekrety w tym zakresie traktowały go jako podmiot profesjonalny, stawiając przed nim więcej ograniczeń niżeli przed osobą prywatną. Potrafił więc poruszać się po aktach legislacyjnych, chociaż na pewno nie z taką swobodą jak Peter, który nieustannie żywił się ich treścią przez ostatnie dobrych kilka lat. Pomimo swoich oratorskich umiejętności Paco przypuszczał również, że nie wygłosiłby przed sądem tak kwiecistej mowy jak jego druh, któremu ten prawniczy bełkot przychodził już po prostu naturalnie. Pokiwał głową ze zrozumieniem, chociaż nie otrzymał jednoznacznej odpowiedzi. Nie pierwszy raz miał do czynienia z prawnikiem, toteż rozumiał że na wysnucie ostatecznych wniosków będzie musiał jeszcze chwilę poczekać, przynajmniej do momentu jak Maguire przejrzy przedłożoną mu dokumentację. Niekiedy jeden, pozornie niewiele znaczący zapis umowy mógł bowiem zmienić ogląd na całą sytuację. – Pewnie będziesz potrzebował oryginałów? – Zapytał w międzyczasie. – Możesz je zatrzymać na ten czas, zrobiłem sobie odbitki. – Nawet nie silił się na tłumaczenie, że po zakończeniu postępowania chce je otrzymać z powrotem. Nie rozmawiał w końcu z laikiem, a Peter jako reprezentant litery prawa musiał zdawać sobie sprawę z tego, że takowe papiery najlepiej trzymać pogrupowane, ułożone pedantycznie w teczce. – Prześlę ci nazwiska listem, żeby nie było nieprzyjemnych niespodzianek. – Niekiedy grafik zmian nie odpowiadał rzeczywistości, a Paco wolał uniknąć wzywania na świadków tych pracowników, których nawet nie było podczas dostawy w progach hotelu. Sięgnął po odłożonego na bok papierosa, popijając siwą chmurę dymu łykiem irlandzkiej whiskey, kiedy jego amigo przejął inicjatywę, przedstawiając mu swoje pomysły. Nie wchodził mu w paradę, wymownie unosząc tylko brew, kiedy padła propozycja spotkania na neutralnym gruncie. Nie miał ochoty oglądać twarzy tych idiotów, ale akurat pogawędka w obecności prawnika mogłaby przyjąć zupełnie inny kształt, więc czemu by nie spróbować. – Podoba mi się twój tok myślenia. – Wtrącił wreszcie z subtelnym uśmiechem podczas uczynionej przez Petera pauzy. – Nie wyliczyłem jeszcze dokładnie ile straciłem na uszkodzonym towarze, ale dołączę zestawienie do listy nazwisk chłopaków. – Dodał również gwoli ścisłości, na powrót zatapiając usta w szlachetnym trunku o głębokim, bursztynowym kolorze. Nie podobał mu się tylko ten jeden drobny szczegół… - Darowałbym sobie media. Możemy ich postraszyć, ale tak naprawdę nagłośnienie sprawy może jedynie sprawić, że oberwie mi się rykoszetem. Chyba że nie powiążesz ich niekompetencji z El Paraiso. – Zwrócił mu uwagę, bo choć to nie on ponosił odpowiedzialność za wybrakowany towar, tak jednak niewłaściwy dobór zaopatrzeniowców mógł zaszkodzić renomie hotelu. Wszystko zależało od tego w jakiej formie prasa przedstawiłaby fakty, a wiadomo że redaktorom czarodziejskich szmatławców nie należało ufać. Takie same szuje jak i politycy. - Następnym razem powinieneś spróbować mojego daiquiri. – Podziękował na swój zawoalowany sposób, odnajdując idealną okazję do tego, by pochwalić się swoimi barmańskimi sztuczkami. – Podpiszę ci pełnomocnictwo. Przytargałeś ze sobą jakiś wzór? – Wiedział, że prawnicy często nosili ze sobą gotowe szablony dla zaoszczędzenia czasu, a powiedzmy sobie uczciwie, jakkolwiek niczego odkrywczego w tym nie było, tak nie pamiętał w szczegółach formułki, jaką winien przenieść na papier.
Peter Maguire
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.75 m
C. szczególne : kilkudniowy zarost | twarz, która nie wyraża praktycznie żadnych emocji
O tak pedantyczność to słowo przedzierało się poprzez pokłady całego jestestwa Petera, ale nie, nie był pedantem. Chodziło jedynie o papierologie. Ktoś mógłby sobie pomyśleć, że dokumentacja, stosy papierów, wypełnianie wniosków, adnotacje to koszmar. Dla Maguire jednak to było złoto. W całych tych niepozornych kartkach, na których kryły się ważne i mniej ważne dowody, zawsze można było zahaczyć o coś, co przesądzało o całej sprawie; zazwyczaj, ponieważ nie zawsze było to takie lekkie czy proste, a jednak poukładane i pogrupowane dokumenty w neseserze Petera, niemal przemawiały do mężczyzny niczym kryształowa kula do wróżbitki. - Tak, dobrze, jeśli będę mieć oryginały. - Przytaknął Morales'owi, który przygotował się chyba na każdą ewentualność, bo przecież zrobił nawet odbitki! - Lepiej od razu wszystko mieć pod ręką. - Peter zastanawiał się przez moment, czy Salazar nie miał w rodzinie jakiegoś prawnika. - I tak najlepiej by było. - Otworzył swoją szykowną walizkę, zabezpieczoną kodem na odcisk palca, a także mugolski szyfr i proste zaklęcie, które wypowiedział niewerbalnie. Słuchając odpowiedzi przyjaciela, sortował sobie wszystko elegancko i pakował do odpowiedniego działu, oznaczając za pomocą różdżki jako sprawę Salazara Moralesa. Właściwie nie mieli jeszcze żadnej sprawy. Wpierw mediacje, do których oczywiście Maguire musiał odpowiednio się przygotować i sporządzić dokumentacje, właściwie była to jakby nie patrzeć wstępna sprawa, która mogłaby przy użyciu dobrych argumentów skończyć się w tym miejscu. - Im szybciej będziemy znali poniesione koszty, tym szybciej zabiorę się za przygotowanie odpowiednich dokumentów. - Dodał, całkowicie pewny, że przyjaciel dostarczy listę nazwisk i poniesiony koszty w ekspresowym tempie, co do tego nie mógł mieć żadnych wątpliwości. - Chyba zapominasz, że siedzę w tym zawodzie już jakiś czas. Nie skończyłem prawniczej aplikacji rok temu. Zresztą myślę, że to taka ostateczność, dodatek, gdyby pierwsze argumenty do nich nie przemówiły, w co oczywiście wątpię. - Media, mediami, ale Peter wiedział jedno; bywało, że upublicznienie czyichś niekompetencji, czy grzeszków działało na innych szybciej niż litera prawa. - Z pewnością będę miał jeszcze niejedną okazję. - Próbowanie zmyślnych alkoholi z rąk samego właściciela El Paraíso, mistrza w swym fachu, jakby Peter mógł nie skorzystać. Nie zamykał nesesera, nawet jeśli papiery już elegancko się posegregowały. Lubił to robić za pomocą rąk w iście niemagiczny sposób, a jednak magia zawsze mu towarzyszyła, ponieważ jego czas był na wagę złota. - Oczywiście, prawnik bez wzoru to jak czarodziej bez różdżki. - Uśmiechnął się na słowa przyjaciela, używając klasycznego porównania. Właściwie w tej prawniczej walizce miał wszystko, co pracownikowi Wizengamotu potrzeba, nie mogłoby być inaczej. Wyjął więc elegancki wzór pełnomocnictwa na pergaminie. - Uzupełnij i złóż podpis, tyle wystarczy.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie tylko zrobił odbitki, ale i stosy zalegających w hotelu El Paraiso papierów miał poukładane jak w szwajcarskim zegarku, acz w przeciwieństwie do swego prawniczego druha wykazywał się pedantyzmem nie tylko w kwestii grupowania namnażającej się dokumentacji. Nawet ubrania w garderobie rozwieszał kolorami, a skarpetki w szufladach układał tak równo, jakby korzystał przy tym z linijki. Po prostu cierpiał na manię kontroli, musiał mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, a mimo że potrafił się odnaleźć nawet i w największym bałaganie – wszak to zwykle chaos rządził alejami śmiertelnego nokturnu – tak we własnym miejscu pracy i zaciszu czterech ścian wolał utrzymywać nienaganny wręcz porządek. Nie potrafił tego zboczenia racjonalnie wyjaśnić; niewykluczone że w ten sposób próbował rekompensować sobie wszystkie te rzeczy, na które nie miał żadnego wpływu. Skinął bezgłośnie głową, przesuwając plik zebranych umów w kierunku swego rozmówcy, przypatrując się jego szykownej walizce, zabezpieczonej nie tylko prostym, niewerbalnym zaklęciem, ale i mugolskimi sposobami. Nie to żeby nie spodziewał się po Peterze ostrożności, ale zaimponował mu tą potrójną weryfikacją tożsamości. – Elegancki i przydatny gadżet. Gdzie ją kupiłeś? – Zapytał zresztą zaintrygowany, zastanawiając się sam nie powinien sobie sprawić podobnej. Prawdopodobnie postawiłby jedynie na nieco bardziej ekstrawagancki kolor, ale do samej jakości wykonania, przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie mógłby się przyczepić. – Prześlę ci i nazwiska i szczegółowe wyliczenie kosztów pocztą… myślę że powinienem się wyrobić do końca tygodnia. – Potrzebował chwili, aby zorientować się w czasoprzestrzeni, a chociaż zdał sobie sprawę z tego, że obaj winni rozpoczynać weekend, tak nie widział przeszkód, by ogarnąć się ze wszystkim do wskazanej daty. Nie przywykł do regulowanego czasu pracy. Niekiedy potrafił sobie zrobić wolny dzień w środku tygodnia, innym zaś razem harował od piątku do niedzieli. Wszystko miało swoje plusy i minusy. - Nie śmiałbym podważać twoich kompetencji, amigo. Mam nadzieję, że podziałają one zastraszająco również na tych kretynów. Nie ukrywam, że akurat w ich przypadku wolałbym zakończyć zabawę na grze wstępnej. – Poruszył sugestywnie brwią, uśmiechając się przy tym półgębkiem, oczami wyobraźni widząc co tak naprawdę najchętniej by z nimi uczynił. Powstrzymał jednak pokusę przekroczenia sztywnych granic, które niegdyś sam sobie postawił. Brudne interesy załatwiał wyłącznie w granicach nokturnu, sprawy związane z prowadzenie hotelu nie mogły być skalane choćby kroplą krwi. Zresztą gdyby pozwolił sobie na tak otwartą napaść, nawet Cassidy zmuszony byłby dobrać mu się do dupy. – Adresy tych pożalsięmerlinie kontrahentów masz w umowach. Poinformuj mnie o terminie spotkania. – Podsumował dotychczasowe ustalenia, wedle których pozostało mu oczekiwać na schadzkę z idiotami, przynajmniej przy asyście prawnika użerające się z nimi w jego imieniu. - Zawsze jesteś tu mile widziany. – Potwierdził, że nie jest to ostatnie zaproszenie i że Maguire nie musi nawet zapowiadać się z wizytą. – Swoją drogą… – Przerwał na krótką chwilę z racji przedłożonego mu przed nos pergaminu. Sięgnął po szklankę z irlandzką, by umoczyć usta w bursztynowym trunku, oddając się zarazem lekturze, ale ufał Peterowi na tyle, że ostatecznie przemknął jedynie wzrokiem po rozpisanych schludnie paragrafach, składając pod nimi własnoręczny podpis. – Wracając… nie chciałbyś może w najbliższym czasie rozruszać trochę kości? Przyjacielski pojedynek? – Zaproponował, unosząc nieco wyżej szklankę, jakby w geście toastu. – Nie wątpię, że trzymanie się litery prawa niesie za sobą ogromne możliwości, ale niekiedy warto jednak zacisnąć palce na rękojeści różdżki. – Przekręcił głowę z szelmowskim uśmiechem przyklejonym do ust; w końcu nie znali się od dziś, a i obaj mieli świadomość, że niekiedy jedynym skutecznym argumentem okazuje się argument sił.
Peter Maguire
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.75 m
C. szczególne : kilkudniowy zarost | twarz, która nie wyraża praktycznie żadnych emocji
Wszak wszyscy chcieliśmy mieć kontrole nad swoim życiem, co właściwie było niemożliwe. Życie raz za razem udowadniało nam, że to ono ma nad nami władzę, a nie odwrotnie, z niektórymi rzeczami należało się pogodzić, a jednak... Maguire mimo planowania każdego swojego dnia od ośmiu lat, a także porządkach w dokumentacji, co rusz przekonywał się na własnej skórze o zaskakującej egzystencji — nie znosił tego, niespodzianek i chaosu, którego nie dało się uniknąć. Peter i Salazar być może byli w pewnym stopniu różni, a jednak ludzie na prestiżowych stanowiskach czy zarządzających własną firmą musieli chociaż trochę czuć, że mają kontrole nad czymkolwiek, czym więc by byli bez niej? - Zrobiona na specjalnie zamówienie. - Jeśli chodziło o dokumentacje, Peter nie przebierał w środkach ostrożności. - Wyślę ci namiary na producenta. - Nie wątpił, żeby przyjaciela nie stać było na ekskluzywną walizkę, więc nawet nie wspomniał o kosztach takiego interesu. Doszło do tego, że będą wymieniać się listami, jak pokemonami. Maguire tylko przytaknął, kiedy Salazar wspomniał o czasie, w jakim wyśle dodatkową dokumentację. Sam też nie widział przeszkód, gdyby przyszło pracować mu w weekend. Oczywiście planował swój czas, ale nie zawsze było to możliwe, jego zawód prawniczy również wymagał elastyczności. W sprawach kompetencji Peter miał dość kruche ego. Niemal za każdym razem podkreślał swoje umiejętności i wiedzę, kiedy wydawało mu się, że ktoś, chociażby odrobinę ma jakieś wątpliwości. W końcu to nie było czcze gadanie, Maguire naprawdę był dobry w swoim fahu. - Dlatego grę wstępną należy dobrze rozegrać, ale to już moja w tym głowa. - Nie odniósł się do słów przyjaciela, który nie miał nic złego na myśli, jeśli chodzi o umiejętności, jaki i rzetelność jego osoby. Oczywiście to była z jego strony taka zagrywka, każdemu to robił. Bywało, że przepraszali go lub zapewniali, że nic złego nie mieli na myśli, tym samym łechtając jego próżność. - Oczywiście. - Jak mogłoby być inaczej, w końcu od dzisiaj, od złożenia podpisu Moralesa na pełnomocnictwie, Maguire robił za pośrednika, organizatora spotkań i to nie były żadne randki w ciemno, po niemalże mafijnego szantażystę w białych rękawiczkach. Często słyszał dobre słowa to, że ludzie wręcz zapraszali go do swoich domów, firm, twierdząc, że jest mile widziany, a jednak istniała grupa ludzi będących przeciwieństwem fanów Petera Ewana Maguire, w końcu bycie prawnikiem wiązało się również z przejściem na złą stronę mocy. Ludzie go kochali za to, że załatwiał ich sprawy, wyciągając grupy szmal z ich kont w Gringocie, ale też nienawidzili, gdy stał po tej drugiej stronie, ograbiając innych z ich majątków, moralności, życia... Zmrużył oczy, gdy Morales na kilka sekund dłużej pobłądził po druczku, który Peter podłożył mu jako pełnomocnictwo. - Nie przejmuj się, nie sprzedajesz duszy diabłu. - Odpowiedział bez krzty śmiechu, chociaż w jego głowie krążyła myśl, że na to ma inne druczki. Spakował wszystkie potrzebne dokumenty, zabezpieczył walizkę, wiedząc, że ich czas powoli dobiega ku końcowi. Chwycił po szklaneczkę, która ponownie została napełniona irlandzką whisky. - Mówisz, że chcesz się po naparzać różdżkami jak za starych dobrych czasów? - Zapytał retorycznie, robiąc na chwilę pauzę, chcąc powiedzieć, że jest za stary na takie rzeczy, chociaż rzeczywistość była całkowicie inna. - No dobrze czemu by nie... - Zbili toast, dobił trunek, a gdy pogadali jeszcze chwilę, pożegnał się z przyjacielem i ruszył na kolejne spotkanie.
| x 2 zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ostatnie doby nie były dla niego najłatwiejsze. Bił się z myślami i sumieniem co do wielu spraw, jakie ostatnio zadręczały jego nastoletnią głowę. Nie potrafił podjąć żadnej konkretnej decyzji dotyczącej swojego życia, co tylko sprawiało, że czuł się coraz bardziej w nim uwięziony. A wszystko przez jeden popierdolony dzień. Wkurw na Paco wciąż mu jeszcze nie minął. Co gorsza, myślał o tym, nie wiedząc, jak sprawę załatwić najmniejszym kosztem. Już i tak było średnio przyjemnie, a nastolatek zdecydowanie nie miał zamiaru szczerze mówić o tym, co go trapiło. Problem polegał na tym, że Paco zdawał się tego oczekiwać. W końcu, pracując nad jednym z eliksirów, Solberg wpadł na pomysł. Może i był on durny i domyślał się reakcji mężczyzny, ale widział w tym chyba jedyną szansę, by jakkolwiek uspokoić swoje paranoje i skołatane nerwy. Wysłał mu więc wiadomość o planowanym pobycie w Londynie i teleportował się tam o odpowiednim czasie. Oczywiście tekst z obiadem był zwykłą ściemą, bo i tak nie był w stanie czegokolwiek przełknąć, co nie paliło w przełyk i nie zawierało alkoholu. Pod El Paraiso jak zawsze stała ochrona, która wyjątkowo bezproblemowo wpuściła go do środka. Max pomyślał, że Morales musiał ich uprzedzić o jego wizycie. Ruszył od razu do windy i na piętro, by w końcu stanąć przed odpowiednimi drzwiami. Właśnie miał włazić z buta do pokoju, gdy przypomniał sobie ostatni raz. Zagryzł więc zęby, zacisnął dłoń w pięść i raczej agresywnie zapukał do drzwi, czekając, aż wychyli się zza nich morda, którą tak naprawdę wciąż średnio chciał oglądać. Poprawił jednak torbę na ramieniu i jak grzeczny, kulturalny chłopiec czekał na swoje zaproszenie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie pamiętał kiedy ostatnim razem sporządził tak wiele kontraktów, niemalże nie odrywając stalówki pióra od rozłożonych na drewnianym, masywnym biurku listów i czystego zwoju pergaminu. Pogrążony pracą, zamknął się w świecie prawnych kruczków i paragrafów, żeby nie musieć myśleć nieustannie o koncercie, ostatniej, niezwykle topornej i bolesnej rozmowie z Maximilianem, jak i o przedwczorajszym wieczorze z wegetariańską, pikantnie przyprawioną paellą w roli głównej, podczas którego przypomniał sobie o doskwierającym mu uczuciu samotności. Chyba do ostatniej chwili liczył na to, że ujrzy we framudze drzwi znajomą sylwetkę Felixa, ale nikt nie pociągnął niestety za klamkę, a Paco wykwintną kolację spędził wyłącznie w towarzystwie czerwonego, wytrawnego wina. Doczekał się jednak wiadomości od chłopaka dwa dni później. Nie zajmę ci zbyt wiele czasu. Słyszał już podobne słowa, również i teraz wybrzmiały one złowieszczo, ale nawet taki ich wydźwięk zdawał się iskierką nadziei, odrobinę cieplejszą i wdzięczniejszą od obojętności i milczenia. Nie wiedział, czego się po swoim gościu spodziewać. Starał się jednak nie dopuszczać do świadomości czarnych scenariuszy, nie nastrajać negatywnie, kiedy usłyszał stanowcze pukanie do drzwi, poruszając się leniwie z kanapy. - Dobrze cię widzieć. – Powitał go z poważnym wyrazem twarzy, przypatrując mu się uważnie, jakby chciał wyczytać emocje i nastawienie malujące się w chłopięcych rysach. Przez dłuższą chwilę stał więc w przejściu, zanim kurtuazyjnym gestem zaprosił go do środka. – Wejdź. – Zachęcił go, podchodząc do barku, by napełnić dwie szklanki obiecanym wcześniej bourbonem. Postawił je na stole, rozsiadając się niezbyt wygodnie w fotelu, wszak nietrudno było się domyślić, że nie spotkali się tutaj na przyjemne pogaduszki i ploteczki, a tym samym o żadnej wygodzie czy komforcie nie mogło być mowy. Wyciągnął z kieszeni spodni paczkę merlinowych strzał, wsuwając do ust papierosa, po czym zaprószył ogień zapalniczki, zaciągając się chmurą siwego, tytoniowego dymu. Nie odrywał wzroku od swojego byłego kochanka, patrząc w jego szmaragdowe ślepia ze spokojem i niewzruszoną mimiką. Nie było go w tym momencie stać chociażby na subtelny cień uśmiechu, ale nie zamierzał uciekać spojrzeniem, posłusznie wyczekując aż Maximilian przełamie tę przeszywającą na wskroś ciszę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam nie miał pojęcia, czego może się spodziewać po Moralesie i po sobie samym. Zaproszenia na paellę nie przyjął, choć od początku pokazywał swoje stanowisko w tej sprawie. Jedzenie nie było w priorytetach nastolatka przez ostatnie doby, a tym bardziej towarzystwo byłego kochanka. A przynajmniej do jednej z tych rzeczy miał stuprocentową pewność. Był tu jednak teraz zastanawiając się w myślach, czy aby na pewno dobrze robi i czy za chwilę nie będzie żałował własnej decyzji, gdy drzwi w końcu się otworzyły a on stanął twarzą w twarz z Salazarem. -Daruj sobie. - Przywitał go równie miło. No dobrze, może trochę mniej miło niż zrobił to Morales, ale przynajmniej mu nie przyjebał! Wszedł do pokoju oczywiście bez zbędnych słów, po czym wyjął z kieszeni różdżkę czekając, aż Paco skończy polewać bourbon. Gdy tylko tak się stało machnął swoim magicznym kijkiem i transmutował szklanki w kieliszki, po czym rozmnożył je tal, by ostatecznie przypadło po sześć bursztynowych szotów na osobę. -Chcesz wiedzieć co myślę, ja chcę wiedzieć, czy mogę Ci zaufać. W takim razie zagrajmy w grę, skoro tylko to nam wychodzi. - Sięgnął do torby wyciągając na stół talię kart do Durnia, a następnie zatopił dłoń w wewnętrznej kieszeni swojej kurtki i wyjął z niej niewielką fiolkę, którą postawił dokładnie na środku stołu. Kryształ zdawał się być napełniony zwykłą wodą, ale każdy, kto nie spał na lekcji eliksirów wiedział, że jest jeden silny wywat, który wygląda, smakuje i pachnie zupełnie jak życiodajny płyn. -Veritaserum. - Wyjaśnił, jakby mimo wszystko Paco potrzebował olśnienia. -Jestem pewien, że znasz rosyjską ruletkę. To moja wersja. Każdy z nas wlewa do jednego z kieliszków przeciwnika kilka kropel tak, by drugi nie wiedział, gdzie znajduje się serum prawdy. Za każdą przegraną rundę pijemy shota a zwycięzca ma prawo zadać nam jedno pytanie. Musi jednak jasno zadeklarować, czy korzysta z tego przywileju. Pytania się nie kumulują. Pytasz, albo tracisz. Gra kończy się, gdy komuś skończą się szoty. - Zakończył tłumaczenie zasad. Jakimś cudem wciąż miał do Paco resztki szacunku i choć mógł dolać mu eliksir po kryjomu, tak jak tamten napoił go dictum, go jednak chciał postawić na uczciwą rywalizację, gdzie każdy z nich miał szansę zostać poddanym wpływowi mikstury. Czekał więc na decyzję mężczyzny, automatycznie tasując talię kart. Nawet nie zauważył, jak wziął ją w dłonie, ale była to czynność, która zawsze jakoś go uspokajała.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Niezbyt przyjazne przywitanie ze strony byłego kochanka z pewnością nie napawało go optymizmem, ale nie pozwolił jednocześnie, by zbiło go z tropu. Nie znał pobudek, jakie kierowały obecnie działaniami Solberga, ale jednak chłopak musiał mieć istotny powód aby tutaj przyjść, a on chciał wiedzieć, co takiego skłoniło go do zmiany decyzji. Przypatrywał się więc uważnie choćby najdrobniejszym gestom, mimice twarzy swego gościa, a nawet pokiwał z uznaniem głową zaskoczony płynnym ruchem różdżki, jak i skutecznością zastosowanego przez niego transmutacyjnego zaklęcia. Zdawał sobie sprawę z tego, że Maximilian chętniej niż po umagiczniony kawałek drewna sięga raczej po chochlę, ale teraz po raz kolejny udowodnił mu, że skrywa w sobie znacznie więcej talentów. Skinął mu bezgłośnie, uwalniając z ust chmurę siwego dymu. – Zamieniam się w słuch. – Nadal niewzruszony rozłożył również dłonie, pokazując tym samym że jest otwarty na pertraktacje, chociaż ostatecznie mimowolnie uniósł brew w niemym wyrazie zdziwienia, gdy na stole przed jego oczami wylądowała znajoma talia kart. Nie pamiętał kiedy ostatnio grał w durnia, prawdopodobnie podczas któregoś ze szkolnych turniejów w murach Hogwartu i powiedzmy sobie uczciwie, nie spodziewałby się że przyjdzie mu kiedykolwiek do takich rozrywek wracać. Zrozumiał sens dopiero wtedy, gdy do duetu dołączyła i szklana fiolka wypełniona bezbarwnym płynem. Nie znał się na magicznych miksturach, ale akurat zawartość tej ampułki mógłby odgadnąć w ciemno, zważając jedynie na nietypowe okoliczności ich spotkania. Nie musiał zresztą strzelać. Felix naprędce rozjaśnił sytuację, a ta posępna nazwa wybrzmiewająca w uszach wzmogła towarzyszący Moralesowi stres. Gdyby miał wyeliminować z czarodziejskiego świata jeden jedyny eliksir, z oczywistych względów jego wybór padłby właśnie na veritaserum. Początkowo nie odrywał wzroku od twarzy byłego kochanka, teraz jednak utkwił spojrzenie w przywleczonym przez chłopaka wywarze, zastanawiając się jak daleko nastolatek gotów jest się posunąć. Trudno było mu jednak nie przyznać racji; grali ze sobą nie pierwszy raz, mimo że partia pokera lub krwawego barona zdawała się o wiele bezpieczniejszą opcją od rosyjskiej ruletki z serum prawdy w roli łuski. - Myślisz, że zdołasz odnaleźć zaufanie w jednej odpowiedzi? – Nie przybierał ofensywnego tonu ani nie próbował wytykać błędów w jego rozumowaniu, jednak sam dostrzegał pewne luki w jego chytrym planie. – Nie obawiasz się, że nigdy nie sięgnę po kieliszek z veritaserum… albo tego, że dowiesz się o mnie czegoś, czego wcale nie chciałbyś i nie powinieneś o mnie wiedzieć? – Nie musiał wyjaśniać do czego pił. Mimo że nigdy nie poruszali tego tematu, Solberg na pewno miał świadomość tego, że Morales miał naprawdę wiele za uszami. Nie powinna więc również nikogo dziwić nienawiść mężczyzny do eliksiru prawdy ani tym bardziej wyczuwalny od niego w tym momencie dystans. Wszystko zależało od tego w jaki sposób skonstruują kierowane wobec przeciwnika pytania, ale w przypadku Paco samo włączenie się do rozgrywki okupione było ogromnym ryzykiem. Czy ufał temu chłopakowi na tyle, by je podjąć? Przygryzł delikatnie dolną wargę, rozmasowując zarazem podbródek i spuszczając wzrok w podłogę. Przywykły do skrupulatnego kalkulowania zysków i strat myślał wyłącznie o tym jak wiele ma do przegrania. Patrząc przez pryzmat logiki, nie powinien się godzić, ale zdążyli już ustalić, że niekiedy logika schodziła na dalszy plan. Ledwie zauważalnie skrzywił usta, dogaszając niedopałek w stojącej nieopodal popielniczce, a wreszcie podniósł śmielej głowę, patrząc wprost w szmaragdowe, zdecydowane ślepia, skupione teraz przede wszystkim na dokładnym przetasowaniu talii. - No to wznieśmy toast. – Przesunął wymownie dłonią w kierunku niepozornej, za to śmiertelnie niebezpiecznej fiolki, tym samym decydując się na podpisanie cyrografu z diabłem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Transmutacja była jeszcze tą dziedziną magii, z którą nastolatek się lubił i choć faktycznie wolał mieszać w kociołku, to czasem nie mógł uciec od stosowania zaklęć. Zresztą, nie musiał chyba też tłumaczyć, że znajdujący się w fiolce eliksir przygotował sam. Chciał mieć pewność, że wywar jest świeży i bezbłędny, by uniknąć wszelkich problemów związanych z błędnym funkcjonowaniem mikstury. Widział ten wzrok wpatrzony w fiolkę i nie potrafił się dziwić. Nikt chyba nie lubił tego eliksiru, ale dużo osób bało się go niepotrzebnie. Max jednak wiedział, że jest to coś więcej niż wymuszacz prawdy. Tak samo jak nad Amortencją, poświęcił mnóstwo czasu na dokładne przestudiowanie tego eliksiru i posiadał wiedzę, której osoby po prostu znające teorię nie miały. -Jeśli sądzisz, że to jest mój cel, po raz kolejny udowadniasz, że mnie nie znasz. Poza tym równie dobrze możesz być nafaszerowany veritką przez całą grę. - Wyjaśnił wciąż oschle. -Gdybym się tego obawiał, nie przyszedłbym tu dzisiaj. - Powiedział jeszcze, bo jakoś specjalnie nie miał zamiaru tłumaczyć całego procesu myślowego. Jeśli przyjdzie mu to zrobić w ciągu gry, proszę bardzo, teraz jednak nie chciał tracić czasu na pogaduszki, w których nawet nie widział sensu. -Jeszcze jedna rzecz. Każde pytanie można zadać tylko raz. Nie przejdzie pytanie w innej formie o to samo. - Dodał, po czym przestał tasować karty, wpatrując się w czekoladowe tęczówki z uporem i pewnością, które jasno mówiły, że zasady gry są nienegocjowalne. -Chcesz prześwietlić fiolkę nim zaczniemy? - Zaproponował po słowach Paco, które wskazywały na zgodę do rozpoczęcia rozgrywki. Faktycznie jednak Morales miał takie samo prawo nie ufać Maxowi co nastolatek jemu, więc Solberg bez problemu oddałby eliksir do zbadania, czy w szkle naprawdę znajduje się to, co były ślizgon twierdzi, że tam wlał.
Mechanika:
Mechanika jest prosta jak barszcz. Stosujemy się do Zasad durnia bez zmian. Jedynym wyjątkiem jest pomijanie efektów kończących grę (można pominąć lub przerzucić kartę) oraz liczba żyć zwiększona jest do 6.
Dodatkowo przegrany rzuca k6, by sprawdzić, jaki kieliszek wychylamy. Jeśli wylosowany jest już pusty przerzucamy kostkę.
Po wypiciu Veritaserum, efekt działa do końca gry. Nie ma obowiązku zadawania pytań przegranemu, ale pytania się nie kumulują! Nie można także powtórzyć raz już zadanego pytania w żadnej formie! Najpierw bierzemy pod uwagę efekt karty Durnia, dopiero później zadajemy pytanie!
OBOWIĄZKOWY KODZIK
Kod:
<zgs> Pozostałe życia: </zgs> x/6 <zgs> Kieliszek, w którym jest Veritaserum przeciwnika: </zgs> <zgs> Kostki na Durnia: </zgs> <zgs> Kostka na wypity kieliszek: </zgs> (dotyczy przegranego) <zgs> Opróżnione kieliszki: </zgs>
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Strach często wynikał z irracjonalnych źródeł. Nie sposób było przecież wyjaśnić dlaczego każdy mięsień drżał chociażby na widok małego, niegroźnego pająka. Paco nie bez powodu wpatrywał się jednak w bezbarwną ciecz umieszczoną w szklanej fiolce, bo w przeciwieństwie do tych wszystkich niewytłumaczalnych fobii, akurat towarzyszący mu obecnie lęk był więcej niż uzasadniony. Zastanawiał się czy Maximilian byłby w stanie wykorzystać jego sekrety przeciwko niemu, a i pluł sobie w brodę, że przynajmniej kilku z nich nie zdecydował się zdeponować w duszy strażnika tajemnicy. Właściwie winien być Felixowi wdzięczny za wyznaczenie ram tego spotkania, które uzmysłowiły mu również jakie słabości mogą zostać ujawnione na skutek kilku kropli drogocennego, ale i stosunkowo szeroko jak na swą potęgę dostępnego eliksiru. - Niełatwo cię rozgryźć. – Przyznał uczciwie, nadal nie spuszczając z niego wzroku, jakby wierzył że przyświecający mu cel zdoła odnaleźć gdzieś w głębi jego stanowczego spojrzenia. Niekiedy żałował, że nie potrafi czytać mu w myślach, chociaż nie był pewien czy skorzystałby z jej dobrodziejstw wbrew woli i wiedzy tego chłopaka. Pokusa niewątpliwie byłaby silna. – Skoro tak… – Wzruszył delikatnie ramionami, zdając sobie sprawę z tego, że obecnie toczona dyskusja nie ma sensu. Przede wszystkim traciła ona na znaczeniu w zderzeniu z potencjalną możliwością natrafienia na kieliszek bourbonu doprawionego kilkoma kroplami veritaserum. – Rozumiem. – Potwierdził ustalenia co do reguł gry, a potem pokiwał przecząco głową. – Nie trzeba. – Nie widział powodów, dla których miałby prześwietlać przywleczoną przez Solberga ampułkę. Nie wierzył, żeby chłopak bezczelnie próbował go otruć, zwłaszcza kiedy sam proponował mu przeprowadzenie testu, a trudno było mu sobie wyobrazić gorszy napitek od serum prawdy. Wyciągnął swoją różdżkę, by rzucić niewerbalne Obscuro i zasłonić oczy Maximiliana, kiedy strącił odrobinę eliksiru do jednego z jego kieliszków, a potem rozpoczął rundę, ukradkiem zerkając na położoną na brzegu stołu kartę. Nim zdążył przypomnieć sobie jej efekt, kapłańska karta jego przeciwnika zabłysnęła, ujawniając elegancki, acz zdradliwy w swej treści napis. Paco przeczytał go i zamilknął na dłuższą chwilę w oczekiwaniu aż chłopak wychyli swojego szota. Wiedział, że nie był to jego nieszczęśliwy traf,, przynajmniej jeśli mowa o kieliszku, bo dureń akurat wypiął się na niego dupą. – Współczuję… – Dopiero teraz zareagował na zdemaskowany sekret swego byłego kochanka, wzdychając ciężko. – …ale wierzę że nie chciałeś tego zrobić. Nie powinieneś się obwiniać. – Przyglądał mu się uważnie, mogąc tylko domyślać się co chłopak czuje po środku tak napiętej i ciężkiej atmosfery. W końcu nie miał żadnej gwarancji czy właśnie nie wlał do swojego gardła uwarzonej mikstury. – Ile miałeś wtedy lat? – Zapytał, przypominając sobie nagle że powinien przedtem złożyć deklarację. – Korzystam z przywileju. – Dodał więc gwoli ścisłości, odkładając na bok swoją kartę.
Pozostałe życia: 6/6 Kieliszek, w którym jest Veritaserum przeciwnika: 2 Kostki na Durnia:4 / Cesarz Kostka na wypity kieliszek: - Opróżnione kieliszki: -