Mała polana, część lasu obok Hogsmeade - idealna do pikników czy spotkań towarzyskich. W nocy jednak nie zaleca się zapuszczania tutaj, ze względu na różne magiczne stworzenia, które można łatwo i nieumyślnie zwabić.
Autor
Wiadomość
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Ulotki, które wysłałem na Prima Aprilis miały być jedynie żartem, może też trochę reklamą dla ojca, bo czemu bym nie miał skorzystać z planów wycieczkowych do Egiptu, podczas których połowa mogła zginąć (w tym również ja)? Ojciec beszta mnie całą drogę za robienie sobie żartów ze śmierci i nazwanie jego firmy Dumną Trumną, ale i tak widzę, że sam ledwo powstrzymuje się od śmiechu. Dzięki temu zarobimy trochę pieniędzy, bo nawet jeśli część ludzi potraktuje to zamówienie jako kawał, to i tak wpadnie nam trochę galeonów. Dziwię się, kiedy otrzymuję list od profesora Mograine'a. Facet wydaje mi się dziwny od pierwszego dnia, gdy go ujrzałem, ale zamówienie trumny, gdy nie wybiera się do grobu, wydaje mi się już szczytem możliwości. Nie żebym sam nie zamierzał bawić się w wampira. Po prostu jako nauczyciel i na dodatek opiekun tych żółtych powinien być poważniejszy. A zresztą... Zapłacił mi całe trzydzieści siedem galeonów. Docieramy do polany w hogsmeadzkim lesie. Zazwyczaj pracujemy właśnie tutaj, bo mama i wszystkie sąsiadki marudzą, gdy hałasujemy na podwórku, a potem wióry z drewna latają po trawniku. Dzieciaki zaczynają się wówczas nimi bawić, a potem płaczą, że łapią drzazgi. Banda głupków. Ojciec ustawia taczkę z narzędziami i drewnem pod jednym z drzew, a ja rozglądam się, szukając jakiegoś bardziej prostego terenu. Nie możemy sobie pozwolić na chybotanie się, bo któryś jeszcze straci przez to rękę. Holden Senior woli pracować w mugolski sposób i dopiero potem dopracowywać swoje dzieła magią, bo uważa, że jest to bardziej precyzyjne przy zakłóceniach, jakie coraz częściej mają miejsce. Jak na mnie jestem dziwnie milczący, ale boję się, że przypadkiem chlapnę za dużo i przyznam się, że planuję jechać do Egiptu z Calumem Dearem. Zabiłby mnie na miejscu jednym z młotków, żeby oszczędzić mi umierania na palącym słońcu. A matka pewnie padłaby na zawał. Pracujemy w ciszy, chociaż ja znów nie mogę się na niczym szczególnym skupić, więc tylko podaję narzędzia i przyglądam się, jak ojciec tworzy ściany trumny. Pomagam dopiero przy przybijaniu gwoździ, ale tu już posługujemy się magią, by na pewno pozostały proste. Wchodzą jak w masło, co zawsze mnie dziwi, bo przecież heban jest naprawdę twardym drewnem. - Profesor chciał bardzo ciemną – mówię do ojca, przypominając sobie o tym, bo hebanowce same w sobie są po prostu ciemnobrązowe. - Najlepiej czarną. Ojciec stwierdza, że z psora Aidena naprawdę dziwny człowiek, ale ja tylko wzruszam ramionami i przyglądam się, jak tatulek transmutuje odcień na taki przypominający nocne niebo. Na koniec wycinamy na wieku różdżkę z trzema gwiazdami i trumna jest gotowa. Pozostaje tylko pytanie, jak ja ja zaniosę sam do Hogwartu? Bo sowa by mnie zadziobała, gdybym jej to próbował wcisnąć do dźwigania. O ile w ogóle uniosłaby się z pakunkiem.
Cały regulamin nielegalnych pojedynków czarodziei dostępny jest w tym miejscu. Tutaj zostają zawarte najważniejsze zasady, o których Twoja postać musi bezwzględnie pamiętać!
Sekundanci to NPC, zamaskowani, nie do rozpoznania przez nikogo. Zajmują się zdejmowaniem rzuconych przez uczestników pojedynków klątw, pilnowaniem przestrzegania ustalonych zasad, ect.
Wszyscy stają do pojedynku zamaskowani przez co nie ma możliwości, aby jeden uczestnik pojedynku rozpoznał drugiego, nawet jeśli jest to jego bliski znajomy. Maski nakładane przez postacie na czas pojedynku, modulują głos, skutecznie zasłaniają całą twarz. Dopiero w momencie pozbycia postaci maski, można odgadnąć z kim się pojedynkuje.
W czasie trwania pojedynku, po każdej zakończonej turze, będzie się pojawiał post od Mistrza Gry. Ten ma za zadanie podsumować dotychczasowe wydarzenia, dodać "urozmaicenia", coby pojedynki nie opierały się wyłącznie na rzucaniu kostek, ect.
Gracze mają 24h na dodanie posta od momentu pojawienia się posta MG lub posta przeciwnika. Jeśli nie wyrobią się w tym czasie, przegrywa ten, który zastopował kolejkę. Wyjątek stanowi zgłoszona w odpowiednim temacie nieobecność, bądź zasygnalizowany brak możliwości zrobienia odpisu w danym czasie przez gracza, do MG prowadzącego.
Atak
Atakująca postać rzuca trzema kostkami. Jeżeli suma kostek będzie wyższa bądź równa progowi, atak uznaje się za skuteczny, zaś przeciwnik może się przed nim bronić. Wynik rzutu na atak można zmodyfikować poprzez:
Wykonanie dodatkowego rzutu na koncentrację
Wykorzystanie przerzutów (1 przerzut = zmiana wyniku jednej kości)
Jeśli atak się powiódł (suma punktów zdobytych w rzutach kośćmi przekroczyła próg), przeciwnik musi spróbować się bronić. W innym wypadku, od razu przechodzi do kontrataku. Bez względu na wynik, gracz ma obowiązek na końcu, bądź początku swojego posta zamieścić poniższy kod:
Broniąca się postać rzuca trzema kostkami. Jeżeli suma kostek będzie wyższa bądź równa progowi, obronę uznaje się skuteczną i można przystąpić do kontrataku. Wyniki rzutu na obronę można zmodyfikować poprzez:
Wykonanie dodatkowego rzutu na koncentrację
Wykorzystanie przerzutów (1 przerzut = zmiana wyniku jednej kości)
W przypadku udanej, bądź nie udanej obrony, również należy użyć odpowiedniego kodu na początku, bądź na końcu posta:
Koncentracja nie jest obowiązkowym rzutem, ale już wyrzucona kostka musi być wliczona do tury. Rzuca się nią razem z kośćmi na atak/obronę.
Wartości Koncentracji zostały opisane poniżej w zależności od rzutu kostek:
kostka 1 = koncentracja: +1
kostka 2 = koncentracja: –2
kostka 3 = koncentracja: +3
kostka 4 = koncentracja: –3
kostka 5 = koncentracja: +2
kostka 6 = koncentracja: –1
Wygrana tura
Tura zostaje zakończona w momencie gdy:
Zostanie przekroczony limit czasowy tury.
Tura zostaje wygrana przez jednego z graczy (osiągnięcie większej ilości punktów)
Organizacja
Za nadzór tego pojedynku odpowiedzialna jest @Harriette Wykeham. Wszelkie pytania, wątpliwości, skargi należy kierować właśnie do niej. Również ona rozstrzyga wszelkie kwestie sporne, w razie gdyby jakieś się pojawiły.
Wieczór nastał dosyć szybko, co pozwoliło wam wcześniej skryć się w jego objęciach i dotrzeć na miejsce pojedynku niezauważonym przez nikogo. Czy aby na pewno? To miało się okazać w najbliższym czasie. Pewne było jedno: każde z was ostrzyło sobie zęby na wygraną i zapewne żadne nie zamierzało ustąpić. Sekundanci wręczyli wam maski, które miały skutecznie skryć waszą tożsamość. Dokonali tego nim mieliście możliwość spojrzeć na swojego przeciwnika. Teraz stajecie naprzeciw siebie, twarzą w twarz (czy może raczej maską w maskę).
Bardzo proszę, aby w pierwszym poście zaznaczyć posiadanie przedmiotów dodających punkty do odpowiednich kategorii!
Emily: ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z ZAKLĘĆ I OPCM: 20 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z CZARNEJ MAGII: 1 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z TRANSMUTACJI: 0 Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 2
Thomen: ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z ZAKLĘĆ I OPCM: 5 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z CZARNEJ MAGII: 5 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z TRANSMUTACJI: 5 Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 0
Rzut kością decydującą o rozpoczęciu pojedynku: Nieparzyste – rozpoczyna Emily Parzyste – rozpoczyna Thomen
Ciężko było jej powiedzieć, jakie nastawienie ma do tego pojedynku. Ostatni zwyciężyła, co z całą pewnością było zachęcające, jednocześnie zdawała sobie sprawę z żenującego poziomu tamtej walki. Tutaj miała zmierzyć się z kim, komu również udało się wygrać, kto wie, może w zawziętej i konkretnej wymianie zaklęć? Mogła mieć do czynienia z kimś znacznie lepszym i bardziej doświadczonym. Z drugiej strony ostatnio pokonała starszego od siebie czarodzieja, teraz nie mogło być aż tak tragicznie. Zjawiła się na miejscu i poczekała na założenie maski. Nie była pewna, czy tym razem powinna ją zdejmować. Nate mógł mieć trochę racji, że szastanie swoją tożsamością w takich okolicznościach nie było najmądrzejsze. Niby byli w tej samej sytuacji, ale kto wie? Okazało się, że to ona zaczyna pojedynek, więc wyciągnęła różdżkę w jego kierunku i zastanowiła się przez moment. Nie wiedzieć czemu wpadło jej do głowy zaklęcie, które wcześniej było użyte na niej samej. - Rumpo - rzuciła, kierując różdżkę w nogę przeciwnika. Naprawdę nie wiedziała dlaczego to było to, co wpadło jej na myśl jako pierwsze, ale poszła za ciosem. Nie chciała znowu dawać tych lekkich, nieszkodliwych zaklęć, które nie miały nawet sprawić zbyt wiele bólu. Nie powinna się odkrywać jako słabsza, niezdolna do wybrania konkretnego, bolesnego czaru.
Pojedynek (wpisz turę pojedynku)
Zaklecie: Rumpo Atak: 6,1,4 (+3 z koncentracji) Koncentracja: 3 czy odnosi skutek?: TAK
Zaklęcie wyprowadzone przez atakującą było tak szybkie, że jej przeciwnik nie miał szans na obronę. Sekundant skrzywił się mimowolnie słysząc trzask kości. Nienawidził, gdy ktoś używał przy nim Rumpo. Na pewno nie cierpiał tak, jak ofiara zaklęcia, ale można było przecież powiedzieć, że sam sobie na to zasłużył. A cóż zrobił on - biedny sędzia - żeby być poddawanym takim dousznym torturom? Zacisnął zęby i rzucił na złamaną nogę nastawiające zaklęcie. Sama myśl o poruszającej się kości, sprawiała, że zbierało mu się na wymioty, więc czy można było mieć do niego pretensje, że zapomniał o uśmierzeniu bólu swojego "pacjenta"? Z resztą nie było na to czasu.
------------------------------------------ Podsumowanie I tury
Dodatkowo: Thomen, sekundant naprawił Ci złamaną nogę, ale nie dał żadnego znieczulenia. Nie możesz rzucać koncentracji. Przy ataku wraz z adrenaliną dostajesz +1 do kostek, ale w kolejnym zaklęciu zostajesz z samym bólem i -1 do kostek. Później już po staremu.
Mój przeciwnik nie reagował, nie było sensu tracić czasu na oczekiwanie i chyba można było uznać, że teraz nadeszła moja kolej. Wyglądało na to, że póki co wygrywałam ze względu na jego opóźnione reakcje. Nic tylko korzystać i mieć nadzieje, że uda się jeszcze jedna, kolejna próba. Tym razem nie poszło mi jednak najlepiej. - Drętwota! - z momentem rzucenia zaklęcia już wiedziałam, że coś jest tak, a chłopak bynajmniej nie padnie zdrętwiały na ziemie. Nie siliłam się już na dużą kreatywność w zaklęciach, chciałam wygrać pojedynek, ale nie wyglądało na to, żeby miło mi to przyjść aż tak łatwo.
Pojedynek (wpisz turę pojedynku)
Zaklecie:Drętwota Atak: 2,1,1 --> 2,4,1 (2 przerzuty wykorzystane) Koncentracja: - czy odnosi skutek?: NIE
Teleportował się z hukiem nieopodal lasu w Hogsmeade. Resztę drogi przebył pieszo. Szedł żwawo z pewnym siebie krokiem, odziany w czerń od góry do dołu z ulubioną dżinsową kurtką na ramionach. Strzepnął na chodnik popiół z niewidzialnego papierosa, którego po chwili umieścił w ustach. Niósł ze sobą małą walizeczkę i choć nie miał służbowego stroju, to wydawać by się mogło, że umówiony jest na ważne spotkanie. Zerknął na bezchmurne niebo i przeklął pogodę, że nie jest bardziej paskudna. Lubił burze, silne wiatry zwłaszcza podczas planowanego małego treningu quidditcha. Trudne warunki atmosferyczne perfekcyjnie hartowały zawodników. Dzisiaj musiał niestety zadowolić się intensywnym słońcem wyciekającym poty. Znalazłszy się na polanie przeszedł ją wzdłuż i wszerz, by upewnić się, że miejsce wybrał odpowiednie. Gdyby nie fakt, że dziewczyna z Hogwartu była uczennicą, zorganizowały trening w swoim ogrodzie, czyli tam, gdzie są najlepsze ku temu warunki. Dopalił fatamorganę i zaczął rozkładać przedmioty potrzebne do poprawy umiejętności Matta i tej francuskiej dziewczyny. Od kuzyna zamierzał wymagać najwięcej i być wobec niego dwukrotnie surowszy, ale tego Matthew z pewnością był świadom. Stuknął krańcem różdżki w walizeczkę i z pomocy zaklęć niewerbalnych rozłożył z boku polanki poręczna tablicę z białą kredą, pieprznięte tłuczki i parę pałek. Nie wyglądał na zadowolonego i wbrew pozorom nie chodziło o udzielanie porad sportowych. Przed wyjściem.z domu córką urządziła mu piekło na ziemi, awanturę do potęgi i to tylko i wyłącznie z powodu, że nie zabrał jej dzisiaj rano ze sobą. To zabrało resztki jego dobrego humoru i nawet kawa, trzy wypalone fajki nie pomogły w jego naprawie. Westchnął pod nosem i wyczekiwał nastolatków. Miał ochotę dać im wycisk.
Tydzień minął Gabrielle w zastraszającym tempie, zupełnie tak jakby wskazówki zegara nagle przyspieszyły, a ona zupełnie nie potrafiła nad tym zapanować… nad czasem, nad życiem i złamanym sercem. Prawdopodobnie ten ostatni stan w jakim się znalazła sprawił, że dni przemykały jej przez palce, gubiła się w ich nazwach, była, funkcjonowała, lecz życiem nie można było tego nazwać. Po korytarzach snuła się niczym cień, gdy tylko kończyły się zajęcia chcąc uniknąć ludzi zamykała się w dormitorium wylewając morze łez w poduszkę. Unikała przyjaciół, niewiele jadła,zaniechała nawet porannych treningów,gdyż zwyczajnie nie czuła się na siłach. Nie mogła spać, bo każde przymknięcie oczu na dłuższą chwilę kończyło się budzeniem z przeraźliwym krzykiem wywołanym kolejnym koszmarem, tak więc z koszmaru sennego przenosiła się do tego trwającego w rzeczywistości. Szybko znalazło to swoje odbicie w wyglądzie dziewczyny; podkrążone oczy, zgarbiona sylwetka, lekko zapadnięte policzki spowodowane utratą kilogramów oraz brak uśmiechu,którym to wcześniej obdarzyła każdego wokoło. Panienka Levasseur straciła swój naturalny blask, wywołując tym nie lada zdziwienie wśród najbliższych, ale nawet to nie miało dla niej znaczenia. Nadaremne okazało się wypytywanie Gabrielle, co się wydarzyło, dlatego wciąż oczy ma pełne łez i jak jej pomóc. Blondynka skutecznie unikała jakichkolwiek odpowiedzi lub zbywała wszystkich krótkim "wszystko w porządku", a przecież w porządku nie było. Serce dziewczyny ogarnął ogromny ból, dusza rozpadała się na miliony kawałeczków, których nie potrafiła poukładać w jedną całość. Czuła się tak jakby ktoś odebrał część jej samej, zabrał i nigdy już nie zamierzał oddać. Łzy płynęły same, w żaden sposób nie miała nad nimi kontroli, zupełnie jak nad uczuciami, które były teraz jednym, wielkim chaosem. Nie szukała u nikogo wsparcia, nie szukała ramienia, w które mogłaby się wypłakać, sama próbowała to wszystko zrozumieć. Katowała własne serce i myśli czytając raz po raz listy wysłane przez Juliana, aby na końcu odczytać karteczkę zostawioną dla niej w knajpie. To był niezwykle trudny tydzień dla drobnej blondynki, ciężko było się jej podnieść, wstać rano z łóżka i funkcjonować wśród innych, jak tylko mogła starała się też unikać Elijaha, wszakże okazało się, że miał rację i to również sprawiało jej dodatkowo ból. Kiedy wreszcie nastała sobota Gabrielle odetchnęła z dziwną ulgą. Celowo zapisała się na morderczy trening u najbardziej wymagającego trenera,jakiego miała w pobliżu, aby odreagować. Wiedziała, że palące żywym ogniem mięśnie po morderczym wysiłku choć na chwilę zapewnią jej zapomnienie i o dziwo - odpoczynek. Sobotni poranek nie różnił się niczym od każdego poprzedniego, choć wizja treningu dodawała Gabrielle nieco więcej sił niż w każdy inny dzień. Związała włosy w wysokiego kuca, rzęsy pomalowała masakrą, na tyłek włożyła swoje ulubione czarne dresowe spodnie,które idealnie przylegały do jej ciała eksponując wdzięki, które posiadała, korzystając z wizji ciepłego dnia włożyła jedynie sportowy, czarny stanik i na to przewiewną białą bluzkę na krótki rękach, zaś na nogi ubrała wygodne,lecz lekko znoszone adidasy. Właściwie nic więcej nie było jej potrzebne,poza miotłą,dlatego zanim udała się w umówione miejsce zaszła jeszcze do szatni Puchonów z której wzięła jedną, dość wysłużoną miotłę. Droga zajęła dziewczynie nieco więcej czasu,lecz przemierzała ją niespiesznie. Poranne wstawanie miało tu ogromną zaletę, zwłaszcza że pokonując jedną trzecią drogi zorientowała się, że nie wzięła zapłaty. Tym oto sposobem dotarła na polanę o 8:50. - Witam - powiedziała na dzień dobry siląc się na uśmiech.
Ostatnio zmieniony przez Gabrielle Levasseur dnia Sro Maj 29 2019, 14:24, w całości zmieniany 1 raz
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Kiedy sowa przyniosła mu list od Willa, ucieszył się na myśl o treningu, ale jednocześnie targały nim pewne obawy. Czy aby na pewno powinien wsiadać na miotłę po tym co wydarzyło się w gabinecie asystenta opieki nad magicznymi stworzeniami? Może nie przydarzało mu się już tak wiele niefortunnych zdarzeń jak świeżo po ukąszeniu przez langustnika, ale pech nadal się go jednak trzymał, więc z ćwiczeniami mogło być tego dnia różnie. Matthew kochał jednak quidditcha do tego stopnia, że postanowił spróbować mimo wszelkich przeciwności losu. Założył więc na siebie zieloną, luźną bluzę z kapturem, wygodne, brunatne bojówki i adidasy o podobnym do spodni odcieniu. Następnie wyciągnął z szafy swoją miotłę, na której widok pokręcił ze zrezygnowaniem głową, tęskniąc przy tym za szkolnym sprzętem. Nie oszukujmy się, wolałby zabrać na ten trening zakupionego dla drużyny Slytherinu nowiutkiego Nimbusa 2015, ale nikt nie pozwoliłby mu na wypożyczenie miotły do Hogsmeade. Musiał więc raczyć się swym podniszczonym, starym modelem miotły, o którym nikt już chyba w świecie czarodziejów nie pamiętał. Wiedział przy tym, że musi kupić coś porządnego, ale ceny mioteł z najwyższej półki były naprawdę wysokie i póki co jego oszczędności nie pozwalały mu na takie szaleństwo. Uważał natomiast, że kupno czegokolwiek innego niż Błyskawica lub właśnie Nimbusa nie ma większego sensu, więc na lepszy ekwipunek musiał chyba jeszcze jakiś czas poczekać. Z cichym westchnięciem wziął więc swój złom pod pachę, udając się do Hogsmeade. Celowo wyszedł wcześniej, robiąc sobie przy tym spacer, który traktował jako rozgrzewkę przed ćwiczeniami ze starszym Gallagherem. Stwierdził, że to dobry pomysł, zważywszy na fakt, iż Will zwykle dawał swoim uczniom (a jemu szczególnie) porządny wycisk. Już w drodze jego tymczasowa przypadłość wdała mu się we znaki. Przechodząc jedną z magicznych ulic o mało co nie wpadł pod koła pędzącego Turnova. W ostatniej chwili udało mu się odskoczyć, ale kierowca aż się zatrzymał, pytając czy aby na pewno nic mu się nie stało. Ślizgon przeklął tylko w myślach, przypominając sobie jak bardzo nienawidzi wszelkiego rodzaju skorupiaków. Pieprzony langustnik ladaco… Miał nadzieję, że podczas właściwego treningu efekt jego ukąszenia nie okaże się aż tak upierdliwy, choć prawdopodobnie było to myślenie życzeniowe, bo póki co jego objawy nadal utrzymywały się na dość wysokim poziomie. Wreszcie dotarł na polanę. Swoją drogą zastanawiał się wcześniej dlaczego jego kuzyn wybrał tak dziwne miejsce, ale kiedy ujrzał znajomą sylwetkę Gabe, zrozumiał o co w tym wszystkim chodziło. Puchonka nie mogłaby odwiedzić podczas roku szkolnego Doliny Godryka. - No siema. – Przywitał się z obojgiem, uważniej przyglądając się dziewczynie z Hufflepuffu. Nie wyglądała najlepiej. Miała podkrążone oczy, chyba też trochę schudła. Czyżby to, że egzaminy zbliżały się wielkimi krokami, aż tak wpłynęło na jej stan zdrowia i ogólny nastrój? Tak czy inaczej nie pytał o to, co się stało, bo nie chciał być wścibski. Zamiast tego zbliżył się do swojego kuzyna, ale oczywiście zanim w ogóle zdołał się do niego odezwać, oberwał zwisającą gałęzią drzewa w twarz, a ta pozostawiła na jego twarzy lekko czerwoną szramę. No pięknie. - Nie daję żadnej gwarancji, że będą ze mnie dzisiaj ludzie. Uchlał mnie ostatnio langustnik ladaco, więc módlmy się, żebym nie zleciał z tej miotły. – Westchnął ciężko, przyznając się do swych ostatnich perypetii. – Ale nie mógłbym przecież odmówić sobie treningu z Willem, no nie? No i oczywiście z Tobą, Gabrielle. – Dodał jednak zaraz, uśmiechając się szeroko do starszego z rodziny. Wyciągnął przed siebie swoją miotłę, która była w podobnie tragicznym co i on stanie, ale do ćwiczeń nadal podchodził z entuzjazmem. - Zaczynajmy, szkoda naszego czasu. – Zaproponował, żeby nie owijać w bawełnę i nie rozprawiać godzinami nad tym co będą robić. Chciał, żeby Gallagher jak najszybciej wytłumaczył im zasady dzisiejszego treningu, bo nie mógł się doczekać, aż w końcu wzbije się ponad powierzchnię ziemi. Miłość do tego sportu zdecydowanie przeważyła u niego nad rozsądkiem i obawami związanymi z nabytym przez skorupiaka urazem.
Efekt: pech w całym wątku spowodowany ukąszeniem langustnika ladaco
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
Nie od razu odwrócił się przodem do Gabrielle. Najpierw dokończył rozkładanie akcesoriów i dopiero z pewnym opóźnieniem podszedł do dziewczyny, uważnie taksując ją wzrokiem. Wyglądała mizernie, blado, jakby właśnie zbiegła z Munga albo skrzydła szpitalnego w Hogwarcie. - Bonjour, je m'apelle William.- przedstawił się bez cienia uśmiechu na ustach. - Za chwilę przyjdzie druga osoba i zaczniemy. Przez ten czas rozgrzej mięśnie, rozciągnij je i polecam dodatkowo czterdzieści przysiadów. - polecił tonem mężczyzny, który przywykł do wydawania poleceń. Zdążył to powiedzieć, przybył i Matthew i to w nie byle jakim stylu. Brwi Williama powędrowały ku górze. - A tobie co? - zapytał strosząc brwi. Podszedł do niego i uścisnął mu dłoń na powitanie jak przystało na osoby o tym samym nazwisku. - Dałeś się użreć jakiemuś szkodnikowi? Niech mnie avada, serio? - nie ukrywał poirytowania i zniesmaczenia taką informacją. Po chwili westchnął, potarł twarz otwartą dłonią. - Tak czy siak, lepiej się módl by coś z ciebie dzisiaj zostało, bo jak się zabijesz, to nie ręczę za siebie. I jak miło, że się znacie. - tutaj spojrzał na jasnowłosą dziewczynę i się uśmiechnął szczerze, może nieco w ten denerwujący sposób. - Wierzcie mi, dzisiaj poznacie się znacznie lepiej. Ale racja, zaczynamy. - złożył obie dłonie niczym do modlitwy i zaprosił ich bliżej tablicy, na której coś zaczęło się właśnie rysować, rzecz jasna po wcześniejszym geście różdżki. - To zadania dla zaawansowanych, więc nie będę na was dmuchać i chuchać. Matt, twoje zadanie to lot spiralny ku górze. Minimum siedem obrotów w odległości pół metra. Mało tego, masz na to minutę. Najpierw w lewą, potem w prawą stronę. Liczę, że użyjesz też tego co masz w głowie i się nie zabijesz. - wymagał wiele, chciał doskonałych efektów, a znał doskonale umiejętności kuzyna, by wiedzieć ile może mu nałożyć na barki. Narzucił mu ambitne zadanie, a nie zrobiłby tego, gdyby nie miał pewności co do sukcesu. Po chwili wzrok Willa padł na Gabrielle. Jej umiejętności nie potrafił określić, a więc musiał dać jej coś na rozruszanie. - Twoim zadaniem jest wykonanie odpowiedniej ilości spadów. Na tablicy masz dopisane szczegóły. Najważniejszy jest kąt między jednym a drugim. Na poziomie zaawansowanym oczekuję minimum sześciu w ciągu minuty. Nie są to zadania, które muszę wam demonstrować. To ćwiczenie poprawione dla osób, które znają coś więcej niż podstawy. - wziął ze sobą swoją starą miotłę, ale nie czuł potrzeby demonstracji, skoro nie wykraczało to poza możliwości studenta czy uczennicy, która zgłosiła się do treningu na poziomie zaawansowanym. Gdyby przedstawiał im skomplikowany manewr bądź sztuczki to tak, wówczas sprawa wygląda inaczej. - Zapoznajcie się z tablicą, rozgrzejcie się i dajcie znać, kiedy jesteście gotowi. - wskazał ręką na dwa białe minutniki lewitujące nad tablicą. Po chwili skrzyżował ramiona i rozpoczął uważną obserwację obojga osób z tym, że baczniej przyglądał się dziewczynie z racji nieznajomości jej umiejętności sportowych.
Wizualizacja standardowa - tutaj. Przerzut możliwy za każde 10 pkt w Grach Miotlarskich.
Kostki dla Matthewa z włączeniem Pecha. 1 - 2 - pech tylko czekał na ten moment. Miała wyjść Ci spirala, a wyszedł epicki upadek z metra wysokości. Twoje ręce ześlizgnęły się po rączce miotły, a William opieprzył Cię z góry do dołu za brak rękawic. Zostałeś (nie)szczęśliwym nabywcą sporego siniaka w dowolnym miejscu. 3- oj, coś jest nie tak. Lecisz w odpowiednim tempie, obracasz się gwałtownie, ale coś zaczyna Ci się kręcić w głowie i żołądku. Robi Ci się niedobrze przez co musisz przerwać i wylądować. Słońce mocno Ci przygrzewa i chyba będzie lepiej jak jednak usiądziesz w cieniu i odpoczniesz. 4-5 - wystartowałeś w książkowy sposób, a jednak nie zarejestrowałeś obecności wielkiego klonu tuż za swoimi plecami. Odbiłeś się ramieniem od pnia, przez co zostałeś wytrącony z toru lotu. Zanim nadrobiłeś, minęło siedemdziesiąt sekund. W ramach pokuty zaczynasz od nowa i masz zmieścić się w 55 sekundach. Rzuć jeszcze raz - 1-3 - nie udało Ci się, 4-6 - dałeś radę. 6 - poszło Ci znakomicie, siedem obrotów w odpowiedniej odległości i zmieściłeś się w czasie. Co prawda zakręciło Ci się nieźle w głowie, ale poza tym pech może zostać poddany zapytaniu, czy aby wciąż działa?
Kostki dla Gabrielle:
1- pierwsze trzy spady poszły Ci dobrze, ale za przy czwartym nagle oślepiło Cię słońce przez co niechcący zmieniłaś tor lotu i wpadłaś w koronę dębu. Na całe szczęście wylądowałaś w odsłoniętym miejscu i jedyne co to nabiłaś sobie siniaka, rozprułaś odzież w dowolnym miejscu, a miotła utknęła między trzema nałożonymi na siebie gałęziami. Rzuć trzema kostkami - jeśli suma będzie powyżej 6, wyciągniesz ją bez pomocy. 2 - wszystkie spady wydawały Ci się dobrze wykonane, a jednak po wylądowaniu zauważyłaś, że William ma minę seryjnego mordercy. Okazało się, że ostatnie trzy spady były pod złym kątem i kazał Ci je powtórzyć. Kręci Ci się w głowie od słońca, tempa i gwałtownych zmian kierunku, więc przy następnym rzucie masz -1 do liczby oczek. 3-4 - kąt dobry, żadnych przeszkód na drodze, a jednak nie wyrobiłaś się w wyznaczonym czasie i musisz zacząć od nowa. 5-6- poczułaś wiatr we włosach... albo włosiach miotły. Ćwiczenie nie sprawiło Ci większych problemów, zmieściłaś się w pięćdziesięciu siedmiu sekundach i możesz być z siebie dumna.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
-Bonjour Will, je suis Gabrielle – odpowiedziała z typowym dla siebie francuskim akcentem, dzięki któremu głos blondynki brzmiał dużo bardziej melodyjnie niż kiedy posługiwała się językiem angielskim. Uniosła delikatnie do góry lewy kącik ust, zupełnie jakby to powitanie wywołało u niej nagły przypływ radości, zapomniała jakże cudownie jest mówić ojczystym językiem, lecz tak szybko jak nikła namiastka uśmiechu się pojawiła, równie szybko zniknęła. Nie musieli czekać zbyt długo na kolejną osobę, którą okazał się być nie kto inny jak Matt, dobrze znany dziewczynie Ślizgon, w którym swego czasu nawet się podkochiwała, choć były to naprawdę stare dzieje. Widziała, jak wzrok obu mężczyzn śledzi jej sylwetkę, dlatego mimochodem wyprostowała się, by chociaż na chwilę stworzyć pozory dobrego samopoczucia i gotowości na dzisiejszy trening. Słysząc słowa chłopaka poczuła swego rodzaju ulgę? Jego prześladował pech, ona ostatni tydzień też miała dość pechowy, można powiedzieć, że dobrali się idealnie. Gabrielle nie była w szczytowej formie, nie liczyła nawet na to, iż da z siebie 60%, a przecież Will mniej niż stu nie wymagał. Nie przysłuchując się ich dalszej rozmowie zaczęła się rozciągać, czuła jak zastałe mięśnie stawiają opór, kiedy zmusiła je w końcu do ruchu. Z każdą mijającą minutą jej policzki nabierały różowej barwy wywołanej wysiłkiem, które podjęło jej ciało, choć w rzeczywistości właściwy trening nawet się nie rozpoczął. Była zaskoczona, jak tydzień bez porannych biegów może wpłynąć na jej ciało, nie wspominając o kondycji, dodatkowo ograniczone kalorie… oby tylko dziś nie zrobiła sobie krzywdy. Rozluźniła nieco napięte mięsnie, kiedy mężczyzna ogłosił początek treningu, chwyciła miotłę uważnie słuchając jego słów i musiała przyznać, że już od początku nie zamierzał ich oszczędzać. Z jednej strony bardzo ją to cieszyło, w końcu za coś płaciła mu sumę swojego trzymiesięcznego kieszonkowego, zaś z drugiej fakt ten napawał ją swego rodzaju obawą przed tym, jak oboje mogą skończyć. Nie chciała zostać czarno-białą plamą na zielonej trawie. Wzięła głęboki wdech, napięła nieco mięśnie, dłonie mocniej zacisnęła na trzonku miotły, po czym stwierdziła, że jest gotowa. Podobne akrobacje miała okazję wykonywać nie raz, więc była pewna, że nie będzie to dla niej stanowiło żadnego problemu, tylko czas który został jej dany na wykonanie tego poddawała w wątpliwość. Wzbiła się w powietrze odpychając się nogami od zielonej murawy, wiatr delikatnie smagał jej twarzy, co było niezwykle przyjemnym uczuciem. Zupełnie, jakby znalazła się w innej rzeczywistości i tak podoba się jej dużo bardziej. Kiedy była pewna, że kąt, który obrała jest dobry zaczęła wykonywać swoją akrobację, szło jej naprawdę dobrze, czuła to, trzymała prostą linie oraz idealny wręcz kąt, nawet udało jej się zachować odpowiednie odległości, tylko po raz kolejny w tym tygodniu miała wrażenie, że czas ucieka zbyt szybko. Siła pędu była tak duża, że ciężko było jej złapać oddech, dlatego wstrzymała go nabierając w płuca powietrza, by wypuścić je dopiero w chwili, kiedy jej nogi dotknęły ziemi. -I jak? – zapytała.
Nie znał języka francuskiego, chociaż po słowach Willa i Gabrielle mógł się domyślić, że jest to swego rodzaju powitanie, może przy okazji jakiś zwrot grzecznościowy. W pamięci miał kilka słów, więc tak mu się wydawało, ale ręki z pewnością nie dałby sobie uciąć. Zresztą w najbliższym czasie w ogóle nie zamierzał się z nikim o nic przesadnie spierać ani tym bardziej zakładać, skoro ukąszenie langustnika ladaco tak mocno uprzykrzało mu życie. Po cholerę on go wtedy wyciągał z tego akwarium? Nie popisał się przed Leonardo swoimi praktycznymi zdolnościami, ale dostał przynajmniej Powyżej Oczekiwań za dobre chęci, więc można powiedzieć, że jego porażka nie poszła przynajmniej na marne. Miał jednak nadzieję, że nie zaliczy kolejnej przy swoim kuzynie, któremu oczywiście uścisnął dłoń, ale wytłumaczył się jednocześnie, że może być w nieco gorszej dyspozycji. Nie chciał, by w razie niepowodzenia Will pomyślał, że tak mocno opuścił się w treningach, a przy Gabrielle nie byłoby zbyt miło zrobić z siebie głupka. - Nie moja wina, że był jakiś nerwowy. – Westchnął ciężko a propos skorupiaka, ale wolał nie zagłębiać się w ten temat. Nie sądził jednak, by starszy z Gallagherów poradził sobie z tym langustnikiem lepiej od niego. Może i na miotle nadal latał lepiej, ale wiek działał na jego korzyść i Matthew wierzył, że któregoś dnia uda mu się go przebić. „Siedem obrotów, pół metra, zmiana kierunków, minuta czasu” – powtarzał sobie w myślach najważniejsze informacje przekazane przez członka rodziny, żeby czasem nie wykonać zleconego mu zadania błędnie. Brzmiało dość łatwo, jedynym problem zdawał się tutaj ograniczony czas – akurat w jego przypadku mówili faktycznie o zaawansowanych miotlarzach, bo mało który początkujący by się w sześćdziesięciu sekundach wyrobił. Matta to jednak nie zaskoczyło, Will zwykle dawał mu wycisk, za co właściwie był mu wdzięczny. Dzięki temu mógł się rozwijać. - Powiedz, że to rysowała Nancy… – Pozwolił sobie jednak skomentować rysunki poglądowe znajdujące się na tablicy. Tej małej jeszcze wybaczyłby takie bazgroły, ale jeśli to dzieło należało do jej ojca, to nie oszukujmy się… nie powinien się chyba zabierać za nic, co wiązałoby się w jakiś sposób z rysownictwem. Z drugiej strony nie był to konkurs artystyczny, a same instrukcje dało się z tego wszystkiego wyciągnąć. - Dobra, lecimy. – Oznajmił Willowi nie wiedzieć po co, skoro widać było, że zasiada na swojej zdezelowanej miotle. Zaraz po tym wzbił się w górę i w jak najszybszym tempie próbował wykonać odpowiednie obroty. Tak bardzo skoncentrował się na tym, żeby zmieścić się w czasie, że nie zauważył, że na torze jego lotu znajduje wielki klon. Uderzył w niego ramieniem, przez co mimowolnie odbił ze „swojej trasy”. Co prawda nie miał w ręce stopera, ale wiedział, że na skutek tego niefortunnego zdarzenia na pewno nie wykonał zadania w przeciągu minuty. Zastanawiał się natomiast czy była to kwestia nieuwagi czy może ukąszenia tego pieprzonego langustnika. - Nikt nie widział! – Krzyknął zaraz do Gabrielle i do Willa, próbując raz jeszcze. Ponownie wzbił się ku górze i jak najprędzej obracał się niemal wokół własnej osi. W myślach początkowo odliczał sobie sekundy, ale nie miało to raczej większego sensu. To ćwiczenie sprawiało, że za bardzo kręciło mu się w głowie, ale musiał dać z siebie wszystko. W końcu dzięki niemu można było znacznie lepiej kontrolować swój lot i zapanować nad miotłą. Kiedy ukończył swój lot, nie był jednak pewien czy zmieścił się w czasie. Zeskoczył więc na trawę, spoglądając wyczekująco na ich przybranego nauczyciela. Mruknął także ledwie zrozumiałe „no i?”, mając nadzieję, że jednak udało mu się wykonać zadanie w mniej niż sześćdziesiąt sekund.
Kostki: 3 (4), 1
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
Włączył minutniki w chwili, gdy oboje wystartowali. Obserwował ich z dołu, ale nie stojąc w jednym miejscu. Wędrował na ziemi, zrobił sobie "daszek" z dłoni i sprawdzał czy zadania są wykonywane prawidłowo. Nie szło najgorzej, żadne się nie potłukło i nie spadło, a wbrew pozorom Will oczekiwał już pierwszych siniaków. Nie każdy wiedział, że należał do zwolenników agresywnej gry miotlarskiej, jak i również treningów. Któregoś dnia zamierzał awansować w swojej karierze zawodowej i stać się trenerem międzynarodowej drużyny quidditcha. Ambitny plan lecz nie stworzony bezpodstawnie. Miał predyspozycje, by doprowadzić drużynę do zwycięstwa. Póki co zadowalał się takimi oto spotkaniami. Miał co robić w weekendy, a jednak wygospodarował czas, aby dopilnować szkolenia Matthewa. Widział go na wysokiej pozycji, być może na swojej własnej, gdy już awansuje. Jeśli przy okazji poduczy kogoś innego, może na tym skorzystać. Znalezienie perły wśródł młodzieży daje możliwości na jak najwcześniejsze wyszkolenie sobie przyszłych zawodników. William nie zadowalał się byle czym. Chciał być najlepszy. Kiwnął głową i uśmiechnął się pod nosem. By załagodzić gniew sześciolatki zobligował ją do pomocy przy rysowaniu do tablicy. Tym samym uzyskał niechętne przyzwolenie na opuszczenia domu w godzinach porannych i to w sobotę rano, a przecież ten czas mógł przeznaczyć na spędzenie go z córką. Nie miał oporów, by przedstawiać malunki oficjalnie dorosłym osobom. Czyżby kiełkowało w nim poczucie humoru w stosunku do siebie samego? Nie komentował juz w żaden sposób ugryzienia langustnika czując, że mógłby powiedzieć coś agresywnego w kierunku kuzyna. Wyżyłby się za nim za trudny poranek, a przecież nie o to tutaj w tym wszystkim chodzi. Potarł brodę i odprowadził wzrokiem lądującą Gabrielle. Zrobiła to jakieś piętnaście sekund po brzęczeniu minutnika, co z góry skazywało ją na przegraną. Ta nie była tego świadoma, jednak mina Williama mogła dać do myślenia. Matthew też zbliżał się do lądowania, a i oczywiście musiał walnąć w duże, widoczne, grube drzewo, które ślepiec by zauważył, ale nie przecież młodszy Gallagher po spotkaniu z langustnikiem. Pokręcił głową, bowiem zaplanował im znacznie więcej zabaw na wysokości z wykorzystaniem tutejszej flory. - Nikt nie widział, bo oczy wypadają nam z zażenowania. Chodźcie bliżej. - zawołał ich i jednocześnie otworzył przegródkę w walizeczce. - Oboje nie wyrobiliście się w czasie. Sześćdziesiąt sekund, minuta. Wiecie ile to jest? No tak, oczywiście, że wiecie, ale czemu spóźniacie się aż o osiemnaście sekund? Możecie zrobić to szybciej, jeśli byście się bardziej postarali. Ale dobra, wrócicie do tego na końcu, bo wchodzi drugie zadanie. - gestem różdżki zmusił gąbkę do starcia pierwszego rysunku, dwukrotnym stuknięciem doprowadził do rysowania się kolejnego, oczywiście tego samego typu. Przywołał do siebie miotłę. - Matt, czy ja dobrze widziałem, że zlekceważyłeś rozgrzewkę, czy tylko mi się wydaje? - zapytał dosiadając swojej bezimiennej póki co miotły. Od razu ta uniosła go nieznacznie nad ziemię tak, by tylko palcami dotykał czubków trawy. - Teraz połączymy lot poziomy ze slalomem i spiralą. Łatwiej, bo linia prosta, więc nie miejcie takich min. - zdjął z siebie dżinsową kurtkę i przewiesił ją przez róg tablicy. - Quidditch to brudny sport, więc czas was upaćkać. Odsuncie ręce od trzonków. - polecił i w tym samym momencie machnął krańcem różdżki w kierunku przegródki walizki, z których wyleciało kilkanaście białych baloników wypełnionych jakąś gęstą cieczą. Przeniósł je do trzonków mioteł i zaklęciem przywiązał w skomplikowany więzeł. Co mądrzejszy będzie wiedział jak je oderwać, wystarczy złapać w odpowiednim momencie. - Za mną. - polecił i nim ci zdążyli choćby na niego spojrzeć, wzbił się błyskawicznie w powietrze na wysokość piętnastu metrów. Nie czekał na nich - jeszcze czego! - już mknął w określone miejsce, tuż nad koronami drzew, ale jeszcze nie w lesie. Na jego granicy. Lot był dla niego odruchem naturalnym, czymś, w czym się odnajdywał z zamkniętymi oczami. Czekając aż towarzystwo podleci, oparł plecy o włosia mioteł i tak wykrzywiony wylegiwał się na słońcu, opalając sobie twarz. Usłyszawszy znajome świsty, wyprostował się i ziewnął. - Te drzewa. Macie lecieć między nimi prosto, ale jednocześnie co jeden metr chcę widzieć spiralę. Oznacznie je farbą. Uwaga, wymieszałem ją ze śluzem z rogatych ślimaków, więc jak się nią upaćkacie to możecie cuchnąć. - był łaskawy i ich poinformował, a przecież nie musiał tego robić, prawda? Humor mu się poprawiał, gdy był na wysokości. - Macie na to dwie minuty. Jesteście w stanie to zrobić, jeśli się odpowiednio rozpędzicie i obliczycie sobie poziom lotu. Może być nad ziemią, na wysokości koron, między nimi - gdzie chcecie, to już wasza wola, wykażcie się bystrością i zmysłem sportowym. wskazał na drzewa. - Trzy... co wy tu jeszcze robicie? Ustawić się... dwa... start! - zawołał i z niezwykłym zainteresowaniem latał nad nimi tak, by im nie przeszkadzać, ale żeby nic mu nie umknęło. Ćwiczył ich tempo, podzielność uwagi, celność, kondycję, równowagę i umiejętność wykonywania złożonych i skomplikowanych czynności, które są niezbędne do opanowania strategii sportowych wyższego kalibru.
Wizualizacja standardowa - tutaj Zadanie cz. 1 - lot poziomy z elementem obracania się wokół własnej osi i próbami trafienia farbą w zaznaczone drzewa. (na drugie nie patrzcie, będzie potem).
Możliwość Przerzutu za każde 10 pkt w kuferku z Gier Miotlarskich.
Kostki dla Matthewa z uzwględnieniem Pecha:
1 -2 - lecisz, obracasz się zgodnie z zaleceniem, ale nie trafiasz farbą w żadne drzewo. Omijasz je beztrosko, a gdy przy ostatnim próbujesz ze wszystkich sił wycelować, Twoja miotła wydostaje się spod Ciebie, spieprza na najwyższą gałąź drzewa, a Ty wesoło znów lądujesz na ziemi i znów stajesz się właścicielem siniaka wielkości pięści w dowolnym miejscu. 3- utrzymujesz linię prostą, trafiasz farbą w połowę drzew, ale przy końcówce Twoja spirala została zaburzona przez kaprys miotły, przez co zmuszony jesteś do zatrzymania się zanim dobrniesz do mety. 4-5- jest prawie dobrze, trzy czwarte drzew zaliczone, punkty slalomu zdobyte, a gdy jesteś już prawie na końcu z drzewa obok wylatuje nagle stado czarnych ptaków, które przelatuje Ci tuż przed nosem. Wybierz: przelatujesz przez nie i wygrywasz (rzuć kostką i sprawdź czy coś Cię nie dziabnie 1-4 tak, 5-6 nie, ale masz gratis pióro we włosach), zatrzymujesz się z wynikiem 90% ukończonego zadania. 6 - każde drzewo zaliczone, punkty zdobyte, nic Cię nie uderzyło ani Ty w nikogo. Zmęczyłeś się, ubranie klei Ci się do ciała. Ręce masz brudne od farby, ale to raczej nic w porównaniu do osiągniętego sukcesu?
Kostki dla Gabrielle:
1- Zdobywasz punkty, slalom idzie Ci doskonale, ale masz problem z odczepieniem od miotły baloników z farbami. Nie przerywając lotu próbujesz coś zdziałać lecz coś szwankuje. Gdy mijasz już połowę drzew, wszystkie baloniki nagle pękają farbując Ci spodnie, buty i dowolną część ciała. Slalom niezaliczony. 2- Trafiasz balonikami w prawie wszystkie drzewa, jednak dwóch William Ci nie zalicza z powodu zafarbowania ich ledwie kroplami. W trakcie lotu nad Twoją miotłą przeskoczyła wiewióra zaburzając Twoją spiralę przez co musiałaś wyhamować. Uderzyłaś lekko ramieniem w gałąź, ale dokończyłaś ćwiczenie z miernym skutkiem. 3-4- Dobrze Ci idzie, masz dobre oko, skupiasz się, by każde drzewo oberwało przy każdym obrocie. Niestety przez ten fakt okazało się, że Twój czas woła o pomstę do nieba. Dolatując do mety napotykasz ziewającego Williama, który z niechęcią zalicza ćwiczenie, choć nie omieszka wspomnieć coś na temat ślamazarności. 5-6- czy Ty popełnisz w końcu jakiś błąd? Trafiasz w każde drzewo, wirujesz w powietrzu jak szalona i nim Will zdąży zapalić papierosa, jesteś na mecie. Kręci Ci się w głowie, jesteś wymęczona, ale udało się na poziomie wybitnym!
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Po raz pierwszy od tygodnia szczerze uśmiechnęła się na słowa wykrzyczane przez Matta, chwilę po tym, jak uderzył w wielki klon. Było to niezwykle zaskakujące, choć nie samo spotkanie chłopaka z drzewem, a fakt, iż kąciki ust Gabrielle mimowolnie drgnęły ku górze, sprawiając że jej twarz nabrała delikatnego blasku. - Nie, absolutnie nikt - odparła nieszczerze, ten obraz już na zawsze wyryje się w jej pamięci, wszakże doskonale wiedziała, jak dobrym zawodnikiem jest brunet, to właśnie dzięki niemu podczas ostatniego meczu z jej drużyną Ślizgoni wygrali. Była zawiedziona,że tym razem oboje ponieśli klęskę, czego William nie kryj co do sekundy określając ich nadprogramowa ilość czasu. Już czuła, jak dawno nieużywane mięśnie pomimo rozgrzewki dają znać o swoim istnieniu. Zaciskające się na trzonku miotły z wielką siłą palce ciężko po wylądowaniu było oderwać, a mięśnie tuż pod łopatkami zaczęły delikatnie piec. Mimo początkowego dyskomfortu jaki czuła, podobało się jej to, wysiłek powodował wyrzut endorfin do krwiobiegu dziewczyny skutecznie zagłuszając depresyjne myśli, jednocześnie zmuszając serce do szybszego bicia, choć jeszcze o poranku myślała, że nie posiada już tego narządu. Tymczasem było w jej piersi z niewyobrażalną siłą, dając jasno znać, że wciąż znajduje się na swoim miejscu. Nie miała pojęcia o kim mówią, dlatego też nie włączyła się do rozmowy miast tego zastanawiając się jak zwiększyć pęd, by osiągnąć jeszcze lepszy czas. Nie była mistrzynią lotu na miotle, ale też nie uważała się za osoba która nic nie potrafi. Lubiła Quidditcha od małego, poza zainteresowaniem jakie wykazywała wobec zasad tej gry i drużyn sama próbowała swoich siły, gdy tylko mogła już latać na miotle. Początki dla blondynki nie były łatwe, znajomość teorii nijak się miała do praktyki, która wymagała wiele cierpliwości i jeszcze więcej siniaków i ran, na które była gotowa. Teraz należała do drużyny, lecz jej ambicje sięgały znacznie dalej, jedna z dróg, którą pragnęła obrać była możliwość zawodowego grania, choć teraz nie do końca była pewna czy droga ta jest właściwa. Mina mężczyzny, którą dane było ujrzeć Gabrielle tuż po wylądowaniu dawała jasno do zrozumienia, że nie jest on zadowolony z tego, co wykonała a jego słowa jedynie potwierdziły jej przypuszczenia - oboje byli zbyt wolni. - A czy osiemnaście sekund to taki zły wynik? - wtrąciła się z pytaniem i kiedy tylko skończyła je zadawać uświadomiła sobie,jak wielkim błędem było odzywanie się. W chwili, gdy Will na nią spojrzał poczuła, jak jeżą się jej włosy na karku, a ciało przeszywa zimny dreszcz. Nie czekając nawet na odpowiedzieć, to też nie miała pojęcia czy mężczyzna jakikolwiek sposób skomentuje jej słowa podeszła bliżej. Cieszyła się ogromnie, że w tym wszystkim nie była sama i zawsze mogła liczyć na wsparcie ze strony Ślizgona,który z mężczyzną miał bardziej zażyłe stosunki. Spojrzała na chłopaka porozumiewawczo,kiedy zostało im wytłumaczone kolejne zadanie. Zastanawiała się przez chwilę czy trener przypadkiem nie oszalał, choć oznak szaleństwa wprost nie okazywał. Zabrała dłonie z trzonka miotły uważnie przyglądając się pakunkon do niego przywiązanym,białe baloniki pozornie wyglądały niegroźnie, ale dziewczyna już w kościach czuła, że nie są to zwykłe baloniki, byłoby to zbyt proste i mało eksytuacjace… dla Williama. Czuła się jak skazaniec idący na ścięcie a słowa mężczyzny określające zawartość baloników jedynie potwierdziły jej wcześniejsze obwy. - To tak na poważnie? - kolejne,niepotrzebne pytanie padło z jej różowych ust, zaś twarz wykrzywił grymas zniesmaczenia. Doskonale wiedziała,jak cuchnący jest śluz rogatych ślimaków, miała z nim styczność raz w życiu i o ten jeden raz za dużo. Niestety nie dał im czasu na prowadzenie jakichkolwiek dyskusji, Gabrielle chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz została uciszona nakazem do ruszenia tyłka. Westrchęła zatem sięgając na miotle, ponownie zacisnęła wokół trzonka długie blade palce i wzbiła się w powietrze. Nie chciała dawać mężczyźnie po raz kolejny satysfakcji ze źle wykonanego przezeń zadania, dlatego zaciskający mocno zęby, skupiając się maksymalnie na działaniu z zawrotną prędkością mknęła pośród wyższej części pni drzew. Pochylona nieco do przodu by nabrać rozpędu z wyjątkową gracją, a co ważniejsze precyzją mijała kolejne przeszkody niezapominając oczywiście by każde drzewo oznaczyć zawartością balonika. Czuła doskonale jak wiatr smagał jej twarz rozrzucając włosy na wszystkie strony, przez przypadek odkrywając wystającą gałęzią przez co na policzku zrobiła jej się mała ranka. To jednak nie przeszkodziło jej w wykonaniu zadania i na mecie pojawiła się jako pierwsza z triumfalnym uśmiechem na ustach. Teraz...lepiej? - zapytała robiąc dłuższą przerwę na złapanie oddechu. Była bardzo zmęczona, ale niewyobrażalnie zadowolona, nawet krople krwi, które pojawiły się na jej lewym policzku nikły pośród radości. Padła plecami na trawę ciężko oddychając, klatka piersiowa dziewczyny to unosiła się do góry, to znowu opadała w zawrotnym tempie, kiedy ona sama próbowała odzyskać miarowy oddech.
Nie udało im się wykonać zadania w wyznaczonym czasie, ale nie oszukujmy się, Will nie dawał łatwych zadań, a to były ich pierwsze podrygi na treningu. Już nie wspominał nawet o tym ukąszeniu langustnika ladaco, które znacząco utrudniało mu pracę. Cóż, przynajmniej zdołał jakoś rozbawić swoją koleżankę z Hufflepuffu. W tym momencie mu to aż tak nie przeszkadzało, bo miał zamiar w następnym roku na meczu z Puchonami znów pokazać klasę. Żadnych spotkań ze skorupiakami przed meczem. Nie odpowiedział na żaden z komentarzy swojego nauczyciela, potakując tylko. Przyzwyczaił się już do jego oschłego tonu, toteż nie robił na nim aż takiego wrażenia. Słuchał się uwag, ale w żaden sposób nie był przerażony. Miał jednak nadzieję, że podobnie podejdzie do tego Gabrielle, która raczej nie miała wcześniej styczności ze starszym Gallagherem. - Spróbuj się bardziej pochylić następnym razem. Polecisz szybciej i będziesz miała lepszą kontrolę nad miotłą. – Szepnął więc do dziewczyny, by trochę jej pomóc. Nie miał zamiaru być uszczypliwym, skoro sam przywalił w drzewo; to była jedynie przyjacielska wskazówka. Wiedział w końcu, że Francuzka lata na miotle znakomicie i zapewne sama wiedziała, co zrobiła źle, ale skoro dostrzegł gdzieś kątem oka jej nie w pełni idealną sylwetkę, to czuł się zobowiązany do tego, by zwrócić jej na to uwagę. Will nieraz był zbyt ostry i zapominał o takich drobnostkach. A co gorsza kuzyn miał go chyba za jakiegoś kompletnego idiotę, jeśli myślał, że Matthew zrezygnował z rozgrzewki. - No żartujesz sobie chyba. Rozgrzewkę zrobiłem sobie już po drodze. – Prychnął niczym rozjuszony kot, bo nie przepadał za takimi bezpodstawnymi oskarżeniami. Jego relacje z kuzynem były jednak na tyle zażyłe, że mógł mu wybaczyć te słowa. Za to przeklął go w duchu za kolejne zadania, bo zdawał sobie sprawę z tego jaki smród wydziela śluz rogatych ślimaków. No teraz to musiał już naprawdę skoncentrować się na wykonaniu zadania. - Damy radę. – Mruknął jeszcze do Puchonki, niejako obojgu dodając otuchy. Takie niewinne słowa nieraz naprawdę mogły zdziałać cuda. Podobnie zresztą jak i niechęć upaprania swoich ubrań ślimaczym śluzem. Młody Gallagher wziął się za robotę, wsiadając na swoją miotłę. Dwie minuty, uff, mieli nieco więcej czasu, ale i ćwiczenie było o wiele trudniejsze. Miał nadzieję, że tym razem uda mu się zwyciężyć, a nabyty ostatnio uraz w niczym mu nie przeszkodzi. Skoncentrowany na swoim celu, pochylił się na miotle tak mocno, że prawie stanowił z nią jedną całość. Po chwili leciał już między drzewami, zręcznie wykonując spiralę i oznaczając je wymieszaną z ohydnym śluzem farbą. Wreszcie wylądował z gracją na ziemi, spoglądając przy tym na swoje znaczniki. Wszystko wyglądało w porządku, a i on sam odnosił wrażenie, że zmieścił się w wyznaczonym czasie, ale na dokładny wynik musiał trochę poczekać, skoro to Will dzierżył minutnik. - Będziesz tak stał czy powiesz nam ile nam wyszło? – Odezwał się wreszcie do starszego mężczyzny, wpatrującego się w ekran urządzenia. Był spocony, ubranie się do niego kleiło, a i ubrudził sobie trochę ręce, ale był raczej zadowolony ze swoich poczynań.
Kostki: 2 (6)
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
Po dłuższym namyśle stwierdził, że czas poprawić ekspresję twarzy. Czyżby jego mina pozbawiona uśmiechu, mająca w sobie jakąś nutę grozy w tym kąciku ust czy szczyptę szaleństwa w blasku ciemnych oczu… czyżby to nie dawało do zrozumienia, że niektóre komentarze są nie na miejscu? Ćwiczyli pod okiem menadżera, który codziennie przebywa na stadionie międzynarodowym. Pod okiem człowieka, który zamierza wspinać się po szczeblach kariery i zostać trenerem. Nie każdy potrafi docenić, że taka osoba jest znacznie lepsza do nauczania niż jakiś tam nauczyciel miotlarstwa, którego powinno się wyrzucić na zbity pysk do rynsztoku z powodu braku profesjonalizmu. Niełatwo jest wydobyć talent z jednostki, a William uważał, że potrafi to zrobić. - To o osiemnaście sekund za dużo, jeśli jesteś na poziomie zaawansowanym. - wycedził przez zaciśnięte zęby tonem, od którego można zachorować na zimne dreszcze. - Nie, to dla jaj. - potrząsnął głowa z niedowierzaniem i zajął miejsce piętnaście metrów na ziemią. Obserwował Gabrielle i musiał zauważyć, że dziewczyna jest wysportowana mimo odpychającego wyglądu, który jednak miał w sobie jakiś dziwny magnetyzm. Aż dziwne, że Matthew jeszcze nie zaczął jej podrywać. Gdy Gabrielle znalazła się na mecie, Will nie był zachwycony. Odczuł żal, że poszło jej tak dobrze. Obejrzał każde drzewo, ale nie mógł się do niczego przyczepić ani niczego wytknąć. To samo z Mattem, obojgu poszło znakomicie. - Czas dopuszczalny. - zakomunikował zwięźle i pokiwał głową w kierunku kuzyna. Zaczął zastanawiać się czy nie dał im zbyt łatwego zadania. Wykrzywił się. - No no, dobrze wam poszło. Czyli jednak potraficie się spiąć. Doskonale. - pochwalił ich tonem pasującym do nagany. Cały Gallagher. Dopiero po godzinach, w swoim domostwie czy w pubie był przystępniejszy i mniej oschły. Faktycznie, nie miał problemu z na wpół świadomym lekceważeniem niektórych detali, które wymagały posiadania wyczucia taktu. Nie można było mu jednak odmówić profesjonalizmu. Zamachnął różdżka w powietrzu i z dołu przyleciała nowa seria baloników. -Ej, blondynko! - krzyknął do leżącej na trawie Gabrielle. - Nie zarządziłem przerwy! Masz pięć sekund na powrót!- przez ten czas przyczepił baloniki do trzonka miotły Matta. - Jest niezła, ale wygląda jakby nie spała dwie noce. - mruknął do chłopaka jeszcze gdy Gabrielle zbierała się z trawy. Skoro poszło im tak dobrze, to mogą wykonać ćwiczenie jeszcze raz. Zmęczą się bardziej i poczują to, co czuje zawodnik podczas intensywnego meczu w złych warunkach pogodowych. Przywołał do siebie butelkę wody i nie zniżając się nawet o cal, złapał ją i wypił duszkiem połowę. Nie zmęczył się ale miło było się orzeźwić będąc tak blisko słońca. Gdy dziewczyna wróciła kazał jej przywiązać sobie do trzonka lewitujące baloniki. - Macie dziewięćdziesiąt sekund, skoro tak dobrze wam poszło. I celem są korony drzew. - nieznacznie zawęził pole zadania i podniósł poprzeczkę, która nie powinna być w żaden sposób dotkliwa.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Zadziwiające było to, jak odmienne podejście do treningu, jak i samego zadania mieli obaj mężczyźni. Już teraz miała okazję przekonać się o tym, że ten starszym nie lubi, gdy ktoś wchodzi z nim w jakąkolwiek dyskusję. Próby podjęcia jej, aby uzmysłowić mu, iż żadne z nich nie jest zawodnikiem grającym w lidze światowej spotkała się od razu z naganą, na którą wywróciła teatralnie oczami. Gdyby nie stan w jakimś się obecnie znajdowała oraz rozbicie psychicznie zapewne tak szybko nie poddałaby się, wszakże pyskówki słowne były jej ukrytym talentem ujawniającym się w konkretnych sytuacjach, podobnej do tej, lecz tym razem z powodów tylko sobie znanych Gabrielle skapitulowała. -Dzięki – odpowiedziała Ślizgonowi uśmiechając się delikatnie, choć doskonale wiedziała jakie błędy popełniła oraz szybko wyciągnęła odpowiednie wnioski, to była wdzięczna mu za słowa otuchy. Teoretycznie należeli do przeciwnych drużyn, powinni darzyć się niechęcią, walczyć o bycie najlepszym, lecz Matt był bratem dobrej koleżanki Gab, znała go dobrze również poza boiskiem i nie widziała powodu, by darzyć go nienawiścią. Drugie zadanie poszło im wybitnie, jednak to wywołało jedynie jeszcze gorszy humor u Willa, więc o pochwale brzmiejącej, jak pochwała nie było mowy. -A może tak bardziej „super wam poszło!”? – zapytała nie mogą powstrzymać słów opuszczających usta, które sekundę później zasłoniła dłonią. Wzruszyła ramionami w stronę młodszego Gallaghera, żałując, że Will zna język francuski, w innym wypadku miałaby niezłe używanie posługując się nim, tym razem niestety ponownie musiała ugryźć się w język. W mniemaniu blondynki mężczyzna powinien być nieco przyjemniejszy w obyciu, lecz czy mogła wymagać cudu? Uniosła delikatnie głowę, słysząc zwrot „blondynko” mierząc mężczyznę morderczym spojrzeniem, które wyrażało czystą nienawiść. -Mam na imię Gabrielle – wycedziła przez zaciśnięte zęby, z ociąganiem podnosząc się. Ból mięśni czuła już teraz, dodatkowo potrzebowała długiej kąpieli, nie tylko po to, by nieco je rozluźnić, ale już teraz czuła pot spływający po plecach i skroniach. Wypuściła z ust powietrze ocierając dłonią czoło, zupełnie nie zwracała uwagi na to, o czym rozmawiają. Teraz nie była już taka pewna, czy trening był dobrym pomysłem, co prawda zapomniała o złamanym sercu, ale jutro miast łez smutki lecieć będą te wywołane bólem, o ile zdolna będzie podnieść się z łóżka. Oblizała spierzchnięte usta, a poziom jej nienawiści do Willa rósł wraz z kolejnym upitym przez niego bezbarwnym płynem. -Super! – mruknęła pod nosem przywiązując baloniki do trzonka miotły. Mieli jeszcze mniej czasu, pomimo tego, że wcześniej poszło im bardzo dobrze, tak odebranie trzydziestu sekund mogło zakończyć się fiaskiem. Nie czekając na kolejną salwę, jacy to są wolni, wsiadła na miotłę. Początkowo szło jej dobrze, przybrała tą samą pozycję co wcześniej nabierając odpowiedniego pędu, balonik a balonikiem plamił pnie drzew, lecz kiedy ponownie jej stopy dotknęły zielonej, miękkiej trawy a spojrzenie skupiło się na Williamie, od razu wiedziała, że nie jest dobrze. Ostatecznie zadanie okazało się zaliczone, lecz mina trenera nadal była wymowna.
Oboje wykonali swoje zadanie świetnie, ale Will nie byłby przecież sobą gdyby użył takiego słowa. Musiał się nieźle wysilić, żeby znaleźć takie, którym zbytnio ich nie pochwali. Czas dopuszczalny… On sam na tyle przyzwyczaił się już do tego gbura, że kompletnie mu to nie przeszkadzało, ale dla innych jego uczniów, chociażby takich jak Gabrielle, ten komentarz nie brzmiał pewnie zachęcająco. Zresztą Puchonka wytknęła Gallagherowi jego zachowanie, ale tak jak Matthew doceniał jej odwagę, tak jednocześnie uważał, że nie miało to większego sensu. Kiedy tylko spojrzała w jego kierunku, również wzruszył ramionami, pokazując jej, że czego by nie powiedziała, i tak nie ma takiej siły, która zdołałaby zmienić Willa, przynajmniej na treningach quidditcha. To właśnie z tego względu sam się nie odezwał, mimo że jego towarzyszka pewnie liczyła na większe wsparcie z jego strony. Tak czy inaczej starał się dodać jej otuchy, a zważywszy na fakt, że grali w przeciwnych drużynach, trzeba było to docenić. Niewykluczone, że gdyby na tym treningu pojawił się jakiś inny uczeń, nie byłby taki miły… Ale akurat tę Francuzkę lubił, poza tym była przyjaciółką jego siostry. Nie miał więc żadnego powodu, by utrudniać jej trening czy śmiać się z ewentualnych błędów. Zresztą sam nie był w najlepszej dyspozycji z uwagi na ukąszenie langustnika ladaco, więc nie byłoby to raczej rozsądnym posunięciem. - Na Merlina… Will. Może po prostu poimprezowała? – Westchnął jednak, kiedy jego kuzyn bez uzasadnionej przyczyny przyczepił się do młodej Puchonki. W jego mniemaniu nie było to sprawiedliwe. – Nie pamięta wół jak cielęciem był? – Mruknął zaraz niechętnie, wzdychając przy tym ciężko. Naprawdę do Willa nieraz potrzeba było anielskiej wręcz cierpliwości. Trochę zaczął obrastać w piórko i przesadzać i dlatego Ślizgon postanowił stanąć w obronie swojej koleżanki, choć z drugiej strony uważał, że i bez niego poradziłaby sobie doskonale. Miała łeb na karku i nie wyglądała na kogoś, kto przejąłby się nadto słowami jakiegoś zgreda. Niewątpliwie go nie zawiodła, bo nie pozostawiła przytyków starszego Gallaghera bez echa. Trzeba się było jednak zabrać za dalsze ćwiczenia, a Will oczywiście nie dawał im nawet chwili wytchnienia. Okazało się, że mają powtórzyć poprzednie zadanie, ale w czasie krótszym o trzydzieści sekund. Postronny obserwator mógłby to uznać za tortury, ale w gruncie rzeczy Mattowi to odpowiadało. Jeśli chciał się kiedyś dostać do drużyny światowej klasy, nie mógł sobie odpuszczać, a surowe podejście jego kuzyna w tym zakresie akurat stawało się nagle czymś pożytecznym. Chłopak wsiadł więc na miotłę i niewiele mówiąc, przystąpił do kolejnej próby. Leciał pomiędzy drzewami, jeszcze mocniej pochylając się na swojej miotle, o ile w ogóle było to możliwe. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że musi wykręcić jeszcze lepsze prędkości niż wcześniej. Przy tym musiał wykonać idealne spirale, nie oblewając się tą cholerną farbą – o, i akurat fakt dodania do niej śluzu rogatych ślimaków wyraźnie wskazywał na to, że starszy Gallagher jest jednak chujkiem. To było kompletnie niepotrzebne i jego pomysł można by uznać za jakąś formę znęcenia. No nic, Matthew starał się skoncentrować w pełni na swoim celu, bo nawet sekundowe rozproszenie uwagi mogło sprowadzić na niego porażkę. Szło mu jednak wspaniale, przynajmniej do momentu, kiedy zza jednego z drzew wyleciała chmara ptaków. Student musiał podjąć szybką decyzję: zakończyć zadanie na tym etapie czy może jednak wlecieć w te stworzenia, co było konieczne, żeby zmieścić się w podanym przez Willa czasie. Ostatecznie wybrał drugą z opcji, bo raczej nie należał do tego typu ludzi, którzy by się poddawali. Niezależnie od okoliczności. Wleciał więc miedzy ptaszyska, co skończyło się dla niego dość pechowo. Zaskakujące, prawda? Któryś z ptaków dziabnął go boleśnie w udo, ale poza niewielkim zranieniem wszystko skończyło się dla niego wyjątkowo dobrze. Był tak szybki, że właściwie nie miał wątpliwości co do tego, że zrealizował plan w przeciągu dziewięćdziesięciu sekund. Wylądował więc niedaleko ich nauczyciela, oczekując kolejnych instrukcji.
Kostki: 5, 4
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
Pochwały rozdawał rzadko. Nawet gdy doszło do tego momentu, dawkował je ostrożnie. Zbyt duża ilość aprobaty mogłaby doprowadzić do porzucenia poziomu zaangażowania. - Przyszłaś tu trenować czy zbierać pochwały? Zdecyduj się. - odparł tonem ułamek ostrzejszym niż dotychczas. Rozdrażniała go swoją buńczucznością choć jednocześnie poprawiała swój wizerunek w jego oczach. Nie ma nic gorszego niż szare myszki. - Że co, cholera? - całkowicie nie zrozumiał mugolskiego powiedzonka, a gdy pojął jego pochodzenie tylko wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia. Machnął ręką, by porzucić te komentarze i dociągnąć trening do końca. Nie dał im możliwości odpoczynku, a więc mają jakieś dwadzieścia minut, gdy przerwa będzie niezbędna jeśli mają nie pomdleć od słońca i utraty wody z organizmów. Nie wyglądał na osobę, która w ogóle usłyszała ostry ton dziewczyny. Nawet na nią nie spojrzał, bowiem przyprowadzał baloniki i je wiązał przy miotle kuzyna. Zawsze w pracy i w takich korepetycjach wychodził z niego bezczelny cham i dupek, z tym, że znał się na rzeczy. I tak się powstrzymywał z niektórymi komentarzami. Unosił się na miotle raz w górę raz w dół i pilnował czasu. Dziewczyna znów nawaliła w tej kwestii i okazał to mimika - westchnął na jej widok, postukał wymownie palcem w szybkę zegarka i gestem dłoni kazał jej zostać w powietrzu na wypadek gdyby wpadła na pomysł urządzania sobie przerwy. Podwinął rękawy do łokci, odsłaniając na prawym ramieniu ruchomy tatuaż, którego z tej odległości nie dało się rozpracować. Na widok Matta uniósł brwi z uznaniem. Doskonale, obojgu poszła pierwsza krew i dopiero teraz William wyglądał na w jakimś stopniu usatysfakcjonowanego. Skrzyżował ramiona. - Woda. - oszczędne słowo, skinięcie głowa by sobie ja przywołali i uzupełnili. Naprawdę musi im o tym przypominać? Czy to przedszkole czy dorośli? Naprawdę poranne cyrki z Nancy popsuły mu humor, skoro nawet przy kuzynie nie potrafił się jakoś bardziej uśmiechnąć. - Nie najgorzej. Miło, że żadna przeszkoda cię nie zatrzyma. A teraz powiedzcie co ćwiczyliście. Co trenowaliście, wymieńcie wszystko. - zakomunikował jednocześnie przywołując ostatnia fale baloników - nie wspomniał czy w tych tutaj jest śluz rogatych ślimaków. Niech żyją w błogiej nieświadomości i pewnego rodzaju lęku. Słuchał odpowiedzi i przywiązywał baloniki do mioteł. Tym razem było ich więcej, a więc ich ciężar musiał być odczuwalny. - Ostatnie zadanie na dzisiaj. - postanowił ich uprzedzić. - Zostawmy te biedne drzewa. Teraz będziecie celować w siebie wzajemnie. Zobaczymy kto jest zwinniejszy w powietrzu. I będę miły, docenić, bo da się to zmyć wodą, jeśli umyjecie się zanim farba zdąży wyschnąć. - poinformował i nakazał im ustawić się przy pierwszym drzewie. Ustawił Gabrielle na odpowiedniej wysokości, a Matta równolegle po drugiej stronie drzewa. - Tutaj jest meta i start. Nie zapomnijcie o slalomie między pniami. Trzy, dwa, jeden, ruszać. - bez uprzedzenia zakomunikował rozpoczęcie wyścigu, a sam pozostał w miejscu. Wyciągnął z kieszeni niewidzialnego papierosa, podpalił końcówkę i truł swoje płuca mimo, że widać było jedynie czerwony punkcik blisko jego warg.
Zadanie 2 - lot równoległy i celowanie w siebie wzajemnie balonikami z farbą.
Przy tym zadaniu nie ma możliwości przerzutu!
Rzucacie czterema kostkami.Pierwsze trzy sumujecie i dzielicie przez dwa - to daje Wam ilość trafień w przeciwnika. Czwarta kostka- jeśli oboje macie mniej niż pięć wpadacie na siebie tuż przy mecie. W wyniku zderzenia pozostałe Wam baloniki pękają i jesteście ufajdani od góry do dołu fioletową farbą (rykoszetem dostaje też William i w efekcie zabija Was wzrokiem i szykuje różdżkę… :D ) Jeśli któreś ma pięć lub więcej (a drugie nie) to w ostatniej chwili wymija drugą osobę. Jeśli oboje macie po 5 lub po 6, to zatrzymujcie się na mecie równocześnie, nawet w takiej samej odległości jak podczas startu. Idealnie zsynchronizowani.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle niezwykle poważnie podchodziła do treningu i wszystkiego, co związane było z Quidditchem, lecz jawna niesprawiedliwość Williama wobec nich oraz pokazu umiejętności, który zaprezentowali szybko rozwiązywała usta dziewczyny oraz pobudzała jej buntowniczą naturę. Dziwiło ją tylko, że Matt milczał, zupełnie jakby zgadzał się z każdym słowem rzucanym przez starszego Gallaghera. Niemniej jednak nie zamierzała oceniać jego zachowania czy prawić mu kazań na temat tego, że bierna postawa jest najgorszą jaką można przyjąć, niezależnie od sytuacji w jakiej znajduje się człowiek. Wystarczyło, że ona sama przez tydzień całkowicie poddała się losowi, egzystowała zamiast żyć, co doprowadziło ją do stanu obecnego, tak odbiegającego od normalnego. Czuła się oderwana od rzeczywistości, zupełnie jakby żyła w innym wymiarze, gdzie rozpacz, ból i żal to jedyne uczucia, które mogły w niej istnieć. Teraz w myślach podziękowała Merlinowi za dzisiejszy trening, który mimo odczuwanego zmęczenia i przepychanek słownych był dużo lepszą opcją niż kolejny dzień spędzony w łóżku, gdzie łzy nie przestawały płynąć. Z jakiegoś powodu ostrzejszy ton Willa miast wystarczyć ją i zmusić do skulenia się wywołał dziwnego rodzaju satysfakcję,którą wyraziła poprzez delikatne, aczkolwiek widoczne uniesienie lewego kącika ust ku górze. Nie skomentowała tych słów w żaden inny sposób. Nie ważne co mężczyzna by robił i mówił panienka Levasseur znała swoją wartość. Patrząc na starania Matta oraz ich marny efekt nie ciężko było stwierdzić, że pech prześladował go nadal, w całym tym nieszczęściu dobre było to, iż chłopak miał tego świadomość. Widząc niedozwoloną mine trenera miała ogromną ochotę wystawić mu język, lecz ostatecznie zwalczyła ją zwyczajnie wzruszając ramionami. Czuła, że zmęczenie daje się jej we znaki, czego efektem był słaby czas. Nawet jakby niewiadomo jak się dziś starała nie mogła być we wszystkim perfekcyjna. Zaniechania jakich dopuściła się w ostatnim tygodniu mocno odbiły się nie tylko na jej kondycji, ale i wytrzymałości fizycznej; z tą psychiczną było już nieco lepiej. Oczywiście zawisła w powietrzu na miotle nie chcąc po raz kolejny dawać możliwości Willowi, aby mógł się do niej przyczepić. Chyba nie polubił jej za bardzo, choć blondynka zdawała się mieć to w głębokim poważaniu, za pomocą zaklęcia przywołała do siebie butelkę z wodną, której jedną trzecią zawartości wypiła za jednym łykiem. Uniosła do góry prawą brew zatrzymując butelkę z wodą w połowie drogi do swoich spierzchniętych warg. Przez kilka pierwszych sekund zastanawiała się czy czasem nie ma omamów słuchowych, lecz wyczekująca mina Willa szybko rozmyła jej wątpliwości. - Trenujesz nas, a nie wiesz co ćwiczyliśmy? - zapytała napotykając wręcz mordercze spojrzenie mężczyzny - Równowaga, celność, szybkość, koncentracja - zaczęła wyliczać przez co umknęło jej uwadze to, czy w balonikach wierzących przy miotłach jest śluz czy też nie. Uważnie wysłuchała instrukcji wyjaśniającej na czym tym razem polegać ma ich zadanie, uśmiechając się tajemniczo w stronę Matta. Gabrielle była osobą, która lubiła rywalizować, zwłaszcza z jednostkami,które były od niej w czymś lepsze, a Ślizgon nawet mając pecha wykazywał się większymi umiejętnościami niż ona. Nim William skończył wypowiadać słowo "ruszyć" dziewczyna wzbiła się wysoko ponad ziemię kierując się w stronę drzew. Kiedy Matt znalazł się na tej samej wysokości czym prędzej ruszyła do ataku, trzymając lewą dłonią trzonek kija, prawą zerwała jeden z baloników, którym pospiesznie rzuciła w chłopaka nie spodziewającego się tak szybkiej reakcji z jej strony. Uśmiechnęła się triumfalnie, w chwili gdy oberał on kolorową farbą, lecz jego kontratak był równie celny. Biała bluzka zmieniał barwę, choć w powietrzu nie unosiła się śmierdząca woń. Odetchnęła z ogromną ulgą. Wystarczyła sekunda, by oberwała kolejny raz. - Już nie żyjesz Gallagher!!! - krzyknęła ile sił w płucach, raz po raz rzucając w chłopaka kolejnymi balonikami przez to, że starała się zachować równowagę, która za każdym razem kiedy rzuciła balonikiem uległa zachwianiu często rzuciła na oślep, nie odbierając konkretnej części ciała Ślizgona. Skupiona na trafieniu w niego oraz tym, że z zawrotną prędkością zbliżają się do mety zignorowała jego odległość, w ostatniej chwili odbijając w bok,dzięki czemu uniknęli zderzenia. Kiedy Matt pojawił się tuż obok nie miała wrażenie, że jest od niej dużo brudniejszy co świadczyło tylko o tym,że udało się jej trafić w niego większą ilością balonów z farbą. - Masz coś we włosach Gallagher - rzuciła śmiejąc się. Była bardzo zadowolona z efektu, który udało im się osiągnąć, ale czy William również?
Eh, ten Will, jak zawsze milutki jak pluszowy kociak. No ale z wiatrakami nie było sensu walczyć, dlatego wzruszył jedynie ramionami, pokazując tym gestem koleżance, żeby nie przejmowała się jego oschłymi uwagami. On już dawno nie zwracał na nie uwagi… To znaczy, jeśli były to wskazówki co do jego lotu na miotle, to jasne, brał je sobie do serca, ale z pewnością nie płakał po nocach z powodu kąśliwych przytyków. Był na to za stary, a poza tym takie przyjacielskie wrzutki były dla niego czymś normalnym, o co nie zamierzał się wcale pieklić. Zresztą Gabe też wyglądała na twardą zawodniczkę. Pewnie byłoby gorzej, gdyby mieli do czynienia z jakąś szarą myszką, która rzeczywiście nie potrafiłaby sobie poradzić z charakterem starszego Gallaghera, a tak wszyscy jakoś byli mniej lub bardziej, ale szczęśliwi. Po tym jednak jak Will zaczął wiązać do ich mioteł baloniki z farbą, Matthew wiedział, że jego kuzyn wpadł na jakiś szalony pomysł. Czy i w tych kolorowych kawałkach gumy znajdował się śluz rogatych ślimaków? Cóż, tego nie powiedział, co nie powinno w sumie dziwić. Po jego lakonicznym „woda” sięgnął po butelkę i napił się parę łyków, starając się nie myśleć na razie o tym, co ich czeka. - No, tak jak powiedziała Gabe. Przyszedłem tu trenować, a nie opowiadać. – Westchnął ciężko, kiedy ich nauczyciel kazał im mówić o wcześniejszych zadaniach. Serio? Dla niego nie miało to najmniejszego sensu. Nie byli dziećmi, które nie miały pojęcia, co ćwiczyły, a szkoda było tracić siły na trzepanie jęzorem. Cieszył się więc, że Puchonka mimo podobnego podejścia, odpowiedziała na pytanie Williama. - Czy Ty właśnie powiedziałeś „nie najgorzej”? Kurde, Will, zaskakujesz mnie. – Dodał po chwili rozbawiony, choć coś mu podpowiadało, że po prostu Nancy wyjątkowo dała dzisiaj jego kuzynowi w kość. William nigdy nie był bowiem jakimś szczególnie sympatycznym typem, ale na tym treningu miał nad wyraz spaprany nastrój. Gabrielle prawdopodobnie nie miała porównania, ale on widział, że coś mu ewidentnie nadepnęło na odcisk. Właściwie oceniając jego zachowanie, to niewykluczone, że słoń. - Gotowa? – Mruknął do swojej przyjaciółki, kiedy starszy Gallagher przedstawił im instrukcje dotyczące kolejnego zadania. Rzucanie w siebie balonikami z farbą, zapewne śmierdzącą, raczej nie należało do jego ulubionych ćwiczeń, ale znając swojego kuzyna, nie chciał wchodzić z nim w żadną dyskusję. Poza tym ćwiczenie, jakie by nie było, pozwalało rozwinąć skrzydła i podrasować nieco swoje umiejętności w zakresie kontroli lotu, a taki był ich główny cel. Zasiadł więc na swoją miotłę i od razu śmignął na niej slalomem pomiędzy drzewami, starając się przy tym trafić Gabrielle jak największą liczbą baloników. Nie był pewien ile z nich dotarło do celu, ale wydawało mu się, że sześć. Początkowo uważał, że to dobry wynik, ale kiedy dostał salwą kolorowych pocisków od dziewczyny, zwątpił. Tutaj akurat udało mu się naliczyć osiem trafień, a do tego Puchonka zdołała go jeszcze wyprzedzić na ostatniej prostej i jako pierwsza przekroczyła linię mety. - No szlag by to trafił. – Przeklął na głos, lądując na ziemi. Był cały upaprany jakimś gównem, ale jeszcze gorszy był smak porażki. Nie potrafił jej sobie racjonalnie wytłumaczyć. Może to kwestia ukąszenia przez langustnika? A może za bardzo się na nią zapatrzył, przez co przestał koncentrować się na zadaniu? No trudno, teraz nie mógł już nic zrobić. Westchnął więc ciężko, wyciągając swoją różdżkę, z której po chwili wypłynął strumień wody pod zdecydowanie zbyt wysokim ciśnieniem. Pecha ciąg dalszy. Wodny pocisk rykoszetem odbił się od pobliskiego drzewa i uderzył mocno we Francuzkę. - Wybacz, to nie było celowe. – Westchnął ciężko, jeszcze raz próbując wykonać odpowiednie zaklęcie. Tym razem się udało, ale trzeba było też wysuszyć ciuchy. Obawiał się, że z powodu swojego urazu znowu coś odwali i kogoś poparzy, ale okazało się, że zdołał uniknąć kolejnej tragedii. Po chwili jego ubranie było już czyste i suche, a on odetchnął z ulgą, stwierdzając że przez najbliższe kilka dni nie będzie lepiej wyciągał różdżki zza pasa. - Gratulacje. – Skwitował natomiast wynik ich gonitwy, uśmiechając się do Gabe od ucha do ucha. Zawsze to lepsze niż przeżywanie przegranej. Przecież nawet najlepsi mieli nieraz gorszy dzień.
Kostki: 5, 5, 3, 4
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
Pewne słowa z jednej perspektywy wydawały się zwyczajne, zaś z drugiej zakrwawiały o próbę mordu. Faktycznie William nie był dzisiaj w dobrym nastroju, co odbijało się na treningu tej dwójki. Odmowa odpowiedzenia na pytanie wywołała w dorosłym Gallagherze wyraz twarzy pasujący perfekcyjnie do seryjnego mordercy. Powieka mu zadrgała, zacisnął mocno zęby i gdyby nie fakt, że jedno z nich było własnym kuzynem oczekiwanym przez własną córkę, a drugie niepełnoletnie, raz dwa pokazałby co myśli o lekceważeniu detali korepetycji. Siłą woli zmielił w ustach przekleństwo lecz jeśli oboje mieli jakiekolwiek nadzieje na dalsze pochwały czy chociażby cień uśmiechu, tak one właśnie przepadły. Wkurwiony do potęgi jednym okiem obserwował jak rzucają w siebie farbą. Przeklęte dzieciaki. Zwłaszcza Matthew, oczekiwał po nim poważnego podejścia do nauki, a widać, wraz z ugryzieniem langustnika dostał nie tylko pech, ale też i zaćmienie umysłu. Gdy zatrzymali się na mecie, powitał ich wkurwiony, ale dzielnie milczący dwudziestosiedmiolatek. Wyglądał jakby chciał utopić ich w błotnistym jeziorku, choć żadnemu nie patrzył w oczy bo mógłby cisnąć w nich naprawdę potężne i mocne przekleństwa. Obiecał sobie, że lada moment zakończy naukę - przecież nie porzuci jej w trakcie! Cenił ją, w przeciwieństwie do tej dwójki nastolatków... - a potem pośle ich do diabła i pójdzie odreagować zanim wróci do domu, gdzie czeka na niego wytęskniona córka. Przeklęty weekend. - Za mną. Lepiej róbcie to, co ja jeśli macie chociaż knuta szacunku do tej lekcji. - warknął, poluzował kołnierzyk koszuli i pochylił się do trzonka miotły. Jak nie wystartował... tak na dobrą sprawę ledwie dało się mrugnąć, a William był już kilkanaście metrów przed nimi i absolutnie nie dawał im taryfy ulgowej. Wykonał serię różnych manewrów, przeskoków, plątaninę wysokości i spirali - innymi słowy dawał im popalić na sam koniec, skoro sam ruszył swoje troki i łaskawie im cokolwiek zademonstrował. Trzeba przyznać, że naprawdę dobrze mu szło, wszak nie bez powodu zawód ma związany właśnie ze sportem. Tylko jeden raz spojrzał do tyłu by sprawdzić czy nadążają i czy robią to, co on.
Kostki dla obojga: 1-2 - zostałeś/aś daleko w tyle i miałeś/aś problem z nadgonieniem Williama (i ew. drugiej osoby). Raz Cię zarzuciło i rozdarłeś/aś sobie kawałek ubrania o wystającą gałąź, za drugim razem na chwilę straciłeś/aś z oczu Willa i dogoniłeś go za potężnym zakrętem. Twoje naśladowanie demonstracji jest trochę niedokładne a i kilku nie dałeś/aś rady zrealizować. 3-4 - z lekkim opóźnieniem wystartowałeś/aś za Willem i nawet przez pierwsze kilka minut siedziałeś/aś mu na ogonie i dzielnie realizowałaś wszystkie połączone ćwiczenia. Tak po czwartej minucie dopadło Cię potężne zmęczenie i mimowolnie zwolniłeś/aś, ale na szczęście okazało się, że lot dobiegał końcowi. Resztę kondygacji nie dałeś/aś rady wykonać, ale chyba nikt tego nie zauważył. Chyba. Kończysz trening z zakwasami. 5-6 - nie dałeś/aś się wytrącić z rytmu, śmignąłeś/aś za Williamem bez chwili zwłoki. Raz go nawet doścignąłeś/aś i przez kilka chwil lecieliście łeb w łeb aczkolwiek Will wyminął Cię dołem i wyprzedził poprzez wykonanie długiego zakrętu. Wszystkie spirale, loty połączone nie sprawiły Ci większego problemu choć zmęczenie nie pozwalało na zignorowanie. Przy mecie nie trzeba było na Ciebie długo czekać.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nie spodziewał się, że William tak bardzo wkurzy się z powodu ich odpowiedzi, choć po jego parszywym nastroju powinien to właściwie przewidzieć. Pewnie gdyby nie to, machnąłby ręką albo chociaż obdarzył ich w zamian jakimś przytykiem, wszak to, że woleli trenować niż paplać jęzorem akurat nie powinno być chyba niczym złym. Problem tkwił w tym, że jeśli starszemu z Gallagherów coś nadepnęło na odcisk, to nie było z nim jakichkolwiek dyskusji, a Matthew widząc jego minę, miał świadomość tego, że o ulgowym traktowaniu mogą już zapomnieć. Nie to, żeby mogli liczyć na takie wcześniej, ale cóż… o ile jeszcze Will podczas poprzednich ćwiczeń mógł przejawiać jakieś przejawy ludzkich odruchów, tak teraz powinni raczej zdać się wyłącznie na samych siebie. O ile w ogóle jego kuzyn zechce z nimi pracować. Jak się jednak okazało powitał ich jedynie na mecie z wściekłym wyrazem twarzy, ale poza tym trzymał swoje nerwy na wodzy. To dobrze, bo Gabrielle mogłaby mieć traumę po jakimś jego wybuchu. Wbrew jednak temu co myślał, ta dwójka uczniaków wcale nie miała nauki gdzieś. No, przynajmniej Matt, bo trudno byłoby mu się wypowiadać za przyjaciółkę. Tak jak ją jednak znał, tak wiedział że jeśli już się za coś zabrała, przykładała się do tego pieczołowicie. On także nie oszczędzał sił na treningach, mając na uwadze swój cel. Jeżeli miał bowiem zamiar dostać się do drużyny światowej klasy, nie było mowy o przerwach czy grymasach. Dlatego też dzielnie znosił wszelkie trudy, nawet jeśli miały one równać się ściganiu z o wiele bardziej doświadczonym kuzynem, który co gorsza wziął ich z zaskoczenia, przez co mieli bardzo mało czasu na reakcję. Chłopak zasiadł na swojej miotle i od razu popędził za mężczyzną, starając się nadrobić tym samym zaległości. To lekkie opóźnienie dawało się we znaki, bo musiał wykręcić niesamowite prędkości, żeby w ogóle spróbować go dogonić. Początkowo jednak szło mu nawet nieźle – siedział Williamowi na ogonie, nie dając odsapnąć również i jemu. Zdawał sobie w końcu sprawę z tego, że starszy Gallagher nie pozwoli wygrać żadnemu ze swoich uczniów. Nie miał jednak też do czynienia z jakimiś kompletnymi niedorajdami, więc jeśli chciał postawić na swoim, także musiał być skoncentrowany na swoim locie. Oczywiście utrudnił go wieloma manewrami, przeskokami, plątaninami czy spiralami – on znał swój własny plan, ale jemu i Gabe niewątpliwie nie było tak łatwo powtórzyć wszystkie jego ruchy, utrzymując jeszcze do tego odpowiednie tempo. A jednak Matthew śmigał do przodu jak błyskawica, wykonując wszystko niezwykle dokładnie i zdawało mu się, że brakuje mu jeszcze tylko paru chwil, żeby wreszcie doścignąć Williama. Pech chciał, że mniej więcej po czwartej minucie tego wyścigu dopadło go potężne zmęczenie… Choćby chciał, nie był w stanie utrzymać wcześniej prędkości. Mimowolnie zwalniał, przeklinając samego siebie w duchu, ale cóż… uraz po ukąszeniu langustnika nie był tutaj także bez znaczenia, bo może i wykrzesałby z siebie jeszcze trochę sił, gdyby nie ból w ręce, którą uderzył podczas jednego z wcześniejszych ćwiczeń o drzewo. Leciał zbyt ślamazarnie, żeby powtórzyć wszystkie manewry swojego kuzyna, choć wydawało mu się, że ten nie zdołał tego zauważyć. Chyba nie zdołał. Tak czy inaczej dla równowagi Ślizgon miał tym razem i trochę szczęścia, jako że lot dobiegał ku końcowi, a po chwili chłopak wylądował już na ziemi. I o ile samo lądowanie było raczej prawidłowe, tak rzecz jasna, musiał odwalić coś niefortunnego i uderzył się koniuszkiem miotły w czoło. Niezbyt silnie, więc w głębi duszy liczył na to, że nie pozostanie mu po tym żaden ślad. - Cholera… Ciebie to chyba nigdy nie dopadnie kryzys wieku, co? – Można powiedzieć, że była to swego rodzaju pochwała. Jakby bowiem nie patrzeć, gdyby Will należał do którejś z ligowych drużyn, prawdopodobnie byłby jednym ze starszych zawodników. Formę miał jednak znakomitą i spokojnie poradziłby sobie i z młodszymi graczami. Ba, od wielu z nich z pewnością był lepszy dzięki swojej technice. - Przećwiczymy coś jeszcze? – Wydukał zaraz nieco zmęczony i zasapany, ale po paru głębszych oddechach czuł się lepiej. Sięgnął jeszcze tylko po swoją butelkę wody, żeby uzupełnić płyny. Nie chciał jeszcze kończyć tego treningu, bo nie często miało się okazję poćwiczyć z kimś o znacznie wyższym poziomie.