Mała polana, część lasu obok Hogsmeade - idealna do pikników czy spotkań towarzyskich. W nocy jednak nie zaleca się zapuszczania tutaj, ze względu na różne magiczne stworzenia, które można łatwo i nieumyślnie zwabić.
Trudno było uwierzyć, że Adela zgodziła się na cały deal Cartera, bo to wszystko wydawało się wręcz kosmicznie niepasujące do niej i do jej stylu życia. A jednak spora sumka pieniędzy była wystarczająco przekonująca, by chociaż podjąć próby podejścia do spektaklu. Honeycott spodziewała się, że raczej nie dociągną do premiery, bo w międzyczasie zdążą się pozabijać albo przynajmniej pokłócić tak, że nie będzie szansy na wspólne wystawienie spektaklu. Niemniej, perspektywa zarabiania na samych próbach, które miały zaspokoić ego Cartera, wydawała się naprawdę bardzo korzystna, więc byłaby głupia, gdyby nie skorzystała z takiej okazji. Na razie jednak trzymała to w sekrecie przed większością znajomych, bo nie sądziła, by faktycznie była w stanie osiągnąć ten poziom aktorski, żeby do spektaklu w ogóle doszło. Niemniej, ćwiczyła w domu, z zaangażowaniem powtarzając scenariusz, bo mimo wszystko duma nie pozwalała jej na całkowicie olanie tematu. Wiedziała, że jeśli słabo jej pójdzie, to Carter będzie się z niej naśmiewać, bo już widziała ,do czego był zdolny podczas warsztatów. Z dużą uwagą przeczytała scenariusz, a nawet nauczyła się wielu tekstów na pamięć, co w jej wykonaniu graniczyło z cudem. Pamięć Honeycottówny były niczym dziurawy dzbanek z wodą, niemniej upór i godziny ćwiczeń dawały swoje efekty. Oczywiście, była wciąż bardzo daleko od opanowania całości scenariusza, ale postępy były z jej perspektywy zadowalające. Nie spodziewała się zbyt wielu miłych uwag od aktora, z którym współpracowała, ale niespecjalnie zależało jej na jego opinii. W gruncie rzeczy liczyło się przede wszystkim to, żeby dorobić sobie trochę hajsu i zadowolić własne ambicje. Umówili się na totalnym zadupie na obrzeżach Hogsmeade - trudno było trafić na wolną scenę w teatrze, a zależało jej na tym, żeby za wiele osób nie widziało jej w towarzystwie tego całego celebryty, więc wiele miejsc odpadało. Przyszła tu od razu po pracy, dlatego wyjątkowo była przed czasem. Czekając na aktora chodziła w kółko, aż do momentu, gdy pod jej nogami niespodziewanie zaczęła rozlewać się woda. De facto dotarło to niej, gdy już wchodziła do wyobrażonej sadzawki, na której dnie widziała fascynujący zamek. Próbowała zanurzyć się pod wodą, by dowiedzieć się więcej, zahipnotyzowania kolejnymi widziadłami, lecz zamiast tego uderzyła się w czoło o twardą ziemię, co niemal natychmiast odsunęło widziadła, na rzecz zawrotów głowy.
Mimo całego targowania się i nieszczególnie przyjaznego przebiegu naszych ostatnich spotkań, jestem naprawdę dobrej myśli. Moja irytacja Twoim zachowaniem, zostaje przykryta przez ekscytację związaną z tym, że zbliżam się do realizacji mojego upragnionego celu, nawet jeśli przebiega to niezwykle powoli.
Skoro teatr odpadł, to w normalnych warunkach pewnie zaprosiłbym Cię do domu, ale moje przenosiny znacząco się przedłużają, co utrudnia zapraszanie gośćmi. Poza tym, nie spodziewam się po Tobie, że przyjęłabym to zaproszenie. Dotychczasowego doświadczenia z Tobą boleśnie pokazują, że prędzej oskarżyła byś mnie o bycie skończonym zboczeńem. Nieważne, liczy się to, że w końcu udaje nam się spotkać. Przed lekcją powtarzam jeszcze scenariusz, bo choć znam go na pamięć, to boję się, że w niezdrowej ekscytacji, która doprowadziła nawet do tego, że się odurzyłem, przypadkiem zapomnę tekstu i zrobię z siebie głupka.
Ta cała polana wcale nie jest najlepszym miejscem, ale musimy jakoś dać radę. Obiecuję sobie w duchu, że znajdę nam jakąś salkę, w której będzie można ćwiczyć bardziej na spokojnie, gdy teatr nie będzie dostępny.
Gdy pojawiam się na miejscu, wszystko wskazuje, że na dłużej muszę wejść w rolę osoby, która ratuje Cię z tarapatów. Docieram na miejsce doslownie w momencie, gdy Twoje czoło tłucze o twardą powierzchnię.
- Adela! - krzyczę, podbiegając w Twoją stronę. Nawet nie jest mi głupio, że unoszę się emocjami. Mimo Twojego bycia wkurwiającą i rozpieszczoną dziewuchą, wciąż nie mogę pozbyć się tej drobiny sentymentu, która zakorzeniła się we mnie, gdy tylko spojrzałem w Twoje oczy kilka tygodni wcześniej. Oczy, usta, twarz, włosy. Tak podobne do tych, które kiedyś sobie ukochałem.
Przyklękam i lekko Cię podnoszę. Układam głowę na moich kolanach i sprawdzam Twój stan. Mój niepokój o Ciebie, zostaje przyćmiony przez niesłabnącą chęć zrobienia czegoś złego. Jest do dziwne uczucie, nietypowe nawet dla takiej gnidy jak ja.
Choć odległość od czoła do ziemi nie była szczególnie duża, to jednak Adela oberwało mocno, a zawroty głowy raz po raz przybierały na sile, więc gdy została uniesiona przez Cartera, nawet nie otworzyła oczu, jakby z obawy, że zaraz zwymiotuje. Szczerze powiedziawszy, ta sytuacja wydała jej się tak znajoma, że przeżyła swego rodzaju deja vu, wracając myślami do wydarzenia sprzed dwóch, czy trzech miesięcy, gdy w ten sposób potraktowały ją inne dłonie. Poczuła dreszcz i mimowolnie sięgnęła dłonią w stronę twarzy swojego wybawcy, jakby chcąc podziękować za pomoc. Zamiast gładkiej młodzieńczej szczęki, o której myślała w tym całym transie, napotkała jednak ostry zarost, co odrobinę zbiło ją z pantałyku. No tak, skąd w ogóle przyszło jej na myśl, że miał tu być ktoś inny, skoro umówiła się właśnie z Carterem. Z przerażeniem cofnęła dłoń i otworzyła oczy. Spojrzenie aktora wydawało się faktycznie zatroskane, co niespecjalnie składało się z podłym charakterem, z którym go kojarzyła. - Przepraszam – powiedziała, machinalnie cofając rękę jak oparzona. Jak mogła być tak głupia, żeby pomylić go z kimś innym? Ręce wciąż jej się trzęsły, a w głowie kręciło, ale była tak zażenowana całym tym incydentem, że niemal od razu chciała się poderwać, niestety nie było to możliwe bez pomocy Williama. W takim układzie, jej postanowienie o byciu opryskliwą wobec jego osoby, stawało się co najmniej lekko nieaktualne. Mieli ćwiczyć, zaś jej chciało się głównie wymiotować i płakać. - Czy mógłbyś mi pomóc wstać? – zapytała nieśmiało, wręcz podejrzanie grzecznie, mając problem z tym, że w ogóle musi go o coś prosić.
Faktycznie jestem zatroskany i choć widziadła mną manipulują, skłaniając mnie do złego, troska o Ciebie ratuje mnie od szaleństwa. W tym momencie znów jesteś uosobieniem mojej dawnej ukochanej, kimś kogo pragnę, a nie wkurwiającą dziewuchą, która nie wie czego chce. Dotyk Twojej dłoni wywołuje we mnie dreszcz, a cofnięcie jej - brutalne rozczarowanie.
Gdy otwierasz oczy i spoglądasz na mnie z mieszaniną rozczarowania i przerażenia, już wszystko rozumiem. Liczyłaś na inny policzek, inne ramiona i innego bohatera. Zastanawiam się kim on jest? Czy to Twój chłopak?
Nie, gdyby był Twoim chłopakiem to pewnie byś już o nim paplała albo zabrała go ze sobą na nasze spotkanie w teatrze, by uniknąć samodzielnego przebywania ze mną w jednym pomieszczeniu. Czyli rozczarowanie miłosne...
To dla mnie lepiej. Złamane serca są bardziej plastyczne i wrażliwe, co jest ważne i dla naszej pracy, i dla mojej zdziczał duszy, która być bliżej, dotknąć Cię i mieć na własność. Paradoksalnie to szaleństwo ułatwia mi, by nie ulec tym halucynacjom i nie zrobić nic złego, więc może nie jest tak źle? Może w moim sercu został ocalony jakiś nieoszlifowany okruch dobra?
Może mam zamienić się w człowieka, gdy dziewczyna pokocha bestię?
A co jeśli nigdy nie pokocha? Nie chcę o tym myśleć, więc działam. Wbrew Twojej prośbie nie pomagam Ci wstać, a podnoszę w ramiona i przenoszę w inne miejsce. Dziwnie jest Cię nieść, szczególnie, że w normalnych warunkach pewnie byś się wyrywała albo wybiła mi połowę zębów. Ale cieszę się tą chwilą. Znajduję duże drzewo, które ma stabilny pień i sadzam Cię w oparciu o nie, tak byś jeszcze moment odpoczęła. To wydaje mi się bezpieczniejsze.
- Odpocznij Adelo - wzdycham, co zniekształca moje słowa na tyle, że Twoje imię układa się w nowe zdrobnienia - Dela. Bardzo mi się podoba. Dziwna sprawa, poznajesz mnie z innej strony. Jestem ciekawe, czy tę wersję polubisz bardziej.
Powiedzmy sobie szczerze – Adela była cholernie zdezorientowana i dopiero dochodziła do siebie, więc Carter noszący ją na rękach był zjawiskiem całkowicie odklejonym od rzeczywistości. Czuła się jednak zbyt słabo, by nie skorzystać – zawroty głowy po uderzenie mieszały się z rozkojarzeniem związane z niefortunną pomyłką, co sprawiało, że Honeycottówna czuła się absolutnie pozbawiona godności i chęci słownego zaczepiania Cartera. Nota bene, gdy ją niósł miała okazję się mu przyjrzeć – chmurne, zmartwione oczy nadawały jego twarzy zdecydowanie przyjaźniejszego wyrazu. Przez te kilkadziesiąt sekund zobaczyła w aktorze nie gwiazdora i oblecha, a człowieka z krwi i kości, za którym kryło się coś więcej. - Nawet ładnie – westchnęła, komentując zdrobnienie, mimo że raczej nie lubiła nazywania jej inaczej niż Adelą. Wymusiła uśmiech – czuła, że jest mu winna chociaż odrobinę sympatii, za to że faktycznie się o nią troszczył. W końcu z jego pomocą znalazła oparcie. Spoczęła, przymknęła oczy i szepnęła: - Dziękuję. Dziesięć głębokich oddechów i uspokojenie pulsu. Robiła wszystko, by dojść do siebie i chociaż czuła się coraz lepiej, to mimo wszystko była lekko zdezorientowana. I może trochę smutna? - Możemy ćwiczyć na siedząco? – zapytała cicho – Przynajmniej na razie?
- Oczywiście. Ale jeśli się źle czujesz, możemy to przełożyć na kiedy indziej – tłumaczę, choć jestem niemal pewien, że będziesz się upierać przy swoim i ćwiczyć. Faktycznie, ja też wolę zabrać się do pracy, żeby nie odwlekać występu, ale w tej sytuacji czuję naprawdę dużą troskę o Ciebie, dlatego jestem gotów trochę ustąpić. Może to dziwne, że mam wobec Ciebie tyle empatii. Ba, nawet na pewno. A jednak, za wiele emocji ciągnie mnie ku Tobie, bym po prostu to zlał.
- Przepraszam na moment. Widziadła. – mruczę, gdy halucynacje po raz kolejny brutalnie wjeżdżają mi na głowę. Muszę zrobić coś złego – ta myśl pulsuj w mojej głowie, powtarzając się wielokrotnie.
Muszę. Muszę. Muszę.
Nie chcę skrzywdzić, ale żaden ze mnie oklumenta, więc widziadła mieszają mi w głowie coraz bardziej. Oddalam się i chwytam pierwszy lepszy kamień, a następnie rzucam nim w siedzącego na drzewie ptaka. Oczywiście nie trafiam, ale ptak odlatuje niemal tak błyskawicznie, jak to okropne uczucie rozwiercające mój umysł. Jestem wolny.
Wstrzymuję oddech, a następnie podążam w Twoją stronę. Skoro halucynacje odpuściły, mogę zająć się tym, co naprawdę ważne.
- Jak się czujesz? – przyklękam przy Tobie, upewniając się czy wszystko jest w porządku. Powoli odzyskujesz kolory, więc dając Ci jeszcze moment, zadaję kolejne pytania - Ćwiczyłaś scenariusz?
Tego dnia Carter zachowywał się dziwnie – przynajmniej w oczach Adeli, która uważała go za buca, gwiazdora i podrywacza. Najpierw udzielił jej pomocy, a później rzucał kamieniami w ptaki. Dopiero po chwili dotarło do niej, że chodzi o te pieprzone widziadła. Mogła tylko przypuszczać, że Williama dotknęła podobna wizja jak ją wtedy w Zakazanym Lesie. Niestety, aktor nie był takim szczęściarzem jak ona i nie miał pod ręką żywej tarczy w postaci jakiegoś zjebanego Deara. Normalnie pewnie miałaby mu za złe, że pobiegł rzucać kamieniami w ptaki, jednak wiedziała jak ciężkie było wytrzymywanie z widziadłami i cieszyła się, że mimo wszystko to nie ona padła ofiarą rzutu Cartera. Gdy wrócił, nawet się do niego uśmiechnęła. - Oczywiście – przytaknęła bez cienia pretensji, co w przypadku ich jakże chłodnej relacji, było niemal gestem miłosnym. Tak naprawdę znała scenariusz już niemal na pamięć – wprawdzie nie miała świetnej pamięci, ani szczególnie nie zależało jej na całym przedsięwzięciu, to jednak za wszelką cenę chciała Carterowi udowodnić, że jest lepsza niż mu się wydaje. No i ewentualnie wytrącić z ręki wszelkie docinki. Chyba trochę przeliczyła się w kwestii krytyczności go, ale no cóż… W gruncie rzeczy, z racji tego, że wciąż nie chciała się przyznawać do tego całego spektaklu, ćwiczyła gdy tylko była w samotności. I nie chodziło tylko o uczenie się tekstu na pamięć, bo to nie było wydajne, prowadziło wyłącznie do klepania treści. Adela wczytywała się w didaskalia, obserwowała poszczególne sceny, starając się dowiedzieć czegoś więcej o postaciach, lecz wciąż nie do końca rozumiała wszystkie niuanse, zapisane najwyraźniej tylko w głowie Cartera. - Od której sceny chcesz zacząć? – zapytała, przyglądając mu się, choć stresowało ją trochę, że znalazł się aż tak blisko. Miała jednak świadomość, że musi do tej bliskości przywyknąć, skoro mieli grać w jednym spektaklu dwoje zakochanych – I proszę, powiedz mi coś jeszcze o postaciach. Czuję, że za mało o nich wiem, żeby to zrozumieć…
Wyglądasz ciut lepiej – nabierasz rumieńców, wszystko wskazuje, że poprawia Ci się, szczególnie, że rwiesz się do dalszego działania. Cieszy mnie to. Nie tylko dlatego, że czekam na ćwiczenie scenariusza. Jakaś ludzka strona mojego zdruzgotanego serca czuje, że naprawdę się o Ciebie martwi. Właściwie, to strasznie upokarzające, że z powodu jakiejś głupiej smarkuli, zachowuję się jakbym nie był sobą.
Nim przejdziemy do scenariusza, spełniam Twoją prośbę. Wierzę, że najlepiej poznaje się postać podczas samodzielnej eksploracji, wyobrażaniu sobie jej intencji i próbie zrozumienia tego, co za nią stoi. Twoje podejście jest więc w mojej ocenie całkiem dojrzałe.
- Wiek i imiona postaci już znasz. Mia jest aktorką, która rzuciła studia i staż w Ministerstwie Magii, żeby rozwijać swoje marzenia. Niestety idzie jej to opornie, więc pracuje jako kelnerka w lodziarni Floriana Forescue. Wynajmuje mieszkanie na ulicy Tojadowej z trzema dziewczynami w podobnej sytuacji i jest w nieszczęśliwym związku z bardzo przystojnym, ale równie nudnym bankierem z Gringotta - produkuję się, próbując wypatrzeć Twoją reakcję. Mam wrażenie, że moja historia nie wywołuje w Tobie entuzjazmu, jednak nie zamierzam się poddawać - Sebastian jest muzykiem, który ma wielkie marzenia. Chcę założyć wyjątkowy klub jazzowy, zamiast tego gra do kotleta w restauracji Amica. Może wyrwać się z impasu, ale oznacza to wyrzeczenie się własnej tożsamości.
Nie wiem, co jeszcze mam powiedzieć, więc czekam na pytania. To najlepsza metoda pracy z postacią - wspólne rozważania, jak dana postać postąpiłaby w tej konkretnej sytuacji. Nie wiem czy jesteś do tego przyzwyczajona, ale myślę, że w dalszej współpracy może to wyjść całkiem okej.
- Masz ze sobą scenariusz? – pytam, lustrując Cię badawczym spojrzeniem. Badam Twój profesjonalizm, bo nawet ja (wielki aktor, ikona i tym podobne), mam scenariusze na wszystkich próbach, niezależnie od stopnia zaawansowania w nauce. Tyczy się to także tej historii, która jest wkuta w moje serce tak silnie, że jestem w stanie bez zmrużenia oka, o każdej porze dnia i nocy, wyrecytować Ci najmniej istotne didaskalia. Ale nawet ja mogę okazać słabość, dać się wytrącić z głównej linii historii, czy też po ludzku – czegoś zapomnieć. Scenariusz to podstawa, szczególnie gdy pod ręką nie ma suflera, czy innego magicznego zaklęcia, które go zastąpi.
Wsłuchiwała się z uwagą w jego słowa, wyobrażając sobie wejście w rolę postaci, która w jej mniemaniu nie była zbytnio tożsama z jej charakterem. Poczuła nawet okruch podziwu w stronę Cartera, bo on na co dzień wcielał się w dobrych ludzi, a także złe, ale wielobarwne charaktery, jednocześnie będąc zwykłym, choć bez wątpienia na swój sposób pociągającym (nie dla Adeli, raczej dla przeciętnej zjadaczki chleba), dupkiem. - Strasznie smutne te twoje postacie, chcesz o tym pogadać? - powiedziała z lekkim przekąsem, bo jej codzienny ładunek emocjonalny był zupełnie inny niż przedstawionych bohaterów. Trzeba było mieć jednak na uwadze, że wciąż była młodziutka i na grubsze rozczarowania życiem miała jeszcze sporo czasu. - Jasne, że mam. Ale zacznijmy od sceny siódmej, znam ją na pamięć - skoro Carter zwlekał i się grzebał, Honyecottówna postanowiła przejąć inicjatywę. Nie zamierzała tu siedzieć cały dzień, bo nawet jeśli tego dnia aktor był całkiem miły, to jednak nie był on dla niej preferowanym towarzystwem. Poza tym, po uderzeniu w głowę należał jej się odpoczynek. - Gotowy? - zapytała, próbując podnieść się z ziemi. Niestety zawroty się nasiliły, wiec jestem ręki dała mu znać, że jednak zostanie w pozycji siedzącej.
- Po prostu już nie są dziećmi - ripostuję. Nie skrywam sarkazmu i goryczy, bo przecież ta opowieść, mimo pięknej historii miłosnej i obrazu wyjątkowych marzycieli, jest słodko-gorzką reinterpretacją wyboru rodem z greckiej tragedii. Jesteś jeszcze młoda, pozbawiona goryczy życiowego doświadczenia, która rządzi moim życiem. To urocze, zachwycające i niewinne, ale też na swój sposób wkurwiające.
Nic nie wiesz o życiu, Adeline Honeycott.
A mimo bycia gówniarą i trzpiotem, potrafisz pozytywnie zaskoczyć. Masz przy sobie scenariusz, nauczyłaś się czegoś na pamięć i na dodatek przejmujesz inicjatywę i rwiesz się do ćwiczeń. Nie obchodzą mnie intencje, chodzi o finalny efekt. Zaczynam mieć w głowie przekonanie, że jednak trochę Ci zależy, wbrew olewczemu stosunkowi, który serwowałaś mi, gdy próbowałem przekonać Cię do współpracy. A więc możemy zaczynać. Czy cokolwiek z tego będzie?
Gramy. Faktycznie, nie kłamałaś, gdy mówiłaś, że nauczyłaś się roli. Po pierwszym podejściu mam jednak wrażenie, że odklepujesz ją zbyt mechanicznie, jakbyś chciała udowodnić, że umiesz tekst, a nie faktycznie zagrać. Pracujemy nad tym, by brzmiało to naturalniej. Postęp jest, ale nasza chemia sceniczna pozostaje na poziomie zdechłych świerszczy. Obawiam się, że jeśli nie spróbujesz mnie choć odrobinę polubić, to cały ten koncept okaże sięabsolutnym niewypałem.
Adela wywróciła oczami na ten tekst o dzieciach. Niby była dzieckiem, a jednak Carter chciał ją obsadzić w roli swojej ukochanej. Zdecydowała się jednak tego nie komentować, bo naprawdę nie chciała się kłócić. Chociaż zdecydowanie była pyskata, to jeśli miało to wpłynąć na dalsze przebywanie z Carterem, to była gotowa na pewne ustępstwa. Mimo, że jej niechęć do niego była mniejsza niż na początku, to jednak wciąż nie czuła się komfortowo w jego towarzystwie. Przeszli jednak do siebie. Honeycottówna starała się ze wszystkich sił, ale aktor był naprawdę wymagającym nauczycielem, który potrafił uczepić się każdej linijki, w imię perfekcji. Co z tego jednak, że Gryfonka znała tekst na pamięć, mówiła go z zaangażowaniem i wczuwała się w rolę, skoro jedyna chemia jaka zaistniałą miedzy tą dwójką, to był kwas? Gdy skończyli, Adela podniosła się z ziemi, nadal nie czuła się najlepiej, dlatego powrót do zamku wydał się najlepszą opcją.
Kończymy, ale ja nie czuje satysfakcji, a duże rozczarowanie. Niby nie jest źle, ale czegoś mi brak. Obiecuję, że będę szukał sposobu, by obudzić między nami więź, okruch sympatii, być może także chemię. Zrobię wszystko, by ten pomysł nie upadł. Nie mogę się poddać, obiecałem to Phyllis. A co jeśli masz rację?
Może naprawdę się do tego nie nadajesz? Może to wszystko moja wina i popadam w chorą tęsknotę za Phyllis? Może opcja realizacji tej sztuki, to jedyne co trzyma mnie na powierzchni. Może już pora na nowo utonąć?
Odpycham te myśli. Póki żyję, muszę próbować, nawet jeśli czeka mnie klęska. Więc próbuję. Pomagam Ci wstać, wręczam umówione 120 galeonów za okres prób i żegnam się, myśląc o tym, co można zrobić, żeby było lepiej.