Mała polana, część lasu obok Hogsmeade - idealna do pikników czy spotkań towarzyskich. W nocy jednak nie zaleca się zapuszczania tutaj, ze względu na różne magiczne stworzenia, które można łatwo i nieumyślnie zwabić.
Autor
Wiadomość
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
Lubił obserwować ludzi, którzy męczą się przy wykonywaniu jakiejś czynności. Lubił sprawdzać ich granice, a bolało go, że musiał się powstrzymywać. Ogień w jego trzewiach chciał pożreć wszystko wokół, a niestety Will musiał go trzymać w ryzach, jeśli zależało mu na reputacji i oddaniu córki. Kochała go i tak powinno pozostać. Kątem oka widział, że Matthew nie do końca nadąża, a jednak nic na ten temat nie powiedział. Wystarczyłby jeden komentarz, który uruchomiłby falę przekleństw i furii, której nie miał w zwyczaju tłumić. Wolałby się wyżyć, ale na Merlina, nie na kuzynie, który dzisiaj naruszył granice cierpliwości starszego Gallaghera. Wylądowali wygodnie na ziemi, a jednak nie schodził z miotły. Popatrzył na kuzyna bez wyrazu. - Peszek. Mam taki charakter, więc pomyśl co będzie jak dopadnie mnie kryzys. Przy dobrych wiatrach wysadzę w powietrze połowę Doliny. - uśmiechnął się naprawdę paskudnie, a jego szare spojrzenie dawało do zrozumienia, że naprawdę Will byłby w stanie doprowadzić do jakiejś małej zagłady. W tym samym czasie Gabrielle dołączyła do ich wesołej, spoconej zbieraniny. Nie wyglądała najlepiej, co Williama bardzo ucieszyło. Miała za swoje. Niech wypluwa płuca, bo zaplanował jeszcze deserek, o który Matthew się upomniał. Nawet nie wysilił się o zapytanie czy dobrze się czuje. Miał to głęboko w poważaniu. Przywołał do siebie jeden kafel. - Wsiadajcie na miotły. Nie, nie musicie już odlatywać, może być nad ziemią. - oj będą mieć zakwasy. Doskonale! - Będziecie odbierać ode mnie podania i je płynnie zwracać. Tak, jak się to robi podczas meczu. Praca górnych partii ciała. Nie ruszać nogami, maksymalnie skręty tułowia. Stopy wygodnie oparte o nóżki. Plecy proste. - instruował i obserwował czy wykonują polecenia. Następnie zwiększył odległość i popatrzył na nich wyzywająco. To oczywiste, że jego podania nie będą łagodne. Rzucił.
Rzućcie trzema kostkami. Wynik parzysty - odebraliście kafel i oddaliście bez problemu. Nieparzyste - kafel wymknął się spomiędzy rąk i musieliście po niego dreptać.
Po kilkunastu minutach zerknął na zegarek. To był dobry trening mimo, że go wkurwili. Pytanie - kto by tego uniknął? - Na dzisiaj koniec. Ty, Gabrielle, prześlij zapłatę sowią pocztą tak, jak się umawialiśmy. A ty, Matt, ogarnij się. W przyszłym tygodniu organizuję w Hogsmeade rodzinne spotkanie więc przekaż to proszę Carmelce. - poinformował go sucho i machnął różdżką w powietrzu. Wszystkie akcesoria posłusznie zaczęły się pakować i składać. Włącznie z miotłą. Stanął stopami na trawie, przerzucił kurtkę przez ramię i popatrzył jeszcze na nich. - Nie oczekujcie pochwały. Do mistrzostwa wam daleko, ale trening to dobry krok ku perfekcji. A teraz spadam coś rozpierdolić. Miłego. - i ledwie to powiedziawszy... teleportował się i tyle było po spotkaniu z Williamem Gallagherem.
zt
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Do sadyzmu swojego starszego kuzyna zdążył już przywyknąć, natomiast szczerze zastanawiał się czy jego powolność i błędy na treningu są wynikiem ukąszenia przez langustnika Ladaco, czy może powinien jeszcze bardziej przyłożyć się do treningów. Wiadomo, nieraz wpływała na to nawet zła dyspozycja danego dnia, ale on czuł się świetnie, poza oczywiście tym pechowym urazem i ewentualnym zmaganiem się z humorkami Willa. - Marny los tej doliny… – Westchnął ciężko, bo faktycznie nigdy o tym nie pomyślał. Mówiąc o kryzysie wieku, miał na myśli utratę formy czy kondycji, co właściwie było nieuniknione, a w przypadku starszego Gallaghera prawdopodobnie doprowadzi do tego, że facet będzie jeszcze bardziej nieznośny. Cholera, Matthew miał nadzieję, że nie nastanie to aż tak szybko. Niech sobie będzie w sile wieku jak najdłużej, bo teraz przynajmniej dało się go jeszcze jakoś okiełznać. Jak straci swoje miotlarstwo, to wcale niewykluczone, że coś wysadzi… nieraz potrafił być naprawdę nieobliczalny. Odrzucił swoje przemyślenia na bok, kiedy William wytłumaczył im ich kolejne zadanie. Brzmiało dość prosto, ale znał go na tyle, że wiedział że dam im niezły wycisk. Trudno było dorównać komuś z takim doświadczeniem. Dlatego też zgodnie z jego instrukcjami poprawił swoją pozycję na miotle i skoncentrował się w pełni na tym, co działo się dookoła niego. Kiedy tylko jego kuzyn wypuścił z dłoni kafel, Matthew odebrał go z gracją, mimo tego że rzut był wyjątkowo mocny. Cóż, chyba jednak nie wypadł jeszcze z wprawy. Zaraz po tym odrzucił piłkę do Willa, również nie szczędząc siły. - Przekażę. Dzięki za trening. – Odpowiedział ich trenerowi, kiedy ten wspomniał o tym, że organizuje w przyszłym tygodniu rodzinne spotkanie w Hogsmeade. Właściwie to nawet się cieszył, że będzie mógł gdzieś wyciągnąć swoją młodszą siostrę. Zaraz po tym przeleciał jeszcze raz na miotle dookoła polanki, niespecjalnie chcąc się żegnać ze swoim drewnianym kijem. Wiedział jednak, że musi. Był już tak zmęczony, że ledwie co widział na oczy. W końcu zdecydował się więc na lądowanie, a swój zdezelowany sprzęt oparł o bark. - Do zobaczenia. – Pożegnał się z Willem, nijak nie komentując jego oceny. Nie miało to najmniejszego sensu, zresztą w tej kwestii miał akurat rację. Wiele im jeszcze brakowało do światowego poziomu. – Muszę lecieć się przebrać i zostawić miotłę. Spotkajmy się później we wspólnej komnacie, ok? – Rzucił też na odchodne do Gabrielle. Miał ochotę jeszcze z nią porozmawiać, ale niekoniecznie w przepoconych do suchej nitki ciuchach. Zdecydowanie wolał wziąć najpierw prysznic, przebrać się i dopiero potem zobaczyć z Puchonką gdzieś na terenie zamku. Dlaczego akurat we wspólnej komnacie? Cóż, to miejsce po prostu jako pierwsze przyszło mu na myśl. Tak czy inaczej pomachał tylko dziewczynie na pożegnanie i udał się w kierunku Doliny Godryka.
zt.
Kostki: 3, 1, 2 = 6 (parzyste)
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Widziała satysfakcje, która malowała się na twarzy Williama, kiedy dobiła do mety jako ostatnia, dodatkowo pokryta ranami, których skutki widoczne były na białej koszulce. Dostrzegła dumę bijącą z jego zimnego spojrzenia, którą odczuwał patrząc na nią. Była zmęczona, brudna i już u kresu sił, lecz słysząc o kolejnym zadaniu, zacisnęła jedynie zęby wsiadając na swoją miotłę. Nie zamierzała poddać się tak łatwo, nawet jeżeli ból powodował, że spomiędzy jej różowych ust wydobywały się mimowolne ciche jęki. Przytaknęła głową słysząc na czym będzie polegał kolejny etap spinając przy tym zmęczone mięśnie, które powoli odmawiały posłuszeństwa. Nie chciała po raz kolejny ujrzeć tego samego spojrzenia, które dane było oglądać jej kilka sekund temu, dlatego kiedy przyszła kolej blondynki, ta zebrała całą siłę, którą w sobie jeszcze posiadała, by odbierać i podawać kafel. Każdy rzut mężczyzny był niezwykle silny, lecz ona za każdym razem odebrała go i oddała bez problemu. Tylko pozornie oczywiście, bo wymagało to od niej niezwykle dużo determinacji oraz samozaparcia. Panowała nad swoim oddechem, broniąc się przed tym, by spomiędzy ust nie wydobył się jęk przy kolejnym pchnięciu. Kilkanaście minut, które dla niej trwało wieczność w końcu dobiegło końca, a ona wręcz z ulgą widoczną na czerwonej z wysiłku twarzy odetchnęła kładąc rozgrzane ciało na zimnej, zielonej trawie. Niestety nie trwało to zbyt długo, musieli wracać do zamku, co Gabrielle przyjęła z radością wyrażaną w krzywym uśmiechu.
Stosunek Cali do wiosny był ambiwalentny. Z jednej strony cieszyła się, że w końcu może zrzucić ciężkie kurtki, schować szale na dno kufra i z wiankiem we włosach wyjść na zewnątrz, aby zaczerpnąć haust rześkiego powietrza, pachnącego świeżo skoszoną trawą, nagrzaną ziemią i bzami. Z drugiej natomiast, powietrze gęstniało od niepotrzebnych miłostek (nie tylko zwierzęta budziły się ze snu – to w ludziach budziły się zwierzęta, które niesione wysokim stężeniem hormonów, biegły obwieścić światu swoje uczucia), a szkolne błonia niemal o każdej porze dnia były zajęte przez grupki uczniów spragnionych słońca. I gdy tego dnia California wykryła u siebie zbliżającą się katastrofę, żwawo popędziła w miejsce, które wydawało się być zapomniane przez ludzkość. Musiała jak najszybciej przeczekać proces aktualizacji, a prędzej by umarła niż zrobiła to przy innych. Potrzebowała otoczenia sprzyjającego regeneracji, a nic tak nie odprężało jej jak szum fal. I choć nie miała pod ręką oceanu to mogła stworzyć jego iluzję siadając tuż przy strumieniu w okolicach Hogsmeade. Zamarła, słysząc cichy trzask łamanej gałązki. Była w połowie drogi do docelowego miejsca – miała świadomość, że przy lesie mogą kręcić się różne stworzenia, których nie byłaby w stanie ani oswoić ani pokonać. Niesiona dziwnymi pokładami chojractwa, wyciągnęła różdżkę z kieszeni płaszcza i zaczęła się rozglądać w celu zlokalizowania zwierzyny.
Przez długi czas chowała się w mugolskiej części Londynu, z lękiem odwracając przez ramię na dźwięk najdrobniejszego szelestu czy niepokojącego szmeru dochodzącego zza pleców. Nie wiedziała czy wspominany przez Theodora ktoś dalej się nią interesuje, obserwuje spod zmrużonych w skupieniu powiek każdy stawiany przez nią krok i w domowym zaciszu rozplanowuje siatkę czynności, które pozwoliłyby mu na schwytanie jej oraz ostateczne wyciągnięcie z drobnego ciała tego, czego szukał na przestrzeni tylu lat. Nie była w stanie poruszać się po brytyjskim świecie czarodziejów z lekkością charakterystyczną dla pewności siebie, nie mogła uczęszczać zbyt często w miejsca naznaczone magiczną obecnością. Jednak miesiące mijały, a w jej otoczeniu nie działo się nic, co mogłoby wzmóc jej poczucie ostrożności czy nakreślić na usianej piegami twarzy znamiona przerażenia lub podejrzliwości. może on już nie żył? podszeptywało głuchym głosem spragnione spokoju serce Wieczorami przeglądała oszkloną otchłań magicznej kuli, za którą malowała się mgła. Mgła i pojedyncze dłonie próbujące schwytać się na oślep, spleść palce w stęsknionym uścisku naznaczonym długo budowanym... czym, Loreen? to żal? a może ostateczne zwątpienie podsycane brakiem nadziei na szczęśliwe zakończenie? Nie wiedziała. Czy te błądzące na oślep dłonie, napędzane chaotycznym pragnieniem zyskania czegoś to on? Jej kat? Czy fakt, że na przestrzeni tylu lat nic się nie zmieniło, że nawet śmierć Theodora w najmniejszym stopniu nie wpłynęła na majaczące w szkle podrygi oznaczała, że jest nieuchwytna, że nic jej nie grozi? Kiedyś tak było - pod osłoną bezpieczeństwa dyktowaną przez Theo przeżyła wiele lat. Ale jego już nie ma. Dlaczego nic się nie zmieniało? Ojciec wiele jej opowiadał o Hogsmeade; mieli biegać z Dragosem po tutejszych polanach i ścigać się na dziecięcych miotełkach (znów miała z obrażoną minką rzec, że jej miotła jest uszkodzona więc brat oszukuje, choć tak naprawdę to ona mydliła mu oczy co do posiadanych jakichkolwiek umiejętności miotlarskich), odwiedzić wzgórze lampionów i wysłać światełko z pragnieniem hen wysoko, aby zatańczyło wieczorem wśród skumulowanych obficie na niebie gwiazd. Teraz miała zrobić to sama. W drogę wyruszyła bez map, nie zaszczycając wzrokiem żadnych drogowskazów. Poruszała się na oślep, bynajmniej nie błądząc po omacku, a dając sobie szansę na chłonięcie tego, co jej tato zdołał poznać od podszewki. Lasy były tutaj inne niż w domu. Dźwięk wydawany przez sunący przed siebie potok również - to on zwrócił jej uwagę i namówił do zboczenia z wyznaczonej ścieżki. Woda była żywiołem obok którego nigdy nie umiała przejść obojętnie. Ale nie tylko natura silnie kontrastowała z ukochaną Rumunią, do której nie mogła (bała się?) wrócić. Inni byli ludzie. Szczególnie ta drobna istotka, która niesiona przerażeniem rozglądała się w popłochu. - Ćśś - Starała się aby wypływający z jej ust dźwięk niósł uspokajające tony. - Wszystko w porządku. Nie zrobię ci krzywdy. - zapewniła, unosząc obie dłonie do góry, aby widziała, że w istocie nikt nie ma wobec niej złych zamiarów. Nie była czającym się na dziewczynę z różdżką w dłoniach mordercą, który wybił jej rodziców, a brata ukrył gdzieś daleko na wyświechtanej mapie świata.
Rozglądała się dookoła, coraz bardziej nerwowa i niepewna. Zazwyczaj w sytuacjach największego zagrożenia czuła się jeszcze drobniej niż zwykle. Była daleko od ludzi, na terenach nie do końca sobie znanych, a jej umiejętności rzucania zaawansowanych zaklęć wynosiły jakieś -127. Delikatny wiatr sprawiał, że włosy leciały do oczu, uniemożliwiając dokładne przeczesanie terenu. I wtedy otulił ją cichy, spokojny głos, który (pomimo początkowych trudności ze zlokalizowaniem go) powoli uspokoił jej rozedrgane serce. Obróciła się i natrafiła spojrzeniem na młodą kobietę. Cali rzadko kiedy oceniała ludzi pozytywnie, bazując na tylko kilkusekundowym pierwszym wrażeniu. Ona była jednym z nielicznych wyjątków, który automatycznie wyciszył u Reagan wszelkie obawy. Nie była to kwestia uniesionych dłoni w obronnym geście, a aury, którą dookoła siebie roztaczała. Nawet z tej odległości czuła tę energię – spokojną, napełnioną dziwną mądrością i wyciszeniem, którego California teraz tak bardzo potrzebowała. Opuściła delikatnie różdżkę, wciąż jednak trzymając ją w pogotowiu (ostrzegawczo, gdyby kobieta postanowiła zrobić niespodziewany ruch). Twarz Ślizgonki trochę złagodniała, jakby od razu uwierzyła w zapewnienie o niezrobieniu krzywdy. – Skąd ta pewność, że wszystko jest w porządku? – uniosła delikatnie brew, czekając aż stojąca przed nią istota przyjmie wyzwanie. Nie mogła się powstrzymać przed rzuceniem w jej stronę rękawicy – nie byłaby sobą nie prowokując. Z drugiej strony była bardzo ciekawa reakcji i odpowiedzi blondynki. Była ciekawa jej samej, tak różniącej się od większości spotkanych dotąd ludzi. Mierzyła ją oceniającym spojrzeniem. Przeskakiwała wzrokiem po złocistych włosach, małym zgrabnym nosku, długich rzęsach, zatrzymała się o kilka sekund za długo na piegowatych policzkach (miała niewyjaśnioną ochotę podejść bliżej i je wszystkie policzyć, jednak resztki zdrowego rozsądku kazały zachować odpowiednią odległość), ostatecznie kończąc na niebieskich oczach, w których mieściło się morze smutku, a jednocześnie łagodność i siła. Cali zazwyczaj ignorowała obcych, nie widziała sensu wdawania się w puste rozmowy, które nie przynosiły nic wartościowego. Teraz jednak, popychana zaintrygowaniem, podeszła trochę bliżej, wciąż mocno ściskając różdżkę (która była bezużyteczna, chciała tylko sprawiać wrażenie godnego przeciwnika). – Nie jesteś stąd, prawda? - spytała, jednak znała już odpowiedź. Widziała ją w obcej, eterycznej urodzie wróżki i rozbieganym spojrzeniu, wskazującym na nieznajomość owego miejsca i chłonięcia otoczenia całą sobą.
Zawieszone przez nieznajomą pytanie zawisło w powietrzu pozornie tkaną nonszalancją, ale w trzewiach dorosłej sylwetki odbiło się głucho, ściskając w swej wieloznaczności poruszone do szybszego bicia organy. Przez długi czas nic nie było w porządku, a wędrówki po przepełnionym ludzkimi istnieniami Londynie odcinały się na skórze dreszczem osiadającego nieprzyjemnie chłodu. Tak bardzo chciała wrócić do Rumunii. Tak bardzo chciała zanurzyć głowę w melodii gryzącego uszy akcentu. Zbliżyć się do namiastki domu, którego wspomnienie coraz trudniej było wyciągnąć z porozrzucanych chaotycznie strzępków informacji. Nie wiedziała ile z nich idealizuje, ale każdy niespodziewany przypływ obrazów z czasów dziecięcych lat wywoływał u niej łzy wyciskane nostalgicznym piachem. Jak jednak miała wrócić do miejsca, w którym nie rozbrzmiewał już tubalny śmiech ojca, pospieszający ton mamy i pokrzykiwania uradowanego Dragosa, któremu udało się po licznych próbach usadowić figurkę trolla na grzbiecie garboroga? Rodzice nie żyli. Oddali życie za jej pozorne bezpieczeństwo, a ta świadomość nie była w stanie wywołać już żadnych automatycznych łez czy łapczywych prób złapania oddechu; za długo żyła z tą pustką, by móc rozglądać się za cieniem nadziei. Rumunia nie była miejscem, które znała. Była czymś zupełne obcym. Nie należała już do tego świata. Nie należała do jakiegokolwiek innego. Powolutku kierowała się bliżej, aby ta maleńka w jej oczach istotka nie musiała ani chwili dłużej marnować na nieuzasadnione lęki i wypatrywania jej sylwetki w zaroślach. Kiedy w końcu dzieliły je od siebie niecałe dwa metry, zamyśliła się nad tym, co w przypadkowych spotkaniach z młodymi ludźmi zawsze uderzało ją rozpościerającym się po ciele przerażeniem - ile lat może mieć ta dziewczyna? Wyglądała na osóbkę, która jeszcze chowała swe ciało w uczelnianych murach. Jej drobna postura wskazywała na okolice szesnastu lat. Siedemnastu? - Nie mogę cię zapewnić, że tak jest, jeśli sama w to nie uwierzysz - powiedziała spokojnie, opuszczając powolutku dłonie - ale obiecuję, że w moim towarzystwie nie stanie ci się żadna krzywda. - kochanie, chciała dodać, ale zdołała w porę zatrzymać formujące się w przypływie niespodziewanego impulsu głoski na języku. Nie chciała, aby zbytnie spoufalanie zasiało w niej więcej niepokoju. Nie wyruszyła również w jej kierunku z entuzjastyczną artylerią zapewnień, że jest w porządku, bo i nie zwykła okłamywać kogokolwiek; drobna sylwetka miała pełne prawo czuć się zdezorientowana. Zbyt wielkie pokłady zaufania i naiwności mogłyby ją skrzywdzić boleśnie, dlatego Loreen z ulgą rejestrowała, że nie od razu przystano na jej słowa. Kolejne pytanie padające z jej ust upewniło zaś w przekonaniu, że każdy dostrzegał jej obcość. Ponownie poczuła się bardzo odległa, a jednocześnie całkowicie odkryta, jakby każdy kto tylko wyrazi taką wolę mógł przejrzeć pod lupą rany i blizny rysujące się na jej ciele. - Prawda - potwierdziła, wpatrując się z uwagą w zbudowaną z kruchych materiałów osóbkę, ale wypełnioną czymś silniejszym niż wskazywałaby na to jej powłoka. - Ale nie potrafię też ci powiedzieć skąd jestem - odpowiedziała na potencjalnie rodzące się w nieznanej główce pytanie. - Możemy założyć na tę chwilę, że jestem nomadą. - zaproponowała z ciepłym uśmiechem na ustach, nie chcąc niepotrzebnie zasiewać w jej umyśle ziarnka naznaczonego swoją osobą. Nie odczuwała potrzeby zaśmiecania czyjejś głowy własnym istnieniem; unikała ostatnimi czasy budowania trwalszych relacji. Każdy podążał własnym szlakiem, rozrzuconym wśród różnych ścieżek oznaczonych nazwami ulic, miast, państw. W odpowiednim czasie przychodziło jednak to najważniejsze; odnalezienie drogi wgłąb siebie. - Schowałaś się tutaj z nadzieją na brak jakichkolwiek kontaktów z ludźmi, prawda? - Podjęła narzuconą przez nieznajomą grę, a delikatny uśmiech niezmiennie tańczył w kącikach jej ust, choć serce drżało przed trudną do odpędzenia myślą. Nieznana młoda osóbka mogła być fizyczną personifikacją czasu, który upłynął od jej ostatniego kontaktu z dawnym życiem. Tak wyglądało tych kilkanaście lat, które spoczywało ciężko na barkach i formowało doświadczeniem nowe istnienia. Ciężko było się z tym zmierzyć na zasadzie większego kontaktu od zwyczajowego przelecenia wzrokiem po anonimowych sylwetkach w podobnym wieku.
Strach stopniowo rozpuszczał się w labiryncie żył, napędzanych teraz adrenaliną i przede wszystkim ciekawością odnośnie dorosłej, acz wątłej postaci stojącej przed nią. Zazwyczaj ignorowała obce jednostki i wypierała je, zanim zdążyły na dobre zagościć w jej pamięci. Z tym onirycznym elfem było inaczej. I choć powinna zareagować na ten fakt z przerażeniem i chęcią ucieczki – paradoksalnie, powoli zbliżała swe kroki ku kobiecie. Przystanęła w półkroku, czując dziwną gulę w gardle. Czego się spodziewałaś, Cali? Zapewnienia, że naprawdę wszystko jest w porządku? Cień uśmiechu przemknął przez jej twarz, który bardzo szybko zakryła murem zbudowanym z ironii i sklejonym kpiną, obojętnością, wyluzowaniem. Dlaczego oczekiwała, że nieznajoma poda jej na tacy gotowy wzór na to nieznane i obce w porządku? – Potrafię o siebie zadbać, w żadnym towarzystwie nie stanie mi się krzywda – odbiła pałeczkę, udając silniejszą niż była. Zacisnęła dłoń na różdżce, ostrzegawczo unosząc ją przed siebie. – A z wiarą nigdy nie było u mnie dobrze – dodała, niemal natychmiast żałując swych słów. Po co się odzywa, po co zdradza najgłębiej skrywane sekrety, po co w ogóle traci czas na tę bezsensowną pogawędkę? Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na te pytania. Tak samo jak nie potrafiła odpowiedzieć sobie czemu, wbrew instynktowi, dalej powoli zbliżała się w kierunku kobiety? Coś w jej postawie podpowiadało jej, że może czuć się bezpiecznie. Że może czuć się spokojnie, wyzbyć się wszelakich obaw i być po prostu.. sobą. Na palcach jednej ręki była w stanie zliczyć persony, w towarzystwie których nie bała się niczego, co było efektem wieloletniego budowania mostów. A istota, której ciepło łapczywie chłonęła, potrzebowała zaledwie kilku minut. To, co usłyszała, zmroziło ją. Chciała wykrzyczeć jej, że czuje dokładnie to samo. Nie była w stanie zliczyć ile nocy poświęciła na rozmyślania gdzie jest jej miejsce - mroczna, naznaczona gęstą aurą Szkocja czy Kalifornia, skąpana w ostrym słońcu. Pomimo różnic, które wyczuwała między sobą a kobietą, czuła że mają o wiele więcej wspólnego. Zawsze myślała, iż z wiekiem umiejscowi się w jednym, konkretnym miejscu. Tymczasem stojąca przed nią wróżka była dowodem na to, że ilość przeżytych wiosen niczego nie zmieniała i tak naprawdę może nigdy nie znaleźć swojego miejsca na ziemi. Fakt ten osłabiał ją bardziej niż się tego spodziewała, uparcie jednak maskując to przed nieznajomą obojętnością i delikatnie skrzywionymi ustami. Nie odważyła się otworzyć buzi, aby zalać złotowłosą opowieścią o tej całej tęsknocie za domem, za prawdą.. Za sobą. Uśmiech kobiety otulił ją ciasno, jakby był zapewnieniem, że nie ma sensu dalej ostrzegawczo trzymać różdżki przed sobą. Był jej kaftanem bezpieczeństwa, w który bezwiednie opadła, po raz pierwszy od dawna zapominając o ostrożności. - Tak – nawet nie zastanowiła się nad pytaniem obcej, serce odpowiedziało samo. Jesteś taka naiwna, Reagan. - Uciekłam tu przed – sobą – natrętnymi spojrzeniami. Dlaczego zdradzasz swój plan i azyl? Tego nie wiedziała. Ale podświadomie czuła, że pod skórą tej eterycznej kobiety krążą historie tak odległe, a jednocześnie tak bliskie, iż nie potrafiła zamilknąć. Wyłączyła wszystkie kody chroniące przed cierpieniem i niepotrzebnym żalem. – Nomadzi mają to do siebie, że w chwilach zagrożenia trzymają się razem – westchnęła cicho, ukrywając w tych słowach propozycję wspólnej wędrówki. Chciała mieć szansę na rozszyfrowanie stojącej przed nią zagadki. – Nie potrafisz powiedzieć, bo nie chcesz czy tak naprawdę nie wiesz? – dodała po chwili, nieświadoma tego, jaką falę wspomnień wywołuje w Loreen.
1. Labirynt podzielony jest na trzy poziomy, każdy poziom niesie za sobą inne efekty, żeby wskoczyć na poziom wyżej, należy przejść przez poziomy niższe - wyjście z labiryntu możliwe jest tylko na poziomie trzecim. 2. Każdy wchodzący do labiryntu zobowiązany jest do napisania min. trzech postów - każdy z nich odnosić się musi do jednego poziomu. Oczywiście można pisać więcej postów, jednakże zdecydowanie się na wejście do labiryntu zobowiązuje do minimum trzech postów, za nie napisanie ich będą wyciągnięte konsekwencje w postaci zapłaty 50 galeonów. 3. Do labiryntu wchodzicie w dwie osoby - nie więcej i nie mniej, wejście pilnuje kościotrup - jeśli natomiast Wasza para nie będzie mogła odpisywać, bo jakieś tam rzeczy, możecie uznać, że dalej poszliście sami, że ich zgubiliście. 4. Na początku każdego posta należy zaznaczyć, na którym poziomie się znajdujecie, pisanie posta na poziomie 0 nie jest zaliczane do minimalnej liczby postów, nie musicie pisać na nim osobnego posta, możecie połączyć z pierwszym, natomiast jeśli tylko macie na to ochotę - możecie. 5. Wejście do labiryntu wiąże się z możliwością odniesienia obrażeń, bez względu na zgody zawarte w kuferku. Wchodzicie na własną odpowiedzialność. 6. W każdym momencie labiryntu można uznać, że postać wypuściła z różdżki czerwone iskry i ktoś ją wyciągnął. Wiąże się to z utratą 20 galeonów i należy napisać na początku posta, że ta czynność została wykonana. 7. Możecie podglądać co pociąga za sobą każda decyzja, zachęcamy jednak, do rozwijania spojlerów dopiero po podjęciu odpowiednich decyzji! 8. Za wyjście z labiryntu nagrodą jest bon na 50 galeonów do wykorzystania na jarmarkowych straganach, a także jeden z poniższych przedmiotów do wyboru.
przedmioty:
Płaszcz nietoperza Nazwa wydaje się myląca, bowiem na pierwszy rzut oka przedmiot wygląda jak zwykły, czarny szalik. Wystarczy jednak pociągnąć za odpowiedni koniec, by rozwinął się i przybrał formę peleryny-płaszcza. Sam wygląd nie jest najważniejszy - ten zaczarowany materiał wpływa nie tylko na styl swojego właściciela! Nosząc go, można bez problemu widzieć w ciemności, a przy okazji wykonywane przez właściciela ruchy zostają magicznie wyciszone. Nikt nie usłyszy twoich kroków, jeśli z magicznie ulepszonym wzrokiem zakradniesz się gdzieś w środku nocy!
Niewidzialna broszka Prawda jest taka, że ten przedmiot wcale nie znika, ale za to pozwala na to swojemu właścicielowi. Po naciśnięciu broszki, noszący przemienia się w półprzezroczystego ducha - może przenikać przez obiekty i unikać kontaktu fizycznego, pozostając jednak podatnym na wpływ magii.
Pierścień Sidhe Utworzony przez niezwykle inteligentne elfy element biżuterii. Choć niepozorny, w rzeczywistości przesiąknięty jest nieznaną czarodziejom magią tych niesamowitych stworzeń - nosząc go, można posiąść zdolność porozumiewania się z jednym gatunkiem zwierząt. Nie polega to na oczywistej rozmowie, a bardziej dodatkowym wyczuleniu, dzięki któremu właściciel pierścienia lepiej rozpoznaje sygnały przekazywane przez zwierzę, jak i zwierzę przez niego.
Labirynt zostanie zamknięty 8.11.20 i do tego czasu należy zamieścić minimum trzy posty, o których mowa wyżej, posty napisane po tym dniu nie będą zaliczane.
Poziom 0 - wejście do labiryntu
Boys and girls of every age Wouldn't you like to see something strange?
Przed Wami jedyne wejście do magicznego labiryntu, stworzonego z wysokiej kukurydzy, wyhodowanej specjalnie na tę okazję. Widzicie tabliczkę trzymaną przez kościotrupa, która głosi: “strzeżcie się wszyscy, którzy tu wchodzicie”. Całe szczęście do odważnych świat należy, więc stawiacie pierwsze kroki w głąb labiryntu. Wszystkie kostki rzuca jedna osoba z pary, możecie się wymieniać kolejnością, może na całym poziomie rzucać jedna osoba, chyba, że jest napisane inaczej.
Poziom I - pierwsze rozwidlenie
Pumpkins scream in the dead of night
Docieracie do pierwszego rozwidlenia, dochodząc do wniosku, że niewiele się dzieje, a tabliczka to zwykły żart. Widzicie przed sobą trzy drogi, każda z nich oznaczona jest innych kolorem. Zdecydujcie, którą wybieracie i kierujcie się odpowiednimi kostkami.
Czerwona:
Dlaczego czerwona? No nic, Wasza decyzja, być może nawet się wzdrygacie, kiedy droga za Waszymi plecami zarasta, chyba nie myśleliście, że kukurydza będzie taka zwyczajna? Przed Wami leżą dynie - wyglądające zupełnie normalnie. Podchodząc jednak do pierwszej z nich, orientujecie się, że ta wybucha - przed nią udało się Wam uskoczyć. Każdy z Was rzuca kostką k6, by zobaczyć w jakim stopniu udało mu się ominąć dynie na drodze: 1 - masz szczęście, przygoda z labiryntem zaczyna się dla Ciebie nader dobrze, nie oberwałeś ani razu. 2, 3 - jedna z dyń wybuchła tuż pod Twoimi stopami, jesteś od miąższu, ale nie jest go zbyt dużo, da się przeżyć. 4, 6 - głupie dynie, wybuchają bez żadnego logicznego rozłożenia, przez co trudno Ci było odgadnąć kiedy iść dalej, masz na sobie miąższ czterech dyń, otrzep się przynajmniej. 5 - szczęście nie jest czymś czym mógłbyś się pochwalić, co prawda wybuchał pod Twoimi stopami tylko jedna dynia, sęk tym, że w środku miała… łajnobombę.
Zielona:
Czy wybór zielonej drogi był dobry? Przekonacie się o tym już za chwilę, kiedy dostrzeżecie na swojej ścieżce, siedzącą wiedźmę - o ironio - która za nic w świecie nie chce Was przepuścić bez wypicia oferowanego napoju. Nie macie pojęcia co to jest, a jeśli oferuje Wam truciznę? Nie możecie się jednak wycofać, droga za Wami zarosła. Macie dwa wyjścia: zrobić to co każe wiedźma, albo się z nią targować, co wybierasz? Każdy decyduje za siebie i w zależności od decyzji kieruje się poniższymi instrukcjami:
Przyjmujesz ofertę:
Rzuć literą, by zobaczyć jaki efekt miał tajemniczy eliksir. A, B, C - Cały kolejny post, Twoja głowa pozostaje niewidzialna, jesteś zupełnie jak jeździec bez głowy! Chociaż Ty czujesz się zupełnie normalnie. D, E, F, G - W następnym poście wyglądasz jak duch, całe szczęście możesz swobodnie używać różdżki, kto wie co przyniesie czas. H, I, J - W kolejnym poście od pasa w dół wyglądasz jak kościotrup!
Targujesz się:
Pamiętaj, że to była Twoja decyzja nie przyjąć oferty i teraz masz. Rzuć kostką k6, by zobaczyć co się stało: 1, 4, 6 - Udaje Ci się wytargować, by wiedźma Cię przepuściła, musisz jednak uregulować zaległość 10 galeonów w odpowiednim temacie. 2, 3, 5 - Wiedźma zaczyna krzyczeć tak głośno, że zatykasz sobie uszy. Po chwili orientujesz się, że zamieniła Twoją głowę w dynię! Wyglądasz komicznie, ale możesz iść dalej - efekt trwa Twoje dwa kolejne posty.
Niebieska:
Niebieska trasa wydawała Wam się najlepsza, dynie jednak ćwierkają, że nic w tym labiryncie nie jest takie jakie się wydaje z początku. Tak też było - nad Waszymi głowami zawisnął poltergeist, krzycząc “psikus albo psikus!”, czy w pobliżu jest jakiś stary zamek? Rzućcie kostką k6, jakiego psikusa staliście się celem: 1, 2, 3 - na Waszą głowę zrzucony został ogromny balon z wodą, nie jesteście w stanie się przed tym bronić, więc przemokliście do suchej nitki, może warto się od razu wysuszyć. 4, 5, 6 - można się spierać czy łajnobomba to najgorsze co mogło Was spotkać; poltergeist zrzucił na Was balon ze śluzem gumochłona. Obrzydliwe.
Poziom II - środek labiryntu
Tender lumplings everywhere Life's no fun without a good scare
Zrobiło się mroczno, ciemno, zimno - bezapelacyjnie nieprzyjemnie, zaczynacie żałować swojej decyzji? Kukurydza w tym miejscu zdaje się być wyższa niż na początku, a gdzieniegdzie widać parę czerwonych oczu, zerkających na Was zza grubych kukurydzianych liści. Droga też stała się dziwna, musicie dokonać kolejnego wyboru, bowiem możecie iść prawą ścieżką, która wiedzie lekko w górę lub lewą, prowadzącą w dół.
góra:
Rzucacie kostką k100, by wiedzieć co Cię spotkało na ścieżce prowadzącej w górę:
Liczba nieparzysta:
Nieważne jakim sposobem wybraliście drogę, czy to przez przypadek, czy decyzja ta poprzedzona była głębokimi rozmyślaniami. Zdążyliście zrobić kilka kroków w głąb labiryntu, by wszelkie docierające światło - zniknęło. Zrobiło się tak ciemno, że nie widzicie własnych dłoni. Możecie rzucić Lumos, czy jednak starczy Wam odwagi? Wybierzcie, czy oświatlacie sobie drogę, czy jednak idziecie po ciemku i kierujcie się poniższymi kostkami. Przemyślcie to dobrze, decyzji nie można zmienić po wylosowaniu odpowiednich kostek. W obu przypadkach rzucacie kostką k6.
Lumos:
1, 2, 3 - światło nie było dobrym pomysłem, wśród kukurydzy swoje miejsce znalazły nietoperze, które nie przepadają za nim. Wasze kroki i oświetlenie drogi sprawiło, że stado się spłoszyło, lecąc wprost na Was, to na pewno nie jest przyjemne, a Wasze twarze zdobią zadrapania. Po wyjściu z labiryntu (jeśli wyjdziecie) na pewno ktoś się Wami zajmie. 4, 5, 6 - oświetlenie drogi wiązało się z pewnym ryzykiem, czasem lepiej jest nie widzieć gdzie się znajduje. Padająca jasność na drogę uświadamia Wam, że stąpacie po… kościach. Nie macie pojęcia czyje one są, możecie mieć jedynie nadzieję, że nie ludzkie, czyż nie? Ich chrzęst pod Waszymi stopami nie jest przyjemny, a pęknięcie jednej z nich wzbudza w ruch kukurydzę po Waszej prawej stronie, z której wylatuje ogromny kruk. Lepiej żebyście szybko wymyślili jakąś obronę - w przeciwnym razie kończycie ze szponami wbitymi w ramię.
Nox:
3, 5, 6 - zdecydowaliście się iść po ciemku, być może to było dobra decyzja, bowiem czasem niewiedza jest lepsza, być może jednak zła. Idziecie dalej i stwierdzacie, że niewiele się dzieje, bo przecież przeszliście już dobre kilka metrów, czy trudność polega na ciemności? Po chwili jednak czujecie jak wokół Waszych kostek coś się owija, by ze zdumieniem stwierdzić, że to szybko rosnące liście kukurydzy! Jeśli jesteście sprytni, szybko zorientujecie się, że zachowują się jak diabelskie sidła. Rzućcie jednak kolejną k6: parzysta - zorientowaliście się, że wystarczy trochę światła, jednak trochę dojście do tego Wam zajęło, całe szczęście w ogóle się udało nieparzysta - jesteście mistrzami spostrzegawczości, uporaliście się z diabelską kukurydzą bardzo szybko, zgłoście się po punkt z Zielarstwa w odpowiednim temacie 1, 2, 4 - oczywiście, że poszliście bez światła, przecież nie spękacie przed jakąś tam ciemnością. Ta jednak nie trwa wiecznie, bowiem w oddali dostrzegacie światełko. Jesteście jednak pewni, że tak powinno być? A może to już owe “światełko w tunelu”? Każdy z Was rzuca kostką k100 osobno: 1-30 i 51-80 - nie jesteś głupi, szybko się orientujesz, że masz do czynienia ze zwodnikami i nie dajesz się zwieść, od razu idziesz w drugą stronę. 31-50 i 81-100 - kusi co? Oczywiście, że tak. Idziesz w stronę zwodników i masz szczęście, że nie patrzysz pod nogi. Potykasz się o wystający korzeń. Masz co prawda obite kolano i jesteś cały od piachu, ale przynajmniej nie docierasz do zwodnika i żyjesz.
Liczba parzysta:
Czy decyzja, by iść w dół była dobra? Nie wiecie tego jeszcze, ale na razie nic się nie dzieje. Widzicie jednak rozwidlenie, kolejne, bo w końcu to labirynt. Idziecie w prawo, czy w lewo?
Lewo:
Myśleliście, że skręcicie w lewo i co? Że dalej będziecie szli prosto? Merlinie... nie bądźcie tak naiwni! Przed Wami kolejny zakręt w lewo, później możecie iść jedynie w prawo, zaraz, co Wam to dało? Wyjście z labiryntu zdaje się być coraz trudniejsze. Rzućcie kostką k6, by zobaczyć co Was spotkało. 1, 2, 4 - droga nie sprawia większych problemów, chociaż ciągłe rozwidlenia mogą zacząć irytować, no cóż - to w końcu labirynt. Docieracie ostatecznie do… polany? Trudno stwierdzić, ale jeśli tylko się przyjrzycie, dotrze do Was, że cała porasta wrotyczem zwyczajnym, wykorzystywanym w eliksirach! Odnotujcie znalezisko w odpowiednim temacie, jeśli chcecie móc z niego skorzystać. 3, 5, 6 - idziecie kawał drogi, no przynajmniej tak Wam się zdaje, jakby ta nie miała końca. W końcu jednak widzicie kolejny zakręt, a może to ślepy zaułek, jeszcze nie wiecie. Nie musicie jednak długo czekać, bowiem zza zakrętu wychodzi ponurak. Tak dobrze widzicie, sam omen śmierci idzie w Waszym kierunku. Pies okrzyknięty złą sławą zdaje się być jednak obojętny na Waszą obecność. Uciekacie, czy czekacie aż przejdzie?
Ucieczka - kostka k6:
parzysta - uciekacie do poprzedniego zakrętu bez żadnych komplikacji i wybieracie inną trasę, z duszą na ramieniu. nieparzysta - cóż, kukurydza Was chyba nie lubi, bowiem w trakcie Waszego biegu zaczyna zwężać korytarz, w którym się znajdujecie, udaje Wam się przecisnąć przez szczelinę, zanim ta się ostatecznie zamknie. To dudnienie w uszach, które słyszycie, to Wasze tętno, spokojnie.
Przeczekanie - kostka k100:
1-50 - serce Wam wali? Może nie bez powodu ponurak to omen śmierci, co? Niby coś Wam świta w głowie, że nic nie robi i jest absolutnie neutralny w stosunku do ludzi, to jednak zwalczenie strachu nie jest najłatwiejsze. Ponurak podchodzi do Was i zatrzymuje się dokładnie na przeciwko. Sekundy się przeciągają, ale ostatecznie poszedł sobie dalej. 51-100 - strach ma wielkie oczy, nawet nie poszedł w Waszą stronę, a jedynie skręcił gdzieś w oddali, zupełnie jakby Was nie zauważył.
Prawo:
Droga w prawo nie wygląda wcale tak źle, jest nawet przyjemnie, nie licząc porywistego wiatru, który smaga Wasze twarze, chociaż to jest do przeżycia, mimo chłodu, który wiatr ze sobą przyniósł, cóż nie należy zapominać, że jest październik. Rzucacie kostką k6. Nieparzysta - wchodzicie w ślepy zaułek i jesteście pewni, że nic tu nie ma, jest jednak tak wąski, że musicie iść gęsiego. Kiedy chcecie się wycofać - orientujecie się, że droga za Wami zarosła i zamknęła w swego rodzaju klatce. Na każdego z Was idzie wasz największy strach, musicie pokonać bogina, by móc iść dalej. Parzysta - na Waszą drogę znikąd wyskakuje dwójka czarodziejów z pomalowanymi twarzami na biało, którzy rzucają w Was zaklęcia ofensywne, by zaraz potem deportować się z labiryntu. Każdy z Was rzuca k6, by dowiedzieć się jakim zaklęciem dostał: 1,2 - COLLOSHOO 3, 4 - CLAMOR 5, 6 - LEVICORPUS
dół:
Rzuć kostką k100, by wiedzieć co Cię spotkało na ścieżce prowadzącej w dół:
Liczba kończąca się na 4, 1, 5 lub 6:
postanowiliście zejść w dół, decyzja zapadła i nie ma odwrotu, bowiem przejście w górę znika, kukurydza widocznie w decyzji Wam pomogła jeśli jeszcze się wahacie. Idziecie więc do przodu, bo cóż innego Wam pozostaje? Dostrzegacie nic innego jak… stracha na wróble. Możecie się jednak domyślić, że nie jest to wcale zwyczajny strach na wróble. Kiedy znajdujecie się dostatecznie blisko, zaczyna Was atakować, brońcie się! Zanim jednak to zrobicie - każdy z Was rzuca kostką k6: 1, 6 - możesz używać tylko zaklęć ofensywnych 2, 5 - możesz używać tylko zaklęć transmutacyjnych 3, 4 - możesz używać tylko zaklęć użytkowych Dodatkowo każdy rzuca literę, by dowiedzieć się jak poszła obrona; A, D, G, J - nie poszło Ci najlepiej, a strach na wróble był bardziej nawiedzony niż się spodziewałeś, kończysz więc z zadrapaniami na przedramionach i rozcięciem na policzku. B, E, H - poszło Ci… fatalnie. Twoją łydkę zdobi głębokie rozcięcie, a przedramię, jeśli nic z tym nie zrobisz, ciemne siniaki w kształcie palców stracha, musiał Cię w pewnym momencie przytrzymać. C, F, I - jesteś chyba mistrzem improwizacji, bo nawet przy blokadzie na inne zaklęcia niż te, które wylosowałeś, udało Ci się skończyć jedynie z kilkoma bladymi siniakami.
Pozostałe:
droga w dół prowadzi prosto i na tę chwilę nie widać żadnych zakrętów, jedno jednak jest pewne - możecie się spodziewać wszystkiego, Dostrzegacie drzewo na środku drogi, z którego gałęzi zwisają szkielety, uniemożliwiając Wam przejście. Nic jednak nie robią, do czasu. Rzucacie kostkę k100 każdy - osoba, która wylosowała mniejszą liczbę, przechodzi pierwsza między kościotrupami i nie zauważa wykopanego dołu w ziemi, w którym znajdowała się trumna, ta się jednak zatrzasnęła i szybko orientujesz się, że otworzyć ją się da jedynie od zewnątrz. Obyś nie miał klaustrofobii. Druga osoba rzuca kością k6, by zobaczyć jak zachował się kościotrup: 1, 5 - z początku idziesz spokojnie i nic konkretnego się nie dzieje, pewnie nawet zdążyłeś już odetchnąć z ulgą kiedy jeden z nich chwycił Cię za nadgarstek i wyrywanie się nic nie daje. Potrzeba czegoś znacznie silniejszego, zaklęcia rozluźniającego? 2, 6 - jeden ze szkieletów zaczyna drzeć się wniebogłosy, jeśli szybko czegoś nie wymyślisz pękną Wam bębenki w uszach! 3, 4 - szkielet zaczyna machać swoimi kończynami niezwykle szybko, musisz go unieruchomić lub spowolnić jeśli chcesz przejść dalej.
Poziom III - ostatnia prosta
Everybody's waiting for the next surprise Skeleton Jack might catch you in the back
Spędziliście w labiryncie więcej czasu niż myślicie, a zmęczenie daje Wam się we znaki. Możecie się poddać i wypuścić z różdżki czerwone iskry - ktoś na pewno Wam pomoże. Jesteście jednak pewni, że nie dacie rady? Jeśli nie macie komu tego udowodnić, pamiętajcie o samych sobie. Musicie podjąć kolejną decyzję, najtrudniejszą dotychczas. Widzicie bowiem dwie drogi, każda z nich prowadzić może do wyjścia z labiryntu. Nie musicie iść razem, możecie się rozdzielić, możecie jednak wybrać jedną z nich i pójść we dwójkę, tak jak robiliście to do tej pory.
PROSTO:
Idziesz prosto, mając nadzieję, że to dobra droga. Ile czasu można ślęczeć w tym przeklętym – dosłownie – labiryncie? Masz już za sobą kilka przygód i na pewno będziesz mógł opowiadać mrożące krew w żyłach historie. Teraz jednak mrozi ci ją coś innego, jest koszmarnie zimno. Czujesz jak chłód przeszywa Cię na wskroś i jeśli kiedykolwiek przeszedłeś przez ducha, dobrze go znasz. Trafiasz na niewielką polanę, na której roi się od duchów, czyżby te zaczęły świętować wcześniej? Cóż, nie można im przecież tego odmawiać i tak mają niewiele szczęścia, że wciąż tkwią na tym świecie. Podlatuje do Ciebie jeden z nich – wyglądający niezachęcająco, zupełnie tak jakby jeszcze za życia pochłonął cały smutek świata. Najgorsza w tym wszystkim jest przerażająca cisza, jakby rzucono na miejsce zaklęcie wyciszające. Duch proponuje Ci potrawę – składającą się ze zgniłych warzyw i owoców, w których już zalęgły się larwy. Wycofaj się, póki jeszcze masz czas, a kukurydza nie płata Ci figli, niczym wielkie schody w Hogwarcie. Spostrzegasz jednak, że nie tylko ten jeden duch zaczął sunąć w Twoją stronę.
Rzuć kostką k6 i zobacz ile masz szczęścia:
4, 5 – To nie wygląda dobrze, duchy były szybsze niż się spodziewałeś i zaczęły odgradzać Ci drogę – w przerażającym tempie. Żeby tego było mało, zaklęcie wyciszające przestało działać i do Twoich uszu dobiega ich okropny lament, pośród którego możesz usłyszeć, że chcą byś został tutaj na zawsze, otaczają Cię. CZERWONE ISKRY, TERAZ! Nie udało Ci się wyjść z labiryntu, zostajesz jednak uratowany i tracisz za usługę 10 galeonów. Odnotuj stratę w odpowiednim temacie. 1, 2, 3, 6 – Szybko się zorientowałeś, że coś jest nie ta, a te duchy wcale nie przypominają tych z Hogwartu, czy niedawnej Luizjany. Zacząłeś się wycofywać w głąb ścieżki, którą tutaj przyszedłeś, a kiedy przekroczyłeś skraj polany – ściana się zarosła, jesteś bezpieczny. Wracasz jednak do punktu wyjścia, nie masz wyboru – musisz iść w lewo. Kieruj się instrukcjami zawartymi pod spojlerem „lewo”.
LEWO:
Postanowiłeś iść w lewo, nie wiesz czy to dobra decyzja, ale masz przeczucie, że niedługo się przekonasz. Nieważne czy postanawiasz iść wolno – dla pewności, czy biegniesz, bowiem zdaje Ci się, że korytarz się wciąż wydłuża i nie ma żadnego końca. Wiatr wieje mocno, ruszając kukurydzą nad Twoją głową, przerażająco świszcząc i wyjąc, a może to tylko Twoja wyobraźnia? Ostatecznie, po długiej drodze docierasz do niewielkiej polany, a kiedy tylko przekraczasz jej skraj – droga, którą przyszedłeś się zarasta. Co więcej, nie widzisz żadnej innej ścieżki, zupełnie tak jakby to była pułapka. Czy wrażenia dopiero miały się zacząć? Postępujesz kilka kroków i wtedy wszystko się wyostrza, mgła znika, przedstawiając obraz, którego się nie spodziewałeś:
Na środku polany leży martwy jednorożec, każdy wie, że nie jest to dobry omen. Jeśli dobrze się rozejrzycie znajdziecie trzy przedmioty: 1. W trawie leży zielony nóż, lub sztylet, jak zwał tak zwał. Nie widać go na pierwszy rzut oka i niezwykle łatwo go przeoczyć, można się nawet pokusić o stwierdzenie, że zlewa się z trawą. 2. Kawałek dalej znajdziecie nadpalony kawałek pergaminu, z którego przeczytać można kilka słów, takich jak: „milczenie nie zawsze jest złotem”. 3. Obok jednorożca leży pusta fiolka, nie jesteście w stanie zidentyfikować co w niej było. Oprócz tego łatwo rozpoznać miejsce, w których niedawno ktoś stał i w która stronę prowadzą ślady, choć urywają się w pół kroku, czyżby ktoś się deportował? Martwy jednorożec nie ma na sobie żadnych śladów walki, żadnej rany, wygląda jakby spał, choć nie macie wątpliwości, że nie żyje. Jak zginął jednorożec? Rozwiązanie zagadki otworzy przejście, prowadzące do wyjścia z labiryntu, należy jednak podać w odpowiedzi także to, jak dokładnie otworzyć przejście?
UWAGA! Odpowiedzi piszecie na pw Camaela, macie maksymalnie 4 próby. Jeśli w ciągu tych czterech prób nie uda Wam się zgadnąć, uznajecie, że ktoś Wam przyszedł z pomocą i wyciągnął z labiryntu – nie udało Wam się wyjść, tracicie 10 galeonów za usługę. P.S. Uważne przeczytanie tekstu zagadki pozwoli mieć połowę sukcesu za sobą.
Nim cokolwiek zdołała powiedzieć, nim jakkolwiek zanegowała zakup przez Maximiliana korali, które następnie, tuż nieopodal krzyżu Dilys, zawitały na jej szyi, została niemalże zaciągnięta do labiryntu. Nie no, nie aż tak dosłownie, co nie zmienia faktu, iż po szybkich zakupach, wraz ze Solbergiem, zniknęła gdzieś w odmętach polanki nieopodal lasu; idąc dość chwiejnym krokiem, jakoby wytrącona z równowagi korzystania z własnego ciała. Sukienka poruszała się zgodnie z jej kolejnymi uderzeniami podeszwy o ziemię, a chłód opanował jej nagą skórę. Na pewno nie było aż tak ciepło, by balować w samej sukience do samego, białego rana, dlatego nie bez powodu, kiedy to była prowadzona w stronę nowej atrakcji halloweenowej, wyciągnęła z kieszeni różdżkę, by następnie rzucić na siebie proste Calefieri. Godność jeszcze miała, by nie prosić przyjaciela o dodatkowe odzienie; poza tym, gdzieś ten męski pierwiastek samodzielności się jeszcze uchował, kiedy to, poprawiwszy włosy do tyłu, spojrzała czekoladowymi oczami na te zielone, należące do jej towarzysza. — Dbać będę, o to się nie martw. Dziękuję. — uśmiechnęła się, pozwalając na to, by kąciki ust podniosły się w szczerości do góry, a następnie spojrzała w stronę wejścia, do którego ją prowadził przyjaciel. Trzymając różdżkę w gotowości, nie wiedziała, co ją tak naprawdę tam czeka, a i powoli efekt zupy począł zanikać; fala kolejnego, aczkolwiek mniejszego wstydu, połączonego bardziej ze zdenerwowaniem w stronę organizatorów całego zajścia, zdawała się przedostawać pod kopułą czaszki. — Znowu?! Naprawdę? Co ja mam do tych pechowych eliksirów i innych tego typu? Ja nie chciałam cię pocałować znowu, jakby co. — założyła ręce na piersi, znajdując się przed labiryntem, do którego to zmierzali, a policzki stały się odrobinę zarumienione. Blake nienawidziła, gdy coś szło nie po jej myśli, a przekraczanie pewnych granic, nie należało do najlepszych rzeczy. Afrodyzjaki, eliksiry miłosne - to wszystko wydawało się na nią teraz wpływać, a doskonale pamiętała pierwszą falę moralnego kaca na własnym mieszkaniu. Całe szczęście, że była obecnie kobietą, bo w przeciwnym przypadku mogłaby przyciągnąć na siebie dość... nietypowe spojrzenia. Tym bardziej, że nie chciała, by pewne jednostki musiały patrzeć na rzeczy wynikające z czystego zbiegu okoliczności. Westchnęła z ulgą, kładąc własną dłoń na klatce piersiowej, kiedy to malinowe wargi wygięły się trochę w grymasie niezadowolenia. Prawda jest taka, że w tej postaci czuła się inaczej, może pewniej, a przede wszystkim anonimowo. Nie bała się zatem jeszcze bardziej działać ekspresywnie, w związku z czym z jej twarzy można było wyczytać znacznie więcej emocji, a także z ruchów. — A co do tego faceta... skrzywdził mi kruka, który to chciał mnie obronić, myśląc, że coś złego może się stać. I chciał go zepchnąć w przepaść. — westchnęła ciężko, wchodząc do labiryntu, ale kiedy to zrobiła, jej sylwetka powróciła do normalności. Przed Maximilianem stanął ten sam, standardowy Felinus, z którym miał prawie zawsze do czynienia; stał się wyższy, chudszy, a przede wszystkim zniknęły wszystkie te atuty, z którymi miał wcześniej do czynienia; wargi nie były już malinowe, rzęsy nie wydawały się być aż tak gęste, a zamiast sukienki widniała prosta, czarna podkoszulka, bluza oraz spodnie. — A już zdążyłem się przyzwyczaić... — mruknął niezadowolony, obierając za Maximiliana pierwszą część zadania i tym samym poszedł w stronę oznaczonej zielonym materiałem drogi, kiedy to przed nimi stanęła wiedźma, trzymająca i dzierżąca eliksiry. Wcześniej minęli dziwną tabliczkę, na której to nie zwrócił większej uwagi, ale mogła być ostatecznie ważnym tropem. Sam student nie wiedział, czy powinien przypadkiem zatrzymać się w półkroku i wyciągnąć różdżkę, ale postanowił podejść do tego na spokojnie. Nie chciała ich przepuścić; najwidoczniej musieli je wypić. — Targujesz się, Solberg, czy jednak pasujesz i pijesz to... coś? — przekrzywił głowę i tym samym chudymi palcami chwycił za flakonik, tracąc na chwilę zdrowy rozsądek. Wlał w siebie substancję, nie wiedząc, co dokładnie się z nim stało, aczkolwiek Ślizgon mógł dokładnie zaobserwować, że zniknęła mu głowa. — Coś się we mnie zmieniło? — zapytał się, szczerze.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sprzeciwu i tak by nie przyjął. Chociaż w ten sposób mógł zrobić cokolwiek, by zadbać o przyjaciela. Przynajmniej jeden z nich następnym razem będzie mniej narażony na ciężkie obrażenia, a to już zapowiadało się na połowę sukcesu. Zauważył, jak Blake rzuca na siebie zaklęcie i domyślił się, że było to związane z jej nieco luźniejszym ubiorem. Nie narzekał na tę niecodzienną wersję przyjaciela, szczególnie że sukienka bardzo ładnie podkreślała jego/jej figurę. Niestety jesienna pogoda miała to do siebie, że nie pozwalała na hasanie w zwiewnych sukienkach po polach i lasach. Skinął lekko głową w podziękowaniu na przyjęcie przez Blake korali. Nie miał zamiaru się kłócić i miał nadzieję, że Greenwood wie, że robi to wszystko ze zwykłej, ślizgońskiej troski. -Jasne, każda tak mówi. - Puścił jej żartobliwie oczko, jednocześnie bardzo dobrze rozumiejąc co miała na myśli. -Jeśli Cię to pocieszy, podczas Celtyckiej Nocy pocałowałem bardzo wiele osób wbrew mojej woli. W tym jednego członka naszego zacnego grona pedagogicznego. - Posłał Blake tajemnicze spojrzenie. Nikomu nie opowiadał o tamtej sytuacji licząc, że świadkowie byli pod wpływem magii i nic nie pamiętali. Teraz jednak okazja była idealna, by uchylić rąbka tajemnicy przed puchonką. Widział tę zmianę w charakterze i nie do końca wiedział, skąd ona wynikała. Faktycznie anonimowość mogła grać tutaj ogromną rolę. Gdyby niechciane oczy zobaczyły, że usta Maxa i Felka łączą się w pocałunku... Zrobiłoby się jeszcze dziwniej w tym zamku. Max nie potrzebował kolejnych plotek na swój temat. Nieważne, czy były prawdziwe czy nie, lubił swoją prywatność. -Domyślam się, że Equinox był wcześniej tak samo sympatyczny. - Nie uważał żeby kruk zasługiwał na skrzywdzenie i nawet szanował ptaka za chęć obrony Felka. Nie podejrzewał stworzenia o tak bohaterskie zrywy. Gdy tylko przekroczyli próg labiryntu, Blake zamieniła się w starego dobrego Felka. -Z ust mi to wyjąłeś. Ale taka wersja też mi odpowiada, szczególnie, gdy mamy iść mordować kukurydzę. - Dodał jeszcze trzy grosze od siebie, nim na dobre weszli do labiryntu. Daleko nie zaszli, a przed ich twarzą wyskoczyła czarownica z jakimś eliksirem. Max patrzył podejrzliwie na fiolkę. Nie ufał wywarom nieznanego pochodzenia, chociaż ostatnio miał wrażenie, że pił tylko takie. Nawet przełamał się, by wypić coś, co dała mu Beatrice. Nie bez powodu czekał, aż płyn zadziała najpierw na przyjaciela. Chciał na wszelki wypadek być w stanie zareagować. -Oh, nie za wiele. Tylko pustka w Twojej głowie stała się bardziej widoczna. - Nie mógł powstrzymać śmiechu na widok znikającej łepetyny puchona. Pomogło mu to jednak podjąć decyzję i sam przyłożył flakonik do ust. -I co, też straciłem dla Ciebie głowę? - Rzucił, by upewnić się, że eliksir zadziałał na nich tak samo.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Blake nie do końca wiedziała, czy aby na pewno ten naszyjnik mógłby ją uchronić przed czymkolwiek złym, co nie zmienia faktu, iż doceniła ten drobny gest ze strony przyjaciela. Widać, że tak samo jak ona, martwił się o zdrowie najbliższych. Nie zamierzała pozostawać mu dłużna, a, zapoznawszy się z zasadami działania labiryntu, już wiedziała, jak może to zrobić; prosty ruch dłonią zaprowadził ich przed wejście, a potem do wejścia, gdzie czar bycia kobietą prysł niczym bańka mydlana, a Felinus powrócił do swojego wcześniejszego stanu. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, a ostatecznie postanowił je otworzyć, by podzielić się kolejnymi rzeczami, kiedy to ręce wepchnął do kieszeni bluzy. — Chyba wolę nie wiedzieć, kogo dokładniej całowałeś- — podniósł brwi w zdziwieniu, ale tak, koniec końców wolał nie wiedzieć, z kim Maximilian jeszcze łączył własne wargi, co nie zmienia, iż podejrzewał, że z bardzo wieloma osobami. Nie zarzucał mu tego; każdy decyduje o samym sobie we własnym, możliwym zakresie. Sam pogwałcił jego prywatność już drugi raz, w związku z czym Solberg nie tylko poczuł miękkie usta Puchona, lecz także malinowe wargi panny Greenwood. No cóż, można powiedzieć, że był szczęściarzem, bo rzadko kiedy natrafiała się okazja, by Lowell znajdował się pod kobiecą, bardziej subtelną postacią, a do tego jeszcze żeby był nafaszerowany afrodyzjakiem. Mimo tych zdarzeń, może delikatny wstyd odczuwał, wprawiony w życie poprzez działanie eliksirów, lecz znikał powoli, nie zmieniając jego nastawienia do przyjaciela. — Equinoxa adoptowałem. Jest chamski, ale momentami... no, jak widzisz, zresztą, potrafi obrać dziwne czynności. — był mu za to wdzięczny; za to, że czarnoskrzydły ptak decydował się go obserwować akurat wtedy, gdy tego najbardziej potrzebował. Może nie działał bezpośrednio na jego wygraną, co nie zmienia faktu, iż po prostu był takim mniejszym, bardziej uszczypliwym przyjacielem. Przydatnym, ale nie takim szczerym jak Solberg. — Co, nie zaakceptowałbyś, gdybym w postaci Blake jakoś szczególnie oberwał? — uśmiechnąwszy się, trącił go ramieniem. Wiedział, że podejście do dziewczyn standardowo jest inne, bardziej troskliwe, nawet jeżeliby Max wiedział doskonale, że za postacią kobiecej sylwetki stoi tak naprawdę jego przyjaciel. Ciche westchnięcie opuściło usta, bo on także, standardowo, doglądał bardziej dziewczyny, które z założenia są słabsze fizycznie, ale za to mocniejsze psychicznie. Zaakceptował eliksir od wiedźmy, aczkolwiek nie było to miłe, skoro potem pojął, że stracił, tak samo jak jego przyjaciel, głowę. — Ależ to zbieg okoliczności... wiesz, że pustka w twojej głowie także stała się tak... bardziej widoczna? — uśmiechnął się złośliwie, ale nie było tego widać, bo zwyczajnie Max nie mógł zobaczyć jego głowy, nim to przeszli do wyboru ścieżki. Chodzenie przez pole kukurydzy miało swój urok, ale także posiadało dreszczyk adrenaliny; nie bez powodu Lowell trzymał rękę przy własnej różdżce, decydując wraz z przyjacielem o zejściu na sam dół, zamiast obraniu drogi do góry. Kroki, które stawiał, były ciche oraz subtelne, chociaż, gdy na horyzoncie zauważyli stracha na wróble, poniekąd zastanawiając się nad tym, co może ich przy nim spotkać. — Patrz, jaki zajebisty strach na wróble. Jak myślisz, ile będzie nas kosztowało podejście do niego? — zapytał się. I zrobił parę kroków do przodu, które były na tyle znaczące, że o mało co się nie przewrócił. Proste odskoczenie do tyłu, kiedy jego niewidzialną głowę pokryło rozcięcie na policzku, wydawało się nie być najlepszą opcją, aczkolwiek słuszną. Palce mimowolnie zacisnął na różdżce, która to wydała z siebie prosty świst, ale... zaklęcie Lupus Palus nie zadziałało. Ani Protego. Ani transmutacyjne. — Co do chuja? — zapytał się, czując, jak otrzymuje kolejne obrażenia na przedramionach, by następnie użyć Volate Ascendere, które odniosło należyty skutek.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Według opisu, miał chronić przed magicznymi stworzeniami i Max wolał wierzyć, że tak będzie, a nie jest to tylko chwyt marketingowy dla kochających adrenalinę osobistości. Nawet jeżeli tak miało być, może chociaż efekt Placebo by zadziałał i Felek jakoś lepiej się trzymał podczas spotkania z niebezpieczną istotą. -Taaa... Lepiej sobie tego nie wyobrażaj. - Wyciągnął ku niemu język, powstrzymując się przed żartem, że przyjaźń z Maxem zapewnia mu u Perpetui dodatkowe względy. Faktycznie usta Maxa spotkały się z wargami wielu ludzi. Dla niego fizyczność nie była problemem, szczególnie jeżeli wykładało się od razu karty na stół. Fakt, że całował przyjaciela w każdej z dostępnych wersji był dla Maxa czymś, o czym nie wiedział co myśleć. Dlatego też postanowił tego nie rozgrzebywać. Było, minęło i trzeba przyznać, że bawił się nawet dobrze. -Wiem, wiem nawet taka potwora ma czasami dobre serce. - Przyznał, bo nie mógł zaprzeczyć, że w tym momencie zyskał dla kruka nawet trochę szacunku. Widać jednak przywiązanie do właściciela robiło swoje. -Tam rany, ranami, ale pomyśl jakbym wyglądał wychodząc z martwą kobietą z labiryntu. Od razu by na mnie Wizengamont nasłali. - Zażartował, chociaż Felek miał rację. Jakoś inaczej patrzyło się na krzywdę kobiet. Przynajmniej on tak został wychowany i z cięższym sercem mu to przychodziło. Po zażyciu eliksiru, nie odczuł zmian, ale odpowiedź puchona sprawiła, że od razu zorientował się, jak pięknie muszą teraz wyglądać. -No, stary w końcu jesteśmy przystojni. - Posłał lekki żarcik, by zwrócić się w stronę kolejnego wyboru dróg. Nie wiedział, co czeka go za zakrętami i przez to nie był w stanie wyeliminować mniej korzystnej drogi. Ostatecznie jednak postanowili zejść ścieżką prowadzącą w dół. -Jezu, co za brzydal. Powinien spróbować naszej kuracji. Byle nie życie. - Skomentował stracha na wróble, który nagle ukazał się ich oczom. Może nie powinien był tego mówić, bo straszysko od razu ożyło i zabrało się do ataku. -Nie mów, że magia nie działa? - Zdezorientowany spojrzał na przyjaciela, który nagle posłał stracha w powietrze. Max sam dobył swojej różdżki i próbował rzucić jakieś normalne zaklęcie, ale też nie działało. -Kurwa, serio? - Mruknął podejmując ostatnią próbę. Strach atakował go kolejny raz, zostawiając na ciele zadrapania. Solberg uniósł różdżkę i niewerbalnie rzucił na niego Occidere. Ku swojemu zdziwieniu zobaczył, że transmutacja działa. -Zmywamy się stąd zanim ktoś postanowi go odczarować. - Mruknął do Felka i pociągnął go za sobą dalej.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Cały ten labirynt stawał się jedną, nieokreśloną zagadką, kiedy to szedł tuż nieopodal Maximiliana, uważnym wzrokiem zwracając uwagę na pole kukurydzy. Począł nie zwracać uwagi już na korale, które wcześniej obijały się o krzyż Dilys; teraz czuł się swobodniej, a męska postura ciała dawała mu trochę więcej możliwości, tak naprawdę. Nie bez powodu zatem kiwnął głową na słowa przyjaciela, by sobie przypadkiem tego nie wyobrażał; nie zamierzał. Nie chciał dokładać kolejnej cegiełki do skrzywienia na własnym umyśle, mając już trochę dość tego wszystkiego. Ile razy można wpadać w tarapaty, spotykać boginy lub kłócić się? No właśnie. Ostatnie tygodnie były pełne wrażeń, w związku z czym Lowell zamierzał trochę stanąć w miejscu i się nie ruszać, przynajmniej w metaforycznym znaczeniu. Im mniej problemów, tym lepiej. Ale czy jest to możliwe, by przy tej dwójce nigdy do nich nie doszło? Na samą myśl student pokręcił głową, jakoby próbując sobie samemu zaprzeczyć. Rzucił jedynie prostym, aczkolwiek szczerym uśmiechem, gdy usłyszał zdanie dotyczące jego kruka. Czy nie tak samo było z nim? Początkowo niedostępny, niechętny do jakiegokolwiek fizycznego kontaktu, teraz sam czochrał jego włosy i tym samym zdawał się być bardziej chętny do bliskości. Może nie dosłownej, ale nadal miał w głowie zdarzenie, gdy wszystkie błędy przeszłości i zyskane piętna postanowiły wyjść z jego umysłu, naznaczając Solbergowi wiele problemów. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to usłyszał, zwracając spojrzenie czekoladowych oczu na przyjaciela, słowa dotyczące tego, jak wyglądałoby to, gdyby wyszedł z martwą kobietą na dłoniach. Na pewno trudno byłoby zorganizować pogrzeb, skoro nie miałby wtedy stosownych dokumentów; niemniej jednak wiązałoby się to z mniejszymi problemami w kwestii właśnie pochówku zwłok. I mimo że nie chciałby skończyć pięć metrów pod ziemią, a przynajmniej nie teraz, gdy miał pod skrzydłami nie tylko matkę, ale także Solberga... To wolałby umrzeć trochę później. — Wypadek w pracy, no a co innego? — wzruszył ramionami, śmiejąc się z własnego półżartu, bo chyba wolałby zostać wyniesiony, aniżeli pozostawiony na pastwę losu jakimś stworzeniom. Co prawda wtedy by się nie zmarnował, ale chyba wolał być jakoś skremowany aniżeli zeżarty do kości przez bliżej nieokreślone jednostki. Ciche westchnięcie opuściło jego usta, by następnie Lowell wybuchł śmiechem i tym samym, korzystając z drogi w dół, przeszedł w tryb walki ze strachem na wróble. Może rzeczywiście byli bardziej przystojni bez głów aniżeli stojący przed nimi napchany manekin? — To jeszcze cud, że my tak nie wyglądamy. — również skomentował, ale walka najwidoczniej rozpoczęła się tak szybko, że zakończył to wszystko z podrapanymi ramionami, a także rozcięciem na policzku. Dopiero, gdy udało im się odejść od zjawy, po przemierzaniu kolejnych dróg, musieli skupić się na kolejnym jej rozwidleniu. Głowa Felinusa powróciła na miejsce z rozcięciem na policzku, którego nie czuł; najwidoczniej przyzwyczajenie do obrażeń powodowało, że było mu one całkowicie obojętne. Ale to, co miał Maximilian na sobie - niezbyt. — Stary, ale cię poturbował. — powiedział, przyglądając się samemu własnym kończynom górnym, które uleczył dość prostymi zaklęciami, by następnie skupić się na przyjacielu i tym samym wyleczyć wszystko; nie tylko przedramienia, ale także zadrapanie. — To co, w lewo? Jesteś leworęczny, więc... — wzruszywszy ramionami, kiedy uzyskał zgodę, począł przemierzać przez kolejne pola kukurydzy, które zdawały się nie kończyć, a mgła - gęstnieć i stawać się niezwykłym utrapieniem. Nie bez powodu Felinus wyruszył do przodu, starając się wyciągnąć z kieszeni własne okulary; było tak nieciekawie, że nie odważyłby się bez nich jechać tutaj samochodem. Atmosfera grozy narastała, dlatego nie bez powodu na skórze Felinusa pojawiła się gęsia skórka, jakoby będąca sygnałem tego, że wszystko jest tak naprawdę ciszą przed burzą. Że oczekują na nagły zwrot akcji, na nagły ewenement w tym wszystkim. W pewnym momencie atmosfera zelżała; w pewnym momencie, kiedy student zmrużył oczy, mgła zdawała się zmniejszyć na swojej sile, pozwalając oczom dostrzec zbrodnię. Zbrodnia ta spowodowała, iż Puchon stanął na chwilę w miejscu i wyciągnął instynktownie różdżkę, zastanawiając się nad tym, czy przypadkiem nie mają do czynienia z czymś poważniejszym. Jednocześnie, jak to na niego przystało, dłonią wydał sygnał, by Maximilian się nie ruszał; kiedy nie dostrzegł nikogo, pozwolił na podjęcie się kolejnych działań. — Co do... — na środku polany leżał martwy jednorożec, z którego nie sączyła się krew, a który to był martwy. Przed nim fiolka, gdzieś nieopodal ślady, a do tego nadpalona karteczka ze słowami. Nie bez powodu Felinus zmarszczył mimowolnie brwi, starając się wszystkie fakty połączyć. Myśli pędziły pod kopułą jego czaszki, próbując odtworzyć przebieg zdarzeń i rozwiązanie do zakończenia zabawy w labiryncie. — Coś musiało się tutaj stać. Ale co i jak? — zastanowiwszy się, wraz z Maxem począł analizować wszystko i tym samym, odnajdując rozwiązanie, jednocześnie ujawniło się przed nimi wyjście; jak się okazało, jeżeli spojrzeć na to od innej strony, problem dało się dość łatwo ugryźć. Nie bez powodu zatem wyszli z labiryntu, a i kobieca forma Felinusa wtedy powróciła do życia, przyczyniając się do pojawienia tuż obok Maximiliana starej, poczciwej Blake. Greenwood wykrzywiła usta w grymasie niezadowolenia, poprawiwszy nieogarniętą sukienkę i tym samym, przechodząc do stoiska z nagrodą, odebrała kupon. — Na-pra-wdę? Ile można? — zapytawszy się, poprzez akcentowanie pierwszego słowa, tupnęła delikatnie i subtelnie nogą, wybierając jedną z nagród. O ile płaszcz nietoperza był wyjątkowo interesujący, dziewczyna wybrała tak naprawdę Pierścień Sidhe, który nałożyła na palec i przyglądnęła mu się uważnie, podnosząc kąciki do góry. — A ty? Co wybierasz, panie bohaterze jednorożca? — zapytała się, spoglądając na niego ciemnymi oczami.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max też czuł się poniekąd pewniej, mając przy sobie Felka w całej swojej naturalnej postaci. Nie miał wątpliwości, że kobiety też potrafią nieźle narobić bałaganu, w końcu zadawał się z Brooks, ale Felkowa mordka zawsze jakoś dodawała mu otuchy. Nawet jeżeli nie było mu dane długo się nią nacieszyć, bo pod wpływem dziwnej mikstury po prostu zniknęła. -Wypadek przy pracy? To brzmi jeszcze gorzej. - Zaśmiał się na ten słowa. Już widział jak podejrzewają go o wlewanie Blake do gardła jakiś eksperymentalnych eliksirów, które ukrywał wśród złocistych kolb kukurydzy. Zdecydowanie jedna z cel w Azkabanie była już opatrzona jego nazwiskiem na takie właśnie ewentualności. Przemierzali kolejne zakręty labiryntu, gdy zostali zaatakowani przez szkaradę w postaci stracha na wróble. -Poczekaj aż stąd wyjdziemy. - Mruknął optymistycznie domyślając się, że bez szwanku tego miejsca raczej nie opuszczą. Zbyt wiele się nie pomylił. Strach zostawił na ich ciałach kilka zadrapań i przecięć, które Felek od razu począł łatać, gdy tylko znaleźli się już w bezpiecznym miejscu, a kałuża z przeciwnika wsiąkała powoli w glebę. -Weź, nie jest tak tragicznie. Przynajmniej z jednej akcji wyjdziemy bez nowych blizn. - Zawsze jakiś pozytyw udało mu się znaleźć. Skinął tylko twierdząco głową, gdy Felek zaproponował skręcenie w lewo. On sam często wybierał ten kierunek właśnie ze względu na swoją dominującą rękę. Nie zaszli jednak znów zbyt daleko, gdy ich oczom ukazała się ta niecodzienna scena. Posłusznie przystanął, gdy puchon wykonał tak charakterystyczny gest. -Chyba mam pomysł. - Jedna rzecz od razu wpadła mu w oko i podzielił się nią z przyjacielem, ale wyjście z tego zaułka okazało się być bardziej wymagające niż podejrzewał. W końcu jednak znaleźli się ponownie na otwartej przestrzeni i udali się po swoje nagrody, a na miejscu Lowella ponownie zawitała Blake. -Nie wiem na co Ty narzekasz. Korzystaj z tej formy dopóki możesz. - Wyciągnął język w stronę dziewczyny, by samemu odebrać kupon. Nad drugą nagrodą musiał się zastanowić chwilę dłużej. -Wiesz co, ze względu na nas chyba też wezmę tę błyskotkę. - Powiedział i ostatecznie zdecydował się na Pierścień Sidhe, który od razu wylądował na jego palcu. -To co, wracamy na jarmark? - Ponownie chwycił Blake za dłoń i opuścili tereny labirytnu.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Powrót do jarmarcznego tłoku wydawał się teraz niemalże nierealny i Mefisto potrzebował chwili, by rozluźnić się pomimo tak wielu drażniących go bodźców. Dał się rozpieścić chwili nieprywatnej prywatności, którą osiągnęli ze Sky'em na wyciszonym placu z polaną złotem fontanną - wcześniej tak cenione uroki halloweenowej zabawy teraz były dziwnie męczące. I jedynym pocieszeniem miały się okazać te wiernie połączone dłonie; Mefisto nie chciał puszczać ukochanego niezależnie od okoliczności, drepcząc za nim wiernie od straganu do straganu, byle tylko nie stać się zagubionym w tłumie szczeniakiem. - Ej, labirynt? - Zagadnął, prowadząc swojego chłopaka w stronę wysokiej ściany kukurydzy, zaciekawionym spojrzeniem starając się przewiercić przez gęstą roślinność. Było tu ciszej, spokojniej - większość ludzi szerokim łukiem omijała miejsce jakby wyjęte z horroru, podczas gdy wilkołak... cóż, nie ukrywał się ze swoim masochizmem. - Znaczy no wiem, że ostatnim razem jak byliśmy w labiryncie, to nie zrobiłem na tobie zbyt dobrego wrażenia... ale to jest na świeżym powietrzu - zauważył powoli, tłumacząc samemu sobie, czemu klaustrofobia nie uderzyłaby w niego tak mocno, jak w wesołym miasteczku. Musnął opuszkami palców jeden z soczyście zielonych listków, obracając się już prosto do Puchona, by zajrzeć w krystaliczne tęczówki. Jeśli ufać postawionym obok tabliczkom, miała to być najintensywniejsza atrakcja jarmarku... - Co myślisz? Przesada, czy nie? - Dopytał, samemu przecież wahając się nad tym, czy warto było ryzykować popsuciem dobrych humorów na rzecz ucieczki w nieznane.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Pożałował nieco swojego uparcia się przy tym, że kurtka nie będzie mu potrzebna i z pełną pokorą poprosił swojego Wilka o kilka przyjemnie grzejących Fovere i nawet gdy całe magiczne ciepło uciekło już spod jego swetra, trzymał się wspomnienia tego uczucia w wiernie trzymanej dłoni swojego chłopaka. Kolejne stoiska przemierzał z ustami przyjemnie mrowiącymi od dzielonych pocałunków, na języku wciąż czując dyniowo-cynamonowy posmak zjedzonego z opóźnieniem ciasta, a już gdzieś mimowolnie myśląc o tym, jak zatoczyć koło, by namówić Mefisto na kolejną porcję przyjemnie rozluźniającego grzańca. - Hm? - mruknął, z pewnym trudem odciągając spojrzenie od dyniowego fondue, próbując zrozumieć jakie czary z interesującej go gastronomii pozwalają na uzyskanie podobnego efektu, by nieco nieprzytomnym wzrokiem przetoczyć po niezbyt zachęcającym go w mroku wejściu do labiryntu. - Eeee - burknął niezbyt inteligentnie, zaraz nadymając policzki, jakby wstrzymanie powietrza miało pomóc mu nie tyle w podjęciu decyzji, co bardziej wymyśleniu jakiegoś sensownego powodu, czemu labirynt, który przechodzili nawet niepełnoletni uczniowie, miałby nie być odpowiedni dla dwójki dorosłych mężczyzn, zaraz jednak wypuszczając całe nagromadzone powietrze z rezygnacją machając dłonią, gdy tylko pobieżnie przebiegł po tabliczce z zasadami labiryntu. - Nie, nie, chodźmy, to na pewno będzie... ciekawe, tylko... - zgodził się, niemal od razu znów się wahając, jednocześnie przesuwając już dłoń po jego ramieniu, by oprzeć ją na barku, palcami drobnymi muśnięciami zahaczając już o szyję. - Wtedy to był mugolski labirynt. Lustra. Najgorsze na co mogłem trafić, to moje własne odbicie, więc chętnie, naprawdę chętnie, ale... Ja wiem, że w Twoich oczach jestem... - urwał, gubiąc się nieco w tym, co chciał powiedzieć, naprawdę chcąc skorzystać i z tej atrakcji, zwłaszcza skoro interesowała samego Mefisto, a jednak czując się w obowiązku, by nico ostrzec go prawdą. - Jeśli zostawisz mnie tam samego choć na chwilę, to od razu strzelam Perriculum - dodał więc, wspierając już dłoń na jego karku, by przyciągnąć go bliżej, chcąc ucałować go w skroń jako przypieczętowanie swojej zgody, ale i nakreślenie tej potrzeby bliskości, która wzrosła na samą myśl o wejściu do tajemniczego labiryntu w tak zachęcające do strachów święto. - Kochaj mnie nawet jak jestem tchórzem - szepnął cicho, wargami i ciepłym oddechem łaskocząc jego skórę po raz ostatni, zaraz już na znak swojej determinacji ciągnąc go za słoń w stronę oznakowanej na zielono trasy.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Poziom I Droga zielona, targowanie - 4, zapłata - 20g za obu
Przemknął uważnym spojrzeniem po twarzy swojego chłopaka, próbując doczytać się jak najwięcej z tego zawahania. Podczas gdy on sam poddał kwestię wejścia do labiryntu w luźne rozważania, tak w przypadku Sky'a miał wrażenie, że chodziło o coś więcej - najprawdopodobniej problem polegał na tym, że przychylali się w zupełnie różne strony. A jednak tłumaczenia sprawiły, że zmarszczył lekko brwi z pewnego rodzaju niedowierzaniem, początkowo trochę nie rozumiejąc jaki problem może być w samym Sky'u i tym jaki jest w ślizgonich oczach. - Słoneczko, nie zostawię cię samego ani na sekundę - mruknął już z pierwszymi oznakami rozbawienia, nie mając pojęcia skąd Puchon wytrzasnął tak absurdalny pomysł. - Zresztą, ja panikowałem ostatnim razem, więc... tym bardziej nie masz się czego wstydzić. Ale ze mną nie musisz się bać, damy radę - dodał jeszcze ciepło, szczerze wierząc w to, że nic nie zdoła ich pokonać, bo przecież doskonale wiedział, że gotów jest poświęcić wszystko w celu uratowania swojej miłości. Zdjął swój szalik, machnięciem różdżki zaplatając go wokół nadgarstków ponad ich połączonymi dłońmi, jak gdyby potrzebował dodatkowego zapewnienia, że nic ich nie rozłączy - jeszcze jednej warstwy zabezpieczenia, żeby w razie głupiego odruchu odskoczenia gdzieś w bok nie mieli innej opcji, niż podążyć tam razem. Weszli pomiędzy "wszechobecną" zieleń, a cały zgiełk jarmarku jakby ucichł. Może labirynt został objęty magią, może kukurydza niechętnie przepuszczała dźwięki, a może to zmysły Mefisto postanowiły skoncentrować się na aktualnym otoczeniu, gdy wymuszał czujność przy każdym kroku. Rozglądał się uważnie, nie ignorując ani jednego trąconego wiatrem drgnięcia listka. Mimowolnie obracał w palcach różdżkę, wiecznie gotowy do obrony, ataku i wszystkiego, stawiając może odrobinę większe od swojego ukochanego kroki, by móc wysunąć się przed niego w razie takiej potrzeby. Ale pierwszą przeszkodą na ich drodze miała się okazać uparta wiedźma, podsuwająca im pod nos kubeczki z tajemniczymi napojami... tak banalnie prosta i oczywista, że wilkołak niemal zupełnie opuścił różdżkę, z trudem powstrzymując się od rosnącego mu na ustach drwiącego uśmieszku. - Jaka jest alternatywa? - Dopytał nieznajomą, tylko w myślach pozwalając sobie na zuchwałość wyśmiania jej oferty, którą przecież automatycznie należało odrzucić. - Jakaś inna forma zapłaty za przejście? - I tutaj padło kluczowe słowo, podsuwające kobiecie pomysł zażądania pieniędzy; czemu nie? Wydał więcej na bardziej oczywiste atrakcje, nie bolało go wyciągnięcie kolejnych dwudziestu galeonów. - W takim razie dziesięć galeonów na gło- co do kurwy? - Zdziwił się, spoglądając w końcu na swojego partnera, skoro przestał już smalltalkiem oczarowywać wiedźmę, uparcie się targując... co musiało wyglądać wybitnie idiotycznie, jeśli związany z nim chłopak w drugim ręku dzierżył zaoferowany mu kubeczek. - Zwariowałeś, chcesz to wypić? Sky, błagam- czy ty- rozpoznajesz to? - Pociągnął dalej, łagodniej, chociaż głos zadrżał mu gdzieś na granicy strachu i zaskoczenia. Ale może to on panikował, podczas gdy jego obeznany w dziedzinie eliksirów chłopak wiedział już, że to nic poważnego?
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Czysto teoretycznie, związanie ze sobą nadgarstków, gdy miało się przed sobą wizję różnorodnych przeszkód, które trzeba będzie pokonać, kto wie - można nawet biegiem - wydawało się tylko dodatkowym utrudnieniem, a jednak teraz, nie potrafił spojrzeć na to inaczej, jak na przyjemne zabezpieczenie nierozerwalności. Bo jakkolwiek nie podobało mu się to niepokojące kołysanie mijanych ścian kukurydzy, tak wiedział przecież, że Mefisto miał racje i niezależnie od tego, czy labirynt okaże się banalnym do pokonania spacerkiem, czy wyzwaniem godnym turnieju trójmagicznego, to zwyczajnie przy nim nie miał się czego bać, dobrze znając jego możliwości nie tylko fizyczne i umysłowe, ale też te oparte na czystej magii. I chyba zupełnie inaczej przyjęli pierwsze napotkane zadanie, bo na twarzy Sky'a od razu wykwitł pełny życzliwości uśmiech, gdy tylko odetchnął z ulgą, widząc, że zamiast zwodników czy karmazynowych szeptników czeka na nich zwyczajna czarownica, nastawiając się już, że właśnie tak będzie wyglądał cały labirynt, teraz martwiąc się już tylko tym, że jego Wilk wyjdzie z niego rozczarowany brakiem większych wrażeń. - Mam nadzieję, że ma Pani zapewnione jakieś przerwy... - zagadnął, psując chyba całą aurę roleplayu tej chwili, ale przesuwając wzrokiem po trzymanych przez nią kubeczkach potrafił myśleć już tylko o tym i o próbie odgadnięcia mieszanki wciskanych im eliksirów - Może przynieść Pani coś ciepłego do jedzenia, jak już stąd wyjdziemy? - dopytał, wciskając się między jej rozmowę z uparcie targującym się Wilkiem, nie za bardzo rozumiejąc czemu ten aż tak wzbrania się przed wypiciem specyfiku, skoro najwidoczniej nie mogło to być nic niebezpiecznego, skoro czekało na nich już na samym początku drogi, którą łatwo mu było teraz zbagatelizować. - Mefu - upomniał go cicho mocniejszym zaciśnięciem dłoni, ledwo dusząc w sobie komentarz, by nie klął przy kobiecie, z opóźnieniem sam nieco się mieszając, orientując się, że to Mefisto zaczął upominać go pierwszy. - N-no... Nie. Jeszcze nie, ale to nie może być nic niebezpiecznego przecież... - zaczął się tłumaczyć, puszczając jego dłoń, by sięgnąć po różdżkę. - Trochę szkoda dwudziestu galeonów... No i co jeśli każą nam to wypić, bo to coś potrzebnego nam do dalszego etapu? - zasugerował, milknąc na chwilę, by krańcem różdżki wycelować w zawartość trzymanego kubeczka z niewerbalnym Liquidus Revelio zwieńczonym zaskoczonym uniesieniem brwi. - N-nie znam - przyznał się cicho, w tej jednej chwili zapominając już gdzie właściwie są, pozwalając nucie zafascynowania wybić się w jasnych tęczówkach, gdy mruczał już do siebie coś o włosach demimoza i jagodach ciemiernika, które sugerować by mogły eliksir niewidzialności. - Dołożę drugie dwadzieścia jeśli mogę tego nie pić, ale zabrać ze sobą.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Pokręcił głową, kategorycznie nie zgadzając się na wlewanie w siebie czegokolwiek, co nie było ani odrobinę sprawdzone, tym bardziej nie akceptując czegoś takiego u ważnej dla niego osoby. Zdecydowanie łatwiej byłoby mu zrezygnować ze spaceru po labiryncie te kilka kroków dalej, gdy tajemniczy napój okazałby się konieczny. - Nie, błagam. Jak możesz tak uwielbiać eliksiry, ale próbować co ci ktoś tylko podsunie pod nos? - Dopytał z pełnym niedowierzania jękiem, mając ochotę zabrać Sky'owi ten kubeczek bardziej siłowym sposobem, cicho panikując już z powodu tego jego uporu, bo... Merlinie, co gdyby on sam był tak przekonany, że to dobra opcja? Czy po prostu by nie wypił, chcąc bronić swoich racji po fakcie? Czy wahałby się dalej? Miał ochotę odebrać swojemu chłopakowi tę pokusę, a jednak znacząco uprzedziła go sama wiedźma, kategorycznie zabraniając wynoszenia napoju poza labirynt, burząc się już na samą próbę rozpoznania składników. I to magią odebrała Puchonowi resztki nadziei na dalsze targowanie, odbierając mu swoją własność, zgarniając wilcze dwadzieścia galeonów i wypychając ich dalej w labirynt. - Gdzie to twoje obiecane tchórzostwo, co? - Westchnął Mefisto, kręcąc lekko głową i przyciągając poprzez połączone nadgarstki Sky'a bliżej siebie, w końcu łapiąc również jego dłoń, uważając przy tym na różdżkę. - Przepraszam, jeśli- nie chciałem brzmieć tak ostro, ale... no nie wiem, nie chcę, nie lubię, nie- nie umiem ryzykować takimi efektami, bo na nie magia, nad którą panuję, nie działa - wyjaśnił z trudem, nie wiedząc jak inaczej zaakcentować, że eliksiry były ponad jego siły. Jedynym, co udało mu się osiągnąć, było wyciszenie zmuszonego kremówką do śmiechu chłopaka, a przecież nie niwelowało to rzeczywistego efektu tamtej znalezionej na dachu słodkości. - E-ej... - zaczął, mrugając pod silną falą dezorientacji, bo światło zaczęło znikać wraz z każdym krokiem, w końcu pogrążając ich w całkowitej ciemności. - Myślisz, że to było jakieś cudo, które pozwoliłoby widzieć w ciemności? - Mruknął, zaciskając mocniej palce na własnej różdżce. Szelest liści. Chaos oddechów. Przyspieszony rytm wilczego serca. Niepewny krok wprzód. - Rzucamy Lumos? - Spytał szeptem, nie chcąc zagłuszyć ewentualnej wskazówki, której wysłuchiwał. - Co jeśli jest tu ciemno z jakiegoś powodu? - To była przecież gra, zabawa, atrakcja na hucznym jarmarku. Światło nie mogło zgasnąć bez przyczyny, a Lumos było zaklęciem wyjątkowo banalnym - każdy je umiał, więc rzucenie go nie było wyzwaniem...
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Zniknęło, bo- No nie wiem, jakoś jak zobaczyłem, że przeszkody będą tego typu, to jakoś całe to napięcie ze mnie zeszło - odpowiedział od razu, mimo niepowodzenia przy zdobyciu eliksiru i tak mając dość dobry humor, dużo swobodniejszym krokiem pokonując kolejne zakręty zieleni, nieszczególnie przejmując się tym jak dokładnie pokonają ten labirynt, póki mógł dalej mieć przy sobie swojego Wilka. - Co? Mefu, daj spokój. Byłem po prostu ciekawy. No i nie wypiłbym tego, jeśli byś mi zabronił. Ufam Ci bardziej niż sobie. Zwłaszcza w takich sytuacjach - dodał, próbując nieco uciszyć to wiecznie szalejące w mefistofelesowym sercu poczucie winy, zatrzymując się na chwilę, by przyciągnąć go do siebie za trzymaną dłoń, tą drugą od razu sięgając do jego biodra, by przytrzymać go przy sobie jak najbliżej. - Jeśli potrzebujesz poczuć, że masz kontrolę i się trochę porządzić, to się nie krępuj - wymruczał cicho, przesuwając dłoń nieco wyżej, by wkraść się pod skórzaną kurtkę i zaciśnięciem palców przemknąć po ukochanym boku, zanim nie uciekł nimi w dół jego pleców. - Pozwolę Ci tym razem - dodał, uśmiechając się już w pełni swojej bezczelności, gdy sięgał już po krótki pocałunek, bojąc się wydłużyć go choćby o pół sekundy, by nie dać zatracić się w nim zupełnie, zaraz już dając poprowadzić się dalej wybranym przez nich korytarzem kukurydzy, w pierwszej chwili myśląc, że to jemu samemu ciemnieje w oczach od powstrzymywanego tak długo pożądania, dopiero komentarzem Mefisto upewniając się, że to jednak sama magia ciemnością chce zblokować im drogę. - Nie sądzę - odpowiedział powoli, przysuwając się bliżej, gdy tylko wydało mu się, że dostrzegł dwa błyszczące punkty w nagle dużo wyższych ścianach kukurydzy. - Nie było tam liści bielunia ani- Mef, napięcie wróciło i to tak, że o Cię chuj - wyrzucił z siebie, błyskawicznie zapominając o tym komforcie, który czuł jeszcze przed chwilą, gdy natrafili na upartą czarownicę, idiotycznie dając się nastraszyć nagłą zmianą klimatu, czując jak ta narzucona im ciemność zaczyna ciążyć mu nieprzyjemnie na wyobraźni, a jednak... nic złego się przecież nie działo, zupełnie jakby labirynt narzucał im po prostu dziecinny test odwagi. - N-nie wiem, może... może nie. Może trzeba po prostu przejść po ciemku, żeby nas mogli nastraszyć tymi czerwonymi ślepiami w kukurydzy - zamotał się nieco, ciągnąc mefistofelesową rękę, by wtulać ją sobie do torsu coraz mocniej z każdym stawianym w czerń krokiem. - To pewnie zwykłe Ogniki... - dodał bez przekonania, sam siebie próbując uspokoić, bo czuł aż nazbyt wyraźnie jak serce wali mu w idiotycznie narastającym strachu.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Potrzebuję poczuć ciebie... - westchnął, zapominając już w zupełności o różnicy zdań w kwestii tajemniczego napoju, szybko dając się uspokoić bliskości - wierzył w jej szczerość, nie wyobrażając sobie żadnej innej opcji, więc... nie mógł zawinić zbyt mocno, skoro Sky i tak lgnął do niego, bezczelnie rozluźniony i uśmiechnięty. Mefisto chętnie złapał jego wargi, zaraz swoje własne układając w bezgłośne przekleństwo, powstrzymując się z trudem od przytrzymania ukochanego przy sobie, chociaż nic go nie wyprowadzało z równowagi tak mocno, jak zbyt krótkie czułości. - Spokojnie, nic się nie dzieje - wyrzucił z siebie szybko, chociaż sam spinał się równie mocno. Zacisnął palce mocniej na dłoni Puchona, starając się nie myśleć o tym, że może jednocześnie ograniczać mu ruchy ręki trzymającej różdżkę. Swoją własną miał w gotowości, dalej bijąc się z myślami odnośnie zapotrzebowania na światło. Może Sky miał rację i tak jak pierwsze wyzwanie labiryntu nijak ich nie skrzywdziło, tak i drugie jedynie wydawało się potworne? - Zamknij oczy, słoneczko - poprosił, doskonale wiedząc, że żadnych ślepi tu nie było, a jeśli tak - nie ujawniły się dla niego. Prawdę mówiąc, przeszkodą mogła być sama wyobraźnia. - Zamknij, będzie łatwiej. Jeśli coś się rozjaśni, to zobaczymy i przy zamkniętych ocz- kurwa - urwał, szarpnięciem próbując wyrwać nogę z nagle chwytającego go uścisku, przez co wpadł tylko w jeszcze ciaśniejszy splot łaskoczących go listków. - Czekaj- czekaj, nie ruszaj się - nakazał Sky'owi, zaciskając szczęki w próbie zachowania trzeźwości umysłu. Miał wrażenie, że brak ruchu spowalniał działanie oplatających go pnączy, więc... - Lumos - szepnął, nakierowując różdżkę na ziemię, by jasne światło spłynęło właśnie tam. I chociaż przemknęło mu przez myśl, że to Diabelskie sidła, w rzeczywistości nie mógłby przywłaszczyć sobie takiego geniuszu - dość szybko doszedł do wniosku, że na pewno taka roślina nie zalęgłaby się w kukurydzianym labiryncie. Ale światło, zbawienne w przypadku tego typu niebezpieczeństwa, wydawało się zwyczajnie najbezpieczniejszą opcją na poznanie swojego przeciwnika. I skuteczną. - Chodźmy dalej, może- nie wiem, chodźmy tam? - Zaproponował, rwąc się do przodu, byle tylko uciec od podstępnych pnączy. Skręcił gdzieś w prawo, tylko przez chwilę mając wrażenie, że idą jakoś naokoło, niekoniecznie zbliżając się do centrum labiryntu. - W porządku? - Upewnił się jeszcze, przyglądając się uważnie swojemu chłopakowi, nie chcąc przegapić żadnego głupiego obtarcia, a już na pewno znaku, że na końcu języka plącze mu się formułka Perriculum.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Ciemność labiryntu nie wydawała się wiele różnić od ciemności, jaką narzuciły mu powieki, gdy zamknął oczy posłusznie, już przy pierwszych brzmieniach mefistofelesowej prośby. W ściąganych instynktownym strachem mięśniach nie było miejsca nawet na najdrobniejszy bunt, oddając całą swoją wolną wolę pod wilcze dyktando, ufając mu przecież w pełni, jakby od jego wiary w Mefisto naprawdę zależało jego życie. A jednak spiął się w nagłej panice, wystraszony nie tylko nagłym przekleństwem swojego chłopaka, ale zaciskającą mu się na własnej kostce roślinną łapą i szarpnął się gwałtowniej w dramatycznie wręcz odczuwanym milczeniu, blokując się instynktownie przed wydaniem jakiegokolwiek głosu, jakby rozwarcie ust miało być jednoznaczne z ucieczką krzyku z szalejącej od serca piersi. I choć w sytuacjach zagrożenia zazwyczaj reagował całkowitym paraliżem, czując jak nogi odmawiają mu posłuszeństwa, tak walcząc z żywiołami topił się w przeciwieństwie tej żelaznej stagnacji, mając wrażenie, że to jakiś czarnomagiczny czar włada wyrywającymi się desperacko kończynami. I choć niemal od razu w głowie pojawiła mu się myśl, która pojawiała się też i wtedy, gdy woda ciągnie go na dno, że wystarczyłoby się uspokoić, tak jednak każdy, kto choć raz miał okazję zaznać tej irracjonalnej paniki, wie doskonale, jak trudno przebrnąć tą myślą z głowy do zbuntowanych mięśni. I zapewne gdyby nie stanowczy głos Mefisto, nie znieruchomiałby nagle, dopiero wtedy będąc wstanie pójść w jego ślady, by rzucić tak oczywiste zdające się teraz Lumos. Bo w końcu to nie poziom wiedzy ratował ich w tej chwili, a umiejętność dużo trudniejsza do pozyskania - samokontrola w sytuacjach stresowych, którą jego Wilk opanowywał latami, musząc walczyć nie tylko ze swoim gorącym temperamentem, ale i buzującymi co pełnię hormonami. - To był klasyk - jęknął cierpiętniczo, po przytaknięciu Mefisto na każde możliwe zadane mu pytanie, pokonując kolejne kroki rozjaśniającego się znów labiryntu. - Wiedziałem co robić. Nawet trzecioklasista by sobie z tym poradził, a ja bym się dał za- No dobra, może nie zabić, bo to wciąż tylko atrakcja na jarmarku, ale pewnie bym utknął w krzakach i dawał się smyrać liśćmi po tyłku przez kolejne trzy godziny, aż ktoś by mnie znalazł - wyrzucił z siebie, ściągając brwi w irytacji na samego siebie, że dał się tak idiotycznie zaskoczyć panice, by zaraz i tak westchnąć, odgarniając włosy w tył, krzywiąc się nieco od znalezionej palcami wilgoci, która aż nazbyt dosadnie uświadamiała mu poziom przeżytego stresu. - Nie, nie, nie, czekaj - zatrzymał go nagle, gdy tylko udało im się dojść na oświetloną księżycem polanę, uznając ten skrawek zieleni za dobre miejsce na postój. Przyciągnął Mefisto do siebie, chcąc lepiej widzieć błyszczące się w półmroku zielone oczy, zawieszając się w tej słodko uspokajającej bliskości, chcąc ściszonymi pomrukami nadbudować szybko poczucie intymności, nawet w tej nieco niekomfortowej sytuacji. - To brzmi jakbym Ci umniejszał, że nas z tego wyciągnąłeś, a zupełnie nie o to mi chodzi. Byłeś super jak zawsze i od razu mnie... - urwał, wykręcając głowę w stronę dostrzeżonej kątem oka znajomej sylwetki wynurzającej się z przykrytej ciemnością ściany kukurydzy, od razu instynktownie łapiąc Mefisto za dłoń, jakby potrzebował dodatkowego zapewnienia, że wciąż tam jest. - Mefu... Też siebie widzisz czy Ty widzisz mnie? - dopytał ostrożnie, nie za bardzo potrafiąc znaleźć w głowie zaklęcie, które pozwoliłoby na taką iluzję, rozważając już czy przypadkiem nie mają styczności z metamorfomagiem, wątpiąc w marnowanie eliksiru wielosokowego na zwykłą atrakcję halloweenową. - Gdyby nie okoliczności, to by mogła być całkiem ciekawa fantazja - zaśmiał się cicho, pozwalając nieco nerwowym nutom na ciasne splątanie się z niskim głosem, nawet nie myśląc o sięgnięciu po różdżkę, nie mając żadnego odruchu samoobrony, skoro zbliżała się do niego osoba, której ufał tak bezgranicznie. I nieprzyjemne lodowe igły przemknęły mu po ramionach dopiero wtedy, gdy na tak dobrze znanej twarzy dostrzegł tę mieszankę emocji, której miał nadzieję nigdy więcej już nie zobaczyć.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Klasyk? - Zdziwił się, nie mając pojęcia co takiego oczywistego czy powszechnego jego chłopak znajdował w atakujących ich pnączach wściekłej kukurydzy. Prawdę mówiąc, on jeszcze dłuższą chwilę nie mógł uspokoić przyspieszonego bicia serca, nieustannie wyrzucając sobie w głowie nie tylko zbyt powolną i zachowawczą reakcję, ale też sam pomysł z pójściem do labiryntu, skoro wyraźnie nie radził sobie w nim aż tak dobrze, pozwalając swojemu ukochanemu na panikowanie. - Na Merlina, nie dawaj się nikomu i niczemu smyrać po tyłku, jeśli nie jest zaaprobowane przeze mnie - prychnął cicho, uspokajając się powoli dzięki samemu brzmieniu puchoniego głosu, nieszczególnie biorąc na poważnie jego słowa, bo też kompletnie się z nimi nie zgadzając. Bezgranicznie wierzył, że to była tylko kwestia czasu, aż Sky sam rzuci się do roboty - może po prostu potrzebował czegoś więcej? Tej ostatniej krytycznej chwili, w której nagle wpadłoby mu do głowy perfekcyjne rozwiązanie? - Co- co się dzieje? - Dopytał, zdziwiony tym wymuszonym przystankiem. Przyciągnął Sky'a bliżej siebie, uśmiechając się do niego lekko w ramach pokrzepienia, jeszcze pozwalając sobie na nutę nadziei, że... będzie warto, bo nawet negatywne wrażenia niosły za sobą jakieś wartości. - No już daj spokój, po prostu nie chciałem, żebyś był skrępowany przez coś niezależnego ode mnie... - wymruczał, nie odwracając się jeszcze, a zamiast tego cmokając swojego Puchona czule w policzek. I chociaż odruchem było dla niego wymiganie się od jakichkolwiek zasług, to rzeczywiście poczuł się doceniony nawet tak drobnymi komplementami. - Mm? - Mruknął z zaskoczeniem, podążając spojrzeniem w obserwowanym przez Sky'a kierunku; zmarszczył brwi, w pierwszej chwili dając się zupełnie wmurować, by dopiero po chwili postąpić krok... w tył. W głupim odruchu ucieczki, jak gdyby żadna zmora nie była mu równie straszna, co on sam. - Nie wiem... nie wiem o co może chodzić, czekaj... - wymruczał Puchonowi niemalże do ucha, bawiąc się różdżką pomiędzy palcami w gotowości, z której nic nie wynikało, bo nie zamierzał atakować tej dziwnej zjawy do momentu, w którym nie miała okazać się realnym zagrożeniem. Ale prawda była taka, że cholernie nie podobało mu się to co widział na (nie)swojej twarzy, mając wrażenie, że jedynym co łączyło go z tym zbliżającym się mężczyzną, było zapatrzenie w Sky'a... Z tym, że jakieś dziwne?...
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Odruchowo zrobił krok naprzód, ale wcale nie po to, by wyjść naprzeciw zbliżającej się do niego idealnej kopii jego partnera, stojącego na tyle blisko, że wciąż czuł ciepło i zapach jego ciała na tle październikowego wiatru, ale by tego prawdziwego zasłonić sobą choć częściowo, w pierwszej chwili bojąc się tego, że jest to zadanie, podczas którego zawalczyć mają z własnymi demonami. W końcu nikt nigdy nie jest w stanie zranić Cię tak mocno, jak Ty sam. A jednak te zwodnicze zielone tęczówki nie spuszczały z niego wzroku, powoli uświadamiając mu, że to naprawdę on jest obiektem jego zainteresowania i choć przez chwilę jeszcze walczył zdrowym rozsądkiem z tą irracjonalną iluzją, to gdy tylko usłyszał to wibrujące żalem "Przepraszam", zachwiał się pod wrażeniem realności tak dobrze znanego głosu. - O-okej, spokojnie. Powiedz tylko co mamy zrobić - wyrzucił z siebie, dłonią szukając oparcia w stojącym za nim Wilku, choć mózg próbował już zakrzywić jego prawdziwość, skoro ten stojący przed nim zdawał się być tym oryginalnym, co krzyczały głośno zwinnie i cicho stawiane kroki, co mówiły nie do podrobienia sploty tatuaży i na co wskazywał ten dobrze znany błysk w jadeicie. Opadł spojrzeniem do wilczych warg, niby słysząc jeszcze słowa "Nic już nie możesz zrobić, to po prostu nie ma sensu", a jednak mając wrażenie, że te zawisły gdzieś w gęstniejącym powietrzu, jakby naprawdę udało się mu wstrzymać czas, zbyt dobrze wiedząc jakie zdanie padnie następne. Cofnął się o krok, niezgrabnie wpadając na Mefisto i wydając z siebie dźwięk, który zdawał się być nieuchwytny dla ludzkiego ucha. Ten dźwięk niemego zaskomlenia, które towarzyszyło pęknięciu zwierzęcego serca, nie wtedy, gdy to wyrzucane było w lesie, ale dopiero w momencie, gdy szczęśliwie odnajdywało drogę do domu, zdając sobie nagle sprawę, że nie zostanie już nigdy wpuszczone do środka. Złapał nerwowo chłodne powietrze, jakby mógł tym zagłuszyć pierwsze "nie kocham", głośno bijącemu sercu pozostawiając już każde "nigdy" i "nikt", zbyt przejęty łapiącymi go mdłościami, by zwrócić uwagę na to, jak wilgoć przekształca mu akwarelami obraz trzymanej przed sobą twarzy, nie będąc już w stanie ocenić, czy jest ona prawdą czy iluzją, ani czy zaciskające się na skórzanej kurtce dłonie trzęsą się z wściekłości czy sięgającej coraz głębiej paniki. - Nie - wydusił z siebie w proteście, gubiąc całą resztę zdania, bo twarzy już wykrzywiła mu się w grymasie niemal fizycznie odczuwanego żalu do sprowadzenia na niego tej wizji, boleśnie przypominającej mu o tym, ile razy okazał się nie być wystarczający, wciąż uparcie trzymając się tej zachwianej w sercu wiary w mefistofelesową miłość, którą przez ostatnie miesiące zdążył tak głęboko zakorzenić. - T-to ma być wróżba?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Szybko pożałował rozwiązania trzymającego ich razem szalika - wydawało mu się, że to nic takiego, a zwróci im nieco swobody ruchu, dzięki czemu mogli przytulić się pełnoprawnie jeszcze przed nadejściem labiryntowej zmory. Bezwiednie miętosił w palcach wolnej dłoni miękki materiał, wpatrując się w siebie, gdzieś tą słabą ucieczką przyznając się do swojego egocentryzmu, który błyskawicznie podsunął mu myśl, że to wyzwanie było skierowane do niego. Miał zmierzyć się z samym sobą? Miał spojrzeć sobie w oczy? Miał zrozumieć, że nie są mu potrzebne żadne halloweenowe przebrania, bo najbardziej przerażające jest samo jego jestestwo? - Na Merlina... - zaczął, chcąc zbuntować się przed odbierającymi mu dech w piersiach kłamstwami, zamiast tego zawieszając się na płynnej kontynuacji niby podjętego przez niego wątku. I chociaż ożywiony labiryntem Mefisto wydawał się kropka w kropkę przypominający oryginał, tak jego słowa dźwięczały w uszach niemożliwą do pojęcia nienaturalnością. - Nie- nie, to żadna wróżba, to nie jest prawda - wydusił z siebie wściekle oburzony, wyrywając dłoń z uścisku swojego ukochanego, by wystąpić przed niego i z rozpaloną gorącem różdżką odepchnąć siebie do tyłu. Był pewien, że palce prześlizgnęły mu się po znajomym materiale skórzanej kurtki, a jednak zaledwie jedno uderzenie serca później już zaciskał je na miękkim swetrze, głośnym gaspnięciem zdradzając swoje przerażenie. Jak potężną magię skrywał labirynt, skoro zamotał jego zmysłami do tego stopnia, by ku ziemi poprowadził swojego chłopaka? Chciał go złapać, ale zamiast tego runął na ziemię obok niego, w ciężkim przyklęknięciu utrzymując jakoś puchonie ciało. Nie pamiętał już popchnięcia, zbyt przejęty niespokojnym drżeniem zranionego Sky'a, przelewającego się przez wilcze dłonie, zostawiając na nich jedynie smugi ciepłej czerwieni. - Nie- nie... nie, przepraszam, słoneczko, nie- - wybełkotał, próbując jakoś go przytrzymać, niefortunnie zaciskając palce na poszarpanych brzegach wygryzionej w puchonim ramieniu rany; to wystarczyło, by zrozumiał jak poważne są obrażenia i jak trafna jest brudząca jego dłonie krew. Przerażenie gładko zastąpiło pierwszą falę zaskoczenia, bo przecież wiedział, że to tylko kwestia czasu, aż faktycznie go skrzywdzi. - S-Sky, ja nie chciałem...