Mała polana, część lasu obok Hogsmeade - idealna do pikników czy spotkań towarzyskich. W nocy jednak nie zaleca się zapuszczania tutaj, ze względu na różne magiczne stworzenia, które można łatwo i nieumyślnie zwabić.
Autor
Wiadomość
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
— Mhm. W odpowiednich rękach. — Uśmiechnął się półgębkiem, owym uśmiechem dodatkowo podbijając złośliwość słów. Szturchnął ją lekko ramieniem, na moment zmieniając tym samym tor ich kroków. Czuł, jak napięte stresem mięśnie powoli odpuszczają i choć w miejscu takim jak to trudno o całkowite rozluźnienie, poczuł połowiczny spokój – wystarczający spokój. — A może świstoklik na ganek u Swansea? — zapytał beztroskim tonem, unosząc zadziornie brew. Wiedział, że wiązałoby się to ze wzrokiem wszystkich domowników i niewątpliwą złością Hampsona, że ktoś odważył się ukraść jego uczennicę; znał konsekwencje, a mimo to tak bardzo go to kusiło, że uśmiechnął się pod nosem na samą myśl. Zanim w swoich rozmyślaniach i wyobrażeniach zaszedł w jakikolwiek sposób dalej, widok, jaki się przed nimi rozpostarł, skutecznie przywrócił go na ziemię. Było w tym coś wyjątkowo przejmującego, w tym majestatycznym zwierzęciu powalonym na ziemię jakby nie miało w sobie ani grama magii. Wszytko wokół zdawało się pozbawione życia i zdawało mu się, że jest tu jakby ciszej. Zatrzymał się w bezruchu, być może licząc, że jednorożec tylko śpi i zaraz poderwie się spłoszony, gotów uciec przed intruzami, ale nic podobnego się nie wydarzyło. Dłoń odruchowo sięgnęła do zawieszonego na szyi drewnianego aparaciku, palec odnalazł maleńki spust migawki, zamieniając ozdobę w aparat z prawdziwego zdarzenia. Zważył w dłoniach ciężar polaroidu, oblizując wargi i ukradkiem zerkając na Morgan. Było w tym coś szalenie nieodpowiedniego – w samej potrzebie uchwycenia tego momentu... a jednocześnie była tak silna, że nie potrafił jej tak po prostu odeprzeć. Jeden trzask później trzymał w palcach ciemną, powoli wywołującą się fotografię, z której wyzierało truchło (czyżby?) zwierzęcia. Kucnął przy nim w ostrożnej odległości i uwiecznił na zdjęciu również nóż i fiolkę. Dopiero nasyciwszy tę ciekawość, zdołał podnieść na nią nieco zawstydzony, choć niewątpliwie roziskrzony wzrok i unieść ciężar ewentualnego spojrzenia. Zdjęcia ostatecznie nie były tylko chorym wybrykiem artysty – przydały się do przeanalizowania sytuacji i ostatecznego rozwiązania zagadki, które doprowadziło ich do końca labiryntu. Wybrał pierścień, który wzbudził jego zainteresowanie. — Tym bardziej może mi się przydać — wzruszył delikatnie ramionami, chowając zdobycz do kieszeni. Nie miał dziś ochoty na biżuterię.
| z/t
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Wyrwała się z zamku na krótki spacer po wiosce. Była sama i liczyła, że nie wpadnie znowu na niechciane towarzystwo pewnego ślizgona. Była pewna, że tym razem na policzku z jej strony by się nie skończyło. Świeża warstwa śniegu pokrywała okoliczne alejki, a Ruda szła powoli ostrożnie stawiając krok za krokiem. Prezenty świąteczne miała już rozdane i sama otrzymała kilka naprawdę ciekawych. Intrygowało ją, co też takiego wysłał jej Hunter, ale paczka jeszcze nie doszła. Do tego matka dziewczyny jakoś dziwnie się ostatnio zachowywała co rusz przypominając Irv, jak ważną rolę pełni w rodzinie. Z rozmyślań wyrwała ją smakowicie wyglądająca babeczka, którą zauważyła odznaczającą się na tle wszechobecnej bieli. Gdy tylko ślizgonka do niej podeszła zauważyła, że słodycz posiada nogi. Przyzwała więc babeczkę zaklęciem do siebie, lecz gdy tylko jej dotknęła, ta wybuchła jej w twarz, a skóra Irvette pokryła się szmaragdową zielenią. -Cudnie... - Mruknęła pod nosem, nie wiedząc do końca co ma zrobić z tym faktem.
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Polowanie na piernika, podejście III:10, Efekt J - całuje mnie jagodowy piernik, przez co czuję miłość do drugiej osoby przez 2 posty XD
Choć na początku robiła to wyłącznie z nudy i z przymusu - z czasem polubiła te swoje codzienne wycieczki i spacery po okolicach zamku. Choć nadal było jej zimno przez taką pogodę, to chyba zaczęła się nawet trochę na to wszechobecne zimno uodparniać. Dlatego ubrana w grubą bluzę i kurtkę dreptała sobie tym razem w stronę lasu. Tam chyba jeszcze ostatnio jej nie było. Gdy dotarła już w upatrzoną okolicę, zauważyła coś małego i fioletowego zbliżającego się w jej stronę. Coś ją tknęło, że to może jedno z tych zaczarowanych ciastek. Odruchowo schyliła się więc, by złapać przebiegającego przy niej piernika. Tym razem jednak ciastko wcale nie próbowało od razu uciekać, wręcz przeciwnie - doskoczyło do niej i próbowało skraść jej całusa. Grimowa była tym tak zaskoczona, że nie zdołała ostatecznie uniknąć tego swoistego ataku. Piernik cmoknął ją w usta, po czym uciekł, bo Kryśka z niewiadomych przyczyn poczuła się jakoś dziwnie. Nawet ucieczka ciastka nie bardzo ją ruszyła. Uniosła głowę i ujrzała jakąś dziewczynę. Na jej widok tak jakoś dziwnie drgnęło jej serce. Musiała z nią porozmawiać! Szybko podreptała w jej kierunku. - Cześć! - przywitała się z entuzjazmem. Będąc już tak blisko dostrzegła niecodzienną barwę skóry ów dziewczyny, ale nie bardzo się tym przejęła. Przecież nieznajoma i tak wyglądała zjawiskowo! - Co taka dziewczyna jak ty, robi w takim miejscu jak to?
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie stała tam najbardziej szczęśliwa z życia. W końcu jakiś przypadkowy piernik postanowił zamienić ją w ludzką choinkę. Przynajmniej kolorem, bo igieł na szczęście nie dostała nagle. Bombek i lampek też nie było widać na jej ciele, więc mogła nieco odetchnąć z ulgą. Próbowała właśnie wymyślić, co zrobić z sytuacją, w której się znalazła, gdy usłyszała, jak jakaś dziewczyna ją zagaduje. Ukryła zdziwienie, które wzięło się z chęci nieznajomej do obcowania ze szmaragdowym potworem i powitała ją z uśmiechem. -Cześć! Chciałam wyjść na spacer, bo słyszałam, że zimą jest tu naprawdę pięknie, ale napotkałam pewne przeszkody. - Zażartowała z lekkim śmiechem, próbując podejść do całej sytuacji z dystansem. Przynajmniej nie była gołębiem, czy innym kretem. -A Ciebie, co tutaj dzisiaj sprowadza...? - Zawahała się, bo nie znała przecież imienia dziewczyny i nie wiedziała, jak powinna się do niej zwracać. Irv nie wiedziała jeszcze, że całus, jaki nieznajoma otrzymała od pierniczka sprawił, że Ruda jawiła jej się w nieco innym, przyjemniejszym świetle pomimo jej niecodziennego wyglądu. Zdecydowanie pasowała teraz do barw swojego Hogwarckiego domu.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Zielona skóra dziewczyny wcale nie wyglądała jakoś źle. A po czarach, jakie rzucił na Kryśkę jagodowy piernik swoim pocałunkiem, Gryfonka nie zraziłaby się do niej nawet gdyby była cała owłosiona lub w czyrakach. Właściwie to nawet bez tej pierniczkowej magii Kryśka nie uważałaby zielonego koloru skóry nieznajomej za odstraszający. Jeśli chodziło o kwestię wyglądu, to Kryśka była tolerancyjna. A po magii fioletowego ciastka, to już w ogóle; patrzyła na rudowłosą jak na kolejny cud świata. - Och… Ładnemu we wszystkim ładnie - powiedziała, uśmiechając się szeroko do dziewczyny, gdy ta wspomniała o pewnej przeszkodzie. Bo zapewne miała na myśli swoją nagłą zmianę ubarwienia. - Właściwie to też wyszłam na spacer, dopóki pogoda się jeszcze nie pogorszyła - odpowiedziała, ruchem ręki wskazując okolicę. - Christina jestem - przedstawiła się, z entuzjazmem wyciągając dłoń w stronę dziewczyny, mając nadzieję, że uściśnie ją na przywitanie. Jakże miło byłoby poczuć dotyk jej dłoni! - A ty jak masz na imię? - zapytała, przybliżając się jeszcze do dziewczyny. Jak ślicznie jej włosy kontrastowały z tą zielenią! A jak pięknie błyszczały jej oczy! Grimowa bez przerwy wlepiała w Ślizgonkę zachwycone spojrzenie.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Może i Christina była tolerancyjna, ale Ruda, której zawsze wpajano do głowy, że prezencja jest bardzo ważna, szczególnie przy spotkaniach z nieznajomymi, nieco mniej luźno podchodziła do tematu swojego nowego koloru. Choć racja, było to zdecydowanie lepsze niż pokrycie czyrakami czy inną groszopryszczką. -Och, dziękuję. - Zaczerwieniła się lekko, jak zawsze, gdy ktoś wypowiadał w jej stronę komplement. Nie zawsze wynikało to z zawstydzenia, ale nie mogła nic poradzić na to, że jej organizm reagował w ten, czy inny sposób. -Miło mi Cię poznać. Jestem Irvette. - Przedstawiła się, spełniając nieświadomie pragnienie dziewczyny i ściskając jej delikatną dłoń. Ciężko było Rudej nie zauważyć, że dziewczyna dziwnie się w nią wpatruje. Nie była pewna, co może być tego powodem, więc uznała, że najprościej będzie zapytać. -Wszystko w porządku? Mam coś na twarzy? Oczywiście poza zielenią. - Uśmiechnęła się stwierdzając fakt oczywisty. Zmniejszający się dystans między nimi był dla Irvette średnio komfortowy. Nauczona trzymania ludzi na wyciągnięcie ręki, nie była przyzwyczajona do takiej bliskości ze strony nieznajomych.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Kryśka nie za bardzo przejmowała się zdaniem innych, więc też nie dbała za bardzo o to, jak prezentuje się w oczach nieznajomych. Choćby wystroiła i odpicowała się jak szczur na otwarcie kanału, to dużo osób i tak uznawało ją za jakiegoś dzieciaka i tak też ją traktowało, więc po co miała się starać? Zazwyczaj nie przywiązywała też zbytniej uwagi do wyglądu innych, ale tym razem było inaczej. Z jakiegoś powodu dziewczyna wyglądała w jej oczach niezwykle zjawiskowo, nawet jeśli miała taką niecodzienną barwę skóry. - Nie ma za co dziękować, to czysta prawda - odpowiedziała Kryśka z szerokim uśmiechem. Gdyby potrafiła w tej chwili logicznie myśleć, najpewniej nie ciągnęłaby tej rozmowy w takim żenującym tonie, ale jej umysł nadal był zasnuty mgiełką czaru, który rzucił na nią jagodowy piernik. Że też musiało trafić akurat na nią! - Śliczne imię - strzeliła kolejnym komplementem, bo w tej chwili to było od niej silniejsze. Gdy dziewczyna ścisnęła jej dłoń, Christi była zachwycona, co najpewniej miało odbicie nawet w jej oczach. Że też nigdy wcześniej nie spotkała tej uroczej dziewczyny! Albo nie zwróciła na nią uwagi, bo jednak uczyły się w tej samej szkole, więc niemożliwe, by nigdy chociażby nie minęły się na korytarzu. - Ależ tak. Piękne oczy - powiedziała Grimowa, ciągnąć ten festiwal żenady. Gdy tylko zacznie logicznie myśleć, to pewnie dostanie srogiego kaca moralnego na wspomnienie tej rozmowy. Póki co jednak czar nadal trwał, choć powoli słabł. Cofnęła się nieco, by nie przytłaczać Irvette swoją bliskością, ale uśmiech nie schodził z jej ust. - Och, wybacz moją bezpośredniość - dodała.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ruda musiała patrzeć na opinię publiczną, choć gdyby miała w tej kwestii wolną rękę zapewne by się nie przejmowała czymś takim. Niestety musiała poświęcić pewne swobody dla innych wartości, na których jej zależało a zapewnienie sobie stabilnej przyszłości było dla dziewczyny priorytetem. Miałą wrażenie, że coś jest bardzo nie na miejscu, choć nie płakała na dźwięk tych komplementów. Nie znała jednak zbyt wielu osób, które tak prosto z mostu podbijają do nieznajomych. Oczywiście nie wykluczała, że może się mylić i dziewczyna naprawdę postanowiła poszukać szczęścia wśród śniegu. - Dziękuję, francuskie. Twoje pochodzi z łaciny, prawda? - Dość niezręcznie było jej prowadzić tę konwersację, tak jawnie nastawioną na jedno. Irvette była w Hogwarcie nowa i nie kojarzyła jeszcze wszystkich twarzy na własnym roku, a co dopiero te, które mijała na korytarzu. Przyzwyczaiła się jednak do tego, że w większości natrafia jednak w tej okolicy na osoby, które również uczą się w tym zamku. -Nic nie szkodzi. Jesteś naprawdę sympatyczna. Przynajmniej nie rzucasz się na ludzi pod jemiołą. Mam nadzieję. - Dodała z uśmiechem, puszczając dziewczynie oczko. Zaczynała coraz bardziej podejrzewać, że ta mogła znajdować się pod wpływem jakiegoś uroku. - Masz ochotę się czegoś napić? Mam ze sobą skrzaciego grzańca. - Zaproponowała wyciągając z torebki niewielki termos. Zbyt długie wystawanie na zimnie miało swoje efekty i Ruda czuła, jak powoli zamarza na kość, a jej organizm potrzebuje rozgrzania.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Kryśka chyba nie potrafiłaby poświęcić swojej swobody tylko po to, by mieć zapewnioną przyszłość. Wolała już niepewność i kiepską pracę, ale z możliwością bycia takim małym, wrednym krasnalem, który robił co chciał i nie patrzył na opinię innych. Normalnie Kryśka w życiu by się tak nie ośmieszała tym żenującym podrywem. Choć z drugiej strony Grimowa jeszcze nigdy nie uległa romantycznym porywom, więc wszystko mogło być możliwe - nawet to, że w jej naturze leżał taki tandetny podryw. Była to iście przerażająca wizja. Na szczęście czar powoli przestawał działać, więc Kryśka zaczynała myśleć nieco bardziej logicznie i, na szczęście, potrafiła skupić się na czymś więcej niż tylko uroda rozmówczyni. - Tak, choć jego znaczenie jest raczej nieciekawe - potwierdziła, kiwając głową. Nie uważała swojego imienia za jakieś wyjątkowe, z czym raczej się nie kryła. Choć i tak było lepsze od jej drugiego imienia. Rodziców chyba za bardzo poniosła fantazja przy jego wybieraniu. Czar piernika słabł, więc Gryfonka zdążyła już dostrzec, jak niezręczna była od samego początku ta rozmowa. Nadal jednak była pod urokiem Irvette. - Nie, nie zdarzyło mi się - odpowiedziała rozbawiona. Choć gdyby tuż po spotkaniu z piernikiem zobaczyła gdzieś w pobliżu jemiołę, to najpewniej postarałaby się zaciągnąć pod nią rudowłosą. Cóż poradzić na to, że ten czar działał na Kryśkę, nieprzyzwyczajoną do podrywów, mocniej niż na innych? - Nigdy nie piłam grzańca, ale w sumie czemu nie - przystała na propozycję dziewczyny. Christi też nie przepadała za zimnem i odczuwała je mocniej niż inni, więc powoli zaczynała się czuć jak gryfońska mrożonka. Coś ciepłego do picia brzmiała kusząco.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Poświęcenie swobody nie było najprzyjemniejsze, ale Irv była tak wychowywana od małego, więc nie do końca czuła te wszystkie ograniczenia. Poza tym, miała swoje sposoby na wyluzowanie, a za zamkniętymi drzwiami mogła zrzucić każdą maskę i wtedy, jeśli ktoś miał nieszczęście nadepnąć jej na odcisk, to ona przejmowała kontrolę. To prawda, że podryw nie był raczej najwyższych lotów, ale Ruda, jak na dobrze wychowanego człowieka przystało, nie miała zamiaru ani dziewczyny wyśmiewać, ani brutalnie odtrącać. Stawiając kroki w kierunku pobliskiej ławeczki, prowadziła tę niezręczną konwersację licząc, że wyjaśni się jej cel. - Dlaczego tak mówisz? Nie brzmi jakby miało oznaczać nieszczęście, czy klęski żywiołowe. - Zapytała szczerze zaintrygowana. Ona sama wolała swoje drugie imię, które oznaczało po prostu "szczęście" i choć oficjalnie się nim nie posługiwała, czasami, chcąc zostać anonimową, przedstawiała się właśnie przy jego pomocy. - No widzisz. Nie ma się czego wstydzić. Nie naślę na Ciebie magipolicji. - Zdanie zapewne by zmieniła, gdyby faktycznie Christina postawiła ją przed taką sytuacją. Choć zapewne zamiast służby mundurowej, wolałaby wezwać na pomoc własne umiejętności. Tak byłoby zdecydowanie szybciej i skuteczniej niż czekanie, aż policja raczy się zjawić na miejscu. Doszły do ławeczki i Ruda usiadła na niej, pokazując gestem, by gryfonka się dołączyła. Rozlała do kubeczków parujący napój i podała jeden z nich swojej towarzyszcze. - Nie jest mocno alkoholowy, ale za to bardzo korzenny. Mam nadzieję, że lubisz takie smaki. - Wiedziała, że nie każdy przepada za podobną mieszanką, więc wolała uprzedzić. Sama z kolei uwielbiała ten aromat, który jednoznacznie kojarzył jej się ze świętami. Spotkanie z Christiną pozwoliło jej nawet chwilowo zapomnieć, że jej skóra totalnie zmieniła kolor. -Pod te Święta, żeby były dla nas udane! - Wzniosła lekki toast, a następnie przystawiła kubeczek do swoich warg.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Kryśka na szczęście nie musiała poświęcać własnych przekonań w imię jakichś archaicznych i absurdalnych zasad. Nie pochodziła z rodziny czystokrwistej, więc nikt jej do niczego takiego nie zmuszał, co ją niezmiernie cieszyło. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, że mogłoby być inaczej. Kryśka najpewniej jeszcze przez kilka dni po tej rozmowie będzie miała kaca moralnego przez to, co mówiła do dziewczyny. Wyśmiewanie jej było więc zupełnie niepotrzebne. Czar piernika minął już na szczęście niemal całkowicie, więc Gryfonka mogła już prowadzić normalną rozmowę. Mniej więcej. Bo zaczynała czuć zażenowanie na myśl o swoim wcześniejszym zachowaniu. - Nawiązuje ono do wiary chrześcijańskiej i takie tam - powiedziała, krzywiąc się lekko. Jakoś tak niespecjalnie podobało jej się to znaczenie. Jej drugie imię wcale nie było bardziej sympatyczne. I z dwojga złego wolała już to pierwsze. - A co oznacza twoje imię? - zapytała z zaciekawieniem. - To chyba mi ulżyło. Uciekanie przed policją w takim śniegu nie byłoby zbyt przyjemne - stwierdziła rozbawiona, choć autentycznie jej ulżyło, że nie będzie musiała zwiewać przed mundurowymi. Sama już dostrzegała, że jej zachowanie było niepokojące, i chyba by się nie zdziwiła, gdyby Irvette kogoś na nią nasłała. Usiadła na ławce, ciesząc się, że założyła dzisiaj dłuższą bluzę, bo nawet przez materiał czuła ciągnące od siedziska zimno. Jakież to było nieprzyjemne! - O ile nie smakuje truskawkami, to nie mam nic przeciwko - powiedziała, obracając kubek w dłoniach. Od razu poczuła płynące od niego ciepło, co było cudownym i zbawiennym uczuciem w taką pogodę. Zapach przypraw korzennych jej nie przeszkadzał. Lubiła właściwie ten aromat, bo przypominał jej święta. I kojarzył się z ciepłem. - A następny rok był lepszy od obecnego - dodała do wznoszonego toastu, a następnie upiła nieco napoju. Przyjemne ciepło rozlało się po jej ciele. Tak, tego jej było trzeba.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie miała zamiaru wypominać dziewczynie tego, co się dzisiaj zdarzyło szczególnie, jeśli ta miała być później zawstydzona. Ruda jak zwykle puściłaby to w niepamięć i wciąż przychylnie patrzyła na gryfonkę, która wydawała jej się być naprawdę sympatyczną osóbką. - Wiara chrześcijańska? Nie znam się za bardzo. Wiem, że wiele mugoli to praktykuje. - Przyznała szczerze, bo w jej domu nigdy nie omawiało się podobnych zagadnień na szeroką skalę. Zdawała sobie sprawę z istnienia religii, ale nigdy sama do żadnej nie ciągnęła. - Irvette to celtyckie imię. Oznacza przyjaciela morza i ogólnie bardzo mocno łączone jest z naturą. - Wyjaśniła krótko tyle, ile sama wiedziała. Nikogo raczej nie dziwiło, że jej rodzina stosowała podobne imiona dla swoich dzieci, ale sama Ruda nawet swoje lubiła. Tak samo, jak i drugie, którym posługiwała się tylko wtedy, gdy chciała pozostać anonimowa. - Nie lubisz truskawek? - Zapytała szczerze zdziwiona, bo był to chyba jeden z najpopularniejszych owoców na świecie i sama nie mogła się im oprzeć, gdy tylko widziała jakieś w zasięgu wzroku. -Trochę samolubnie wypiję jeszcze za powodzenie na kursie zielarskim, bo nie wiem co zrobię jak tego nie zdam. - Zażartowała, gdy pierwsze łyki grzanego wina spływały do żołądka dziewczyny. Co prawda wiedziała, że jakoś musi ten kurs zdać, ale liczyła, że nie będzie się z nim męczyć tak, jak z teleportacją. To była straszna żenada w jej oczach.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Nawet jeśli dziewczyna nie zamierzała jej niczego wypominać, to Grimowa i tak przez jakiś czas będzie to przeżywać. W końcu z nieznanych powodów rzucała jakimiś dwuznacznymi tekstami do nieznajomej dziewczyny, a to było lekko traumatyczne dla niedoświadczonej w takich sprawach Kryśki. - Ja też nie bardzo się na tym znam, ale wiem, że właśnie do tego nawiązuje moje imię. Ojciec wolał czytać mi komiksy, a nie jakieś święte księgi - dodała rozbawiona. Miło wspominała czasy, kiedy razem z ojcem zagłębiała się w uniwersa komików, a potem tworzyli własne wersje pewnych wydarzeń. i żałowała, że nie było opcji, by ponownie mogli tak robić. A, póki co, nie spotkała drugiego fana komiksów, z którym mogłaby prowadzić na temat ulubionych bohaterów długie rozmowy. - To brzmi o wiele lepiej niż nawiązanie do wiary chrześcijańskiej - powiedziała Christi, uśmiechając się do dziewczyny. Naprawdę tak uważała. Żałowała, że po jej narodzinach ojciec nie postawił na swoim i nie dostała imienia nawiązującego do postaci z komiksów. - Noo, jakoś tak się złożyło, że przejadłam się nimi gdy byłam mała, i teraz mam do nich uraz - wyznała, wzruszając ramionami. Wiele osób dziwiła jej niechęć do tych właśnie owoców, które cieszyły się sporą popularnością. Nic jednak nie mogła poradzić na to, że gdy tylko poczuła smak czy zapach truskawek, od razu czuła się chora i przypominały jej się dwa dni wymiotowania, które przeżyła mając pięć lat. - Ooo, dobry toast, Ja pewnie będę taki wznosić w następnym roku. Choć może nie koniecznie za kurs zielarstwa, tylko trochę inny - odpowiedziała, popijając wino. Nie chciała nawet o tym myśleć, ale, niestety, za rok będzie musiała już pomyśleć o wyborze przyszłego zawodu.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Pokiwała głową mniej więcej rozumiejąc, co dziewczyna miała na myśli. Co prawda u niej komiksy gościły rzadko i tylko te magiczne, ale zdecydowanie było to częściej niż jakiekolwiek Biblie, czy Korany. - Zaraził Cię tym? Miłością do komiksów? - Zapytała zaciekawiona, bo sama podzielała z własnym ojcem wiele pasji choć w ich przypadku były to rzeczy pokroju Czarnej Magii, nie historyjki obrazkowe. - Na pewno bardziej odpowiednio dla mojej rodziny. Większość z nas ma Celtyckie bądź oryginalnie Francuskie imiona. - Wyznała, mając na myśli nie tylko swoje rodzeństwo, ale i liczne ciotki i kuzynostwo. Osoby wżenione w rodzinę pominęła w myślach. - Rozumiem. Sama mam na nie uczulenie, ale jeśli nie zapomnę eliksiru to mogę je wcinać kilogramami. - Wyjaśniła. Były tylko dwa owoce, które mogły ją zabić i obydwa uwielbiała. Całe szczęście dało się z tym coś zrobić i mogła się nimi raczyć szczególnie na formalnych spotkaniach, gdzie pojawiały się praktycznie zawsze. - W co celujesz? - Zapytała szczerze zaciekawiona, jaki kurs dziewczyna miała na celowniku. Irv co prawda na samym zielarstwie zaprzestać nie zamierzała, ale był to na pewno pierwszy krok, jaki musiała podjąć.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Ojciec Kryśki był pochodzenia mugolskiego, więc znał właśnie te nie magiczne komiksy, i to je pokazywał córce. Stąd też Grimowa sama wolała właśnie takie komiksy, a nie te magiczne czy inne książki. Dzięki temu, nawet teraz, gdy jej ojciec już nie żył, potrafiła poczuć więź z nim. - Tak. Opowiadał mi historie o tych mugolskich superbohaterach na dobranoc zamiast bajek, zabierał do sklepów z komiksami - odpowiedziała z sentymentalnym uśmiechem błąkającym się po jej ustach. Miło było wrócić myślami do tamtych chwil. - O, to ciekawe. Niepisana tradycja rodzinna? - zapytała z zainteresowaniem. To brzmiało naprawdę interesująco. Zwłaszcza dla Kryśki, która lubiła nietypowe imiona i ich znaczenie, a także to, że wynikały z jakichś ciekawych, rodzinnych tradycji. - Ja kilogramami mogę jeść cytrusy. Albo cukierki kawowe. Na szczęście nie jestem uczulona na żadne z nich - dodała, uśmiechając się pod nosem. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, by była zmuszona ograniczyć owoce cytrusowe, migdały czy kawę. To by było okrutne. - Ogółem to myślę o magipsychologii. Ale że do tego muszę mieć ukończone najpierw studia, to w międzyczasie pewnie zrobię kurs na eliksirowara albo jakiś podobny - podzieliła się z Irvette swoimi planami, które niedawno zaczęła układać. Bo jeszcze całkiem niedawno Christina była przekonana, że założy plantację jakichś nowych magicznych grzybków. Póki co jednak nie udało jej się wyhodować żadnego wartego uwagi grzybka.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Rudej od małego wpajano, że mugole są gorszym sortem i osoby jej pochodzenia, nie powinny się z nimi zadawać. Nie bez powodu więc dziewczyna często wykorzystywała ludzi pozbawionych magii dla własnych celów. Dopiero po przeprowadzce do Anglii powoli zaczynała dostrzegać błędy w takim myśleniu i otwierać się również na mugoli. - Brzmi jak naprawdę świetne doświadczenie. U nas raczej nie praktykowało się wspólnych zakupów, chyba że akurat zbliżała się jakaś większa okazja i potrzebowaliśmy nowych ubrań. - Przyznała bez jakiegokolwiek cienia melancholii. Mieli inne, swoje tradycje, które bardzo miło wspominała i mimo, że widziała jak niektóre zachowania jej rodziny był dysfunkcyjne, nie zamieniłaby bliskich na nikogo innego. -Coś w ten deseń. Bardziej duma z własnych korzeni i chęć podkreślenia ich. - Odpowiedziała szczerze, bo nawet jeżeli miała wyjść przez to na arogancką pannę z dobrego domu, taka właśnie była prawda i nie widziała potrzeby owijania tego w piękne kłamstwa. - Cukierki kawowe? Chyba nigdy nie próbowałam. - Jeżeli miała ochotę na kofeinę to po prostu sięgała po kawę. Wiele podobnie prostych rzeczy ominęło Rudą ze względu na środowisko w jakim dorastała, ale też miała dostęp do wielu rzeczy, na które nie mogli sobie pozwolić inni. Życie pełne było podobnych kompromisów i już dawno się do tego przyzwyczaiła. -Ambitnie! Eliksiry zawsze się przydadzą, ale magipsychologia to już nie jest żart. Skąd to zainteresowanie, jeżeli oczywiście mogę spytać? - Ponownie zamoczyła usta w kubku z grzańcem. Gryfonka niezmiernie zaciekawiła ją tym, co właśnie powiedziała. Nie co dzień Ruda mogła spotkać kogoś o podobnych ambicjach.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Kryśka od małego była przyzwyczajona do mugolskiej rzeczywistości, do ich wynalazków i wszystkiego, co się wiązało z brakiem magii. I to nie tylko dlatego, że ojciec wtajemniczył ją w ten świat. Przez kilkanaście lat mieszkała w mugolskiej okolicy, więc umiała nawet zachowywać się w typowo mugolski sposób, bez polegania na magii i wszystkiego, co się z nią wiązało. - Tak, bywało fajnie. Przesiadywanie godzinami w małych sklepikach i szukanie takiego komiksu, którego jeszcze nie mieliśmy w kolekcji. Ale no cóż, każda rodzina ma swoje tradycje - dodała, gdy dziewczyna wspomniała, że w jej rodzinie nie praktykowało się takich zachowań. W rodzinie Kryśki wiele było takich wykształconych z czasem, dziwnych tradycji. Większość z nich jednak straciła swój urok po śmierci jej ojca. - To też brzmi nieźle - odpowiedziała z delikatnym uśmiechem. W końcu duma z własnego pochodzenia nie była niczym złym ani wstydliwym. - Są właściwie całkiem niezłe, ale nie mają takiego pobudzającego działania jak kawa. Ja je lubię ze względu na smak - wyjaśniła, i prawie jej ślinka pociekła na myśl o ulubionych cukierkach. Będzie musiała poprosić mamuśkę o podesłanie jej kilku paczek sową. Bo najlepsze cukierki kawowe to były w mugolskich sklepach. - Od dawna interesuję się ludzką psychologią i patopsychologią. Myślę, że akurat pod tym względem podstawy są podobne i u mugoli, i u czarodziejów, a nawet jeśli nie do końca tak jest, to i tak mnie to interesuje - wyznała, również popijając grzańca. Miło było trochę się rozgrzać.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Gdyby odebrać Rudej magię, ta zapewne nie poradziłaby sobie z wieloma rzeczami. Co prawda nie była typem księżniczki, która czekała, aż inni wykonają robotę za nią, ale wiele tutaj dawał po prostu brak przyzwyczajenia to takich zachowań. Czasem brakowało jej takich typowych, rodzinnych zachowań jak te, o których opowiadała jej właśnie gryfonka. Rodzina Irv miała swoje specyficzne tradycje i mimo, że ślizgonka je uwielbiała, zdarzało się że zazdrościła nieco innym. Zawsze jednak dochodziła do wniosku, że tak naprawdę nie może narzekać, by czegoś jej w życiu brakowało. Nie tylko materialnie ale i pod względem rodzinnego ciepła, które może i w unikalnej postaci, ale na pewno otrzymywała. -Co prawda ostatnio wykupiłam połowę Miodowego Królestwa, ale jak tylko zapasy słodyczy mi się skończą, na pewno ruszę na polowanie tych kawowych. - Wciąż miała jeszcze zapas, które zrobiła z Darrenem przed Świętami. Mimo, że większość porozdawała rodzinie parę rzeczy chciała zostawić dla siebie. No i musiała przyznać, że karmelkowe wampiry zdecydowanie były warte swojej ceny. -Wiesz, jakby nie patrzeć, ludzie to ludzie i ich psychika tworzy podobne schematy, czyż nie? - Powiedziała naprawdę zaciekawiona, co gryfonka ma na myśli. Bardzo dobrze jej się tu siedziało z dziewczyną, ale niestety czas biegł nieubłaganie do przodu. -Chyba pora już powoli wracać. Może powtórzymy to kiedyś w jakimś lokalu? - Wstała, poprawiając płaszcz i rzuciła niemym pytaniem w stronę dziewczyny, po czym samotnie lub w jej towarzystwie zaczęła kierować się w stronę zamku.
//zt x2
+
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Nie spodziewał się, że po podjęciu decyzji o zostaniu trenerem miotlarstwa, uda mu się złapać pierwsze zlecenia. Co zabawne, zgłosili się do niego sąsiedzi, którzy mieli trzech synów. Wszyscy jeszcze musieli poczekać na pójście do Hogwartu, ale byli wielkimi fanami quidditcha. Najmłodszy miał sześć lat, najstarszy dziewięć. Podobno wiercili dziurę w brzuchu ojca, aby poszedł poprosić Josha o lekcje, gdy tylko zobaczyli go na jego Nimbusie, gdy samemu trenował w swoim ogrodzie. Od słowa do słowa i tak oto stał z trzema nowymi uczniami przed sobą, a każdy z nich trzymał dziecięcą miotłę w dłoni. Zabawne, że mieli je kupione, a nie potrafili latać. - Więc jeszcze raz. Trzonek, to za niego trzymamy i nim sterujemy, ale nie będziemy tego dziś robić. Tu mamy siedzenie, niewidzialne, ale bardzo wygodne. No i witki, najcenniejsza część miotły i najdelikatniejsza. Musicie pilnować, aby nie były połamane i powykręcane, jeśli chcecie, aby wasza miotła śmigała jak Błyskawica - tłumaczył pokrótce budowę miotły, dochodząc do wniosku, że to będzie musiał powtarzać im jeszcze parokrotnie, w szczególności, gdy zaczną latać. Tego dnia chciał z nimi się nieco pobawić, przyzwyczajając ich do obecności miotły między ich nogami i konieczności trzymania się jej. - Skoro podstawę mamy za sobą, zaczniemy od przyzwyczajenia się do siedzenia na niej i ćwiczenia waszych nóg - zaczął, a widząc, że chłopcy nie wyglądają na zbyt przekonanych, zaśmiał się ciepło, przekładając nogę nad Nimbusem. - Ustawcie miotły tak, jakbyście chcieli latać. A teraz… Trzymamy miotły nogami i jedną ręką tylko! - polecił, wykonując wraz z nimi ćwiczenie, nie przestając się uśmiechać przy tym. Najmłodszy z nim, z miną pełną samozaparcia, trzymał miotłę, której witki nieustannie ciągnęły ją w dół, zmuszając chłopca do większego wysiłku. Pozostała dwójka nawet sobie radziła, co Joshua pochwalił właściwie od razu. - No, a teraz… Jeśli chcecie dostać domowej roboty cynamonki w nagrodę, musicie mnie złapać. Miotła ma być ciągle między waszymi nogami, o tutaj… Nie możecie jej wypuścić spomiędzy nóg i trzymacie ją ciągle jedną ręką. Jeśli będzie wam ciężko, możecie trzymać oboma rękoma, ale najważniejsze - nie odbijamy się od ziemi. Biegamy. Start - zarządził, w jednej chwili biegnąc nieco koślawo. Obserwował przez cały czas, jak idzie chłopcom utrzymanie miotły między nogami. Choć ćwiczenie wydawało się komiczne i dokładnie tak wyglądali, było niesamowicie ważne. Żaden z tej trójki nie miał jeszcze okazji latać na miotle, a co za tym idzie, nie wiedział, że wymaga to pracy mięśni ud. Nie było prosto utrzymać się na miotle, a nie można było po prostu krzyżować nóg pod nią. Oczywiście, każda miała zamontowane siedzenie, ale przy wielu manewrach, czy przy samych zakrętach, nogi wykonywały największą pracę, mającą na celu po prostu utrzymanie czarodzieja na miotle. Parę razu musiał poprawiać ich, gdy widział, że szurają witkami po ziemi, co mogło je zniszczyć. Chciał, aby chłopcy oswoili się z miotłą, z trzymaniem jej, aby stało się to dla nich naturalne. Biegali więc w kółko, kiedy Josh uciekał przed nimi, a po okolicy niósł się ich śmiech. Po godzinie zabawy trójka chłopców leżała na trawie, przytulając do siebie miotły, a rumieńce na ich policzkach miały barwę szkarłatu. - Dobrze! Biegajcie tak po waszym ogrodzie przez następne dni, a na kolejnym spotkaniu będziemy odbijać się od ziemi i latać - zapowiedział, a okrzyk radości był jedynie potwierdzeniem, że zrobił dobrze, decydując się na dodatkową pracę.
/zt
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Nie podoba mi się obecna pogoda. Jest sucho i gorąco. Słońce próbuje zagrozić mojej mlecznobiałej cerze kiedy kursuję między domem i szpitalem. Czy naprawdę nawet na mój deszczowy Dublin musiała przyjść fala gorąca? Unikam spotkań z przeklętymi promieniami jak tylko mogę najlepiej. Kiedy jednak Boyd kończy egzaminy, pojawia się w moim drzwiach i robi wszystko, żebym wyszedł z domu; a przecież już nie mam ochoty nic robić oprócz umierania i jęczenia nad sobą jeszcze bardziej niż zwykle, szczególnie że nawet wypełniam wolny czas pomaganiem reszcie rodziny. Mój przyjaciel nie ustępuje razem z moją babką wymyśla, że powinienem iść z Cali na piknik, bo marnie wyglądam, a na pewno będzie fajnie. Tak oto pojawiam się w Hogsmeade z jakimś kocem w ręku, koszem w drugim wśród rodzin z dziećmi biegających po trawie. Rozkładam materiał i kładę się na nim przymykając oczy. Niespecjalnie zmieniłem swój wygląd w związku z pogodą. Nadal mam na sobie czarne, wąskie ubrania, nawet spodenek nie założyłem krótkich; jedyną zmianą są ciemne okulary na moim żydowskim nosie, pod którymi kryją się ciemne sińce, kwitnąco niezdrowo przez nieustanne zamartwienie się i zmęczenie. Żeby oddać sobie sprawiedliwość tym razem faktycznie miałem powód do narzekań. Dopiero kiedy wszyscy ulatniają się z polanki, leniwie unoszę różdżkę wyczarowując patronusa. Niewielki kos leci aż do Cali, gotowy zaprowadzić ją nawet do lokalizacji, jeśli miałaby kłopoty ze znalezieniem. Ja w oczekiwaniu, bardzo wesoło leżę bez ruchu rozciągnięty na kocyku z nietkniętym obok koszykiem wypakowanym nie mam zielonego pojęcia czym. Nie mam siły się podnieść i czekać na nią w pozycji siedzącej.
W przeciwieństwie do niego, zawsze z utęsknieniem wyczekiwała na słońce, muskające drobny nos i otulające skórę przyjemnym ciepłem. Latem czuła, że żyje i może wszystko. I zazwyczaj faktycznie tak było – miała więcej energii, chętniej wychodziła na dwór, a płótna, osadzone w drewnianych sztalugach, ożywiała przy pomocy feerii barw, nanoszonych kościstymi palcami obleczonymi w pierścionki. Teraz jednak, pomimo pięknej pogody, marnowała wolny czas w łóżku, robiąc absolutne minimum. Jej grafik wypełniony był pracą, a żołądek truskawkami i smoczym winem, pitym w towarzystwie Sophie, niedawno odzyskanej Tessy lub w samotności. Nawet wizja szkolnego wyjazdu nie cieszyła przez katastroficzne obrazy, malujące się pod powiekami. Niewiele osób dopuszczała do siebie, a gdy u którejkolwiek z nich coś się działo, automatycznie zapadała się, jak gdyby próbowała przejąć tę negatywną energię i obciążyć swe chuderlawe ramiona ich troskami. Tak było i tym razem, bo chłopak, w którego objęciach spędzała ostatnie miesiące, tracił grunt pod nogami. Srebrzysty kos, wpadający przez okno sprawił, iż rzuciła wszystko, nie zaprzątając sobie myśli ogarnianiem tego chaosu. Napisała tylko Sophie na wizzie, że ten nieudany eksperyment posprząta jak wróci i wybiegła z domu za patronusem. Dopiero w połowie drogi zorientowała się, że wciąż ma na sobie przydługawy t-shirt i poplamione farbami spodenki i raczej prezentuje się jako hot girl suffer aniżeli hot girl summer. Niesiona jednak troską o Fillina, nieszczególnie się tym przejęła, chcąc jak najszybciej go zobaczyć i upewnić się, że jest lepiej. Lakoniczny list, który dostała, obwieszczał, że to stan jego ojca uległ poprawie, a bardziej liczyło się dla niej to jak on sam się czuje. Z listkami wplątanymi we włosy i przyspieszonym oddechem, pojawiła się na polance, dostrzegając charakterystyczną sylwetkę już z daleka. Krok zwolniła dopiero przy samym kocu, obejmując wzrokiem chłopaka i doszukując się w jego bladej buzi jakichkolwiek wskazówek. Położyła się obok, przekręcając głowę w stronę jego twarzy, zasłoniętej okularami przeciwsłonecznymi. – Chciałam nam coś ugotować, ale jedyne, co zrobiłam to zdemolowałam kuchnię – jęknęła żałośnie. Wiedziała, że to się tak skończy, bo z patelnią w ręce była uosobieniem katastrofy; uparła się jednak, aby zrobić cokolwiek i ubrać troskę w czyn, świadczący o jej zmartwieniu i chęci zadbania o niego. Szkoda, że wybrała najgorszy z możliwych sposobów. – Ostatnio jak tu byłam wieczorem na spacerze z lunaballą to przyjebał się do mnie jakiś szemrany typ, który wyglądał jakby palił peruwiańskie zioło od urodzenia. Nie wiedziałam co zrobić najpierw – krzyczeć, zesrać się ze strachu czy uciekać, a on chciał się tylko dowiedzieć z której hodowli mam tak uroczego psidwaka – pozornie beztroskim tonem rzuciła anegdotką, chcąc wybadać nastrój Fillina, a przede wszystkim dać mu odpowiednią przestrzeń i nie zasypywać go pytaniami o samopoczucie. – Podałam mu adres tej wkurwiającej sąsiadki, która zwyzywała nas po celtyckiej od zbereźników.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
To jest też kwestia tego, że jakakolwiek pogoda by nie była, zazwyczaj na nią narzekałem. No nie licząc momentów, w których siedziałem w oknie w Dublinie, patrząc na deszcz za oknem, a potem otwierając je na oścież by jego zapach przesiąkł całe mieszkanie. Całe szczęście, że dziś w mojej części Irlandii nie padał deszcz, więc nie kusiło mnie ponowne zamknięcie się w sobie. Kiedy leżę na trawie kompletnie ignorując wszystko co się działo dookoła, leniwie przymykam oczy zastanawiając się nad zwyczajnym przespaniu godzin, które miałem poświęcić na ponowne otworzenie się na świat. Jednak tli się we mnie jeszcze jakaś iskierka zdrowego rozsądku i wysyłam kosa do swojej dziewczyny, z którą powinienem w końcu spędzać czas nawet jeśli posypało mi się życie i nie chcę na nikogo patrzeć. Zauważam ją jak jest całkiem niedaleko, z zainteresowaniem przyglądam się jej ubraniu. Zakładam, że jak tylko zobaczyła mojego patronusa oderwała się od tego co robiła i pobiegła do mnie (a raczej taką mam nadzieję), na tą myśl odczuwam po raz pierwszy od dawna przyjemne ciepło. Dość mechanicznie zauważam, że zazwyczaj dziewczyny z którymi się spotykałem bardzo dbały o wygląd i raczej nie wyszłyby tak ze swojego mieszkania. Nawet kiedy Nessa pomieszkiwała u nas miałem wrażenie, że nie widziałem jej w zwykłym dresie i rozciągniętej koszulce. Mam nadzieję, że to nie fakt, że Cali po prostu ma gdzieś jak wygląda od kiedy jesteśmy ze sobą. Ponieważ wzrok mam schowany pod okularami Cali pewnie nie widzi, że śledzę ją wzrokiem. Bardzo mi się też nie chce podnosić ręki, więc zwyczajnie czekam aż klapnie obok mnie. Nie wiem co mam mówić i chętnie przyjmuję fakt, że najwyraźniej to ona jest gotowa ponieść całą konwersację. Zaczyna opowiadać znienacka historię, a ja przekrzywiam głowę, wpatrując się w nią jak tłumaczyła mi wszystko. Uśmiecham się niemrawo na całą historię. - Pewnie i tak byłoby niezjadliwie - mówię po dłuższej chwili do Cali, wracając do jej pierwszych słów o zrobieniu jedzenia, jeszcze sprzed lunaballi. Wykazuję tym samym nawet jakąś zadziorną, zaczepną nutę. - Nie przyniosłaś też alkoholu? - jęczę zauważając jej puste ramiona. - Moja babcia i Boyd dali mi jakieś rzeczy do żarcia. Zobacz czy nie przemycił mi tam czegoś co znalazł w domu... - dodaję i wskazuję na koszyk niedaleko mnie, nie miałem jednak siły go przegrzebywać. - Zesrałaś się? - dopytuję jeszcze uprzejmie Californii. - Ze strachu? Jeśli tak to ta historia byłaby o wiele ciekawsza - zauważam z bystrością. Podpieram się na chudym łokciu i ściągam okulary przeciwsłoneczne, by przetrzeć zmęczone oczy. Moje włosy na których nie było wystarczająco dużo preparatów rozwiewają się na wszystkie strony przy najdrobniejszym podmuchu wiatru.
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
Z ulgą przyjęła komentarz dotyczący jedzenia, sugerujący, że gdzieś tam głęboko, za maską zmęczenia, kryje się jej Fillin, zawsze gotowy do szkalowania i rzucania zaczepnych słów. Dźgnęła go palcem między żebra w ramach odpłacenia się za tę niepochlebną, acz szczerą uwagę i obróciła się w jego stronę, w międzyczasie wyciągając parę liści i gałązek z włosów – w drodze tutaj niefortunnie wjebała się w krzaki, zyskując parę otarć na nogach i piękny kamuflaż lub look a’la dziecko lasu. – Nie, nie przyniosłam. Myślałam, że sam fakt, że przychodzę tu w tym oszałamiającym stroju będzie wystarczający – odparła z udawaną powagą na jego jęczenie o braku alkoholu. – Ale mam coś lepszego – wsunęła dłoń w kieszenie szortów, szukając drobnego zawiniątka. – Zanim to zrobiłam, w sensie zesrałam się – w jej oczach rozbłysły iskierki rozbawienia – to okazało się, że typ jest tak bardzo poza rzeczywistością i nie ogarnia, że wykorzystałam sytuację i zrobiłam z nim deal życia – zrobiła dramatyczną pauzę dla podbudowania efektu, a jej twarz rozświetlał szeroki uśmiech, tak charakterystyczny dla momentu, w którym składała komuś propozycję nie do odrzucenia. – W zamian za możliwość pogłaskania luny, dał mi mały prezent – pomachała Fillinowi przed oczami hojnie skręconym jointem. Wiedziała, że prędzej czy później nadejdzie wspaniała okazja, aby wypróbować peruwiańskie zioło z niesprawdzonego źródła. Nie dała po sobie poznać jak bardzo zmartwił ją widok jego przemęczonej twarzy, sinych koryt pod oczami czy oklapniętych loków – przecież właśnie tak wyglądają ludzie, którzy mają na głowie więcej niż powinni i nie spodziewała się niczego innego. Poczuła dziwne ukłucie w klatce piersiowej i ogarnęło ją współczucie, które zamaskowała prędkim podaniem mu blancika i entuzjastycznym zachęceniem do odpalenia go. – Czyń honory! Sama ukryła buzię, naznaczoną troską, pod złotawymi od słońca kosmykami włosów i sięgnęła do koszyka, który ze sobą przywlókł. – Eee, jakieś przekąski, owoce, lemoniada, pieczywo – wymieniała, przebierając rękami w żarciu, przygotowanym przez jego babcię i Boyda, a kiedy usłyszała znajomy brzdęk butelek, ogarnęła ją satysfakcja. – Zadbał o wszystko, bo nie sądzę, żeby ci spakował sok dyniowy.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
- No widzisz, jak zwykle się pomyliłaś - ponownie droczę się z Cali, jednak wykrzesując z siebie kolejną dawkę znanego jej Fillina. Równocześnie, masuję swój bok ze skrzywieniem, jakby jej chudy palec mógł spowodować mi jakikolwiek większy ból, niż swędzenie. Z zainteresowaniem unoszę brwi na jej kolejną wypowiedź i śledzę ukrytym za okularami wzrokiem za jej dłonią, wyciągająca właśnie z szortów zwinięte peruwiańskie zioło. - Byłaś w tym samym stroju co teraz? Może dlatego tak naprawdę uznał cię za bratnią duszę! - dodaję z lekkim uśmiechem wyciągając dłoń po jointa. Zdecydowanie to było coś, co na pewno rozświetli całą sytuację. Gdybym Cali znał tak dobrze jak moją poprzednią dziewczynę, nawet nie zauważyłbym, że przejęła się moim wyglądem, bo świetnie udawała, że wszystko jest w porządku. Jednak zanim zaczęliśmy razem być długo przyjaźniliśmy się, więc kiedy szukam różdżki do zapalenia blancika, widzę jak próbuje ukryć twarz w jasnych włosach, całkowicie przerzucając swoje skupienie na koszyku; jakby nie było nic ważniejszego niż jego zawartość. Podnoszę się do pozycji siedzącej, gapiąc się jak przebiera rzeczy, czujnie badając ją wzrokiem. Wcale nie chcę współczucia. Tak naprawdę, może domagam się go w każdej błahej sprawie. Jak fakt, że nie chce mi się iść na lekcje, niedobrego obiadu, koniecznością wstania z łóżka, by zrobić śniadanie. Jednak przy poważnych rzeczach, nie lubię wcale nieustannie zmartwionego spojrzenia Boyda, czy gorączkowego skupiania się Cali na wszystkim, byle nie okazać zmartwienia. Nie znam też odpowiedzi na to co byłoby dla mnie dobrą reakcją. - Chodź - mówię, bo to co z kolei wiem, to że zanim przejdziemy do blancika, alkoholu, czy obżeraniu się suchym chlebem, był fakt potrzeby bliskości. Dlatego wyciągam dłoń, by przyciągnąć do siebie Reagan, za zbyt wielką koszulkę. Objąć na chwilę i pocałować mocniej, dosadniej. Jakbym chciał się upewnić w przekonaniu, że nawet kiedy ja czuję się jak największy frajer na świecie, ona tak wcale nie myśli. Kiedy odrywam od niej swoje wargi, pozwalam sobie mimo wszystko na chwilę słabości, kładąc głowę na jej ramieniu i przez kilka chwil jedynie wdychając, znajomy zapach wanilii. Odrywam się niechętnie, sięgając po różdżkę i blanta. - Czynię honory - oznajmiam podpalając leniwie peruwiańskie zioło.
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
- Akurat miałam na sobie twoją bluzę, więc wszystko jasne – odpyskowała z uśmiechem, czując namiastkę normalności i przyjemne ciepło, gdy tak wymieniali się durnymi uwagami. Nigdy nie wiedziała jak się zachowywać w takich sytuacjach jak ta. Niezgrabnie lawirowała między okazywaniem współczucia a udawaniem, że wszystko jest w porządku, często w efekcie gubiąc się w tych niepewnych gestach. Natłok emocji, kłębiących się pod powłoką skóry, niczego nie ułatwiał, a świadomość, iż jedna z najbliższych jej osób traci grunt pod nogami, skręcała trzewia i wprawiała ręce w drżenie. Bo nie miała pojęcia co należy zrobić, aby Fillin choć trochę poczuł się lepiej i nie odbierał jej czynów jako tak bardzo nielubianej litości. Co mówić, żeby odczuwał jej wsparcie i obecność, nawet jeśli ona była w Londynie, a on w Dublinie. Spojrzała na niego nieprzytomnie znad koszyka, kiedy usłyszała chodź, przez chwilę nie wiedząc o co chodzi. Gdy jednak złapał ją za koszulkę i przyciągnął do siebie, nie potrzebowała więcej zachęty, aby się w niego wtulić i gorliwie oddać pocałunki, za pomocą których starała mu się przekazać, że to pasmo niepowodzeń, jakie na niego spłynęło, wcale nie zmieniło jej uczuć czy sposobu, w jaki na niego patrzyła. Wciąż był jej chłopakiem i przyjacielem, w którym widziała coś innego niż byłego gracza quidditcha czy studenta powtarzającego rok. Brakowało jej tej bliskości i możliwości bycia obok. Brakowało jej wspólnych żartów i przekomarzania się. Brakowało jej Fillina, po prostu, dlatego z ulgą przyjęła jego gest. Czule gładziła go dłonią po włosach, zahaczając o skroń i policzek i zanim się odsunął, musnęła ustami jego czoło. Nie zamierzała jednak całkowicie się od niego odrywać i w momencie, kiedy odpalał jointa, położyła mu głowę na udach, przyglądając się z zainteresowaniem jak zaciąga się ziołem. – Tessa wróciła – oznajmiła, zdradzając najbardziej istotny update ze swojego nudnego życia. Przejęła od niego blanta, wdychając do płuc zapowiedź rozluźnienia i narkotycznego uniesienia.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
- Kłamstwo, nie noszę żadnych bluz - mówię, mrużąc oczy, jakbym właśnie faktycznie przyłapał ją na mówieniu nieprawdy. Ponieważ w mojej garderobie można znaleźć jedynie swetry, golfy, koszule i koszulki, całkiem możliwie Cali przegrałaby ewentualny zakład, że uda jej się odnaleźć jakąkolwiek bluzę; która należy do mnie, nie do mojego współlokatora. Oczywiście cała sytuacja była kiepska, w jakiś sposób kulawa. Nie wiedziałem co w zasadzie mogę z nią zrobić. Obydwoje byliśmy w niej równie mocno pogubieni, szczególnie że tak naprawdę zwykle byliśmy przyjaciółmi, mimo długiej znajomości, można nas nazwać stosunkowo nowym związkiem. Nie był to dla mnie dobry rok. Od utraty ręki Boyda, jego wyjazdu, a teraz mojej nagłej życiowej porażki. Jedynie miesiąc czy dwa w okolicach Celtyckiej Nocy wydawały się być naprawdę dobre w tym szeregu porażek. Trudno w takim klimacie dbać o rozwój osobisty. Na chwilę znajduję to pociesznie, którego szukałem. W mocnych pocałunkach, które Cali oddawała mi z zaangażowaniem. Zapominając się w jej ciepłych wargach i wplątując długie palce w jej nieułożone włosy. I przez chwilę jej wierzę, gdy nie muszę myśleć o niczym innym i nie dbać o nic oprócz o ten moment. Ale wszystko prędko mija, ulga jest chwilowa, a gula w moim gardle nadal siedziała. Dlatego pocieszam się jeszcze jej kościstymi, w tej chwili idealnymi ramionami i znanym, ciężkim zapachem. Czułem się mimo wszystko odrobinę lepiej i wiedziałem, że mam jeszcze jedno lekarstwo na troski, oprócz bliskości Californii pod ręką. Unoszę jointa i odpalam go spokojnie, wdychając odrobinę zioła. Zerkam na kładącą się na mnie dziewczynę i kieruję dłoń ku jej ustom, by mogła się zaciągnąć dymem. - Musisz się cieszyć. Co się stało, że wróciła? - pytam, starając się znaleźć w otchłaniach umysłu wszystko co Reagan mówiła o swojej przyjaciółce i starając się samemu rozwikłać tajemnicę Tessy, zamiast przyznawać się do tego, że mogłem nie zawsze być najpilniejszym słuchaczem. Czekam również na rozluźnienie, które miało wpłynąć przez peruwiańskie zioło. - Zamieszka tam z wami w mieszkaniu? - wymyślam jeszcze jakieś farmazony, by zająć czymś głowę.