Dość duże pomieszczenie, z wielkimi oknami, zazwyczaj jednak zasłoniętymi, by nikt nie mógł podglądać przebierających się w środku uczniów. Przy dwóch ścianach stoją ławki, z haczykami nad nimi by móc powiesić na nich ubrania, a także niewielkie szafeczki. Znajdą się też prysznice i umywalki, by gracze mogli się odświeżyć po wyczerpującej grze. Jedne drzwi prowadzą prosto na boisko. To właśnie tamtędy drużyna wychodzi na mecz.
Cóż, mógł się tego spodziewać. Tak, mógł się spodziewać tego, ze natknie się tu na kogoś kto go zna, ba, nawet jest jego fanem. Nie, to nie pycha, to realne myślenie. Tak po prostu już jest i to ciągnie się za Shanem od kilku lat. Nie zrozumiał ani jednego słowa z tego, co powiedziała dziewczyna. Uśmiechał się tylko serdecznie i kiwał głową. Mógł tylko się domyślać, czemu jest taka podekscytowana. - Oi, cóż, będę was trenował. – powiedział gdy w końcu dziewczyna się niego uspokoiła. – Prowadził lekcje też. Och, autograf. Na te słowa tylko się lekko zaśmiał. - Mogę się podpisać, bez problemu, czekaj. – odwrócił się i sięgnął do swojej torby, gdzie zawsze miał schowany notes i jakieś pisadło. Gdy na jednej z kartek złożył podpis, wyrwał ją i podał dziewczynie. - Proszę, ale sądzę, ze będę miał okazję podpisywać twoje oceny. – Rzucił, ponownie szczerząc zęby. To było nawet zabawne, taki widok podjaranych nastolatek, które trąca kontrolę nad sobą, tylko dlatego, bo zobaczyły kogoś z plakatu. Może, gdyby on sam miał 16 lat i spotkał swoją idolkę to też by się aż trząsł z podniecenia.
No tak. Prawie nikt nie potrafił nic zrozumieć z jej jakże mądrych i światłych... I długich i bezsensownych wywodów. Ale mniejsza o to, mimo to nie zrażała się i cały czas wygłaszała je prawie każdemu napotkanemu człowiekowi, kiedy to była w doskonałym wręcz humorze. A teraz właśnie tak pozytywnie urosły jej emocje, że wątpiła, czy uda jej się coś spokojnie wykrztusić. W każdym razie starała się! - Fajnie. Jestem pałkarką w Gryffindorze, także będę się z panem widywać trochę często – Powiedziała na szczęście już wolno i tak jak zamierzała, z opanowaniem, chociaż tak czy siak miała na ustach szeroki uśmiech. Ale przynajmniej nie machała dupą raz w prawo raz w lewo jak jakiś słodki szczeniaczek. - Arigato... E, znaczy dziękuję – Powiedziała biorąc od niego kartkę. Znała doskonale ten ból, kiedy to prawie nikt cię nie rozumie. W końcu dopiero od roku uczy się intensywnie angielskiego i przyjeżdżając tutaj kompletnie nie potrafiła się porozumiewać po jakimkolwiek innym języku niż Japoński mimo iż wygląda jak typowa europejka. Dlatego myślę, że jest dość interesującą osobą, ale to już musi ocenić ktoś inny. - Dlaczego pan pracuje w szkole? Przecież powinien pan grać teraz dla najlepszych drużyn – Spytała nawet nie próbując zahamować swojej ogromnej ciekawości.
Złożył ręce na piersi i się nieco wyprostował, spoglądając nieco z góry na dziewczynę. Nie było to trudne, wszak był dosyć wysokim mężczyzną. - Ach, oi, znaczy ja teraz jakby odpoczywam i wyświadczam przysługę swojej starej szkole. – powiedział drapiąc się po niedogolonym policzku – Między sezonami mam nieco czasu, a taki trening młodziaków może być ciekawy. Trochę się rozruszam przed treningami do mistrzostw. Przestąpił z nogi na nogę przyglądając się uważnie dziewczynie. Pałkarz? Ha, taka mała a na takiej pozycji? Cóż, może być ciekawie. - Mam nadzieję, że będziesz chodzić regularnie na zajęcia.
Nie było to trudne nie dlatego, że on jest wysoki tylko dlatego, że ona jest niska. Choć ów dziewczyna uparcie będzie dodawać, że nie ma 165 cm tylko 165 i PÓŁ centymetra! W każdym razie przez takie wieczne patrzenie się na nią z góry w końcu dostanie kompleksu niższości. Shane mógłby kucnąć, nikt by się o to nie obraził! - To ty... Znaczy pan tutaj chodził? W którym domu pan był? Tutaj rozpoczęła się pana przygoda z Quidditchem? - Zapytała znów z ogromną dozą zainteresowania. W gruncie rzeczy nie była szaloną fanką, która czytała wszystkie czasopisma i widziała o nim dosłownie wszystko. Po prostu była na dwóch meczach jego drużyny i jej zdaniem był najlepszy. No i czasem w porannej gazecie dowiadywała się ciekawych rzeczy. W końcu nie mogła za wiele zrobić siedząc całe życie w pokoju. Ale mimo wszystko ktoś taki jak Shane dotarł do jej uszu. A rok temu to już w ogóle! Wtedy nawet myślała o tym, że chce zostać tak dobrym zawodnikiem jak on! Mała, agresywna Gryffonka jest idealna na pałkarza, wierzcie mi! Jeszce nie jedną osobę brutalnie z miotły zrzuci. - Jasne. Nie mogłabym tego przegapić! - Potwierdziła entuzjastycznie chowając w końcu podpis nauczyciela w kieszeni.
- Tak chodziłem, byłem w Hufflepuffie. – przyznał się. A co, nie wstydzi się swego domu! Niby gdzie miał zostać przydzielony ten uroczy Irlandczyk? – Byłem nawet kapitanem drużyny, ha, to były czasy. Pytania, pytania, jak do wywiadu – wszystko praktycznie znał na pamięć. Jednak nie irytowało go to, bo jak mogło? Ktoś chciał coś wiedzieć, to czemu nie dać odpowiedzi? - W sumie to nawet wcześniej zacząłem się qudditchem interesować. – stwierdził – Ale tu miałem szansę się sprawdzić. Nie powiem, dużo mi ta szkołę dała. Na pewno liczne wspomnienia i upadki z miotły. I fantastyczne wagary, to też. Ale nie mówmy o tym, bo to da zły przykład!
Na wieść o Hufflepuff trochę się skrzywiła. W końcu tam wychowują się same... No dobrze, nie będzie w tym momencie obrażać nauczyciela. Ale jak widać są te drobne, niewielkie wyjątki i malutkie odsetki dzieciaków, które jednak do czegoś w życiu dochodzą mimo iż trafili do taki... Żółtych. - Czasy szkolne to chyba najlepszy okres. Nie dziwię się, że pan tutaj tak chętnie wraca – Skomentowała uśmiechając się delikatnie. Sama przeżywała właśnie takie jakże wspaniałe rzeczy od roku. Wagary, szlabany, kawały, szlabany, uczenie się, dziwienie się czemu nie ma szlabany, zwalanie poprzednich szlabanów na kogoś innego. Czyż to nie było najpiękniejsze przeżycie, jakiego można kiedykolwiek doświadczyć? Lepsze siedzenie w pokoju i czyszczenie klasy niż siedzenie w pokoju samemu z porcelanową lalką o przerażającej twarzy. - Kiedy będzie pierwsza lekcja? - Spytała chcąc koniecznie nic nie planować na ten czas. W końcu musi się wykazać jak najlepiej, żeby do końca roku móc się obijać z powodu forów, jakie daje jej nauczyciel, który ją lubi. Nie ma to jak strategia!
Shane bardzo lubi kolor żółty, miał nawet jedną parę butów w tym kolorze. Jak je raz założył, to na drugi dzień w gazetach był wielki tytuł, ze nie ma gustu. On ma gust, tylko taki swój. - Ha, może czasy studiów mogą być lepsze, ale niestety nic o tym nie wiem . -zaśmiał się. - Ale, ale, idź na studia, nie rób jak ja,. Widzisz jak skończyłem. W szatni gdzie unosi się smród spoconych skarpetek. A fe, spocone skarpetki ścigających! - Pierwsza lekcja... - zamyślił się. - Być może już w tym tygodniu. Musze wszystko ogarnąć i zorientować się, kto zechce wpaść, ha! Może jest tak, ze już nikt się quidditchem nie interesuje, prawda?
Dziewczyna wręcz przeciwnie – od przyjazdu do Hogwartu nigdy więcej żółtego nie ubierze, żeby się nie kojarzyć. I nigdy więcej różu – do tego koloru, to ma ogromny uraz. Cały jej pokój w domu jest właśnie taki. Razi i uświadamia ludzi przechodzących nieopodal, że An jest traktowana jak mała dziewczynka. Nawet gorzej niż pięciolatka. - Mam zamiar. A potem prawdopodobnie wrócę do szkoły jako nauczycielka ONMS. I będę prowadziła rozległe życie towarzyskie i romansy z uczniami – Wyszczerzyła się lekko. Do tego czasu to już zdąży się ożenić, więc raczej to nie będzie tak wyglądać. Chociaż widziała, że niektórzy nauczyciele mają słabość do studentów, a czasem i do młodszych uczniów. Nic dziwnego. W końcu każdy ma w końcu kryzys wieku średniego – prędzej i później wszystkich to dopadnie. - O, super! Ogólnie dużo osób pasjonuje się Quidditchem! Ostatnio był nawet mecz. Wygrał GryffindorHufflepuff – Kiwnęła głową jakby chcąc potwierdzić swoje zdanie. Cały czas gapiła się na Shane tym swoim wiercącym we wnętrzu duszy spojrzeniem.
Ożenić to się An nie mogła, co najwyżej wyjść za mąż... a nie, chwila, w Wielkiej Brytanii to już jest legalne! - Ha, romanse z uczniami, to teraz to się dziś dzieje w tej szkole? Widocznie jestem już na to za stary. - zaśmiał się. - O, ONMS? Bardzo to lubiłem. Zaraz po qudditchu., Pewnie jakbym nie zaczął kariery sportowej to zapewne skończyłbym na farmie z magicznymi owcami. Ponownie się zaśmiał, dosyć głośno - jego głos odbijał się od ścian szatni, w której było niezwykłe echo. Spojrzał ponownie na dziewczynę, teraz jednak przyjrzał się jej uważniej. W ogóle nie wyglądała jakby miała naście lat, co trochę przerażało Shane'a. - Zobaczymy co będzie z tymi meczami w tym roku, na razie sprawdzę waszą formę. - odparł w końcu. - Zobaczymy czy przebiegniecie dwa kilometry z miotłami na plecach! Przeczesał swoje włosy palcami i podszedł do jednej z szafek, w której trzymał swoją miotłę i strój. Zaczął w niej coś układać. - Przygotujecie się na ciężkie treningu.
Cichaj mi tam! Van się ożeni! Z FACETEM! Złamie wszystkie stereotypy i zasady i właśnie w ten sposób postąpi. Bo kto jej zabroni? No nikt... Proszę nie zwracać na dziwne i nienormalne plany i przemyślenia autorki wobec jej jakże słodkiej i kochanej postaci, której jak na razie jeszcze aż tak nie odwala. - To się dzieje i dużo, dużo więcej z tego, co się orientuję. Ale o bieżących sprawach chyba lepiej nie rozmawiać ze mną. Nie lubię plotkować na temat innych – Wścibska jest, tego nie można jej wymówić. Bardzo często wpycha nosek nie tam, gdzie powinna. Ale mimo to nie przepadała za mówieniem o kimś za tej właśnie osóbki plecami. I sama nie chciałaby, żeby ktoś tak potraktował ją. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie prawda? Trzeba się chociaż odrobinę tej zasady trzymać. - Ja ogólnie myślałam też o nauczaniu Eliksirów, ale profesor Brendan jest już starszy niż dinozaury i pewnie na moje nieszczęście przeżyje jeszcze tyle, więc nie będę mogła go zastąpić. Zostaje więc ONMS – Uśmiechnęła się delikatnie słysząc jego chichot. Całkiem ładnie się śmiał i fajnie, że najwyraźniej wzbudziła jego sympatię. - Przebiegniecie?... Chyba jednak zrezygnuje z tych zajęć... Ehehehe, bo tak jakby ja padam po... 7 metrach biegania – Wyszczerzyła się głupio. Bo trzeba przyznać, jej forma jeśli chodzi o to była wręcz tragiczna. A biegać za piłką może całymi dniami. Gdzie tutaj chociaż odrobina logiki?
- Kondycja przede wszystkim - rzucił, pakując swój strój do qudditcha do sporej torby sportowej. Potem wsadził do futerału miotłę. - Nie martw się, może nie będzie tak źle. - stwierdził po chwili wyjmując z szafki kilka papierowych zniczy. Ha, znowu! I gdzie on to ma chować? - Bardzo ważne jest to, by regularnie trzymać formę. - stwierdził - Reszta przyjdzie łatwo. Ale.. w sumie to chyba najważniejsze, żeby się dobrze bawić, prawda? Narzucił na siebie płaszcz i wyszczerzył zęby do dziewczyny.
- Nie trzeba mieć kondycji, żeby dobrze grać. A ja naprawdę nie posiadam jej ani odrobinę – Skomentowała cofając się lekko w stronę drzwi. Skoro się pakuje, to znaczy, że chce stąd już wyjść. Pewnie się spieszy, a ona mu troszkę w tym przeszkadza. O, może odprowadzi nauczyciela pod gabinet? W końcu drugi raz zobaczą się pewnie dopiero na lekcji. A było na co patrzeć, to trzeba przyznać. W końcu to Shane Wolff! Naprawdę niesamowite! Nadal nie mogła wyjść z podziwu mimo iż teraz była dużo bardziej spokojna niż wcześniej, niż w pierwszej chwili. - Yhy. Zabawa przede wszystkim – Kiwnęła głową obejmując się ramionami i uśmiechając porozumiewawczo do mężczyzny. Jejku i znów chciała o tak wiele rzeczy zapytać. Ogromna ilość faktów, niedomówień, które były w gazetach. Ale to nie teraz, potem. O ile wytrzyma.
- Zobaczymy na lekcji. - powiedział uśmiechnięty, jak zwykle z resztą. Wydawało się, ze on nigdy nie przestaje szczerzyć zębów. Zarzucił na ramię torby i podszedł do drzwi. - Odprowadzić cię gdzieś? - zapytał naciskając na klamkę. Ha, niedomówienia, chociaż Shane starał się co jakiś czas dawać przyzwoite tematy to i tak cudowne tabloidy powypisują to co im się podoba. Ale i tak Wolff przestał się tym w zupełności przejmować. Niech piszą co chcą, byleby mu to nie przeszkadzało w grze.
- Może mnie pan odstawić pod dormitorium. Sama bym się pewnie zgubiła – Skomentowała uśmiechając się. Kiedy tak patrzy i rozmyśla, to przychodzi jej do głowy to, że poza tym iż jest świetnym graczem... Jest najlepszym graczem! Ale do tego jeszcze jest naprawdę bardzo przystojnym nauczycielem. No, gdyby jeszcze pozbył się męskiego zarostu, do którego to miała jakiś taki dziwny uraz, to kto wie? Może by się nawet zauroczyła? Ale nie przesadzajmy. Nie jest kochliwą dwunastką i nie bawi się w platoniczne uczucia. No i w pewnym sensie jest już ktoś ważniejszy. Mniejsza jednak o te szczegóły. Otworzyła drzwi wychodząc i czekając na Irlandczyka. Później zapewne skierowali się do zamku.
Villiers chciał się spotkać, a że Violet nie miała nic innego do roboty, zgodziła się. Wprawdzie nie była przekonana co do tego całego treningu quiddicha, wiedziała doskonale, jak one mogą wyglądać z Casprem, ba! Była nawet pewna, że to jakaś przenośnia, byłoby to bardzo w jego stylu, ale z pewnością to lepsze rozwiązanie niż siedzenie w dormitorium i patrzenie w puste ściany. W sumie teraz wszędzie kręcili się przyjezdni, nietrudno było o poznanie kogoś, ale niektórzy z nich byli tacy dzicy! Na przykład ta dziewczyna, która ostatnio jej przywaliła na imprezie w łazience prefektów. Dobrze, że Violet nie była wtedy za bardzo wstawiona, bo nie byłaby już taka spokojna jak zazwyczaj i zapewne łatwo byłoby ją sprowokować, a tak to Zoe jej pomogła! Będzie musiała jakoś jej podziękować, może razem wybiorą się do Hogsmeade albo coś w ten deseń. Weszła do szatni, a na myśl od razu przyszło jej fenomenalne zwycięstwo w quiddicha. Teraz, kiedy są rozgrywki z innymi szkołami, wolała nie brać udziału. Znikacze wygrają, wygrają na pewno! Ona jednak wolała zagrzewać miejsce na trybunach. W ogóle te okna zawsze są tutaj takie zasłonięte! No cóż, usiadła na jednej z ławek i zaczęła się niecierpliwić, bo każda sekunda była na niekorzyść Villiersa. Zaproponował spotkanie, to sam powinien w podskokach przybyć na miejsce pierwszy, no!
On to zaraz wytłumaczy! Fanki, mnóstwo fanek! Właśnie jednej tłumaczył, że jest zaginionym synem gwiazdora iluzjonisty, który uratował sto milionów ludzi na Haiti jednym machnięciem różdżki. Oczywiście łyknęła haczyk i bez problemu poddała się dalszej dyskusji o niebieskich balonach w kolorze zieleni. W sumie głównie chodziło o jej balony, ale tego jeszcze jej nie powiedział. W sumie przestały go kręcić, kiedy okazało się, że właśnie z jednej miseczki stanika wypadła skarpeta. Zdenerwowany podniósł tyłeczek z zacnej ławki wyrzeźbionej z drewna dębowego i sobie poszedł. W sumie przestraszył się, że zaraz może się okazać, że partnerka jest facetem i wszystko jebnie. A zatem poszedł szukać prawdziwej kobiety, a że nie mógł sobie znaleźć miejsca to wylądował w sowiarni z pergaminem, na którym znajdowało się już jego pochyłe pismo... Głosiło parę słów do Violet, z którą widział się na imprezie prefektów, ale nie pogadali sobie wtedy od serca, jak zamierzał, więc przełożył to na inną porę. W sumie nadal był wściekły na tę dzikuskę z Kanady... Dlatego, kiedy kierował się na boisko Quiddtich'a oglądał się ciągle to w prawo to w lewo. Może i by jej nie zbił, ale zbudowałby jej taką opinię, że przed cały pobyt w Hogwarcie chłopcy by z nią rozmawiali w sprawie cennika jej usług, który głosiłby mniej więcej: "oddam się za darmo". Niestety. Był okropny i niedobry, ale tylko dla takich czarownic, jak ta debilka. Jak można się rzucac na Violet z pięściami? W ogóle, jak można rzucać się z pięściami na jakąkolwiek dziewczynę? Niech może ona się ogarnie i będzie dobra impreza? Ale on się zemści... On jej zniszczy życie... Teraz to już zaczął biec... Tutaj prosto, zaraz w lewo, w prawo i na drzewo, z drzewa na boisko... Z boiska do szatni, prosto przed Violet! - Melduje się moja zacna towarzyszko! - I klapnął ją w kolano siadając obok dziewczyny, która na zywo wyglądała o wiele bardziej ponętnie niż na tym zdjęciu... - Jak tam po bójce? - Zaśmiała się przyglądając się Fioletowej, która chyba była cała i zdrowa.
Violet biedaczka zaczynała się nudzić, a z tych nudów nawijała kosmyk włosów na palec. Gdzie ten Villiers się podziewa? Kiedy wreszcie przyszedł, zostawiła swoje biedne włosy w spokoju. - Dłużej się nie dało? - cóż za miłe przywitanie! No dobra, w jej głosie wcale nie było wyrzutu i raczej specjalnie długo nie czekała, ale to nie ważne, wolno jej, chłopów trzeba trzymać krótko, hehs. - A jak ma być? - odburknęła. Musiał jej o tym przypominać? Jejku, ludzie o niczym innym nie gadają niż tylko o tym. Najchętniej to by pewnie zrobili damski fajt club, gdzie dziewczyny biłyby się w kiślu przed całą szkołą. Ech, ci ludzie! W każdym bądź razie wtedy, na imprezie, jakaś dziewczyna przywaliła jej twarz i przydałoby się jej solidne manto, ale Violet tak łatwo sprowokować się nie dawała! Znaczy oczywiście, rozjuszona była, ale w bójkach to ona zbyt dobra nie jest i mogłaby conajwyżej spróbować drapać i gryźć, a nie jakieś profesjonalne chwyty stosować. Zresztą Zoe stanęła w jej obronie, bardzo dobrze, bo Fioletowa raczej unikała takich sytuacji. Ach, no i całe szczęście, że wstawiona zanadto nie była, bo wtedy już nie ręczy za siebie. Ale tamta laska, ona chyba musiała być pijana albo jedną z przyjezdnych, bo nie wiedziała jeszcze chyba, że z Violet się nie zadziera. Jednak nie martwmy się, spokojnie, będzie czas aby pokazać kto tutaj rządzi! Chociaż ślizgonka szczególnie mściwa nie jest i na pewno jakiejś wielkiej, krwawej zemsty nie szykuje. Jeszcze nadarzy się okazja, jeszcze się nadarzy. - Takie laski powinni w psychiatryku zamykać - stwierdziła naburmuszona, bo przecież największą zniewagą w tym wszystkim było to, że publicznie naruszyła jej piękną buźkę! A zaraz potem ją olśniło i przypomniała sobie o czymś, co dotyczyło Villiersa, a też zdarzyło się na imprezie. Nie, nie mowa bynajmniej o jego bójce. - W ogóle o co chodzi z Gavrilidisem i Faleroyem? - nie wiedziała czy wierzyć w te ich trójkąciki, ale trochę dziwnie to wtedy zabrzmiało. Nie czytała Obserwatora namiętnie od deski do deski ostatnio, więc szczególnie wiele w tej sprawie nie wiedziała i połapać się nie mogła, ale może to akurat na korzyść Villiersa. A może nie? Nie zmienia to faktu, że krążą niebezpieczne pogłoski o jego trójkącie z dwójką prefektów, a on jeszcze je potwierdził, wtedy na imprezie!
No przecież te jego spóźnienie wynikało z tego, że on nigdy nie chodził na spotkania z zegarkiem, a jedynie z myśleniem, że zaraz się zdąży. Taki z niego chamisko i już trzeba się z tym pogodzić, że punktualność nigdy nie była jego zaletą i zapewne nigdy nie będzie. Rili sori fanki. Uśmiechnął się lekko do dziewczyny widząc niezadowolenie jakie wzbudziło to, że wspomniał o feralnym zdarzeniu. Ale on wcale nie pragnął jej urazić. On się chyba martwił. I dopóki przerażała go myśl, że ktoś ją mógł skrzywdzić... To chyba kwalifikowało go jeszcze do ludzi, których nie trzeba leczyć na znieczulicę. Ech tam... Szukanie zalet na siłę nie leży w jego naturze także, więc... Zaczął przyglądać się jej całej. Po prostu jak już wspominałam w wielu postach intrygowało go kobiece piękno. To, jak dbały o siebie, aby wyglądać idealnie. To jak zależało im na ładnym spięciu włosów, czystej sukience, która powiewa ładnie na wietrze. Szału na punkcie butów już w ogóle nie pojmował, ale dostrzegła pewien naturalizm i decydował się go doceniać. Głównie dlatego sypiał prawie z każdą poznaną dziewczyną... Aby zasmakować tego, czego nie pożałowała jej natura i żeby on mógł kiedyś znaleźć tą jedną jedyną inspirującą go rzecz... I to nie przez jedną noc. Takie tam bajdurzenie przed dwudziestą drugą. Romantyczne historie i wydanie nowego tomu bajek... Potem wspomniała o tym jeszcze gorszym zdarzeniu, kiedy zakpił z Ioannis'a, ale czy on chciał źle? Po prostu spił się przed łazienką i jak już wbił tam. To doszedł do wniosku, że wykona ten chory zakład. Że pójdzie i pocałuje się z Jankiem. Tylko po to, żeby pokazać im, że on - Villiers niczego się nie boi i zdecydowanie wszyscy mogą na nim polegać, jako największym koksie w zamku. Wiecie... Ranga zobowiązuje... Czy tego oby nie powinien powiedzieć Violet? A może powinien jej wyznać, że jest gejem i od zawsze kobiety były jego przykrywką? Absolutnie. Zacząłby się śmiać już na początku swojej opowieści i nie wytrzymałby tego, że ludzie by w to uwierzyli. Głupie, naiwne, frajerskie dusze. - Ech tam. Zakład. Nic wielkiego. Kumple podejrzewali, że on chodzi z Mią, ale kręci z Merlinem, co było dziwne... Piłem z nimi i stwierdzili, że powinienem go pocałować. Zrobiłem to. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Banda kretynów bez życia chciała zakpić w prefekcika. Wiesz, że nie lubię tych "idealnych" uczniów. Osobiście nie mam nic do Janka, ale zasady to zasady, więc zrobiłem co podrzucili i wygrałem duże piwo. - Wzruszył ramionami sam słuchając swoich słów, żeby ogarnąć czy dobrze prawi. Heheheeh. - Ale spoko. Przeprosiłem go. Może Dex mu to potem wyjaśni jeszcze raz. - Przecież Capi kolegował się z Vanberg'iem, więc na pewno mu pomoże!
Uwierzyć czy nie uwierzyć - oto jest pytanie. Postawiony został przed Violet pewien dylemat, bo to wszystko było takie absurdalne i zagmatwane, to romansowanie Villiersa z prefektami. Na jego szczęście długo się nie zastanawiała, wiedziała jak na imprezach bywa, poza tym jakoś nie chciało jej się tym przejmować - przyjęła wyjaśnienia. W życiu by nie uwierzyła, że Casper jest gejem, nawet gdyby zarzekał się tak bardzo, bardzo. No co wy, przecież już dawno byłoby o tym głośno, bo chyba nie stopował swoich zachcianek, tak się Fioletowej zdawało przynajmniej. Ta chwila zwątpienia jest całkiem usprawiedliwiona, przecież aby się upewnić, najlepiej zapytać u źródła! Nie żeby ją to interesowało, przecież dlaczego miałoby tak być, niech Villiers robi co chce, prawda? Na swoje wytłumaczenie Violet ma tylko fakt, że przecież ciekawska z niej osóbka i lubi wiedzieć, co się dzieje wokół, a najlepiej żeby wiedziała pierwsza i najwięcej! - No dobra, niech ci będzie. Trochę szkoda, że dyrektor wparował, już miałam przywalić tej dziewczynie! - nie, wcale nie miała, ale pochwalić się jaka to ona waleczna nie jest zawsze można, hehehe. Poza tym raczej nie wszyscy przyjezdni byli tacy dzicy, może to tylko nieliczni, którzy się wyrywają, ale to już ich problemy. Poza tym ten cały zakład! Heheh, mogłaby wysłać kwiaty temu, kto wymyślił Casprowi takie zadanie. Zdawało jej się, że nie przeżył tego za bardzo, ale szkoła pewnie będzie i tak długo o tym gadać, a wścibski Obserwatorek jeszcze przez tygodnie będzie o tym pisał! Może odpuści sobie te gadki o niej, a także o rzekomych treningach jakie z Villiersem odgrywała, Merlin jeden wie co mu się roi w tej wszędobylskiej główce. Poza tym tego pana O. to w ogóle w Mungu przebadać powinni czy aby na pewno zdrowy na umyśle jest. Zresztą to raczej mało ważne, teraz do głowy przyszedł jej bowiem Lawek, w sumie Lavoisier sama nie wie dlaczego, on miałby komentarz na to wszystko. Czasami nachodziły ją takie rozmyślania i to nie było ani fajne, ani pomocne. Zawsze potem na myśl przychodziły jej wszystkie rzeczy, na które ostatnio akurat nie miała i bla bla, tego typu pierdoły. Ale nie dajmy się zwariować! Trzeba przerwać to myślenie, bo zaprowadzi ją donikąd. - W sumie to biedni prefekci, ciekawe co tam stary Hampson dla nich wymyślił - a ta znów o jednym! Dziwne dziewczę z niej czasami, przyznaję, chyba jakieś wiosenne przesilenie jej dopadło, heheh.
Villiers, jak to na Villiers'a przystało, miał w dupie czy Gavirilidis będzie z nim teraz gadał czy rzucał krwiożercze spojrzenia. Nie podniecało go to. Miał swoje życie... I właściwie własnie próbował się nim zająć. Sam też nie był zadowolony z przyjazdu tych dziwnych ludzi. Przyjechali i co? Do tej pory nie został rozegrany nawet jeden mecz. Przecież to beznadziejne. Bo szczerze mówiąc... On nie był w Znikaczach, ale chętnie by popatrzył jak inni się tłuką. Czemu nie wzięli kapitana drużyny Ślizgonów do drużyny reprezentacyjnej? Raz. Villiers został oceniony, jako niestabilny... Cholernie zdolny, ale kierujący się jeszcze emocjami. Poza tym względy dyplomatyczne... Nie postawią przecież chłopca alfonsa na boisku pośród kilkunastu nowych twarzy, kiedy na siłę chcą zbudować między szkołami przyjemną atmosferę. Coś chyba nie pykło w zamyśle, bo jak widać wszyscy aż się palili do wspólnych igraszek. Nawet Kacperkowi nie przyszło jeszcze do głowy podrywać panienek z Red Rocks lub Riverside. Miał to gdzieś. Najlepszy towar jest na miejscu i nie trzeba wyciągać łapek do dziwnych lasek z innych szkół. Chociażby ta co się rzuciła na Violet... Za ładną buźką kryje się chęć przywalenia wszystkim. Przydałby się psychiatra, albo niech ona swoje leki uspokajające zażywa codziennie, a nie od święta, jak jej mamusia pozwoli. To wszystko wydawało się trochę za bardzo żałosne. Brak współpracy, brak dogadania. Nudziło go to. Red Rocks i Riverside obczajało Hogwart, żeby ogarnąć komu podstawić nogę. Jeśli dołączy do Znikaczy wolał tego dokonać z zaskoczenia, coby nie wpaść w wir wojen z głupimi bachorami z sąsiednich szkół. Jeszcze nie na to czas. Teraz zajmujemy się kimś innym i jesteśmy w teraźniejszości. Rzeczywiście nie był gejem. Tego nie dałoby się ukryć i tyle. Chociaż niektórym całkiem dobrze szło, Casper wolał, aby ludzie widzieli w stu procentach takim jakim jest. I tyle. Koniec kropka. Chyba jeszcze nie dojrzał do maksymy, że milczenie jest złotem. - Hm. Chciałaś ją bić? To całkiem... Ciekawe. - Ostatnie słowo dobierał z wielką starannością, żeby nikogo nie obrazić swoim dziwnym językiem. - Hampson... Hampson to stary kretyn. Nie ma co się przejmować. Pewnie wkręcili mu jakąś bajeczkę i się skończyła zabawa. - No i tyle. Na pewno miał rację. Przecież tam był jego ziom Dexter. Ten potrafił wszystko.
Jak najpierw Violet rozmyślała o wydarzeniach z łazienki prefektów, o swojej niby-bójce i zamieszaniem wokół Villiersa, tak nagle przestała się tym wszystkim przejmować! Stało się to dla niej zupełnie obojętne - w ciągu jednej sekundy. Absurdalne? A jednak. Ale jak to mówią - kobieta zmienną jest! Chociaż po części cieszyła się, że z Casprem się wyjaśniło. To tylko durny zakład, jak dobrze! Wprawdzie niewiele interesowały ją romanse Villiersa, przynajmniej chciałaby aby tak było, ale jakaś część jej podświadomości twierdziła inaczej. Jak zwykle coś się nie zgadzało, na szczęście to już sprawa zamknięta, już nie będzie o tym myśleć. Gorzej by było, gdyby jego naprawdę łączyło coś z prefektami! Wtedy miałaby istny harmider w głowie, choć wcale by tego nie chciała. - Jakoś z tego wyjdą - tym oto krótkim akcentem zakończyła analizowanie ostatnich wydarzeń. Teraz pozostało jej się tylko zachwycać udaną imprezą, wiosną, która wreszcie zagościła na dobre w Anglii, i fajnym życiem. W tym swoim świetnym nastroju zaczęła nerwowo stukać palcami o brzeg ławki, na której siedziała. Nie bardzo wiedziała o czym mówić, jakoś wszystko wyleciało jej z głowy w jednym momencie. - Jak ci życie mija? - postanowiła w końcu zapytać, bo przecież to Villiers. Zaraz pewnie będzie miał masę rzeczy do opowiadania, ale z drugiej strony może nie powie nic? Z tym człowiekiem nigdy nic nie wiadomo, różnie z nim bywało i nie zapowiadało się, aby było inaczej. Nie chciała słyszeć o kolejnych jego podbojach, bo nie wiedziała nawet, czy takowe były. Zwyczajnie zdawała sobie sprawę, że wystarczy jeden niewłaściwy ruch, a zaraz dowie się o czymś, czego wolałaby nie wiedzieć. Jednak to nic, to nic! Prędzej czy później i o tym zapomni. Jak na razie cieszyła się, że nie została w dormitorium. W pokoju wspólnym Slytherinu kręciły się teraz przyjezdne z Australii bodajże, niektóre tak się obnosiły swoją obecnością tutaj, że aż patrzeć na to nie można! Wszyscy wokół gadali teraz tylko o tym, na szczęście Violet była inna i nawet jeśli dużo myślała, to przymknęła jadaczkę i nie mówiła. Od teraz już nie.
Charlie nie było, bo była chora. Bo źle się czuła i cośtam. Wszystko było źle i najgorzej i nie wchodźmy w szczegóły. Ominęła przez to prawie cały rok w Hogwarcie, nie wzięła udziału w żadnym meczu, przegapiła okazje stworzenia nowych, zajebistych znajomości i zaniedbała te ze starej szkoły. Wszystko to na marne, bo trop w sprawie jej brata okazał się fałszywy. Nie było Charlesa i nie było niczego. Charlie opuściła dom i od miesiąca teleportowała się tylko z miejsca na miejsce, odzyskując spokój ducha w dżunglach, świątyniach i innych dziwnych miejscach. Ale kiedy wróciła do Hogwartu, wszystko na nowo ją przytłoczyło. Do szatni przyszła automatycznie, jak robot, chociaż nigdy nawet tu nie była. Nie przygotowywała się tu do żadnego meczu. Nic się nie działo, a przecież to niewybaczalna zbrodnia w jej szalonym, barwnym życiu. Nic się nie stało.
Płakała głośno, krzyczała na ławki, biła pięściami w szafki, aż rozkrwawiły się knykcie i pękła kość w nadgarstku. Osunęła się na podłogę, trzymając drugą dłonią złamaną rękę i szlochała. To nie był dobry dzień. Nic się nie stało.
Amelia postanowiła zwiedzić Hogwart. Z braku jakiegoś konkretnego zajęcia na święta, nie wiedziała kompletnie co ma ze sobą zrobić. Poznanie zamku "od podszewki" wydawało się całkiem ciekawym pomysłem. Postanowiła zacząć od błoni, a konkretniej od boiska Quidditcha. Samo w sobie boisko widziała już wiele, wiele razy, jednak nigdy nie była w szatni. Nie grała w szkolnej drużynie, toteż nie miała zbyt wielkiej okazji do poznania tego sportu "od kulis". Więc.. szatnie. Weszła do jednej z nich z lekkim uśmiechem na twarzy, rozglądając się dookoła. Przez chwilę nie zauważyła dziewczyny, nie usłyszała szlochu, tak głośno waliło jej serce. Otworzyła jedną szafkę - pusta, drugą - pusta. W trzeciej natomiast znalazła zestaw ratowniczy każdego przyzwoitego gracza - butelkę Ognistej i jakiś sok z czarnej porzeczki. Uśmiechnęła się pod nosem i nagle podskoczyła, odsuwając się możliwie najdalej od miejsca, w którym coś się poruszyła. Dopiero teraz zauważyła jakąś biedną dziewczynę, siedzącą na podłodze, płaczącą. Zdziwiła się, że ktoś mógł akurat wybrać sobie to miejsce na wylewanie swoich smutków. Wzruszyła tylko ramionami i zerknęła na dziewczynę jeszcze raz. Odezwać się, nie odezwać? Zapytać czy wszystko w porządku? Wreszcie zdecydowała się podejść do niej i kucnąć obok. - Wszystko w porządku? - spytała, dotykając delikatnie dłonią jej kolana. Skąd wzięła się u niej ta dobroć i miłość? Może to przez to, że sama bardzo, ale to bardzo jej potrzebowała. To po pierwsze. Po drugie.. dziewczynka spodobała się Amelii, inaczej, niż zwykła koleżanka. Nie wiedziała rzecz jasna jakiej jest orientacji, pierwszy razy widziała ją w ogóle w tej szkole, jednak spodobała jej się. Skoro nie okaże się także homoseksualna - albo przynajmniej bi - to panna Wotery może sobie chociaż odrobinę poflirtować z tą dziewczynką. Oczywiście, jeśli uda jej się sprawić, coby dziewczyna nie robiła kałuży na podłodze z jej łez i nie zanosiła się tak potwornie od płaczu. Zdziwiła się, że ludzie tak potrafią. Ona sama nie płakała prawie nigdy. Jeśli już płakała, to nie był to szloch, nie było to wycie, a po prostu łzy spływające po policzku. Płakała bezgłośnie.
Była zbyt zajęta rozdzieraniem od środka klatki piersiowej, żeby usłyszeć czyjeś kroki w szatni. Nie spodziewała się również żadnego towarzystwa - sama musiała włamać się do szatni, ale nie zamknęła drzwi z powrotem za sobą. Komu mogłoby przyjść do głowy, żeby pojawić się w takim miejscu, tuż przed świętami? Hogwart był głównie pusty, a błonia nieszczególnie zachęcające dla większości uczniów. Jednak nagle drgnęła, czując, jak ktoś dotyka jej kolana i pyta, czy wszystko w porządku. Otworzyła zaczerwienione ślepia. Ledwo widziała cokolwiek przez łzy. Poczuła gorycz w gardle. Nie powinno tak być. Przed nikim nigdy nie była słaba. Nie odsłaniała się tak. Nie rozklejała się tak bez powodu. No właśnie, powodu. - Ktoś mnie zaatakował - powiedziała roztrzęsionym głosem. Kłamała gładko, przychodziło jej to z łatwością. - Był jakiś popierdolony, chciał mnie zabić, nie wiem. Pociągnęła nosem i uniosła złamaną rękę. Zaczynała powoli puchnąć. - Próbował mnie uderzyć, ale nie trafił. - Wskazała na wgniecioną szafkę. - Ale ja też zdążyłam mu przyłożyć. - Pokazała jej rozkrwawione knykcie. Przestała płakać niemal natychmiast, jakby ktoś wcisnął guzik "wyłącz". Zamrugała, pozbywając się ostatnich łez, które teraz musiały już tylko wyschnąć na policzkach. - Rozjebał mi gnata. Znaczy złamał rękę. I spierdolił. Pokiwała energicznie głową. - Dobrze, że na niego nie trafiłaś. Dopiero teraz przyjrzała się dziewczynie bliżej. Wyglądała jak porcelanowa laleczka. Z butelką Ognistej w dłoniach. - Znasz jakieś zaklęcia medyczne? Boli jak skurwysyn.
Może i dziewczyna była dobrym kłamcą, jednak Amelia nie była aż tak łatwowierna. Z powątpiewaniem słuchała opowiastek nieznanej koleżanki, wiedząc doskonale, że wymyśla je na poczekaniu. Cóż, najwyraźniej nie chciała powiedzieć jej prawdy, co wcale nie było dziwne dla panny Wotery, sama nie lubiła zwierzać się ze swoich kłopotów przed kimkolwiek, a co dopiero przed nowo co poznaną osobą. Uśmiechnęła się do niej lekko, chcąc dodać jej otuchy. - Przykro mi. Skoro tak mówisz, to faktycznie dobrze, że nie trafiłam na tego człowieka - westchnęła ciężko, rozglądając się dookoła i podchodząc z niechęcią do drzwi, aby przekręcić w nich zamek. Nie chciała, żeby ktoś wszedł tutaj, gdy wszędzie panował taki ogromy harmider. Spojrzała jeszcze raz na dziewczynę, zastanawiając się czy zna jakieś zaklęcie, które mogłoby jej pomóc. Kiedyś jakieś tam obiło jej się o uszy, jednak nie miała zbyt dobrej pamięci. - Mogę spróbować, ale nie gwarantuję, że przyniesie to oczekiwane efekt - mruknęła cicho, podchodząc do nieznajomej i pochylając się nad nią. Odstawiła butelkę Ognistej na podłogę tuż obok siebie i wyciągnęła różdżkę z kieszeni szaty, bo właśnie ją miała dziś na sobie. Oby tylko nie rozkojarzyła się w złym momencie, oby tylko się nie rozkojarzyła. Nabrała powietrza w płuca z głośnym świstem. - Episkey - wymówiła formułę zaklęcia z jak największym skupieniem. O dziwo wydawało się, że działa. Rany na rękach dziewczyny zaczęły się powoli goić. Przydatne zaklęcie. Nauczyła się go, o ile dobrze pamiętała, na drugim roku studiów. Jej zdaniem nie było ono oczywiście potrzebne, jednak popatrzmy, jakie to zaklęcia mogą przydać się nam w różnych momentach życia. Przez głowę przeszła jej myśl, że po każdej pełni z pewnością będzie używała go na samej sobie. Westchnęła ciężko, starając się nie dać po sobie poznać, że coś ją gnębi. W końcu to nie ona miała taki dziwny problem, jak ta oto siedząca na podłodze dziewczyna. - Proszę, załatwione - uśmiechnęła się przyjaźnie, wstając i odsuwając się kawałek od dziewczyny. Nie chciała, żeby poczuła się ona w jakikolwiek sposób osaczona. Jeśli to co opowiadała mogło okazać się prawdą, to z pewnością wiszenie panny Wotery nad jej głową nie pomagało ani trochę. - Mogę Ci jeszcze jakoś pomóc? - normalnie pewnie nie zadałaby takiego pytania, jednak dzisiaj, w ten magiczny, świąteczny czas jej serce stało się chyba odrobinę, ale tylko odrobinkę, bardziej czułe na ludzkie krzywdy i problemy. Może to też przez to, że sama nie miała ostatnio zbyt udanego życia i chciała się chociaż na chwilę oderwać od swoich zmartwień? Któż to może wiedzieć..
Dziewczyny porozmawiały przez chwilę, a potem każda, jak na grzeczną osóbkę przystało, wróciła do swojego dormitorium.
Elsa, choć zachowywała pozory, wcale nie miała ochoty na wieczne przedłużanie przedziwnej gry w kotka i myszkę. Przynależność do domu Slytherina do czegoś ją zobowiązywała, nie znalazła się tam bez powodu. Była wystarczająco sprytna, aby wybadać kiedy Reyes postanowi odbyć samotny trening. Znajomości z Kanady okazały się wystarczające, a Rousvelt zadbała o to, aby nic nie wyglądało podejrzanie. Miała mu coś do przekazania w tempie ekspresowym, polecenia od nauczyciela, cokolwiek, nie miało to większego znaczenia. W szatni pojawiła się wcześniej, stwierdzając, że ma nawet trochę czasu na poprawienie makijażu. Nie dopieszczała go zbytnio, poprawiła jedynie równe kreski i musnęła usta błyszczykiem. Oparła się wygodnie o szafki, krzyżując ręce na piersiach. Była raczej pewna i zdecydowana, chciała wreszcie przyprzeć bruneta do muru i wycisnąć z niego ostateczną decyzję, czy choćby pogląd na ich wspólną sprawę, inny niż ciągłe powtarzanie zdań, w których figurowało słowo "niebezpieczeństwo". Irytowało ją to całe zawieszenie w przestrzeni po ostatnim spotkaniu. Zresztą, brakowało jej trochę ryzyka. Raczej nie grała zbyt fair, wybierając śliczną, granatową sukienkę, idealnie komponującą się z jej figurą, a do tego wydobywającą jeszcze bardziej barwę tęczówek. Cóż, szkoda było nie skorzystać z broni oczywistej!