Dość duże pomieszczenie, z wielkimi oknami, zazwyczaj jednak zasłoniętymi, by nikt nie mógł podglądać przebierających się w środku uczniów. Przy dwóch ścianach stoją ławki, z haczykami nad nimi by móc powiesić na nich ubrania, a także niewielkie szafeczki. Znajdą się też prysznice i umywalki, by gracze mogli się odświeżyć po wyczerpującej grze. Jedne drzwi prowadzą prosto na boisko. To właśnie tamtędy drużyna wychodzi na mecz.
Autor
Wiadomość
Nell Ripley
Rok Nauki : II
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : Color capillus, kardynał, emanacja biedactwem, słowiański przykuc, baza wiedzy bezużytecznej
Prawda jest taka, że Nell, jakby trzeba było, to by i całą kopalnie jądrową by tu jakimś cudem przeszmuglowała, gdyby tylko Brooks tego potrzebowała, bo przecież dla Soton, to ona wszystko, nawet zdrową nerke. Może niekoniecznie swoją, ale napewno dopasowaną! Widząc, że czarka nadobnej pani kapitan jest już pusta zaraz usłużnie dolała więcej kakao, wiadomo bowiem, że ciepła czekolada, ciepłe uśmiechy i głupie pomysły, to to, czego Nostra miała dla Juli najwięcej. - Szukam pewnego grymuaru o zaklinaniu ognia. - powiedziała uprzednio upewniwszy się, że nikt nie podsłuchuje- Widziałam taki na jednej wystawie na śmiertelnym, ale myślę, że byłoby bardzo ciężko coś stamtąd ukraść... - podrapała się w zamyśleniu po brodzie. Czułaby się dwadzieścia razy mądrzejsza i pewniejsza, gdyby Brooks towarzyszyła jej w tej eskapadzie, ale wolała z pewnością uniknąć sytuacji, w której pani kapitan zabraknie na meczu. Jeszcze wygraliby ci zaśmierdli gryfoni i co wtedy. Hatfu na nich. - No pytam sie normalnie, czemu latasz jak tak zimno jest. Żaden inny kapitan nie wygląda na takiego wariata. - możliwe, że sęk tkwił w tym, że Nell do różnych wyglądów Soton była przywykła, ale bogiem a prawdą jak ta wylądowała stabilnie na ziemi, to jednak można było nabawić się gęsiej skórki nie na żarty! Widząc jednak zupełne niezrozumienie w oczach przyjaciółki machnęła ręką robiąc minę "przypadek beznadziejny" i szczelniej owinęła się za dużą kurtką. - Och brzmi super! - podekscytowała się- Nie było mnie tam chyba od... szóstej klasy? Pamiętasz jak wyrżnęłam w ten kran w brodziku? - zarechotała- Się musiałam tęgo tłumaczyć pigule skąd mam takie limo. Jakoś nie chciała mi uwierzyć jak jej powiedziałam, że mnie stłukłaś pałą. A to przecież dość wiarygodny scenariusz! - tyle głupich rzeczy ile wyczyniały we dwie w dawnych czasach, aż miło na sercu i nostalgia się zbiera. - Ej! Soton! Wiesz co..? - a gdy brunetka spojrzała na nią miała przez chwilę nieodpartą ochotę powiedzieć 'jajco', takie miała przedszkolne poczucie humoru. Jednak na myśli miała coś, konkretnie- A co Ty na to, żebyśmy zrobiły sobie bucket list, ze wszystkimi najdziwniejszymi przygodami jakie sobie miałyśmy od pierwszej klasy? Tak, żeby przeżyć wszystko jeszcze raz zanim skończymy studia? - iskierka durnowatego szczęścia błysnęła w jej oku. Machnęła na Gogola, żeby zostawił czuprynę pani kapitan w spokoju, ten jednak zaraz po tym jak odfrunął, wylądował spowrotem, by walczyć z soplami. Mały, czerwony don Kichot.
Zmęczony umysł nadobnej pani kapitan potrzebował nieco czasu, żeby pojąć, czym jest grymuar. Ona sama postawiłaby pewnie na określenie „książka”, ale nie każdy był takim prostaczkiem, jak ona, tak więc Nelka dała dowód swym krasomówstwem, że nie bez kozery nosiła krukońskie barwy.
- Czemu? Czemu chcesz zaklinać ogień? I uczyć się tego z zakazanych książek? Życie ci niemiłe, Ripley? – zapytała z charakterystyczną dla siebie szorstką troską. Martwiła się i miała ku temu powody. Odkąd jakiś cholerny beduin o mało nie spalił jej żywcem w Arabii, z duuuużym dystansem podchodziła do płomieni i wszystkiego, co było z nimi związane. – Nie możesz się zająć czymś… bezpieczniejszym? Hodowlą plumpek albo nie wiem, naprawą samochodów? – dodała sięgając po kolejny kubeczek z kakao. Brakowało w nim advocatu, ale nie miała, co wybrzydzać, bo ciepło napoju niemal dosłownie ratowało jej w tej chwili życie.
- No właśnie dlatego – odpowiedziała z uśmiechem, starając się jakoś usprawiedliwić fakt, że z własnej nieprzymuszonej woli odmrażała sobie tyłek na kawałku drewna. Nie było to najrozsądniejsze, to fakt, ale czego to się nie robi, jak coś się kocha, prawda? Miłość bywała trudna i wymagała poświęceń, a latanie w mrozie było jednym z nich. Zresztą, sam fakt, że innym nie zależało tak bardzo, jak jej, bywał budujący.
Parsknęła przez nos, kiedy to Nostra przypomniała jej o tamtej feralnej wyprawie, kiedy to jako dwie smarkule włamały się do łazienki, aby docenić uroki kąpania się w królewskiej łaźni prefektów.
- Jak mogła Ci uwierzyć, skoro wtedy miałam z pałką tyle wspólnego, co Gryfoni z inteligencją – rzuciła lekko, ponownie upijając z kubeczka. Nie licząc zatroskania faktem, że Nel chciała zostać arsonistką, to czuła się całkiem miło.
- Jajco, jełopie! – odpowiedziała bez namysłu, dając przyjaciółce delikatnego pstryczka w nos. – No dobra, dobra, co tam? – dodała wesoło i zmarszczyła brwi w zamyśleniu na słowa Ripley. – Hmm… czemu nie. Tylko kto by teraz pamiętał te wszystkie rzeczy, skoro praktycznie co tydzień coś odwalałyśmy. Pamiętasz, jak napoiłyśmy gromem szczury w klasie eliksirów? Sanford z gajowym przez cały dzień biegali za nimi po całej szkole. Na Merlina, jakim cudem udało nam się nie wylecieć?
Chyba sama Morgana tego nie wiedziała. Może to ten kruczy spryt, dzięki któremu, zazwyczaj, były dwa kroki przed każdym. – A, właśnie. Co jutro robisz? Mam dla Ciebie prezent świąteczny i chciałam ci go dać osobiście. Czeka na Ciebie w Dolinie Godryka.
Nell Ripley
Rok Nauki : II
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : Color capillus, kardynał, emanacja biedactwem, słowiański przykuc, baza wiedzy bezużytecznej
Grymuar w głowie Ripley nie tylko brzmiał jakoś bardziej dostojnie, ale też oznaczał książkę bardziej znaczącą niż jakiś tam sobie podrzędny podręcznik. Grymuar to prawdziwie cenna, zawierająca sekretną wiedzę, księga pełna tajemnic. Poza tym, fajniej się wymawia grymuar niż książka. - To nie tak jak myślisz! - powiedziała szybko, unosząc dłowie, jakby się mogła tym gestem uchronić przed bystrym spojrzeniem przyjaciółki. Nie chciała, by Brooks pochopnie wysnuła jakieś niepoprawne wnioski- Ta książka tylko przypadkiem jest zakazana. Po prostu zaklinanie ognia jest niebezpieczne, a sposób, który mnie interesuje nie do końca jest legalny. To wszystko! - -wyjaśniła przyciszonym głosem, kiwając głową z miną, jakby to wyjaśnienie miało być w jakimkolwiek stopniu uspokajające! Oblizała wargi nachylając się i dodała jeszcze, dla pewności- Chodzi o moją pracę. Robię taki.. no taki projekt robię. Fajny. Zobaczysz! - tak więc chodzi o fajny projekt, a książka nie jest zakazana, tylko zawarta w niej wiedza jest niebezpieczna i nielegalna. Brzmi jak typowa środa w życiu Ripley. Parsknęła jednak na wspomnienie plumpek. Ostatnią styczność z nimi miała na zajęciach Opieki nad magicznymi stworzeniami i finalnie na swojej usiadła odbierając jej życie. Plamę ze spodni musiała wywabiać zaklęciem, na całe szczęście zaklęcia szły jej jako-tako, w odróżnieniu od innych przedmiotów. Pokręciła z niedowierzaniem głową, tak samo czując, że absurdalnym jest odmrażanie sobie dupy na miotle, jak absurdalnym mogły wydawać się Brooks poszukiwania nielegalnych książek przez Nell. Choć obie miały obiekcje do działań tej drugiej, to finalnie przecież i tak wspierałyby się nawet w drodze do piekła. Oczywiście nie bez uprzedniego stękania, narzekania i suszenia drugiej głowy o to czemu, po co i co z tego. - Oj tam no mi zawsze wydawało się, że dobrze kłamię. - westchnęła z nostalgią. teraz kłamała znacznie lepiej, głównie przez to, że tak szczerze mówiła również prawdę. W jednym zdaniu potrafiła spleść parszywe łgarstwo i święte, czyste wyznania tak, że nikt by się nie poznał. - No chociaż część, jak włamanie do łazienki. Mogłybyśmy spróbować wbić się do składziku z eliksirami. Podłożyć gajowemu łajnobombę - pamiętasz, jak ostatni nas gonił wyzywając od bezmózgich sklątek? To były czasy... - poklepała się po brzuchu, jak stary wujas Janusz na weselu.- O, albo podmienić komuś na egzaminie pióro na to samoodpowiadające, żeby go oblali. Jakoś mi tak tęskno za psikusami. - -zaśmiała się raźno. Same takie wspominki ich idiotycznych wybryków poprawiały jej nastrój i jakby trochę odciągały myśli od tego nieszczęsnego grymuaru. Rzuciła jej chytre spojrzenie, bo nigdy nie ukrywała, że uwielbia prezenty i uwielbia niespodzianki. Sama zazwyczaj nie miała ani kasy ani rozumu, by dawać ludziom cokolwiek, nie posiadała jednak w sercu nuty skruchy i w drugą stronę zawsze cieszyły ją nawet najdrobniejsze gesty. - Planowałam planować ten włam do zakazanego, ale mogę iść do Doliny z Tobą. - pokiwała brwiami. Znów spróbowała odgonić ptaszka z głowy Julci, ale ten ponownie odfrunął tylko na chwilę, by zaraz powrócić na jej czarną czuprynę.
Kiedy ktoś twierdził, że „to nie tak jak myślisz”, prawie zawsze było odwrotnie, czyli tak jak dana osoba myślała. I Julka nie do końca wierzyła w solenne zapewnienia swojej kruczej wiedźminki. Wiele rzeczy było zakazanych bezpodstawnie. Bludger, trawka, długo by wymieniać. Ale książka, którą PRZYPADKIEM ktoś zakazał? Tego jeszcze nia grali!
- W jaki sposób zakazana książka o ogniu miałaby się przydać pani mechanik, hę? – Julka trąciła Nelkę łokciem pod żebro. Delikatnie, rzecz jasna. Nie była, wbrew opinii wielu, uosobieniem wpierdolu i zniszczenia, o ile nie chodziło rzecz jasna o quidditcha. Koniec końców była pałkarką, a ten zawód był raczej słownikową definicją cierpienia.
Widok martwej ryby, zgnieconej zgrabnym tyłkiem przyjaciółki, do dziś nie chciał ulecieć z julkowej pamięci. Do dziś, kiedy tylko jadła rybę, widziała przed oczami ten przerażony, rozmemłany pyszczek, który nie miał pojęcia, co mu się przytrafiło. Biedaczek. W jednej chwili pluskał się wesoło w wodzie, a w drugiej rybie walkirie zabierały go do sadzawki w chmurkach.
- Słowo klucz, to „wydawało” – prychnęła z rozbawieniem, upijając z Nelowego kubeczka. Czy Ripley kłamała lepiej niż kiedyś? Być może. Julka znała ją jednak zbyt długo, żeby dać się na to nabrać. Koniec końców Nell była dorosła i mogła robić wszystko, na co miała ochotę. Zresztą, z Brooks była żadna wyrocznia czy kompas moralny, bo choć spoważniała, to wciąż zdarzało jej się odjebać coś głupiego. A to męczyć chochlika na oczach nauczyciela, a to spuścić łomot Callahanowi na oczach całej szkoły.
- Teraz też są czasy. I to chyba nawet lepsze – stwierdziła mądrze. – Nie wiem jak ty, ale mi dużo lepiej ze sobą, niż te kilka lat temu. Teraz możemy pić piwo bez przypału!
Cieszyło ją to, że koniec końców Nostra zgodziła się na jej propozycję i nawet nie chodziło o to, że Nelka postanowiła odłożyć w czasie swe nielegalne przygody. Chciała po prostu pokazać jej nowy dom, który miał być również dla Ripley miejscem, do którego może uciec przed problemami tego świata, no i miała prezent, który z pewnością przypadnie jej do gustu.
- To co? Odpuszczamy sobie łazienkę prefektów, biorę szybki prysznic i lecimy? – zaproponowała, spoglądając roziskrzonymi oczkami na jedną z najcudowniejszych istotek w tej zapchlonej budzie.
Nell Ripley
Rok Nauki : II
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : Color capillus, kardynał, emanacja biedactwem, słowiański przykuc, baza wiedzy bezużytecznej
Zmrużyła oczy na celne pytanie przyjaciółki wydymając lekko usta i przygryzła wargę biorąc wdech. - Nie jest Ci już zimno? - gwałtowna zmiana tematu miała wybić Brooks z tropu, ale pani Kapitan nie takie numery i nie pierwszy raz z Ripley próbowała wydrylować szczerą odpowiedź. Dziewczyna westchnęła ciężko. - Chce stworzyć taki silnik. I do tego potrzebuję smoczego oddechu, albo jego imitacji. - powiedziała szybko i cicho, lekko nachylając się w stronę brunetki- Jest jedna książka, która zawiera przepis pozwalający stworzyć dokładnie taką reakcję alchemiczną jaka jest mi potrzebna, no ale jest zakazana. Jedyne wzmianki jakie znalazłam to o nieszczęśliwych wypadkach w trakcie pracy przy tym. No ale mi się uda, jestem przecież mądra, co nie? - zarechotała niemal jak żaba. Pchnęła ją lekko w ramie za to nabijactwo bezczelne, bezpodstawne i w ogóle bez pomyślunku. A co jakby się jej przykro zrobiło, hę? - To w sumie racja. Chociaż z przypałem smakowało jakby trochę inaczej, nie? - zaśmiała się lekko. -b[]No dobra, ale nie odpuszczajmy. Po prostu przełóżmy te łazienkę na kiedy indziej, bo ja to jednak trochę bym pomoczyła dupę w bąbelkach.[/b] - westchnęła rozmarzonym tonem. Wyprostowała się jednak i strzepnęła za dużą kurtkę, po czym z wielkim skupieniem zasunęła suwak pod szyję i kiwnęła głową. Gotowa do wymarszu.
Słysząc, jak to Nelka zgrabnie starała się zmienić temat, chcąc nie chcąc, uśmiechnęła się szeroko, czego od razu pożałowała, bo zmrożona skóra napięła się nieprzyjemnie, wywołując ból. Sam ten grymas powinien stanowić odpowiedź na pytanie.
- Zimno, ale dużo mnie. Dziękuję – powiedziała, podnosząc wymownie kubeczek, opróżniony już kilkukrotnie, zanim to Ripley postanowiła w końcu powiedzieć, czemu to planuje włam do DKZ. Pałkarka kiwała głową ze zrozumieniem i cóż, miało to wszystko ręce i nogi. To, że blondyna uwielbiałą majsterkowanie przy autach nie było dla niej niczym nowym, i choć sama wciąż uważała to cłe przedsięwzięcie za niebezpieczne, to jednak doskonale rozumiała chęć ciągłego próbowania i doskonalenia się, nawet jeżeli wszystko dookoła krzyczało: „odpuść sobie”.
- Ok, niech będzie. Tak więc przypomnij mi proszę o tej pelerynie niewidce. Przy okazji postaram się dowiedzieć, kto i kiedy będzie miał dyżury w tamtej okolicy. Może Ci się to przyda – dodała, rozcierając wnętrzem dłoni zaczerwieniony nos.
Na szturchnięcie odpowiedziała tym samym, a po chwili dołożyła jeszcze przyjacielskiego czochrańca, co by się Nelce z tego całego nabijactwa przykro nie zrobiło, bo tego to by sobie chyba do końca życia nie wybaczyła… prawdopodobnie.
- Z przypałem smakowało znacznie lepiej. Ale cóż, porozmawiamy o tym kiedy indziej, bo jeszcze chwila i mi stopy odpadną. I będziesz mnie wtedy musiała mnie wtedy turlać jak piłkę. No to co? Let’s go! – Klępnęła jeszcze Ripley w tyłek, ruszając w kierunku szatni, w której ona mogła wziąć prysznic, a przyjaciółka i jej ptaszek nieco się ogrzać.
Nie potrafił wyjaśnić przyczyny, ale od samego rana czuł się wyjątkowo dziwnie, jakby nie do końca umiał poradzić sobie z własnymi, natrętnymi myślami. Niezaspokojone pragnienia pukały do jego głowy i serca ze zdwojoną mocą, a Olivier zaczął kwestionować wszystko wokoło, pokuszony wizją zerwania się z ojcowskiej smyczy, która zbyt mocno uwierała szyję. Nie wiedział w jaki sposób ma mu powiedzieć, że wcale nie jest zainteresowany wytyczoną mu drogą kariery i że nie jest tym człowiekiem za jakiego mężczyzna go uważa, bez utraty rodzinnego wsparcia, które na ten moment przecież nadal pozostawało dla niego niezbędne. Wkurwiało go to. Niektórzy myśleli, że urodzony ze słynnym, arystokratycznym nazwiskiem ma galeonów pod dostatkiem, ale prawda była taka, że głowa rodu trzymała swe chciwe łapska na bankowej skrytce. Jasne, miało to również swoje plusy. Synowie Damiena uczyli się w ten sposób samodzielności i pracowitości. Rozumieli również, że pieniądze nie spadają z nieba. Goldwyn miał jednak wrażenie, że tylko ograniczony budżet powstrzymuje go przed wzięciem spraw w swoje ręce. Nie pomyślał, że poza funduszami brakuje mu również odrobiny odwagi. Chciał wreszcie być sobą i nie musieć spełniać stawianych względem niego oczekiwań. Tego popołudnia marzył jednak między innymi o tym, żeby przestać zatruwać się podobnymi refleksami na temat smutnej, niesprzyjającej mu rzeczywistości. Nie był w stanie skupić się na czytaniu książki, dlatego w końcu założył na siebie ciepły, ślizgoński dres, mając nadzieję że wysiłek fizyczny pozwoli mu oczyścić umysł i odpędzić złe demony, które zagrzały sobie miejsce wewnątrz jego nastoletniej łepetyny. Nie miał pojęcia ile kilometrów przebiegł, ale wreszcie zziajany, wtargnął do chłopięcej szatni na błoniach, siadając na drewnianej ławce, żeby zdjąć zmoknięte od śniegu buty i ogrzać zziębnięte ciało. Dopiero po dłuższej chwili zdjął resztę ubrań, wrzucając je do pierwszej lepszej szafki, po czym zupełnie nagi udał się pod prysznic, uwalniając przyjemnie letni strumień wody.
Miał wiele do przemyślenia, choć nie rozmawiał o tym niemal z nikim. Właściwie jedynie Scarlett wiedziała, z jakimi myślami mierzył się ostatnio, ale też tylko z powodu poruszenia tematu, gdy szukali prezentów. Potrzebował jeszcze sporo spraw przemyśleć, bo choć czuł, że coś się zmienia, że wyłamuje się w końcu z gorsetu, w jaki wcisnął go ojciec, nie wszystko był gotów porzucić - między innymi myśl o przyszłym zawodzie. Nagle zmienienie swoich planów, kiedy od skończenia szkoły dzieliło go ledwie półtora roku, było istnym szaleństwem, ale może właśnie tego potrzebował. Nie potrafiąc poradzić sobie z rosnącą irytacją, którą potrzebował rozładować, wciągnął na siebie dres i wyszedł biegać, ale to niewiele pomagało, więc ostatecznie skończył latając nad boiskiem z pałką w dłoni, odbijając wściekle tłuczka. Nie wiedział, ile tak naprawdę spędził czasu na miotle, ale czuł się dostatecznie zgrzany, żeby skorzystać w pełni z zasobów szatni i wejść pod prysznic. Nie wziął ze sobą ręcznika, ale od czego ostatecznie były różdżki. Nie przejmując się niczym odłożył sprzęt do quidditcha do składzika, po czym skierował się do szatni. Słyszał odkręconą wodę, jednak nie było to nic, co mogłoby go zniechęcić do szybkiej kąpieli po treningu. Szczególnie że liczył na uspokojenie wkurwiajacego pragnienia spoglądania w ogień. Nie było nigdzie wokół pożaru, nie paliła się żadna świeczka, w którą mógłby się wpatrywać, więc powinno się uspokoić, ale zamiast tego pragnienie jedynie rosło, irytując Jamiego. Student rozebrał się pospiesznie, rzucając rzeczy do szafki, po czym skierował się bez jakiegokolwiek skrępowania pod prysznice, rzucając krótkie spojrzenie na to, kto jeszcze zdecydował się na trening tego dnia. - Dear - rzucił prosto w ramach powitania, jednocześnie odkręcając wodę, ku której zaraz wystawił twarz. - Trenowałeś, bo zamierzasz jednak zapisać się do drużyny? - zagadał, spoglądając na chłopaka z ukosa. Wszystko, nawet rozmowa pod prysznicem, było lepsze od pieprzonej chęci podpalenia szatni, byle tylko widzieć ogień.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Skoncentrowany w pełni na spokojnym szumie wody, który przynajmniej przez chwilę wspomagał go w walce z uporczywymi myślami, nie usłyszał nawet trzaskających drzwi. Nie miał pojęcia, że nie jest tutaj sam i dopiero znajomy głos Norwooda jakby wybudził go ze snu, niemal prowadząc do utraty równowagi na zmoczonym, śliskim podłożu. Ollie przytrzymał się ściany, odwracając głowę w kierunku kumpla, chyba nie do końca zdając sobie jeszcze sprawę z tego, gdzie i w jakiej sytuacji się znaleźli. Nie grał w szkolnej drużynie quidditcha, nigdy nie korzystał też ze wspólnej szatni i pryszniców podczas meczów, żeby przywyknąć do widoku nagich ciał kolegów i traktować go jako coś zupełnie codziennego i normalnego. Nic więc dziwnego, że mimowolnie uniósł wyżej brwi i chrząknął zakłopotany zanim w ogóle przypomniał sobie, że ma język w gębie. – Siema. – Rzucił z niemałym opóźnieniem, starając się wybrzmieć luźno, nonszalancko, chociaż swą śmiałą postawą próbował raczej zamaskować ukłucie podenerwowania. - Mimo wszystko lepiej czuję się na trybunach. – Wzruszył lekko ramionami, bo o ile nie miał nic przeciwko miotłom i nawet chętnie wyleciałby na boisko, tak prędzej widział siebie w roli gracza rezerwowego. Po prostu wiedział, że jest wielu innych ślizgonów, którzy z kaflem czy pałką w ręku radzą sobie dużo lepiej od niego. – A co? Szukasz nowych partnerów do szaleńczej szarży na pętle? Obecni ci się znudzili? – Zagadnął dla podtrzymania rozmowy, bo chyba jeszcze mniej komfortowo czułby się w milczeniu, zwłaszcza w akompaniamencie tych popierdolonych szeptów podświadomości, których nijak nie był w stanie dzisiaj uciszyć. Co się przejmujesz. Podoba ci się, to naciesz oczy. Nie chciał, a jednak łapał się na tym, że zerkał kątem oka na szczupłą, umięśnioną sylwetkę Jamie’ego. Ba, spojrzenie błękitno-zielonych ślepiów powracało do niej co rusz, wreszcie opadając również w okolice pośladków i krocza Norwooda. Przełknął głośno ślinę, a w chwili w której przypadkiem nawiązał kontakt wzrokowy z przyjacielem, gwałtownie podniósł głowę, udając że wcale nie zapuszczał żurawia w jego stronę.
Jamie zaśmiał się, wystawiając znów na moment twarz naprzeciw lecącej wodzie, starając się nie odpowiedzieć źle. Prawdę mówiąc nie kochał tak quidditcha, jak mogło się wydawać. Grał, ponieważ potrafił, ponieważ od małego musiał ćwiczyć, aby panować nad swoją drugą naturą. Skoro więc był w czymś dobry, nie widział powodu, dla którego miałby tego nie robić. Odwrócił się pod wodą, pozwalając wodzie uderzać prosto w swoje plecy, spoglądając od razu w stronę Goldwyna, czując na sobie jego spojrzenie, które przyłapał, jak prześlizgiwało się po rejonach, na które zwykle się nie spoglądało w trakcie wspólnych pryszniców. Nie w taki sposób. - Myślę, że śmiało można powiedzieć, że jestem znudzony i szukam nowych partnerów - odpowiedział w końcu, zakręcając wodę, żeby spokojnie podejść pod prysznic tuż obok Deara, bezczelnie sięgając po jego mydło. Rzucił prosto, że nie zabrał ze sobą swoich rzeczy i posłał chłopakowi nieco krzywy uśmiech. Jasne spojrzenie błyszczało wyzywająco, całym sobą prowokując go, aby spojrzał niżej, aby potwierdził to, co przed chwilą wydawało się Norwoodowi, że dostrzegł. Od momentu, kiedy zdecydował się częściowo przestać ograniczać, kiedy uznał, że może próbować wielu rzeczy, w tym używania swojego daru, budziło się w nim coś, co zdecydowanie przypominało jego siostrę - złośliwość. Widział, że Goldwyn spogląda co chwilę w jego stronę i odnosił wrażenie, że nie miało to wiele wspólnego z zaciekawieniem rozmową. Jednocześnie zachowywał się, jakby z jakiegoś powodu był speszony. Była to pierwsza taka reakcja drugiej osoby w jego obecności, że Jamie nie mógł się powstrzymać przed drażnieniem go dalej. Chciał zobaczyć, jak bardzo może się bawić sytuacją, dopóki drugi chłopak nie pęknie i nie zdradzi swoich pragnień. Bawiąc się w najlepsze, wpatrywał się bezczelnie w twarz Ślizgona, nie odrywając spojrzenia ani na chwilę, gdy jednocześnie przesuwał dłońmi po swoim ciele, teoretycznie robiąc to, po co tak naprawdę tutaj przyszedł - zmywając z siebie pot po treningu, oczyszczając myśli. Jednocześnie tuż obok pragnienia zobaczenia prawdziwego ognia, pożaru, wróciło do niego uczucie, jakiego doznał nad stawem z magi-karpiami, kiedy wyłowiona ryba zdecydowała się go pocałować - czuł, że musi wyznać komuś miłość, choć jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, jak idiotyczna była to zachcianka. - Nad czym myślisz, że spojrzenie ci ucieka? - zapytał w końcu, przechylając nieco głowę w bok, robiąc krok w jego stronę, aby oddać, co pożyczył.
Doskonale wiedział, że nie powinien się tak Norwoodowi przyglądać, ale widok spływającej powoli po jego naprężonych mięśniach wody okazał się zbyt silną pokusą, której młodziutki Dear po prostu nie potrafił się przeciwstawić. Niejako bił się z myślami co do tego, czego naprawdę chciał, a co mu wypadało, a że te cholerne szepty niezwykle skutecznie namawiały go do złego, ostatecznie zaintrygowane spojrzenie coraz śmielej prześlizgiwało się między udami kolegi, wypatrując jeszcze ciekawszych, grzeszniejszych obrazów. Początkowo Jamie ułatwił mu zadanie naturalną zmianą ułożenia ciała, a jednak pod naporem jego błękitnych oczu, Olivier wyraźnie speszony przekręcił głowę w bok, starając się ukryć poświęcaną jeszcze przed momentem blondynowi uwagę. - Szukasz w złym miejscu, Jamie. Prędzej złapałbym tego zjebanego znicza niż trafił kaflem w środek obręczy… – Mruknął nieco zawiedziony swoimi umiejętnościami miotlarskimi, a raczej quidditchowymi, wszak nie chodziło o sam lot na kiju. Latał całkiem nieźle. Nie ogarniał jednak tych wszystkich magicznych kombinacji, i niewykluczone że o wiele lepiej poradziłby sobie w wyścigach, które niestety nie cieszyły się już taką popularnością. – …nie mówiąc już o podaniach przez połowę boiska. – Dokończył powoli i niepewnie w obliczu wyzywającego, prowokującego spojrzenia starszego chłopaka, które może nie zrobiłoby na nim aż takiego wrażenia, gdyby jego właściciel nie paradował przed nim całkiem nagi. Olivier nie pamiętał, kiedy ostatnio został wystawiony na tak trudną próbę, ale wzniósł się na wyżyny silnej woli i opanowania, byleby tylko nie stracić z oczu jasnych tęczówek. Czuł, że nie może się na skutek ich blasku złamać, acz wiele kosztowało go utrzymanie tej pozy. Ba, nawet nie zauważył, że tak naprawdę Jamie zbliżył się do niego wyłącznie po to, żeby skraść jego mydło. Nie zarejestrował również rzuconych przed niego naprędce wyjaśnień, skoncentrowany jedynie na utrzymaniu samokontroli. Wydawało mu się, że wyszedł z tej bitwy zwycięsko, ale okazało się że jego kompan nie złożył jeszcze broni. Nadal uśmiechał się do niego bezczelnie, a uniesione kąciki ust jakby uśpiły czujność Goldwyna, który wpierw zerknął instynktownie na usta Norwooda, a potem powiódł wzrokiem za przesuwającymi się po jego ciele dłońmi. Kurwa. Upomniał samego siebie w myślach. Przestań z tym walczyć, co ci szkodzi… Ponownie walczyły w nim dwa wilki, ale nie to było najgorsze. Ollie odwrócił się do chłopaka tyłem, bynajmniej nie po to, żeby wyeksponować swoje pośladki, a raczej zasłonić ten organ, który zdecydowanie nie powinien w tych okolicznościach stanąć na baczność. – Hm? – Nie mając lepszego pomysłu, postanowił udawać głupiego. – Ja wiem? O niczym. Zgubiłem mydło. – Zaczął się tłumaczyć równie bezsensownie, ostrożnie sięgając ręką po odnalezioną, a raczej właśnie oddaną mu zgubę.
Ślizgon kolejny raz zaśmiał się, gdy tylko dotarło do niego, że jego przyjaciel nie wyłapał, że zdecydowanie nie mówił o kolegach z drużyny. To była chwila, w której zastanawiał się, czy podobnie czuła się Carly, kiedy zarzucała przynętę, czekając, czy jej zwierzyna złapie się na to. Musiał też przyznać, że zabawa, w jaką coraz bardziej się wkręcał, była interesująca. Nie wiedział, czy za zachowaniem Goldwyna stały jego pragnienia, coś, co Dear starał się ukrywać, czy być może w tym momencie urok wili działał mocniej. Prawdę mówiąc, Jamie nie próbował nawet tego kontrolować, nie po wysiłku, zakładając, że nie miał tak naprawdę sił na to, aby utrzymywać urok, jaki mógł roztaczać. Nie wiedział, jak to właściwie działało, a nie mając kogo tak naprawdę o to dopytać, płynął z prądem. Starał się zwracać uwagę na to, jak się czuł i co czuł, aby odkryć, kiedy kogoś przyciągał on, jako osoba, a kiedy była to jego druga natura. Próbując zwilować Basila, robił to w pełni świadomie, ale teraz dawał się ponieść chwili, tak długo, jak długo odczuwał z tego powodu jakąkolwiek przyjemność, jak długo mógł w ten sposób zagłuszać wewnętrzną walkę o wyznanie miłości pierwszej lepszej osobie, czy podpaleniu wszystkiego, aby nacieszyć oczy widokiem płomieni. - Zawsze możemy wspólnie poćwiczyć i podszkolić cię, choćby po to, żebyś był pewien, że potrafisz coś więcej - odpowiedział prosto, wracając na chwilę do tematu quidditcha, skoro tego chciał drugi student. Nie zamierzał jednak dać mu wiele wytchnienia, po chwili zbliżając się do niego i obserwując reakcje, które były niesamowicie intrygujące i bawiące. Zupełnie, jakby starał się udawać, że nie patrzył na niego, że nie chciał od niego czegoś więcej. Jamie chciał usłyszeć to, o czym Goldie myślał. Goldie, nie Ollie, ponieważ w tym momencie nic w chłopaku nie przypominało jego z zajęć. Jeszcze szerszy uśmiech pojawił się na twarzy Norwooda, gdy tylko Dear odwrócił się do niego tyłem. Nie był podkręcony w równym stopniu, co młodszy Ślizgon, ale nie miał ochoty przerywać zabawy. Wiedział, że jego zachowanie można było dopisać pod znęcanie się, niezbyt inwazyjne, ale wciąż było to uporczywe, celowe dręczenie drugiej osoby. Choć zdawał sobie sprawę, że nie tak powinien się zachowywać, nie potrafił się powstrzymać, przed podejściem do Goldwyna i nachyleniu się do jego ucha. - Chyba masz problem skupić się na otoczeniu - powiedział cicho, starając się nie dotknąć przypadkiem chłopaka, choć jednocześnie ciekawiło go, jakby zareagował, gdyby przesunął ustami po jego uchu. Powstrzymał się przed tym, upominając siebie, że mimo wszystko nie powinien przekraczać pewnych granic. - Możesz po prostu powiedzieć, czego chcesz - dodał cicho, nim wyprostował się, nie odrywając wciąż spojrzenia od chłopaka, ciekaw, czy ten odważy się cokolwiek powiedzieć, czy dalej będzie unikał szczerości. To naprawdę było zabawne i choć Jamie mógłby spokojnie skierować się do szatni, aby wysuszyć się i przebrać, oparł się bokiem o ścianę prysznica wpatrując się wciąż w Goldwyna.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Nie wyłapał spontanicznej zmiany tematu, za to na pewno złapał się na zarzucony przez wilowatego przyjaciela haczyk, nie będąc nijak w stanie przeciwstawić się jego urokowi. Nie miał pojęcia czy Jamie wpływa na niego świadomie, czy może przypadkiem rozsiewa wokół siebie wyjątkowo silny, przyciągający czar, czy… – ale tego rozwiązania Olivier jakby nie chciał analizować – to jego niezaspokojone pragnienia wzięły wreszcie nad nim górę, a w połączeniu ze złowieszczymi podszeptami, kazały mu sięgać dokładnie po to, czego mu w życiu brakowało. Potężnej dawki adrenaliny i przystojnego mężczyzny, który poświęciłby mu całą swoją uwagę. Potrzebował bliskości, spełnienia i chciał poczuć dotyk dłoni Norwooda na swoim ciele, dlatego… jedyne o czym obecnie marzył to, że kuszący partner po prostu zejdzie mu z oczu. Tak, jakkolwiek absurdalnie by to nie wybrzmiało, Goldwyn bał się obnażyć, nie dosłownie a w przenośni, i między innymi dlatego ukrywał przed światem wszystko to, co mu w duszy grało, nawet jeżeli w ten sposób sam nie mógł zaznać spokoju. - Dobra, poćwiczyć możemy. – Mruknął zbywająco w odpowiedzi, mając nadzieję że starszy kumpel w końcu mu odpuści i skieruje się w stronę szatni, ucinając jego wewnętrzną walkę z odruchami, nad którymi zdecydowanie nie potrafił zapanować. Nie zliczyłby ile razy zapuszczał żurawia w jego stronę, a brak kontroli nad tym jak reagowało jego ciało, sprawiała że zachowywał się coraz bardziej nerwowo, zwłaszcza gdy Jamie znalazł się tuż za jego plecami. Nie odezwał się, czując jego gorący oddech na własnym karku, na skutek którego serce zabiło szybciej, a młodziutki Dear lekko przymknął powieki. Dopiero po chwili, przygryzając delikatnie wargę, jakby oprzytomniał, przypominając sobie zarazem że nie powinien dawać Norwoodowi choćby grama satysfakcji. – Kurwa mać, Jamie. Chciałbym sobie najzwyczajniej w świecie zwalić konia, więc jeżeli nie zamierzasz mi w tym pomóc, to po prostu stąd wyjdź z łaski swojej. – Warknął na niego nieco śmielej, acz nie odwrócił się, przechylając jedynie głowę, żeby spojrzeć w jego kierunku.
W głowie Jamiego zapaliła się jedna lampka obwieszczająca zwycięstwo w tej niewielkiej, zdecydowanie nierównej walce. Obserwował zachowanie młodszego Ślizgona i miał wrażenie, że gdyby tylko go dotknął, ten mógłby wydać z siebie co ciekawsze odgłosy. Nie wiedział jednak, czy byłby to pomruk, warknięcie, czy może jęk wyrażający chęć większego kontaktu fizycznego. To wszystko sprawiało, że Norwood nie mógł przestać się uśmiechać, czując się zwyczajnie dobrze, jakby jego ego było w tej chwili mile łechtane, co być może nie było dalekie od prawdy. - Dlaczego mam wychodzić, skoro szykuje się widowisko? - odpowiedział prosto, a bezczelny błysk w jego spojrzeniu jasno świadczył o tym, że nie zamierzał w tej chwili zostawić Deara samego. Przesunął dłonią po swojej twarzy, przesuwając wolniej palcami po swoich wargach, zastanawiając się, jak daleko mógł ciągnąć zabawę, jak bardzo mógł bawić się cierpliwością Goldwyna. - Nie przejmuj się mną zupełnie i się zabaw. Jestem niesamowicie ciekaw, jak będziesz w tym czasie wyglądać. Chyba że jednak potrzebujesz mojej pomocy, ale o to musisz grzeczniej poprosić - dodał, robiąc krok bliżej drugiego studenta, wyciągając w jego stronę dłoń tylko po to, aby położyć ją na jego karku, zaciskając na moment palce, żeby pociągnąć mocno w swoją stronę, ułatwiając sobie spojrzenie w dół jego ciała, widząc idealnie wszystko to, co próbował ukryć. - Ćwiczenia tak cię kręcą, czy będzie w tym trochę mojej… winy? - zadał kolejne pytanie, nie przestając się bezczelnie uśmiechać, puszczając od razu kark Deara, ciekaw tego, co chłopak zrobi. Odsunął się od niego ponownie na pół kroku, aby oprzeć się plecami o ścianę, zaplatając przy tym ramiona na piersi. Nie mógł powiedzieć, żeby nie zaczynała na niego działać zabawa, która z każdą sekundą pochłaniała go bardziej. Zabawa w testowanie drugiej strony, jeszcze bardziej interesująca, niż gdy próbował zwilować Basila. Prawdę mówiąc, Jamie miał ochotę doprowadzić ją do końca jedynie po to, żeby sprawdzić, co może się stać, jak będzie się zachowywał Goldwyn później i o jak wiele z tego, co teraz się działo, będzie go obwiniał.
Dobrze wiedział, że gdyby tylko Jamie postanowił go teraz dotknąć, wznieciłby jeszcze ogień rozpalający i tak szalejącą burzę hormonów. Trudno było mu przejść obojętnie obok urokliwego, acz bezczelnego uśmiechu kumpla, a im dłużej przypatrywał się uniesionym kącikom jest ust, tym intensywniej wypełniało go to irytujące, nieodparte pragnienie, którego nie potrafił do końca nazwać. Nie był pewien czy wolałby zatonąć w pocałunku tych kuszących warg, czy może rozkwasić tę wyśmiewającą się z niego mordę. Nie chciał, przede wszystkim nie chciał jednak dać Norwoodowi za wygraną ani łechtać jego wilowatego ego, chociaż musiał na krótką chwilę przymknąć powieki i złapać głębszy oddech, żeby odnaleźć w sobie siłę do pojęcia rzuconej mu rękawicy. - Nie sądziłem, że aż tak pragniesz mojego penisa. – Podniósł wreszcie głowę, spoglądając prowokująco na wężowatego przyjaciela, a nawet odwrócił się w jego stronę, nie bacząc na wyraźnie widoczną oznakę podniecenia. Starał się nie myśleć o własnej nagości, ale jednocześnie nie miał pojęcia co zrobić z rękoma, skoro nie mógł najzwyczajniej w świecie ukryć ich w kieszeniach spodni albo bluzy. Ostatecznie splótł więc ramiona na klatce piersiowej, opierając się plecami o prysznicową ścianę, ale nawet jeżeli udawał niewzruszonego postawą Jamiego, spojrzenie błękitno-zielonych oczu mimowolnie powiodło za przesuwającymi się wolno palcami chłopaka. – Chyba żartujesz, o nic nie będę cię prosił. – Prychnął kpiąco, dostrzegając pochylającą się niżej głowę kolegi, który chyba nie do końca świadomie wręczył mu do rąk argument, tak niezbędny w tej dotychczas nierównej walce. Musiał natomiast przyznać, że niełatwo było mu znieść ten cholerny dotyk. Tak bardzo o go przecież teraz potrzebował… ale zdecydowanie nie na własnym karku. - Będzie, jeżeli stąd nie wyjdziesz. – Westchnął, kręcąc ze zrezygnowaniem łepetyną, niby to udając urażonego. – Ćwiczenia podnoszą adrenalinę, poza tym nie miałem kiedy… – Przerwał, teatralnie przewracając oczami, bo i dotarło do niego jak kuriozalnie wygląda ta sytuacja, a tym samym musiał zastanowić się nad doborem właściwego orężu. Teraz już nie tylko Norwood nabrał ochoty na przetestowanie cierpliwości i wytrzymałości rywala. – Nie jestem gejem… – Próbował wybrzmieć jak najbardziej przekonująco. – …ale ręka to ręka, nie? Skoro tak bardzo chcesz, zapraszam. – Wskazał wymownym gestem na wyczekującą przyjemności męskość, uśmiechając się do Jamiego półgębkiem. – Najwyżej zamknę oczy i pomyślę sobie, że stoi przy mnie jakaś seksowna laska. Ja wiem? Może Carly. Tak, Carly jest nawet niezła. – Parę minut temu sprawiał wrażenie przerażonego zdemaskowaniem jego sekretu kociaka, ale teraz niczym przyczajony tygrys, przechodził do kontrataku.
Jak szybko niewinna, choć bezczelna, zabawa może zmienić się w coś innego? Choć scenerie mieli idealną do znacznie bardziej gorącej aktywności, za sprawą kilku nieprzemyślanych słów, krew Jamiego zaczęła się gotować, jednak nie tak, jak mógłby teraz chcieć. Chciał odpowiedzieć równie bezczelnie, że zamierzał jedynie patrzeć, nie pomagać. Chciał nawet zwrócić uwagę na ciekawy dobór słów, na to, że młodszy student od razu zaznaczył, że nie był gejem, co w zaistniałej sytuacji brzmiało niesamowicie zabawnie, ale nic podobnego nie zdążył wypowiedzieć. Drwiący uśmiech zastygł na jego twarzy, w miarę dalszych słów Deara, a rozbawienie szybko ustąpiło wściekłości, która zaczęła przechodzić w furię, barwiącą jego oczy na czarno.
Lata panowania nad tą stroną natury, skupianie się jedynie na tym, żeby sprowokowany nie rozszarpał żadnego idioty, pozwoliły teraz częściowo się kontrolować, choć miał ochotę wyszarpać Ślizgonowi język z gardła. Potrafił znieść wiele, mógłby nawet zadrwić, sugerując, że jeśli ma być seksowną laską to wyczaruje sobie perukę, ale wspomnienie jednej, konkretnej dziewczyny było przekroczeniem wszelkich granic. To był błąd, którego Norwood nie mógł puścić płazem, nie mógł udawać, że nie słyszał tego, co Goldwyn powiedział.
W jednej chwili sięgnął do szyi chłopaka, zaciskając na niej mocno dłoń aby szarpnąwszy, docisnąć go do ściany prysznica. Miał świadomość, że jego dłonie uległy zmiany, a zaostrzone pazury wbijały się teraz w skórę chłopaka, pozostawiając po sobie ślady, które nie znikną tak szybko. Wiedział, że z pewnością, również rysy jego twarzy, dziko wyostrzone zdradzają, na jakiej krawędzi panowania nad sobą w tej chwili był, ale nic nie miało teraz znaczenia.
- Nawet nie próbuj myśleć o Scarlett – warknął, zaciskając odrobinę mocniej palce na szyi chłopaka, blokując przepływ krwi do jego głowy. – Chyba że nie chcesz mieć czego sobie zwalić pod prysznicem, zapewniając wszystkich wokół, że nie jesteś gejem – dodał, nachylając się do jego ucha. Nie wiedział, czy trafiał we właściwy punkt, ale podejrzewał, że skoro przed nim bronił się, że jego orientacja seksualna jest równie prosta co wyznaczona przez ojca ścieżka zawodowa, z pewnością broniłby się tak przed innymi. Ten, kto tak się broni, zwykle boi się zostać zaszufladkowany pod konkretną łatką społeczną. Teraz to wszystko nie miało znaczenia, gdy Jamie powstrzymywał się od wbicia pazurów głębiej w ciało chłopaka, od okaleczenia go na tyle mocno, żeby nie mógł myśleć o nikim bez bólu w kroczu.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Przyglądał się jeszcze uważniej dotychczas bezczelnie rozpromienionej twarzy kumpla, którego oczy niespodziewanie pokryły się czernią, wyraźnie świadczącą o tym, że udało mu się trafić w najczulszy punkt. Cień satysfakcji wymalowany w kącikach ust Deara prędko został jednak wymazany za sprawą drwiącego uśmiechu Norwooda, który zresztą podziałał na młodszego ze Ślizgonów jak czerwona płachta na byka. Olivier zdawał sobie sprawę z tego, że przesadził, że posunął się w tej słownej potyczce o krok za daleko, ale nie mógł tak po prostu przyznać się do błędu. – Zatłukę cię, gnoju! - Zamiast tego uprzedził rywala, wyrywając się do przodu jak zerwany ze smyczy chart. Zamachnął się, a zaciśnięta w pięść dłoń pomknęła ku brodzie Jamiego w nieszczędzącym siły uderzeniu. Pewnie wyprowadziłby również kolejny cios, gdyby nie owijające się wokół szyi palce wilowatego przyjaciela i rosłe ciało przypierające go do prysznicowej ściany. Przez moment doszukiwał się jeszcze okazji do kontrataku, jednak ręka coraz mocniej dociskająca jego gardło skutecznie ograniczyła mu nie tylko pole manewru, ale również dopływ tlenu. Słowa stającego w obronie Scarlett braciszka docierały do niego jak przez mgłę, a na skutek podduszenia do nagłego skoku adrenaliny dołączył również zwiększony poziom endorfin i dopaminy. Nie zauważył nawet, kiedy przestał potrzebować dotyku - przynajmniej tego, o który tak trudno było mu poprosić – zupełnie tracąc kontrolę nad własnym ciałem. Rozszalałe hormony ponownie wzięły nad nim górę, tym razem jednak w pełni, doprowadzając krew do rozkosznego wrzenia. Pragnął spełnienia, ale na pewno nie chciał dobrnąć do punktu kulminacyjnego właśnie w taki sposób. Mimowolnie przymknął ślepia, wydając z siebie cichy, zduszony pomruk w marnej próbie złapania choćby płytszego oddechu, a gdy tylko otworzył oczy ponownie, spoglądając odruchowo niżej, ujrzał na udach i podbrzuszu zdecydowanie wyższego od niego kolegi dowody dokonanej zbrodni. Szczęściem w nieszczęściu wbijające się coraz głębiej pod skórę pazury nie pozwoliły mu traktować tej ekstazy w kategoriach porażki. Nie miał nawet czasu zastanowić się nad tym, co się przed momentem wydarzyło, skoro myśli przesłaniało niebezpiecznie dławiące uczucie. Policzki Goldwyna poczerwieniały, już nie tylko z powodu wstydu, ale przede wszystkim braku życiodajnego powietrza. Podniósł więc głowę, powracając załzawionym spojrzeniem na twarz Jamiego, a wyostrzone w dzikości rysy przestraszyły go nie na żarty. – Zo-staw mnie, po-je-ba-ło cię? – Wycharczał ledwie zrozumiale, na wszelkie sposoby próbując odepchnąć od siebie rozwścieczoną harpię, ale niestety w tej chwili walka naprawdę była nierówna, a jego defensywa przypominała raczej nerwowe wierzganie kopytami.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Dlaczego jakiś kretyn zostawił quidditchowy ochraniacz w sali spotkań IKE? Bazyl sam chciałby wiedzieć. Nie tylko dlaczego, ale też i kto to był, żeby móc mu nakopać w dupsko. Nie znosił takiego niedbalstwa, życie Bazyla było uporządkowane, miało swoje miejsca i zasady, sfery w których mogło być luźniej, ale i przestrzeń, która wymagała konkretnych przepisów. Ochraniacze quidditchowe były w IKE na plaster do dupy, obstawiał, że jakiś Sawyer leniwiec zostawił je po treningu, licząc na to, że skrzaty domowe odstawią je na miejsce. A takiego wała, to on, niepocieszony, umęczony, lazł aż do szatni by te ochraniacze odnieść. Kiedy wszedł do środka, początkowo nawet się nie obejrzał na scenkę odstawiającą się pod prysznicem. Najpierw pomyślał, że chłopaki sie myją po treningu, a co go obchodzi jak sie ludzie myją, nie będzie oceniał kto jak dupe szoruje. Widząc kątem oka, jak jeden drugiego przypiera do ściany z takim impetem, że się kurek z wodą odkręcił i zaczął ich oblewać jak w jakimś filmie porno, uniósł jedynie brwi, poganiając się w myślach, bo nie zamierzał nikogo pouczać czy się warto czy nie warto ruchać w szatni. Wrzucił ochraniacze na półkę i odwracając się właściwie przypadkiem dostrzegł sączącą się z szyi jednego z nich krew i tylko z powodu tych czerwonych, leniwie rozciągających się kresek zatrzymał się w pół kroku. Zmarszczył brwi, mrużąc swoje kaprawe oczki, w końcu nie dowidział, ale się długo przyglądać nie musiał, by rozpoznać Dear'a, będącego tym przypieranym i jakąś potworę, atakującą go w dzikim szale. Nigdy nie widział półwili "w akcji", ale czytał o tym w kilku książkach o krzyżowanych gatunkach, więc poznał po podobieństwie do ryciny, że to nie jakiś omam poalkoholowego kaca, ani najeźdźca z kosmosu Dear'a dusi, a właśnie potomek tych pozornie pięknych istot. Nie potrzebował wiele, by wydedukować kim jest owy przeciwnik, choć ze zmienionymi rysami znacząco tracił na uroku. Kane upuścił torbę na ławkę, ruszając w ich kierunku w obawie, że ten zaraz rzeczywiście i całkowicie wyrwie Goldwynowi z gardła krtań, sięgnął odruchowo po różdżkę, ale ostatecznie zrezygnował z niej, orientując się, że jedyne zaklęcia, jakie przychodziły mu obecnie do głowy, należały do grupy tych, które im zrobią więcej krzywdy, zamiast rozdzielić, czy uspokoić. - Norwood! - krzyknął, pakując się pod lejącą się wodę i uderzył chłopaka z liścia, nie po to, by mu zrobić jakąś krzywdę, tylko go ocucić z tego stanu szału- Ocknij się do kurwy. Co Ty wyprawiasz, nie zachowuj się jak zwierze! - okrzyczał go, szarpnięciem odrywając jego szponiastą łapę od gardła dławiącego się już, czerwonego na twarzy bruneta. - Co sie tu odpierdala, nudzi sie wam, szlabanu dawno wam nikt nie wlepił? - opierdalał ich dalej, praktycznie wyrzucając Dear'a spod prysznica ślizgiem po kafelkach i łapiąc Jamiego za ramiona, by potrząsnąć nim parę razy- Ocknij sie kurwa, bo wstyd, że nad sobą panować nie umiesz. - skrzywił się, patrząc w czarne oczy i zakręcił wodę, po czym doskoczył do rannego w tym konflikcie, by przyjrzeć się jego szyi. Delikatnie przesunął palcami po zaczerwienieniach, trochę blisko, może zbyt blisko Goldwynowej twarzy, w końcu nie widział najlepiej. Dwubarwne oczy przesunęły się po podrażnionej skórze, a zimne palce po drobnych ranach i cmoknął z niezadowoleniem. Sam lubił czasem zostawić po sobie dotkliwe ślady, ale nie w taki sposób.
Najgorsze w korzystaniu z którejkolwiek części bycia w połowie wilą, była odczuwana przy tym satysfakcja. Jak przy próbach rzucania uroku, gdy widział, że jego rozmówca zaczyna się poddawać jego czarowi, odczuwał zadowolenie i chęć sprawdzania, co może jeszcze dzięki temu osiągnąć, tak i teraz nie było inaczej. Szczególnie gdy po tak niespodziewanym zakończeniu ze strony Goldwyna doszło do tego, czego w tej chwili chciał - strachu w spojrzeniu chłopaka. Jamie widział, że zaczyna brakować mu tchu i choć nie chciał, naprawdę nie chciał go zabić, zamierzał przytrzymać go jeszcze chwilę dłużej, poczekać, aż zemdleje i zostawić. Niestety, jego plany przerwała osoba trzecia, tak potrzebna i niemile widziana zarazem. Kiedy tylko Kane uderzył Norwooda, ten zwrócił ku niemu swoje rozwścieczone oblicze. Nie wiedział, skąd ten się wziął w tym miejscu, co tak naprawdę tutaj robił, czego chciał, ale to nie miało znaczenia. Uderzył go i jeszcze śmiał odrywać od Deara, najwyraźniej tak bardzo o niego się bojąc. Rzygać się chciało od tego, a kolejne słowa były niczym powtarzane przez lata uwagi postronnych osób. Jak zwierzę… Wstyd, że nie potrafisz panować nad sobą… - Gdybym nie panował, byłby już martwy, a tak może zapamięta, gdzie są granice mojej cierpliwości - powiedział, wciąż jeszcze zmienionym głosem, choć powoli wracał do siebie. Odkręcił wodę, żeby się obmyć, czując wciąż jeszcze buzującą w nim wściekłość, wręcz niechęć w stronę znajomego. Nie wiedział, czy tak naprawdę poczułby się lepiej, gdyby zwyczajnie zaatakował jeszcze Basila, czy dobrze robił, starając się zachować spokój. - Zapominam, że wszyscy uważacie, że nie panujemy nad sobą, gdy się zmieniamy, ale nie macie nic przeciwko, kiedy rzucamy na was urok, bawiąc się jak marionetkami, sprawiając, że to wy jesteście nam posłuszni jak pieski… Przypomnieć ci to Kane? - mówił dalej, kończąc spłukiwać z siebie ślady Goldwyna, po czym odwrócił się do pozostałej dwójki, aby spojrzeć na Goldwyna z mieszaniną irytacji, wściekłości, ale też wyrzutu, że postanowił sam przekroczyć tę jedną granicę. - Nic mu nie będzie - powiedział w końcu chłodnym tonem, starając się wyminąć ich, żeby przejść do szatni.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Potrzebował tego. Nagłego skoku adrenaliny, gorącej atmosfery unoszącej się w powietrzu, a nawet tych pazurów boleśnie wbijających się pod skórę, chociaż otwarcie w życiu nie przyznałby, że odczuwane przez niego podniecenie sięgnęło zenitu. Początkowo deficyt tlenu tylko potęgował intensywne doznania, ale z czasem sytuacja nabrała zupełnie innego kształtu, a młodziutki Dear gwałtownymi, chaotycznymi ruchami starał się wyrwać z uścisku Norwooda, z całych sił walcząc o ten jeden oddech, który dzielił go od omdlenia. Powoli odpływał do odległej krainy, kiedy na białym koniu przybył jego wybawca. Olivier ledwie zarejestrował znajomą twarz Basila, bardziej zainteresowany ręką Jamiego odsuwającą się od jego szyi. Pochylił się, zapierając dłońmi o własne uda, jakby w ten sposób łatwiej było mu zaczerpnąć powietrza i dopiero po dłuższej chwili powrócił do świata żywych, nie będąc jednak w stanie zaznać wymarzonego teraz spokoju. Zapomniał o zdrowym rozsądku, ponownie doskakując z łapami do wilowatego kolegi, którego raz jeszcze postanowił zdzielić porządnie w ryj. – Myślisz, że jesteś lepszy, bo matka natura darowała ci ten pojebany urok i pazury? – Prychnął kpiąco, nie mogąc się wyciszyć nawet pod wpływem delikatniejszego dotyku Kane’a. Przeciwnie, kipiał złością, a w konsekwencji odepchnął do siebie również drugiego z kumpli, chociaż na pewno zdecydowanie lżej. – Zostaw mnie. Nic mi nie jest. – Syknął jak na prawdziwego węża przystało, wszak nie chciał wyjść na upokorzonego słabeusza. Trudno było ukryć malujący się na twarzy grymas, skoro rana piekła jak skurwysyn, ale nie pękał. Ot, otulił szyję dłonią, żeby nie krwawić jak zarzynana świnia, a potem ruszył w kierunku swoich ubrań, żeby chociaż odzieniem zamaskować ten niemiłosiernie drażniący go wstyd. - Spierdalaj, Jamie. Nie prosiłem się o bycie twoją marionetką. – Warknął jeszcze, zakładając na tyłek bokserki i jeansy. To, że Norwood nie kierował wcale pytania do niego dotarło do jego świadomości z niemałym opóźnieniem i dopiero gdy uzmysłowił sobie, że to Basil jest ich adresatem, zwrócił ku niemu zdziwione spojrzenie. Prędko powrócił jednak do tego, którego miał za winowajcę tego popierdolonego zajścia. – No tak… czyli nie jestem twoją jedyną ofiarą. Bawi cię to? – Mruknął podobnie chłodnym tonem, ale tak naprawdę nie umiał zrozumieć targających nim obecnie emocji. Wbrew pozorom wściekłość wcale nie wysuwała się na pierwszy plan, acz dla własnego bezpieczeństwa wolał nie wychodzić z roli.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
I właśnie w takich momentach Kane cieszył się, że nie był prefektem. Gdyby nim był, musiałby to rozwiązywać jakoś sensownie, zastanawiać się nad punktami, moralnością, szlabanami, zgłaszać to chuj wie komu, może nawet Whitelightowi, którego ostatnio nic już nie obchodzi. A tak? Tak, to mógł to załatwić po bazylowemu. Kiedy Dear go odepchnął, temu też sprzedał liścia na uspokojenie. - Dosyć. - szczeknął jak komendant do żołnierza, nie będą się tu okładać jak jakieś gołe baby w kisielu. Prychnął na słowa Norwooda, wywracając oczami tak bardzo, że aż zabolały go gałki oczne. - O bo mnie to kurwa obchodzi. - skoro Dear nie chciał troski, to się Bazyl nie będzie narzucał. Co za popierdoleni ludzie, niby wszystko normalne, ale co jeden to bardziej w łeb trzepnięty. Kane nie odmawiał sobie, też wiedział, że do normalnych nie należy, ale z tego cyrku uciekły już nawet małpy. Przeniósł spojrzenie na półwila, unosząc brwi w całkowitym zdziwieniu jego wypowiedzią, bo mu to brzmiało niemal, jakby ten próbował robić z siebie ofiarę, będąc wybrykiem natury. - Nie mamy nic przeciwko? - gdyby to było możliwe, brwi Bazyla uniosłyby się jeszcze bardziej i zniknęły w linii jego włosów- Może ja Ci przypomnę, że poprosiłeś o pomoc. - potrząsnął aż głową, bo czuł się jak w filmie Barei. Miał ochotę złapać się za głowę, mając wrażenie, że on chyba żyje w innym świecie niż ta dwójka i doświadcza innych wydarzeń. A może tak właśnie było? Może już go wysiudało gdzieś do równoległej rzeczywistości i nie nadążał za tą karuzelą? Przepuścił Jamiego do szatni, pilnując też, żeby się ten dureń Dear nie rzucił się dalej za nim, napierdalać ze zwierzęciem. - Nie jestem Twoim kolegą, kurwa. - warknął do Deara- Więc zamknij mordę, widzę, że nic Ci nie jest. - skrzywił się paskudnie, wyciągając różdżkę i osuszając swoje ubrania silverto- Ty też sie kurwa uspokój. Stary dziad, kurwa, a zachowuje sie jakby pierwszy raz go ktoś w życiu zdenerwował. No biedny Ty, naprawdę. Obraź sie jeszcze, nogą tupnij. - z takimi umiejętnościami mediatorskimi, to z Bazyla będzie chuj nie prawnik, czy nawet sędzia. Daleka droga przed nim, do osiągnięcia tego ZEN jakiego musiał będzie mieć w przyszłości naprawdę wiele, żeby z takich sytuacji wychodzić lepiej. - Powiedziałbym, że w dupie mam, czy sie tu pozabijacie, czy nie. Ale zwykła ludzka godność i rozum mi nie pozwalają. -fuknął, łapiąc swoją torbę- Gorzej niż zwierzęta, ja pierdole. - wymamrotał na odchodne i odszedł tupiąc ze złością buciorami.
Zamieszanie w szatni robiło się coraz większe, a wściekłość, jaką czuł wcześniej, zmieniała się powoli w irytujące rozdrażnienie, przez które mówił więcej, niż zamierzał. Powoli docierał do niego ból w miejscach, które zderzyły się z pięścią Goldwyna, co skutecznie ignorował, nie przejmując się tym szczególnie. Być może jeszcze chwilę wcześniej oddałby mu, być może dałby się wciągnąć w kolejną bójkę, ale czuł się znużony sytuacją, co było widać grymasie na jego twarzy. Nie spodziewał się również zrozumienia po Basilu, a słysząc jego słowa, zaśmiał się, choć zdecydowanie brakowało w jego głosie wesołości. - Masz rację, poprosiłem o pomoc, o to, żebyś właściwie został moją zabawką. Rozbierałeś się przez innymi, aby po wszystkim tak ochoczo wysłać mi list z tak jawną propozycją powtórki. Gdybym rzucał urok na lewo i prawo nikt nie powiedziałby, że nad sobą nie panuję, a wystarczy drobne zadrapanie i już znajdują się obrońcy teoretycznych ofiar - odpowiedział Basilowi, spoglądając po chwili na Goldwyna. Nie odpowiedział mu na wzmiankę o potraktowaniu go jak marionetki z prostego powodu - nie wiedział, jaka była prawda. Nie planował rzucać na niego uroku, ale rzeczywiście bawił się sytuacją. Jeśli w tym czasie pieprzony powab, czy jakkolwiek to się nazywało, działało, wtedy wszystko, co się wydarzyło było głównie jego winą. Jednak Goldwyn nie odpowiadał tak, jak Basil, był zbyt oporny, żeby Norwood był pewien, że jego natura wpłynęła na to, co się stało z młodszym Ślizgonem. - Jestem starszy, więc mam być waszą niańką? A wy co, gówniarze, którzy mogą dawać ponosić się emocjom, bo co, hormony? Nikt cię tu nie wołał, a bohatera możesz strugać przed innymi, co przynajmniej będą chcieć ratunku. Ten tu zdecydowanie go nie potrzebował - powiedział, wskazując na Deara, po czym w końcu zaczął się ubierać, w przerysowany sposób machając na pożegnanie Basilowi, ignorując właściwie jego wywód. Wciągnął na siebie ubrania, mając wrażenie, że i tak będzie potrzebował jeszcze jednego prysznica, żeby pozbyć się wrażenia, że wciąż jeszcze ma krew Goldwyna na dłoniach, po czym również wyszedł z szatni, nie patrząc na młodszego chłopaka. + /zt x2
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Od jednego piątku do drugiego minął pełny tydzień, a Kate nie wiedziała, gdzie uciekł jej cały ten czas. Gdzie tych siedem dób, z których każda rzekomo miała mieć po dwadzieścia cztery godziny? Praca w Ministerstwie zajmowała jej znacznie więcej czasu niż pierwotnie zakładała, a w dodatku matka przygotowywała ją do jej pierwszego wyjścia w teren - oczywiście w roli ledwie asystentki, która miała trzymać notes, pióro i zapisywać zeznania świadków, ręcznie, słowo w słowo, bo na stażystkę skąpili samopiszącego pióra. Dodatkowo spóźniała się z jedną pracą domową, którą miała oddać w środę i dostała bana na boisko do końca tygodnia. Tak się jednak nie godziło, musiała przecież trenować przed pierwszym meczem w szkolnej lidze, prawda? Na ostatnim treningu quidditcha tłuczek odbity przez bijącą wierzbę wybił jej palec i mimo że został szybko nastawiony, okazjonalnie pobolewał ją nieco. Dziś postanowiła poćwiczyć w bardziej kontrolowanych warunkach, korzystając z chwili, gdy małe boisko przez moment nie było zajmowane przez żadną z drużyn. Postanowiła wyjątkowo użyć do latania szkolnej miotły drużynowej, dokładnie tej samej, której używała przy bludgerze. Słyszała pogłoski, że niektórym drużynom uciekło parę tłuczków i część z nich nie została wyłapana, w związku z czym wciąż mogły latać po błoniach i polować na niczego niespodziewających się studentów. Czy kogoś zdziwi, jeśli dowie się, że jeden z nich napotkał Kate? Oberwała nim w bark, od tyłu, nie mając pojęcia, że leciał w jej stronę. Ćwiczyła obronę korzystając z wyrzutni kafli, która posyłała w jej kierunku rozpędzone piłki. Chwila nieuwagi wystarczyła, by po jej ręce rozlała się fala bólu, a po jej ubraniu, włosach i boku policzka rozbryznęły się kolorowe farby. Dziewczyna zaklęła głośno, lecąc ku ziemi, zmuszona przerwać trening, a w ogóle najlepiej całkowicie go zakończyć. Myśląc o kolejnych minutach spędzonych na szorowaniu pod prysznicem robiło jej się słabo. Zrzuciła miotłę i torbę z ręcznikiem w szatni, po czym poszła na chwilę do łazienki, by w lustrze ocenić straty, jakie wyrządziła jej farba. Nie miała zwyczaju, by malować się do intensywnych ćwiczeń, nawet jej ust nie zdobił charakterystyczny karmazyn. Zamiast tego połowa jej lewego policzka pokryta była niebieskimi plamami koloru, spod których wyglądał nieśmiało rumieniec. Odkręciła wodę, by umyć ręce.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie po to brał rady od Baxtera, żeby zostawić je w strefie teoretycznych rozważań. Gdy tylko nadrobił wszystkie zaległości i w końcu mógł sobie zorganizować względnie wolne popołudnie, wziął jedną ze szkolnych mioteł i puścił się na przejażdżkę po błoniach. Wkurwiało go to niemiłosiernie. Miotła nie słuchała się za dobrze i może zwrotność jakąś miała, ale chłopak był przyzwyczajony do prawdziwej jakości. Nie miał pojęcia, jak mógł na czymś takim latać, a co dopiero fachowo pokazać grę w bludgera. Dawał jednak szansę szkolnemu sprzętowi i wyciskał z siebie siódme poty, ale gdy po trzech godzinach nie osiągał wcale lepszych rezultatów, był już szczerze wkurwiony i zniechęcony. Postanowił wrócić więc do szatni, jebnął szkolny złom do kantorka i od razu polazł pod prysznic, by zmyć z siebie smród tej amatorszczyzny. W szatni był sam, więc rozebrał się przy swojej szafce i ruszył pod natrysk, z ręcznikiem na ramieniu. Gorąca woda miło rozluźniała jego mięśnie, a para wypełniała kabinę do tego stopnia, że nie widział co działo się poza nią. Pogwizdywał sobie cicho pozwalając sobie na dłuższą chwilę relaksu pod natryskiem. Szum wody i melodie które tworzył zagłuszały mu cały świat i dopiero, gdy palce powoli zaczęły przypominać mu pomarszczone śliwki uznał, że koniec tego dobrego. Chwycił ręcznik, przetarł się pobieżnie i zawiązał go sobie wokół pasa, co by jednak nie wracać z dupą na wierzchu, bo przy tej pogodzie to i w szatni mógł się przeziębić taki wpół mokry, wpół rozgrzany. Potrząsnął jeszcze mokrymi włosami, by strzepać z nich nadmiarowe kropelki wody i pogwizdując sobie cicho zaczął kierować się ku wyjściu z łazienki. Nie uszedł dalej niż zlewy, gdy zdał sobie sprawę, że wcale sam nie jest. -Do twarzy Ci w niebieskim. - Zagadała, opierając się nonszalancko o ścianę i posyłając Kate jeden ze swoich bezczelnych uśmieszków. Założył ręce na piersi, przykrywając tym samym jedną z bardziej szkaradnych blizn, które pokrywały całe jego ciało, praktycznie nie zostawiając gładkiego kawałka. O ile przed Paco i Walshami był w stanie już je odkryć, tak teraz czuł się dość niekomfortowo, choć starał się to zamaskować swoją postawą. Prawdą było jednak, że żałował, że nie miał przy sobie różdżki, by ukryć te paskudne szramy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Słyszała, że ktoś korzystał z kabiny prysznicowej, ale nie zajmowała sobie tym jeszcze głowy, wpatrując się w swoje obicie w lustrze i zastanawiając się, jakim cudem miała z siebie zmyć taką ilość farby. Plamy przechodziły przez cały policzek, hacząc jedną, niewielką kropką błękitu czubek jej nosa; farba spłynęła wzdłuż jej karku, ściekając cienkimi strużkami pod ubranie. Była też pewna, że miała przynajmniej dwa mililitry tego świństwa w uchu. Rozpuściła włosy, próbując przeczesać je na wstępie palcami i wytrzepać z nich przynajmniej to, co zdążyło już zaschnąć. W pierwszej chwili nie zwróciła uwagi, że prysznic przestał szumieć w tle. W drugiej chwili obróciła się z na poły zaskoczoną, na poły przestraszoną miną, gdy usłyszała za sobą znajomy, męski głos. - Och, to Ty - stwierdziła, wzdychając z ulgą, że nie natknęła się tu na kogoś nieznajomego, ale jednocześnie poczuła, jak wywołany wysiłkiem rumieniec przybiera na sile, gdy jej wzrok opadł na jego półnagą sylwetkę i zarysowane pod jasną skórą mięśnie. Zawsze wiedziała, że miał jakiegoś stopnia rzeźbę - umówmy się, oglądała wszystkie mecze, nie raz i nie dwa widziała przypadkiem podciągnięte koszulki ukazujące sześciopaki - ale właśnie jego nieszczególnie. Drugiego pałkarza Ślizgonów też nie. Ot, może tacy wstydliwi byli ci zieloni chłopcy, co miała zrobić? Teraz jednak wystawiona na tę ekspozycję, choć chciała popatrzeć, speszyła się nieco, bo w jej głowie odżyły wspomnienia z mugolskiego pubu. - Dzięki, ale jednak wolę czerwony - stwierdziła z cichym parsknięciem, ponownie mocząc dłonie w wodzie i nieudolnie spłukując z nich resztki przyklejonej farby. - Będę to gówno zmywać najbliższą godzinę, także nie czekaj na mnie jak coś - rzuciła jeszcze, tym razem łapiąc jego spojrzenie w odbiciu z lustra. Zjechała wzrokiem nieco niżej, omiatając nim całą siatkę mniejszych i większych blizn zdobiących jego tors. Obróciła doń głowę z nieco pytającym wyrazem twarzy, lecz zanim cokolwiek powiedziała, zmieniła zdanie. - Jak tam bludger?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Mimo wszystkiego, co wydarzyło się w pubie, nie czuł się przy niej niekomfortowo. Przynajmniej w normalnych okolicznościach, bo jednak kwestia stanu jego ciała trochę mu tej pewności siebie odejmowała, ale twardo udawał, że wcale tak nie jest. Śledził wzrokiem ślady farby, spływające po jej szyi, przypominając sobie mimowolnie, jak tydzień temu wyznaczał tę samą ścieżkę swoimi pocałunkami. Ponownie pokręcił głową, żeby przywrócić się nieco do rzeczywistości, jeszcze bardziej wichrząc swoją fryzurę. -Och, to ja. - Odpowiedział rozbawiony. Nie wiedział, jak to odbierać, ale nie zamierzał szukać w tym czegoś ukrytego. Ot, uznał to jako oznakę zdziwienia i nic więcej. -Zdecydowanie bardziej do Ciebie pasuje. - Zgodził się w kwestii koloru, bo nie widział barwy, która bardziej by jej odpowiadała niż ognista czerwień, idealnie zgrywająca się z jej charakterem i ustami. Przez chwilę patrzył, jak męczy się z tą farbą, samemu nie wiedzieć czemu, nie polazł po prostu zająć się swoimi sprawami. Chyba po prostu potrzebował ujścia wkurwu, o który przyprawiła go ta głupia miotła i o ile prysznic w większej części pomógł mu zmyć te negatywne uczucia, tak coś jeszcze tliło się na dnie jego żołądka. -Próbowałaś zagadać skrzaty? Mają dobre specyfiki na takie rzeczy. - Odezwał się w końcu, nie ruszając się z miejsca. Przez chwilę chciał nawet spytać, czy nie pomóc jej się wyszorować, ale dziś miał w sobie zdecydowanie więcej samokontroli. Zaraz jednak poprawił się nieco pod ścianą, gdy zauważył jej spojrzenie. Wiedział, czego dotyczyło niewypowiedziane pytanie i zdecydowanie nie chciał by ta rozmowa szła w tę stronę. Dlatego też poczuł ulgę, gdy postanowiła zadać jednak inne pytanie. -Czy mam się czym chwalić jak rozjebałem Saskię i trzynastolatkę? - Zapytał trochę rozbawiony, a trochę jednak wkurwiony, bo nie tak wyobrażał sobie te rozgrywki. -A wy jak tam? Jest szansa, że spotkamy się gdzieś dalej? - Co prawda liczył na pojedynek z Carly, ale jak miał być szczery z Kate też chętnie by się zmierzył.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees