Dość duże pomieszczenie, z wielkimi oknami, zazwyczaj jednak zasłoniętymi, by nikt nie mógł podglądać przebierających się w środku uczniów. Przy dwóch ścianach stoją ławki, z haczykami nad nimi by móc powiesić na nich ubrania, a także niewielkie szafeczki. Znajdą się też prysznice i umywalki, by gracze mogli się odświeżyć po wyczerpującej grze. Jedne drzwi prowadzą prosto na boisko. To właśnie tamtędy drużyna wychodzi na mecz.
Tanecznym krokiem, obracając się co chwila, do szatni wkroczyła Misz. Rzucając torbę na siedzenie (tak, tak, mecz wy,maga PRZEBRANIA się - nie można latać na miotle w sukienkach. Jeszcze brzydcy ludzie będą podglądać!), opierając się o zamknięte drzwi. - Czołem, pani KAPITAN! -wydarła się w stronę Aud. A czy to ważne, że właśnie brata się z wrogiem? - I czołem, rywalko! - wykrzyknęła do Jess. Wydawało jej się, ze coś pomyliła, jednak może nie? Wyciągnęła strój i, przyglądając mu się, nuciła głośno: This is a call to arms, gather soldiers Time to go to war This is a battle song, brothers and sisters Time to go to war! - Pomóżcie, no! - jęknęła. Nie znają tego? Toć to najważniejsza pieść bojowa w życiu! Coś w sam raz na tę chwilę. I wtedy dostrzegła Jareda. Jak go dawno nie widziała. Odbiła się od ziemi, przymierzając do skoku jak drapieżnik, wpatrujący się w ofiarę, i skoczyła, lądując... na plecach chłopaka. Może jednak się nie wywalą? CMOK. Musiała należycie przywitać przyjaciela.
No ta istotka to dopiero miała w sobie energii! Czy to nie ona powinna być kapitanem? Kapitan Miśka! Potrafiłaby porządnie zagrzać drużynę do walki, bez wątpienia. Jared już zdążył się przebrać, więc z wielkim wyszczerzem na twarzy dołączył do Miśki i zaczął z nią śpiewać najlepszy hymn bojowy. No ba, taki był! Ale kurczę, musiał przerwać, bo Krukonka w mgnieniu oka znalazła się na jego plecach, witając się w charakterystyczny dla niej sposób. I za to właśnie uwielbiał przyjaciółkę, za spontaniczność, szczerość i te wieeeelkie pokłady energii. Ha, z nią to dopiero było zabawy! - Cześć, Miśka! - zaśmiał się i sięgnął ręką do jej włosów, mierzwiąc je lekko.
Jej pozytywne myśli, przyniosły sukces. Przyszły dwie osoby. Jared i Misz. - Noue. Noi, moie trocho.* - Powiedziała do Jareda. Przez to, że nie znała zbytnio angielskiego, nie mówiła zbyt wyraźnie i dobrze, więc połowa osób jej nie rozumiała w ogóle. Je dois chanter? Non...** Nie mogła śpiewać poprawnie, po angielsku. A jak już, to po francusku. Jak pomyślała, tak zrobiła. Ceci est un appel aux armes, les soldats de recueillir Le temps d'aller à la guerre C'est une bataille chanson, frères et sœurs Le temps d'aller à la guerre! Odśpiewała piosenkę Misz w jej rodowym języku. Kiedy Misz cmoknęła Jareda, aż usiadła i zaczęła się dusić ze śmiechu. Tak, było to takie śmieszne!
Zmrużyła jedno oko, przekrzywiając śmiesznie głowę i prychając donośnie. I patrz, znowu nic nie widzę! - chciała krzyknąć, jednak powstrzymał ją nagły... fałsz. Pieśń bojowa po francusku? Zeskoczyła z chłopaka, dołączając do śmiechu Jess (a skąd miała wiedzieć, z czego ta człowieczyna dusi się?) i, łapiąc Jareda za ręce, zaczęła się kręcić. Czemu właściwie nie potańczą? Najlepiej coś równie bojowego jak piosenka... Darkness falls, here comes the rain to wash away the past and our names Darkness falls, here comes the rain to end it all, the blood and the game Śpiewała, oczekując pomocy, a przy okazji zaczęła donośnie tupać nogami. Jaka szkoda, że nie miała obcasów... trzeba pożyczyć! - Aud! Aud! Pani kapitan! - krzyknęła, nie przestając poruszać nogami. - Ma pani obcasy?! - przekrzyknęła ciszę. Jest zdolna, a jak!
Wpadła do szatni, cała zdyszana, co wcale dobrze nie wróżyło, skoro zaraz miał zacząć się męcz, co oznaczało przecież, że jeszcze bardziej się zmęczy. Ale tak się jakoś złożyło, że już miała na sobie strój od Quidditcha, więc spoookojnie, wszystko było pod kontrolą. Dumna, stanęła przed Jaredem i zasalutowała mu jak prawdziwy marynarz (ach, te wakacje na Malediwach!) z miotłą w jednej ręce. - Jestem, panie kapitanie! - uśmiechnęła się szeroko i przywitała też resztę, obecnej już drużyny. Po chwili usiadła na ławce pod ścianą, żeby jakoś trochę odpocząć. - To co, zaraz wchodzimy? - spytała, nie wiadomo kogo. W ogóle rozwaliła się, jakby była na wakacjach. - Jeeess, dobrze się czujesz? - krzyknęła do przyjaciółki, która coś tam mruczała pod nosem po francusku. Nigdy nie mogła tego zrozumieć!
Łojeju, to mecz jest już teraz?! Cholera, cholera, cholera. A Kath leży w łóżku w piżamach! Tak to jest, gdy się na ostatnią chwilę wszystko odkłada. Błyskawicznie ubrała się w odpowiedni strój, aby nie robić większego zamieszania, a następnie szybko spięła włosy. GŁUPIE LOCZKI! Okej, spokojnie. Ogarniamy, ogarniamy. Wybiegła z wieży. Nie wypada, aby główny ścigający się spóźnił! Dobra, wiemy, że już to zrobił, ale to można pominąć. Wpadła do szatni, patrząc kto już jest. Tylko Aud?! No nie. TO JEST MECZ, KTÓRY TRZEBA WYGRAĆ. Dopiero po chwili zauważyła Miśkę, Bell, Jareda i Jess. Pokiwała im ręką i podeszła do Aud. - Cholera, w co pogrywa reszta? - spytała zirytowana.
Miała dobry humor. Tydzień temu dostała nowiutką miotłę od wuja i teraz będzie miała okazję ją wykorzystać. Przedzierając się przez tłum ludzi na błoniach, Ev myślała: Jak to będzie? Rola pałkarza nie jest trudna. Nastawiła się optymistycznie na mecz. Wesoło podśpiewując i niosąc nowiusieńką miotłę weszła do szatni. Zauważyła, że reszta już tam jest. Nie znała ich zbyt dobrze, ale drużyna to drużyna. Uśmiechnęła się do nich i spytała: -Spóźniłam się?
Chyba sobie żartowali. Te nerwy wcale nie były już takie przyjemne. Próbowała sobie nawet zanucić pod nosem Since You Been Gone, ale nie była w stanie, bo niewiele pamiętała, a do tego przeszkadzał jej głośny hymn Krukonów. Świetnie, beztrosko, a ONA TU SIEDZI I DOSTAJE KURWICY, BO DRUŻYNA POSTANOWIŁA SOBIE JĄ OLAĆ. Halo! Nie pisała przecież żadnych ogłoszeń, że nie pojawi się na meczu ze względu na swój zły stan, czy coś, od graczy takiej informacji też nie dostała, więc do cholery, gdzie oni byli?! - Nie mam - mruknęła tylko do Mich, wstając i krążąc nerwowo po pomieszczeniu, zmierzając wolno ku wściekłości. I wtedy pojawiło się małe przejeśnienie! - Kath! - odetchnęła. - Nie wiem, czekam, ale ich nie ma! - mruknęła, rozglądając się nerwowo. - Zatłukę ich, przysięgam! Ale będą mieli wykład! - warczała pod nosem, zaciskając piąstki. Och tak, z pewnością nie puści im tego płazem. - Eveline! - wyrwało jej się z ulgą. - Tak, trochę... - odpowiedziała na pytanie Gryfonki. - Nie widziałaś gdzieś reszty? - zapytała podenerwowana.
Miało być zabawnie. Przecież poderwanie nieśmiałego Puchona z V klasy to pikuś. Aż prosi się, aby się o to założyć! A co jak jej się nie uda? Ach, nic takiego. Zagra tylko jako ścigającaa w najbliższym meczu. MECZU. NAOMI. SPORT. KATASTROFA. Naomi nienawidziła ruszać się czy gimnastykować w ściśle określonych zasadach. Ych. Ale dlaczego Krukonce nie udało się wywiązać się z rzuconego wyzwania? Otóż owy chłopak okazał się gejem. Biedna Naomka niczego nieświadoma zaczęła go podrywać iście profesjonalnie. Ten jednak, dobrze się bawiąc nie oświecił jej co do jego orientacji aż do...dzisiaj. Jak już to zrobił, dziewczyna się załamała. Wygłupiała się przez cztery dni, żeby się dowiedzieć, że tego samego dnia ma zagrać w MECZU?! Nie poddała się jednak. Przecież Naomi nigdy się nie pooddaje i chwyta się wyzwań czasami wręcz absurdalnych. Zaraz, ona ma grać, ale na jakiej pozycji....chwila...jest! Ścigająca. Kafel jest taki wielki, ciężki i w ogóle, przecież oni tam ją poturbują! Z chorą wręcz determinacją wkroczyła do szatni. Przystani przed Sądem Ostatecznym. Okaże się, czy Naomi do czegoś się nadaje. Bo i ta wpadka z chłopakiem i zawalony mecz to by było za dużo dla jej reputacji. Nawet nie przejęła się faktem, że mogła się pojawić wcześniej. O, Bell. Bell podobno jest kapitanem czy czymś takim. No, szychą. - Hej wszystkim - krzyknęła do ogółu, by potem podejść do Bell - Jak tego nie przeżyję, to cię zabiję - Orzekła wymierzając palec w jej kierunku. Ach, jeszcze miała się przebrać. Ale to później. Musi najpierw zamienić słowo z panią prefekt.
No, nie no, to byłaby jakaś porażka, jakby jej nie było. Właściwie była już spakowana na wyjazd i już miała wyjechać za dwa dni, kiedy dowiedziała się, że jest mecz! Nie chciało jej się iść, ale wiedziała, że nie może zrobić tego drużynie. Bo kogo znaleźliby na jej miejsce, hym? No,, nie tak łatwo znaleźć kogoś innego w tak krótkim czasie. Ale nic, że zobaczyła, że już jest dosyć późno, to przebrała się migiem w strój do gry, w obawie, ze nie zdąży na mecz, chwyciła miotłę i poleciała migiem na boisko i w jakimś zadziwiająco szybkim tempie dotarła do szatni. - Jestem, panie kapitanie, zwarta i gotowa! - krzyknęła, podbiegając do Jareda, przed którym to stanęła i zasalutowała. - A tak w ogóle to cześć wam wszystkim - dodała, zaśmiewając się ze swojego roztrzepania.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Chyba jeszcze nigdy nie widziałeś tak zdesperowanego Gringotta. Ale cóż się dziwić, skoro do jasnej ciasnej, kilka dni temu dowiedział się, że jest ojcem?! Dobra, panika tutaj nic nie pomoże. Czas się otrząsnąć z tego szoku i iść na cholerny mecz. Po co komu Quidditch?! No ale wiadomo, że Szanowny Luke jest dobry we wszystkim, ach ach! Do szatni wszedł z idealnie dobraną maską - chłód i obojętność. Ogółem mówiąc to standard. Od razu w oczy rzuciła mu się Miśka (jak tu ją pominąć?!) i Kath. Stanął z boku, lamentując w duchu. Dlaczego akurat ojcostwo spadło na niego?! Taaak, pytanie stulecia. Nie podszedł do drużyny, bo po co? On tylko kogoś zastępował. W sumie to nawet nie wiedział jaki ma model miotły. Ale spoko luz, Pani Kapitan! Niech się Pani nie martwi!
Ło matko, to już przyszło do tego, żeby tańczyć! Ale dobra, dobra, on nie miał nic przeciwko! Tak więc tańczył z Miśką, i z Miśką śpiewał, śmiejąc się przy okazji. Drużyna powoli się pojawiała, i bardzo dobrze, bo zaczynał się martwić. Chociaż to Gryffindor powinien bardziej się przejąć, bo tam to dopiero brakowało ludzi. Audie (wszyscy wiedzą, że Gryfonka wręcz uwielbia, kiedy tak się ją nazywa!) dostawała już niemałej nerwicy. Ale w międzyczasie przyszło kilka osób, których Jared nie był w stanie poznać, bo Michelle kręciła się z nim w kółko tak szybko, że wszystko było rozmazane. Poznał jednak głos Bell i jakoś wyrwał się przyjaciółce, aby przywitać pannę Rodwick. - Znakomicie! - pochwalił dziewczynę. - Zatańcz z nami! - zaproponował, zerkając w stronę Miśki. Miał też dodać, że rzeczywiście, zaraz wchodzą i że zjawiło się jakoś podejrzanie mało osób, ale doszły kolejne dwie. - Hej, hej! - przywitał Gab i Naomkę, nie tracąc czasu na zbędne słowa. Trzeba było się zbierać, i to prędko. Ale gdzie do cholery reszta noooo? - Nie ma to jak pełny skład - powiedział, kręcąc trochę nosem. - Zaraz powinniśmy wyjść.
Wokół Jess panowało wielkie zamieszanie. Tak przynajmniej myślała, bo przychodziło coraz więcej osób, a ona zamiast się przebierać - śmiała się. I to bardzo głośno, możliwe, że roznosiło się to echem aż do Hogsmeade. Kiedy już przestała się śmiać, usłyszała pytanie swojej przyjaciółki. - Noie... Tilkio sieue śmiehję i śpichewam...* - Powiedziała. Cóż, dość się zawstydziła. - Jai noie mogie śpchiewać pio angielsku, noie umiem...**- Powiedziała. w Stronę Misz. A kiedy to powiedziała, błyskawicznie zaczęła się przebierać. A kiedy już się przebrała, dołączyła się do Mich. Oczywiście, śpiewała po francusku! L'obscurité tombe, la pluie arrive pour laver le passé et nos noms L'obscurité tombe, la pluie arrive d'en finir, le sang et le jeu Śpiewała, bez nuty fałszu. Kiedy nadpłynęło trochę więcej osób, mogła już pomyśleć, że drużyna jest w pełnym składzie. - Cześć... - Powiedziała. Tak, jedynie słowa "cześć" dobrze mówiła po angielsku.
*-Nie... Tylko się śmieję i śpiewam... **- Ja nie mogę śpiewać po angielsku, nie umiem...
Czyli na obecną chwilę mieli... czwórkę graczy. No pięknie. Niesamowicie. Nie przywitała nawet Luke'a, tylko spojrzała na niego ze spojrzeniem pełnym wdzięczności za to, że przyszedł. Co ona miała robić? Ha, Audie udupiona, pewnie teraz będą się rozpisywać, jaka to z niej niedorajda życiowa, jaki beznadziejny kapitan i tak dalej. Świetnie. Zajebiście wręcz. - Ukatrupię, podepczę, wytargam za włosy - mruczała przez zaciśnięte zęby. Była już naprawdę zła. - Trzymajcie mnie, bo zaraz ktoś skończy z kontuzją. No nie, nie, nie. To ona miała takiego pecha, że nic jej nie wychodziło. Na pewno.
Dzyyyyyń. Tak, to jej wewnętrzny zegar biologiczny. No co?! Ona też ssak i posiada! Koniec śpiewania. Czas na mecz. Z ostatnim okrzykiem, złapała miotłę (jaki to model - nikt nie wie; z pewnością wysłużony) i ruszyła w stronę wyjścia. Zaraz... coś mi nie gra... Odgarnęła włosy, które poczochrał Jared (co za człowiek! i ona ma tak grać? nic nie widząc?!), naciągając w zamyśleniu twarz. Pacnęła się, dość donośnie, w czoło. Strój! Cofnęła się, odkładając miotłę najdelikatniej jak potrafiła, po czym poczęła się przebierać. Nie powinno was dziwić, ze robi to tak wolno. Jak zawsze. Wreszcie, w pełni gotowa do boju (tak, tak, tak! nareszcie gra na pozycji pałkarza!) stanęła za kapitanem, maszerując do wyjścia.
Zerknęła na Jareda. Najwidoczniej, dawał znaki, że już trzeba wychodzić. Podbiegła i już pomaszerowała za nim i Misz na boisko. Niepokoiły ją dwie rzeczy - Skład drużyny Gryfonów i strategia gry. Może dostanie tłuczkiem i wyląduje w Skrzydle Szpitalnym? A może przegrają z jej powodu? Wszystko było możliwe... Nawet najgorsze sprawy.
Twan, jak to Twan, się odrobinę spóźnił. Taa, odrobinę. Ale najważniejsze, że był, prawda? W końcu bez jego - szukającego, nie mieliby nawet szans na wygraną. Achh, jaki czuł się ważny! Wkroczył do szatni, obdarzając wszystkich uroczym uśmiechem i poprawił swą boską czuprynę, w którą wyjątkowo włożył ogromną ilość żelu... w końcu nie mogła się za bardzo rozwalić jak będzie latał z zawrotną szybkością, jeszcze Angie zauważy! Zobaczywszy surowe spojrzenie co poniektórych, nieco przyspieszył i zaczął się szybciutko ubierać. Właściwie, to najpierw nienmal zerwał szatę z wieszaka, a potem schował się gdzieś tam (żeby go Aud nie podglądała) i wciągnął ją raz-raz na siebie. Coś tam sie marszczyło i było niewygodnie, ale postanowił to olać. Chwycił swoją miotłę, którą oczywiście ze sobą przytaszczył i stanął ze swoją drużyną... a właściwie, to oparł się o ramię Audki. - Uff... dobra, jestem - powiedział, w miarę jeszcze wesoło.
Alice weszła do szatni i rozejrzała się uważnie. Jak ona dawno tutaj już nie była! Ta długa podróż była wyczerpująca i ... zbyt długa. Musiała opuścic Hogwart, żeby zwiedzic świat. Owszem, ucierpiała na tym jej nauka, lecz cóż ona na to poradzi. Dziewczyna przeciągnęła się i spojrzała na wszystkich. Przybyła wprost w idealnym momencie, załapując się przy okazji na mecz. Dzisiaj robiła za szukającego, co jak najbardziej jej odpowiadało. Z miotłą przy boku podeszła do grupki Krukonów i spojrzała na nich. - Szukający obecny. Zwarty i gotowy do walki - odezwała się dziewczyna do kapitana zespołu Ach, jak ona dawno nie latała! Ten mecz to całkowity spontan, ale może nie będzie źle i Krukoni wygrają. Ravenclaw górą!
Spokojnie, tylko spokojnie! Wcale się nie spóźni cholera, wcale. Luuuzik, zaraz dojdzie, pewnie jeszcze nikogo nie będzie, nie mówiąc już o rozpoczęciu meczu. Szybko zebrała manatki, przebrała się w odpowiedni strój i biorąc miotłę pod pachę, ruszyła w stronę szatni Gryfonów. Odetchnęła z ulgą, stając przed Aud. - Melduję się na posterunek, pani kapitan - zasalutowała, chwytając mocniej swoją miotełkę.
//Sorki, że tak krótko i późno, ale dopiero teraz mogłam wejść na forum xD
Z uwagi na zupełną olewkę ze strony Bell, Naomka obbróciła się na pięcie i postanowiła, że nie ważne, że ona w grach zespołowych jest beznadziejna. To co? Po dzisiejszym meczu może okazać się ociupinke mniej beznadziejna. Stanowcza i jakże zdeterminowana udała się przebierać. Ta szata, hmm, może nie była w najlepszym guście, ale co tam. Nie szukając nawet lustra, żeby nie pogarszać sobie nastroju, związała swe loki gumka. Oby wytrzymała. Naomi nie cierpiała chodzić w kucyku, no ale jak mus to mus. Wychodząc za kimśtam (nawet nie zwracała uwagi za kim) [przystanęła i odetchnęła krótko, nabierając sił przed wyzwaniem. A co! Pokaże im że umie! Scenka ta byłaby podniosła i wzruszająca, gdyby nie to, że ktoś wychodzący za nią, popchnął ją i zaobserwował piękny lot Naomi w błoto. Nawet nie odwracając się, kto ja tak upokorzył, szybko wstała, przeklinając po cichu i mrucząc zaklęcia czyszczące. Wreszcie dosiadła miotły i wzbiła się w powietrze.
Czekała, czekała, sama już zapomniała na co, aż z boiska rozległ się... gwizdek? Coś w tym stylu. No, ważne, że Bell się zorientowała, że chyba wszyscy powinni wyjść na boisko. Wstała więc, już niemal całkowicie zrelaksowana, prawie jak nowo narodzona, zdolna rozgromić czerwonych, muahaha. Ach, już czuła, że podczas tego meczu zdobędzie mnóstwo punktów. - Luuuudzie, wychodzimy! - wrzasnęła, starając się jakoś zwrócić uwagę swojej drużyny, bo Jared był chyba tym tak zdenerwowany, a jednocześnie wkurzony (nie ma to jak zdyscyplinowana drużyna, hyhy), że nie usłyszał sygnału. No i jakoś się udało, wszyscy wypłynęli na miotłach na boisko, by wygrać ten mecz!
No, przyszła Ell, więc spoko, było ich coraz więcej, co znaczy, że lepiej. Tak, dokładnie. Im więcej tym lepiej. W zasadzie to myślała tak panicznie, bo się bała, że coś nie pójdzie. Normalnie przyjęłaby to bez tak wielkich nerwów, ale skoro tak ciężko było zebrać pełen skład... nikt nie powinien się dziwić. - Świetnie - powiedziała tylko. - Nie mamy czasu na przemówienia, trzeba iść - burknęła, prowadząc drużynę na boisko. Mimo całego zamieszania wyszła pewnie, z lekko uniesioną głową. Trzeba jakoś reprezentować dom, nieprawdaż? Nie było wcale tak źle. Jakoś dadzą radę, a Audka weźmie się w końcu w garść i wszystko będzie dobrze. Powinno. Teraz czekała ich zacięta walka. - Do boju, drużyno! - dodała jeszcze.
Shane mógłby zamieszkać w szatni, mógł by tu żyć, być, oddychać… dobrze, może oddychanie w szatni pełnej spoconych zawodników nie było najprzyjemniejsze. Ale faktem było to, iż wszystko co było związane z quidditchem dla Shane’a miała wyjątkowe znaczenie. Dzisiejszy poranek spędził na trenowaniu, właściwie to małej rozgrzewce bo poważnym hartowaniem się tego nie można nazwać. Ot, kilka kółek, ćwiczeń, bieganie… takie tam, pryszcz w porównaniu z tym, co będzie za kilka tygodni. Ale formę należy trzymać. Był sam, nie przeszkadzało mu to, w spokoju mógł chwilę odpocząć, wziąć szynki prysznic i szykować się do wyjścia. Jeszcze tylko chwilka kontemplacji, posprząta co nieco i pójdzie do kuchni, bo właściwie to od piątek rano jest tylko na kubku herbaty – co na pewno nie pochwaliłby jego trener. Fantastyczny przykład, sam do siebie powiedział, po czym zasiadł na jednej z ławek i niezwykle inteligentnie zaczął wpatrywać się w tablicę z rozrysowanym schematem, która stała przy jednej ze ścian.
Van... Co ta dziewczyna mogłaby robić w szatni? Podglądać jakiegoś ślizogna - „Kyaaaaaa Dracon wygląda tak pięknie bez koszulki! Jejusieniusieńku!”? A może umyć się po bardzo ciężkim treningu? Haha! Dobre! Zabawne! An i ciężko trening... Przecież na świecie nie ma drugiej tak leniwej istoty. Ona potrafi głodować cały dzień tylko dlatego, że nie chce jej się zejść ani do kuchni, ani do wielkiej sali... Ani nawet zwykłego, prostego Accio użyć! Więc jakikolwiek ruch, który „nie miał sensu” na pewno nie byłby widziany w jej udziale. Więc co ona tak właściwie tutaj robi?... Ano nie mam zielonego pojęcia! W każdym razie ubrana w czarną, zwiewną sukieneczkę na ramiączkach weszła do szatni rozglądając się z niewielką dozą zainteresowania. Czy aż tak się nudziła, że odeszła dość daleko od zamku? W normalnej sytuacji pewnie by się odwróciła i wszyła ale... Ktoś w ów miejscu siedział. A skoro tak, to grzechem byłoby się nie zainteresować. Przekrzywiła lekko twarz w bok. Zrobiła kroczek bliżej. Wydawało jej się, że zna tego człowieka. Tylko skąd? Na pewno w Hograwrcie widzi go po raz pierwszy – przez prawie rok obserwowała ludzi i niemal doskonale pamięta większość z nich. Więc... Kto to? I co robi w szatni? - Ano... - Zaczęła cicho w ogóle nie myśląc na tym, czy może w tym momencie mu przeszkodzić, czy rozmowa z tym kimś jest aby na pewno bezpieczna. Właściwie nie przejmowała się tym jak zwykle. Po prostu stała i bujała się na nogach jak pięcioletnie dziecko czekając na reakcję.
Usłyszał, ze ktoś wchodzi do szatni, a tego się całkowicie nie spodziewał. Wszak dziś nie ma zajęć, a i dodatkowe treningi nie zostały ogłoszone. Nieco zaskoczony wstał i spojrzał w stronę drzwi, gdzie stała młoda dziewczyna. Uczennica zapewne, chociaż nie miała na sobie mundurku szkolnego (co było dla samego Shane’a dziwne, bo on w czasach szkolnych musiał go nosić pod groźbą kary. Ale może to czasy się zmieniły? - Oi! Dia duit ar maidin – Zawołał z usmeichem. W pewnej chwili jednak się zorientował, ze nie jest już w Irlandii i mało kto go tu rozumie. Powrót do przeszłości i wspomnienia jak profesorzy nie potrafili się z nim dogadać przez połowę lekcji. - Znaczy, dzień dobry – poprawiła się, jednak i tak jego wymowa była niezbyt „wyraźna”. – Jesteś uczennicą, tak? Znaczy, dziś nie ma treningu, więc właściwie… hm, nikogo nie powinno tu być. Ach, przepraszam, jestem Shane Wolff, wasz nowy nauczyciel Quidditcha. Oi.
Mundurki szkolne już dawno „wyszły z mody”. Po prostu nikt nie traktował poważnie takiego nakazu. Nikt nie chciał wyglądać podobnie do kogoś innego, każdy chciał się wyróżniać na ile mógł. Ona nawet nie miała zakupionego mundurka – jedynie wyjściową szatę w razie naprawdę ogromnej potrzeby, bo i tak na wszystkie ważniejsze i bardziej wystawne spotkania miała sukienki w przeróżnych kolorach. Uwielbiała nosić tę część garderoby i to właśnie tak ubraną można ją było zobaczyć prawie zawsze, jeśli ktoś już zwracał na to większą uwagę. Kiedy mężczyzna się odwrócił momentalnie zamarzła. Zdawało się wręcz, że trochę pobladła. Gapiła się w niego jak sroka w gnat. Jej źrenice lekko się zatrzęsły, zwiększyły. Stała tam taka cicha, spokojna, sztywna. Stojący trup po prostu. Uchyliła usta by powiedzieć niemo jego imię i nazwisko. Potem zaczęła mówić niezwykle się wręcz jąkając. - Ty.. ty.. ty... ty... jesteś... ten... eee... aaa... jesteś... - Zaczęła, po czym umilkła. Odetchnęła raz, głęboko by momentalnie zmienić całe swoje zachowanie i nastawienie. I gdy tak patrzyć na to z pozycji trzeciej osoby, to nie jestem pewna, czy to dobrze, że się „uspokoiła”. - Kyaaaaaaaa! Shane Partick Wolff niemożliwe! Co ty tu robisz? O ja cię pierniczę! Nie mogę uwierzyć, że ktoś taki jak ty jest w Hogwarcie? O boże, o boże jestem twoją fanką, co pewnie zauważyłeś, a jeśli nie zauważyłeś, to już pewnie wiesz chyba, że nie usłyszałeś, ale pewnie usłyszałeś, bo ja dosyć głośno mówię, a niektórzy uważają, że wręcz się drę co jest dziwne, bo mi się wydaje, że nie krzyczę, ale mówię za szybko i dlatego nikt mnie nie rozumie, a skoro tak to mi się wydaje, że nikt mnie nie słucha i zaczynam głośniej mówić i dlatego to jest jak krzyk i o mamusiu jesteś naszym nowym nauczycielem Quidditcha o ja pierniczę nie myślała, że kiedykolwiek zobaczę taką sławę jak ty na żywo – O tutaj chwila na głęboki oddech, bo jak łatwo się domyślić jej monolog aż do tej chwili ciągnął się szybko i nieprzerwanie na jednym tchu – Podpiszesz mi się gdzieś? Nie mam kartki, ale możesz na ręce. Chociaż, nie bo będę musiała ją umyć, a nie jestem szaloną fanką, która pozwoli by jej spleśniała skóra bo ktoś niesamowity jej się podpisał, co nie znaczy, że nie jestem fanką, a ty naprawdę jesteś mega niesamowity i w ogóle ja nie mogę Shane w szkole! - I w końcu skończyła stojąc tak przed nim z miną, która wskazywała na to, że ona z tej radości chyba zacznie machać ogonem którego nie ma i... O, stało się. Stoi, gapi się, zachwyca i macha tyłkiem. Cała Agavaen.