Dość duże pomieszczenie, z wielkimi oknami, zazwyczaj jednak zasłoniętymi, by nikt nie mógł podglądać przebierających się w środku uczniów. Przy dwóch ścianach stoją ławki, z haczykami nad nimi by móc powiesić na nich ubrania, a także niewielkie szafeczki. Znajdą się też prysznice i umywalki, by gracze mogli się odświeżyć po wyczerpującej grze. Jedne drzwi prowadzą prosto na boisko. To właśnie tamtędy drużyna wychodzi na mecz.
Autor
Wiadomość
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Ciężko było stwierdzić, w jakim stanie się znajduje. Z jednej strony była napompowana adrenaliną po wygranej w meczu, w którym grała przeciwko zawodowemu szukającemu. I wygrała. Z drugiej zaś nosiło ją po starciu z Callahanem. Coś, co miało być przyjacielską przepychanką, zamieniło się w regularne nakurwianie po mordach. Szła więc z zakrwawioną twarzą, po tym, jak dwumetrowy drągal dał jej w twarz zniczem na oczach całej szkoły, z jedną myślą – by się umyć i wrócić do domu, do Londynu. Niestety, los miał dla niej inne plany. Ledwo zdążyła dojść do szatni, z towarzyszącą jej w ciszy Fredką, gdy dostrzegła kątem oka Callahana, który palił szluga przy szatniach. To było jak potwarz i nie mogła odpuścić. Nie w sytuacji, gdy ktoś ją tak znieważył.
- Co ci mówiłam, jebany patolu?! – krzyknęła w kierunku chłopaka. Pobiegła niespodziewanie sprintem kilkanaście metrów przed siebie, zostawiając daleko za sobą Fredkę i jakiekolwiek wątpliwości.
- Levicorpus! – wystrzeliła w kierunku Gryfona, nie przejmując się żadnymi konsekwencjami. I kiedy ten zawisł w powietrzu, do góry nogami, pchnęła go z całej siły na drewnianą ścianę szatni. – Drętwota! – spetryfikowała jeszcze leżącego chłopaka, a kiedy ten leżał na ziemi, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, nachyliła się nad nim i z całej siły wyjebała mu w ryj z pięści, po czym włożyła mu znicz do kieszeni. – Wybrałeś złą osobę do bicia, Callahan. Obiecuję ci, daję ci słowo honoru, chuju, że będziesz żałował tego, że pustnik cię nie zajebał w tym lesie. A twój ziomek niech się skupi na quidditchu, a nie na Cali, to może nie będą z niego cisnąć beki w całej szkole – Poprawiła mu kopem w mordę, po czym ruszyła w kierunku szatni, zostawiając pobitego i sparaliżowanego chłopaka na zmrożonej trawie.
Idę za Brooks, która wydawała się być w bardzo złym stanie. Czułam jej dziwną mieszankę emocji, przez którą miałam wrażenie, że zaraz najdzie mnie jakaś bezużyteczna wizja dotycząca jej, dlatego nie trzymam się tak blisko Krukonki. Co jakiś czas przystaję, by machnąć rękami, uspokoić oddech, chrząknąć niezauważalnie. Nie chcę pokazywać jak bardzo oddziałuje na mnie furia Julki. Te jebane wizje były jedynym powodem dla którego mój refleks nie był wystarczający. Właśnie oparłam dłonie na kolanach, kiedy orientuję się, że Brooks nagle biegnie znowu sprintem. Czy ona ma jeszcze siłę po tym wszystkim? Ja już zmachałam się tymi ekscesami pomeczowymi. Dopiero po jakimś czasie orientuje się, że już jest koło Boyda na którego rzuca się z furią i tym razem uzbrojona w różdżkę. Jako że jestem marna w czarach tak jak Callahan bez sprawnej magicznie ręki, niewiele myśląc rzucam się w pogoń za dziewczyną. Jednak ta miała znaczącą przewagę, a ja jak jebana kaleka zataczam się jeszcze, odganiając od siebie chcącą nadciągnąć wizję. - JULKA, DO CHUJA - krzyczę bo to mi pozostaje i biegnę dalej. - CO TY WYPRAWIASZ, PRZECIEŻ JUŻ KONIEC, DOSTAŁ WCZEŚNIEJ! - wrzeszczę jeszcze, bo wydaje się, że w szale wściekłości dziewczyna nie ma żadnego umiaru. Wyciągam różdżkę, padając obok Boyda, z niedowierzaniem patrząc na odchodzącą Julkę. - BROOKS! - ze wściekłością zastanawiam się czy nie złapać ją za nogę zaklęciem, nie przywołać do porządku, ale zamiast tego uznaję, że najpierw ogarnę leżącego na ziemi Gryfona. Ręce mi się aż trzęsą nie wiem czy ze złości, stresu, daru. A zaklęciarz ze mnie żaden. Klęczę na tej zimnej trawie i mruczę Tergeo, by oczyścić twarz Grydona, trzęsącymi się łapskami, odgarniając mu też niepotrzebnie włosy z twarzy. - Błagam, nie zrób nic głupiego, błagam, Callahan, błagam - bełkoczę i rzucam Finite, by Drętwota przestała działać. Pochylam się nad nim starając się zasłonić mu świat (a szczególnie odchodzącą Julkę). Łapię jego dłoń, by pomóc mu podnieść się do pozycji siedzącej, a drugą dłonią dotykam delikatnie obitej twarzy chłopaka, by musnąć palcami skórę z dozą czułości, którą raczej nie wykazuję. - Wkurwiaj się na mnie, zostań tu - proszę jeszcze uprzejmie, chcąc zrobić wszystko, by chociaż na chwilę rozdzielić dwójkę moich przyjaciół. Nie wiem co jest w tym wszystkim najgorszej. Mam wrażenie, że moje wejście w bójkę wcale nie pomogło. A na dodatek to są jedne z dwóch najbliższych mi osób w zamku. Nie mam pojęcia też co powinnam teraz zrobić, ale też nie mogę spojrzeć na Brooks, ani jej zatrzymać. Czy gdybym ja skopała jej Arlę do nieprzytomności wciąż stałaby po mojej stronie? Nawet jeśli powodem były moje wcześniejsze złośliwości, rzucenie we mnie zniczem, który trafił okrutnie niefortunnie? Co teraz? Muszę wybrać stronę między dwoma osobami z najbardziej gorącymi głowami w zamku? Cudownie, dobrze, że ja byłam uosobieniem kurewskiego spokoju.
Zaczaił się za tymi nieszczęsnymi szatniami, żeby trochę ochłonąć po drace, zanim wparuje do skrzyłda szpitalnego, bo nie wydawało mu się żeby energia "sekundę temu dostałem wpierdol" była czymś, czego potrzebował dochodzący do siebie po upadku Fillin; realks z papieroskiem nie trwał jednak długo, bo moment po tym jak przystanął, Julka wyskoczyła na niego zza winkla, najpierw z ryjem, potem z różdżką. Głupio zaskoczony tą sytuacją - wydawało mu się, że po tym jak każdy wyjebał każdemu po równo, to sprawa na dziś jest zakończona, nawet jeśli wielka wojna z Julką miałaby trwać jeszcze w nieskończoność - zawisł w powietrzu i nie zdążył nawet wydusić z siebie żadnej kurwy, nie mówiąc już o sięganiu po różdżkę czy cokolwiek. I o ile po jej poprzednim ciosie miał jeszcze do niej sporo szacunku (gniew gniewem ale zawsze doceniał bojwość i porządne pierdolnięcie), tak teraz, kiedy zadawała je zupełnie bezbronnemu przeciwnikowi, to nie miał go już ani trochę. A do tego jeszcze bardziej niż kopany ryj, bolała świadomość, że nawet gdyby nie był potraktowany tą Drętwotą, to i tak nie mógłby jej nic zrobić. Zaklęcia umiał na poziomie pierwszoklasisty. Z pięści też jej nie wyjebie przecież. I tak paradoksalnie Julka, sporo mniejsza i słabsza, była tu na uprzywilejowanej pozycji. Bo przecież mniejszych i słabszych się nie bije. Nie wypada. I trochę całe szczęście, że zanim Fredka go odczarowała, to minęło trochę czasu żeby zdążył to sobie przemyśleć, bo gdyby był w stanie ruszyć się szybciej, pewnie zrobiłby coś czego potem by żałował. Podniósł się do siadu i na chwilę średnio kontaktował, bo cały świat mu zawirował i bynajmniej nie dlatego, że był pod takim wrażeniem widoku mordy Fredki tuż przed sobą. Zignorował ją i wychylił się tak, żeby widzieć oddalającą się już Julkę. - BARDZO ODWAŻNIE BROOKS, W CHUJ UCZCIWA NAPIERDALANKA - wydarł się za nią, zdegustowany tym skandalicznym występkiem, do którego on nie posunąłby się nawet wobec najgorszego wroga. No nawet Ryżemu by tak nie zrobił. Nawet Solbergowi w apogeum ich nienawiści. Odetchnął głębiej, co niewiele mu dało w kwestii uspokojenia, i dopiero teraz jakby zauważył obecność Fredki; to jej czułe głaskanie go po obitej mordzie, które właściwie było całkiem romantycznym gestem, teraz sprawiło że się wzdrygnął i cofnął, mało delikatnie odtrącając jej dłoń z twarzy. - A ty wypierdalaj, kaleka nie potrzebuje twojej asysty - fuknął do niej uprzejmie, bo ostatnie na to teraz miał ochotę to jej litość czy inna łaska. Nie powinien był tego robić, ale chuj. Nie myślał teraz zbyt logicznie, zbyt rozgoryczony całym tym syfem i wściekły.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Z lekkim przerażeniem patrzę na wychylającego się Boyda i aż kładę jedną dłoń na ramieniu, by w razie czego spróbować go utrzymać na murawie. Rzuciłabym się całym swoim ciężarem, byleby nie szedł za moją przyjaciółką. Okazuje się to jednak zbędne aż westchnęłabym z ulgą, gdyby nie fakt, że mam wrażenie, że to dopiero początek ich wojny. Nie to, że się specjalnie zdziwiłam, że odrzuca moją dłoń, chociaż samo wzdrygnięcie spowodowało, że aż unoszę do góry brwi, dość zdegustowana. Mógł sobie odpuścić, przecież nie miałam pojęcia co zrobi Brooks i może inaczej bym zareagowała... Jednak moje przemyślenia się kończą w tym momencie, bo orientuję się, że chyba źle zrozumiałam jego powód do złości. Niezbyt ogarnięta patrzę na chłopaka zdezorientowana i dopiero potrzebuję chwili, by zastanowić się i przetrawić czy może po prostu użyłam słowa, które go zraniło. - Co ty pierdolisz? - pytam jednak wcześniej, nie rozumiejąc o co chodzi. Policzki mi purpurowieją, że moja czułość została tak olana, a przecież prawie nigdy tego nie robię. - To z tego wywnioskowałeś? Że jesteś dla mnie kaleką? - dopytuje poirytowana i ze złości spluwam na trawę obok Boyda, podrywając się z miejsca. - To mam kurwa lepszą wiadomość, jesteś bezmózgim kaleką. Nie zbliżaj się do mnie ze swoim kikutem nigdy więcej - już nie mówię spokojnie, nie jestem smutna czy zmartwiona. Krzyczę na cały głos w ślepej furii. Odwracam się od chłopaka i biegnę w stronę wyjścia z szatni, by zostawić i jego i Brooks samych. Niech się kurwa zabiją. Niech Julka rozwali mu ten zakuty łeb. Wtedy może przestanie mnie tak cholernie boleć klatka piersiowa. To pewnie przez te wizje.
/ztx3
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Miało być tak pięknie. Powoli wracały do niego wspomnienia, niektóre dni naprawdę przechodził bezproblemowo, a jednak... W głowie i na sercu wciąż czuł ten cholerny ciężar pytań, które pozostawały bez odpowiedzi. Skrawki wspomnień tak naprawdę tylko pogarszały sytuację ślizgona, który nie potrafił wynieść z nich zbyt wiele na temat tego, jak sytuacje mają się w obecnych czasach. Najbardziej dawały mu się we znaki kwestie relacji z innymi, a szczególnie jednej. Słowa Olivii wciąż krążyły po jego głowie, a on nie miał siły ani odwagi by skonfrontować je z rzeczywistością. Co, jeżeli dziewczyna miała rację? A co jeżeli tylko go w jakiś chory sposób podpuszczała? Nie wiedział, który z tych scenariuszy powinien przyjąć i jak się na niego przygotować. Do tego rozmowy, które toczyły się na wizie za wiele nie polepszały. Czasem miał chwile zawahania i nie raz już praktycznie wywalił z siebie to, co go bolało, a jednak jakimiś resztkami sił jeszcze się trzymał. Jeszcze. Nie mógł znieść tego całego napięcia. Z zewnątrz wyglądał jak wrak i choć starał się podchodzić do codzienności z dystansem i nie zadręczać podobnymi sytuacjami, pod kopułą jego czaszki dział się prawdziwy rozpierdol. Musiał zatem ciągle się czymś zajmować, przez co odrzucał sen i inne podstawowe czynności na rzecz napierdalania. Czy to nad książkami w ramach powtórek, ,czy przy swoich nowych projektach... Ubrania widocznie zaczynały na nim wisieć, cela zmarniała a sam Max raczej nie inicjował kontaktów z innymi. Ot trzymał się na uboczu kierowany obawą i niepewnością, a także swoistym wstydem. Przybierał postawę, że wszystko jest w porządku i potulnie potakiwał, gdy ktokolwiek zwracał uwagę na ten stan rzeczy i sugerował lepszą dietę czy zdrowszy sen. Nawet szkolna pielęgniarka przeprowadzała już z nim rozmowę na ten temat, ale jako że nie mogli go potraktować żadnym eliksirem, musieli liczyć tylko i wyłącznie na samozaparcie ślizgona, a ten wolał dalej zapełniać każdą minutę swojej doby różnymi czynnościami. Dziś nie wytrzymał jednak już tej stagnacji, kolejnych godzin spędzonych nad notatkami i kociołkiem. Potrzebował czegoś innego. Potrzebował ruchu. Zgarnął więc z dormitorium torbę i niewiele myśląc udał się spokojnym marszobiegiem w stronę szkolnego boiska. Zajęło mu to chwilę ze względu na nierówne tempo, lecz w końcu dotarł do szatni ślizgonów. Ogromnie kusiło go, by zabrać miotłę i wylecieć na boisko. Oglądając ostatni mecz cholernie bolało go, że sam nie może już identyfikować się jako jeden z zawodników. Ponownie poczuł, jak serce mu się ściska, a oczy nieco wilgotnieją, jednak szybko otrząsnął się i pozbył tego uczucia. W wężowym dresie przekroczył próg szatni i zaczął rozglądać się za swoją szafką. Choć nie było to najmilsze, musiał powoli myśleć o tym, co stanie się po tym, jak zda egzaminy. Przyszłość nieuchronnie się zbliżała i musiał podjąć jakiekolwiek kroki, by się do niej przygotować. Wiedział, że zostawiając wszystko na ostatnią chwilę zaszkodzi sobie i dopierdoli niepotrzebnym stresem. Tak więc położył torbę na ławce i odszukał swoją szafkę, by następnie otworzyć ją i z dziwną nostalgią zajrzeć do wnętrza. -Czas się spakować... - Mruknął pod nosem, wzdychając przy tym cicho. Planował wysłać pierwszą paczkę ze swoimi rzeczami jeszcze przed końcem maja, by tym samym nieco uszczuplić ilość bagaży, jakie będzie miał do zabrania pod koniec roku szkolnego.
Pod kopułą czaszki Lowella również znajdowało się naprawdę wiele pytań - nie bez powodu. Wszystko zdawało się wrócić do normy, ale to było kłamstwo czysto teoretyczne, oparte na tym, że pewne rzeczy owszem, posiadały normalne daty, godziny i miejsca, ale twarz, ta jedna szczególna, mimo biegu czasu, zdawała się być taka sama, choć za nią kryły się tak naprawdę tylko i wyłącznie strzępki wielu wspomnień. Nie był to przyjemny widok, kiedy ktoś, kto postanowił zaatakować Maximiliana, odebrał tym samym to, co ich zaczynało łączyć. Swoiste uczucie rozerwania zawsze towarzyszyło mu przy przebywaniu ze Ślizgonem, tylko nigdy się do niego nie przyznawał. Zawsze udawał, że wszystko jest w porządku, choć sytuacja ta przytłaczała go nadmiernie. Gdyby jednak nie psycholog, prawdopodobnie by go tutaj nie było. Nie dałby rady zdzierżyć tego, co miało miejsce, a na pewno nie utrzymałby samego siebie w spokoju przez tyle czasu. Jeszcze, gdyby nie było, przed powrotem do zamku miał do czynienia z koniecznością siedzenia na recepcji w późnych godzinach nocnych. Nie pozostawało nic, jak tylko pogratulować własnemu szczęściu - kiedy to ruchem dłoni raz po raz chwytał za papierosa, choć nie wpychał go do gęby ani nie odpalał. Znał zasady panujące w tej szkole i powstrzymywał się przed podjęciem idiotycznego kroku, który mógł zaważyć na jego całej karierze. Szkoda jednak zapierniczać aż przed bramę Hogwartu, ażeby móc się uspokoić poprzez trzymanie szluga z tlącym się dymem palonego tytoniu z gilzy. Nie ma co, powrócił ponownie do nałogu, choć ten nie przejmował aż nadto kontroli nad jego własnym zachowaniem. Lowell poruszał się zatem pierwsze po błoniach, potem przeszedł na boisko do Qudditcha. Tak niedawno miała tutaj miejsce przegrana ze strony Gryfonów. Pogrzebane nadzieje zdawały się być nikłe w stosunku do zwycięstwa, jakie odniosły Kruki. Mimo to nadal wiele rzeczy pozostawało niesprawiedliwych. Gdyby tylko chwycenie złotego znicza w tak banalny sposób, tuż na początku meczu, umożliwiało naprawienie wielu problemów, jakie to zaistniały w ciągu tych paru miesięcy... być może byłoby lepiej. A tak to szedł - chodził, poruszał się zgodnie z rytmem własnego zegara biologicznego, mając tylko nadzieję, że promienie słońca nie przestaną grzać jego własnej skóry. Choć nie odkrywał zbyt wiele, no ba - odkrywał tyle, co nic. Biała koszula, czarne spodnie, standardowa bluza rozpinana z kratką puchońską w środku, no i krawat w barwach domu. Coś podkusiło go jednak do tego, by zajrzeć do szatni. Może uznał to za idealne miejsce, żeby wepchnąć papierosa do gęby, samemu nie wiedział. Charakterystyczne stały się dźwięki, które to pochodziły nie same z siebie, a w wyniku znajdowania się kogoś w tymże miejscu. Czekoladowe tęczówki chłopaka, spokojne i harmonijne, poniekąd nawet pogodne, wyjrzały tym samym w kierunku delikwenta. I, jak się okazało, był to Maximilian w pełnej osobie, choć ewidentnie... zmarkotniały. Ogniki w oczach przestały tańczyć z nadmierną ekscytacją, ustępując tak naprawdę iskierce zmartwienia, która to wydostała się mimowolnie, zanim to nie podszedł trochę bliżej, skracając dystans. Serce ścisnęło. Chudością zaczynał przypominać samego siebie z okresu, zanim to nie postanowił wziąć się w garść. - Hej. - machnął mu dłonią na powitanie, uśmiechając się tym samym lekko. Z kieszeni od razu wyjrzał biały puszek pigmejski, rozpoznając osobę, która to wcześniej go znalazła. Przeskoczywszy ciut bliżej, magiczna istota uważnie przyglądała się delikwentowi, jakoby uważając, że najlepszą metodą byłoby wylizanie czegokolwiek, jakkolwiek. Bup żył własnym życiem i Lowell nie potrafił temu zaprzeczyć. - Sorka za niego, ale spokojnie, zjeść nie zje. - kącik ust podniósł się delikatnie ku górze. Ostatnia rozmowa na Wizzengerze dotknęła tematy, które stały mu się niezwykle bliskie. - Jak... jak się czujesz? - przekrzywił trochę głowę niczym pies, ale ten odruch był minimalny i praktycznie niezauważalny. To oczywiste, że się martwił. Nie potrafił powstrzymać tej naturalnej, ludzkiej reakcji, jaka to napędzała go do działania.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nikt nie mógł się spodziewać, że ich życie akurat tak się potoczy. Pod koniec lutego wydawać by się mogło, że wszystko jest na najlepszej drodze ku poprawie nie tylko ich relacji ale i tego, co musieli wcześniej przeżyć. Niestety moment ten nie trwał zbyt długo. Przekorny los ponownie dał o sobie znać, najpierw raniąc poważnie Lowella na Nokturnie, a później aranżując całą sytuację w Inverness, której skutki były ciężkie do wymazania. Żaden z nich nie chciał, by to wszystko potoczyło się w tym kierunku, a jednak nie mieli na to wpływu. Codzienność pozwalała oderwać się Maxowi od ciągłego pogrążania się w myślach, choć tylko odraczała ten moment. Nie potrafił tak po prostu odpuścić. Potrzebował spokoju i odpowiedzi, a jednak wiele z tego, co mu się przypomniało tylko bardziej pogrążało ślizgona w ten popierdolony stan. Nie wiedział, jak długo jeszcze będzie musiał się z tym zmagać, ale zdecydowanie chętniej przyjąłby brak jakiejkolwiek pamięci niż takie strzępki przeszłości teraz, gdy wiedział już z czym to się wszystko je. Co gorsza, nieintencjonalnie zaczął powracać do tego, jaki był dawniej. Zamknięty, okłamujący ludzi byle tylko usłyszeli to, czego spodziewają się usłyszeć. Mimo świadomości, że niektórzy byli mu wcześniej bliscy, czuł dystans którego nie potrafił tak łatwo pokonać, choć wbrew pozorom nie chciał, by tak się działo. Czuł się samotny, jednocześnie nie potrafiąc przyznać się do tego przed ludźmi, którzy szczerze i otwarcie wydawali się oferować mu pomoc. Otaczał się więc przedmiotami, próbując jakoś z nich wyciągnąć odpowiedź na pytanie, co powinien robić, lecz niestety te nie miały takiej mocy. Przez chwilę wpatrywał się w otwartą szafkę licząc, że cokolwiek do niego wróci, lecz po chwili zrozumiał, że nie ma to najmniejszego sensu i zabrał się za wyciąganie znajdujących się w niej rzeczy. Wierzchnia warstwa zawierała głównie śmieci. Papierki po gumach, trochę butelek po różnych napojach, puste paczki po szlugach... Max zdecydowanie zrobił tu sobie schowek, którego zbyt często nie czyścił. Przetransmutował jedną z paczek w worek, by następnie wrzucić do niego wszystkie te odpadki i już miał ponownie sięgać do wnętrza skrytki, gdy usłyszał jakieś odgłosy. Czyjeś kroki echem odbijały się w korytarzu. Max machinalnie odwrócił się w stronę wejścia, by zobaczyć, kto tu jeszcze przebywa. Jakoś nie spodziewał się, by ktokolwiek mógł tutaj być. Gdy zobaczył twarz Felka poczuł się co najmniej dziwnie. Z jednej strony miał ochotę wyluzować na widok znajomej sylwetki, a z drugiej znów to cholerne zdanie odbiło się w jego głowie. W efekcie ślizgon wykonał jakiś nienaturalny tik, którego zapewne nie byłby w stanie świadomie powtórzyć. -No siema. Ty i szatnia quidditcha? - Zapytał, starając się zabrzmieć naturalnie i przyklejając na twarz tak znajomą minę w postaci lekkiego uśmiechu. Dopiero wtedy dostrzegł malutką, puchatą kulkę, która wyraźnie chciała do niego podejść. Przykucnął więc i gestem zachęcił puszka by ten się zbliżył. -No mam nadzieję. Niezbyt chwalebnie by to wyglądało na nagrobku. - Zażartował, spoglądając w czekoladowe tęczówki, lecz chwilę później uciekając wzrokiem, jakby popełnił błąd, którego nieco się wstydził. -No wiesz, raczej normalnie. - Nie patrząc na Felka, zbył jego pytanie, jak to miał w zwyczaju, po czym z puszkiem na ramieniu podniósł się i zwrócił w stronę przyniesionej przez siebie torby. Odpiął zamek i nieco rozłożył ją na ławce, przygotowując sobie miejsce na włożenie tam potrzebnych rzeczy. -Uznałem, że to dobry moment na trochę porządków i chyba dobrze, że zabrałem się za to teraz. Patrząc po stanie tego burdelu. - Gadał o czymkolwiek, byle wypełnić tę dziwną ciszę, która na chwilę zapadła. Wskazał głową na worek ze śmieciami i ponownie zwrócił się do szafki, przeglądając jej zawartość.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Życie, mimo wydarzeń, które to miały miejsce, szło dalej. Poruszało się nieustannie, nie pozwalając na to, by czas uległ zatrzymaniu, a momenty - uwiecznieniu. Czasami pewne rzeczy pozwalały dostrzec to, że wiele rzeczy wcale nie jest takich złych, choć poprzedzone są wydarzeniami z ziarenkiem melancholii i niedowierzenia. Samemu chciał wierzyć w to, że będzie lepiej - no ba - wierzył, że będzie lepiej. Nie zostało mu nic innego do stracenia. Ta dziwna wiara pozwalała czasami zdziałać cuda. Gdyby nie to, że posiadał w sobie nadzieję, już dawno by go tutaj nie było. Nie zdzierżyłby ciężaru, gdyby nie postanowił pierwszy raz w życiu poprosić o bardziej profesjonalną pomoc. Może był głupi, udając się na Nokturn tuż po spotkaniu Laboratorium Medycznego, gdzie to poprosił Solberga o zachowanie środków bezpieczeństwa, a samemu poszedł wpierdzielić się w kłopoty, ale to właśnie te najbardziej przerażające sytuacje, zostawiające skazy na duszy, mogą pozwolić na odbicie się od dna. Dna, w którym to człowiek znajdował się od znacznie dłuższego czasu. To prawda - skulił ogon, przyjął na siebie konsekwencje własnej głupoty, ale też, naraził na jej pośrednie działanie bliską osobę. I odczuwał winę. Raz mniejszą, raz większą. Kontrolował ją jednak, aby nie przejęła władzy nad jego uczuciami, tudzież dalszymi czynami. Obwiniał się zawsze, czując się tak, jakby dołożył cegiełki do tego, co miało miejsce ze Ślizgonem. Bolało go to, wszak miał go odeskortować, a nie się z nim narąbać. I o ile poprosił o skierowanie, o ile trwał w tym wszystkim, o ile nauczył się czegoś nowego, nadal mając wiele do nauczenia się pod względem posiadania zdrowych relacji - o tyle czasu nie zdoła cofnąć. Dlatego zachowywał ten pogodny wyraz twarzy. Zawsze mogło być gorzej, zawsze mogło ich tutaj nie być, a jakoś jeszcze się trzymali. To pozwalało mu przetrwać kolejne dni, wszak miał kogoś, na kim mu naprawdę zależało. I nie potrzebował niczego w zamian; problemem stawało się określenie tego, co ich łączyło. Ciężar podejmowanych czynów zdawał się spoczywać na barkach z coraz to większym bagażem, jaki to był odczuwalny z biegiem czasu. Bo nie byli razem - a przynajmniej się tak nie określili. Wszystko pozostawało w spektrum ogromnego, widocznego skomplikowania. Nie zamierzał zrzucać na niego ciężaru od samego początku, pozwalając na to, by z biegiem tygodni być może coś zostało w tej kwestii wytłumaczone. Wizzenger prawdy nie ukrywał, kwestia jego przeczytania właśnie... i odwagi, która jest potrzebna, by odkryć prawdę. Kiedy to zbliżył się na wystarczającą odległość, zauważył tik; nienaturalny, jakoby świadczący o pewnej rzeczy, o której to jeszcze nie wiedział. Wbrew pozorom Lowell nie był głupi. Kiedyś był, to prawda, ale spostrzegawcze oczy były w stanie zauważyć wiele niewielkich niedogodności w zachowaniu Ślizgona, który ewidentnie zajmował się sprzątaniem własnej szafki i zabieraniem z niej gratów. Nie zmarszczył brwi; zakodował sobie wszystko pod kopułą czaszki, wszak to już mu dało okazję do zapalenia czerwonej lampki, jako że wcześniej Max nie objawiał takich ruchów. A w szczególności na szpitalu. - Sam już nie wiem. Chyba szatnia palarnia. - uśmiechnął się trochę blado, kiedy to wskazał na umieszczonego następnie szluga, którego nie zamierzał odpalać. Znajdował się pomiędzy wargami, pozwalając na zachowanie względnego, prawidłowego spokoju. Ot, naturalny odruch, jakoby konieczny, by jakoś siebie samego przywołać do porządku. Pałki ze sobą nie miał, koszulki też, więc raczej na zawodnika się nie nadawał. Też, rzadko tutaj bywał, dlatego rozglądnął się po pomieszczeniu, by dostrzec potencjalne niuanse. - Ale za to byłbyś jedną z nielicznych osób, które doznałyby czegoś takiego. - prychnął. No normalnie heca, "umarł z przecukrzenia" czy cokolwiek innego. Beka w chuj, nie ma co. - Nie no, lepiej, żebyś pożył. - przyznawszy szczerze, kiwnął głową, choć znowu, nie umknęło mu to. Ucieczka wzrokiem nie świadczyła o czymś dobrym. Zapowiadała się chyba cisza przed burzą, choć na razie jeszcze nie wypytywał. Było wiele nieprawidłowości, ale mogły one wynikać z najróżniejszych przyczyn. Stres, egzaminy, cokolwiek. Choć szczerze spojrzenie ogników nie powinno wywierać takiej reakcji. Pierwsze słowa nie dały mu zbytniego rozeznania względem stanu zdrowia Solberga. Niestety - musiał błądzić. Choć ten nie wyglądał na zbyt zdrowego i radosnego. Nawet z puszkiem pigmejskim na ramieniu, który próbował mu się z czasem wepchnąć na głowę, by znaleźć we włosach przytulne gniazdko. Cisza tym bardziej wydawała się być... niepokojąca. Albo za mocno reagował i odczuwał. Odruchowo Lowell poluzował krawat, jakby dusił się tą odczuwalnie gęstniejącą atmosferą. - Wow, to wszystko z twojej szafki? - spojrzawszy na worek, trochę tego było. Nawet dużo, gdyby miał być szczery, choć i tak czy siak, nie czuł się dobrze, widząc, że Solberg się tym samemu zajmuje. - Może pomóc? Nie mam nic do roboty, a co dwie głowy, to nie jedna... - przekrzywił głowę, biorąc głębszy wdech, zanim to usiadł na ławce, by tym samym wypuścić powietrze. Czuł te dziwne spięcie dookoła, jakoby atmosferę, którą należało przeciąć nożem. Spojrzenie, tik, niezręczna cisza. Trzy elementy, które dały mu podstawy, by się martwić. I owszem, mógł to zignorować, ale czuł, że... nie jest to odpowiednie. A przynajmniej nie teraz. - Coś się stało? - spojrzał na niego ciut poważniej, ignorując potencjalne zbycie tematu, kiedy Max przeglądał szafkę. Za dużo powodów, by przejść obojętnie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiara w lepsze jutro zdecydowanie pomagała stawiać kolejne kroki ku przyszłości. Max jednak nie mógł powiedzieć, że ją posiada. Przyjął po prostu obecny stan rzeczy jako coś niezmiennego i trwał w nim dość bezmyślnie. Kompletnie nie potrafił w tej chwili wydobyć z siebie niczego na kształt nadziei szczególnie, że jako karę, musiał opuścić na rok jedyne miejsce, które tak naprawdę było mu znajome. Szkoła, choć nie raz na nią narzekał, była jedyną placówką w pamięci ślizgona, która kojarzyła mu się z czymkolwiek i gdzie czuł się w miarę bezpiecznie. Co prawda tłumy, jakie mijał codziennie na korytarzu go przerażały, ale zawsze miał lochy, w których mógł się spokojnie schować. To, co doprowadziło do tego stanu miało wiele przyczyn i zero gwarancji na to, że wydarzenia potoczyły by się inaczej, gdyby Feli odeskortował gdzieś Solberga. Ten raczej nie był z osób, które grzecznie siedzą w miejscu gdy są pod wpływem, a znikanie było jedną z supermocy młodego ślizgona. Jednak biorąc pod uwagę ich relację w tamtym czasie, ciężko było winić Lowella za zwykłe martwienie się o kogoś, kto był dla niego ważny. Fakt , miał teoretycznie okazję zmienić bieg historii, ale w tamtej chwili nie było to oczywiste. Do tego siedząc w barze relacja chłopaków też była nie do końca jasna, a sam Max nie był w stanie wyjaśnić swojego luźnego zachowania biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się na Nokturnie. Wizzengera nie przeglądał. Miał taki zamiar, lecz po spotkaniu z Olivią bał się poznać prawdy. Nie raz sięgał po niego, kierowany ciekawością i chęcią Poznania odpowiedzi, lecz zawsze tchórzył. Nie potrafił tak po prostu patrzeć na tekst, który miał mu to wszystko przypieczętować. Już i tak wystarczająco skonfundowany się czuł na wspomnienie ostatniej wiadomości od Felka, którą zobaczył jeszcze w Mungu. Starał się nie dawać po sobie poznać, że cokolwiek się stało. Zignorował tik i przystąpił do normalnej rozmowy, jakby nigdy nic. Niestety panująca wokół atmosfera nieco niweczyła jego starania i dawała puchonowi znak, że jednak nie wszystko jest tak jak być powinno. -No tak. Śmiało. - Zachęcił go gestem, choć rzucił tęskne spojrzenie mieszczącemu się w ustach Lowella papierosowi. Ile by dał, by na spokojnie móc sobie zapalić i poczuć jak nikotyna odbiera choć część całego tego cholernego stresu. -Człowiek legenda zabity przez cukier puder z nogami. - Pokręcił głową w geście rozbawienia, na chwilę faktycznie się rozluźniając. Wtedy jednak pojawiła się ta cisza i atmosfera widocznie zgęstniała. Musiał się czymś zająć, by rozładować całe to napięcie, więc zaczął krążyć starając się nie spotkać wzroku puchona, który uważnie śledził jego poczynania. -No tak. Chyba bywały tu niezłe imprezy. - Kopnął worek, z którego rozbrzmiał dźwięk szklanych butelek z czego nie każda miała w sobie kiedyś sok dyniowy. - Daj spokój. Nie jest tego aż tyle żebym sobie nie poradził. - Nie chciał go wyganiać, ale też robota nie była na tyle ciężka, by musiał mieć kogoś do pomocy. Ot po prostu musiał to kiedyś zrobić i tyle. Słysząc pytanie mimowolnie zamarł na ułamek sekundy, po czym ponownie zaczął składać idealnie złożoną szatę do quidditcha. Bup siedział w jego włosach, co rusz się wiercąc i lekko łaskocząc przy tym chłopaka, lecz ten zdawał się być na to całkowicie odporny. -Stało? Nie no, co Ty. Słabo spałem, nic takiego. - Oczywiście, że próbował go zbyć, wciąż stojąc do Felka tyłem i rozmawiając bardziej że swoimi szatami niż z nim. Był jebanym hipokrytą i zdawał sobie z tego sprawę. Jeszcze niedawno sam dyskutował na wizzie z Lowellem, żeby być empatycznym, że niektórzy potrzebują pomocy choć nie do końca umieją o nią prosić i już wtedy wiedział, że częściowo mówi także o sobie. Teraz nie chciał jednak o tym myśleć. Próbował uciszyć swoje sumienie jakkolwiek. Schował szaty na dnie torby i powrócił do zawartości szafki szukając w niej kolejnego ratunku przed spojrzeniem czekoladowych tęczówek.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Stał zatem - przyglądał się uważnie, pozwalając na to, by myśli przejęły kontrolę nad jego własnym umysłem. Pod kopułą czaszki nie działo się zbyt dobrze - samemu natomiast nie wiedział, co dokładnie dzieje się z Maximilianem, dlatego gęstniejąca atmosfera wskazywała na coś, co ewidentnie powinno zostać rozstrzygnięte, zanim się w tych nieprzyjaznych warunkach uduszą. Nie wiedział nic na temat tego, że Max stchórzył względem przeczytania czegokolwiek, gdyż to Olivia - która ostatnio nie grzeszyła rozumem - postanowiła przekazać mu parę informacji. Informacji, których nie wali się od razu osobie, która doznała amnezji. To prawda, Felinus nie był na miejscu Ślizgona, ale nie narzucał się ani nie przyczyniał bezpośrednio do pogorzenia myśli, które i tak zdawały się być chaotyczne w sytuacji samego ucznia. Co jak co, ale większość wiedziała, gdzie jest granica subtelności, wsparcia bez okraszania problemami, a najwidoczniej, no cóż - profesor Williams powinien się zastanowić, czy aby na pewno dawanie stanowiska prefekta takiej osobie było mądrym posunięciem ze strony dyrekcji, jak i poprzedniego opiekuna domu. - Nah. Miałem rzucić. - prychnął z rozbawieniem, choć uspokoił się na myśl o niedoszłym samobójstwie Sunny. Kiedy to zdołał ją uratować, od razu miał ochotę zapalić jednego szluga. A najlepiej całą paczkę od razu, ale wtedy to zapewne by wymiotował, zamiast odnieść należyty skutek, o czym doskonale wiedział. Nie zapalał zatem tytoniu, korzystając tylko z tego, że trzymał szluga, gdy miał go odpalonego. Pozwalało mu to ukoić myśli oraz nerwy. - Ty, zajebisty cukier puder. Albo wacik do wycierania krwi, o. - prezent od Maximiliana był naprawdę uroczy, nawet jeżeli ten o tym nie pamiętał. Bup zadomowił się w jego życiu na dobre i Lowell wcale nie zamierzał temu zaprzeczać, kiedy to zwierzak doskonale pamiętał, kto to jest. Nie bał się inicjować kontaktu, wchodzić do włosów, zajmować czasu. - Koks, dziwki, szlugi i alkohol? Jak dobrze, że korzystam tylko z jednego. - podniósł kąciki ust do góry. No tak, po wygranej ludzie pewnie otwierali ognistą, a po przegranej - oddawali zmartwienia nikotynie. - Nie mówię, że byś sobie nie poradził. - odpowiedział zgodnie z tym, co nasunęło mu się na myśl. Nigdy tak nie uważał, a chęć posprzątania tego wynikała z czystej pomocy, jaką był w stanie zaoferować względem własnego, wolnego czasu. Życie raz po raz się z nich śmiało, a Lowell nie wiedział o tym, z czym tak naprawdę jego bliska osoba ma do czynienia. Nie wiedział o tym zamknięciu, nie wiedział o tych wielu problemach. Zdawał się tylko i wyłącznie na to, o czym się bezpośrednio dowiadywał. Mimo to zależało mu, wszak, nawet jeżeli ten nie pamiętał, chłopak stanowił dla niego niezwykle bliską osobę. Taką, z którą to zdołał utworzyć bardzo silną więź, która nie zanikła w ferworze wydarzeń, jakie to miały miejsce w wyniku kumulacji wszelkich nieszczęść. Wbrew pozorom trwał - był wierny niczym pies. Można było go uderzyć. Stłamsić. Rzucić w niego wieloma kamieniami, które obiłyby się o czaszkę. A i tak wiernie wytrwałby w danym miejscu, bo patronus, mimo że z początku kompletnie niepasujący, posiadał w sobie cząstkę protektora i wierności, którą był w stanie ofiarować, jeżeli tylko znalazł ku temu powód. Nie - nawet nie musiał go znajdować. Bardziej chodziło o charakterystyczną iskierkę, dzięki której wszystko szło dalej. Jeżeli zauważył ją w działaniu rówieśników - i nie tylko - był w stanie pomóc. - Nie... nie uważam, żeby to było niewyspanie. - powiedział, spoglądając na niego z widocznym zastanowieniem, wszak raz postanowił i nie zamierzał niczego zmieniać. Wcale nie trzeba mieć powodu, by za kimś stać murem. Choć w przypadku Maxa miał ich wystarczająco wiele, ażeby uznać go za osobę znacznie bliższą jego sercu. Był tego świadom, dlatego się martwił, kiedy to ciepłe tęczówki barwy brązowej zdawały się posyłać troskliwe, nieme pytanie w jego kierunku. Udowadniające, iż naprawdę mu zależało na tym, by, jeżeli coś trapiło Ślizgona, by ten nie bał się w żaden sposób przekazać tego, co tłamsi obecnie jego własne myśli. - Inaczej: coś się stało, zapewne dotyczy to mojej obecności. Tik, odwrócenie wzroku, zbywanie tematu. Już wcześniej chciałeś coś powiedzieć na Wizzengerze. - wymienił to, co zdołał zarejestrować. Nie zamierzał popełniać błędu powiązanego z brakiem rozmowy. Kiedyś od niej uciekał, a jak się okazało, nie było to najlepsze rozwiązanie. Duszenie w sobie wszystkiego doprowadzało do absurdów. - O co zatem chodzi? - delikatny nacisk, bez podniesionego głosu, który nadal posiadał przyjemną dla ucha barwę, wydobył się z ust Lowella. Rzadko kiedy uciekał do czegoś takiego, ale widział, że coś jest nie tak i nie zamierzał udawać, iż wszystko znajduje się w należytym porządku.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Oczywiście sam raczej nie był fanem tego, że Olivia odkryła przed nim coś, czego najwyraźniej wiedzieć na tym etapie jeszcze nie powinien. Nie miał za złe Felinusowi, że nie wyskakiwał od razu ze szczegółową historią ich znajomości. Ta opowieść dopiero mogłaby Maxa sponiewierać, choć w tej chwili ślizgon stał na pewnym rozdrożu i musiał podjąć decyzję, która będzie niosła za sobą wiele konsekwencji. Ciężar obowiązku, jakiego był świadom w wypadku poznania prawdy okropnie go przytłaczał, co zdecydowanie nie pomagało w jego i tak już wyjątkowo kiepskim stanie. -Niektórzy mówią, że nigdy nie jest na to za późno. - Nie zmuszał, choć sam chętnie poczułby nikotynę rozchodzącą się po jego organizmie. Nie raz zastanawiał się, czy jeden szlug aż tak poważnie by mu zaszkodził, ale jak do tej pory nie miał odwagi spróbować się przekonać. Chciał wyjść z tej czarnej dupy, w której się znalazł i to jak najszybciej, choć im więcej światła się przed nim pojawiało, tym bardziej tęsknił za wygodnymi objęciami mroku. -Nie wiem, co jest gorszą robotą. Druga przynajmniej obejmuje darmową koloryzację futerka. - Futrzak wydawał się być naprawdę sympatyczny i Max poczuł gdzieś głęboko, że faktycznie jest mu znajomy, ale żadne urywki z tegorocznych ferii nie przemknęły przez jego mózg. Może gdyby tak było, dalsze napięcie w ogóle by nie powstało, a wątpliwości ślizgona zostały raz na zawsze rozwiane. -Najwidoczniej. Chociaż z koksem to średnio. Szkoła przypadkiem z automatu nie niszczy wszystkich mugolskich dragów, jakie znajdą się na jej terenie? - Trochę zapytał, trochę stwierdził, po czym z ironicznym uśmiechem wyciągnął z szafki fiolkę po eliksirze tęczowym. Faktycznie musiało się tu dziać chyba, że Max po prostu chował tu wszelkie dowody zbrodni. Nie mógł wiedzieć, choć ograniczony kontakt zapewne nieco pokazywał na dystans, jaki Max zaczął wytwarzać nie tylko między sobą i Felkiem ale i między innymi osobami. Najczęściej widywał Lucasa ze względu na to, że należeli do jednego domu, a Sinclair pełnił jednak funkcję prefekta naczelnego. Nie zmieniało to jednak faktu, że przed nim też Solberg próbował ukryć swój faktyczny stan. -Naprawdę Feli.... - Zaczął, lecz puchon przerwał mu kontynuując swój tok myślenia. Niestety, skuteczny. Max teraz już tym bardziej nie śmiał spojrzeć mu w oczy. Stał przed szafką, co rusz wyciągając z niej a to rękawice, a to kompas miotlarski, a to jakieś stare pergaminy, które musiał przejrzeć. Salazarze, ten chłop miał tu burdel nie sprzątany chyba od pierwszej klasy. Gdy Lowell zamilkł, Max nie odezwał się od razu. Przez chwilę wpatrywał się w swoje gogle, jakby licząc że te odpowiedzą na te wszystkie zarzuty za niego. Nie był na to gotów. W ogóle nie czuł się dobrze, że posiada tę wiedzę, którą przypadkiem zdobył. Czuł, jak zaczyna się dusić. Metaforycznie, jak i fizycznie. Coś na kształt ataku paniki zaczęło do niego przychodzić sprawiając, że oddech przyspieszył, a ręce zaczęły nieznacznie się trząść. Nie rozumiał tej reakcji, ale miał na tyle sił, by nie dać jej się mocniej rozwinąć. Zacisnął ciaśniej dłonie na goglach i zaczął mówić. -Gdybyś przez egoistyczną zachciankę dowiedzenia się prawdy mógł wpłynąć na przeszłość w sposób, który zraniłby kogoś innego, zrobiłbyś to? - Właśnie w ten sposób widział całą tę sytuację. Wiedział, że dojście do tego, jak naprawdę wyglądała ich relacja może zmienić to, jak będzie się ona kształtować w przyszłości, co w pewien sposób zmieni wszystko, co działo się wcześniej. Wiedział, że dopóki sam nie ma pamięci traci tutaj najmniej, ale Felek... To on musiał żyć z tym, że najbliższa mu osoba stała się nagle obca bez pewności, że kiedykolwiek się to zmieni. Powoli odwrócił się, nieśmiało patrząc puchonowi w oczy. Sam nie wiedział, skąd to się w nim wzięło, ale poczuł potrzebę spojrzenia w te czekoladowe tęczówki. Nie chciał tylko słyszeć odpowiedzi. Potrzebował widzieć, że ciało Lowella zgadza się z tym, co wypływa z jego ust. Że odpowiedź jest szczera.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell wiedział, że pewne rzeczy pozostają nieuchronne. Że prędzej czy później Max będzie miał pytania, które wynikną z naprawdę wielu informacji, o których to będzie miał prawo się dowiedzieć. Czy z tym zwlekał? Oczywiście, że nie. Ale też, nie przyspieszał tego, co miało mieć miejsce i nie dorzucał żadnej możliwej cegiełki, która potencjalnie obciążyłaby chłopaka po utracie pamięci. Zbyt mocno Solberg zmienił się pod względem wyglądu, który teraz nie przejawiał się jako dosłownie zdrowy. Doskonale pamiętał, jak wyglądał początek ich znajomości. Role może nie do końca gwałtownie, ale widocznie się odwróciły, kiedy to, jak się okazało, to właśnie wychowanek Slytherinu tym razem bardziej potrzebował pomocy. On już ją posiadał - a wszystko wychodziło na to, że zmierza ku dobrej drodze. Tylko, jak na złość, odwrotnie jest z najbliższą mu osobą, na której mu naprawdę zależało i wcale nie zamierzał się odwracać, skoro obiecał. - To prawda. Więc, jeżeli nie mogę rzucić, to staram się ograniczyć. - papieros nadal był umieszczony między palcami, raz po raz lądując tam, gdzie znajdowało się jego miejsce zapłonu. Mimo to Felinus nie odpalał go w żadnym stopniu, by po przetrzymaniu go na chwilę na zewnątrz, zwyczajnie zwrócić do paczki, która była prawie pusta. Cholera wie, czy to była dzisiejsza porcja, czy jednak wczorajsza; mimo to nie chwalił się na żaden ze sposobów, przechodząc do kwestii puszka pigmejskiego, który to znalazł sobie idealną miejscówkę we włosach ucznia. - Lepszy chyba wacik. Szkoda byłoby mi takiej kulki, ażeby przerobić ją na cukier puder. - w tym jakoś rację miał. Wacik mógł umyć, cukier puder dodawany był natomiast do najróżniejszych słodkości w celach czysto smakowych. Szkoda zmarnować prezent, który dostał po walentynkach, na coś tak prostego. No ba - nawet przez głowę mu nie przeszło, by podjąć się kiedykolwiek czegoś takiego. - To wystarczy załatwić czarodziejski koks i po sprawie. - wzruszywszy ramionami, niemniej jednak tego wcale nie popierał, jak tak sobie żartował. Już rozmowę na temat narkotyków mieli, jako że pierwsze rozmowy były odczytywane właśnie w tym temacie. Ogólnie, jakby nie było, wiele rzeczy zostało przez niego spierdzielonych pod tym względem, ale koniec końców nikt się nie dowiedział,co tak naprawdę miało miejsce. A przynajmniej nie wyszło to z jego własnych ust. I skoro chciał trwać - jak to przystało na osobę, która nie czuła, by płomień miał jakkolwiek zgasnąć, a ten prawidłowo rozświetlał zakamarki jego własnej duszy. Solberg, mimo iż o tym nie wiedział, już wcześniej mu pomógł. Czas nie tylko odwdzięczyć się tym samym, ale także zaoferować mu znacznie więcej, ale nie po to, by potencjalny dług spłacić - dlatego, bo przejawiał ludzkie zachowania i ludzko przekonany był do tego, że każdy zasługuje na wyciągnięcie pomocnej dłoni. A w szczególności Maximilian, z którym to łączyło go zbyt wiele i zbyt mocno, by mógł przejść obok niego z obojętnością. Na pytanie nie pokręcił oczami, a zamiast tego na bardzo krótki moment założył ramiona na klatce piersiowej, co było oznaką częściowego zamknięcia się, a być może, poprzez ten gest, pokazania, że nie widzi żadnych większych sprzeciwów. Tylko on wiedział, co nim dyktowało podczas tego ruchu. - Naprawdę - martwię się. - pozwolił na to, by przez oczy przelało się to, o czym myślał. Często kontrolował własne emocje, nie odcinając się od nic jednak w pełni. Po prostu w większości, jeżeli nie były ku temu konieczne, pozostawał w ferworze własnego spokoju, który był znacznie korzystniejszy od korzystania zawsze i wszędzie z tego, co oferują mu wszystkie uczucia. Być może dlatego jakoś przetrwał, a pomoc psychologa stanowiła tym samym remedium na odwalanie kolejnych rzeczy i potencjalne udowadniania, że nie da się w nim niczego zmienić. Mimo to chłopak był obecnie bardziej zaaferowany przedmiotami w szafce, jakoby to w nich znajdował jakiś wewnętrzny spokój, dzięki któremu był w stanie wytrwać podczas tej rozmowy. Felinus wyłapywał każdy najmniejszy gest, starając się go zrozumieć. Kiedy rozmowa przechodziła jednak do widocznych zmian w zachowaniu, tudzież trzęsienia się dłoni, które to bezwładnie zarejestrował, jak również zwiększenia oddechu - o zgrozo, wyłapał to - zmarszczył widocznie brwi, widząc, że ten temat jest trudny. - Max, proszę cię, usiądź na chwilę. - polecił, choć nie nakazywał; równie dobrze mógł wykonywać swoje czynności dalej, wszak siłą nie zamierzał go od nich odganiać. Głos momentalnie zmienił się na cieplejszy, opiekuńczy, charakterystyczny w ferworze tonu, jaki przybrał. W gestach również; z bezdennej torby Lowell wyjął butelkę wody, uprzednio upewniając się przy pomocy zaklęcia, że aby na pewno nie ma w niej żadnych dawek eliksiru. Podsunął, pozostawiwszy ją na ławce w zasięgu wzroku - o ile ten postanowił rzeczywiście dostosować się wcześniej do prośby, w przeciwnym przypadku po prostu ją położył. - Jeżeli chcesz, to możesz się napić. Czysta woda, bez żadnej magii. Na spokojnie. - przypominało mu to moment, kiedy woda czasami naprawdę zdołała sprawić cuda. W szczególności, gdy znajdował się na szpitalu; nawet branie paru łyków potrafi w jakiś sposób uspokoić. Martwił się aż nadto i chyba nie potrafił patrzeć na Solberga, który z tym wszystkim musiał się zmagać. Wychudzonego, mniej zdrowego, z wieloma wątpliwościami pod kopułą czaszki. To pytanie poniekąd było podobne do momentu, kiedy samemu nie wiedział, co zrobić, gdy zaczął pojmować, że uczucia są nieuchronne, a Maximilian stał się dla niego naprawdę bliską osobą. Uciekał się do powiedzenia prawdy, gdyż bał się zranienia, ukrywając to, co się w nim działo przez parę miesięcy. Dopiero na feriach wyszło, o co dokładnie chodzi; tęczówki Felinusa zatem spoglądały na Ślizgona nadal w sposób zrozumiały i bez żadnego oceniania. Pewne rozmowy są nieuchronne i o tym doskonale wiedział - ale czy dobrze było, że postanowił go przycisnąć? Może ta prawda, o której by się dowiedział uczeń, nie miałaby na celu żadnej krzywdy. Może to był czysty, ludzki strach, podobny do tego, jaki przejawiał, gdy przyznawał się do własnych uczuć. - Wiesz, że przeszłość jest... niezmienna? To znaczy się, nie wpłyniesz na nią w sposób, który zmieniłby ciąg zdarzeń. Możesz zmienić tylko własne nastawienie i zdolność do wyciągnięcia z niej odpowiedniego doświadczenia. To prawda, stanowi podstawę do wielu rzeczy, ale nie jest czymś, co możesz przestawić, gdyż stanowi coś, co się po prostu wydarzyło. - spojrzał na niego, siadając na ławce, by tym samym następnie skierować własne tęczówki prosto na twarz. Wiele rzeczy pozostawało utrudnionych przez utratę pamięci. Widok tego, jak wiele rzeczy zostało z dnia na dzień pogrzebanych, bo nie zdołał upilnować Solberga, ściskał jego własne serce. Przeszłości jednak nie zmieni - poprzez upór do wyciągnięcia z niej doświadczenia, może uniknąć potencjalnych błędów. - Jeżeli chodzi o mnie, to nie musisz się martwić, naprawdę. - dodał jeszcze. Bez powodu w jego obecności się to nie działo - tiki, uciekanie spojrzeniem, trzęsące się dłonie, wzrastająca częstotliwość oddechów. Samemu może znaleźć rozwiązania na rzeczy, które co prawda się zdarzyły, ale pozwalały mu dostrzec, że coś jeszcze może ulec zmianie. Nie chciał myśleć o tym, że ludzie mogą w pewnym momencie odejść, jeżeli nie obarczy ich wystarczającą dozą opieki. Kto wie, co by się zdarzyło, gdyby Max nie miał tyle szczęścia. Pogrzeb by go doszczętnie załamał, dźwięk trumny uderzającej o ziemię i świadomość tego, że mógł tego uniknąć - skutecznie odebrałyby mu wolę do dalszej walki. Oczy pozostawały szczerze. Nie odcinał się od tego, co działo się w jego własnej głowie; nawiązanie kontaktu wzrokowego nie było nachalne ze strony Felinusa, który zauważył te iskierki nieśmiałości przelewające się poprzez jasne tęczówki Maximiliana. Ciało studenta pozostawało naturalne, choć wewnątrz trochę spięte, gdyż nie wiedział, o co konkretnie chodzi. Mimo to wskazywało na szczerość, gdyż wcześniejsze ramiona założone na klatce piersiowej poszły na dół, a postawa pozostawała otwarta. Tęczówki nadal pozostawały ciepłe i spokojne, charakterystyczne względem tego, co zazwyczaj przejawiał na szkolnych korytarzach. - Szczerze... - odezwał się z początku, nie bojąc się nawiązywać dalej tego kontaktu wzrokowego. - Myślę, że jeżeli ta zachcianka cię tłamsi, nie ma sensu jej powstrzymywać. Wiesz, może się wydawać, że kogoś skrzywdzić, choć wcale tak nie będzie. Zazwyczaj boimy się bezpodstawnie pewnych rzeczy. - mruknąwszy, spojrzał na bardzo krótki moment na Bupa, który rozlegał się we włosach Ślizgona na dobre. Miły, urokliwy widok, napawający optymizmem, że będzie lepiej. Niewinność przedzierała się przez jego kolor futra, choć wcale taki niewinny nie był. - Sam też się bałem. Teraz... wolę postawić kawę na ławę i dowiedzieć się, niż pozwolić na to, żebyś czuł się tym wszystkim przytłoczony, Max. Wierzę, że ani ja, ani nikt inny nie zostanie skrzywdzony. - czy był naiwny? Owszem, momentami był. Ale być może to właśnie takie podejście miało być przepustką dla Solberga, by ten zrzucił z siebie ciężar, którego nie powinien dźwigać samemu. Lowell jeszcze nie wykonał żadnego gestu, który miał na celu udowodnić taką kolej rzeczy. Spoglądał za to szczerze w kierunku chłopaka, mając nadzieję, że nie będzie zamierzał trzymać w sobie tego aż do końca świata.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max wcale nie był pewien, że życie się tak potoczy bo o ile wszyscy wokół zapewniali go, że pamięć odzyska tak nie miał pojęcia, kiedy może to nastąpić. Miesiąc? Rok? A może i dłużej. Prognozy były różne co wprawiało ślizgona w jeszcze większą niepewność. Nie wiedział, czy powinien pytać o brakujące elementy układanki czy poczekać aż odpowiedzi same przyjdą. Jeżeli miały przyjść. Zmiany w jego wyglądzie były zbyt oczywiste, by dało się je pominąć. Zarówno pod tym względem jak i częściowo pod względem charakteru wydawać by się mogło, że chłopacy nagle zamienili się miejscami. Życie postanowiło po raz kolejny się z nimi zabawić w dość nieprzyzwoity sposób. Kwestia szlugów została tym samym zakończona. Max bardzo chciał podtrzymywać konwersację, ale czuł że nie jest to wcale takie łatwe jakby tego chciał. Przeniósł więc uwagę na białą kulkę, która widocznie pragnęła jego kontaktu. -A to prawda. Szkoda by takiego słodziaka. Dość nietypowe ubarwienie no nie? - Zauważył, bo zazwyczaj widywaj puszki w różnych odcieniach różu i fioletu. Ten był zdecydowanie pierwszym śnieżnobiałym jakiego spotkał. Zaśmiał się na słowa o czarodziejskim koksie choć tematu nie ciągnął, wyciągając z szafki martwego pająka i wyrzucając go do śmieci. Na pewno nie jedna metoda by się na to znalazła, choć zastąpienie narkotyków eliksirami było zdecydowanie prostsze. Szczególnie dla Maxa. Patrzył jak Felek zakłada ręce na piersi praktycznie od razu żałując, że w ogóle się odezwał. Dokąd ta rozmowa miała go zaprowadzić nie miał pojęcia, ale cholernie się bał. Usiadł, choć zrobił to bardziej nieświadomie. Ledwo zauważał otaczające ich szafki i ściany. Myślami był już daleko od tego miejsca próbując znaleźć metodę w tym szaleństwie. W milczeniu chwycił butelkę z wodą, lecz nie uniósł jej do ust. Obracał przedmiot w dłoniach, zapełniając przy okazji tę pustkę, którą czuł przez brak ruchu. Faktycznie zadane przez niego pytanie było wyjątkowo podobne do tego, które wtedy wypowiedział puchon. Max nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo ich znajomość zatacza teraz koło choć w jego przypadku nie była to kwestia wyznania uczuć a odkrycia tego czy w ogóle one istniały. -Nie w tym przypadku. Gdy nie masz wspomnień... To jest skomplikowane. Poniekąd tworzysz swoją przeszłość że skrawków, jakie dostajesz od innych. Czyta karta jest naprawdę spoko dopóki jest serio czysta. Gorzej jak już coś na niej widnieje. - Spróbował wyjaśnić swój tok myślenia wciąż bacznie obserwując trzymaną w dłoniach butelkę. Pozwolił dalej mówić Lowellowi nie przerywając już jego wypowiedzi, choć nie oznaczało to, że go nie słuchał. Oczywiście, że chodziło mu o niego. Nie wiedział czy go dobrze, czy źle. Mimo zapewnień studenta wciąż czuł się źle z tym, co siedziało mu w głowie i bał się wypowiadać to wszystko na głos. Możliwe, że ten miał rację mówiąc, że lepiej się tego pozbyć że środka i nic się nie stanie, ale Max spędził zbyt wiele czasu analizując każdy możliwy scenariusz, by potrafić podejść do tego spokojnie. Kolejna cisza zapadła podczas, gdy Max podejmował ostateczną decyzję. Miał jeszcze szansę odejść i zakończyć temat. Wstał z ławki podchodząc do otwartej szafki. Ponownie stał tyłem do Felka, by w ten sposób dodać sobie trochę odwagi. -Feli... Jak naprawdę wyglądała nasza relacja tuż przed tym jak mnie... -porwano. Chciał dokończyć, lecz w porę się zreflektował i poprawił. -Zresetowało. - Zamknął oczy czekając na odpowiedź z dłońmi nienaturalnie mocno ściskającymi butelkę z wodą. Miał kilka fragmentów wspomnień z przeszłości ale nie tego potrzebował. Potrzebował sytuacji sprzed kilku dni czy nawet tygodni poprzedzających wypadek i właśnie o to teraz pytał.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nikt nie wiedział, jak się jego życie potoczy, co nie zmienia faktu, iż po tym wszystkim, po tych wszystkich wydarzeniach, jakie to miały miejsce... nie widział sensu poddawania się. Za dużo przeszli. Może nie powinien w tej kwestii decydować samemu, ale naprawdę, darzył Maximiliana mocnymi, ciepłymi uczuciami. Nie potrafił inaczej; był w stanie trwać przez to wszystko wyjątkowo długo. Nie zamierzał się odwrócić, nie zamierzał uznawać, że to, co ich łączyło, w ogóle nie miało sensu. Zmieniał się, podejmując tym samym sporego wysiłku, by te metamorfozy były widoczne. W pozytywnym tego słowa znaczeniu, gdyż zawsze mógł uznać, że nic nie ma już sensu i oddawać się ponownie kolejnemu rozpierniczaniu. Czasami czuł taką chęć, ale nie szedł już na Nokturn. Znajdował w innych czynnościach możliwość wyładowania własnej agresji, by nikomu nie zaszkodzić. W tym samemu sobie; widział natomiast, że w kompletnie odwrotnym kierunku zmierza Ślizgon. I nie był to wcale przyjemny widok, bo o ile niezbyt się na ten temat odzywał w obecnej chwili, o tyle trudno przeoczyć to, że ten schudł i wcale nie wyglądał tak najlepiej. - Ano. Mam jeszcze drugiego czerwonego i trzeciego łaciatego. Samemu nigdy nie spotkałem takiego białego puszka żyjącego na wolności. - Norwegia miała w sobie to, że tam rzeczywiście te się znajdowały. Może pechowo, może nie, wszak każdy potencjalny spacer wiązał się z możliwością zgubienia, niemniej jednak gromadka nieustannie się powiększała. Od początku roku - od pierwszego stycznia - aż do teraz. Te lgnęły do niego jak porąbane... albo je dostawał. Jak to było w przypadku Bupa, Białego Uprzywilejowanego Puszka. Stawał się ojcem puszkolandii, choć pod skrzydłami miał już jedną, bardziej ludzką i przede wszystkim... bardziej liczną. Nawet jeżeli nie pełnił żadnej funkcji, to jakoś się zajmował tym domem, ażeby ludzie nie potracili wiary w cokolwiek. Spoglądał zatem - spokojnie i bez nachalności - jak Maximilian usiadł na ławce, chwytając za butelkę wody. Nie napił się jej, ale i tak, przynajmniej nie udawał, że wszystko jest w porządku, gdy stał odwrócony do niego tyłem, kiedy to przeczesywał szafkę. Mógł dokładniej mu się przyjrzeć, zauważyć najmniejsze drgnięcie twarzy bądź jakiekolwiek zmęczenie. Życie raz po raz pokazywało mu, że nad wieloma rzeczami nie będzie w stanie przejąć kontroli. I chociaż była to naturalna kolej rzeczy, o tyle chciał, żeby nieszczęśliwe sytuacje ominęły ich już szerokim łukiem. Nie oceniał - oddychając całkowicie naturalnie, spoglądając czekoladowymi tęczówkami, kiedy to dłonie położył na własnej ławce, ażeby nie trzymać ich ciągle przy klatce piersiowej, po prostu trwał. Pierwsze słowa, które wypowiedział, dotyczyły jego przypadku. Przeszłości nie zmieni, to jest pewniak. Ale najgorsze było to, że Solberg nie posiadał jej. Musiał ją sobie składać w jakąś całość, kompletnie nie rozumiejąc pewnych fragmentów, które nasuwały się samoistnie. - Bez składu i ładu, bez pewności, jak dokładnie wszystko wyglądało i jakie miałeś do tego podejście... - niby ten sam człowiek, ale nie do końca. Wiele osób chciało usunąć przeszłość, ale wiązało się to właśnie z tym, że pewna część osobowości zanikała w eterze zdobytego doświadczenia. Wbrew pozorom nawet najmniejsza sytuacja wpływa na dalszy przebieg historii, czego nie zamierzał negować. Ciało to samo, wygląd ten sam, co prawda wychudzony - ale nadal - to był Max. Z przeszłością czy nie, chciał go wesprzeć. Czuł to nie tylko w formie obowiązku, ale też i czystej troski, jaką poczynał przejawiać dość często na szkolnych korytarzach. Bo po pierwsze, zależało mu. Po drugie, wiedział, że sytuacja nie jest łatwa. Po trzecie... uczucia nadal istniały i nie potrafił ich odsunąć. Nacisk zniknął, tłumaczenia także. Zapadła cisza, w której to Felinus trwał, ażeby móc uznać, że jest ponownie niezręczna. Czas ten umożliwiał podjęcie się Maximilianowi ostatecznej decyzji, co było ludzkie i naturalne. Człowiek od zarania dziejów ma problem z podejmowaniem nawet najprostszych decyzji, a co dopiero, kiedy na warsztat wchodzą takie poważne kwestie. Wstanie od ławki, podejście z powrotem do szafki. Być może forma zajęcia własnych dłoni, być może zwiększenia dystansu, by uniknąć potencjalnego zranienia. Student w pełni to zaakceptował, pozwalając następnie na to, by zadane pytanie rozbrzmiało pod kopułą jego własnej czaszki. No właśnie - jak ich relacja dokładnie wyglądała, sam już nie wiedział, kiedy to zauważył pauzę w wypowiedzi. Wiedział to, że zdołał skrzywdzić przed tymi wszystkimi wydarzeniami, które miały miejsce. Poprzez arogancję, poprzez brak poczucia, że jest dla kogoś ważny, zadał ranę, która zapewne bolała go bardziej, niż mógłby się tego spodziewać. W słowotoku, po tym wszystkim, co miało miejsce, zamieścił jeden urywek, który nie powinien zostać zamieszczony. Rozjebywał się na lewo i prawo, by potem siać tłumaczenia niczym mak i od razu z nimi biec. Psycholog też uznał to za problem, który należało wyleczyć. Nacisk konieczności tłumaczenia się ze wszystkiego powodował powstawanie niepotrzebnych... sporów. A przynajmniej w takiej formie, jaką to wcześniej wyprawiał. - W ferie, początkiem lutego, odważyłem się przyznać, że pałam do ciebie czymś więcej. Wcześniej to ukrywałem, dusiłem się w tym, ale jakoś to szło. - rozpoczął powoli, decydując się na rozpoczęcie od początku lutego, skupiając się właśnie na miesiącu, półtora przed wydarzeniami. Przed zresetowaniem, bo wbrew pozorom ich relacja pod tym względem pozostawała świeża. Ledwo miesiąc zdołali się do siebie trochę bardziej zbliżyć, a wystarczył jeden nieostrożny ruch, by wszystko runęło niczym domek z kart. Z winy Lowella, oczywiście. - Przyznałeś się do tego samego, ale nigdy nie zadecydowaliśmy... czy jesteśmy razem, czy też i nie. Dlatego nie mówiłem. Nie wiedziałem, co z tym zrobić, bo nie chciałem cię obarczać odpowiedzialnością za siebie samego z tamtego okresu. Decydowaniem, skoro nie wiedziałeś, co nas łączyło. Nie chciałem też cię okłamywać w tej kwestii, że byliśmy razem, bo teoretycznie nie byliśmy. - ciężko mu się o tym rozmawiało, dlatego też wstał, wiedząc, że jakikolwiek ruch jest teraz dla niego bardziej korzystny od zagrzewania ławki. Aż kusiło naprawdę odpalić tego papierosa w tym momencie, ale nie mógł - teren szkoły pozostawał bardziej podlegający nadzorowi od momentu bójki na boisku do Quidditcha. Krótki moment ciszy nastał, kiedy nie potrafił zebrać słów. Wyciągnął papierosa, kręcił nim w widoczną nieskończoność, ażeby czymś zająć własne dłonie. Po tym kontynuował. - Tydzień przed zresetowaniem, tuż po lekcji Laboratorium Medycznego, udałem się na Nokturn, gdzie sparaliżowało mi rękę. Zniknąłem na parę dni, a potem napisałeś do mnie w kwestii syreniego eliksiru. Zgodziłem się pomóc. - spuścił wzrok w dół, mimowolnie chwytając palcami za krawat w barwach Hufflepuffu. Jakby miało mu to dodać odwagi, której obecnie potrzebował, a której na razie nie miał. Mimo to parę głębszych wdechów i pogładzenie samego siebie po przedramieniu prawą dłonią zdawało się nieść zbawienny skutek. Zmieniał się trochę w zbitego psa, ale po podniesieniu głowy prędzej przybrał postawę osoby, która żałuje czegoś. A dokładniej żałuje własnego postępowania. - Zauważyłeś, że coś jest nie tak, a ja powiedziałem, no cóż, wiele nieprzyjemnych rzeczy. Ogólnie, pokłóciliśmy się, skrzywdziłem cię swoim zachowaniem, ale i tak postanowiłeś mi pomóc, płacąc za zakwaterowanie w pubie. - tak to mógł naprędce opisać, choć na samą myśl oczy chciały mu same pokryć się warstwą łez, na co potrząsnął głową, stabilizując oddech, który stał się w pewnym momencie nierówny. Palce dłoni mimowolnie zaczął bardziej wbijać w przedramię, niemniej jednak odpowiednio się zreflektował, wiedząc, że to do niczego dobrego nie doprowadzi. - Na Wizzengerze, po meczu oczywiście, okazało się, że jesteś kompletnie narąbany, więc postanowiłem cię odnaleźć, no i, jak się okazało, siedziałeś w tym pubie, gdzie ja. Wypiliśmy trochę za dużo, a następnie obudziłem się w wynajmowanym pokoju. Po tym nie dawałeś znaku życia i wiesz... co było dalej. - spuścił raz jeszcze głowę, tracąc całą odwagę w jednym momencie, kiedy to przekazał większość najważniejszych informacji, jakie miały miejsce przed Inverness. To nie było wszystko; przyznanie się do winy może nie było konieczne, ale czuł skruchę. - Ogólnie, wiele w naszej relacji psułem przez własny niepohamowany pociąg do niebezpieczeństw i bycie egoistycznym dupkiem. Teraz kontroluję to i staram się coś więcej z tym zrobić, bo mi przede wszystkim zależy, by nie doszło z powrotem do czegoś takiego. Czuję się tak, jakbym... - zaciął się na krótki moment - dołożył całą tonę cegieł do tego, co miało miejsce. - kiwnąwszy głową, aż by się napił tej wody po przemowie, a też po to, by zachować względny spokój, kiedy tęczówki barwy czekoladowej spoglądały bardzo powoli w kierunku Maximiliana, by dowiedzieć się cokolwiek na temat jego reakcji.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Lowell miał dzięki tym wszystkim wydarzeniom dobrą motywację, by ciągle kroczyć naprzód za to Max... No ten to obecnie nie wiedział, co tak naprawdę się w ich życiu odpierdalało przez ten rok. Wybiórcze wspomnienia nie dawały odpowiedniego obrazu sytuacji, do której mógłby się odnieść, a co gorsza nie wiedział nawet kim tak naprawdę dla siebie byli, choć akurat tutaj to i przed wypadkiem był problem z jakąkolwiek metką. -Ciekawy gang słodziaków, nie powiem. - Ciekawość na temat pochodzenia białego kłębka rosła, ale wzmagał się też stres, który skutecznie blokował zdolności Maxa do prowadzenia dość normalnej rozmowy. Wkurwiało go to niemiłosiernie. Jak do tej pory przecież wszystko było w porządku, a tu nagle jedna wątpliwość, jedno spotkanie twarzą w twarz i wszystkie pozory poszły się zwyczajnie jebać. Czuł na sobie ten wzrok, a jednak w żaden sposób na niego nie odpowiadał. Było to dość osobliwe jak na młodego ślizgona, który zazwyczaj nie stronił od podobnych zachować i raczej sam był z tych, którzy dążyli do konfrontacji, pchając Felka ku wyduszeniu z siebie tego, co siedziało mu na sercu. Butelka wydawała się być jednak o wiele ciekawsza w tym momencie, a jej widok o wiele mniej palący niż spojrzenie czekoladowych tęczówek, w których mógł wyczytać wiele. Bał się, że zbyt wiele. -Coś w ten deseń. Teoretycznie mogę zmienić wszystko, w praktyce jeśli pamięć wróci i tak znów znajdę się w punkcie wyjścia. - Podsumował jeszcze, bo gdyby amnezja faktycznie całkowicie ustąpiła, wróciłyby wszystkie wspomnienia związane z danymi osobami, uczucia, jakie do nich żywił, traumy, problemy i radości z przeszłości. A to wszystko kumulowało się i tworzyło postać, jaką był Solberg, którego wszyscy znali, a który obecnie nie siedział na tej ławce lecz dryfował gdzieś w krainie zapomnienia. Fizyczny dystans pozwolił mu nieco wyluzować. Im bliżej puchona siedział, tym bardziej spięty się stawał czekając na odpowiedzi, których potrzebował. Nie wiedział, jak powinien się zachować, więc po prostu szedł za tym, co mówiły mu instynkty i ciało. Nie próbował się w żaden sposób przed tym bronić, choć jego słowa co rusz zaprzeczały gestom. W milczeniu czekał, aż Felinus odpowie na pytanie. Czuł, jak serce coraz mocniej wali mu w piersi, gdy ten moment nieuchronnie się zbliżał. Przez chwilę, gdzieś głęboko tliła się iskierka nadziei, że Lowell jednak zrezygnuje z odpowiedzi, ale niestety. Zaczął swoją opowieść, a Max otworzył oczy słuchając uważnie każdego słowa. To wszystko wydawało się być zajebiście popierdolone, a jednocześnie wiele kropek łączyło się w całość. Powody do zachlania pały po meczu, wiadomości na wizzie, podejście Felka, a nawet po części to, czemu Max mógł znaleźć się w Inverness. Wszystko powoli nabierało jednego, wspólnego kształtu. Oczywiście, że wiedział, co wydarzyło się dalej. Jako jedyny poza profesor Dear i Hampsonem posiadał wiedzę o pełnych zdarzeniach z tamtego weekendu i mimowolnie skrzywił się na samo wspomnienie. Jego nozdrza uderzył ten sam smród potu i ziemi, który czuł w furgonetce i poczuł, jak robi mu się niedobrze. Nic więcej jednak się nie wydarzyło oprócz tego, że Max nagle zauważył iż siedzi na ziemi, opierając się plecami o szafki i obserwuje krążącego w koło Lowella. Nie miał pojęcia, jak znalazł się w tej pozycji, ale to nie miało teraz znaczenia. Liczyły się słowa, które wisiały w przestrzeni między nimi i które musiał jakoś ogarnąć w tak krótkim czasie. -Każdy popełnia błędy. Nie mogłeś wiedzieć, co się wydarzy. - Zaczął nawiązując do poczucia winy, które widocznie przelewało się przez zdania opuszczające usta Felka. Choć on sam nie potrafił rozstrzygnąć, jaka była prawda domyślał się, że kłótnie, chlanie i inne pojebane akcje nie mogły być tylko i wyłącznie jego winą. Butelka z wodą wylądowała na ziemi, a on objął rękoma własne kolana wpatrując się w nie dość zawstydzony. - Przepraszam. - Zaczął cicho. -Że zostałeś w to wjebany, że musisz to wszystko oglądać i że przeze mnie straciłeś coś, kogoś, na kim Ci zależało. - Choć mówił do puchona, nie miał odwagi na niego spojrzeć. Dłonie ślizogna jeszcze mocniej zaczęły się trząść, więc zacisnął je w pięści, jego głos lekko się załamał a oczy zaszkliły, choć nie uronił jeszcze ani jednej łzy. -A co jeśli... Jeśli tamten Max, ten którego znałeś i na którym Ci zależało... Co jeśli on.. Nigdy nie wróci? - Czując, jak jego gardło coraz mocniej się zaciska, resztkami sił wybąkał to, co naprawdę go trapiło. Od kiedy stracił pamięć czuł tę presję, że musi być kimś, kogo ludzie od niego oczekują, Solbergiem, którego znają od wielu lat i z którym przeżyli nie jeden dzień. Nie wiedział jednak, kim tamta osoba była i jak te wszystkie oczekiwania spełnić. Bolało go to i przytłaczało dowalając mu zbyt wiele myślenia, którego i tak miał już ponad miarę. Było już jednak za późno, by wycofać się i nie zadać tego pytania. Skoro już zaczął, równie dobrze mógł wylać z siebie naprawdę wiele rzeczy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell mógł ukrywać wszystko i udawać, że ich nic nie łączyło, ale czy to miałoby jakikolwiek sens w zakresie tego, czego zdołali się wcześniej o sobie nauczyć? Temat, który nęcił głowę Maximiliana, zdawał się być czymś naturalnym i oczywistym, wszak zapewne wiele sygnałów wskazywało na jedno - coś musiało być na rzeczy. Student co prawda nie pozostawał świadom, co dokładnie go pchnęło do zadania takiego pytania, ale coś ewidentnie go ku temu skierowało. Zastanawiał się zatem, wszak miał do tego prawo - rozumiał też strach, który potencjalnie się za tym znajdował. - Taa, zaraz madki zaczną się o niego bić w kolejce do kasy. - pozwolił sobie na prychnięcie - proste i przyjemne. Mimo to cień wydarzeń zdawał się raz po raz udowadniać, że nic nie jest nieuchronne. Nawet taka rozmowa niesie ze sobą potencjalne ryzyko. Podejmowanie decyzji za kogoś z przeszłości, kim się było, a teraz bez posiadania jakichkolwiek wspomnień, które nie byłyby porozrzucanymi puzzlami, było przerażającą wizją dla wychowanka Hufflepuffu. Nie bez powodu kręcił tym papierosem w palcach, pozostawiając na nim wiele nieprzyjemnych zagnieceń. Estetycznie przy paleniu na pewno nie będzie wyglądał, czego nie zamierzał negować w żaden sposób - stres zżerał również jego, ale starał się nad nim zapanować, wiedząc doskonale o tym, że kierowanie się burzliwymi emocjami nie zawsze jest opcją. Spojrzał zatem na niego - spokojnie i bez jakiegokolwiek oceniania bądź zawodu w oczach. Ciepłe tęczówki niosły ze sobą dziwne ukojenie, którego nie mógł w sobie powstrzymać. Jakoby nadzieję, że wszystko będzie lepiej. - Jakoś to będzie. Wiesz, masz wiele osób, którym na tobie zależy. Sam w tym... nie jesteś. - upewnił go w tym, wszak nie chciał myśleć o scenariuszu, gdy ten pozostaje sam. Bez jakiegokolwiek wsparcia, tudzież pomocy. Nie była to zbyt radosna wizja, wszak człowiek, który błądzi i nie zna samego siebie, łatwo ulega pułapce własnych myśli. I choć jego własne słowa go bolały, wszak przez ten cały czas poczuwał się do odpowiedzialności za to, co miało miejsce, wiedział, iż kierowanie się tym żalem przez całe życie nie jest rozwiązaniem. Pozwolił zatem, by ten w jakiś sposób się przedostał, wydostał z zamkniętej klatki, żeby zaraz do niej powrócił. To była kwestia przeszłości, która ciągnęła się za nim do teraz, niczym ciche demony gotowe zaatakować w każdej chwili. Starał się je opanować. Nauczyć je oswoić do tego stopnia, by nie przeszkadzały. Psycholog mu w tym pomagał i zapewne bez jego pomocy nie stałby tutaj, przekazując te informacje, których Solberg sobie zażyczył. I cały czas przez tkanki przedostawało się uczucie swoistego przerażenia. Było to widać po ruchach ciała, specyficznej mimice twarzy, odwracaniu wzroku ku podłodze, która zdawała się być równie interesująca - czysto protekcyjnie. Bał się zobaczyć, co mogą kryć w sobie te jasne tęczówki, jakoby przerażające było zetknięcie się z prawdą. Trzymał ją w sobie do momentu, dopóki ten o nią nie poprosił. A wyłożenie jej - w co najmniej prawidłowy sposób - wiązało się z wieloma konsekwencjami. Ale, jakby nie było, to samo miało miejsce w przypadku rozmowy o uczuciach, jakie ich łączyły nieświadomie. Strach istniał, a z czasem rozrzedził się, odchodząc w zapomnienie. Pożoga powinna zniknąć i tym razem - no właśnie, powinna, ale wcale nie musiała. Wszystko zależało od płomienia, jaki to chciał strawić ich poprzez oddanie się przerażeniu. Felinus czekał zatem - trochę zmarkotniał, ale z czasem zaczął przybierać bardziej naturalne rysy twarzy. Pewnych rzeczy nie dało się przeskoczyć bądź ominąć. A jeżeli Solberg się przez nie dusił, nie było innego wyjścia, niż żeby po prostu o tym porozmawiać. Jak człowiek z człowiekiem, bez zbędnego uciekania się do półśrodków. Zauważył oparcie się plecami i znajdujące się powoli emocje. Rozcięta atmosfera niosła ze sobą wiele zagrożeń, z którymi musieli się teraz zmagać. Nie bez powodu student poczuł, że pewne rzeczy ciążą na sercu i przyczyniają się do jego zmarkotnienia. - Mogłem przewidzieć... ale jak będę tak gdybać, to nic się nie zmieni. - przyznał szczerze, kiedy to ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego ust. Było źle. Było tragicznie i nie mógł temu zapobiec w żaden sposób. Obwiniał się, ale też, co mu dawało rzeczywiście zastanawianie się nad tym, co by było, gdyby? No właśnie. Życie szło dalej, a on nie mógł stać w miejscu, wiedząc, że wówczas pociągnie za sobą znacznie więcej osób. Objęcie kolana było proste, przejawiające tak naprawdę wstyd, którego Max wcale nie powinien odczuwać. Obecnie wiele rzeczy wymagało wytłumaczeń, a te ciążyły na nich jeszcze mocniej, czego Lowell wcale nie zamierzał negować. - Nie straciłem, nadal mi zależy. Dla mnie lepiej, że żyjesz, a nie... - zaciął się, wzdrygając tym samym na myśl o tym, że cokolwiek mogło się zakończyć gorzej. Wzrok kierował ku podłodze, przełykając gorzkość tych potencjalnych wizji, gdzie Maximiliana po prostu by nie było. Momentalnie zrobiło mu się słabo, zbladł, usiadł na moment, zastanowił się. - I proszę... nie obwiniaj się, bo to... nie jest twoja wina. Stało się coś, co dotknęło przede wszystkim ciebie. Jesteśmy ludźmi i uwierz mi, ale... zależy mi przede wszystkim na twoim zdrowiu. Byś do niego doszedł, gdyż to jest obecnie najważniejsze. - po części te słowa pozostawały niesforne, nieprawidłowe w mniemaniu dla Lowella. Odsuwał siebie na bok, ale nie do końca negując własne istnienie. Zadręczanie się winą, która nie powinna istnieć, zdawało się być czynnością podlegającą tylko i wyłącznie widocznym problemom. Nie widział tego jako odebranie przez "obecnego" Solberga jego "starej" wersji. Nigdy tak tego nie widział, więc nie bez powodu pokręcił głową, reagując instynktownie na własne gdybanie pod kopułą czaszki. Gdyby relacje stanowiły zawsze kłopoty przy potencjalnych przeciwnościach losu, zapewne nie mógłby normalnie nauczyć się nawiązywania jakichkolwiek kontaktów ludzkich. Stało się i nie mógł na to nic poradzić. Chciał podejść, wykonał w tym celu jeden krok. Nie nawiązywał jednak bezpośredniego kontaktu fizycznego, dając Solbergowi przestrzeń - przynajmniej do czasu. To nie był przyjemny widok, a wiele rzeczy zdawało się komplikować. Jeden z tego plus był - mógł z nim porozmawiać nie na temat puszka pigmejskiego, a właśnie tego, co znajdowało się w głębi jego duszy. - Max... jesteś dla mnie Maxem. Niezależnie od wspomnień, przecież nie będę uważać cię za kogoś kompletnie obcego, bo straciłeś pamięć. Ale też, nie wymagam tego, byś był dawnym Maximilianem. Nie naciskam, nie nalegam, bo wiem, że ta sytuacja jest dla Ciebie skomplikowana, pojebana wręcz. - odpowiedział na te słowa, czując, że oczy mimowolnie się zaszkliły. To były ciężkie słowa do przetrawienia i nie bez powodu gdzieś w środku serce ukłuło na myśl, że to wszystko, jeżeli Solberg nie odzyska pamięci, odeszło w zapomnienie. Powodowało wręcz wewnętrzne rozerwanie, jakoby starania i wszystkie zmiany pozostawały bez żadnego widocznego sensu istnienia. Mimo to zaakceptowałby los takim, jaki jest. Z wewnętrznym żalem, krzykiem wręcz, ale przetrwałby, bo Ślizgon zasługiwał na zrozumienie. Kierowanie się egoistycznymi zachciankami nie było w jego mierze. Też, nie dzielił ludzi na potencjalne zdolności bądź posiadane rzeczy. Liczyło się dla niego głównie to, że tu był. Mimowolnie, ostrożnie i delikatnie pogładził go po ramieniu po uprzednim przykucnięciu, bez nachalności, jaką to mogła się przejawić. Chciał nawiązać odpowiedni kontakt - czy to wzrokowy, czy to po prostu widoczny. - Mogę tak myśleć, ale co mi to da? Liczę, że będzie lepiej. Jakoś, ale będzie. Nawet jeżeli... nie odzyskasz pamięci. Tutaj chodzi przede wszystkim o ciebie. Byś to ty czuł się komfortowo, oswajając się z innymi, bez tego naporu ze strony otoczenia. - kiwnął głową, wycierając mimowolnie parę łez, które to się przejawiały podczas tej rozmowy samoistnie, a na które to się speszył kompletnie, podnosząc siebie samego tym razem na ławkę, tuż nieopodal chłopaka. Kompletnie nie zauważył, jak te się pojawiły, dlatego rękawami bluzy wchłonął wilgoć, jaka przejawiła się przez jego własne oczy, spoglądając przepraszająco na ułamek sekundy, by tym samym zamknąć powieki, nie wiedząc, co teraz zrobić. Nie traktował go jako kompletnie obcą osobę. To rozdzielanie na starego i nowego Maximiliana bolało go niemiłosiernie i serce mu się krajało na to, jak ten przepraszał za to wszystko. Przecież nie był temu winien.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Okłamywanie go zapewne przyniosło by chwilowy, względny spokój, ale w wypadku ustąpienia amnezji mogłoby wywołać wiele nieprzyjemnych chwil. Wydawać by się mogło, że bez względu na decyzję Felka, o tym jakich informacji udzieli, czekał ich ciężki czas, przez który musieli jakoś przebrnąć. Max starał się nie myśleć o tym w jakimś bardzo szerokim stopniu. Wiedział, że obecnie jest to dla niego nie wskazane i ciężej będzie mu się połapać, gdy zwali sobie na głowę wszystko naraz. Nie było jednak łatwo tak po prostu skupić się na jednym szczególe. -Tak, wiem... - Powiedział dość beznamiętnym tonem, bo słyszał te zapewnienia ciągle, ale jakoś ciężko było mu do tych ludzi sięgnąć po pomoc. Wiedział, że ma Florę wraz z całą rodziną, Lucasa, Brooks, Dear i będącego tu teraz z nim Lowella. Jednak świadomość tego, a faktyczne korzystanie z tej sytuacji były dwoma oddzielnymi tematami. Do tego dochodził fakt, że ciężko było mu tak naprawdę z nimi rozmawiać, gdy był świadom, że tak naprawdę ukrywa przed nimi to, co miało miejsce w Inverness. Nikt nie wiedział, jak dokładnie wyglądała bójka, a w ferworze stresu wszyscy zapomnieli jakby zapytać nawet o to, czemu dopiero kilka dób później został znaleziony przez George`a i umieszczony w szpitalu w stanie tragicznym. Ślizgonowi brak pytań był jednak na rękę. Zapewne i tak zmyśliłby teraz jakąś trzymającą się kupy bajeczkę, byle tylko zaspokoić ich ciekawość, jednocześnie chroniąc siebie. Nie był gotów na pełną konfrontację, a fakt, że wciąż usilnie zakrywał bliznę na czole był tego idealnym dowodem. Obydwoje nagle znaleźli się w dość dziwnym miejscu. Dzielili obecnie tę samą przestrzeń, z której żaden z nich nie próbował nawet się wydostać, a jednocześnie jakby unikali swojej obecności. U Felka zaczęło wychodzić to dopiero w momencie, gdy musiał wspomnieć o tych nieprzyjemnych chwilach, jakie dzielili w marcu w Hogsmeade. Tamten czas był dla nich naprawdę trudny, choć obecny Max podejrzewał, że gdyby tamte przykre słowa wypowiedziane przez Lowella, czymkolwiek one były, naprawdę go odtrąciły, ten nie zapłaciłby za jego pobyt w pokoju, ani tym bardziej nie wyciągnął do wspólnego picia. Były to jednak czyste domysły, na które próżno mu było teraz szukać odpowiedzi i choć ciekawość pchała go w tym kierunku, postanowił nie pytać o szczegóły tamtej konfrontacji. -Wystarczyło, bym się aportował z cmentarza. Ale tego nie zrobiłem. Wiele rzeczy mogło zmienić bieg tamtej nocy. - Skwitował krótko pokazując, że jedna prosta decyzja mogła zmienić wszystko i tak naprawdę obwinianie siebie o wszystko nie miało sensu. Równie dobrze, Max mógł pojawić się w Inverness kilka minut później i skończyć bezpiecznie w swoim łóżku u Kolbergów. Gdy Felek wspomniał o tym, że mogło być gorzej, gdyby Max jednak nie wyszedł z tego cało, ślizgon przygryzł delikatnie wargę, jednocześnie jeszcze bardziej uciekając wzrokiem. Zrobił to nieświadomie, ale słowa, które usłyszał w vanie głośno rozbrzmiały ponownie w jego uszach. Mogło go tu nie być i nikt nawet nie dowiedziałby się, co się z chłopakiem stało, ani gdzie wyjebano jego truchło, jeśli cokolwiek by z niego zostało. -Mylisz się. Może to tak wygląda, ale tak nie jest. - Myśl o tym, że mógłby uważać w tym wszystkim siebie za największego poszkodowanego sprawiała, że miał ochotę gorzko się uśmiechnąć. Tak, stracił wspomnienia. Tak, musiał przejść dość obszerne leczenie i jakoś stawiać czoła codzienności. Ale przynajmniej nie musiał żyć ze świadomością, że ciało bliskiej mu osoby, skrywa obecnie zupełnie inną duszę. Nie odważył się jakkolwiek na niego spojrzeć, choć odgłosy kroków mniej więcej pozwalały mu określić położenie puchona. Wiedział więc, że ten postanowił się zbliżyć, lecz nie zrobił tego jakoś przesadnie. Nie drgnął nawet, pozwalając Felkowi samemu zadecydować, jak fizyczna przepaść między nimi ma w tej chwili wyglądać. On nie miał już na to dzisiaj siły ze względu na całą burzę, która szalała w jego umyśle. -Nie mówię, że wymagasz. Dawałeś mi czas i przestrzeń, ale.... - Odważył się na chwilę spojrzeć w ciemne tęczówki, lecz to co w nich widział zbyt mocno go bolało, by był w stanie ten kontakt utrzymać. -Na pewno chciałbyś, by było jak dawniej. - Nawet jeżeli Feli nie robił tego świadomie, jakaś część niego musiała liczyć na powrót starego Maxa. Ślizgon nie potrafił inaczej wytłumaczyć sobie całej tej troski, jaką student mu okazywał, ani cierpliwości, którą przejawiał względem jego stanu. Następne słowa jakoby utwierdził go w tym przekonaniu. Oczywiście, że puchon liczył, że będzie lepiej. Może nawet jak dawniej. Solberg zacisnął mocniej szczękę, czując delikatny dotyk na własnym ramieniu. Nie był to efekt złości. Bał się, że lada chwila może uronić kilka łez, a nie specjalnie miał na to ochotę. Obiecał sobie, że mimo wszystko będzie się trzymał i nie chciał okazywać dziś kolejnej słabości. -Nigdy nie chodziło o mnie... - Sam nie wiedział, czemu te słowa opuściły jego usta, ale czuł że są one szczere. Bez względu na to ile rzeczy pierdoliło się w jego życiu, zawsze starał się podejmować decyzje, które załagodzą sytuację innych. Czy to w wypadku matki, czy podczas przypałów z Tori, czy w relacji z Felkiem bądź Olivią... Tak samo teraz. Bardziej obchodziło go to, jak cała ta pojebana akcja wpływa na osoby, którym kiedyś był bliski niż na niego samego. Z żalem poczuł zwiększający się ponownie między nimi dystans i uniósł lekko głowę, by zwrócić pytające spojrzenie na Lowella, gdy zobaczył łzy na jego twarzy. Poczuł, jak serce ściska mu się do granic wytrzymałości i już sam nie był w stanie powstrzymać wody wypływającej z jego oczu. Resztkami sił wstał i nieśmiało usiadł obok Felka, by pół sekundy później zamknąć go w swoich ramionach. -Przepraszam. Tak cholernie, kurwa przepraszam. - Wyszeptał, obejmując go mocno i pozwalając, by słabość na chwilę przejęła kontrolę nad jego ciałem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Student spoglądał - siedząc na ławce, uspokajając samego siebie po myślach, jakie opanowały jego umysł - właśnie na Solberga. Lekko, bez nachalności, zdawał się znajdować w nim źródło spokoju i odpowiedzi na wiele pytań, jakie to powinny mieć miejsce znacznie wcześniej. A może właśnie to dojrzenie do pewnych spraw wymagało odroczenia tej rozmowy w czasie. Tego nie wiedział, ale pewne rzeczy nie ulegały wątpliwości - jak chociaż to, że życie posiada kręte drogi, które da się wyprostować, o ile człowiek podejmie się jakichkolwiek prób potencjalnego wyjaśnienia wielu kwestii. Korzystając ze wsparcia bliskich mu osób. Pomoc pozostawała w zasięgu dłoni Maximiliana, ale problem był z czymś kompletnie innym. Prośba o nią wydawała się być trudna do poproszenia, gdyż istota ludzka sama w sobie nie lubi obarczać innych własnymi problemami. Działanie indywidualne w tej sytuacji nie zdawało się nieść żadnych pozytywnych rzeczy. Nim Lowell się obejrzał, a sam zrozumiał, na swoim przykładzie, że poproszenie o jakiekolwiek wsparcie nie jest oznaką słabości. Ukrywanie pewnych rzeczy pozostawało w naturze istnienia, jako że nie wszystkie tematy można omówić od razu, jakoby za pomocą machnięcia ręki. Nie bez powodu wychowanek domu Helgi Hufflepuff unikał tematu wydarzeń, nie chcąc wzbudzać w znajdującym się tutaj byłym pałkarzu dodatkowych chwil spędzonych na negatywnych aspektach tego całego zdarzenia. Może działał egoistycznie, a może po prostu mu naprawdę zależało na tym, by wszystko się jakoś ułożyło. Jedna rzecz w tym była charakterystyczna - Felinus, mimo bólu, jaki przeszywał jego własną klatkę piersiową, był w stanie się odsunąć. Dać tę wolną przestrzeń, by Maximilian nie czuł się przytłoczony wszystkim, co miało miejsce. By nie czuł tej presji, iż jego życie opierało się głównie na tym, co zdołał zbudować, ale czego nie pamiętał. Jakoby znajdował się w miejscu obarczonym wieloma obrazami, które powinny stanowić dla niego bezproblemową odpowiedź, a zamiast tego... zdawały się przyglądać. Zaciekawione, być może z natłokiem informacji poprzez tęczówki. Każdy portret niósł ze sobą relację, której to powinien się trzymać, ale które to - jako że doświadczenie z przeszłości zniknęło na dobre - pozostawały mu kompletnie obce i niezrozumiałe. Malunki wymagały tego, a on nie mógł tego spełnić. Nie bez powodu Lowell czuł wewnątrz nić empatii, dzięki której to zdołał zrozumieć bardziej to, jak chłopak się czuje. Od dawna ich rozmowa nie była szczera, polegająca na tym, jakie demony tłamsiły poszczególne zakamarki duszy. - Również mogłem się aportować z Nokturnu, ale tego nie zrobiłem. - odpowiedział na to, co oznajmił mu Maximilian. Owszem, wiele innych decyzji udowodniłoby, że istnieją lepsze drogi, ale wybrali takie, które przynosiły im same nieszczęścia. To tak, jakby runa Wyrd naprawdę działała, posyłając znacznie silniejszy sygnał w celu zawrócenia na prawidłową ścieżkę. - Liczy się to, że żyjemy. Może w takim dziwnym stanie, ale... żyjemy. - wymruczał pod nosem, wszak takie podejście umożliwiało mu tym samym wydobycie z siebie czegoś więcej, niż tylko i wyłącznie kolejnych zmartwień. Możliwe, iż była to ich ostatnia szansa w celu polepszenia czegokolwiek. Ostateczne ostrzeżenie, jakie kobiety tworzące nić życia zdołały wysłać, ażeby dać im wyraźny znak, by przestali brnąć w coraz to bardziej niebezpieczne rozgrywki i nieprawidłowe rozgałęzienia już wcześniej skomplikowanych dróżek. Jednocześnie nie wiedział o wspomnieniach z porwania, które to wcześniej miało miejsce. Mógł się domyślać, ale koniec końców nie trafiał na nic, co miałoby rzeczywiste odzwierciedlenie w jakichś dowodach. - Rozmawialiśmy już na ten temat trochę. Nie oszukujmy się, ale... nie możesz odtworzyć swojego poprzedniego życia w stopniu, który nie przyczyniałby się do wielu pytań. Znajdujesz wspomnienia, ale są one porozsypywane i kompletnie trudno jakkolwiek je połączyć. Najgorzej, gdy... - tutaj się zawahał, wszak ten problem dotyczył jego znacznie wcześniej, kiedy to zaczął oddawać się relacjom międzyludzkim, zauważając u siebie to, co wprawiało go w przerażenie. - ...gdy nie wiesz, co tak naprawdę się w tobie znajduje. - może wcale nie tak dawno, ale znał ten szok. Może nie był on porównywalny co do sytuacji Ślizgona, ale... odkrywanie tych tajemniczych rzeczy na temat własnego ja potrafiło przerazić. Teraz mieli okazję na tę szczerość - przypadkową, ale konieczną, ażeby rozjaśnić pewne mroki, które spowijały labirynt, w którym to się znaleźli. Wepchnięci przez własne poczynania i kroki, szukali teraz wyjścia, rozwiązania tej całej zagadki. Stukot podeszwy raz po raz udowadniał, że są w nim sami - tak samo, jak miało to miejsce w rzeczywistości. W szatni nikogo nie było, co pozwalało tym samym na przelanie słów zawierających tylko prawdę, bez żadnego pohamowania wynikającego z obecności osób trzecich. Lowell postawił na szczerość, wydobywając to, co znajdowało się w jego umyśle zgodnie z prawdą, jaką chciał przekazać. Kłamstwo nie popłaca. Już wiele razy się do niego uciekał i zawsze udowadniało, że nie ma sensu podejmowania się gry niewartej świeczki. Przetrawił w ciszy kolejne słowa, które opuściły jego usta. To prawda - chciał, żeby było jak dawniej, ale nic nie trwa wiecznie. Komplikacje istnieją i nie stanowią czegoś nader rzadkiego. Przycisnął własne wargi mocniej, zacisnął je w ciszy i spokoju, ale powoli pękał. Wbrew pozorom Lowell był znacznie bardziej wrażliwy od innych osób w jego wieku, ale rzadko to okazywał w bezpośredni, widoczny sposób. Podświadomie na to liczył, że wiele rzeczy powróci w swoim starym układzie na półkę, widniejąc w tej samej świetności. Były to jednak złudne marzenia, niespełnione sny. - To prawda, tego nie zaprzeczę. Wiele rzeczy chciałbym, by było jak dawniej. - potwierdził jego słowa, podnosząc wzrok czekoladowych tęczówek, które przekazywały więcej emocji. Zazwyczaj te skrzętnie ukrywał, pozwalając na to, by w niewielkiej ilości zagrzewały miejsce na scenie zwanej życiem. By deski skrzypiały od ich natłoku - już niezbyt. Maximilian miał rację, chciał, by było jak dawniej. - Ale... - trudno zbierał słowa, plącząc się w nich niemiłosiernie, kiedy to znowu przetrawił w ciszy własne myśli, które to zdawały się nieść ze sobą spory bałagan. - Nie ma to teraz znaczenia. - dziwna pewność przeszła przez ton jego głosu, kiedy to pozwolił sobie na takie zdanie. To, czego chce, obecnie nie miało żadnego znaczenia. Liczyło się tu i teraz. Mógł marzyć, mógł chcieć, ale nie oznaczało to, że było to możliwe. Nie cudzym kosztem. Maximilian był w tej chwili najważniejszy, a nie to, że tęsknił za tamtymi czasami. Bo tęsknił, ale pewne momenty albo wrócą, albo też i nie. Myślenie o tym potrafiło wprowadzić człowieka w błędny okrąg, dlatego ten gest - prosty i ciepły - przyniósł jego inicjatorowi pewną dozę ukojenia. - Zawsze chodziło o ciebie... - tak prosto nie zamierzał odsuwać jego roli. Samopoczucia. Bo o ile bliscy też odczuwali ten ciężar, to właśnie Solberg musiał spełniać wszelkie wymagania. Uczyć się do egzaminów, organizując sobie ekspresową powtórkę z zakresu naprawdę wielu lat. Pozostawał w tym, wbrew pozorom... samemu. Stawiane były przed nim wymagania, które to nie posiadały żadnego sensu, a bliscy oczekiwali, że będzie tą samą osobą. Samemu musiał odsuwać pytania na rzecz teoretycznie prawidłowego funkcjonowania. Felinus nie był ślepy. Ubrania wisiały na Maxie, ten nie wyglądał na zbyt zdrowego, a na domiar złego jeszcze odsuwał znaczenie własnej jednostki na rzecz innych. Momentami Lowell chciałby otworzyć jego głowę, poukładać wszystko tak, jak to powinno wyglądać, ale nie potrafił. Nie posiadał takiej możliwości, więc miał nadzieję, że wspomnienie o rozmowie na Wizzengerze, gdzie stawianie samego siebie na pierwszym miejscu jest równie ważne, pozwoli dostrzec pewnego rodzaju nieprawidłowość. I usiadł. Siedział samemu, wycierając te cholerne łzy, które postanowiły się nagromadzić. Rękaw bluzy raz po raz je usuwał, a Felinus miał ochotę jęknąć na bycie tak mocno uczuciową jednostką. Kiedy to przestał bać się emocji i pozwalał im działać, okazywało się, że chłodniejsza strona odchodziła w zapomnienie na rzecz tej bardziej przejmującej się tym wszystkim. Gdyby ktoś teraz na niego spojrzał, nie uwierzyłby w ten widok. Po prostu Lowell doskonale ukrywał większość rzeczy w sobie, w relacjach z innymi skupiając się przede wszystkim na towarzyszach. Teraz czuł się skonfundowany; organizm samoistnie reagował na natłok uczuć, jakie to stanowiły potężne oręże w interakcjach z innymi. Bał się spojrzeć w tęczówki po okazaniu tej słabości, która, mimo że była naturalna, posiadała w sobie dozę prywatności. Zauważywszy łzy na twarzy Ślizgona, zastygł. Przestał reagować na otoczenie, nie wiedząc już, co kompletnie zrobić. To wszystko go przerażało i przytłaczało bardziej, niż się tego spodziewał. Być może nie powinien naciskać, ale serce, które obecnie biło niespokojnie, przeczuwało, iż była to najlepsza opcja. Intuicja nie zakładała innego scenariusza, kiedy to rozmawiał wcześniej z Maximilianem. Felinus został wybudzony z tego dziwnego transu poprzez zauważenie zmiany. Nim się obejrzał, a poczuł, jak ramiona oplotły jego ciało w uścisku, a samemu - nawet nie wiedział jak - odwzajemnił ten gest, na krótki moment chowając twarz w ramieniu. Na krótki, czując jak ciało już powoli odmawia posłuszeństwa, choć ukojone - częściowo - dotykiem, powracało na salony. Oddech lawirował - trudno było powstrzymać głębsze wdechy, kiedy to czuł, że podczas takiego procederu zwyczajnie się dusi. Ale też, nie chciał oddychać nierównomiernie, znajdując w tym przytuleniu jakąś siłę, w której to chciał się odnaleźć. - Też przepraszam. Cholernie, najmocniej, najbardziej. - cicho powiedział, by potem równie nieśmiało podnieść głowę, postanawiając objąć Maximiliana z nastawieniem bardziej na jego samopoczucie, wszak wcześniej samemu czuł, jak obejmowanie dotyczy głównie jego własnej osoby. Ramiona zatem pozwoliły na bardziej odpowiednie odwzajemnienie tego gestu, który był wysoce prywatny. Intymny wręcz; na szczęście nikogo dookoła nie było. Dłoń mimowolnie głaskała ramię, jakoby chcąc tym samym dać więcej siły na przezwyciężenie tego przerażającego, pochłaniającego świata, którego wizja zdawała się być trudna do zmienienia. Ale nie pozostawała niemożliwą opcją. - I... dziękuję. - mruknął cicho, załamanym głosem, który starał się zebrać w jedną całość. Trwał zatem w tym geście tak długo, jak tylko Ślizgon sobie tego życzył, czując spokój mieszający się naprzemiennie z niepokojem. Pewne emocje powoli ostygały, choć łzy od czasu do czasu opuszczały ciemne obrączki źrenic, udowadniając, że emocje wcale nie są takie łatwe do kontroli, jeżeli człowiek raz po raz wczuwa się i zaczyna rozumieć więcej.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ciężko było zaprzeczyć, że Felinus przeszedł naprawdę długą drogę w tym temacie. Dzięki spotkaniom z psychologiem nauczył się naprawdę wiele, co było widać. Solberg na pewno byłby z niego cholernie dumny, gdyby mógł ten stan docenić. Sam jednak chwilowo nie czuł się na siłach, by o coś podobnego prosić. Obowiązkowo widział się ze specjalistą raz, czy dwa, gdy leżał w Mungu i musieli poinformować go o wszystkim, czego może się spodziewać po swojej obecnej sytuacji, ale gdy zapytali chłopaka, czy ten potrzebuje regularnych spotkań ten od razu zaprzeczył. Wtedy, gdy nie posiadał żadnych informacji na temat własnej przeszłości, dużo łatwiej było mu w to uwierzyć, gdyż przede wszystkim wyglądał zdecydowanie lepiej. Ciężko było o szczerą rozmowę, gdy sam nie do końca to wszystko potrafił zrozumieć. W dodatku i tak czuł już, że wystarczająco obarcza wszystkich ciężarem swojej sytuacji i nie chciał dokładać do tego wszystkiego kolejnej cegiełki. Niestety, spojrzenie na świat Maxa wysoce różniło się od tego, które posiadali jego bliscy, a znalezienie kompromisu wymagała komunikacji, która w tym momencie dość mocno kulała. No tak. Faktycznie, Lowell mógł postąpić tak samo, unikając krzywd, jakie spotkały go tam z ręki kobiety i rykoszetującego zaklęcia. Był to kolejny dowód na to, że życie nie było tak proste, jak by się chciało, a najmniejsze decyzje dość znacząco wpływały na to, co miało się wydarzyć później. Może faktycznie, gdyby nie tamten spacer puchona po zakazanej części Londynu, Max zachowałby się po meczu inaczej. Może.... Choć biorąc pod uwagę jego tegoroczną przyjaźń z butelką Ognistej, prawdopodobnie nic by się w tej kwestii nie zmieniło. Nie raz od powrotu zastanawiał się, czy dobrze zrobił uciekając z tamtej furgonetki. Może nie powinien był walczyć. Może właśnie taki był jego los, by dokonać żywota z rąk zbirów i ich znajomych. Podobne myśli podsycała chęć odebrania innym ciężaru jego sytuacji, a jednak nie potrafił zapomnieć tej dziwnej woli walki, która w niego wtedy wstąpiła. Mimo wszystko nie chciał dać się zarżnąć jak prowadzone na rzeź prosię. Chciał żyć i wywalczył sobie jeszcze trochę czasu na tej planecie. Przypłacił to wieloma stratami, ale jednak. Nie potrafił wyobrazić sobie, by mógł to wszystko nagle zaprzepaścić i uznać, że jednak oddychanie nie jest dla niego. Zauważył to zawahanie w głosie Felka, posyłając mu nieme spojrzenie. To, co siedziało w nich nie raz było ciężkie do zdefiniowania, a jednak po czasie zawsze udawało im się znaleźć lepszą bądź gorszą odpowiedź. -To prawda. Ta ciemność nieświadomości jest najgorsza. - Przytaknął szczerze, bo doskonale wiedział, o czym Lowell mówi, choć nie potrafił zrozumieć jego przypadku. Puchon musiał mieć jednak własne doświadczenie w tym temacie, co było widoczne w mowie jego ciała i zawieszonej wypowiedzi. Czego dokładnie była to kwestia, Max nie wiedział i obecnie był zbyt wykończony by się dowiadywać. Wiele musiał dziś przyswoić i wiedział, że wychodząc stąd nie zakończy się ta gonitwa myśli. Upewnił się jednak w jednej, ważnej sprawie - zarówno Olivii jak i Felkowi mógł zaufać, a świadomość tego nieco mu użyła. Brak pewności, kto nim manipuluje wykorzystując jego sytuację, a kto szczerze z nim rozmawia był naprawdę ciężki w codziennych interakcjach z innymi. Cała ta prawda nie była łatwa do przyswojenia. Max jednak doceniał to, że puchon nie próbował tuszować kilku nieprzyjemnych aspektów całej tej sytuacji, dając mu pełen, czysty obraz tego co działo się między nimi przed wypadkiem. Konfrontacja z tym, co powiedziała mu Callahan nie była łatwa i nie zmieniła tego, jak fatalnie czuł się musząc wyciągać z Felka jego uczucia na ten temat. Widział, że nie jest mu łatwo i przeżywa to nie mniej niż on sam. Nie naciskał, a jednak zależało mu na usłyszeniu prawdy, którą to właśnie otrzymywał. - Jak możesz mówić, że to nie ma znaczenia? Wiele osób siedzi w tym bagnie, wiem o tym. Chciałabym jakkolwiek wam ulżyć, zamiast przynosić coś zupełnie odwrotnego. Chciałbym dać Ci to, czego chcesz, ale nie jestem w stanie. - Nie potrafił zrozumieć tego zupełnie logicznego podejścia w tej chwili. Zranił przez swoją głupotę wiele osób, które codziennie odczuwały tego skutki. Choć jescze chwilę temu sam uciekał do zwiększenia dystansu, teraz sam poczuł ulgę z tej niespodziewanej bliskości. Gest choć niewielki i jemu przyniósł pewne ukojenie, choć teraz, gdy wiedział na czym naprawdę stoi, dużo innych kwestii krążyło po jego umyśle nie pozwalając mu całkowicie odetchnąć. Nieśmiało spojrzał na Felka słysząc jego słowa. Może i się z nimi nie zgadzał, ale poczuł się nieco lepiej. Trochę mniej samotnie niż jeszcze przed chwilą. Nie zamierzał odsuwać od siebie odpowiedzialności, ale pojawiła się w jego głowie myśl, że może faktycznie nie każdy obwinia go w pełni za te wszystkie spierdolone wydarzenia ostatnich miesięcy. Takie dosłowne poukladnie w głowie na pewno by mu się przydało, ale sam jakoś nie wiedział jak inaczej może z tego wybrnąć niż po prostu zajmując sobie czas do granic możliwości. Miał ku temu przynajmniej dobry powód i mało kto kwestionował to, że musi faktycznie zakuwać, by z jakąkolwiek godnością jeszcze ukończyć edukację. W końcu musiało to z nich wypłynąć. Cały ten ciężar uzewnętrznił się w postaci łez najpierw na twarzy Felka, później na policzkach Maxa. Obydwoje potrzebowali teraz choć trochę ciepła i bez względu na to, co ich łączyło w przeszłości czy teraz, ślizgon postanowił zainicjować tym razem prosty, acz wiele mówiący gest. Poczuł ulgę, gdy Lowell odwzajemnił uścisk i choć ciężko było powiedzieć, że jest dobrze, ślizgon poczuł, jak na moment robi mu się zdecydowanie lepiej. Oczywiście, że uścisk był nastawiony głównie na Lowella, ale nie znaczyło to, że sam Max nic z tego nie miał. Nastolatek poczuł przyjemne ciepło na sercu, gdy Feli nieco zmienił ich sytuację, gładząc go ponownie po ramieniu. Był już spokojniejszy. Żelazna dłoń puściła jego gardło, a serce zwolniło tempa, jakby czuło, że najgorsze ma już za sobą. Nie miał pojęcia za co ten go przeprasza ale najbardziej zdziwily go te ostatnie słowa. Odsunął się więc od Felka, tym razem bez skrępowania patrząc mu w oczy. - Dziękujesz? - Spytał kompletnie skonfundowany. Jeśli ktoś miał komuś dziękować tego dnia to raczej powinno odbywać się to w drugą stronę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wiele zmian pozostawało widocznych; wiele z nich również ulegało poprawie. To nie była jednorazowa droga w jego życiu, która polegała tylko i wyłącznie na paru rozmowach. Poprzez własną determinacją i upór, by jakoś polepszyć nie tylko swoje życie, ale także i bliskich, miał więcej siły na cokolwiek. Teoretycznie powinien ją opierać głównie na własnym płomieniu, który znajdował się w duszy, ale paliwo napędowe w postaci osób, które znaczą dla niego wiele, zdawało się być znacznie lepsze w działaniu. I było, wszak trudno o inny scenariusz, kiedy rzeczywiście się zmieniał, a metamorfoza z trudem unikała bycia zauważoną. Maximilian o tym nie wiedział. Nie wiedział o żadnym z aspektów tego, iż poprosił profesora, pierwszy raz ulegając presji własnego umysłu, o pomoc. I jak się okazało, uczestnictwo w tych spotkaniach potrafiło poprzestawiać pewne rzeczy, które to przeszłość postanowiła wyjątkowo niezdrowo skazić. Oczywiście - jak żeby inaczej - czasami nadal odczuwał pewne instynkty, nad którymi wcześniej nie mógł zapanować. Teraz nauczył się je oswajać w taki sposób, by nie przejmowały kontroli nad jego ciałem. Zależało mu na wielu osobach i wbrew pozorom nie był to tylko Max. Lydia stanowiła jego rodzinę, o którą chciał się zatroszczyć bardziej. Wobec kolegów i koleżanek czuł, że może zapewnić im pewną dozę zrozumienia, którą to tak mocno potrzebują. Lowell chciał zrozumieć - nie bez powodu zgodził się na podjęcie rozmowy o tych dość trudnych rzeczach, ale nigdy nie uważał Ślizgona za ciężar, który należy usunąć bądź od którego to należy się odsunąć. Samemu był pewien, że gdyby ta sytuacja dotknęła akurat jego, Max tak samo by pomyślał. Człowiek niestety ma tendencję do wpadania w pułapkę własnych myśli, skupiając się głównie na innych, a nie na sobie. Felinus był tego ogromnie świadom i starał się rozdzielać własne potrzeby i chęć pomocy tak, by żadna ze stron nie była poszkodowana. Bo tak samo mógł się rozjebywać, ale przynosiło to tylko i wyłącznie chwilową ulgę. Życie nigdy nie było proste, a wiele problemów wynikało bezpośrednio z ich własnych poczynań, poniekąd głupoty. Jak również wielu przeciwności losów, które, jeżeli nie zostałyby podsycone tymi aspektami, być może wcale by się nie przytrafiły. Ale o tym student nie chciał myśleć - to, co się wydarzyło, nie mogło zostać cofnięte. Kiwnął głową, ale nie powiedział nic więcej. Ten ogień wewnętrzny powinien być w każdej duszy, dawać jej nadzieję i wolę życia. Lowell nie potrafił czytać w myślach, ale gdyby się dowiedział o tej rzeczywistej ciemności, w którą to uczeń sam siebie wprowadza, samemu nie wiedział, jak by zareagował. Tamci ludzie... nie powinni. Nie powinni krzywdzić, nie powinni przyczyniać się do powstawania krzywd. A jednak to robili, wzbudzając w poszkodowanym poczucie winy, do którego to nigdy nie powinien brnąć. Każdy z nich chciał tak naprawdę żyć. Dziwne, ale prawdziwe - jak również chciał, by wszyscy inni żyli. Felinus doskonale pamiętał moment skoku z Opuszczonej Wieży, gdzie to samemu zadecydował o życiu drugiej osoby. Ale widział w dziewczynie siebie samego. Empatia wkroczyła na znacznie wyższy poziom, być może egoistyczny, ale człowiek pozostawiony sam sobie prędzej czy później straci wolę walki. Czasami trzeba odbić się od tego dna. Gdyby nie ludzie, których Lowell spotkał, zapewne by go tutaj nie było. Nadal trwałby w złośliwości własnych poczynań, które niosły ze sobą znacznie większe zniszczenie. Chciał ufać - i to robił. - Gdybym to ja stracił pamięć, zapewne nie chciałbyś, bym tak myślał. - może te słowa były trochę bardziej logiczne, ale taka była prawda. Nie chciałby, by ten uważał się za ciężar, by ten sądził, że tylko i wyłącznie przeszkadza. Nie wątpił w to. Każda osoba na miejscu kogoś, kto opiekuje się osobą z amnezją, nie powiedziałaby prosto w twarz, że to jest męczące. Bo jest, ale, kierując się pewnymi słowami, wszyscy są ludźmi. Życie natomiast nie stanowi jakiegoś dzikiego terenu, gdzie wygrywa najsilniejszy, dlatego należy sobie pomagać. Należy nieść ze sobą pomoc, nawet jeżeli wiąże się to z pewnymi restrykcjami. Najważniejsze jednak jest to, ażeby nie zatracić się w tej pomocy i pomyśleć wiele razy o samym sobie. - Zawsze stawiamy innych na pierwszym miejscu, zamiast pomyśleć o sobie. Podchodzimy z krytycyzmem do tego, co miało miejsce, choć nie mamy na to wpływu... Proszę cię, nie uważaj siebie samego za ciężar. - głos mu się trochę znowu załamał, bo złączenie tych słów nie było łatwe. Tym bardziej, że ewidentnie było widać, iż Max się zadręcza. - To prawda, jest nam ciężko, ale tobie również. Rozkładając ten ciężar między wiele osób... jest łatwiej. Jeżeli natomiast postanowisz go wziąć tylko na wyłączność, nie tylko wzbudzisz jeszcze więcej troski i pytań, ale przede wszystkim zadręczysz samego siebie. - działanie samodzielne nigdy nie przyniosło zbyt wielu pozytywów. - Proszę, nie podchodź do tego w taki sposób. - dodawszy pod koniec, nie chciał niczego od Maximiliana. Wiedział, z czym ten się zmaga i wymaganie od niego określonego zachowania byłoby jedynie dołożeniem kolejnej cegiełki. Owszem, że mu zależało na tej relacji. Ale też, mocno zależało mu na Maxie. Być może jeszcze mocniej. Felinus zatem, by ten gest przedostał się poprzez zwyczajną, ludzką troskę. Znaczył on wiele, wszak człowiek, jako pojedyncza jednostka, stanowi łatwy podmiot do złamania. Łatwo jest zachwiać jego psychiką i przyczynić się do widocznych strat. Okazywanie wsparcia było naturalną czynnością u studenta w ostatnich miesiącach, który się do tego poczuwał bez najmniejszego zawahania. Obydwoje w tym byli, obydwoje czuli winę, ale obydwoje zasługiwali na odrobinę ciepła, które mogło zachęcić do dalszej walki o lepsze jutro. Nikt nie powiedział, że będzie prosto, łatwo, bez jakichkolwiek krętych dróg. W tym wszystkim liczyło się to, by okazać, że nie są sami, by cicho podnieść i tym samym dodać trochę otuchy. Przyjacielski uścisk i pogładzenie ramienia były zatem czymś, co, o dziwo, uspokajało także wychowanka Hufflepuffu. Burza minęła, pozwalając tym samym na to, by kurz po bitwie opadł, a część rzeczy uległa rozjaśnieniu. Spojrzał zatem spokojnie - nawiązał kontakt wzrokowy, zdając sobie sprawę, co zdołał powiedzieć. Lekko się uśmiechnął, pozwalając na to, by, po ostatnim wytarciu łez, zachować bardziej spokojny wyraz twarzy, zmieszany z pogodnym podejściem. Ciało, które początkowo było spięte, uległo widocznemu rozluźnieniu. Kiwnął głową, zauważając plączącego się dookoła puszka pigmejskiego, którego wziął na własne kolana, gładząc jego białe futro... z kurzu i okolicznych pajęczyn. Lowell, jak gdyby nigdy nic, skrzywił się i prychnął pod nosem, bo nie zdołał obejrzeć dokładniej kulki przed zapoznaniem się z nią. - Zawsze ta rozmowa mogła się nie odbyć, a tak to czuję, że pewne rzeczy się rozjaśniły. I jest... - mimowolnie skierował dłoń na własną klatkę piersiową, szczupłymi palcami dotykając krawatu. - ...lepiej. - zrozumiał więcej, został wyprowadzony z błędów, a przede wszystkim nikt z nich nie ucierpiał na tyle, by poczuć się skrzywdzonym. Pewne rzeczy wyszły na światło dzienne i uległy wytłumaczeniu. Może naciskał wcześniej, to prawda, ale gdyby Max poszedł, zaakceptowałby to. Ta bezpośrednia konfrontacja wniosła znacznie więcej niż rozmowy na Wizzengerze, do których to uciekali w ostatnich dniach. Na początku było trudno, ale pewne węzły zostały rozluźnione, w związku z czym obydwoje rozumieli siebie lepiej.
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Powód zmian raczej dla Maxa nie był o tyle ważny, jak ich skutki. To, czy następowały one za sprawą wizyt u psychologa, czy jakiegoś wewnętrznego zaparcia nie miało aż takiego znaczenia. Liczył się fakt, że wszystko zmierzało ku lepszemu. Wiadomym było, że niektóre rzeczy wymagają czasu, by mogły wrócić na właściwe tory, ale jeśli puchon już podjął się tego zadania dawało to nadzieję na sukces. I właśnie o tych osobach Max próbował mu przypominać za każdym razem, gdy się kłócili. Szczególnie wtedy, gdy nieprzyjemna rozmowa miała miejsce w wynajmowanym w pubie pokoju. Solberg próbował wyłożyć puchonowi fakt, że nie tylko on martwi się o te wszystkie osoby, ale i im zależy na Lowellu. Wiele osób, które otaczało puchona zrobiłoby wiele, by mu pomóc, lecz wtedy nie potrafił tego dostrzec, co dość mocno bolało samego ślizgona, który wiedział jak bardzo na Felku zależało chociażby Lydii. Max nie do końca chciał zaczynać tę rozmowę kiedykolwiek, lecz pytanie Lowella, tak szczere i bezpośrednie sprawiło, że nie potrafił się odwrócić od tematu. Męczyło go to już prawie od miesiąca i z każdym dniem sprawiało, że w głowie młodego ucznia pojawiały się kolejne pytania. Widząc szansę na pozyskanie na nie odpowiedzi, nie mógł jej tak po prostu zmarnować. Sam nie przejmował się tymi myślami. Nie widział w nich niczego złego, a raczej wydawały mu się naturalnym następstwem całej tej popierdolonej akcji. Stanął przed wyborem, musiał podjąć decyzję i w ciągu jednej chwili zdać sobie sprawę, czy naprawdę chce mu się jeszcze żyć. Nie wiedział, co by było, gdyby w tamtym momencie nie doznał już urazu głowy i amnezji. Może postąpiłby inaczej, podobnie jak teraz uznając, że takie rozwiązanie może być lepsze, jeżeli jego żywot przysparza innym niepotrzebnych zmartwień. Szczególnie, że miał za sobą naprawdę niewesoły okres w życiu, kiedy to nie tylko był świadkiem tragedii Boyda, ale i borykał się z problemami w relacji z Felkiem, a do tego gdzieś po drodze zatracił wiarę w siebie i swoją przyszłość. Na szczęście nie dane mu było sprawdzić tego scenariusza i mógł siedzieć teraz tutaj, ani cały, ani zdrowy, ale przynajmniej żywy. Wiele jeszcze nie pojmował i pewnie nie łatwa droga czekała go nim zacznie pojmować. Logiczne podejście Felka do tematu zdawało się odbijać od pewnej błędnej bariery, jaką w swoim umyśle postawił Max. Najłatwiej było mu obwiniać siebie i wiedział, że przejmowanie się innymi pomoże mu oderwać myśli od tego, w jakim stanie się znajduje. W głębi serca niestety wiedział, że nie jest to ani poprawne, ani zdrowe, przez co czuł się jeszcze gorzej. Próbował jednak zrozumieć to, co do niego mówił puchon. Pewnie poczułby się jednocześnie lepiej i gorzej, gdyby wprost powiedziano mu, że jest tutaj problemem. Prawdą jednak było, że posiadając te skrawki przeszłości, które obecnie krążyły po jego umyśle, sam nie wiedział, czy chce odkrywać więcej, czy wolałby się cofnąć do kompletnej ciemności i faktycznie zaczynać wszystko od zera. -Pewnie masz rację... - Feli naprawdę go znał i choć obecnie Solberg nie miał o tym pojęcia, nie mógł zaprzeczyć, że w sytuacji odwrócenia ról, sam nie pozwoliłby studentowi myśleć o tym wszystkim w taki sposób. Nigdy jednak nie mówił, że nie jest hipokrytą, a ostatnio dość często się to w nim odzywało. Kiwnął głową, choć niestety słowa puchona przyjął nie tak, jak ten by chciał. Skoro podobna postawa miała wzbudzić więcej pytań, Max postanowił zrobić wszystko, by to podejście zniknęło z widoku. Nie potrzebował więcej pytań, czy dziwnych spojrzeń, a na pewno nie chciał wzbudzać jeszcze większej troski, czy litości. Postawił na grę pozorów licząc, że będzie w niej lepszy niż ci, przeciwko którym miał zamiar stanąć. Napięcie wydawało się ustąpić, a oni nieco się uspokoili. Przez chwilę pozwolili sobie na słabość, gdy tkwili w swoich ramionach, lecz już po chwili znów siedzieli obok siebie. Lowell ocierał łzy, a Max pozwalał im naturalnie wyschnąć, zdziwiony obserwując puchona, który postanowił go przeprosić i podziękować. Tego to Solberg na pewno się tutaj nie spodziewał. -Tak. Jest lepiej. - Powiedział, kierując wzrok w stronę puszkowego krawatu. Sam nie wiedział, czy mówi teraz prawdę, czy ponownie wraca do krainy obłudy, ale nie miał to znaczenia. Szczupłe palce mimowolnie spotkały się na chwilę z fakturą krawatu, by następnie wrócić na jedno z ud Maxa, który to wstał i podszedł ponownie do wciąż otwartej szafki. -Chyba przełożę to na kiedy indziej. Wracasz do zamku? - Zapytał, zamykając swoją skrytkę i zakładając torbę na ramię. W drugą dłoń chwycił worek ze śmieciami z zamiarem zutylizowania go po drodze i w zależności od odpowiedzi Felka, ruszył w stronę szkoły sam, lub w jego towarzystwie.
//zt x2
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Cały jego sprzęt musiał znajdować się w możliwie jak najlepszej kondycji, a żeby tak było należało go regularnie poddawać należytej konserwacji, zwłaszcza miotły, na których przecież mocno polegał, więc zawsze musiały znajdować się w możliwie jak najlepszym stanie. Oczywiście mógł to komuś zlecić, żeby samemu móc się w pełni poświęcić chociażby treningom, ale jeśli naprawdę nie miał takiej potrzeby, to wolał nie oddawać nikomu swojego sprzętu i zająć się niezbędną pielęgnacją samodzielnie. Zrobiony swego czasu kurs na twórcę mioteł, a przede wszystkim zdobyta tam wiedza pozwalała mu lepiej dbać o własny sprzęt – mógł też samodzielnie dokonywać drobnych napraw, jeśli miotła podczas meczu czy też treningu doznała jakichś niewielkich uszkodzeń; przy większych wolał oddawać je w ręce prawdziwych specjalistów. Obecnie był w posiadaniu dwóch mioteł – rodzimej i niezawodnej Błyskawicy, a także japońskiego Yajirushi, o którego konserwacji musiał nieco poczytać. Każdy rodzaj drewna wymagał wszak innych specyfików, żeby miotła zachowała swoje osiągi. Na dobry początek jednak skupił się na tej pierwszej, rozpoczynając od nałożenia warstwy nowego lakieru na rękojeść – ostatnio dojrzał kilka nowych odprysków, więc doszedł do wniosku, że to idealna pora, żeby tego dokonać. Sięgnął po papier ścierny, żeby rozpocząć pracę od pozbycia się starej warstwy lakieru nim przejdzie do nałożenia nowej – metodycznymi ruchami, ściągając powoli stary lakier. Robił to pewnie, ale zarazem też ostrożnie, żeby nie uszkodzić przypadkiem drewna – nosiło ono wprawdzie nieco śladów, których nie reperował, uznając, że nadawały one charakteru miotle, ale to wcale nie oznaczało, że chciał kolejnych. Upewniwszy się, że nic nie pozostało ze starej warstwy sięgnął po oryginalny, specjalnie przeznaczony do Błyskawic magiczny lakier, zakupiony w Markowym sprzęcie do Quidditcha, który był wykorzystywany przy ich produkcji. Tak samo metodycznie pędzlem zaczął nakładać lakier na rękojeść, pilnując, aby jego warstwa nie była ani zbyt cienka, ani zbyt gruba, bo zarówno jedno, jak i drugie mogłoby zaburzyć jej możliwości. Po zakończeniu pozwolił, żeby normalnie pozwoliłby, żeby lakier wysechł sam, ale miał ograniczony czas, więc użył odpowiedniej inkantacji, żeby ten proces przyspieszyć, co nie powinno zaszkodzić miotle. Świeżo polakierowaną rękojeść należało oczywiście wypolerować odpowiednią pastą, żeby nadać jej należytego połysku – ta część była na szczęście dużo mniej pracochłonna niż zabawa z lakierem, choć oczywiście nie wykonał jej po łebkach. Na samym końcu przyszła pora na ogon. Kilka witek było odkształconych i wygiętych, co mogło negatywnie wpłynąć na aerodynamikę Błyskawicy, toteż bezzwłocznie zajął się ich naprostowaniem. Te, które uległy złamaniu wymienił na nowe, pilnując tego, żeby odpowiednio wymodelować kształt ogona. Robota była czasochłonna i wymagała sporej precyzji, ale efekt końcowy był bardziej niż zadowalający. Błyskawica po tym miotłowym spa wyglądała praktycznie jak nowa i jedynie celowo zachowane odpryski czy pęknięcia świadczyły o tym, że sprzęt jest w stałym użytku. Zadowolony schował wszystkie specyfiki do torby, którą wrzucił do swojej szafki, po czym opuścił szatnię.
| z/t
+
Nell Ripley
Rok Nauki : II
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : Color capillus, kardynał, emanacja biedactwem, słowiański przykuc, baza wiedzy bezużytecznej
Czekała pół treningu na trybunach, trzęsąc się jak galareta, całe szczęście, że było w miarę zimno, to mogła udawać, że to z zimna, nie ze strachu. Obserwowała Soton tnącą przestrzeń powietrzną jak ciepły nóż masło i choć wizja latania nie była jej wcale obcą, co więcej, zdążyła się już oswoić z tym, że rzeczy, zwierzęta, a nawet ludzie! latają, to jednak wciąż miała w sercu niepokój. Niepokój, do którego nie przyznałaby się nikomu, poza kompanią pięciu palców. Trzymała pod pazuchą termos z ciepłym kakao, z odrobiną pomarańczy i wanilii, którą podprowadziła z kuchni kiedy nikt nie widział. Miała lewe układy z kilkoma domowymi skrzatami, oczywiście nikt nic nie wiedział, ręka rękę myła. Widząc, że trening skłaniał się ku końcowi, szybko czmychnęła z trybun, by zaczepić przyjaciółkę, kiedy ta będzie już na błogosławionej, stabilnej ziemi. Chwała panu. - Soton! - powiedziała nieco głośniej, czając się w kącie jak niskich lotów sprzedawca narkotyków w niszowym filmie indyjskiej produkcji- Siemano. Latanie nie było przyjemne. Od latania kręciło się w głowie, wymagało siedzenia na niewygodnym trzonku od miotły, było za dużo przestrzeni w zbyt wielu kierunkach, ale po lataniu? No po lataniu, to było już super. Stało się na ziemi, w budyneczku szatni, można było dzielić się ciepłym kakao - co też Nell uczyniła, wydobywając z wewnętrznej kieszeni kurtki termos. Kurtka była pikowana, z szeleszczącego ortalionu, prawdopodobnie wyprodukował ją jakiś szwacz ślepy na jedno oko w późnych latach osiemdziesiątych, zużywając ostatnie skrawki zupełnie niepasujących do siebie wzorów. A jednak siwa głowa dziewczyny wydawała się nosić ten zamach na wszelkie poczucie estetyki z dumą godną żony ministra magii. - Przyniosłam Ci coś. Mam ważną sprawę. - powiedziała konspiracyjnym szeptem, kiwając głową w stronę tego ciemnego zakątka, z którego przed chwilą wypełzła jak karaluch. Oczy jej się błyszczały, jakby przed chwilą ubiła deal życia z goblinami banku Gringotta, ale z Ripley to nigdy nie wiadomo. Może ubiła, a może akurat dziś udało jej się wyspać. Kto jak kto, ale Julia wiedziała, że się zdarzało Nell drzeć czasem w środku nocy, albo przewracać długimi godzinami w oczekiwaniu na nigdy nienadchodzący sen.- Podkreślam, ważną. - pokiwała głową, składając z namaszczeniem termos na jej ręce. Obróciła się, zamaszyście rozkładając poły kurtki, która była na nią ze trzy rozmiary minimum za duża i zawinąwszy się w nią jak w szlafrok, upewniła, że żaden towarzysz treningu nie podsłuchuje - wiadomo, wszyscy w tej szkole zawsze coś podsłuchiwali - Muszę zdobyć pewną książkę. Znajduje się w dziale zakazanym. Nie mogę poprosić o przepustkę, bo nie zamierzam tej książki oddać. Potrzebuję zaufanego człowieka, który będzie miał rozum i godność być moim towarzyszem w zbrodni. No napij się, dobre kakao przyniosłam. Miałam na myśli ciebie, oczywiście, w sensie tego człowieka zaufanego, że Ciebie zaufaną. Tylko nie wiem kiedy masz czas. - ilość wyrzucanych z siebie słów była wielka, często chaotyczna, jakby sama Ripley próbowała myśli trzech różnych osób złapać i jednym otworem gębowym z siebie wypuścić.
Granica między głupotą a pasją często była niewidoczna. Bo jak inaczej nazwać fakt, że w taki mróz latać z pałką po boisku? Każda kostka, każdy nerw i mięsień w ciele Krukonki krzyczały wniebogłosy, tęskniąc za otulającym komfortem ciepłego mieszkania. Mokre od potu włosy zamarzały w sople, duży zadarty nos świecił jak u Rudolfa, a to, że jeszcze trzymała w dłoni pałkę, była zasługą tylko tego, że najnormalniej na świecie, nie była w stanie rozprostować zgrabiałej graby. Ciało jednak swoje, a Julka swoje. Kiedy skończyła, z ulgą wylądowała na ziemi i odruchowo sięgnęła po kieszonkę na udzie, aby wydobyć z niej różdżkę, by użyć zaklęcia rozgrzewającego. Nie było to jednak tak łatwe, kiedy nie było się w stanie trzymać prawidłowo magicznego patyczka, a zęby szczękały podczas inkantacji.
- N-n-a w-wę-ż-a S-s-salazara – z trudem wydukała, trzęsąc się jak w febrze. Czasami przeginała i dziś była o tym przekonana w stu procentach. Czuła się jak chodzący sopel lodu. Z tym że te nie potrafiły mówić, a z ust Krukonki wydobywał się wulgaryzm za wulgaryzmem. Całe szczęście, że nie całowała matki tymi ustami.
Z krwistoczerwoną miotłą w dłoni, goglami zawieszonymi na szyi i z kaskiem pod pachą, pędziła w kierunku ciepłej szatni z jeszcze cieplejszą wodą pod prysznicem. Musiała zmyć z siebie cały ten mróz, zanim wróci do Londynu. Była już w połowie drogi, gdy usłyszała przezwisko, którym nazywało ją tylko kilka osób. Momentalnie się odwróciła i dostrzegła siwą główkę dobrze znanej jej osoby.
- Nela – uśmiechnęła się boleśnie, gdy od tego uśmiechu, zaczęły ją piec zmrożone policzki. Widząc termos i kubek odruchowo po niego sięgnęła i upiła delikatny łyk. – Siemano – dodała wreszcie, rozchmurzając się nieco. Słodycz naparu nie trafiała w jej gusta w najmniejszym stopniu, ale darowanemu kakao nie patrzy się… no gdziekolwiek. Zwłaszcza w taki mróz i po dwóch godzinach latania. Z wdzięcznością zaczęła ogrzewać palce o kubek, dając się zaprowadzić siwej wiedźmince nieco na ubocze.
- Co tam, Ciri? – zapytała, upijając nieco kakaa. Jego ciepło nieco rozgrzało ją od środka, ale przebywanie na tym mrozie wciąż było ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę. Po opróżnieniu kubeczka oddała go przyjaciółce, po czym założyła ręce na piersi i w milczeniu wysłuchała tego, co ta miała do powiedzenia. Czy była zdziwiona? W żadnym wypadku! Bardziej zdziwiłoby ją to, że Ripley chce zrobić pracę dodatkową z zaklęć. Albo polatać w taką piździawicę na miotle. - Nela – zaczęła, uśmiechając się tylko trochę pobłażliwie. – Bardzo chętnie włamałabym się z Tobą do Działu Ksiąg Zakazanych, ale nie mogę. Po ostatniej przygodzie w Zakazanym Lesie, Papcio Kruk powiedział, że jak jeszcze raz coś odwalę, to mnie zawieszą i nie będę mogła grać w meczach, tak więc sorry, ale odpadam. ALE. Jak chcesz, to pożyczę Ci pelerynę niewidkę i nawet sprzedam sposób, jak to ogarnąć bez problemu, bo w zeszłym roku sama dokonałam brawurowej kradzieży. Swoją drogą, mogę dać Ci te książki, bo i tak ich nie ruszam. Zrobiłam to dla sportu, a nie dla „wiedzy tajemnej”.
Nell Ripley
Rok Nauki : II
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : Color capillus, kardynał, emanacja biedactwem, słowiański przykuc, baza wiedzy bezużytecznej
Widząc dramatyczny wręcz stan przyjaciółki, Ripley wyciągnęła swoją różdżkę i potraktowała jej zziębnięte dłonie zaklęciem rozgrzewającym, to samo robiąc z siniejącymi ustami, trzęsącymi się kolanami, i stopami, które pewnie w buciorach zawodnika były już dwiema bryłami czarnego lodu. Biznes był ważny, poważny, nie mogła wciągnąć w tę sprawę kogoś obcego. Ufała w życiu tylko czterem osobom, a Spark i tak wydawało się jej, że mógłby w ostatniej chwili spanikować. Już raz otarli się o tragedię, wolała go w takie mezalianse odpowiedzialności nie wciągać. Wspięła się tym samym na jedną z ławek, zasadzając na niej głęboki przykuc zwany słowiańskim i zetknęła palce dłoni w geście poważnego zamyślenia na słowa brunetki. W momencie, w którym w końcu zdecydowała się przez chwilę nie drobić w miejscu, spomiędzy fałd kurtki i golfa wyczołgał się mały, czerwony ptaszek, który, choć oczka miał równie małe i czarne co zawsze, to sprawiał wrażenie, jakby właśnie uwolnił się z komory cierpienia. Zaćwierkał, wzbijając się w powietrze, zakręcił nad nimi dwa kółka, po czym usiadł na ramieniu Brooks. - Wiedza tajemna - zaczęła tonem Papcia Kruka na wykładzie z zaklęć, powoli i rytmiczne uderzając złączonymi palcami w blade wargi - nie smakuje tak samo - dramatyczne pauzy by studenci zdążyli zanotować- kiedy nie jest własnoręcznie wyrwana z dupy ciemności. - uniosła cienkie brwi- Wiesz jak jest, Bardzo chętnie zobaczę co tam zawinęłaś za książki, ale mi bardzo zależy na takiej jednej... - zaczęła rzuć wewnętrzną stronę policzka, gest tak typowy dla sytuacji, w których jej i tak zazwyczaj poważnie przepracowane zębatko mózgowe kręciły się w diabelskim tańcu, wypluwając stanowczo zbyt dużo myśli. - Kurde, kurdeee... - komplikacja. Komplikacje były zawsze obecne, nie wzbudzały paniki, na komplikacje należało zawsze być przygotowanym. Machinarium wyobraźni Nell rozkładało w kopule głowy wszystkie rozrysowane szczegółowo mapy myśli, potencjalne sytuacje, rozwiązania, braki rozwiązań. Kreski podążające od okienka do okienka, jeśli wydarzy się to, wywoła to, pociągnie do tego, uczyni tamto prawdziwym. Jeśli się nie wydarzy, wywoła funkcję tamtego, będzie trzeba czynność zapętlić... - No rozumiem. - powiedziała w końcu, po dobrych kilku minutach konsumpcji własnego policzka. Z wielkim zdziwieniem wsadziła do buzi palca, by odkryć, że ma w niej pełno krwi. Skąd ta krew? Bo proszę państwa, myśli się za szybko, żeby wiedzieć tak prozaiczne rzeczy jak na przykład, że kiedy gryziesz się w policzek, to w końcu wygryziesz dziurę. Dobrze, że nie na wylot. - Och co za dzban, zawsze wszystko musi mi zniweczyć. - wyprostowała jedną nogę, jak pokraczna wersja zmutowanego kraba i zeszła krzywo z ławki, szukając po kieszeniach papierosów. Oczywiście, palenie na terenie szkoły było nielegalne, czy coś, ale robiła już chyba tyle nielegalnych rzeczy, że palenie pozostawało małym Mirkiem gangu problemów Nostry. - Peleryna niewidka się przyda. - kiwnęła głową. Prawie zakładała, że ją i tak weźmie, nawet jeśli bez wiedzy Brooks, ale też wcale nie celowo planując robić coś wbrew jej pojęciu... po prostu wydawało się jej, że już jedną półkulę mózgową dzieli z panią kapitan i właściwie wszystko, co robi, to i tak przedyskutowywuje w wielogodzinnych dysputach w swojej głowie z różnymi rozmówcami, a jednym z nich prawie zawsze była Soton. - Dlaczego trenujesz w taki mróz? - zapytała ni z gruchy ni z pietruchy - Ten trening coś Ci dał poza odmarzniętą dupą? Mam w pokoju końską maść, pożyczyłam od któregoś drugorocznego puchona, kiedyś mu oddam, ale super rozgrzewa, to się posmaruj jak wrócisz do dorma. Gogol wydał donośne PIP i przeskoczył Brooks z ramienia na głowę, po czym zaczął z wielkim zaangażowaniem dziobać zamarznięte sople spoconych włosów. Ewidentnie Brooks była jednym z ulubionych człowieków tego ptaka.
W zimny dzień, taki jak ten, ciepło było towarem deficytowym. Na szczęście sympatyczna wiedźminka, niczym rasowy tragarz ze stadionu X-lecia, miała go aż nadto. Brooks wcale by się nie zdziwiła, gdyby do kakao i zaklęcia rozgrzewającego, przyjaciółka dorzuciła śpiwór. Albo jakiś przenośny piec kaflowy.
- Dziękuję – powiedziała, rozcierając zmarznięte palce, uśmiechając się z wdzięcznością. Takie gesty znaczyły więcej niż tysiąc słów. Przynajmniej według speców od reklamy, starających się wcisnąć kokosowe pralinki.
Julka z bananem na twarzy przyglądała się ruchowi wewnątrz kurtki. Dobrze wiedziała, że to żaden obcy, a wręcz przeciwnie, bo znajomy. Znajomy ptaszek, gwoli ścisłości.
- No, siema mordko! – rzuciła w kierunku czerwonego łobuza, który sprawiał wrażenie, jak by go dosłownie przed sekundą odłączyli od Matrixa. – Gorszy dzień, co? Yup, nie ty jeden.
Zwierzak zatoczył kilka kółek w powietrzu i po chwili wylądował na Julkowym ramieniu. Brunetka pogładziła go rozgrzanym palcem po malutki łebku i w myślach pożałowała, że nie ma w kieszeni jakiegoś krakersa, którym to mogłaby go poczęstować. Albo orzeszka. Ptaki lubią orzeszki. Zwłaszcza zimą. Julka też lubiła orzeszki, również zimą, ale to już zupełnie inna historia. Momentalnie zniknęła Nostra. W jej miejsce pojawił się rosły opiekun domu Ravenclawu. A przynajmniej takie miała wrażenie przez kilka pierwszych sekund, bo Nelka, co jak co, ale doskonale oddała istotę jestestwa króla zaklęć.
- Panie Profesorze. – Ukłoniła się teatralnie. – Święte słowa. Świę-te! – dodała, czochrając z emfazą siwą czuprynę Ripley i oddając jej pusty już kubek po napoju, ruchem głowy prosząc o dolewkę. Jak jej skoczy cukier, to chyba wsiądzie na miotłę i zacznie znów latać za tłuczkami za pojebana.
- Jaką? W sensie, jakiej książkki szukasz? – zapytała, przyglądając się potokowi myśli wewnątrz głowy drugiej Krukonki. Oj jak ona znała tę siwą wiedźmę. Mogła się uśmiechać, gadać, robić cokolwiek, ale kiedy potok myśli zalewał jej umysł, ona wiedziała. Nagle oczy jakoś częściej biegały na boki, dłonie przechodziły ze stanu nadaktywności do zimnej nieruchomości, a usta oblizywała częściej, jak gdyby szykowała się do kolejnego potoku słów. No i tej policzek, zagryziony boleśnie.
- Oj przyda – zgodziła się z przyjaciółką, kiedy ta w końcu, również się zgodziła, ale na jej propozycję. Szybko jednak zamilkła, gdy usłyszała pytanie. – Nie rozumiem – powiedziała, marszcząc brwi.
Jak to czemu latała w taki mróz? Bo tak! To jednak nie była odpowiedź, która satysfakcjonowała Nelkę. – Nie, nie trzeba. Ale jak chcesz, to możemy się wybrać do Łazienki Prefektów. Jak za dawnych lat – zaproponowała, wyciągając dłoń po kubek z dolewką, aby poczęstować kakaem siedzącego jej na głowie Gogola, który najwyraźniej postanowił walczyć z lodowymi soplami konsumującymi jej ciemne włosy.