Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Oczywiście, nie obyło się bez chryi, w postaci goniącego pielęgniarza swych uciekinierów, pogubienie się w korytarzach i tak dalej. A mimo, iż Tamś gruba nie była, to jednak trochę ważyła i ucieczka w takim stanie była naprawdę trudna! Ale na szczęście Fran zachowała trzeźwy umysł (kto by przypuszczał, po takim szoku jakiego doznała) i w końcu sprowadziła całą bandę na trybuny. Fuckyeah! Wyglądał dziwnie niosąc studentkę na rękach, która to z kolei dzierżyła dwie butelki wódki, ale no cóż. Takie jest życie kibica, proszę państwa! A że teoretycznie ich ten mecz nie powinien obchodzić, bo generalnie studenci nie mieli swoich drużyn, to może przemilczmy. Załóżmy, iż się bratają z młodszymi uczniami Hogwartu! Więc przepchnął się, nie szczędząc kilku uroczych słów innym, niezadowolonym gapiom, typu "lepiej pilnuj zębów, bo moja przyjaciółka ma niezły wykop", aż w końcu dotarł na jakąś wolną ławkę w mniej zaludnionym sektorze. Rozejrzał się dookoła, obserwując ludzi, którzy niby kibicowali, a niby pierdzieli tylko w stołek, co było doprawdy oburzające! Dlatego usadowił Tamś na siedzenie, a sam wstał i zagwizdał głośno, w ramach dopingu. Nie miał co prawda pojęcia, komu miałby życzyć wygranej, no ale cóż. Załóżmy, że kibicował ogółowi, hehe. No, a dla lepszego efektu jeszcze klasnął kilka razy, krzyknął coś w stylu "do boju nieloty", zupełnie nie wiedząc, czy ktokolwiek był w stanie to ogarnąć, ale załóżmy, iż to po prostu abstrakcyjny umysł Borisa i tylko on rozumie tą kwestię, ot co. Kiedy w końcu się trochę uspokoił, przysiadł obok Tamary i wziął od niej butelki, a jedną z nich to nawet otworzył. Tak, powoli trzeba zacząć imprezę. Tylko gdzie reszta hałastry? Rozejrzał się za nimi gdzieś w bok, ale ostatecznie jego spojrzenie powróciło do dziewczyny siedzącej obok. Uśmiechnął się. - Jak się czujesz? - spytał spokojnie i wyciągnął w jej kierunku otwartą butelkę, patrząc z rozbawieniem. Tak, to miało być podprogowe pytanie typu: "chcesz?".
Pomijając fakt, że podczas szaleńczej ucieczki przed pielęgniarzem, który w pewnym momencie zaczął w nich nawet rzucać fiolkami z eliksirem bodajże usypiającym (szczwana bestia), o mało nie skręciła kostki, to była wprost wniebowzięta całą tą akcją. Leciała jak szalona, ciągnąc za sobą Francę, która natomiast ciągnęła Mijkę, która ciągnęła Daniela. Bóg jeden wie, czy ten osobliwy wężyk nie przedłużył się o parę kolejnych osób. Ani ja, ani Court nimi nie jesteśmy, więc nie wiemy, kto zaraz znajdzie się na trybunach. Kiedy w końcu dotarli na miejsce, szła powoli za Borisem, który niósł na rękach Tamiś, która niosła butelki. Butelki już nikogo nie niosły, więc nie ma co dalej kombinować. W każdym razie ona również rozpychała się trochę łokciami wspominając coś o pakowaniu na siłowni i mocnym prawym sierpowym, kiedy tylko jakaś osoba stękała z poirytowania. Co jakiś czas spoglądała również na rozgrywki, trzymając kciuki za... no właśnie... oto jest pytanie. Za kogo? Za Irka rzecz jasna! Ten to musiał mieć nerwy, żeby wszystko ogarniać. Krzyknęła raz czy dwa "Irek najlepszy sędzia na świecie, lepszego nigdzie nie znajdziecie!", machając w tym samym czasie do niego. Potem, rzecz jasna skupiła się na swoim bliższym otoczeniu, zastanawiając się czy będzie możliwe przesłanie czegoś mocniejszego dla skrzata tak, żeby nikt się nie zorientował. Haha! Przelała trochę wódeczki do buteleczki po soczku jabłkowym, dorzucając kiszonego ogóraska, którego nie tak dawno dostała od samego miszcza w tejże dziedzinie i przesłała mu paczuszkę leviosą. Zastanawiacie się pewnie skąd Court to wszystko wytrzasnęła... otóż... w jej plecaku zawsze jest to, co najpotrzebniejsze. I tyle na ten temat. Po tym wszystkim usiadła koło Borisa, wpatrując się w trochę skołowaną Tamarę. Uśmiechnęła się do niej przyjaźnie, rozglądając się potem dookoła. Gdzie się podziała Franca, hmm? Zmarszczyła brwi. A! No tak, przecież dziewczyna siedzi koło niej. Hyhy, ale wpadka.
Pędzili przez korytarze, sekretne przejścia i merlin jeden wie co jeszcze, wymijając po drodze różnych uczniów, studentów, jednych dużych, drugich małych... Aby w końcu całkowicie zgubic pielęgniarza, który z kolei ciskał w nich różnymi paskudstwami ;o. W pocie czoła dobiegli na błonia, aby po szmaragdowozielonym trawniku dotrzec na trybuny meczu quidditcha. Okej, to małe spotkanie towarzyskie może i wyszło z inicjatywy Fran, wszystko pięknie ładnie, jednakże nie miała najmniejszego pojęcia, po kie licho wybrała akurat trybuny. Przecież nie ma właściwicie komu kibicowac. W obu drużynach grali jej dobrzy znajomi, a w żadnej zaś, jej BFF, więc trwała w niezdecydowaniu. Przepychając się łokciami i zdając się na cięte języki swoich przyjaciół, znalazła w końcu na tyle wolnych miejsc, aby zmieściła się cała ich mała gromadka. Dotarli do niej gęsiego, aby w końcu zasiąśc i przyglądac się meczowi. Dziewczyna dostrzegła, że Boris ma tylko dwie butelki ognistej, które z kolei nie wystarczą dla nich wszystkich, więc dziewczyna zmarszczyła brwi, zastanawiając się, jak u licha ta impreza ma się odbyc, gdy jest tak niewiele alkoholu... Myślała i myślała, przyglądając się ze spokojem kolejnemu podaniu kafla, kolejnemu ciosowi tłuczkiem, gdy nagle zaobserwowała oryginalne wyczyny Court, która właśnie przelewała ognistą do butelki od soku jabłkowego. Parsknęła śmiechem i zaintrygowana, przywołała acciem pięc butelek ognistej, po czym rozejrzała się, w poszukiwaniu podobnej przykrywki, jaką posiadała Court. W końcu picie alkoholu na błoniach było dośc ryzykownym zajęciem, zwłaszcza, pod czujnym okiem nauczycieli. - Court, musimy ich więcej wytrzasnąc. - Wyszeptała do przyjaciółki, wskazując znaczącym ruchem dłoni na opakowanie soku jabłkowego w jej dłoni.- Aaach, masz przy sobie torebkę! - Zauważyła szczwanie, z zacieszem na ustach. Jednakże fakt, że Court ma przy sobie jej niesamowitą torebkę, rozwiązywał wszelkie problemy. Posiada zaś ona magiczne właściwości, które sprawiały, że zawsze wyciąga stamtąd wszystko, co jest akurat potrzebne. -Masz może więcej tych opakowań? Wiesz... Sądzę, że w szkolnym regulaminie nie ma wzmianki o zakazie upijania się sokiem jabłkowym! - Puściła perskie oczko w stronę przyjaciółki, po czym sięgnęła wzrokiem w dalsze części trybun i wówczas ją zauważyła. Jej zacna BFF Ingrid, stała z Katherine, konwersując. - Ingrid, Ingrid! - Wydarła się, wstając i machając w jej stronę spazmatycznie dłonią.
Wilk nie robił sobie przerw na kit kata! Co to, to nie! Niezmordowanie ciągnął swój monolog... - Aud po nieudanej interwencji, podała kafla do Gringotta. Och, wreszcie się wybudził! W dodatku, już pomknął w stronę pętelek krukonów. Gabrielle, pobudka! Nikt nie staje na drodze ścigającego gryffindoru, a bramkarz najwyraźniej woli gapic się na tyłek zacnego Shewmarego, niźli skupic się na grzyy... Gooool! Remis! Dziesięc do dziesięciu... Jak już wspominałem, wynik nie jest jeszcze przesądzony. Jednakże oceniając grę ścigających, żadna nie zdobędzie zbyt dużej przewagi. O tak, wejście smoka, które wykorzystał Luke, było godne podziwu. Teraz czekamy jeszcze na Bell. Jeżeli zaś ta się w końcu wybudzi, podejrzewam, że wynik zmieni się diamentralnie. Jednakże na nic z jej strony się jeszcze nie zapowiada. Smutne. Hmm... Jednakże wrócmy do gry. Nav i Twan w pocie czoła wyczekują zbawiennego, złotego blasku skrzydełek znicza. Ach, Nav chyba coś wyczaiła! Dalej, Navaeh, dasz radę. A właśnie, tak korzystając z odpowiedniej sposobności, to może wyrządzimy wspólną bibkę... wiesz, z okazji paru miesięcy do naszych urodzin? - Wyszczerzył się, po czym kontynuował, skupiając się na grze. - Więc Gab, po wpuszczeniu kafla, podała go Jessice, która z kolei już wymierza do Naomi, ach...! Szczwana Elliot! Już pomknęła do bramki i znów wycelowała w stronę Gab... Złapała! Ach, niee... poleciała! Wleciała do bramki z kaflem! Tego jeszcze nie było. Mocny rzut, Elliot! Dwadzieścia do dziesięciu dla Gryfonów, moi mili! Dwadzieścia do dziesięciu! Forma dzisiaj dopisuje dzisiaj nowym nabytkom Gryffindoru. Luke i Elliot spisują się bardzo dobrze. Jednakże strzelec Jess chyba traci motywacje, ponieważ po jednej udanej akcji, przestaje się tak angażowac. U krukonów, obrona i przejmowanie kafli średnio się dzisiaj spisuje. Ach, Gabrielle podała kafla Bell. Nareszcie! Ta ruszyła w końcu zacny tyłeczek i pognała w stronę pętelek Gryffindoru. Czyżby kolejne wejście smoka...? Otóż, nie. Niezmordowana Elliot odebrała kafla Bell i podała do Katherine. Dobrze, Elliot. Gra zespołowa to podstawa! Redbird otrzymała kafla... Nie... MISZA właśnie wycelowała weń tłuczkiem. Dobrze, Michelle, dobrze! Idealna interwencja... Teraz tylko musi opanowac sytuację któryś ścigający z krukolandu, udac się prędko w podróż na bramkę Gryffindoru i strzelic ładnego gola. No dalej, wyrównujcie! - Ciągnął tak i ciągnął, raz krzycząc ze zdenerwowania, raz ojcowskim tonem chwaląc zawodników. Wilkie, jednym słowem, był w swoim żywiole.
Angie jest jaka jest. Ale jest jeszcze coś. Ona nienawidzi Ouidditcha. I chociaż wszyscy uczniowie wychowani w mugolskich roddzinach od razu popadają w zachwyt nad tym sportem, z tą dziewczyna tak nie było. Nie lubiła go i tyle. No ale po co w takim razie zdecydowała się przyjść? Otóż dla Tłana. Tak, dla miłości zrobi wszystko. No chyba. W każdym razie przyszła tutaj pogapić się jak jej chłopak lata sobie za małą fruwającą piłeczką wśród rozbestwionych, oślepionych żądzą zwycięstwa bestii. Dość dziwny sposób postrzegania sportu, sami widzicie, no ale cóż poradzić. Nie dość jej utrapienia związanego z koniecznością pójścia na boisko, musiała się spóźnić! Ona NIGDY się nie spóźnia. Zła i trochę zażenowana wspinała się na trybuny, szukając wolnego miejsca wśród kibiców Gryfonów. Chociaż widziała jedno baaaardzo daleko, nie chciała się przeciskać i przysiadła na szczycie schodków. Nawet dobry widok. Wypatrzyła Tłana i zacisnęła kciuki po czym oparła na nich brodę. Uch. Żeby tylko Gryfiak szybko złapał tego znicza, żeby było po wszystkim. Aktualnie panna Fly była absolutnie pewna, że dzisiaj, tutaj nic nie jest w stanie poprawić jej humoru. Podążając wzrokiem za jej chłopakiem, zahaczyła o sektor kibiców Niebieskich. Zaraz, kto tam tak głośno skanduje? Ona skądś zna te ruchy przy podskakiwaniu...tak, to Ingrid! Zdrajczyni! Jak ona może im kibicować?! Pełna oburzenia Andżi dopiero po chwili uświadomiła sobie, że przecież Ingrid jest Krukonką. Obserwując grę i słuchając komentatora nieznacznie się uśmiechnęła. No tak, prowadzili. Spojrzała jeszcze po tych wszystkich roześmianych twarzach, po tych szczęśliwych ludziach. Ach, może nie będzie tak źle... Ktoś tu miał mnie nauczyć świetnie latać i grac w Quidditcha, panie T!
W sumie to do końca nie ogarniała, co się z nią działo. W jednej chwili leżała na łóżku i gapiła się w te okno, któego szczegóły wykonania znała już na pamięć i mogłaby o nich opowiadać, a w drugiej była niesiona przez Borisa (kiedy on się zjawił w SS, to nie miała pojęcia) i trzymała butelki z alkoholem (no, przynajmniej się postarał, zresztą, jak zawsze, o to nigdy nie mogła mieć do niego pretensji). Ale gdy dotarło do niej, że oto została cudownie uratowana z rąk bestii, w którą to wcielał się w tym momencie zacny pan pielęgniarz, ożywiła się i gdyby nie te butelki, to sama by jeszcze porzucała w niego jakimiś niegroźnymi zaklęciami, coby go zatrzymać. Ale, że miała te butelki, a ponadto poruszali się bardzo szybko, to nie mogła tego zrobić. Ale nic, okazja się kiedyś nadarzy. Nie wiedziała, gdzie też szli. Dopiero, gdy dotarli na miejsce, zorientowała się, gdzie się znajdowali. Hym, trybuny boiska do quidditcha, ciekawe miejsce na imprezę, nie powiem. Tym bardziej, że w tym czasie odbywał się mecz, proszę państwa. Ona nie wiedziała, kto tam gra, ale to nic. Po chwili siedziała już na krzesełku i na chwilę ją zamroczyło, bo wiecie zmiana równowagi, przesuwa się śródchłonka w błędniku błoniastym i otolity naciskają na recepory i takie tam inne duperele. Ale, że jakichś wielkich problemów z błędnikiem nie miała, toteż zaraz doszła do siebie i patrzyła w tym momencie na Borisa, który to ze swoją własną specyfiką zaczął kibicować grającym. I chętnie przyłączyłaby się do oklasków, ale trzymała te butelki, a nigdzie nie były bardziej bezpieczne, jak w jej rękach, ha! Ale w końcu on zabrał te butelki, toteż zaklaskała ze trzy razy dla rezonu, a potem spojrzała na niego jak spod byka. W sumie nie wiem, dlaczego, ale zaraz jakoś jej spojrzenie stało sie bardziej normalne, w końcu nie potrafiła gniewać się na niego jakoś szczególnie. Bo i teraz nie miała nawet o co, właściwie. - Jak trawa zjedzona przez krowę - odpowiedziała bardzo poetycko. Dla większego zrozumienia wyjaśnię wam cały proces trawienia u krowy, mianowicie: krowa najpierw gryzie tę trawę i przeżuwa ją w pysku. Potem częściowo przeżuty pokarm przechodzi do żwacza (jedna z części żołądka krowy), gdzie zaczynają rozkładać go mikroby. Co pewien czas krowa zwraca pokarm do pyska i ponownie go przeżuwa. A potem znowu powraca on do żołądka, gdzie jest trawiony, a potem wydalany w postaci wiadomo czego. Teraz chyba łatwiej zrozumieć, jak źle psychicznie czuła się Tamara. Ale i fizycznie przez to czuła się coraz gorzej. Oczywiście, zrozumiała aluzję zawartą w pytaniu, toteż pochwyciła butelkę i upiła z niej kilka łyków. A potem zwróciła ją chłopakowi i rozejrzała się po trybunach, na których zjawiało się coraz więcej osób. No, no, impreza się rozkręca!
Tak, Boris sobie siedział, kiedy obok usiadła Courtney i zaczęła kibicować Irkowi. Ach! Cmoknął ją w policzek, jakże po gentlemeńsku, chociaż wciąż było tutaj za dużo ludzi, ale no dobra. Już nie bądź taki nieśmiały, panie Lavrov! Z chęcią odlał jej trochę wódki, skoro to miało być dla Irosława, bo w końcu to zacny chłop i komu jak komu, ale jemu alkoholu nie odmówi. Potem tylko patrzył z zachwytem, jak uroczy napój leci w jego stronę. Ten Rudzielec to ma jednak łeb! Oczywiście, że butelki posiadał tylko dwie, bowiem nie zakładał wcześniej, że impreza osiągnie takie rozmiary! W założeniu miał popijać w skrzydle szpitalnym jedynie z Manuelem, Joelem i Grigiem. To znaczy na ich zacną paczkę to i tak było mało, jednakże koledzy byli trochę skołowani, więc przypuszczał, iż za wiele wlać w siebie nie będą mogli. No a poza tym to była wódka importowana, więc za dużo też nią szastać nie mógł, ku jego osobistej rozpaczy, ale cóż zrobić? Dobrze w takim razie, że Fran miała na wszystko oko, to zwołała więcej alkoholu do towarzystwa, hehe. Trochę to kombinowanie z sokami go przeraziło, ale ostatecznie tymczasowo swoje butelki opakował w swój podkoszulek, przez co przez chwilę świecił gołą klatą na trybunach. Oby żaden gracz quidditcha się za nim nie obejrzał, hehe, ale na szczęście było to mało prawdopodobne. Na dźwięk słów Tamary objął ją ramieniem, lekko ją potrząsając, tak na dodanie otuchy. Poczekał, aż się trochę napije, po czym sam tak uczynił, ponownie podając jej butelkę. - To chyba nie powinienem był cię wykradać ze skrzydła szpitalnego, co? - zagaił z lekkim uśmiechem, po czym chwilę obserwował boisko. Usłyszał też teksty jakiegoś komentatora i mimowolnie się zaśmiał. Potem jednak powrócił wzrokiem do Tamś. - Jeny, od razu przypomniała mi się ta scena, kiedy grałem w to w Durmstrangu, jako młody szczyl i po pięciu minutach gry tak dostałem tłuczkiem w łeb, że leżałem w szpitalu kilka dni. Pamiętam też jak matka wtedy wyzywała wszystkich lekarzy i pielęgniarzy od bezmózgich goryli, którzy chyba kupili dyplom na pobliskim straganie. I pamiętam też ojca, który im potem przynosił wódkę na przeprosiny - opowiedział tą historię z rozbawieniem. Nie miał pojęcia, czy Tamara ją znała, bo on sam tego nie opowiadał, a jednak minęło sporo lat od tamtego wydarzenia, więc mogła zwyczajnie jej nie kojarzyć. W każdym razie chciał, aby się uśmiechnęła, ale chyba marnie wyszło. - Myślisz o nim? - spytał nagle. Nie, żeby chciał ją teraz dla odmiany podołować, ale chyba koniecznie chciał poznać co dokładnie zaprząta jej głowę, by potem ewentualnie to zwalczyć. Chociaż to chyba walka z wiatrakami.
Jejciu! Ale ten mecz zafascynował Ingrid. Po prostu tak nim się przejęła, że w ogóle zapomniała o realnym świecie. Patrzyła na mecz i jednocześnie słuchała co komentował Wilkie. Oczy jej cały czas były w ciągłym ruchu. Od lewej do prawej, w górę i w dół. Patrzyła,a to gdzie leciał kafel, tłuczek, a co najważniejsze próbowała obczaić złoty znicz. Był niesamowicie szybki, aż dziewczynie wszystko się zaczęło mylić. Ale mniejsza o większość. Teraz był ważny rozgrywający się mecz. Ing cały czas stała na ławce wywijając transparentem oraz krzyczała kibicowskie okrzyki. Te po ścigi! Te wybuchy! Jak to wspomniałam wcześniej. Krukonka z czujnym oraz bystrym uchem (wiem ,że tak się mówi o oku, no ale pomysłu nie miałam) słuchała komentatora czy powie jakieś dobre nowinki. I były. Że co? dziesięć do zera dla krukonów?! Czy to w ogóle złudzenie? Jedak nie! krukoni prowadzili. Dziewczyna z zachwytu głośniej wrzeszczała: -Yeeeeeah!!!- krzyknęła po czym znów zaczęła wywijać prześcieradłem. Ale zaraz, zaraz. Dziewczyna po chwili usłyszała, że jest remis. Troszkę się opanowała po czym wróciła do realnego świata. Nagle sobie uświadomiła, że siedzi koło Kath, a w dodatku Ing chamsko wepchnęła do rąk ślizgonki orzeszki. Swoją drogą pewnie Karh smakowały, ale i tak miała jakąś taką inną minę. -Sorki Kath- przeprosiła dziewczynę i uśmiechnęła się do niej od ucha do ucha zamykając przy tym oczy. Miało to wywołać efekt słodkiej minki, lecz Ingrid często się nie udawało. Po jakimś czasie znów usłyszała głos Wilkie'go. Cooo!!! Gryffindor prowadzi?! Dwadzieścia do dziesięciu dla Gryffiaków? Nie no to już było...yyy...blee. -Ej to nie fair! - krzyknęła Ingrid grożąc pięścią. Ojejku! Ona zaczyna się przemieniać się w mugolskiego kibica! O nie!!! Zaraz będzie demolować stadion! Ech! Taki głupi żarcik, no ale może? Ing nieco się uspokoiła po czym usiadła na ławce, a tzw. transparent złożyła i położyła go koło siebie. Po chwili Ingrid usłyszała jakby znajomy głos. Czy to może nie jej słitaśna BFF Fran? Dla pewności krukonka się i ujrzała ją. Tak to Fran! Na twarzy dziewczyny zagościł uśmiech i znowu wstała. -Fraaaaaan!!! - wrzasnęła i tak samo jak puchonka zaczęła machać rękoma do niej. A w dodatku jeszcze zauważyła swoją dobrą znajomą Angie. -Heeej Angie! - także pomachała do drugiej puchonki. Po za tym była także inne osobistości tyle, że ich nie znała, więc im nie pomachała. Ale z tego nieznajomego dla oka towarzystwa kojarzyła Courtney. Wysłała jej ciepły uśmiech. Następnie Ingrid ze swojej szmacianej torby wyciągnęła paczkę następnych orzeszków miodowych po czym zapytała się Fran: -Fraaaan, chcesz? - zapytała przeciągając charakterystyczne ,,a". O matko! Prze to wszystko teraz zapomniała o meczu! Co za skandal!No wiecie co?!
Oj, bo w końcu musiała jakoś wspomóc szef unia! Jak to tak go zostawić, podczas gdy oni sobie tu imprezując? Nie można no, nie można. To by nie przeszło. A teraz ma wszystko, co lubi najbardziej. Oprócz Han i Kefirka, rzecz jasna. Ale wódeczka i ogórasy to też swojskie rzeczy są w końcu? Uśmiechnęła się zadowolona do Francy. - Da się to załatwić. Luuzik – wyciągnęła z plecaka jeszcze jedną buteleczkę i rzuciła zaklęcie powielające. – Ile potrzebujemy tych butelek? Spojrzała wyczekująco na przyjaciółkę. Wyczarowała w końcu z dziesięć kopii i schowała różdżkę do kieszeni. - Powinno wystarczyć. Ano nie ma takiej wzmianki. Spróbowaliby tylko czegoś takiego zakazać! – Uniosła pięść w groźnym geście, śmiejąc się, co popsuło oczywiście cały efekt. Spojrzała na rzeczoną torebkę, która właściwie była plecakiem, ale to tylko szczegół. – Przecież wiesz, że się z nim nie rozstaję. Był, jest i będzie ze mną wszędzie, gdzie tylko się da! Zaśmiała się perliście, spoglądając w kierunku dziewczyny, którą wołała Franca. Czyżby… Krukonka? Eh… nie miała pamięci do domów, ani imion, więc zgadywała, hyhy. Poczuła znajome wargi na swoim policzku. Spojrzała na Borisa, uśmiechając się do pana Wstydliwego. Ale był przy tym tak strrrasznie uroczy, że nie miała powodu, żeby się jakkolwiek na niego gniewać. A łeb owszem, ma! Dość rzadko go używa w takim celu, aczkolwiek Matka Natura go jej nie poskąpiła. Co to, to nie. Łeb jak sklep. I go tego bardzo silny. Dopiero teraz zauważyła, że butelek jest rzeczywiście bardzo mało. Ale przecież to nie problem! Poza tym Fran już się tym zajęła. Mądra dziewczynka, oj mądra. Dobra! Czas zająć się trunkami! Nalała do każdej tyle alkoholu, ile się zmieściło i porozdawała wszystkim po równo. Sprawiedliwość przede wszystkim, o tak. Teraz już wszyscy są szczęśliwi, nikt nie jest pokrzywdzony i, co najważniejsze, impreza może się zacząć! Oparła głowę na ramieniu Borisa, popijając trochę trunku i spoglądając kątem oka na Tamarę. Nie była pewna, czy taki temat, jaki powziął student, jest odpowiedni. Nie dość, że jest tutaj dużo osób, to jeszcze mecz, krzyki i kompletny chaos. Ot co! Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że zna głos komentatora i zaraz pomachała Wilkowi. Hyhy, Ślizgon ma talent do ogarniania wszystkiego naraz, pozazdrościć!
Nie wiedziała, na czym dłużej skupić swój wzrok, toteż lawirowała między meczem rozgrywającym się na boisku (zauważając, że coś tym obrończyniom słabo szło, chyba musiał je ktoś lub coś rozpraszać, bez wątpienia, zresztą, co się dziwić, jak miały takich przystojniaków w swoich drużynach), a osobami znajdującymi na trybunach, na chwilę zatrzymując się na jakiejś dziewczynie, która to zażarcie kibicowała swojej drużynie (Tamara nie wiedziała, której, ale to nic), a potem wracając wzrokiem do Borisa, przy którym to zdażyła usiąść Courtney (nie widziała niestety tego całusa, a może i dobrze, bo jeszcze by jej się przykro zrobiło bardziej, o), a potem obserwowała te wszelkie machinacje wykonywane przez nich oboje, a także przez jakąś dziewczynę, którą kojarzyła, ale jej imienia nie pamiętała (wiele takich osób było, dla jasności). I na początku patrzyła na nich podejrzliwie, jednak, gdy zobaczyła końcowy rezultat, uspokoiła się i postanowiła pochwalić ich za to. Ale to później. A teraz jakoś tak instynktownie przyblizyła się bardziej do Rosjanina, gdy tylko ten ją objął ramieniem. Zresztą, zawsze tak robiła, przy nim po prostu czuła sie bezpiecznie i prawie zapominała o tym, co ją dręczyło. Ale prawie robi wielką różnicę. I ponownie upiła alkoholu z butelki, po czym oddała ją Borisowi. No nie będzie taka zachłanna i nie wypije wszystkiego, no! - Tam czułam się jak mięso zmielone przez maszynkę elektryczną, także dziękuję, że mnie stamtąd zabrałeś - odpowiedziała spokojnie. Że też Tamarę wzięło na takie metafory, no! Naprawdę musiała chyba mieć coś z psychiką, bo normalnie tak nie mówiła. Chociaż nie. Ona często mówiła takimi półsłowkami, każąc rozmówcy domyślać się, o co chodzi. Lubiła zagadki, tak. Ale zadawać, a nie samemu je rozwiązywać. Bo z tym drugim było trudniej. Próbowała się zaśmiać z tekstów komentatora, które może i były zabawne, ale jej nie potrafiły rozbawić na tyle, by jej śmiech nie był udawanym. Co było słychać. Słuchała potem uważnie historii opowiadanej przez Borisa i próbowała sobie przypomnieć, czy takowa była (nawet jej czasem opowiadał zmyślone historie, ale na szczęście rzadko) i coś jej świtało w głowie, więc uznała, że mówił jej prawdę. I, choć była zabawna, to nie potrafiła zdobyć się na nic więcej, niż na blady uśmiech. Śmiać się już nie próbowała, nie mogła. - Nie potrafię o nim nie myśleć, choć chciałabym się od niego uwolnić - odparła smutno, po czym napiła się z butelki, którą w międzyczasie dostała od Courtney. Ta to była jednak w porządku dziewczyna, trzeba przyznać. I tak, to była walka z wiatrakami.
Chłopak usłyszał, jak urażona ścigająca przeklina na niego z boiska. Dzięki wzmiance o szogunusie uświadomił sobie gafę, ale zaraz... żeby od razu tak ostro? Droga Kathleen, zapamiętaj sobie te słowa na zawsze. Nie zadziera się z komentatorem, ot co. - A więc ów ofiara, Katherine czy Glatherine - nie ważne, wszystkie ofiary są do siebie podobne, dostała tłuczkiem od dzielnej Misz w SAM środek czoła. Pięknie, pięknie... - Jednakże nie tyle zachwycał się grą Yowane, jak z przyjemnością dogryzał Kathleen. - Ach, Bell właśnie przejęła kafla, jednakże momentalnie podała go do Naomi, któa znajduje się teraz na idealnej pozycji. Ścigająca z krukolandu rzuciła kaflem w stronę pętelek, który z kolei pomknął ku Audrey jak strzała. Ożesz...Odri! Brawurowa akcja, brawurowa... Szkoda tylko, że nie do końca skuteczna. Otóż, proszę państwa, Dwadzieścia do Dwudziestu! Obie drużyny idą łeb w łeb... Widac, mimo nieszczególnej formy, Bell wciąż miała głowę na karku i nadal, niemalże natychmiast podejmuje tak trafione decyzje. Wie, kiedy komu podac. Wie, gdzie się podziac w danym momencie. O tak, Naomi jest znakomitym strzelcem. Nie dziwota, że Audrey dzisiaj tak słabo broni. Nawet ja miałbym pewne trudności z obronieniem strzałów tak dobrych strzelców krukoński ścigających. Jako kolega po fachu, zwracam honor, Audrey Primroe. Jednakże ta już chyba traci głowę ponieważ podała kafla tej od szogunusa, jak jej tam, grimgee?, która oddała strzał na bramkę. Cóż, nie było szans. Za słaby rzut, a wypróbowana Gabrielle, nie miała najmniejszych problemów. Audrey jest dzisiaj w bardzo słabej formie. Podała kafla do... tej od szogunusa, jak ona miała... taaaa... grimgee! O tak, Grimgee to nie najlepszy wybór, Audrey. - Jak to szło, grimgee? Nie zadziera się z komentatorem! - Gabi po tej mało ciekawej akcji, podała kafla do Bell, która natomiast natychmiast, niemalże momentalnie, pomknęła w stronę Audrey. Brawurowo wyminęła Elliot i pokazała język Lukowi, hyhy, po czym oddała strzał. O tak, to jest coś! Coś, do czego było mi tęskno od początku gry. Fenomenalny rzut, Bell. Audrey nie miała szans. Trzydzieści do Dwudziestu dla Krukolandu! Primrose podała do Grimgee... która jak jakiś wściekły australopitek przeleciała przez całe boisko i z twarzą wykrzywioną szałem, rzuciła się na biedną Gab. Ta na szczęście nie śledziła wzrokiem niewinnego tyłka Jareda i wyglądała Grimgee od początku jej dzikiego lotu. Biedna Gab. Nie chciałbym byc na jej miejscu. Tak więc Grimgee oddała strzał pod równie dzikim kątem jak jej lot... Trzydzieści do Trzydziestu. Setny remis już dzisiaj... Ohooo, Bell chyba zbiera się do zniszczenia ów remisu. Jednakże jej kolejny fenomenalny rzut - w co chyba nikt nie wierzył - został obroniony! Audrey broni remisu i swojego honoru! O tak, wreszcie zaczynasz się brac do roboty, Audie! A poza tym... jak to się mówi? Do czterech razy sztuka? Audrey podała do Elliot, która z kolei OJAAAAAAAAAAAAAAA - wydarł się, wyciagając z kieszeni różdżkę. Elliot właśnie tuż nad nim przelatywała i spadł jej but... którego na szczęście złapała.- Uważaj Redird! - Wrzasnął. - Redbird podaje do Luke'a-nie... Naomi przejęła kafla. Rozpędziła się i rusza na bramkę. Naomi! Bell jest wolna, podawaj! Ty murzynie... - Westchnął, przyglądając się obronie Audie. - Tak więc, zgodnie z naszymi przewidywaniami, Audrey Primrose obroniła. Aaach... Jak tam nasi szukający? Ta szczwana bestia, zwana zniczem, drażni Neveah co rusz do niej podlatując, aby potem bez żadnych konsekwencji odlatywac. Pff... Uważam, że Ci szukający mają najtrudniejszą działkę. Przez cały mecz i na każdym treningu drażnic się tylko z tą małą, bestialską piłeczką.
- No racza! - Odparła, częstując się paluszkami i chrupiąc je błogo ze zmrużonymi powiekami. O tak, tego było jej trzeba. - Ty to zawsze wiesz, gdzie się pojawić. - Uśmiechnęla się ciepło do przyjaciółki, po czym wyciągnęła z opakowania kolejną garść paluszków. - Komu kibicujesz? - Spytała, po raz pierwszy z ciekawością spoglądając na to, co dzieje się na boisku. Audrey właśnie wykonała w powietrzu fikołka i próbowala kopnąć kafla, jednakże ten minął jej stopę o cal. Chrupała paluszki, z podziwem śledząc dalszą część gry. Nie rozpoznawała już poszczególnych twarzy, to wszystko działo się za szybko! Jej uwagę odwróciła jednak Court, która pytała się jej o zdanie... Jednakże otaczał je taki chaos i naraz mówiło tyle hogwartskiej chołoty, że nie usłyszała o kie licho jej chodzi. Stwierdziła jednak, że nieuprzejmie byłoby nie odpowiedzieć, więc rzuciła uniwersalne "nie wiem", po czym patrzyła z szerokim uśmiechem, jak powiela kartonik dziesięć razy. Zaraz potem pomogła jej rozlewać alkohol i przeznaczyła dla siebie... raczej nieskąpą działkę. Schowała pod siedzenie, po czym oparła głowę o ramię Court (tak jak ona o Borisa) i upiła łyka "soku jabłkowego". Ta dziewczyna, to dopiero ma łeb na karku! Szturchnęła rekę dziewczyny, po czym wskazała palcem jakiegoś młodzika przed nimi (jakże nieuprzejmie, hyhy. Franca to dopiero bedboj, madafakajoł). Uśmiechnęła się znacząco do Court, po czym puściwszy do niej perskie oczko, szturchnęła ramię mlodzika. Odwrócił się w ich stronę i okazało się, że to młody Gryfon z 2 klasy, którego Fran kojarzyla, ponieważ był bratem jej serdecznej znajomej. - Hej Andie, chcesz do końca ten soczek jabłkowy? - Spytała, łapiąc się za brzuch i udawając, że wypiła na tyle dużo, że już więcej nie może. - Ja już nie mogę. Jest taki pyszny, że raczej nie powinien się zmarnować! - Westchnęła, po czym uśmiechnęła się do chłopca dobrodusznie, jednakże w jej oczach można było wyczaić złośliwe ogniki.
Szczerze mówiąc, Mijka zupełnie nie wiedziała co się wokół niej dzieje. Całą tą ucieczkę, można było nazwać jedną wielką masakrą. Przez praktycznie całą drogę, gonił ich zdecydowanie szajbnięty pielęgniarz, który rzucał w nich fiolkami, ze środkami uspokajającymi, które nie wiadomo jak miały mu pomóc. Na początku korowodu biegł Boris, który trzymał na rękach Tamarę, która z kolei trzymała dwie butelki wódki. Zaraz za nim biegła Courtney, która trzymała Fran, Fran trzymała Mijkę, a Mijka swojego ukochanego Daniela. Ktoś, kto widział całą tę sytuację, z pewnością uznał ją za komiczną, zresztą sama Mia w pewnym momencie zaczęła się śmiać i nie mogła przestać. W końcu dotarli na trybuny, przez które trudno było się przedrzeć, lecz gdy w końcu znaleźli wolne miejsce, usiedli i odetchnęli z ulgą. Zaraz potem Fran zobaczyła, że z dwóch butelek wódki, zdecydowanie nie wyżyjemy i, że trzeba będzie jej wytrzasnąć więcej. Na szczęście nasza kochana Courtney miała swoją cudowną torbę, która miała wszystko w zanadrzu. Mijka nie mogła już więcej czekać, toteż wyjęła z kieszeni skręta i zapaliła go, zaciągając się przy tym mocno. Oparła się o ławkę wyżej, z błogim uśmiechem na twarzy, przez chwilę obserwując mecz. Nawet nie wiedziała kto w nim gra, lecz po chwili zobaczyła Jess, więc ogarnęła, że na pewno grał Ravenclaw. Wow, ale ta Mia jest domyślna, mądra i inteligentna. Po chwili zobaczyła, że Fran pije "soczek jabłkowy". Zrobiła niezadowoloną minę i spojrzała na Court. - Ja też chcę! - powiedziała, po czym znów się zaciągnęła. Przecież nie przyszła tutaj tylko i wyłącznie dla towarzystwa, chciała się napić. Oczywiście kochała wszystkich tutaj zgromadzonych nad życie, ale musiała przyznać, że wódka również pełniła ważną rolę w jej życiu.
Davis zaczęła się wspinać na trybuny swojego domu, chociaż raczej nie mogła nazwać tego wspinaczką. Mecz już dawno się rozpoczął, ale ona dobrze wiedziała, że te małe Gryfki i Kruczki nie złapią znicza tak szybko jakby chcieli, więc wcale się nie śpieszyła. Na swoje mecze się nie spóźniała, wtedy musiała pokazać co potrafi, ale w takich okolicznościach było inaczej. Zapewne gdyby po drodze nie złapała ochoty na zapalenie byłaby tu nieco szybciej, ale wyszło jak wyszło. - Cześć, cześć. - Odparła kilkorgu swoich znajomych na odczepne, bo nie zauważyła nikogo wartego uwagi i zaczęła skupiać się na meczu.
No, w końcu mecz się jakoś rozkręcił, wbiły się tłumy i tak dalej. Boris z zaciekawieniem oglądał głównie czerwono-niebieski tłumek ludzi. W końcu zaczął co poniektórych rozpoznawać. Kath, Luke, Naomi, Gab, Jess. Tyle. Aż nie wiedział, komu kibicować. Chyba jednak bliżsi byli mu ludzie z Gryffindoru. Ale ostatecznie postanowił nikogo nie wspierać, o. Nie ma to jak wygodnictwo! Oj Boris wie najwięcej na ten temat. To jego zdecydowane hobby, hehe. Westchnął. Najchętniej to by sam rozwiązał wszystkie problemy Tamary, ale niestety nie było to możliwe. To znaczy, może i mógłby wziąć sprawy w swoje ręce, ale no cóż. Ta by z pewnością mu nie pozwoliła. Poza tym... to jednak było duże ryzyko. Informując kogoś o czymś, czego wcale wiedzieć nie chciał, to jednak nieciekawa sprawa. To znaczy, nie miał na to żadnych dowodów, ale coś tak podświadomie czuł. Że to wszystko mogłoby się skończyć nie najlepiej. Mimo jego szczerych chęci. Życie to jednak jest niczym popieprzony maraton, pełen wielkich dylematów i wszędzie czających się niebezpieczeństw oraz pułapek. Tak, śliczne dywagacje go wzięły podczas meczu quidditcha na trybunach. Pogratulować! A się przecież nie upił, więc kaca moralnego mieć nie mógł. Niebywałe. Co mógł zrobić więc? Chyba jedynie wspierać, bo żadne inne wyjścia nie wydawały mu się na tyle bezpieczne, by któreś z nich wybrać. Może jednak czasem warto zaryzykować? Cóż, w tej kwestii głos ostateczny nie należał do niego. Bo jakby nie patrzeć, to nie było jego życie. A że brał to wszystko za bardzo do siebie, to cóż. Uśmiechnął się lekko, jednak nieco markotnie i skinął głową, na porównanie do zmielonego mięsa w maszynce. Uwielbiał jej metafory, zdecydowanie! Szkoda, że nie były weselsze. Ale się temu nie dziwił. Odebrał od niej butelkę i wypił jeszcze kilka łyków. Rany, uwielbiał to uczucie wypalania gardła przez alkohol. Nie wiem, czy to jest domena Rosjan? Cholera wie. Grunt, że przyjemne, nie? Poczuł, jak się przybliża, więc automatycznie objął ją mocniej, ale też bez przesady. Nie chciał przecież jej zgnieść, hehe. Nie, żeby był takim pakerem, no ale wiecie...! To była jednak drobna osoba. Właśnie, a on tak strasznie chciał usłyszeć jej śmiech! Coś trzeba będzie z tym zrobić. - Zatem zapraszam cię na prywatną imprezkę we dwoje po meczu, ale do niej powinnaś zdecydowanie nabrać sił! - zakomenderował wesoło i rozejrzał się po ludziach. - Ej, ma ktoś coś do jedzenia? - spytał dosyć głośno. Cóż, wyszedł teraz chyba na jakiegoś żebraka, ale oj tam. Tamś musiała nabrać trochę sił, bo on zamierzał ją trochę psychicznie podreperować. Nie uda mu się? Nie? No to patrz! Tak, niedługo zacznie zakasywać rękawy. No cóż, nadzieję zawsze warto mieć, nie? Zresztą Boris przyjmuje każde wyzwania, więc chcąc nie chcąc, spróbować musi!
Spojrzała z ukosa na Fran, która korzystając z jej nieuwagi nalała sobie dodatkową porcję wódeczki i to nie małą, trzeba dodać. Szczwana bestia. Nie dostanie później dolewki, o. Co ona sobie myśli? Nie dość, że niepełnoletnia, to jeszcze zachłanna. A potem taka grzeczniutka Court pójdzie siedzieć za upijanie młodszych. Jeszcze potem jej się przywidzi, że Boris ją tyka i studenci będą mięli przytulną celę na parę lat czy tam miesięcy. Cudowna przyszłość się maluje. Spojrzała w kierunku owego chłopczyka i uśmiechnęła się czule na jego widok. O ludzie, budzą się w niej instynkty macierzyńskie! Chować się, bo zaraz kogoś wykorzysta, żeby sprawić sobie takiego dzieciaczka, hyhy. Niee… no dobrze… nie jest tak źle. Przecież dziecko by ją hamowało, nienienie, nie może sobie na to pozwolić. Znaczy na nie. Wcale nie potraktowałam dziecka przedmiotowo, skąd wam to przyszło do głowy? No, ale wracając… nie mogła się nie zaśmiać, patrząc na minę tego brzdąca, który właśnie popił sobie „soczek” i zaraz po tym wybałuszył oczy, krztusząc się i czym prędzej wypluwając wszystko za barierkę. Strzeżcie się gracze, wódka leci, hyhy. Odwróciła wzrok na obrażoną Mijkę i dopiero po chwili zorientowała się, o co tej dziewoi w ogóle chodzi. Uśmiechnęła się do niej szeroko i już miała jej podać alkohol, ale przecież… nie ma tak dobrze, moja panno. O niee, trochę się poprzekomarzamy. - A zasłużyłaś, hę? – Spojrzała na nią z ukrywaną radością z trudem powstrzymując śmiech. Ona też wszystkich kochała, pić lubiła, palić mogła czasami, ale przyszła tu dla zabawy. Co nie zmienia faktu, że dobra wóda nie jest zła. Może… nie wiem… zaczęliby się malować w jakieś porąbane różowe jednorożce albo poudawaliby wyznawców Latającego Talerza Spaghetti? To byłoby dziwne, ale w końcu na tym opiera się impreza, co nie? Ewentualnie mogą pogadać, właściwie czemu nie, tylko to by przypominało bardziej klub dyskusyjny. - Mam ogórki i krakersy. – Uśmiechnęła się jakby do siebie, przy okazji wyciągając je z plecaka. Coś ubogo, ale no cóż… nie przygotowywała się na imprezę, chociaż może tak i wyglądało. Czysty zbieg okoliczności.
Tak, zaczynało się robić coraz tłoczniej i, szczerze mówiąc, zaczynało jej to powoli przeszkadzać. Może to zakrawać na jakaś psychozę, ale im więcej ludzi było w jej otoczeniu, tym gorzej się czuła, naprawdę. Całe szczęście, że to była otwarta przestrzeń. Bo zdecydowanie gorzej byłoby z nią, gdyby to było zamknięte pomieszczenie. A tak jeszcze jakoś się trzymała. Ledwo, ledwo, ale dawała jeszcze radę, jeszcze wytrzymywała. W ogóle to ona się ostatnio jakich fobii nabawiła, czego wcześniej nie miała. To chyba pokazuje, jak niedobre rzeczy się z nią działy. Och, ona chętnie oddałaby komuś swoje problemy, by to on je rozwiązywał, a nie ona. Ale wiedziała, że takie rozwiązanie nic nie przyniesie. Że to ona mogła tylko zrobić tak, jak chciała. Znaczy, próbować tak zrobić. Bo, niestety, nie mogła przewidzieć pewnych wypadkowych swoich działań. I, tak naprawdę, ktoś mógłby, w dobrej wierze, zrobić coś dla niej strasznego, przed czym tak się chroniła. I byłoby jeszcze gorzej. Choć i tak było źle. Bo zdziałała, co zdziałała i bylo jej z tym bardzo źle. Tak źle, że zniechęciła się do wszystkiego i nie miała już siły, by cokolwiek zmieniać. Tak sobie popieprzyła życie, że nie potrafiła go naprostować. Zresztą wszelkie jej próby zdałyby się na nic, była tego pewna. Tak, to było jej życie, nie jego. Jednak ta troska była czymś dobrym. I chyba w tym momencie nie mógł nikt udzielić jej wielkiej pomocy, bo ona sama sobie musiałaby jej sobie udzielić. A nie potrafiła. Jeszcze nie dziś. Ona trzymała butelkę ze swoją porcją alkoholu, ale nie piła już więcej. Nie była przecież alkoholiczką, a poza tym przez to, że praktycznie nie jadła, wystarczała jej już mniejsza ilość do upicia się. I musiała już przestać, by się nie uchlać. Tak, Tamara zawsze była drobną osóbką, a teraz to już w ogóle była kruszynką, którą łatwo było zgnieść, złamać i zniszczyć. Naprawdę łatwo. Tylko co można zrobić? - Zaproszenie przyjęte - odparła, a na jej twarzy znowu na chwilę pojawił się uśmiech. Boris zawsze zarażał ją swoim optymizmem, ale teraz miał utrudnione zadanie. Jednak nie wątpię, że mu się nie uda poprawić nastroju Tamś, trzeba w niego wierzyć. Bo kiedyś pewnie mu się uda. - Ale ja nie chcę jeść, nie musisz niczego szukać - zaprotestowała, zdobywając się na stanowczość, której u niej ostatnio brakowało. Może była i w tym przypadku niemądra, ale ona naprawdę nie odczuwała glodu. A nie docierało do niej, że się wyniszczała.
Kath totalnie znudzona meczem, wpatrywała się w to wszystko smętnym wzrokiem. Gdy zobaczyła, jak na trybuny przychodzi jakaś grupka, jakoś zbytnio się nimi nie przejęła. Jednak, kiedy zobaczyła TO co trzymali, omal nie oszalała (albo oszalała). ONI MIELI ALKOHOL!!! OmatkOmatkoOmatko! Dziewczyna wpatrywała się tak tęsknym wzrokiem w butelki, że nie zauważyła, jak do Ingrid podchodzi Fran i zagaduje ją rozmową. W głowie jej huczało, i naprawdę... Kath czuła jak do ust napływa jej ślinka. Była bliska omdlenia, więc dlatego szybko sięgnęła po paczkę papierosów, które przymała w kieszeni spodni. Zauważyła, że został jej tylko jeden. cholera. Zwinnie go zapaliła i zaczęła rozkoszować się smakiem, chcąc tylko zapomnieć o tamtych "przeklętych miksturach". I pomyśleć, że coś tak głupiego doprowadziło ją do takiego stanu. Ją, dziewczynę z wieczną maską na twarzy. No, mniejsza. Wyrzuciła szluga i znów zaczęła się tępo gapić w przestrzeń. Po jakiejś chwili uznała, że nie warto tutaj siedzieć, więc grzecznie (i zręcznie!) podniosła swój zadek z ławki i schodząc po schodach, odwróciła się jeszcze na chwilę do Ing i Fran, puściła im pożegnalne spojrzenie, a potem poszła na błonia.
Weszła na trybuny. Wszyscy wiwatowali, krzyczeli, chcieli jak najlepiej kibicowac swojej drużynie. Zobaczyła, że Elliot właśnie jest w posiadaniu kafla, oby udało się jej zdobyć punkt. Cam usiadła na trybunach, wyjęła z torby szal gryffindoru i założyła go na szyję. Całym sercem kibicowała swojej drużynie. Była trochę zdenerwowana. Wstała i przyłączyła się do kibicowania swoim kolegom.
Biegł, biegł i biegł, a potem już tylko dreptał ze zmęczenia tuż przy Mii. Owszem, musieli wyglądać niesamowicie komicznie, ale kto by się tam przejmował? Weszli jakoś, przedzierając się przez masę pierwszoroczniaków na widownie. Zaraz po wejściu na trybuny zobaczył znajomą ślizgonkę Katherine. Ach, jakże dawno jej już nie widział! -Hej Kath!-wydarł się na całe gardło, po czym pomachał jej radośnie. Uwielbiał droczyć się z dziewczyną, jej reakcja zawsze poprawiała mu humor. Co za szkoda, że właśnie wychodziła i nie usłyszała jego przywitania! Rzecz jasna od razu przyłączył się do grupy znajomych ze Skrzydła Szpitalnego i, zorientowawszy się w wyniku meczu, przyłączył się do misji opróżniania butelek. Wkrótce, w napływie dobrego humoru zaczął dopingować Gryffindor swoim kibicowaniem
Zobaczyła Daniela, właściwie nie go nie znała. Chłopak jednak miał alkohol. A każdy przecież wie, że on łączy ludzi. Miała nadzieje, że za bardzo się nie narzuci. Podeszła i zapytała.- Masz może coś jeszcze w tych butelkach? Mi tteż humor nie dopisuje, a sił mam co raz mniej. Nie lubiła zawierać nowych znajomości, była dość nieśmiała i zawsze obawiała się reakcji drugiej osoby. Ale pić lubiła, czasem nawet nie znała umiaru.
- Gringott otrzymuje kafla, nie, zaraz.... Jared! Jared zainterweniował i niezwykle precyzyjnie wymierzył w ścigającego Gryfonów. Tak, Jared również w końcu zebrał się do kupy i pokazał co potrafi. Z takiej odległości, jest to przecież nie lada wyczyn. Naomi przejmuje kafla, po czym podaje go do Young, a ta zaś do Bell. Bell leć! Ach, nie... Elliot i Luke, który pozbierał się po rzucie Jareda, otoczyli wypróbowaną ścigającą, która momentalnie podała kafla do Naomi. To się nazywa gra zespołowa, dzieciaki! Jednakże szczwana Elliot przejęła kafla, po czym podała go do Katherine (hyhy) - Wilkie uznał, że Grimgee średnio jest podobne go imienia Kathleen, chociaż miał nadzieję, że jeżeli pomyli jej imię z nazwą jakiejś chińskiej świątyni, to się odegra za tego szogunusa. Niestety. Chyba niewiele osób kojarzyło "Grimgee" z jakąś świątynią... Bardziej z tym zielonym ludkiem przed którym trzeba było ratować święta. Ach, nieważne! Wróćmy do gry. - Coś gra zespołowa i morale obudziły się na naszym zacnym boisku. Chociaż przed chwilą rozgrywały się pojedyncze, natychmiastowe natarcia na pętle, to teraz wszystko rozgrywa się na środku boiska, pomiędzy całą drużyną. Katherine podała kafla do Elliot, której z kolei odebrała go kozacka Naomi - po raz kolejny podczas dzisiejszego spotkania. Hmm, czyżby jakieś prywatne spory? Jednakże Naomi niemalże za każdym razem, momentalnie - gdy już spełniła swoją misję odebrania kafla Elliot - wyrywany jest kafel przez kogoś z Gryffa. Tym razem, ów osobą, okazała się sama Elliot! Czyżby Naomi, spoczywając na gloriach, traciła koncentracje? Elliot zamachnęła się i podała do Katherine, która pomknęła w stronę pętelek... ale zaraz... TŁANIE! Wszystko dobrze? Szukający Gryfonów, właśnie wyłożył się jak długi na boiskowej murawie. Ach, na szczęście już się zbiera. Mam nadzieję, że nie stało się nic poważniejszego - hyhy, uwielbiał siedzieć sobie wygodnie na stanowisku komentatora. Nigdy w życiu nie powiedziałby czegoś takiego, nie mając przed sobą tak donośnego głosu i nauczycieli, którzy zapewne jak wielu na trybunach słuchali jego bełkotu. Może zarobił sobie parę punktów jako opiekuńczy i wrażliwy ślizgonek? Hue, hue! - W międzyczasie Gab złapała kafla, którego posłała w stronę Gabowskich pętelek Elliot. Ładna obrona, ładna... Papillon już podaje przez niemalże całe boisko do Naomi - ładny rzut, Gab. - a Naomka momentalnie napala się na pętelki Odri. Odri, nie daj się! Póki co, już dwa razy z rzędu obroniłaś... Może to jeszcze nie koniec Twej szczęśliwej passy? Naomi oddała rzut iiii... OBRONA! Może ta jej zaskakująca zmiana skorzysta z szablonu wcześniejszego pecha? Do czterech razy sztuka przecie, moi drodzy, do czterech razy. Audie podała do Luke'a, a ten do ów dzikusa, który ponownie runął na Gab. Która z kolei nie. miała. żadnego. problemu. z jej. rzutem. Uuuuch, ten remis powoli działa mi na nerwy! Bramkarze rzucają się na kafle niezmordowanie, broniąc pętelek zawzięcie. Mam nadzieję, że szukający wezmą z nich przykład i czym prędzej skupią się na tej małej, malutkiej, niepozornej piłeczce. Gab podała do Naomi, która pognała na bramkę... i gdy kafla odebrała jej Elliot, Naomi parła naprzód dalej, zapewne nawet nie dostrzegając ubytku pewnego przyjemnego ciężaru w swoich dłoniach. Elliot z kolei dotarła prędko do Gab i oddała rzut do lewej pętelki... OBRONA! Oj, Pani Prefekt jest dzisiaj w dobrej formie, bardzo dobrej formie... W przeciwieństwie zaś do Bell, której właśnie podała kafla i ta momentalnie go straciła. Nieciekawe. Elliot, która właśnie jest w posiadaniu kafla, oddała setny, celny strzał na Papillońskie pętelki. Jednakże chyba zapomniała o legendzie, która krąży w Hogwarcie... Legendy, o Papillońskich pętelkach, które od poczęcia dziecięcia z Krukolandu, nigdy nie zostały przekroczone przez kafel. Ta sama szczwana bestia, zwana kaflem, w odległych o paręset metrów pętelkach siała zamęt i spustoszenie.
- Miaaa! - Rzuciła, unosząc oczy ku niebu. - Spójrz na tego chłopca! - dodała, spoglądając na mówionego gryfona z niemalże babciną troską. - Wszystkie takie same! Lukrowe pałeczki, cytrynowy sorbet - owszem, ale jak się już da coś zdrowego, to tylko spójrz! - Wskazała na murawę, którą dzieciak przyozdobił wyplutym alkoholem. - Toć grzech, marnotrawstwo, durna, hogwarcka hołota, odejdźże szatanie! - Mówiła do chłopca nieprzerwanym ciągiem, a zrobiła to tak szybko i z tak zagniewanym wzrokiem, jakoby te słowa były najzwyczajniejszą wiązanką przekleństw, besztającą jakiegoś młodego urwipołcia kradnącego pieczarki z rodzimego pola! Z reguły była niezmiernie opiekuńcza i zachwycała się słodkimi buziolkami pierwszoklasistów, jednakże dzisiaj, po paru łykach ich szczwanego soku jabłkowego, nieco inaczej patrzy na świat. Bardziej beztrosko. Cóż, mówiąc szczerze, to chyba z lekka za BARDZO beztrosko. Gdyby wiedziała, jakie myśli właśnie naszły Court, niechybnie wymierzyłaby jej zdrowego kopniaka. Co jak co, ale ona do młodych nie należy i basta! Może sobie dotykać kogo chce, czego chce, może sobie grzebać gdzie chce i łazić dokąd jej się żywnie podoba. Jednakże fakt, że nie pójdzie za to do pierdla, to tylko krótkotrwały przywilej, którego i tak za parę miesięcy diabli wezmą. Dopiero teraz ogarnęła, że na trybunach znajduje się Daniel, student, który dołączył do nich w skrzydle szpitalnym. Przemknęła pod ramieniem Mii i stanęła pomiędzy przyjaciółką, a ów studentem. - Joł! - Uśmiechnęła się ciepło, ignorując blondynkę. Ach, skoro kibicuje gryfonom (co otwarcie manifestuje za pomocą szalika), to nie mogła wyczekiwać od Fran chociażby uśmiechu, ot co! - Jestem Francesca Lafealle. - Przywitała się z błyskiem w oku, umyślnie trącając gryfonkę. - Miło mi Cię poznać. Mogę wiedzieć jak masz na imię? Ach, i z której szkoły przyjechałeś? - Dodała na wydechu, zasłaniając swoimi plecami dostęp gryfonki do studenta. Ale ta Franca jest czasem niedobra, hyhy. O tak, raz jest słodka i grzeczna + wciąż uśmiechnięta. Cóż, uosobienie delikatności i wszelkich innych duperelli, a raz - najczęściej po zakosztowaniu paru łyków, ów hartującego napoju - bezwzględna, względnie wredna i rywalizująca o najróżniejsze głupstwa, jak na przykład w tej chwili, uwaga studenta. Oczekując na odpowiedź rozejrzała się i odnalazła wzrokiem twarz jej przyjaciółki, Mii i niczym grom z jasnego nieba, trafiła weń pewna świadomość... względnie ważna, jednakże dla Fran, podobne rzeczy miały ogromną wartość. Wychyliła się za plecami Mii i szturchnęła Court w ramię. - Court, Court! - Szeptała, próbując zwrócić na siebie uwagę przyjaciółki. - Mijka ma za parę dni urodziny. Musimy wykombinować jakąś dobrą bibę, albo coś... - Szeptała na tyle cicho, by Mijka tego nie usłyszała. Brak dostępu słuchu Mii do jej słów wspomagał zgiełk i ogólny chaos panujący na trybunach.
Blondynce, która (dość bezczelnie) zapyała ich o butelkę, nie zdążył odpowiedzieć, gdyż Fran zalała go wartkim i nieprzerwanym potokiem słów. Wyglądała troszkę, jakby ćwierkała, jej usta poruszały się z zawrotną prędkością. Poczuł sympatię do tej nowo poznanej dziewczyny, która właśnie wyratowała go z opresji własnych manier. Nie wiedział przez chwilkę, co odpowiedzieć, więc z uśmiechem czekał, aż skończy swój króciutki monolog. -cześć, Francesca, jestem Daniel. Mi równierz miło cię poznać. Od pierwszej klasy uczę się w Hogwarcie, i dziwi mnie, że się dotąd nie spotkaliśmy.-naprawde, był zdziwiony. Wydawało mu się, że zna każdego ucznia w Hogwarcie, przynajmniej z widzenia...no, ale cóż, przecież w Hogwarcie jest ponad czterystu uczniów, nie sposób ich wszystkich ogarnąć. No, ale wracając do rzeczy aktualnych-usłyszał zdanie, na które od razu pochylił się w stronę dziewczyn, aq poniewarz zrobił to raczej mało zgrabnie, prawie otarł się nosem o nos Courtney, przez co jego twarz oblała się krwiście czerwonym rumieńcem. -Myślałem o chucznym spotkaniu pod trzema miotłami, ale to raczej nie wypali...macie jakieś pomysły?-myślał o tym już od kilku dni, miał gotowy prezent, opakowany skrzętnie w papier i upchnięty do swej szafki, jednakże impreza była czymś, czego absolutnie nie można było pominąć.
Proszę mi tu nie grozić, droga Franco! Bo Courtney jeszcze odda i co? Należy, należy. Przynajmniej według prawa. To, że jest dojrzała nie znaczy, że jest dorosła, o nie. Niech dotyka, droga wolna. Byle tylko nie przy Courtney, bo ona częściowo czuje się odpowiedzialna za nią i jeżeli coś by się Puchonce stało, to by sobie tego nie wybaczyła. Nie histeryzuj, kilka miesięcy to dużo. Wiele może się zmienić, nawet prawo. Hym, hym… ta blondynka pokazała właśnie brak taktu! Nosz przepraszam bardzo… należałoby się ładnie zapytać, a nie od razu prosto z mostu. Cóż za młodzież, naprawdę. Cóż za młodzież. Nie, spokojnie, nie zamienia się w księdza Rydzyka, mohera, ani kogoś/coś podobnego. Ale wracając. Strasznie się cieszyła, że Daniel i Franca się poznali. Można zaryzykować nawet stwierdzenie, iż się polubili, co ułatwiało jej zdecydowanie żywot. W końcu skłócona czy uprzedzona paczka przyjaciół, to nic miłego. Musiałaby manewrować między nimi, nie mogąc sobie pozwolić na żadne potknięcie bo jeszcze ktoś by się obraził. A tak? Tak jest o wiele lepiej. Mogli się spotkać jedną paczką, popić, pobawić się razem. Żyć nie umierać. Siedziała sobie spokojnie, gapiąc się na boisko, aż tu nagle przed jej nosem pojawia się Franca i zaczyna gadać coś bez ładu i składu. Oj, nie. Jednak ład był, tylko studentka była tak zamulona, że nie wiedziała w ogóle, o co cho. - Eee… a tak! Mijka. Urodziny. – Palnęła się w czoło otwartą dłonią. Kompletnie zapomniała! Ależ ona jest wredna! Co z niej za przyjaciółka. – Cholera! Zapomniałam! Oczywiście zachowywała pełną dyskrecję i mówiła szeptem. Nieco podniesionym, ale jednak. Aa! Z zaskoczenia z jej ust wyrwał się cichy, niepewny jęk. I choć z jednej strony walczyła z wielką ochotą, by zbliżyć się do Daniela o te parę centymetrów i dotknąć jego ust swoimi, to powstrzymała się. Wszak obok siedzi jej kochany Boris, nie mogłaby tego zrobić. Odsunęła się, więc szybko i zmusiła do serdecznego uśmiechu. I wcale nie było słychać, że jest to wymuszone. - Na razie nie, ale wiem jedno. To nie jest odpowiednie miejsce na rozmowę o tym. Chodźmy gdzieś indziej, dobra? – Uśmiechnęła się do przyjaciół. Wcielając swój plan w życie, odwróciła się do pozostałych. - My się będziemy zbierać. Szkoda, że tak wyszło, ale Fran jest bardzo zmęczona i powinna się położyć. – Oj, źle się czuła okłamując ich. Ale cóż… czasami trzeba. Nie mogła przecież powiedzieć, że idą planować imprezę dla Mijki. Z tego wszystkiego zagryzła charakterystycznie dolną brew. Miejmy nadzieję, że nikt się nie połapie. Wszak Mała Mi i Boris znali ją już trochę i potrafili rozpoznać jej tiki. Pocałowała szybko Tygryska, wyściskała Mijkę i Tamarkę, po czym pociągnęła za sobą Francę i Daniela.
Mecz nie był dla niej zbytnio fascynującym przeżyciem, trzeba przyznać. Sądziła, że przesiadywanie na trybunach i gapienie się na latające kije, które pędzą z zawrotną szybkością jest dosyć nudnawe, więc w czasie tego jakże ciekawego widowiska przesiadywała sobie na błoniach, a i stamtąd słyszała dzikie wrzaski kibicujących uczniaków i o wiele wyraźniejszy głos pana komentatora, który najwyraźniej bawił się świetnie. W końcu łaskawie wstała, i ruszyła dupcię w stronę trybun, bo stwierdziła, że skoro i tak nie ma co robić, to posiedzi sobie wśród ludzi i pogapi się pustym wzrokiem na grę, myśląc całkowicie o czym innym, bo w końcu nikt tym razem jej do głowy zaglądać nie będzie, jak to miał w zwyczaju jeden zły Gryfon, który swoją drogą, brał udział w całym tym, że tak powiem, przedsięwzięciu. No i ciekawa była miny pana Twycross'a, kiedy komentował nie tylko to, co się działo na boisku, ale i dodawał coś od siebie, co swoją drogą było ciekawym urozmaiceniem całej tej akcji. Może się uśmiechał pod nosem? Albo mówił to z poważnym wyrazem twarzy, co tylko potęgowało uczucie rozbawienia? Ach, nie ważne. Nogi przyniosły ją tu, więc zaczęła przepychać się przez spocone masy, aby stanąć gdzieś, gdzie tłum by jej całkowicie nie zmiażdżył. Jeszcze nie chciała zakończyć swej egzystencji, o nie. Bynajmniej nie w taki nudny sposób. Jak już, to skoczyłaby z samolotu bez spadochronu, o.