Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Tak? Borysek wręcz uwielbiał tłumy. A jeszcze lepiej się czuł, kiedy go podziwiały! Ale teraz niestety na próżno było tego szukać, jaka szkoda. No ale jakoś przeżyje. Jeden dzień bez uwielbienia w tą czy w tamtą, co za różnica! I on żadnych fobii nie miał. No może wtedy, kiedy ludzie wyglądali jak pół dupy zza krzaka, takich osób to się obawiał. Nie wiedzieć czemu. Ale do Mr. Monka brakowało mu bardzo dużo, więc spokojnie. Wiem, że piszę jak potłuczona, ale coś się skupić nie mogę. No on z pewnością chciałby jej wszystkie problemy złapać w garść i wyrzucić, hen daleko. Bo mimo, iż to Tamś była jednak tą poszkodowaną, to na nim też się to w jakimś sensie odbijało. Była dla niego jak siostra, którą chciał chronić, ale mu się nie udało. Zawiódł. Tak, miał o to do siebie pretensje. Potrafił teraz nawet wczuć się w rodziców, którzy przestrzegają swoje dzieci przed niebezpieczeństwem, a te i tak robią po swojemu, parząc się, niczym dotknięciem rozgrzanego żelazka. Niby chciałoby się powiedzieć "a nie mówiłem?", ale Boris niespecjalnie ją przed czymkolwiek wystrzegał. Cholera. W każdym razie miał nadzieję, że niedługo wszystko się jeszcze jakoś rozwiąże. Musi, no! On też nie był alkoholikiem, ale to nie zmienia faktu, że wypić lubił, szczególnie w dobrym towarzystwie! Sam więc uraczył się jeszcze wódką. Spojrzał z wdzięcznością na Courtney i pozwolił sobie zabrać od niej krakersy, ale obiecał, że jej odkupi! Podał je więc do Tamary, nawet litując się nad nią otworzył opakowanie! Czyż on nie jest szarmancki? Huehue. - Masz jeść, bo jak nie, to zaniosę cię do skrzydła szpitalnego ponownie i każę im cię karmić dożylnie czy coś - powiedział równie stanowczo i kiwnął głową na znak, że ma rozpocząć jedzenie. A więc towarzystwo się zbierało. No trudno, jakoś to przeżyje. Cmoknął Courtney i pomachał reszcie na pożegnanie, po czym znów odwrócił głowę do Tamś, co by ją skontrolować! Ech, jak dzieci, hehe.
Nie no, różnicy nie było, akurat w jego przypadku, bo na niego zawsze ktoś się gapił albo choć spoglądał ukradkiem. Tamara o tym wiedziała, była tego świadoma, co też sprawiało, że gdy byli gdzieś razem, to spojrzenia się skupiały na niej i, jak kiedyś jej to nie przeszkadzało, tak teraz to drażniło. Ale nie była właśnie sama, o ironio i była gotowa to znieść. Razem łatwiej, prawda? Właściwie to wiedziała nawet, jakoś do niej docierało, jak przez mgłę, ale docierało, że gdy ona cierpiała, to to się odbijało także na tych, którym była bliska. Przynajmniej na tych, którzy wiedzieli o jej problemach. Bo ci, którzy nie wiedzieli, nie odczuwali tego i... dla nich było lepiej. Raczej. Nie, nie zawiódł. To ona zawiodła. Próbowała robić wszystko samemu, na własną rękę. Nie stosując się do żadnych zasad moralnych, których tak wcześniej się stosowała. I miała nauczkę, poniosła surową karę, za którą pokutowała do dziś. A ta pokuta będzie trwać jeszcze przez długi czas. - Nie zrobisz tego, nie odważysz się - rzekła ze strachem słyszalnym w jej głosie, a który był też widoczny w jej oczach. Doskonale wiedziała, że Boris był gotowy na taki czyn, a ona nie chciała tam wracać, nie. A teraz musi pokazać, że jest silna, tak. Pozory, kochana, stwarzaj pozory, tak dobrze przecież to robisz, jesteś w tym mistrzynią. Wzięła więc tę nieszczęsna paczkę do ręki, po czym wyjęła z niej jednego krakersa i zaczęła go powoli jeść. Nawet bardzo powoli. I to nie tylko dlatego, że nie miała ochoty jeść. Po części też dlatego, że krakersy były czymś, czego nie znosiła i jedzenie ich było dla niej męką.
Jasne, że razem łatwiej. Ale gdyby on zdawał sobie z tego sprawę, to pogroziłby wszystkim palcem, że nie mają się gapić. Niestety, on jak na złość był cholernie niespostrzegawczy. Chociaż trzeba też przyznać, że to poniekąd domena facetów. Plus oczywiście niedomyślność. Jeżeli tak, to Boris był idealnym mężczyzną! A on w zasadzie jakoś nigdy by nie chciał, żeby ona to odczuwała. Że jemu jest przykro. Bo przecież miała swoje, ważniejsze problemy. I on był tutaj od tego, by trzymać się kupy, niewzruszony niczym betonowy posąg, o który można się oprzeć, gdy braknie sił. Miał być ostoją, czymś pewnym, niezmiennym. Miał podnosić na duchu, być pocieszycielem. A nie kolejnym zmartwieniem. Dlatego mimo wszystko starał się taki być. Może nawet nieczuły i niewrażliwy, ale czy to by komuś pomogło? Gdyby się rozckliwiał? Mówił Tamarze, jak mu przykro i w ogóle ojej, co teraz zrobimy? Nie. Oczywiście, nie udawało mu się być na wskroś obojętnym, bo i tego nie chciał, wszak trochę uczucia na pewno potrzebowała, ale starał się, no. Naprawdę. Każdy popełnia błędy. Jasne, że te są mniejsze lub większe, ale czy to nie jest domeną ludzi? Błądzić? Czy Tamś nie zasługuje na drugą szansę? Koniec nie zawsze musi być definitywny. Ba! To oznacza, że coś się teraz musi zacząć. A skoro już gorzej być nie może, to teraz może być już tylko lepiej. Trzeba tylko znaleźć siłę, by odbić się od dna. Jeszcze na to dla niej za wcześnie, ale już niedługo! Przynajmniej Boris chce w to wierzyć. Już chciał jej odpowiedzieć coś w stylu: "nie?! To patrz!", jak to miał w zwyczaju, ale dostrzegł, że jego subtelna groźba podziałała. Uśmiechnął się więc lekko, uważnie jej się przyglądając. Lubi, nie lubi, jeść musi. W końcu jednak postanowił ją trochę rozruszać. - No co jest, Tamś? Jeszcze jedzenia mam cię uczyć? - spytał z przekąsem i sięgnął po jednego krakersa, który momentalnie wylądował u niego w buzi. - Patrz na mistrza jedzenia! Zobacz, tak masz przeżuwać - mówił, energicznie ruszając szczęką. Tak, uwielbiał robić z siebie kretyna! - Mmm, ale pyszne krakersiki. A jak ślicznie trenują nasze mięśnie twarzy i żuchwę. Wcinaj, wcinaj, byle dziś! - skandował dalej, uroczo i przesadnie, niczym krowa na pastwisku, przeżuwał jedzenie. - A teraz patrz jak ślicznie i szybko się przełyka - dodał i jak powiedział, tak uczynił. Nawet było to słychać. Ach ten stuknięty Boris!
Ona nie miała mu tego za złe, tej jego małej spostrzegawczości. W tym był cały urok Borisa i takim go akceptowała, bo przecież nie mogła zmienić go na siłę. I nawet nie chciała tego robić. Poza tym próbowała sobie wyobrażać, że są sami na trybunach. No, ale cóż, nie zadziałało. Miał być skałą, na której miała się oprzeć, tak? Na której miała zbudować coś trwałego, cos trwalszego niż to, co miała do tej pory? W chwili obecnej nie miała siły budować czegoś nowego, tylko błądziła w ruinach tego, co upadło wcześniej, z nadzieją, że może znajdzie jeszcze jakieś ocalałe resztki. Ale nie znajdowała całości, tylko kawałki, nie dajace sie złączyć ponownie. Jednak.. tylko chyba Boris sprawiał, że nie skończyła ze sobą, co planowała zrobić już od jakiegoś czasu. I doceniała naprawdę to, że się nie załamał razem z nią, bo... po prostu to doceniała. Bez konkretnego powodu. Błądzić jest rzeczą ludzką, ale każdy człowiek ma swój limit błędów. I ona według niektórych ten limit wyczerpała, dlatego nie zasługiwała na otrzymanie drugiej szansy. Ale potrzebowała jej, bardzo. Coś się kończy, coś się zaczyna, prawda? To nie znaczy, że zaczyna się coś dobrego, wręcz przeciwnie. Poza tym, nie powiedziane, że osiągnęła już dno. A jeśli tak, to nie potrafiła się od niego odbić. Ale teraz to przesadzał z tym jedzeniem. Przecież wiedział, jaka była oporna do tego, by posłuchać się innych, że wolała zawsze wszystko robić samemu, bo ona wiedziała lepiej. A jak się skończyło, wiadomo. A teraz tym bardziej robiła wszystko wolniej i ona musiała się powoli na nowo przyzwyczaić do jedzenia, do odczuwania innych smaków niż smak alkoholu, papierosów i wody. A to nie było takie proste. Musiała na nowo pojąć cel jedzenia. Bo nie jadła, tak naprawdę chcąc się wyniszczyć. I prawie jej się to udało. - Przestań się wygłupiać, no, przestań, ludzie się na nas gapią - mówiła niejako trochę z desperacją w głosie, ale czemu się dziwić, skoro objawiały się u niej te jej fobie. Przy tym klepała go w rękę, na początku delikatnie, ale potem coraz mocniej. No i przeżuwała tego krakersa trochę szybszym tempem i w końcu udało się jej zjeść jednego, brawa dla niej! Niechętnie wzięła drugiego, wiedząc, że Boris jej jeszcze nie odpuści.
Uf, to on w takim razie odetchnąłby z ulgą. Gdyby wiedział. Bo jako, że był mało spostrzegawczy, nie widział w tym problemu. W ogóle w wielu kwestiach go nie dostrzegał. To, co miało dla innych jakieś wielkie znaczenie (typu x spojrzał się na mnie krzywo), on to najzupełniej w świecie olewał. Albo może właśnie nie zauważał? No mniejsza o to, bo to zbyt skomplikowane, nawet ja już się w tym wszystkim pogubiłam. Może niekoniecznie coś budować. Ale po prostu się oprzeć. Kiedy dostajesz zadyszki, łapiesz się czegoś w pobliżu. Kiedy bolą cię nogi, siadasz gdzieś, by odpocząć. I taki był plan Borisa. Ogólnikowy strasznie, ale cóż zrobić. Chciał przecież jak najlepiej. A na budowanie jeszcze przyjdzie czas. Może nie od razu, ale uda się! Być może dopiero powolutku, ale oj tam. Trzeba być cierpliwym. Mhm, i kto to mówi. Może po prostu rany są zbyt świeże. Że oni po prostu nie byli przygotowani na tą drugą szansę. Ale to kiedyś minie. Wszystko ucichnie i będą mogli się nad tym zastanowić na spokojnie. Wtedy kto wie, może w końcu się uda? Odkopać topór wojenny? Albo przynajmniej stanąć na neutralnej stopie? Nie można się poddawać! I jasne, że może być gorzej, ale nie można tak myśleć. Trzeba raczej zastanowić się co zrobić, by było lepiej. Jasne, że wiedział. Ale on zawsze lubił robić wszystko na opak, przecież ona o tym wie. Poza tym uwielbia się wydurniać i starać się rozśmieszać innych. - Daj spokój, nikt się nie patrzy, wszyscy oglądają mecz - stwierdził z lekkim uśmiechem, ale w końcu przestał. Rozejrzał się dookoła i tym bardziej zainteresowanym sprzedał mordercze spojrzenie, a ci się w końcu uspokoili. - Im szybciej zjesz, tym szybciej zmyjemy się stąd z dala od ludzi - dodał potem spokojnie, obserwując chwilę co się dzieje na boisku. Kątem oka jednak spoglądał na Tamarę i jej jedzeniowe wyczyny.
A ona zwracała na wiele rzeczy uwagę, często na zbyt wiele. Zauważała różne drobiazgi, często dla wielu nieistotne, a dla niej ważne. Ale do tej pory umiała sobie z tym radzić, nawet dobrze i układała to sobie i brała do siebie to, co naprawdę trzeba było. Ale ostatnio po prostu była nadwrażliwa i przejmowała się byle czym. Fobie, fobie, jeszcze raz fobie. Chciał być wsparciem, tak? Więc, czy był na tyle silny, by przytrzymać ją, gdy ona zasłabnie? Czy był w stanie zapewnić jej bezpieczeństwo, a także swobodę działania, by nikt nie przeszkodził jej w realizacji planów? Czy był w stanie to zrobić? Jeśli tak, to ona zacznie budować sobie na nowo życie, gdy tylko otrząśnie się po stracie tego, co miała. Na pewno. Zakopać topór wojenny? Stanąć na neutralnej stopie? Jeśli to błyo możliwe, to dopiero w innym wcieleniu. Jeśli tylko rzeczywiście istnieje reinkarnacja. W chwili obecnej nie zapowiadało się na to, nie. Zbyt wiele zrobiła złego, by tak łatwo było jej to wybaczone. Ale należy myśleć pozytywnie, prawda? No cóż, nie zawsze się dało. Tak, tak, o tym też wiedziała. Jednak czasem to było denerwujące, że tak zmuszał ją do różnych rzeczy. I bywała na siebie zła, że dała się namówić, jeśli nawet potem wychodziło jej to na dobre. - Mam ci pokazać, ile ludzi się na nas gapi? - odparła, obserwując po tym, jak Boris odstrasza ewentualnych zaciekawionych. I tak ma być! I za to go uwielbiała. - Nie uzależniaj tego ode mnie - dodała. Nie chciała jeść, ale zmusiła się do zjedzenia tego drugiego krakersa. Jednak wiedziała, że więcej nie zje, bo mogłaby to zwymiotować.
Nie, to też nie jest tak, że Boris nie zwracał uwagi na szczegóły. Ba, robił to nader chętnie. Ale musiał mieć powód, czyli lubić konkretną osobę. Bo reszta była dla niego bez znaczenia. Jakaś szara masa. Kto by sobie nimi zawracał głowę? On na pewno nie. Miał ciekawsze rzeczy do roboty. Kiedy ktoś był interesujący, to jasne, że przyglądał mu się trochę dłużej niż zwykle i zapamiętywał pewne szczegóły. Ale jednak mało było takich ludzi. A jeżeli chodzi o najbliższych, to kojarzył wszystko. I sposób chodzenia, i zapach, spojrzenie, mimika, no wszystko po prostu. Bo to było warte zapychania sobie mózgu informacjami. Jasne, że tak. To znaczy, wszystko się dopiero okaże. Ale chęci ma wielkie i warunki chyba też niczego sobie! Jakkolwiek to nie brzmi, hehe. Ale może nie idźmy tym tropem. Uznajmy po prostu, że Boris zrobi wszystko, aby jej się udało. Podjąć trud nabrania siły, a potem odbudowy. Ale ma też po cichu nadzieję, że Tamś da mu też jakieś wskazówki w razie czego. Tak, gdyby się gdzieś w tym wszystkim pogubił, albo miał wątpliwości, co w danej chwili zrobić. Bo jednak wciąż był człowiekiem, a co za tym idzie, miał chwile słabości i popełniał błędy. Jednak postara się tego nie robić, to pewne. No właśnie, nie chodzi o to, aby zrobić to już, w tej chwili. Na to potrzeba czasu. Ale nie jest to niemożliwe. I mimo, iż Tamara czy inne osoby w to zamieszane, że tak to ujmę, nie widzą teraz takiego rozwiązania, nie znaczy, że ono nie istnieje. I być może wcale nie trzeba będzie czekać na reinkarnację, o ile ta teoria jest prawdziwa. Jednak jedno jest pewne - trzeba czekać. - Nie trzeba. W razie czego wybiję ich krakersami - rzucił niedbale, ale potem się zaśmiał cicho, co by biedna dziewczyna nie myślała, że mówi serio. A mogła tak uważać, zważywszy na jego charakter. - Wybacz, ale niektóre rzeczy zależą tylko od ciebie, czy tego chcesz czy nie. Bo ja osobiście czuję się komfortowo w każdej sytuacji. To co, względnie najedzona? - odparł na koniec, spoglądając na nią wyczekująco. Tak, to było podprogowe pytanie, czy mogą się już stąd zwijać. Bo chyba domyślał się, że więcej nie zje.
A ona właśnie zwracała uwagę na tę szarą masę, bo w niej kryło się wiele indywidualności, które tylko czekały na to, by inni się na nich poznali. Ignorowanie drobiazgów na dłuższą metę nie dawało nic dobrego, bo właśnie one często pozwalały, na drodze przypadku, poznawać nowe osoby. Ilu ludzi Tamara by nie poznała, gdyby tylko zajęła się czymś innym w danej chwili, gdyby nie zapytała o coś, czy nie pochwaliła. Może w niektórych przypadkach wyszłoby jej to na dobre, ale w większości straciłaby na tym i wiedziała o tym, nawet teraz. I pamiętała wiele, a o bliskich jej osobach wiedziała tyle, że momentami to było aż za dużo. I w przypadku niektórych to ją właśnie raniło. Bo wolałaby nie wiedzieć. Miejmy nadzieję, że uda sie zarówno jej, jak i jemu. I nie mogę ręczyć, że Tamara zawsze mu posłuży pomocą co do swojej osoby, jednak myślę, że, gdy złączą wspólnie siły (których może teraz Rosjanka zbyt wiele nie miała, ale przecież powoli je odzyska, na pewno!), to nic ich nie powstrzyma przed osiągnięciem celu. Bo przeciez bywało już tak... ale wtedy też była sytuacja była inna. Bo nic dwa razy się nie zdarza, zawsze zachodzą jakieś zmiany. Ono jak na razie nie istniało, te rozwiązanie. Bo zaistnieje ono dopiero, gdy obie strony wpadną na taki pomysł i zdobędą się na tak trudny krok, jakim będzie szczera rozmowa i ewentualne porozumienie. Choć tak naprawdę to są tylko hipotezy, bo czy do takiego czegoś dojdzie, nie mam pojęcia. Trzeba czekać. - Doprawdy? - zapytała, od razu nie wierząc w to, co mówił Boris. Nie zapomniała, że miał specyficzne poczucie humoru i potrafiła jeszcze zazwyczaj wyczuć, kiedy żartował, kiedy nie. - Tak, mozemy już iść - odparła, czujac wyraźną ulgę, że wreszcie stąd pójdą w jakieś mniej zaludnione miejsce.
Nie no, to w sumie dobrze, że tak się dopełniali. Że zwracała uwagę na coś, co Boris zauważyłby prawdopodobnie gdyby się o to potknął, a to i tak było w sumie wątpliwe, hehe. Ach ten Rosjanin. Nie myślcie tylko, że to jakiś przygłup! Uznajmy, że jest po prostu... roztrzepany. O. Ale w sumie to się chwali, że Tamara tak chciała poznawać nowych ludzi. Boris mimo wszystko się do tego niespecjalnie garnął. Chyba, że ktoś mu czymś zaimponował, to tak. Ale w przeciwnym razie... Chyba nie było mu to po prostu do szczęścia potrzebne. Pewnie, zostaną kimś w rodzaju Power Rangers czy Odlotowych Agentek i rozgromią się ze wszystkimi złymi ludźmi, problemami i w ogóle ze wszystkim. A tak poważnie, to jak będą współpracować, to z pewnością osiągną sukces. Tak, trzeba czekać i się nie poddawać. - To idziemy! - oznajmił rześko, znów wciskając w Tamś wódkę, w sensie, żeby trzymała, po czym wstał i sprawnym ruchem wziął ją na ręce, by po raz kolejny przepchać się wśród tłumu. Gdy opuścili już trybuny, postawił ją na ziemi i wolnym tempem, podtrzymując ją jednak, poszli w stronę murów zamku. /Główna Aula/
Latif Dugmesi, cudowna gwiazdka kłidicza, przez pierwsze dni miała dość sporo problemów z zaaklimatyzowaniem się w tej wielkiej, pustej, brzydkiej, zimnej, ciemnej, ponurej i w ogóle złej szkole, był do tego stopnia zrozpaczony, że planował nawet tajniacki powrót do domu, no ale wreszcie powiedział sobie w twarz „Queen Latifah, nie bądź baba”, i jednak został. Czyż to nie urocze z jego strony, że tak się poświęcił i postanowił jednak przekonać do Hogwartu, choć wcale mu się to nie podobało? W każdym razie, za radą swojego prywatnego, tajnego psychoterapeuty w postaci swojej siostry, postanowił zaprzyjaźnić się z tym miejscem, znajdując coś, co sprawi, że poczuje się w swojsko i w owym celu udał się na poszukiwaniu stadionu kłidicza, co wcale nie było takie trudne, bo boisko było duże, a on spostrzegawczy. Dotarł tam bez problemów, ciągnąc za sobą swojego kochanego Zmiatacza 11, który w ostatnich dniach był jego absolutnie ulubionym przyjacielem. Może i nieco ponury i milczący (prawie jak ten zamek, he he), ale przynajmniej bez zrzędzenia wysłuchiwał smętnych wywodów Latifa i jego przemów wychwalających pod niebiosa Dextera. To się nazywa przyjaźń! Oczywiście, nie miał zamiaru się popisywać i wskakiwać na miotłę w swoim markowym kłidiczowskim stroju, bez przesady. Tajniacko przemknął się na trybuny i kontemplował o tym i owym, podziwiając cudowną zieleń i w ogóle ogólny urok boiska, który go zachwycił; gdyby miał więcej luzu i nie wstydził się, że ktoś zobaczy, zapewne rozebrałby się do gatek (a miał dziś takie fajne, w barwach swojej drużyny z bramkami!) i zaczął hasać rześko po murawie, krzycząc jakieś bojowe hasła, ale niestety… poprzestał na bezmyślnym gapieniu się.
Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, Ervin Olelteges wcale nie śledził Latifa Dugmesi! Na hogwarckie boisko do Quidditcha dotarł tylko dlatego, że zgubił się po drodze do biblioteki, a że uczniowie byli na wakacjach, to nikt nie mógł mu posłużyć za przewodnika po tym wiekowym i pełnym staroci (huhu) zamczysku. Ja wiem, wiem, kłamałam, twierdząc, że jest taki super mądry i umie poradzić sobie w każdej sytuacji, po przecież na błoniach szukał biblioteki i te sprawy. No ale nieważne, nieważne! Wszakże kiedy tak całkiem bezradnie rozglądał się po boisku, spojrzenie bystrych (mwehehe), zielono-niebieskich tęczówek Oleltegesa napotkało jakiegoś osobnika, który to niemrawo, całkiem ciotowato i bez życia siedział sobie na trybunach, jakby nie mógł w tym czasie książki poczytać! Węgier niczym oburzony kot (wiemy o co chodzi) pomachał z dezaprobatą głową, zamaszyście owinął swój stylowy, pasiasty szaliczek wokół szyi, poprawił kołnierzyk koszuli, który zagiął się zupełnie nie tak, jak miał, no i już całkiem ogarnięty, zwarty i gotowy, raźnym krokiem ruszył w kierunku nieoczytanego osobnika, stwierdziwszy, że lepszy taki, niż żaden. A nóż będzie dobrą duszą, który zaprowadzi go do biblioteki i nie będzie musiał błądzić po tych rozległych wyżynach i padołach, brudząc sobie nowiutkie mokasyny? Po drodze Olelgetes nucił sobie 'bo z dziewczynami nigdy nie wie, o nie wie się', (co było takie adekwatne do osiemdziesięciopięcioprocentowego geja, naprawdę!), nieco rozpaczając i ubolewając nad faktem, że jeszcze tak niedawno utopił w wannie swój dziewiętnastowieczny, pomniejszany zaklęciem, magiczny gramofon! Cóż za strata. Dłonie wcisnął do kieszeni eleganckich spodni, prasowanych w kant, a w miarę jak zbliżał się do wejścia na trybuny, tracił trochę tego swojego luzackiego uroku i kroku. Przecież... Nie... A jednak...? Na tweed Sherlocka Holmesa, na trybunach siedział Latif! Ten Latif. Jego, nie jego Latif! Ervin mimowolnie zrobił się jakiś taki pobladły i w ogóle zachwiał się z tego wrażenia na swoich chudych pęcinach, ale wydedukował, że Latif (ten Latif!) musiał go już przylukać, więc głupio tak teraz uciec, powiewając za sobą szalikiem. Niedobrz, niedobrz! Chłopak głośno przełknął ślinę, a potem, siląc się na luz (i czując jak jego żołądek nakurwia niefajne salta), popędził schodkami, aż do Dugmesiego. - S-s-siems, Latif! N-nie widziałeś tu gdzieś biblioteki pewnie może, co? - spytał, nawet nie zdając sobie sprawy, że jego składnia poszła się ciumkać.
Jasne, jasne, już my wiemy, że tweedowy Sherlock czaił się w krzakach od rana, z kamuflażem w postaci paprotki na głowie i magiczną lornetką, śledząc każdy seksowny i ponętny ruch naszego cudownego ścigającego. ŚCIGAŁ GO, HEHE, ale gra słów, no po prostu profeska. Tak, ładnie się złożyło, choć wciąż jestem zawiedziona, że Dugmesi nie jest pałkarzem i nie może machać pałą na boisku – to dopiero byłoby coś. Ale mniejsza o to, bo jego główka bynajmniej była zajęta teraz czymś innym, zapewne ciekawszym, no i o wiele dramatyczniejszym. Otóż, gdy już skończył wnikliwie obserwować boisko, ocenił fachowym okiem jego wymiary, twardość gruntu, wysokość bramek, odległość od szatni, ilość miejsc na trybunach i wydedukował, że odcień trawy jest śliczny, w cieniu malachitowy, w półcieniu trawiasty (ależ to odkrywcze), a w słońcu pistacjowo-miętowy, a także pomyślał, że zgłodniał i ma chęć na pistacje, ujrzał majaczącą gdzieś w oddali postać, wyraźnie zmierzającą w jego kierunku. Przez chwilę gapił się tam z miną „takie tam, gdy zobaczyłem Dextera”, bo przemknęła mu przez myśl szalona i ekscytująca hipoteza, że to może ON? W głowie zabrzmiało mu „I'm so excited” w wykonaniu Le Tigre, on sam zaczął nerwowo poprawiać zawadiacką fryzurę i nadawać swojemu spojrzeniu mniej ciotowaty i rozanielony wyraz, upewnił się też, że siedzi prosto, prezentując swe mienśnie i tak dalej, gdy… okazało się, że to nie jego cudowny przyszły mąż, a ten Węgier, z którym zdradza go Devika. Nie, nie rzucił się na niego z pięściami i wrzaskunem, że odbiera mu narzeczoną, bo w głębi duszy miał cichą nadzieję, że ich związek rozkwitnie, dziewczyna z nim ucieknie, a on będzie miał święty spokój i pod pretekstem złamanego serca da sobie spokój z kobietami. Inna opcja jest taka, że faktycznie wezmą ten ślub, ona mu będzie robić pyszne obiadki, a on jej zrobi dzieci, i będą się w międzyczasie zdradzać. Równie kuszące, nie powiem, ale chyba mimo wszystko zostałby zostać porzucony dla Ervina. Naprawdę, nie obraziłby się. Może ją sobie wziąć. - Może ją sobie wziąć – powtórzył uroczyście na głos, łapiąc się na tym, że pseudo-Sherlock stoi przed nim i teraz weźmie go za wariata, który bredzi od rzeczy. W sumie, miałby rację! - Nie, nie widziałem biblioteki pewnie może co, ale wydaje mi się, że znajdziesz ją raczej tam – odparł, wskazując palcem na zamek – W tym dużym, szarym za tobą. Tak w ogóle to się mu przyjrzał i zauważył, ze Ervin oprócz ładnej buźki posiada też bardzo szykowne ciuszki, które sprawiły, że Latif w swoim ortalionowym dresie, ubłoconych adidaskach i uwalonym czekoladą tiszerciku poczuł się jak ostani wieśniak i modowy nieudacznik, którym, NO NIE OSZUKUJMY SIĘ, był!
Ohohohohoh! Obydwoje byli analizatorami, cudnie, no nie? Gdyby Olelgetes tylko wiedział, od razu dopisałby to sobie do swojej podręcznej listy rzeczy i cech, które dzieli z Dugmesim (tak, miał taką listę!). Wprawdzie Latif ogarniał parametry i trawiastość czy tam trawiasty kolor trawy w cieniu i przy nasłonecznieniu (logika, logika), a Ervin skalę seksowności graczy Quidditcha i ich beznadziejne stroje, no ale oj tam, też się liczy! Przecież lniane spodnie byłyby o wiele przewiewniejsze, wygodniejsze, a przy tym jakie stylowe! Chociaż... Zważając na Ervinową, przeogromną miłość i poddańcze uwielbienie dla Latifa, uważałby, że choćby nie wiem jak okropne, przepocone i poplamione byłyby stroje w trakcie i po meczu, Dugmesi wyglądałby w nich jak definicja słowa 'seksapil'. Baa! Ociekałby nim, niczym pot po jego skroniach. No ale nieważne, bo nie o tym teraz mowa! Dobrze, że Ervin nie wiedział, o czym (czy tam o kim) dumał sobie Latif, nerwowo poprawiając grzyweczkę, ponieważ... Ponieważ jeszcze nie wiem, co, ale byłoby niemiło. Wściekłe koty są niefajne, drapią. A podejrzewam, że Ervin nie byłby zbyt, wiedząc, że jego cudowny idol kłidicza chciałby pościgać albo poszpanować pałką przed Iteriusową gwiazdką rocka! Phi, taki tam Dexter! No ale nie wiedział, bo przecież naiwny Olelteges myślał, że Tunezyjczyk posłucha się ojca, matki, babki i reszty swojej szejkowej rodziny i będzie wierny swojej narzeczonej mimo woli, Device. Wprawdzie Węgier nie miałby nic przeciwko, jeśli owe zaręczyny byłyby zerwane dla (albo przez) niego, ale to już inna sprawa! - Co? Ale kogo? Bibliotekę? - zapytał głupio, marszcząc czoło z tego całego zdziwienia! Owszem, dosłyszał, ale gdzie śmiałby sądzić, że Latif jest obłąkany, tylko dlatego, że gada sam do siebie. Kiedy brunet pocisnął mu taką ironiczną odpowiedzią (która swoją drogą mu się należała, bo pyta jak debil o bibliotekę!), zrobiło mu się przykro, really! Jeszcze bledsze niż zazwyczaj policzki spłonęły rumieńcem (dziewiczym, hehe), a on sam zmarszczył się jeszcze bardziej, wyjąc w duchu 'ojaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa'. Dobra, dzięki, mój rycerzu ortalionu! Nie, serio, naprawdę pomogłeś. Co? Nie, no co ty! Wcale nie oczekiwałem, że mnie tam podrzucisz na swojej rączej miotle, spędzisz całe popołudnie, czytając fascynujące 'Nowe goblińskie opowieści', a na sam koniec zaproponujesz, że będziesz podrzucał mnie już tak codziennie, i nie muszę już wracać do swojej sypialni, bo jest jedno miejsce w Twojej, wcale! - Hehehe, no tak! Sprawdzałem cię tylko! - rzucił, zgrywając żartownisia i luzaka. A żeby jeszcze ten efekt spotęgować, nonszalancko oparł się łokciem o barierkę, a że była ślizga - niefortunnie się po niej zsunął, malowniczo przywalając o nią głową. Przed oczami zaczęły mu wirowa - niczym gwiazdki - plamy z koszulki Latifa, a po stłumionym, cichym rzuceniu mięsem (ładna wiązanka, swoją drogą), podniósł się na równe nogi, chwytając za obolałą część czaszki, mrucząc co chwilę 'ała' i sycząc z bólu. Brawo, Olelteges! Plus dziesięć do frajerstwa jest twoje, teraz na pewno cię pokocha!
Absolutnie się nie dziwię, że posiadał taką listę, bo Latif miał podobną, tylko zatytułowaną „Co łączy mnie i Dextera?” – a na razie widniały tam dwie pozycje, wrodzony seksapil i znak zodiaku. Przyznam, niewiele, ale miał naiwną nadzieję, że to się zmieni, jeśli tylko uda mu się przyłapać gdzieś Vanberga samego i spędzić z nim trochę czasu sam na sam, co by go poznać jeszcze wnikliwiej. Co prawda podejrzewam, że nawet wówczas niewiele by się zmieniło, bo pasowali do siebie jak wół do karety (zgadnijmy, kto tu był wołem!) i sądzę, że sam Latifek więcej miał wspólnego z Ervinkiem niż swoim ukochanym. Ach, miłość jest taka ślepa, głucha, głupia i w ogóle ułomna, a życie to naprawdę okrutny film, skoro pozwala pisać scenariusze tragiczniejsze niż ta o opuszczonym jelonku Bambi, którego skopały dresy. Toć to było absolutnie nie do pomyślenia. Najciekawsze było to, że Latif w ogóle nie dostrzegał uwielbienia ze strony Węgra. Owszem, jako człowiek o niezwykle światłym (cokolwiek to znaczy) i logicznym umyśle widział, że koleś zdecydowanie zbyt często się do niego uśmiecha, zagaduje, a czasem podejrzanie peszy i dziewiczo rumieni, albo gapi się podejrzanym wzrokiem, ale… wszystko to zwalał na to, że Olelgetes czuje się po prostu winny z powodu romansowania z Deviką. I dlatego próbuje być nad wyraz miły, dlatego czasem się czerwieni na jego widok. Do głowy by mu nie przyszło, że ten czuje do niego coś więcej, ba, gdyby mu to teraz wyznał, pewnie popukałby się w czoło albo kazał odstawić te prochy. - Co? – odparł elokwentnie, bo już się pogubił. Bibliotekę? – Tak. Nie. Nie wiem – wydukał wreszcie, bo nie wiedział, co mu odpowiedzieć, a i tak czuł się wystarczająco głupio, przyłapany na gadaniu do siebie. A ta odpowiedź wcale nie miała być taka chamsko ironiczna, po prostu tak mu wyszło, chciał zabłysnąć humorem i dowcipem i w ogóle! Nie no, poważnie, gdyby wiedział, jak boleśnie może tym zranić serduszko Ervinka, na pewno by sobie darował, kto wie, może i nawet zaproponowałby tą podwózkę na miotle, której przy sobie teraz nie miał, ale to nic, przywołałby ją zaklęciem i pomknął jak dziki do biblioteki! A po paru takich wspólnych lotach, KTO WIE, może i napomknąłby o swojej sypialni, w której, co prawda, było trochę tłoku, ale myślę, że gdyby wywalił z łóżka zdjęcie Dextera, z pewnością zrobiłoby się trochę miejsca dla Ervina. Już miał odpowiadać coś równie luzackiego na jego nonszalancką odpowiedź, coś w stylu „He he ty cwaniaczku, zawstydziłeś rycerza ortalionu”, gdy ten skurczybyk malowniczo jebnął główką o barierkę. - ALE URWAŁ – wyrwało mu się, nim zdążył się powstrzymać; zaraz jednak zauważył poważne obrażenia na czaszce Węgra, w związku z czym zmartwił się nie na żarty, zrobił susa w jego kierunku i chwycił za łokieć, by następnie pociągnąć w stronę siedzeń. - Ojejujejujeju – zarzucił hasełkiem zasłyszanym od jednej zagorzałej fanki, która wciąż go nękała o autografy i wspólne słit focie – Nic ci nie jest? – spytał z jakże wielkim przejęciem, zmuszając go, żeby usiadł, i odgarniając mu z czoła tą piękną BUJNĄ grzywkę, by sprawdzić, czy nie doznał jakichś poważnych obrażeń zewnętrznych czy coś… nie, nie, to nie był tylko pretekst, żeby go pomacać, dlaczego tak sądzicie?
O rety! Rety, czyli to jeszcze jedna rzecz, która była dla nich wspólna. No to już przeznaczenie, nie ma bata! A myślę, że w miarę rozwoju tej rozmowy znalazłaby się jeszcze jedna, druga, trzecia rzecz, a lista poszerzyłaby się diametralnie! Tylko czemu ten Vanberg musi się wszędzie wtryndolić? Nie dość, że w radiu puszczają to jego Veritaserum, to jeszcze tutaj. Eh, doprawdy, niesprawiedliwe jest to życie! I jestem pewna, że Ervin byłby takiego samego zdania, gdyby wiedział, co myśli sobie ten ociekający seksem nikczemnik, szerzej wszystkim znany jako gwiazdka kłidicza - Latif Dugmesi. Zapewne wolałby, żeby zamiast prawiącego o bibliotece Ervina, wyskoczył tu Dexter w tych swoich cekinach i odtańczył koncertowy bauns, jakby nim szatan miotał, wrzeszcząc dziko i szpanując solo na gitarze, lepszym, niż te Slasha, eh... Zresztą, kto by nie wolał? Dobra, lepiej nie pytać, bo aż mi się biednego Ervina żal robi! No i, jak, pytam, jak można było nie zauważyć tej miłości emanującej z każdej kończyny i całej reszty ciała Olelgetesa, w kierunku Latifa? To poddańcze, pełne uwielbienia spojrzenie codziennie rano, przy śniadaniu, nieobecny wzrok i brak skupienia na prawie każdej lekcji, kiedy to wolał kontemplować niemalże każdy ruch szczupłej sylwetki Tunezyjczyka, zamiast uważać. Och, come on! Dugmesi zdecydowanie za bardzo był zagapiony w Dex... w kogoś. A że niby spotykał się z Deviką? E tam, Devika była z nim zaręczona, więc dużo o wiedziała, a przynajmniej wiedzieć powinna. No ale trudno, kiedyś mu jeszcze to powie, że się mylił, a prawda jest zupełnie inna, zobaczycie! Ale zapewne dopiero po kolejnym dzikim party z Wolfem, Queniem (podejrzany typ, ale jakie stylowe sweterki nosi!) i zgrzewką (red) magic bulli, bo w innym wypadku nie widzę go wyznającego miłość Dugmesiemu. Jeszcze by go odrzucił albo swoim starym, dobrym zwyczajem Ervin by malowniczo w coś przyjebał, mdlejąc.Typowe. Takie sprawy lepiej załatwiać po wspomagaczach, łatwiej zniesie odrzucenie, a póki co musi kombinować, żeby teraz Latif go przypadkiem na tych trybunach nie zostawił! Bo, moi drodzy, akcja stanęła nam w momencie, kiedy Ervin zrobił z siebie pajaca i kalekę jakich mało (pozdrawiamy jego dzikie uszy, niezapewniające mu równowagi ruchowej!), a Tunezyjczyk zakrzykuje hasła robiące furorę na mugolskim jutubie (się wie, się zna, wszak Ervin to prawie mugol i internet ma). Ervin Olelteges poczuł się zawstydzony. Tak, wiem, to bardzo elokwentne stwierdzenie z mojej strony, ale, cóż, taka była prawda! No helooooł, właśnie ośmieszył się na oczach swojego rycerza ortalionu, a z racji tego, że Ervin to już prawie wróżbita (astralny, co nie?), to w jego biednej, stłuczonej główce zaczęły formować się czarne i mhrooczne scenariusze, że jutro o owym failu dowiedzą się wszyscy z projektu, a Latif Dugmesi (ten Latif, aach!), zaraz wybuchnie gromkim śmiechem i będzie lał z tego incydentu przez resztę trwania Iteriusa w Hogu! A o tym, że kiedykolwiek karnie się z nim na miotle do biblioteki mógł już sobie tylko pomarzyć! Wstyd, hańba i stracone dzieciństwo, ot co. I tak, ja wiem, że Olelgetes ma prawie dwudziestkę na karku, ale Latif jest bajką, a Ervin go kocha, a zatem kocha też bajki, jak wszystkie dzieci, więc wszystko się wyjaśnia. Proste i logiczne, to czysta matematyka. No ale ale! Póki co nie usłyszał żadnej salwy śmiechu, właściwie było tylko zatroskane pytanie. - N-nie, nic mi nie jest. Serio, w-wszystko oookej! - burknął dalej z wypiekami na policzkach, bezwiednie dając się prowadzić na krzesło. W sumie nie było tak źle; nie czuł mdłości, krew nie lała mu się z nosa, a jedynie kręciło mu się w głowie. Nie chciał wyjść na mięczaka, no ale... - Chociaż nie! - zaprotestował po chwili. - Chyba mi jednak trochę niedobrze. Ź-źle się czuję, poczekasz? Mógłbyś tu ze mną zostać? - spytał niemrawym głosikiem, kiedy Latif oceniał stan jego beznadziejnej ciapowatości przez pryzmat obrażeń głowy. Kto by pomyślał, że z Ervina taki cwaniak, hehe.
Z wielką przykrością muszę przyznać, iż masz rację. Latif Dugmesi był tak elokwentny i spostrzegawczy, tak szybko łączył fakty i myślał logiczniej niż sam Einstein, że nie widział nie tylko uwielbienia Ervina, ale także wszystkich tych cech, zamiłowań i faktów, które ich łączyły – a było ich faktycznie coraz więcej, a na pewno nieporównywalnie więcej od tych nędznych dwóch rzeczy, jednoczących go z jego wybrankiem! Mimo tego, nasz słit kłidicz plejer i tak wolałby tu siedzieć z ociekającym jeszcze większym seksem i cekinami Dexterem, jego szpanerską gitarą, cudownym głosem i całym tym bedbojskim imidżem. Wybaczcie, ale przy Vanbergu Ervin – nawet z wzbudzającym powszechny podziw red bullem – wypadał po prostu blado jako MENSZCZYSNA. Bo jako znajomy/przyjaciel/koleś kradnący narzeczoną, prezentował się całkiem nieźle. Zatem… nie było tak źle! Uważam jednak, iż stanowczo najlepszym rozwiązaniem byłoby wyznanie mu tego, co by tym ślepym, zapatrzonym w Dexia oczętom nieco pomóc. Nie warto robić podchodów, nie ma sensu rzucać tęsknych spojrzeń i podsuwać mu podczas śniadania serduszka ułożone z płatków kukurydzianych, trzeba się upić i postawić sprawę jasno! Choć istnieje wówczas możliwość, że Latif uzna to za pijackie bełkoty i do końca życia będzie patrzył na Ervinka jak na psychopatę i ogólnie miał z niego polew. Ach, jakież to niepewne i pełne zawiłości, te ich relacje! Każde wyjście wydaje się być złe – czekać na cud to źle, postawić sprawę jasno to też niedobrze. A podrywanie jego narzeczonej w celu zbliżenia się do niego to już chyba najdzikszy pomysł na świecie. Choć interesujący, nie zaprzeczę. Plus za intrygę! No, ale bez przesady, chyba nie ma się co aż tak zawstydzać i czuć zażenowanym z powodu jednego małego jebnięcia głową o barierkę. Bo choć w pierwszej chwili Latifek miał ochotę zarechotać cwaniacko, to pamiętajmy, że później szczerze się przejął. Ba, uznał nawet gdzieś w podświadomości, bo dalej tego nie wypuścił, że w gruncie rzeczy taka niezdarność jest całkiem urocza i dodaje Oleltegesowi oryginalnego czaru i wdzięku, którego – czas to przyznać – taki oto Deuter V. za cholerę nie posiadał, a… a właściwie szkoda. Co więcej, DZIEWICZY rumieniec i zakłopotaną minę też nieczęsto prezentował, a przynajmniej wierny obserwator Latif nigdy tego nie zauważył. Teraz dotarło do niego jednak, jaka to wielka strata i o ileż atrakcyjniejszy byłby jego wybranek, gdyby pozwolił sobie na odrobinę szaleństwa, nie, to złe słowo, na odrobinę dziecięcej niezradności, O!!!, to jest perfekcyjne określenie. W każdym razie, Dugmesi się rozczulił (hehe), gdy tak go prowadził na krzesło i oceniał jakże fachowym okiem obrażenia. Nawiasem mówiąc, zauważył też, że jego towarzysz ma naprawdę ŚWIETNĄ fryzurę, ta grzywka jest taka jedwabista i mięciutka, och, ach, a do tego te oczy jelonka Bambi i w ogóle, przez chwilę się zachwycił. Spokojnie, spokojnie! Gdy tylko się na tym przyłapał, zaprzestał dalszego szczebiotania (w myślach oczywiście) w stronę Ervina i skupił się na jego odpowiedzi, jednocześnie kończąc grzebanie mu we włosach i siadając obok. I dbając, żeby się przypadkiem niczym nie stykali. - Oczywiście, tak, jasne, w porządku, pewnie, okej, ee… spoko – orzekł jakże rzeczowym tonem, i wymieniając chyba wszystkie synonimy słowa „tak”, jakie przyszły mu do głowy. W sumie po tym, jak dotarło do niego, że ten Węgier to jest naprawdę w porządeczku facet, najchętniej by uciekł gdzie pieprz rośnie i zapomniał o tym, jak się nim zachwycał, ale no... nie miał serduszka go tak zostawić! Patrzcie, jaki on dobry.
Okej, czyli, podsumowując: Ervin Olelgetes to idiota, który już dawno powinien iść, upić się red bullami czy tam dżinem, a potem swym pijackim bełkotem oznajmić Latifowi i reszcie świata, że że go kocha i wielbi nad życie, oraz, że dla niego zapomniałby o tym, że w dwudziestu pięciu procentach jest hetero! Oczywiście zaraz potem rzuciłby się na naszą wspaniałą gwiazdkę kłidicza, niczym ten zboczeniec z albumu albo sama Brooklyn Toxic (fanka roku ubiegłego, tego i przyszłego, hehe), demonstrując, że gówno go obchodzi, czy zaraz szejk Dugmesi za napastowanie zaręczonego syna, naśle na niego swoje stado wielbłądów albo nawet samą Al-Kaidę! Nieee, nie ma się co zachwycać, że jest taki odważny! To byłaby mieszanka wybuchowa adrenaliny, miłości i red bulli, wiadomo. Ale spójrzmy prawdzie w oczy - nigdy do tego nie dojdzie. W końcu był sobie tylko Ervinem Olelgetesem, który nawet w monoklu i tweedzie nie był w połowie tak ekstrawagancki jak Wolfgang z blond peruką, jego mięśnie chowały się przy tych Quentinowych, nie miał perfum, które przyciągałby homoseksualistów (pozdrawiamy Claude'a!), nie przeszedł takiej szkoły survivalu, jak Nigga-chłopiec-którego-wychowały-centaury, a co najważniejsze - on i jego wypolerowane lakierki nigdy nie miały szansy zalśnić w cieniu cekinów i sławy Dextera Vanberga! A nawet jakby doszło, to przecież wiadomo, że by się nie udało. Dexter Vanberg, Dexter Vanberg, Dexter Vanberg, jesteś spoko ziomkiem, ale pewnie i tak cię znienawidzę, kiedy dowiem się, że nie chcesz spadać z głowy faceta, z którym planuję mieć kiedyś wspaniałe, adoptowane dzieci. Tymczasem wróćmy na boisko Quidditcha, bo ja mam taką głupią tendencję odbiegania od akcji i wracania do niej w mało oczekiwanym momencie, soooł, let's continue. Przez dłuższą chwilę Ervin zupełnie zapomniał o pulsującym bólem czółku, bo kto by się skupiał na tym, że boli, skoro właśnie byłby macanym przez ciepłe, długie palce Latifa? Aaaach. Siedział tak zatem i siedział, pomimo onieśmielenia i dziewiczych rumieńców, przyglądając się skupieniu na twarzy Dugmesiego, który... Och, nie! Właśnie przestał go dotykać i usiadł obok. A to nikczemnik, powiadam wam! Heh, przynajmniej plusował tym, że w ogóle zgodził się zostać i posiedzieć z chłopakiem swojej narzeczonej. Oznajmił to, co prawda, dość niezdarnie, plącząc się, ale w ogóle się zgodził, więc Olelgetes wyszczerzył się na tylko na tyle, by przy tym dalej wyglądać na obolałego i cierpiącego. Uśmiech pzrez łzy, dobra mina do złej gry - wiadomo, o co chodzi, znamy te bajery. Oczywiście było mu trochę niefajnie, że Tunezyjczyk odsunął się od niego chyba na sam koniec krzesła, tak, że dzieliła ich niemała przerwa i brakowało mu jego ramienia, przy swoim, ale, cóż, nie można mieć wszystkiego, więc cieszył się z tego, co na razie ma. - Dzięki. Olelgetes z całej tej bezsilności, wstydu, upokorzenia, ale trochę i ulgi (Latif wciąż tu jest, nie poszedł sobie!), odchylił głowę do tyłu, tym razem nie przywalając w kolejną barierkę, a jedynie opierając się o nią, po czym stęknął cicho i zaczął mrużyć oczęta, niczym ten kot na słońcu. - Powiesz im wszystkim? Podejrzewam, że to nie byłoby zbyt duże zaskoczenie, zawsze byłem sierotą i oni raczej o tym wiedzą - mruknął niemrawo.
No może niekoniecznie! Sprostujmy. Ervin Olelgetes to niezwykle przystojny, uroczy, ujmujący, czarujący (tu wszyscy byli czarujący, no ale wiemy o co chodzi) i w ogóle cudny, a swoją niezdarnością i ciapowatością sprawił, że Latif był nim wręcz oczarowany! Nie zapominajmy jednak, iż serce nie sługa, w związku z czym nie może on go (aha) pokochać sobie ot tak, nawet gdyby bardzo chciał, nawet gdyby został przekonany pijackim bełkotem! Ervinek musi po prostu odwrócić uwagę swojego wybranka od Dextera i wykorzystać moment, w którym zdesperowany Tunezyjczyk będzie potrzebował pocieszenia i chudych pęcin, które go obejmą w chwili kryzysu, szykownego tweedu, który będzie mógł obsmarkać, szlochając i gorących węgierskich ust, które zechcą go pocałować! Tak! Możliwości jest wiele, wystarczy, jeśli Ervin przekona Latifa, że Dexter nosi damską bieliznę albo śpiewa z playbacku albo w głębi duszy kibicuje nie Armadom z Bragi (jedynej słusznej drużynie), a na przykład wrogim im Słonecznym Dzirytom z Sumbawanga. To takie proste! Jestem przekonana, że takim nikczemnym ciosem poniżej pasa raz na zawsze zniechęciłby Dugmesiego do obiektu jego westchnień, a udzielając niezbędnego wsparcia duchowego i nie tylko wykosiłby wszystkich wyperfumowanych, wychowanych przez gumochłony czy inne centaury konkurentów. Ale zaraz, co ja gadam. Przecież całym sercem kibicuję kwitnącemu uczuciu Latifa i Vanberga, nie ma innej opcji. Nawet, jeśli przeznaczenie woła „Ervin! Eeeervin!”, nie mogę ot tak zmienić zdania i kazać Latifowi rzucić się w jego ramiona. Poza tym on nie jest taki tani, no helooł, nie wystarczy raz uroczo i rozkosznie przyjebać głową w rurkę, żeby od razu zdobyć jego serce i adoptować dzieci. Wracając jednak do akcji, jestem zachwycona faktem, że Latif posiadał takie cudowne zdolności lecznicze – może powinien na tym zarabiać? Latif Dugmesi - Ręce, Które Leczą. Chwytliwe, nie powiem, obawiam się jednak, ze Ervin wolałby, by ten został jego prywatnym terapeutą, względnie masażystą, łotewer. W każdym razie, nie wiem jakim cudem powstrzymał się od dalszego głaskania kolesia po główce, wymagało to bowiem okropnie silnej siły woli, samozaparcia, determinacji i wielu innych, rzadko spotykanych w tych czasach cech – jakże jednak przydatnych! Dzięki temu mogli sobie w spokoju porozmawiać. Właściwie to rzadko to robili, a szkoda, bo powinni. Latif powinien mu robić dzikie awantury o odbijanie dziewczyny, albo nie, powinien mu wyskoczyć z kwiatami i czekoladkami, albo butelką likieru z daktyli, i podziękować za rozbijanie związku. Tak, przemyśli to. Bajer Ervina też na niego zadziałał, bo jego wrażliwe serduszko wyło ze współczucia i rozpaczy, kiedy widział ten tragiczny uśmiech i niewidoczne, ale pełne rozpaczy i bulu (i nadzieji) łzy, płynące po jego wciąż zarumienionych (heheh) policzkach. A gdy ten odchylał głowę do tyłu, aż wstrzymał oddech, bo bał się, że znowu przyjebie – tak, tak, trzymał już w pogotowiu poduszkę, by mu ją w ewentualności podłożyć, a gdyby takiej nie znalazł, to mógłby się pozbawić jakiejś części dresu, zwinąć w kłębek i użyć jako zastępnika. Znowu bredzę – cóż ten Ervin z nami robi! - Pewnie, już napisałem o tym na wizbooku – odparł, znowu ciskając mroczną ironią (superfanka tysiąclecia Brooklyn go nauczyła, wybaczcie), ale uznał, że co za dużo to niezdrowo i nie chciał, żeby Węgier mu uwierzył, zatem dodał trochę bezwiednie, nie do końca to przemyślając – To było urocze. Wyznanie roku 2011.
Hehehehe, dobra, ja swoje wiem, Ervin to frajer, który nigdy nie zdobędzie menszczyzny swoich marzeń, Latifa Dugmesi, choćby nie wiem jak się starał i ile niestworzonych historii o Dexterze i jego gaciach nawymyślał. Uuuu, chociaż, jak tak teraz sobie myślę, to plotka, że Dexter ma slipki z dniami tygodnia, a nosi je w inne dni, niż powinien, na pewno byłaby na tyle szokująca, że Tunezyjczykowi by się to całe wielkie zauroczenie odwidziało. No bo w końcu kto by chciał AŻ tak bedbojskiego chłopaka, który tak hardkorowo łamie wszelkie zasady noszenia bielizny, no heloooł. Kuszące, nie powiem, ale nie! Nie dajcie się zmylić temu red bullowi, który luzacko popijał na party z Wolfem i Queniem, wszak Ervin to chyba najmilszy chłopak w całym Iteriusie. A że podrywał narzeczoną innego kolesia, to już inna sprawa, to się nie liczy. Czyli ostatecznie staje na tym, że teraz muszę jakoś Ervinkowi uświadomić, że nie ma nawet co do naszej gwiazdki kłidicza startować, bo on jest głupi, ślepy i głuchy, a raczej ta jego miłość taka jest, więc nie ma nawet co próbować. Tak chyba musi być i koniec. Miał przecież Edith i nie potrafił jej przy sobie zatrzymać, a życie nie daje drugiej takiej szansy; wtedy byłoby zbyt idealnie, a przecież nic takie nie jest. W takim razie ja, podobnie jak Ervin, zmieniam dilera i już kończę napalać się na ich rozkoszne, wcale tunezyjsko-węgierskie bo to jakby trochę niemożliwe, hehe), adoptowane dzieciaczki, tym samym zamykając ten temat, bo nie ma co dalej kontemplować ciotowatości niemocy Olelgetesa, wspaniałości Dextera i niedostępności Latifka. Zatem kiedy Ervin tak sobie siedział, niewidzialnie szlochając, ale całkiem widzialnie dziewiczo rumieniąc się, oczekiwał odpowiedzi Dugmesiego, która (o zgrozo!) znów była ironiczna i zagięła biednego Olelgetesa. Nie, żeby uwierzył, czy coś, w końcu trzeba stwarzać jakieś pozory tego, że faktycznie jest taki bystry, inteligentny, w ogóle och i ach. I serio, ani ja, ani on (nie no, on w sumie chyba tak) nie chcieliśmy, żeby gwiazdka kłidicza tak drżała o jego zdrowie i głowę, serio! Chociaż w sumie Ervin by chciał, bo raz, że miałby pod głową coś latifowego, dwa, że właśnie Latif, chcąc nie chcąc, zdejmując koszulkę czy tam inną część ortalionowej zbroi, zrobiłby mały, prywatny, vipowski striptiz, no a Węgier miałby tą świadomość, że ten się o niego troszczy, a to już jakieś gorące uczucie! - Mwehehehe – wtrącił ironicznie Olelgetes, wciąż nie otwierając oczysk, bo tym razem było mu jeszcze smutniej (ach, cóż za odmiana!). Jednak chwilę potem ożywił się jakby całą zgrzewkę red bulli zobaczył, bo oto Latif wyznał coś, co normalnie paść z tych jego cudownych, arabskich ust nie powinno! Mimowolnie usiadł sztywniacko jak ten głaz (dzięki, Queniu, mistrzu porównań!), gapiąc się podejrzliwie na Latifa. Nie no! Albo mu się przesłyszało, albo ten tutaj sexgott znowu sobie niefajnie dowcipnisiował. - A to był jeden z najbardziej gejowskich tekstów, jakie słyszałem - odparł Ervinek cicho. Hehehe, nie, nie przesłyszeliście się. Cwaniak Ervin właśnie podpuszczał Dugmesiego, bo w końcu musiał się dowiedzieć, czy jego podejrzenia co do orientacji narzeczonego Deviki są prawdziwe!
Nie przekreślajmy tak zupełnie od razu jego co prawda nikłych, ale przecież nie zerowych szans u Latifa! Powtórzę bowiem po raz kolejny, że gdyby tylko się postarał i odpowiednio przygotował, to za parę miesięcy/lat intensywnego podrywu będzie w stanie do siebie wybranka przekonać, czyż to nie optymistyczna wersja? Musi tylko spiąć poślady (jakkolwiek to brzmi ahahah) i przestać tak biadolić nad własnym frajerstwem, bo im dłużej to powtarzasz, tym bardziej realne się to staje. Choć, może niekoniecznie, bo taki oto Latif codziennie rano mówi sobie „jestem hetero jestem hetero”, i… jakoś nie pomaga. Więc może to tylko ściema, że nastawienie może wszystko zmienić? A Ervinek tylko udaje takiego milusiego, ciapowatego frajera! W głębi duszy jest przecież cwaniakiem roku 2011. No przepraszam, ale czy to nie on celowo wykorzystał fakt jebnięcia głową w rurkę i wymuszenia na ukochanym pozostania w swoim towarzystwie? Czy to nie on specjalnie się dziewiczo rumienił i niewidzialnie szlochał i prezentował radosne, acz tragicznie smutne wyszczerze, godne okładki mugolskiego czasopisma Vogue? Aha, i czy to nie on rwał mu narzeczoną? To wszystko było cwaniackim, misternym planem, co tylko dowodzi, że cała ta niepozorna węgierska obudowa jest tylko ściemą, ot co. No właśnie, nie uwierzył, bo był elokwentny i bystry, dlatego Latif tak chętnie ciskał tą ironią, bowiem do głowy by mu nie przyszło, że taki człowiek NA POZIOMIE weźmie ją sobie do serca i będzie później ją rozpamiętywał, szlochając tym razem widzialnie w swoją poduszkę i może nawet jego zdjęcie. Choć on tego nie wiedział, ale ja wiem. Pytam zatem – czy Ervin ma latifowe zdjęcie pod poduszką?! Bardzo chciałabym wiedzieć, to może zmienić postać rzeczy i obrócić pewne losy o sto osiemdziesiąt stopni. Nie wiem jak, ale może! O, na przykład, jeśli się okaże, że tak, to rozważę opcję vipowskiego striptizu… na przykład o, wiecie, Latif bierze do ręki napój, oblewa się nim od stóp do głów i jest po prostu zmuszony zdjąć odzienie, by się nie zaziębić na tym strasznym wietrze. Albo Ervin chce przetestować na jego koszulce zaklęcie zmieniające kolor albo lepiej, wyczyścić czekoladowe plamy, a w rzeczywistości rozdziera materiał Diffindo, HE HE. I striptiz jak znalazł! Serio, wystarczy czasem tylko trochę pomóc przeznaczeniu i wszystko idzie jak z płatka. Właśnie, Latif powinien wypróbować ten patent na Dexiu. Tymczasem gdy dostrzegł podejrzliwe spojrzenie Ervina, zorientował się, cóż też palnął i zrobiło mu się strasznie wstyd! Dobrze, że pod tą jego arabską opalenizną (pozdrawiamy gorące tunezyjskie słońce i przystojnych barmanów, którzy noszą drinki na plaży) nie było widać równie dziewiczego rumieńca, hehe, bo był bliski spalenia się ze wstydu. A po słowach Węgra nastąpiła kompletna katastrofa i w ogóle autodestrukcja, jego serce wyło z rozpaczy i zażenowania, a on sam zapadał się powoli pod ziemię. Świetnie. Jutro cały Iterius będzie skandował „Dugmesi strzela pedalskimi odzywkami!”, może nawet pojawią się transparenty, może ktoś powie to jego ojcu i zostanie wydziedziczony za takie słowa, ALBO JAKIŚ PIERDOLONY SHERLOCK POŁĄCZY FAKTY I ODKRYJE PRAWDĘ O JEGO ORIENTACJI A WTEDY ŚWIAT ZROBI JEBUT I WSZYSTKO LEGNIE W GRUZACH O NIEEEEEE…. Nie dopuści do tego! Nie zjebie wszystkiego jedną głupią odzywką skierowaną do jednego głupiego Węgra! Co to, to nie! W związku z powyższym uczepił się kurczowo ostatniej deski ratunku i zarechotał równie ochoczo i cwaniacko, co przed chwilą Ervin, a potem pokiwał palcem w geście „nono”. - Hehe, no wiem, specjalnie go zapuściłem, żeby cię podpuścić! – odparł z miną kozaka miesiąca, po czym przysunął się i szturchnął go luzacko łokciem w żebro czy w co tam sobie trafił – Żartowałem przecież!
TAK! Tak, tak, tak!!!! Ervin Olelgetes ma zdjęcie towarzysza obywatela Latifa Dugmesi pod poduszką! To fantastyczne, ruchome zdjęcie! Takie ujęcie, że fanka tysiąclecia - Brooklyn Toxic mogłaby się przy nim schować razem z swoim całym albumem. Dugmesi est tam tak męsko spocony, zadowolony po wygranym meczu, ma siniaka pod okiem (bo przecież Quidditch to taka bezpieczna gra!), i dumnie wypina pierś odzianą w strój Armad z Bragi, który - starym, dobrym zwyczajem - jest tak okrutnie wręcz poplamiony, aż boli i razi w oczy. No ale to nic, to nic, bo widać, że się chłopak dla gry poświęca, jest taki waleczny, dzielny, zdolny, cudowny, szybki, przystojny, seksowny... Ach, rozpędziłam się, bo właściwie chciałam powiedzieć, że oddanie dla drużyny tłumaczy i rekompensuje cały ten brud czy nawet całą kolonię plam z trawy na stroju. Och, nie no! Teraz się wygadałam i wszyscy będą sobie myśleć i chichotać, co ten Ervin przy latifowym zdjęciu robi wieczorami, niedobrze, niedobrze. Ale dobra, skoro to ma w czymś pomóc i zmienić postać rzeczy, to niech zmienia! Nononono, teraz myśl i bez wykręcania się, bo nie chciałabym wydawać wielkiego sekretu naszego hogwardzkiego Holmesa na darmo. Chociaż w sumie już znam wspaniały sposób na wcale niechcące wymuszenie striptizu na pewnych przystojnych, tunezyjskich graczach kłidicza, więc uznajmy, że wszystko jest uregulowane, heheh. Teraz tylko Ervin Olelgetes musi czekać na dobrą okazję i pilnować, żeby przypadkiem Dugmesi nie proponował czyszczenia koszulki Vanberga i nie kręcił się przy nim z soczkami albo dżinem, zdecydowanie. No ale dobra, let's back to the action, bo znowu biadolę i jojczę, a komu by się chciało to czytać. Ervin zatem siedział tak sobie i siedział, sztywniacki jak kamień, z wielce wyczekującą miną, godną gliniarza z Miami, oczekującego na odpowiedź podejrzanego. Brakowało mu tylko takiej oczojebnej lampki, żeby trochę ponaglić Latifka, ale jestem pewna, że skupiony wyraz twarzy Olelgetesa miał podobne działanie. Z racji tego, że już dobre kilka lat pełnił rolę towarzyskiego nołlajfa postronnego obserwatora w całym tym towarzystwie, to zanim Tunezyjczyk cwaniacko zarechotał, zdążył przyuważyć, że przez chwilę był nieźle skonsternowany i zbity z tropu. UuuUUUUUuuu, coraz więcej poszlak do domysłów, hehe. - AHA - odpowiedział krótko i rzeczowo Węgier, wcale nie okazując, jaki to jest rozczarowany ową odpowiedzią, wcale, wcale! - Dobra, wiem, rozumiem, wierzę przecież! - mruknął po chwili, kiedy dostał przyjacielsko (podejrzewam, że to słowo dobiłoby Ervina) łokciem w kościsty bok.
Awwwww, ta odpowiedź wybitnie mnie satysfakcjonuje, Latif też zapewne by się ucieszył – choć, z drugiej strony, nie zrobiłoby to na nim takiego wrażenia, jakie uczyniło na mnie. Jako, że nie miał pojęcia o uczuciach Ervina, teraz pewnie by pomyślał, ze to zwyczajny zagorzały fan i po prostu tak lubi jego i całą drużynę, że trzyma jego spocone, zmęczone, ubrudzone i pobite zdjęcie w łóżku. Bo, wiecie, gdyby to była jakaś seksfotka z sesji do Plejboja (nie, nie brał udziału, ale gdyby…), może czegoś by się domyślił! A tak? Sam Latif nie widział niczego porywającego w sobie w wersji po meczu – bo przed, to owszem, hehe. Ale w sumie co kto lubi! Jak już będą razem i będą baraszkować, to może się nawet specjalnie dla niego przebierać w strój kłidicza i fundować charakteryzację imitującą pot, krew, łzy i podbite oczy. Pod warunkiem, że Olelteges wystąpi w tweedzie! No i znowu się zapędzam, moi państwo, zaraz zacznę snuć plany o wystroju ich wymarzonego wnętrza, kolorze kanapy w salonie, rasie psa i imionach cudownych, adoptowanych, tunezyjsko-węgierskich dzieci. Tak w sumie, to to dałoby się załatwić, zawsze mogą jechać na jakiś tunezyjski rynek żywym towarem i sobie jakieś kupić, Latif ma dużo kasy i wielbłądów, nie powinno być problemu! Tymczasem ta mina gliniarza z Miami jeszcze bardziej go peszyła i dezorientowała, bo była niezwykle twarzowa, a przy tym taka… taka… gdyby Ervin miał okulary, mógłby je teraz zdjąć (albo ubrać?) z okrzykiem „YEAAAAAAAAAH”. Poza tym, warto zaznaczyć iż gdzieś za jego plecami słońce właśnie zachodziło, tworząc piękne i urocze tło. Ach. Najwyraźniej jednak Węgier był zbyt zaabsorbowany swoją miną, by dostrzec zakłopotanie Dugmesiego (a przynajmniej on tak to sobie tłumaczył, hehehe, taką żywił nadzieję) i nie brnął dalej w ten temat, a nawet zdawał się mu uwierzyć. Uff. No, chyba się nie spodziewał, że Latif wyskoczy mu teraz z wyznaniem „Tak, jestem kryptogejem, porozmawiajmy o tym!!!”, co nie? To byłoby w ogóle samobójstwo. - No, ten, ee, i prawidłowo – odrzekł, po czym dodał, starając się by brzmiało półżartem, półserio, choć nie miał pewności, czy wyszło – Wiesz, hehe, mam narzeczoną (KTÓRĄ PODRYWASZ, ALE TEGO JUŻ NIE POWIEM) chyba mnie nie podejrzewasz o żadne dziwne zapędy, HEHE. Następnie, nie czekając na odpowiedź rozmówcy, posłał mu blady uśmiech i wstał, po czym skierował się w stronę zamku, a po paru krokach obejrzał się i dodał: - Tak czy siak, mam nadzieję, że już ci lepiej - i odszedł.
Mike przyszedł na trybuny boiska, rozsiadł się wygodnie na najwyższej wieży tak aby mieć widok na całe boisko oraz zamek. Z oddali to wszystko wydawało się takie małe, złapał wdech świeżego powietrza, spoglądał pewną chwilę w kierunku zamku, następnie wyjął książkę i położył na nogach, otworzył na stronie która go interesuje i zaczął czytać.
Wszedł na boisko lekko zdezorientowany chciał przejść się, tylko tak tu trafił. Zobaczył że na jednej z wież w barwach gryfonów siedział chłopak, "nie zaszkodzi się tam przejść", obszedł trybuny i wszedł po schodkach na wieże. Usiadł nie daleko chłopaka za jego plecami i spoglądał przed siebie rozkoszując się widokiem.
upomnienie 1/5 - post fabularny musi mieć co najmniej 5 linijek!
Niby znam już co nieco ten zamek, ale w niektórych miejscach wciąż mnie zaskakuje. Na przykład: dzisiaj po raz pierwszy przyszedłem na boisko do quidditcha. Już z daleka było widać trybuny w barwach poszczególnych domów. Nawiasem mówiąc ciekawy pomysł. W Atenach boisko wyglądało bardziej jak starożytny stadion. Fretka przycupnęła mi na prawym ramieniu i wpatrywała się się we mnie z zaciekawieniem. - Co Uzo? Pierwszy raz widzisz takie coś? - pogłaskałem zwierzaka po główce, cały czas zbliżając się do boiska. Po kilku chwilach byłem już na trybunach. Przede mną rozpościerał się widok na cały stadion. Zająłem miejsce niedaleko Krukona i kontynuowałem naukę na Tajniki Tarota. Uzo przysiadł na ławce obok mnie i zaczął drzemać, zwinąwszy się w kłębek.
Mike siedział i czytał książkę jednak czuł że już nie jest sam w tym miejscu. Odwrócił głowę łapiąc się i przeczeszując włosy. Z jednej storny siedział starszy facet zdaje się że nauczyciel jednak zdawał się bardzo skupiony na widoku z wieży niż tym co się w koło niego dzieje. Z drugiej strony zaś siedział uczeń, chodź zdawało się że to student bo jak na swój wiek wyglądał dorosło, obok niego siedział ładna fretka która zdawała się pilnować swojego pana. Mike spojrzał w kierunku obcego po czym powiedział. - Ładna fretka Uśmiechnął się w stronę chłopaka.