Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Jay skończył swojego skręta. Czuł się jak pijany, ale w trochę lepszej wersji. Na chwilę położył głowę na jej kolanach przytulił się do niej. Zatęsknił za czasami jak byli razem i znajdował w niej... no, wszystko. Wziął jej dłoń i pogłaskał nią się po głowie. Po chwili podniósł się. - O stara, ale to gówno jest dobre- powiedział z szerokim uśmiechem. Stanął na ławce i zaczął się śmiać. - Jestem królem szkoły!- krzyknął głośno.
Fakt, że położył się na jej kolanach, zupełnie przemilczała. Tylko cicho westchnęła. Kawał czasu minął od tego, gdy byli razem. Dopaliła swojego skręta do końca. Smakował świetnie, a i zdecydowanie na nią zadziałał. Patrząc co Jay robi, wybuchnęła śmiechem. Normalnie zapewne zastanowiłaby się czy, oby na pewno jest z nim wszystko w porządku. Teraz jednak wyjątkowo ją bawił. Wstała z miejsca i starając się opanować śmiech, stanęła na ławce obok niego. - Miejsce dla królowej szkoły - powiedziała teatralnie odgarniając włosy. Jednak po chwili znów się śmiała i jej usilne starania zachowywania powagi na nic wychodziły.
Jaydon również się śmiał. Miał naprawdę, cudowny humor. Och, jaki on sprytny, że kupił tą cudowną "trawę". Niewiele myśląc ukląkł naprzeciwko Effie, na ławce. - Jesteś najpiękniejszą królową na świecie!- powiedział z uśmiechem całując jej rękę. Ponownie wybuchł śmiechem.
Zamrugała teatralnie i z przesadą rzęsami, gdy Ślizgon pocałował jej rękę, klęcząc naprzeciw. - Och dziękuję, dziękuję - odparła ciągle się śmiejąc. Zdecydowanie czuła działanie trawy od Jaydona. Miała wspaniały humor, a wygłupów nie miała dość.
Puścił jej rękę i próbował wstać. Jednak nie udało mu się. Stracił równowagę i spadł na jedną stronę ławki. - Ała!- krzyknął, ale po chwili zaczął się śmiać. Nie wstał, gdyż tarzał się na ziemi.- Pomocy!- wykrztusił z siebie.
Gdy puścił jej rękę i przewrócił się na ławki, nawet się trochę przestraszyła, czy się nie połamał, jednak słysząc jego śmiech, sama zaczęła się śmiać. Starając to opanować, szybko zeszła z ławki, podchodząc do tarzającego się na ziemi Jaya. - Wszystko w porządku? - Zapytała kucając koło niego i zagryzając mocno wargi żeby się znów nie roześmiać. No jak miała się opanować?!
Ivette ni stąd ni zowąd pojawiła się na boisku. Towarzyszył jej malujący się na twarzy dziewczyny łobuzerski uśmiech. Rozsiadła się wygodnie na trybunach, nucąc pod nosem piosenkę.
Nie wiadomo dlaczego, podczas swojego kolejnego już z rzędu spaceru trafił akurat na boisko i trybuny. Donikąd się nie spieszył. - Jak zwykle niepokojąco radosna. - wywrócił oczami, widząc nucącą wesoło Ivette.
Na jej ustach mimowolnie pojawił się uśmiech. - Kogo moje oczy widzą? - spytała z rozbawieniem. - Will, Twój entuzjazm zawsze mi imponował. - skwitowała z przekąsem, widząc jego minę.
Podszedł bliżej dziewczyny i usiadł obok, na jednej z ławek. Nie mógł powstrzymać mimowolnego uśmiechu, który wstąpił na jego usta. - Błyskotliwość Twoich odpowiedzi zawsze była godna podziwu. - stwierdził normalnym, beznamiętnym głosem. - Wciąż się zastanawiam, dlaczego trafiłaś do krety... Puchonów. - poprawił się szybko.
- Zignoruję Twoją ironię i potraktuję to jako komplement. - podsumowała z szelmowskim uśmiechem. - Widzę, że Twoja opinia o tym domu jest niezmienna. No cóż, jak widać nie wszyscy Puchoni są tacy sami. Dzięki temu, niektóre osoby, w tym wypadku również Ty, nie cierpią na rutynę. Powinno Cię to cieszyć.
- W sumie to miał być komplement, ale traktuj to jak chcesz. - wzruszył ramionami, rozejrzał się dookoła, po czym ponownie spojrzał na Ivette. - Ależ moje serce raduje się...! - zaczął, ale nagle urwał. - No tak... Miałem się nie silić na złośliwości. - mruknął w końcu. - Postanawiam poprawę i proszę o wybaczenie. - powiedział, chociaż jego ton wyrażał zupełnie co innego. Ale nie można od niego wymagać zbyt wiele.
Spojrzała na niego z rozbawieniem. - Chyba i tak nie mogę się niczego więcej po Tobie spodziewać, więc wybaczam. Dobrze, że brzmisz chociaż obojętnie. To lepsze niż te kąśliwe uwagi. - przyznała, odgarniając włosy na ramiona. Przeniosła wzrok na boisko, poważniejąc. Z jej ust zniknął uśmiech, przez co wyglądała trochę inaczej.
Odchylił się do tyłu i oparł łokciami o kolejny rząd ławeczek dla kibiców. Boisko było teraz puste, więc trybuny też. - Pamiętasz, co mówiłem? Motywacja... Nie obraź się, ale chyba jednak na razie motywacja jest za mała. Rozumiesz, gra niewarta świeczki, a ja się w takie z natury nie plączę. - powiedział, cały czas uważnie się jej przypatrując. Przez chwilę wydawało mu się, że coś jest nie tak, ale o nic nie pytał.
Lekko zmarszczyła brwi. - Gra niewarta świeczki? - powtórzyła jego słowa. - No wiesz.. - prychnęła z niezadowoleniem. - Mam stanąć na rzęsach, żebyś w końcu wykrzesał z siebie motywację? - spytała, tym razem już z delikatnym uśmiechem.
Zaśmiał się, słysząc słowa dziewczyny. Nie wiadomo dlaczego, lubił obserwować, jak inni się irytują, a już w szczególności Iv. - Oj, kochana... - pokręcił głową z dezaprobatą. - Motywację, to ja musze mieć, a nie wykrzesywać z siebie. - poprawił ją ze swoim charakterystycznym uśmiechem.
- W takim razie jestem bezradna... - również się zaśmiała po czym wzruszyła ramionami. - Trudno, będę musiała żyć z tą świadomością.. - dodała z nutą udawanego dramatyzmu. - Chodź, polatamy trochę na miotłach. - pociągnęła go za rękę, uśmiechając się zachęcająco.
- Będzie Ci bardzo, ale to bardzo ciężko żyć z taką świadomością. - przyznał po chwili namysłu, ale już po chwili się zaśmiał, psując cały efekt. - No skoro musimy... - mruknął, nie do końca zadowolony z tego pomysłu. Zwyczajowo, nigdy nie pasjonował się sportem. Ani jako uczestnik, ani jako widz.
- Musimy. - powiedziała, uśmiechając się szeroko. Mocniej pociągnęła go za rękę i już po chwili znajdowali się na boisku. - No to idziemy do szatni po miotły. - zakomunikowała po czym udała się w odpowiednią stronę, ciągnąc go za sobą.
Szukanie mioteł poszło im dosyć szybko. Dodatkowo, zważając na to, jak bardzo przyspieszała wszystko Ivette, na boisko wrócili w kilka minut. - Może jeszcze ta motywacja się kiedyś pojawi. - zaśmiał się, po czym podał dziewczynie jedną z mioteł.
Arthur wszedł na trybuny rozglądając się dookoła: - No, tu jest całkiem cicho.. dopóki nie zaczną się mecze.... Poruszał ramionami parę razy żeby rozgrzać mięśnie i położył się na trybunie: - Odrobina relaksu i wyciszenia, a potem trening.... Niestety, odgłos kroków przeszkodził mu w relaksie. Uniósł głowę do góry i rozejrzał się dookoła, aż natrafił na postać. Była/był to...
Twój znajomy, młodszy Mark White. Także usiadł na trybunach. -Już nie mogę się doczekać meczu a ty? - Zapytałem go - Quiditch to jedno z moich ulubionych zajęć. Bardzo lubie oglądać mecze, jak i zarówno grać. Kiedyś chciałbym być przydzielony do drużyny Gryfonów...
Wybrała się na stadion quidditcha z nudów, chciała być w swojej drużynie, ale stanowiska pozajmowali starsi. Zostało jej marzenie o komentatorstwie, ale czy mogło się spełnić, nie była pewna czy jest w tym dobra. Spacerowała po trybunach zastanawiając się nad tym, nim się spostrzegła zrobiła już jedno kółko. Siadła wpatrując się w zielone boisko.
Bell już nie mogła doczekać się pierwszego meczu. Najpierw chciała polatać sobie na miotle, ale uznała, że w taką pogodę tylko by się ubłociła i żadnego pożytku by z tego nie miała. Dlatego przyszła na trybuny, żeby sobie popatrzeć na wariatów co teraz trenowali i może trochę pomarzyć. Zauważyła siedząca dziewczynę. Chyba była Krukoną, ale na pewno z młodszej klasy. Rudowłosa zajęła miejsce obok niej i uśmiechnęła się. - Hej. O czym tak myślisz? - zagadnęła, wpatrując się gdzieś tam przed siebie.
Ruby snuła się chwiejnym krokiem po Hogwarcie. Przyszła na trybuny, choć wydało jej się niesamowicie nieprawdopodobne, by ktoś ćwiczył w taką pogodę. No cóż, ale nie zaszkodzi posiedzieć. Chwilowo nie była umalowana, a dodatkowo ubrana w białą falbaniastą suknię i białe glany. Wyglądała jak białe widmo w pochmurny dzień. - Witam, błękitne panienki. - Powiedziała podchodząc do Bell i Renne. - Chmumżawy dzień, c'nie?
Zamyśliła się przez co odpłynęła gdzie tam, hen daleko, chyba tak samo ja Krukonka obok której usiadła. Jakiś głos sprowadził ją z powrotem do realnego świata. Odwróciła głowę i spojrzała na białowłosą. Oczywiście, że ją kojarzyła, jak mogłaby nie? Uniosła kąciki ust w lekkim uśmiechu. - Dzień dobry, Rubinku. - Spojrzała na niebo. Taak, pięknie raczej nie było. Brakowało jej i Słońca, i wakacji i w ogóle pogody jaką jeszcze niedawno cieszyła się na Malediwach. - A owszem. Widać, że idzie jesień i wcale mnie to nie cieszy.