Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Autor
Wiadomość
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Magiczne sporty, z perspektywy kogoś kto wychował się w takim, a nie innym środowisku były niewątpliwie czymś uznawanym przez Cassiana za nad wyraz niebezpieczne i... Niepotrzebne. Nigdy specjalnie nie dzielił się tym poglądem, wiedząc, że na dobrą sprawę ten nie spotka się z przychylnym okiem, zwłaszcza pełnokrwistych czarodziei, niemniej... Właśnie dlatego, nawet pomijając swoją awersję względem latania, nie chciał grać. Podstawowych pojęć z Quidditcha nawet nie znał. Nie wiedział co tak właściwie robią, poza tym, że w grze są cztery piłki. Bo, były cztery prawda? - To w szkolnej drużynie grają też zawodowcy? - Nie krył zdziwienia na swojej twarzy w międzyczasie obserwując zmagania na boisku.
W sumie, mógł się tego spodziewać. Międzynarodowe rozgrywki zawsze były chętnie oglądane, czy to przez osoby magiczne, czy też nie. Niemniej zdziwiło go zaczynanie kariery w tak młodym wieku, że te same osoby były jego rówieśnikami, że razem chodzili jeszcze do szkoły. Ciekawe jak wiele zawodowców kryło się w szkolnych murach, o których przecież jeszcze nie wiedział. Może i on mógł coś robić już by pracować na swoją przyszłą karierę? Skoro tak prężnie działali w materii sportu, to może i naukowo dało się coś zrobić. Oczywiście jakiekolwiek praktykowanie gdziekolwiek, z jego obecnym poziomem wiedzy odpadało, ale może... Mógłby się zakręcić wokół kogoś by dało radę robić coś ponadprogramowego? Coś więcej niż kółko, które i tak dawało mu już bardzo dużo. - Chyba to dobre słowo... Ja nie mam pojęcia. - Zaśmiał się, żartując. Wiedział, że w towarzystwie równie niedoświadczonej kompanki może pozwolić sobie na śladowe pokłady ignorancji.
W międzyczasie skinął głową do profesora, który ulotnił się w bliżej nieokreślonym kierunku. - Może się uda! - Powiedział z dużą dozą entuzjazmu. - Trafienie na studencka imprezę wydaje się aż nader kuszące.
Fakt faktem, Cassian nie był mocno imprezową osobą, ale... Możliwość jakiejś rozrywki, zwłaszcza w ostatnim czasie, wydawała mu się nader kusząca. Zdecydowanie trzeba będzie niedługo zakręcić się w okolicach jakiegoś rozerwania się. - Myślę, że całkiem nieźle sobie radzą. Pokazują to na co ich stać!
Nie tylko wywodzący się z mugolskiej rodizny Cassian miał podobną opinię. Yuuko również podzielała jego pogląd choć jej rodzina była niemalże wyłącznie czystokrwista. Nie bardzo przepadała za Quidditchem i za każdym razem miała nadzieję na to, że w nikogo nie trafi tłuczek. - Tak. Nie wiem jak w innych domach, ale w Hufflepuffie jest Cherry, Silvia i Thaddeus - odpowiedziała, bo akurat jeśli chodziło o jej własny dom to idealnie się orientowała w karierach zawodników. Z innymi już nieszczególnie. - Nie chcę po prostu umniejszać jej umiejętnościom. Zwłaszcza, że się na tym nie znam - stąd zastosowanie tego chyba. Nie była pewna tego jak miały się umiejętności Odeyi do tych Cherry. Mogła jedynie bazować na fakcie, że Eastwood grała zawodowo i tym się sugerować. Pożegnała się jeszcze krótko z przechodzącym obok Shercliffe'em po czym wróciła spojrzeniem do Gryfona, który zareagował z entuzjazmem na jej propozycję. - Nie wiem czy nazwałabym to 'studencką imprezą'. Chociaż jeśli jakaś będziemy organizować to dostaniesz zaproszenie - odpowiedziała, uśmiechając się do niego. Na jego komentarz odnośnie tego jak radzili sobie inni na boisku jedynie przytaknęła, nie mając nic innego do dodania. Przy okazji spostrzegła, że chyba gdzieś z boku rozpoczął się pościg za zniczem. czyżby mecz zbliżał się ku końcowi?
Było tak wiele argumentów mówiących o tym jak ta gra jest zdecydowanie zbyt krwawa, a z drugiej strony... Chyba każda z czarodziejskich gier przejawiała znamiona okrucieństwa, z resztą znacznie bardziej zbytecznego niźli sam Quidditch. Szachy czarodziejów, które prowadzą prawdziwą grę niszcząc siebie nawzajem przy zbyciu pionka? Cassianowi zdarzało się grać w normalne szachy, ale nijak tamte partie nie przypominały tego, co spotkało go tutaj, w Hogwarcie. - Teraz to naprawdę jestem pod wrażeniem. - Delikatnie wybałuszył oczy. - Nie spodziewałem się tego...
Niemniej sytuacja na boisku w międzyczasie miała się już ko końcowi, a mina Casiana powoli przybierała ten niezadowolony grymas. Mimo tego jakie uczucia żywił do tej gry, tak bardzo chciał by uczniowie osiągnęli sukces. By Ignacy go osiągnął, bo przecież wiedział jakie to dla niego ważne. Niemniej teraz... Nie mógł już odpuścić. Musiał złapać Ignacego po meczu. Zacisnął mocniej zęby i spojrzał na Yuu. - Najwidoczniej... Nie poszczęściło się nam tym razem. - Westchnął głośno zbierając swoje rzeczy.
Chorągiewkę z Hufflepuffem zamierzał sobie zatrzymać. Czort jeden wiedział, kiedy jeszcze może mu się przydać, a przecież nie zamierzał odpuścić sobie kibicowania tak szybko. Prawdziy konflikt interesów mógł pojawić się dopiero później. Co, jeśli Gryffindor będzie grać z Hufflepuffem? Po czyjej stronie właściwie powinien się opowiedzieć? - Jakie plany teraz? - Zagaił na jedną z ostatnich wymian zdań. - Mam nadzieję, że niedługo uda mi się do was wpaść na te ciastka!
Nie dało się zaprzeczyć temu, że w świecie czarodziejów niektóre rzeczy odznaczały się niepotrzebnym okrucieństwem i brutalnością. Chociaż zapewne z kulturą mugoli było podobnie. Z jakiegoś powodu ludzie lubili ogólnie historie o różnych wojownikach, heroicznych czynach i tym podobnych, które zawierały mnóstwo przemocy. Czemu tak było nie miała pojęcia. Uśmiechnęła się jedynie, bo faktycznie kariera zawodowa w takiej profesji faktycznie była czymś godnym podziwu. Choć z drugiej strony to nie było też tak, że drużyny starały się wyłapywać jak najmłodszych zawodników, którzy mogliby zagrać w ich drużynach, by mogli latać na boisku jak najdłużej? W końcu kariera sportowa była niezwykle zależna od stanu zdrowotnego gracza, który z wiekiem mógł ulegać pogorszeniu. Tym razem mogła mu jedynie przytaknąć, gdy stwierdził, że uczniom się nie poszczęściło. Niestety taka była już kolej rzeczy i nie każdy mecz był do wygrania. Trzeba było się z tym pogodzić i liczyć na to, że pójdzie im lepiej następnym razem. Spojrzała jeszcze ostatni raz na Gryfona i uśmiechnęła się do niego delikatnie. - Idę zobaczyć, czy uda mi się złapać bohaterów tego meczu - stwierdziła, bo chciała zobaczyć czy da radę spotkać się z grającymi w meczu uczniami przy wyjściu z boiska. - Koniecznie spróbuj do nas wpaść! Tymi słowami pożegnała się z chłopakiem i ruszyła w stronę zejścia z trybun, by znaleźć się na poziomie murawy tuż przy zejściu z boiska.
z|t x2
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Ignacy zjawił się na trybunach dobre kilkanaście minut przed tym, jak drużyny zmagające się ze sobą w dzisiejszych rozgrywek, miały w ogóle wyściubić nos z szatni. Ot, po prostu czuł potrzebę znalezienia jakiegoś dobrego miejsca do wnikliwej obserwacji tego całego przedstawienia. W gruncie rzeczy był nieco zawiedziony tym, że pierwszy oficjalny mecz w tym sezonie miał zostać rozegrany pomiędzy Gryffindorem i Slytherinem. Może był nieco samolubny, jednak nie miałby nic przeciwko temu, aby to właśnie dom borsuka dostał szansę wykazania się w tym miesiącu. Cóż, przynajmniej było wiadomo, że i na nich niedługo przyjdzie czas. Chłopak oparł się o barierkę, rozglądając się dookoła, wodząc wzrokiem po twarzach zbierającej się powoli na stadionie gawiedzi. Czy miał jakieś przewidywania co do wyniku tego meczu? Zmarszczył brwi. Gdyby miał na kogoś stawiać, to powiedziałby, że Gryffindor miał całkiem spore szanse na wygraną. Po tych kilku spotkaniach z Morgan, był w stanie bez większego wahania stwierdzić, że ta dziewczyna łatwo się nie poddawała. Poza tym jej umiejętności tylko potwierdzały to, że może być trudnym przeciwnikiem, chociaż była szukającą. Z drugiej jednak strony, zielone węże stanowiły dla puchona nie lada zagadkę. Jak bardzo się zmieniła ich sytuacja po tej kilkumiesięcznej przerwie od szkoły? Przykładali się do treningów, a może wręcz przeciwnie? Ignacy odwrócił się, słysząc za sobą odgłosy kroków. – Cześć! – rzucił na widok Yuuko, przytulając ją krótko. – Widzę, że do pełnego składu brakuje nam tylko Skaja. Zmarszczył brwi na własne słowa. Biorąc pod uwagę to, co ostatnimi czasy odwalało się na terenie szkoły, nie byłoby to wcale dziwne, gdyby interwencja prefektów byłaby w pewnym momencie wymagana. Cholerne chochliki.
W zasadzie to dzięki temu, że Hufflepuff nie rozgrywał pierwszego meczu w szkolnych rozrywkach to miał większą okazję do tego, by lepiej się przygotować i zapoznać się z tym w jakiej formie znajdowali się ich przeciwnicy. A przynajmniej takiego zdania była Kanoe, która w zasadzie jeśli chodziło o sport to nie znała się dosyć dobrze. I tak jak zwykle darowała sobie mecze, w których nie występowali Puchoni tak tym razem pojawiła się na trybunach. Głównie dlatego, że chciała zobaczyć jak wypadną Ślizgoni i czy uda im się wygrać ich starcie z Gryfonami. A wszystko przez Heaven, która zaproponowała jej dosyć osobliwy zakład. Czuła, że wygrana Slytherinu może skończyć się dla niej naprawdę... osobliwie. A mimo to wciąż miała nadzieję na to, że to właśnie węże wygrają. - Hej - przywitała się, gdy tylko dostrzegła na jednej z ławek Ignacego, który jak zwykle spieszył do niej z powitaniem w formie krótkiego acz serdecznego uścisku, który odwzajemniła. - Nie sądzę, żeby Sky przyszedł na mecz... Ostatnio ma... cóż... wiele na głowie. To chyba był najlepszy sposób na określenie tego wszystkiego, co obecnie działo się nie tyle w szkole, ale i w życiu prywatnym prefekta naczelnego. Usiadła na jednej z ławek w loży kibiców tuż obok Mościckiego i spojrzała jeszcze na niego z delikatnym uśmiechem. - Jakie masz przeczucia co do meczu? - spytała go jeszcze, bo pewnie o wiele lepiej orientował się w szkolnych drużynach Quidditcha.
W przeciwieństwie do swojej współlokatorki, Ignacy tym razem nie kibicował żadnej drużynie. Jeśli już to był zaciekawiony tym, jaki pokaz umiejętności mogą zaprezentować pewne konkretne jednostki. Żył w przekonaniu, że skoro jemu udało się dokonać całkiem sporych zmian w swojej technice czy też ogólnym poziomie gry, to innych mogło spotkać to samo. Byłby głupi, gdyby nie zwracał uwagi na to, co się dzieje w składzie innych drużyn, jeśli mogło to mieć wpływ na puszki. Poza tym liczył na podpatrzenie paru technik u obrońców oraz zobaczenie w akcji m.in. Loulou, Maxa czy Morgan. Kiedy Yuu wspomniała o nie dyspozycyjności Skylera, pokiwał lekko głową. Wprawdzie nie wiedział dokładnie, o co chodziło, jednak wypytywanie o tę kwestię w momencie, gdy za parę minut ich rozmowa zginie wśród dzikich okrzyków publiczności, nie wydawało mu się zbyt dobrym pomysłem. – Myślę, że we dwoje też sobie poradzimy z ewentualnymi kłopotami – stwierdził z lekkim uśmiechem. Zerknął w niebo, rozglądając się przez chwilę. Znając życie, gdyby mieli pecha, to właśnie w tej chwili chochliki przypuściłyby na nich atak powietrzny. A mimo to, jeszcze do niczego takiego nie doszło. Ba, puchon w drodze tutaj, nie napotkał nawet jednej sztuki tych małych stworków. Czyżby był to jakiś dobry omen? – Serce sugeruje mi, że może zwyciężyć Slyherin, dając jednocześnie niezłe przedstawienie, jednak biorąc pod uwagę skład gryfonów, zwłaszcza z ich obecną panią kapitan... – wzruszył ramionami, nie wiedząc, co więcej może dodać. Morgan potrafiła się poświęcić dla gry, a z tego, co kojarzył, chyba nawet zorganizowała jakiś trening swojej drużynie, aby była ona przygotowana do najbliższej potyczki. Biorąc pod uwagę tę informację oraz uwzględniając jej determinację, można by było zakładać, że pozwoli się tak łatwo sprowadzić do parteru swoim przeciwnikom. Mimo to wciąż była pewna nadzieja dla uczniów z domu węża. Może mają w zanadrzu parę niespodzianek, które okażą się kluczowe w trakcie gry lub po prostu dopisze im szczęście?
Z pewnością zawodnicy z innych domów przychodzili na mecze z zupełnie innych powodów niż zwyczajni widzowie, który po prostu chcieli kibicować swoim znajomym lub drużynie w swoich barwach. Poniekąd to rozumiała. Miała jedynie nadzieję, że Ignacy z tego meczu będzie mógł wyciągnąć odpowiednie wnioski i zaobserwować rzeczy, które przydadzą mu się później w czasie własnych meczy. - Z pewnością. Choć mam nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby - przyznała, bo akurat chociaż mecz Quidditcha mógłby być... w miarę spokojnym wydarzeniem, które nie wymagałoby interwencji prefekta lub nauczyciela. Choć akurat w tej szkole wszystko było możliwe. Może powinna zamiast Hogwartu rozważyć wcześniej Ilvermorny albo Riverside? Może tak byłoby nieco spokojniej... Chociaż z drugiej strony nie poznałaby wtedy wielu wspaniałych ludzi, które dane jej było spotkać w Hogwarcie. - Cóż... zobaczymy. Z tego, co słyszałam to Ślizgoni są w naprawdę dobrej formie - i wcale nie wiedziała tego od ich pani kapitan, co mogło sprawić jedynie, że ta informacja stawała się automatycznie nieco mniej wiarygodna przez automatyczne wyolbrzymianie mocnych stron swoich zawodników. Z pewnością tak nie było.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Pierwszy mecz w tym roku szkolnym pomiędzy normalnymi domowymi drużynami był na pewno niezwykle ważny i wyraźnie pokazywał to w jakim stanie po wakacjach znajdowali się zawodnicy. Co do formy chociażby Fitzgeralda nie miała najmniejszych wątpliwości, bo w końcu grała z nim w Srokach i widziała go niejednokrotnie w akcji na boisku. Obserwowała też mecz Pustułek z udziałem Boyda oraz Fillina więc wiedziała w jakiej kondycji są pałkarz Gryonów i szukający Ślizgonów. Co do pozostałych zawodników biorących udział w meczu to nie wiedziała w jaki sposób wpłynęły na nich wakacje: czy podciągnęli swoje umiejętności czy może wręcz przeciwnie? Niemniej jednak znalazła się na trybunach tuż przed rozpoczęciem rozgrywki i zajęła jedno z miejsc w loży kibiców i wbiła wzrok w znajdujące się przed nią boisko, licząc na to, że obie drużyny zaserwują jej nadzwyczajne widowisko.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
To miał być spokojny mecz – spokojne kibicowanie. Nie umawiał się z nikim na spotkanie na trybunach, wolał w spokoju pooglądać starcie Gryfonów ze Ślizgonami, od czasu do czasu bez większego powodu śledzić wzrokiem szukającą czerwonych i po prostu chłonąć atmosferę. Mecze poprawiały mu humor, dodawały energii i paradoksalnie pozwalały ułożyć myśli w głowie – kiedy oglądał jak zawodnicy poruszają się na boisku, siłą rzeczy zaczynał analizować. Bycie kapitanem głęboko w niego wsiąknęło. Rozmyślanie nad taktykami pozwalało mu się natomiast odprężyć i zrelaksować – zupełnie jak kaligrafia albo wszelkie inne formy sztuki, w których nie odnajdywał się tak dobrze. Czy można było na tej podstawie wysnuć wniosek, jakoby quidditch również w pewnym stopniu był sztuką? Czując chłód października, otulił się szczelniej gryfońskim szalikiem i zajął miejsce, które miało mu zapewnić dobrą widoczność, a przy tym jakimś cudem nie było otoczone tłumem ludzi. Idealnie.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Pokiwał głową, przytakując Yuuko, – Też bym wolał, aby nie doszło do żadnych dziwnych incydentów. Walczymy z tymi chochlikami od kilku tygodni, chyba zasłużyliśmy na chociaż jeden wolny dzień od tego tałatajstwa – mruknął, wznosząc oczy ku niebu. Trudno było odmówić Hogwartowi tego, że był dosyć wyjątkową szkołą na tle całej masy innych akademii magii prężnie rozwijających się na arenie międzynarodowej. Z jednej strony zamek należał do jednej z najstarszych placówek, przez co zaskarbił sobie pozytywną opinię całych pokoleń czarodziejów i czarownic z całego świata, jednak z drugiej... Z perspektywy ucznia czy nawet studenta ciężko było nie zauważyć pewnych uchybień, których dopuszczało się grono pedagogiczne, jak i niektórych zasad, które wydawały się spisane na kolanie. Biorąc pod uwagę obecny kryzys, chyba nie trzeba było nawet wspominać o tym, że do tej pory nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności za to, co wyprawiało się zarówno na terenach zielonych, jak i na korytarzach i w niezliczonych salach. – Tym lepiej dla nich – stwierdził, podnosząc się z miejsca, aby podejść do barierki. Wybrał idealny moment, ponieważ właśnie w tym czasie, zawodnicy obu drużyn zaczęli wypływać z szatni na murawę. Cóż, czekało ich ciekawe widowisko, co do tego chyba nikt nie miał zbyt wielu wątpliwości.
@Elijah J. Swansea miał niestety pecha - nie było mu dane obejrzeć meczu w spokoju. - Cholibka, spóźniłam się?! - Usłyszał tuż nad głową, kiedy przeskakująca po dwa schodki Arleigh dopadła do rzędu, w którym siedział i wleciała na niego siłą rozpędu. - Sorry memory, DAJESZ ODZIA! LECIMY Z ZIELONYMI KURWAMIIIIII! - Wydarła się już w stronę boiska, na którym dostrzegła znajomą postać zdobywającą właśnie gola. Arli nie mogła się chyba zdecydować na to, czy chce siedzieć i rozmawiać z panem kapitanem, czy jednak podskakiwać przy barierce i wymachiwać proporczykiem gryfindoru, który zakosiła z wielkiej sali. Czerwone hoodie wędrowców nawet pasowało do jej obecnej afiliacji drużynowej, słowem, wyglądała jakby faktycznie kibicowała dzisiaj gryfonom. I kibicowała. - Mam nadzieję, że liczysz na czerwonych, Eliś? - Obejrzała się przez ramię, wskazując na szalik kapitana i pociągnęła go za rękę do pionu, do barierki i wcisnęła mu do ręki proporczyk. - JESZCZE JEDEN ODZIA! - Krzyknęła w stronę rozmazanej, czerwonej plamy.
Ostatnio zmieniony przez Arleigh Armstrong dnia Sob 17 Paź 2020 - 21:32, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Kibicowanie. Słyszał o nim, ale nigdy nie potrafił oddać się w ramiona szału i zwyczajnie krzyczeć na całe gardło, aby skopał komuś tyłek. Nie bez powodu Felinus zaparzył sobie wcześniej do termosu zieloną herbatę, wchodząc na trybuny bez jakiegoś większego towarzystwa przy sobie. Zawsze wolał wszystko obserwować własnoręcznie, bez trzeciego, zbędnego wręcz komentarza. Nie bez powodu ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to, zajmując miejsce, poczuł kolejny ból w okolicy podbrzusza. Ostatnie zmiany pogody niezbyt pozytywnie wpływały na jego dyspozycyjność, w związku z czym Lowell założył nogę na nogę, starając się wypatrzeć tych, komu tak naprawdę kibicował - Ślizgonom. I mimo że mógł być trochę hipokrytą, jako że zadawał się z przedstawicielami Domu Salazara, miał to gdzieś. Wszelkie uprzedzenia zawsze starał się odsuwać gdzieś na bok, czego doskonałym przykładem jest to, że przyjaźni się z Maximilianem. Nie bez powodu otworzył termos i nalał sobie do kubka trochę gorącego naparu, biorąc parę ostrożnych łyków, by przypadkiem się nie poparzyć. I niestety, popełnił błąd, bo herbata była kompletnie gorąca. Usta musiał odsunąć na chwilę i odczekać, aż herbata trochę wystygnie. Obserwując uważnie to, co dzieje się na niebie, na razie węże nie dawały sobie rady. Miał jednak nadzieję, że skopią lwy, bo ostatecznie ciągłość wygranej Gryffindoru bywała nużąca.
Przyszła właściwie w ostatniej chwili. Miała oczywiście wybrać się wcześniej, ale poświęciła się pracy i niemalże przegapiła godzinę rozpoczęcia meczu, przez co ostatecznie wbiegła na trybuny nieco zgrzana, a policzki miała całe zaróżowione. Rozejrzała się niepewnie po zebranych, zastanawiając się, gdzie powinna usiąść, a później dostrzegła kapitana własnej drużyny i niemalże zaśmiała się pod nosem. Dzisiaj zdecydowanie mieli inne priorytety, uznała więc, że dość zabawnie będzie przysiąść się do niego, mając zarzucony na szyję szalik w barwach Slytherinu. Pierwszy raz w życiu! Ale przecież nie mogła tak po prostu zrezygnować z kibicowania Fillinowi, chciała zobaczyć, jak mu pójdzie, tym bardziej, teraz kiedy ostatecznie wstąpił już do drużyny i wszystko wskazywało na to, że zacznie karierę sportową. - Tylko się nie złość, kapitanie - rzuciła w formie powitania i mrugnęła do Elijaha, by zaraz spojrzeć na koleżankę z domu i zaśmiać się cicho pod nosem. - Puchar i tak będzie nasz - dodała jeszcze, a później spojrzała na boisko, by z miejsca pokręcić głową i zacisnąć mocno kciuki, ostatecznie przecież liczyła jednak na to, że Fillinowi się uda i tym razem to Ślizgoni wysuną się na prowadzenie, bo właściwie, dlaczego by nie? I tak była przekonana, że w którymś momencie sobie z nimi poradzą i pokonają ich z kretesem. Właściwie nawet zabawnie byłoby mierzyć się z własnym chłopakiem w finale, czyż nie?
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Pierwszy mecz qudditcha! No oprócz tego nieszczęsnego kiedy wygraliśmy jako stare pierniki przeciwko młodej gwardii, która nie dorasta nam do pięt. Albo nie dorasta moim współpracownikom do pięt, bo mi to tak średnio poszło szczerze powiedziawszy, ale co tam. Liczy się wspólna wygrana! Na mecz przychodzę oczywiście nie ubrany kompletnie stronniczo i ze spokojem siadam na trybunach, by kibicować wszystkim tak samo. Żartuję oczywiście! Mam na sobie bluzę z lwem, który rży głośno co jakiś czas, na policzkach mam barwy Gryffindoru i bardzo otwarcie po drodze twierdzę, że mam nadzieję na wygraną mojego dawnego domu. Wchodzę na trybuny ciekawy tego jak mój były dom będzie się prezentował. Kiedy Czerwoni wlatują cieszę się głośno i klaszczę. Rozglądam się kto jeszcze jest na trybunach i kto tu jest za prawilnym domem. Oczywiście jest tu kapitan drużyny Ravenclawu, którego dziewczyna obecnie gra co tłumaczy jego szalik. Kiedy przechodzę obok niego mówię dobry wybór, jeśli chodzi o barwy i zostawiam go przepychając się gdzieś bliżej barierek. Za to mijając Felinusa macham do ucznia wesoło, chociaż zakładam, że on kibicuje swojemu przyjacielowi.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Było jasne, komu przyszedł kibicować. W powietrzu wyczuwał napięcie, które było niemalże nieodłącznym elementem podczas meczu Gryffindor - Slytherin. Nawet na początku roku szkolnego i nawet, gdy przewyższali Ślizgonów w tabelce punktów. Opatulony szalikiem w barwach najlepszego Domu na świecie, wspiął się na trybuny, szukając jakiegoś dogodnego miejsca. Chciał mieć dobry widok, ale - niestety - znów przyszedł na ostatnią chwilę i większość komfortowych miejscówek była już zajęta. Miał to szczęście, że był wysoki i nie musiał martwić się, że jakiś dryblas zasłoni mu potencjalną największą akcję podczas meczu. Rozglądał się więc dalej, aż w końcu jego oczy zwróciły się na platynową czuprynę @Elijah J. Swansea. Rozpoznał go, mimo tego, że Krukon przybrał na mecz gryfońskie barwy. Mógł się tego spodziewać, przecież to oczywiste, że będzie kibicował swojej dziewczynie. I wszystko byłoby pięknie, miło i uroczo, ale Bruno zwrócił uwagę jeszcze na jeden fakt - Swansea był otoczony wianuszkiem dziewczyn. Krukonek, tak dokładniej. Klasyg. Prychnął, przewrócił oczami i opadł na siedzisko dwa rzędy wyżej. Nie powinien go oceniać, ale było już za późno i w głowie miał milion myśli. Większość kwestionowała wierność względem jego przyjaciółki. Gdyby Swansea ją skrzywdził, tak jak kiedyś tę biedną Czeszkę z wymiany, to Bruno nie miałby skrupułów, by sobie z Panem Kapitanem porozmawiać. Póki co pozostawał jedynie pod obserwacją, bo Moe wydawała się szczęśliwa. Ale czy naprawdę nie mogła trafić na kogoś lepszego?
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Cholibka, spóźniłam się? Zamrugał gwałtownie, tak jakby w twarz uderzył go mocny podmuch wiatru i nie ma się co dziwić – tuż obok niego rozszalał się przecież huragan Arleigh, w dodatku w bojowym meczowym nastroju. Zalecane postępowanie w takim wypadku? DAĆ SIĘ PORWAĆ. Opór wysoce niewskazany, grozi licznymi obrażeniami na ciele i umyśle. No więc się dał – choć wciąż nieco zdezorientowany, nie protestował i dopadł do barierki razem z nią, trochę niemrawo wymachując wręczonym mu proporczykiem; z reguły był typem cichego kibica. — Nie muszę, ja WIEM, że GRYFFINDOR WYGRA — zawołał, ostatnie słowa wykrzykując nie w stronę Aleigh, a boiska, na którym trwał w najlepsze mecz. Może tak było lepiej? Może nie warto było pogrążać się w samotności? — Ale ktoś chyba o tym nie wie! — krzyknął do swojej towarzyszki, widząc zbliżającą się do nich Victorię — Nic się nie martw, Vicky, rozumiem, że jako prefekt czujesz się zobligowana do wspierania przegranych. To słuszne. — Pokiwał głową, zagryzając policzek, żeby się nie roześmiać. — Ale gdybyś na następnym treningu dostała dodatkowe okrążenia, to już wiesz za co. Odwrócił się z uśmiechem, kiedy profesor Williams pogratulował mu wyboru i wtedy jego wzrok napotkał siedzącego wyżej Gryfona. Uśmiech natychmiast mu zrzedł; zatrzymał na nim wzrok, walcząc ze sobą, by nie zmrużyć groźnie oczu. — Trzeba było usiąść niżej, miałbyś bliżej, żeby zbiec pogratulować Morgan. — Zawołał do Tarly'ego, uparcie nadając tonowi swojego głosu neutralny ton; co by jednak nie robił, wyzierała z niego odrobina złości i uszczypliwości. Chyba że zamierzasz skoczyć przez barierki.
Areligh była świetna w wyczuwaniu dram, toteż szybko wyczuła, że pomiędzy Elim, a siedzącym za nimi Gryfonem istnieje jakiś potencjał dramogenny. Starała się jednak nie zaprzątać tym głowy i cieszyć się meczem. Nieco zaskoczona, ale na pewno nie zniesmaczona - miała na to wszystko zbyt dobry humor - dostrzegła panią prefektcyjną w barwach Slytherinu. Mecze takie jak ten to faktycznie okazja do podziwiania orientalnych widoków. Reprezentacja Ravenclawu w quidditchu ubrana w barwy Gryfonów i Ślizgonów z pewnością należała do takich właśnie egzotycznych ciekawostek. - Moe na pewno da sobie radę. Ostatnio na treningu widziałam, jaki ma refleks - wykrzyczała do Eliego i Vic, przekrzykując stadion, który zbiorowym „Ouuuuu” i „O kurwa” zareagował na bliskie spotkanie trzeciego stopnia tłuczka z jednym z graczy. Kto był tym pechowcem? Arli nie zdążyła dostrzec. Wypatrywała na boisku Moe i Ody.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czasami zastanawiał się nad wieloma rzeczami. Pisząc zadanie domowe dla profesora Walsha, nigdy jakoś nie przepadał za sportami czarodziejskimi. I o ile nie bał się urazów, o tyle wydają mu się być na tyle nudne, iż po prostu... Inaczej było podczas lekcji organizowanej przez Craine'a, który przygotował dla nich magiczne polo; tam się całkiem nieźle wyszalał, kiedy to ostatecznie Maximilian wybił sobie bark. Bawienie się w medyka po znokautowaniu medyka było dość interesującą fuchą, tym bardziej, że nauczyciele zapomnieli o swoich obowiązkach i zamiast doglądać rozgrywki, zwyczajnie się obejmowali. No cóż, nie miał im tego za złe, ale ostatecznie, spoglądając na własne dłonie, mógł nad naprawdę wieloma rzeczami się zastanawiać. Posiadanie umiejętności uzdrowicielskich to nie tylko umiejętność; z tą umiejętnością wiąże się także obowiązek udzielania pomocy medycznej, gdy tylko może. I nawet jeżeli się z tym nie zgadzał, nie potrafił przejść jakoś obojętnie. Herbata zdążyła trochę już ostygnąć. Felinus chwycił mimowolnie za kubek, by delektować się choć na chwilę smakiem naparu, który dość łatwo pamiętał. Nie ufał niczemu, co zniknęło sprzed jego wzroku albo zostało podsunięte; nie bez powodu jadł tak mało i tak rzadko. I nawet jeżeli obiecał Maximilianowi, to niezwykle trudno jest mu wyzbyć się starych zwyczajów, które po prostu, zakorzenione już pod kopułą czaszki, są dość twardym orzechem do zgryzienia. Okulary pod wpływem gorącego napoju od czasu do czasu parowały, uniemożliwiając widzenie. Nie widział nikogo znajomego, nie - nie utrzymywał z nikim kontaktu, pozostając we własnej strefie komfortu, kiedy to obserwował potyczkę na niebie. Niezbyt ciekawie działo się u wężyków, dlatego Felinus może nie zmarszczył brwi, może nie zmrużył oczu, ale skupił swój wzrok głównie na zawodnikach z tego domu. Starał się jednocześnie zwracać uwagę na otoczenie, dlatego zauważył dość mocno wyróżniającego się profesora; @Huxley Williams kibicował czerwonym barwom. Podniósł rękę w odwzajemnieniu gestu, by następnie przemieścić się i tym samym nawiązać rozmowę. Trudno było nie zauważyć lwa wydającego ryk na koszulce. On, standardowo, w czarnych barwach; nie obierał żadnej ze stron. — Wierny Gryfonom do końca czy jednak przydzielili pana do innego domu? — zapytał się, biorąc kolejny łyk własnej herbaty, kiedy to oglądał jednocześnie mecz, od czasu do czasu nanosząc ciemne tęczówki na twarz Huxleya, jakoby próbując wyczytać cokolwiek z jego mimiki twarzy. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
- Na następny trening przynieś mi więcej tłuczków - powiedziała na to, nieco kąśliwie, ale zaraz mrugnęła na znak, że wcale się nie złości, czy coś podobnego. W gruncie rzeczy nawet nie przeszkadzała jej ta swobodna przekomarzanka, ostatecznie bowiem nie robili niczego złego. Zdawała sobie sprawę z tego, że Elijah będzie kibicował Gryfonom, było to dla niej coś zupełnie normalnego i w pełni zrozumiałego, tak samo jak fakt, że sama dzielnie postanowiła wspierać Ślizgonów, aczkolwiek robiła to tylko i wyłącznie z powodu swojego chłopaka, gdyby ten nie grał, na pewno kibicowałaby drużynie Gryfów, bo mimo wszystko czuła do nich większą sympatię i co by nie mówić, miała tam jednak więcej znajomych, niż w Slytherinie. - Mówicie, że znowu będą walczyć z Morgan o znicza w finale? - spytała, zerkając w stronę boiska, ale chwilowo najbardziej ciekawiło ją to, gdzie znajdują się szukający, bo mimo wszystko to właśnie oni byli dla niej dziś najważniejsi, ostatecznie bowiem cała reszta była, powiedzmy, znana. Ją samą fascynowało jednak, jak postępują jej bezpośredni przeciwnicy, chciała wiedzieć, czego powinna się po nich spodziewać, kiedy już przyjdzie im rywalizować i jednocześnie przypominała sobie cały czas, że musi się bardziej starać, by w czasie nadchodzącego meczu dać z siebie po prostu wszystko.
- Zdaje mi się, że powoli robi się ich coraz mniej, ale wciąż stanowią dosyć spory problem - bo w końcu wszędzie po zamku walały się przedmioty, które pochodziły z zupełnie innych miejsc niż te, w których zostały znalezione, wiele rzeczy zostało zniszczonych tak, że kto wie czy Reparo na nie zadziała lub zaginęło w dziwnych okolicznościach (możliwe że na dnie jeziora lub w Zakazanym Lesie). Miała jednak nadzieję na to, że wkrótce to się skończy. O Hogwarcie mówiło się naprawdę wiele w kwestiach kultury czarodziejskiej i miał naprawdę można by rzec elitarną opinię choć kiedy już przybyło się do zamku to widać było, że wcale nie jest on tak wspaniały. Bez trudu znalazłaby kwestie, w których Mahoukotoro go przewyższało. Było to jednak jej prywatne odczucie, z którym ktoś inny mógłby się wykłócać. Jednak z pewnością studia w Hogwarcie były dla niej źródłem cennych doświadczeń. Podobnie jak Mościcki skupiła się na boisku, widząc jak wylatują na nie zawodnicy. Skupiła się przede wszystkim na drużynie zielonych, starając się wypatrzyć w niej znajomych zawodników, którym naprawdę tym razem kibicowała. Miała nadzieję, że dadzą z siebie wszystko i wygrają ten mecz.
Ani się obejrzeli, a padł pierwszy sygnał i zawodnicy wzbili się w niebo z ponadprzeciętną prędkością. Zamrugał, łapiąc focus na drużynę Lwów. Starał się utrzymać koncentrację i wyłapywać każdy szczegół, ale wszystko działo się zbyt szybko. Cóż, jak zawsze. Podziwiał ich. Gdyby nie miał lęku wysokości i lepiej latał na miotle, to i tak nie byłby w stanie tak zwinnie i sprawnie grać w Quidditch'a. Podziwiał też... Heaven. Coby o niej nie mówić - na boisku zamieniała się w istne zwierzę. Na swój sposób mu to imponowało. Ale tylko to. Nic poza tym. W pewnym momencie odwrócił jednak wzrok i spojrzał te dwie ławki niżej. Napotkał chmurne spojrzenie Blond Łabędzia i sam nie wiedział, czy bardziej go to zaskoczyło, czy podjudziło. Brakowało tylko, żeby Krukon mrużył oczy niczym wściekły kuguchar albo syczał jak... no, jak łabędź. Mimowolnie skrzyżował ramiona na piersi, jeszcze bardziej zamykając swoją postawę. Co on tam do niego mówił? Wiatr, zgiełk i pewna odległość niekorzystnie oddziaływały na odbiór wiadomości, ale większość Tarly wyłapał. Resztę sobie dopowiedział. - Stąd mam na nią lepszy widok. - uśmiechnął się półgębkiem, paplając nie-do-końca-przemyślane słowa. W pewnym sensie chciał, żeby Swansea poczuł zazdrość o Moe, choć - w istocie - nie musiał obawiać się niczego z jego strony. Ale diabełek na jego ramieniu kazał mu w to brnąć i czerpać przyjemność z denerwowania Krukona. Może dzięki temu Elijah bardziej doceni to, co ma? - Ale właściwie dobry pomysł. Dzięki! - zawołał przesłodzonym tonem, podnosząc się i przeskakując przez oparcia niższych siedzisk, by zaraz znaleźć się jedynie rząd wyżej. A potem wyminął jakichś randomowych uczniów, kulturalnie ich przepraszając, by zejść jeszcze niżej i zrównać się poziomem rzędem ze Swansea, @Arleigh Armstrong i @Victoria Brandon. Popatrzył chwilę na rozgrywkę, a potem, zupełnie bez ostrzeżenia, klepnął Blond Łabędzia w ramię - Ej, w sumie niżej też jest miejsce. A bliżej schodów. - rzucił, niby od niechcenia i do siebie. I jak powiedział - tak zrobił. Usiadł na oparciu siedziska tuż przed Krukonem. Czy mu zasłaniał? Być może. Czy odczuwał wyrzuty sumienia z tego powodu? Otóż nie.
Co prawda to prawda, walka z chochlikami i zamykanie kretów w klatkach nie były jedynymi problemami, z jakimi mierzyła się szkolna społeczność. Tak na dobrą sprawę, odzyskiwanie swojej własności, jeśli ta została skradziona, może potrwać całe tygodnie, jak nie miesiące. A kto wie, może parę osób zdecydowało się wykorzystać okoliczności i też zaczęło kraść, zrzucając winę na magiczne stworzenia? Ignacy przymknął oczy, starając się nie myśleć o takiej ewentualności. – Fakt. W moim przypadku zaczęło się od tego, że zrzuciły na mnie wiadro z farbą na głowę, a ostatnio naprawiałem po nich zbroje. Prawie przez nie ogłuchłem – skrzywił się, przypominając sobie ból głowy, który towarzyszył temu zdarzeniu. – A z tobą, jak było? Zerknął kątem oka na dziewczynę, zaciekawiony nieco tym, jak zamierzała odpowiedzieć na jego pytanie. W duchu miał nadzieję, że mimo wszystko nie miała w ostatnich tygodniach zbyt wielu problemów związanych z obecną inwazją. Wystarczyło, chyba że po dosyć niefortunnym spotkaniu z trollami w Dolinie Godryka, wylądowała na kilka dni w szpitalu. Na tym jej zła passa powinna się skończyć. Zasługiwała na chwilę odpoczynku, aby dojść do siebie i poukładać sobie wszystkie sprawy, nie przejmując się atakami chochlików i kradzieżami dokonywanymi przez bandę niuchaczy. Kiedy mecz się rozpoczął, Ignacy z lekkim zawodem obserwował, jak zaledwie chwilę po gwizdku Walsha, pierwsze punkty wpadły na konto domu lwa, dzięki szybkiej zagrywce ze strony Odei. Gryfoni zdecydowanie nie byli przeciwnikami, których można było tak po prostu zignorować. – Może zieloni się jeszcze poprawią – skomentował, wypatrując na boisku Maxa.
Starała się być grzeczna, uprzejma no i w ogóle, ale nie potrafiła się długo skupić na rozmowie z @Victoria Brandon i @Elijah J. Swansea, kiedy tuż przed jej nosem Morgan rozpoczynała właśnie pogoń za zniczem - a przynajmniej tak wyglądało to z jej perspektywy, bo szukająca gryfonów gwałtownie zanurkowała i raz po raz odrywała rękę od trzonka miotły, wyciągając ją przed siebie w powietrzu. Arleigh odwróciła się na chwilę do Krukonów, żeby lepiej słyszeć, o czym rozmawiają, kiedy cały stadion wydał z siebie zgodne "Oooooooh!". Dziewczyna odwróciła się i dostrzegła Moe, zataczająca wzdłuż trybun honorową pętlę, trzymającą w wysoko wyciągniętej ręce... Znicza? już?! - O ja cię nie mogę, na nimbusowe wici, tak szybko? - Rozdziawiła się i posłała Eliemu i Vic wymowne spojrzenie w stylu "czy wy to widzicie?!". - Zobacz, co ten nasz trening z nią zrobił. To chyba najszybsze złapanie znicza, odkąd pamiętam... - Klepnęła na ławce obok pana kapitana i zaczęła energicznie bić brawo, kiedy gryfoni przelatywali blisko ich trybuny.
A kiedy skończyli - skończyła i ona.
z|t
Ostatnio zmieniony przez Arleigh Armstrong dnia Sob 31 Paź 2020 - 11:29, w całości zmieniany 1 raz
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Naprawdę nie wiadomo ile przedmiotów skradzionych przez psotniki uda się odzyskać i jak długo mogłoby to potrwać. Z pewnością poczynione przez nich szkody są ogromne i temu nie dało się zaprzeczyć. Oby tylko ten szał wkrótce się skończył. - Rzucały we mnie rzeczami kuchennymi. Prawie dostałam jakimś widelcem czy nożem - odpowiedziała dosyć spokojnie jak na fakt, że padła ofiarą dosyć brutalnego ataku chochlików. Całe szczęście, że nie była wtedy sama. Była już naprawdę zmęczona wszystkimi problemami, które miały miejsce w Hogwarcie. Mnożyły się one niczym grzyby po deszczu i pewnym było to, że jakiś kłopot pojawi się prędzej czy później na miejsce innego niedawno już rozwiązanego. Oby jednak po chochlikach udało im się odetchnąć choćby na chwilę. - Mam taką nadzieję - westchnęła, obserwując dalszy rozwój gry. Naprawdę liczyła na to, że Ślizgoni jeszcze wyrównają, a następnie wyjdą na prowadzenie, ale niestety chwilowo nic tego nie zapowiadało. Oby się jednak myliła. Może wkrótce przejdą do niezwykle skutecznej ofensywy?
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Obserwowała uważnie to, co działo się na boisku w trakcie meczu i musiała przyznać, że naprawdę nie była zachwycona tym, co widziała. Choć Ślizgoni niewątpliwie się starali to jednak nie byli w stanie zagrozić Gryfonom, którzy dosyć szybko wyrobili sobie prowadzenie i utrzymywali przewagę punktową. Widząc, że wyjątkowo ścigający nie mają czym się pochwalić, przeniosła wzrok na pałkarzy, licząc na to, że ich interwencja odbije się w jakiś znaczący sposób na dalszym przebiegu meczu. Jednak tutaj również czekał ją dosyć srogi zawód. Cała nadzieja w szukających. Wiedziała, że Moe jest w naprawdę dobrej formie jak to na honorowego miotłozjeba przystało. I niestety dosyć szybko zdała sobie sprawę z tego, że faktycznie to Davies wysuwa się na prowadzenie, by następnie pochwycić znicz i zakończyć mecz. Gryfoni nie pozwolili na to, by Slytherin zdobył w tym spotkaniu jakiekolwiek punkty. Strauss była naprawdę zawiedziona różnicą sił, która była doskonale widoczna w czasie meczu. Nawet gdyby mogła swobodnie mówić to nie miałaby żadnego komentarza na podobne wystąpienie. Dlatego po prostu wstała i skierowała się ku wyjściu z trybun, gdy tylko tłum wybuchł w okrzykach ku chwale Gryffindoru.