Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Autor
Wiadomość
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Gdyby tylko wraz z tokiem rozumowania Carmel szła jakakolwiek logika, żyłoby się zdecydowanie łatwiej – tak jej samej, jak i otaczającym ją ludziom, w tym wypadku Jeremy’emu. Niestety, dziewczyna miała to do siebie, że nie zastanawiała się dwa razy (prawdę powiedziawszy, wcale się nie zastanawiała) i po prostu działała w taki sposób, w jaki nakazywał jej instynkt, serce lub po prostu przeczucie. Nie szła za tym nawet żadna ideologia, nie próbowała na siłę „żyć w zgodzie z samą sobą” ani nic z tych rzeczy, ona po prostu taka była. Niektórzy nazywali ją bezmyślną, inni spontaniczną i pewnie obie strony miały tyle samo racji. Spąsowiała, zarówno ze wstydu wywołanego swoją zbyt gwałtowną reakcją, jak i poklepywanie po plecach, zdradzające, że chłopak zauważył, że się zakrztusiła. A jak miałby nie zauważyć, idiotko? Ogarnij się w końcu bo zaraz nie będziesz tylko młodszą siostrą Matta, ale też dziwną. – Twarz? – powtórzyła z miną, która wskazywała, że autentycznie mogła zapomnieć gdzie znajduje się ta właśnie część ciała. Co się z nią dzisiaj działo?! Jasne, nie była może najbardziej światłą Gryfonką jaka znajdowała się w Hogwarcie, ale nigdy nie można jej było zarzucić nieogaru; tymczasem wpatrywała się w Dunbara jak opóźniona i z równym opóźnieniem reagowała – w dodatku w dziwaczny sposób. Powoli dotknęła policzka i potarła go w zamyśleniu. Na jej nie szczęście była to ta część twarzy, która do tej pory wyglądała jeszcze dobrze, wobec czego rozmazała farbę i na drugim policzku. Starała się nie patrzeć za dużo na Jerry’ego, bo sam jej widok zaczął wprowadzać ją w dziwaczne zawstydzenie. – Dear jest najlepsza! Dobrze, niech cierpią! Wiedzieli na co się piszą, WĘŻE DO BOJU! DEAR MA NAJWIĘKSZE JAJA Z NICH WSZYSTKICH – wrzasnęła na całe gardło, prawdopodobnie przyciągając uwagę zebranych na trybunach osób. Miała szczęście, że nie w pobliżu nie było żadnego nauczyciela, bo z pewnością nie uznaliby tych słów za godnych młodej damy. Ze sprawnością małpki wspięła się na ramiona chłopaka. Była szczupła i nie ważyła wiele, choć podobny wzrost z pewnością nie sprzyjał noszenia jej na barkach. Jerry był jednak dzielny i spisywał się na medal, bo przez myśl jej nawet nie przyszło, że mogłoby mu być niekomfortowo. Ba, przez dłuższą chwilę wierciła się, próbując przyjąć jak najwygodniejszą pozycję i wcale nie myślała o tym, że bezwstydnie oplata jego szyję udami. – Nie masz pojęcia ile stąd widać! – pisnęła gdzieś nad jego uchem, nachylając się nad głową Gryfona. Poczuła przyjemny zapach… jakby orzechy… i mięta? Czy to jego włosy pachniały w taki sposób? Wyciągnęła rękę by pogładzić ciemne, wystające po bokach czapki kosmyki i opamiętała się w ostatnim momencie. MERLINIE, CO JA DZISIAJ ROBIĘ?! Na szczęście przelatujący obok nich Matt odciągnął jej uwagę od głupich, dziewczęcych zachowań, które były chyba silniejsze od niej samej. Energicznie zamachała rękoma, zwracając na siebie uwagę brata. – JESTEŚ NAJLEPSZY, MATTY, ZŁAP TEGO ZNICZA I WSADŹ IM GO… EKHM, TO ZNACZY LEĆ SZYBKO! – podskoczyła nieznacznie ku górze, zapewne wstrząsając misterną konstrukcją złożoną z… no z Jerry’ego.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Wszędzie było jej pełno. Często słyszał jej głośny głos dochodzący z Pokoju Wspólnego czy wiedział, że zbliża się do klasy, bowiem idąc korytarzem też żywiołowo coś opowiadała. Widział, że jest spontaniczna, szczera. Miała w sobie coś, co sprawiało, że zapadała w pamięć. Zupełnie tak jak jej straszy brat - z tą różnicą, że z nim mógł się upić i szwendać w dziwnych porach. Nawet na myśl mu nie przyszło jakim torem muszą iść myśli Carmelki. Traktował ją neutralnie, a przynajmniej nic nie wskazywało na to, że w jakiś sposób dostrzegał malujące się na jej twarze intensywne emocje. A nawet jeśli coś zauważał na jej zarumienionej twarzy, to nic nie dawał po sobie poznać. Trwający mecz pochłaniał trzy czwarte jego uwagi, reszta zaś odpowiadała za przytrzymanie dziewczyny na ramionach i próbach nieudolnego poprawienia czapki z daszkiem, która zsunęła mu się na oczy jako efekt gwałtowniejszych ruchów Carmelki. Czy ona zapomniała, że trzyma ją żywy człowiek, który potraktowany takim wierceniem mógłby też zaliczyć spotkanie z chodnikiem? W tej sytuacji również z ławkami i żywymi przeszkodami. Obiecał sobie, że wyciągnie Elijaha na jakieś bieganie czy pływanie. Ten był kapitanem drużyny, więc musiał mieć dobrą kondycję, więc czas nadszedł by zainteresować się własną. Zaśmiał się cicho kiedy rozmazała sobie drugi policzek. Wyglądała jak Ślizgon po przejściach i doświadczeniach alkoholowych, zwłaszcza z tym blednącym rumieńcem, który jakiś czas temu dominował sobie na jej twarzy. Następny śmiech Jeremy'ego był już solidnym parsknięciem. Niech no Heaven usłyszy, że ma jaja... oj to mogłoby być niebezpieczne dla otoczenia! Carmelka go zadziwiała, ten ostry język, ta bezpośredniość czasami go rozbrajała. Zrobiło się znacznie ciaśniej w okolicach szyi. Musiał przytrzymać przez moment jej udo, by choć trochę poruszyć szyją i nie narazić się na sympatyczne podduszanie czyimś nogami. Zerknął na łydki i kolana i musiał zaskoczony przyznać sam przed sobą, że z Carmelki robi się ładna dziewczyna. Te nogi latem będą miłym obiektem do obserwowania i kontemplacji nad nimi. Ciekawe czy Matthew zdawał sobie sprawę z faktu, że jego siostra zaczęła dorastać i to może wzbudzić zainteresowanie męskiej części Hogwartu. Sam Jeremy nie mógł się oprzeć, by nie kuknąć na jej nogi, skoro miał je tak blisko twarzy. Zabrał ręce z powrotem do kolan, a po chwili do łydek szukając po omacku sposobu, w jaki najwygodniej będzie trzymać tę wiercipiętę. Teraz to on zatrząsł się wybuchając śmiechem. - No no nie podejrzewałem cię o taki język. Brawo. - obciążone ramiona zaczęły drżeć z tłumionego śmiechu. O dziwo, podobało mu się to. - ROZŁÓŻ ICH NA ŁOPATKI! YEEEEEAH, DAWAJ! ŚLI-ZGO-NI! Ej, popraw mi czapkę, bo już nic nie widzę. - z jednej tonacji zgrabnie przeszedł w drugą, którą skierował do swojej ciepłej, nie tak już ciężkiej towarzyszki. Ktoś obok nich przechodził z wielkim pudłem popcornu. - O, dzięki! - zawołał do bezimiennego ktosia zabierając mu garść popcornu. Zignorował pretensjonalne "ej!", bo już wpakował większość do buzi.
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Nie znała się na obyczajach, a nawet jeśli ktoś kiedyś próbował jej je wpoić, miała je dokładnie tam, gdzie proponowała wcisnąć znicza. Nie uważała, że ma cięty język, po prostu mówiła co jej ślina na język przyniosła; na meczach ponosiło ją zaś ze szczególną mocą. Była oddaną fanką, wiernym i przede wszystkim (nad)aktywnym kibicem i nigdy nie potrafiła się pohamować. Nie żeby próbowała. – Och, nie ma problemu. – zaszczebiotała, sięgnęła do daszka jego czapki i po prostu zdjęła mu ją z głowy, zakładając na swoją własną czuprynę. Była na nią nieco za duża, ale generalnie całkiem pasowała – głęboka zieleń ładnie komponowała się z co jaśniejszymi pasemkami, którymi poprzetykane były jej włosy. Nie zwracała, rzecz jasna, nawet najmniejszej uwagi na jego ewentualne protesty, to ona była tu górą (dosłownie i w przenośni) i dopóki nie zrzuci jej ze swoich ramion, nie będzie mógł jej nawet dosięgnąć. Niech by zresztą tylko spróbował! Zamachała w powietrzu pluszowym wężem, który chyba coraz bardziej tracił swoją magiczną moc, bo zamiast żywo poruszać rozwidlonym językiem, robił to coraz ospalej, aż w końcu wywiesił go smętnie, jakby zdechł. Na całe szczęście stan Stasia nie był odzwierciedleniem kondycji drużyny Ślizgonów... choć z początku tak mogłoby się wydawać. Gabrielle wbiła kilka goli i wyprowadziła Puchonów na prowadzenie i gdyby nie Matt, mogłoby skończyć się to marnie. Na szczęście jej brat był ABSOLUTNIE NAJLEPSZY i chwilę potem trzymał w ręku NAJPRAWDZIWSZEGO ZŁOTEGO ZNICZA. Carmel oszalała, machała rękami w powietrzu, piszcząc i śmiejąc się sama do siebie, a kiedy Matt przeleciał obok nich na miotle, pomachała mu energicznie. Potem nachyliła się nad głową Dunbara i wrzasnęła prosto w czubek jego głowy: – MATT ZŁAPAŁ ZNICZA, WIDZIAŁEŚ?! W I D Z I A Ł E Ś?! Jerry, Matt złapał najprawdziwszego znicza, zaraz się zesikam ze szczęścia!
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Po chwili namysłu stwierdził, że był idiotą, jeśli myślał, że Carmelka zrobi to, o co ją poprosi w sposób powszechnie oczekiwany. Nim zdołał zareagować, ukradła mu perfidnie czapkę przez co wiatr pacnął prost w jego włosy nieprzystojnie je mierzwiąc i rozwalając na wszystkie strony. - Złodziejka! - zawołał głośno do niej, bo mimo, że trzymał ją na ramionach to i tak panował istny gwar, zwłaszcza w momentach, gdy jakaś jasnowłosa Puchonka zdobyła dwadzieścia punktów. Próbował wypatrzeć coś więcej tknięty myślą, że w Huffelpuffie są ładne dziewczyny, z którymi można się zaprzyjaźnić albo poznać w inny sposób. Cierpliwie zniósł kolejne pacnięcie, tym razem nieświadome. Ogon psującego się pluszowego węża dźgnął go głowę. Odsunął plusz i zdziwił się, że jeszcze ktokolwiek kupuje takiego rodzaju zabawki, które wiadomo, że nie podziałają za długo, jeśli je kupić na ostatnią chwilę. Stracił zainteresowanie zabawką, bowiem nagle, gdy nikt się tego nie spodziewał, Matthew ZŁAPAŁ ZNICZ! Ich Matthew, ich brat i przyjaciel, ten Matthew, Gallagher z rodu TYCH Gallagherów. Momentalnie chwycił mocniej łydki Carmel i ryknął na cały głos: - HURRRRRRRA! - aż kipiał szczęściem. Machał energicznie ręką, chwilę po tym jak nieco puścił dziewczynę, zagwizdał donośnie z radości. - GALLAGHER ZWYCIĘŻYŁ! YEEEEEEEAH! - przekrzykiwał się z innymi Ślizgonami i ich kibicami. Dołączył gorliwie do zagłuszaczy jęków Puchonów. Kiedy Matt przeleciał nieopodal nich chwaląc się zniczem, Jeremy posłał mu szeroki, pełen radości uśmiech. Emocje na jego twarzy mówiły same za siebie. To się nazywa prawdziwy mecz! Zajebiście! Z niebywałym zapłonem zarejestrował, że Carmelka prawie leży cyckami (o!) na głowie i coś do niego wrzeszczy. Roześmiał się głośno. - Przecież wiem... - i aż pobladł. Momentalnie chwycił ją w pasie, pochylił się i ją z siebie zsunął zmuszając ją do asekurowania się, jeśli nie chciała wyrżnąć głową w ławki bądź innych kibiców. Wzdrygnął się i pomacał kark, szyję, ramiona czy przypadkiem Carmelka nie zrealizowała swojej groźby. Popatrzył na nią z lekkim przestrachem, a po chwili z delikatnym zażenowaniem. To by było, gdyby faktycznie to zrobiła! Otworzył usta, by coś powiedzieć ale wrzaski i harmider na trybunach sprawiły, że się tego nie podjął. Machnął tylko ręką jako znak, że nie ma o czym teraz mówić. - SLY-THE-RIN! SLY-THE-RIN! - dołączył do skandowania i skinął na Gryfonkę, by też poszła w jego ślady. - Chodź, idziemy po Matta. - po chwili namysłu złapał ją za nadgarstek i zaczął wyciągać z rzędu.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Po skończonym meczu pogratulował wszystkim zawodnikom i pożegnał się z nimi, umawiając się w biegu na wieczorną imprezę. Musieli w końcu omówić w ślizgońskiej drużynie wszelki błędy, ale przede wszystkim napić się czegoś procentowego dla rozluźnienia. Wiedział, że spędzi z nimi jeszcze mnóstwo czasu tego dnia, więc jako jeden z pierwszych zwinął się do szatni Slytherinu, pozostawiając tam wypożyczony sprzęt. Najtrudniej było mu się rozstać z tą wspaniałą miotłą. Sam odkładał na nią pieniądze, ale tak jak miał zwykle smykałkę do biznesu, tak ostatnimi czasy galeony jakoś nie chciały się go trzymać. Zresztą zarówno najnowsze Nimbusy jak i błyskawice były cholernie drogie. Czego by nie powiedzieć, kosztowały w końcu tyle co porządne auto czy motocykl. No nic, złodziejem nie był, więc odłożył miotłę na miejsce, obrzucając ją jeszcze raz tęsknym wzrokiem, kiedy opuszczał niewielkie pomieszczenie. Na szczęście szybko zdołał o niej zapomnieć, bo czekało go dzisiaj jeszcze wiele przyjemnych chwil, a przede wszystkim spotkanie z młodszą siostrą i Dunbarem, którzy wspólnie przyszli mu kibicować. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo zaaferowany meczem nie był już sam pewien czy rzeczywiście pojawili się na trybunach razem czy może jedynie spotkali się na nich przypadkowo. Tak czy inaczej ruszył w zapamiętanym wcześniej jeszcze w locie kierunku, starając się wypatrzyć wśród tłumu znajome twarze. Po drodze przyjmował od wielu osób gratulacje, a kilka dziewcząt rzuciło mu się nagle na szyję, co z pewnością było przyjemne, ale momentami i mało komfortowe. Niektórych z nich nawet nie znał, a ledwie kojarzył z korytarzy czy jakichś zajęć. Nie wszyscy jednak cieszyli się z tego, że złapał złotego znicza. Do jego uszu dobiegło również i kilka soczystych obelg, na które oczywiście nie zwracał uwagi. Nie mógł wdawać się w żadne bójki, jeśli nie chciał zamazać pozytywnego wrażenia po meczu, które mogło mu zapewnić powrót do drużyny. - Carmel! Jeremy! – Wykrzyknął radośnie, kiedy wreszcie dostrzegł swoich bliskich. Nie zważając na to czy nie zrobi komuś krzywdy, przepchnął się łokciami przez opuszczających trybuny kibiców i po chwili znalazł się już obok tych, których szukał. Od razu rzucił się na nich, przygarniając ramionami do siebie i przytulając mocno. - Widzieliście to? Widzieliście to? – Rzucił podekscytowany, kompletnie bez sensu, bo przecież miał świadomość tego, że zarówno jego siostra, jak i przyjaciel, obserwowali bacznie cały mecz i przecież nie mógł im umknąć tak istotny fakt jak złapanie znicza przez gracza Slytherin. A już szczególnie gracza, któremu kibicowali chyba najgłośniej ze wszystkich tu zebranych. - Ale powiem Wam, ten pluszowy wąż? Pierwsza klasa! – Dodał jeszcze zaraz, zdając sobie sprawę z tego, że przez te emocje w ogóle zapomniał im podziękować za trzymanie kciuków i całe duchowe wsparcie, jakiego dostarczali mu, kiedy był w powietrzu. Bez cienia wątpliwości przyczynili się do jego sukcesu, bo to właśnie ich okrzyki zmotywowały go do działania, kiedy przestawał powoli wierzyć w swoje możliwości.
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Na jego określenie jedynie zaśmiała się w głos, poprawiając ułożenie czapki na własnej głowie. Nie odda mu jej, właśnie to sobie postanowiła. Było jej w niej wygodnie i nie widziała podstaw aby się tej wygody zrzekać... a jeśli bardzo będzie chciał ją odzyskać, mogą się o nią założyć. O tak, bardzo chętnie by się z nim o nią założyła. W ogóle o cokolwiek. To brzmiało jak dobry plan. Nagle Matt złapał znicza, Carmel zaczęła skakać jak szalona na ramionach Jarry'ego, a ten na domiar złego zaczął energicznie wymachiwać rękoma, co silnie zaburzyło skomplikowaną konstrukcję złożoną z ich ciał. Jak się jednak okazało, to nie dzika radość sprawiła, że Gryfonka wylądowała na ziemi, a nagła panika Dunbara, który nazbyt dosłownie potraktował jej ostrzeżenie jakoby miała zaraz popuścić ze szczęścia. Nie od razu zrozumiała, że tak właśnie się stało, zaraz po tym jak z charakterystyczną dla siebie lekkością (tego jednego nie można było jej odmówić) stanęła na ziemi, jej oczy ciskały gromy. Przyznała mu jednak rację, nie było sensu się tutaj kłócić bo poziom hałasu osiągnął apogeum (a potem zrozumiała dlaczego postąpił tak a nie inaczej i już nie ciągnęła tego tematu) i nie był to bynajmniej przypadek – na trybuny wspinał się bowiem jej braciszek, wzbudzając ogólne zainteresowanie. Część się cieszyła, część wyglądała na zadowoloną, ale bez wątpienia wszyscy byli poruszeni. – MAAATT! Byłeś najlepszy! – wrzasnęła i dopadła do niego bez zastanowienia, zarzucając mu ręce na szyję i przytulając mocno – z całych swoich siostrzanych sił. Potem złożyła na jego policzku zawstydzającego (pod warunkiem, że wstydził się zażyłych rodzinnych relacji) buziaka. – No nie?! – pisnęła gdzieś w okolicy jego ucha, co zapewne było dlań bolesne, po czym w końcu go puściła, by móc zamachać pluszowym Stanisławem. – I nawet rusza... – złapała głowę pluszaka żeby pokazać mu w jak zjawiskowy sposób porusza językiem i dopiero wtedy zauważyła, że Staś tak trochę... no właściwie... prawdę powiedziawszy to zdechł. Nie tak dosłownie bo przecież nigdy tak naprawdę nie żył, ale nie było w nim już za grosz magicznej energii. Zamarła w bezruchu z rozchylonymi nieznacznie wargami i patrzyła się na niego przez chwilę, po czym podniosła wzrok na chłopaków, skupiając go ostatecznie na bratu – bo do kogóż innego miałaby iść w obliczu nieszczęścia? – Mój wąż nie żyje... och, niech to klątwa sieknie, trzeba mu będzie zrobić pogrzeb.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nie musiał długo wyprowadzać Carmel, bo po chwili zobaczył zbliżającego się Matta. Skubany wiedział, że lada moment dopadną do niego najgorliwsi kibice i ułatwił im lokalizację przez przyniesienie własnych troków na trybuny. Przygarnięty poklepał go potężnie po ramieniu i nie zdołał przebić się głosem przez pisk Gryfonki. Uniósł brwi zaskoczony wycałowywaniem Matta, bo szczerze mówiąc, rzadko bywał świadkiem takich widoków. Po chwili, gdy już wyrósł za Carmelką i położył ręce na jej ramionach, wyszczerzył się. Przesunął dziewczynę delikatnie na bok, by zrobiła łaskawie miejsce na przyjacielski i jak najbardziej męskie gratulacje. Przybił Mattowi potężną piątkę. - Położyłeś ich na łopatki! Na wszystkie martwe skrzaty, jesteś mistrzem w Slythu! - pogratulował mu i rozejrzał się ponad głowami w poszukiwaniu innych chłopaków. Wsunął dwa palce do ust i głośno zagwizdał. - Hej, chłopaki! Na raz? - machnął na grupkę siódmorocznych ślizgonów, którzy na widok gestu Jeremy'ego od razu pojęli o co chodzi. Nagle wokół Matthew'a stoczyło się około czterech chłopaków, w tym rzecz jasna Dunbar, kucnęli i "na trzy" wzięli go na swoje barki, a dwóch asekurowało na wypadek, gdyby ten zamierzał zlecieć. Trzymał kumpla z jednej strony i dalej się szczerzył, gdy nagle huknął: - PRZEJŚCIE DLA ZWYCIĘZCY SLYTHA! - wrzasnął potężnie i niektórzy nawet do podłapali. Wzrok Gryfona padł na nagle posmutniałą Carmel. Miał ją też wziąć na barana?! A może na ramiona Matta?! Już się wystraszył, że zażąda być najwyżej, gdy im oświadczyła o zgonie węża. Przez chwilę Dunbar zgłupiał. Pogrzeb? Nim minęła sekunda spoważniał iście aktorsko. - Jasne, pogrzeb, martwy pluszowy wąż, pieśń żałobna... zamroź jego zwłoki do rana i o świcie wyprawimy mu pogrzeb. Będę mówcą. Biedny Stanysłav, kibicował aż się mu umarło. - mówił to poważnie, choć wprawne oko Matta (gdyby ten widział) mogłoby dostrzec, że chciało mu się śmiać, a jednak wizja urządzania pogrzebu pluszakowi wydawała się atrakcyjna, o ile przedtem wleją w siebie trochę alkoholu. Na trzeźwo się nie da. - Teraz rób przejście dla zwycięzcy, dobra? Daj mu węża, niech trzyma kibica na szyi. - skinął i gdy pojawiły się ku temu okoliczności zarządził pochód okraszony wiwatami i wykrzyczanymi gratulacjami. - Te, Matt, łap staniki, jeśli któraś rzuci. Zbieraj trofea! - zawołał do kumpla i zaczął trząść się ze śmiechu, jednocześnie wywołując mu małe turbulencje. Niełatwo było wędrować między ławkami.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Wiedział, że dokonał czegoś wielkiego, ale chyba nie spodziewał się, że będzie miał aż takie wejście smoka. Ledwie zdołał przytulić swoich przyjaciół i dostał nawet od Carmel buziaka, kiedy wokoło niego zaczęły się dziać rzeczy niemalże wyjęte z kosmosu (albo z największych marzeń). Nawet nie zdążył się zawstydzić zachowaniem swojej młodszej siostrzyczki, kiedy Dunbar przybił mu piątkę i wmanewrował siedmiorocznych Ślizgonów w swoisty marsz tryumfalny. Matthew kompletnie poddał się swoim towarzyszom, a już po chwili wyrósł ponad głowy wszystkich innych i sam uniósł ręce do góry, gdyby ktoś w tym tłumie nie dostrzegł jeszcze jego zręcznych ramion i przystojnej facjaty. Skandował wraz z innymi „Slytherin, Slytherin!”, ale kiedy zobaczył smutną minę panienki Gallagher, zeskoczył z ramion chłopaków, dziękując im jeszcze za wsparcie szerokim, rozbrajającym uśmiechem. Nie ukrywał tego, że lubi być w centrum zainteresowania, ale jednocześnie nie pasował chyba do roli celebryty. Wolał skoncentrować się na reakcji swoich najbliższych, nawet jeśli w obecnej chwili był na językach niemal wszystkich uczniów Hogwartu. Chociaż miał nadzieję, że ze swojej sławy jeszcze jakoś skorzysta… - Dzięki stary. – Rzucił jeszcze wesoło do Dunbara, a następnie zwrócił się w kierunku Gryfonki. – Daj spokój, zrobimy mu pogrzeb, ale już po wszystkich meczach. W końcu Slytherin nadal ma szansę na puchar, więc taka uroczystość byłaby chyba przedwczesna. – Wypowiedział swoje zdanie, przekonując jednak przy tym Carmel, że nic się nie stało i że widział jak Stanisław był jeszcze w pełni sił. Pluszowy wąż wyglądał na trybunach naprawdę wspaniale, ale tego typu zabawki niestety miały to do siebie, że nałożony na nie magiczny efekt był stosunkowo krótkotrwały. Jego siostra nic na to nie mogła poradzić, ale jej zawiedziona minka i tak sprawiła, że się rozczulił. No i przede wszystkim doceniał starania zarówno jej, jak i swego przyjaciela. Był pewien, że pojawią się na meczu, ale nie sądził, że zadbają o taką oprawę. - No ale jeśli już mamy z kimś przegrać, to wolałbym, żeby to było z Wami niż Krukonami. – Te słowa skierował już do obojga, chociaż nadal większą uwagę skupiał na młodej Gallagher. Wiedział po prostu, że Jeremy jakoś sobie poradzi, a to teraz ona potrzebowała jego braterskiej opieki. – Kupię Ci podobnego lwa na kolejny mecz, okej? Także nie płacz, tylko jak Jerry mówi, pomóż łapać staniki. – Dodał już żartem i sam wybuchnął śmiechem na skutek licznych komentarzy przyjaciela. Szczególnie zważając na to, że mimo wielkiego bumu wokół jego osoby, żadne biustonosze nie leciały w ich kierunku. Najwyraźniej powinien zostać jakimś słynnym striptizerem, a nie graczem quidditcha. Z drugiej strony w tym momencie niespecjalnie mu na tym zależało. Wystarczyły mu liczne gratulacje i okrzyki, w których co chwila słyszał swoje imię. To był naprawdę udany powrót do drużyny, a przez wzgląd na swój udany występ, chyba na poważnie mógł liczyć na to, że pozostanie w niej na stałe. Zupełnie tak jak dawniej. - Dobra, chodźmy pogadać w jakieś spokojniejsze miejsce, bo tu nie dadzą mi żyć. – Zaproponował wreszcie Carmel i Jeremy’emu, nie zważając na to, że w jakimś stopniu obrasta w piórka. Ogarnął ich po prostu swymi ramionami i zaczął wyciągać z trybun wprost przez falę konfetti w iście ślizgońskich kolorach.
zt. x3
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Finn zawsze przychodziła na mecze Ravenclawu i swoją obecnością dzielnie wspierała drużyny przeciwne. Nie umiała co prawda dopingować wrzaskiem i wstydziłaby się wymyślać hasła do skandowania, żyli jednak przecież w magicznym świecie. Skoro istniały jednorożce, a na podstawie daty urodzenia można było przewidzieć przyszłość, do dlaczego by nie wierzyć w jakieś wysyłanie pozytywnych fluidów, czy coś w ten deseń? Ten mecz był szczególnie ważny. W Gryffindorze grała w końcu jej najlepsza przyjaciółka, chociaż był jeszcze jeden aspekt, chyba nawet dla niej istotniejszy. Gdyby, nie daj Merlinie, te smętne, niebieskie cipki, które zmuszona była nazywać „hogwarcką rodziną”, wygrały, zdobyliby nie tylko Puchar Quidditcha, lecz także praktycznie mieliby w kieszeni zwycięstwo w klasyfikacji domów. Rzygać się chciało na samą myśl. I może to właśnie to zmotywowało ją do trochę aktywniejszej formy kibicowania niż zwykle. Po wejściu na trybuny, odważyła się nawet wyjrzeć przez barierkę, żeby zobaczyć na murawie owoc swojej nocnej pracy. Ogromny napis RAV SSIE WORA był co prawda trochę krzywy, ale wystarczająco czytelny. Niektórzy na trybunach też już go zobaczyli i Finn rozpierała duma. Rozglądała się po twarzach innych kibiców, szukając oburzonych Krukonów. Jeżeli dziś by przegrali, byłby to niewątpliwie najlepszy dzień w jej życiu.
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Odkąd zaczął nauczać, Hal od wszystkich znajomych słyszał pytania jakie to uczucie wrócić do Hogwartu po tylu latach. Zazwyczaj reagował na nie wzruszeniem ramion i ani myślał roztkliwiać się nad „tymi znajomymi murami” i „kryjącymi się wszędzie wspomnieniami”. Ale mecze… mecze to była inna para kaloszy. Nie opuścił żadnego spotkania Gryffindoru odkąd ponownie pojawił się w Hogwarcie – jeszcze nawet zanim został opiekunem domu. Zresztą rozgrywki quidditcha były zdecydowanie najbardziej ekscytującymi wydarzeniami w szkolnej rzeczywistości i wcale nie robiło różnicy, czy było się uczniem, czy nauczycielem. Ten mecz był zaś szczególnie ważny. Gryffindor był daleko za resztą domów w punktacji i nie mieli najmniejszych szans na Puchar Domów. Mistrzostwo w quidditchu było jednak na wyciągnięcie ręki (a właściwie wyciągnięcie ręki i dwa gole). Nigdy nie powiedziałby tego głośno w pokoju nauczycielskim, ani tym bardziej przy uczniach, ale szczerze mówiąc na tym Pucharze zależało mu nawet bardziej. Nie nim jednym targały emocje w związku z finałem, o czym najlepiej świadczył napis wykoszony na murawie. „RAV SSIE WORA” było doskonale widoczne z trybun. Kogoś troszeczkę poniosło, a Hal wkładał niemal całą energię w zduszenie zadowolenia, które wywoływał u niego napis. Jego wychowankowie byli najoczywistszymi podejrzanymi i zastanawiał się, czy będzie musiał po meczu przeprowadzać jakieś śledztwo i wyciągać konsekwencje. Wcale nie miał ochoty… Zresztą czy ktoś miał dowody? Równie dobrze mógł być to ktoś ze Slytherinu – dla nich też wynik tego meczu był bardzo ważny. Tym jednak zamierzał się martwić późnej. Na murawę wchodzili zawodnicy i wszystkie jego zmartwienia schowały się w cieniu jednego, wielkiego pytania: kto dziś wygra?
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nie mógłby przegapić ostatniego w sezonie meczu quidditcha rozgrywanego pomiędzy Krukonami a Gryfonami. Jego wynik miał ogromne znaczenie, jako że Slytherin nie stracił jeszcze całkowicie szans na puchar. Czego by jednak nie powiedzieć, zwycięstwo Ślizgonów w tabeli było raczej mało prawdopodobne, a za którąś z drużyn trzeba było jednak trzymać kciuki. W innym wypadku byłoby po prostu nudno. Zdecydował się więc kibicować Gryffindorowi z uwagi na to, że do tego domu należała jego młodsza siostra i jeden z najlepszych przyjaciół – Jeremy Dunbar. Poza tym to właśnie Ravenclaw w meczu ze Slytherinem najbardziej pokrzyżował Wężom szyki, więc wybór wydawał się oczywisty. Chłopak zjawił się na trybunach jeszcze przed pierwszym gwizdkiem i głośno parsknął śmiechem, widząc na boisku sporawy napis o jakże szumnej treści „Rav ssie wora”. Nie miał pojęcia, kto dokonał takiego aktu wandalizmu, ale winszował autorom tego dzieła. - Widziałaś? Wspaniałe! – Rzucił jeszcze do Carmel, której nie musiał nawet siłą zaciągać na trybuny. Mimo że młoda Gallagherówna sama nie latała, tak interesowała się quidditchem i nie darowałaby sobie z pewnością takiego wydarzenia. W każdym razie niecenzuralny napis nie był jego dziełem, on tym razem był bardzo grzecznym kibicem. Założył więc na siebie czerwoną bluzę z kapturem z czarnymi spodniami, a na barkach niósł ogromnego pluszowego lwa. - Chyba dorównuje Stanisławowi, co? – Zapytał swojej towarzyszki, mając nadzieję, że spodoba jej się przygotowana przez niego oprawa. – Pogłaszcz go po pysku, to usłyszysz jak głośno ryczy. – Dodał zaraz, zachęcając dziewczynę do tego konkretnego ruchu. Lew był zaczarowany, więc faktycznie wydawał z siebie głośny ryk za każdym razem, kiedy ktoś pogłaskał go po pysku. - Musimy tylko nadać mu imię. Masz jakiś pomysł? – Nie był zbyt dobry w takich rzeczach, więc wolał pozostawić to swojej siostrze. Przypomniało mu się za to o czymś jeszcze. – Właśnie, mam jeszcze specjalną racę wystrzeliwującą świetlistą smugę w kolorach czerwieni i złota. Ale wystrzelmy ją dopiero po zwycięstwie Gryffindoru, ok? – Trzeba było przyznać, że Matthew pieczołowicie się do tego meczu przygotował. Przede wszystkim chciał zaimponować swojej siostrzyczce, ale nie ukrywał, że jego również to bawi. Atmosfera na meczach, nawet jeśli nie brało się w nich aktywnego udziału, była zawsze niesamowita.
Całkowicie nie ogarniał szaleństwa panującego na trybunach. Rano sobie tworzył eliksir, a wieczorem brał udział w meczu i to więcej - z jakiegoś dziwnego powodu, z jakiejś niewyjaśnionej i tajemniczej przyczyny - zwyciężyli i to z pomocą Dunbara. Złapał znicz. Przez cały mecz powtarzał sobie "łap go jak Matt. Jak Matt. Jak Matt". I proszę bardzo - mantra zadziałała! Nikt nie spodziewał się Dunbara na meczu, zwłaszcza on sam. Tym bardziej zwycięstwa. Ile było w tym przypadku a ile talentu? Chłopak miał problem z określeniem swoich emocji. Nie wiedział czy się cieszy, czy niedowierza czy ma ochotę iść do Elijaha by mu z trudem spojrzeć w oczy i wyciągnąć na piwo. Co się z nim ostatnio działo? Coś nie tak. Musi go z rana dorwać, zaczynał się niepokoić. Tymczasem kilka osób przekazało mu informacje na temat pobytu Matthew'a na trybunach. To oznaczało jedno - ten wszystko widział i musiał tutaj zapewne roznosić ławki z dumy i radości , bo przecież to Gallagher poduczał go panowania nad miotłą. Oszołomiony nagle znalazł się w odpowiednim rzędzie i na wprost dojrzał najpierw wielkiego lwa, potem Matta i obok oczywiście obowiązkowo Carmelkę. Podrapał się po skroni. To znaczy, że ona też widziała całe to zajście. Hm. Trzymał w ręku znicz, nie oddał go jeszcze. Pomachał zaciśniętą pięścią do tejże dwójki i przedarł się przez ciała ludzi. Ta daaaam. - rozłożył ręce na boki prezentując siebie całego - zmęczonego, rozczochranego, spoconego ale wyszczerzonego od ucha do ucha. - Nie pytajcie mnie jak ja się znalazłem na meczu i jak złapałem znicz bo za cholerę nie mam pojęcia. Nim się obejrzałem Franklin mnie zwołał na boisko i z szoku się zgodziłem. - nie bardzo wiedział co powinien teraz zrobić - uściskać ich ? Przytulić? Hm, nie! Gdy Matt wygrał pierwszy był… buziak od Carmel! Nagle Jerry poczuł, że też chce być w ten sposób doceniony, choć nie był pewien dlaczego. - Hej, też chce buziaka dla zwycięzcy! Kto mi go da? - zawołał pretensjonalnie , choć wzrok miał rozbawiony. Mimo wszystko rozejrzał się za chętnymi, a i tak jego wzrok padł wymownie na Carmelkę. Wyszczerzył się do niej wyzywająco sprawdzając czy ma odwagę to zrobić. Nie mógł złapać jej spojrzenia, bo ta wbiła je w buty. - Matt, zepsułem ci siostrę. - zaczął się śmiać i wyciągnął w jego kierunku rękę ze zniczem. - Popatrz, popatrz na to cudo. Mój dziewiczy znicz. - poruszył zaczepnie brwiami i suszył zęby jak szalony. Nie, nie dał się podnieść i nie, nie dał znicza temu pluszowemu lwu, który łypał na niego spode łba. Czekał na gratulacje , a był bardzo łasy na pochwały mimo, że widać było w jego uśmiechu, że jeszcze nie do końca wierzy w to, co się właściwie dzisiaj wydarzyło.
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Wiadomo, że musiała być obecna na trybunach podczas finałowego meczu z Krukonami, tak samo jak oczywistym było jakie przybierze barwy. Nawet nie ze względu na swoją przynależność do domu lwa, a po prostu fakt, że całym sercem uwielbiała gryfońską drużynę. Już sam fakt, że kilkoro jej członków zaczęło już zawodową karierę dużo mówiło o reprezentowanym przez nich poziomie. A Ravenclaw... Ravenclaw był drużyną kalek, czego Carmel w ogóle nie potrafiła zrozumieć – może próbowali ugrać coś na litość? – I prawdziwe – przyznała, również patrząc na dumne „Rav ssie wora” zdobiące murawę boiska. – Dlaczego sama na to nie wpadłam... nie wiem kto to zrobił, ale należą mu się dodatkowe punkty. – o tak, mała Gallagherówna była z całą pewnością zdolna do takich czynów i teraz pluła sobie w brodę, że sama nie powzięła żadnych kroków, aby poza intensywnym kibicowaniem wesprzeć jakoś swój dom. – Widziałeś Jerry'ego? Nie mogłam go dziś.. OCH, LEWEK! JAKI SŁODKIMATTTODLAMNIE?KOCHAMCIĘOMERLINIE. – zapiszczała, a potem stopniowo przechodziła do wrzasku i natychmiast wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać zwierza po pysku. Ten ryknął donośnie, wywołując głośny śmiech dziewczyny. – Trzeba przyznać, że lwy są jednak lepsze od węży... węże tylko wywalają jęzor, a lwy potrafią dumnie ryczeć. – przymrużyła oczy, jak zawsze gdy zdobywała się na żartobliwe złośliwości wobec niego. Niejednokrotnie narzekała na to, że jej brat jest w Slytherinie. Co prawda nie przeszkadzało jej to zbytnio, poza tym, że często czuła się rozdarta – jak na przykład na meczu Gryfonów ze Ślizgonami. No i wolałaby mieć go bliżej siebie, nie na drugim końcu zamku. – To będzie Gerwazy, wygląda na Gerwazego. Raca? Ale czad! Trzeba przyznać, że mecz był naprawdę pierwszorzędny, a do tego zaskakujący. Na boisku pojawiła się jedenastolatka i... Jerry! W ogóle się tego nie spodziewała, uczepiła się więc ramienia brata, wykrzykując do niego: „Czy to Jerry? To Jerry! Matt, widzisz to co ja? Jerry na boisku!” Co więcej, owa jedenastolatka skutecznie nabijała gole, a Dunbar ostatecznie złapał znicza, wywołując absolutne szaleństwo na trybunach. Czuła taką samą dumę jak w chwili kiedy ze złotą piłeczką przyszedł do nich Matthew. Z nadmiaru emocji na jej twarzy pojawiły się ogniste wypieki. – Raca! Odpalamy! – krzyknęła, wyciągając różdżkę. Jeśli chciał jej zaimponować to z całą pewnością mu się udało, było to zresztą po niej widać. Porwała w ramiona lwa, racę natomiast zostawiła jemu i kiedy w końcu ją odpalili, z zachwytem patrzyła na złoto-czerwony efekt. Magia w najpiękniejszej postaci, prawda? – Myślisz, że Jerry tutaj... – urwała bo z boku dobiegły ją wzmożone okrzyki, a zaraz potem znajomy głos, który w pierwszym momencie wywołał w niej falę niezrozumiałego ciepła, a zaraz potem intensywnej paniki, która w normalnej sytuacji była jej zupełnie obca. Niemalże podskoczyła kiedy go zobaczyła, a jej twarz barwą upodobniła się wpierw do pomidora, a potem do dorodnego buraka. Otworzyła szerzej oczy, a potem spuściła wzrok na dół, prosto na swoje buty, uznając je nagle za najbardziej interesujący obiekt na całych trybunach. Próbowała jakoś się uspokoić, przemówić sobie do rozsądku. Skąd ta reakcja? Przecież jeszcze dwa tygodnie temu kibicowali tutaj wspólnie, ramię w ramię, jak kumple. Dlaczego teraz serce waliło jej jak młotem, a z ust nie chciało wyjść ani jedno słowo? Czuła że pocą jej się dłonie i dyskretnie wytarła je w pluszowego lwa, którego ściskała w ramionach. Dopiero kiedy zażartował sobie, że się zepsuła, dotarło do niej, że powinna coś zrobić – cokolwiek, byleby dać im obu znak, że wcale nie przegrzał jej się mózg (choć miała co do tego pewne wątpliwości). Podniosła głowę i spojrzała na Matta, śmiejąc się trochę nerwowo, po czym podeszła (o zgrozo) do Jerry'ego, wepchnęła mu pluszowego Gerwazego prosto w ręce, wspięła się na palcach i (o jeszcze większa zgrozo) mocno pocałowała go w sam środek gładkiego policzka. Pachniał powietrzem i tymi przeklętymi orzechami, a na wargach pozostawił jej słonawy smak, co wcale jej nie przeszkadzało. – G-gratuluję znicza. – wydukała. – Muszę... ja... – nie dokończyła. Zapominając o lwie, który pozostał w rękach Dunbara, popędziła przed siebie, przepychając się między ludźmi.
| z/t
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Inni pewnie powiedzieliby, że to akt wandalizmu, ale jemu napis na murawie wyjątkowo poprawił tego dnia humor. Sam porwałby się pewnie na coś takiego, gdyby nie fakt, że nie mógł póki co tak ryzykować i zwracać na siebie uwagi czujnego grona pedagogicznego. - Winszuję pomysłu, chciałbym poznać autora. – Wtórował Carmel, popierając również jej zdanie o tym, że ten tajemniczy ktoś powinien otrzymać dodatkowe punkty dla domu za wspieranie swojej drużyny. Oczywiście realia były nieco inne i raczej skończyłoby się na punktach ujemnych, dlatego mimo swojego komentarza trzymał kciuki za to, by winni nie dali się przyłapać. - W sumie to nie… – Mruknął na pytanie o Dunbara, który rzeczywiście gdzieś zniknął. Było to o tyle dziwne, że nadal nie dołączył na trybuny, a przecież chłopak kibicował zacięcie w każdym meczu. Tak czy inaczej nie zdążyli nawet pogadać o kumplu, co w tym momencie jego siostrzyczka dostrzegła przyniesionego przez niego lwa. Wyglądało na to, że trafił w jej gusta idealnie, bo do jego uszu co chwila dobiegały jej głośne, pełne podekscytowania, piski i wrzaski. - W tej kwestii właściwie mógłbym się z Tobą zgodzić. – Westchnął ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że Carmel narzeka na to, iż nie został przydzielony do Gryffindoru. On akurat odnosił się tutaj tylko do porównania obu zwierzątek, bo w Slytherinie czuł się dobrze. Nie był jednak przy tym jakimś ogromnym fanem węży. Koty, w tym lwy, rzeczywiście były o wiele fajniejsze. Jego towarzyszka szybko wymyśliła dla ich maskotki imię, które nie do końca mu się spodobało, ale nie zamierzał się przecież z dziewczyną kłócić. Nie chciał odebrać jej zabawy, więc lew został ochrzczony Gerwazym. Nagle Matthew stanął jak wryty. Czyżby na boisk znalazł się ich zagubiony kumpel? Jeremy szukającym? Cholera, aż przetarł oczy ze zdumienia, ale jednak się nie pomylił. Zajebiście! - Jeremy, złapiesz to! – Krzyczał najgłośniej jak się da, starając się dodać Dunbarowi otuchy. Chłopak wyglądał trochę tak, jakby nie ogarniał co się dzieje. Młody Gallagher wiedział, że nie należy on do drużyny, więc niewykluczone, że w ostatniej chwili okazało się, że ma kogoś zastąpić. W innym wypadku pewnie pochwaliłby mu się, że wystąpi w meczu. Matt wierzył jednak, że Jeremy wprowadzi do drużyny nową jakość. Może nie grał tak regularnie, ale był naprawdę zdolny. Przecież wielokrotnie trenował wraz z Gallagherem, więc Ślizgon wiedział co mówi. No i miał rację! To właśnie Dunbar przyniósł chlubę Domowi Lwa, łapiąc złotego znicza. - Tak. Raca. – Zgodził się ze swoją siostrzyczką i razem odpalili za pomocą swoich rózdżek lont, by po chwili wszyscy zebrani na boisku mogli oglądać smugę szkarłatno-złotego światła. Musiał przyznać, że to był dobry zakup i jednocześnie wspaniałe widowisko. – Dunbar mistrz! Krukoni mogą Wam buty czyścić! – Darł się w niebogłosy, obejmując przy tym ramieniem Carmelkę i uśmiechając się od ucha do ucha. Dziewczyna ciekawa była czy ich kumpel do nich dołączy, ale Matt był pewien, że nie odpuści takiej okazji. Po chwili słychać było już znajomy głos, a zza stojących nieopodal kibiców, wyłoniła się oczekiwana przez nich postać. - Franklin podjął dobrą decyzję. – Odpowiedział Jeremy’emu, klepiąc go chyba nazbyt mocno w ramię. To te emocje. – Chcesz buziaka? – Dodał wyraźnie rozbawiony, składając usta w dziubek. Może nawet i by mu sprezentował taką niespodziankę, gdyby nie to, że wyprzedziła go jego własna siostra. Swoją drogą ta sama siostra, która zaraz po tym ledwie wydukała z siebie kilka słów i uciekła z trybun, pozostawiając pluszowego lwa w rękach największego zwycięzcy tego meczu. Nie potrafił zrozumieć jej reakcji, ale na komentarz Dunbara o tym, że się zepsuła, wzruszył tylko ramionami. Nie mieli teraz czasu na to, by zastanawiać się nad zdrowiem młodej Gallgherówny. - Chłopaki! – Krzyknął tylko do reszty Gryfonów, którzy doskonale wiedzieli, co mają robić. Tak jak ostatnim razem Matta, tak tym razem Jeremy’ego wszyscy razem wzięli na ramiona i zaczęli nim podrzucać, wspólnie ciesząc się z jego sukcesu. Dopiero po dłuższej chwili odstawili nieogarniającego jeszcze szukającego na ziemię. - No, to teraz jeszcze musisz zapuścić tylko dziewiczy wąs. – Pozwolił sobie zażartować, żeby nie było tak słodko i kolorowo i żeby czasem wszyscy wokoło nie zaczęli rzygać tęczą.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Autentycznie rozbawiony obecną sytuacją spoglądał to na jednego Gallaghera to na drugiego. Zdał sobie sprawę jak bardzo ich lubi a ich uznanie było dla niego ważne. Nieistotne, że mecz wygrany został z czystego przypadku, a nie z talentu - ważne ile to radości wniosło na trybuny oraz między tę trójkę, którą miał ochotę wyściskać, a z jakiejś niewytłumaczalnej przyczyny nie zrobił. Był pewien, że Carmelka stchórzy, a zaskoczyła go swoim zachowaniem. Fakt, powinien pamiętać, że rozmawia z Gryfonką, a tacy w szkole bardzo łatwo spełniają prowokację. Sam był tego przykładem. Nie chciał się sam przed sobą przyznać, ale zmiękł od podarowanego buziaka, przez co nie odpowiedział nic konkretnego, gdy dziewczyna poczerwieniała i po prostu uciekła. Zamrugał oszołomiony tym, co się dzieje i popatrzył wprost na komiczny dzióbek Matthew, na którego widok parsknął śmiechem. - A jak zamarzę, żeby rzucano we mnie stanikami to też którejś dziewczynie zdejmiesz i mi rzucisz? - zapytał i był prawie pewien, że przyjaciel by tego dokonał. Szybko zrozumiał, że opieranie się zbiorowemu świętowaniu mijało się z celem. Nie chciał być podrzucany - w końcu ledwo zszedł z wysokości, ale skoro nalegali... miło było być w centrum uwagi, przynajmniej te kilka minut. Miał tylko nadzieję, że go nie upuszczą. Z bananem na twarzy dał się postawić na nogi i mimo upływu czasu wciąż nie wyglądał na zbyt przytomnego. Suszył zęby i przyjmował gratulacje i podziękowania. Hm, chętnie przyzwyczaiłby się do takiej atencji i popularności. Wykrzywił się i znowu wybuchnął śmiechem. - Chyba pod pachami. - roześmiał się i również poklepał go po ramieniu. Oparł rękę o jego bark i powoli zaczął wytaczać ich z trybun. - Widzisz ten znicz? Widzisz? On przejdzie do legendy, mówię ci. Nie sądziłem, że mam w sobie aż taki geniusz, a to otwiera mi drzwi do... - buzia mu się nie zamykała, kiedy w towarzystwie ogólnej radości schodził z trybun na murawę. To był dobry mecz. Szybki, konkretny i niemalże bezbolesny. Zmęczony i zadowolony dał się porwać świętowaniu.
[zt x 2]
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Ludzie dopiero się zbierali, wyjątkowo niepoubierani w barwy przypisane konkurującym domom. Twarzom zaczerwienionym od chłodu panującego na zewnątrz brakowało wojennych barw, szaliki częściej zdarzały się beżowe lub czarne, mieszanina kibiców pozostawała znacznie mniej podzielona niż podczas normalnych meczy. Ciężko odróżnić kto zamierzał dopingować komu - Fire zresztą też sama nie wiedziała. Znajomość składu obu drużyn ograniczała do tego, że panna @Morgan A. Davies miała grać jako szukająca tego dnia. Reszta utraciła znaczenie, byli zaledwie zbitką szarych ludzi, a jednak... to w ich rękach pozostawał los meczu i co najważniejsze, to oni mieli utrudniać pracę Morgan. Oby zagrali porządnie. Blaithin nie zamierzała przegapić okazji ujrzenia, jak prefekt Gryffindoru rozstrzygnie wynik ich zakładu. Chełpienie się jej porażką mogłoby być naprawdę przyjemnym zakończeniem dnia. Założyła ciemnoczerwoną kurtkę, bo wieczór naprawdę zapowiadał się mroźny, a do tego wybrała swój stary czerwono-złoty szalik. Owinęła go wokół szyi, sprawdziła czy ma różdżkę i ruszyła ku boisku. Tak jak przewidywała, mecz jeszcze się nie rozpoczął, więc ludzie pozostawali w miarę spokojni. Atmosfera jednak gęstniała, a aurę oczekiwania dało się wyczuć bezbłędnie. To nie były już te lata, kiedy ona sama też dawała się ponieść fali ekscytacji. Wcisnęła się w odludny kącik na trybunach, starając się nie podchodzić do barierki. Ktoś gdzieś krzyknął, inna osoba sypnęła iskrami z różdżki. Szkotka popatrzyła na nie, jak oświetliły na chwilę czarne niebo, a potem roztarła palce w rękawiczkach.
Chociaż nie był fanem sportu i również jako kibic nieczęsto zaglądał na trybuny, to dzisiaj był naprawdę ładny, mroźny dzień i aż szkoda było siedzieć mu w zamku, kiedy wszyscy przyszli dopingować drużyny. Podobał mu się pomysł z meczem towarzyskim, zwłaszcza, że dzięki niemu nowi mieli okazję trochę się zintegrować ze wszystkimi. Fakt, ze nie byli przypisani do konkretnego domu niczego nie ułatwiał i z całą pewnością trudniej im było poznać lepiej resztę. Zwłaszcza, że nawet spali osobno. Trochę szkoda, bo jednak dormitrium często było miejscem spotkań i integracji. Z drugiej strony mieli okazję zbliżyć się do wszystkich, nie tylko do konkretnych osób ze swojego nowego środowiska. Dotarł na trybuny, ale nasilający się z każdą chwilą hałas nieszczególnie mu się podobał. To nawet nie chodziło o to, że zawsze potrzebował ciszy i spokoju. Po prostu odgłosy kibiców nieszczególnie do niego przemawiały. Nie do końca rozumiał, co oni właściwie w tym wszystkim widzą. Zajął miejsce obok starszej blondynki, @Blaithin 'Fire' A. Dear i uśmiechnął się do niej ciepło. - Hej. Chyba trochę marzniesz, co? Mogę zaproponować swój płaszcz? - powiedział, widząc, że dziewczyna pociera ręce i ewidentnie brakuje jej trochę ciepła. Sam miał na sobie naprawdę wiele warstw, więc wbrew pozorom pozbycie się jednej nie oznaczało dla niego zamarznięcia. Zdjął z siebie cienki, narzucony materiał i wyciągnął w jej kierunku. - Możesz użyć jako koca, trochę pomoże. Komu kibicujesz? - dopytał, zerkając na boisku. Nie miał pojęcia którą drużynę popierać, więc był skłonny zaczerpnąć inspirację od dziewczyny. Nie, żeby planował przeraźliwie krzyczeć, ale każde dodanie otuchy się liczyło, prawda?
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Ktoś się akurat dosiadł, więc niechętnie odwróciła twarz, żeby objąć Hogwartczyka okiem. Nie przypominała sobie, żeby kojarzyła skądś takiego szczeniaka, a on również prawdopodobnie Fire nie znał, bo się uśmiechnął. Rzadko kto witał takim ciepłym gestem Blaithin, dlatego jedynie zmarszczyła brwi w odpowiedzi. - Jeśli to twój sposób na zaczepianie nieznajomych dziewczyn to jest słaby - stwierdziła, próbując zrozumieć intencje młodego. Taka uprzejmość przecież nigdy nie bywała bezinteresowna, prawda? Nieufnie odsunęła materiał płaszcza ciemnowłosego, odrobinę nawet urażona tym, że wziął ją za jakiegoś słabego zmarźlucha, który nie wytrzyma jesiennej pogody... Nie potrzebowała jakiejś opieki i to jeszcze od dzieciaka. Dobrze, że zmienił temat na inny, bo pewnie wyraziłaby poirytowanie w bardziej dosadny sposób niż nachmurzoną miną. - Znasz Davies? Prefekt Gryffindoru. - podpowiedziała, żeby pamięć chłopaka szybciej połączyła nazwisko z odpowiednią twarzą. Wyglądał na bystrego, więc mógł kojarzyć dziewczynę. Szkotka odwróciła głowę, kierując swoje spojrzenie na oświetlone boisko, gdzie pojawiali się już gracze w drużynowych pelerynach. Powitano ich okrzykami i gwizdami, ale Fire dalej pozostawała dość cicha. Nawet nie wysilała specjalnie swojego głosu, żeby nie zostać zagłuszoną. W końcu wyłowiła drobną sylwetkę gwiazdy wieczoru - a przynajmniej nią była w oczach Blaithin. - Kibicuję każdemu, kto zagra przeciwko niej. Wzruszyła delikatnie ramionami i posłała młodszemu pytające spojrzenie, ciekawa po której stronie barykady stanie. W końcu jeśli wspierałby właśnie Moe to pewnie zrobiłoby się nieco dziwnie, najpewniej też wrogo. W Fire bardzo szybko budziła się waleczność i chęć podjudzania wszelkich awantur, ale na ten moment pozostawała nawet spokojna.
Uśmiechnął się lekko rozbawiony po jej odpowiedzi. Była całkiem urocza, chociaż domyślił się, że bynajmniej nie takie wrażenie chciała sprawiać. Akurat Asphodel traktował tak wszystkie dziewczyny, bez wyjątku - nie tylko takie, które mu się podobały, czy które z jakimś szczególnym zamiarem próbował zaczepić. Pewnie Fire trudno było w to uwierzyć, ale to faktycznie był bezinteresowny, szczery gest. Dobry chęciami piekło wbrukowane, nie? - Tylko tych, które trzęsą się z zimna - odchrząknął, kręcąc głową. Wyglądało na to, że Fire nie była najlepszą przyjaciółką Morgan. On oczywiście bardzo dobrze gryfonkę kojarzył i chociaż lubił wszystkie przedstawicielki płci żeńskiej - czysto teoretycznie - bez wyjątku, to o dziwo nie miał nic przeciwko pokibicowaniu przeciwko niej. - Znam, znam. Czymś ci podpadła? - zapytał zaciekawiony. Nie znał Fire, nie wiedział, że może być przeciwko komuś tak po prostu. Właściwie był skłonny uwierzyć, że Morgan czymś sobie przeskrobała. - No dobra, w sumie chętnie się przyłącze. Rzadko bywam na meczach, nie mam faworytów - stwierdził. Oczywiście, gdyby grali gryfoni, to im by kibicował, ale samych w sobie graczy nie znał na tyle dobrze, żeby wybrać kogoś z tłumu. A skoro nie można było krzyczeć za kimś, to można było przeciwko, nie?
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Zaczął padać deszcz, co zwiastowało jedno - zrobi się mokro, a ubrania przestaną chronić przed chłodem. Fire zaklęła cicho po francusku, ale od czego była różdżka? Wyciągnęła ją i rzuciła na siebie zaklęcie chroniące przed czynnikami atmosferycznymi... a po chwili drobnego wahania objęła tym samym czarem również swojego towarzysza. - Wcale się nie trzęsę. Zresztą, mówią na mnie Fire, więc wiesz. - przedstawiła się mimochodem, przewracając oczami. Poradzi sobie sama. Na początku po jego pytaniu o Morgan zamilkła, wtulając głowę między ramiona owinięte szalikiem Gryffindoru. Nie przeszkadzało jej zbytnio to, że chłopak interesuje się w gruncie rzeczy czymś prywatnym, dopóki nie dotyczyło to drażliwych tematów. Tak szczerze mówiąc to jedyną winą Morgan był fakt, że wybrano ją na "następczynię" Dear w kwestii prefektury. Pozostawiła to pytanie bez odpowiedzi i zapomniała wytknąć nieznajomemu, że nawet nie spytał czy życzy sobie takiego towarzystwa. - Ja też nie przychodzę na mecze, w ogóle nie lubię Quidditcha. - podzieliła się wyznaniem, średnio zauważając, że bywa bardziej wylewna niż normalnie. Kwestia tego, że nie miała złego humoru czy po prostu to zasługa podejścia Asphodela? - Teraz jestem tu ze względu na zakład. Nie wyjaśniała bardziej, bo zaczęła się gra. Pierwszy kafla pochwycił Riley, na co dziewczyna jakoś szczególnie nie zareagowała. Kojarzyła go jako dobrego gracza, który już od długiego czasu wspomagał drużynę Ravenclawu, ale był w drużynie Morgan, więc liczyła na to, że jak najbardziej skrewi swoje zagranie. Dobrze byłoby podłamać ducha dziewczyny, żeby zgubiła znicz. - Fairwyn jest w formie. - skomentowała ponuro, bo niestety udało mu się zdobyć punkty już na starcie. Tłum kibiców głośno na to zareagował, a kafel już pomknął gdzie indziej.
Lubił deszcz, chociaż zdecydowanie wolał chować się wtedy w murach Hogwartu, lub - bardziej prawdopodobne - w szklarni na błoniach. Stojąc na odkrytych trybunach, raczej nie sprzyjało to kibicowaniu. Na szczęście gryfonka wpadła na pomysł osłonięcia ich zaklęciem. Asphodel przyjął te pomoc z miłym zaskoczeniem. Fire nie wydawała się zbyt pomocną osobą, więc najpewniej należało to docenić. Gdyby przemokli, naprawdę szybko by zmarzli. - O, dzięki. Na deszcz się nie przygotowałem - przyznał, bo chociaż miał na sobie ponad normę grubych ubrań, to nic z tego nie było nieprzemakalne. Można się było spodziewać, że z tak zachmurzonego nieba w końcu coś spadnie, ale najwidoczniej Asp zbyt optymistycznie do tego podszedł i miał nadzieje, że pogoda popsuje się dopiero po meczu. Zakład zdecydowanie go zainteresował. Prawdę mówiąc, sam bardzo lubił zakłady i to właściwie byłaby dla niego jedyna motywacja, żeby faktycznie zaangażować się w jakikolwiek sport. Spojrzał na gryfonkę pytająco. - O, a o co? Rozumiem, że z Morgan, tak? - dopytał dla pewności i zerknął co się dzieje na boisku. Gra powoli zaczynała się rozkręcać, ale średnio za nią nadążał. Widział co prawda, że jednemu chłopakowi udało się trafić do bramki, ale pogubił się, czy był on w drużynie Moe, czy w innej. Za to jego uwagę przyciągnęła dziewczyna w ciąży, na której widok zmarszczył nos. Ludzie już naprawdę głupieli przez ten dziwny sport. To było zdecydowanie za dużo ryzyka.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire wolała być przygotowana na każdą możliwą okazję - nie znosiła utraty kontroli nad sytuacją, więc zawsze się ubezpieczała. Najlepszym rozwiązaniem pozostawała magia, więc dziewczyna chętnie korzystała z niej przy rozwiązywaniu różnych problemów. A to, że Asphodel sam o tym nie pomyślał to już kwestia tego, że pewni był mniej rozgarniętą osobą. Wyprostowała się nieco, żeby lepiej widzieć dziejące się na boisku wydarzenia. Na chłopaka na razie nie patrzyła. - Tak. - kiwnęła głową. - Głównie o pieniądze i dumę. - powiedziała tajemniczo, nie wiedząc czy warto mu zdradzać cokolwiek więcej. Bądź co bądź, nawet nie znała imienia chłopaka, a nie kwapił się, żeby odkryć swoją tożsamość. Przeciwko Moe grała jakaś zupełnie nieznajoma Fire dziewczyna o jasnych włosach. Cóż, oby okazała się naprawdę dobra, bo wyglądało na to, że Davies mało nie wyskoczy z siebie, żeby złapać tego znicza. Niech jej żyłka nie pęknie... Zaraz... kto wie czy to przez utrudniający widoczność deszcz czy przez to, że Fire tak naprawdę pozostawała półślepą kaleką, ale swoją siostrę wypatrzyła dopiero po dobrej chwili. Konkretnie kiedy zaczęła zwracać uwagę na zabierających się do roboty pałkarzy. Zacisnęła drobne dłonie na ramie barierki tak mocno, że aż pobielały jej knykcie. Wyglądała jakby miała ochotę siłą ściągnąć Heaven z miotły, a pociemniałe z gniewu błękitne tęczówki zwiastowały, że naprawdę porządnie się wściekła. - Wpuścili ciężarną na boisko - warknęła i pewnie nawrzeszczałaby porządnie na Limiera, gdyby tylko sędzia znajdował się gdzieś bliżej. Co za baran, irracjonalny tępak, który najwyraźniej chce pożegnać się z karierą nauczycielską. Już wcześniej nie lubiła profesora, ale teraz grubo przesadził. Już ona dopilnuje, żeby dyrekcja się o wszystkim dowiedziała, a konsekwencje zostały wyciągnięte. A Heaven? Ona już w ogóle była kompletnym ćwierćmózgiem według Blaithin. Najchętniej to Fire próbowałaby przerwać mecz, ale wiedziała, że przez harmider i chaos każdy zignorowałby małą czarownicę.
Zastanowił się chwilę, czym dokładnie jest zakład o dumę, ale wiedział, że dopytywanie mogłoby być już zdecydowanie zbyt wścibskie. Może dowie się, kiedy zakład się rozstrzygnie? Kto wie, co dwie gryfonki zaplanowały. Równie dobrze mogło to być coś publicznego, co z wiedzą o samym zakładzie wyda się oczywiste. Wiedział, że Morgan jest dobrym graczem i w przeszłości zdarzało jej się złapać znicza, więc chociaż kibicował zgodnie z Fire, to wiedział, że istnieje ogromna szansa, że to ona niestety ona przegra ten zakład. Zresztą, do tego wniosku można było dojść obserwując boisko i patrząc na zmagania dziewczyny. Wyglądała na zdeterminowaną i była niesamowicie zwinna. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że dziewczyna mu się przedstawiła, a on zwyczajnie to zignorował. Widocznie miał dzisiaj jakieś dziwne zaćmienie, czego mocno pożałował. To było tak niegrzeczne, że aż zupełnie nie w jego stylu. Zastanawiał się, co dziewczyna musiała sobie o nim pomyśleć. - W ogóle, wybacz, że się nie przedstawiłem. Asphodel Larch - powiedział nareszcie, karcąc się w myślach za tę zwłokę. Zauważył, że Fire również nie pozostała obojętna na ciężarną dziewczynę na boisku. Trudno się dziwić, ten widok był naprawdę niepokojący. Sam nie wiedział, jak sędzia mógł się na to zgodzić, ale nie rozumiał też innych graczy, a przede wszystkim samej ślizgonki, która postanowiła uczestniczyć w tej grze pomimo swojego stanu. - Też tego nie rozumiem. Może jej się coś stać... ale chyba niewiele z tym zrobimy, nie denerwuj się, wygląda na to, że póki co to ona celuje w innych - powiedział łagodnie, chociaż zdawał sobie sprawę, że to marne pocieszenie. Zwłaszcza, że gryfonkę wyraźnie to zirytowało i trudno było nie zauważyć tego, jak się spięła.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire dalej pozostawała pełna nadziei, że uda się utrzeć Morgan nosa i zmusić do wskoczenia w strój pokojówki. Byłaby szczerze zawiedziona, gdyby młodsza dziewczyna pokazała na co ją stać i zgarnęła złotą piłeczkę. Szanse według Szkotki pozostawały wyrównane, a przecież nie wierzyła, że jest aż tak dobrym zawodnikiem. Uprzejmościami można się wymieniać na balach lub w czasie uroczystych spotkań. Teraz siedzieli na meczu, gdzie ludzie jedli, śmiali się, bili i kłócili. Fire nie przejmowała się faux pas Asphodela, bo sama nieraz łamała etykietę w przeróżne sposoby. Aż tak wielką hipokrytką nie była. - Larch - pstryknęła palcami, bo nazwisko odblokowało pamięć byłej prefekt Gryffindoru. - Jesteś Gryfonem, nie? Złość rozgrzewała i nawet jeśli wcześniej przez swój w miarę cienki ubiór odczuwała chłód tak teraz całkowicie zniknął. Krew Fire zawrzała gwałtownie, pozostawiając Blaithin w znacznie innym humorze niż sprzed kilku minut. W na pozór niewielkiej czarownicy kryły się ogromne pokłady toksycznego gniewu, więc teraz Heaven jedynie dołożyła do nich kolejną dawkę. Kiedyś w końcu wybuchnie i wszystkich po prostu podpali... Nawet znaczenie zakładu z Morgan zblakło w obliczu tego wszystkiego. "Może jej się coś stać"? Byłoby wyśmienicie, gdyby ktoś wycelował prosto w ten pusty łeb Ślizgonki. Może po takim uderzeniu coś by jej w mózgu przeskoczyło i nareszcie zaczęłaby myśleć jak człowiek! Złamanie kości ręki też pewnie nie byłoby większym niebezpieczeństwem dla dziecka. Fire uwielbiała patrzeć na cierpienie i porażki siostry, ale teraz kiedy spodziewała się wydania na świat nowego życia patrzyła na to już z innej strony. Sama się dziwiła, że aż tak bardzo przejęła się stanem Heaven. Pokręciła głową. - Ale to moja siostra. - wytłumaczyła swoje zdenerwowanie stanowczym tonem, niezadowolona z tego łagodnego głosu Asphodela. Gdyby zamierzała wybuchać to już by do tego doszło - Fire miała jednak więcej rozsądku niż jej rodzina. Przyłożyła palce do nasady nosa na moment, po czym westchnęła z irytacją. - A gdzie Davies? Odkąd straciła Gryfonkę z pola widzenia to nie mogła odnaleźć jej ponownie.
Kojarzył dziewczynę bardzo dobrze - w końcu trudno było nie odnotować w pamięci prefekta swojego własnego domu. Wiedział, że dziewczyna już nie zajmuje tego stanowiska, ale zajmowała się tym przez spory okres czasu. Co prawda nigdy z nią nie zamienił nawet dwóch zdań, trudno się było dziwić, w końcu była od niego zawsze starsza. Zdawało się, że budziła spory postrach, ale Asp nie zwracał na to większej uwagi. Nie w takim znaczeniu, że to lekceważył, po prostu dopóki kogoś nie poznał, nie wyrabiał sobie opinii, a póki co wbrew pozorom Fire wydawała się być w porządku. Dlaczego więc miałby się zniechęcać? - Tak, piąty rok - odparł z uśmiechem i poprawił rękawiczki, co najmniej jakby miał nadzieje, że nagle dostarczą mu więcej ciepła. Asphodel jak mało kto znał się na nieodpowiedzialnych siostrach. Sam miał taką jedną, nad którą nie sposób było zapanować i chociaż czysto teoretycznie to on był najmłodszy w rodzinie, był od niej znacznie bardziej odpowiedzialny. Kiwnął więc głową ze zrozumieniem i westchnął. - Rozumiem cię. Moja siostra też byłaby zdolna do takiej głupoty. Na szczęście nie jest w ciąży, więc zagraża tylko sobie. Wiecznie. Na twoim miejscu chyba bym ją udusił - przyznał, bo był spokojnym człowiekiem tylko do czasu, w którym ktoś go naprawdę nie wyprowadził z równowagi. I chociaż kochał całą swoją rodzinę bez wyjątku, kto inny, jak nie oni potrafił tak mocno zdenerwować człowieka. - Hm... - rozejrzał się uważnie za gryfonką, która faktycznie nagle wypadła z jego pola widzenia. W końcu jednak odnalazł ją gdzieś z dala od głównej akcji i wskazał palcem w przestrzeń. - Tam to chyba ona. Chyba trochę się błąka. Może jeszcze wygrasz ten zakład - stwierdził, bo dalej pozostawało sporo nadziei.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Za Fire ciągnęły się przeróżne opinie. Zdążyła nieraz zabłysnąć wśród towarzystwa, na pewno w pewien sposób zgarnęła sobie nawet popularność w Hogwarcie, a już na pewno odbiła się w pamięci wielu nauczycieli przez karygodne zachowanie. To, że Asphodel nie sugerował się żadną plotką to miłe z jego strony. Piąty rok... to właśnie w tym wieku Blaithin przeniosła się z Durmstrangu do Hogwartu. Tak samo teraz, po kolejnych kilku latach, przeżyła identyczną sytuację. Z tym, że znała już "nową" szkołę, znała uczniów oraz nauczycieli, znała nawet dokładnie wszystkie ciekawe miejsca w okolicy. Niemniej swoimi przemyśleniami nie dzieliła się głośno. Podobnie później zamieniła się w słuch, nie przerywając w żaden sposób wypowiedzi Asphodela. Dziwiło ją, że nie miała dosyć towarzystwa chłopaka... często w błyskawicznym czasie ktoś potrafił Fire zdenerwować na tyle, że potem bardzo ciężko naprawiało się negatywne nastawienie jasnowłosej. - Uwierz, mam ochotę na gorsze rzeczy. - odpowiedziała, ale w gruncie rzeczy co mogłaby zrobić poza urządzeniem Heaven awantury? Zresztą, nawet krzyczenie na nią wydawało się nieodpowiednie. W końcu przez długi czas traktowały się z obojętnością lub pogardą, a teraz Blaithin miałaby zgrywać opiekuńczą siostrę? To się nie trzymało kupy. - Twoja siostra chodzi do Hogwartu? - zagaiła, nie tylko z ciekawości, ale i z chęci odwrócenia swojej uwagi. Wolała nie wypatrywać już Heaven na boisku, bo gdyby zobaczyła, że ktoś próbuje w nią uderzyć tłuczkiem to pewnie tę osobę czekałby marny los. O wiele lepiej się czuła, gdy ignorowała całe to dziwaczne martwienie się. Fire stanęła delikatnie na palcach, żeby podążyć za wzrokiem wyższego chłopaka (dalej traktowała go jak dzieciaka oczywiście, bez względu na różnicę wzrostu) i w końcu odnalazła szukającą. Faktycznie pomimo tego, że na początku szło jej nieźle, teraz wyraźnie utraciła szczęście. - Jeśli przegra zakład to będzie moją pokojówką. - wyjawiła, pochylając się nieco w stronę młodszego Gryfona. Szelmowski uśmiech ozdobił twarz Fire, która ponownie spróbowała nadążyć za przebiegiem meczu. Wszystko działo się szybko i dość chaotycznie, a skupienie utrudniały krzyki kibiców.